5
I
£akn¹cy zemsty osi¹gn¹ j¹. W Dzieñ Ostatni, w godzinie Ole-
piaj¹cego wiat³a. W kraju, gdzie ostatni ze Staro¿ytnych wst¹pi³ na
Szare Ziemie.
I dany bêdzie Znak. Gdy Czarna Moc zniszczy sam¹ siebie, uj-
rz¹ wzlatuj¹ce czarne wiat³o. Niechaj gotuj¹ siê do Nieuniknione-
go. I rozewr¹ siê Wrota, które s¹ wszerz a¿ po krañce ziemi, w g³¹b
do czarnych wrz¹cych kamieni i jeszcze g³êbiej.
I za³opocze Sztandar Zemsty. I wyst¹pi Staro¿ytny Legion. A na
przodzie bêdzie ten, którego poznaj¹ po He³mie jego. A z ty³u id¹-
cy ladem. I w proch siê obróc¹ grody i sio³a. I wniwecz siê obróc¹
narody i rasy. I odrzuc¹ bogów swoich. A¿eby pokornym byæ Staro-
¿ytnym i ich przykazaniom. Albowiem ci, którzy zwyciê¿yli, nie bêd¹
mieæ litoci dla pokonanych
Ale jeli z woli bogów umrze nie ten, kto umrzeæ powinien, przy-
chodz¹cy w lad za pierwszymi rozlej¹ siê czerni¹ po wiecie i nie
stanie ni ziemi, ni wody, ni ludzi, ni bydl¹t. A tylko ten, kto prze¿y³,
zdo³a dwa razy zabiæ martwego i zawrzeæ Wrota
Khorajskie warowne miasto Vagaran by³o bogate i kwitn¹ce
le¿a³o bowiem na skrzy¿owaniu kupieckich szlaków. Haszyd, nomi-
nalny w³adca Vagaranu, by³ jedynym panem okolicznych ziem. ¯y-
cie w samym miecie i pobliskich wsiach, kierowane ¿elazn¹ rêk¹
Haszyda, p³ynê³o spokojnie i równomiernie, bez zamieszek i powstañ;
6
potê¿na armia odpiera³a rzadkie najazdy cudzoziemców, przede
wszystkim Semitów. Vagarañscy wojownicy pod przywództwem
swojego w³adcy tak¿e sk³adali wizyty pogranicznym sio³om s¹sied-
nich pañstw i wracali z bogatym ³upem. Dlatego pieni¹dze z Vaga-
ranu wp³ywa³y do skarbca stolicy regularnie i bez opónieñ, a po-
s³añcy królowej Kothu, którego prowincj¹ by³a Khoraja, nie narzucali
siê zbytnio Haszydowi.
Miasto le¿a³o w zachodniej czêci Khorai. W przeciwieñstwie
do pozosta³ych terenów kraju, gdzie dominowa³y piaszczyste pusty-
nie, tutaj przewa¿a³y ska³y i kamieniste pustkowia.
Vagaran, zbudowany na wznosz¹cym siê ³agodnie wzgórzu, z lo-
tu ptaka przypomina ogromny nieregularny piêciok¹t, otoczony prze-
ra¿aj¹cym murem. Trzy jego k¹ty spogl¹daj¹ na po³udniowy zachód,
po³udnie i po³udniowy wschód, w stronê Shemu, a dwa pozosta³e na
wschód, w g³¹b Khorai. Ka¿dy z k¹tów zwieñczony jest wysok¹ wie-
¿¹, na której dzieñ i noc trzymaj¹ wartê zmieniaj¹ce siê stra¿e. W Va-
garanie s¹ dwie bramy: Wschodnia bêd¹ca wschodni¹ tylko z na-
zwy,przyktórejzazwyczajtrzymastra¿piêciustra¿ników,zajmuj¹cych
siê wy³¹cznie sprawdzaniem przywo¿onych przez kupców towarów,
i Po³udniowo-Wschodnia potê¿na, zbudowana z trzech czêci.
Jej pierwsza czêæ to znajduj¹ca siê po zewnêtrznej stronie bra-
my p³yta ze cile przylegaj¹cych do siebie cisowych desek spiêtych
metalowymi klamrami. Podniesiona p³yta ca³kowicie zamyka przej-
cie. Na sygna³ naczelnika stra¿y Jassina spuszczana na ³añcuchach,
k³adzie siê w poprzek fosy z pionowymi cianami i zamienia w most
po nim i tylko po nim mog¹ wjechaæ do miasta gocie z innych
pañstw, kupcy, wêdrowcy albo nieprzyjacielskie wojska. Za p³yt¹
znajduje siê dwuskrzyd³owa brama, zamykana na ogromny skobel,
wyciosany z ca³ego dêbowego pnia pokonaæ tê przeszkodê mo¿na
tylko taranem. Ale jeli wrogowi mimo wszystko uda siê sforsowaæ
fosê, opuciæ most, czyli przecin¹æ utrzymuj¹ce go w pionie ³añcu-
chy, i staranowaæ bramê pod deszczem strza³ i strumieniami wrz¹cej
smo³y, to na samym koñcu przejcia czekaæ bêdzie na niego prze-
szkoda praktycznie nie do pokonania: krata z mocnych metalowych
prêtów gruboci ludzkiego ramienia.
Zazwyczaj krata jest podniesiona, dwuskrzyd³owa brama otwarta,
most za od witu do zmroku opuszczony. Wszak to g³ówna droga
do miasta. Co prawda, jest jeszcze tajne przejcie, prowadz¹ce z pod-
ziemi pa³acowych do granicy Khorai, ale o nim mo¿na nie wspomi-
naæ: w tej historii nie odegra ¿adnej roli.
7
Na szczycie wzgórza stoi pa³ac Haszyda z³owieszcza szara
bry³a wzniesiona z gigantycznych granitowych bloków. S¹ w nim setki
przestronnych komnat i dziesi¹tki bogato urz¹dzonych sal. G³êboko
pod nimi, w skale pod fundamentem wyr¹bano labirynt; kamienne
cia³o ziemi zryto sieci¹ wij¹cych siê korytarzy z chytrymi zasadzka-
mi i lepymi uliczkami, studniami ponurych cel, gdzie zamkniêto licz-
nych wiêniów, i podziemiami, w których ukryto niezliczone skarby
Haszyda. Ten, kto nie zna planu labiryntu, nigdy nie znajdzie skar-
bów, a ten, kto zdo³a wydostaæ siê z podziemnej celi, nigdy nie wyj-
dzie na powierzchniê i nie zobaczy s³oñca
Pa³ac ma przestronny pó³okr¹g³y taras. Z niego Haszyd czêsto
ogl¹da walki gladiatorów ulubion¹ rozrywkê vagarañczyków, co
tydzieñ spêdzaj¹cych wolny czas na po³o¿onej pod tarasem ogrom-
nej arenie. Na tym tarasie Haszyd przyjmuje zazwyczaj wa¿nych
goci, pos³ów, a tak¿e przyjació³.
Wokó³ pa³acu, nieco poni¿ej zbocza wzgórza, le¿¹ dzielnice
miejscowej arystokracji wielmo¿ów, urzêdników, dworaków sa-
trapy, kupców. Im ni¿ej, tym domy s¹ biedniejsze a¿ do murów,
gdzie mieszcz¹ siê cha³upy nêdzarzy, nory w³óczêgów i zbudowane
z byle czego szopy bezdomnych.
Pó³tora ksiê¿yca temu wojsko Haszyda odnios³o zwyciêstwo nad
kolejn¹ armi¹ cudzoziemców, których skusi³o bogactwo miasta, od-
dalonego od najbli¿szych cywilizowanych miejsc o trzy dni jazdy
wielb³¹dem. Armia pod przywództwem shemskiego ksiêcia Baru-
cha, sk³adaj¹ca siê g³ównie z okrutnych synów plemion koczowni-
czych, w³óczêgów, zubo¿a³ych wojowników i szukaj¹cych ³atwej
zdobyczy najemników, próbowa³a wzi¹æ miasto szturmem. Werbow-
nicy obiecywali ³atw¹ zdobycz, okaza³o siê jednak, ¿e lepiej im nie
wierzyæ.
Nocne stra¿e, obchodz¹c dalekie przedpola miasta, zauwa¿y³y
blask ognisk rozpalonych na granicy ska³ i pustyni przez nieprzyja-
ciela, gotuj¹cego siê do porannego ataku. Zaalarmowane oddzia³y
obroñców z pierwszymi promieniami s³oñca rozpoczê³y kontratak,
uprzedzaj¹c najedców.
Wróg zosta³ zaskoczony: konny oddzia³ szturmowy, dwadzie-
cia piêæ razy mniejszy od wojsk przeciwnika, bezszelestnie przeje-
cha³ przez Zawodz¹cy W¹wóz, wbi³ siê w obóz Shemitów, tratuj¹c
senne warty, podpalaj¹c namioty, zabijaj¹c ka¿dego, kto stan¹³ na
8
jego drodze, i niemal osi¹gaj¹c kwaterê samego Barucha. Ale roz-
leg³ siê nieg³ony g³os rogu i jedcy, którzy podczas ataku stracili
zaledwie piêciu ludzi, zawrócili zanim przeciwnik opamiêta³ siê
i otoczy³ atakuj¹cych.
Poj¹wszy, ¿e zostali zdemaskowani i dalsze ukrywanie siê nie
ma sensu, Baruch rozkaza³ swoim wojownikom stan¹æ w szyku bo-
jowym i rozpocz¹æ pocig za rozzuchwalonymi khorajczykami, wy-
ci¹æ ich w pieñ, a nastêpnie szturmem wzi¹æ bogate miasto Vagaran.
Za³opota³y sztandary i chor¹gwie, rozleg³ siê g³osz¹cy atak warkot
bêbnów.
Mo¿e Shemitom uda³oby siê dogoniæ vagarañczyków, zanim ci
ukryli siê w ska³ach Zawodz¹cego W¹wozu, ale upór jednego z po-
lednich dziesiêtników, barbarzyñcy z pewnego nie znanego nikomu
kraju, który omieli³ siê przeciwstawiæ samemu Baruchowi, opóni³
pocig.
Gdy konnica Shemitów wdar³a siê do w¹wozu, po bezczelnych
vagarañczykach pozosta³ ju¿ tylko wzburzony koñskimi kopytami
wiruj¹cy w powietrzu py³, jedyny lad, ¿e niedawno przejechali têdy
jedcy.
Od strony Shemu Vagaran otacza³ nieprzebyty masyw skalny
uroczysko wiat³a i ciemnoci, ostrych od³amków kamieni i ogrom-
nych omsza³ych g³azów. Jedyna droga do miasta wiod³a przez Za-
wodz¹cy W¹wóz, zawdziêczaj¹cy sw¹ nazwê jesiennym wiatrom,
szczególnie nieprzyjemnie wyj¹cym i skoml¹cym wród szczelin
i rozpadlin w¹skiego przejcia, nasuwaj¹c mieszkañcom okolicznych
wsi myl o wiecznym p³aczu zagubionych dusz. W rzeczywistoci
nie by³ to w¹wóz, lecz jedynie g³êboki skalisty parów, który powsta³
w miejscu dawnego potoku niegdy dop³ywem rzeki przep³ywaj¹-
cej przez Khauran i wpadaj¹cej do morza Vilayet. Pustynia jednak
atakowa³a, potok wysech³ sto lat temu i nikt ju¿ nie pamiêta³, ¿e dawno
temu wody by³o tutaj pod dostatkiem. Pozosta³a tylko nazwa.
Pierwsze oddzia³y Barucha cwa³em wpad³y do w¹wozu i doje-
cha³y niemal do po³owy, gdy z góry, ze skalnych kryjówek, spad³ na
nie grad strza³ wypuszczonych przez najlepszych ³uczników Vagara-
nu. Promienie wschodz¹cego s³oñca przes³oni³y chmury ra¿¹cych
¿¹de³. Rozpadlinê wype³ni³y krzyki umieraj¹cych, które spotêgowa-
ne echem zla³y siê w jeden zgie³k rozpaczy i cierpienia, potwierdza-
j¹c z³owieszcz¹ nazwê tego miejsca.
9
£ucznicy nie mogli (i nie mieli zamiaru) powstrzymaæ fali ata-
kuj¹cych. Dos³ownie po trupach armia Barucha rzuci³a siê ku ujciu
w¹wozu
gdzie czeka³y na ni¹ wyborowe vagarañskie oddzia³y.
Atakuj¹cy wpadli na zaporê z ciê¿kozbrojnych mieczowników
i gorzko tego po¿a³owali. Wojownicy nie mieli zamiaru pozwoliæ
¿adnemu Shemicie wyjechaæ z Zawodz¹cego W¹wozu, umiejêtnie
i bezlitonie powitali nieprzyjaciela u ujcia dawnego koryta rzeki.
Ariergarda nie wiedz¹c jeszcze, co siê sta³o, napiera³a z ty³u, wypie-
raj¹c przednie szeregi na otwarte pole, prosto pod ostrza vagarañ-
czyków. W powietrze buchn¹³ szczêk stali, rozpaczliwe r¿enie koni
i wycie rannych. Nagle nad szeregami atakuj¹cych przetoczy³ siê zew
rogu bojowego i osypywani mierciononymi strza³ami z wierzcho³-
ków ska³, wojownicy Barucha zawrócili.
Armia z Shemu, trzykrotnie zmniejszona liczebnie, rzuci³a siê
z powrotem do swojego spustoszonego obozu z nie mniejszym
zapa³em ni¿ podczas nieudanego ataku. Co prawda, teraz popiech
wywo³any by³ panik¹ i grob¹ nieuchronnej mierci. Jednak¿e wo-
jownicy Vagaranu zd¹¿yli zatrzasn¹æ pu³apkê: na uciekaj¹cych nie-
przyjació³ u wyjcia z w¹wozu czeka³y ju¿ oddzia³y Haszyda. Pu³ki
Barucha ogarn¹³ chaos i zamêt. Shemici jak lepe kociaki miotali siê
pomiêdzy cianami w¹wozu, z obu stron wita³a ich zimna stal, a z góry
razi³a lataj¹ca, pierzasta mieræ.
Do koñca ¿ycia Baruch nie dowiedzia³ siê, ¿e z tych zgubnych
kleszczy pomóg³ mu siê wyrwaæ krn¹brny dziesiêtnik, barbarzyñca
Jakkolwiek jednak by³o, nêdznym resztkom shemickich wojsk
uda³o siê wydostaæ z przeciwleg³ego ujcia w¹wozu i pomkn¹æ w stro-
nê Eruku. Oddzia³y obroñców, pokrzykuj¹c, ciga³y ich do samej
granicy, dopiero tam zawróci³y.
I tak, mój czcigodny gociu ci¹gn¹³ Haszyd, który w cza-
sie efektownej pauzy zd¹¿y³ obgryæ indycze skrzyde³ko zmusiw-
szy nêdznych Shemitów do wyk¹pania siê w piaskach pustyni, roz-
kaza³em tr¹biæ odwrót i wrócilimy do miasta A có¿ mielimy
wiêcej do roboty? Wróg rozbity, jeñców t³um, ludzi stracilimy nie-
wielu, a g³upek Baruch nie zbli¿y³ siê do bram miasta nawet na dwie
ligi. Dlatego z triumfalnymi pieniami na ustach wrócilimy do domu,
kolejny raz udowadniaj¹c obmierz³ym Shemitom, ¿e walczyæ z na-
mi nie warto.
10
I Haszyd, i prawa rêka Haszyda dowódca Sdemak, i jego lewa
rêka mêdrzec i doradca mag Aj-Berek, i jego czcigodny goæ
szach D¿umal, w³adaj¹cy jedn¹ z prowincji Turanu, siedzieli za sto-
³em, specjalnie z tej okazji wyniesionym na taras.
S³oñce jasno wieci³o, na dole hucza³y wiêtuj¹ce t³umy miesz-
kañców miasta, które w przedsmaku jutrzejszego widowiska na are-
nie zape³ni³y miejscowe ober¿e i gospody, zawczasu wlewaj¹c w sie-
bie sch³odzone piwo i mocne wina. Na tarasie by³o cicho i rzeko;
wieczerza mia³a siê ku koñcowi.
Wielmo¿e Haszyd i D¿umal ju¿ omówili wszystkie bie¿¹ce
sprawy polityczne, wymienili siê obowi¹zkowymi prezentami i uprzej-
mociami,przyjemniespêdzilirazemczasw siarkowych³aniach,gdzie
rozmawialio klejnotach,koniachi kobietach(przyczymobajnieszczê-
dz¹c pochwa³, zapewniali o wy¿szoci drugiej strony w tych¿e kwe-
stiach), a potem rozkoszowali siê towarzystwem piêknych tancerek.
Za dwa dni szach zbiera³ siê w drogê powrotn¹ i Haszyd na ostatek
postanowi³ pochwaliæ siê przed nim swoj¹ ulubion¹ zabawk¹.
Za plecami Haszyda i jego goci czeka³o na rozkazy czworo s³ug,
zajmuj¹cych siê zmienianiem dañ i napojów. Dwóch uzbrojonych
stra¿ników zastyg³o pod drzwiami, czterech innych sta³o w rogach
tarasu. Ci ostatni nie mieli broni ciskali w rêkach koñce b³yszcz¹-
cych, mocnych ³añcuchów. Naci¹gniête ³añcuchy tworzy³y krzy¿.
W jego rodku, twarz¹ do wielmo¿ów, nieruchomo górowa³ nagi
niady mê¿czyzna. Drugi koniec ka¿dego z czterech ³añcuchów by³
przykuty do grubej obrêczy zapiêtej na szyi jeñca. Gdyby spróbowa³
zrobiæ choæby najmniejszy ruch, ³añcuchy natychmiast cofnê³yby go
na rodek tarasu.
Ale jeniec sta³ bez ruchu; jego przenikliwe b³êkitne oczy wpa-
trzone by³y w wiecznoæ, grzywa granatowoczarnych w³osów nawet
nie zafalowa³a. Nie drgn¹³ ani jeden miêsieñ gigantycznego cia³a
i gdyby nie fioletowa ¿y³ka, która szaleñczo pulsowa³a na potê¿nej
szyi, postronny obserwator móg³by przypuszczaæ, ¿e ma przed sob¹
mistrzowsko wykonany w br¹zie pos¹g olbrzyma.
Có¿ powiedzia³ dononym basem dowódca Sdemak, wzno-
sz¹c z³oty puchar to by³a wielka bitwa i wielki triumf. Jeszcze ni-
gdy nie odnielimy tak ³atwego zwyciêstwa. Twoje zdrowie, w³ad-
co Haszydzie! Za twój talent stratega i taktyka! Za nasze powodzenie!
by³ niezbyt wysoki, ale dobrze zbudowany, ubrany w odwiêtny
mundur. Przy boku mia³ krótki ceremonialny miecz, z rozszerzaj¹-
cym siê ku koñcowi ostrzem.
11
I ja pijê twoje zdrowie, Haszydzie! doda³ dumnie turañski
szach i równie¿ osuszy³ swój puchar. Gruby, ³ysiej¹cy, cierpi¹cy na
zadyszkê i podagrê Turañczyk, chocia¿ równy Haszydowi pod wzglê-
dem pozycji, zewnêtrznie nie przypomina³ potê¿nie zbudowanego
w³adcy Vagaranu. Wspaniale poradzi³e sobie ze wszystkimi trud-
nociami i po raz kolejny udowodni³e, ¿e królowa Jasmela nie przy-
padkiem powierzy³a ci zaszczytne stanowisko w³adcy Vagaranu
Jednak¿e, monarcho, odpowiedz mi: kim jest ten dzikus, który stoi
tu ju¿ trzeci¹ godzinê i przez ca³y ten czas ani razu siê nie poruszy³?
Mój drogi gociu! Haszyd klasn¹³ w rêce i fa³dy purpuro-
wego p³aszcza zako³ysa³y siê za jego plecami. Przed nami naj-
dziwniejsze i najcenniejsze trofeum tej bitwy! Najemnik ten, wal-
cz¹cy po stronie Shemitów jak lew, sam jeden zabi³ wiêcej moich
¿o³nierzy ni¿ wszyscy ludzie Barucha razem wziêci I gdyby nie
pomoc mojego wiernego maga, dobra³by siê równie¿ do mnie, a wtedy
nie siedzia³bym tu z wami przy jednym stole! Czy¿ nie tak, drogi
Sdemaku? Nawet ty nie zdo³a³e mnie przed nim obroniæ!
Sdemak, ponuro milcz¹c, potar³ niedawno zablinion¹ ranê od
uderzenia kind¿a³em. Haszyd odwróci³ siê do czwartego uczestnika
uczty czarownika Aj-Bereka, który okutany w szeroki czarny
p³aszcz z kapturem, srebrn¹ nici¹ wyszywany w magiczne runy, przez
ca³y czas siedzia³ w milczeniu, niewiele jedz¹c i pij¹c.
A ty, Aj-Bereku, co powiesz? Czy zabi³by mnie ten dzikus,
gdyby nie twoja pomoc?
W twarzy czarownika, pomarszczonej jak oblicze stuletniego
starca, zalni³y zielone, m³odzieñcze oczy. Aj-Berek równie¿ nic nie
odpowiedzia³, poruszy³y siê tylko cienkie niteczki jego d³ugich, zwi-
saj¹cych na podbródek w¹sów.
Szach D¿umal, nic nie rozumiej¹c, wzruszy³ ramionami i dola³
sobie wina. Szybko siê upija³.
Byæ mo¿e, masz racjê, szlachetny w³adco. Ale nieruchome
i bezmylne spojrzenie ee tego trofeum wiadczy o jego bez-
granicznej têpocie. Która jest zreszt¹ charakterystyczna dla wszyst-
kich dzikusów nawet jeli umiej¹ walczyæ jak lwy.
Haszyd zachichota³.
Czcigodny gociu, w ci¹gu dwóch tygodni niewoli ten cz³o-
wiek cztery razy próbowa³ zbiec z mojego podziemnego wiêzienia
i dwa razy prawie uda³o mu siê wydostaæ, go³ymi rêkami wykoñczy³
piêciu stra¿ników. Nie w¹tpiê, ¿e uda³oby mu siê uciec, nawet nie
znaj¹c planu labiryntu, ale g³ód i wycieñczenie jeszcze nikomu nie
12
pomog³y Nie, drogi D¿umalu, uwierz mi, jeszcze nigdy nie
spotka³em równie silnego, przebieg³ego i kochaj¹cego ¿ycie wroga!
Opró¿niwszy kolejny puchar, szach umiechn¹³ siê.
Trudno po nim poznaæ, mój drogi gospodarzu, ¿e jest g³odny
i wycieñczony. Czy¿by w twoim wiêzieniu a¿ tak dbano o wiêniów?
Sam bym nie odmówi³ spêdzenia w nim kilku dni, mo¿e i u mnie
pojawi³aby siê taka muskulatura
Jeli tylko zechcesz, mój potê¿ny gociu, z radoci¹ zapropo-
nujê ci najciemniejsz¹ i najwilgotniejsz¹ celê w moim labiryncie. Ale
nie s¹dzê, ¿eby wypoczynek w takich warunkach dobrze ci zrobi³.
Co siê za tyczy tego dzikusa, niedawno kaza³em specjalnie dla nie-
go przygotowywaæ jedzenie w mojej kuchni ¿eby nie zdech³, jak
inni lokatorzy moich podziemi, ale by zachowa³ si³ê i zrêcznoæ.
A nie s¹dzisz, janie owiecony w³adco zapyta³ ze zdziwie-
niem D¿umal ¿e tak dobrze karmiony, spróbuje jeszcze raz uciecz-
ki i tym razem mo¿e mu siê udaæ?
Haszyd wytar³ t³uste palce i usta kawa³kiem bia³ej tkaniny
i umiechn¹³ siê pob³a¿liwie.
Mi³ociwy gociu, jeszcze nikomu nie uda³o siê wyrwaæ z oko-
wów zaklêcia ¯ó³tego Paj¹ka, które na moj¹ probê rzuci³ na niego
szanowny Aj-Berek. Jak widzisz, dzikus przez ca³y czas jest unieru-
chomiony i zniewolony. Jego cia³o i mózg pi¹ i bêd¹ spaæ, póki nie
nadejdzie pora. Jego tu nie ma , a gdzie b³¹dz¹ jego myli, wie tylko
bogini Isztar. Zachowa³ zdolnoæ jedynie do jedzenia, picie i wypró¿-
niania siê. Nie musisz siê nim niepokoiæ, szanowny gociu. Chocia¿
wygl¹da jak lew, nie jest groniejszy od lepego szczeniêcia.
Szach g³ono bekn¹³, odchyli³ siê na oparcie wysokiego fotela,
zmru¿y³ oczy i zacz¹³ siê przygl¹daæ olbrzymowi. Potem chrz¹kn¹³,
nape³ni³ z³oty puchar po brzegi, podniós³ go i be³kotliwie zawo³a³:
Ej, ty, dzikusie! S³yszysz mnie? Chcê, ¿eby wypi³ za zdrowie
i zwyciêstwo mojego przyjaciela, wspania³ego Haszyda! I tym samym
podziêkowa³ mu, ¿e w swojej wspania³omylnoci zostawi³ ciê przy
twoim ¿a³osnym ¿yciu, zamiast rzuciæ na po¿arcie lwom! Ej, który
tam odwróci³ siê do zastyg³ych za ich plecami s³ug i na chybi³ trafi³
dgn¹³ w jednego z nich palcem o, ty. Tak, tak, ty! Podaj no nasze-
mu przyjacielowi ten ³yk wina. Twój pan Haszyd go czêstuje!
Nie warto tego robiæ, mój szlachetnie urodzony gociu za-
uwa¿y³ ³agodnie Haszyd.
A to dlaczego, s³awny w³adco? zacietrzewi³ siê pijany D¿u-
mal. Powiedzia³e przecie¿, ¿e on nie ma o niczym pojêcia, ¿e mo¿e
13
tylko jeæ i piæ. No to niech wypije za twoje zdro zdrowie! W je-
go g³osie zabrzmia³a groba. A mo¿e masz co przeciwko mojemu
toastowi?
Ale¿ sk¹d¿e wzruszy³ ramionami Haszyd i ledwo zauwa-
¿alnie skin¹³ s³udze g³ow¹.
S³uga zawaha³ siê, niemia³o podszed³ i wzi¹³ kubek z niepew-
nej rêki szacha.
Szybciej, ruszaj siê! popêdzi³ s³ugê D¿umal. Naszemu
przyjacielowi na pewno zasch³o w gardle.
S³uga powoli podszed³ do jeñca, zatrzyma³ siê dwa kroki przed
nim i poda³ puchar. Dr¿a³y mu rêce.
Stra¿nicy trzymaj¹cy ³añcuchy, naci¹gnêli je jeszcze bardziej i za-
marli, gotowi przy pierwszym nieostro¿nym ruchu wiênia zwaliæ
go na pod³ogê. Gwardia przy drzwiach pewniej chwyci³a piki. Do-
wódca Sdemak zmarszczy³ brwi, po³o¿y³ d³on na rêkojeci ceremo-
nialnego miecza. Mag Aj-Berek z³o¿y³ rêce na brzuchu i z zaintere-
sowaniem ledzi³ rozwój wydarzeñ.
Pocz¹tkowo nic siê nie dzia³o, potê¿ny jeniec pozostawa³ w bez-
ruchu. Zapad³a g³êboka cisza, a¿ by³o s³ychaæ, jak przestraszony s³u-
ga prze³kn¹³ linê.
Potem olbrzym spostrzeg³ puchar, i na jego twarzy zamigota³
z³oty blask. Powoli, urywanymi ruchami, jeniec wyci¹gn¹³ rêce, ob-
j¹³ nimi czarê z winem i podniós³ do ust. W tym czasie s³uga, zdecy-
dowawszy, ¿e rozkaz zosta³ niew¹tpliwie wykonany, pospiesznie
wróci³ na swoje miejsce. Spojrzenie giganta oderwa³o siê od wina
i spoczê³o na wesel¹cym siê turañskim szachu.
No, co z tob¹? omieli³ jeñca pijany D¿umal. Pij, nie bój
siê. P³aciæ nie musisz, w³adca ciê czêstuje! Pij za zdrowie naszego
dobrego Haszyda. Pij i wyra wdziêcznoæ za darowanie ¿ycia!
Olbrzympowoliopuci³rêce,odwróci³puchardogórydnemi wino
pola³o siê pienistym bursztynowym potokiem na pod³ogê. Zastyg³e
spojrzenie wiênia przez ca³y czas utkwione by³o w D¿umalu.
A potem sta³o siê co niewiarygodnego.
II
Stój, Sdemak! rykn¹³ Haszyd, gdy dowódca, odrzuciwszy
fotel i wyci¹gaj¹c w biegu miecz, wyskoczy³ zza sto³u. Nie wa¿ siê
14
ruszyæ, bo ka¿ê ciê zdegradowaæ! Ciebie, Aj-Berek, te¿ to doty-
czy! odwróci³ siê gwa³townie do maga, który podniós³ siê z fotela
i wyci¹gn¹³ rêce w stronê rozci¹gniêtego na pod³odze giganta. Koñ-
cówki palców maga wieci³y siê z³owieszczym zielonkawym wia-
t³em. Wykonywa³ gwa³towne gesty, jakby szarpa³ za niewidoczne
nici i przy ka¿dym jego ruchu cia³o pokonanego giganta drga³o.
Jeli chocia¿ jeden w³os spadnie z g³owy tego cz³owieka, wylê ciê
z powrotem na Xapur! Mo¿e ju¿ zapomnia³e, kto ciê stamt¹d
wydosta³?
Czarownik waha³ siê przez chwilê, potem opuci³ rêce i usiad³
na swoim miejscu. Przez ca³y czas milcza³.
Ale przecie¿ ten ten dusz¹cy siê z wciek³oci Sdemak
wskazywa³ palcem jeñca. Sprawnie, zgodnie i szybko pracuj¹c ³añ-
cuchami, ochroniarze powalili go na pod³ogê i teraz w milczeniu
kopali.
Zostawcie go! rozkaza³ im gniewnie Haszyd. Na miejsca,
durnie! Macie tylko trzymaæ ³añcuchy! Potrzebujê go ¿ywego!
Gdy ¿o³nierze niechêtnie wrócili na swoje miejsca i znowu na-
ci¹gnêli ³añcuchy, w³adca Vagaranu zwróci³ siê do dowódcy. Mówi³
cicho, ale w jego g³osie s³ychaæ by³o syk wê¿a:
Powiedzia³em, siadaj, Sdemak! Szach ¿yje. Podnie fotel i sia-
daj! Szybko, nie ¿artujê!
Mamrocz¹c co niezrozumia³ego, dowódca wykona³ rozkaz.
Gdy wszystko siê uspokoi³o, w³adca Vagaranu podniós³ puchar,
który potoczy³ siê na drugi koniec sto³u, i obejrza³ go. Przed chwil¹
by³ to puchar o kunsztownym kszta³cie. Teraz, sp³aszczony uderze-
niem o potwornej sile, zmieni³ siê w bezu¿yteczne z³ote wiecide³ko.
Haszyd zmarszczy³ brwi i pokrêci³ g³ow¹, chocia¿ wzbiera³ w nim
miech. Potem odrzuci³ puchar i nachyli³ siê nad nieprzytomnym D¿u-
malem. Szach oddycha³ s³abo, ale równo; na jego czole pojawi³ siê
liliowy guz. Haszyd poklepa³ gocia po policzkach, a gdy to nie po-
mog³o, wla³ mu do gard³a hojn¹ porcjê wina. Satrapa triumfowa³ w du-
chu jeszcze nigdy nie mia³ do czynienia z takim wojownikiem.
D¿umal rozkas³a³ siê, wyplu³ wino i otworzy³ zmêtnia³e oczy.
Co ? wyszepta³ ochryple. Kto ?
Nic, nic uspokoi³ go satrapa Vagaranu. Wszystko w po-
rz¹dku, mój wspania³y gociu. Drobne nieporozumienie, które ju¿
zosta³o za¿egnane. Odwróci³ siê na sekundê do Aj-Bereka i z³o-
wieszczo wyszepta³: Przecie¿ mówi³e, ¿e czarów nie mo¿na po-
konaæ!
15
To prawda odezwa³ siê po raz pierwszy mag. Wydawa³o siê,
¿e jego g³uchy g³os dobiega z najg³êbszych g³êbin piek³a. Jednak-
¿e bywaj¹ ludzie, których wola zdolna jest na chwilê prze³amaæ za-
klêcie. Takich ludzi jest bardzo niewielu, ale s¹. Wybacz mi, panie,
nie s¹dzi³em, ¿e w³anie on
Haszyd tylko niecierpliwie opêdzi³ siê od swojego doradcy.
Szach uniós³ siê w fotelu, obrzuci³ spojrzeniem taras niewzru-
szone stra¿e przy drzwiach, spokojnego i opanowanego Aj-Bereka,
kipi¹cego nienawici¹ Sdemaka i zak³opotanego Haszyda. Jedyne,
co pamiêta³, to puchar, który mign¹³ w powietrzu jak z³ota b³yska-
wica, potem uderzenie, a potem potem by³a ju¿ tylko kompletna
ciemnoæ. I potworny ból g³owy.
I wtedy wreszcie zrozumia³, co siê sta³o.
Przecie¿ to cierwo chcia³o mnie zabiæ! zarycza³ D¿umal
i fioletowy guz na jego czole spurpurowia³. Gdzie on jest? Jeszcze
¿yje?! Lepiej, ¿eby ¿y³ chcê go zabiæ w³asnymi rêkami!
Uspokój siê. Haszyd delikatnie posadzi³ gocia w fotelu.
Dzikus na razie ¿yje i ci¹gle jest tak samo bezbronny.
Bezbronny? Bezbronny! wciek³ siê szach. B³yskawicznie
wytrzewia³. O ma³o mi g³owy nie rozbi³! Mówi³e, ¿e nie jest gro-
niejszy od lepego szczeniêcia!
No có¿ uniós³ brwi Haszyd. Czasem nawet szczeniê mo¿e
ugryæ, mój znamienity gociu jeli siê je rozdra¿ni.
Wciek³e szczeniêta siê topi, owiecony w³adco! I jeli na-
tychmiast nie zabijesz tego potwora, to pamiêtaj, ¿e nie jestemy ju¿
przyjació³mi, ale wrogami, i ¿e jutro moje wojska
Przecie¿ ciê uprzedza³em, wielmo¿ny gociu sprzeciwi³ siê
Haszyd. Usi³owa³em odwieæ ciê od tego pomys³u. Sam jeste so-
bie winien.
Ale taki postêpek nie mo¿e pozostaæ bezkarny popar³ gocia
Sdemak. Nie schowa³ miecza do pochwy. Zaciniête na rêkojeci pal-
ce zbiela³y. Trzeba zabiæ tego zuchwalca. I najlepiej publicznie, ¿eby
nie daæ powodu do konfliktu i do rozmów miêdzy ludmi. Dys-
kretnie wskaza³ stra¿ników, bêd¹cych wiadkami hañby D¿umala.
Nie przypominam sobie, ¿ebym zezwoli³ ci na wypowiedze-
nie swojego zdania odci¹³ siê Haszyd. Wyno siê st¹d! I ty, Sde-
mak, i ty, Aj-Bereku, idcie precz. Czekajcie na mnie w sali rad, tam
jest wasze miejsce!
Gdy doradcy wciek³y dowódca i ca³kowicie spokojny mag
opucili tras, przechodz¹c obok nieustraszonych stra¿y, w³adca Va-
16
garanu znowu nachyli³ siê nad szachem. Ten trochê siê ju¿ uspokoi³
ogl¹daj¹c le¿¹cego na wznak jeñca. Twarz giganta sp³ywa³a krwi¹,
lewe oko pokry³o siê opuchlizn¹, a na piersi pojawi³ siê ogromny
siniak. D¿umal pomaca³ guz na czole, skrzywi³ siê, ale zaraz potem
umiechn¹³.
Mam dla ciebie pewn¹ propozycjê, wielkoduszny w³adco, któ-
ra, jak s¹dzê, zadowoli nas obu i pozwoli zapomnieæ o tym nieprzy-
jemnym zdarzeniu. Podaruj mi tego ³ajdaka. Ju¿ ja u siebie, w Sza-
rej Wie¿y, znajdê dla niego odpowiedni¹ mieræ niezbyt szybk¹
i niezbyt przyjemn¹.
Haszyd umiechn¹³ siê ledwie zauwa¿alnie i pokrêci³ g³ow¹.
No to sprzedaj mi go! krzykn¹³ szach, znowu wpadaj¹c
w gniew. Dajê dwa worki z³ota!
Pos³uchaj
A mo¿e nie chcesz, ¿eby goæ twojego domu zosta³ pomsz-
czony?!
Wys³uchaj mnie wreszcie! rozdra¿niony Haszyd podniós³
g³os. Jeli jeste gociem w moim domu, to zamilcz na chwilê!
D¿umal nieoczekiwanie siê uspokoi³ i zaintrygowany dziwn¹
nieustêpliwoci¹ satrapy w kwestii nêdznego jeñca, zacz¹³ s³uchaæ.
Zacieraj¹c rêce, jakby w przedsmaku niewiarygodnie przyjem-
nego wydarzenia, w³adca Vagaranu wyprostowa³ siê i podszed³ do
porêczy tarasu, sk¹d roztacza³ siê widok na pust¹ dzisiaj arenê.
Pob¹d jeszcze u nas ze dwa dni, mój drogi gociu popro-
si³. Jutro wieczorem odwiedzimy pewien mi³y domek w Niepi¹-
cym Kwartale, gdzie czeka kilka m³odziutkich licznotek, rankiem
wrócimy do pa³acu i zjemy niadanie z tej okazji rozka¿ê wyci¹-
gn¹æ z piwnic dwie, trzy butelki twojego ulubionego shemskiego
klarownego; potem obejrzymy wystêp cyrkówek z Brythunii,
a w dzieñ odwróci³ siê gwa³townie do niczego nie rozumiej¹-
cego szacha ach, w dzieñ czeka nas takie widowisko, ¿e przysiê-
gam: jeli ci siê nie spodoba, to wyniesiesz z mojego skarbca tyle
klejnotów, ile zdo³asz unieæ! Haszyd umiechn¹³ siê niemal szcze-
rze. Wybacz, ¿e odmawiam spe³nienia twojej s³usznej proby,
szlachetny gociu, ale ten cz³owiek znaczy dla mnie du¿o wiêcej
ni¿ proponowane przez ciebie skarby. I dlatego proszê, ¿¹daj, cze-
go chcesz za duchowy uszczerbek, jakiego dozna³e na skutek nie-
ostro¿nego czynu dzikusa.
Có¿ jest takiego nadzwyczajnego w tym niegodziwcu, ¿e je-
ste gotów nawet rozerwaæ wiêzy naszej przyjani, byle tylko go nie
17
oddaæ? zbity z panta³yku D¿umal wpatrywa³ siê w pokonanego
giganta, staraj¹c siê zrozumieæ, dlaczego Haszyd tak go sobie ceni.
Mój wspania³y gociu! powiedzia³ uroczycie w³adca Va-
garanu i jego g³os wibrowa³ samozadowoleniem. Jak najprawdo-
podobniej wiesz, ze wszystkich znanych cz³owiekowi rozrywek
najbardziej lubiê walki gladiatorów. Jutro zapraszam ciê na najcu-
downiejsze, najdramatyczniejsze i najciekawsze widowisko sporód
tych, jakie podarowali nam bogowie. I wtedy zrozumiesz, czemu nie
chcê oddaæ ci tego niewolnika. Masz przed sob¹ moj¹ ulubion¹ za-
bawkê, moj¹ dumê. By³y ¿o³nierz, prosty najemnik, nieznany w³ó-
czêga i zarazem najlepszy gladiator, jaki urodzi³ siê pod s³oñcem!
A wiêc ten ³ajdak jest gladiatorem? D¿umal wyprostowa³
siê w fotelu. Tak go to zainteresowa³o, ¿e nawet zapomnia³ o nie-
dawnym poni¿eniu.
Nie ma wojownika, który móg³by siê z nim równaæ powie-
dzia³ Haszyd. U ¿adnego w³adcy, ani w niewoli, ani w poddañstwie,
nigdy nie by³o takiego wojownika. Nie zosta³ ani razu pokonany.
Nawet w walce z rozwcieczonym tygrysem?
Walka z dzikim zwierzêciem to drobiazg, mój czcigodny go-
ciu, zapewniam ciê zwierz ma tylko k³y i pazury. A mój ulubie-
niec walczy³ z najbardziej dowiadczonymi, najbardziej zajad³ymi
i bezlitosnymi, uzbrojonymi po zêby wojownikami, którzy z woli
przypadku pojawiali siê w tym miecie. I jak widzisz, ¿yje. Czego,
niestety, nie da siê powiedzieæ o jego przeciwnikach.
D¿umal z niedowierzaniem pokrêci³ g³ow¹. Sam by³ wielkim
amatorem walk gladiatorów i pochwa³a Haszyda obudzi³a w nim
zapa³. A Haszyd, przygl¹daj¹cy siê uwa¿nie szachowi, zauwa¿y³, jak
jego gociowi zap³onê³y oczy.
Jutro, jutro zrozumiesz, dlaczego tak go ceniê ci¹gn¹³ z o-
¿ywieniem. I uwierz, mój szlachetny gociu, to widowisko warte
jest o wiele wiêcej ni¿ dwa mieszki z³ota i wszystkie osobliwoci
lochów twojej Szarej Wie¿y!
Z ochot¹ ci wierzê, potê¿ny w³adco powoli, starannie do-
bieraj¹c s³owa odpowiedzia³ D¿umal, nie odrywaj¹c oczu od rozci¹-
gniêtego na ziemi olbrzyma. W jego g³owie zrodzi³ siê plan, jak za
jednym zamachem daæ nauczkê che³pliwemu Haszydowi, odp³aciæ
wiêniowi przyb³êdzie, rozkoszowaæ siê wyj¹tkowo pasjonuj¹cym
widowiskiem a w dodatku mieæ z tego wszystkiego jeszcze zysk.
Szach wsta³, poprawi³ fa³dy szaty, spojrza³ na gospodarza i umiech-
n¹³ siê ujmuj¹co. Mój szlachetny przyjaciel i najpotê¿niejszy z w³ad-
2 Conan i prorok ciemnoci
18
ców zapewne rad bêdzie jeszcze raz przekonaæ siê o niezwyciê¿o-
noci swojego gladiatora.
Satrapa zmarszczy³ brwi.
O czym mówisz, przyjacielu?
Mówiê o tym, ¿e niedawnemu przykremu wypadkowi szach
dotkn¹³ guza na czole winien jestem ja sam. I jest mi niewiarygod-
nie przykro, ¿e z mojego powodu ten gocinny taras musia³y opuciæ
tak wa¿ne osoby, twoi wierni towarzysze dzielny Sdemak i m¹dry
Aj-Berek. Oczywicie, moja propozycja mo¿e ci siê wydaæ miesz-
nym zadoæuczynieniem za to nieporozumienie ale chcia³bym ofia-
rowaæ ci kilka chwil zadowolenia. I wystawiæ do pojedynku z twoim
niewolnikiem najlepszego gwardzistê z mojej stra¿y przybocznej.
Zwyciêstwo w walce z nim stanie siê jeszcze jedn¹ per³¹ w naszyjni-
ku triumfów potê¿nego Haszyda, w³adcy Vagaranu powiedzia³
szach. Oka¿ mi czeæ, s³awny przyjacielu, pozwól twojemu nie-
zwyciê¿onemu gladiatorowi walczyæ z moim niezrêcznym i s³abym
gwardzist¹. Oczywicie, mój wojownik nie ustoi nawet dziesiêciu
uderzeñ serca przeciwko twojemu tak dowiadczonemu niewolniko-
wi Ale, z drugiej strony, któ¿ mo¿e znaæ zamys³y bogów?
Haszyd popatrzy³ uwa¿nie w twarz szacha. Nagle te¿ siê umiech-
n¹³. W jego oczach zatañczy³y iskierki. Zwróci³ siê do stra¿y:
Zabierzcie jeñca i poczekajcie na mnie za drzwiami. Potem
powiedzia³ do s³ug: Wy te¿ idcie! Gdy rozkazy zosta³y spe³nione
i na tarasie zosta³ tylko on i szach, rzek³ do gocia:
Aha. Rozumiem. Innymi s³owy, chcesz siê za³o¿yæ?
Szach pokornie skin¹³ g³ow¹.
I jeli twój cz³owiek przegra Haszyd zawiesi³ g³os.
Bez s³owa sprzeciwu ozdobiê godzinê zwyciêstwa mojego
drogiego przyjaciela szmaragdem, który wywar³ na nim tak ogrom-
ne wra¿enie tak samo pokornie odpowiedzia³ szach.
Haszyd mimo woli prze³kn¹³ linê.
D¿umal rzuci³ na szalê jeden ze swoich najbardziej ulubionych
i drogocennych klejnotów zadziwiaj¹cej czystoci i urody szma-
ragd wielkoci g³ówki niemowlêcia. Szach nigdy siê z nim nie roz-
stawa³, wiêcej czasu powiêca³ podziwianiu go ni¿ mod³om i nie
zgadza³ siê sprzedaæ za ¿adne skarby wiata.
Rozumiem powtórzy³ powoli Haszyd. A jeli twój cz³o-
wiek wygra
To siê oczywicie nie zdarzy, szlachetny przyjacielu. Ale za-
k³ad to zak³ad i dlatego chcia³bym, ¿eby i ty postawi³ niewielk¹ dla
19
takiego bogacza iloæ z³ota, wag¹ równ¹ jednemu wielb³¹dowi wraz
z uprz꿹.
Przyjmujê powiedzia³ szybko Haszyd. Jestem graczem,
wielmo¿ny przyjacielu, i takie zabawy to dla mnie czysta przyjem-
noæ.
Przypieczêtowali umowê mocnym uciskiem d³oni, po czym sa-
trapa pozwoli³ sobie na dobroduszny miech. Doskonale wiedzia³,
¿e nie przegra.
W odpowiedzi turañski szach równie¿ siê umiechn¹³. On te¿
wiedzia³, ¿e nie przegra.
III
Szczêk mieczy, wciek³e krzyki dowódców, huk ognia p³on¹-
cych namiotów, przera¿one r¿enie koni, wojenny okrzyk wroga: U³a,
u³a, u³a! , odbija³y siê echem we nie barbarzyñcy. Wiêzieñ spa³
w lochach Vagaranu. Spa³ i ni³
Niestety, Conan zbyt póno zrozumia³, ¿e wda³ siê w awantu-
rê z góry skazan¹ na klêskê. Ale bêd¹c bez grosza przy duszy pod
shemskim miastem Meroe, z trudem wyrwawszy siê z sieci intryg,
plecionych w pa³acu Tanandy, cudem uchodz¹c z ¿yciem z potyczki
z pacho³kami szalonego króla Akhirona, uwa¿aj¹cego siê za boga,
Conan zadowolony by³ z ka¿dej nadarzaj¹cej siê sposobnoci za-
robku. I wtedy pod rêkê nawin¹³ siê cz³owiek werbuj¹cy ochotni-
ków (czyli wszystkich, którzy tylko zechcieli) do armii Barucha.
Poniewa¿ niektórzy z najemników, znaj¹cy niepokornego bar-
barzyñcê z poprzednich pochodów, szepnêli o nim s³ówko, setnik
natychmiast mianowa³ dwudziestoomioletniego Conana dziesiêtni-
kiem co prawda, tylko w granicach ariergardy. Otrzymawszy nie-
oczekiwanie tak powa¿ny awans, skuszony obietnic¹ czêci niezmie-
rzonych bogactw, kryj¹cych siê jakoby w pogranicznym miecie
khorajczyków (których nigdy nie darzy³ sympati¹), Conan siê zgo-
dzi³. Ale ju¿ wkrótce zacz¹³ podejrzewaæ, ¿e zamiast obiecanej na-
grody, czeka go co najwy¿ej nies³awna mieræ na polu bitwy.
Na pró¿no przekonywa³ swojego setnika, ¿e rozbijanie obozu
na dzieñ przed atakiem tak blisko Vagaranu jest nie tylko niebez-
pieczne, ale równoznaczne z samobójstwem; na pró¿no prosi³
o zwiêkszenie liczby wart zw³aszcza u wejcia do Zawodz¹cego
20
W¹wozu Na wszystkie namowy barbarzyñcy zarozumia³y dowódca
odpowiada³, ¿e po pierwsze, inne miejsce na obóz mo¿na by znaleæ
tylko na pustyni, sk¹d przypuszczenie niezauwa¿alnego ataku jest
niemo¿liwoci¹, po drugie, ka¿dy wojownik musi siê wyspaæ przed
walk¹ i obecnoæ jednego zbêdnego stra¿nika mo¿e groziæ strat¹ jed-
nej jednostki bojowej, po trzecie, Baruch jest wspania³ym taktykiem
i doskonale wie, co robiæ, a jeli, po czwarte, byle przem¹drza³y ¿o³-
nierzyna zacznie dawaæ wodzom rady co do planów szturmu, bêdzie
to nie wojsko, tylko i tak dalej, i temu podobne.
Kipi¹c bezsiln¹ wciek³oci¹, Conan wróci³ do swojego oddzia³u.
Ale w koñcu co móg³ zmieniæ? Jeli z Barucha taki wspania³y taktyk,
¿e gotów jest wpêdziæ swoje wojsko prosto w ³apy mierci, to jego,
Barucha, sprawa i Conanowi nic do tego. Tak wiêc, da³ swojemu od-
dzia³owi rozkaz roz³o¿enia siê jak najbli¿ej pustyni, a jak najdalej od
Zawodz¹cego W¹wozu i postawienia tam namiotu dziesiêtnika, po
czym spokojnie (ale w rynsztunku bojowym) zapad³ w sen.
Szczêk mieczy, wciek³e krzyki dowódców, huk ognia p³on¹-
cych namiotów, przera¿one r¿enie, wojenny okrzyk wroga: U³a, u³a,
u³a! oto, co go obudzi³o.
Chwytaj¹c swój nieod³¹czny oburêczny miecz, olbrzymi barba-
rzyñca,wzrostemustêpuj¹cytylkoMitrze,wyskoczy³z namiotuw noc.
I o ma³o nie wpad³ na jedca na gniadym koniu, który nie wiadomo
sk¹d siê tu wzi¹³. Jedziec ju¿ wzniós³ nad namiotem krzyw¹ szablê.
Na szeroki zamach nie starczy³o czasu, Conan ci¹³ mieczem nieco
powy¿ej przednich nóg konia i w tym samym momencie biedne zwie-
rzê, r¿¹c rozpaczliwie, runê³o na kolana. Nie spodziewaj¹c siê takiego
obrotu wydarzeñ, jedziec, chc¹c zachowaæ równowagê, zamacha³
rêkami i wtedy Conan z pó³obrotu wykreli³ w powietrzu szybki pó³o-
kr¹g, którego rodek wypad³ dok³adnie na piersi wroga.
Co dzia³o siê dalej z rozciêtym na pó³ trupem, Cymmerianin nie
patrzy³.
Oddzia³, do walki! Piechot¹ w zewnêtrzny pó³piercieñ, szyb-
ko! krzykn¹³ na ca³e gard³o i dopiero potem rozejrza³ siê po otulo-
nym w porann¹ mg³ê obozie.
Panowa³ tu chaos i zamêt. Setnicy i dziesiêtnicy Barucha wy-
krzykiwali bezsensowne rozkazy, jedcy wydawali siê widmami
w pó³mroku, gdzie z oddali dobiega³o wycie i szczêkanie broni
Jednak w pobli¿u nie by³o widaæ ¿adnego przeciwnika.
21
O podw³adnych, których sam wybra³ i których przez dwa ostat-
nie tygodnie szkoli³, Conan siê nie martwi³. Zrobi¹ wszystko jak na-
le¿y: nie minie nawet piêæ uderzeñ serca, gdy naje¿eni ostrzami mie-
czy stan¹ w pó³okrêgu wokó³ swojego dowódcy. Du¿o bardziej
niepokoi³o go to, ¿e nieprzyjaciel niemal bezszelestnie zdo³a³ prze-
drzeæ siê prawie do samych piasków gdzie, jak s¹dzi³, by³o najbez-
pieczniej.
Oddzia³, na koñ! zakomenderowa³ Conan. Za mn¹, dwój-
kami, miecze z pochew i bacznie siê rozgl¹daæ!
Wskoczy³ jak b³yskawica na swojego czarnego konia i nie ogl¹-
daj¹c siê, pogalopowa³ w stronê bielej¹cego w oddali namiotu g³ów-
nodowodz¹cego: obozowisko jego dowódcy, setnika, by³o rozbite
niemal przed samym wejciem do w¹wozu, dlatego Conan, nie tra-
c¹c czasu na jego poszukiwania, od razu ruszy³ w kierunku namiotu
Barucha.
Gdy przez nieporz¹dnie porozbijane namioty oraz krzycz¹cych
i zdezorientowanych, biegaj¹cych tam i z powrotem, ¿o³nierzy uda-
³o mu siê wreszcie przedrzeæ do bia³ego namiotu, niewidoczny prze-
ciwnik ju¿ otr¹bi³ odwrót.
Za nimi! wrzeszcza³ w zapale ksi¹¿ê Baruch, potrz¹saj¹c
wypolerowanym do blasku kind¿a³em. Haszydzkie psy uciekaj¹
przed nami! Za nimi, na chwa³ê bogów, po skarby Vagaranu!
Baruch! g³os Conana by³ g³oniejszy od gromu. Barbarzyñ-
ca w pe³nym pêdzie zatrzyma³ konia tu¿ przed gwardi¹ przyboczn¹
ksiêcia. To pu³apka, jak mo¿esz tego nie rozumieæ! Armia Khoraj-
czyków tylko czeka, ¿ebymy zaczêli goniæ ten oddzia³ szturmowy
i weszli do w¹wozu! Rozka¿ wojsku sformowaæ szczypce i wtedy
zdo³amy odeprzeæ kontratak Haszyda!
Baruch zwróci³ do Conana czerwon¹, obrzmia³¹ twarz.
Co ja s³yszê? zasycza³ jak w¹¿. Obejrza³ bezczelnego wo-
jownika od stóp do g³ów i zobaczy³ tylko jeden jedyny pasek, wy-
malowany czarn¹ ochr¹ na jego prawym policzku. Dziesiêtnik!
A wiêc wród moich oficerów pojawi³ siê tchórz! A mo¿e to zdraj-
ca?! Czy nie s³ysza³e rozkazu? Kto jest twoim setnikiem? Ob³upiê
go ze skóry za to, ¿e bierze na s³u¿bê takich ³ajda
Ksi¹¿ê! Conan próbowa³ mówiæ spokojnie, gdy¿ piêtnastu
gwardzistów Barucha obna¿y³o miecze i tylko czeka³o na rozkaz
rozprawienia siê z buntownikiem. Wróg, który na nas napad³, by³
zaledwie niewielkim kawaleryjskim oddzia³em, w przeciwnym razie
nie uda³oby mu siê przejechaæ niezauwa¿enie obok naszych wart
22
i przenikn¹æ tak daleko w g³¹b obozu. Dlatego nie ma potrzeby go
cigaæ. G³ówne si³y przeciwnika stoj¹ i czekaj¹, ¿ebymy zaczêli atak
i weszli do w¹wozu. To pu³apka, zasadzka, potrzask!
Ciekawe, sk¹d ty to wiesz?! zarycza³ Baruch. Mo¿e jeste
szpiegiem, przys³anym przez pod³ego Haszyda? Przekupionym wi-
chrzycielem, który ma szerzyæ zamêt w szeregach szlachetnych wo-
jowników?
Ksi¹¿ê powtórzy³ spokojnie Cymmerianin, z ca³ych si³ po-
wstrzymuj¹c harcuj¹cego konia. Rozka¿ wojsku sformowaæ szczyp-
ce przy wejciu do w¹wozu, poniewa¿
£ajdak, drañ, tchórz! zarycza³ ksi¹¿ê. Rozkaza³em ata-
kowaæ i w³anie ty pójdziesz w pierwszym szeregu! A jeli moi lu-
dzie zobacz¹, ¿e próbujesz schowaæ siê za plecami towarzyszy,
czeka ciê los straszniejszy od losu schwytanego przez stra¿e gwa³-
ciciela ma³oletnich! Naprzód, do ataku! i jakby trac¹c zaintere-
sowanie dla barbarzyñcy, odwróci³ siê w stronê zamar³ych gwar-
dzistów. Na co czekacie, bêcwa³y!? A mo¿e wam te¿ nie podobaj¹
siê moje rozkazy?
Na komendê sygna³owych rozleg³ siê warkot bêbnów i nad na-
miotem g³ównodowodz¹cego pojawi³y siê chor¹giewki, obwieszcza-
j¹ce rozpoczêcie ataku.
Zgrzytaj¹c zêbami, Conan wróci³ do czekaj¹cej na niego dzie-
si¹tki wojowników. Przez kilka uderzeñ serca spogl¹da³ w ponurym
milczeniu na oddane twarze ¿o³nierzy, a potem nieg³ono powiedzia³:
Wszystko s³yszelicie. Wybór nale¿y do was i ja, wasz do-
wódca, nikogo do niczego nie zmuszam. Mamy trzy mo¿liwoci.
Podporz¹dkowaæ siê Baruchowi i polec mierci¹ bohaterów w Za-
wodz¹cym W¹wozie. Nie pos³uchaæ rozkazu, wycofaæ siê i na za-
wsze okryæ hañb¹ Albo za cenê swojego ¿ycia spróbowaæ zmieniæ
fatalny bieg tej bitwy, zyskaæ ma³o prawdopodobn¹ s³awê i jeszcze
mniej prawdopodobny szacunek towarzyszy Ci, którzy wybrali
wariant pierwszy, musz¹ siê pospieszyæ. Pierwsze oddzia³y ksiêcia
Barucha s¹ ju¿ na przedpolach w¹wozu i dlatego radzê jak najszyb-
ciej ruszaæ, ¿eby je dogoniæ. Ci, którzy wybrali drug¹ mo¿liwoæ,
równie¿ musz¹ siê pospieszyæ. Wojsko Barucha jest ju¿ w gotowo-
ci i przedostanie siê na pustyniê z ka¿d¹ chwil¹ jest coraz trudniej-
sze Ci za, którzy jad¹ ze mn¹, niech pozostan¹ w tym miejscu
i niech wiedz¹, ¿e nasze szanse s¹ bardzo znikome.
23
Nikt z dziesi¹tki siê nie ruszy³. Conan umiechn¹³ siê w duchu
a wiêc jednak s¹ to dobrzy wojownicy.
No có¿ powiedzia³ dokonalicie wyboru. Za mn¹, zwart¹
grup¹.
W wietle rozpalaj¹cego siê dnia Conan widzia³, ¿e g³ówne si³y
Shemitów, ju¿ w szyku bojowym, szybko i zdecydowanie pod¹¿aj¹
w stronê ziej¹cej na przedzie rozpadliny, a pierwsze oddzia³y we-
sz³y w cieñ w¹wozu. Grób Barucha Conan siê nie ba³: w czasie ata-
ku nikt nie zdo³a dojrzeæ, czy dziesiêtnik wype³nia rozkaz, a ju¿ tym
bardziej wykonaæ wyroku, gro¿¹cego wy³¹cznie szczególnie zas³u-
¿onym dezerterom. I dlatego Cymmerianin nie poprowadzi³ swoje-
go oddzia³u za armi¹ w rozwart¹ paszczê mierci ani z powrotem
na pustyniê, gdzie mieli du¿e szanse siê uratowaæ, lecz w górê, po
skalistym zboczu, na prawo od zdradliwego Zawodz¹cego W¹wozu
gdzie nie odwa¿y³by siê pójæ najmielszy zwiadowca.
Wspinaczka trwa³a d³ugo i Conan wyranie s³ysza³ odg³osy bi-
twy, dobiegaj¹ce z do³u, z lewej strony: tak jak przypuszcza³, w w¹-
wozie na wojsko ksiêcia czeka³y g³ówne si³y vagarañczyków i nie-
powstrzymana fala atakuj¹cych natknê³a siê na nieprzystêpny brzeg
utworzony przez oddzia³y obroñców. Serce cisnê³o siê bólem prze-
cie¿ zostawi³ tam towarzyszy broni na pewn¹ mieræ i ignorancja
Barucha nie by³a dla niego usprawiedliwieniem Wiedzia³ te¿, ¿e
jeli ksi¹¿ê zdecyduje siê na odwrót, w drugim koñcu w¹wozu rów-
nie¿ bêdzie na niego czekaæ wojsko Vagaranu Nie mia³ ju¿ innego
wyjcia, trzeba by³o kontynuowaæ wspinaczkê.
Dzia³aniami obroñców powinno siê kierowaæ z takiej pozycji,
z której jak na d³oni widaæ ca³e pole walki i sk¹d sygna³y przegrupo-
wania wojsk zostan¹ us³yszane b¹d zobaczone przez dowódców
khorajskich wojsk. W ca³ej okolicy by³o tylko jedno takie miejsce:
na prawym zboczu, w pobli¿u wierzcho³ka najwy¿szej z otaczaj¹-
cych w¹wóz ska³ tam w³anie skierowa³ Conan swój maleñki od-
dzia³.
By³a to d³uga i trudna wspinaczka. Skalnych od³amków le¿a³o
wszêdzie tyle, ¿e jedcy musieli zsi¹æ z koni. Starali siê nie naru-
szyæ niepewnej równowagi kamieni ka¿dy nieostro¿ny ruch móg³
spowodowaæ lawinê i tym samym zdradziæ plan Conana.
24
Do w¹wozu wit dopiero przenika³, ale tu, na górze ju¿ wieci³o
wisz¹ce nad horyzontem s³oñce. Ludzie i konie, kamienie i ska³y rzu-
ca³y d³ugie, dziwaczne cienie. Wiatr szarpa³ gêst¹ grzywê w³osów bar-
barzyñcy, piewa³ swoj¹ smêtn¹ pieñ w szczelinach i rozpadlinach.
Conan obejrza³ siê. Gdzie tam, po prawej stronie upstrzonego
pêkniêciami skalnego wystêpu, powinien kryæ siê sygnalista. Mo¿li-
we, ¿e nie jeden. Trzech. Albo nawet piêciu
Przygotowaæ siê do walki! Cymmerianin odwróci³ siê do
milcz¹cych towarzyszy. Idcie ostro¿nie, ale nie musicie siê spe-
cjalnie kryæ. Zabijajcie ka¿dego, kogo zobaczycie.
Jedni ¿o³nierze obna¿yli miecze, inni przygotowali ³uki. Oddzia³
ruszy³ wzd³u¿ zbocza w¹wozu. Z jego dna dobiega³y powielane echem
odg³osy dalekiej bitwy.
Barbarzyñca jako pierwszy min¹³ skalny wystêp; przed nim otwo-
rzy³ siê szeroki, wisz¹cy nad przepaci¹ gzyms. Conan w pierwszej
chwili nie móg³ poj¹æ, co w³aciwie widzi by³o to zbyt zaskakuj¹ce
i nieoczekiwane.
Rzeczywicie, sygna³y dawano st¹d. Ale sygnalista nie by³ sam.
Porodku kamiennego placu sta³ wysoki czterospadowy namiot,
nad którym powiewa³a flaga Vagaranu. Otacza³o go co najmniej trzy-
dziestu ¿o³nierzy. Obok namiotu Conan dostrzeg³ wysokiego mê¿-
czyznê w nie¿nobia³ym turbanie. Z rêkami skrzy¿owanymi na pier-
siach, cz³owiek ten uwa¿nie obserwowa³ przebieg bitwy, która
rozgorza³a w w¹wozie.
Oto niski, krêpy wojownik w bogatej zbroi, stoj¹cy na honoro-
wym miejscu, powiedzia³ co i cz³owiek w turbanie podniós³ rêkê.
W tej samej chwili ¿o³nierz z ca³ej si³y zamacha³ jaskrawoczerwon¹
p³acht¹ na skraju przepaci. Conan zauwa¿y³ sygna³ na przeciwle-
g³ym zboczu w¹wozu: sygnalici przekazywali rozkazy jeden dru-
giemu!
Cymmerianin w bezsilnej wciek³oci zacisn¹³ zêby. Dziesiêciu
lekkozbrojnych konnych przeciwko trzydziestu doborowym wojow-
nikom nieprzyjaciela Ale kto móg³ przypuszczaæ, ¿e sam Haszyd
bêdzie siê wspina³ na tak¹ wysokoæ, by osobicie dowodziæ bitw¹!
Conan szybko siê rozejrza³. S³oñce wieci oddzia³owi w plecy, a wiêc
wróg nie od razu zauwa¿y nieproszonych goci. Nie by³o czasu na
rozmylanie. Zw³oka mog³a ich drogo kosztowaæ.
Farum! zawo³a³ cicho Conan.
Niewysoki smag³y wojownik, jeszcze m³ody ch³opiec, a ju¿ je-
den z lepszych ³uczników w armii Barucha, poda³ wodze swojego
25
konia towarzyszowi i podszed³ do barbarzyñcy. Ten wskaza³ obóz
nieprzyjaciela.
Nie wychylaj siê, bo ciê zobacz¹ Uda ci siê trafiæ w tego
w bia³ym turbanie, który stoi przed wejciem do namiotu?
Farum wpatrzy³ siê w cel, potem pokrêci³ nad g³ow¹ d³oni¹ (ma-
canie wiatru tak siê to nazywa³o u ³uczników) i w koñcu wzruszy³
ramionami.
Nie wiem. Daleko i wiatr jest silny, nierówny Có¿, spróbo-
waæ mo¿na. Podniós³ ³uk, wyj¹³ z ko³czanu strza³ê, za³o¿y³ na ciê-
ciwê ale Conan go powstrzyma³.
Poczekaj. Jeli nie trafisz, stracimy przewagê, jak¹ daje nam
zaskoczenie, i napytamy sobie biedy. Bêd¹ broniæ Haszyda jak ty-
grysica swoich dzieci a¿ do ostatniego. A zabiæ go trzeba, bez przy-
wódcy wojsko vagarañczyków stanie siê bezbronne jak osierocony
tygrysek. Musimy zadzia³aæ inaczej
Conan zwleka³. Dziesiêciu przeciwko trzydziestu. Przeciwnik ma
przewagê liczebn¹, ale oni dzia³aj¹ z zaskoczenia i s¹ zrêczniejsi
Do licha, nie wiadomo jeszcze, do kogo siê szczêcie umiechnie
Odwróci³ siê do zastyg³ych za jego plecami wojowników.
Wart nie wystawili, na razie nie zostalimy zauwa¿eni. To
znaczy, ¿e od tej strony nie spodziewaj¹ siê napadu. Zaskoczenie
i szybkoæ oto nasza jedyna szansa Nie wiem, czy kto z nas
prze¿yje, ale chcê, bycie wiedzieli: los naszych towarzyszy w Za-
wodz¹cym W¹wozie zale¿y wy³¹cznie od nas Na koñ! I oby nam
bogowie pomogli. Najpierw idziemy zwart¹ grup¹. Szybko, ale w mia-
rê mo¿liwoci cicho. Jak tylko zostaniemy dostrze¿eni, przegrupuje-
my siê i atakujemy trójzêbem ja w centrum. I wtedy starajcie siê
robiæ jak najwiêcej ha³asu. Nie wdawaæ siê w d³ugie pojedynki ze
stra¿¹, najwa¿niejsze przebiæ siê do namiotu. Nasze cele przede
wszystkim bia³y turban, w drugiej kolejnoci bogata zbroja z pra-
wej. Farum i Jozuf zostaj¹ tutaj, gdy zacznie siê zamieszanie, strze-
laj¹ z ³uków do namiotu. Strza³ nie ¿a³ujcie, ale starajcie siê dobrze
mierzyæ. Jasne? W takim razie ruszamy.
Conan wyci¹gn¹³ drogocenny miecz i cicho, do siebie, powie-
dzia³:
I niech nam Crom pomo¿e
Niestety, pojawienie siê niewielkiego oddzia³u zosta³o dostrze-
¿one od razu, gdy tylko ten wst¹pi³ na kamienny gzyms. Gwardia
Haszyda by³a czujna i szmer kamieni pod kopytami koni wrogiego
oddzia³u natychmiast zwróci³ jej uwagê.
26
Ciszê nad górskimi szczytami w jednej chwili rozdar³y krzyki:
alarm stra¿y i zawo³anie bojowe, które wyrwa³o siê z gard³a Cona-
na, zosta³o podjête przez jego wojowników. Chowanie siê nie mia³o
ju¿ sensu. Teraz mo¿na by³o liczyæ tylko na szczêcie i stalowe ostrza.
IV
Siedmiu jedców mknê³o kamiennym placem, bez litoci wbija-
j¹c ostrogi w koñskie boki, ku przybli¿aj¹cemu siê powoli namiotowi.
Wyborowi ¿o³nierze osobistej gwardii Haszyda doskonale znali
swój fach. Spokojnie i bez paniki ³ucznicy stanêli w rzêdzie i po³o-
¿yli strza³y na ciêciwy; inni otoczyli zwartym krêgiem swojego pana
i powiedli go pod os³onê p³óciennych cian namiotu, ¿eby schroniæ
go przed wrogimi strza³ami. Krêpy wojownik w kosztownej zbroi
wydawa³ krótkie rozkazy, przez ca³y czas nie ruszaj¹c siê z miejsca.
Conan wiedzia³, ¿e za chwilê na jego oddzia³ spadnie lawina strza³,
¿e nie zd¹¿¹ wbiæ siê w gromadê wojowników Haszyda. Pochyli³
siê, by schowaæ g³owê za koñsk¹ szyj¹. Zd¹¿y³ zauwa¿yæ, ¿e jego
towarzysze zrobili to samo. Jeli uda im siê przejechaæ jeszcze ka-
wa³ek, konie nie padn¹ od razu od strza³ maj¹ szansê.
Osinowy rój khorajskich strza³ z czarno-¿ó³tymi lotkami prze-
ci¹³ powietrze nad skalnym gzymsem. Za nim lecia³y kolejne Nie-
skoñczony potok mierciononych ¿¹de³.
Jeden z galopuj¹cych koni pad³ piersi¹ na ziemiê, ³ami¹c ster-
cz¹ce z jego cia³a drzewce puszczonych celnie strza³. Jedca wy-
rzuci³o z siod³a. Uderzenie by³o bardzo silne, ale Kabul zdo³a³ siê
podnieæ, mimo ¿e z³ama³ obojczyk. Czterdziestoletni ponury, nie-
towarzyski Iranistañczyk, zarabiaj¹cy jako najemnik na utrzymanie
¿ony i gromadki dzieci, które bardzo kocha³, chowa³ dla nich wszystko
do ostatniego miedziaka, nie wydaj¹c ani na wino, ani na kobiety.
Zw³aszcza to ostatnie dziwi³o jego towarzyszy, jako ¿e po mêcz¹-
cych pochodach trudno by³o powstrzymaæ siê od odwiedzin Weso³e-
go Kwarta³u. Khorajska strza³a, która przeszy³a mu gard³o, uczyni³a
¿yj¹c¹ gdzie na po³udniu Iranistanu kobietê wdow¹, a jej dzieci sie-
rotami
Koñ Conana zosta³ ranny z jego cia³a stercza³o kilka drewnia-
nych brzechw z czarno-¿ó³tymi lotkami. Ale najwidoczniej khoraj-
skie wystrza³y okaza³y siê niezbyt udane, a nios¹ce Cymmerianina
27
zwierzê zbyt pos³uszne i silne. Poganiany przez Conana koñ dalej
galopowa³ ku bia³emu namiotowi.
W po³owie drogi do obozu vagarañczyków zabito konia pod
Shemit¹ Zafirem. Lekkiemu i gibkiemu Shemicie uda³o siê w sam¹
porê zrêcznie zeskoczyæ z padaj¹cego na bok wierzchowca, odtur-
laæ, ¿eby unikn¹æ przywalenia, i natychmiast przeturlaæ z powrotem,
¿eby schowaæ siê za wierzgaj¹cym w agonii zwierzêciem. Zafir zdj¹³
z ramienia ³uk, po³o¿y³ przed sob¹ ko³czan ze strza³ami. Teraz poka-
¿e khorajskim szakalom, jak strzela siê z ³uku na krótkie odleg³oci.
Ten ma³y semicki cwaniak zawsze wyró¿nia³ siê sprytem. Niezmor-
dowany babiarz, namiêtny i przebieg³y gracz w koci, k³amca z prze-
konania i utalentowany opowiadacz ró¿norakich zabawnych histo-
rii, których zna³ niezliczon¹ mnogoæ, zakosztowa³ wszystkich
znanych ludzkoci przestêpczych profesji. Tê walkê na wzgórzu te¿
pewnie opisze tak, ¿e wszyscy bêd¹ siê pok³adaæ ze miechu. Piêæ
strza³, wypuszczonych przez Zafira, znalaz³o piêæ swoich ofiar. Na-
ci¹ga³ w³anie ciêciwê z szóst¹ strza³¹, gdy ca³y ten przepiêkny wiat
nagle pogr¹¿y³ siê w nieprzeniknionych ciemnociach. Ma³y Shemi-
ta przewróci³ siê na plecy. Z jego prawego oka stercza³a brzechwa
z ¿ó³to-czarn¹ lotk¹
Do khorajskich wojowników nie uda³o siê przedostaæ równie¿
Koryntianinowi Lauzorowi. Jego koñ jakim cudem unikn¹³ mierci
od czarno-¿ó³tych b³yskawic, ale on sam zosta³ zwalony z siod³a strza-
³¹, która wbi³a mu siê w brzuch. Dobito go, gdy próbowa³ pe³zn¹æ
w stronê celu
Piêæ kroków dzieli³o Conana od niewzruszonej ciany ³uczni-
ków, gdy jego koñ przenikliwie zar¿a³ i stan¹³ dêba, nie bêd¹c w sta-
nie d³u¿ej znieæ bólu. Obok tkwi¹cych ju¿ w jego ciele strza³ ci¹gle
pojawia³y siê nowe. Conan trzyma³ siê nadal w siodle, czekaj¹c,
w któr¹ stronê zacznie padaæ wierzchowiec. Kopyta przednich nóg
zaczê³y zbli¿aæ siê do ziemi, Cymmerianin przygotowa³ siê i wtedy
koñ oddany przyjaciel barbarzyñcy, ju¿ nie¿ywy, lecz jeszcze nie-
martwy, wykona³ ostatni przedmiertny, potrzebny jego panu, skok
naprzód. Odbijaj¹c siê od koñskiego grzbietu, Conan z obna¿onym
mieczem wyl¹dowa³ tu¿ przed nogami vagarañskich ³uczników. Ci
spróbowali cofn¹æ siê choæ o kilka kroków, ¿eby zyskaæ parê chwil
potrzebnych do naci¹gniêcia ³uków, ale szybki jak b³yskawica czar-
now³osy gigant nie da³ im ¿adnej szansy. W bezporednim starciu on
by³ panem sytuacji i ³ucznicy jeden po drugim wydawali przedmiert-
ne jêki.
28
Czwórka wojowników przedosta³a siê do obozu vagarañczyków.
Rozpoczê³a siê walka wrêcz z wyborowymi ³ucznikami i uzbrojony-
mi w szable wojownikami, którzy a¿ do teraz czekali na swoj¹ kolej,
otaczaj¹c namiot. I teraz pospieszyli ³ucznikom na pomoc.
Jeden z czterech koni, które pokona³y dziel¹c¹ zmagaj¹ce siê
wojska odleg³oæ, pad³ martwy ju¿ wród khorajskich szeregów.
Turañczyk Aghmet, który spad³ z grzbietu wierzchowca, zwali³ siê
swoim ogromnym cielskiem na stoj¹cego nieopodal wojownika Ha-
szyda, jednoczenie przygniataj¹c go do ziemi i wsadzaj¹c mu nó¿
w brzuch. Ale Aghmetowi nie uda³o siê wstaæ: w ostatniej chwili
vagarañczyk wyci¹gn¹³ przed siebie kind¿a³, który wbi³ siê jego wro-
gowi prosto w serce
Conan przedziera³ siê ku namiotowi, pozostawiaj¹c za sob¹ oka-
leczone cia³a. Krew pokrywaj¹ca go od stóp do g³ów, by³a nie tylko
krwi¹ Khorajczyków on sam by³ równie¿ niele poharatany. Nie
by³y to jednak rany, które mog³y powstrzymaæ rozwcieczonego
Cymmerianina.
Obok siebie Conan us³ysza³, zag³uszaj¹cy szczêk mieczy i wy-
cie vagarañczyków, znajomy g³os:
Mam was, khorajskie bydlêta! Dzieci wiñ, jedz¹ce gnój i po-
pijaj¹ce go moczem! S³ugusy Haszyda, wodza potworów, syna oli-
cy! S³yszysz mnie, Haszydzie? Idê do ciebie!
Na piêknym zingarskim wierzchowcu przez szeregi wroga prze-
dziera³ siê wysoki m³odzieniec olniewaj¹cej urody, z wykrzywion¹
z³oci¹ twarz¹. Zwali go Pajtar, i by³ Khorajczykiem. Jego rodzinê,
jedn¹ z najbogatszych i najbardziej wp³ywowych w Vagaranie, wyr¿-
nêli nas³ani przez Haszyda najemni zabójcy w rodowym pa³acu. Oj-
ciec Pajtara niezbyt lubi³ satrapê i zawsze, i wszêdzie wyra¿a³ siê o nim
pogardliwie. Haszyd czego takiego nie wybacza³. Pajtarowi i jego
siostrze cudem uda³o siê zbiec z ojcowskiego domu i wyjechaæ z mia-
sta. Od tamtej pory m³odzieniec mia³ tylko jedno pragnienie: siê ze-
mciæ. Wy³¹cznie z tego powodu zaci¹gn¹³ siê do armii Barucha aby
stal jego miecza mog³a ch³eptaæ krew znienawidzonych poddanych
Haszyda. Z czaszki satrapy chcia³ zrobiæ spluwaczkê.
Z konia! krzykn¹³ Conan do Pajtara. Zeskakuj!
Pozostawanie w siodle w takim t³umie, gdy koñ niemal stoi
w miejscu, jest wyj¹tkowo idiotyczne i niebezpieczne. M³odzieñco-
wi brakowa³o jednak wojennego dowiadczenia, chocia¿ samoza-
parcia mia³ pod dostatkiem. Pajtar nie us³ysza³ swojego dziesiêtni-
ka. Z grzbietu swojego wierzchowca sypa³ na g³owy vagarañczyków
29
razy i przekleñstwa. Najpierw przepuci³ cios szabli w nogê, potem
w plecy, a potem rzucony przez kogo kind¿a³ wbi³ mu siê w biodro.
Pajtar wypuci³ broñ i wczepi³ siê os³ab³ymi palcami w ³êk siod³a.
Pozosta³a mu ju¿ tylko chwila ¿ycia, do nastêpnego zamachu kho-
rajskiej szabli. Obrzuci³ gasn¹cym spojrzeniem wszystko wokó³,
zobaczy³ Conana, ¿ywego i zabijaj¹cego psów Haszyda jednego po
drugim, umiechn¹³ siê i ostatkiem si³ wykrzykn¹³:
Conan! Zabij ich wszystkich! Zabij Haszyda! Za ojca
Pajtar poczu³ jak wchodzi w niego zimna stal i uchodzi ¿ycie
Cymmerianin us³ysza³ m³odzieñca i widzia³, jak ten umiera. Ale
dziesiêtnik armii Shemu nie widzia³ i nie wiedzia³, ¿e jednoczenie
zginê³o jeszcze dwóch jego wojowników: po górskiej cie¿ce, tej
samej, po której Cymmerianin przywiód³ tu swój oddzia³, wkrótce
po rozpoczêciu ataku wspi¹³ siê khorajski patrol piêciu ludzi. Uda-
³o im siê bezszelestnie zajæ od ty³u Faruma i Jozufa ³uczników
Conana. mieræ spotka³a ich nagle, nie zd¹¿yli siê nawet odwróciæ.
Zosta³o ju¿ tylko dwóch semickich wojowników
Krêpy brodacz w drogiej zbroi, najwyraniej drugi po satrapie
na tym skalnym gzymsie, coraz czêciej spogl¹da³ tam, gdzie Co-
nan, góruj¹c nad wiêkszoci¹ vagarañskich ¿o³nierzy, podnosi³
i opuszcza³ ciê¿ki oburêczny miecz tak lekko, jakby by³ z drewna.
Wojownik (a by³ to sam dowódca Sdemak) dowodzi³ kontratakiem
swojego wojska w Zawodz¹cym W¹wozie i w odpowiedniej chwili
powinien daæ sygnalistom rozkaz zatrzaniêcia pod³ych Semitów
w pu³apce zaledwie ci zawróc¹ ku wyjciu z w¹wozu, gonieni przez
setki ¿o³nierzy Ale barbarzyñca-olbrzym i jego niedu¿y towarzysz
odwracali uwagê Sdemaka. Oto miêdzy g³ównodowodz¹cym oddzia-
³ami Vagaranu i dwójk¹ nieuchronnie zbli¿aj¹cych siê przeciwników
pozosta³o ju¿ tylko dwunastu khorajskich ¿o³nierzy. Ale w³anie pa-
d³o czterech z nich, a potem jeszcze trzech znalaz³o siê na ziemi,
odruchowo próbuj¹c zacisn¹æ d³onie na krwawi¹cych miertelnych
ranach.
Dwaj wrogowie byli coraz bli¿ej. Powoli walcz¹c z obroñca-
mi Haszyda, odnosz¹c rany i krwawi¹c ale siê zbli¿ali. Ich cel by³
oczywisty satrapa i on sam, Sdemak. Tylko mieræ dwóch dowód-
ców armii Vagaranu mog³a zniweczyæ plan kontrataku i umo¿liwiæ
Shemitom nie tylko odwrót z ma³ymi stratami, ale równie¿ odniesie-
nie zwyciêstwa. Przecie¿ bez rozkazów sygnalistów oddzia³y Ha-
szyda ulegn¹ dezorganizacji, przemieni¹ siê w têp¹ ludzk¹ masê po-
zbawion¹ jednego wspólnego mózgu
5 I £akn¹cy zemsty osi¹gn¹ j¹. W Dzieñ Ostatni, w godzinie Ole- piaj¹cego wiat³a. W kraju, gdzie ostatni ze Staro¿ytnych wst¹pi³ na Szare Ziemie. I dany bêdzie Znak. Gdy Czarna Moc zniszczy sam¹ siebie, uj- rz¹ wzlatuj¹ce czarne wiat³o. Niechaj gotuj¹ siê do Nieuniknione- go. I rozewr¹ siê Wrota, które s¹ wszerz a¿ po krañce ziemi, w g³¹b do czarnych wrz¹cych kamieni i jeszcze g³êbiej. I za³opocze Sztandar Zemsty. I wyst¹pi Staro¿ytny Legion. A na przodzie bêdzie ten, którego poznaj¹ po He³mie jego. A z ty³u id¹- cy ladem. I w proch siê obróc¹ grody i sio³a. I wniwecz siê obróc¹ narody i rasy. I odrzuc¹ bogów swoich. A¿eby pokornym byæ Staro- ¿ytnym i ich przykazaniom. Albowiem ci, którzy zwyciê¿yli, nie bêd¹ mieæ litoci dla pokonanych Ale jeli z woli bogów umrze nie ten, kto umrzeæ powinien, przy- chodz¹cy w lad za pierwszymi rozlej¹ siê czerni¹ po wiecie i nie stanie ni ziemi, ni wody, ni ludzi, ni bydl¹t. A tylko ten, kto prze¿y³, zdo³a dwa razy zabiæ martwego i zawrzeæ Wrota Khorajskie warowne miasto Vagaran by³o bogate i kwitn¹ce le¿a³o bowiem na skrzy¿owaniu kupieckich szlaków. Haszyd, nomi- nalny w³adca Vagaranu, by³ jedynym panem okolicznych ziem. ¯y- cie w samym miecie i pobliskich wsiach, kierowane ¿elazn¹ rêk¹ Haszyda, p³ynê³o spokojnie i równomiernie, bez zamieszek i powstañ;
6 potê¿na armia odpiera³a rzadkie najazdy cudzoziemców, przede wszystkim Semitów. Vagarañscy wojownicy pod przywództwem swojego w³adcy tak¿e sk³adali wizyty pogranicznym sio³om s¹sied- nich pañstw i wracali z bogatym ³upem. Dlatego pieni¹dze z Vaga- ranu wp³ywa³y do skarbca stolicy regularnie i bez opónieñ, a po- s³añcy królowej Kothu, którego prowincj¹ by³a Khoraja, nie narzucali siê zbytnio Haszydowi. Miasto le¿a³o w zachodniej czêci Khorai. W przeciwieñstwie do pozosta³ych terenów kraju, gdzie dominowa³y piaszczyste pusty- nie, tutaj przewa¿a³y ska³y i kamieniste pustkowia. Vagaran, zbudowany na wznosz¹cym siê ³agodnie wzgórzu, z lo- tu ptaka przypomina ogromny nieregularny piêciok¹t, otoczony prze- ra¿aj¹cym murem. Trzy jego k¹ty spogl¹daj¹ na po³udniowy zachód, po³udnie i po³udniowy wschód, w stronê Shemu, a dwa pozosta³e na wschód, w g³¹b Khorai. Ka¿dy z k¹tów zwieñczony jest wysok¹ wie- ¿¹, na której dzieñ i noc trzymaj¹ wartê zmieniaj¹ce siê stra¿e. W Va- garanie s¹ dwie bramy: Wschodnia bêd¹ca wschodni¹ tylko z na- zwy,przyktórejzazwyczajtrzymastra¿piêciustra¿ników,zajmuj¹cych siê wy³¹cznie sprawdzaniem przywo¿onych przez kupców towarów, i Po³udniowo-Wschodnia potê¿na, zbudowana z trzech czêci. Jej pierwsza czêæ to znajduj¹ca siê po zewnêtrznej stronie bra- my p³yta ze cile przylegaj¹cych do siebie cisowych desek spiêtych metalowymi klamrami. Podniesiona p³yta ca³kowicie zamyka przej- cie. Na sygna³ naczelnika stra¿y Jassina spuszczana na ³añcuchach, k³adzie siê w poprzek fosy z pionowymi cianami i zamienia w most po nim i tylko po nim mog¹ wjechaæ do miasta gocie z innych pañstw, kupcy, wêdrowcy albo nieprzyjacielskie wojska. Za p³yt¹ znajduje siê dwuskrzyd³owa brama, zamykana na ogromny skobel, wyciosany z ca³ego dêbowego pnia pokonaæ tê przeszkodê mo¿na tylko taranem. Ale jeli wrogowi mimo wszystko uda siê sforsowaæ fosê, opuciæ most, czyli przecin¹æ utrzymuj¹ce go w pionie ³añcu- chy, i staranowaæ bramê pod deszczem strza³ i strumieniami wrz¹cej smo³y, to na samym koñcu przejcia czekaæ bêdzie na niego prze- szkoda praktycznie nie do pokonania: krata z mocnych metalowych prêtów gruboci ludzkiego ramienia. Zazwyczaj krata jest podniesiona, dwuskrzyd³owa brama otwarta, most za od witu do zmroku opuszczony. Wszak to g³ówna droga do miasta. Co prawda, jest jeszcze tajne przejcie, prowadz¹ce z pod- ziemi pa³acowych do granicy Khorai, ale o nim mo¿na nie wspomi- naæ: w tej historii nie odegra ¿adnej roli.
7 Na szczycie wzgórza stoi pa³ac Haszyda z³owieszcza szara bry³a wzniesiona z gigantycznych granitowych bloków. S¹ w nim setki przestronnych komnat i dziesi¹tki bogato urz¹dzonych sal. G³êboko pod nimi, w skale pod fundamentem wyr¹bano labirynt; kamienne cia³o ziemi zryto sieci¹ wij¹cych siê korytarzy z chytrymi zasadzka- mi i lepymi uliczkami, studniami ponurych cel, gdzie zamkniêto licz- nych wiêniów, i podziemiami, w których ukryto niezliczone skarby Haszyda. Ten, kto nie zna planu labiryntu, nigdy nie znajdzie skar- bów, a ten, kto zdo³a wydostaæ siê z podziemnej celi, nigdy nie wyj- dzie na powierzchniê i nie zobaczy s³oñca Pa³ac ma przestronny pó³okr¹g³y taras. Z niego Haszyd czêsto ogl¹da walki gladiatorów ulubion¹ rozrywkê vagarañczyków, co tydzieñ spêdzaj¹cych wolny czas na po³o¿onej pod tarasem ogrom- nej arenie. Na tym tarasie Haszyd przyjmuje zazwyczaj wa¿nych goci, pos³ów, a tak¿e przyjació³. Wokó³ pa³acu, nieco poni¿ej zbocza wzgórza, le¿¹ dzielnice miejscowej arystokracji wielmo¿ów, urzêdników, dworaków sa- trapy, kupców. Im ni¿ej, tym domy s¹ biedniejsze a¿ do murów, gdzie mieszcz¹ siê cha³upy nêdzarzy, nory w³óczêgów i zbudowane z byle czego szopy bezdomnych. Pó³tora ksiê¿yca temu wojsko Haszyda odnios³o zwyciêstwo nad kolejn¹ armi¹ cudzoziemców, których skusi³o bogactwo miasta, od- dalonego od najbli¿szych cywilizowanych miejsc o trzy dni jazdy wielb³¹dem. Armia pod przywództwem shemskiego ksiêcia Baru- cha, sk³adaj¹ca siê g³ównie z okrutnych synów plemion koczowni- czych, w³óczêgów, zubo¿a³ych wojowników i szukaj¹cych ³atwej zdobyczy najemników, próbowa³a wzi¹æ miasto szturmem. Werbow- nicy obiecywali ³atw¹ zdobycz, okaza³o siê jednak, ¿e lepiej im nie wierzyæ. Nocne stra¿e, obchodz¹c dalekie przedpola miasta, zauwa¿y³y blask ognisk rozpalonych na granicy ska³ i pustyni przez nieprzyja- ciela, gotuj¹cego siê do porannego ataku. Zaalarmowane oddzia³y obroñców z pierwszymi promieniami s³oñca rozpoczê³y kontratak, uprzedzaj¹c najedców. Wróg zosta³ zaskoczony: konny oddzia³ szturmowy, dwadzie- cia piêæ razy mniejszy od wojsk przeciwnika, bezszelestnie przeje- cha³ przez Zawodz¹cy W¹wóz, wbi³ siê w obóz Shemitów, tratuj¹c senne warty, podpalaj¹c namioty, zabijaj¹c ka¿dego, kto stan¹³ na
8 jego drodze, i niemal osi¹gaj¹c kwaterê samego Barucha. Ale roz- leg³ siê nieg³ony g³os rogu i jedcy, którzy podczas ataku stracili zaledwie piêciu ludzi, zawrócili zanim przeciwnik opamiêta³ siê i otoczy³ atakuj¹cych. Poj¹wszy, ¿e zostali zdemaskowani i dalsze ukrywanie siê nie ma sensu, Baruch rozkaza³ swoim wojownikom stan¹æ w szyku bo- jowym i rozpocz¹æ pocig za rozzuchwalonymi khorajczykami, wy- ci¹æ ich w pieñ, a nastêpnie szturmem wzi¹æ bogate miasto Vagaran. Za³opota³y sztandary i chor¹gwie, rozleg³ siê g³osz¹cy atak warkot bêbnów. Mo¿e Shemitom uda³oby siê dogoniæ vagarañczyków, zanim ci ukryli siê w ska³ach Zawodz¹cego W¹wozu, ale upór jednego z po- lednich dziesiêtników, barbarzyñcy z pewnego nie znanego nikomu kraju, który omieli³ siê przeciwstawiæ samemu Baruchowi, opóni³ pocig. Gdy konnica Shemitów wdar³a siê do w¹wozu, po bezczelnych vagarañczykach pozosta³ ju¿ tylko wzburzony koñskimi kopytami wiruj¹cy w powietrzu py³, jedyny lad, ¿e niedawno przejechali têdy jedcy. Od strony Shemu Vagaran otacza³ nieprzebyty masyw skalny uroczysko wiat³a i ciemnoci, ostrych od³amków kamieni i ogrom- nych omsza³ych g³azów. Jedyna droga do miasta wiod³a przez Za- wodz¹cy W¹wóz, zawdziêczaj¹cy sw¹ nazwê jesiennym wiatrom, szczególnie nieprzyjemnie wyj¹cym i skoml¹cym wród szczelin i rozpadlin w¹skiego przejcia, nasuwaj¹c mieszkañcom okolicznych wsi myl o wiecznym p³aczu zagubionych dusz. W rzeczywistoci nie by³ to w¹wóz, lecz jedynie g³êboki skalisty parów, który powsta³ w miejscu dawnego potoku niegdy dop³ywem rzeki przep³ywaj¹- cej przez Khauran i wpadaj¹cej do morza Vilayet. Pustynia jednak atakowa³a, potok wysech³ sto lat temu i nikt ju¿ nie pamiêta³, ¿e dawno temu wody by³o tutaj pod dostatkiem. Pozosta³a tylko nazwa. Pierwsze oddzia³y Barucha cwa³em wpad³y do w¹wozu i doje- cha³y niemal do po³owy, gdy z góry, ze skalnych kryjówek, spad³ na nie grad strza³ wypuszczonych przez najlepszych ³uczników Vagara- nu. Promienie wschodz¹cego s³oñca przes³oni³y chmury ra¿¹cych ¿¹de³. Rozpadlinê wype³ni³y krzyki umieraj¹cych, które spotêgowa- ne echem zla³y siê w jeden zgie³k rozpaczy i cierpienia, potwierdza- j¹c z³owieszcz¹ nazwê tego miejsca.
9 £ucznicy nie mogli (i nie mieli zamiaru) powstrzymaæ fali ata- kuj¹cych. Dos³ownie po trupach armia Barucha rzuci³a siê ku ujciu w¹wozu gdzie czeka³y na ni¹ wyborowe vagarañskie oddzia³y. Atakuj¹cy wpadli na zaporê z ciê¿kozbrojnych mieczowników i gorzko tego po¿a³owali. Wojownicy nie mieli zamiaru pozwoliæ ¿adnemu Shemicie wyjechaæ z Zawodz¹cego W¹wozu, umiejêtnie i bezlitonie powitali nieprzyjaciela u ujcia dawnego koryta rzeki. Ariergarda nie wiedz¹c jeszcze, co siê sta³o, napiera³a z ty³u, wypie- raj¹c przednie szeregi na otwarte pole, prosto pod ostrza vagarañ- czyków. W powietrze buchn¹³ szczêk stali, rozpaczliwe r¿enie koni i wycie rannych. Nagle nad szeregami atakuj¹cych przetoczy³ siê zew rogu bojowego i osypywani mierciononymi strza³ami z wierzcho³- ków ska³, wojownicy Barucha zawrócili. Armia z Shemu, trzykrotnie zmniejszona liczebnie, rzuci³a siê z powrotem do swojego spustoszonego obozu z nie mniejszym zapa³em ni¿ podczas nieudanego ataku. Co prawda, teraz popiech wywo³any by³ panik¹ i grob¹ nieuchronnej mierci. Jednak¿e wo- jownicy Vagaranu zd¹¿yli zatrzasn¹æ pu³apkê: na uciekaj¹cych nie- przyjació³ u wyjcia z w¹wozu czeka³y ju¿ oddzia³y Haszyda. Pu³ki Barucha ogarn¹³ chaos i zamêt. Shemici jak lepe kociaki miotali siê pomiêdzy cianami w¹wozu, z obu stron wita³a ich zimna stal, a z góry razi³a lataj¹ca, pierzasta mieræ. Do koñca ¿ycia Baruch nie dowiedzia³ siê, ¿e z tych zgubnych kleszczy pomóg³ mu siê wyrwaæ krn¹brny dziesiêtnik, barbarzyñca Jakkolwiek jednak by³o, nêdznym resztkom shemickich wojsk uda³o siê wydostaæ z przeciwleg³ego ujcia w¹wozu i pomkn¹æ w stro- nê Eruku. Oddzia³y obroñców, pokrzykuj¹c, ciga³y ich do samej granicy, dopiero tam zawróci³y. I tak, mój czcigodny gociu ci¹gn¹³ Haszyd, który w cza- sie efektownej pauzy zd¹¿y³ obgryæ indycze skrzyde³ko zmusiw- szy nêdznych Shemitów do wyk¹pania siê w piaskach pustyni, roz- kaza³em tr¹biæ odwrót i wrócilimy do miasta A có¿ mielimy wiêcej do roboty? Wróg rozbity, jeñców t³um, ludzi stracilimy nie- wielu, a g³upek Baruch nie zbli¿y³ siê do bram miasta nawet na dwie ligi. Dlatego z triumfalnymi pieniami na ustach wrócilimy do domu, kolejny raz udowadniaj¹c obmierz³ym Shemitom, ¿e walczyæ z na- mi nie warto.
10 I Haszyd, i prawa rêka Haszyda dowódca Sdemak, i jego lewa rêka mêdrzec i doradca mag Aj-Berek, i jego czcigodny goæ szach D¿umal, w³adaj¹cy jedn¹ z prowincji Turanu, siedzieli za sto- ³em, specjalnie z tej okazji wyniesionym na taras. S³oñce jasno wieci³o, na dole hucza³y wiêtuj¹ce t³umy miesz- kañców miasta, które w przedsmaku jutrzejszego widowiska na are- nie zape³ni³y miejscowe ober¿e i gospody, zawczasu wlewaj¹c w sie- bie sch³odzone piwo i mocne wina. Na tarasie by³o cicho i rzeko; wieczerza mia³a siê ku koñcowi. Wielmo¿e Haszyd i D¿umal ju¿ omówili wszystkie bie¿¹ce sprawy polityczne, wymienili siê obowi¹zkowymi prezentami i uprzej- mociami,przyjemniespêdzilirazemczasw siarkowych³aniach,gdzie rozmawialio klejnotach,koniachi kobietach(przyczymobajnieszczê- dz¹c pochwa³, zapewniali o wy¿szoci drugiej strony w tych¿e kwe- stiach), a potem rozkoszowali siê towarzystwem piêknych tancerek. Za dwa dni szach zbiera³ siê w drogê powrotn¹ i Haszyd na ostatek postanowi³ pochwaliæ siê przed nim swoj¹ ulubion¹ zabawk¹. Za plecami Haszyda i jego goci czeka³o na rozkazy czworo s³ug, zajmuj¹cych siê zmienianiem dañ i napojów. Dwóch uzbrojonych stra¿ników zastyg³o pod drzwiami, czterech innych sta³o w rogach tarasu. Ci ostatni nie mieli broni ciskali w rêkach koñce b³yszcz¹- cych, mocnych ³añcuchów. Naci¹gniête ³añcuchy tworzy³y krzy¿. W jego rodku, twarz¹ do wielmo¿ów, nieruchomo górowa³ nagi niady mê¿czyzna. Drugi koniec ka¿dego z czterech ³añcuchów by³ przykuty do grubej obrêczy zapiêtej na szyi jeñca. Gdyby spróbowa³ zrobiæ choæby najmniejszy ruch, ³añcuchy natychmiast cofnê³yby go na rodek tarasu. Ale jeniec sta³ bez ruchu; jego przenikliwe b³êkitne oczy wpa- trzone by³y w wiecznoæ, grzywa granatowoczarnych w³osów nawet nie zafalowa³a. Nie drgn¹³ ani jeden miêsieñ gigantycznego cia³a i gdyby nie fioletowa ¿y³ka, która szaleñczo pulsowa³a na potê¿nej szyi, postronny obserwator móg³by przypuszczaæ, ¿e ma przed sob¹ mistrzowsko wykonany w br¹zie pos¹g olbrzyma. Có¿ powiedzia³ dononym basem dowódca Sdemak, wzno- sz¹c z³oty puchar to by³a wielka bitwa i wielki triumf. Jeszcze ni- gdy nie odnielimy tak ³atwego zwyciêstwa. Twoje zdrowie, w³ad- co Haszydzie! Za twój talent stratega i taktyka! Za nasze powodzenie! by³ niezbyt wysoki, ale dobrze zbudowany, ubrany w odwiêtny mundur. Przy boku mia³ krótki ceremonialny miecz, z rozszerzaj¹- cym siê ku koñcowi ostrzem.
11 I ja pijê twoje zdrowie, Haszydzie! doda³ dumnie turañski szach i równie¿ osuszy³ swój puchar. Gruby, ³ysiej¹cy, cierpi¹cy na zadyszkê i podagrê Turañczyk, chocia¿ równy Haszydowi pod wzglê- dem pozycji, zewnêtrznie nie przypomina³ potê¿nie zbudowanego w³adcy Vagaranu. Wspaniale poradzi³e sobie ze wszystkimi trud- nociami i po raz kolejny udowodni³e, ¿e królowa Jasmela nie przy- padkiem powierzy³a ci zaszczytne stanowisko w³adcy Vagaranu Jednak¿e, monarcho, odpowiedz mi: kim jest ten dzikus, który stoi tu ju¿ trzeci¹ godzinê i przez ca³y ten czas ani razu siê nie poruszy³? Mój drogi gociu! Haszyd klasn¹³ w rêce i fa³dy purpuro- wego p³aszcza zako³ysa³y siê za jego plecami. Przed nami naj- dziwniejsze i najcenniejsze trofeum tej bitwy! Najemnik ten, wal- cz¹cy po stronie Shemitów jak lew, sam jeden zabi³ wiêcej moich ¿o³nierzy ni¿ wszyscy ludzie Barucha razem wziêci I gdyby nie pomoc mojego wiernego maga, dobra³by siê równie¿ do mnie, a wtedy nie siedzia³bym tu z wami przy jednym stole! Czy¿ nie tak, drogi Sdemaku? Nawet ty nie zdo³a³e mnie przed nim obroniæ! Sdemak, ponuro milcz¹c, potar³ niedawno zablinion¹ ranê od uderzenia kind¿a³em. Haszyd odwróci³ siê do czwartego uczestnika uczty czarownika Aj-Bereka, który okutany w szeroki czarny p³aszcz z kapturem, srebrn¹ nici¹ wyszywany w magiczne runy, przez ca³y czas siedzia³ w milczeniu, niewiele jedz¹c i pij¹c. A ty, Aj-Bereku, co powiesz? Czy zabi³by mnie ten dzikus, gdyby nie twoja pomoc? W twarzy czarownika, pomarszczonej jak oblicze stuletniego starca, zalni³y zielone, m³odzieñcze oczy. Aj-Berek równie¿ nic nie odpowiedzia³, poruszy³y siê tylko cienkie niteczki jego d³ugich, zwi- saj¹cych na podbródek w¹sów. Szach D¿umal, nic nie rozumiej¹c, wzruszy³ ramionami i dola³ sobie wina. Szybko siê upija³. Byæ mo¿e, masz racjê, szlachetny w³adco. Ale nieruchome i bezmylne spojrzenie ee tego trofeum wiadczy o jego bez- granicznej têpocie. Która jest zreszt¹ charakterystyczna dla wszyst- kich dzikusów nawet jeli umiej¹ walczyæ jak lwy. Haszyd zachichota³. Czcigodny gociu, w ci¹gu dwóch tygodni niewoli ten cz³o- wiek cztery razy próbowa³ zbiec z mojego podziemnego wiêzienia i dwa razy prawie uda³o mu siê wydostaæ, go³ymi rêkami wykoñczy³ piêciu stra¿ników. Nie w¹tpiê, ¿e uda³oby mu siê uciec, nawet nie znaj¹c planu labiryntu, ale g³ód i wycieñczenie jeszcze nikomu nie
12 pomog³y Nie, drogi D¿umalu, uwierz mi, jeszcze nigdy nie spotka³em równie silnego, przebieg³ego i kochaj¹cego ¿ycie wroga! Opró¿niwszy kolejny puchar, szach umiechn¹³ siê. Trudno po nim poznaæ, mój drogi gospodarzu, ¿e jest g³odny i wycieñczony. Czy¿by w twoim wiêzieniu a¿ tak dbano o wiêniów? Sam bym nie odmówi³ spêdzenia w nim kilku dni, mo¿e i u mnie pojawi³aby siê taka muskulatura Jeli tylko zechcesz, mój potê¿ny gociu, z radoci¹ zapropo- nujê ci najciemniejsz¹ i najwilgotniejsz¹ celê w moim labiryncie. Ale nie s¹dzê, ¿eby wypoczynek w takich warunkach dobrze ci zrobi³. Co siê za tyczy tego dzikusa, niedawno kaza³em specjalnie dla nie- go przygotowywaæ jedzenie w mojej kuchni ¿eby nie zdech³, jak inni lokatorzy moich podziemi, ale by zachowa³ si³ê i zrêcznoæ. A nie s¹dzisz, janie owiecony w³adco zapyta³ ze zdziwie- niem D¿umal ¿e tak dobrze karmiony, spróbuje jeszcze raz uciecz- ki i tym razem mo¿e mu siê udaæ? Haszyd wytar³ t³uste palce i usta kawa³kiem bia³ej tkaniny i umiechn¹³ siê pob³a¿liwie. Mi³ociwy gociu, jeszcze nikomu nie uda³o siê wyrwaæ z oko- wów zaklêcia ¯ó³tego Paj¹ka, które na moj¹ probê rzuci³ na niego szanowny Aj-Berek. Jak widzisz, dzikus przez ca³y czas jest unieru- chomiony i zniewolony. Jego cia³o i mózg pi¹ i bêd¹ spaæ, póki nie nadejdzie pora. Jego tu nie ma , a gdzie b³¹dz¹ jego myli, wie tylko bogini Isztar. Zachowa³ zdolnoæ jedynie do jedzenia, picie i wypró¿- niania siê. Nie musisz siê nim niepokoiæ, szanowny gociu. Chocia¿ wygl¹da jak lew, nie jest groniejszy od lepego szczeniêcia. Szach g³ono bekn¹³, odchyli³ siê na oparcie wysokiego fotela, zmru¿y³ oczy i zacz¹³ siê przygl¹daæ olbrzymowi. Potem chrz¹kn¹³, nape³ni³ z³oty puchar po brzegi, podniós³ go i be³kotliwie zawo³a³: Ej, ty, dzikusie! S³yszysz mnie? Chcê, ¿eby wypi³ za zdrowie i zwyciêstwo mojego przyjaciela, wspania³ego Haszyda! I tym samym podziêkowa³ mu, ¿e w swojej wspania³omylnoci zostawi³ ciê przy twoim ¿a³osnym ¿yciu, zamiast rzuciæ na po¿arcie lwom! Ej, który tam odwróci³ siê do zastyg³ych za ich plecami s³ug i na chybi³ trafi³ dgn¹³ w jednego z nich palcem o, ty. Tak, tak, ty! Podaj no nasze- mu przyjacielowi ten ³yk wina. Twój pan Haszyd go czêstuje! Nie warto tego robiæ, mój szlachetnie urodzony gociu za- uwa¿y³ ³agodnie Haszyd. A to dlaczego, s³awny w³adco? zacietrzewi³ siê pijany D¿u- mal. Powiedzia³e przecie¿, ¿e on nie ma o niczym pojêcia, ¿e mo¿e
13 tylko jeæ i piæ. No to niech wypije za twoje zdro zdrowie! W je- go g³osie zabrzmia³a groba. A mo¿e masz co przeciwko mojemu toastowi? Ale¿ sk¹d¿e wzruszy³ ramionami Haszyd i ledwo zauwa- ¿alnie skin¹³ s³udze g³ow¹. S³uga zawaha³ siê, niemia³o podszed³ i wzi¹³ kubek z niepew- nej rêki szacha. Szybciej, ruszaj siê! popêdzi³ s³ugê D¿umal. Naszemu przyjacielowi na pewno zasch³o w gardle. S³uga powoli podszed³ do jeñca, zatrzyma³ siê dwa kroki przed nim i poda³ puchar. Dr¿a³y mu rêce. Stra¿nicy trzymaj¹cy ³añcuchy, naci¹gnêli je jeszcze bardziej i za- marli, gotowi przy pierwszym nieostro¿nym ruchu wiênia zwaliæ go na pod³ogê. Gwardia przy drzwiach pewniej chwyci³a piki. Do- wódca Sdemak zmarszczy³ brwi, po³o¿y³ d³on na rêkojeci ceremo- nialnego miecza. Mag Aj-Berek z³o¿y³ rêce na brzuchu i z zaintere- sowaniem ledzi³ rozwój wydarzeñ. Pocz¹tkowo nic siê nie dzia³o, potê¿ny jeniec pozostawa³ w bez- ruchu. Zapad³a g³êboka cisza, a¿ by³o s³ychaæ, jak przestraszony s³u- ga prze³kn¹³ linê. Potem olbrzym spostrzeg³ puchar, i na jego twarzy zamigota³ z³oty blask. Powoli, urywanymi ruchami, jeniec wyci¹gn¹³ rêce, ob- j¹³ nimi czarê z winem i podniós³ do ust. W tym czasie s³uga, zdecy- dowawszy, ¿e rozkaz zosta³ niew¹tpliwie wykonany, pospiesznie wróci³ na swoje miejsce. Spojrzenie giganta oderwa³o siê od wina i spoczê³o na wesel¹cym siê turañskim szachu. No, co z tob¹? omieli³ jeñca pijany D¿umal. Pij, nie bój siê. P³aciæ nie musisz, w³adca ciê czêstuje! Pij za zdrowie naszego dobrego Haszyda. Pij i wyra wdziêcznoæ za darowanie ¿ycia! Olbrzympowoliopuci³rêce,odwróci³puchardogórydnemi wino pola³o siê pienistym bursztynowym potokiem na pod³ogê. Zastyg³e spojrzenie wiênia przez ca³y czas utkwione by³o w D¿umalu. A potem sta³o siê co niewiarygodnego. II Stój, Sdemak! rykn¹³ Haszyd, gdy dowódca, odrzuciwszy fotel i wyci¹gaj¹c w biegu miecz, wyskoczy³ zza sto³u. Nie wa¿ siê
14 ruszyæ, bo ka¿ê ciê zdegradowaæ! Ciebie, Aj-Berek, te¿ to doty- czy! odwróci³ siê gwa³townie do maga, który podniós³ siê z fotela i wyci¹gn¹³ rêce w stronê rozci¹gniêtego na pod³odze giganta. Koñ- cówki palców maga wieci³y siê z³owieszczym zielonkawym wia- t³em. Wykonywa³ gwa³towne gesty, jakby szarpa³ za niewidoczne nici i przy ka¿dym jego ruchu cia³o pokonanego giganta drga³o. Jeli chocia¿ jeden w³os spadnie z g³owy tego cz³owieka, wylê ciê z powrotem na Xapur! Mo¿e ju¿ zapomnia³e, kto ciê stamt¹d wydosta³? Czarownik waha³ siê przez chwilê, potem opuci³ rêce i usiad³ na swoim miejscu. Przez ca³y czas milcza³. Ale przecie¿ ten ten dusz¹cy siê z wciek³oci Sdemak wskazywa³ palcem jeñca. Sprawnie, zgodnie i szybko pracuj¹c ³añ- cuchami, ochroniarze powalili go na pod³ogê i teraz w milczeniu kopali. Zostawcie go! rozkaza³ im gniewnie Haszyd. Na miejsca, durnie! Macie tylko trzymaæ ³añcuchy! Potrzebujê go ¿ywego! Gdy ¿o³nierze niechêtnie wrócili na swoje miejsca i znowu na- ci¹gnêli ³añcuchy, w³adca Vagaranu zwróci³ siê do dowódcy. Mówi³ cicho, ale w jego g³osie s³ychaæ by³o syk wê¿a: Powiedzia³em, siadaj, Sdemak! Szach ¿yje. Podnie fotel i sia- daj! Szybko, nie ¿artujê! Mamrocz¹c co niezrozumia³ego, dowódca wykona³ rozkaz. Gdy wszystko siê uspokoi³o, w³adca Vagaranu podniós³ puchar, który potoczy³ siê na drugi koniec sto³u, i obejrza³ go. Przed chwil¹ by³ to puchar o kunsztownym kszta³cie. Teraz, sp³aszczony uderze- niem o potwornej sile, zmieni³ siê w bezu¿yteczne z³ote wiecide³ko. Haszyd zmarszczy³ brwi i pokrêci³ g³ow¹, chocia¿ wzbiera³ w nim miech. Potem odrzuci³ puchar i nachyli³ siê nad nieprzytomnym D¿u- malem. Szach oddycha³ s³abo, ale równo; na jego czole pojawi³ siê liliowy guz. Haszyd poklepa³ gocia po policzkach, a gdy to nie po- mog³o, wla³ mu do gard³a hojn¹ porcjê wina. Satrapa triumfowa³ w du- chu jeszcze nigdy nie mia³ do czynienia z takim wojownikiem. D¿umal rozkas³a³ siê, wyplu³ wino i otworzy³ zmêtnia³e oczy. Co ? wyszepta³ ochryple. Kto ? Nic, nic uspokoi³ go satrapa Vagaranu. Wszystko w po- rz¹dku, mój wspania³y gociu. Drobne nieporozumienie, które ju¿ zosta³o za¿egnane. Odwróci³ siê na sekundê do Aj-Bereka i z³o- wieszczo wyszepta³: Przecie¿ mówi³e, ¿e czarów nie mo¿na po- konaæ!
15 To prawda odezwa³ siê po raz pierwszy mag. Wydawa³o siê, ¿e jego g³uchy g³os dobiega z najg³êbszych g³êbin piek³a. Jednak- ¿e bywaj¹ ludzie, których wola zdolna jest na chwilê prze³amaæ za- klêcie. Takich ludzi jest bardzo niewielu, ale s¹. Wybacz mi, panie, nie s¹dzi³em, ¿e w³anie on Haszyd tylko niecierpliwie opêdzi³ siê od swojego doradcy. Szach uniós³ siê w fotelu, obrzuci³ spojrzeniem taras niewzru- szone stra¿e przy drzwiach, spokojnego i opanowanego Aj-Bereka, kipi¹cego nienawici¹ Sdemaka i zak³opotanego Haszyda. Jedyne, co pamiêta³, to puchar, który mign¹³ w powietrzu jak z³ota b³yska- wica, potem uderzenie, a potem potem by³a ju¿ tylko kompletna ciemnoæ. I potworny ból g³owy. I wtedy wreszcie zrozumia³, co siê sta³o. Przecie¿ to cierwo chcia³o mnie zabiæ! zarycza³ D¿umal i fioletowy guz na jego czole spurpurowia³. Gdzie on jest? Jeszcze ¿yje?! Lepiej, ¿eby ¿y³ chcê go zabiæ w³asnymi rêkami! Uspokój siê. Haszyd delikatnie posadzi³ gocia w fotelu. Dzikus na razie ¿yje i ci¹gle jest tak samo bezbronny. Bezbronny? Bezbronny! wciek³ siê szach. B³yskawicznie wytrzewia³. O ma³o mi g³owy nie rozbi³! Mówi³e, ¿e nie jest gro- niejszy od lepego szczeniêcia! No có¿ uniós³ brwi Haszyd. Czasem nawet szczeniê mo¿e ugryæ, mój znamienity gociu jeli siê je rozdra¿ni. Wciek³e szczeniêta siê topi, owiecony w³adco! I jeli na- tychmiast nie zabijesz tego potwora, to pamiêtaj, ¿e nie jestemy ju¿ przyjació³mi, ale wrogami, i ¿e jutro moje wojska Przecie¿ ciê uprzedza³em, wielmo¿ny gociu sprzeciwi³ siê Haszyd. Usi³owa³em odwieæ ciê od tego pomys³u. Sam jeste so- bie winien. Ale taki postêpek nie mo¿e pozostaæ bezkarny popar³ gocia Sdemak. Nie schowa³ miecza do pochwy. Zaciniête na rêkojeci pal- ce zbiela³y. Trzeba zabiæ tego zuchwalca. I najlepiej publicznie, ¿eby nie daæ powodu do konfliktu i do rozmów miêdzy ludmi. Dys- kretnie wskaza³ stra¿ników, bêd¹cych wiadkami hañby D¿umala. Nie przypominam sobie, ¿ebym zezwoli³ ci na wypowiedze- nie swojego zdania odci¹³ siê Haszyd. Wyno siê st¹d! I ty, Sde- mak, i ty, Aj-Bereku, idcie precz. Czekajcie na mnie w sali rad, tam jest wasze miejsce! Gdy doradcy wciek³y dowódca i ca³kowicie spokojny mag opucili tras, przechodz¹c obok nieustraszonych stra¿y, w³adca Va-
16 garanu znowu nachyli³ siê nad szachem. Ten trochê siê ju¿ uspokoi³ ogl¹daj¹c le¿¹cego na wznak jeñca. Twarz giganta sp³ywa³a krwi¹, lewe oko pokry³o siê opuchlizn¹, a na piersi pojawi³ siê ogromny siniak. D¿umal pomaca³ guz na czole, skrzywi³ siê, ale zaraz potem umiechn¹³. Mam dla ciebie pewn¹ propozycjê, wielkoduszny w³adco, któ- ra, jak s¹dzê, zadowoli nas obu i pozwoli zapomnieæ o tym nieprzy- jemnym zdarzeniu. Podaruj mi tego ³ajdaka. Ju¿ ja u siebie, w Sza- rej Wie¿y, znajdê dla niego odpowiedni¹ mieræ niezbyt szybk¹ i niezbyt przyjemn¹. Haszyd umiechn¹³ siê ledwie zauwa¿alnie i pokrêci³ g³ow¹. No to sprzedaj mi go! krzykn¹³ szach, znowu wpadaj¹c w gniew. Dajê dwa worki z³ota! Pos³uchaj A mo¿e nie chcesz, ¿eby goæ twojego domu zosta³ pomsz- czony?! Wys³uchaj mnie wreszcie! rozdra¿niony Haszyd podniós³ g³os. Jeli jeste gociem w moim domu, to zamilcz na chwilê! D¿umal nieoczekiwanie siê uspokoi³ i zaintrygowany dziwn¹ nieustêpliwoci¹ satrapy w kwestii nêdznego jeñca, zacz¹³ s³uchaæ. Zacieraj¹c rêce, jakby w przedsmaku niewiarygodnie przyjem- nego wydarzenia, w³adca Vagaranu wyprostowa³ siê i podszed³ do porêczy tarasu, sk¹d roztacza³ siê widok na pust¹ dzisiaj arenê. Pob¹d jeszcze u nas ze dwa dni, mój drogi gociu popro- si³. Jutro wieczorem odwiedzimy pewien mi³y domek w Niepi¹- cym Kwartale, gdzie czeka kilka m³odziutkich licznotek, rankiem wrócimy do pa³acu i zjemy niadanie z tej okazji rozka¿ê wyci¹- gn¹æ z piwnic dwie, trzy butelki twojego ulubionego shemskiego klarownego; potem obejrzymy wystêp cyrkówek z Brythunii, a w dzieñ odwróci³ siê gwa³townie do niczego nie rozumiej¹- cego szacha ach, w dzieñ czeka nas takie widowisko, ¿e przysiê- gam: jeli ci siê nie spodoba, to wyniesiesz z mojego skarbca tyle klejnotów, ile zdo³asz unieæ! Haszyd umiechn¹³ siê niemal szcze- rze. Wybacz, ¿e odmawiam spe³nienia twojej s³usznej proby, szlachetny gociu, ale ten cz³owiek znaczy dla mnie du¿o wiêcej ni¿ proponowane przez ciebie skarby. I dlatego proszê, ¿¹daj, cze- go chcesz za duchowy uszczerbek, jakiego dozna³e na skutek nie- ostro¿nego czynu dzikusa. Có¿ jest takiego nadzwyczajnego w tym niegodziwcu, ¿e je- ste gotów nawet rozerwaæ wiêzy naszej przyjani, byle tylko go nie
17 oddaæ? zbity z panta³yku D¿umal wpatrywa³ siê w pokonanego giganta, staraj¹c siê zrozumieæ, dlaczego Haszyd tak go sobie ceni. Mój wspania³y gociu! powiedzia³ uroczycie w³adca Va- garanu i jego g³os wibrowa³ samozadowoleniem. Jak najprawdo- podobniej wiesz, ze wszystkich znanych cz³owiekowi rozrywek najbardziej lubiê walki gladiatorów. Jutro zapraszam ciê na najcu- downiejsze, najdramatyczniejsze i najciekawsze widowisko sporód tych, jakie podarowali nam bogowie. I wtedy zrozumiesz, czemu nie chcê oddaæ ci tego niewolnika. Masz przed sob¹ moj¹ ulubion¹ za- bawkê, moj¹ dumê. By³y ¿o³nierz, prosty najemnik, nieznany w³ó- czêga i zarazem najlepszy gladiator, jaki urodzi³ siê pod s³oñcem! A wiêc ten ³ajdak jest gladiatorem? D¿umal wyprostowa³ siê w fotelu. Tak go to zainteresowa³o, ¿e nawet zapomnia³ o nie- dawnym poni¿eniu. Nie ma wojownika, który móg³by siê z nim równaæ powie- dzia³ Haszyd. U ¿adnego w³adcy, ani w niewoli, ani w poddañstwie, nigdy nie by³o takiego wojownika. Nie zosta³ ani razu pokonany. Nawet w walce z rozwcieczonym tygrysem? Walka z dzikim zwierzêciem to drobiazg, mój czcigodny go- ciu, zapewniam ciê zwierz ma tylko k³y i pazury. A mój ulubie- niec walczy³ z najbardziej dowiadczonymi, najbardziej zajad³ymi i bezlitosnymi, uzbrojonymi po zêby wojownikami, którzy z woli przypadku pojawiali siê w tym miecie. I jak widzisz, ¿yje. Czego, niestety, nie da siê powiedzieæ o jego przeciwnikach. D¿umal z niedowierzaniem pokrêci³ g³ow¹. Sam by³ wielkim amatorem walk gladiatorów i pochwa³a Haszyda obudzi³a w nim zapa³. A Haszyd, przygl¹daj¹cy siê uwa¿nie szachowi, zauwa¿y³, jak jego gociowi zap³onê³y oczy. Jutro, jutro zrozumiesz, dlaczego tak go ceniê ci¹gn¹³ z o- ¿ywieniem. I uwierz, mój szlachetny gociu, to widowisko warte jest o wiele wiêcej ni¿ dwa mieszki z³ota i wszystkie osobliwoci lochów twojej Szarej Wie¿y! Z ochot¹ ci wierzê, potê¿ny w³adco powoli, starannie do- bieraj¹c s³owa odpowiedzia³ D¿umal, nie odrywaj¹c oczu od rozci¹- gniêtego na ziemi olbrzyma. W jego g³owie zrodzi³ siê plan, jak za jednym zamachem daæ nauczkê che³pliwemu Haszydowi, odp³aciæ wiêniowi przyb³êdzie, rozkoszowaæ siê wyj¹tkowo pasjonuj¹cym widowiskiem a w dodatku mieæ z tego wszystkiego jeszcze zysk. Szach wsta³, poprawi³ fa³dy szaty, spojrza³ na gospodarza i umiech- n¹³ siê ujmuj¹co. Mój szlachetny przyjaciel i najpotê¿niejszy z w³ad- 2 Conan i prorok ciemnoci
18 ców zapewne rad bêdzie jeszcze raz przekonaæ siê o niezwyciê¿o- noci swojego gladiatora. Satrapa zmarszczy³ brwi. O czym mówisz, przyjacielu? Mówiê o tym, ¿e niedawnemu przykremu wypadkowi szach dotkn¹³ guza na czole winien jestem ja sam. I jest mi niewiarygod- nie przykro, ¿e z mojego powodu ten gocinny taras musia³y opuciæ tak wa¿ne osoby, twoi wierni towarzysze dzielny Sdemak i m¹dry Aj-Berek. Oczywicie, moja propozycja mo¿e ci siê wydaæ miesz- nym zadoæuczynieniem za to nieporozumienie ale chcia³bym ofia- rowaæ ci kilka chwil zadowolenia. I wystawiæ do pojedynku z twoim niewolnikiem najlepszego gwardzistê z mojej stra¿y przybocznej. Zwyciêstwo w walce z nim stanie siê jeszcze jedn¹ per³¹ w naszyjni- ku triumfów potê¿nego Haszyda, w³adcy Vagaranu powiedzia³ szach. Oka¿ mi czeæ, s³awny przyjacielu, pozwól twojemu nie- zwyciê¿onemu gladiatorowi walczyæ z moim niezrêcznym i s³abym gwardzist¹. Oczywicie, mój wojownik nie ustoi nawet dziesiêciu uderzeñ serca przeciwko twojemu tak dowiadczonemu niewolniko- wi Ale, z drugiej strony, któ¿ mo¿e znaæ zamys³y bogów? Haszyd popatrzy³ uwa¿nie w twarz szacha. Nagle te¿ siê umiech- n¹³. W jego oczach zatañczy³y iskierki. Zwróci³ siê do stra¿y: Zabierzcie jeñca i poczekajcie na mnie za drzwiami. Potem powiedzia³ do s³ug: Wy te¿ idcie! Gdy rozkazy zosta³y spe³nione i na tarasie zosta³ tylko on i szach, rzek³ do gocia: Aha. Rozumiem. Innymi s³owy, chcesz siê za³o¿yæ? Szach pokornie skin¹³ g³ow¹. I jeli twój cz³owiek przegra Haszyd zawiesi³ g³os. Bez s³owa sprzeciwu ozdobiê godzinê zwyciêstwa mojego drogiego przyjaciela szmaragdem, który wywar³ na nim tak ogrom- ne wra¿enie tak samo pokornie odpowiedzia³ szach. Haszyd mimo woli prze³kn¹³ linê. D¿umal rzuci³ na szalê jeden ze swoich najbardziej ulubionych i drogocennych klejnotów zadziwiaj¹cej czystoci i urody szma- ragd wielkoci g³ówki niemowlêcia. Szach nigdy siê z nim nie roz- stawa³, wiêcej czasu powiêca³ podziwianiu go ni¿ mod³om i nie zgadza³ siê sprzedaæ za ¿adne skarby wiata. Rozumiem powtórzy³ powoli Haszyd. A jeli twój cz³o- wiek wygra To siê oczywicie nie zdarzy, szlachetny przyjacielu. Ale za- k³ad to zak³ad i dlatego chcia³bym, ¿eby i ty postawi³ niewielk¹ dla
19 takiego bogacza iloæ z³ota, wag¹ równ¹ jednemu wielb³¹dowi wraz z uprz꿹. Przyjmujê powiedzia³ szybko Haszyd. Jestem graczem, wielmo¿ny przyjacielu, i takie zabawy to dla mnie czysta przyjem- noæ. Przypieczêtowali umowê mocnym uciskiem d³oni, po czym sa- trapa pozwoli³ sobie na dobroduszny miech. Doskonale wiedzia³, ¿e nie przegra. W odpowiedzi turañski szach równie¿ siê umiechn¹³. On te¿ wiedzia³, ¿e nie przegra. III Szczêk mieczy, wciek³e krzyki dowódców, huk ognia p³on¹- cych namiotów, przera¿one r¿enie koni, wojenny okrzyk wroga: U³a, u³a, u³a! , odbija³y siê echem we nie barbarzyñcy. Wiêzieñ spa³ w lochach Vagaranu. Spa³ i ni³ Niestety, Conan zbyt póno zrozumia³, ¿e wda³ siê w awantu- rê z góry skazan¹ na klêskê. Ale bêd¹c bez grosza przy duszy pod shemskim miastem Meroe, z trudem wyrwawszy siê z sieci intryg, plecionych w pa³acu Tanandy, cudem uchodz¹c z ¿yciem z potyczki z pacho³kami szalonego króla Akhirona, uwa¿aj¹cego siê za boga, Conan zadowolony by³ z ka¿dej nadarzaj¹cej siê sposobnoci za- robku. I wtedy pod rêkê nawin¹³ siê cz³owiek werbuj¹cy ochotni- ków (czyli wszystkich, którzy tylko zechcieli) do armii Barucha. Poniewa¿ niektórzy z najemników, znaj¹cy niepokornego bar- barzyñcê z poprzednich pochodów, szepnêli o nim s³ówko, setnik natychmiast mianowa³ dwudziestoomioletniego Conana dziesiêtni- kiem co prawda, tylko w granicach ariergardy. Otrzymawszy nie- oczekiwanie tak powa¿ny awans, skuszony obietnic¹ czêci niezmie- rzonych bogactw, kryj¹cych siê jakoby w pogranicznym miecie khorajczyków (których nigdy nie darzy³ sympati¹), Conan siê zgo- dzi³. Ale ju¿ wkrótce zacz¹³ podejrzewaæ, ¿e zamiast obiecanej na- grody, czeka go co najwy¿ej nies³awna mieræ na polu bitwy. Na pró¿no przekonywa³ swojego setnika, ¿e rozbijanie obozu na dzieñ przed atakiem tak blisko Vagaranu jest nie tylko niebez- pieczne, ale równoznaczne z samobójstwem; na pró¿no prosi³ o zwiêkszenie liczby wart zw³aszcza u wejcia do Zawodz¹cego
20 W¹wozu Na wszystkie namowy barbarzyñcy zarozumia³y dowódca odpowiada³, ¿e po pierwsze, inne miejsce na obóz mo¿na by znaleæ tylko na pustyni, sk¹d przypuszczenie niezauwa¿alnego ataku jest niemo¿liwoci¹, po drugie, ka¿dy wojownik musi siê wyspaæ przed walk¹ i obecnoæ jednego zbêdnego stra¿nika mo¿e groziæ strat¹ jed- nej jednostki bojowej, po trzecie, Baruch jest wspania³ym taktykiem i doskonale wie, co robiæ, a jeli, po czwarte, byle przem¹drza³y ¿o³- nierzyna zacznie dawaæ wodzom rady co do planów szturmu, bêdzie to nie wojsko, tylko i tak dalej, i temu podobne. Kipi¹c bezsiln¹ wciek³oci¹, Conan wróci³ do swojego oddzia³u. Ale w koñcu co móg³ zmieniæ? Jeli z Barucha taki wspania³y taktyk, ¿e gotów jest wpêdziæ swoje wojsko prosto w ³apy mierci, to jego, Barucha, sprawa i Conanowi nic do tego. Tak wiêc, da³ swojemu od- dzia³owi rozkaz roz³o¿enia siê jak najbli¿ej pustyni, a jak najdalej od Zawodz¹cego W¹wozu i postawienia tam namiotu dziesiêtnika, po czym spokojnie (ale w rynsztunku bojowym) zapad³ w sen. Szczêk mieczy, wciek³e krzyki dowódców, huk ognia p³on¹- cych namiotów, przera¿one r¿enie, wojenny okrzyk wroga: U³a, u³a, u³a! oto, co go obudzi³o. Chwytaj¹c swój nieod³¹czny oburêczny miecz, olbrzymi barba- rzyñca,wzrostemustêpuj¹cytylkoMitrze,wyskoczy³z namiotuw noc. I o ma³o nie wpad³ na jedca na gniadym koniu, który nie wiadomo sk¹d siê tu wzi¹³. Jedziec ju¿ wzniós³ nad namiotem krzyw¹ szablê. Na szeroki zamach nie starczy³o czasu, Conan ci¹³ mieczem nieco powy¿ej przednich nóg konia i w tym samym momencie biedne zwie- rzê, r¿¹c rozpaczliwie, runê³o na kolana. Nie spodziewaj¹c siê takiego obrotu wydarzeñ, jedziec, chc¹c zachowaæ równowagê, zamacha³ rêkami i wtedy Conan z pó³obrotu wykreli³ w powietrzu szybki pó³o- kr¹g, którego rodek wypad³ dok³adnie na piersi wroga. Co dzia³o siê dalej z rozciêtym na pó³ trupem, Cymmerianin nie patrzy³. Oddzia³, do walki! Piechot¹ w zewnêtrzny pó³piercieñ, szyb- ko! krzykn¹³ na ca³e gard³o i dopiero potem rozejrza³ siê po otulo- nym w porann¹ mg³ê obozie. Panowa³ tu chaos i zamêt. Setnicy i dziesiêtnicy Barucha wy- krzykiwali bezsensowne rozkazy, jedcy wydawali siê widmami w pó³mroku, gdzie z oddali dobiega³o wycie i szczêkanie broni Jednak w pobli¿u nie by³o widaæ ¿adnego przeciwnika.
21 O podw³adnych, których sam wybra³ i których przez dwa ostat- nie tygodnie szkoli³, Conan siê nie martwi³. Zrobi¹ wszystko jak na- le¿y: nie minie nawet piêæ uderzeñ serca, gdy naje¿eni ostrzami mie- czy stan¹ w pó³okrêgu wokó³ swojego dowódcy. Du¿o bardziej niepokoi³o go to, ¿e nieprzyjaciel niemal bezszelestnie zdo³a³ prze- drzeæ siê prawie do samych piasków gdzie, jak s¹dzi³, by³o najbez- pieczniej. Oddzia³, na koñ! zakomenderowa³ Conan. Za mn¹, dwój- kami, miecze z pochew i bacznie siê rozgl¹daæ! Wskoczy³ jak b³yskawica na swojego czarnego konia i nie ogl¹- daj¹c siê, pogalopowa³ w stronê bielej¹cego w oddali namiotu g³ów- nodowodz¹cego: obozowisko jego dowódcy, setnika, by³o rozbite niemal przed samym wejciem do w¹wozu, dlatego Conan, nie tra- c¹c czasu na jego poszukiwania, od razu ruszy³ w kierunku namiotu Barucha. Gdy przez nieporz¹dnie porozbijane namioty oraz krzycz¹cych i zdezorientowanych, biegaj¹cych tam i z powrotem, ¿o³nierzy uda- ³o mu siê wreszcie przedrzeæ do bia³ego namiotu, niewidoczny prze- ciwnik ju¿ otr¹bi³ odwrót. Za nimi! wrzeszcza³ w zapale ksi¹¿ê Baruch, potrz¹saj¹c wypolerowanym do blasku kind¿a³em. Haszydzkie psy uciekaj¹ przed nami! Za nimi, na chwa³ê bogów, po skarby Vagaranu! Baruch! g³os Conana by³ g³oniejszy od gromu. Barbarzyñ- ca w pe³nym pêdzie zatrzyma³ konia tu¿ przed gwardi¹ przyboczn¹ ksiêcia. To pu³apka, jak mo¿esz tego nie rozumieæ! Armia Khoraj- czyków tylko czeka, ¿ebymy zaczêli goniæ ten oddzia³ szturmowy i weszli do w¹wozu! Rozka¿ wojsku sformowaæ szczypce i wtedy zdo³amy odeprzeæ kontratak Haszyda! Baruch zwróci³ do Conana czerwon¹, obrzmia³¹ twarz. Co ja s³yszê? zasycza³ jak w¹¿. Obejrza³ bezczelnego wo- jownika od stóp do g³ów i zobaczy³ tylko jeden jedyny pasek, wy- malowany czarn¹ ochr¹ na jego prawym policzku. Dziesiêtnik! A wiêc wród moich oficerów pojawi³ siê tchórz! A mo¿e to zdraj- ca?! Czy nie s³ysza³e rozkazu? Kto jest twoim setnikiem? Ob³upiê go ze skóry za to, ¿e bierze na s³u¿bê takich ³ajda Ksi¹¿ê! Conan próbowa³ mówiæ spokojnie, gdy¿ piêtnastu gwardzistów Barucha obna¿y³o miecze i tylko czeka³o na rozkaz rozprawienia siê z buntownikiem. Wróg, który na nas napad³, by³ zaledwie niewielkim kawaleryjskim oddzia³em, w przeciwnym razie nie uda³oby mu siê przejechaæ niezauwa¿enie obok naszych wart
22 i przenikn¹æ tak daleko w g³¹b obozu. Dlatego nie ma potrzeby go cigaæ. G³ówne si³y przeciwnika stoj¹ i czekaj¹, ¿ebymy zaczêli atak i weszli do w¹wozu. To pu³apka, zasadzka, potrzask! Ciekawe, sk¹d ty to wiesz?! zarycza³ Baruch. Mo¿e jeste szpiegiem, przys³anym przez pod³ego Haszyda? Przekupionym wi- chrzycielem, który ma szerzyæ zamêt w szeregach szlachetnych wo- jowników? Ksi¹¿ê powtórzy³ spokojnie Cymmerianin, z ca³ych si³ po- wstrzymuj¹c harcuj¹cego konia. Rozka¿ wojsku sformowaæ szczyp- ce przy wejciu do w¹wozu, poniewa¿ £ajdak, drañ, tchórz! zarycza³ ksi¹¿ê. Rozkaza³em ata- kowaæ i w³anie ty pójdziesz w pierwszym szeregu! A jeli moi lu- dzie zobacz¹, ¿e próbujesz schowaæ siê za plecami towarzyszy, czeka ciê los straszniejszy od losu schwytanego przez stra¿e gwa³- ciciela ma³oletnich! Naprzód, do ataku! i jakby trac¹c zaintere- sowanie dla barbarzyñcy, odwróci³ siê w stronê zamar³ych gwar- dzistów. Na co czekacie, bêcwa³y!? A mo¿e wam te¿ nie podobaj¹ siê moje rozkazy? Na komendê sygna³owych rozleg³ siê warkot bêbnów i nad na- miotem g³ównodowodz¹cego pojawi³y siê chor¹giewki, obwieszcza- j¹ce rozpoczêcie ataku. Zgrzytaj¹c zêbami, Conan wróci³ do czekaj¹cej na niego dzie- si¹tki wojowników. Przez kilka uderzeñ serca spogl¹da³ w ponurym milczeniu na oddane twarze ¿o³nierzy, a potem nieg³ono powiedzia³: Wszystko s³yszelicie. Wybór nale¿y do was i ja, wasz do- wódca, nikogo do niczego nie zmuszam. Mamy trzy mo¿liwoci. Podporz¹dkowaæ siê Baruchowi i polec mierci¹ bohaterów w Za- wodz¹cym W¹wozie. Nie pos³uchaæ rozkazu, wycofaæ siê i na za- wsze okryæ hañb¹ Albo za cenê swojego ¿ycia spróbowaæ zmieniæ fatalny bieg tej bitwy, zyskaæ ma³o prawdopodobn¹ s³awê i jeszcze mniej prawdopodobny szacunek towarzyszy Ci, którzy wybrali wariant pierwszy, musz¹ siê pospieszyæ. Pierwsze oddzia³y ksiêcia Barucha s¹ ju¿ na przedpolach w¹wozu i dlatego radzê jak najszyb- ciej ruszaæ, ¿eby je dogoniæ. Ci, którzy wybrali drug¹ mo¿liwoæ, równie¿ musz¹ siê pospieszyæ. Wojsko Barucha jest ju¿ w gotowo- ci i przedostanie siê na pustyniê z ka¿d¹ chwil¹ jest coraz trudniej- sze Ci za, którzy jad¹ ze mn¹, niech pozostan¹ w tym miejscu i niech wiedz¹, ¿e nasze szanse s¹ bardzo znikome.
23 Nikt z dziesi¹tki siê nie ruszy³. Conan umiechn¹³ siê w duchu a wiêc jednak s¹ to dobrzy wojownicy. No có¿ powiedzia³ dokonalicie wyboru. Za mn¹, zwart¹ grup¹. W wietle rozpalaj¹cego siê dnia Conan widzia³, ¿e g³ówne si³y Shemitów, ju¿ w szyku bojowym, szybko i zdecydowanie pod¹¿aj¹ w stronê ziej¹cej na przedzie rozpadliny, a pierwsze oddzia³y we- sz³y w cieñ w¹wozu. Grób Barucha Conan siê nie ba³: w czasie ata- ku nikt nie zdo³a dojrzeæ, czy dziesiêtnik wype³nia rozkaz, a ju¿ tym bardziej wykonaæ wyroku, gro¿¹cego wy³¹cznie szczególnie zas³u- ¿onym dezerterom. I dlatego Cymmerianin nie poprowadzi³ swoje- go oddzia³u za armi¹ w rozwart¹ paszczê mierci ani z powrotem na pustyniê, gdzie mieli du¿e szanse siê uratowaæ, lecz w górê, po skalistym zboczu, na prawo od zdradliwego Zawodz¹cego W¹wozu gdzie nie odwa¿y³by siê pójæ najmielszy zwiadowca. Wspinaczka trwa³a d³ugo i Conan wyranie s³ysza³ odg³osy bi- twy, dobiegaj¹ce z do³u, z lewej strony: tak jak przypuszcza³, w w¹- wozie na wojsko ksiêcia czeka³y g³ówne si³y vagarañczyków i nie- powstrzymana fala atakuj¹cych natknê³a siê na nieprzystêpny brzeg utworzony przez oddzia³y obroñców. Serce cisnê³o siê bólem prze- cie¿ zostawi³ tam towarzyszy broni na pewn¹ mieræ i ignorancja Barucha nie by³a dla niego usprawiedliwieniem Wiedzia³ te¿, ¿e jeli ksi¹¿ê zdecyduje siê na odwrót, w drugim koñcu w¹wozu rów- nie¿ bêdzie na niego czekaæ wojsko Vagaranu Nie mia³ ju¿ innego wyjcia, trzeba by³o kontynuowaæ wspinaczkê. Dzia³aniami obroñców powinno siê kierowaæ z takiej pozycji, z której jak na d³oni widaæ ca³e pole walki i sk¹d sygna³y przegrupo- wania wojsk zostan¹ us³yszane b¹d zobaczone przez dowódców khorajskich wojsk. W ca³ej okolicy by³o tylko jedno takie miejsce: na prawym zboczu, w pobli¿u wierzcho³ka najwy¿szej z otaczaj¹- cych w¹wóz ska³ tam w³anie skierowa³ Conan swój maleñki od- dzia³. By³a to d³uga i trudna wspinaczka. Skalnych od³amków le¿a³o wszêdzie tyle, ¿e jedcy musieli zsi¹æ z koni. Starali siê nie naru- szyæ niepewnej równowagi kamieni ka¿dy nieostro¿ny ruch móg³ spowodowaæ lawinê i tym samym zdradziæ plan Conana.
24 Do w¹wozu wit dopiero przenika³, ale tu, na górze ju¿ wieci³o wisz¹ce nad horyzontem s³oñce. Ludzie i konie, kamienie i ska³y rzu- ca³y d³ugie, dziwaczne cienie. Wiatr szarpa³ gêst¹ grzywê w³osów bar- barzyñcy, piewa³ swoj¹ smêtn¹ pieñ w szczelinach i rozpadlinach. Conan obejrza³ siê. Gdzie tam, po prawej stronie upstrzonego pêkniêciami skalnego wystêpu, powinien kryæ siê sygnalista. Mo¿li- we, ¿e nie jeden. Trzech. Albo nawet piêciu Przygotowaæ siê do walki! Cymmerianin odwróci³ siê do milcz¹cych towarzyszy. Idcie ostro¿nie, ale nie musicie siê spe- cjalnie kryæ. Zabijajcie ka¿dego, kogo zobaczycie. Jedni ¿o³nierze obna¿yli miecze, inni przygotowali ³uki. Oddzia³ ruszy³ wzd³u¿ zbocza w¹wozu. Z jego dna dobiega³y powielane echem odg³osy dalekiej bitwy. Barbarzyñca jako pierwszy min¹³ skalny wystêp; przed nim otwo- rzy³ siê szeroki, wisz¹cy nad przepaci¹ gzyms. Conan w pierwszej chwili nie móg³ poj¹æ, co w³aciwie widzi by³o to zbyt zaskakuj¹ce i nieoczekiwane. Rzeczywicie, sygna³y dawano st¹d. Ale sygnalista nie by³ sam. Porodku kamiennego placu sta³ wysoki czterospadowy namiot, nad którym powiewa³a flaga Vagaranu. Otacza³o go co najmniej trzy- dziestu ¿o³nierzy. Obok namiotu Conan dostrzeg³ wysokiego mê¿- czyznê w nie¿nobia³ym turbanie. Z rêkami skrzy¿owanymi na pier- siach, cz³owiek ten uwa¿nie obserwowa³ przebieg bitwy, która rozgorza³a w w¹wozie. Oto niski, krêpy wojownik w bogatej zbroi, stoj¹cy na honoro- wym miejscu, powiedzia³ co i cz³owiek w turbanie podniós³ rêkê. W tej samej chwili ¿o³nierz z ca³ej si³y zamacha³ jaskrawoczerwon¹ p³acht¹ na skraju przepaci. Conan zauwa¿y³ sygna³ na przeciwle- g³ym zboczu w¹wozu: sygnalici przekazywali rozkazy jeden dru- giemu! Cymmerianin w bezsilnej wciek³oci zacisn¹³ zêby. Dziesiêciu lekkozbrojnych konnych przeciwko trzydziestu doborowym wojow- nikom nieprzyjaciela Ale kto móg³ przypuszczaæ, ¿e sam Haszyd bêdzie siê wspina³ na tak¹ wysokoæ, by osobicie dowodziæ bitw¹! Conan szybko siê rozejrza³. S³oñce wieci oddzia³owi w plecy, a wiêc wróg nie od razu zauwa¿y nieproszonych goci. Nie by³o czasu na rozmylanie. Zw³oka mog³a ich drogo kosztowaæ. Farum! zawo³a³ cicho Conan. Niewysoki smag³y wojownik, jeszcze m³ody ch³opiec, a ju¿ je- den z lepszych ³uczników w armii Barucha, poda³ wodze swojego
25 konia towarzyszowi i podszed³ do barbarzyñcy. Ten wskaza³ obóz nieprzyjaciela. Nie wychylaj siê, bo ciê zobacz¹ Uda ci siê trafiæ w tego w bia³ym turbanie, który stoi przed wejciem do namiotu? Farum wpatrzy³ siê w cel, potem pokrêci³ nad g³ow¹ d³oni¹ (ma- canie wiatru tak siê to nazywa³o u ³uczników) i w koñcu wzruszy³ ramionami. Nie wiem. Daleko i wiatr jest silny, nierówny Có¿, spróbo- waæ mo¿na. Podniós³ ³uk, wyj¹³ z ko³czanu strza³ê, za³o¿y³ na ciê- ciwê ale Conan go powstrzyma³. Poczekaj. Jeli nie trafisz, stracimy przewagê, jak¹ daje nam zaskoczenie, i napytamy sobie biedy. Bêd¹ broniæ Haszyda jak ty- grysica swoich dzieci a¿ do ostatniego. A zabiæ go trzeba, bez przy- wódcy wojsko vagarañczyków stanie siê bezbronne jak osierocony tygrysek. Musimy zadzia³aæ inaczej Conan zwleka³. Dziesiêciu przeciwko trzydziestu. Przeciwnik ma przewagê liczebn¹, ale oni dzia³aj¹ z zaskoczenia i s¹ zrêczniejsi Do licha, nie wiadomo jeszcze, do kogo siê szczêcie umiechnie Odwróci³ siê do zastyg³ych za jego plecami wojowników. Wart nie wystawili, na razie nie zostalimy zauwa¿eni. To znaczy, ¿e od tej strony nie spodziewaj¹ siê napadu. Zaskoczenie i szybkoæ oto nasza jedyna szansa Nie wiem, czy kto z nas prze¿yje, ale chcê, bycie wiedzieli: los naszych towarzyszy w Za- wodz¹cym W¹wozie zale¿y wy³¹cznie od nas Na koñ! I oby nam bogowie pomogli. Najpierw idziemy zwart¹ grup¹. Szybko, ale w mia- rê mo¿liwoci cicho. Jak tylko zostaniemy dostrze¿eni, przegrupuje- my siê i atakujemy trójzêbem ja w centrum. I wtedy starajcie siê robiæ jak najwiêcej ha³asu. Nie wdawaæ siê w d³ugie pojedynki ze stra¿¹, najwa¿niejsze przebiæ siê do namiotu. Nasze cele przede wszystkim bia³y turban, w drugiej kolejnoci bogata zbroja z pra- wej. Farum i Jozuf zostaj¹ tutaj, gdy zacznie siê zamieszanie, strze- laj¹ z ³uków do namiotu. Strza³ nie ¿a³ujcie, ale starajcie siê dobrze mierzyæ. Jasne? W takim razie ruszamy. Conan wyci¹gn¹³ drogocenny miecz i cicho, do siebie, powie- dzia³: I niech nam Crom pomo¿e Niestety, pojawienie siê niewielkiego oddzia³u zosta³o dostrze- ¿one od razu, gdy tylko ten wst¹pi³ na kamienny gzyms. Gwardia Haszyda by³a czujna i szmer kamieni pod kopytami koni wrogiego oddzia³u natychmiast zwróci³ jej uwagê.
26 Ciszê nad górskimi szczytami w jednej chwili rozdar³y krzyki: alarm stra¿y i zawo³anie bojowe, które wyrwa³o siê z gard³a Cona- na, zosta³o podjête przez jego wojowników. Chowanie siê nie mia³o ju¿ sensu. Teraz mo¿na by³o liczyæ tylko na szczêcie i stalowe ostrza. IV Siedmiu jedców mknê³o kamiennym placem, bez litoci wbija- j¹c ostrogi w koñskie boki, ku przybli¿aj¹cemu siê powoli namiotowi. Wyborowi ¿o³nierze osobistej gwardii Haszyda doskonale znali swój fach. Spokojnie i bez paniki ³ucznicy stanêli w rzêdzie i po³o- ¿yli strza³y na ciêciwy; inni otoczyli zwartym krêgiem swojego pana i powiedli go pod os³onê p³óciennych cian namiotu, ¿eby schroniæ go przed wrogimi strza³ami. Krêpy wojownik w kosztownej zbroi wydawa³ krótkie rozkazy, przez ca³y czas nie ruszaj¹c siê z miejsca. Conan wiedzia³, ¿e za chwilê na jego oddzia³ spadnie lawina strza³, ¿e nie zd¹¿¹ wbiæ siê w gromadê wojowników Haszyda. Pochyli³ siê, by schowaæ g³owê za koñsk¹ szyj¹. Zd¹¿y³ zauwa¿yæ, ¿e jego towarzysze zrobili to samo. Jeli uda im siê przejechaæ jeszcze ka- wa³ek, konie nie padn¹ od razu od strza³ maj¹ szansê. Osinowy rój khorajskich strza³ z czarno-¿ó³tymi lotkami prze- ci¹³ powietrze nad skalnym gzymsem. Za nim lecia³y kolejne Nie- skoñczony potok mierciononych ¿¹de³. Jeden z galopuj¹cych koni pad³ piersi¹ na ziemiê, ³ami¹c ster- cz¹ce z jego cia³a drzewce puszczonych celnie strza³. Jedca wy- rzuci³o z siod³a. Uderzenie by³o bardzo silne, ale Kabul zdo³a³ siê podnieæ, mimo ¿e z³ama³ obojczyk. Czterdziestoletni ponury, nie- towarzyski Iranistañczyk, zarabiaj¹cy jako najemnik na utrzymanie ¿ony i gromadki dzieci, które bardzo kocha³, chowa³ dla nich wszystko do ostatniego miedziaka, nie wydaj¹c ani na wino, ani na kobiety. Zw³aszcza to ostatnie dziwi³o jego towarzyszy, jako ¿e po mêcz¹- cych pochodach trudno by³o powstrzymaæ siê od odwiedzin Weso³e- go Kwarta³u. Khorajska strza³a, która przeszy³a mu gard³o, uczyni³a ¿yj¹c¹ gdzie na po³udniu Iranistanu kobietê wdow¹, a jej dzieci sie- rotami Koñ Conana zosta³ ranny z jego cia³a stercza³o kilka drewnia- nych brzechw z czarno-¿ó³tymi lotkami. Ale najwidoczniej khoraj- skie wystrza³y okaza³y siê niezbyt udane, a nios¹ce Cymmerianina
27 zwierzê zbyt pos³uszne i silne. Poganiany przez Conana koñ dalej galopowa³ ku bia³emu namiotowi. W po³owie drogi do obozu vagarañczyków zabito konia pod Shemit¹ Zafirem. Lekkiemu i gibkiemu Shemicie uda³o siê w sam¹ porê zrêcznie zeskoczyæ z padaj¹cego na bok wierzchowca, odtur- laæ, ¿eby unikn¹æ przywalenia, i natychmiast przeturlaæ z powrotem, ¿eby schowaæ siê za wierzgaj¹cym w agonii zwierzêciem. Zafir zdj¹³ z ramienia ³uk, po³o¿y³ przed sob¹ ko³czan ze strza³ami. Teraz poka- ¿e khorajskim szakalom, jak strzela siê z ³uku na krótkie odleg³oci. Ten ma³y semicki cwaniak zawsze wyró¿nia³ siê sprytem. Niezmor- dowany babiarz, namiêtny i przebieg³y gracz w koci, k³amca z prze- konania i utalentowany opowiadacz ró¿norakich zabawnych histo- rii, których zna³ niezliczon¹ mnogoæ, zakosztowa³ wszystkich znanych ludzkoci przestêpczych profesji. Tê walkê na wzgórzu te¿ pewnie opisze tak, ¿e wszyscy bêd¹ siê pok³adaæ ze miechu. Piêæ strza³, wypuszczonych przez Zafira, znalaz³o piêæ swoich ofiar. Na- ci¹ga³ w³anie ciêciwê z szóst¹ strza³¹, gdy ca³y ten przepiêkny wiat nagle pogr¹¿y³ siê w nieprzeniknionych ciemnociach. Ma³y Shemi- ta przewróci³ siê na plecy. Z jego prawego oka stercza³a brzechwa z ¿ó³to-czarn¹ lotk¹ Do khorajskich wojowników nie uda³o siê przedostaæ równie¿ Koryntianinowi Lauzorowi. Jego koñ jakim cudem unikn¹³ mierci od czarno-¿ó³tych b³yskawic, ale on sam zosta³ zwalony z siod³a strza- ³¹, która wbi³a mu siê w brzuch. Dobito go, gdy próbowa³ pe³zn¹æ w stronê celu Piêæ kroków dzieli³o Conana od niewzruszonej ciany ³uczni- ków, gdy jego koñ przenikliwie zar¿a³ i stan¹³ dêba, nie bêd¹c w sta- nie d³u¿ej znieæ bólu. Obok tkwi¹cych ju¿ w jego ciele strza³ ci¹gle pojawia³y siê nowe. Conan trzyma³ siê nadal w siodle, czekaj¹c, w któr¹ stronê zacznie padaæ wierzchowiec. Kopyta przednich nóg zaczê³y zbli¿aæ siê do ziemi, Cymmerianin przygotowa³ siê i wtedy koñ oddany przyjaciel barbarzyñcy, ju¿ nie¿ywy, lecz jeszcze nie- martwy, wykona³ ostatni przedmiertny, potrzebny jego panu, skok naprzód. Odbijaj¹c siê od koñskiego grzbietu, Conan z obna¿onym mieczem wyl¹dowa³ tu¿ przed nogami vagarañskich ³uczników. Ci spróbowali cofn¹æ siê choæ o kilka kroków, ¿eby zyskaæ parê chwil potrzebnych do naci¹gniêcia ³uków, ale szybki jak b³yskawica czar- now³osy gigant nie da³ im ¿adnej szansy. W bezporednim starciu on by³ panem sytuacji i ³ucznicy jeden po drugim wydawali przedmiert- ne jêki.
28 Czwórka wojowników przedosta³a siê do obozu vagarañczyków. Rozpoczê³a siê walka wrêcz z wyborowymi ³ucznikami i uzbrojony- mi w szable wojownikami, którzy a¿ do teraz czekali na swoj¹ kolej, otaczaj¹c namiot. I teraz pospieszyli ³ucznikom na pomoc. Jeden z czterech koni, które pokona³y dziel¹c¹ zmagaj¹ce siê wojska odleg³oæ, pad³ martwy ju¿ wród khorajskich szeregów. Turañczyk Aghmet, który spad³ z grzbietu wierzchowca, zwali³ siê swoim ogromnym cielskiem na stoj¹cego nieopodal wojownika Ha- szyda, jednoczenie przygniataj¹c go do ziemi i wsadzaj¹c mu nó¿ w brzuch. Ale Aghmetowi nie uda³o siê wstaæ: w ostatniej chwili vagarañczyk wyci¹gn¹³ przed siebie kind¿a³, który wbi³ siê jego wro- gowi prosto w serce Conan przedziera³ siê ku namiotowi, pozostawiaj¹c za sob¹ oka- leczone cia³a. Krew pokrywaj¹ca go od stóp do g³ów, by³a nie tylko krwi¹ Khorajczyków on sam by³ równie¿ niele poharatany. Nie by³y to jednak rany, które mog³y powstrzymaæ rozwcieczonego Cymmerianina. Obok siebie Conan us³ysza³, zag³uszaj¹cy szczêk mieczy i wy- cie vagarañczyków, znajomy g³os: Mam was, khorajskie bydlêta! Dzieci wiñ, jedz¹ce gnój i po- pijaj¹ce go moczem! S³ugusy Haszyda, wodza potworów, syna oli- cy! S³yszysz mnie, Haszydzie? Idê do ciebie! Na piêknym zingarskim wierzchowcu przez szeregi wroga prze- dziera³ siê wysoki m³odzieniec olniewaj¹cej urody, z wykrzywion¹ z³oci¹ twarz¹. Zwali go Pajtar, i by³ Khorajczykiem. Jego rodzinê, jedn¹ z najbogatszych i najbardziej wp³ywowych w Vagaranie, wyr¿- nêli nas³ani przez Haszyda najemni zabójcy w rodowym pa³acu. Oj- ciec Pajtara niezbyt lubi³ satrapê i zawsze, i wszêdzie wyra¿a³ siê o nim pogardliwie. Haszyd czego takiego nie wybacza³. Pajtarowi i jego siostrze cudem uda³o siê zbiec z ojcowskiego domu i wyjechaæ z mia- sta. Od tamtej pory m³odzieniec mia³ tylko jedno pragnienie: siê ze- mciæ. Wy³¹cznie z tego powodu zaci¹gn¹³ siê do armii Barucha aby stal jego miecza mog³a ch³eptaæ krew znienawidzonych poddanych Haszyda. Z czaszki satrapy chcia³ zrobiæ spluwaczkê. Z konia! krzykn¹³ Conan do Pajtara. Zeskakuj! Pozostawanie w siodle w takim t³umie, gdy koñ niemal stoi w miejscu, jest wyj¹tkowo idiotyczne i niebezpieczne. M³odzieñco- wi brakowa³o jednak wojennego dowiadczenia, chocia¿ samoza- parcia mia³ pod dostatkiem. Pajtar nie us³ysza³ swojego dziesiêtni- ka. Z grzbietu swojego wierzchowca sypa³ na g³owy vagarañczyków
29 razy i przekleñstwa. Najpierw przepuci³ cios szabli w nogê, potem w plecy, a potem rzucony przez kogo kind¿a³ wbi³ mu siê w biodro. Pajtar wypuci³ broñ i wczepi³ siê os³ab³ymi palcami w ³êk siod³a. Pozosta³a mu ju¿ tylko chwila ¿ycia, do nastêpnego zamachu kho- rajskiej szabli. Obrzuci³ gasn¹cym spojrzeniem wszystko wokó³, zobaczy³ Conana, ¿ywego i zabijaj¹cego psów Haszyda jednego po drugim, umiechn¹³ siê i ostatkiem si³ wykrzykn¹³: Conan! Zabij ich wszystkich! Zabij Haszyda! Za ojca Pajtar poczu³ jak wchodzi w niego zimna stal i uchodzi ¿ycie Cymmerianin us³ysza³ m³odzieñca i widzia³, jak ten umiera. Ale dziesiêtnik armii Shemu nie widzia³ i nie wiedzia³, ¿e jednoczenie zginê³o jeszcze dwóch jego wojowników: po górskiej cie¿ce, tej samej, po której Cymmerianin przywiód³ tu swój oddzia³, wkrótce po rozpoczêciu ataku wspi¹³ siê khorajski patrol piêciu ludzi. Uda- ³o im siê bezszelestnie zajæ od ty³u Faruma i Jozufa ³uczników Conana. mieræ spotka³a ich nagle, nie zd¹¿yli siê nawet odwróciæ. Zosta³o ju¿ tylko dwóch semickich wojowników Krêpy brodacz w drogiej zbroi, najwyraniej drugi po satrapie na tym skalnym gzymsie, coraz czêciej spogl¹da³ tam, gdzie Co- nan, góruj¹c nad wiêkszoci¹ vagarañskich ¿o³nierzy, podnosi³ i opuszcza³ ciê¿ki oburêczny miecz tak lekko, jakby by³ z drewna. Wojownik (a by³ to sam dowódca Sdemak) dowodzi³ kontratakiem swojego wojska w Zawodz¹cym W¹wozie i w odpowiedniej chwili powinien daæ sygnalistom rozkaz zatrzaniêcia pod³ych Semitów w pu³apce zaledwie ci zawróc¹ ku wyjciu z w¹wozu, gonieni przez setki ¿o³nierzy Ale barbarzyñca-olbrzym i jego niedu¿y towarzysz odwracali uwagê Sdemaka. Oto miêdzy g³ównodowodz¹cym oddzia- ³ami Vagaranu i dwójk¹ nieuchronnie zbli¿aj¹cych siê przeciwników pozosta³o ju¿ tylko dwunastu khorajskich ¿o³nierzy. Ale w³anie pa- d³o czterech z nich, a potem jeszcze trzech znalaz³o siê na ziemi, odruchowo próbuj¹c zacisn¹æ d³onie na krwawi¹cych miertelnych ranach. Dwaj wrogowie byli coraz bli¿ej. Powoli walcz¹c z obroñca- mi Haszyda, odnosz¹c rany i krwawi¹c ale siê zbli¿ali. Ich cel by³ oczywisty satrapa i on sam, Sdemak. Tylko mieræ dwóch dowód- ców armii Vagaranu mog³a zniweczyæ plan kontrataku i umo¿liwiæ Shemitom nie tylko odwrót z ma³ymi stratami, ale równie¿ odniesie- nie zwyciêstwa. Przecie¿ bez rozkazów sygnalistów oddzia³y Ha- szyda ulegn¹ dezorganizacji, przemieni¹ siê w têp¹ ludzk¹ masê po- zbawion¹ jednego wspólnego mózgu