Boże Narodzenie 1968
Frederik włączył małe radio tranzystorowe. Spiker zapowiedział Chór
Chłopięcy Radia, który zaczął śpiewać „Wesołe Święta”. Frederik
natychmiast wyłączył. Nie mógł tego znieść. Miał razem ze swoim
chłopakiem Jamesem obchodzić święta u jego ciotki, ale zaledwie dwa
miesiące temu James przysłał telegram, informując, że z nim informacją
zerwaniu. Zarzucał mu, że Frederik ciągle wyjeżdżał z Nowego Jorku,
żeby w spokoju pisać swoje powieści kryminalne. Frederik siedział więc
teraz w swoim domku letniskowym nad duńskim zachodnim wybrzeżem,
w ogóle nie czując atmosfery świąt wokół siebie, choć był już dwudziesty
grudnia.
Właściwie nie miał w Danii nikogo, z kim mógłby spędzić święta. Jego
rodzice zmarli wiele lat temu, a siostra i szwagier niedawno przeprowadzili
się na Grenlandię. Poza tym jego szwagrowi nie podobało się to, że
Frederik jest pederastą, jak to nazywał. Uważał, że ich jedenastoletni
synowie, bliźniacy, nie powinni przebywać w jego towarzystwie.
Przyjaciel Frederika Simon zaprosił go więc na wspólne świętowanie
Channuki razem z nim jego żoną, u nich, w Nowym Jorku, ale Frederik
wiedział, że Lea spędza to święto w okropnie kiczowaty sposób, więc
robiło mu się niedobrze na myśl o tym, że miałby w tym osobiście
uczestniczyć. Został nad Morzem Północnym. Próbował pisać i zapomnieć
o porze roku. Próbował zapomnieć o Jamesie, ale nie było to łatwe.
Rozstanie z nim było dla Frederika szokiem, a jeszcze gorsze były smutek
i zwątpienie, jakie potem nastąpiły. W liście, który przyszedł kilka tygodni
po telegramie, James wyjaśniał, że brakowało mu poczucia bezpieczeństwa
i zaangażowania. Pisał, że znalazł nowego chłopaka. Wyglądało na to, że
było to coś poważnego. Frederik i James mieszkali razem, ale żyli w
wolnym i otwartym związku, w którym było miejsce na przyjemności. Pod
tym względem świetnie się dogadywali. Tak się przynajmniej Frederikowi
wydawało. A teraz James szukał mieszkania razem z Seanem, którego znał
od czterech miesięcy.
Frederik usiadł przy biurku w sypialni, podniósł wieko maszyny do
pisania, włożył papier, przekręcił wałek i ustawił arkusz. Następnie
przesunął wałek w prawo i zaczął pisać. Po kilku linijkach doszedł do
rozdziału o pastorze Bjørnie Fjordzie. Opuścił ręce. Pierwowzorem tej
postaci był jego sąsiad Ulf Viig, który jesienią przez jakiś czas był jego
kochankiem. Spędzili razem kilka namiętnych dni i nocy, ale Ulf się w nim
zakochał, a Frederik musiał go rozczarować, bo nie odwzajemniał jego
uczucia. Miał przecież Jamesa. Przynajmniej tak jeszcze wtedy myślał,
kiedy się to wszystko działo. A gdy James z nim zerwał, Ulf stał się
nieosiągalny. Czuł się opuszczony, oszukany i głęboko zraniony przez
Frederika i wściekły wrócił do Kopenhagi.
Frederik pocierał czoło opuszkami palców. Czuł, że nadchodzi jeden z
cięższych ataków migreny. Czuł, że musi wyjść i spróbować rozchodzić
bóle głowy, uporczywe myśli i emocje.
Powietrze było zimne i surowe, a nad brzegu unosiła się naniesiona
przez wiatr piana morska, którą następnie znowu znikała w powiewach
wiatru. Rozlegały się krótkie krzyki mew, ale poza tym słychać było tylko
wiatr i szum fal. Frederik przeszedł całkiem spory kawałek drogi, żeby nie
zmarznąć. Przez chwilę chodził między wydmami, minął hotel i znowu
zaczął iść w kierunku domków letniskowych. Cała okolica sprawiała
wrażenie opuszczonej. Ale tuż przed domkiem Tove stał jej samochód.
Czyżby Tove również chciała się ukryć przed świętami, spędzając je tutaj
w samotności? Frederik zastanawiał się, czy nie podejść i nie zapukać, ale
zobaczył, że zasłony są zasłonięte. Może zrobiła sobie popołudniową
drzemkę? Frederik poszedł dalej, ale znacznie poprawił mu się nastrój na
myśl o tym, że nie był całkiem sam na posterunku.
Okazało się jednak, że na tym pustkowiu ma jeszcze liczniejsze
towarzystwo, niż sądził, bo po powrocie do domku zastał pod swoimi
drzwiami kobietę, która czekała na niego, opierając się o rower. Paliła
papierosa, który był prawie wypalony, miała na głowie głęboko
naciągniętą, przypominającą kaptur czapkę ze zmiętej owczej skóry.
– Cześć, Frederik – powiedziała i uśmiechnęła się.
Frederik natychmiast rozpoznał ten promienny uśmiech, choć od
ostatniego spotkania z Ingrid minęło już sporo czasu.
– Moja ulubiona kuzynka! Cóż cię tutaj sprowadza? – Przywitał się,
podając jej rękę.
– Ostatecznie odziedziczyłam domek po matce, mimo że było z tym
mnóstwo problemów. To dlatego, że współwłaścicielką była nasza ciotka
Oda, która niedawno umarła. W każdym razie jestem teraz właścicielką
domku i przyjechałam, żeby się rozejrzeć.
– Przykro mi z powodu twojej matki – powiedział Frederik.
– Nie ma sprawy. Niech ci nie będzie przykro. Wcześnie zapadła na
demencję i nie chciała już dłużej żyć – Ingrid często brzmiała szorstko, a
nawet nieuprzejmie, ale Frederik wiedział, że to był jej sposób na radzenie
sobie z problemami. Pokiwał głową. Ingrid odchrząknęła i ciągnęła dalej. –
Poza tym przyjechałam tutaj, żeby się wami zająć.
– Nami? Jestem tutaj sam.
– Tak, wiem to od rybaczki Sary, ale wiem też, że młoda Tove Svart
jest tutaj i opłakuje rozpad swojego małżeństwa.
Sara była żoną rybaka, która opiekowała się kilkoma domkami podczas
nieobecności ich właścicieli. Była też głównym źródłem informacji w
okolicy, jeżeli tylko chciało się jej słuchać. Ingrid chciała. Podobał jej się
szorstki sposób bycia rybaczki oraz jej umiejętności odczytywania
ludzkich charakterów.
– Zorganizuję tutaj dla was święta – zakończyła Ingrid, a Frederika aż
zgięło ze złości, ale ostatecznie powiedział „Nie!” tylko w myślach sam do
siebie.
Ingrid wsiadła na rower.
– Jadę do Ingrid przekazać jej wiadomość – powiedziała i po chwili
zniknęła na drodze.
Z Ingrid nie było ceregieli. I jak już coś sobie zaplanowała, nie było już
odwrotu.
Frederik westchnął.
– Mieszkasz najlepiej ze wszystkich – powiedziała następnego dnia o
dziewiątej rano. – Tutaj wyprawimy święta.
Frederik przetarł oczy. Obudził się dopiero jakiś kwadrans temu, stał
skulony w szlafroku i trząsł się od lodowatego chłodu, który nadciągał
znad morza. Za to Ingrid, niczym angielska właścicielka posiadłości,
sprawiała wrażenie pełnej energii, jakby wstała trzy godziny wcześniej,
wypiła herbatę i właśnie wróciła ze spaceru z całą watahą beagli i corgi.
Zresztą kiedy się na nią patrzyło, pod wieloma względami przypominała
taką angielską lady – szczupłą i ogorzałą od pogody w swojej olejowanej
kurtce, tweedowych spodniach i wysokich, praktycznych kozakach.
Dzisiaj nie miała na sobie czapki pilotki, ale owinęła głowę chustą w
szkocką kratę.
– Czy mogę wejść? – spytała, lecz zanim doszła do znaku zapytania,
już była w salonie.
Frederik drapał się po głowie. – Hmm – powiedziała w zamyśleniu
Ingrid, rozglądając się wokół. – Tam postawimy drzewko, a prezenty
możemy położyć na kredensie.
– Drzewko? – zapytał Frederik. – Prezenty?
– No tak, oczywiście – odpowiedziała Ingrid. – Może ty nie masz
ochoty, ale Tove musi mieć święta. Jest bardzo młoda. To niezdrowo dla
tak młodej osoby, żeby nie obchodzić świąt. Stanie się zbyt szybko
cyniczna, a tego nie chcemy.
Frederik nie do końca rozumiał, o co jej chodzi, ale Ingrid znowu się
uśmiechnęła swoim promiennym uśmiechem, który zawsze zaskakiwał,
ponieważ zwykle sprawiała wrażenie strasznie chłodnej i nieprzyjemnej i
potrafiła jedynie odwzajemnić uśmiech. Po chwili zleciła mu załatwienie
choinki, zakupienie prezentu dla osoby, która znajdzie migdał w
tradycyjnym świątecznym deserze ryżowym, oraz prezentu dla Tove.
Z zorganizowaniem drzewka nie było problemów. Człowiek, który
jesienią załatwił mu zająca, ściął dla niego duży świerk norweski i obiecał,
że dostarczy go pod jego domek. Gorzej było z prezentami, ale Frederik
dziarsko wsiadł do czerwonego autobusu i wkrótce był już w Fjerritslev.
Starał się być kreatywny. Dla tego, kto znajdzie migdał w deserze
ryżowym, kupił magazyn satyryczny „Svikmøllen”, na okładce którego był
rysunek przedstawiający duńskiego premiera Jensa Otto Kraga jako
dziewczynkę z zapałkami. „Taki prezent to może nie jest strzał w
dziesiątkę, ale nie jest to też takie złe”, pomyślał Frederik i głęboko
odetchnął.
Teraz miał przed sobą najtrudniejsze zadanie: prezent dla Tove. Co
takiego można dać młodej, dwudziestopięcioletniej kobiecie? Nie miał
pojęcia. Rozglądał się po księgarni, ale zrezygnował. Nie miał przecież
pojęcia, jakie książki miała już Tove. Jakiś klient wyszedł właśnie z
leżącej nieco dalej perfumerii i w kierunku Frederika buchnęły zapachy,
które przywołały żywe obrazy gali i eleganckiego towarzystwa. Może
właśnie tam było miejsce Tove, mimo tego, że szara rzeczywistość i Jens
próbowali ją zepchnąć w miejsce, w które śmierdziało fenolem, jedzeniem
w garnkach i praktycznymi kaloszami? Frederik otworzył drzwi do sklepu.
Zabrzmiał dzwonek i roztoczył się wokół niego zapach i ciepło, a także
stonowane kolory błyszczących flakonów i eleganckich kartoników.
– Perfumy dla dwudziestopięcioletniej damy? – powtórzyła autorytarnie
starsza ekspedientka i posłała mu badawcze spojrzenie. – Jaka jest pańska
znajoma? – spytała.
– Jaka jest? – powtórzył zaskoczony pytaniem Frederik, obserwując
dyskretnie jej tonowane na niebiesko loki trwałej. Siedziały na jej głowie
nienagannie.
– Tak, perfumy powinny przecież pasować do jej charakteru.
– To moja siostra – odparł, nie wiedząc, dlaczego właściwie wymyślił
to kłamstwo.
– Ach tak – powiedziała kobieta z niebieskimi włosami – W takim razie
jaka jest?
– Ona… – Frederik zastanowił się przez chwilę. – Hmm, jest piękna i
pełna energii. Jasna i młoda. Jest jak motyl, którego ktoś próbuje przerobić
na małą, brązową ćmę – opisywał, myśląc: „Don’t over do it, Freddy”.
– Aha – odpowiedziała tylko ekspedientka.
Wróciła z dwoma wodami toaletowymi.
– Perfumy to o wiele za dużo i za drogo dla siostry – powiedziała
zdecydowanie. – Ale proszę to powąchać.
Zdjęła koreczek w kształcie ptaka i podała mu przezroczysty flakon.
– L’Air du Temps – powiedziała pięknym francuskim.
Frederik powąchał. Był to zapach świeżych kwiatów, ale za słodki i
zbyt zwyczajny. Coś zbyt grzecznego dla sznurów pereł i zbyt
opanowanego dla trzepoczących się rzęs.
Pokiwał głową. Drugi flakon. Był prosty, miał złoty korek i turkusową
czcionkę. Na buteleczce był napis Blue Grass.
– Ładnie pachnie – powiedział Frederik – ale on jest zbyt dyskretny dla
Tove.
Pani z niebieskimi włosami nachyliła się, odsunęła na bok drzwiczki
lady i pokazała kwadratowy flakon z bursztynowym płynem. Frederik
wąchał i dziwił się. To był zapach, na który zwrócił uwagę, kiedy był na
dość frywolnej imprezie u pewnego nowojorskiego artysty. Pachniał nim
ekscentryczny gospodarz. Zapach był kwiatowy, ale nie słodki. Miał w
sobie pewną ciężkość. Runo leśne i ciało. Na etykiecie napisane było
Chanel No 5.
– Ten – powiedział.
Ekspedientka przytaknęła i zapakowała perfumy.
– No to nauczył pan się czegoś o swojej siostrze – powiedział, kiedy
Frederik odbierał od niej torebkę.
– Nauczyłem się?
Uśmiechnęła się.
– I może również o sobie.
Pochyliła głowę i oddała się polerowaniu błyszczącej lady.
Frederik prawie już doszedł do zajezdni autobusowej, kiedy sobie
przypomniał, że miał też kupić prezent dla Ingrid. Pobiegł z powrotem do
perfumerii. Ekspedientka wyszła z zaplecza w swoim nieskazitelnym kitlu
w kolorze jasnoróżowym z brązowym kołnierzem.
– W czym mogę Panu pomóc tym razem?
– Chciałbym kupić jeszcze jeden prezent dla pewnej pani. Jest trochę
starsza ode mnie.
Ekspedientka czekała.
– Ona jest… – wahał się. – Bardzo dostojna, ale również… praktyczna.
I nie okazuje zbyt łatwo emocji. Ale ma niezwykły uśmiech. Człowiek
cieszy się, kiedy ona w końcu się uśmiecha.
– Czy chodzi w tweedzie?
Frederik pokiwał głową. Skąd ona to wie?
Odwróciła się, sięgnęła w stronę półki i wróciła z turkusowym,
metalowym flakonem. Odkręciła nakrętkę i podała Frederikowi do
powąchania. Zapach był dyskretny i trochę przygaszony.
– Czy to nie jest… – spytał.
– Tak, to znowu Blue Grass. Ale to tym razem emulsja do ciała.
Pachnie delikatniej. I właściwie nie używa się tego dla samego zapachu,
ale zapach przychodzi sam. Dla pewnych kobiet jest to ważne. Trzeba
mieć do tego zmysł. – Spojrzała na niego swoim bezpośrednim wzrokiem.
– Cieszę się, że pamiętał pan o niej – powiedziała, kiedy chwilę później
zamykała za nim drzwi.
Ingrid była odpowiedzialna za przyrządzenie pieczeni, podczas gdy
Frederik przygotował dużą miskę z deserem ryżowym. Teraz nakrywał do
stołu, a Tove dekorowała drzewko muszelkami małży, przez które
przeciągnęła czerwone, jedwabne wstążki. Na drzewku zawisło również
kilka gołąbków z czerwonymi wstążkami przewiązanymi wokół nóżek.
Ingrid stała w części kuchennej. Pokiwała do Frederika, który ustawiał
na stole ostatni kieliszek.
– Dobrze ci idzie – powiedziała i zaczęła zbierać tłuszcz z sosu z
pieczeni.
Frederik spojrzał najpierw na nią, potem na Tove. Tak bardzo się od
siebie różniły. Tove, drobna blondynka z lekko pofarbowaną na czerwono
nowoczesną fryzurą à la Twiggy, w sięgającej ud kurtce typu spencer z
lisem wokół szyi, była w tym momencie całkowicie skoncentrowana na
niesfornym jabłku, przez które nie mogła przetkać jedwabnej wstążeczki.
Wysoka i szczupła Ingrid była w spodniach tweedowych i
ciemnozielonej bluzie, nie miała żadnej biżuterii, a jej ciemne loki
zaczesane były w nieokreśloną, krótką fryzurę, którą być może sama
podcinała. Krzątała się przy garnkach, śpiewając piosenki świąteczne
swoim ciepłym i silnym altem. Teraz w pomieszczeniu rozbrzmiewało
„Deck the Halls”. To wszystko razem sprawiało zaskakująco miłe
wrażenie. A co najważniejsze: Frederik prawie w ogóle nie myślał o
Jamesie.
Po świątecznym obiedzie i upominku dla Ingrid, która znalazła migdał
w deserze ryżowym, przenieśli się bliżej drzewka i podeszli bezpośrednio
do prezentów. Potem czekało ich jeszcze śpiewanie kolęd i taniec wokół
choinki. Tove rozdała swoje upominki. Ingrid i Frederik dostali od niej po
egzemplarzu szwedzkiej książki z obrazkami, która nosiła tytuł Kto
pocieszy Maciupka? Frederik nie kojarzył autorki i twórczyni ilustracji, ale
Ingrid od razu rozpoznała nazwisko.
– O, Tove Jansson – powiedziała i zaczerwieniła się.
Następnie Ingrid wręczyła pozostałym swoje prezenty. Czerwone,
robione na drutach szaliki.
– Kolor miłości – powiedziała.
¬– Sama je zrobiłaś? – zapytała Tove. Podczas obiadu przeszły na ty.
Ingrid pokiwała głową. – Ale to miłe z twojej strony! – powiedziała Tove i
ją uścisnęła.
Ingrid zrobiła się czerwona na twarzy. Po chwili jeszcze bardziej się
zmieszała, kiedy otworzyła prezent od Frederika. Powąchała wieczko.
– Pięknie pachnie – powiedziała, rozprostowując papier do pakowania.
Frederik szybko wręczył Tove Chanel No 5, kiedy spostrzegł
zaskoczony, że usta Ingrid drżą. Tove uśmiechnęła się, wstała, podeszła do
niego i pocałowała go w policzek.
– Nikt nigdy czegoś takiego mi jeszcze nie sprezentował. Dziękuję.
Jej grzywka lekko musnęła jego policzek. Pachniała świerkiem.
Ingrid zaparzyła kawę po irlandzku, a kiedy już ją podała, zaczęła
zachęć do śpiewania kolęd.
– Każdy wybiera jedną kolędę. W święta śpiewa się kolędy. Psalmy to
najpiękniejsza część świąt.
Wszyscy przystali na ten pomysł, ale Frederik się denerwował. Miał
wątpliwości, czy Tove potrafi śpiewać. Nie wyglądała na taką, która
potrafi, ale nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego. On wybrał Twelve Days of
Christmas.
– To nie jest psalm – wtrąciła Ingrid.
Frederik przekrzywił głowę na bok.
– Alright, alright – uniosła ręce w obronnym geście i uśmiechnęła się
promieniście, a on zawstydził się, jakby zaczął się obawiać jej reakcji.
Ciepły alt Ingrid mieszał się z jego basem i lżejszym, stonowanym, ale
czystym altem Tove. Następnie Tove zaproponowała Dejlig er Jorden, a
na końcu Ingrid wybrała Velkommen igen, Guds engle små. Jej głos złamał
się, kiedy doszła do końcowego odwołania: „Niech skończy się smutek
świąt”, ale Tove i Frederik dośpiewali psalm do końca. Ingrid podeszła do
okna i wpatrywała się w ciemność.
Tove zaparzyła więcej kawy.
– A teraz zmieniamy płytę – oznajmiła, wracając z tacą. – Koniec ze
smutkami. – Postawiła szklanki i usiadła. – Niech teraz każdy opowie o
najbardziej sexy świętach, jakich doświadczył – spojrzała na nich
wyzywająco.
Ingrid milczała i lekko stanęła bokiem. Frederik odchrząknął i
spróbował kawy po irlandzku. Nie brakowało w niej whisky.
– Okay – powiedziała Tove. – Ja zaczynam. To było wtedy, kiedy
właśnie skończyłam szesnaście lat.
Opowiedziała, jak jej rodzice trafili do szpitala i została sama na święta.
Bezdzietni ciotka i wujek, z którymi rodzina nie utrzymywała częstych
kontaktów, zlitowała się nad nią i zabrali ją do siebie do Ringkøbing.
– Byłam zbuntowaną dziewczyną – powiedziała Tove – i uważałam, że
są beznadziejnie przestarzali. Chcieli mnie zmusić do odmawiania
modlitwy przed posiłkiem i chodzenie po mieście w starych kozakach
ciotki, bo moje według nich były zbyt prowokujące. To było dla nich spore
wyzwanie. Protestowałam i głośno wyrażałam moje argumenty. Krzyczeli
na mnie. Moja ciotka płakała.
Tove opowiedziała, że odsyłali ją za karę od stołu, że miała areszt
domowy i że grozili jej, że nie dostanie prezentów.
– Mimo to nie przestawałam – kontynuowała. – Nie mogli ze mną
konkurować. O dziewiątej w wigilię wszystko było jednym wielkim
chaosem. Znowu wysłali mnie do pokoju, a ciotka położyła się do łóżka z
migreną. Następnie przyszedł do mnie wujek. Nawrzeszczał na mnie.
Przeklinał i był biały z wściekłości. Nigdy wcześniej nie widziałam go w
takim stanie. On po prostu nienawistnie się do mnie uśmiechał.
Ale potem zdarzyło się coś, czego Tove wcześniej nie doświadczyła.
– Moi rodzice nigdy nie stosowali wobec mnie przemocy fizycznej, a
on złapał mnie i zaczął mnie szarpać. W tym samym momencie wysyczał:
„Co ty sobie wyobrażasz? Ty mała dziwko! Masz natychmiast przeprosić?
No już!” W jego oczach był obłęd, ściskał mi ramiona i pluł mi na twarz.
Byłam naprawdę przerażona i zaczęłam płakać, więc nie mogłam nic
powiedzieć, a on domagał się przeprosin. Wyglądał jak drapieżnik, a ja
myślałam, że zaraz mnie zabije. Syczał i szarpał mną, a ja mogłam tylko
szlochać. Najwyraźniej myślał, że go prowokuję, więc w końcu wymierzył
mi soczysty policzek. Wtem stało się coś dziwnego. Wszystko się we mnie
spięło i rozluźniło, znów spięło i rozluźniło, a ja czułam, jakby walił się
świat. Poddałam się przemocy i miałam wrażenie, że zsikam się w
spodnie. To się nie stało. Zamiast tego doznałam najwspanialszego uczucia
w podbrzuszu i między nogami. – Spojrzeli na nią pytająco. – Tak,
doszłam. Byłam po prostu taka niewinna, że nie wiedziałam, co to jest.
– Jak zareagował twój wujek? – zapytał Frederik.
– Nie przestawał na mnie krzyczeć, ale innym tonem, a następnie
zostawił mnie w spokoju.
– Myślisz, że on rozumiał, że miałaś orgazm? – zapytała Ingrid.
– Nie sądzę. Widział po prostu, że coś się we mnie radykalnie zmieniło.
Wydaje mi się, że poczuł się zdezorientowany.
– Co się stało potem? – zapytał Frederik.
Tove uśmiechnęła się.
– Strasznie prowokowałam w ciągu najbliższych dni. Chciałam znowu
to przeżyć. Podszedł do mnie jeszcze dwa razy i ukarał mnie. A ja
ponownie doświadczyłam mojego strasznego i wspaniałego uczucia
załamania. Za drugim razem odkryłam wielkie wybrzuszenie w jego
spodniach. Byłam taka młoda i głupia, że nie zdawałam sobie sprawy z
tego, co to jest, ale mimo tego zrozumiałam, że on w jakiś sposób też
czerpał satysfakcję.
– A za kolejnym razem? – spytała Ingrid.
– To był sylwester. Rozwaliłam kilka talerzy, żeby mieć pewność, że
się wścieknie.
I tak też się stało. Drżał, kiedy wszedł do mojego pokoju po północy.
Szydził ze mnie, a następnie przełożył mnie przez kolano, ściągnął mi
majtki i zaczął mnie bić. Doświadczyłam dzikiej i długiej rozkoszy
pomieszanej z przerażeniem, krzyczałam i sapałam, a kiedy mnie zrzucił
na podłogę, usiadł na mnie okrakiem i zaczął się na mnie onanizować.
– To przecież okropne – powiedziała Ingrid.
– Po świętach nie chciałam już tam wrócić. Naprawdę się go bałam. Za
każdym razem miałam wrażenie, że w końcu mnie zabije. Ale
jednocześnie okropnie tęskniłam za tym dzikim uczuciem. I za tym, żeby
mnie wziął, kiedy doświadczałam orgazmu. Kiedy spuszczał się na mnie,
rozumiałam, że mógł to przecież zrobić we mnie i szczerze mówiąc
żałowałam, że tak się nie stało. Szczerze mówiąc, wciąż tego żałuję.
Ingrid pokiwała głową.
– Teraz wasza kolej – powiedziała Tove. – Muszę na chwilę wyjść. –
Podeszła do stołu, wzięła swoje perfumy Chanel i zniknęła w łazience.
Frederik dołożył do kominka. Kiedy wrócił na kanapę, Ingrid siedziała,
wpatrując się w swoją dłoń. Pocierała paznokcie palcem wskazującym
drugiej ręki. Wyczuł, że nie czuje się komfortowo. Chciał coś powiedzieć,
ale do pokoju wróciła Tove. Spojrzała na nich wyczekująco.
– Kto pierwszy? – spytała.
– Ja oddaję moją kolejkę – powiedziała Ingrid. – To nie dla mnie. To
jest dla was, młodych.
Frederik obawiał się, że Tove będzie naciskała, i że to może postawić
Ingrid w niezręczniej sytuacji. Nigdy nie była mężatką, nie była też
zaręczona i wydawało mu się, że być może nigdy nie była w żadnym
romantycznym ani erotycznym związku.
– Ja też oddaję moją kolejkę – powiedział pośpiesznie. Nie chciał
zostawić Ingrid samej.
Reakcja Tove go zaskoczyła. W jej oczach pojawiły się łzy, bez słowa
spuściła wzrok.
Frederik szybko wstał i poszedł nastawić płytę. Wziął ze stosu płyt
pierwszą, która leżała na wierzchu. Po chwili Bob Dylan śpiewał The
Times They Are a-Changin’, a Tove wstała i zaczęła się kołysać w takt
melodii.
– Taniec dookoła choinki! – powiedziała, machając w stronę Frederika i
Ingrid.
Frederik wstał i razem z Tove tańczył przy obwieszonym małżami
drzewku. Ingrid siedziała i obserwowała ich. Tove zamknęła oczy,
kołysała się i kiwała, nucąc do Your old road is rapildy agin’. Jej policzki
były wilgotne od łez. Kiedy skończyła się piosenka, ponownie ją
nastawiła. Gdy znów podeszła do drzewka, wyciągnęła rękę, rozpięła
swoją tunikę i wyzwoliła się z niej kołysząc się i kiwając. Jej bluza zsunęła
się, a ona tańczyła dalej w biustonoszu i nylonowych rajstopach. Miała
jasne i delikatne ciało. Chwilę później pozbyła się butów i rajstop.
– Teraz ty – powiedziała, patrząc na Frederika, który wciąż poruszał się
w rytm muzyki.
Zerknął kątem oka na Ingrid, która wyglądała jak zwierzę w potrzasku, ale
do melodii For the wheel’s still in spin zdjął swój golf, a podczas refrenu
zrzucił z siebie jeansy. Nie mógł się zatrzymać.
Tove tańczyła teraz nago z przymkniętymi oczami. Po jej policzkach
spływały łzy. Frederik podświadomie szukał spojrzeniem jej cipki, więc
starał się zamiast tego patrzeć na Ingrid, która przyglądała się im,
zapadając się coraz głębiej w przepastny fotel. Po chwili on też był już
nagi. W pokoju było bardzo ciepło, pachniało świerkiem, a policzki Ingrid
były pąsowe. Sutki Tove sterczały, a ona otworzyła oczy i patrzyła to na
Frederika, to na Ingrid, uśmiechając się i kołysząc wolno do muzyki.
Ogień skwierczał, w pokoju robiło się coraz cieplej. To na pewno rosnąca
temperatura sprawiła, że członek Frederika zaczął pulsować i nabrzmiewać
krwią. Ona tańczyła i nie była w stanie przewidzieć, jakie to będzie miało
konsekwencje. Jego penis robił się coraz cięższy. Tove uśmiechała się,
tańcząc. Z całej Ingrid widział tylko oczy, w których odbijało się światło
płomieni. Członek delikatnie się podniósł. Tove kołysała się, Ingrid
milczała. Członek stał. Nie całkiem, ale bezsprzecznie unosił się w stanie
wzwodu. Frederik tańczył, pocąc się.
Ingrid wstała. Okryła mu ramiona pledem, który sięgał mu do stóp,
zasłaniając jego stan, więc Frederik w końcu mógł otrząsnąć się z letargu.
Wziął swoje rzeczy i zniknął w łazience. Tam przemył twarz wodą,
otworzył okno i wdychał mroźne powietrze znad Morza Północnego. Co
się z nim działo? Nie miał pojęcia. Czyżby za dużo wypił? Może to
melancholia spowodowana zerwaniem? Przedziwne święta? Zachowanie
Tove jako przekraczającej granice dorosłej Pippi? Ochlapał twarz jeszcze
większą ilością zimnej wody i po chwili erekcja zniknęła. Westchnął z
ulgą.
Kiedy wrócił, dorosła Pippi tańczyła do Mr. Tambourine Man. Ingrid
siedziała w czerwonym fotelu i wyglądała, jakby przestała oddychać.
Frederik usiadł na kanapie i kiedy skończyła się płyta, podeszła do niego
Tove i stanęła naga tuż obok.
– Chcę się położyć spać – powiedziała. – Jestem w piżamie. Powąchaj
– pokazała na swój brzuch.
Powąchał i nic z tego nie zrozumiał. Pachniała mocno Chanel. Podeszła
do Ingrid i powtórzyła swój manewr.
– Mam na sobie piżamę, prawda? – spojrzała na Ingrid, która jeszcze
głębiej zapadła się w fotelu. – Rozumiesz to?
Ingrid roześmiała się.
– Piżama Marilyn Monroe, tak!
Tove roześmiała się i podeszła do Frederika. Owinęła się pledem,
wdrapała się na kanapę i położyła mu głowę na kolanach. Zasnęła w ciągu
kilku minut. Ingrid wpatrywała się w trzaskający ogień. Frederik ostrożnie
głaskał Tove. Coś musiał przecież zrobić ze swoją ręką.
– Słuchaj, przepraszam za to – powiedział po chwili do Ingrid.
– Nie ma sprawy – odpowiedziała. – Ta biedna dziewczyna jest po
prostu nieszczęśliwa.
– Ona nie jest jedyną osobą, która jest nieszczęśliwa – powiedział cicho
Frederik.
– Nie – odpowiedziała Ingrid i zamilkła.
Chwilę potem Frederik wyślizgnął się spod Tove i ostrożnie podłożył
jej pod głowę poduszkę. Otulił ją kocem i dołożył drewna do ognia. Ingrid
wpatrywała się w płomienie.
– Powinnaś spać tutaj – powiedział. – Mam dodatkowy pokój dla gości.
Spojrzała na niego pustym wzrokiem, jakby właśnie się obudziła.
– Tak uważasz? To nie jest problem. Naprawdę mogę pójść do siebie.
Pokręcił głową.
– Nie, zostań.
Kiwnęła i chwilę później zniknęła w pokoju gościnnym, cicha i
zagubiona w myślach.
Przez całą noc Frederika męczyły niespokojne sny. Śnił mu się James,
który przez cały czas stał do niego odwrócony plecami, podczas gdy Tove
tańczyła, płacząc, a Ingrid dokładała drewna do ognia, więc w domu
panował ukrop jak w saunie, a na końcu zaczął płonąć. We śnie Frederik
nie był w stanie się poruszać ani mówić. Mógł wyłącznie wszystko to
obserwować do momentu, kiedy nagle pojawił się Ulf, który chciał ich
wszystkich zabić za pomocą strzelby.
W dzień Bożego Narodzenia świeciło słońce, Ingrid piekła bułki,
podczas gdy Frederik i Tove rozmawiali o Bobie Dylanie.
– Pomyśl tylko, jaki on był młody, kiedy nagrał The Times They Are a-
Changin’ – powiedziała Tove. – Miał tylko dwadzieścia trzy lata, a brzmi
jak dojrzały człowiek. Nie chodzi tylko o tekst, ale też głos i cały dźwięk.
Teraz głos był intensywny i ciemny, co sprawiło, że Frederik
obserwował ją z większym zainteresowaniem.
– Czy on przemawia w twoim imieniu? – zapytał.
– Tak – odpowiedziała. – Czas, w którym żyjmy, jest przełomowy. Tu
nie chodzi tylko o zwykły postęp. Ale jednak jest wielu, którzy chcą
zachować stare, którzy naprawdę nienawidzą myśli o tym, że wszystko
może i powinno się zmienić. On jest jedną z tych osób, które przejdą do
historii.
– Też tak uważam – powiedział Frederik. – On będzie dawał ludziom
siłę, a posiadając siłę, możemy daleko zajść. Możemy zajść tak daleko, że
w dzisiejszych czasach wydaje się to całkowicie nie do pomyślenia. W
przyszłości pewne rzeczy będą czymś zwyczajnym, staną się jedną z
możliwości.
Tove pokiwała głową. Ingrid odwróciła się i uśmiechnęła do nich
swoim niespodziewanym uśmiechem.
Po śniadaniu Tove i Frederik wybrali się na spacer, podczas gdy Ingrid
poszła do swojego domku, żeby ocenić jego stan.
– Chciałabym żyć w całkiem inny sposób – powiedziała Tove. –
Chciałabym mieszkać tanio, żebym mogła jeździć po świecie. Nie wiem,
czy w ogóle chcę mieć dzieci. Jeżeli tak, to dopiero, kiedy będę miała
czterdziestkę. No i chciałabym mieszkać z innymi ludźmi, w jakieś
wspólnocie. Chcę mieszkać z przynajmniej trzema rodzinami albo
najlepiej z wieloma. ¬–
Szła coraz szybciej – Ale wszyscy życzą mi czegoś innego.
Małżeństwa, trójki dzieci, możliwie najszybciej, willi i stałej pracy. Albo
żadnej pracy od momentu, kiedy będę miała dzieci. I najwyżej jednej
podróży rocznej na Majorkę lub Rørvig. Tego mi życzą.
– Ja ci tego nie życzę – powiedział cicho Frederik.
Spojrzała na niego. Jej wzrok błyszczał, a pod jej piegowatą skórą
pojawił się kolor.
– Chcę zostać politykiem – powiedziała, patrząc mu się w oczy.
Czuł się tak, jakby wciąż był odurzony wczorajszą kawą po irlandzku i
winem.
– Osobiście to nie dla mnie – powiedział – ale rozumiem, że ciebie
może to interesować.
– Co w takim razie cię interesuje? – zapytała. Znowu wpatrzona w
niego. Znowu to wibrujące uczucie.
– Chcę pisać kryminały, które coś znaczą. Chcę pisać o miłości i
wolności wyboru. Chcę zmieniać świat, dostarczając ludziom rozrywki i
jednocześnie przełamując granice.
Tove ścisnęła jego dłoń. Uśmiechnęła się do niego. Potem podeszła do
skraju plaży i wpatrywała się w morze. Frederik ją obserwował. Wiatr
przybierał na sile, miotając jej drobną sylwetką, ale ona nie poddawała się.
– To tyle – powiedziała, kiedy wracali. – Czuję, że jestem jedną wielką
porażką, bo straciłam Jensa. Kochałam go, ale on chciał ode mnie czegoś,
czego nie mogłem mu dać. To tak, jakbym… – zamilkła.
– Jakbyś co? – zapytał Frederik.
– Jakbym zawsze zakochiwała się w kimś, kto chciałby, żebym była
kimś innym – powiedziała, patrząc w dół.
Dopiero kiedy byli przy hotelu Badehotellet, Frederik zorientował się,
że ona płakała.
– Moja, droga Tove! – powiedział i wziął ją za rękę. Była taka drobna i
delikatna. I nie chodziła w rękawiczkach, tak jak większość kobiet o tej
porze roku.
Zatrzymała się i odwróciła się w jego kierunku.
– Dlaczego żaden mężczyzna nie może mnie pokochać?
– Na pewno jest taki – powiedział. Pogłaskał ją po rozwianych przez
wiatr włosach. Tove nie miała czapki.
– Nie, nie ma! – spojrzała na niego iskrzącymi oczami.
Tupnęła mocno w piasek. Frederik delikatnie pocałował ją w policzek.
– Czemu to wszystko jest takie prymitywne? – spytała, a jej twarz
ponownie wykrzywiła się w płaczu. W płaczu z wściekłości i bezradności.
Musnął ustami jej usta. To zszokowało ich oboje. Pośpiesznie zaczęli
iść dalej. Tove opowiadała o swoim domku, który zbudował jej dziadek z
drewna pochodzącego ze skrzynek po margarynie. Frederik śmiał się
trochę przesadnie, wdzięczny, że nie wspominali o jego wpadce. Po
powrocie wymienili kilka uprzejmości i każde z nich udało się do swojego
domku.
Drugiego dnia świąt Tove udała się do domku Ingrid. Ustalili, że
właśnie tam zjedzą lunch, a Tove już od dawna nie była w tak dobrym
nastroju. Ingrid to bardzo miła osoba, a Frederik – tak, Frederik był
pierwszym człowiekiem, który zdawał się rozumieć jej potrzeby i
marzenia. „Gdyby tylko…” – wymamrotała pod nosem, ale zdecydowanie
odrzuciła myśl.
Weszła do dużego, zaniedbanego domku Ingrid, który przywodził Tove
na myśl coś baśniowego. W środku paliły się świeczki i rozchodził się
wspaniały zapach jedzenia. Pod trochę zniszczoną, białą ławką stały
zielone kalosze Ingrid, a na stole, tuż obok Przydrzwiachzamkniętych
Sartre’a, leżały jej papierosy. A w fotelu w salonie siedział Frederik.
Przypominał rzeźbiony posąg z wysokimi kośćmi policzkowymi,
łukowatymi powiekami i szerokimi barkami. Tove uśmiechnęła się tak
czarująco, że Frederik nie wiedział, w którą stronę ma patrzeć. Uciekł do
kuchni i zaczął pomagać Ingrid w przygotowywaniu potraw do podania i
ich wnoszeniu. Tove poszła za nim do kuchni. Nie uśmiechała się już
więcej.
– Zamieściłam w gazecie ogłoszenie – powiedziała Ingrid. – Szukam
kogoś, z kim będę mogła dzielić domek. Nie stać mnie na to, aby
samodzielnie go wyremontować. Poza tym jest dla mnie za duży.
– Dobry pomysł – powiedział Frederik.
Tove również powiedziała Ingrid kilka miłych, zachęcających słów.
Teraz nie była już tamtą dorosłą Pippi, pomyślał Frederik. Miała tak wiele
różnych stron.
– Mnie też przydałby się partner do mojego domku – wymknęło mu się.
Tove nie spuszczała z niego wzroku.
– W takim razie również powinieneś zamieścić ogłoszenie –
powiedziała w neutralny sposób.
Podczas lunchu Tove rozmawiała wyłącznie z Ingrid. Od czas do czasu
spoglądała na Frederika, ale nie odezwała się do niego ani słowem. Ingrid
uśmiechała się szeroko i opowiadała sucho i żartobliwie o odbytej w
dzieciństwie wizycie u swojej angielskiej babci w jej eleganckim, ale
przeraźliwie zimnym mieszkaniu niedaleko Big Bena. Praktyczna,
wspaniała Ingrid.
O drugiej w nocy po krótkiej drzemce, Frederik nagle się obudził. Serce
waliło mu jak oszalałe. Tak bardzo walczył o miłość Jamesa, a jeszcze
wcześniej Ove, kiedy był studentem. Oni bez wątpienia również go
kochali. Problem tkwił poza ich związkiem. Ale teraz leżał tutaj i tęsknił za
kimś, kto chyba nigdy nie zwrócił na niego uwagi. Przerażało go to tak
bardzo, że roztrzęsiony dzwonił zębami.
Zapalił światło, wyszedł z łóżka i ubrał się w pośpiechu. To było czyste
szaleństwo, ale nie mógł już tego dłużej wytrzymać. Zszedł doo
przedpokoju, założył płaszcz i wyszedł na zewnątrz w grudniowe
ciemności. Gdy wkrótce dotarł na miejsce i zapukał do drzwi, zapaliło się
światło, ktoś wyjrzał zza firanki, a po chwili w drzwiach słychać było
zgrzyt przekręcanego klucza i stanęła w nich ona – malutka jak jej domek,
ubrana w krzywo zapiętą niebieską piżamę w paski, z potarganymi blond
włosami i błyszczącymi piegami, pachnąca mlekiem i miodem.
– Już dłużej nie wytrzymam – powiedział. – Muszę ci to powiedzieć.
– Co takiego chcesz mi powiedzieć? – zapytała Tove, patrząc na niego
ze zmrużonymi oczami. Ziewnęła jak kocię, a on miał wrażenie, że za
moment eksploduje.
– Wiesz przecież – powiedział. – Przecież musiałaś się domyślać.
Spojrzała na niego przytomnie. Milczała.
Wyciągnął ręce w kierunku jej talii i nie dotykając jej, patrzył na nią
wyczekująco. Ona jednak wciąż stała nieruchomo. Frederik czuł, że
wszystko się wali, z hukiem, przeraźliwie, jak drzewa podczas huraganu.
Wreszcie zrobiła krok do przodu, jakby w odpowiedzi na jego pytanie, a
on poczuł jej ciepło, wsunął ręce pod piżamę i dotarł do jej skóry. Czuł
miękkość talii, czuł delikatne drżenie jej ciała pod swoimi dłońmi oraz
lekkie drżenie jej głosu na swojej klatce piersiowej.
– O Boże… Myślałam, że…
Uciszył ją pocałunkiem, zrywając z niej górną część piżamy i zsuwając
jej majtki, żeby móc ją w pełni zobaczyć, nie tak jak podczas wigilii. Małe,
twarde piersi z drobnymi sutkami, które sterczały w jego kierunku,
wzgórek Wenery z gęstą, rudą kępką włosów, piękne biodra, i oddech,
przede wszystkim oddech, który poruszał jej klatką piersiową tak
fantastycznie gwałtownie, jak u Ove i Jamesa. Stała tak po prostu, stała i
oddychała, a on poczuł niepewność.
– Nie chcesz? – spytał.
– Chcę. Ale musisz mi to zrobić.
Zerwał z niej majtki jednym zdecydowanym ruchem, a ona stęknęła.
Następnie wtargnął do małej kuchni, popychając ją i napierając nią tak, że
o mało co nie upadła. Lekko pojękiwała. Złapał ją za barki, ścisnął, a
następnie podniósł ją i posadził na stole kuchennym, na którym jej nagie
uda wylądowały z plaskiem. Na pewno będzie miała siniaki na barkach i
udach. Odpiął pasek i rozwinął go. Tove jęknęła.
– Bądź cicho! – wysyczał.
Znowu jęknęła, tym razem trochę głośniej. Złożył pas i uderzył ją przez
uda. Krzyknęła, wyraźnie wystraszona, ale jej oczy błyszczały. Chwilę
potem przymknęła je do połowy. Rozchylił jej nogi kolanem i znowu
uderzył, tym razem w wewnętrzną stronę jednego z ud. Jęknęła i zamknęła
oczy, a on znowu ją uderzył w drugie udo, bliżej włosów łonowych i
dużego, zwiniętego miejsca, które znajdowało się pośrodku. Tove
odchyliła głowę i westchnęła, jednocześnie coraz szerzej rozkładając uda.
Jej podniecenie było dla niego czymś nieznanym, ale gwałtownie na niego
podziałało – właśnie dlatego, że było czymś nieznanym. Rozpiął rozporek
i wyjął swój pobudzony członek. Czuł, jak pulsuje w nim krew, podobnie
jak w całym jego ciele. Wiedział, że to ta chwila. Mocno chwycił ją za uda
i zaczął napierać swoim penisem w kierunku tego czegoś czerwonego i
wilgotnego, ale nie mógł wejść. Nie bardzo wiedział, gdzie jest wejście.
– No chodź, kutasie – powiedziała Tove i sięgnęła po niego, a gdy go
chwyciła, rozchyliła swoją dziurkę palcami drugiej ręki i pomogła mu
wejść.
Ciepło i wilgoć, jakie otulały go w środku, były przytłaczająco
wspaniałe. Tak samo jak to, że powiedziała „kutas”. Właśnie w taki sposób
zawsze sam mówił o swoim członku, ale sądził, że kobiety brzydzą się tym
określeniem.
– Kutas, kutas! – powtarzał na oddechu, wchodząc w nią rytmicznie.
– O tak, cipa – oddychała Tove. – Jesteś w mojej cipie. ¬Jens
nienawidził, kiedy mówiłam cipa. Nienawidził, nienawidził. – Poruszała
gwałtownie podbrzuszem, kołysała się, wiła, kołysała, wiła.
– Pieprzę cię – stękał, wbijając się w nią z całej siły.
– Tak, pieprzysz mnie! I mnie bijesz! – krzyczała, przechodząc w
głębokie wycie, czemu towarzyszyły gwałtowne skurcze, które zaciskały
jej dziurkę i masowały jego członka. Po chwili pierwszy raz przeżył
orgazm z kobietą.
– Wydawał mi się, że lubisz facetów – stwierdziła Tove, kiedy później
leżeli w jej łóżku.
– Mnie też tak się wydawało – powiedział Frederik.
– Byłam taka nieszczęśliwa – przyznała.
– Ja też – odpowiedział. – Myślałem, że ty uważasz, że jestem
odpychający.
– Co ty mówisz! Zwróciłam na ciebie uwagę już jesienią, ale ty byłeś z
Ulfem.
– Ale ty sprawiałaś wrażenie całkowicie niezainteresowanej –
powiedział, głaszcząc jej pokryte piegami ramię.
– Wydawało mi się, że mnie nienawidzisz, bo jestem kobietą.
Zaśmiał się. Ciało Tove wciąż leciutko drżało po przeżytym orgazmie,
była też śpiąca. Frederik bawił się jej grzywką. W salonie było ciepło,
parowały okna. Zasnęła. Frederik zauważył, że również jej powieki były
pokryte piegami. Wyciągnął rękę i zgasił światło. Następnie ostrożnie
przysunął ją do siebie i napawał się zapachem jej włosów.
Zbudził go lekko stłumiony krzyk, który rozległ się tuż obok niego. Po
kilku sekundach zdał sobie sprawę, że Tove miała jakiś koszmar senny.
Złapał ją za ramię i delikatnie nią potrząsnął.
– Tove, to tylko sen.
Przebudziła się zdyszana.
– O, jak dobrze, że jesteś przy mnie – przysunęła się do niego, a on
objął ją ramieniem.
– Co ci się śniło? – zapytał.
– Leżałam w wielkim łóżku razem z jakimiś ludźmi – powiedziała,
sprawiając wrażenie, jakby czegoś szukała głęboko w pamięci. – To byłeś
ty i jeszcze ktoś. Wydaje mi się, że to była Ingrid. Rozmawialiśmy, to było
przyjemne. Aż nagle na ścianie pojawił się cień jakiegoś człowieka, ale
tam nikogo nie było. Tylko cień. Potwornie się wystraszyłam, bo
wiedziałam, że on chce mi wyrządzić krzywdę.
– Mm – powiedział Frederik, pieszcząc jej kark.
– W pewnym momencie ten cień rzucił olbrzymim kamieniem, który
uderzył mnie w ramię i kark. Kamień był tak ciężki, że mógł mnie zabić, a
kiedy zaczęłam się cała trząść, zdałam sobie sprawę, że w zasadzie jestem
bliska śmierci – załamał jej się głos.
– Moja kochana – powiedział Frederik i pocałował ją w czoło.
– Krzyczałam: „On jest taki ciężki, zabierz go!”, a potem zaczęłam
dyszeć i tak bardzo się bałam. Byłam przerażona, bo nie chciałam umrzeć.
Ale wtedy mnie obudziłeś – dokończyła i zaczęła płakać.
– No już, nic się nie stało. Obudziłaś się – powiedział, całując ją w
policzek, a następnie włączył światło.
Wyciszyła się i przez chwilę leżała bez ruchu. Jej oddech się uspokoił.
–W miejscu, gdzie pracowałam, zanim dostałam pracę u Jensa,
oddziałowa mówiła, że jestem ekstrawagancka. W jej ustach nie brzmiało
to jak komplement.
– Nie poznała się na tobie – wymamrotał Frederik w kierunku jej
włosów.
– Ludzie często się na mnie złoszczą.
Głaskał ją po plecach.
– Czy my oszukaliśmy Ingrid? – zapytała po chwili.
– W jaki sposób?
– Ona jest taka… Jest jakiś problem.
– Tak, to prawda.
– O co chodzi? – zapytała Tove, ponosząc się na łokciu. Spojrzała na
niego.
– Nie wiem. Ale możemy jutro do niej pójść, żeby jej podziękować.
Tove nie zapytała, za co mieliby jej podziękować, pokiwała tylko
głową i znowu się położyła. Frederik westchnął. Był tam, gdzie powinien.
W domku panowała zupełna cisza. Kiedyś jej się to podobało, gdy jeszcze
żyli rodzice. Ta cisza, dzięki której człowiek nie czuje się przez cały czas
obserwowany, ale może być anonimową częścią społeczności letników. W
domu, w Sorø, ekscentryczny adwokat Bromley i reszta rodziny byli zbyt
angielscy, aby można było tę ciszę wybaczyć, i zbyt ciekawi, aby można
było o niej zapomnieć. Ale tutaj był spokój. Nawet wobec nazwy domku
The Cottage letnicy i lokalna społeczność byli wyrozumiali.
Teraz, kiedy oboje rodzice nie żyją, cisza straciła swoją wagę. Ingrid
sama została lektorką języka angielskiego i coraz częściej chodziła w
tweedzie, skórze olejowanej, coraz bardziej lubiła dobrze zaparzoną
herbatę i ciastka scones – wszystko to, czego nienawidziła u swoich
rodziców. Nic z tego nie przywracało jednocześnie błogosławionej ciszy
domku.
Siedziała w tym ohydnym domku letniskowym, który rozpadał się na
jej oczach, ponieważ jej matka i ciotka przez wiele lat żyły same i nie było
ich stać na przeprowadzanie kosztownych remontów, wymianę stolarki czy
i odnowienie rozpadającej się strzechy.
Cisza i fatalny stan techniczny domku to jedna rzecz, ale było też coś
jeszcze, coś co zawsze było obecne i trwało od niepamiętnych czasów.
Zagłuszał to ból bycia córką Charlesa Bromleya, z jego parasolem i
melonikiem, oraz życie z matką, która jako wdowa nie dawała sobie rady z
samotnością w willi w Sorø i musiała mieć przy sobie swoje jedyne
dziecko, mimo że to dziecko było już dorosłe, miało pracę w Kopenhadze i
musiało nagle znaleźć nową pracę, aby jej pomagać. Przez jakiś czas
Ingrid znowu mogła mieszkała u siebie, kiedy matka związała się z nowym
mężczyzną, jednak związek nie trwał długo.
Ale teraz, kiedy wszystko i wszyscy odeszli, było to wyraźne. Bycie
Ingrid było jak odgrywanie roli. Lektor Ingrid Bromley, która z surową
życzliwością zajmowała się swoimi studentami, pomagała w lekcjach czy
w ich związkach miłosnych. Właścicielka panna Bromley, która z oschłą i
zdystansowaną opiekuńczością pomagała swoim sąsiadom z pobliskich
domków w ich rozterkach miłosnych. Ingrid lubiła miłość, obserwowała ją
chętnie u innych i czytała o niej książki. Ale ta miłość nie dotyczyła jej.
– Odgrywając rolę nie zdobędzie się miłości – wyszeptała, wpatrując
się w idealnie zaparzoną herbatę w angielskiej filiżance. Gładką
powierzchnię herbaty przełamała jedna kropla, po chwili jeszcze jedna.
– Tory – wypowiedziała w ciemności salonu.
Podczas swoich spacerów po lasach Sorøskovene coraz częściej
chodziła wzdłuż torów i obserwowała dudniące pociągi. Chyba szybko by
poszło, gdyby…
Było już prawie południe, kiedy Frederik i Tove się obudzili.
– Musimy zajrzeć do Ingrid – przypomniała w pierwszych słowach
Tove.
Frederik zgodził się i przeciągnął.
– Poza tym miałam wrażenie, że uważasz, że jestem niewychowana –
powiedziała.
Zaśmiał się.
– Jeżeli jesteś niewychowana, to uwielbiam to twoje niewychowanie.
Wyciągnęła rękę w kierunku jego penisa. Zaczęła go pieścić.
– Widzę, że twój kutas też to uwielbia. Zdradziecki, pedalski kutas!
– Co takiego? – przewrócił ją na plecy i usiadł na niej okrakiem. – Ja ci
dam – powiedział i zaczął ją łaskotać.
Wiła się i śmiała:
– Pedalski kutas!
Frederik wepchnął się między jej uda i bez jakiekolwiek formy gry
wstępnej wszedł w nią swoim nabrzmiałym członkiem.
– To gwałt! – wystękała.
– Tak, ty mała, niewychowana suko – wydusił z siebie.
– Tak nie można, tak nie można – pojękiwała Tove, drżąc z
podniecenia.
Ane-Marie Kjeldberg Letnicy 3: Historia Frederika Lust
Letnicy 3: Historia Frederika przełożył Stefan Nord tutuł oryginał Sommerfolket 3: Frederiks fortælling Copyright © 2017, 2019 Ane-Marie Kjeldberg i LUST Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788726153903 1. Wydanie w formie e-booka, 2019 Format: EPUB 2.0 Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą LUST oraz autora.
Boże Narodzenie 1968 Frederik włączył małe radio tranzystorowe. Spiker zapowiedział Chór Chłopięcy Radia, który zaczął śpiewać „Wesołe Święta”. Frederik natychmiast wyłączył. Nie mógł tego znieść. Miał razem ze swoim chłopakiem Jamesem obchodzić święta u jego ciotki, ale zaledwie dwa miesiące temu James przysłał telegram, informując, że z nim informacją zerwaniu. Zarzucał mu, że Frederik ciągle wyjeżdżał z Nowego Jorku, żeby w spokoju pisać swoje powieści kryminalne. Frederik siedział więc teraz w swoim domku letniskowym nad duńskim zachodnim wybrzeżem, w ogóle nie czując atmosfery świąt wokół siebie, choć był już dwudziesty grudnia. Właściwie nie miał w Danii nikogo, z kim mógłby spędzić święta. Jego rodzice zmarli wiele lat temu, a siostra i szwagier niedawno przeprowadzili się na Grenlandię. Poza tym jego szwagrowi nie podobało się to, że Frederik jest pederastą, jak to nazywał. Uważał, że ich jedenastoletni synowie, bliźniacy, nie powinni przebywać w jego towarzystwie. Przyjaciel Frederika Simon zaprosił go więc na wspólne świętowanie Channuki razem z nim jego żoną, u nich, w Nowym Jorku, ale Frederik wiedział, że Lea spędza to święto w okropnie kiczowaty sposób, więc robiło mu się niedobrze na myśl o tym, że miałby w tym osobiście uczestniczyć. Został nad Morzem Północnym. Próbował pisać i zapomnieć o porze roku. Próbował zapomnieć o Jamesie, ale nie było to łatwe. Rozstanie z nim było dla Frederika szokiem, a jeszcze gorsze były smutek i zwątpienie, jakie potem nastąpiły. W liście, który przyszedł kilka tygodni po telegramie, James wyjaśniał, że brakowało mu poczucia bezpieczeństwa i zaangażowania. Pisał, że znalazł nowego chłopaka. Wyglądało na to, że było to coś poważnego. Frederik i James mieszkali razem, ale żyli w wolnym i otwartym związku, w którym było miejsce na przyjemności. Pod tym względem świetnie się dogadywali. Tak się przynajmniej Frederikowi
wydawało. A teraz James szukał mieszkania razem z Seanem, którego znał od czterech miesięcy. Frederik usiadł przy biurku w sypialni, podniósł wieko maszyny do pisania, włożył papier, przekręcił wałek i ustawił arkusz. Następnie przesunął wałek w prawo i zaczął pisać. Po kilku linijkach doszedł do rozdziału o pastorze Bjørnie Fjordzie. Opuścił ręce. Pierwowzorem tej postaci był jego sąsiad Ulf Viig, który jesienią przez jakiś czas był jego kochankiem. Spędzili razem kilka namiętnych dni i nocy, ale Ulf się w nim zakochał, a Frederik musiał go rozczarować, bo nie odwzajemniał jego uczucia. Miał przecież Jamesa. Przynajmniej tak jeszcze wtedy myślał, kiedy się to wszystko działo. A gdy James z nim zerwał, Ulf stał się nieosiągalny. Czuł się opuszczony, oszukany i głęboko zraniony przez Frederika i wściekły wrócił do Kopenhagi. Frederik pocierał czoło opuszkami palców. Czuł, że nadchodzi jeden z cięższych ataków migreny. Czuł, że musi wyjść i spróbować rozchodzić bóle głowy, uporczywe myśli i emocje. Powietrze było zimne i surowe, a nad brzegu unosiła się naniesiona przez wiatr piana morska, którą następnie znowu znikała w powiewach wiatru. Rozlegały się krótkie krzyki mew, ale poza tym słychać było tylko wiatr i szum fal. Frederik przeszedł całkiem spory kawałek drogi, żeby nie zmarznąć. Przez chwilę chodził między wydmami, minął hotel i znowu zaczął iść w kierunku domków letniskowych. Cała okolica sprawiała wrażenie opuszczonej. Ale tuż przed domkiem Tove stał jej samochód. Czyżby Tove również chciała się ukryć przed świętami, spędzając je tutaj w samotności? Frederik zastanawiał się, czy nie podejść i nie zapukać, ale zobaczył, że zasłony są zasłonięte. Może zrobiła sobie popołudniową drzemkę? Frederik poszedł dalej, ale znacznie poprawił mu się nastrój na myśl o tym, że nie był całkiem sam na posterunku. Okazało się jednak, że na tym pustkowiu ma jeszcze liczniejsze towarzystwo, niż sądził, bo po powrocie do domku zastał pod swoimi drzwiami kobietę, która czekała na niego, opierając się o rower. Paliła papierosa, który był prawie wypalony, miała na głowie głęboko naciągniętą, przypominającą kaptur czapkę ze zmiętej owczej skóry. – Cześć, Frederik – powiedziała i uśmiechnęła się.
Frederik natychmiast rozpoznał ten promienny uśmiech, choć od ostatniego spotkania z Ingrid minęło już sporo czasu. – Moja ulubiona kuzynka! Cóż cię tutaj sprowadza? – Przywitał się, podając jej rękę. – Ostatecznie odziedziczyłam domek po matce, mimo że było z tym mnóstwo problemów. To dlatego, że współwłaścicielką była nasza ciotka Oda, która niedawno umarła. W każdym razie jestem teraz właścicielką domku i przyjechałam, żeby się rozejrzeć. – Przykro mi z powodu twojej matki – powiedział Frederik. – Nie ma sprawy. Niech ci nie będzie przykro. Wcześnie zapadła na demencję i nie chciała już dłużej żyć – Ingrid często brzmiała szorstko, a nawet nieuprzejmie, ale Frederik wiedział, że to był jej sposób na radzenie sobie z problemami. Pokiwał głową. Ingrid odchrząknęła i ciągnęła dalej. – Poza tym przyjechałam tutaj, żeby się wami zająć. – Nami? Jestem tutaj sam. – Tak, wiem to od rybaczki Sary, ale wiem też, że młoda Tove Svart jest tutaj i opłakuje rozpad swojego małżeństwa. Sara była żoną rybaka, która opiekowała się kilkoma domkami podczas nieobecności ich właścicieli. Była też głównym źródłem informacji w okolicy, jeżeli tylko chciało się jej słuchać. Ingrid chciała. Podobał jej się szorstki sposób bycia rybaczki oraz jej umiejętności odczytywania ludzkich charakterów. – Zorganizuję tutaj dla was święta – zakończyła Ingrid, a Frederika aż zgięło ze złości, ale ostatecznie powiedział „Nie!” tylko w myślach sam do siebie. Ingrid wsiadła na rower. – Jadę do Ingrid przekazać jej wiadomość – powiedziała i po chwili zniknęła na drodze. Z Ingrid nie było ceregieli. I jak już coś sobie zaplanowała, nie było już odwrotu. Frederik westchnął. – Mieszkasz najlepiej ze wszystkich – powiedziała następnego dnia o dziewiątej rano. – Tutaj wyprawimy święta. Frederik przetarł oczy. Obudził się dopiero jakiś kwadrans temu, stał
skulony w szlafroku i trząsł się od lodowatego chłodu, który nadciągał znad morza. Za to Ingrid, niczym angielska właścicielka posiadłości, sprawiała wrażenie pełnej energii, jakby wstała trzy godziny wcześniej, wypiła herbatę i właśnie wróciła ze spaceru z całą watahą beagli i corgi. Zresztą kiedy się na nią patrzyło, pod wieloma względami przypominała taką angielską lady – szczupłą i ogorzałą od pogody w swojej olejowanej kurtce, tweedowych spodniach i wysokich, praktycznych kozakach. Dzisiaj nie miała na sobie czapki pilotki, ale owinęła głowę chustą w szkocką kratę. – Czy mogę wejść? – spytała, lecz zanim doszła do znaku zapytania, już była w salonie. Frederik drapał się po głowie. – Hmm – powiedziała w zamyśleniu Ingrid, rozglądając się wokół. – Tam postawimy drzewko, a prezenty możemy położyć na kredensie. – Drzewko? – zapytał Frederik. – Prezenty? – No tak, oczywiście – odpowiedziała Ingrid. – Może ty nie masz ochoty, ale Tove musi mieć święta. Jest bardzo młoda. To niezdrowo dla tak młodej osoby, żeby nie obchodzić świąt. Stanie się zbyt szybko cyniczna, a tego nie chcemy. Frederik nie do końca rozumiał, o co jej chodzi, ale Ingrid znowu się uśmiechnęła swoim promiennym uśmiechem, który zawsze zaskakiwał, ponieważ zwykle sprawiała wrażenie strasznie chłodnej i nieprzyjemnej i potrafiła jedynie odwzajemnić uśmiech. Po chwili zleciła mu załatwienie choinki, zakupienie prezentu dla osoby, która znajdzie migdał w tradycyjnym świątecznym deserze ryżowym, oraz prezentu dla Tove. Z zorganizowaniem drzewka nie było problemów. Człowiek, który jesienią załatwił mu zająca, ściął dla niego duży świerk norweski i obiecał, że dostarczy go pod jego domek. Gorzej było z prezentami, ale Frederik dziarsko wsiadł do czerwonego autobusu i wkrótce był już w Fjerritslev. Starał się być kreatywny. Dla tego, kto znajdzie migdał w deserze ryżowym, kupił magazyn satyryczny „Svikmøllen”, na okładce którego był rysunek przedstawiający duńskiego premiera Jensa Otto Kraga jako dziewczynkę z zapałkami. „Taki prezent to może nie jest strzał w dziesiątkę, ale nie jest to też takie złe”, pomyślał Frederik i głęboko
odetchnął. Teraz miał przed sobą najtrudniejsze zadanie: prezent dla Tove. Co takiego można dać młodej, dwudziestopięcioletniej kobiecie? Nie miał pojęcia. Rozglądał się po księgarni, ale zrezygnował. Nie miał przecież pojęcia, jakie książki miała już Tove. Jakiś klient wyszedł właśnie z leżącej nieco dalej perfumerii i w kierunku Frederika buchnęły zapachy, które przywołały żywe obrazy gali i eleganckiego towarzystwa. Może właśnie tam było miejsce Tove, mimo tego, że szara rzeczywistość i Jens próbowali ją zepchnąć w miejsce, w które śmierdziało fenolem, jedzeniem w garnkach i praktycznymi kaloszami? Frederik otworzył drzwi do sklepu. Zabrzmiał dzwonek i roztoczył się wokół niego zapach i ciepło, a także stonowane kolory błyszczących flakonów i eleganckich kartoników. – Perfumy dla dwudziestopięcioletniej damy? – powtórzyła autorytarnie starsza ekspedientka i posłała mu badawcze spojrzenie. – Jaka jest pańska znajoma? – spytała. – Jaka jest? – powtórzył zaskoczony pytaniem Frederik, obserwując dyskretnie jej tonowane na niebiesko loki trwałej. Siedziały na jej głowie nienagannie. – Tak, perfumy powinny przecież pasować do jej charakteru. – To moja siostra – odparł, nie wiedząc, dlaczego właściwie wymyślił to kłamstwo. – Ach tak – powiedziała kobieta z niebieskimi włosami – W takim razie jaka jest? – Ona… – Frederik zastanowił się przez chwilę. – Hmm, jest piękna i pełna energii. Jasna i młoda. Jest jak motyl, którego ktoś próbuje przerobić na małą, brązową ćmę – opisywał, myśląc: „Don’t over do it, Freddy”. – Aha – odpowiedziała tylko ekspedientka. Wróciła z dwoma wodami toaletowymi. – Perfumy to o wiele za dużo i za drogo dla siostry – powiedziała zdecydowanie. – Ale proszę to powąchać. Zdjęła koreczek w kształcie ptaka i podała mu przezroczysty flakon. – L’Air du Temps – powiedziała pięknym francuskim. Frederik powąchał. Był to zapach świeżych kwiatów, ale za słodki i zbyt zwyczajny. Coś zbyt grzecznego dla sznurów pereł i zbyt
opanowanego dla trzepoczących się rzęs. Pokiwał głową. Drugi flakon. Był prosty, miał złoty korek i turkusową czcionkę. Na buteleczce był napis Blue Grass. – Ładnie pachnie – powiedział Frederik – ale on jest zbyt dyskretny dla Tove. Pani z niebieskimi włosami nachyliła się, odsunęła na bok drzwiczki lady i pokazała kwadratowy flakon z bursztynowym płynem. Frederik wąchał i dziwił się. To był zapach, na który zwrócił uwagę, kiedy był na dość frywolnej imprezie u pewnego nowojorskiego artysty. Pachniał nim ekscentryczny gospodarz. Zapach był kwiatowy, ale nie słodki. Miał w sobie pewną ciężkość. Runo leśne i ciało. Na etykiecie napisane było Chanel No 5. – Ten – powiedział. Ekspedientka przytaknęła i zapakowała perfumy. – No to nauczył pan się czegoś o swojej siostrze – powiedział, kiedy Frederik odbierał od niej torebkę. – Nauczyłem się? Uśmiechnęła się. – I może również o sobie. Pochyliła głowę i oddała się polerowaniu błyszczącej lady. Frederik prawie już doszedł do zajezdni autobusowej, kiedy sobie przypomniał, że miał też kupić prezent dla Ingrid. Pobiegł z powrotem do perfumerii. Ekspedientka wyszła z zaplecza w swoim nieskazitelnym kitlu w kolorze jasnoróżowym z brązowym kołnierzem. – W czym mogę Panu pomóc tym razem? – Chciałbym kupić jeszcze jeden prezent dla pewnej pani. Jest trochę starsza ode mnie. Ekspedientka czekała. – Ona jest… – wahał się. – Bardzo dostojna, ale również… praktyczna. I nie okazuje zbyt łatwo emocji. Ale ma niezwykły uśmiech. Człowiek cieszy się, kiedy ona w końcu się uśmiecha. – Czy chodzi w tweedzie? Frederik pokiwał głową. Skąd ona to wie? Odwróciła się, sięgnęła w stronę półki i wróciła z turkusowym,
metalowym flakonem. Odkręciła nakrętkę i podała Frederikowi do powąchania. Zapach był dyskretny i trochę przygaszony. – Czy to nie jest… – spytał. – Tak, to znowu Blue Grass. Ale to tym razem emulsja do ciała. Pachnie delikatniej. I właściwie nie używa się tego dla samego zapachu, ale zapach przychodzi sam. Dla pewnych kobiet jest to ważne. Trzeba mieć do tego zmysł. – Spojrzała na niego swoim bezpośrednim wzrokiem. – Cieszę się, że pamiętał pan o niej – powiedziała, kiedy chwilę później zamykała za nim drzwi. Ingrid była odpowiedzialna za przyrządzenie pieczeni, podczas gdy Frederik przygotował dużą miskę z deserem ryżowym. Teraz nakrywał do stołu, a Tove dekorowała drzewko muszelkami małży, przez które przeciągnęła czerwone, jedwabne wstążki. Na drzewku zawisło również kilka gołąbków z czerwonymi wstążkami przewiązanymi wokół nóżek. Ingrid stała w części kuchennej. Pokiwała do Frederika, który ustawiał na stole ostatni kieliszek. – Dobrze ci idzie – powiedziała i zaczęła zbierać tłuszcz z sosu z pieczeni. Frederik spojrzał najpierw na nią, potem na Tove. Tak bardzo się od siebie różniły. Tove, drobna blondynka z lekko pofarbowaną na czerwono nowoczesną fryzurą à la Twiggy, w sięgającej ud kurtce typu spencer z lisem wokół szyi, była w tym momencie całkowicie skoncentrowana na niesfornym jabłku, przez które nie mogła przetkać jedwabnej wstążeczki. Wysoka i szczupła Ingrid była w spodniach tweedowych i ciemnozielonej bluzie, nie miała żadnej biżuterii, a jej ciemne loki zaczesane były w nieokreśloną, krótką fryzurę, którą być może sama podcinała. Krzątała się przy garnkach, śpiewając piosenki świąteczne swoim ciepłym i silnym altem. Teraz w pomieszczeniu rozbrzmiewało „Deck the Halls”. To wszystko razem sprawiało zaskakująco miłe wrażenie. A co najważniejsze: Frederik prawie w ogóle nie myślał o Jamesie. Po świątecznym obiedzie i upominku dla Ingrid, która znalazła migdał w deserze ryżowym, przenieśli się bliżej drzewka i podeszli bezpośrednio do prezentów. Potem czekało ich jeszcze śpiewanie kolęd i taniec wokół
choinki. Tove rozdała swoje upominki. Ingrid i Frederik dostali od niej po egzemplarzu szwedzkiej książki z obrazkami, która nosiła tytuł Kto pocieszy Maciupka? Frederik nie kojarzył autorki i twórczyni ilustracji, ale Ingrid od razu rozpoznała nazwisko. – O, Tove Jansson – powiedziała i zaczerwieniła się. Następnie Ingrid wręczyła pozostałym swoje prezenty. Czerwone, robione na drutach szaliki. – Kolor miłości – powiedziała. ¬– Sama je zrobiłaś? – zapytała Tove. Podczas obiadu przeszły na ty. Ingrid pokiwała głową. – Ale to miłe z twojej strony! – powiedziała Tove i ją uścisnęła. Ingrid zrobiła się czerwona na twarzy. Po chwili jeszcze bardziej się zmieszała, kiedy otworzyła prezent od Frederika. Powąchała wieczko. – Pięknie pachnie – powiedziała, rozprostowując papier do pakowania. Frederik szybko wręczył Tove Chanel No 5, kiedy spostrzegł zaskoczony, że usta Ingrid drżą. Tove uśmiechnęła się, wstała, podeszła do niego i pocałowała go w policzek. – Nikt nigdy czegoś takiego mi jeszcze nie sprezentował. Dziękuję. Jej grzywka lekko musnęła jego policzek. Pachniała świerkiem. Ingrid zaparzyła kawę po irlandzku, a kiedy już ją podała, zaczęła zachęć do śpiewania kolęd. – Każdy wybiera jedną kolędę. W święta śpiewa się kolędy. Psalmy to najpiękniejsza część świąt. Wszyscy przystali na ten pomysł, ale Frederik się denerwował. Miał wątpliwości, czy Tove potrafi śpiewać. Nie wyglądała na taką, która potrafi, ale nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego. On wybrał Twelve Days of Christmas. – To nie jest psalm – wtrąciła Ingrid. Frederik przekrzywił głowę na bok. – Alright, alright – uniosła ręce w obronnym geście i uśmiechnęła się promieniście, a on zawstydził się, jakby zaczął się obawiać jej reakcji. Ciepły alt Ingrid mieszał się z jego basem i lżejszym, stonowanym, ale czystym altem Tove. Następnie Tove zaproponowała Dejlig er Jorden, a na końcu Ingrid wybrała Velkommen igen, Guds engle små. Jej głos złamał
się, kiedy doszła do końcowego odwołania: „Niech skończy się smutek świąt”, ale Tove i Frederik dośpiewali psalm do końca. Ingrid podeszła do okna i wpatrywała się w ciemność. Tove zaparzyła więcej kawy. – A teraz zmieniamy płytę – oznajmiła, wracając z tacą. – Koniec ze smutkami. – Postawiła szklanki i usiadła. – Niech teraz każdy opowie o najbardziej sexy świętach, jakich doświadczył – spojrzała na nich wyzywająco. Ingrid milczała i lekko stanęła bokiem. Frederik odchrząknął i spróbował kawy po irlandzku. Nie brakowało w niej whisky. – Okay – powiedziała Tove. – Ja zaczynam. To było wtedy, kiedy właśnie skończyłam szesnaście lat. Opowiedziała, jak jej rodzice trafili do szpitala i została sama na święta. Bezdzietni ciotka i wujek, z którymi rodzina nie utrzymywała częstych kontaktów, zlitowała się nad nią i zabrali ją do siebie do Ringkøbing. – Byłam zbuntowaną dziewczyną – powiedziała Tove – i uważałam, że są beznadziejnie przestarzali. Chcieli mnie zmusić do odmawiania modlitwy przed posiłkiem i chodzenie po mieście w starych kozakach ciotki, bo moje według nich były zbyt prowokujące. To było dla nich spore wyzwanie. Protestowałam i głośno wyrażałam moje argumenty. Krzyczeli na mnie. Moja ciotka płakała. Tove opowiedziała, że odsyłali ją za karę od stołu, że miała areszt domowy i że grozili jej, że nie dostanie prezentów. – Mimo to nie przestawałam – kontynuowała. – Nie mogli ze mną konkurować. O dziewiątej w wigilię wszystko było jednym wielkim chaosem. Znowu wysłali mnie do pokoju, a ciotka położyła się do łóżka z migreną. Następnie przyszedł do mnie wujek. Nawrzeszczał na mnie. Przeklinał i był biały z wściekłości. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. On po prostu nienawistnie się do mnie uśmiechał. Ale potem zdarzyło się coś, czego Tove wcześniej nie doświadczyła. – Moi rodzice nigdy nie stosowali wobec mnie przemocy fizycznej, a on złapał mnie i zaczął mnie szarpać. W tym samym momencie wysyczał: „Co ty sobie wyobrażasz? Ty mała dziwko! Masz natychmiast przeprosić? No już!” W jego oczach był obłęd, ściskał mi ramiona i pluł mi na twarz.
Byłam naprawdę przerażona i zaczęłam płakać, więc nie mogłam nic powiedzieć, a on domagał się przeprosin. Wyglądał jak drapieżnik, a ja myślałam, że zaraz mnie zabije. Syczał i szarpał mną, a ja mogłam tylko szlochać. Najwyraźniej myślał, że go prowokuję, więc w końcu wymierzył mi soczysty policzek. Wtem stało się coś dziwnego. Wszystko się we mnie spięło i rozluźniło, znów spięło i rozluźniło, a ja czułam, jakby walił się świat. Poddałam się przemocy i miałam wrażenie, że zsikam się w spodnie. To się nie stało. Zamiast tego doznałam najwspanialszego uczucia w podbrzuszu i między nogami. – Spojrzeli na nią pytająco. – Tak, doszłam. Byłam po prostu taka niewinna, że nie wiedziałam, co to jest. – Jak zareagował twój wujek? – zapytał Frederik. – Nie przestawał na mnie krzyczeć, ale innym tonem, a następnie zostawił mnie w spokoju. – Myślisz, że on rozumiał, że miałaś orgazm? – zapytała Ingrid. – Nie sądzę. Widział po prostu, że coś się we mnie radykalnie zmieniło. Wydaje mi się, że poczuł się zdezorientowany. – Co się stało potem? – zapytał Frederik. Tove uśmiechnęła się. – Strasznie prowokowałam w ciągu najbliższych dni. Chciałam znowu to przeżyć. Podszedł do mnie jeszcze dwa razy i ukarał mnie. A ja ponownie doświadczyłam mojego strasznego i wspaniałego uczucia załamania. Za drugim razem odkryłam wielkie wybrzuszenie w jego spodniach. Byłam taka młoda i głupia, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, co to jest, ale mimo tego zrozumiałam, że on w jakiś sposób też czerpał satysfakcję. – A za kolejnym razem? – spytała Ingrid. – To był sylwester. Rozwaliłam kilka talerzy, żeby mieć pewność, że się wścieknie. I tak też się stało. Drżał, kiedy wszedł do mojego pokoju po północy. Szydził ze mnie, a następnie przełożył mnie przez kolano, ściągnął mi majtki i zaczął mnie bić. Doświadczyłam dzikiej i długiej rozkoszy pomieszanej z przerażeniem, krzyczałam i sapałam, a kiedy mnie zrzucił na podłogę, usiadł na mnie okrakiem i zaczął się na mnie onanizować. – To przecież okropne – powiedziała Ingrid.
– Po świętach nie chciałam już tam wrócić. Naprawdę się go bałam. Za każdym razem miałam wrażenie, że w końcu mnie zabije. Ale jednocześnie okropnie tęskniłam za tym dzikim uczuciem. I za tym, żeby mnie wziął, kiedy doświadczałam orgazmu. Kiedy spuszczał się na mnie, rozumiałam, że mógł to przecież zrobić we mnie i szczerze mówiąc żałowałam, że tak się nie stało. Szczerze mówiąc, wciąż tego żałuję. Ingrid pokiwała głową. – Teraz wasza kolej – powiedziała Tove. – Muszę na chwilę wyjść. – Podeszła do stołu, wzięła swoje perfumy Chanel i zniknęła w łazience. Frederik dołożył do kominka. Kiedy wrócił na kanapę, Ingrid siedziała, wpatrując się w swoją dłoń. Pocierała paznokcie palcem wskazującym drugiej ręki. Wyczuł, że nie czuje się komfortowo. Chciał coś powiedzieć, ale do pokoju wróciła Tove. Spojrzała na nich wyczekująco. – Kto pierwszy? – spytała. – Ja oddaję moją kolejkę – powiedziała Ingrid. – To nie dla mnie. To jest dla was, młodych. Frederik obawiał się, że Tove będzie naciskała, i że to może postawić Ingrid w niezręczniej sytuacji. Nigdy nie była mężatką, nie była też zaręczona i wydawało mu się, że być może nigdy nie była w żadnym romantycznym ani erotycznym związku. – Ja też oddaję moją kolejkę – powiedział pośpiesznie. Nie chciał zostawić Ingrid samej. Reakcja Tove go zaskoczyła. W jej oczach pojawiły się łzy, bez słowa spuściła wzrok. Frederik szybko wstał i poszedł nastawić płytę. Wziął ze stosu płyt pierwszą, która leżała na wierzchu. Po chwili Bob Dylan śpiewał The Times They Are a-Changin’, a Tove wstała i zaczęła się kołysać w takt melodii. – Taniec dookoła choinki! – powiedziała, machając w stronę Frederika i Ingrid. Frederik wstał i razem z Tove tańczył przy obwieszonym małżami drzewku. Ingrid siedziała i obserwowała ich. Tove zamknęła oczy, kołysała się i kiwała, nucąc do Your old road is rapildy agin’. Jej policzki były wilgotne od łez. Kiedy skończyła się piosenka, ponownie ją
nastawiła. Gdy znów podeszła do drzewka, wyciągnęła rękę, rozpięła swoją tunikę i wyzwoliła się z niej kołysząc się i kiwając. Jej bluza zsunęła się, a ona tańczyła dalej w biustonoszu i nylonowych rajstopach. Miała jasne i delikatne ciało. Chwilę później pozbyła się butów i rajstop. – Teraz ty – powiedziała, patrząc na Frederika, który wciąż poruszał się w rytm muzyki. Zerknął kątem oka na Ingrid, która wyglądała jak zwierzę w potrzasku, ale do melodii For the wheel’s still in spin zdjął swój golf, a podczas refrenu zrzucił z siebie jeansy. Nie mógł się zatrzymać. Tove tańczyła teraz nago z przymkniętymi oczami. Po jej policzkach spływały łzy. Frederik podświadomie szukał spojrzeniem jej cipki, więc starał się zamiast tego patrzeć na Ingrid, która przyglądała się im, zapadając się coraz głębiej w przepastny fotel. Po chwili on też był już nagi. W pokoju było bardzo ciepło, pachniało świerkiem, a policzki Ingrid były pąsowe. Sutki Tove sterczały, a ona otworzyła oczy i patrzyła to na Frederika, to na Ingrid, uśmiechając się i kołysząc wolno do muzyki. Ogień skwierczał, w pokoju robiło się coraz cieplej. To na pewno rosnąca temperatura sprawiła, że członek Frederika zaczął pulsować i nabrzmiewać krwią. Ona tańczyła i nie była w stanie przewidzieć, jakie to będzie miało konsekwencje. Jego penis robił się coraz cięższy. Tove uśmiechała się, tańcząc. Z całej Ingrid widział tylko oczy, w których odbijało się światło płomieni. Członek delikatnie się podniósł. Tove kołysała się, Ingrid milczała. Członek stał. Nie całkiem, ale bezsprzecznie unosił się w stanie wzwodu. Frederik tańczył, pocąc się. Ingrid wstała. Okryła mu ramiona pledem, który sięgał mu do stóp, zasłaniając jego stan, więc Frederik w końcu mógł otrząsnąć się z letargu. Wziął swoje rzeczy i zniknął w łazience. Tam przemył twarz wodą, otworzył okno i wdychał mroźne powietrze znad Morza Północnego. Co się z nim działo? Nie miał pojęcia. Czyżby za dużo wypił? Może to melancholia spowodowana zerwaniem? Przedziwne święta? Zachowanie Tove jako przekraczającej granice dorosłej Pippi? Ochlapał twarz jeszcze większą ilością zimnej wody i po chwili erekcja zniknęła. Westchnął z ulgą.
Kiedy wrócił, dorosła Pippi tańczyła do Mr. Tambourine Man. Ingrid siedziała w czerwonym fotelu i wyglądała, jakby przestała oddychać. Frederik usiadł na kanapie i kiedy skończyła się płyta, podeszła do niego Tove i stanęła naga tuż obok. – Chcę się położyć spać – powiedziała. – Jestem w piżamie. Powąchaj – pokazała na swój brzuch. Powąchał i nic z tego nie zrozumiał. Pachniała mocno Chanel. Podeszła do Ingrid i powtórzyła swój manewr. – Mam na sobie piżamę, prawda? – spojrzała na Ingrid, która jeszcze głębiej zapadła się w fotelu. – Rozumiesz to? Ingrid roześmiała się. – Piżama Marilyn Monroe, tak! Tove roześmiała się i podeszła do Frederika. Owinęła się pledem, wdrapała się na kanapę i położyła mu głowę na kolanach. Zasnęła w ciągu kilku minut. Ingrid wpatrywała się w trzaskający ogień. Frederik ostrożnie głaskał Tove. Coś musiał przecież zrobić ze swoją ręką. – Słuchaj, przepraszam za to – powiedział po chwili do Ingrid. – Nie ma sprawy – odpowiedziała. – Ta biedna dziewczyna jest po prostu nieszczęśliwa. – Ona nie jest jedyną osobą, która jest nieszczęśliwa – powiedział cicho Frederik. – Nie – odpowiedziała Ingrid i zamilkła. Chwilę potem Frederik wyślizgnął się spod Tove i ostrożnie podłożył jej pod głowę poduszkę. Otulił ją kocem i dołożył drewna do ognia. Ingrid wpatrywała się w płomienie. – Powinnaś spać tutaj – powiedział. – Mam dodatkowy pokój dla gości. Spojrzała na niego pustym wzrokiem, jakby właśnie się obudziła. – Tak uważasz? To nie jest problem. Naprawdę mogę pójść do siebie. Pokręcił głową. – Nie, zostań. Kiwnęła i chwilę później zniknęła w pokoju gościnnym, cicha i zagubiona w myślach. Przez całą noc Frederika męczyły niespokojne sny. Śnił mu się James, który przez cały czas stał do niego odwrócony plecami, podczas gdy Tove
tańczyła, płacząc, a Ingrid dokładała drewna do ognia, więc w domu panował ukrop jak w saunie, a na końcu zaczął płonąć. We śnie Frederik nie był w stanie się poruszać ani mówić. Mógł wyłącznie wszystko to obserwować do momentu, kiedy nagle pojawił się Ulf, który chciał ich wszystkich zabić za pomocą strzelby. W dzień Bożego Narodzenia świeciło słońce, Ingrid piekła bułki, podczas gdy Frederik i Tove rozmawiali o Bobie Dylanie. – Pomyśl tylko, jaki on był młody, kiedy nagrał The Times They Are a- Changin’ – powiedziała Tove. – Miał tylko dwadzieścia trzy lata, a brzmi jak dojrzały człowiek. Nie chodzi tylko o tekst, ale też głos i cały dźwięk. Teraz głos był intensywny i ciemny, co sprawiło, że Frederik obserwował ją z większym zainteresowaniem. – Czy on przemawia w twoim imieniu? – zapytał. – Tak – odpowiedziała. – Czas, w którym żyjmy, jest przełomowy. Tu nie chodzi tylko o zwykły postęp. Ale jednak jest wielu, którzy chcą zachować stare, którzy naprawdę nienawidzą myśli o tym, że wszystko może i powinno się zmienić. On jest jedną z tych osób, które przejdą do historii. – Też tak uważam – powiedział Frederik. – On będzie dawał ludziom siłę, a posiadając siłę, możemy daleko zajść. Możemy zajść tak daleko, że w dzisiejszych czasach wydaje się to całkowicie nie do pomyślenia. W przyszłości pewne rzeczy będą czymś zwyczajnym, staną się jedną z możliwości. Tove pokiwała głową. Ingrid odwróciła się i uśmiechnęła do nich swoim niespodziewanym uśmiechem. Po śniadaniu Tove i Frederik wybrali się na spacer, podczas gdy Ingrid poszła do swojego domku, żeby ocenić jego stan. – Chciałabym żyć w całkiem inny sposób – powiedziała Tove. – Chciałabym mieszkać tanio, żebym mogła jeździć po świecie. Nie wiem, czy w ogóle chcę mieć dzieci. Jeżeli tak, to dopiero, kiedy będę miała czterdziestkę. No i chciałabym mieszkać z innymi ludźmi, w jakieś wspólnocie. Chcę mieszkać z przynajmniej trzema rodzinami albo najlepiej z wieloma. ¬– Szła coraz szybciej – Ale wszyscy życzą mi czegoś innego.
Małżeństwa, trójki dzieci, możliwie najszybciej, willi i stałej pracy. Albo żadnej pracy od momentu, kiedy będę miała dzieci. I najwyżej jednej podróży rocznej na Majorkę lub Rørvig. Tego mi życzą. – Ja ci tego nie życzę – powiedział cicho Frederik. Spojrzała na niego. Jej wzrok błyszczał, a pod jej piegowatą skórą pojawił się kolor. – Chcę zostać politykiem – powiedziała, patrząc mu się w oczy. Czuł się tak, jakby wciąż był odurzony wczorajszą kawą po irlandzku i winem. – Osobiście to nie dla mnie – powiedział – ale rozumiem, że ciebie może to interesować. – Co w takim razie cię interesuje? – zapytała. Znowu wpatrzona w niego. Znowu to wibrujące uczucie. – Chcę pisać kryminały, które coś znaczą. Chcę pisać o miłości i wolności wyboru. Chcę zmieniać świat, dostarczając ludziom rozrywki i jednocześnie przełamując granice. Tove ścisnęła jego dłoń. Uśmiechnęła się do niego. Potem podeszła do skraju plaży i wpatrywała się w morze. Frederik ją obserwował. Wiatr przybierał na sile, miotając jej drobną sylwetką, ale ona nie poddawała się. – To tyle – powiedziała, kiedy wracali. – Czuję, że jestem jedną wielką porażką, bo straciłam Jensa. Kochałam go, ale on chciał ode mnie czegoś, czego nie mogłem mu dać. To tak, jakbym… – zamilkła. – Jakbyś co? – zapytał Frederik. – Jakbym zawsze zakochiwała się w kimś, kto chciałby, żebym była kimś innym – powiedziała, patrząc w dół. Dopiero kiedy byli przy hotelu Badehotellet, Frederik zorientował się, że ona płakała. – Moja, droga Tove! – powiedział i wziął ją za rękę. Była taka drobna i delikatna. I nie chodziła w rękawiczkach, tak jak większość kobiet o tej porze roku. Zatrzymała się i odwróciła się w jego kierunku. – Dlaczego żaden mężczyzna nie może mnie pokochać? – Na pewno jest taki – powiedział. Pogłaskał ją po rozwianych przez wiatr włosach. Tove nie miała czapki.
– Nie, nie ma! – spojrzała na niego iskrzącymi oczami. Tupnęła mocno w piasek. Frederik delikatnie pocałował ją w policzek. – Czemu to wszystko jest takie prymitywne? – spytała, a jej twarz ponownie wykrzywiła się w płaczu. W płaczu z wściekłości i bezradności. Musnął ustami jej usta. To zszokowało ich oboje. Pośpiesznie zaczęli iść dalej. Tove opowiadała o swoim domku, który zbudował jej dziadek z drewna pochodzącego ze skrzynek po margarynie. Frederik śmiał się trochę przesadnie, wdzięczny, że nie wspominali o jego wpadce. Po powrocie wymienili kilka uprzejmości i każde z nich udało się do swojego domku. Drugiego dnia świąt Tove udała się do domku Ingrid. Ustalili, że właśnie tam zjedzą lunch, a Tove już od dawna nie była w tak dobrym nastroju. Ingrid to bardzo miła osoba, a Frederik – tak, Frederik był pierwszym człowiekiem, który zdawał się rozumieć jej potrzeby i marzenia. „Gdyby tylko…” – wymamrotała pod nosem, ale zdecydowanie odrzuciła myśl. Weszła do dużego, zaniedbanego domku Ingrid, który przywodził Tove na myśl coś baśniowego. W środku paliły się świeczki i rozchodził się wspaniały zapach jedzenia. Pod trochę zniszczoną, białą ławką stały zielone kalosze Ingrid, a na stole, tuż obok Przydrzwiachzamkniętych Sartre’a, leżały jej papierosy. A w fotelu w salonie siedział Frederik. Przypominał rzeźbiony posąg z wysokimi kośćmi policzkowymi, łukowatymi powiekami i szerokimi barkami. Tove uśmiechnęła się tak czarująco, że Frederik nie wiedział, w którą stronę ma patrzeć. Uciekł do kuchni i zaczął pomagać Ingrid w przygotowywaniu potraw do podania i ich wnoszeniu. Tove poszła za nim do kuchni. Nie uśmiechała się już więcej. – Zamieściłam w gazecie ogłoszenie – powiedziała Ingrid. – Szukam kogoś, z kim będę mogła dzielić domek. Nie stać mnie na to, aby samodzielnie go wyremontować. Poza tym jest dla mnie za duży. – Dobry pomysł – powiedział Frederik. Tove również powiedziała Ingrid kilka miłych, zachęcających słów. Teraz nie była już tamtą dorosłą Pippi, pomyślał Frederik. Miała tak wiele różnych stron.
– Mnie też przydałby się partner do mojego domku – wymknęło mu się. Tove nie spuszczała z niego wzroku. – W takim razie również powinieneś zamieścić ogłoszenie – powiedziała w neutralny sposób. Podczas lunchu Tove rozmawiała wyłącznie z Ingrid. Od czas do czasu spoglądała na Frederika, ale nie odezwała się do niego ani słowem. Ingrid uśmiechała się szeroko i opowiadała sucho i żartobliwie o odbytej w dzieciństwie wizycie u swojej angielskiej babci w jej eleganckim, ale przeraźliwie zimnym mieszkaniu niedaleko Big Bena. Praktyczna, wspaniała Ingrid. O drugiej w nocy po krótkiej drzemce, Frederik nagle się obudził. Serce waliło mu jak oszalałe. Tak bardzo walczył o miłość Jamesa, a jeszcze wcześniej Ove, kiedy był studentem. Oni bez wątpienia również go kochali. Problem tkwił poza ich związkiem. Ale teraz leżał tutaj i tęsknił za kimś, kto chyba nigdy nie zwrócił na niego uwagi. Przerażało go to tak bardzo, że roztrzęsiony dzwonił zębami. Zapalił światło, wyszedł z łóżka i ubrał się w pośpiechu. To było czyste szaleństwo, ale nie mógł już tego dłużej wytrzymać. Zszedł doo przedpokoju, założył płaszcz i wyszedł na zewnątrz w grudniowe ciemności. Gdy wkrótce dotarł na miejsce i zapukał do drzwi, zapaliło się światło, ktoś wyjrzał zza firanki, a po chwili w drzwiach słychać było zgrzyt przekręcanego klucza i stanęła w nich ona – malutka jak jej domek, ubrana w krzywo zapiętą niebieską piżamę w paski, z potarganymi blond włosami i błyszczącymi piegami, pachnąca mlekiem i miodem. – Już dłużej nie wytrzymam – powiedział. – Muszę ci to powiedzieć. – Co takiego chcesz mi powiedzieć? – zapytała Tove, patrząc na niego ze zmrużonymi oczami. Ziewnęła jak kocię, a on miał wrażenie, że za moment eksploduje. – Wiesz przecież – powiedział. – Przecież musiałaś się domyślać. Spojrzała na niego przytomnie. Milczała. Wyciągnął ręce w kierunku jej talii i nie dotykając jej, patrzył na nią wyczekująco. Ona jednak wciąż stała nieruchomo. Frederik czuł, że wszystko się wali, z hukiem, przeraźliwie, jak drzewa podczas huraganu. Wreszcie zrobiła krok do przodu, jakby w odpowiedzi na jego pytanie, a
on poczuł jej ciepło, wsunął ręce pod piżamę i dotarł do jej skóry. Czuł miękkość talii, czuł delikatne drżenie jej ciała pod swoimi dłońmi oraz lekkie drżenie jej głosu na swojej klatce piersiowej. – O Boże… Myślałam, że… Uciszył ją pocałunkiem, zrywając z niej górną część piżamy i zsuwając jej majtki, żeby móc ją w pełni zobaczyć, nie tak jak podczas wigilii. Małe, twarde piersi z drobnymi sutkami, które sterczały w jego kierunku, wzgórek Wenery z gęstą, rudą kępką włosów, piękne biodra, i oddech, przede wszystkim oddech, który poruszał jej klatką piersiową tak fantastycznie gwałtownie, jak u Ove i Jamesa. Stała tak po prostu, stała i oddychała, a on poczuł niepewność. – Nie chcesz? – spytał. – Chcę. Ale musisz mi to zrobić. Zerwał z niej majtki jednym zdecydowanym ruchem, a ona stęknęła. Następnie wtargnął do małej kuchni, popychając ją i napierając nią tak, że o mało co nie upadła. Lekko pojękiwała. Złapał ją za barki, ścisnął, a następnie podniósł ją i posadził na stole kuchennym, na którym jej nagie uda wylądowały z plaskiem. Na pewno będzie miała siniaki na barkach i udach. Odpiął pasek i rozwinął go. Tove jęknęła. – Bądź cicho! – wysyczał. Znowu jęknęła, tym razem trochę głośniej. Złożył pas i uderzył ją przez uda. Krzyknęła, wyraźnie wystraszona, ale jej oczy błyszczały. Chwilę potem przymknęła je do połowy. Rozchylił jej nogi kolanem i znowu uderzył, tym razem w wewnętrzną stronę jednego z ud. Jęknęła i zamknęła oczy, a on znowu ją uderzył w drugie udo, bliżej włosów łonowych i dużego, zwiniętego miejsca, które znajdowało się pośrodku. Tove odchyliła głowę i westchnęła, jednocześnie coraz szerzej rozkładając uda. Jej podniecenie było dla niego czymś nieznanym, ale gwałtownie na niego podziałało – właśnie dlatego, że było czymś nieznanym. Rozpiął rozporek i wyjął swój pobudzony członek. Czuł, jak pulsuje w nim krew, podobnie jak w całym jego ciele. Wiedział, że to ta chwila. Mocno chwycił ją za uda i zaczął napierać swoim penisem w kierunku tego czegoś czerwonego i wilgotnego, ale nie mógł wejść. Nie bardzo wiedział, gdzie jest wejście. – No chodź, kutasie – powiedziała Tove i sięgnęła po niego, a gdy go
chwyciła, rozchyliła swoją dziurkę palcami drugiej ręki i pomogła mu wejść. Ciepło i wilgoć, jakie otulały go w środku, były przytłaczająco wspaniałe. Tak samo jak to, że powiedziała „kutas”. Właśnie w taki sposób zawsze sam mówił o swoim członku, ale sądził, że kobiety brzydzą się tym określeniem. – Kutas, kutas! – powtarzał na oddechu, wchodząc w nią rytmicznie. – O tak, cipa – oddychała Tove. – Jesteś w mojej cipie. ¬Jens nienawidził, kiedy mówiłam cipa. Nienawidził, nienawidził. – Poruszała gwałtownie podbrzuszem, kołysała się, wiła, kołysała, wiła. – Pieprzę cię – stękał, wbijając się w nią z całej siły. – Tak, pieprzysz mnie! I mnie bijesz! – krzyczała, przechodząc w głębokie wycie, czemu towarzyszyły gwałtowne skurcze, które zaciskały jej dziurkę i masowały jego członka. Po chwili pierwszy raz przeżył orgazm z kobietą. – Wydawał mi się, że lubisz facetów – stwierdziła Tove, kiedy później leżeli w jej łóżku. – Mnie też tak się wydawało – powiedział Frederik. – Byłam taka nieszczęśliwa – przyznała. – Ja też – odpowiedział. – Myślałem, że ty uważasz, że jestem odpychający. – Co ty mówisz! Zwróciłam na ciebie uwagę już jesienią, ale ty byłeś z Ulfem. – Ale ty sprawiałaś wrażenie całkowicie niezainteresowanej – powiedział, głaszcząc jej pokryte piegami ramię. – Wydawało mi się, że mnie nienawidzisz, bo jestem kobietą. Zaśmiał się. Ciało Tove wciąż leciutko drżało po przeżytym orgazmie, była też śpiąca. Frederik bawił się jej grzywką. W salonie było ciepło, parowały okna. Zasnęła. Frederik zauważył, że również jej powieki były pokryte piegami. Wyciągnął rękę i zgasił światło. Następnie ostrożnie przysunął ją do siebie i napawał się zapachem jej włosów. Zbudził go lekko stłumiony krzyk, który rozległ się tuż obok niego. Po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że Tove miała jakiś koszmar senny.
Złapał ją za ramię i delikatnie nią potrząsnął. – Tove, to tylko sen. Przebudziła się zdyszana. – O, jak dobrze, że jesteś przy mnie – przysunęła się do niego, a on objął ją ramieniem. – Co ci się śniło? – zapytał. – Leżałam w wielkim łóżku razem z jakimiś ludźmi – powiedziała, sprawiając wrażenie, jakby czegoś szukała głęboko w pamięci. – To byłeś ty i jeszcze ktoś. Wydaje mi się, że to była Ingrid. Rozmawialiśmy, to było przyjemne. Aż nagle na ścianie pojawił się cień jakiegoś człowieka, ale tam nikogo nie było. Tylko cień. Potwornie się wystraszyłam, bo wiedziałam, że on chce mi wyrządzić krzywdę. – Mm – powiedział Frederik, pieszcząc jej kark. – W pewnym momencie ten cień rzucił olbrzymim kamieniem, który uderzył mnie w ramię i kark. Kamień był tak ciężki, że mógł mnie zabić, a kiedy zaczęłam się cała trząść, zdałam sobie sprawę, że w zasadzie jestem bliska śmierci – załamał jej się głos. – Moja kochana – powiedział Frederik i pocałował ją w czoło. – Krzyczałam: „On jest taki ciężki, zabierz go!”, a potem zaczęłam dyszeć i tak bardzo się bałam. Byłam przerażona, bo nie chciałam umrzeć. Ale wtedy mnie obudziłeś – dokończyła i zaczęła płakać. – No już, nic się nie stało. Obudziłaś się – powiedział, całując ją w policzek, a następnie włączył światło. Wyciszyła się i przez chwilę leżała bez ruchu. Jej oddech się uspokoił. –W miejscu, gdzie pracowałam, zanim dostałam pracę u Jensa, oddziałowa mówiła, że jestem ekstrawagancka. W jej ustach nie brzmiało to jak komplement. – Nie poznała się na tobie – wymamrotał Frederik w kierunku jej włosów. – Ludzie często się na mnie złoszczą. Głaskał ją po plecach. – Czy my oszukaliśmy Ingrid? – zapytała po chwili. – W jaki sposób? – Ona jest taka… Jest jakiś problem.
– Tak, to prawda. – O co chodzi? – zapytała Tove, ponosząc się na łokciu. Spojrzała na niego. – Nie wiem. Ale możemy jutro do niej pójść, żeby jej podziękować. Tove nie zapytała, za co mieliby jej podziękować, pokiwała tylko głową i znowu się położyła. Frederik westchnął. Był tam, gdzie powinien. W domku panowała zupełna cisza. Kiedyś jej się to podobało, gdy jeszcze żyli rodzice. Ta cisza, dzięki której człowiek nie czuje się przez cały czas obserwowany, ale może być anonimową częścią społeczności letników. W domu, w Sorø, ekscentryczny adwokat Bromley i reszta rodziny byli zbyt angielscy, aby można było tę ciszę wybaczyć, i zbyt ciekawi, aby można było o niej zapomnieć. Ale tutaj był spokój. Nawet wobec nazwy domku The Cottage letnicy i lokalna społeczność byli wyrozumiali. Teraz, kiedy oboje rodzice nie żyją, cisza straciła swoją wagę. Ingrid sama została lektorką języka angielskiego i coraz częściej chodziła w tweedzie, skórze olejowanej, coraz bardziej lubiła dobrze zaparzoną herbatę i ciastka scones – wszystko to, czego nienawidziła u swoich rodziców. Nic z tego nie przywracało jednocześnie błogosławionej ciszy domku. Siedziała w tym ohydnym domku letniskowym, który rozpadał się na jej oczach, ponieważ jej matka i ciotka przez wiele lat żyły same i nie było ich stać na przeprowadzanie kosztownych remontów, wymianę stolarki czy i odnowienie rozpadającej się strzechy. Cisza i fatalny stan techniczny domku to jedna rzecz, ale było też coś jeszcze, coś co zawsze było obecne i trwało od niepamiętnych czasów. Zagłuszał to ból bycia córką Charlesa Bromleya, z jego parasolem i melonikiem, oraz życie z matką, która jako wdowa nie dawała sobie rady z samotnością w willi w Sorø i musiała mieć przy sobie swoje jedyne dziecko, mimo że to dziecko było już dorosłe, miało pracę w Kopenhadze i musiało nagle znaleźć nową pracę, aby jej pomagać. Przez jakiś czas Ingrid znowu mogła mieszkała u siebie, kiedy matka związała się z nowym mężczyzną, jednak związek nie trwał długo. Ale teraz, kiedy wszystko i wszyscy odeszli, było to wyraźne. Bycie
Ingrid było jak odgrywanie roli. Lektor Ingrid Bromley, która z surową życzliwością zajmowała się swoimi studentami, pomagała w lekcjach czy w ich związkach miłosnych. Właścicielka panna Bromley, która z oschłą i zdystansowaną opiekuńczością pomagała swoim sąsiadom z pobliskich domków w ich rozterkach miłosnych. Ingrid lubiła miłość, obserwowała ją chętnie u innych i czytała o niej książki. Ale ta miłość nie dotyczyła jej. – Odgrywając rolę nie zdobędzie się miłości – wyszeptała, wpatrując się w idealnie zaparzoną herbatę w angielskiej filiżance. Gładką powierzchnię herbaty przełamała jedna kropla, po chwili jeszcze jedna. – Tory – wypowiedziała w ciemności salonu. Podczas swoich spacerów po lasach Sorøskovene coraz częściej chodziła wzdłuż torów i obserwowała dudniące pociągi. Chyba szybko by poszło, gdyby… Było już prawie południe, kiedy Frederik i Tove się obudzili. – Musimy zajrzeć do Ingrid – przypomniała w pierwszych słowach Tove. Frederik zgodził się i przeciągnął. – Poza tym miałam wrażenie, że uważasz, że jestem niewychowana – powiedziała. Zaśmiał się. – Jeżeli jesteś niewychowana, to uwielbiam to twoje niewychowanie. Wyciągnęła rękę w kierunku jego penisa. Zaczęła go pieścić. – Widzę, że twój kutas też to uwielbia. Zdradziecki, pedalski kutas! – Co takiego? – przewrócił ją na plecy i usiadł na niej okrakiem. – Ja ci dam – powiedział i zaczął ją łaskotać. Wiła się i śmiała: – Pedalski kutas! Frederik wepchnął się między jej uda i bez jakiekolwiek formy gry wstępnej wszedł w nią swoim nabrzmiałym członkiem. – To gwałt! – wystękała. – Tak, ty mała, niewychowana suko – wydusił z siebie. – Tak nie można, tak nie można – pojękiwała Tove, drżąc z podniecenia.