Wczesna wiosna 1969
W domku The Cottage roznosił się zapach farby. Być może decyzja o
malowania nie była zbyt przemyślana, biorąc pod uwagę nieustający ból
głowy, na jaki Ingrid cierpiała od styczniowego wypadku. Ale musiała się
czymś zająć, żeby nie zwariować, a ponieważ z powodu problemów z
koncentracją, które od wypadku wciąż jej doskwierały, nie była w stanie
pracować jako nauczycielka w liceum, rozpoczęła remont odziedziczonego
domku letniskowego. Prace remontowe wykonywała nieśpiesznie, małym
etapami, a podczas przerw robiła sobie długie spacery po plaży nad
Morzem Północnym albo siedziała na ławce przed domkiem, wpatrując się
przed siebie. Teraz malowała kolumienki otaczające strefę jadalnianą w tej
części domku, którą sama zajmowała, podczas gdy drugą połowę z
powodów finansowych zamierzała wynajmować.
– Może mogłabyś wynajmować domek również w innym celu –
powiedział wcześniej jej ojczym Christian.
– Co masz na myśli? – zapytała.
– Cóż, można wiele dobrego powiedzieć o Anne, ale nie da się ukryć,
że zanim zachorowała na demencję, była bardzo wymagająca wobec
swojego otoczenia. Nie pozostawiała ci wiele miejsca na to, abyś zadbała o
swoje związki – powiedział ostrożnie.
Anne była matką Ingrid, która po śmierci ojca Ingrid przez krótki czas
była żoną Christiana, po czym para się rozeszła. Christian miał rację. Z
powodu swojej ekscentryczności oraz braku umiejętności – lub chęci – do
samodzielnego życia, zawłaszczała uwagę Ingrid, ograniczając jej
możliwość pielęgnowania własnego życia prywatnego. Taki stan rzeczy
trwał do momentu, kiedy w wieku sześćdziesięciu pięciu lat Anne
zachorowała na demencję i krótko potem zmarła.
Ale było coś jeszcze, o czym Ingrid nigdy z nikim nie rozmawiała, bo
po prostu sama nie bardzo wiedziała, co to jest. W każdym razie było to
coś w niej samej, co sprawiało, że zazwyczaj czuła się niepewnie wśród
ludzi. W styczniu była bliska powiedzeniu o tym Christianowi. Odwoził ją
akurat na pociąg po tym, jak go odwiedziła, ale właśnie w momencie, gdy
otworzyła usta, żeby spróbować opowiedzieć mu o swojej samotności i
poczuciu wyobcowania, doszło do wypadku samochodowego. Christian
odniósł poważniejsze obrażenia niż ona, więc potem tym bardziej nie już
było stosownych okoliczności, aby zwierzać mu się ze swoich rozterek.
Uznała, że lepiej będzie wrócić do tematu, kiedy Christian całkiem
wydobrzeje.
Teraz w każdym razie połowa domku miała być wynajmowana i w
związku z tym Ingrid nie narzekała na nadmiar wolnego czasu. Miała
dokonać wyboru pomiędzy dwoma potencjalnymi najemcami. Jednym z
nim był Bertram, znajomy Christiana. Był bogaty. Ingrid dziwiła się, że
chciał wynająć połowę domku. Przecież bez problemu mógł sobie kupić
cały dom nad morzem. Wyjaśnił jej, że zawsze fascynowały go klasyczne,
czarne domki letniskowe, charakterystyczne dla tej okolicy, ale bardzo
trudno było je kupić. Właściciele, którzy je wybudowali lata temu, nie
pozbywali się ich. Była w stanie zrozumieć jego sentyment do tego typu
domków. Ona też bardzo je lubiła. Czarne domki letniskowe były dla niej
symbolem lata.
Jej kuzyn Frederik i ich wspólna sąsiadka Tove twierdzili, że mocnym
argumentem przemawiającym za tym, by to właśnie Bertramowi wynająć
połowę domku, był właśnie fakt, że jest zamożny. Nie będzie miał
problemów z płaceniem czynszu. Ingrid uśmiechnęła się na myśl o
Frederiku i Tove, którzy tuż po świętach, w zupełnie nieoczekiwany
sposób, zostali parą. Było to w każdym razie coś niespodziewanego dla
nich samych. Ingrid przeczuwała, że między nimi zaiskrzy, mimo że
wcześniej przez całe życie Frederik wiązał się z mężczyznami. Choć
bardzo lubili spędzać czas w swoich domkach tutaj przy Grå Klit, mieli też
w sobie mnóstwo niewykorzystanej energii i razem wyjechali do Nowego
Jorku, gdzie od lat na stałe mieszkał Frederik. On zamierzał kontynuować
tam swoją karierę pisarską, a Tove miała zająć się „czymkolwiek”, jak
mówiła, i równocześnie planowała pójść na studia politologiczne.
Drugim ewentualnym najemcą była Xenia, dwudziestodwuletnia
malarka. W swojej części domku planowała urządzić atelier. Była bardzo
młoda, o połowę młodsza niż Ingrid, ale przecież nie miały zostać
przyjaciółkami, chodziło tylko o wynajem. Ingrid ją lubiła. Ta dziewczyna
była tak odświeżająco inna od niej. W pewien sposób była podobna do
Tove, wojownicza, otwarta na zmiany, ale Tove była kobietą z miasta,
miała bardzo nowoczesny styl, a Xenia to spontaniczna artystka, która
poszukiwała balansu i spokoju w naturze, a zarazem ubierała się tak, jakby
sama była jednym ze swoich krzykliwych obrazów.
Ostatecznie, o tym, kogo Ingrid wybierze na sublokatora, miało
zdecydować łóżko, powiedziała Frderikowi i Tove. W zasadzie chodziło
zarówno o łóżko, jak i kanapę – ciężkie eleganckie, wykonane z mahoniu
meble w secesyjnym stylu, w które domek wyposażyli dawno temu rodzice
Ingrid. Kiedy Xenia je zobaczyła, oświadczyła, że bardzo chciałaby je
zatrzymać w wynajmowanej przez siebie części domku. Z kolei
Bertramowi chodziło raczej o urządzenie sobie tutaj domku typowo
letniskowego, który następnie sam mógłby umeblować meblami Arne
Jacobsena i Børge Mogensena. Dla Ingrid myśl o tym, że nie będzie
musiała przenosić odziedziczonych sprzętów z wynajmowanej połowy,
była ostatecznie rozstrzygająca przy wyborze. Być może zdecydowało
również to, że Bertram z nich żartował i piękne secesyjne meble nazwał
pompatycznym niemieckim kiczem. Do pewnego stopnia można
zrozumieć powojenną niechęć do wszystkiego, co nasuwało skojarzenia z
Niemcami, ale jej meble nie miały przecież kompletnie nic wspólnego z
Hitlerem. A na pewno nie były kiczowate.
– Och, dziękuję, panno Bromley – powtórzyła Xenia przynajmniej
cztery razy, kiedy Ingrid przez telefon zaproponowała jej najem. – Nie
będzie pani żałować.
– Jestem o tym przekonana – odpowiedziała uprzejmie Ingrid, ale w jej
głowie wciąż tliła się mała wątpliwość. Ta dziewczyna była taka młoda i
chaotyczna. Czy przypadkiem nie wprowadzi zbyt dużo zamieszania w jej
spokojne życie?
Xenia przyjechała następnego dnia przed południem. Towarzyszył jej
młody mężczyzna, którego przedstawiła jako swojego kolegę Pera. Jego
malutki volkswagen był wypełniony akcesoriami malarskimi, drewnianymi
szczebelkowymi krzesłami i kilkoma sfatygowanymi walizkami. Per był
jednym z tych długowłosych chłopaków w afgańskim futerku i miał
charakterystyczny, jakby sprężynujący sposób chodzenia. Kiedy skończył
pomagać Xenii z wnoszeniem rzeczy, nie chciał napić się kawy, którą
zaproponowała Ingrid.
– A masz może zieloną herbatę? – zapytał.
Xenia chrząknęła, wyprostowała się na krześle i zaczerwieniła się, po
czym zapytała, demonstracyjnie poprawiając pytanie Pera:
– Czy ma pani?
Ingrid nie miała zielonej herbaty, ale miała rumiankową, którą Per
chętnie przyjął, twierdząc, że jest „odjazdowa”. Więc to jest kolega Xenii,
pomyślała Ingrid. Kolega, czyli pewnie chłopak. Czy aby nie będzie tutaj
zbyt często przebywał?
– Per nie jest moim chłopakiem – powiedziała Xenia, jakby potrafiła
czytać w myślach.
Ingrid poczuła taką ulgę, że uśmiechnęła się szeroko do młodego
mężczyzny i zaproponowała więcej herbaty. Krótko potem wyjechał, a
Xenia stała obok Ingrid na schodach domku, obserwując, jak czerwony
samochód znika w oddali.
– Wspaniale – powiedziała. Ingrid spojrzała na nią, ale dziewczyna nie
wyjaśniła dalej, co miała na myśli.
Xenia urządzała się w swoim atelier, saloniku i sypialni. Panie miały
dzielić toaletę znajdującą się na korytarzu, tak jak zewnętrzny prysznic
przy składziku. Przez jakiś czas miały też korzystać ze wspólnej kuchni,
ale w przyszłości Ingrid chciała urządzić kącik kuchenny dla swojej
lokatorki. Xenia sprawiała wrażenie zadowolonej, w każdym razie
stukotom i szuraniu dobiegającym z jej części domku towarzyszył głośny
śpiew. Jej głos był trochę zachrypnięty, ale brzmiał całkiem przyjemnie.
Ingrid malowała ramy okienne w korytarzu. W porze lunchu
zastanawiała się, czy nie powinna zaprosić swojej współlokatorki na
kromkę chleba, ale ostatecznie nie zrobiła tego. Około drugiej Ingrid zdała
sobie sprawę, że już za późno na zaplanowany wyjazd do Sorø, i zgodziła
się sama ze sobą, że lepiej przełożyć to na jutro. W zasadzie to
przesunięcie wyjazdu było jej całkiem na rękę, bo miała jeszcze narąbać
trochę drewna. Około czwartej naszła ją ochota na kawę. Kiedy napełniła
jasnożółty dzbanek świeżo zaparzoną kawą, wsadziła głowę do Xenii,
która krzątała się, śpiewając głośnym i jasnym głosem Greensleeves. Xenii
nie było akurat w salonie, ale w otwartej sypialni, która znajdowała się po
lewej stronie od salonu. Ingrid ostrożnie zapukała we framugę, zanim
weszła dalej.
– Proszę – krzyknęła Xenia, ale Ingrid miała jednak poczucie, że
posunęła się za daleko, że była zbyt namolna, bo jej współlokatorka
właśnie naciągała na swoje łóżko potwornie zużytą i wypłowiałą pościel.
– Oj, przepraszam – powiedziała Ingrid w zakłopotaniu, chcąc się
wycofać. – Nie chciałam…
– Proszę nie mieć żadnych wyrzutów – przerwała jej Xenia. – Właśnie
moszczę sobie moją dziewiczą klatkę, czy jak to tam nazywają w
piosenkach ludowych. – Z jej oczu biło zadowolenie. – Uwielbiam
piosenki ludowe – mówiła dalej z zapałem. – Jestem w trakcie tworzenia
serii obrazów, których tematyka opiera się na kilku z nich. Ale chyba czuję
kawę. Czy mogę dostać kubek?
– Tak, ja właśnie po to… Uhm, zwykle nie piję kawy w… Ale w
płaszczu, bo jest jeszcze tak zimno… Na tarasie – wyjąkała Ingrid od tyłu
jedno zdanie po drugim.
– Zatem do zobaczenia za dwie minuty na tarasie – powiedziała Xenia i
uśmiechnęła się swoimi pełnymi ustami.
Chwilę później siedziały na ławeczce, trzymając w dłoniach kremowe
kubki z motywem zbożowych kłosów, pełne parującej kawy.
– Moi rodzice też mieli taki serwis – zauważyła Xenia.
– Wybrała go moja mama – powiedziała Ingrid. – Jest przeznaczony do
kawy, więc mój ojciec się tutaj nie wtrącał.
– Pani ojciec był Anglikiem?
– Tak, nazwisko wskazuje na jego pochodzenie – powiedziała Ingrid.
– Ale ono nie mówi nic o tym, jaki był pani ojciec. Proszę, niech pani
opowie.
– Był chyba taki, jacy zazwyczaj są ojcowie. Chodził do pracy, wracał
późno i nie chciał, żeby mu przeszkadzano, bo musiał odpocząć –
powiedziała Ingrid, próbując wrócić do swojego lekko zdystansowanego
sposobu bycia.
Xenia obserwowała ją swoimi niebieskimi oczami.
– A pani matka? – spytała po chwili.
– Była… – Ingrid zawahała się. – Bardzo interesowała się serwisami i
była chyba bardziej angielska niż mój ojciec, mimo że nie była Angielką.
Obchodziliśmy święta dwudziestego piątego grudnia, a co niedzielę
celebrowała swoją angielską herbatkę popołudniową.
– Więc jak to się stało, że pani jest taka? – zapytała Xenia.
– To znaczy… jaka?
– Taka, jaka pani jest.
Ingrid odwróciła oczy. Czuła na sobie wzrok Xenii.
– Przecież właśnie jestem nauczycielką angielskiego – powiedziała, po
czym sięgnęła po miseczkę z ciasteczkami owsianymi i podała ją młodej
kobiecie. – No i mam na sobie to – wskazała na swój angielski płaszcz
olejowany.
– To tylko zewnętrzna strona. A ta druga?
– Jaka? – zapytała Ingrid i upiła dwa łyki kawy.
– Ta buntownicza. Pragnąca radości i miłości.
– Chyba taka nie jestem.
– Naprawdę? – powiedziała Xenia swoim zachrypniętym, głębokim
głosem, patrząc jej prosto w oczy.
Po chwili nagle się uśmiechnęła, odsłaniając krótkie, szerokie zęby.
Między jedynkami miała dużą przerwę. Była jak kobiecy faun, pomyślała
Ingrid, przyjazny i zadowolony faun, który jeszcze nie do końca dorósł i
nie jest jeszcze niebezpieczny. Ingrid znowu podała jej miseczkę z
ciastkami.
– Chce mnie pani jeszcze bardziej utuczyć? – spytała Xenia i
uszczypnęła się w swój mały, wystający brzuszek.
– Nie, ależ skąd – powiedziała Ingrid. – Jest pani urocza, taka jaka pani
jest.
Mówiąc to, bezwarunkowo odsunęła miseczkę w swoim kierunku.
Xenia odchyliła głowę do tyłu i roześmiała się na całe gardło.
Następnego dnia Ingrid również nie pojechała. Zabrała się za składzik,
który już od paru lat planowała odmalować. Xenia w tym czasie malowała
swoją wersję Ebbe Skammelsena, o czym opowiedziała, kiedy spotkały się
w kuchni z Ingrid, która właśnie przygotowywała lunch. Około dziesiątej,
kiedy Ingrid właśnie usuwała starą farbę z najniższej części drzwi
składzika, pojawiła się Xenia. Miała na sobie poplamiony farbami fartuch,
a jej włosy były zebrane do tyłu i obwiązane chustką w paski. Na
zazwyczaj gładkim czole pojawiła się zmarszczka.
– Czy zechciałaby pani być moją modelką? – pytała Xenia.
– Modelką? – zdziwiła się Ingrid.
– Modelką. Nie mogę sobie poradzić z dumną Adelus z pieśni ludowej,
więc pomyślałam o pani. Zajmie to tylko chwilę, to tylko do szkicu.
– Ale Adelus jest przecież młoda – zauważyła Ingrid.
– Ma pani młode spojrzenie takie jak ona – powiedziała Xenia. – Młode
i pełne wątpliwości, bo ona woli Ebbe, ale teraz musi wyjść za Pedera, bo
tak wypada.
Pełne wątpliwości? Czy to było aż tak widoczne?
Ingrid wstała. Xenia wzięła ją pod ramię, jakby chciała pokazać jej
drogę. Pachniała farbą i mydłem. Gdy wchodziły do domku, wiatr porwał
jeden z rudych loczków Xeni i uderzył nim o policzek Ingrid.
W atelier Ingrid została posadzona na szczebelkowym krześle, a Xenia
wzięła blok i ołówek, po czym spojrzała na nią badawczo. Narysowała
kilka szybkich kresek.
– Odwróć głowę w prawo.
Na papierze pojawiło się więcej linii. Po chwili dłoń Xeni, która
trzymała ołówek, zawisła nad papierem, a ona sama po prostu przyglądała
się Ingrid. Wydała z siebie parę drobnych chrząknięć i westchnień, jakby
się nad czymś głęboko zastanawiała. Ingrid pomyślała, że Xenia sprawia
wrażenie, jakby była niezadowolona, więc delikatnie się poprawiła.
– Nie, nie, zostań tak, wtedy było dobrze! – powiedziała Xenia ostro.
Ingrid siedziała bez słowa i nadal była obserwowana.
– Pomyśl o czymś przyjemnym i jednocześnie smutnym – poprosiła ją
Xenia.
Przyjemnym? Smutnym? Ingrid zaczęła się gorączkowo zastanawiać.
Ostatecznie przyszedł jej na myśl letni poranek nad morzem, zanim na
plaży pojawią się ludzie. Fale, szary piasek, błękitno-białe niebo, zapach
gnijących wodorostów i odgłos kutra rybackiego w oddali. Wtedy, dawno
temu, kiedy wciąż miała mnóstwo nadziei. Nadziei na to, jakie będzie jej
dorosłe życie. Wizja olbrzymich możliwości, jakie na nią czekały w
przyszłości. I poczucia bezpieczeństwa, które zdobędzie pomimo
ekscentrycznych rodziców.
– Dziękuję, gotowe – powiedziała Xenia. – Jest świetnie.
Następnie stała przy sztaludze i wymachiwała pędzlem jak w transie.
Była całkowicie pochłonięta pracą, a Ingrid wróciła do swoich zajęć.
Około w pół do czwartej przerwała jednak malowanie składzika. Zerwał
się wiatr i do farby dostał się piasek. Usiadła w salonie z filiżanką herbaty i
książką. Xenia, pracując u siebie śpiewała akurat piosenkę o Ebbe
Skammelsenie. Brzmiała, jakby znała na pamięć wszystkie zwrotki.
Gdy około w pół do piątej rozległo się pukanie do zewnętrznych drzwi,
Ingrid aż podskoczyła. Wyjrzała przez okno. Przed domkiem stał obcy
samochód, prawdopodobnie mercedes. Z powodu wiatru i huku fal nie
słyszała, jak przyjechał. Książkę, którą czytała, schowała do szuflady w
sekretarzyku. To był jej sekretny nałóg: wykształcona lektorka czytała
powieści Barbary Cartland. Usprawiedliwiała się sama przed sobą, że
czyta je zazwyczaj po angielsku, co naznaczało ten fakt względami czysto
zawodowymi. Pośpiesznie wyszła na zewnątrz. Któż to mógł być? Może
ten ktoś nie przyjechał wcale do niej, tylko do Xenii. Okazało się jednak,
że to gość Ingrid. Ukrył się za największym bukietem róż, jaki
kiedykolwiek widziała. To Bertram. Stał tam w swojej eleganckiej
zamszowej kurtce i wcale nie wyglądał na swoje pięćdziesiąt pięć lat.
– Przyjechałem ci pogratulować, że udało ci się wynająć domek –
powiedział poważnie. – Przy okazji chciałem cię przekupić, żebyś wybrała
mnie, gdyby się okazało, że twój sublokator się nie nadaje – dodał z
błyskiem w brązowych oczach, wręczając jej kwiaty. – Czy mogę wejść,
zanim całkowicie zniszczy je wiatr?
Uśmiechnęła się. Miło było, że są na ty, choć wcale nie znali się zbyt
dobrze. Ingrid i jej ojczym byli oczywiście ze sobą po imieniu i w
naturalny sposób Ingrid i Bertram to przejęli, bo przecież poznali się przez
Christiana. Weszła do kuchni i umieściła róże w dużym słoiku do
kiszonek, a następnie nastawiła wodę na świeżą herbatę.
– Przejechałeś tutaj całą drogę z Kopenhagi? – zapytała, zastanawiając
się jednocześnie nad tym, co tak naprawdę go sprowadziło.
– Tak, moja piękna angielska różo – powiedział i szarmancko
wyciągnął rękę w jej kierunku. Zaczerwieniła się, zanim się cofnął i
zaśmiał: – Byłem w interesach w Ålborgu i pomyślałem, że chciałbym cię
zobaczyć. – Rozglądał się badawczo. – Odnowiłaś go, prawda? – Pokiwała
głową. – A co z najemcą? Gdzie ona jest? – Znowu się rozejrzał, jakby
spodziewał się, że ją zobaczy na półce z przyprawami lub za chlebakiem.
– W swoim atelier, maluje.
– Potrafi malować? – zapytał Bertram.
– Tak się składa, że potrafi – rozległ się głos zza drzwi. To była Xenia.
Żadne z nich nie zauważyło, jak weszła.
– O, dzień dobry, panno Birk – pozdrowił ją Bertram. – Nie mam
najmniejszych wątpliwości co do pani umiejętności. Zapewniam panią, że
znam pani obrazy. Jedna z pani prac została wystawiona na wystawie
Forårsudstillingen, prawda? – Xenia pokiwała głową. – Obawiałem się
tylko, czy tutaj w domku będzie pani miała dostatecznie dobre światło –
powiedział.
Xenia odwróciła się i zaczęła kroić chleb razowy na niebieskiej desce.
Bertram obserwował ją przez chwilę, a następnie zaczął opowiadać Ingrid
o swoich ostatnich inwestycjach w nieruchomości w Kopenhadze:
– Rozbieram je i buduję nowe. Małe ekskluzywne domy wyposażone
we wszystkie udogodnienia, toaletę i wannę. Do tego oczywiście
kuchenka, lodówka i zamrażalnik. No i winda. Musimy po prostu
przyciągnąć nową klientelę, dobrych najemców – powiedział, uśmiechając
się.
Xenia posmarowała kromki grubą warstwą masła, posypała je solą i
nalała sobie szklankę wody. Zniknęła bez słowa.
– No tak, ci artyści… – powiedział Bertram, podnosząc znacząco jedną
brew, kiedy wyszła.
– Ona jest, szczerze mówiąc, bardzo miła – stwierdziła Ingrid.
– Naprawdę? – zdziwił się Bertram. Ingrid nalała herbatę. – Słyszałem
od Christiana, że od czasu wypadku nie czujesz się najlepiej – powiedział i
spojrzał na nią badawczo.
To chyba był moment, kiedy należało się zwierzyć z tego, co ją gnębiło.
Jednak zamiast tego Ingrid usłyszała samą siebie, jak mówi:
– U mnie wszystko w porządku. Ból głowy znika. I mam nadzieję, że
niedługo wróci mi pełna zdolność koncentracji – dodała i przytoczyła
zabawną anegdotę o swoim zapominalstwie.
Bertram śmiał się serdecznie, a potem opowiadał o swoich ostatnich
wakacjach we Włoszech i tych wszystkich winach i makaronach, których
tam posmakował. Ingrid jednak siedziała i rozmyślała o rozmowie między
Xenią i Bertramem – jeżeli w ogóle można to było nazwać rozmową – i po
chwili była myślami już tak daleko, że przez dłuższy czas miała wrażenie,
jakby Bertram mówił o czymś kompletnie innym. Dopiero po kilku
minutach jego opowieści o tym, jak ważne jest, żeby zbytnio nie
rozgotować makaronu, dotarło do niej, o czym on w ogóle mówi. Teraz
Bertram opowiadał o oliwie. Obok, w pokoju u Xenii coś brzęknęło. Po
chwili Ingrid poczuła, że znowu zaczyna ją boleć głowa. Kiedy Bertram
spytał o historię The Cottage, opowiedziała mu ją w strasznie chaotyczny
sposób, z czego zaraz zdała sobie sprawę.
– Jeżeli kiedyś będziesz już miała dosyć domku, daj mi znać. Możesz
mi go sprzedać.
Wyciągnął rękę przez stół i pogłaskał wierzch jej dłoni. Miał dużą i
chłodną dłoń, całkiem przyjemna, ale Ingrid nie była przyzwyczajona do
głaskania i w zakłopotaniu wpatrywała się w ich ręce. On też się
wpatrywał, wyraźnie zdezorientowany jej reakcją.
– Nie powinnaś sprzedawać mu domku – odezwał się głos zza drzwi.
Weszła Xenia ze swoją pustą deską i szklanką. – Rozbierze wszystko i
zrobi tutaj coś ekskluzywnego z elektrycznym bidetem, wanną i windą dla
dobrych najemców.
Bertram patrzył bez słowa na młodą kobietę, a Ingrid poczuła
nieodpartą ochotę, żeby się roześmiać, i w panice zaproponowała
Bertramowi dolewkę herbaty i więcej ciasteczek. W pewnym momencie
wrzuciła mu do herbaty ciastko imbirowe. Przeprosiła, próbując
powstrzymać śmiech. Nie bardzo jej się udawało, więc zaczęła kaszleć.
Xenia zachichotała i wyszła z kuchni.
Krótko potem Bertram pożegnał się, mówiąc, że wybiera się na
spotkanie w Skagen. Ingrid miała wyrzuty sumienia z powodu zachowania
Xenii i swojego i odprowadziła go do samego samochodu, próbując go
udobruchać. Na pożegnanie Bertram uścisnął Ingrid, która stała sztywna
jak kołek, bo nie była przyzwyczajona do uścisków. Bertram wziął do ręki
jej dłoń i przytrzymał przez chwilę.
– Odezwij się, jeżeli będziesz czegoś potrzebowała – powiedział,
patrząc jej w oczy. – Nie musi chodzić o sprzedaż domku. Po prostu
odezwij się, dobrze?
Pokiwała głową, a on wsiadł do samochodu i odjechał. Dźwięk auta
szybko zniknął w odgłosach wiatru i fal, ale jeszcze przez jakiś czas widać
było oddalający się krętą szutrową drogą samochód. Zaskrzeczało nad nią
kilka mew. W domku Xenia ciężko zatrzasnęła okno.
Chwilę potem Ingrid poszła na plażę, robiąc sobie zarzuty. Co z nią
było nie tak? Przecież potrafiła się zajmować swoimi uczniami i innymi
osobami, na przykład gdy ktoś miał zmartwienie i potrzebował pomocy,
ale kiedy ludzie byli wobec niej mili i próbowali się do niej zbliżyć, po
prostu siedziała i wypowiadała rzeczy, które ją od nich oddalały. A dzisiaj
jeszcze się śmiała, kiedy Xenia była niegrzeczna wobec Bertrama. Wobec
Bertrama, który był jej gościem.
– Ech, jesteś zawsze taka dziwna, Ingrid – powiedziała do siebie
zrezygnowanym głosem.
To nie był przecież pierwszy raz. Właśnie ostatnio całkowicie
zniszczyła coś, co wszyscy inni w jej sytuacji z wdzięcznością by przyjęli.
Było to związane z Johannesem. Nie miała siły o tym myśleć. Johannes
był o jakieś dwadzieścia lat starszym kolegą. Po śmierci matki, kiedy nagle
w jej życiu pojawiła się przestrzeń i luksus postaci wolnego czasu, chodzili
razem z Johannesem na spacery. Rozmawiali zazwyczaj o szkole i
literaturze. Ingrid była zadowolona, że miała tak dobrego, bliskiego
kolegę. Może mogłaby go nawet nazwać przyjacielem, pomyślała. Aż
pewnego dnia zapytał, czy nie mogliby się zaręczyć. Ingrid była załamana.
– Mamy siebie i za kilka miesięcy możemy się pobrać, a ty wszystko po
mnie odziedziczysz – powiedział. – Mam mały majątek, który w
przeciwnym razie będę musiał przepisać na mojego okropnego bratanka.
Wolałbym, żebyś to ty go dostała. Nie musimy ze sobą mieszkać, jeżeli nie
chcesz.
Ingrid w ogóle nie zależało na majątku, ale po prostu chciała kogoś
mieć, więc ostatecznie się zgodziła. Byli zaręczeni w tajemnicy przez trzy
miesiące. Dłużej jednak nie mogła już tego znieść. Pod żadnym względem
nie czuła się jego narzeczoną. Nie tak to sobie wyobrażała, nawet jeśli
zaręczyła się tylko po to, żeby z kimś być. Johannes był zaangażowany o
wiele bardziej, niż to wyrażał. Ich wątła przyjaźń rozpadła się, a on
wyjechał. Tęskniła za nim, ale przede wszystkim czuła się
zdezorientowana – z powodu jego uczuć oraz dlatego, że nie była w stanie
ich odwzajemnić. Znowu w tajemnicy szukała pomocy u Barbary Cartland,
ale jak zwykle jej rady na wiele się nie zdawały. Na swój sposób
teoretycznie rozumiała i przeżywała emocje bohaterek, jednak w praktyce
z własnymi uczuciami kompletnie sobie nie radziła.
Kiedy Ingrid zmywała naczynia po swoim gościu, do kuchni weszła
Xenia. Miała poważną minę i nie odezwała się ani słowem.
– W dzbanku jest trochę herbaty – powiedziała Ingrid.
– Dziękuję, ale nie mam ochoty. – Twarz Xenii była wciąż posępna.
– Został kotlet rybny. Proszę się poczęstować – kontynuowała Ingrid,
choć powinna była ugryźć się w język.
– Nie, dziękuję – odpowiedziała Xenia, smarując chleb gwałtownymi
ruchami. – Jeżeli chce się pani go pozbyć, niech go pani zapakuje w
kopertę i wyśle do swojego przyjaciela Bertrama.
Mówiąc „przyjaciela”, wykrzywiła twarz. Jej rude włosy iskrzyły w
świetle lampy. Ingrid wycierała filiżankę Wedgwood, starając się ukryć
swoje przerażenie.
Ta artystka będzie dla mnie chyba zbyt dużym obciążeniem, pomyślała
nieco później Ingrid, przebierając się w piżamę. Zauważyła, że jej
zdystansowane, chłodno-przyjazne podejście do innych nie sprawdzało się
w przypadku Xenii. Panowała między nimi dziwna atmosfera.
Następnego dnia Ingrid usiadła i napisała do Bertrama. Podeszła do
sprawy bez owijania w bawełnę. Zamiast malarce, to jemu chce wynająć
połowę domku The Cottage. List napisała szybko, żeby nie zdążyły
ogarnąć jej żadne wątpliwości. Następnie zakleiła kopertę i właśnie miała
ją zaadresować, kiedy rozległo się pukanie do drzwi i do środka weszła
Xenia.
– Przychodzę, żeby przeprosić – powiedziała. Wyglądała jak
zawstydzone dziecko. – Wczoraj zachowałam się niedopuszczalnie wobec
pani oraz pani przyjaciela. Tak bardzo mnie zdenerwował, bo przypominał
mi jednego dupka, którego kiedyś znałam. Byłam rozczarowana, że on jest
pani przyjacielem. To było niegrzeczne z mojej strony – mówiła, szybko
wyrzucając z siebie zdania.
– Nie ma sprawy – powiedziała Ingrid. – A przy okazji, on nie do końca
jest moim przyjacielem. To po prostu znajomy mojego ojczyma.
– Naprawdę?
Na twarzy Xenii pojawił się szeroki uśmiech z jej charakterystyczną
diastemą. Ingrid przytaknęła.
– Och, jak mogłabym wynagrodzić pani moją nieuprzejmość? –
zapytała żywo Xenia. – Chciałabym namalować pani portret i go pani
podarować.
Krótko potem Ingrid znowu siedziała w atelier, a Xenia pracowała przy
sztaludze.
– Co ma pani pod bluzką? – zapytała po kwadransie.
– Pod? – zdziwiła się Ingrid i lekko odwróciła głowę w jej stronę.
– Nie, proszę się nie ruszać! – powiedziała Xenia. – Czy mogę zwracać
się do pani po imieniu? Trudno jest malować kogoś, z kim nie jest się na
ty.
– Oczywiście. Mam na imię Ingrid.
– Wiem – odpowiedziała Xenia. – Myślę o tobie jako o Ingrid, a nie o
pannie Bromley. Czy nie myślisz o mnie jako o Xenii?
– Och, nie wiem… Nie zastanawiałam się nad tym – powiedziała Ingrid
i znowu lekko się odwróciła.
– Stop! – upomniała ją Xenia.
– To dość krótka znajomość – kontynuowała Ingrid i była z siebie
dumna, że odzyskała swój oficjalny ton.
– Tak. No więc co masz pod tym? – Wskazała na bluzkę Ingrid.
– Hmm. Halkę. A dlaczego?
– Możesz zdjąć bluzkę? – spytała Xenia z błagalnym wzrokiem
dziecka.
– Ale dlaczego?
– Chciałabym widzieć twoje nagie ramię. Dzięki temu będę mogła
lepiej namalować twoją szyję. W przeciwnym razie będzie to wyglądało,
jakbym malowała portret lalki.
– Wolałabym tego nie robić – powiedziała Ingrid.
– W takim razie namaluję dwa białe kikuty na twojej bluzce. Będą
sterczały do góry, jakby właściciel lalki zapomniał odgiąć je do dołu –
powiedziała Xenia i pochyliła się nad płótnem. – Powiesiłabyś u siebie taki
obraz? – zapytała, nie odrywając wzroku od pracy. – To wygląda cholernie
głupio.
– W porządku. Zdejmę ją.
– Wspaniale – powiedziała Xenia, obserwując ją z przejęciem, jakby
czekała na bożonarodzeniowy prezent. – Ale masz piękne kształty –
dodała, kiedy Ingrid została w samej halce.
Spojrzenie artystki wędrowało po nagiej skórze modelki. Na zmianę
malowała i patrzyła na nią uważnie. Ingrid miała wrażenie, że Xenia
pożera ją wzrokiem. Czuła na skórze ten wzrok niczym delikatne
łaskotanie, które było do tego stopnia sugestywne, że nie mogła spokojnie
siedzieć. Odczuwała ulgę w chwilach, kiedy spojrzenie dziewczyny
przenosiło się na płótno, ale jednocześnie było jej wtedy tak, jakby piękne
letnie słońce na moment przysłaniały chmury. Kilka razy wzrok Xenii
wędrował trochę dłużej przy ramionach i klatce piersiowej Ingrid. Wtedy
Xenia oddalała pędzel od płótna i uważnie ją obserwowała. Ingrid
próbowała sobie przypomnieć, jak się właściwie oddycha, ale nie udawało
jej się to. Błękitne spojrzenie Xenii tworzyło na jej skórze ciepłe dróżki, a
Ingrid obawiała się, że za moment albo umrze, albo zacznie płakać. Nagle
pomyślała, że przecież nie musi się zamykać na to łaskotanie wzroku Xenii
i w ten sposób uniknie śmierci lub płaczu. Otworzyła się na jej spojrzenie,
lekko zakołysała szyją, a następnie resztą ciała, rozluźniając się nieco,
dzięki czemu poczuła się jednocześnie całkowicie lekka i uwalniająco
ciężka. Ciepłe dróżki wzroku Xenii czuła już wszędzie, a w szczególności
na swoich sutkach i w dolnej części brzucha. Czy zawsze człowiek czuje
coś takiego, kiedy pozuje? A może czuła się tak dlatego, że nie była
przyzwyczajona do tego, by ktoś tak uważnie jej się przygląda? Zapewne
chodziło właśnie o to. Zamknęła oczy.
– Tak! – powiedziała Xenia z zachwytem. – Idealnie! Jesteś taka
piękna.
Ingrid usłyszała przyjemny dźwięk pędzla na płótnie, a w przerwach
między jego muśnięciami koncentrowała się na ciepłych ścieżkach, które
wzrok Xenii tworzył wokół wszystkich zakamarków jej ciała. Nigdy
czegoś podobnego nie przeżyła. Atmosfera robiła się coraz
intensywniejsza, a ona nie wiedziała, jak to się skończy. Czyżby właśnie
wpadała w trans?
– O, kurczę – nagle z przyjemnego stanu wybudził ją głos Xenii. – Za
parę minut mam autobus. Muszę coś załatwić.
Ingrid zamrugała powiekami jak ktoś, kto właśnie się obudził. Xenia
już czyściła pędzle. Spojrzała na swój zegarek i na odchodne rzuciła w
kierunku Ingrid:
– Przepraszam, całkowicie wypadło mi to z głowy.
– Nie ma sprawy – powiedziała Ingrid i pośpiesznie założyła na siebie
bluzkę. Nagle poczuła się dziwnie naga.
Xenia wróciła do domku dopiero pod wieczór. Ingrid była właśnie
przypadkiem w korytarzu i zdziwiło ją, że dziewczyna nie przywiozła ze
sobą żadnych zakupów. Zauważyła jednak, że ma czerwone policzki i
wygląda na jeszcze bardziej zadowoloną niż zazwyczaj. Nie zwierzyła się
z niczego, a Ingrid oczywiście o nic nie zapytała. To był mężczyzna, bez
wątpienia mężczyzna, pomyślała chwilę potem, stojąc przed portretem
swojej babci wiszącym nad sekretarzykiem.
– Dobrze, że przychodzisz – powiedziała Xenia, uśmiechając się szeroko,
kiedy Ingrid weszła rano do kuchni. – Przygotowałam śniadanie.
– Dla mnie też? – Ingrid przecierała jedną z powiek i próbowała się
rozbudzić.
– Tak, mamy tyle rzeczy do zrobienia, więc musisz szybko coś
przekąsić. Siadaj i częstuj się. – Xenia wskazała na stolik przy oknie.
Zrobiła tosty i wystawiła masło i wędlinę.
– Co takiego mamy do zrobienia? – zapytała Ingrid.
– Dumną Adelus – odpowiedziała Xenia. – Wiem, że dzisiaj możemy
zrobić to wyjątkowo dobrze. No jedz!
Ingrid trochę bawiło to, że według Xenii było oczywiste, że gdy tylko
będzie miała nastrój na malowanie, ona będzie po prostu gotowa, by
natychmiast jej pozować. Ale co tam. Pozowanie nie było przecież niczym
niebezpiecznym. Dzisiaj jednak nie miała siedzieć jak ostatnio. Miała
leżeć. Xenia wskazała na secesyjną kanapę i wyjaśniła, że dzisiaj chce
namalować nowy portret Adelus, która właśnie wyszła za mąż.
– Ona leży w łożu młodej pary i czeka na pana Pedera, ale ma nadzieję,
że w alkowie zjawi się jej ukochany Ebbe i to on, a nie Peder pozbawi ją
dziewictwa.
Ingrid usiadła niepewnie.
– Hej, musisz znowu zdjąć bluzkę – powiedziała Xenia.
Ingrid zdjęła ją posłusznie, ale już po chwili była przy niej Xenia, która
chwyciła ją za barki, położyła na kanapie, ułożyła odpowiednio jej ramię i
delikatnie przesunęła na bok jedną nogę okrytą tweedem. Na koniec
przyjrzała się Ingrid i po chwili powiedziała:
– Jest nieźle.
Zaczęła malować. Nie odzywała się ani słowem. Pracowała tylko w
całkowitym skupieniu, minuta za minutą. Ingrid nie czuła tym razem
wczorajszych ciepłych dróżek na swoim ciele. Co za ulga. Minuty stawały
się godzinami, a Ingrid prawie zasypiała.
Zjadły wczesny lunch. Xenia milczała. Po lunchu Ingrid wyszła na
zewnątrz, żeby zapalić. Kiedy wróciła do atelier, Xenia była już w środku.
Wyszła jej na spotkania z niezwykłą powagą w spojrzeniu.
– Nadszedł czas – oznajmiła, kładąc dłonie na ramionach Ingrid.
– Czas na co? – zapytała Ingrid i czuła, że nie może złapać oddechu.
– Chcę, żebyś pozowała nago.
– Nago? Nie, nie zgadzam się – odpowiedziała Ingrid szybko i głośno.
– Proszę, w przeciwnym razie nic z tego nie wyjdzie. Przecież jestem
tutaj tylko ja. Widziałam już mnóstwo modelek. To nic wielkiego.
– Nie chcę.
– Ja chcę. Bardzo – powiedziała błagalnie Xenia.
Patrzyła na nią swoimi wielkimi oczami fauna. Zarazem bezczelnie i
dziecięco niewinnie. Pogłaskała włosy Ingrid swoją małą, jędrną dłonią.
Gest był tak intymny i delikatny, że Ingrid nie potrafiła się sprzeciwić,
kiedy Xenia zaczęła rozpinać jej bluzkę, a następnie odpięła guzik spodni
na jej lewym biodrze i rozsunęła suwak. Stała tak, pozwalając, by ją
rozbierała kolejno ze wszystkich części garderoby. Potem dała się
zaprowadzić na sofę i ułożyć tak, jak Xenia chciała – z jedną ręką nieco
powyżej czoła, z drugą spoczywającą na przeponie i ze zgiętymi, szeroko
rozchylonymi nogami.
– Właśnie tak! – powiedziała Xenia. – Teraz jesteś gotowa na przyjęcie
kochanka.
Następnie podeszła do sztalugi i zaczęła malować. Początkowo praca
nad obrazem szła jej gwałtownie i bardzo sprawnie. Ingrid czuła się
dziwnie obco. Następnie Xenia zwolniła tempo malowania i zaczęła
studiować ciało swojej modelki. Ingrid znowu poczuła na swoim ciele i w
środku całą pajęczynę dróżek, które wędrując, skupiły się na koniec w
sutkach. Gdy podniosła oczy, wzrok Xenii tkwił właśnie na jej piersiach i
wyglądała, jakby za moment miała się rozpłakać. Ciepło przeszło w
kierunku dolnej części brzucha, a za nim wzrok Xenii. Ciepło wysłało
słodki jak miód żar w kierunku łona Ingrid, aż do warg sromowych i do
tego, co jest między nimi. Wzrok Xenii podążał w tym samym kierunku.
Patrzyła na kręcone włosy łonowe, a Ingrid widziała jej spojrzenie
skupione na miejscu, wokół którego rosły. Ingrid leżała w bezruchu, ale
wyobrażała sobie, że jeszcze szerzej rozkłada nogi. Po chwili wzrok Xenii
skupił się na jej łechtaczce, a Ingrid z trudem powstrzymywała zduszony
jęk rozkoszy, kiedy łechtaczkę ogarnęło przyjemne, miodowe ciepło.
Xenia podeszła do kanapy, prawdopodobnie chcąc udzielić jej
wskazówek. Ingrid wiedziała, że jej łechtaczka była zbyt wyraźnie
podniecona, ale nie złożyła nóg, bo była przecież modelką i musiała
postępować zgodnie z życzeniem artystki. To była jej praca. Spojrzała na
Xenię tym samym wzrokiem, jakim ona patrzyła na nią. Następnie
dziewczyna nachyliła się nad nią. Jej usta dotknęły ust Ingrid, a ona nagle
tak bardzo zapragnęła posmakować tej młodej, odważnej, nieokiełznanej
istoty, tak bardzo chciała ją poczuć, że bez wahania włożyła język w usta
Xenii. Ich języki się połączyły, ich wargi zmysłowo pieściły się nawzajem,
ich oddechy miały tempo, jakby obie biegły przez ciemności i przerażające
okropieństwa, a Ingrid nie mogła pojąć, co właściwie się dzieje, bo nie
byłaby w stanie opisać tego słowami.
Ale właśnie wtedy zdarzyło się coś, co przywołało jej zdolność
rozpoznawania rzeczywistości: rozległo się przeraźliwe pukanie do
zewnętrznych drzwi. Lekko odsunęła się od Xenii.
– Spokojnie. Ja otworzę – powiedziała Xenia. Zabrzmiało to tak, jakby
to ona była dorosła i doświadczona. Zniknęła w swoim salonie, a następnie
wyszła na korytarz.
Ingrid zaczęła się w pośpiechu ubierać. Była przerażona. Kto to mógł
być? Podskakiwała z jedną nogą w nogawce spodni. Słyszała wyciszone
głosy dobiegające z zewnątrz. Bluzka. Zapięła ją krzywo i trzęsącymi się
palcami nie mogła jej ponownie poprawnie zapiąć. Następnie rozległ się
znany śmiech. To była rybaczka Sara. Czego chciała? Czy weszła do
środka? Słychać było odgłosy kroków. O nie, szminka, przecież Xenia
miała pomalowane usta. Może są jakieś ślady rozmazane wokół warg?
Podbiegła do lusterka i mocno wytarła usta. W tym samym momencie
zauważyła, że zapomniała założyć stanik, który leżał na środku atelier.
Otworzyły się drzwi.
– Zamawiałaś filety rybne. Postawiłam je w kuchni – powiedziała
Xenia zwyczajnym głosem.
Ingrid spacerowała po lasku, szukając wyciszenia dla szalejącej gonitwy
myśli. Zapach żywicy i ślady jeleni działały na nią uspokajająco, ale w
żaden sposób nie odbierały powagi temu, co się stało. Mój Boże! Xenia
była niewiele starsza niż jej uczniowie z ostatniej klasy liceum. I na
dodatek była kobietą!
Po powrocie do domku, zastała Xenię, która z szerokim uśmiechem
jakby nigdy nic zapytała, czy Ingrid może do niej wpaść, by dalej jej
pozować.
– Nie, to niemożliwe. Myślę, że powinnaś znaleźć sobie inną modelkę.
Być może rybaczka Sara będzie zainteresowana. Na twarzy Xenii pojawił
się grymas.
Ingrid pośpiesznie wróciła do swojego pokoju. Musiała koniecznie
pojechać do Sorø. Spakowała swoją małą walizkę, ale potem sobie
uświadomiła, że zrobiła to tak, jakby była w obłędzie. Właśnie tak się
czuła. Do walizki upchnęła jeden z pledów, których używała w domku,
razem z siedmioma przeterminowanymi tygodnikami piętrzącymi się na
kredensie. Zapomniała natomiast całkowicie o bieliźnie i ubraniach.
Usiadła. Była zbyt zdekoncentrowana i rozemocjonowana, aby odbyć
długą, późną podróż samochodem do domu. Zdecydowała, że zostanie
jeszcze w domku na noc i wyruszy w podróż wcześnie rano.
Kiedy przygotowywała kolację, do kuchni weszła Xenia.
– Hej – powiedziała i podeszła do lodówki.
Ingrid odpowiedziała jej tym samym i próbowała nie patrzeć na młodą
kobietę, ale nie była w stanie kontrolować swojego wzroku. Rude loki
piętrzyły się na głowie Xenii, jej twarz była blada, a szerokie usta miała
zaciśnięte. Usta, które… Ingrid wymierzyła sama sobie mentalny policzek.
Dłonie Xenii, żylaste i jędrne, kroiły chleb na krajalnicy. Ingrid podniosła
wzrok i spojrzała prosto w szeroko otwarte, poszukujące oczy Xenii.
Dziewczyna szybko jednak odwróciła wzrok, a Ingrid poszła do swojego
pokoju.
Po prawie nieprzespanej nocy Ingrid wstała wcześnie i wymknęła się w
kimonie do wysprzątanej kuchni, której porządek był dla niej
pocieszeniem i symbolem jej wcześniejszego życia. Usiadła na stole
kuchennym obok zlewu, zapaliła papierosa i próbowała nie myśleć,
siedząc tak w bladym świetle poranka. Kilka minut później otworzyły się
drzwi i do kuchni, w szlafroku frotte, wkroczyła Xenia. Miała zmierzwione
włosy, zaspane oczy, i łagodny, jakby trochę zmartwiony wyraz twarzy.
Podskoczyła nagle, zatrzymując się w połowie drogi, kiedy zauważyła
siedzącą na stole Ingrid.
– To ty? Wystraszyłaś mnie.
Ingrid pokiwała głową. Xenia podeszła, wyjęła papierosa z jej dłoni,
zaciągnęła się i oddała go jej z powrotem. Ingrid spojrzała na nią. Xenia
patrzyła prosto w oczy Ingrid. Następnie poluzowała pasek przy swoim
szlafroku i upuściła go na ziemię. Pod spodem była naga. Ingrid
gwałtownie nabrała powietrza. Skóra Xenii była biała i przezroczysta,
piersi jędrne z młodymi, sterczącymi sutkami, a włosy łonowe tak samo
rude jak jej kręcona grzywa na głowie.
Xenia wzięła od Ingrid papierosa, ale tym razem umieściła go w zlewie.
Następnie odwiązała pasek od jej kimona i ściągnęła ją z blatu stołu. Serce
Ingrid waliło, kiedy dziewczyna zdejmowała z niej kimono, a następnie
spodnie od piżamy. Xenia popchnęła ją na podnóżek kuchenny i rozchyliła
jej nogi, po czym usiadła na kolanach przed nią i zaczęła lizać jej ciemny
trójkąt – najpierw jego górny brzeg, a następnie krawędzie przy udach.
Potem całowała górną część szparki, a Ingrid bezwolnie wypięła się w
kierunku jej ust. Xenia wysunęła język i umieściła go na koniuszku jej
łechtaczki. Ingrid poczuła cudowne ciepło, które przypominało
rozpuszczający się na języku miód. Traciła zdolność widzenia. To było coś
całkiem innego niż jej przelotny, nieudolny romans z młodym chłopakiem
z uniwersytetu wiele lat temu. Język Xenii wił się po jednej stronie
łechtaczki, a Ingrid z rozkoszy traciła oddech. Teraz język znowu był po
drugiej stronie, a Ingrid prężyła się, podążając za nim, aby mógł trafić we
właściwe miejsce. Język przez chwilę wykonywał okrężne ruchy, aby
wreszcie znaleźć się tam, w samym centrum. Ingrid jęknęła z rozkoszy, a
Xenia podniosła na chwilę swoją wilgotną twarz i spojrzała na nią.
– Podoba ci się to – wymamrotała z uśmiechem.
– Tak! – krzyknęła Ingrid w desperacji, aby to się nie skończyło.
Xenia zaśmiała się gardłowo i znowu zaczęła pieścić Ingrid swoim
ciepłym, twardym językiem w najbardziej czułym miejscu. Lizała wolno, a
Ingrid wiła się z rozkoszy. Xenia zwiększyła tempo, a ciepła, miodowa
rozkosz była tak silna, że aż trudna do wytrzymania do momentu, kiedy
wnętrzem Ingrid wstrząsnął ciemny, rozsadzający krzyk ekstazy. Nagle
Xenia usiadła na podłodze tuż przed nią i zaczęła się masturbować,
podczas gdy ciałem Ingrid wciąż jeszcze szarpały ostatnie wstrząsy
rozkoszy. Teraz gwałtowne spazmy orgazmu Xenii były dla Ingrid niemal
tak samo wielkim doznaniem, jak jej własny orgazm, którego przed
momentem doświadczyła.
Nad morzem unosił się piskliwy śmiech mewy. Po chwili jednak
wszystko ucichło. Nawet nie słychać było fal. Można było odnieść
wrażenie, jakby wszystko dookoła leżało i odpoczywało w
samozadowoleniu, ale jednocześnie mimo tego uważnie jej się przyglądało
i postanowiło, że już nigdy nie będzie z nią rozmawiać.
Ingrid stała nad brzegiem wody. Spędziła długie godziny, spacerując po
plaży i brodząc w przypływających delikatnie falach. Tak nie mogło być.
Zachowała się, jakby była lesbijką, a przecież nie była. Nigdy nie poznała
żadnej kobiety, która byłaby lesbijką. Co najwyżej słyszała jakieś plotki o
tej czy o tamtej. Lesbijki były na pewno w dużych miastach, takich jak
Berlin, ale nie w Sorø. Jeżeli było się lesbijką, to było się nią… – tak,
Ingrid nie bardzo wiedziała w jaki sposób. Ale na pewno lesbijki były
całkiem inne niż ona.
Przez resztę dnia przebywała na wydmach, piła wodę z butelki, którą
miała w kieszeni płaszcza i zjadła kilka jabłek z drugiej kieszeni. Chodziła
i chodziła, siadała na jednym kamieniu, to na drugim. I znowu szła dalej.
Wieczorem już wiedziała, jak powinna postąpić. Natychmiast weszła
do pokoju Xenii i zrobiła to.
– Chciałabym, abyś jak najszybciej się wyprowadziła, ponieważ nie
możemy mieszkać razem w jednym domu. Poza tym nawet nie podpisałaś
jeszcze umowy najmu ani nie zapłaciłaś pierwszego czynszu.
– Ale… dlaczego? – spytała Xenia i wyglądała jakby w każdej chwili
miała się rozpłakać. – Przecież dopiero co…
– Właśnie. I ja tego nie chcę. Ja nie jestem taka.
– To po prostu tylko miłość – powiedziała Xenia.
– Ja nie zakochuję się w kobietach – powiedziała Ingrid.
– Ale umowa… leży w atelier, jest podpisana. Mam też pieniądze.
Obiecuję, że zapłacę.
– Proszę cię, żebyś się wyprowadziła – powtórzyła Ingrid i wyszła.
Jeszcze tego samego wieczora pojechała do Århus. Zadzwoniła do
drzwi swojego ojczyma. Drzwi otworzyła pomoc domowa, kobieta o
azjatyckich rysach, która wyglądała jakby płakała. W tym momencie tak
bardzo odzwierciedlało to uczucia Ingrid, że w ogóle nie zdziwiły ją
opuchnięte oczy kobiety.
Christian przywitał ją swoim typowym, przyjacielskim uściskiem ręki i
zaprosił ją na kolację. Patrzył na nią badawczo, kiedy jadła, ale prowadził
z nią wyłącznie zwyczajową, niezobowiązującą rozmowę, nie zadając
żadnych trudnych pytań. Kiedy wypili kawę, zaproponował, by
przenocowała w pokoju gościnnym, na co z wdzięcznością się zgodziła.
Następnego dnia zadzwoniła do Bertrama i zapytała, czy nadal jest
zainteresowany wynajmem połowy domku. On potwierdził i sprawiał
wrażenie zachwyconego, że będzie mógł przejąć część domku po
„squotersie”, jak to określił. Zaproponował Ingrid, żeby poszli coś razem
zjeść, kiedy znowu przyjedzie na Zelandię.
– Powinniśmy się lepiej poznać, skoro mamy razem mieszkać – zaśmiał
się, a ona była pewna, że puścił oko.
Gosposia najwyraźniej płakała, kiedy podawała śniadanie. Christian wstał i
ostrożnie położył dłoń na jej ramieniu.
– Niech pani pójdzie do siebie i odpocznie trochę, ja się tym zajmę.
Proszę sobie zrobić wolne.
Kobieta protestowała, ale ostatecznie dała się przekonać i dziękując,
wyszła od razu.
– Niedawno zmarła jej matka, więc jest strasznie samotna – wyjaśnił
Christian. Wyglądał na przejętego.
Jaki on jest dobry i miły, pomyślała Ingrid. Wbrew swoim
wcześniejszym planom została dłużej i opowiedziała mu o Bertramie,
który żartował z jej secesyjnych mebli, i co ważne, wspomniała o Xenii.
– Ona jest takim dziwnym człowiekiem, ma w sobie tyle radości i
szczerości. I ma piękne rude włosy. Niestety musi się wyprowadzić. W
pewien sposób żałuję, bo ona potrafi mnie świetnie odczytywać. I mówi o
tym wprost.
– Dlaczego się wyprowadza?
– Musi… – Ingrid spuściła wzrok. – Ona jest jedną z niewielu osób,
których bliskość nie napawa mnie lękiem i niechęcią. Ale ja przecież nie
jestem…
Christian spojrzał na nią uważnie.
– Ona i ja… – zaczęła Ingrid. – My…
– Nie musisz się czuć wiecznie winna – przerwał jej Christian. Patrząc
jej prosto w oczy, powiedział powoli: – Czasami trzeba pójść za głosem
serca.
Ane-Marie Kjeldberg Letnicy 4: Historia Ingrid Lust
Letnicy 4: Historia Ingrid przełożył Stefan Nord tutuł oryginał Sommerfolket 4: Ingrids fortælling Copyright © 2017, 2019 Ane-Marie Kjeldberg i LUST Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788726153910 1. Wydanie w formie e-booka, 2019 Format: EPUB 2.0 Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą LUST oraz autora.
Wczesna wiosna 1969 W domku The Cottage roznosił się zapach farby. Być może decyzja o malowania nie była zbyt przemyślana, biorąc pod uwagę nieustający ból głowy, na jaki Ingrid cierpiała od styczniowego wypadku. Ale musiała się czymś zająć, żeby nie zwariować, a ponieważ z powodu problemów z koncentracją, które od wypadku wciąż jej doskwierały, nie była w stanie pracować jako nauczycielka w liceum, rozpoczęła remont odziedziczonego domku letniskowego. Prace remontowe wykonywała nieśpiesznie, małym etapami, a podczas przerw robiła sobie długie spacery po plaży nad Morzem Północnym albo siedziała na ławce przed domkiem, wpatrując się przed siebie. Teraz malowała kolumienki otaczające strefę jadalnianą w tej części domku, którą sama zajmowała, podczas gdy drugą połowę z powodów finansowych zamierzała wynajmować. – Może mogłabyś wynajmować domek również w innym celu – powiedział wcześniej jej ojczym Christian. – Co masz na myśli? – zapytała. – Cóż, można wiele dobrego powiedzieć o Anne, ale nie da się ukryć, że zanim zachorowała na demencję, była bardzo wymagająca wobec swojego otoczenia. Nie pozostawiała ci wiele miejsca na to, abyś zadbała o swoje związki – powiedział ostrożnie. Anne była matką Ingrid, która po śmierci ojca Ingrid przez krótki czas była żoną Christiana, po czym para się rozeszła. Christian miał rację. Z powodu swojej ekscentryczności oraz braku umiejętności – lub chęci – do samodzielnego życia, zawłaszczała uwagę Ingrid, ograniczając jej możliwość pielęgnowania własnego życia prywatnego. Taki stan rzeczy trwał do momentu, kiedy w wieku sześćdziesięciu pięciu lat Anne zachorowała na demencję i krótko potem zmarła. Ale było coś jeszcze, o czym Ingrid nigdy z nikim nie rozmawiała, bo po prostu sama nie bardzo wiedziała, co to jest. W każdym razie było to
coś w niej samej, co sprawiało, że zazwyczaj czuła się niepewnie wśród ludzi. W styczniu była bliska powiedzeniu o tym Christianowi. Odwoził ją akurat na pociąg po tym, jak go odwiedziła, ale właśnie w momencie, gdy otworzyła usta, żeby spróbować opowiedzieć mu o swojej samotności i poczuciu wyobcowania, doszło do wypadku samochodowego. Christian odniósł poważniejsze obrażenia niż ona, więc potem tym bardziej nie już było stosownych okoliczności, aby zwierzać mu się ze swoich rozterek. Uznała, że lepiej będzie wrócić do tematu, kiedy Christian całkiem wydobrzeje. Teraz w każdym razie połowa domku miała być wynajmowana i w związku z tym Ingrid nie narzekała na nadmiar wolnego czasu. Miała dokonać wyboru pomiędzy dwoma potencjalnymi najemcami. Jednym z nim był Bertram, znajomy Christiana. Był bogaty. Ingrid dziwiła się, że chciał wynająć połowę domku. Przecież bez problemu mógł sobie kupić cały dom nad morzem. Wyjaśnił jej, że zawsze fascynowały go klasyczne, czarne domki letniskowe, charakterystyczne dla tej okolicy, ale bardzo trudno było je kupić. Właściciele, którzy je wybudowali lata temu, nie pozbywali się ich. Była w stanie zrozumieć jego sentyment do tego typu domków. Ona też bardzo je lubiła. Czarne domki letniskowe były dla niej symbolem lata. Jej kuzyn Frederik i ich wspólna sąsiadka Tove twierdzili, że mocnym argumentem przemawiającym za tym, by to właśnie Bertramowi wynająć połowę domku, był właśnie fakt, że jest zamożny. Nie będzie miał problemów z płaceniem czynszu. Ingrid uśmiechnęła się na myśl o Frederiku i Tove, którzy tuż po świętach, w zupełnie nieoczekiwany sposób, zostali parą. Było to w każdym razie coś niespodziewanego dla nich samych. Ingrid przeczuwała, że między nimi zaiskrzy, mimo że wcześniej przez całe życie Frederik wiązał się z mężczyznami. Choć bardzo lubili spędzać czas w swoich domkach tutaj przy Grå Klit, mieli też w sobie mnóstwo niewykorzystanej energii i razem wyjechali do Nowego Jorku, gdzie od lat na stałe mieszkał Frederik. On zamierzał kontynuować tam swoją karierę pisarską, a Tove miała zająć się „czymkolwiek”, jak mówiła, i równocześnie planowała pójść na studia politologiczne. Drugim ewentualnym najemcą była Xenia, dwudziestodwuletnia
malarka. W swojej części domku planowała urządzić atelier. Była bardzo młoda, o połowę młodsza niż Ingrid, ale przecież nie miały zostać przyjaciółkami, chodziło tylko o wynajem. Ingrid ją lubiła. Ta dziewczyna była tak odświeżająco inna od niej. W pewien sposób była podobna do Tove, wojownicza, otwarta na zmiany, ale Tove była kobietą z miasta, miała bardzo nowoczesny styl, a Xenia to spontaniczna artystka, która poszukiwała balansu i spokoju w naturze, a zarazem ubierała się tak, jakby sama była jednym ze swoich krzykliwych obrazów. Ostatecznie, o tym, kogo Ingrid wybierze na sublokatora, miało zdecydować łóżko, powiedziała Frderikowi i Tove. W zasadzie chodziło zarówno o łóżko, jak i kanapę – ciężkie eleganckie, wykonane z mahoniu meble w secesyjnym stylu, w które domek wyposażyli dawno temu rodzice Ingrid. Kiedy Xenia je zobaczyła, oświadczyła, że bardzo chciałaby je zatrzymać w wynajmowanej przez siebie części domku. Z kolei Bertramowi chodziło raczej o urządzenie sobie tutaj domku typowo letniskowego, który następnie sam mógłby umeblować meblami Arne Jacobsena i Børge Mogensena. Dla Ingrid myśl o tym, że nie będzie musiała przenosić odziedziczonych sprzętów z wynajmowanej połowy, była ostatecznie rozstrzygająca przy wyborze. Być może zdecydowało również to, że Bertram z nich żartował i piękne secesyjne meble nazwał pompatycznym niemieckim kiczem. Do pewnego stopnia można zrozumieć powojenną niechęć do wszystkiego, co nasuwało skojarzenia z Niemcami, ale jej meble nie miały przecież kompletnie nic wspólnego z Hitlerem. A na pewno nie były kiczowate. – Och, dziękuję, panno Bromley – powtórzyła Xenia przynajmniej cztery razy, kiedy Ingrid przez telefon zaproponowała jej najem. – Nie będzie pani żałować. – Jestem o tym przekonana – odpowiedziała uprzejmie Ingrid, ale w jej głowie wciąż tliła się mała wątpliwość. Ta dziewczyna była taka młoda i chaotyczna. Czy przypadkiem nie wprowadzi zbyt dużo zamieszania w jej spokojne życie? Xenia przyjechała następnego dnia przed południem. Towarzyszył jej młody mężczyzna, którego przedstawiła jako swojego kolegę Pera. Jego malutki volkswagen był wypełniony akcesoriami malarskimi, drewnianymi
szczebelkowymi krzesłami i kilkoma sfatygowanymi walizkami. Per był jednym z tych długowłosych chłopaków w afgańskim futerku i miał charakterystyczny, jakby sprężynujący sposób chodzenia. Kiedy skończył pomagać Xenii z wnoszeniem rzeczy, nie chciał napić się kawy, którą zaproponowała Ingrid. – A masz może zieloną herbatę? – zapytał. Xenia chrząknęła, wyprostowała się na krześle i zaczerwieniła się, po czym zapytała, demonstracyjnie poprawiając pytanie Pera: – Czy ma pani? Ingrid nie miała zielonej herbaty, ale miała rumiankową, którą Per chętnie przyjął, twierdząc, że jest „odjazdowa”. Więc to jest kolega Xenii, pomyślała Ingrid. Kolega, czyli pewnie chłopak. Czy aby nie będzie tutaj zbyt często przebywał? – Per nie jest moim chłopakiem – powiedziała Xenia, jakby potrafiła czytać w myślach. Ingrid poczuła taką ulgę, że uśmiechnęła się szeroko do młodego mężczyzny i zaproponowała więcej herbaty. Krótko potem wyjechał, a Xenia stała obok Ingrid na schodach domku, obserwując, jak czerwony samochód znika w oddali. – Wspaniale – powiedziała. Ingrid spojrzała na nią, ale dziewczyna nie wyjaśniła dalej, co miała na myśli. Xenia urządzała się w swoim atelier, saloniku i sypialni. Panie miały dzielić toaletę znajdującą się na korytarzu, tak jak zewnętrzny prysznic przy składziku. Przez jakiś czas miały też korzystać ze wspólnej kuchni, ale w przyszłości Ingrid chciała urządzić kącik kuchenny dla swojej lokatorki. Xenia sprawiała wrażenie zadowolonej, w każdym razie stukotom i szuraniu dobiegającym z jej części domku towarzyszył głośny śpiew. Jej głos był trochę zachrypnięty, ale brzmiał całkiem przyjemnie. Ingrid malowała ramy okienne w korytarzu. W porze lunchu zastanawiała się, czy nie powinna zaprosić swojej współlokatorki na kromkę chleba, ale ostatecznie nie zrobiła tego. Około drugiej Ingrid zdała sobie sprawę, że już za późno na zaplanowany wyjazd do Sorø, i zgodziła się sama ze sobą, że lepiej przełożyć to na jutro. W zasadzie to przesunięcie wyjazdu było jej całkiem na rękę, bo miała jeszcze narąbać
trochę drewna. Około czwartej naszła ją ochota na kawę. Kiedy napełniła jasnożółty dzbanek świeżo zaparzoną kawą, wsadziła głowę do Xenii, która krzątała się, śpiewając głośnym i jasnym głosem Greensleeves. Xenii nie było akurat w salonie, ale w otwartej sypialni, która znajdowała się po lewej stronie od salonu. Ingrid ostrożnie zapukała we framugę, zanim weszła dalej. – Proszę – krzyknęła Xenia, ale Ingrid miała jednak poczucie, że posunęła się za daleko, że była zbyt namolna, bo jej współlokatorka właśnie naciągała na swoje łóżko potwornie zużytą i wypłowiałą pościel. – Oj, przepraszam – powiedziała Ingrid w zakłopotaniu, chcąc się wycofać. – Nie chciałam… – Proszę nie mieć żadnych wyrzutów – przerwała jej Xenia. – Właśnie moszczę sobie moją dziewiczą klatkę, czy jak to tam nazywają w piosenkach ludowych. – Z jej oczu biło zadowolenie. – Uwielbiam piosenki ludowe – mówiła dalej z zapałem. – Jestem w trakcie tworzenia serii obrazów, których tematyka opiera się na kilku z nich. Ale chyba czuję kawę. Czy mogę dostać kubek? – Tak, ja właśnie po to… Uhm, zwykle nie piję kawy w… Ale w płaszczu, bo jest jeszcze tak zimno… Na tarasie – wyjąkała Ingrid od tyłu jedno zdanie po drugim. – Zatem do zobaczenia za dwie minuty na tarasie – powiedziała Xenia i uśmiechnęła się swoimi pełnymi ustami. Chwilę później siedziały na ławeczce, trzymając w dłoniach kremowe kubki z motywem zbożowych kłosów, pełne parującej kawy. – Moi rodzice też mieli taki serwis – zauważyła Xenia. – Wybrała go moja mama – powiedziała Ingrid. – Jest przeznaczony do kawy, więc mój ojciec się tutaj nie wtrącał. – Pani ojciec był Anglikiem? – Tak, nazwisko wskazuje na jego pochodzenie – powiedziała Ingrid. – Ale ono nie mówi nic o tym, jaki był pani ojciec. Proszę, niech pani opowie. – Był chyba taki, jacy zazwyczaj są ojcowie. Chodził do pracy, wracał późno i nie chciał, żeby mu przeszkadzano, bo musiał odpocząć – powiedziała Ingrid, próbując wrócić do swojego lekko zdystansowanego
sposobu bycia. Xenia obserwowała ją swoimi niebieskimi oczami. – A pani matka? – spytała po chwili. – Była… – Ingrid zawahała się. – Bardzo interesowała się serwisami i była chyba bardziej angielska niż mój ojciec, mimo że nie była Angielką. Obchodziliśmy święta dwudziestego piątego grudnia, a co niedzielę celebrowała swoją angielską herbatkę popołudniową. – Więc jak to się stało, że pani jest taka? – zapytała Xenia. – To znaczy… jaka? – Taka, jaka pani jest. Ingrid odwróciła oczy. Czuła na sobie wzrok Xenii. – Przecież właśnie jestem nauczycielką angielskiego – powiedziała, po czym sięgnęła po miseczkę z ciasteczkami owsianymi i podała ją młodej kobiecie. – No i mam na sobie to – wskazała na swój angielski płaszcz olejowany. – To tylko zewnętrzna strona. A ta druga? – Jaka? – zapytała Ingrid i upiła dwa łyki kawy. – Ta buntownicza. Pragnąca radości i miłości. – Chyba taka nie jestem. – Naprawdę? – powiedziała Xenia swoim zachrypniętym, głębokim głosem, patrząc jej prosto w oczy. Po chwili nagle się uśmiechnęła, odsłaniając krótkie, szerokie zęby. Między jedynkami miała dużą przerwę. Była jak kobiecy faun, pomyślała Ingrid, przyjazny i zadowolony faun, który jeszcze nie do końca dorósł i nie jest jeszcze niebezpieczny. Ingrid znowu podała jej miseczkę z ciastkami. – Chce mnie pani jeszcze bardziej utuczyć? – spytała Xenia i uszczypnęła się w swój mały, wystający brzuszek. – Nie, ależ skąd – powiedziała Ingrid. – Jest pani urocza, taka jaka pani jest. Mówiąc to, bezwarunkowo odsunęła miseczkę w swoim kierunku. Xenia odchyliła głowę do tyłu i roześmiała się na całe gardło. Następnego dnia Ingrid również nie pojechała. Zabrała się za składzik, który już od paru lat planowała odmalować. Xenia w tym czasie malowała
swoją wersję Ebbe Skammelsena, o czym opowiedziała, kiedy spotkały się w kuchni z Ingrid, która właśnie przygotowywała lunch. Około dziesiątej, kiedy Ingrid właśnie usuwała starą farbę z najniższej części drzwi składzika, pojawiła się Xenia. Miała na sobie poplamiony farbami fartuch, a jej włosy były zebrane do tyłu i obwiązane chustką w paski. Na zazwyczaj gładkim czole pojawiła się zmarszczka. – Czy zechciałaby pani być moją modelką? – pytała Xenia. – Modelką? – zdziwiła się Ingrid. – Modelką. Nie mogę sobie poradzić z dumną Adelus z pieśni ludowej, więc pomyślałam o pani. Zajmie to tylko chwilę, to tylko do szkicu. – Ale Adelus jest przecież młoda – zauważyła Ingrid. – Ma pani młode spojrzenie takie jak ona – powiedziała Xenia. – Młode i pełne wątpliwości, bo ona woli Ebbe, ale teraz musi wyjść za Pedera, bo tak wypada. Pełne wątpliwości? Czy to było aż tak widoczne? Ingrid wstała. Xenia wzięła ją pod ramię, jakby chciała pokazać jej drogę. Pachniała farbą i mydłem. Gdy wchodziły do domku, wiatr porwał jeden z rudych loczków Xeni i uderzył nim o policzek Ingrid. W atelier Ingrid została posadzona na szczebelkowym krześle, a Xenia wzięła blok i ołówek, po czym spojrzała na nią badawczo. Narysowała kilka szybkich kresek. – Odwróć głowę w prawo. Na papierze pojawiło się więcej linii. Po chwili dłoń Xeni, która trzymała ołówek, zawisła nad papierem, a ona sama po prostu przyglądała się Ingrid. Wydała z siebie parę drobnych chrząknięć i westchnień, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała. Ingrid pomyślała, że Xenia sprawia wrażenie, jakby była niezadowolona, więc delikatnie się poprawiła. – Nie, nie, zostań tak, wtedy było dobrze! – powiedziała Xenia ostro. Ingrid siedziała bez słowa i nadal była obserwowana. – Pomyśl o czymś przyjemnym i jednocześnie smutnym – poprosiła ją Xenia. Przyjemnym? Smutnym? Ingrid zaczęła się gorączkowo zastanawiać. Ostatecznie przyszedł jej na myśl letni poranek nad morzem, zanim na plaży pojawią się ludzie. Fale, szary piasek, błękitno-białe niebo, zapach
gnijących wodorostów i odgłos kutra rybackiego w oddali. Wtedy, dawno temu, kiedy wciąż miała mnóstwo nadziei. Nadziei na to, jakie będzie jej dorosłe życie. Wizja olbrzymich możliwości, jakie na nią czekały w przyszłości. I poczucia bezpieczeństwa, które zdobędzie pomimo ekscentrycznych rodziców. – Dziękuję, gotowe – powiedziała Xenia. – Jest świetnie. Następnie stała przy sztaludze i wymachiwała pędzlem jak w transie. Była całkowicie pochłonięta pracą, a Ingrid wróciła do swoich zajęć. Około w pół do czwartej przerwała jednak malowanie składzika. Zerwał się wiatr i do farby dostał się piasek. Usiadła w salonie z filiżanką herbaty i książką. Xenia, pracując u siebie śpiewała akurat piosenkę o Ebbe Skammelsenie. Brzmiała, jakby znała na pamięć wszystkie zwrotki. Gdy około w pół do piątej rozległo się pukanie do zewnętrznych drzwi, Ingrid aż podskoczyła. Wyjrzała przez okno. Przed domkiem stał obcy samochód, prawdopodobnie mercedes. Z powodu wiatru i huku fal nie słyszała, jak przyjechał. Książkę, którą czytała, schowała do szuflady w sekretarzyku. To był jej sekretny nałóg: wykształcona lektorka czytała powieści Barbary Cartland. Usprawiedliwiała się sama przed sobą, że czyta je zazwyczaj po angielsku, co naznaczało ten fakt względami czysto zawodowymi. Pośpiesznie wyszła na zewnątrz. Któż to mógł być? Może ten ktoś nie przyjechał wcale do niej, tylko do Xenii. Okazało się jednak, że to gość Ingrid. Ukrył się za największym bukietem róż, jaki kiedykolwiek widziała. To Bertram. Stał tam w swojej eleganckiej zamszowej kurtce i wcale nie wyglądał na swoje pięćdziesiąt pięć lat. – Przyjechałem ci pogratulować, że udało ci się wynająć domek – powiedział poważnie. – Przy okazji chciałem cię przekupić, żebyś wybrała mnie, gdyby się okazało, że twój sublokator się nie nadaje – dodał z błyskiem w brązowych oczach, wręczając jej kwiaty. – Czy mogę wejść, zanim całkowicie zniszczy je wiatr? Uśmiechnęła się. Miło było, że są na ty, choć wcale nie znali się zbyt dobrze. Ingrid i jej ojczym byli oczywiście ze sobą po imieniu i w naturalny sposób Ingrid i Bertram to przejęli, bo przecież poznali się przez Christiana. Weszła do kuchni i umieściła róże w dużym słoiku do kiszonek, a następnie nastawiła wodę na świeżą herbatę.
– Przejechałeś tutaj całą drogę z Kopenhagi? – zapytała, zastanawiając się jednocześnie nad tym, co tak naprawdę go sprowadziło. – Tak, moja piękna angielska różo – powiedział i szarmancko wyciągnął rękę w jej kierunku. Zaczerwieniła się, zanim się cofnął i zaśmiał: – Byłem w interesach w Ålborgu i pomyślałem, że chciałbym cię zobaczyć. – Rozglądał się badawczo. – Odnowiłaś go, prawda? – Pokiwała głową. – A co z najemcą? Gdzie ona jest? – Znowu się rozejrzał, jakby spodziewał się, że ją zobaczy na półce z przyprawami lub za chlebakiem. – W swoim atelier, maluje. – Potrafi malować? – zapytał Bertram. – Tak się składa, że potrafi – rozległ się głos zza drzwi. To była Xenia. Żadne z nich nie zauważyło, jak weszła. – O, dzień dobry, panno Birk – pozdrowił ją Bertram. – Nie mam najmniejszych wątpliwości co do pani umiejętności. Zapewniam panią, że znam pani obrazy. Jedna z pani prac została wystawiona na wystawie Forårsudstillingen, prawda? – Xenia pokiwała głową. – Obawiałem się tylko, czy tutaj w domku będzie pani miała dostatecznie dobre światło – powiedział. Xenia odwróciła się i zaczęła kroić chleb razowy na niebieskiej desce. Bertram obserwował ją przez chwilę, a następnie zaczął opowiadać Ingrid o swoich ostatnich inwestycjach w nieruchomości w Kopenhadze: – Rozbieram je i buduję nowe. Małe ekskluzywne domy wyposażone we wszystkie udogodnienia, toaletę i wannę. Do tego oczywiście kuchenka, lodówka i zamrażalnik. No i winda. Musimy po prostu przyciągnąć nową klientelę, dobrych najemców – powiedział, uśmiechając się. Xenia posmarowała kromki grubą warstwą masła, posypała je solą i nalała sobie szklankę wody. Zniknęła bez słowa. – No tak, ci artyści… – powiedział Bertram, podnosząc znacząco jedną brew, kiedy wyszła. – Ona jest, szczerze mówiąc, bardzo miła – stwierdziła Ingrid. – Naprawdę? – zdziwił się Bertram. Ingrid nalała herbatę. – Słyszałem od Christiana, że od czasu wypadku nie czujesz się najlepiej – powiedział i spojrzał na nią badawczo.
To chyba był moment, kiedy należało się zwierzyć z tego, co ją gnębiło. Jednak zamiast tego Ingrid usłyszała samą siebie, jak mówi: – U mnie wszystko w porządku. Ból głowy znika. I mam nadzieję, że niedługo wróci mi pełna zdolność koncentracji – dodała i przytoczyła zabawną anegdotę o swoim zapominalstwie. Bertram śmiał się serdecznie, a potem opowiadał o swoich ostatnich wakacjach we Włoszech i tych wszystkich winach i makaronach, których tam posmakował. Ingrid jednak siedziała i rozmyślała o rozmowie między Xenią i Bertramem – jeżeli w ogóle można to było nazwać rozmową – i po chwili była myślami już tak daleko, że przez dłuższy czas miała wrażenie, jakby Bertram mówił o czymś kompletnie innym. Dopiero po kilku minutach jego opowieści o tym, jak ważne jest, żeby zbytnio nie rozgotować makaronu, dotarło do niej, o czym on w ogóle mówi. Teraz Bertram opowiadał o oliwie. Obok, w pokoju u Xenii coś brzęknęło. Po chwili Ingrid poczuła, że znowu zaczyna ją boleć głowa. Kiedy Bertram spytał o historię The Cottage, opowiedziała mu ją w strasznie chaotyczny sposób, z czego zaraz zdała sobie sprawę. – Jeżeli kiedyś będziesz już miała dosyć domku, daj mi znać. Możesz mi go sprzedać. Wyciągnął rękę przez stół i pogłaskał wierzch jej dłoni. Miał dużą i chłodną dłoń, całkiem przyjemna, ale Ingrid nie była przyzwyczajona do głaskania i w zakłopotaniu wpatrywała się w ich ręce. On też się wpatrywał, wyraźnie zdezorientowany jej reakcją. – Nie powinnaś sprzedawać mu domku – odezwał się głos zza drzwi. Weszła Xenia ze swoją pustą deską i szklanką. – Rozbierze wszystko i zrobi tutaj coś ekskluzywnego z elektrycznym bidetem, wanną i windą dla dobrych najemców. Bertram patrzył bez słowa na młodą kobietę, a Ingrid poczuła nieodpartą ochotę, żeby się roześmiać, i w panice zaproponowała Bertramowi dolewkę herbaty i więcej ciasteczek. W pewnym momencie wrzuciła mu do herbaty ciastko imbirowe. Przeprosiła, próbując powstrzymać śmiech. Nie bardzo jej się udawało, więc zaczęła kaszleć. Xenia zachichotała i wyszła z kuchni. Krótko potem Bertram pożegnał się, mówiąc, że wybiera się na
spotkanie w Skagen. Ingrid miała wyrzuty sumienia z powodu zachowania Xenii i swojego i odprowadziła go do samego samochodu, próbując go udobruchać. Na pożegnanie Bertram uścisnął Ingrid, która stała sztywna jak kołek, bo nie była przyzwyczajona do uścisków. Bertram wziął do ręki jej dłoń i przytrzymał przez chwilę. – Odezwij się, jeżeli będziesz czegoś potrzebowała – powiedział, patrząc jej w oczy. – Nie musi chodzić o sprzedaż domku. Po prostu odezwij się, dobrze? Pokiwała głową, a on wsiadł do samochodu i odjechał. Dźwięk auta szybko zniknął w odgłosach wiatru i fal, ale jeszcze przez jakiś czas widać było oddalający się krętą szutrową drogą samochód. Zaskrzeczało nad nią kilka mew. W domku Xenia ciężko zatrzasnęła okno. Chwilę potem Ingrid poszła na plażę, robiąc sobie zarzuty. Co z nią było nie tak? Przecież potrafiła się zajmować swoimi uczniami i innymi osobami, na przykład gdy ktoś miał zmartwienie i potrzebował pomocy, ale kiedy ludzie byli wobec niej mili i próbowali się do niej zbliżyć, po prostu siedziała i wypowiadała rzeczy, które ją od nich oddalały. A dzisiaj jeszcze się śmiała, kiedy Xenia była niegrzeczna wobec Bertrama. Wobec Bertrama, który był jej gościem. – Ech, jesteś zawsze taka dziwna, Ingrid – powiedziała do siebie zrezygnowanym głosem. To nie był przecież pierwszy raz. Właśnie ostatnio całkowicie zniszczyła coś, co wszyscy inni w jej sytuacji z wdzięcznością by przyjęli. Było to związane z Johannesem. Nie miała siły o tym myśleć. Johannes był o jakieś dwadzieścia lat starszym kolegą. Po śmierci matki, kiedy nagle w jej życiu pojawiła się przestrzeń i luksus postaci wolnego czasu, chodzili razem z Johannesem na spacery. Rozmawiali zazwyczaj o szkole i literaturze. Ingrid była zadowolona, że miała tak dobrego, bliskiego kolegę. Może mogłaby go nawet nazwać przyjacielem, pomyślała. Aż pewnego dnia zapytał, czy nie mogliby się zaręczyć. Ingrid była załamana. – Mamy siebie i za kilka miesięcy możemy się pobrać, a ty wszystko po mnie odziedziczysz – powiedział. – Mam mały majątek, który w przeciwnym razie będę musiał przepisać na mojego okropnego bratanka. Wolałbym, żebyś to ty go dostała. Nie musimy ze sobą mieszkać, jeżeli nie
chcesz. Ingrid w ogóle nie zależało na majątku, ale po prostu chciała kogoś mieć, więc ostatecznie się zgodziła. Byli zaręczeni w tajemnicy przez trzy miesiące. Dłużej jednak nie mogła już tego znieść. Pod żadnym względem nie czuła się jego narzeczoną. Nie tak to sobie wyobrażała, nawet jeśli zaręczyła się tylko po to, żeby z kimś być. Johannes był zaangażowany o wiele bardziej, niż to wyrażał. Ich wątła przyjaźń rozpadła się, a on wyjechał. Tęskniła za nim, ale przede wszystkim czuła się zdezorientowana – z powodu jego uczuć oraz dlatego, że nie była w stanie ich odwzajemnić. Znowu w tajemnicy szukała pomocy u Barbary Cartland, ale jak zwykle jej rady na wiele się nie zdawały. Na swój sposób teoretycznie rozumiała i przeżywała emocje bohaterek, jednak w praktyce z własnymi uczuciami kompletnie sobie nie radziła. Kiedy Ingrid zmywała naczynia po swoim gościu, do kuchni weszła Xenia. Miała poważną minę i nie odezwała się ani słowem. – W dzbanku jest trochę herbaty – powiedziała Ingrid. – Dziękuję, ale nie mam ochoty. – Twarz Xenii była wciąż posępna. – Został kotlet rybny. Proszę się poczęstować – kontynuowała Ingrid, choć powinna była ugryźć się w język. – Nie, dziękuję – odpowiedziała Xenia, smarując chleb gwałtownymi ruchami. – Jeżeli chce się pani go pozbyć, niech go pani zapakuje w kopertę i wyśle do swojego przyjaciela Bertrama. Mówiąc „przyjaciela”, wykrzywiła twarz. Jej rude włosy iskrzyły w świetle lampy. Ingrid wycierała filiżankę Wedgwood, starając się ukryć swoje przerażenie. Ta artystka będzie dla mnie chyba zbyt dużym obciążeniem, pomyślała nieco później Ingrid, przebierając się w piżamę. Zauważyła, że jej zdystansowane, chłodno-przyjazne podejście do innych nie sprawdzało się w przypadku Xenii. Panowała między nimi dziwna atmosfera. Następnego dnia Ingrid usiadła i napisała do Bertrama. Podeszła do sprawy bez owijania w bawełnę. Zamiast malarce, to jemu chce wynająć połowę domku The Cottage. List napisała szybko, żeby nie zdążyły ogarnąć jej żadne wątpliwości. Następnie zakleiła kopertę i właśnie miała ją zaadresować, kiedy rozległo się pukanie do drzwi i do środka weszła
Xenia. – Przychodzę, żeby przeprosić – powiedziała. Wyglądała jak zawstydzone dziecko. – Wczoraj zachowałam się niedopuszczalnie wobec pani oraz pani przyjaciela. Tak bardzo mnie zdenerwował, bo przypominał mi jednego dupka, którego kiedyś znałam. Byłam rozczarowana, że on jest pani przyjacielem. To było niegrzeczne z mojej strony – mówiła, szybko wyrzucając z siebie zdania. – Nie ma sprawy – powiedziała Ingrid. – A przy okazji, on nie do końca jest moim przyjacielem. To po prostu znajomy mojego ojczyma. – Naprawdę? Na twarzy Xenii pojawił się szeroki uśmiech z jej charakterystyczną diastemą. Ingrid przytaknęła. – Och, jak mogłabym wynagrodzić pani moją nieuprzejmość? – zapytała żywo Xenia. – Chciałabym namalować pani portret i go pani podarować. Krótko potem Ingrid znowu siedziała w atelier, a Xenia pracowała przy sztaludze. – Co ma pani pod bluzką? – zapytała po kwadransie. – Pod? – zdziwiła się Ingrid i lekko odwróciła głowę w jej stronę. – Nie, proszę się nie ruszać! – powiedziała Xenia. – Czy mogę zwracać się do pani po imieniu? Trudno jest malować kogoś, z kim nie jest się na ty. – Oczywiście. Mam na imię Ingrid. – Wiem – odpowiedziała Xenia. – Myślę o tobie jako o Ingrid, a nie o pannie Bromley. Czy nie myślisz o mnie jako o Xenii? – Och, nie wiem… Nie zastanawiałam się nad tym – powiedziała Ingrid i znowu lekko się odwróciła. – Stop! – upomniała ją Xenia. – To dość krótka znajomość – kontynuowała Ingrid i była z siebie dumna, że odzyskała swój oficjalny ton. – Tak. No więc co masz pod tym? – Wskazała na bluzkę Ingrid. – Hmm. Halkę. A dlaczego? – Możesz zdjąć bluzkę? – spytała Xenia z błagalnym wzrokiem dziecka.
– Ale dlaczego? – Chciałabym widzieć twoje nagie ramię. Dzięki temu będę mogła lepiej namalować twoją szyję. W przeciwnym razie będzie to wyglądało, jakbym malowała portret lalki. – Wolałabym tego nie robić – powiedziała Ingrid. – W takim razie namaluję dwa białe kikuty na twojej bluzce. Będą sterczały do góry, jakby właściciel lalki zapomniał odgiąć je do dołu – powiedziała Xenia i pochyliła się nad płótnem. – Powiesiłabyś u siebie taki obraz? – zapytała, nie odrywając wzroku od pracy. – To wygląda cholernie głupio. – W porządku. Zdejmę ją. – Wspaniale – powiedziała Xenia, obserwując ją z przejęciem, jakby czekała na bożonarodzeniowy prezent. – Ale masz piękne kształty – dodała, kiedy Ingrid została w samej halce. Spojrzenie artystki wędrowało po nagiej skórze modelki. Na zmianę malowała i patrzyła na nią uważnie. Ingrid miała wrażenie, że Xenia pożera ją wzrokiem. Czuła na skórze ten wzrok niczym delikatne łaskotanie, które było do tego stopnia sugestywne, że nie mogła spokojnie siedzieć. Odczuwała ulgę w chwilach, kiedy spojrzenie dziewczyny przenosiło się na płótno, ale jednocześnie było jej wtedy tak, jakby piękne letnie słońce na moment przysłaniały chmury. Kilka razy wzrok Xenii wędrował trochę dłużej przy ramionach i klatce piersiowej Ingrid. Wtedy Xenia oddalała pędzel od płótna i uważnie ją obserwowała. Ingrid próbowała sobie przypomnieć, jak się właściwie oddycha, ale nie udawało jej się to. Błękitne spojrzenie Xenii tworzyło na jej skórze ciepłe dróżki, a Ingrid obawiała się, że za moment albo umrze, albo zacznie płakać. Nagle pomyślała, że przecież nie musi się zamykać na to łaskotanie wzroku Xenii i w ten sposób uniknie śmierci lub płaczu. Otworzyła się na jej spojrzenie, lekko zakołysała szyją, a następnie resztą ciała, rozluźniając się nieco, dzięki czemu poczuła się jednocześnie całkowicie lekka i uwalniająco ciężka. Ciepłe dróżki wzroku Xenii czuła już wszędzie, a w szczególności na swoich sutkach i w dolnej części brzucha. Czy zawsze człowiek czuje coś takiego, kiedy pozuje? A może czuła się tak dlatego, że nie była przyzwyczajona do tego, by ktoś tak uważnie jej się przygląda? Zapewne
chodziło właśnie o to. Zamknęła oczy. – Tak! – powiedziała Xenia z zachwytem. – Idealnie! Jesteś taka piękna. Ingrid usłyszała przyjemny dźwięk pędzla na płótnie, a w przerwach między jego muśnięciami koncentrowała się na ciepłych ścieżkach, które wzrok Xenii tworzył wokół wszystkich zakamarków jej ciała. Nigdy czegoś podobnego nie przeżyła. Atmosfera robiła się coraz intensywniejsza, a ona nie wiedziała, jak to się skończy. Czyżby właśnie wpadała w trans? – O, kurczę – nagle z przyjemnego stanu wybudził ją głos Xenii. – Za parę minut mam autobus. Muszę coś załatwić. Ingrid zamrugała powiekami jak ktoś, kto właśnie się obudził. Xenia już czyściła pędzle. Spojrzała na swój zegarek i na odchodne rzuciła w kierunku Ingrid: – Przepraszam, całkowicie wypadło mi to z głowy. – Nie ma sprawy – powiedziała Ingrid i pośpiesznie założyła na siebie bluzkę. Nagle poczuła się dziwnie naga. Xenia wróciła do domku dopiero pod wieczór. Ingrid była właśnie przypadkiem w korytarzu i zdziwiło ją, że dziewczyna nie przywiozła ze sobą żadnych zakupów. Zauważyła jednak, że ma czerwone policzki i wygląda na jeszcze bardziej zadowoloną niż zazwyczaj. Nie zwierzyła się z niczego, a Ingrid oczywiście o nic nie zapytała. To był mężczyzna, bez wątpienia mężczyzna, pomyślała chwilę potem, stojąc przed portretem swojej babci wiszącym nad sekretarzykiem. – Dobrze, że przychodzisz – powiedziała Xenia, uśmiechając się szeroko, kiedy Ingrid weszła rano do kuchni. – Przygotowałam śniadanie. – Dla mnie też? – Ingrid przecierała jedną z powiek i próbowała się rozbudzić. – Tak, mamy tyle rzeczy do zrobienia, więc musisz szybko coś przekąsić. Siadaj i częstuj się. – Xenia wskazała na stolik przy oknie. Zrobiła tosty i wystawiła masło i wędlinę. – Co takiego mamy do zrobienia? – zapytała Ingrid. – Dumną Adelus – odpowiedziała Xenia. – Wiem, że dzisiaj możemy
zrobić to wyjątkowo dobrze. No jedz! Ingrid trochę bawiło to, że według Xenii było oczywiste, że gdy tylko będzie miała nastrój na malowanie, ona będzie po prostu gotowa, by natychmiast jej pozować. Ale co tam. Pozowanie nie było przecież niczym niebezpiecznym. Dzisiaj jednak nie miała siedzieć jak ostatnio. Miała leżeć. Xenia wskazała na secesyjną kanapę i wyjaśniła, że dzisiaj chce namalować nowy portret Adelus, która właśnie wyszła za mąż. – Ona leży w łożu młodej pary i czeka na pana Pedera, ale ma nadzieję, że w alkowie zjawi się jej ukochany Ebbe i to on, a nie Peder pozbawi ją dziewictwa. Ingrid usiadła niepewnie. – Hej, musisz znowu zdjąć bluzkę – powiedziała Xenia. Ingrid zdjęła ją posłusznie, ale już po chwili była przy niej Xenia, która chwyciła ją za barki, położyła na kanapie, ułożyła odpowiednio jej ramię i delikatnie przesunęła na bok jedną nogę okrytą tweedem. Na koniec przyjrzała się Ingrid i po chwili powiedziała: – Jest nieźle. Zaczęła malować. Nie odzywała się ani słowem. Pracowała tylko w całkowitym skupieniu, minuta za minutą. Ingrid nie czuła tym razem wczorajszych ciepłych dróżek na swoim ciele. Co za ulga. Minuty stawały się godzinami, a Ingrid prawie zasypiała. Zjadły wczesny lunch. Xenia milczała. Po lunchu Ingrid wyszła na zewnątrz, żeby zapalić. Kiedy wróciła do atelier, Xenia była już w środku. Wyszła jej na spotkania z niezwykłą powagą w spojrzeniu. – Nadszedł czas – oznajmiła, kładąc dłonie na ramionach Ingrid. – Czas na co? – zapytała Ingrid i czuła, że nie może złapać oddechu. – Chcę, żebyś pozowała nago. – Nago? Nie, nie zgadzam się – odpowiedziała Ingrid szybko i głośno. – Proszę, w przeciwnym razie nic z tego nie wyjdzie. Przecież jestem tutaj tylko ja. Widziałam już mnóstwo modelek. To nic wielkiego. – Nie chcę. – Ja chcę. Bardzo – powiedziała błagalnie Xenia. Patrzyła na nią swoimi wielkimi oczami fauna. Zarazem bezczelnie i dziecięco niewinnie. Pogłaskała włosy Ingrid swoją małą, jędrną dłonią.
Gest był tak intymny i delikatny, że Ingrid nie potrafiła się sprzeciwić, kiedy Xenia zaczęła rozpinać jej bluzkę, a następnie odpięła guzik spodni na jej lewym biodrze i rozsunęła suwak. Stała tak, pozwalając, by ją rozbierała kolejno ze wszystkich części garderoby. Potem dała się zaprowadzić na sofę i ułożyć tak, jak Xenia chciała – z jedną ręką nieco powyżej czoła, z drugą spoczywającą na przeponie i ze zgiętymi, szeroko rozchylonymi nogami. – Właśnie tak! – powiedziała Xenia. – Teraz jesteś gotowa na przyjęcie kochanka. Następnie podeszła do sztalugi i zaczęła malować. Początkowo praca nad obrazem szła jej gwałtownie i bardzo sprawnie. Ingrid czuła się dziwnie obco. Następnie Xenia zwolniła tempo malowania i zaczęła studiować ciało swojej modelki. Ingrid znowu poczuła na swoim ciele i w środku całą pajęczynę dróżek, które wędrując, skupiły się na koniec w sutkach. Gdy podniosła oczy, wzrok Xenii tkwił właśnie na jej piersiach i wyglądała, jakby za moment miała się rozpłakać. Ciepło przeszło w kierunku dolnej części brzucha, a za nim wzrok Xenii. Ciepło wysłało słodki jak miód żar w kierunku łona Ingrid, aż do warg sromowych i do tego, co jest między nimi. Wzrok Xenii podążał w tym samym kierunku. Patrzyła na kręcone włosy łonowe, a Ingrid widziała jej spojrzenie skupione na miejscu, wokół którego rosły. Ingrid leżała w bezruchu, ale wyobrażała sobie, że jeszcze szerzej rozkłada nogi. Po chwili wzrok Xenii skupił się na jej łechtaczce, a Ingrid z trudem powstrzymywała zduszony jęk rozkoszy, kiedy łechtaczkę ogarnęło przyjemne, miodowe ciepło. Xenia podeszła do kanapy, prawdopodobnie chcąc udzielić jej wskazówek. Ingrid wiedziała, że jej łechtaczka była zbyt wyraźnie podniecona, ale nie złożyła nóg, bo była przecież modelką i musiała postępować zgodnie z życzeniem artystki. To była jej praca. Spojrzała na Xenię tym samym wzrokiem, jakim ona patrzyła na nią. Następnie dziewczyna nachyliła się nad nią. Jej usta dotknęły ust Ingrid, a ona nagle tak bardzo zapragnęła posmakować tej młodej, odważnej, nieokiełznanej istoty, tak bardzo chciała ją poczuć, że bez wahania włożyła język w usta Xenii. Ich języki się połączyły, ich wargi zmysłowo pieściły się nawzajem, ich oddechy miały tempo, jakby obie biegły przez ciemności i przerażające
okropieństwa, a Ingrid nie mogła pojąć, co właściwie się dzieje, bo nie byłaby w stanie opisać tego słowami. Ale właśnie wtedy zdarzyło się coś, co przywołało jej zdolność rozpoznawania rzeczywistości: rozległo się przeraźliwe pukanie do zewnętrznych drzwi. Lekko odsunęła się od Xenii. – Spokojnie. Ja otworzę – powiedziała Xenia. Zabrzmiało to tak, jakby to ona była dorosła i doświadczona. Zniknęła w swoim salonie, a następnie wyszła na korytarz. Ingrid zaczęła się w pośpiechu ubierać. Była przerażona. Kto to mógł być? Podskakiwała z jedną nogą w nogawce spodni. Słyszała wyciszone głosy dobiegające z zewnątrz. Bluzka. Zapięła ją krzywo i trzęsącymi się palcami nie mogła jej ponownie poprawnie zapiąć. Następnie rozległ się znany śmiech. To była rybaczka Sara. Czego chciała? Czy weszła do środka? Słychać było odgłosy kroków. O nie, szminka, przecież Xenia miała pomalowane usta. Może są jakieś ślady rozmazane wokół warg? Podbiegła do lusterka i mocno wytarła usta. W tym samym momencie zauważyła, że zapomniała założyć stanik, który leżał na środku atelier. Otworzyły się drzwi. – Zamawiałaś filety rybne. Postawiłam je w kuchni – powiedziała Xenia zwyczajnym głosem. Ingrid spacerowała po lasku, szukając wyciszenia dla szalejącej gonitwy myśli. Zapach żywicy i ślady jeleni działały na nią uspokajająco, ale w żaden sposób nie odbierały powagi temu, co się stało. Mój Boże! Xenia była niewiele starsza niż jej uczniowie z ostatniej klasy liceum. I na dodatek była kobietą! Po powrocie do domku, zastała Xenię, która z szerokim uśmiechem jakby nigdy nic zapytała, czy Ingrid może do niej wpaść, by dalej jej pozować. – Nie, to niemożliwe. Myślę, że powinnaś znaleźć sobie inną modelkę. Być może rybaczka Sara będzie zainteresowana. Na twarzy Xenii pojawił się grymas. Ingrid pośpiesznie wróciła do swojego pokoju. Musiała koniecznie pojechać do Sorø. Spakowała swoją małą walizkę, ale potem sobie
uświadomiła, że zrobiła to tak, jakby była w obłędzie. Właśnie tak się czuła. Do walizki upchnęła jeden z pledów, których używała w domku, razem z siedmioma przeterminowanymi tygodnikami piętrzącymi się na kredensie. Zapomniała natomiast całkowicie o bieliźnie i ubraniach. Usiadła. Była zbyt zdekoncentrowana i rozemocjonowana, aby odbyć długą, późną podróż samochodem do domu. Zdecydowała, że zostanie jeszcze w domku na noc i wyruszy w podróż wcześnie rano. Kiedy przygotowywała kolację, do kuchni weszła Xenia. – Hej – powiedziała i podeszła do lodówki. Ingrid odpowiedziała jej tym samym i próbowała nie patrzeć na młodą kobietę, ale nie była w stanie kontrolować swojego wzroku. Rude loki piętrzyły się na głowie Xenii, jej twarz była blada, a szerokie usta miała zaciśnięte. Usta, które… Ingrid wymierzyła sama sobie mentalny policzek. Dłonie Xenii, żylaste i jędrne, kroiły chleb na krajalnicy. Ingrid podniosła wzrok i spojrzała prosto w szeroko otwarte, poszukujące oczy Xenii. Dziewczyna szybko jednak odwróciła wzrok, a Ingrid poszła do swojego pokoju. Po prawie nieprzespanej nocy Ingrid wstała wcześnie i wymknęła się w kimonie do wysprzątanej kuchni, której porządek był dla niej pocieszeniem i symbolem jej wcześniejszego życia. Usiadła na stole kuchennym obok zlewu, zapaliła papierosa i próbowała nie myśleć, siedząc tak w bladym świetle poranka. Kilka minut później otworzyły się drzwi i do kuchni, w szlafroku frotte, wkroczyła Xenia. Miała zmierzwione włosy, zaspane oczy, i łagodny, jakby trochę zmartwiony wyraz twarzy. Podskoczyła nagle, zatrzymując się w połowie drogi, kiedy zauważyła siedzącą na stole Ingrid. – To ty? Wystraszyłaś mnie. Ingrid pokiwała głową. Xenia podeszła, wyjęła papierosa z jej dłoni, zaciągnęła się i oddała go jej z powrotem. Ingrid spojrzała na nią. Xenia patrzyła prosto w oczy Ingrid. Następnie poluzowała pasek przy swoim szlafroku i upuściła go na ziemię. Pod spodem była naga. Ingrid gwałtownie nabrała powietrza. Skóra Xenii była biała i przezroczysta, piersi jędrne z młodymi, sterczącymi sutkami, a włosy łonowe tak samo
rude jak jej kręcona grzywa na głowie. Xenia wzięła od Ingrid papierosa, ale tym razem umieściła go w zlewie. Następnie odwiązała pasek od jej kimona i ściągnęła ją z blatu stołu. Serce Ingrid waliło, kiedy dziewczyna zdejmowała z niej kimono, a następnie spodnie od piżamy. Xenia popchnęła ją na podnóżek kuchenny i rozchyliła jej nogi, po czym usiadła na kolanach przed nią i zaczęła lizać jej ciemny trójkąt – najpierw jego górny brzeg, a następnie krawędzie przy udach. Potem całowała górną część szparki, a Ingrid bezwolnie wypięła się w kierunku jej ust. Xenia wysunęła język i umieściła go na koniuszku jej łechtaczki. Ingrid poczuła cudowne ciepło, które przypominało rozpuszczający się na języku miód. Traciła zdolność widzenia. To było coś całkiem innego niż jej przelotny, nieudolny romans z młodym chłopakiem z uniwersytetu wiele lat temu. Język Xenii wił się po jednej stronie łechtaczki, a Ingrid z rozkoszy traciła oddech. Teraz język znowu był po drugiej stronie, a Ingrid prężyła się, podążając za nim, aby mógł trafić we właściwe miejsce. Język przez chwilę wykonywał okrężne ruchy, aby wreszcie znaleźć się tam, w samym centrum. Ingrid jęknęła z rozkoszy, a Xenia podniosła na chwilę swoją wilgotną twarz i spojrzała na nią. – Podoba ci się to – wymamrotała z uśmiechem. – Tak! – krzyknęła Ingrid w desperacji, aby to się nie skończyło. Xenia zaśmiała się gardłowo i znowu zaczęła pieścić Ingrid swoim ciepłym, twardym językiem w najbardziej czułym miejscu. Lizała wolno, a Ingrid wiła się z rozkoszy. Xenia zwiększyła tempo, a ciepła, miodowa rozkosz była tak silna, że aż trudna do wytrzymania do momentu, kiedy wnętrzem Ingrid wstrząsnął ciemny, rozsadzający krzyk ekstazy. Nagle Xenia usiadła na podłodze tuż przed nią i zaczęła się masturbować, podczas gdy ciałem Ingrid wciąż jeszcze szarpały ostatnie wstrząsy rozkoszy. Teraz gwałtowne spazmy orgazmu Xenii były dla Ingrid niemal tak samo wielkim doznaniem, jak jej własny orgazm, którego przed momentem doświadczyła. Nad morzem unosił się piskliwy śmiech mewy. Po chwili jednak wszystko ucichło. Nawet nie słychać było fal. Można było odnieść wrażenie, jakby wszystko dookoła leżało i odpoczywało w samozadowoleniu, ale jednocześnie mimo tego uważnie jej się przyglądało
i postanowiło, że już nigdy nie będzie z nią rozmawiać. Ingrid stała nad brzegiem wody. Spędziła długie godziny, spacerując po plaży i brodząc w przypływających delikatnie falach. Tak nie mogło być. Zachowała się, jakby była lesbijką, a przecież nie była. Nigdy nie poznała żadnej kobiety, która byłaby lesbijką. Co najwyżej słyszała jakieś plotki o tej czy o tamtej. Lesbijki były na pewno w dużych miastach, takich jak Berlin, ale nie w Sorø. Jeżeli było się lesbijką, to było się nią… – tak, Ingrid nie bardzo wiedziała w jaki sposób. Ale na pewno lesbijki były całkiem inne niż ona. Przez resztę dnia przebywała na wydmach, piła wodę z butelki, którą miała w kieszeni płaszcza i zjadła kilka jabłek z drugiej kieszeni. Chodziła i chodziła, siadała na jednym kamieniu, to na drugim. I znowu szła dalej. Wieczorem już wiedziała, jak powinna postąpić. Natychmiast weszła do pokoju Xenii i zrobiła to. – Chciałabym, abyś jak najszybciej się wyprowadziła, ponieważ nie możemy mieszkać razem w jednym domu. Poza tym nawet nie podpisałaś jeszcze umowy najmu ani nie zapłaciłaś pierwszego czynszu. – Ale… dlaczego? – spytała Xenia i wyglądała jakby w każdej chwili miała się rozpłakać. – Przecież dopiero co… – Właśnie. I ja tego nie chcę. Ja nie jestem taka. – To po prostu tylko miłość – powiedziała Xenia. – Ja nie zakochuję się w kobietach – powiedziała Ingrid. – Ale umowa… leży w atelier, jest podpisana. Mam też pieniądze. Obiecuję, że zapłacę. – Proszę cię, żebyś się wyprowadziła – powtórzyła Ingrid i wyszła. Jeszcze tego samego wieczora pojechała do Århus. Zadzwoniła do drzwi swojego ojczyma. Drzwi otworzyła pomoc domowa, kobieta o azjatyckich rysach, która wyglądała jakby płakała. W tym momencie tak bardzo odzwierciedlało to uczucia Ingrid, że w ogóle nie zdziwiły ją opuchnięte oczy kobiety. Christian przywitał ją swoim typowym, przyjacielskim uściskiem ręki i zaprosił ją na kolację. Patrzył na nią badawczo, kiedy jadła, ale prowadził z nią wyłącznie zwyczajową, niezobowiązującą rozmowę, nie zadając
żadnych trudnych pytań. Kiedy wypili kawę, zaproponował, by przenocowała w pokoju gościnnym, na co z wdzięcznością się zgodziła. Następnego dnia zadzwoniła do Bertrama i zapytała, czy nadal jest zainteresowany wynajmem połowy domku. On potwierdził i sprawiał wrażenie zachwyconego, że będzie mógł przejąć część domku po „squotersie”, jak to określił. Zaproponował Ingrid, żeby poszli coś razem zjeść, kiedy znowu przyjedzie na Zelandię. – Powinniśmy się lepiej poznać, skoro mamy razem mieszkać – zaśmiał się, a ona była pewna, że puścił oko. Gosposia najwyraźniej płakała, kiedy podawała śniadanie. Christian wstał i ostrożnie położył dłoń na jej ramieniu. – Niech pani pójdzie do siebie i odpocznie trochę, ja się tym zajmę. Proszę sobie zrobić wolne. Kobieta protestowała, ale ostatecznie dała się przekonać i dziękując, wyszła od razu. – Niedawno zmarła jej matka, więc jest strasznie samotna – wyjaśnił Christian. Wyglądał na przejętego. Jaki on jest dobry i miły, pomyślała Ingrid. Wbrew swoim wcześniejszym planom została dłużej i opowiedziała mu o Bertramie, który żartował z jej secesyjnych mebli, i co ważne, wspomniała o Xenii. – Ona jest takim dziwnym człowiekiem, ma w sobie tyle radości i szczerości. I ma piękne rude włosy. Niestety musi się wyprowadzić. W pewien sposób żałuję, bo ona potrafi mnie świetnie odczytywać. I mówi o tym wprost. – Dlaczego się wyprowadza? – Musi… – Ingrid spuściła wzrok. – Ona jest jedną z niewielu osób, których bliskość nie napawa mnie lękiem i niechęcią. Ale ja przecież nie jestem… Christian spojrzał na nią uważnie. – Ona i ja… – zaczęła Ingrid. – My… – Nie musisz się czuć wiecznie winna – przerwał jej Christian. Patrząc jej prosto w oczy, powiedział powoli: – Czasami trzeba pójść za głosem serca.