dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony704 770
  • Obserwuję400
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań345 305

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 20-Mrozne noce

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :692.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 20-Mrozne noce.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 43 osób, 40 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 136 stron)

1 - Kiedy Sedolf wróci z Lofotów, jak się ociepli, po wiosennym jarmarku... - Reijo Kesaniemi wciąż się wahał. Ida, Sedolf, Knut, Anjo i Helena przysłuchiwa­ li mu się w milczeniu. - Wtedy pojadę do Finlandii. Spojrzeli na niego wszyscy poza Heleną. Helena wolałaby nie słyszeć słów Reijo. Jakiś głos podpowia­ dał jej, że to przez nią, ale wolałaby i jemu nie dawać wiary. Zbyt często ulegała podszeptom, które nigdy nie przyniosły jej nic dobrego. Pozostali nie okazali zdziwienia. Dobrze wiedzie­ li, że Reijo tęskni za Mają i niepokoi się o jej los. Zda­ rzało się, że za pośrednictwem jakiegoś kupca czy przygodnego wędrowca docierał do nich list znad od­ ległej Zatoki Botnickiej, pisany na czerpanym papie­ rze i zalakowany szlachecką pieczęcią. Głos Mai za­ mknięty w literach, w słowach stawianych z coraz większą biegłością. Ledwie go rozpoznawali. O, tak, wiedzieli, że Reijo tęskni za nią, i nie sprze­ ciwiali się jego planom. I żadne z nich poza Heleną nie doszukiwało się w zamierzeniach Reijo niczego szczególnego. Helena zaś umarłaby raczej, niż zdradziłaby się ze swymi po­ dejrzeniami. Mogłaby przez przypadek podsunąć mu pomysł, którego wcale nie rozważał. Rok tysiąc siedemset czterdziesty dziewiąty miał

się ku końcowi. Rodzinie na cyplu w głębi fiordu Lyngen przyniósł wiele cierpienia. Wiele cierpienia, ale i promyk słońca, cień nadziei na przyszłość. Cierpienie zresztą wpisane było w losy rodu Alatalo, szczęście zaś rzadko mu sprzyjało. Teraz jednak powiał przychylny wiatr. Knutowi i Anjo po­ wodziło się niezgorzej. Knut polubił pracę na roli i do­ glądanie inwentarza. Mały Karl był żywy jak srebro i radosny jak promyk słońca. Szło mu na drugi rok. Rodzina na cyplu powiększyła się. Ida wyszła za Sedolfa podczas jarmarku. Tworzyli szczęśliwą parę, związaną głęboką miłością. W lutym oba maleństwa Idy miały skończyć rok. Maja żyła w Finlandii w innym świecie, którym im wszystkim, nawet Reijo, zdawał się nierzeczywisty. Reijo pragnął wprawdzie tego co najlepsze dla swej przybranej córki, ukochanej dziewczynki, która przeobraziła się w kobietę, nigdy jednakże nie ośmie­ liłby się pragnąć tak wielkiego bogactwa. Tylko He­ lena znała takie życie. Ale Helena milczała. Pojawiła się wśród nich zbita, poznaczona ranami od noża, ale pod staranną opieką Anjo rozkwitła. He­ lena Hallencrantz, niewysoka, krucha i piękna, roz­ jaśniała swą obecnością skromne izby domostwa. Nie robiła wiele, zresztą nie potrafiła wykonywać czyn­ ności, które składały się na codzienność w Ruiji, a sztuka konwersacji, haftu i tańca nie była w cenie na dalekiej północy. Miała jednak otwarty, chłonny umysł i pogodną naturę. Nie sposób było nie lubić tej dziewczyny, nie spo­ sób odmówić opieki. Choćby po to jedynie, by wy­ wołać promienny uśmiech na jej twarzy.

Osiemnastoletnia Helena, ani wdowa, ani mężat­ ka, zbudowała sobie pośród nich swój własny świat. Reijo zdawał sobie sprawę, że będzie musiał ją roz­ czarować. Wiedział, że dziewczyna marzy, by zostać z nimi. Nieustannie powtarzała wyuczoną formułkę o spalonych mostach. Współczuli jej, pragnęli przygarnąć ją do siebie, ale Reijo żył dostatecznie długo, by wyobrazić sobie ból ro­ dziców, który bierze się z niepewności o losy dziecka. I nie wierzył już, że można spalić za sobą wszyst­ kie mosty, zatrzeć wszelkie ślady i rozpocząć nowe życie, nie tracąc jakiejś cząstki samego siebie. Po spa­ lonych mostach pozostaje choć popiół. Nie da się uciec przed bólem, który tkwi w sercu. Sam próżno próbował. Reijo wybierał się do Finlandii z nastaniem wiosny i zamierzał odwieźć Helenę do domu. W końcu bę­ dzie musiał jej o tym powiedzieć. W domku na cyplu krzątano się pracowicie. Ida pa­ kowała rybacki worek Sedołfa. Sedolf nie uważał, by małżeński stan dawał mu prawo do próżnowania. Młodzi mieszkali z Reijo, ale to nie mogło trwać wiecznie, Sedolf miał swoją dumę. To, że kilka poko­ leń zamieszkiwało pod jednym dachem, nie było wprawdzie niczym niezwyczajnym, ale Reijo różnił się znacznie wiekiem od sędziwych dziadków. Sedolf dobrze rozumiał Idę, która uparcie twier­ dziła, że Reijo zasługuje na nową szansę od losu, a tej nie dostanie, mając na utrzymaniu córkę, zięcia i dwoje wnucząt. Zamierzał zarobić dość pieniędzy, by kupić własny

dom. Wiedział, że Reijo pożyczyłby mu potrzebną sumę bez wahania, gdyby tylko go o to poprosił. Zresztą Reijo sam o tym wspomniał, kiedy młodzi się pobrali. Kiedyś, powiedział, dał Mai własny dom, w podarku weselnym, tak się wyraził. Teraz chciał uczynić to samo dla Idy. W końcu była jego jedyną rodzoną córką. Wyznaczył nawet kawałek ziemi i zaofiarował swą pomoc przy wznoszeniu zabudowań. Na ciesielstwie znal się lepiej niż ktokolwiek w okolicy. Ida gotowa była przyjąć propozycję, ale Sedolf się sprzeciwił, licząc na zrozumienie Reijo. Zamierzał sam zapracować na dom dla własnej rodziny. Reijo uczynił dość, przyjmując ich pod swój dach. - Chętnie spotkałabym się z Mają - szepnęła za­ myślona Ida. Zazwyczaj nie zniżała głosu do szeptu, więc wszy­ scy ze zdziwieniem poszukali jej wzrokiem. Knut przypomniał sobie, że kiedyś obiecał Idzie wyprawę do Tornedalen. Przemknęła mu przez głowę zatrwa­ żająca myśl, iż może nigdy nie spełni tego pragnie­ nia. Dolina wydawała się tak odległa. A spotkanie z Mają zupełnie nieprawdopodobne, nie przez wzgląd na odległość, a raczej na zmianę, która zaszła w siostrze. Choć może źle ją osądzali? - Nie możesz jechać. - Reijo rozstrzygnął sprawę jednym krótkim zdaniem. Ida wiedziała o tym doskonale, ale w jej oczach po­ jawił się smutek, a kąciki ust opadły. Chciała ukryć rozczarowanie, lecz wyraz twarzy aż nadto zdradzał stan ducha. - W Suomi nie ma czego szukać - orzekła twardo

Helena, zaciskając usta. Nie patrzyła na nikogo i nie sposób było orzec, czy zwraca się do Idy czy do Re- ijo. - Ci, co niczego nie mają, i tam są biedni. Zamoż­ niejsi zaś próżno gonią za szczęściem. Nie ma tam czego szukać - powtórzyła. - Nie tęsknię za Finlan­ dią. Dla mnie mogłaby nie istnieć. - Gorzkie słowa - stwierdził ostrożnie Reijo, szuka­ jąc wzroku dziewczyny. Dojrzał w jej spojrzeniu coś więcej niż młodzieńczy upór. Jakiś ból, którym dotąd się nie podzieliła. Którym może nie chciała się dzielić. To było jej życie, jej przeszłość. Sama musiała zde­ cydować, kogo dopuścić do tajemnicy. - Wypowiedziałam je szczerze - dodała. - Gdyby twoje oczy widziały to, co moje, a twoje uszy usłysza­ ły, com ja słyszała, zdumiałbyś się moją łagodnością. Reijo przyglądał się jej długo. Dziewczyna mówi­ ła z przejęciem, które wydałoby się Reijo przesadne, gdyby szło o kogoś innego. Finowie odznaczali się większą porywczością niż chłodny i wstrzemięźliwy naród zamieszkujący po- brzeża fiordów. W żyłach Heleny płynęła gorąca krew. Pośród ludzi równych jej urodzeniem panowanie nad uczuciami uważano za zaletę, zwłaszcza jeśli cho­ dziło o kobiety. Dziewczyna przyswoiła sobie tę umiejętność, ale nie do końca, wciąż miała w sobie coś z dzikiego ptaka. Nosiła w sercu ból, którym nie chciała dzielić się z nikim. Ten ogień, który ją trawił, stanowił pewien dysonans w naturze Heleny, wciąż przecież bardziej dziecka niż kobiety. Reijo tak właśnie ją traktował, wszak była młodsza od Idy. Żyła odgrodzona od niebezpieczeństw, ale i w jej świecie nie brakowało zła, intryg i zdrady...

Wciąż przytłaczało ją brzemię wspomnień. Reijo za­ stanawiał się, ile czasu upłynie, zanim zdoła się od nich uwolnić. Może całe życie. Tyle czasu nie miał. Tyle cza­ su nie miała reszta jego rodziny. Jego wpływ na Hele­ nę malał wraz z powrotem dziewczyny do równowagi. Teraz zwracała się do Anjo i Idy, z rzadka tylko szukając ojcowskiego oparcia, które mógł jej zaofia­ rować. Upłynie jeszcze parę miesięcy i nastanie wio­ sna. Wtedy przeprowadzi ją przez mosty, które uzna­ ła za spalone. Zawiezie ją do Suomi. Do domu. Helena była taka młoda, sama nie wiedziała, cze­ go chce. Młodzi ludzie są jak nieociosany kamień. Wierzą niezachwianie, że duma to najważniejsza rzecz pod słońcem. Została wychowana do życia, które Reijo znał z po­ bieżnego oglądu. To, co zobaczył, utwierdzało go w przekonaniu, że trzeba nieludzkiej siły, by rezygno­ wać z dostatku. Helenie zdawało się, że jest dość silna, ale prędzej czy później zacznie tęsknić. I ból powróci. Ida również przyglądała się Helenie. Badawczo i sta­ rannie, tak jak miała w zwyczaju, tak jak czyniła to Raija. Nic nie mogło umknąć przed jej wzrokiem. Na­ uczyła się już jednak panować nad językiem. Ujrzała to, co Reijo, ale oboje zachowali wyniki swych obser­ wacji dla siebie. Z niezwykłą łagodnością wyrzekła: - Nikt nie mówi, że masz jechać, Heleno. Nikt z nas nie zmusi cię do wyjazdu. Powiodła wzrokiem po siedzących. Dobry Boże, ten wzrok zmiękczyłby najbardziej zatwardziałe serce. Reijo wyczuł, że na nim dłużej zatrzymała spojrze­ nie. Ich związek przekraczał czasem ramy zażyłości,

jaka zazwyczaj łączy ojca z córką, rozumieli się aż na­ zbyt dobrze. Tym razem Reijo ukrył twarz pod ma­ ską. Przyjdzie jeszcze chwila, kiedy będzie musiał roz­ czarować swą ukochaną jedynaczkę. Jeszcze jedna para oczu zawisła na nim spojrzeniem. Równie przenikliwym i badawczym jak spojrzenie Idy. Para szarych oczu, które miały powód, by mu nie ufać. Reijo wytrzymał wzrok Heleny. Patrzył na nią pew­ nie i bez wahania, jakby chciał powiedzieć, że nigdy jej nie skrzywdzi. I wcale nie miał takiego zamiaru. Osiemnastoletnia dziewczyna nie wie jeszcze, co dla niej najlepsze. - Wszyscy pragniemy twego szczęścia - rzekł jedy­ nie, pocieszając się w duchu, że nie kłamie. Helena opuściła głowę. Czyżby dosłyszała ukryty podtekst w jego słowach? Poza nią nikt niczego nie za­ uważył, tak mu się przynajmniej zdawało, ale Helena miała wyczulony słuch. W jej kręgach z gier słownych uczyniono prawdziwą sztukę. Sytuacja była nieomal komiczna. On, czterdziesto­ dwuletni nieomal mężczyzna, bał się zdemaskowania przez dzierlatkę! W życiu nieraz dopadał go strach, nigdy dotąd jed­ nak z powodu tak niewinnej istoty jak Helena. - W Finlandii mieszka ktoś, kogo kocham - dodał, nie patrząc na nikogo. - To, rzecz jasna, wielka różnica. Helena wzdrygnęła się, a może tylko tak mu się zda­ wało. Postępował nie do końca uczciwie, grając na uczuciach dziewczyny, ale pozostało mu niewiele cza­ su na to, by przywieść ją do opamiętania. - Ja nie mam tam nikogo - powtórzyła dziewczyna, wysuwając dumnie podbródek. Musiało ją to wiele

kosztować. Nieustannie powtarzała te same słowa, jakby na silę usiłowała je uprawdopodobnić. Jaka szkoda, że urodziła się szlachcianką! Łączyła w sobie tyle przymiotów. Powinna była przyjść na świat w szarej chacie z bali krytej torfowym dachem. Mogłaby być jedną z nich, Alatalo, potrafiła bowiem nosić się z równą im dumą. Nie wracali już w rozmowie do Finlandii. Chętnie wymieniliby się uwagami na temat Mai, ale przez wzgląd na Helenę porzucili ten zamiar. Lepiej mil­ czeć, jeśli wspomnienia sprawiają komuś ból. Rozeszli się do własnych zajęć. Dom Reijo znów opustoszał. Za każdym razem przeżywał to równie mocno, pożegnania wywoływały kłujący ból w piersi. Zbyt mocno ich kochał. Zbyt często doświadczał straty. Opuszczali go z własnej woli lub przez zrzą­ dzenie losu. Nigdy jednak nie przestał ich kochać. Elise. Mattiego. Mai. I Raiji - jej zniknięcie przeżył najdotkliwiej. Wszyscy, których darzył uczuciem, odchodzili. Nie potrafił już rozstrzygnąć, czy traktować to w ka­ tegoriach zwycięstwa czy porażki. Wiedział jednak, co jest najgorsze. Co kładzie się ciężarem na piersi, ściska za gardło. Pojmował, dla­ czego budzi się w nocy, zlany zimnym potem. Znał imię tego przeklętego kompana, który targał go za włosy i przenikał boleścią wszystkie mięśnie. Samotność. Pośród ludzi otaczających go miłością, wśród śmiechu, codziennej krzątaniny i radosnej dziecięcej paplaniny pozostawał bezgranicznie samotny. Brakowało mu zażyłości z drugim człowiekiem,

z kimś równym sobie, powiernikiem myśli. Dzieci nie wystarczą, wiedział o tym dobrze. Potrzebował przy­ jaźni, bezbrzeżnej jak morze, w którego wodach sło­ wa i myśli mieszają się tak, że nie sposób odróżnić, od kogo pochodzą. Pragnął prawdziwej przyjaźni. Głębokiej, wiecz­ nej, leczącej duszę. Już jej nie miał, utracił tyle razy. Kalle, Mikkal, Rai ja - przeżył ich wszystkich. Ma­ ja, z którą dzielił tak wiele, znalazła się poza nawia­ sem jego życia. W tym wypadku tak właśnie powin­ no pozostać. Czasami przyjaźń przybiera złe formy, dla jednej ze stron lub dla obu. Maja odnalazła swoje miejsce. Rei jo został sam. Wstał raptownie i podszedł do drzwi. Pod okapem przy schodach wisiał płat suszonego mięsa. Trzeba się czymś zająć, kiedy myśli tłoczą się nachalnie, uciec przed spojrzeniami młodych. Wcale nie uważał się za starca, wciąż jeszcze był głodny życia, wciąż jeszcze tliły się w nim chłopięce marzenia. Reijo nie zastanawiał się, co czyni. Nie zdawał so­ bie sprawy, co kiedyś ujrzały oczy Heleny. Nie po­ siadł jej wspomnień i strachu, nie miał tych samych ran na duszy. Pamiętał, w jakim znaleźli ją stanie, ale wszystkie kobiety, które znał, potrafiły wyprostować kark i odpowiedzieć ciosem na cios. Obtarł klingę noża o spodnie, zanim wbił ją w po­ łeć mięsa. Co później pamiętał? Kąciki ust wygięte w dół w grymasie bólu. Pobielałe wargi, błysk zaciśniętych zębów. Ściągnięte brwi, zwężone szparki oczu. Po-

trzasnęła głową, spojrzała na Reijo i zobaczyła coś więcej. Dostrzegł to we wzroku dziewczyny, który szukał czegoś w półmroku poza słabym kręgiem światła rzucanym przez lampę. Ból. Potem rzuciła się do drzwi. Helena. W cienkiej bluzce, spódnicy wybiegła w li­ stopadowy chłód, na przenikliwy wiatr z północy. Mroźne szpilki, bolesny pocałunek zimy na skórze, przebijały lekkie odzienie. Bólem zwalczała ból. Reijo nie poruszył się przez dłuższą chwilę. Sie­ dział, przenosząc wzrok z własnych dłoni na udziec barani. Nóż wciąż tkwił w mięsie, nie zdążył jeszcze odkroić ani kawałka. Anjo zerwała się z miejsca. Ida znalazła się w drzwiach przed nią, była równie lekko ubrana jak Helena. Dopiero wtedy Reijo pojął przyczynę dziwnego za­ chowania dziewczyny, zobaczył całą scenę jej oczami. I zaczął sklejać okruchy jej życia. Wstał, wyciągnął nóż i wetknął go do pochwy. Czuł na sobie wyczeku­ jący wzrok, nawet Knut i Sedolf patrzyli na niego. Obaj byli dorośli i potrafili podejmować decyzje. Te­ raz wyglądali na bezradnych. Jak większość młodych mężczyzn tracili pewność siebie, gdy należało stawić czoło kobiecym uczuciom. Reijo miał w tym względzie niejakie doświadcze­ nie i dość lat, by nie obawiać się ośmieszenia. Chwycił swoją kurtę i płaszcz Heleny. Ida przytrzy­ mała mu drzwi, a Reijo poklepał córkę po policzku. W jej wzroku kryła się wdzięczność. - Zajmę się tym - powiedział zdecydowanym gło­ sem, choć wcale nie czuł zbytniej pewności. Człowiek

zwykle pokazuje światu nieprawdziwy obraz siebie, z wiekiem zamalowuje go kolejnymi warstwami. Reijo rozwiązywał problemy. Wszyscy tego wła­ śnie od niego oczekiwali, a on robił, co do niego na­ leżało. Czasami z dobrym rezultatem. Helena ukryła się za ścianą sauny. Reijo wiedział, gdzie jej szukać. Dziewczyna nie urodziła się nad mo­ rzem, więc nie zeszła nad brzeg. Ida tak właśnie by uczyniła. Cienie świerków nie sięgały za dom, ale ściana z ba­ li i skalisty pagórek skrywały to miejsce w półmro­ ku. Zresztą dzień chylił się już ku zachodowi. Helena opierała się o zimną ścianę z rękami złożo­ nymi na piersiach. Jej ramionami wstrząsały spazmy płaczu. Reijo owinął dziewczynę płaszczem i stanął tak, by osłonić ją od wiatru. W zapadającym zmierzchu nie potrafił uchwycić jej wzroku. Chwytał jedynie błysk białek, co świadczyło o tym, że rzucała mu co chwi­ la ukradkowe spojrzenia. - Nie uciekasz teraz przede mną? - spytał ciepło. Nie miał trudności, by nadać głosowi takie brzmie­ nie, kiedy rozmawiał z Heleną. Odpowiedziała mu szlochem. - Sądzę, że przestraszyłaś się ruchu, który uczyni­ łem - dodał cicho. - Przecież nie noża, bo dotąd to­ lerowałaś jego widok. Nosimy noże na co dzień, nie zwracałaś na to uwagi, Heleno. To ten ruch... - Obtarłeś go o udo - pisnęła. Tysiące mężczyzn powtarza ten sam gest. Brudne ostrze noża obciera się o udo. Albo o rękaw kurty. N ó ż jest męską bronią.

Wciąż płakała obrócona do niego plecami. Nawet w ciemności nie odważyła się stanąć z nim twarzą w twarz, przerażona nagłą eksplozją własnych uczuć. Reijo domyślał się, że w dzieciństwie trzymano ją w ostrej dyscyplinie. Helena była damą i poczucie godności nie pozwa­ lało jej na zachowania niegodne osoby szlachetnie uro­ dzonej. Duma, zauważył, krępowała ją niczym ciasny gorset. Poznał ją dobrze, nauczył się rozpoznawać róż­ ne strony natury tej dziewczyny, tak jak kaprysy i na­ wyki własnej córki. Ida jednak była przy nim przez ca­ łe dorosłe życie. Helena przez krótką chwilę. Panował przenikliwy ziąb. Znać było, że jesień odeszła w przeszłość jakiś czas temu. Ludzie wpraw­ dzie nie wierzyli w nastanie zimy, zanim trzy razy nie odgarnęli śniegu ze ścieżki do obory, ale późny listopad trudno określić innym mianem. Reijo położył dłoń na ramieniu dziewczyny. Sku­ liła się pod dotknięciem jego ręki, zesztywniała, ale przestała płakać. Połknęła łzy. - Jeśli chcesz z kimś porozmawiać, Heleno, to je­ steśmy na twoje wezwanie. - Zwracał się do niej takim samym ciepłym tonem, jakiego używał w rozmowach z wnuczętami. Nie tym szorstkim, zdecydowanym głosem, jakim rozmawiał z mężczyznami, czy lekko ironicznym, którym zdarzało mu się konwersować z Idą czy Anjo. Helena przypomniała sobie w nagłym przebłysku puzderko z kosztownościami, które po­ rzuciła przed wyjazdem. Curt zbił ją z tego powodu. Nie mogła zabrać ze sobą świecidełek. Rodzinne skar­ by nie powinny przepaść w obcym kraju. Należały bardziej do rodu niż do niej.

Reijo kojarzył się jej ze szlachetnym kamieniem, szlifowanym w niezliczone fasety, świecącym coraz to innym blaskiem w zależności od tego, z której strony skierować na niego wzrok. Zielone oczy... Dwa szmaragdy... Tego nie mogła mu powiedzieć... Mężczyźni nie potrafią zrozumieć, że kobiety bawią się takimi my­ ślami. Poza tym nad fiordami nie wiedziano zapew­ ne, co to szmaragdy. Zawstydziła ją ta myśl. A niby skąd mieli wiedzieć? Mogłaby wpleść jakieś wyjaśnienie. Mogłaby uśmiechnąć się do Reijo i powiedzieć, że ma oczy jak szmaragdy. Jak drogocenne kamienie. Kobiety nie mówiły mężczyznom takich rzeczy. Przynajmniej nie kobiety jej stanu. Ida mogłaby wy­ rzec takie słowa do ukochanego. Ale Helena nie by­ ła Idą. Natłok myśli. Powiedział, że są na jej wezwanie. Jakby sama tego nie wiedziała. Nie potrafiła jednak rozmawiać o przeszłości. Chyba że w taki sposób. Okruchy wspomnień wyrywane w chwilach rozhuś­ tanych emocji, skrwawione słowa na czubku języka. Słowa, które chowała w sobie, lecz nie zaprzeczała im, jeśli wypowiadały je inne usta. Reijo był mądry. Zamknęła oczy i znów szybko je otworzyła. Nie mogła znieść obrazu, który się pojawiał pod powie­ kami, Reijo wycierający nóż o udo, tak jak... Inny obraz. Ten sam gest. Skąd o tym wiedział? Reijo był zbyt mądry. Wciąż trzymał dłoń na ramieniu Heleny w cie­ płym, uspokajającym geście i ta dłoń była jak jedyna

nić łącząca ją z innym człowiekiem. Czuła się osa­ motniona jak wyspa bez portów i mostów. W ciemności i na wietrze, z dala od ludzkich spoj­ rzeń Helena rzuciła się w ramiona Reijo, objęła go za szyję i przywarła doń. Płakała, póki oczom nie za­ brakło łez. Nie sądziła, że kiedykolwiek odważy się okazać ty­ le ufności drugiemu człowiekowi. I nie przypuszcza­ ła, że kiedykolwiek spotka się z takim szacunkiem. Nie zadrwił z niej, nie odtrącił. Trzymał w obję­ ciach i nie wyrzekł ani jednego słowa. Był na jej we­ zwanie, tak jak obiecał. Reijo zawsze dotrzymywał obietnic. Skąd więc brał się ten strach, kiedy był blisko? Dla­ czego dostrzegała w jego wzroku coś, czego nie chcia­ ła widzieć? Nie odważyła się napomknąć o tym Idzie, bo ta mogła ją źle zrozumieć. Uznać, że w zachowaniu Re­ ijo jest coś nieprzystojnego. A przecież nie było! Helena zapłonęła na samą myśl. Nie godzi się tak myśleć o Reijo. Zbyt wielki to człowiek, by przypisywać mu nie­ czyste intencje. - Czujesz się lepiej? - spytał łagodnie. Nikt dotąd nie zwracał się do niej w taki sposób i Helena w na­ głym przebłysku pozazdrościła Idzie ojca. Jej własny odnosił się do niej zupełnie inaczej w te rzadkie chwi­ le, kiedy pojawiał się w domu. - Lepiej? - odrzekła gorzko. - Czy kiedykolwiek będzie lepiej? - Musisz tyle wyrzucić z siebie - powiedział mięk­ ko - i musisz zrobić to po swojemu. Minie wiele cza-

iI su i nieraz jeszcze zapłaczesz. Ale z każdym wyzna­ niem poczujesz się lepiej. Helena otarła łzy i uwolniła się z objęć Rei jo. Nie mogła oprzeć się zdziwieniu, że on wciąż znajduje właściwe słowa. - Dziękuję - szepnęła i rzuciła mu ukradkowe spoj­ rzenie. Nie zobaczyła nic poza profilem, odrobinę ciemniejszym niż mrok wokół niego. Czupryna Re- ijo łapała światło gwiazd. Helena pobiegła do domu, teraz dopiero czując, jak ziąb przeszywa jej ciało. Nie mogła zostać z Reijo ani sekundy dłużej. Nie ruszył za nią. Wiatr szarpnął skrajem jej spódnicy, jakby za­ praszał Helenę do tańca. Weszła do nagrzanej izby, zmarznięta, z czerwo­ nymi obwódkami wokół oczu. Napotkała ostrożne uśmiechy, które rozkwitły jak kwiaty na jej powita­ nie. Trwali przy niej, tak jak obiecał Reijo. A on sam oszczędził dziewczynie upokorzenia. Nie wciągnął jej do izby z szyderczym grymasem na twarzy. Serce Heleny wezbrało ciepłem. Zdjęła płaszcz i zbliżyła dłonie do ognia. Usłyszała głos Knuta, któ­ ry nakłaniał Anjo do pójścia do domu. Trzeba było oporządzić zwierzęta. Reijo wszedł do szopy. Zapalił lampę i umocował ją u powały. Wiatr gwizdał przez szpary w ścianach. - Musisz przestać ojcować im wszystkim - mruk­ nął do siebie. - Jesteś mężczyzną. Wciąż przegrywasz i za każdym razem czujesz się równie podle. Słyszał, jak Knut zaprzęga konia i odjeżdża z An­ jo. Nie wyszedł, by się z nimi pożegnać. Nie wszystko można ukryć w ciemności.

2 Miał na imię Patrik i przeszłość zbyt skompliko­ waną, by o niej opowiadać. Był Szwedem i skończył dwadzieścia lat. Coś ciągnęło go na morze. Albo nic, zależy od punktu widzenia. W jego ojczyźnie nastały lepsze cza­ sy, a kraj rozkwitał pod panowaniem Fryderyka I. Tak przynajmniej twierdzono, ale Patrik tego nie do­ strzegał. Poza tym nieufnie odnosił się do władców, którzy obiecywali pokój. Prędzej czy później wy­ buchnie wojna, w której i król szwedzki zapragnie za­ znać chwały i rozbudować swą potęgę. Szwecja utra­ ciła wiele ziem na rzecz Rosji przez ostatnie lata. Co prawda chodziło o terytorium Finlandii, ale takie po­ rażki drażniły dumę każdego panującego. Patrik był młody i nie zamierzał zakończyć życia na polu bitew­ nym, nie wiedząc nawet, o co walczy. Przede wszyst­ kim z tego względu ruszył ku północnemu wybrzeżu. Ten kierunek był równie dobry jak każdy inny. Naj­ ważniejsze, że ruszył w drogę, zerwał z przeszłością. W istocie niewiele wiązało go z tą ziemią, więc nie przyszło mu to z wielkim trudem. Tęsknota za ojczy­ zną zdawała się pustym słowem, żartem nieomal. Wieczorami przy ognisku zanosił się ironicznym śmiechem na wspomnienie Szwecji.

Patrik lubił się śmiać. A pomysł, by osiąść w rym górzystym kraju, Norwegii, zdawał się całkiem do rzeczy. Gorsi niż on wędrowali w tych latach na północ. Słyszał różne plotki. Traktami wiodącymi ku fior­ dom ciągnęła rzesza nikczemników. I cóż z tego? Kto dał mu prawo sądu? Czyż i inni nie mogli zacząć życia od nowa? Na odpoczynek wybrał miejsce, w którym ktoś przed nim palił już ognisko. Zawsze tak robił, a ten zwyczaj brał się z wrodzonej mu łagodności. Mija sporo czasu, zanim natura zdoła wygoić rany zadane jej przez człowieka. Czemu miałby palić nowy skra­ wek ziemi i zadawać mu cierpienie, skoro mógł roz­ niecić ogień w starym popiele? Tutaj mógłby osiąść. Widział wokół rozliczne śla­ dy ludzkiej działalności i zastanawiał się, skąd się tu wzięły, skoro nikogo nie spotkał. Nie znalazł odpo­ wiedzi. Znalazł za to srebrny guzik z wzorem na wierzchu i uszkiem do przyszycia. Dziwny guzik, w życiu takiego nie widział. Patrik schował go jak naj­ droższy skarb. Pochodził z ubogiej rodziny i nigdy dotąd nie posiadał nic cennego. To, że nowy kraj roz­ siewał srebro pod jego stopami, uznał za nadzwyczaj gościnny gest. Może przyda się tu na coś? Szwecja zawsze stawiała żądania, nigdy nie dając niczego w zamian. Patrik znalazł namacalny dowód, że decyzja o wyjeździe była słuszna. Droga zabrała mu więcej czasu, niż się spodziewał. Jeszcze na szwedzkiej ziemi musiał pozbyć się konia. Wciąż bawiło go wspomnienie tej transakcji, bo uda-

ło mu się przechytrzyć kupującego. Obawiał się, że szkapa długo nie pociągnie. Otrzymał zapłatę o bla­ dym świcie, a pokazał chłopu zwierzę późną nocą, kiedy prosił go o nocleg. Korzystną cenę osiągnął czę­ ściowo dzięki stanowi nietrzeźwości, w którym znaj­ dował się jego gospodarz. Patrik nie żałował konia. Było to uparte bydlę, którego żadnym sposobem nie potrafił zmusić do pracy. Najgorsze z całego inwen­ tarza w zagrodzie, w której służył. Dlatego, odcho­ dząc, zabrał je ze sobą. Miał wrażenie, że los kieruje jego krokami, wybie­ ra czas i miejsce, jakby z małych kawałków budował układankę, której treści i rozmiarów Patrik nawet się nie domyślał. Pierwszą istotą, którą napotkał w no­ wym kraju, była kobieta. Zobaczył ją od tyłu; nachy­ lona w dziwacznej pozie nad uskokiem drogi usiło­ wała wyprząc konia. Jedno koło wozu zsunęło się z gościńca i pociągnęło w dół cały zaprzęg. Zwierzę zaparło się przednimi kończynami i prychało przera­ żone. Kobieta przeklinała je grubymi słowami, a Patrik przysłuchiwał się jej z zachwytem. W życiu nie słyszał niczego podobnego z ust niewiasty. - Mogę pomóc? - zapytał. Koń od dawna śledził go szeroko rozwartymi brunatnymi ślepiami, ale lek­ ceważył jego obecność, jakby uznając, że ze strony człowieka nie grozi mu większe niebezpieczeństwo. - Leimo, stój spokojnie, do diabła... Dziewczyna okazała znacznie większe zaskoczenie niż zwierzę. To wtedy właśnie Patrik doznał uczucia, że jego poczynaniami kieruje los. Cóż innego jak nie los sprawił, że ona właśnie sta­ nęła mu na drodze? Czy to nie los zepchnął koło

z traktu właśnie tego dnia? Z pewnością przejeżdża­ ła tędy wielokrotnie, nie doznawszy najmniejszego uszczerbku. Patrik uznał, że w tym nieoczekiwanym zdarzeniu tkwi jakiś głębszy sens. - Oczywiście, że możesz pomóc - prychnęła. - Nie stój jak słup soli, do diaska! Wyprzęgaj konia! - Przy­ trzymywała zwierzę, przemawiała do niego i uspoka­ jająco poklepywała po grzywie. Patrik był silniejszy od dziewczyny. Uwolnił ko­ nia i wepchnął wóz na drogę, po czym razem ponow­ nie zaprzęgli zwierzę. Patrik poklepał je, przesunął palcami po białej grzywie. Koń prezentował się znacznie lepiej niż ten, którego pozbył się w Szwecji. - Nie pochodzisz z Finlandii - stwierdziła dziew­ czyna, mrużąc oczy. Patrik potrząsnął głową. Uśmiechnął się, szeroko rozsuwając szczęki pokryte wielodniowym zarostem. W jego twarzy dominowały usta właśnie i lekko spłaszczony nos, tak że rzadko kto zwracał uwagę na niebieskie oczy. Gdyby nie zaczątki brody, można go było wziąć za niedorostka. - Patrik Jonsson - przedstawił się. - Jeszcze parę dni temu byłem Szwedem, od niedawna uznaję się za Norwega. Nie sądzisz, panienko, że ten kraj potrze­ buje mężczyzn jak ja? Silnych i gotowych wyciągnąć pomocną dłoń w potrzebie? Uśmiechnęła się niewyraźnie. Patrik nie pojmował, że ktoś może wyglądać tak zachwycająco w zwykły, nieświąteczny dzień. - Sama w takim miejscu? - nie mógł się nadziwić. - Czy to nie nazbyt niebezpieczne dla młodej kobiety?

Roześmiała się perliście. - Jadę po skóry do brata. Patrik przypomniał sobie, że niedawno minął ja­ kieś zabudowania. - Czy pozwolisz przyłączyć się zdrożonemu wę­ drowcowi? - zapytał. - Brakuje mi kontaktu z ludźmi. - Możesz dołączyć do mnie - przystała. - Knut nie­ raz gościł u siebie przybyszów zza granicy. Znajdzie się jakiś kąt dla ciebie. A więc masz na imię Patrik? Przytaknął, wybaczając dziewczynie, że zapomniała nazwisko. Skąd miała wiedzieć, że to spotkanie było zrządzeniem losu? Jeszcze zdąży zapaść jej w pamięć. - Tak, Patrik - rzucił swobodnie. - A ty? - Ida - odrzekła. - Wskakuj na kozioł, Patriku. Szwedów jeszcze nie gościliśmy pod naszym dachem. Na podwórzu przed domem Knuta i Anjo stał ja­ kiś wóz. Ida uniosła brwi w zdziwieniu, bo wizyty należały do rzadkości o tej porze roku. Pojawienie się Patrika w chwili, kiedy najbardziej potrzebowa­ ła pomocy, wydało się jej wystarczająco niezwykłym wydarzeniem, obecność jakichś nieznajomych w za­ grodzie brata miała wręcz niepokojący wymiar. Bóg jeden wie, po co przybyli. - Po pańsku mieszka ten twój brat - ocenił Patrik, zeskakując z wozu, zanim ściągnęła lejce. Ida nie miała czasu odpowiedzieć. Zebrała suknie, by ich nie zmoczyć o oszronioną ziemię, i pospieszy­ ła do wejścia. Szron był na swój sposób urzekający. Pokrywał wszystko delikatnym welonem, jakby zima nie miała serca kłaść dywanu ze śniegu na to, co pięk­ ne. Jakby zwlekała, rozkoszując się barwami jesieni. Ida bez pukania weszła do środka. Patrik zaś nie

należał do ludzi, którzy wstydliwie trzymają się na uboczu, i podążył za dziewczyną. Ogromną kuchnię Anjo wypełniał zapach pieczone­ go chleba, ale w powietrzu wisiało coś jeszcze. Anjo stała wsparta ramieniem o drzwi do izby i przyłożyw­ szy do nich ucho, nasłuchiwała odgłosów z wewnątrz. Karl trzymał się matczynego fartucha, ssąc kciuk, na­ wet po nim znać było niepokój. Helena siedziała sku­ lona na kuchennej ławie, przerażona bardziej niż w chwili, gdy po raz ostatni widziała męża. Ida stanęła na środku kuchni. Patrik zamknął drzwi za sobą. - Co się dzieje? - spytała, przenosząc wzrok z An­ jo na Helenę. - Gdzie jest Knut? - Poborcy podatkowi - szepnęła Anjo. Za cicho, więc powtórzyła te dwa słowa jeszcze kilkakrotnie. - Doszły ich plotki, że Knut ma złoto - dodała, nie zważając na obecność Patrika. - Głupio postąpił, pomagając ludziom - wyrwało się Idzie. Knut użył złota, by wesprzeć pobratymców, kiedy pożar strawił pół wioski. - Pomaganie innym nigdy nie przynosi nic dobrego - dodała z rozczaro­ waniem. - Wyobrażamy sobie, że zawiść nie istnieje, ale wasz dostatek musiał być solą w oku dla wielu. Skąd w ludziach tyle podłości? - Opadła ciężko na ła­ wę koło Heleny. - Co im powiedział? - Przyznał, że ma trochę kruszcu - odrzekła Anjo. Pobladła, nasłuchiwała odgłosów zza drzwi, nie prze­ rywając wymiany zdań z Idą. W końcu jej wzrok spo­ czął na Patriku. - Któż to zacz? - Szwed - wyjaśniła Ida i w krótkich słowach opi-

sała wypadek z wozem i nieoczekiwane pojawienie się Patrika. - Pomyślałam, że przygarniecie go na ja­ kiś czas. U nas na cyplu przydałaby się para dodat­ kowych rąk do pracy, ale pod nieobecność Sedolfa wolę nie wystawiać się na języki. Ludzie wciąż pa­ miętają moją matkę - dodała z westchnieniem. - W ciemne jesienne wieczory nie mają nic innego do roboty, jak odkurzać stare wspomnienia. Patrik dal­ by pożywkę dla nowych plotek. Anjo uśmiechnęła się. Ida potrafiła być bezlitosna w swoich ocenach. - Nie najlepszy wybrałeś dzień - odezwała się cie­ pło do przybysza - ale witamy cię w naszych progach. Pozostaje mieć nadzieję, że ludzie nie zaczną gadać o tobie i Helenie. Helena jest Finką, ale zaliczamy ją do rodziny. Przed czym uciekłeś? Patrik usiadł na zydlu przy stole, tak by móc wi­ dzieć obie urodziwe dziewczyny. Na jasnowłose jak Helena napatrzył się dość w swoim krótkim życiu. Takie jak Ida, o włosach barwy ognia i oczach rzuca­ jących błyskawice, spotykał znacznie rzadziej. Jedno pytanie nie dawało mu spokoju: kim jest Sedolf? - Przed niczym nie uciekam - odrzekł beztrosko. - Przybywam, by ofiarować swoje usługi temu krajowi. Czyż Norwegia nie powinna być mi wdzięczna? Anjo uśmiechnęła się mimowolnie. - Potrafisz mnie rozbawić - powiedziała. - To, że przybywasz w taki dzień, nie jest może dziełem przy­ padku. Zza ściany dochodziły strzępy rozmowy, ostre, twarde głosy nieznajomych i stanowcze odpowiedzi Knuta. Bliscy nie mogli mu pomóc. Musiał sam de-

cydować, walczyć o wolność i przyszłość rodziny. Ida podciągnęła kolana pod brodę. Dobrze wie­ działa, ile Knut poświęcił, by zdobyć spuściznę po oj­ cu, i jak bardzo ryzykował, ukrywając ją w tajemni­ cy. To, że posiadł więcej ziemi niż ludzie żyjący tu od pokoleń, wydawało się wystarczająco podejrzane. Jeszcze większe zadziwienie wywoływał fakt, iż po­ trafił się dzielić z potrzebującymi. Takie wieści roz­ chodziły się szybko. I nic dziwnego. Ludzie gadali, jedni powodowani za­ wiścią, inni czystą bezmyślnością, a poborcy podatko­ wi mieli oczy i uszy szeroko otwarte. Kiedyś usiłowali dobrać się do ojca, ale Reijo okazał się sprytniejszy. Ze skarbu ukrytego w ścianie sauny korzystał w ostatecz­ ności, na co dzień sprawiał wrażenie człowieka, który w życiu nie miał bryłki złotego kruszcu w rękach. Ida obrzuciła przybysza przeciągłym spojrzeniem. Skąd pewność, że jest Szwedem? Patrik wyczuł wzrok dziewczyny na sobie i pod­ niósł oczy. Dostrzegła w nich to coś, czego nie chcia­ ła już widzieć w spojrzeniu żadnego mężczyzny po­ za Sedolfem. Dobrze im było ze sobą. Być może nie wyraziła tego wystarczająco jasno, ale liczyła na to, że nieznajomy młodzieniec właściwie pojął jej słowa. I z pewnością był Szwedem. Ufała, że zjawił się przypadkiem, a nie na zlecenie poborców, którzy wiedzieli, że jest siostrą Knuta. Urzędnicy królewscy potrafili się posługiwać wymyślnymi fortelami, ale tym razem Ida nie wyczuwała zagrożenia. Zza ściany dochodził ją spokojny głos brata. Nie znała go dotąd od tej strony, zmienił się nie do poznania po powro­ cie z Finnmarku. Ida kochała go bardzo, ale nie spo-

sób wiedzieć wszystkiego o tym, kogo darzy się uczu­ ciem. Anjo odskoczyła gwałtownie od drzwi, które otworzyły się z trzaskiem. Karl wyglądał ostrożnie zza fałdów matczynej spódnicy. W szeroko rozwar­ tych oczach chłopca czaił się strach. Co zapamięta z tej wizyty? Dwóch mężczyzn ubranych w czarne stroje podróżne. Ida zastanawiała się, gdzie spędzili poprzednią noc. Gdyby zjawili się tego samego dnia, lądem czy morzem, w domku na cyplu niechybnie dostrzeżono by ich przybycie. Nie pokazali twarzy, Ida zapamiętała tylko głos jednego z nich: - Masz jeden dzień, Knucie synu Karla. Wrócimy tu jutro i przewrócimy dom do góry nogami, jeśli od­ mówisz współpracy. Albo zabierzemy cały inwentarz, wybór należy do ciebie. Dla opornych pozostaje twierdza. W tym względzie macie rodzinne tradycje... Ida zapamiętała ten władczy ton i choć nie ujrzała twarzy urzędnika, poznałaby go po głosie. Knut poja­ wił się w kuchni. Był blady, krople potu wystąpiły mu na czoło. Zapewne nie uszło to uwagi przybyszów. - Ci przeklęci poborcy zjawiają się zawsze nie w porę - wychrypiał i objął Anjo. Karl wcisnął się między rodziców i złapał oboje kurczowo za nogi, przerażony ciszą, która nagle zapadła, i tym, że zu­ pełnie nie zwracali na niego uwagi. - Ktoś musiał donieść im o tobie... Knut pokiwał głową i pocałował Anjo w czoło, nie zauważając pozostałych. Patrik odwrócił głowę. Spodziewał się kogoś star­ szego, a ten mężczyzna nieznacznie tylko przewyż-

szał go wiekiem. Za to jego żona miała znacznie wię­ cej lat wypisanych na twarzy. Niewyobrażalne. Knut był wyraźnie młodszy od swojej żony, lecz wygląda­ ło na to, że ją kocha. Pomimo wszystko... - Mamy gościa - szepnęła Anjo. Dopiero wtedy Knut dostrzegł młodzieńca. - Zagubiona owieczka - dodała Ida. - Znalazłam ją, ale nie mogę przygarnąć. Ludzie powiedzą, że wzię­ łam sobie kochanka, kiedy mąż ruszył na Lofoty. Knut przywitał się z Patrikiem i tych kilka chwil starczyło, by ocenić nieznajomego. Spodobało mu się to, co zobaczył. Uczciwe, otwarte spojrzenie, buń­ czuczna mina, typowa dla kogoś, kto zobaczył nie­ wiele świata. Wesołe iskierki w oczach. Nawet to, że Patrik nie odrywał wzroku od Idy, nie nastroiło doń Knuta negatywnie. Wolno patrzeć na ładne dziewczę­ ta, nawet jeśli są zamężne. - Poborcy podatkowi wszędzie tacy sami - stwier­ dził Patrik. Stracił pewność siebie. Knut, choć niewie­ le starszy, onieśmielał go. Wyglądał na człowieka, którego niełatwo zbić z pantałyku. - Schowałeś wszystko w jednym miejscu? - zdzi­ wiła się Ida. Knut zdecydował się zaufać nieznajomemu. Przed Heleną nie musiał niczego ukrywać, wiedziała wy­ starczająco dużo. Zresztą traktował ją nieomal jak członka rodziny. Potrząsnął głową. - Trzymasz wszystko w domu? - N i e . - Większość? - Całkiem sporo.