1
- Kiedy Sedolf wróci z Lofotów, jak się ociepli, po
wiosennym jarmarku... - Reijo Kesaniemi wciąż się
wahał. Ida, Sedolf, Knut, Anjo i Helena przysłuchiwa
li mu się w milczeniu. - Wtedy pojadę do Finlandii.
Spojrzeli na niego wszyscy poza Heleną. Helena
wolałaby nie słyszeć słów Reijo. Jakiś głos podpowia
dał jej, że to przez nią, ale wolałaby i jemu nie dawać
wiary. Zbyt często ulegała podszeptom, które nigdy
nie przyniosły jej nic dobrego.
Pozostali nie okazali zdziwienia. Dobrze wiedzie
li, że Reijo tęskni za Mają i niepokoi się o jej los. Zda
rzało się, że za pośrednictwem jakiegoś kupca czy
przygodnego wędrowca docierał do nich list znad od
ległej Zatoki Botnickiej, pisany na czerpanym papie
rze i zalakowany szlachecką pieczęcią. Głos Mai za
mknięty w literach, w słowach stawianych z coraz
większą biegłością. Ledwie go rozpoznawali.
O, tak, wiedzieli, że Reijo tęskni za nią, i nie sprze
ciwiali się jego planom.
I żadne z nich poza Heleną nie doszukiwało się
w zamierzeniach Reijo niczego szczególnego. Helena
zaś umarłaby raczej, niż zdradziłaby się ze swymi po
dejrzeniami. Mogłaby przez przypadek podsunąć mu
pomysł, którego wcale nie rozważał.
Rok tysiąc siedemset czterdziesty dziewiąty miał
się ku końcowi. Rodzinie na cyplu w głębi fiordu
Lyngen przyniósł wiele cierpienia.
Wiele cierpienia, ale i promyk słońca, cień nadziei
na przyszłość. Cierpienie zresztą wpisane było w losy
rodu Alatalo, szczęście zaś rzadko mu sprzyjało. Teraz
jednak powiał przychylny wiatr. Knutowi i Anjo po
wodziło się niezgorzej. Knut polubił pracę na roli i do
glądanie inwentarza. Mały Karl był żywy jak srebro
i radosny jak promyk słońca. Szło mu na drugi rok.
Rodzina na cyplu powiększyła się. Ida wyszła za
Sedolfa podczas jarmarku. Tworzyli szczęśliwą parę,
związaną głęboką miłością. W lutym oba maleństwa
Idy miały skończyć rok.
Maja żyła w Finlandii w innym świecie, którym im
wszystkim, nawet Reijo, zdawał się nierzeczywisty.
Reijo pragnął wprawdzie tego co najlepsze dla swej
przybranej córki, ukochanej dziewczynki, która
przeobraziła się w kobietę, nigdy jednakże nie ośmie
liłby się pragnąć tak wielkiego bogactwa. Tylko He
lena znała takie życie. Ale Helena milczała.
Pojawiła się wśród nich zbita, poznaczona ranami
od noża, ale pod staranną opieką Anjo rozkwitła. He
lena Hallencrantz, niewysoka, krucha i piękna, roz
jaśniała swą obecnością skromne izby domostwa. Nie
robiła wiele, zresztą nie potrafiła wykonywać czyn
ności, które składały się na codzienność w Ruiji,
a sztuka konwersacji, haftu i tańca nie była w cenie
na dalekiej północy. Miała jednak otwarty, chłonny
umysł i pogodną naturę.
Nie sposób było nie lubić tej dziewczyny, nie spo
sób odmówić opieki. Choćby po to jedynie, by wy
wołać promienny uśmiech na jej twarzy.
Osiemnastoletnia Helena, ani wdowa, ani mężat
ka, zbudowała sobie pośród nich swój własny świat.
Reijo zdawał sobie sprawę, że będzie musiał ją roz
czarować. Wiedział, że dziewczyna marzy, by zostać
z nimi. Nieustannie powtarzała wyuczoną formułkę
o spalonych mostach.
Współczuli jej, pragnęli przygarnąć ją do siebie, ale
Reijo żył dostatecznie długo, by wyobrazić sobie ból ro
dziców, który bierze się z niepewności o losy dziecka.
I nie wierzył już, że można spalić za sobą wszyst
kie mosty, zatrzeć wszelkie ślady i rozpocząć nowe
życie, nie tracąc jakiejś cząstki samego siebie. Po spa
lonych mostach pozostaje choć popiół.
Nie da się uciec przed bólem, który tkwi w sercu.
Sam próżno próbował.
Reijo wybierał się do Finlandii z nastaniem wiosny
i zamierzał odwieźć Helenę do domu. W końcu bę
dzie musiał jej o tym powiedzieć.
W domku na cyplu krzątano się pracowicie. Ida pa
kowała rybacki worek Sedołfa. Sedolf nie uważał, by
małżeński stan dawał mu prawo do próżnowania.
Młodzi mieszkali z Reijo, ale to nie mogło trwać
wiecznie, Sedolf miał swoją dumę. To, że kilka poko
leń zamieszkiwało pod jednym dachem, nie było
wprawdzie niczym niezwyczajnym, ale Reijo różnił
się znacznie wiekiem od sędziwych dziadków.
Sedolf dobrze rozumiał Idę, która uparcie twier
dziła, że Reijo zasługuje na nową szansę od losu, a tej
nie dostanie, mając na utrzymaniu córkę, zięcia
i dwoje wnucząt.
Zamierzał zarobić dość pieniędzy, by kupić własny
dom. Wiedział, że Reijo pożyczyłby mu potrzebną
sumę bez wahania, gdyby tylko go o to poprosił.
Zresztą Reijo sam o tym wspomniał, kiedy młodzi
się pobrali. Kiedyś, powiedział, dał Mai własny dom,
w podarku weselnym, tak się wyraził. Teraz chciał
uczynić to samo dla Idy. W końcu była jego jedyną
rodzoną córką.
Wyznaczył nawet kawałek ziemi i zaofiarował swą
pomoc przy wznoszeniu zabudowań. Na ciesielstwie
znal się lepiej niż ktokolwiek w okolicy.
Ida gotowa była przyjąć propozycję, ale Sedolf się
sprzeciwił, licząc na zrozumienie Reijo. Zamierzał
sam zapracować na dom dla własnej rodziny. Reijo
uczynił dość, przyjmując ich pod swój dach.
- Chętnie spotkałabym się z Mają - szepnęła za
myślona Ida.
Zazwyczaj nie zniżała głosu do szeptu, więc wszy
scy ze zdziwieniem poszukali jej wzrokiem. Knut
przypomniał sobie, że kiedyś obiecał Idzie wyprawę
do Tornedalen. Przemknęła mu przez głowę zatrwa
żająca myśl, iż może nigdy nie spełni tego pragnie
nia. Dolina wydawała się tak odległa. A spotkanie
z Mają zupełnie nieprawdopodobne, nie przez
wzgląd na odległość, a raczej na zmianę, która zaszła
w siostrze. Choć może źle ją osądzali?
- Nie możesz jechać. - Reijo rozstrzygnął sprawę
jednym krótkim zdaniem.
Ida wiedziała o tym doskonale, ale w jej oczach po
jawił się smutek, a kąciki ust opadły. Chciała ukryć
rozczarowanie, lecz wyraz twarzy aż nadto zdradzał
stan ducha.
- W Suomi nie ma czego szukać - orzekła twardo
Helena, zaciskając usta. Nie patrzyła na nikogo i nie
sposób było orzec, czy zwraca się do Idy czy do Re-
ijo. - Ci, co niczego nie mają, i tam są biedni. Zamoż
niejsi zaś próżno gonią za szczęściem. Nie ma tam
czego szukać - powtórzyła. - Nie tęsknię za Finlan
dią. Dla mnie mogłaby nie istnieć.
- Gorzkie słowa - stwierdził ostrożnie Reijo, szuka
jąc wzroku dziewczyny. Dojrzał w jej spojrzeniu coś
więcej niż młodzieńczy upór. Jakiś ból, którym dotąd
się nie podzieliła. Którym może nie chciała się dzielić.
To było jej życie, jej przeszłość. Sama musiała zde
cydować, kogo dopuścić do tajemnicy.
- Wypowiedziałam je szczerze - dodała. - Gdyby
twoje oczy widziały to, co moje, a twoje uszy usłysza
ły, com ja słyszała, zdumiałbyś się moją łagodnością.
Reijo przyglądał się jej długo. Dziewczyna mówi
ła z przejęciem, które wydałoby się Reijo przesadne,
gdyby szło o kogoś innego.
Finowie odznaczali się większą porywczością niż
chłodny i wstrzemięźliwy naród zamieszkujący po-
brzeża fiordów. W żyłach Heleny płynęła gorąca krew.
Pośród ludzi równych jej urodzeniem panowanie
nad uczuciami uważano za zaletę, zwłaszcza jeśli cho
dziło o kobiety. Dziewczyna przyswoiła sobie tę
umiejętność, ale nie do końca, wciąż miała w sobie
coś z dzikiego ptaka. Nosiła w sercu ból, którym nie
chciała dzielić się z nikim.
Ten ogień, który ją trawił, stanowił pewien dysonans
w naturze Heleny, wciąż przecież bardziej dziecka niż
kobiety. Reijo tak właśnie ją traktował, wszak była
młodsza od Idy. Żyła odgrodzona od niebezpieczeństw,
ale i w jej świecie nie brakowało zła, intryg i zdrady...
Wciąż przytłaczało ją brzemię wspomnień. Reijo za
stanawiał się, ile czasu upłynie, zanim zdoła się od nich
uwolnić. Może całe życie. Tyle czasu nie miał. Tyle cza
su nie miała reszta jego rodziny. Jego wpływ na Hele
nę malał wraz z powrotem dziewczyny do równowagi.
Teraz zwracała się do Anjo i Idy, z rzadka tylko
szukając ojcowskiego oparcia, które mógł jej zaofia
rować. Upłynie jeszcze parę miesięcy i nastanie wio
sna. Wtedy przeprowadzi ją przez mosty, które uzna
ła za spalone. Zawiezie ją do Suomi. Do domu.
Helena była taka młoda, sama nie wiedziała, cze
go chce. Młodzi ludzie są jak nieociosany kamień.
Wierzą niezachwianie, że duma to najważniejsza
rzecz pod słońcem.
Została wychowana do życia, które Reijo znał z po
bieżnego oglądu. To, co zobaczył, utwierdzało go
w przekonaniu, że trzeba nieludzkiej siły, by rezygno
wać z dostatku. Helenie zdawało się, że jest dość silna,
ale prędzej czy później zacznie tęsknić. I ból powróci.
Ida również przyglądała się Helenie. Badawczo i sta
rannie, tak jak miała w zwyczaju, tak jak czyniła to
Raija. Nic nie mogło umknąć przed jej wzrokiem. Na
uczyła się już jednak panować nad językiem. Ujrzała
to, co Reijo, ale oboje zachowali wyniki swych obser
wacji dla siebie. Z niezwykłą łagodnością wyrzekła:
- Nikt nie mówi, że masz jechać, Heleno. Nikt
z nas nie zmusi cię do wyjazdu.
Powiodła wzrokiem po siedzących.
Dobry Boże, ten wzrok zmiękczyłby najbardziej
zatwardziałe serce.
Reijo wyczuł, że na nim dłużej zatrzymała spojrze
nie. Ich związek przekraczał czasem ramy zażyłości,
jaka zazwyczaj łączy ojca z córką, rozumieli się aż na
zbyt dobrze. Tym razem Reijo ukrył twarz pod ma
ską. Przyjdzie jeszcze chwila, kiedy będzie musiał roz
czarować swą ukochaną jedynaczkę.
Jeszcze jedna para oczu zawisła na nim spojrzeniem.
Równie przenikliwym i badawczym jak spojrzenie Idy.
Para szarych oczu, które miały powód, by mu nie ufać.
Reijo wytrzymał wzrok Heleny. Patrzył na nią pew
nie i bez wahania, jakby chciał powiedzieć, że nigdy
jej nie skrzywdzi.
I wcale nie miał takiego zamiaru. Osiemnastoletnia
dziewczyna nie wie jeszcze, co dla niej najlepsze.
- Wszyscy pragniemy twego szczęścia - rzekł jedy
nie, pocieszając się w duchu, że nie kłamie.
Helena opuściła głowę. Czyżby dosłyszała ukryty
podtekst w jego słowach? Poza nią nikt niczego nie za
uważył, tak mu się przynajmniej zdawało, ale Helena
miała wyczulony słuch. W jej kręgach z gier słownych
uczyniono prawdziwą sztukę.
Sytuacja była nieomal komiczna. On, czterdziesto
dwuletni nieomal mężczyzna, bał się zdemaskowania
przez dzierlatkę!
W życiu nieraz dopadał go strach, nigdy dotąd jed
nak z powodu tak niewinnej istoty jak Helena.
- W Finlandii mieszka ktoś, kogo kocham - dodał, nie
patrząc na nikogo. - To, rzecz jasna, wielka różnica.
Helena wzdrygnęła się, a może tylko tak mu się zda
wało. Postępował nie do końca uczciwie, grając na
uczuciach dziewczyny, ale pozostało mu niewiele cza
su na to, by przywieść ją do opamiętania.
- Ja nie mam tam nikogo - powtórzyła dziewczyna,
wysuwając dumnie podbródek. Musiało ją to wiele
kosztować. Nieustannie powtarzała te same słowa,
jakby na silę usiłowała je uprawdopodobnić.
Jaka szkoda, że urodziła się szlachcianką! Łączyła
w sobie tyle przymiotów. Powinna była przyjść na
świat w szarej chacie z bali krytej torfowym dachem.
Mogłaby być jedną z nich, Alatalo, potrafiła bowiem
nosić się z równą im dumą.
Nie wracali już w rozmowie do Finlandii. Chętnie
wymieniliby się uwagami na temat Mai, ale przez
wzgląd na Helenę porzucili ten zamiar. Lepiej mil
czeć, jeśli wspomnienia sprawiają komuś ból.
Rozeszli się do własnych zajęć. Dom Reijo znów
opustoszał. Za każdym razem przeżywał to równie
mocno, pożegnania wywoływały kłujący ból w piersi.
Zbyt mocno ich kochał. Zbyt często doświadczał
straty. Opuszczali go z własnej woli lub przez zrzą
dzenie losu. Nigdy jednak nie przestał ich kochać.
Elise. Mattiego. Mai.
I Raiji - jej zniknięcie przeżył najdotkliwiej.
Wszyscy, których darzył uczuciem, odchodzili.
Nie potrafił już rozstrzygnąć, czy traktować to w ka
tegoriach zwycięstwa czy porażki.
Wiedział jednak, co jest najgorsze. Co kładzie się
ciężarem na piersi, ściska za gardło. Pojmował, dla
czego budzi się w nocy, zlany zimnym potem. Znał
imię tego przeklętego kompana, który targał go za
włosy i przenikał boleścią wszystkie mięśnie.
Samotność.
Pośród ludzi otaczających go miłością, wśród
śmiechu, codziennej krzątaniny i radosnej dziecięcej
paplaniny pozostawał bezgranicznie samotny.
Brakowało mu zażyłości z drugim człowiekiem,
z kimś równym sobie, powiernikiem myśli. Dzieci nie
wystarczą, wiedział o tym dobrze. Potrzebował przy
jaźni, bezbrzeżnej jak morze, w którego wodach sło
wa i myśli mieszają się tak, że nie sposób odróżnić,
od kogo pochodzą.
Pragnął prawdziwej przyjaźni. Głębokiej, wiecz
nej, leczącej duszę.
Już jej nie miał, utracił tyle razy.
Kalle, Mikkal, Rai ja - przeżył ich wszystkich. Ma
ja, z którą dzielił tak wiele, znalazła się poza nawia
sem jego życia. W tym wypadku tak właśnie powin
no pozostać. Czasami przyjaźń przybiera złe formy,
dla jednej ze stron lub dla obu.
Maja odnalazła swoje miejsce.
Rei jo został sam.
Wstał raptownie i podszedł do drzwi. Pod okapem
przy schodach wisiał płat suszonego mięsa. Trzeba się
czymś zająć, kiedy myśli tłoczą się nachalnie, uciec
przed spojrzeniami młodych. Wcale nie uważał się za
starca, wciąż jeszcze był głodny życia, wciąż jeszcze
tliły się w nim chłopięce marzenia.
Reijo nie zastanawiał się, co czyni. Nie zdawał so
bie sprawy, co kiedyś ujrzały oczy Heleny. Nie po
siadł jej wspomnień i strachu, nie miał tych samych
ran na duszy. Pamiętał, w jakim znaleźli ją stanie, ale
wszystkie kobiety, które znał, potrafiły wyprostować
kark i odpowiedzieć ciosem na cios.
Obtarł klingę noża o spodnie, zanim wbił ją w po
łeć mięsa.
Co później pamiętał? Kąciki ust wygięte w dół
w grymasie bólu. Pobielałe wargi, błysk zaciśniętych
zębów. Ściągnięte brwi, zwężone szparki oczu. Po-
trzasnęła głową, spojrzała na Reijo i zobaczyła coś
więcej. Dostrzegł to we wzroku dziewczyny, który
szukał czegoś w półmroku poza słabym kręgiem
światła rzucanym przez lampę.
Ból.
Potem rzuciła się do drzwi.
Helena. W cienkiej bluzce, spódnicy wybiegła w li
stopadowy chłód, na przenikliwy wiatr z północy.
Mroźne szpilki, bolesny pocałunek zimy na skórze,
przebijały lekkie odzienie. Bólem zwalczała ból.
Reijo nie poruszył się przez dłuższą chwilę. Sie
dział, przenosząc wzrok z własnych dłoni na udziec
barani. Nóż wciąż tkwił w mięsie, nie zdążył jeszcze
odkroić ani kawałka. Anjo zerwała się z miejsca. Ida
znalazła się w drzwiach przed nią, była równie lekko
ubrana jak Helena.
Dopiero wtedy Reijo pojął przyczynę dziwnego za
chowania dziewczyny, zobaczył całą scenę jej oczami.
I zaczął sklejać okruchy jej życia. Wstał, wyciągnął
nóż i wetknął go do pochwy. Czuł na sobie wyczeku
jący wzrok, nawet Knut i Sedolf patrzyli na niego.
Obaj byli dorośli i potrafili podejmować decyzje. Te
raz wyglądali na bezradnych.
Jak większość młodych mężczyzn tracili pewność
siebie, gdy należało stawić czoło kobiecym uczuciom.
Reijo miał w tym względzie niejakie doświadcze
nie i dość lat, by nie obawiać się ośmieszenia.
Chwycił swoją kurtę i płaszcz Heleny. Ida przytrzy
mała mu drzwi, a Reijo poklepał córkę po policzku.
W jej wzroku kryła się wdzięczność.
- Zajmę się tym - powiedział zdecydowanym gło
sem, choć wcale nie czuł zbytniej pewności. Człowiek
zwykle pokazuje światu nieprawdziwy obraz siebie,
z wiekiem zamalowuje go kolejnymi warstwami.
Reijo rozwiązywał problemy. Wszyscy tego wła
śnie od niego oczekiwali, a on robił, co do niego na
leżało. Czasami z dobrym rezultatem.
Helena ukryła się za ścianą sauny. Reijo wiedział,
gdzie jej szukać. Dziewczyna nie urodziła się nad mo
rzem, więc nie zeszła nad brzeg. Ida tak właśnie by
uczyniła.
Cienie świerków nie sięgały za dom, ale ściana z ba
li i skalisty pagórek skrywały to miejsce w półmro
ku. Zresztą dzień chylił się już ku zachodowi.
Helena opierała się o zimną ścianę z rękami złożo
nymi na piersiach. Jej ramionami wstrząsały spazmy
płaczu.
Reijo owinął dziewczynę płaszczem i stanął tak, by
osłonić ją od wiatru. W zapadającym zmierzchu nie
potrafił uchwycić jej wzroku. Chwytał jedynie błysk
białek, co świadczyło o tym, że rzucała mu co chwi
la ukradkowe spojrzenia.
- Nie uciekasz teraz przede mną? - spytał ciepło.
Nie miał trudności, by nadać głosowi takie brzmie
nie, kiedy rozmawiał z Heleną.
Odpowiedziała mu szlochem.
- Sądzę, że przestraszyłaś się ruchu, który uczyni
łem - dodał cicho. - Przecież nie noża, bo dotąd to
lerowałaś jego widok. Nosimy noże na co dzień, nie
zwracałaś na to uwagi, Heleno. To ten ruch...
- Obtarłeś go o udo - pisnęła.
Tysiące mężczyzn powtarza ten sam gest. Brudne
ostrze noża obciera się o udo. Albo o rękaw kurty.
N ó ż jest męską bronią.
Wciąż płakała obrócona do niego plecami. Nawet
w ciemności nie odważyła się stanąć z nim twarzą
w twarz, przerażona nagłą eksplozją własnych uczuć.
Reijo domyślał się, że w dzieciństwie trzymano ją
w ostrej dyscyplinie.
Helena była damą i poczucie godności nie pozwa
lało jej na zachowania niegodne osoby szlachetnie uro
dzonej. Duma, zauważył, krępowała ją niczym ciasny
gorset. Poznał ją dobrze, nauczył się rozpoznawać róż
ne strony natury tej dziewczyny, tak jak kaprysy i na
wyki własnej córki. Ida jednak była przy nim przez ca
łe dorosłe życie. Helena przez krótką chwilę.
Panował przenikliwy ziąb. Znać było, że jesień
odeszła w przeszłość jakiś czas temu. Ludzie wpraw
dzie nie wierzyli w nastanie zimy, zanim trzy razy
nie odgarnęli śniegu ze ścieżki do obory, ale późny
listopad trudno określić innym mianem.
Reijo położył dłoń na ramieniu dziewczyny. Sku
liła się pod dotknięciem jego ręki, zesztywniała, ale
przestała płakać. Połknęła łzy.
- Jeśli chcesz z kimś porozmawiać, Heleno, to je
steśmy na twoje wezwanie. - Zwracał się do niej takim
samym ciepłym tonem, jakiego używał w rozmowach
z wnuczętami. Nie tym szorstkim, zdecydowanym
głosem, jakim rozmawiał z mężczyznami, czy lekko
ironicznym, którym zdarzało mu się konwersować
z Idą czy Anjo. Helena przypomniała sobie w nagłym
przebłysku puzderko z kosztownościami, które po
rzuciła przed wyjazdem. Curt zbił ją z tego powodu.
Nie mogła zabrać ze sobą świecidełek. Rodzinne skar
by nie powinny przepaść w obcym kraju. Należały
bardziej do rodu niż do niej.
Reijo kojarzył się jej ze szlachetnym kamieniem,
szlifowanym w niezliczone fasety, świecącym coraz
to innym blaskiem w zależności od tego, z której
strony skierować na niego wzrok.
Zielone oczy...
Dwa szmaragdy...
Tego nie mogła mu powiedzieć... Mężczyźni nie
potrafią zrozumieć, że kobiety bawią się takimi my
ślami. Poza tym nad fiordami nie wiedziano zapew
ne, co to szmaragdy.
Zawstydziła ją ta myśl. A niby skąd mieli wiedzieć?
Mogłaby wpleść jakieś wyjaśnienie. Mogłaby
uśmiechnąć się do Reijo i powiedzieć, że ma oczy jak
szmaragdy. Jak drogocenne kamienie.
Kobiety nie mówiły mężczyznom takich rzeczy.
Przynajmniej nie kobiety jej stanu. Ida mogłaby wy
rzec takie słowa do ukochanego. Ale Helena nie by
ła Idą.
Natłok myśli. Powiedział, że są na jej wezwanie.
Jakby sama tego nie wiedziała. Nie potrafiła jednak
rozmawiać o przeszłości. Chyba że w taki sposób.
Okruchy wspomnień wyrywane w chwilach rozhuś
tanych emocji, skrwawione słowa na czubku języka.
Słowa, które chowała w sobie, lecz nie zaprzeczała
im, jeśli wypowiadały je inne usta. Reijo był mądry.
Zamknęła oczy i znów szybko je otworzyła. Nie
mogła znieść obrazu, który się pojawiał pod powie
kami, Reijo wycierający nóż o udo, tak jak...
Inny obraz. Ten sam gest.
Skąd o tym wiedział? Reijo był zbyt mądry.
Wciąż trzymał dłoń na ramieniu Heleny w cie
płym, uspokajającym geście i ta dłoń była jak jedyna
nić łącząca ją z innym człowiekiem. Czuła się osa
motniona jak wyspa bez portów i mostów.
W ciemności i na wietrze, z dala od ludzkich spoj
rzeń Helena rzuciła się w ramiona Reijo, objęła go
za szyję i przywarła doń. Płakała, póki oczom nie za
brakło łez.
Nie sądziła, że kiedykolwiek odważy się okazać ty
le ufności drugiemu człowiekowi. I nie przypuszcza
ła, że kiedykolwiek spotka się z takim szacunkiem.
Nie zadrwił z niej, nie odtrącił. Trzymał w obję
ciach i nie wyrzekł ani jednego słowa. Był na jej we
zwanie, tak jak obiecał.
Reijo zawsze dotrzymywał obietnic.
Skąd więc brał się ten strach, kiedy był blisko? Dla
czego dostrzegała w jego wzroku coś, czego nie chcia
ła widzieć?
Nie odważyła się napomknąć o tym Idzie, bo ta
mogła ją źle zrozumieć. Uznać, że w zachowaniu Re
ijo jest coś nieprzystojnego. A przecież nie było!
Helena zapłonęła na samą myśl. Nie godzi się tak
myśleć o Reijo.
Zbyt wielki to człowiek, by przypisywać mu nie
czyste intencje.
- Czujesz się lepiej? - spytał łagodnie. Nikt dotąd
nie zwracał się do niej w taki sposób i Helena w na
głym przebłysku pozazdrościła Idzie ojca. Jej własny
odnosił się do niej zupełnie inaczej w te rzadkie chwi
le, kiedy pojawiał się w domu.
- Lepiej? - odrzekła gorzko. - Czy kiedykolwiek
będzie lepiej?
- Musisz tyle wyrzucić z siebie - powiedział mięk
ko - i musisz zrobić to po swojemu. Minie wiele cza-
iI
su i nieraz jeszcze zapłaczesz. Ale z każdym wyzna
niem poczujesz się lepiej.
Helena otarła łzy i uwolniła się z objęć Rei jo. Nie
mogła oprzeć się zdziwieniu, że on wciąż znajduje
właściwe słowa.
- Dziękuję - szepnęła i rzuciła mu ukradkowe spoj
rzenie. Nie zobaczyła nic poza profilem, odrobinę
ciemniejszym niż mrok wokół niego. Czupryna Re-
ijo łapała światło gwiazd. Helena pobiegła do domu,
teraz dopiero czując, jak ziąb przeszywa jej ciało. Nie
mogła zostać z Reijo ani sekundy dłużej. Nie ruszył
za nią. Wiatr szarpnął skrajem jej spódnicy, jakby za
praszał Helenę do tańca.
Weszła do nagrzanej izby, zmarznięta, z czerwo
nymi obwódkami wokół oczu. Napotkała ostrożne
uśmiechy, które rozkwitły jak kwiaty na jej powita
nie. Trwali przy niej, tak jak obiecał Reijo. A on sam
oszczędził dziewczynie upokorzenia. Nie wciągnął
jej do izby z szyderczym grymasem na twarzy.
Serce Heleny wezbrało ciepłem. Zdjęła płaszcz
i zbliżyła dłonie do ognia. Usłyszała głos Knuta, któ
ry nakłaniał Anjo do pójścia do domu. Trzeba było
oporządzić zwierzęta.
Reijo wszedł do szopy. Zapalił lampę i umocował
ją u powały. Wiatr gwizdał przez szpary w ścianach.
- Musisz przestać ojcować im wszystkim - mruk
nął do siebie. - Jesteś mężczyzną. Wciąż przegrywasz
i za każdym razem czujesz się równie podle.
Słyszał, jak Knut zaprzęga konia i odjeżdża z An
jo. Nie wyszedł, by się z nimi pożegnać.
Nie wszystko można ukryć w ciemności.
2
Miał na imię Patrik i przeszłość zbyt skompliko
waną, by o niej opowiadać. Był Szwedem i skończył
dwadzieścia lat.
Coś ciągnęło go na morze. Albo nic, zależy od
punktu widzenia. W jego ojczyźnie nastały lepsze cza
sy, a kraj rozkwitał pod panowaniem Fryderyka I.
Tak przynajmniej twierdzono, ale Patrik tego nie do
strzegał. Poza tym nieufnie odnosił się do władców,
którzy obiecywali pokój. Prędzej czy później wy
buchnie wojna, w której i król szwedzki zapragnie za
znać chwały i rozbudować swą potęgę. Szwecja utra
ciła wiele ziem na rzecz Rosji przez ostatnie lata. Co
prawda chodziło o terytorium Finlandii, ale takie po
rażki drażniły dumę każdego panującego. Patrik był
młody i nie zamierzał zakończyć życia na polu bitew
nym, nie wiedząc nawet, o co walczy. Przede wszyst
kim z tego względu ruszył ku północnemu wybrzeżu.
Ten kierunek był równie dobry jak każdy inny. Naj
ważniejsze, że ruszył w drogę, zerwał z przeszłością.
W istocie niewiele wiązało go z tą ziemią, więc nie
przyszło mu to z wielkim trudem. Tęsknota za ojczy
zną zdawała się pustym słowem, żartem nieomal.
Wieczorami przy ognisku zanosił się ironicznym
śmiechem na wspomnienie Szwecji.
Patrik lubił się śmiać. A pomysł, by osiąść w rym
górzystym kraju, Norwegii, zdawał się całkiem do
rzeczy.
Gorsi niż on wędrowali w tych latach na północ.
Słyszał różne plotki. Traktami wiodącymi ku fior
dom ciągnęła rzesza nikczemników.
I cóż z tego?
Kto dał mu prawo sądu?
Czyż i inni nie mogli zacząć życia od nowa?
Na odpoczynek wybrał miejsce, w którym ktoś
przed nim palił już ognisko. Zawsze tak robił, a ten
zwyczaj brał się z wrodzonej mu łagodności. Mija
sporo czasu, zanim natura zdoła wygoić rany zadane
jej przez człowieka. Czemu miałby palić nowy skra
wek ziemi i zadawać mu cierpienie, skoro mógł roz
niecić ogień w starym popiele?
Tutaj mógłby osiąść. Widział wokół rozliczne śla
dy ludzkiej działalności i zastanawiał się, skąd się tu
wzięły, skoro nikogo nie spotkał. Nie znalazł odpo
wiedzi. Znalazł za to srebrny guzik z wzorem na
wierzchu i uszkiem do przyszycia. Dziwny guzik,
w życiu takiego nie widział. Patrik schował go jak naj
droższy skarb. Pochodził z ubogiej rodziny i nigdy
dotąd nie posiadał nic cennego. To, że nowy kraj roz
siewał srebro pod jego stopami, uznał za nadzwyczaj
gościnny gest. Może przyda się tu na coś?
Szwecja zawsze stawiała żądania, nigdy nie dając
niczego w zamian. Patrik znalazł namacalny dowód,
że decyzja o wyjeździe była słuszna.
Droga zabrała mu więcej czasu, niż się spodziewał.
Jeszcze na szwedzkiej ziemi musiał pozbyć się konia.
Wciąż bawiło go wspomnienie tej transakcji, bo uda-
ło mu się przechytrzyć kupującego. Obawiał się, że
szkapa długo nie pociągnie. Otrzymał zapłatę o bla
dym świcie, a pokazał chłopu zwierzę późną nocą,
kiedy prosił go o nocleg. Korzystną cenę osiągnął czę
ściowo dzięki stanowi nietrzeźwości, w którym znaj
dował się jego gospodarz. Patrik nie żałował konia.
Było to uparte bydlę, którego żadnym sposobem nie
potrafił zmusić do pracy. Najgorsze z całego inwen
tarza w zagrodzie, w której służył. Dlatego, odcho
dząc, zabrał je ze sobą.
Miał wrażenie, że los kieruje jego krokami, wybie
ra czas i miejsce, jakby z małych kawałków budował
układankę, której treści i rozmiarów Patrik nawet się
nie domyślał. Pierwszą istotą, którą napotkał w no
wym kraju, była kobieta. Zobaczył ją od tyłu; nachy
lona w dziwacznej pozie nad uskokiem drogi usiło
wała wyprząc konia. Jedno koło wozu zsunęło się
z gościńca i pociągnęło w dół cały zaprzęg. Zwierzę
zaparło się przednimi kończynami i prychało przera
żone. Kobieta przeklinała je grubymi słowami,
a Patrik przysłuchiwał się jej z zachwytem. W życiu
nie słyszał niczego podobnego z ust niewiasty.
- Mogę pomóc? - zapytał. Koń od dawna śledził
go szeroko rozwartymi brunatnymi ślepiami, ale lek
ceważył jego obecność, jakby uznając, że ze strony
człowieka nie grozi mu większe niebezpieczeństwo.
- Leimo, stój spokojnie, do diabła...
Dziewczyna okazała znacznie większe zaskoczenie
niż zwierzę. To wtedy właśnie Patrik doznał uczucia,
że jego poczynaniami kieruje los.
Cóż innego jak nie los sprawił, że ona właśnie sta
nęła mu na drodze? Czy to nie los zepchnął koło
z traktu właśnie tego dnia? Z pewnością przejeżdża
ła tędy wielokrotnie, nie doznawszy najmniejszego
uszczerbku. Patrik uznał, że w tym nieoczekiwanym
zdarzeniu tkwi jakiś głębszy sens.
- Oczywiście, że możesz pomóc - prychnęła. - Nie
stój jak słup soli, do diaska! Wyprzęgaj konia! - Przy
trzymywała zwierzę, przemawiała do niego i uspoka
jająco poklepywała po grzywie.
Patrik był silniejszy od dziewczyny. Uwolnił ko
nia i wepchnął wóz na drogę, po czym razem ponow
nie zaprzęgli zwierzę.
Patrik poklepał je, przesunął palcami po białej
grzywie. Koń prezentował się znacznie lepiej niż ten,
którego pozbył się w Szwecji.
- Nie pochodzisz z Finlandii - stwierdziła dziew
czyna, mrużąc oczy.
Patrik potrząsnął głową. Uśmiechnął się, szeroko
rozsuwając szczęki pokryte wielodniowym zarostem.
W jego twarzy dominowały usta właśnie i lekko
spłaszczony nos, tak że rzadko kto zwracał uwagę na
niebieskie oczy. Gdyby nie zaczątki brody, można go
było wziąć za niedorostka.
- Patrik Jonsson - przedstawił się. - Jeszcze parę
dni temu byłem Szwedem, od niedawna uznaję się za
Norwega. Nie sądzisz, panienko, że ten kraj potrze
buje mężczyzn jak ja? Silnych i gotowych wyciągnąć
pomocną dłoń w potrzebie?
Uśmiechnęła się niewyraźnie. Patrik nie pojmował,
że ktoś może wyglądać tak zachwycająco w zwykły,
nieświąteczny dzień.
- Sama w takim miejscu? - nie mógł się nadziwić. -
Czy to nie nazbyt niebezpieczne dla młodej kobiety?
Roześmiała się perliście.
- Jadę po skóry do brata.
Patrik przypomniał sobie, że niedawno minął ja
kieś zabudowania.
- Czy pozwolisz przyłączyć się zdrożonemu wę
drowcowi? - zapytał. - Brakuje mi kontaktu z ludźmi.
- Możesz dołączyć do mnie - przystała. - Knut nie
raz gościł u siebie przybyszów zza granicy. Znajdzie
się jakiś kąt dla ciebie. A więc masz na imię Patrik?
Przytaknął, wybaczając dziewczynie, że zapomniała
nazwisko. Skąd miała wiedzieć, że to spotkanie było
zrządzeniem losu? Jeszcze zdąży zapaść jej w pamięć.
- Tak, Patrik - rzucił swobodnie. - A ty?
- Ida - odrzekła. - Wskakuj na kozioł, Patriku.
Szwedów jeszcze nie gościliśmy pod naszym dachem.
Na podwórzu przed domem Knuta i Anjo stał ja
kiś wóz. Ida uniosła brwi w zdziwieniu, bo wizyty
należały do rzadkości o tej porze roku. Pojawienie
się Patrika w chwili, kiedy najbardziej potrzebowa
ła pomocy, wydało się jej wystarczająco niezwykłym
wydarzeniem, obecność jakichś nieznajomych w za
grodzie brata miała wręcz niepokojący wymiar. Bóg
jeden wie, po co przybyli.
- Po pańsku mieszka ten twój brat - ocenił Patrik,
zeskakując z wozu, zanim ściągnęła lejce.
Ida nie miała czasu odpowiedzieć. Zebrała suknie,
by ich nie zmoczyć o oszronioną ziemię, i pospieszy
ła do wejścia. Szron był na swój sposób urzekający.
Pokrywał wszystko delikatnym welonem, jakby zima
nie miała serca kłaść dywanu ze śniegu na to, co pięk
ne. Jakby zwlekała, rozkoszując się barwami jesieni.
Ida bez pukania weszła do środka. Patrik zaś nie
należał do ludzi, którzy wstydliwie trzymają się na
uboczu, i podążył za dziewczyną.
Ogromną kuchnię Anjo wypełniał zapach pieczone
go chleba, ale w powietrzu wisiało coś jeszcze. Anjo
stała wsparta ramieniem o drzwi do izby i przyłożyw
szy do nich ucho, nasłuchiwała odgłosów z wewnątrz.
Karl trzymał się matczynego fartucha, ssąc kciuk, na
wet po nim znać było niepokój. Helena siedziała sku
lona na kuchennej ławie, przerażona bardziej niż
w chwili, gdy po raz ostatni widziała męża.
Ida stanęła na środku kuchni. Patrik zamknął
drzwi za sobą.
- Co się dzieje? - spytała, przenosząc wzrok z An
jo na Helenę. - Gdzie jest Knut?
- Poborcy podatkowi - szepnęła Anjo. Za cicho,
więc powtórzyła te dwa słowa jeszcze kilkakrotnie. -
Doszły ich plotki, że Knut ma złoto - dodała, nie
zważając na obecność Patrika.
- Głupio postąpił, pomagając ludziom - wyrwało
się Idzie. Knut użył złota, by wesprzeć pobratymców,
kiedy pożar strawił pół wioski. - Pomaganie innym
nigdy nie przynosi nic dobrego - dodała z rozczaro
waniem. - Wyobrażamy sobie, że zawiść nie istnieje,
ale wasz dostatek musiał być solą w oku dla wielu.
Skąd w ludziach tyle podłości? - Opadła ciężko na ła
wę koło Heleny. - Co im powiedział?
- Przyznał, że ma trochę kruszcu - odrzekła Anjo.
Pobladła, nasłuchiwała odgłosów zza drzwi, nie prze
rywając wymiany zdań z Idą. W końcu jej wzrok spo
czął na Patriku.
- Któż to zacz?
- Szwed - wyjaśniła Ida i w krótkich słowach opi-
sała wypadek z wozem i nieoczekiwane pojawienie
się Patrika. - Pomyślałam, że przygarniecie go na ja
kiś czas. U nas na cyplu przydałaby się para dodat
kowych rąk do pracy, ale pod nieobecność Sedolfa
wolę nie wystawiać się na języki. Ludzie wciąż pa
miętają moją matkę - dodała z westchnieniem. -
W ciemne jesienne wieczory nie mają nic innego do
roboty, jak odkurzać stare wspomnienia. Patrik dal
by pożywkę dla nowych plotek.
Anjo uśmiechnęła się. Ida potrafiła być bezlitosna
w swoich ocenach.
- Nie najlepszy wybrałeś dzień - odezwała się cie
pło do przybysza - ale witamy cię w naszych progach.
Pozostaje mieć nadzieję, że ludzie nie zaczną gadać
o tobie i Helenie. Helena jest Finką, ale zaliczamy ją
do rodziny. Przed czym uciekłeś?
Patrik usiadł na zydlu przy stole, tak by móc wi
dzieć obie urodziwe dziewczyny. Na jasnowłose jak
Helena napatrzył się dość w swoim krótkim życiu.
Takie jak Ida, o włosach barwy ognia i oczach rzuca
jących błyskawice, spotykał znacznie rzadziej. Jedno
pytanie nie dawało mu spokoju: kim jest Sedolf?
- Przed niczym nie uciekam - odrzekł beztrosko. -
Przybywam, by ofiarować swoje usługi temu krajowi.
Czyż Norwegia nie powinna być mi wdzięczna?
Anjo uśmiechnęła się mimowolnie.
- Potrafisz mnie rozbawić - powiedziała. - To, że
przybywasz w taki dzień, nie jest może dziełem przy
padku.
Zza ściany dochodziły strzępy rozmowy, ostre,
twarde głosy nieznajomych i stanowcze odpowiedzi
Knuta. Bliscy nie mogli mu pomóc. Musiał sam de-
cydować, walczyć o wolność i przyszłość rodziny.
Ida podciągnęła kolana pod brodę. Dobrze wie
działa, ile Knut poświęcił, by zdobyć spuściznę po oj
cu, i jak bardzo ryzykował, ukrywając ją w tajemni
cy. To, że posiadł więcej ziemi niż ludzie żyjący tu
od pokoleń, wydawało się wystarczająco podejrzane.
Jeszcze większe zadziwienie wywoływał fakt, iż po
trafił się dzielić z potrzebującymi. Takie wieści roz
chodziły się szybko.
I nic dziwnego. Ludzie gadali, jedni powodowani za
wiścią, inni czystą bezmyślnością, a poborcy podatko
wi mieli oczy i uszy szeroko otwarte. Kiedyś usiłowali
dobrać się do ojca, ale Reijo okazał się sprytniejszy. Ze
skarbu ukrytego w ścianie sauny korzystał w ostatecz
ności, na co dzień sprawiał wrażenie człowieka, który
w życiu nie miał bryłki złotego kruszcu w rękach.
Ida obrzuciła przybysza przeciągłym spojrzeniem.
Skąd pewność, że jest Szwedem?
Patrik wyczuł wzrok dziewczyny na sobie i pod
niósł oczy. Dostrzegła w nich to coś, czego nie chcia
ła już widzieć w spojrzeniu żadnego mężczyzny po
za Sedolfem. Dobrze im było ze sobą. Być może nie
wyraziła tego wystarczająco jasno, ale liczyła na to,
że nieznajomy młodzieniec właściwie pojął jej słowa.
I z pewnością był Szwedem. Ufała, że zjawił się
przypadkiem, a nie na zlecenie poborców, którzy
wiedzieli, że jest siostrą Knuta. Urzędnicy królewscy
potrafili się posługiwać wymyślnymi fortelami, ale
tym razem Ida nie wyczuwała zagrożenia. Zza ściany
dochodził ją spokojny głos brata. Nie znała go dotąd
od tej strony, zmienił się nie do poznania po powro
cie z Finnmarku. Ida kochała go bardzo, ale nie spo-
sób wiedzieć wszystkiego o tym, kogo darzy się uczu
ciem.
Anjo odskoczyła gwałtownie od drzwi, które
otworzyły się z trzaskiem. Karl wyglądał ostrożnie
zza fałdów matczynej spódnicy. W szeroko rozwar
tych oczach chłopca czaił się strach. Co zapamięta
z tej wizyty? Dwóch mężczyzn ubranych w czarne
stroje podróżne. Ida zastanawiała się, gdzie spędzili
poprzednią noc. Gdyby zjawili się tego samego dnia,
lądem czy morzem, w domku na cyplu niechybnie
dostrzeżono by ich przybycie.
Nie pokazali twarzy, Ida zapamiętała tylko głos
jednego z nich:
- Masz jeden dzień, Knucie synu Karla. Wrócimy
tu jutro i przewrócimy dom do góry nogami, jeśli od
mówisz współpracy. Albo zabierzemy cały inwentarz,
wybór należy do ciebie. Dla opornych pozostaje
twierdza. W tym względzie macie rodzinne tradycje...
Ida zapamiętała ten władczy ton i choć nie ujrzała
twarzy urzędnika, poznałaby go po głosie. Knut poja
wił się w kuchni. Był blady, krople potu wystąpiły mu
na czoło. Zapewne nie uszło to uwagi przybyszów.
- Ci przeklęci poborcy zjawiają się zawsze nie
w porę - wychrypiał i objął Anjo. Karl wcisnął się
między rodziców i złapał oboje kurczowo za nogi,
przerażony ciszą, która nagle zapadła, i tym, że zu
pełnie nie zwracali na niego uwagi.
- Ktoś musiał donieść im o tobie...
Knut pokiwał głową i pocałował Anjo w czoło, nie
zauważając pozostałych.
Patrik odwrócił głowę. Spodziewał się kogoś star
szego, a ten mężczyzna nieznacznie tylko przewyż-
szał go wiekiem. Za to jego żona miała znacznie wię
cej lat wypisanych na twarzy. Niewyobrażalne. Knut
był wyraźnie młodszy od swojej żony, lecz wygląda
ło na to, że ją kocha. Pomimo wszystko...
- Mamy gościa - szepnęła Anjo. Dopiero wtedy
Knut dostrzegł młodzieńca.
- Zagubiona owieczka - dodała Ida. - Znalazłam ją,
ale nie mogę przygarnąć. Ludzie powiedzą, że wzię
łam sobie kochanka, kiedy mąż ruszył na Lofoty.
Knut przywitał się z Patrikiem i tych kilka chwil
starczyło, by ocenić nieznajomego. Spodobało mu się
to, co zobaczył. Uczciwe, otwarte spojrzenie, buń
czuczna mina, typowa dla kogoś, kto zobaczył nie
wiele świata. Wesołe iskierki w oczach. Nawet to, że
Patrik nie odrywał wzroku od Idy, nie nastroiło doń
Knuta negatywnie. Wolno patrzeć na ładne dziewczę
ta, nawet jeśli są zamężne.
- Poborcy podatkowi wszędzie tacy sami - stwier
dził Patrik. Stracił pewność siebie. Knut, choć niewie
le starszy, onieśmielał go. Wyglądał na człowieka,
którego niełatwo zbić z pantałyku.
- Schowałeś wszystko w jednym miejscu? - zdzi
wiła się Ida.
Knut zdecydował się zaufać nieznajomemu. Przed
Heleną nie musiał niczego ukrywać, wiedziała wy
starczająco dużo. Zresztą traktował ją nieomal jak
członka rodziny.
Potrząsnął głową.
- Trzymasz wszystko w domu?
- N i e .
- Większość?
- Całkiem sporo.
1 - Kiedy Sedolf wróci z Lofotów, jak się ociepli, po wiosennym jarmarku... - Reijo Kesaniemi wciąż się wahał. Ida, Sedolf, Knut, Anjo i Helena przysłuchiwa li mu się w milczeniu. - Wtedy pojadę do Finlandii. Spojrzeli na niego wszyscy poza Heleną. Helena wolałaby nie słyszeć słów Reijo. Jakiś głos podpowia dał jej, że to przez nią, ale wolałaby i jemu nie dawać wiary. Zbyt często ulegała podszeptom, które nigdy nie przyniosły jej nic dobrego. Pozostali nie okazali zdziwienia. Dobrze wiedzie li, że Reijo tęskni za Mają i niepokoi się o jej los. Zda rzało się, że za pośrednictwem jakiegoś kupca czy przygodnego wędrowca docierał do nich list znad od ległej Zatoki Botnickiej, pisany na czerpanym papie rze i zalakowany szlachecką pieczęcią. Głos Mai za mknięty w literach, w słowach stawianych z coraz większą biegłością. Ledwie go rozpoznawali. O, tak, wiedzieli, że Reijo tęskni za nią, i nie sprze ciwiali się jego planom. I żadne z nich poza Heleną nie doszukiwało się w zamierzeniach Reijo niczego szczególnego. Helena zaś umarłaby raczej, niż zdradziłaby się ze swymi po dejrzeniami. Mogłaby przez przypadek podsunąć mu pomysł, którego wcale nie rozważał. Rok tysiąc siedemset czterdziesty dziewiąty miał
się ku końcowi. Rodzinie na cyplu w głębi fiordu Lyngen przyniósł wiele cierpienia. Wiele cierpienia, ale i promyk słońca, cień nadziei na przyszłość. Cierpienie zresztą wpisane było w losy rodu Alatalo, szczęście zaś rzadko mu sprzyjało. Teraz jednak powiał przychylny wiatr. Knutowi i Anjo po wodziło się niezgorzej. Knut polubił pracę na roli i do glądanie inwentarza. Mały Karl był żywy jak srebro i radosny jak promyk słońca. Szło mu na drugi rok. Rodzina na cyplu powiększyła się. Ida wyszła za Sedolfa podczas jarmarku. Tworzyli szczęśliwą parę, związaną głęboką miłością. W lutym oba maleństwa Idy miały skończyć rok. Maja żyła w Finlandii w innym świecie, którym im wszystkim, nawet Reijo, zdawał się nierzeczywisty. Reijo pragnął wprawdzie tego co najlepsze dla swej przybranej córki, ukochanej dziewczynki, która przeobraziła się w kobietę, nigdy jednakże nie ośmie liłby się pragnąć tak wielkiego bogactwa. Tylko He lena znała takie życie. Ale Helena milczała. Pojawiła się wśród nich zbita, poznaczona ranami od noża, ale pod staranną opieką Anjo rozkwitła. He lena Hallencrantz, niewysoka, krucha i piękna, roz jaśniała swą obecnością skromne izby domostwa. Nie robiła wiele, zresztą nie potrafiła wykonywać czyn ności, które składały się na codzienność w Ruiji, a sztuka konwersacji, haftu i tańca nie była w cenie na dalekiej północy. Miała jednak otwarty, chłonny umysł i pogodną naturę. Nie sposób było nie lubić tej dziewczyny, nie spo sób odmówić opieki. Choćby po to jedynie, by wy wołać promienny uśmiech na jej twarzy.
Osiemnastoletnia Helena, ani wdowa, ani mężat ka, zbudowała sobie pośród nich swój własny świat. Reijo zdawał sobie sprawę, że będzie musiał ją roz czarować. Wiedział, że dziewczyna marzy, by zostać z nimi. Nieustannie powtarzała wyuczoną formułkę o spalonych mostach. Współczuli jej, pragnęli przygarnąć ją do siebie, ale Reijo żył dostatecznie długo, by wyobrazić sobie ból ro dziców, który bierze się z niepewności o losy dziecka. I nie wierzył już, że można spalić za sobą wszyst kie mosty, zatrzeć wszelkie ślady i rozpocząć nowe życie, nie tracąc jakiejś cząstki samego siebie. Po spa lonych mostach pozostaje choć popiół. Nie da się uciec przed bólem, który tkwi w sercu. Sam próżno próbował. Reijo wybierał się do Finlandii z nastaniem wiosny i zamierzał odwieźć Helenę do domu. W końcu bę dzie musiał jej o tym powiedzieć. W domku na cyplu krzątano się pracowicie. Ida pa kowała rybacki worek Sedołfa. Sedolf nie uważał, by małżeński stan dawał mu prawo do próżnowania. Młodzi mieszkali z Reijo, ale to nie mogło trwać wiecznie, Sedolf miał swoją dumę. To, że kilka poko leń zamieszkiwało pod jednym dachem, nie było wprawdzie niczym niezwyczajnym, ale Reijo różnił się znacznie wiekiem od sędziwych dziadków. Sedolf dobrze rozumiał Idę, która uparcie twier dziła, że Reijo zasługuje na nową szansę od losu, a tej nie dostanie, mając na utrzymaniu córkę, zięcia i dwoje wnucząt. Zamierzał zarobić dość pieniędzy, by kupić własny
dom. Wiedział, że Reijo pożyczyłby mu potrzebną sumę bez wahania, gdyby tylko go o to poprosił. Zresztą Reijo sam o tym wspomniał, kiedy młodzi się pobrali. Kiedyś, powiedział, dał Mai własny dom, w podarku weselnym, tak się wyraził. Teraz chciał uczynić to samo dla Idy. W końcu była jego jedyną rodzoną córką. Wyznaczył nawet kawałek ziemi i zaofiarował swą pomoc przy wznoszeniu zabudowań. Na ciesielstwie znal się lepiej niż ktokolwiek w okolicy. Ida gotowa była przyjąć propozycję, ale Sedolf się sprzeciwił, licząc na zrozumienie Reijo. Zamierzał sam zapracować na dom dla własnej rodziny. Reijo uczynił dość, przyjmując ich pod swój dach. - Chętnie spotkałabym się z Mają - szepnęła za myślona Ida. Zazwyczaj nie zniżała głosu do szeptu, więc wszy scy ze zdziwieniem poszukali jej wzrokiem. Knut przypomniał sobie, że kiedyś obiecał Idzie wyprawę do Tornedalen. Przemknęła mu przez głowę zatrwa żająca myśl, iż może nigdy nie spełni tego pragnie nia. Dolina wydawała się tak odległa. A spotkanie z Mają zupełnie nieprawdopodobne, nie przez wzgląd na odległość, a raczej na zmianę, która zaszła w siostrze. Choć może źle ją osądzali? - Nie możesz jechać. - Reijo rozstrzygnął sprawę jednym krótkim zdaniem. Ida wiedziała o tym doskonale, ale w jej oczach po jawił się smutek, a kąciki ust opadły. Chciała ukryć rozczarowanie, lecz wyraz twarzy aż nadto zdradzał stan ducha. - W Suomi nie ma czego szukać - orzekła twardo
Helena, zaciskając usta. Nie patrzyła na nikogo i nie sposób było orzec, czy zwraca się do Idy czy do Re- ijo. - Ci, co niczego nie mają, i tam są biedni. Zamoż niejsi zaś próżno gonią za szczęściem. Nie ma tam czego szukać - powtórzyła. - Nie tęsknię za Finlan dią. Dla mnie mogłaby nie istnieć. - Gorzkie słowa - stwierdził ostrożnie Reijo, szuka jąc wzroku dziewczyny. Dojrzał w jej spojrzeniu coś więcej niż młodzieńczy upór. Jakiś ból, którym dotąd się nie podzieliła. Którym może nie chciała się dzielić. To było jej życie, jej przeszłość. Sama musiała zde cydować, kogo dopuścić do tajemnicy. - Wypowiedziałam je szczerze - dodała. - Gdyby twoje oczy widziały to, co moje, a twoje uszy usłysza ły, com ja słyszała, zdumiałbyś się moją łagodnością. Reijo przyglądał się jej długo. Dziewczyna mówi ła z przejęciem, które wydałoby się Reijo przesadne, gdyby szło o kogoś innego. Finowie odznaczali się większą porywczością niż chłodny i wstrzemięźliwy naród zamieszkujący po- brzeża fiordów. W żyłach Heleny płynęła gorąca krew. Pośród ludzi równych jej urodzeniem panowanie nad uczuciami uważano za zaletę, zwłaszcza jeśli cho dziło o kobiety. Dziewczyna przyswoiła sobie tę umiejętność, ale nie do końca, wciąż miała w sobie coś z dzikiego ptaka. Nosiła w sercu ból, którym nie chciała dzielić się z nikim. Ten ogień, który ją trawił, stanowił pewien dysonans w naturze Heleny, wciąż przecież bardziej dziecka niż kobiety. Reijo tak właśnie ją traktował, wszak była młodsza od Idy. Żyła odgrodzona od niebezpieczeństw, ale i w jej świecie nie brakowało zła, intryg i zdrady...
Wciąż przytłaczało ją brzemię wspomnień. Reijo za stanawiał się, ile czasu upłynie, zanim zdoła się od nich uwolnić. Może całe życie. Tyle czasu nie miał. Tyle cza su nie miała reszta jego rodziny. Jego wpływ na Hele nę malał wraz z powrotem dziewczyny do równowagi. Teraz zwracała się do Anjo i Idy, z rzadka tylko szukając ojcowskiego oparcia, które mógł jej zaofia rować. Upłynie jeszcze parę miesięcy i nastanie wio sna. Wtedy przeprowadzi ją przez mosty, które uzna ła za spalone. Zawiezie ją do Suomi. Do domu. Helena była taka młoda, sama nie wiedziała, cze go chce. Młodzi ludzie są jak nieociosany kamień. Wierzą niezachwianie, że duma to najważniejsza rzecz pod słońcem. Została wychowana do życia, które Reijo znał z po bieżnego oglądu. To, co zobaczył, utwierdzało go w przekonaniu, że trzeba nieludzkiej siły, by rezygno wać z dostatku. Helenie zdawało się, że jest dość silna, ale prędzej czy później zacznie tęsknić. I ból powróci. Ida również przyglądała się Helenie. Badawczo i sta rannie, tak jak miała w zwyczaju, tak jak czyniła to Raija. Nic nie mogło umknąć przed jej wzrokiem. Na uczyła się już jednak panować nad językiem. Ujrzała to, co Reijo, ale oboje zachowali wyniki swych obser wacji dla siebie. Z niezwykłą łagodnością wyrzekła: - Nikt nie mówi, że masz jechać, Heleno. Nikt z nas nie zmusi cię do wyjazdu. Powiodła wzrokiem po siedzących. Dobry Boże, ten wzrok zmiękczyłby najbardziej zatwardziałe serce. Reijo wyczuł, że na nim dłużej zatrzymała spojrze nie. Ich związek przekraczał czasem ramy zażyłości,
jaka zazwyczaj łączy ojca z córką, rozumieli się aż na zbyt dobrze. Tym razem Reijo ukrył twarz pod ma ską. Przyjdzie jeszcze chwila, kiedy będzie musiał roz czarować swą ukochaną jedynaczkę. Jeszcze jedna para oczu zawisła na nim spojrzeniem. Równie przenikliwym i badawczym jak spojrzenie Idy. Para szarych oczu, które miały powód, by mu nie ufać. Reijo wytrzymał wzrok Heleny. Patrzył na nią pew nie i bez wahania, jakby chciał powiedzieć, że nigdy jej nie skrzywdzi. I wcale nie miał takiego zamiaru. Osiemnastoletnia dziewczyna nie wie jeszcze, co dla niej najlepsze. - Wszyscy pragniemy twego szczęścia - rzekł jedy nie, pocieszając się w duchu, że nie kłamie. Helena opuściła głowę. Czyżby dosłyszała ukryty podtekst w jego słowach? Poza nią nikt niczego nie za uważył, tak mu się przynajmniej zdawało, ale Helena miała wyczulony słuch. W jej kręgach z gier słownych uczyniono prawdziwą sztukę. Sytuacja była nieomal komiczna. On, czterdziesto dwuletni nieomal mężczyzna, bał się zdemaskowania przez dzierlatkę! W życiu nieraz dopadał go strach, nigdy dotąd jed nak z powodu tak niewinnej istoty jak Helena. - W Finlandii mieszka ktoś, kogo kocham - dodał, nie patrząc na nikogo. - To, rzecz jasna, wielka różnica. Helena wzdrygnęła się, a może tylko tak mu się zda wało. Postępował nie do końca uczciwie, grając na uczuciach dziewczyny, ale pozostało mu niewiele cza su na to, by przywieść ją do opamiętania. - Ja nie mam tam nikogo - powtórzyła dziewczyna, wysuwając dumnie podbródek. Musiało ją to wiele
kosztować. Nieustannie powtarzała te same słowa, jakby na silę usiłowała je uprawdopodobnić. Jaka szkoda, że urodziła się szlachcianką! Łączyła w sobie tyle przymiotów. Powinna była przyjść na świat w szarej chacie z bali krytej torfowym dachem. Mogłaby być jedną z nich, Alatalo, potrafiła bowiem nosić się z równą im dumą. Nie wracali już w rozmowie do Finlandii. Chętnie wymieniliby się uwagami na temat Mai, ale przez wzgląd na Helenę porzucili ten zamiar. Lepiej mil czeć, jeśli wspomnienia sprawiają komuś ból. Rozeszli się do własnych zajęć. Dom Reijo znów opustoszał. Za każdym razem przeżywał to równie mocno, pożegnania wywoływały kłujący ból w piersi. Zbyt mocno ich kochał. Zbyt często doświadczał straty. Opuszczali go z własnej woli lub przez zrzą dzenie losu. Nigdy jednak nie przestał ich kochać. Elise. Mattiego. Mai. I Raiji - jej zniknięcie przeżył najdotkliwiej. Wszyscy, których darzył uczuciem, odchodzili. Nie potrafił już rozstrzygnąć, czy traktować to w ka tegoriach zwycięstwa czy porażki. Wiedział jednak, co jest najgorsze. Co kładzie się ciężarem na piersi, ściska za gardło. Pojmował, dla czego budzi się w nocy, zlany zimnym potem. Znał imię tego przeklętego kompana, który targał go za włosy i przenikał boleścią wszystkie mięśnie. Samotność. Pośród ludzi otaczających go miłością, wśród śmiechu, codziennej krzątaniny i radosnej dziecięcej paplaniny pozostawał bezgranicznie samotny. Brakowało mu zażyłości z drugim człowiekiem,
z kimś równym sobie, powiernikiem myśli. Dzieci nie wystarczą, wiedział o tym dobrze. Potrzebował przy jaźni, bezbrzeżnej jak morze, w którego wodach sło wa i myśli mieszają się tak, że nie sposób odróżnić, od kogo pochodzą. Pragnął prawdziwej przyjaźni. Głębokiej, wiecz nej, leczącej duszę. Już jej nie miał, utracił tyle razy. Kalle, Mikkal, Rai ja - przeżył ich wszystkich. Ma ja, z którą dzielił tak wiele, znalazła się poza nawia sem jego życia. W tym wypadku tak właśnie powin no pozostać. Czasami przyjaźń przybiera złe formy, dla jednej ze stron lub dla obu. Maja odnalazła swoje miejsce. Rei jo został sam. Wstał raptownie i podszedł do drzwi. Pod okapem przy schodach wisiał płat suszonego mięsa. Trzeba się czymś zająć, kiedy myśli tłoczą się nachalnie, uciec przed spojrzeniami młodych. Wcale nie uważał się za starca, wciąż jeszcze był głodny życia, wciąż jeszcze tliły się w nim chłopięce marzenia. Reijo nie zastanawiał się, co czyni. Nie zdawał so bie sprawy, co kiedyś ujrzały oczy Heleny. Nie po siadł jej wspomnień i strachu, nie miał tych samych ran na duszy. Pamiętał, w jakim znaleźli ją stanie, ale wszystkie kobiety, które znał, potrafiły wyprostować kark i odpowiedzieć ciosem na cios. Obtarł klingę noża o spodnie, zanim wbił ją w po łeć mięsa. Co później pamiętał? Kąciki ust wygięte w dół w grymasie bólu. Pobielałe wargi, błysk zaciśniętych zębów. Ściągnięte brwi, zwężone szparki oczu. Po-
trzasnęła głową, spojrzała na Reijo i zobaczyła coś więcej. Dostrzegł to we wzroku dziewczyny, który szukał czegoś w półmroku poza słabym kręgiem światła rzucanym przez lampę. Ból. Potem rzuciła się do drzwi. Helena. W cienkiej bluzce, spódnicy wybiegła w li stopadowy chłód, na przenikliwy wiatr z północy. Mroźne szpilki, bolesny pocałunek zimy na skórze, przebijały lekkie odzienie. Bólem zwalczała ból. Reijo nie poruszył się przez dłuższą chwilę. Sie dział, przenosząc wzrok z własnych dłoni na udziec barani. Nóż wciąż tkwił w mięsie, nie zdążył jeszcze odkroić ani kawałka. Anjo zerwała się z miejsca. Ida znalazła się w drzwiach przed nią, była równie lekko ubrana jak Helena. Dopiero wtedy Reijo pojął przyczynę dziwnego za chowania dziewczyny, zobaczył całą scenę jej oczami. I zaczął sklejać okruchy jej życia. Wstał, wyciągnął nóż i wetknął go do pochwy. Czuł na sobie wyczeku jący wzrok, nawet Knut i Sedolf patrzyli na niego. Obaj byli dorośli i potrafili podejmować decyzje. Te raz wyglądali na bezradnych. Jak większość młodych mężczyzn tracili pewność siebie, gdy należało stawić czoło kobiecym uczuciom. Reijo miał w tym względzie niejakie doświadcze nie i dość lat, by nie obawiać się ośmieszenia. Chwycił swoją kurtę i płaszcz Heleny. Ida przytrzy mała mu drzwi, a Reijo poklepał córkę po policzku. W jej wzroku kryła się wdzięczność. - Zajmę się tym - powiedział zdecydowanym gło sem, choć wcale nie czuł zbytniej pewności. Człowiek
zwykle pokazuje światu nieprawdziwy obraz siebie, z wiekiem zamalowuje go kolejnymi warstwami. Reijo rozwiązywał problemy. Wszyscy tego wła śnie od niego oczekiwali, a on robił, co do niego na leżało. Czasami z dobrym rezultatem. Helena ukryła się za ścianą sauny. Reijo wiedział, gdzie jej szukać. Dziewczyna nie urodziła się nad mo rzem, więc nie zeszła nad brzeg. Ida tak właśnie by uczyniła. Cienie świerków nie sięgały za dom, ale ściana z ba li i skalisty pagórek skrywały to miejsce w półmro ku. Zresztą dzień chylił się już ku zachodowi. Helena opierała się o zimną ścianę z rękami złożo nymi na piersiach. Jej ramionami wstrząsały spazmy płaczu. Reijo owinął dziewczynę płaszczem i stanął tak, by osłonić ją od wiatru. W zapadającym zmierzchu nie potrafił uchwycić jej wzroku. Chwytał jedynie błysk białek, co świadczyło o tym, że rzucała mu co chwi la ukradkowe spojrzenia. - Nie uciekasz teraz przede mną? - spytał ciepło. Nie miał trudności, by nadać głosowi takie brzmie nie, kiedy rozmawiał z Heleną. Odpowiedziała mu szlochem. - Sądzę, że przestraszyłaś się ruchu, który uczyni łem - dodał cicho. - Przecież nie noża, bo dotąd to lerowałaś jego widok. Nosimy noże na co dzień, nie zwracałaś na to uwagi, Heleno. To ten ruch... - Obtarłeś go o udo - pisnęła. Tysiące mężczyzn powtarza ten sam gest. Brudne ostrze noża obciera się o udo. Albo o rękaw kurty. N ó ż jest męską bronią.
Wciąż płakała obrócona do niego plecami. Nawet w ciemności nie odważyła się stanąć z nim twarzą w twarz, przerażona nagłą eksplozją własnych uczuć. Reijo domyślał się, że w dzieciństwie trzymano ją w ostrej dyscyplinie. Helena była damą i poczucie godności nie pozwa lało jej na zachowania niegodne osoby szlachetnie uro dzonej. Duma, zauważył, krępowała ją niczym ciasny gorset. Poznał ją dobrze, nauczył się rozpoznawać róż ne strony natury tej dziewczyny, tak jak kaprysy i na wyki własnej córki. Ida jednak była przy nim przez ca łe dorosłe życie. Helena przez krótką chwilę. Panował przenikliwy ziąb. Znać było, że jesień odeszła w przeszłość jakiś czas temu. Ludzie wpraw dzie nie wierzyli w nastanie zimy, zanim trzy razy nie odgarnęli śniegu ze ścieżki do obory, ale późny listopad trudno określić innym mianem. Reijo położył dłoń na ramieniu dziewczyny. Sku liła się pod dotknięciem jego ręki, zesztywniała, ale przestała płakać. Połknęła łzy. - Jeśli chcesz z kimś porozmawiać, Heleno, to je steśmy na twoje wezwanie. - Zwracał się do niej takim samym ciepłym tonem, jakiego używał w rozmowach z wnuczętami. Nie tym szorstkim, zdecydowanym głosem, jakim rozmawiał z mężczyznami, czy lekko ironicznym, którym zdarzało mu się konwersować z Idą czy Anjo. Helena przypomniała sobie w nagłym przebłysku puzderko z kosztownościami, które po rzuciła przed wyjazdem. Curt zbił ją z tego powodu. Nie mogła zabrać ze sobą świecidełek. Rodzinne skar by nie powinny przepaść w obcym kraju. Należały bardziej do rodu niż do niej.
Reijo kojarzył się jej ze szlachetnym kamieniem, szlifowanym w niezliczone fasety, świecącym coraz to innym blaskiem w zależności od tego, z której strony skierować na niego wzrok. Zielone oczy... Dwa szmaragdy... Tego nie mogła mu powiedzieć... Mężczyźni nie potrafią zrozumieć, że kobiety bawią się takimi my ślami. Poza tym nad fiordami nie wiedziano zapew ne, co to szmaragdy. Zawstydziła ją ta myśl. A niby skąd mieli wiedzieć? Mogłaby wpleść jakieś wyjaśnienie. Mogłaby uśmiechnąć się do Reijo i powiedzieć, że ma oczy jak szmaragdy. Jak drogocenne kamienie. Kobiety nie mówiły mężczyznom takich rzeczy. Przynajmniej nie kobiety jej stanu. Ida mogłaby wy rzec takie słowa do ukochanego. Ale Helena nie by ła Idą. Natłok myśli. Powiedział, że są na jej wezwanie. Jakby sama tego nie wiedziała. Nie potrafiła jednak rozmawiać o przeszłości. Chyba że w taki sposób. Okruchy wspomnień wyrywane w chwilach rozhuś tanych emocji, skrwawione słowa na czubku języka. Słowa, które chowała w sobie, lecz nie zaprzeczała im, jeśli wypowiadały je inne usta. Reijo był mądry. Zamknęła oczy i znów szybko je otworzyła. Nie mogła znieść obrazu, który się pojawiał pod powie kami, Reijo wycierający nóż o udo, tak jak... Inny obraz. Ten sam gest. Skąd o tym wiedział? Reijo był zbyt mądry. Wciąż trzymał dłoń na ramieniu Heleny w cie płym, uspokajającym geście i ta dłoń była jak jedyna
nić łącząca ją z innym człowiekiem. Czuła się osa motniona jak wyspa bez portów i mostów. W ciemności i na wietrze, z dala od ludzkich spoj rzeń Helena rzuciła się w ramiona Reijo, objęła go za szyję i przywarła doń. Płakała, póki oczom nie za brakło łez. Nie sądziła, że kiedykolwiek odważy się okazać ty le ufności drugiemu człowiekowi. I nie przypuszcza ła, że kiedykolwiek spotka się z takim szacunkiem. Nie zadrwił z niej, nie odtrącił. Trzymał w obję ciach i nie wyrzekł ani jednego słowa. Był na jej we zwanie, tak jak obiecał. Reijo zawsze dotrzymywał obietnic. Skąd więc brał się ten strach, kiedy był blisko? Dla czego dostrzegała w jego wzroku coś, czego nie chcia ła widzieć? Nie odważyła się napomknąć o tym Idzie, bo ta mogła ją źle zrozumieć. Uznać, że w zachowaniu Re ijo jest coś nieprzystojnego. A przecież nie było! Helena zapłonęła na samą myśl. Nie godzi się tak myśleć o Reijo. Zbyt wielki to człowiek, by przypisywać mu nie czyste intencje. - Czujesz się lepiej? - spytał łagodnie. Nikt dotąd nie zwracał się do niej w taki sposób i Helena w na głym przebłysku pozazdrościła Idzie ojca. Jej własny odnosił się do niej zupełnie inaczej w te rzadkie chwi le, kiedy pojawiał się w domu. - Lepiej? - odrzekła gorzko. - Czy kiedykolwiek będzie lepiej? - Musisz tyle wyrzucić z siebie - powiedział mięk ko - i musisz zrobić to po swojemu. Minie wiele cza-
iI su i nieraz jeszcze zapłaczesz. Ale z każdym wyzna niem poczujesz się lepiej. Helena otarła łzy i uwolniła się z objęć Rei jo. Nie mogła oprzeć się zdziwieniu, że on wciąż znajduje właściwe słowa. - Dziękuję - szepnęła i rzuciła mu ukradkowe spoj rzenie. Nie zobaczyła nic poza profilem, odrobinę ciemniejszym niż mrok wokół niego. Czupryna Re- ijo łapała światło gwiazd. Helena pobiegła do domu, teraz dopiero czując, jak ziąb przeszywa jej ciało. Nie mogła zostać z Reijo ani sekundy dłużej. Nie ruszył za nią. Wiatr szarpnął skrajem jej spódnicy, jakby za praszał Helenę do tańca. Weszła do nagrzanej izby, zmarznięta, z czerwo nymi obwódkami wokół oczu. Napotkała ostrożne uśmiechy, które rozkwitły jak kwiaty na jej powita nie. Trwali przy niej, tak jak obiecał Reijo. A on sam oszczędził dziewczynie upokorzenia. Nie wciągnął jej do izby z szyderczym grymasem na twarzy. Serce Heleny wezbrało ciepłem. Zdjęła płaszcz i zbliżyła dłonie do ognia. Usłyszała głos Knuta, któ ry nakłaniał Anjo do pójścia do domu. Trzeba było oporządzić zwierzęta. Reijo wszedł do szopy. Zapalił lampę i umocował ją u powały. Wiatr gwizdał przez szpary w ścianach. - Musisz przestać ojcować im wszystkim - mruk nął do siebie. - Jesteś mężczyzną. Wciąż przegrywasz i za każdym razem czujesz się równie podle. Słyszał, jak Knut zaprzęga konia i odjeżdża z An jo. Nie wyszedł, by się z nimi pożegnać. Nie wszystko można ukryć w ciemności.
2 Miał na imię Patrik i przeszłość zbyt skompliko waną, by o niej opowiadać. Był Szwedem i skończył dwadzieścia lat. Coś ciągnęło go na morze. Albo nic, zależy od punktu widzenia. W jego ojczyźnie nastały lepsze cza sy, a kraj rozkwitał pod panowaniem Fryderyka I. Tak przynajmniej twierdzono, ale Patrik tego nie do strzegał. Poza tym nieufnie odnosił się do władców, którzy obiecywali pokój. Prędzej czy później wy buchnie wojna, w której i król szwedzki zapragnie za znać chwały i rozbudować swą potęgę. Szwecja utra ciła wiele ziem na rzecz Rosji przez ostatnie lata. Co prawda chodziło o terytorium Finlandii, ale takie po rażki drażniły dumę każdego panującego. Patrik był młody i nie zamierzał zakończyć życia na polu bitew nym, nie wiedząc nawet, o co walczy. Przede wszyst kim z tego względu ruszył ku północnemu wybrzeżu. Ten kierunek był równie dobry jak każdy inny. Naj ważniejsze, że ruszył w drogę, zerwał z przeszłością. W istocie niewiele wiązało go z tą ziemią, więc nie przyszło mu to z wielkim trudem. Tęsknota za ojczy zną zdawała się pustym słowem, żartem nieomal. Wieczorami przy ognisku zanosił się ironicznym śmiechem na wspomnienie Szwecji.
Patrik lubił się śmiać. A pomysł, by osiąść w rym górzystym kraju, Norwegii, zdawał się całkiem do rzeczy. Gorsi niż on wędrowali w tych latach na północ. Słyszał różne plotki. Traktami wiodącymi ku fior dom ciągnęła rzesza nikczemników. I cóż z tego? Kto dał mu prawo sądu? Czyż i inni nie mogli zacząć życia od nowa? Na odpoczynek wybrał miejsce, w którym ktoś przed nim palił już ognisko. Zawsze tak robił, a ten zwyczaj brał się z wrodzonej mu łagodności. Mija sporo czasu, zanim natura zdoła wygoić rany zadane jej przez człowieka. Czemu miałby palić nowy skra wek ziemi i zadawać mu cierpienie, skoro mógł roz niecić ogień w starym popiele? Tutaj mógłby osiąść. Widział wokół rozliczne śla dy ludzkiej działalności i zastanawiał się, skąd się tu wzięły, skoro nikogo nie spotkał. Nie znalazł odpo wiedzi. Znalazł za to srebrny guzik z wzorem na wierzchu i uszkiem do przyszycia. Dziwny guzik, w życiu takiego nie widział. Patrik schował go jak naj droższy skarb. Pochodził z ubogiej rodziny i nigdy dotąd nie posiadał nic cennego. To, że nowy kraj roz siewał srebro pod jego stopami, uznał za nadzwyczaj gościnny gest. Może przyda się tu na coś? Szwecja zawsze stawiała żądania, nigdy nie dając niczego w zamian. Patrik znalazł namacalny dowód, że decyzja o wyjeździe była słuszna. Droga zabrała mu więcej czasu, niż się spodziewał. Jeszcze na szwedzkiej ziemi musiał pozbyć się konia. Wciąż bawiło go wspomnienie tej transakcji, bo uda-
ło mu się przechytrzyć kupującego. Obawiał się, że szkapa długo nie pociągnie. Otrzymał zapłatę o bla dym świcie, a pokazał chłopu zwierzę późną nocą, kiedy prosił go o nocleg. Korzystną cenę osiągnął czę ściowo dzięki stanowi nietrzeźwości, w którym znaj dował się jego gospodarz. Patrik nie żałował konia. Było to uparte bydlę, którego żadnym sposobem nie potrafił zmusić do pracy. Najgorsze z całego inwen tarza w zagrodzie, w której służył. Dlatego, odcho dząc, zabrał je ze sobą. Miał wrażenie, że los kieruje jego krokami, wybie ra czas i miejsce, jakby z małych kawałków budował układankę, której treści i rozmiarów Patrik nawet się nie domyślał. Pierwszą istotą, którą napotkał w no wym kraju, była kobieta. Zobaczył ją od tyłu; nachy lona w dziwacznej pozie nad uskokiem drogi usiło wała wyprząc konia. Jedno koło wozu zsunęło się z gościńca i pociągnęło w dół cały zaprzęg. Zwierzę zaparło się przednimi kończynami i prychało przera żone. Kobieta przeklinała je grubymi słowami, a Patrik przysłuchiwał się jej z zachwytem. W życiu nie słyszał niczego podobnego z ust niewiasty. - Mogę pomóc? - zapytał. Koń od dawna śledził go szeroko rozwartymi brunatnymi ślepiami, ale lek ceważył jego obecność, jakby uznając, że ze strony człowieka nie grozi mu większe niebezpieczeństwo. - Leimo, stój spokojnie, do diabła... Dziewczyna okazała znacznie większe zaskoczenie niż zwierzę. To wtedy właśnie Patrik doznał uczucia, że jego poczynaniami kieruje los. Cóż innego jak nie los sprawił, że ona właśnie sta nęła mu na drodze? Czy to nie los zepchnął koło
z traktu właśnie tego dnia? Z pewnością przejeżdża ła tędy wielokrotnie, nie doznawszy najmniejszego uszczerbku. Patrik uznał, że w tym nieoczekiwanym zdarzeniu tkwi jakiś głębszy sens. - Oczywiście, że możesz pomóc - prychnęła. - Nie stój jak słup soli, do diaska! Wyprzęgaj konia! - Przy trzymywała zwierzę, przemawiała do niego i uspoka jająco poklepywała po grzywie. Patrik był silniejszy od dziewczyny. Uwolnił ko nia i wepchnął wóz na drogę, po czym razem ponow nie zaprzęgli zwierzę. Patrik poklepał je, przesunął palcami po białej grzywie. Koń prezentował się znacznie lepiej niż ten, którego pozbył się w Szwecji. - Nie pochodzisz z Finlandii - stwierdziła dziew czyna, mrużąc oczy. Patrik potrząsnął głową. Uśmiechnął się, szeroko rozsuwając szczęki pokryte wielodniowym zarostem. W jego twarzy dominowały usta właśnie i lekko spłaszczony nos, tak że rzadko kto zwracał uwagę na niebieskie oczy. Gdyby nie zaczątki brody, można go było wziąć za niedorostka. - Patrik Jonsson - przedstawił się. - Jeszcze parę dni temu byłem Szwedem, od niedawna uznaję się za Norwega. Nie sądzisz, panienko, że ten kraj potrze buje mężczyzn jak ja? Silnych i gotowych wyciągnąć pomocną dłoń w potrzebie? Uśmiechnęła się niewyraźnie. Patrik nie pojmował, że ktoś może wyglądać tak zachwycająco w zwykły, nieświąteczny dzień. - Sama w takim miejscu? - nie mógł się nadziwić. - Czy to nie nazbyt niebezpieczne dla młodej kobiety?
Roześmiała się perliście. - Jadę po skóry do brata. Patrik przypomniał sobie, że niedawno minął ja kieś zabudowania. - Czy pozwolisz przyłączyć się zdrożonemu wę drowcowi? - zapytał. - Brakuje mi kontaktu z ludźmi. - Możesz dołączyć do mnie - przystała. - Knut nie raz gościł u siebie przybyszów zza granicy. Znajdzie się jakiś kąt dla ciebie. A więc masz na imię Patrik? Przytaknął, wybaczając dziewczynie, że zapomniała nazwisko. Skąd miała wiedzieć, że to spotkanie było zrządzeniem losu? Jeszcze zdąży zapaść jej w pamięć. - Tak, Patrik - rzucił swobodnie. - A ty? - Ida - odrzekła. - Wskakuj na kozioł, Patriku. Szwedów jeszcze nie gościliśmy pod naszym dachem. Na podwórzu przed domem Knuta i Anjo stał ja kiś wóz. Ida uniosła brwi w zdziwieniu, bo wizyty należały do rzadkości o tej porze roku. Pojawienie się Patrika w chwili, kiedy najbardziej potrzebowa ła pomocy, wydało się jej wystarczająco niezwykłym wydarzeniem, obecność jakichś nieznajomych w za grodzie brata miała wręcz niepokojący wymiar. Bóg jeden wie, po co przybyli. - Po pańsku mieszka ten twój brat - ocenił Patrik, zeskakując z wozu, zanim ściągnęła lejce. Ida nie miała czasu odpowiedzieć. Zebrała suknie, by ich nie zmoczyć o oszronioną ziemię, i pospieszy ła do wejścia. Szron był na swój sposób urzekający. Pokrywał wszystko delikatnym welonem, jakby zima nie miała serca kłaść dywanu ze śniegu na to, co pięk ne. Jakby zwlekała, rozkoszując się barwami jesieni. Ida bez pukania weszła do środka. Patrik zaś nie
należał do ludzi, którzy wstydliwie trzymają się na uboczu, i podążył za dziewczyną. Ogromną kuchnię Anjo wypełniał zapach pieczone go chleba, ale w powietrzu wisiało coś jeszcze. Anjo stała wsparta ramieniem o drzwi do izby i przyłożyw szy do nich ucho, nasłuchiwała odgłosów z wewnątrz. Karl trzymał się matczynego fartucha, ssąc kciuk, na wet po nim znać było niepokój. Helena siedziała sku lona na kuchennej ławie, przerażona bardziej niż w chwili, gdy po raz ostatni widziała męża. Ida stanęła na środku kuchni. Patrik zamknął drzwi za sobą. - Co się dzieje? - spytała, przenosząc wzrok z An jo na Helenę. - Gdzie jest Knut? - Poborcy podatkowi - szepnęła Anjo. Za cicho, więc powtórzyła te dwa słowa jeszcze kilkakrotnie. - Doszły ich plotki, że Knut ma złoto - dodała, nie zważając na obecność Patrika. - Głupio postąpił, pomagając ludziom - wyrwało się Idzie. Knut użył złota, by wesprzeć pobratymców, kiedy pożar strawił pół wioski. - Pomaganie innym nigdy nie przynosi nic dobrego - dodała z rozczaro waniem. - Wyobrażamy sobie, że zawiść nie istnieje, ale wasz dostatek musiał być solą w oku dla wielu. Skąd w ludziach tyle podłości? - Opadła ciężko na ła wę koło Heleny. - Co im powiedział? - Przyznał, że ma trochę kruszcu - odrzekła Anjo. Pobladła, nasłuchiwała odgłosów zza drzwi, nie prze rywając wymiany zdań z Idą. W końcu jej wzrok spo czął na Patriku. - Któż to zacz? - Szwed - wyjaśniła Ida i w krótkich słowach opi-
sała wypadek z wozem i nieoczekiwane pojawienie się Patrika. - Pomyślałam, że przygarniecie go na ja kiś czas. U nas na cyplu przydałaby się para dodat kowych rąk do pracy, ale pod nieobecność Sedolfa wolę nie wystawiać się na języki. Ludzie wciąż pa miętają moją matkę - dodała z westchnieniem. - W ciemne jesienne wieczory nie mają nic innego do roboty, jak odkurzać stare wspomnienia. Patrik dal by pożywkę dla nowych plotek. Anjo uśmiechnęła się. Ida potrafiła być bezlitosna w swoich ocenach. - Nie najlepszy wybrałeś dzień - odezwała się cie pło do przybysza - ale witamy cię w naszych progach. Pozostaje mieć nadzieję, że ludzie nie zaczną gadać o tobie i Helenie. Helena jest Finką, ale zaliczamy ją do rodziny. Przed czym uciekłeś? Patrik usiadł na zydlu przy stole, tak by móc wi dzieć obie urodziwe dziewczyny. Na jasnowłose jak Helena napatrzył się dość w swoim krótkim życiu. Takie jak Ida, o włosach barwy ognia i oczach rzuca jących błyskawice, spotykał znacznie rzadziej. Jedno pytanie nie dawało mu spokoju: kim jest Sedolf? - Przed niczym nie uciekam - odrzekł beztrosko. - Przybywam, by ofiarować swoje usługi temu krajowi. Czyż Norwegia nie powinna być mi wdzięczna? Anjo uśmiechnęła się mimowolnie. - Potrafisz mnie rozbawić - powiedziała. - To, że przybywasz w taki dzień, nie jest może dziełem przy padku. Zza ściany dochodziły strzępy rozmowy, ostre, twarde głosy nieznajomych i stanowcze odpowiedzi Knuta. Bliscy nie mogli mu pomóc. Musiał sam de-
cydować, walczyć o wolność i przyszłość rodziny. Ida podciągnęła kolana pod brodę. Dobrze wie działa, ile Knut poświęcił, by zdobyć spuściznę po oj cu, i jak bardzo ryzykował, ukrywając ją w tajemni cy. To, że posiadł więcej ziemi niż ludzie żyjący tu od pokoleń, wydawało się wystarczająco podejrzane. Jeszcze większe zadziwienie wywoływał fakt, iż po trafił się dzielić z potrzebującymi. Takie wieści roz chodziły się szybko. I nic dziwnego. Ludzie gadali, jedni powodowani za wiścią, inni czystą bezmyślnością, a poborcy podatko wi mieli oczy i uszy szeroko otwarte. Kiedyś usiłowali dobrać się do ojca, ale Reijo okazał się sprytniejszy. Ze skarbu ukrytego w ścianie sauny korzystał w ostatecz ności, na co dzień sprawiał wrażenie człowieka, który w życiu nie miał bryłki złotego kruszcu w rękach. Ida obrzuciła przybysza przeciągłym spojrzeniem. Skąd pewność, że jest Szwedem? Patrik wyczuł wzrok dziewczyny na sobie i pod niósł oczy. Dostrzegła w nich to coś, czego nie chcia ła już widzieć w spojrzeniu żadnego mężczyzny po za Sedolfem. Dobrze im było ze sobą. Być może nie wyraziła tego wystarczająco jasno, ale liczyła na to, że nieznajomy młodzieniec właściwie pojął jej słowa. I z pewnością był Szwedem. Ufała, że zjawił się przypadkiem, a nie na zlecenie poborców, którzy wiedzieli, że jest siostrą Knuta. Urzędnicy królewscy potrafili się posługiwać wymyślnymi fortelami, ale tym razem Ida nie wyczuwała zagrożenia. Zza ściany dochodził ją spokojny głos brata. Nie znała go dotąd od tej strony, zmienił się nie do poznania po powro cie z Finnmarku. Ida kochała go bardzo, ale nie spo-
sób wiedzieć wszystkiego o tym, kogo darzy się uczu ciem. Anjo odskoczyła gwałtownie od drzwi, które otworzyły się z trzaskiem. Karl wyglądał ostrożnie zza fałdów matczynej spódnicy. W szeroko rozwar tych oczach chłopca czaił się strach. Co zapamięta z tej wizyty? Dwóch mężczyzn ubranych w czarne stroje podróżne. Ida zastanawiała się, gdzie spędzili poprzednią noc. Gdyby zjawili się tego samego dnia, lądem czy morzem, w domku na cyplu niechybnie dostrzeżono by ich przybycie. Nie pokazali twarzy, Ida zapamiętała tylko głos jednego z nich: - Masz jeden dzień, Knucie synu Karla. Wrócimy tu jutro i przewrócimy dom do góry nogami, jeśli od mówisz współpracy. Albo zabierzemy cały inwentarz, wybór należy do ciebie. Dla opornych pozostaje twierdza. W tym względzie macie rodzinne tradycje... Ida zapamiętała ten władczy ton i choć nie ujrzała twarzy urzędnika, poznałaby go po głosie. Knut poja wił się w kuchni. Był blady, krople potu wystąpiły mu na czoło. Zapewne nie uszło to uwagi przybyszów. - Ci przeklęci poborcy zjawiają się zawsze nie w porę - wychrypiał i objął Anjo. Karl wcisnął się między rodziców i złapał oboje kurczowo za nogi, przerażony ciszą, która nagle zapadła, i tym, że zu pełnie nie zwracali na niego uwagi. - Ktoś musiał donieść im o tobie... Knut pokiwał głową i pocałował Anjo w czoło, nie zauważając pozostałych. Patrik odwrócił głowę. Spodziewał się kogoś star szego, a ten mężczyzna nieznacznie tylko przewyż-
szał go wiekiem. Za to jego żona miała znacznie wię cej lat wypisanych na twarzy. Niewyobrażalne. Knut był wyraźnie młodszy od swojej żony, lecz wygląda ło na to, że ją kocha. Pomimo wszystko... - Mamy gościa - szepnęła Anjo. Dopiero wtedy Knut dostrzegł młodzieńca. - Zagubiona owieczka - dodała Ida. - Znalazłam ją, ale nie mogę przygarnąć. Ludzie powiedzą, że wzię łam sobie kochanka, kiedy mąż ruszył na Lofoty. Knut przywitał się z Patrikiem i tych kilka chwil starczyło, by ocenić nieznajomego. Spodobało mu się to, co zobaczył. Uczciwe, otwarte spojrzenie, buń czuczna mina, typowa dla kogoś, kto zobaczył nie wiele świata. Wesołe iskierki w oczach. Nawet to, że Patrik nie odrywał wzroku od Idy, nie nastroiło doń Knuta negatywnie. Wolno patrzeć na ładne dziewczę ta, nawet jeśli są zamężne. - Poborcy podatkowi wszędzie tacy sami - stwier dził Patrik. Stracił pewność siebie. Knut, choć niewie le starszy, onieśmielał go. Wyglądał na człowieka, którego niełatwo zbić z pantałyku. - Schowałeś wszystko w jednym miejscu? - zdzi wiła się Ida. Knut zdecydował się zaufać nieznajomemu. Przed Heleną nie musiał niczego ukrywać, wiedziała wy starczająco dużo. Zresztą traktował ją nieomal jak członka rodziny. Potrząsnął głową. - Trzymasz wszystko w domu? - N i e . - Większość? - Całkiem sporo.