dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony748 346
  • Obserwuję429
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań360 084

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 21-W cieniu trosk

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :552.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 21-W cieniu trosk.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 141 stron)

BENTE PEDERSEN W CIENIU TROSK

1 Stał zwrócony plecami do północnego wiatru. Czuł, jak zimne podmuchy przenikają przez ubranie, przez wszystkie warstwy, aż do skóry. Wracał jako szyper na własnym statku rybackim. Wprawdzie nabył go na spółkę z Larsem, jednak wszyscy wiedzieli, że to Sedolf wyłożył gotówkę. Ale w dokumentach widniało nazwisko Larsa jako współwłaściciela. Przypłynęli z Lofotów z przychylnym wiatrem. Na połowach pogoda również im sprzyjała. Można powiedzieć, że w rym roku wyprawa się udała. Co prawda nie wszystkim rybakom w jednakowym stopniu. Nie wszyscy wrócili z tak małym długiem jak Sedolf. Nie wszyscy zatem mogli liczyć na to, że czeka ich beztroski koniec zimy. Sedolf stał na północnym wietrze, ale nie było mu zimno. Tam na zachodzie, na morzu, często marzli. Marzli, żeglując ku wyspom, marzli, żeglując z powrotem. Spędzili poza domem długie miesiące. Ale to należało do codzienności mężczyzn, praca wykradała ich rodzinom. Wiedzieli, że to konieczność. Sedolf cieszył się, że wreszcie ujrzy dom. Na samą myśl poczuł ciepło na policzkach, które potem zaczęło rozchodzić się po całym ciele aż po czubki palców. Chata Reijo, zbudowana z drewnianych, pociągniętych smołą bali, stała na cyplu niewzruszenie - mieściła w sobie wszystko, do czego Sedolf tęsknił przez wszystkie te dni i tygodnie, które powoli łączyły się w miesiące. Sedolf, niczym mały chłopiec, zaczął machać w stronę cypla. Machał energicznie wyciągniętym ramieniem, choć nie mógł wiedzieć, czy go widzą. Ale wyobrażał sobie, że już go zauważyli. Pomyślał, że na pewno Ida go dostrzegła, i od razu zrobiło mu się błogo na sercu. Ida... Ida, która ogrzewała go w mroźne noce, gdy ściany baraku nie dotrzymywały swych obietnic. Ida, dzięki której dni mijały, ponieważ musiał do niej wrócić. Ida, o której pamięć nie pozwalała mu brać innych dziewcząt w ramiona. Oczywiście spotykał tam kobiety, które sprzedawały cząstkę siebie i trochę swego ciepła - musiały, jeżeli chciały jeść. Jednak nie mógł- by niczego u nich szukać. Ida zbyt wyraźnie stała mu przed oczami. Samo wspomnienie o niej wystarczyło, by go rozgrzewać przez długie miesiące rozłąki. Teraz jednak tęsknota urosła do krzyku. Teraz znajdował się tak blisko. Chciałby ją przytulić, mocno objąć. Poczuć, jak jej ramiona zaciskają się wokół niego. To wszystko, czego pragnął w tej chwili. Wiedział jednak, że upłynie jeszcze wiele godzin, zanim będzie miał Idę tylko dla siebie. Nie wystarczy dotknąć stopami rodzinnych skał, by uciec od obowiązków. Był teraz szyprem. Ciążyła na nim odpowiedzialność.

Najpierw statek. Ryby. Towar. Potem Ida. Maluchy. I Ida. Nagle życie wydało się takie proste, jak powinno być. Bez zmartwień. Bez głodu. Bez strachu. Przepełnione spokojem, ponieważ znowu jest w domu. Tam gdzie jego miejsce. Przy Idzie. Wzięli się do roboty, wszyscy mężczyźni, którzy w to lutowe popołudnie poczuli bijące ku nim rodzinne ciepło. W wielu przemarzniętych ciałach ukrytych pod kilkoma warstwami wełnianej odzieży, utkanej i zrobionej na drutach przez kobiety czekające w domu, żyła tęsknota. Jednak to nie tęsknotę za ciepłem izby lub za miękkością ramion pielęgnowali, kiedy kil łodzi zaskrobał o dno. Co innego zaprzątało ich myśli. Sedolf ujrzał postać schodzącą w dół od strony cypla. To nie Ida. Jej się zresztą nie spodziewał; miał tylko nadzieję, że wyjdzie mu na spotkanie. Rozpoznał Reijo idącego lekkim krokiem, sprężyście - nadal poruszał się jak młody chłopak, chociaż przekroczył już czterdziestkę. Każdy powinien tak się trzymać, przebiegło Sedolfowi przez myśl. Dziwne, że Ida nie wyszła przynajmniej na podwórze, jak to sobie wyobrażał: oto stoi drżąca na wietrze i macha ku niemu na znak, że jej również go brakowało, że za nim tęskniła... jej rude włosy są niczym pochodnia, niczym płomień wieńczący ubraną na niebiesko postać. Słona woda przesiąknęła przez sfilcowane rękawice lofockie, zrobione na drutach z białej wełny, która teraz niczym nie przypominała dawnej białości. Sedolf starał się zapanować nad myślami. On, który jest szyprem statku rybackiego, nie może stać bezczynnie i marzyć o żonie. Na każdego z rybaków przecież ktoś czekał, każdy z nich do kogoś tęsknił. Nie wszystkie kobiety da się porównać z Idą, ale to nie znaczy, że uczucia innych mężczyzn są mniej intensywne, a ich tęsknota nie tak gorąca. Nie spoglądał już w stronę cypla. Załoga nie powinna o nim gadać, że jest zależny od swojej baby. Zresztą i tak sypano mnóstwem żartów na ten temat - że szyper dopiero co się ożenił, a mimo to wypłynął na połów. Niemal prosto ze ślubnego łoża, śmiali się. Pewnie trochę mu też zazdrościli. Sedolf nie wyobrażał sobie, że mogło być inaczej. Tak czy owak niewiele było kobiet takich jak Ida - ani wokół rodzimego fiordu, ani na zachodzie, na Lofotach. - No to wróciliście do domu? - rozległ się głos Reijo. Sedolf spojrzał w górę znad beczek - przywieźli solone ryby, mnóstwo solonych ryb. Już sam dźwięk znajomego głosu, w którym brzmiał szum fińskich świerków, oznaczał, że naprawdę wrócili do siebie. Dawał poczucie przynależności do tych stron.

- Do domu, właśnie - Sedolf uśmiechnął się i po męsku splunął daleko na pianę fal, uderzających o brzeg. Teraz będzie chyba musiał zarzucić zwyczaj żucia tabaki. Miał niejasne przeczucie, że Idzie się to nie spodoba. - Wiatr nam sprzyjał, ojcze. Wydawało się, jak gdyby zamierzał nas wprost wepchnąć na kraniec fiordu. Reijo zerknął na ładunek. - Udany połów, jak widzę. Rybacy pokiwali głowami zadowoleni. Poza Sedolfem i Larsem było ich jeszcze trzech: Kristoffer, Marius i Edvart. Ci ostatni wyruszyli z inną, starszą załogą, ale kiedy Sedolf i Lars kupili własny statek, przyłączyli się do nich. Starzy trzymali się nadal razem, przepowiadając młokosom, że nie poradzą sobie sami na lofockim morzu. Ale młodzi jakby na przekór wrócili z nie gorszym połowem niż tamci. - Całkiem niezły - przyznał Edvart, chłopak o pogodnym usposobieniu. - Na przyszły rok kupię sobie łódź... - A co u Idy? - niecierpliwie przerwał mu Sedolf, zwracając się do Reijo. Jego słowa wywołały ogólny śmiech. - Chłop zachowywał się jak chory - wyjaśnił jeden z towarzyszy Sedolfa. - Nie chodził na zabawy, nie interesowały go kobiety. Nikt nigdy nie prowadził się tam w barakach tak cnotliwie. Ciągle jeszcze o nim gadają. O Sedolfie będą krążyć legendy... Reijo uśmiechnął się pod nosem, po czym zabrał się do przenoszenia beczek. Znał te docinki. Wiedział, że rybacy musieli żartować, żeby jakoś znieść ciężką pracę, chłód, być może niepowodzenia, tygodnie spędzone w barakach... Wiedział też co nieco o kobietach, które zwykle towarzyszyły sezonowym połowom. - Wiele się tu wydarzyło - rzekł Reijo zniżonym głosem, kiedy znalazł się w pobliżu Sedolfa. Na te słowa chłopak zamarł ze strachu. Sposób, w jaki teść je wymówił, mógł sugerować najgorsze. Nie zdążył jednak zapytać, gdyż Reijo zaraz go uspokoił. - Nie stało się nic złego - powiedział. - Dzieci były chore. Ida również. Ale wyzdrowieli... Są trochę osłabieni gorączką... Reijo nie chciał mówić wszystkiego. Nie wspomniał również o Patriku. Wolał nie robić tego przy innych. Niewiele osób znało prawdę. - Czy Ida wyjdzie do nas? Reijo i o tym musiał Sedolf owi powiedzieć. - Ida nie mieszka już na cyplu. - Do diabła! - Sedolf podniósł wzrok. Wcześniej nie przerywał swoich zajęć, rozmawiając z Reijo, dopiero teraz znieruchomiał. Napotkał spojrzenie bardziej zielone od

morskiej wody. Twarz Reijo wydawała się niewzruszona, spokojna, pełna cichego doświadczenia. Z jego oczu można było wyczytać, że nic już nie jest w stanie go zaskoczyć, ponieważ tyle już widział, tyle słyszał i być może nie martwił się, co go spotka. - Chyba nie podarowałeś Idzie jakiegoś domu pod moją nieobecność, żebym nie mógł jej zabronić przyjęcia takiego prezentu? Obiecałem przecież, że postaram się dla nas o odpowiedni dom. Nie potrzebujemy takich gestów... - Zawahał się i dodał łagodniejszym to- nem: - Reijo, ja wiem, że chcesz jak najlepiej, ale nie możesz Idy ciągle rozpieszczać. Jest już dorosła, nie powinna oczekiwać, że będziesz spełniał każde jej najmniejsze życzenie... Reijo uśmiechnął się szczerze. Klepnął przyjaźnie Sedolfa w plecy. - Jesteś zmęczony, Sedolf. A ja nie jestem aż tak kochającym ojcem, by dogadzać we wszystkim mojej rozpieszczonej córce. Sądzę, że sam mnie w tym z powodzeniem wyręczysz. - Nabrał powietrza. - Knut i Anjo wyjechali. Knut chciał, żebyście ty i Ida zamieszkali w ich domu. Wolał to, niż sprzedać posiadłość Emilowi. Ida nie miała nic przeciwko temu, by zostać gospodynią. Chyba sprawiło jej ogromną przyjemność móc sprzątnąć Emilowi sprzed nosa coś, co uznał już niemal za swoje... Sedolfowi cisnęło się na język tysiące pytań. Reijo miał rację, z pewnością wydarzyło się tu wiele, odkąd wyruszył na Lofoty. Zorientował się też, że teść nie powiedział mu wszystkiego. - A więc mieszkasz teraz sam na cyplu? Pewnie trudno się do tego przyzwyczaić... Reijo wyraźnie się zaczerwienił. Przez moment Sedolf odniósł wrażenie, że się myli, tacy dojrzali mężczyźni się nie czerwienią. Ale kiedy Reijo odwrócił się tyłem, z dłońmi głęboko zatopionymi w kieszeniach spodni, chłopak zrozumiał, że mu się nie zdawało. - Czy zdarzyło się jeszcze coś, o czym nie wiem? - spytał nieco rozbawiony, jakby coś podejrzewał. - Nie mów mi tylko, że w tak krótkim czasie znalazłeś sobie towarzyszkę? Cóż to za piękny kwiat przystroił twój dom na cyplu? - Hm, o tej porze roku nie kwitnie wiele kwiatów - odparł wymijająco Reijo. - Przeważnie te malowane na szybach... - A jak się nazywa twój? - drążył Sedolf, nie zamierzając wcale się poddać. - Czy to jeden z tych, które znam? Reijo musiał przytaknąć. - Helena - przyznał się w końcu. Uśmiechnął się, jednak jego wzrok świadczył o tym, że nie żartuje. Chłopcy z załogi gwizdnęli przeciągle i znacząco. W ich twarzach dało się odczytać cień zazdrości i podziw. Reijo naprawdę im zaimponował. Osiągnął już taki wiek, że mógłby być ich ojcem. A jednak znalazł sobie żonę, którą niejeden z nich, młodych, mógłby sobie

wymarzyć. - Ale chyba... nie zdążyłeś się z nią ożenić? - wyjąkał Sedolf, który jeszcze nie zdołał ochłonąć ze zdumienia. Jednocześnie zrozumiał kolejny powód, dla którego Ida się wyprowadziła. Nie chciała zapewne ojca krępować. - Jeszcze nie - odparł Reijo z uśmiechem. - Jeszcze nie... Dziwnie ujrzeć go w nowej roli, pomyślał Sedolf, choć zdawał sobie sprawę, że Reijo nie przestał zupełnie rozglądać się za kobietami. Ale mężczyźni w jego wieku... tak, nie potrafili już posyłać spojrzeń pełnych zachwytu. W ich wzroku można było raczej odnaleźć troski i zmartwienia. Mieli tuzin dzieciaków i babę, którą w miarę upływu lat coraz gorzej traktowali. Ale ojciec Idy nigdy nie był całkiem zwyczajnym mężczyzną. Był pierwszym dojrzałym człowiekiem, jakiego Sedolf w życiu widział, tak otwarcie okazującym, że jest zakochany. - Wyobrażam sobie, jak o tobie we wsi gadają - zauważył Sedolf zaczepnie. Coś musiał przecież powiedzieć, poza rym nadal traktował Reijo bardziej jak przyjaciela niż jak teścia. Dzieląca ich różnica wieku jakby nie miała znaczenia. Wciąż trudno było mu uwierzyć, że ten człowiek naprawdę jest ojcem Idy. Reijo roześmiał się pod nosem. Sedolf pomyślał, że pewnie bawi go, iż ludzie o nim plotkują. Pewnie po trosze uważał to za powód do dumy - wszak on, mężczyzna po czterdziestce, znalazł żonę młodszą niż jego najmłodsza córka. - Czy ja kiedykolwiek obawiałem się ludzkiego gadania? - rzucił, wzruszając ramionami. Sedolf miał odmienne zdanie, ale przezornie milczał. Skoro Reijo wolał zapomnieć, to lepiej nie roztrząsać tego, co minęło. Jeżeli któraś ze znanych Sedolfowi osób w pełni zasługiwała na szczęście, to był nią właśnie Reijo. - Wolno mi będzie chyba trochę pomóc przy rozładunku? - spytał Reijo, zmieniając temat. - Jeśli pozwolisz, by taki starzec jak ja dla ciebie pracował... Teraz Sedolf musiał się uśmiechnąć. - No, ojcze, pozwolimy ci trochę poćwiczyć, byś zachował dobrą formę i stanął na wysokości zadania, kiedy znajdziesz się sam na sam z Heleną... Rybacy ryknęli takim śmiechem, że byliby chyba w stanie zawrócić północny wiatr... Ryby i sprzęt należało przenieść na ląd. Mężczyźni przemokli i przemarzli, ale właściwie nie czuli już zimna. Musieli to znosić, taki był ich los. Stopniowo na brzegu pojawiało się coraz więcej ludzi. Zauważyli przypływający statek i

zastanawiali się, czy to może wrócił ktoś z ich bliskich. Chcieli też usłyszeć nowiny tegorocznego sezonu, dowiedzieć się czegoś o znajomych... W pobliżu statku zapanowało ożywienie. Przybywało coraz więcej pomocnych dłoni. Wielu mieszkańców wioski zjawiło się z końmi i saniami. W końcu zostało ich tylko dwóch. Rei jo i Sedolf. Ryby zanieśli pod wiatę. W najbliższych dniach mieli rozwiesić część do suszenia, część zamierzali zostawić w beczkach. Czekało ich sporo roboty. Teraz jednak Sedolf chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. - Musisz zmienić ubranie - oznajmił Reijo. - Wiesz, Ida nawet się nie domyśla, że wróciliście. A do domu masz jeszcze kawał drogi pod górę. Zaprzęgnę konia, to od razu zabierzemy twój towar. Ida zostawiła u nas dla ciebie rzeczy na zmianę, właśnie dlatego... To chyba przesądziło sprawę. Poza tym Sedolf uznał, że rzeczywiście przydałoby się przebrać i trochę ogrzać. - Przekąsiłbym też coś ciepłego - rzekł. - Jeżeli Helena nauczyła się gotować... - Hm, w każdym razie się stara - odparł Reijo. - Ale nadal to ja lepiej sobie radzę z garnkami. Poczłapali pod górę. Mężczyźni należący do dwóch różnych pokoleń, a jednak sobie równi mimo dzielącej ich różnicy wieku. Darzyli się wzajemnym szacunkiem, co stanowiło najsolidniejszy fundament ich przyjaźni. Helena zerkała na Sedolfa nieśmiało, za to jego spojrzenia nie należały chyba do najskromniejszych. Nic nie było w stanie go zmienić - nawet odpowiedzialność i obowiązki nie poskromiły jego chłopięcej natury. - Wiele się zmieniło na cyplu - rzekł z uśmiechem, jednak nie klepnął Heleny w pośladek, tak jak postąpiłby wobec każdej innej dziewczyny. - Na lepsze - dodał, puszczając oczko. Helena odwróciła wzrok i zaczerwieniła się. To właśnie ta jej nieśmiałość poruszyła w Sedolfie najczulszą strunę. Niewiele tutejszych dziewcząt tak się zachowywało. Helena wywodziła się z innego świata. Przywykła do rzeczy, których Sedolf nawet nie był w stanie sobie wyobrazić. Wzruszające i niezwykłe wydawało się widzieć ją w tych zniszczonych ścianach drewnianej chaty. Ją, która wychowała się w o wiele większych pokojach. Ale kiedy Reijo objął ją ramieniem, Sedolf zrozumiał, że miejsce Heleny jest tutaj. Wystarczyło spojrzeć na nich oboje, by się przekonać, że łączy ich silne przywiązanie. Czyste

uczucie. Piękne. Cudowne. W przeciwieństwie do innych Sedolf ani trochę nie martwił się o Helenę, chociaż byłoby to całkiem naturalne. Wydawać by się mogło, że jest zbyt krucha dla tego jasnowłosego, krzepkiego, doświadczonego mężczyzny, o silnych dłoniach i widocznych na twarzy cieniach pozostawionych przez zmartwienia. Ale Sedolf nie o nią się lękał. Martwił się o Reijo. Nie wolno pozwolić, by Reijo znowu cierpiał. Ojciec Idy składał w ręce tego dziewczęcia całą swoją duszę. Powierzał jej swoje życie. Sedolf ufał Bogu, że Reijo nigdy nie pożałuje swej decyzji. Że już nigdy za sprawą kobiety nie zazna trosk. Że Helena go nie zrani, nie zdradzi. Reijo zasłużył na to, by być kochanym, zasłużył na całe ciepło, jakie może mu dać kobieta. Tak długo pozostawał sam. Tęsknił za czymś więcej niż tylko za ciałem, do którego mógłby się przytulić. Helenie nie wolno nigdy, przenigdy zdradzić Reijo! Sedolf nie mógłby się nikomu zwierzyć ze swych obaw. Nie dał po sobie poznać, że dręczą go wątpliwości. Zachował uśmiech i dobry humor, zachował błysk w oku. Helena zaprowadziła go do izby, która kiedyś należała do niego i Idy. Uczyniła to z naturalnością, która go ucieszyła, bo świadczyła o tym, że Helena stała się panią na cyplu. Sedolf pewien był, że ta dziewczyna z wyższych sfer pragnie nauczyć się wszystkiego, czego wymaga się od prostych mieszkanek domów nad fiordem. Z pewnością uświadomiła sobie to, o czym Sedolf pomyślał: że Reijo powinien dostać najwspanialszą z kobiet. Zrozumiał, że Helena naprawdę kocha ojca Idy. Sedolf ściągnął z siebie mokre rzeczy, drżąc z zimna. Ujrzał łóżko, w którym dawno nikt nie spał, i przypomniał sobie radosne chwile spędzone pod okryciem skór. Założył świeże, czyste ubranie. Przedtem jednak musiał poczuć jego zapach, przykładając do twarzy. Ten zapach również kojarzył się z domem. W dodatku rzeczy prała Ida. Ida... Znowu ogarnęła go tęsknota. Inaczej wyobrażał sobie swój powrót. Nie takie snuł marzenia. To właśnie ta izba była dla niego domem, to do niej uciekał w marzeniach, gdy przyszło mu mieszkać w obskurnym baraka Ida, choć przecież wiedział, jak jest nieobliczalna, znowu go zaskoczyła. Na pewno nie miała żadnych skrupułów. Jej wszystko wydawało się łatwe, ale też nigdy nie musiała się przed nikim korzyć. Nigdy nie pracowała jako służąca. Uważała, że ojciec jest jedyną osobą, z którą się musi liczyć. A takiego mężczyznę jak Reijo nietrudno darzyć szacunkiem. Nie, Ida na pewno się nie wahała, kiedy brat zaproponował jej swój dom.

Sedolf zapragnął porozmawiać z Idą. Chciał usłyszeć z jej ust, dlaczego Knut i Anjo wyjechali. Chciał usłyszeć tę historię od niej, widzianą jej oczyma. Nie wątpił też, że Reijo również mu to wkrótce wyjaśni. Zanim się pożegnał, powiedział Helenie, że cieszy go jej związek z Reijo. Nie przyszło mu to wcale łatwo. Rzadko zdobywał się na taką szczerość, tylko Idzie udało się dotrzeć do świata jego uczuć. Jak większość tutejszych mężczyzn nie dopuszczał do niego innych. Wydało mu się, że ujrzał rodzaj pytania w dużych, szarych oczach. Rodzaj błagania, żeby nie osądzał tego, co działo się w tych czterech ścianach, które również ona nazywała swoimi. Tak jakby Sedolf rościł sobie prawo osądzania innych! Kiedy Reijo wyszedł, żeby zaprzęgnąć konia do sań, Sedolf pochwycił spojrzenie Heleny. Wymagało to nie lada zdolności* ponieważ dziewczyna doskonale opanowała sztukę uciekania wzrokiem, być może wcześnie zaczęła się tego uczyć. - To dobrze dla niego, że ma ciebie - rzekł, nerwowo szukając w pamięci bardziej górnolotnych sformułowań. Przecież w swoim czasie zyskał sławę chłopaka, który, gdy zaistniała taka potrzeba, potrafił niejednego przegadać. - Zbyt długo był sam - dodał. On, uwodziciel nad uwodziciele, poczuł zażenowanie, wypowiadając następne słowa: - Cieszę się, że wybrał właśnie ciebie... - Kocham go - odparła Helena z przekonaniem. Sedolf zrozumiał, że trudno byłoby się z nią spierać. Jeżeli dojdzie kiedyś do sprzeczki między nią a Reijo, a w każdym związku to się zdarza, Reijo będzie miał w żonie trudnego przeciwnika. - Kocham go takim, jaki jest. Zatem to dobrze nie tylko dla niego, ale i dla mnie, Sedolf. Po raz pierwszy w życiu jest mi naprawdę dobrze. Tym razem nie uciekła wzrokiem. Przez moment Sedolf pomyślał, ilu rzeczy Helena musiała się wyrzec. Nie zdołał zresztą wyobrazić sobie wszystkiego, gdyż nigdy nie zaglądał do pięknych salonów. Nie do końca też potrafił pojąć, czemu nie czuła się tam dobrze. Szczęście to inna sprawa. Mógłby ją zrozumieć, gdyby powiedziała, że nie była szczęśliwa... Ale Helena ciągle stanowiła dla niego zagadkę. - Cieszę się - powtórzył i czmychnął. Do Reijo, do sań, do północnego wiatru. Do prawdziwego wysiłku przy załadunku, do mroźnego lutowego dnia z górami w długich do ziemi śnieżnych płaszczach, z różowym niebem na południowym wschodzie, na którego tle wyraźnie rysowały się kontury gór pozbawionych ciemnych cieni. W zimowym świetle wszystko nabierało ostrych zarysów, światło było równie bezlitosne, jak bezlitosne były wiatr i pogoda.

I urzekająco piękne. Sedolf patrzył na krajobraz wkoło jakby po raz pierwszy w życiu. Zaczął zauważać piękno szczegółów dopiero wtedy, kiedy w jego życiu pojawiła się Ida. Nigdy wcześniej nie zadawał sobie trudu, by wniknąć w tę całość, jaką stanowił pejzaż, dostrzec te wszystkie drobiazgi, które dodawały mu uroku. Nauczył się tak patrzeć, widząc, jak Ida zachwyca się niebem - na północy jasnoniebieskim, a na południu iskrząco czerwonym. Teraz często patrzył jej oczyma, a Ida zawsze umiała dostrzegać to, co piękne. W drodze do domu Reijo powiedział więcej niż w dole na brzegu. O zawiści tych, po których się jej najmniej spodziewali. O poborcach podatkowych i ich bezwzględności. O Emilu. O Patriku, który pojawił się i zniknął, prawie nie pozostawiając po sobie śladu, lecz który umiał ratować życie. O decyzji Knuta, który zrozumiał, że ludzie znad fiordu zawsze będą go uważnie obserwowali. Wyjeżdżając do Finlandii, stał się dla nich kimś innym. To, że wrócił jako człowiek zamożny, z żoną o kilkanaście lat starszą od siebie, odsunęło go trochę od społeczności, w której przyszedł na świat jako syn Karla Elvejorda. O Karlu ludzie stopniowo zapominali, zachowując w pamięci tylko to, że matką Knuta była Raija, obcy ptak, który zniknął za górami odgradzającymi ich od świata. Knut zdawał sobie sprawę, że ludzie będą mieli oczy i uszy otwarte i nigdy nie przestaną go podejrzewać, że posiada ukryte złoto - jeśli nie na dnie skrzyni, to w jakimś innym miejscu. Nie czekało go tu spokojne i błogie życie, jakiego pragnął dla siebie i dla Anjo. Anjo spotkało już wiele cierpienia, nie zasłużyła na więcej. - Ida również ma prawo do tego domu - mówił Reijo, kiedy zbliżali się do zabudowań. Sedolf poczuł ucisk w żołądku. - W każdym razie do tego miejsca. Tu stał przecież dom Raiji. Przez pewien czas i mój. Oczywiście Knutowi najbardziej się należał. Ale teraz nikt nie ma do niego większego prawa niż Ida. Sedolf zdawał sobie z tego sprawę, ale nie potrafił wyzbyć się swej dumy, idiotycznej męskiej dumy. Zawsze marzył o domu, który zdobędzie dla swojej rodziny własnymi rękami. Kiedy marzł na morzu, kiedy wszystko wydawało się trudne, a praca stawała się jednym wielkim bólem, ta myśl dodawała mu sił. Znosił wszystko dla Idy i dzieci. Dla wspólnej przyszłości. Dla tego domu, który zamierzał dla nich zdobyć. A teraz cały wysiłek okazał się niepotrzebny. Sedolf czuł się tak, jakby otrzymał cios w żołądek. Ale zagryzł zęby, aż zazgrzytały. Wiedział, że nie wolno mu czynić Idzie wyrzutów za to, że przystała na propozycję Knuta. Wiedział, że nigdy nie może pokazać jej swego bólu. Że nie powinien dopuścić, by zrozumiała, jak bardzo go upokorzyła swą decyzją. Zdał sobie

sprawę, że Ida tak postanowiła, ponieważ miała do tego prawo. Ponieważ kochała jego i kochała ojca. Miłość Reijo i Heleny nigdy nie mogłaby w pełni rozkwitnąć, gdyby Ida pozostała z dziećmi na cyplu i wszyscy ciągle deptali sobie wzajemnie po piętach. Sedolf rozumiał. Przełknął ból i rozczarowanie. Powinien się cieszyć, że wreszcie jest we własnym domu. Dziękować losowi, że otrzymał najlepsze gospodarstwo we wsi. Zwierzęta, zabudowania, najżyźniejszą ziemię i łąki... Powinien być wdzięczny. Sam również nie przybył z Lofotów z pustymi rękami, choć teraz wydawało się to niewiele w porównaniu z tym, co otrzymał. On i jego załoga nieźle się postarali. Lepiej niż starsi rybacy. Ich sukces budził niechęć wśród weteranów łowisk, którzy zresztą sami pozwolili młodym przejść na inny pokład. Teraz domagano się ukarania Sedolfa i tych, którzy z nim odeszli, za zerwanie kontraktu. Żądano zadośćuczynienia za straty wynikłe z poszukiwania nowej załogi. Pewnie jednak nic nie uda się wskórać. Rybacy, których starsi zabrali na pokład w Malangen, okazali się równie zdolni jak Sedolf i jego towarzysze. I dopiero później, kiedy ludzie pytali, komu lepiej się powiodło, starsi zaczęli narzekać. Nie, Sedolf bynajmniej nie przybył z pustymi rękami. Lecz mimo to czuł się ubogi. Nie powinien jednak mieć do Idy żalu, ponieważ pokochał ją również za jej niezależność i umiejętność zawsze bycia sobą. Na pewno zobaczyła ich, jak się zbliżają. Choć Reijo nierzadko przyjeżdżał saniami, to jednak Ida chyba dostrzegała różnicę między szczupłą sylwetką Heleny a silną postacią Sedolfa. Stała na schodach dokładnie tak, jak Sedolf widywał ją w swoich marzeniach, z tą jednak różnicą, że w wyobraźni umieszczał ją na wzgórzu cypla. Stała twarzą do wiatru, który odgarniał jej rude włosy do tyłu - wyglądały jak płomienie za jej plecami. Nie zdążyła założyć kurtki, drżała od chłodu pod wełnianym szalem, który narzuciła na ramiona. Ręce skrzyżowała na piersi, spódnica zamieniła się w granatowy żagiel wypełniony wiatrem. Sedolf nie mógł wprost usiedzieć. W biegu wyskoczył z sań, upadł. Cały był biały od śniegu, jednak nie miał czasu, żeby się zatrzymać i otrzepać. Słyszał za sobą gromki śmiech Rei jo, kiedy biegł w stronę domu, ku schodom, ku niej. Ida również nie mogła ustać w miejscu. Przytrzymywała jedną ręką szal, podczas gdy nogi same niosły ją ku mężowi. Kiedy Reijo zatrzymał konia tuż za nimi, już dłuższą chwilę stali, obejmując się nawzajem na środku ścieżki.

Ida wreszcie się odezwała, ale nie były to słowa, które Sedolf spodziewał się usłyszeć. - Dzięki Bogu, że znowu jesteś w domu. Dzięki Bogu, Sedolf! Wtedy zaczął się zastanawiać, czy Reijo nie zataił przed nim jakichś złych wieści albo że może zdarzyło się coś, o czym nawet Reijo nie wie. Nieznacznie odsunął Idę od siebie, zobaczył, że zmarzła. Jednak nie ujrzał w jej twarzy niczego, co powinno go przejąć lękiem. Mimo to przeraził się. - Dobrze cię widzieć, aniele - uśmiechnął się. Tak jak należało, szeroko, serdecznie i ciepło, tak jak powinien przywitać swą żonę po wielomiesięcznej rozłące. Po raz pierwszy przed nią udawał. I czynił to świadomie, z rozmysłem. Dobrze było ją znowu zobaczyć. Jednak w głębi duszy nie czuł się tak radosny, jakby wskazywał na to jego uśmiech. Bał się. - Chodźmy do środka, zanim dzieci przewrócą dom do góry nogami - rzekł i niemal pociągnął Idę za sobą. Młodzi weszli do domu, a Reijo został na zewnątrz, żeby rozładować sanie. Sedolf zupełnie zapomniał strzepnąć z siebie śnieg i teraz zostawił na drewnianej podłodze kałuże wody. Deski lśniły czystością, wyszorowane do białości, prawie tak samo jak w czasach, kiedy gospodynią była tu Anjo. Dwa maleńkie trolle ciągnęły się za włosy przy skrzyni na drewno. Stały na chwiejnych nóżkach, żaden z nich nie zamierzał ustąpić. Sedolf ujrzał dwie czarne czuprynki i wczepione w nie pulchne piąstki, usłyszał też wrzask, który groził wywierceniem dziury w dachu. - Witaj w domu, Sedolf - mruknął pod nosem z grobową miną. Następnie rozdzielił małych siłaczy i ostrożnie podniósł do góry, każdego na innym ręku, w bezpiecznej odległości od siebie. Dzieci długo mu się przyglądały ciemnymi oczami. Otworzyły usta ze zdumienia, zapominając o krzyku. Sedolf zobaczył białe ząbki, które przebiły różowe dziąsła w kilku nowych miejscach. Zakłuło go w sercu, że ominęło go tak wiele. Poczuł ogromną miłość do tych dwojga. Choć zawsze Raija i Mikkal byli mu bardzo drodzy, teraz to uczucie wypełniło go bez reszty. Nie mówił o tym głośno, przytulił tylko bliźnięta trochę mocniej, ale nie za mocno. Ostrożnie pogłaskał palcem najpierw jeden, potem drugi okrągły policzek. Uśmiechnął się w taki sposób, że w dziecięcych umysłach obudziło się niejasne wspomnienie, pozwalające przypuszczać, że jest kimś znajomym - choć trudno byłoby po tak długim czasie dokładnie określić, kim. - To tylko ja - zapewnił głosem, który również okazał się znajomy, choć już bardzo długo nie wypełniał izby. - To tylko ja wróciłem do was, najdroższych mi na świecie.

Ucałował maluchy, a kiedy z powrotem postawił je na ziemi, zapomniały, że się kłóciły. Teraz Sedolf stał się najważniejszy w tym pokoju, w całym życiu. Maleńkie stopki podążyły za nim. Gdy usiadł na ławie przy kuchennym stole, Mikkal i Raija znaleźli się tuż obok, domagając się, by wziął je na kolana i poświęcił im całą uwagę. Drobne rączki chwyciły mocno tam, gdzie znalazły oparcie. - Witaj w domu, Sedolf - odezwała się Ida czule, zdejmując mu czapkę. Oczy dziewczyny uśmiechały się. Usta także. Jej głos brzmiał ciepło. Dotyk był taki łagodny. Otoczenie wydawało się trochę obce. Ale nie to było najważniejsze. Wrócił do domu.

2 Trwająca wiele tygodni i miesięcy rozłąka była bólem. Bólem, do którego kobiety nad fiordem już przywykły. Takie było życie. Godzono się z tym. Mężczyźni przez większą część roku musieli przebywać poza domem. Nie znali innego rozwiązania. Ból stał się zatem częścią codzienności. Nikt się jednak nie skarżył. Ida jeszcze się nie przyzwyczaiła do długich rozstań, Reijo przeważnie nie opuszczał cypla na dłużej. Dopiero kiedy Sedolf pojawił się w jej życiu, ów ból stał się częścią jej świata. Ponowne spotkanie dwojga osób to jakby poznawanie siebie nawzajem od nowa. Niby się znają, a jednak czują, że są dla siebie kimś nowym. Jakby przemierzali znajomą okolicę pierwszy raz od bardzo dawna. Jakby zakochali się na nowo. To piękne i nie - ? zwykłe przeżycie. Poruszają się ostrożnie jak po omacku, do końca nie wiedząc, jak zareaguje to drugie. Myśląc jedynie o tym drugim, na moment nieomal zupełnie zapominają o sobie... Ida i Sedolf siedzieli sami. Dzieci położyli spać. Napalili w dużej izbie - Sedolf pamiętał ją z czasów, kiedy należała do Anjo. Stały tu te same meble. To ten sam pokój, a mimo to wyglądał zupełnie inaczej. Ida nadała mu całkiem nowy charakter. Poprzesuwała szafy, krzesła, ustawiła je po swojemu. Stał się pokojem Idy. Dobrze, że jest teraz ich domem. Ida opowiadała to samo, co Sedolfowi już przekazał Rei jo, ale zupełnie innymi słowami, z większym ładunkiem emocji. W jej głosie był smutek, cierpienie, śmiech, troska, złość - te wszystkie uczucia, które w sobie nosiła przez czas rozłąki. - Nie w taki sposób mieliśmy zdobyć własny dom - rzekła wreszcie, zaczesując palcami grzywkę do tyłu. Robiła to bezwiednie, zawsze bawiła się swoimi włosami, kiedy się nad czymś zastanawiała, kiedy poważniała, kiedy skupiała na czymś całą uwagę. - Ale bardziej nam się należy niż Emilowi. Niż komukolwiek innemu. Kiedy doszłam do takiego wniosku, wybór nie wydawał się już taki trudny. Ty uczyniłbyś to samo. Sedolf wiedział, że miała rację. Postanowił, że Ida nigdy się nie dowie o goryczy, która go wypełniła. - Chciałbym spotkać tego młodzieńca - rzekł, zmieniając temat. Zobaczył, jak bardzo pociemniało spojrzenie Idy. Wyraźnie posmutniała na wspomnienie o nieznajomym chłopcu. A więc martwiło ją zniknięcie Patrika. Nikt nie powinien odchodzić, jeśli ktoś po nim nie płacze. Sedolf uświadomił sobie, że to najgorszego rodzaju samotność: umrzeć, nie pozostawiając nikogo, kto by tęsknił. - Jestem mu winien • podziękowanie za tak wiele - dodał. Ida skinęła głową jakby nieobecna. Ale patrzyła Sedolfowi w oczy, kiedy wyznała: - Patrik się we mnie zakochał, Sedolf. Nie chciałam, żeby tak się stało. Był zaledwie

chłopcem. Żyć z Idą znaczyło zrozumieć, że inni mężczyźni też potrafią dostrzec jej urodę, że niejednego oczaruje jej promienny uśmiech. Sedolf zdał sobie z tego sprawę na długo, zanim się pobrali. Uświadomił sobie, że będzie musiał z tym żyć. Nie mógł pozwolić, by z tego powodu zrodziło się między nimi uczucie wrogości. Ida nie robiła przecież nic, co oddalałoby ich od siebie. Należeli do siebie jak para wioseł jednej łódki. Nie inaczej. - Ja chyba powinienem najlepiej rozumieć, dlaczego - odparł cicho i ujął jej dłonie w swoje. - Niełatwo jest decydować o tym, kogo obdarzyć miłością, prawda, Ida? Uczucia są jak motyle. Tak samo lekkie. Unoszą się z wiatrem i lądują na innym kwiecie, niż zamierzały. Wiem, że nigdy go nie zachęcałaś, mój aniele. I wiem, że dałaś mu do zrozumienia, że nie może spodziewać się wzajemności, że ofiarowałaś mu tylko przyjaźń. Zacisnęła palce na jego dłoni. - Zbyt dobrze mnie rozumiesz, Sedolf. Po chwili znalazła się w jego ramionach. Siedzieli objęci na sofie, która zawsze stanowiła dumę Anjo i z powodu której sąsiedzi przychodzili nawet z daleka, by obejrzeć mebel i go wypróbować. W piecu trzaskało przyjemnie brzozowe drewno. Wokół panowało ciepło i także w nich wszystko było ciepłem. - Rozumiem cię? - spytał z uśmiechem, całując Idę czule. Całymi tygodniami tęsknił do tych ust. - Mówisz, że cię rozumiem? Nigdy cię w pełni nie zrozumiem, nawet gdybym miał żyć sto lat i dzielić je z tobą. Nie zrozumiem nawet gdybym miał żyć u twego boku kolejne sto lat. Ale kocham cię. I jestem prawie pewien, że i ty mnie kochasz. To chyba starczy, prawda? Ida pokiwała głową. Sedolf miał tak cudownie jasny pogląd na to, co w życiu ważne. Nie zastanawiał się nad sprawami, które uważał za nieistotne. Ida kochała tę jego prostoduszność, ale sama była inna. Według niej życie przypominało tkany materiał, w którym przeplatało się wiele rodzajów nitek, tworzących grubsze sploty. Sedolfowi zaś kojarzyło się raczej z liną o dwóch końcach, którą łatwo można wyprostować. Z materiałem jest inaczej... Oboje wydawali się tak różni, jednak wszystko prowadziło ich ku sobie. - Oczywiście masz rację - mruknęła tuż przy jego szorstkim policzku. - Naturalnie masz rację. Kocham cię. Zawsze będę cię kochała. Człowiek, który mógłby nas rozdzielić, jeszcze się nie narodził... Podniosła ku niemu twarz, czekała na pocałunek. Musnął wargami jej usta. Przebiegło mu przez głowę, że Ida źle się wyraziła. Człowiek, który mógłby ich rozdzielić, już się narodził. Ale nie żyje. - A czy nie było tam w osadzie takiej damy, do której uśmiechałeś się szerzej niż do innych? - spytała zaczepnie, zarzuciwszy mu ramiona na szyję.

Sedolf potarł czołem o czoło żony, spojrzał jej głęboko w oczy. - Jak w ogóle możesz o to pytać? - zdumiał się. Lecz błysk w jego brązowych oczach powiedział jej, że zrozumiał żart. Sporo w nim jeszcze zostało z dawnego Sedolfa. - Któż miałby to być? Widać, że nigdy nie byłaś na połowach, kochanie. W pobliżu baraków nie ma dam. Nazywamy je zupełnie inaczej... Ida na chwilę przymknęła oczy. Wstrzymała oddech, czuła, że musi coś powiedzieć, dotknęli tematu, na który miała własne zdanie. - • Powinniście spróbować ich życia - odezwała się wreszcie. - Wy, mężczyźni, którym tak łatwo przychodzi zniesławianie kobiet. Powinniście spróbować, przekonać się, jakie posiadamy możliwości wyboru. Nie wszystkie z nas mogą żyć tak cnotliwie, jak by sobie tego życzyli najpobożniejsi chrześcijanie. Nie wszystkie na to stać. Nie wszystkie mogą zachowywać się jak damy. Nie każda też może zostać żoną rybaka. Niektóre muszą pracować jako dziwki, by wyżywić siebie i najbliższych. Chyba tak właśnie je nazywacie... Nie dał się sprowokować. Wytłumaczył sobie, że nie przeciw niemu Ida kieruje ten atak. - Tak, to jedno z określeń - odpowiedział spokojnie. - Dobrze, że znalazły w tobie takiego zagorzałego obrońcę, Ida. - Nagle uśmiechnął się szeroko. - Zastanawiam się jednak, czy równie ciepło byś się o nich wyrażała, gdybym rzeczywiście sprowadził sobie jedną lub kilka. - Tylko spróbuj, Sedolfie Bakken! - ostrzegła. Sedolf wiedział, że nigdy tego nie zrobi. Była tego warta, ta impulsywna istota, którą pojął za żonę. Roześmiał się i objął Idę, a potem powoli położył się na sofie, pociągając ją za sobą. Uśmiechał się przy tym wyzywająco, ale wiedział, że Ida nie należy do kobiet, które nie podejmują wyzwań! Potrafiła mu dorównać, podążyć za nim tak daleko, jak daleko odważy się z nią pójść. Rozpięła mu pod szyją koszulę, wsunęła pod nią dłonie i palcami wskazującymi gładziła pierś Sedolfa, jak tylko mogła sięgnąć. Później złożyła ręce i przylgnęła do nich policzkiem. Napotkała wzrokiem spojrzenie brązowych oczu męża. Dobrze było tak leżeć. Dobrze znaleźć taki spokój. Tak wielki spokój. - Jak to się stało, że Reijo związał się z Heleną? - spytał Sedolf. Położył ręce pod głową, obserwował Idę, cieszył się jej bliskością, lecz rękom dał odpocząć. Przydadzą się później. Trzymanie ich teraz z dala od upragnionego ciała spotęguje potem przyjemność. - Wcale się tego nie spodziewałam - przyznała Ida. - Ale to dobrze dla taty, że są razem. - Chyba nie on uczynił pierwszy krok - zastanawiał się Sedolf. - Musiała to zrobić Helena. Tato wolałby zabrać to uczucie do grobu, niż się do niego przyznać.

- Helena jest dziwna - stwierdziła Ida w zamyśleniu. Zdmuchnęła kosmyk włosów, który łaskotał ją w nos. - Jest młodsza ode mnie. Czasami sprawia wrażenie dziecka. Pewnie dlatego, że nie umie tego, co zwykle potrafią dorosłe kobiety. Ale przecież nie można wiele od niej wymagać, kto ją miał uczyć... Tylko że ja o tym ciągle zapominam, taka jestem roztrzepana. Innym znów razem wydaje mi się starsza od Reijo... Uważam, że jeszcze wiele przed nami ukrywa. Wiele przemilczała. Sądzę, że nawet tacie nie powiedziała wszystkiego. Zapanowała cisza. - Reijo mówi, że się z nią ożeni - powiedział Sedolf. Ida skinęła głową. - Tato rzeczywiście o tym poważnie myśli. Na swój sposób oznajmia nam, że nie zamierza dłużej żyć mrzonkami. Nadzieją, że mama wróci. Głosi światu, że Raija nie żyje. I że Helena nie jest mu obojętna. Że ją kocha... - Czy może się z nią ożenić? - Mama zniknęła na tyle lat. Nie ma jej prawie tak długo, jak ja żyję - odrzekła Ida trochę poirytowana, że Sedolf mógł zadać tak niemądre pytanie. Nagle zrozumiała, co miał na myśli. - Helena... - dodała zamyślona. - Musieli przecież o tym pomyśleć. Ja też często jej powtarzałam, że powinna uznać, iż Curt nie żyje. Mało prawdopodobne, że będzie jej szukał. Na pewno w głębi duszy się cieszy, że się jej pozbył... - Może ona ma jakieś papiery? - spytał cicho Sedolf. Nie zamierzał dodawać dziegciu do beczki miodu, ale ogarnęły go wątpliwości. Miał do tego prawo, stal się przecież członkiem rodziny. Przekonał się też, że nigdy niczego nie należy uznawać za pewne. Już nieraz widział, jak szczęście zamienia się w smutek. - Tak nie wolno! - Ida ponownie uniosła się na łokciach. - Nie powinieneś snuć takich czarnych myśli, Sedolf! Tego nauczyłeś się na Lofotach? Sądziłam, że wszyscy mężczyźni na połowach albo stroją sobie żarty, albo świntuszą. Nawet nie dopuszczam takiej możliwości, że tacie mogłoby się coś nie udać, ponieważ on naprawdę kocha Helenę. Ta dziewczyna nie jest dla niego lekarstwem na tęsknotę. Ona nie jest tylko jakąś tam kobietą, z którą się związał, bo zbyt długo był sam. Jest dla niego wszystkim. A Helena... po prostu go ubóstwia. Nic nie powinno im stanąć na drodze. Nie może! - A co z nami? - spytał Sedolf z uśmiechem w kącikach ust. - Czy na naszej drodze piętrzą się jakieś przeszkody? Uśmiechnęła się. Zastanowiła się, czy zauważył, że coś przed nim przemilczała. Albo powiedziała nie wszystko. Poborcy podatkowi za bardzo im się dali we znaki, by o nich w ogóle nie mówić. Ale jedno wspomnienie Ida zachowała tylko dla siebie: niezwykle spotkanie z jednym z nich.

Sedolf nie wiedział, że Sture Moen zajrzał prosto w jej duszę. Nie wiedział też, że usta tego człowieka dotknęły jej ust. Nie wiedział, że przy tym mężczyźnie, którego nawet nie znała, po- czuła się całkiem bezsilna. Nie wiedział i nie powinien wiedzieć, że pewnej mroźnej nocy pod zorzą polarną dała się oczarować nieznajomemu - obcemu, którego w dodatku powinna nienawidzić. Tej nocy jej rozsądek widocznie podążył ścieżkami zorzy polarnej... Uwielbienie, jakim darzył ją Patrik, to coś zupełnie innego: za to Sedolf nie będzie jej czynił wyrzutów. - Przeszkody? - spytała powoli. Nie mogła zgadnąć, o co mu chodzi. Zaniepokoiła się. - Czy jest coś, o co moglibyśmy się potknąć w drodze do sypialni? A może powinniśmy zostać tutaj? - rzucił żartobliwie, gdy tymczasem Ida spodziewała się surowego wyroku. Wybuchnęła śmiechem. Uścisnęła Sedolfa tak mocno, że nie mógł złapać tchu. Ucałowała w oba policzki. Poczuła, że schudł. Pomyślała, że musi to naprawić. Powinna zadbać, by najadał się do syta! Czuli ciepło. Tylko ciepło. I bliskość. Nic nie istniało poza nimi. Sedolf podjął decyzję, nie uzgadniając jej z Idą. - Zostajemy tutaj, Ida. Nie ruszamy się stąd. Splótł dłonie za jej plecami. Śmiejąc się, ugryzł ją lekko w koniuszek nosa, zaraz potem pocałował, a następnie obsypał pocałunkami całą twarz Idy. Nie było czasu na wyswobodzenie się z ubrania. Tygodnie rozłąki zrodziły drżący niepokój rąk. Tygodnie wypełnione tylko marzeniami podwoiły tęsknotę. Zmagali się każde z własnymi rzeczami, odchylali je tam, gdzie trzeba. Odnaleźli siebie, zatopili w sobie nawzajem. Objęci ramionami i nogami ugasili cielesne pragnienia. Jednak pozostał w nich dużo silniejszy głód - potrzeba dzielenia się myślami, przeżyciami, wrażeniami. Potrzeba opowiedzenia wszystkiego, przez co przeszli, każde z osobna, kiedy przebywali tak daleko od siebie, oni, którzy powinni razem budować coś, co ludzie nazywają przyszłością... Sedolf przywiózł kawę. W domu niewiele jej już zostało - po świętach Bożego Narodzenia ludzie znad fiordu musieli zacisnąć pasa. W szarych izbach chat przytulonych do górskich zboczy i skal, zbudowanych na łagodnych stokach schodzących nad brzeg lub w wąskich kotlinach, nikt nie opływał w dostatek. Zadowalano się tym, co posiadano. Nikt nie marzył też, by posiadać więcej. Takie fantazje rodziły tylko tęsknoty, dalekie od codzienności i rzeczywistości. Ida zrobiła kawę. Z kuchni niósł się przyjemny zapach. Drzwi do izby stały otwarte. Inaczej było na co dzień; na ogrzanie zimą tylu pomieszczeń potrzeba dużo drewna lub torfu. Oznaczało to więcej pracy dla tego, kto musiał chodzić do lasu po opał. To chyba jedyna niedogodność wynikająca z przeprowadzki z ciasnej chaty na cyplu do dużego domu o wielu

pokojach. Teraz palili tym, co zgromadził Knut. Siedzieli z kubkami kawy w dłoniach. Czuli, jak napój szczodrze rozdaje swe ciepło. Jak przyjemnie rozgrzewa ręce. - Już zapomniałem, jakie to cudowne - rzekł Sedolf. - Kawa? - spytała Ida. Sedolf zaprzeczył ruchem głowy. W jego wzroku nie dostrzegła nawet śladu żartu. W głosie również nie. - Życie z tobą - odparł. - Chociaż tam na morzu wydawało się nam, że upłynęło całe życie, w gruncie rzeczy minęło tak niewiele czasu. Niewiele, a ja zapomniałem, jaka jesteś dobra. Wiem, że taka jesteś, ale nie potrafię zachować we wspomnieniach tego wspaniałego odczucia... Wdychał zapach kawy. Prawie nie pił. Ciągle potrząsał głową ze zdumienia. Zastanawiał się, czy to z nim jest coś nie w porządku. Jeżeli ktoś jest tak szczęśliwy, to czy nie nosi tego w sobie przez cały czas? Czy nie potrafi przywołać w pamięci każdej cudownej chwili? - Nigdy przecież nie jest tak samo - zauważyła Ida rozbawiona. Poczochrała Sedolfa po włosach, tak pełna miłości, że obawiała się, iż serce jej pęknie. Tak pełna czułości, że graniczyło to z bólem. Ale ból nie może chyba sprawiać przyjemności? - Czy ty też czujesz podobnie? - zdumiał się. Spojrzała na niego z ukosa. Na policzkach miała rumieńce. Mógłby tworzyć pieśni na cześć tej twarzy. Na cześć Idy. Jej całej. - Być może - odparła. - Myślisz, że twoje uczucia są zupełnie wyjątkowe? Sedolf skinął głową. Ida nie mogła się oprzeć spojrzeniu brązowych oczu, pełnemu nieugiętej pewności. Lekko pocałowała męża w policzek. - Nazywają to miłością, Sedolf. To jedna z najbardziej rozpowszechnionych chorób, o jakich słyszałam. W takich chwilach jak ta oboje jakby poznawali się na nowo. - Przypuszczam, że Rei jo nie pojedzie po raz drugi do Finlandii - odezwał się Sedolf. Zarówno on sam, jak i Ida doskonale rozumieli wagę tych z pozoru przypadkowych słów. Od tej podróży mogło zależeć ich dalsze wspólne życie. - Nie, jeśli Helena nie zechce - przyznała Ida. - Knut obiecał, że cię tam zabierze, prawda? - spytał. Przytaknęła. - Czy wciąż pragniesz tam jechać? - chciał wiedzieć. Wielkie dłonie zacisnęły się na

kubku, mięśnie napięły się aż do łokci, ramiona skuliły się. Sedolf przełknął. Bał się. Ale jednocześnie wypełniła go wspaniałomyślność - to szlachetne uczucie, do którego wreszcie dorósł. Wspaniałomyślność i zaufanie. - Czy nadal pragniesz poznać odpowiedź? Skinęła głową i popatrzyła mu prosto w oczy. - Chcę pojechać do Finlandii. Chcę porozmawiać z Mają, zobaczyć grób Ailo. Chcę się dowiedzieć prawdy. - Zabiorę cię tam - obiecał Sedolf. - Niezależnie od tego, co z tego wyniknie, Ida. Masz do tego prawo. Nie żądasz wiele. Może nie jutro, ale na pewno cię tam zabiorę. Ida wiedziała, że Sedolf dotrzyma obietnicy. Należał do ludzi, którzy nie łamią danego słowa.

3 Wioska zatętniła życiem, kiedy powrócił z Lofotów również drugi statek. Przypłynęli nim starsi rybacy, ci, którzy początkowo bardzo krytycznie przyglądali się młodym. Naturalnie nadal ostrzyli sobie zęby na tych przedwcześnie usamodzielnionych młokosów, choć najgorsza złość już im trochę przeszła. Tak jak Sedolf i jego chłopcy, oni również większość złowionych ryb sprzedali po drodze do domu, bo w tym roku nie zapowiadało się, by jakiś frachtowiec wybierał się do Bergen. Mimo że większość rybaków na Lofotach nadal używała wyłącznie prostej liny z hakiem na końcu, połów się udał. Wiele od tego zależało, nie łowiono bowiem tylko na własne potrzeby. Gdyby tak było, można by równie dobrze tkwić we własnym fiordzie i nigdzie się nie ruszać. Łowiono również na sprzedaż i wymianę. Sedolf i jego chłopcy wypłynęli po starszych, tyle byli im winni. Mężczyźni rzucali pod ich adresem złośliwe uwagi, ale dało się je znieść. Zresztą w ten sposób młodzi mogli się też czegoś nauczyć. - A więc udało się wam jakoś przemknąć? - zauważył któryś z weteranów. - Niedozwolonym sprzętem lepiej się łowi, o ile mi wiadomo. - Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem - odparował Lars, powołując się na Biblię. - Widziałem wyraźnie na waszym statku linę całą obwieszoną hakami... Śmiech świadczył o tym, że nie minął się z prawdą. - Taka lina jest dość niegroźna - odparł któryś ze starszych. Nowo przybyli wyciągali żaglowiec na ląd, załoga Sedolfa również w tym pomagała. Uważała to za swój obowiązek. Zresztą podanie pomocnej dłoni sąsiadowi było przyjętym zwyczajem. Ten, kto się od tego uchylał, nie mógł spodziewać się wsparcia w potrzebie. Nikt nie może liczyć tylko na siebie - co do tego zgadzali się wszyscy w wiosce nad fiordem. - Nie jestem wcale pewien, czy naczelnik dostrzegłby różnicę, gdyby sam zaczął sprawdzać - dodał. Rozległ się śmiech. - Obie załogi używały liny z niedozwolonymi hakami - zauważył ktoś inny. - Gorzej, kiedy w grę wchodzi włók. Naczelnik bez trudu by się zorientował, że łamaliście prawo. Sedolf uśmiechnął się. - Bodo leży dość daleko od Lofotów. Chyba nie muszę się obawiać, że spotkam naczelnika na połowach? Członkowie jego załogi zgadzali się z nim w zupełności. To prawda, że jako rybak był tylko niedoświadczonym gołowąsem, ale potrafił zmyślnie odpowiadać na docinki, a to cenili

wysoko. I chociaż na samą myśl o naczelniku ogarnął ich strach, zaraz pomyśleli, że to tylko urzędowa figura, za którą robotę wykonywali inni. W tym roku zadbał jednak o zdobycie popularności wśród rybaków na całym wybrzeżu, gdyż wyraźnie zabronił używania na Lofotach innego sprzętu niż lina z jednym hakiem na końcu do połowów głębinowych. Linę z wieloma hakami znano od lat. Za jej pomocą łowiono więcej niż na tę z jednym hakiem. Na niektórych fiordach zaczął się już pojawiać włók, sieć w kształcie stożkowatego wora wleczona po dnie za statkiem. Jednak żadnego z tych sprzętów prawo nie zezwalało stosować na największych łowiskach. - Jeśli chcesz wiedzieć, to prawdziwym powodem zakazów jest obawa, żebyśmy przypadkiem za dużo nie złowili - stwierdził Marius. - Że niby ogołocimy morze? - uśmiechnął się jeden ze starszych. Młodzi, którzy spędzili pierwszy sezon na morzu z dala od domu dużo wcześniej, niż ktokolwiek by się tego spodziewał, zawtórowali gromkim śmiechem. - Zupełnie jakby można było ogołocić morze za pomocą liny z hakami i włóka! Nawet naczelnik nie jest chyba aż tak głupi, by w to wierzyć! - Jednak może mu przyjść do głowy, że za dużo zarobimy - zauważył Sedolf. - Że dzięki tym pieniądzom nabędziemy odwagi. Że zdołamy pozbyć się długów. Że zaczniemy mówić głośno o tym, co nas gnębi. Co wy na to? - Niech myśli sobie, co chce! Nie przestawali jednak zastanawiać się nad rozporządzeniem wysokiego urzędnika. W końcu uznali, że i on prowadzi handel rybami, że leży w jego interesie, żeby ceny na ryby nie spadły. Do Bergen nie powinno zatem trafić zbyt wiele towaru. Ludzie pływający dla naczelnika z pewnością nie stosowali wyłącznie dozwolonego sprzętu, ale ktoś, kto dba o własną przyszłość, zwłaszcza jeśli jest nieuczonym biedakiem z darniowej chaty, nie powinien tego dostrzegać. Tak wiele można stracić: kredyt i jedzenie, łódź i gospodarstwo, i zarobek. Rybak z wybrzeża był co prawda mocny w gębie, ale nauczył się także, że czasami lepiej ugiąć kark, zgarnąć czapkę z głowy i przyjąć to, co wielcy panowie postanowią. - Czy nie chowacie do nas urazy z powodu naszego odejścia? - spytał Sedolf wprost. - Krąży tyle różnych plotek - dodał. - Nie mieliśmy okazji porozmawiać, zanim opuściliśmy pokład. - Trzeba przecież dać młodym szansę - odparł szyper żaglowca z pięcioma przedziałami wiosłowymi. - Postąpilibyśmy chyba tak samo jak wy, gdybyśmy byli młodzi i gdyby nadarzyła

się możliwość. Łatwo jest kogoś osądzać, prawda? Myślę, że w tak niedużej wiosce jak nasza nie powinna panować niezgoda. Nie wyraził się całkiem jasno, ale zaakceptował decyzję młodych. I uczynił to w obecności wielu mieszkańców wioski, którzy zgromadzili się tłumnie, witając powracających. - Wybieracie się wkrótce do Finnmarku? - spytał któryś ze starszych. Sedolf czuł, że zebrani na brzegu patrzą na niego. - Oczywiście - odpowiedział Lars. Sedolf nie był tego taki pewien. Nagle spadło na niego wiele obowiązków w nowym domu. Mówił nawet o sobie, że został gospodarzem. Lars nieźle się bawił jego kosztem, on i jego trzej towarzysze przezywali Sedolfa „chłopem”. Gdyby mieli popłynąć do Finnmarku, musieliby wkrótce zacząć przygotowania do kolejnej długiej wyprawy, z której wróciliby dopiero w pełni lata. Z drugiej jednak strony posiadanie statku wiązało się z odpowiedzialnością. Załoga liczyła na Sedolfa, los tych chłopców zależał od jego decyzji. Nie każdy otrzymał gospodarstwo w prezencie. Sedolf zdawał sobie sprawę, że musi porozmawiać z Idą. Nie będzie łatwo, dopiero wrócił do domu. Ida potrzebowała go. Ale przecież wiedziała, na co się decyduje, kiedy za niego wychodziła. Została żoną rybaka. - Chyba jednak popłynę - rzekł z ciężkim sercem. - My też mamy coś do załatwienia w Finnmarku. Wstawał nowy dzień. Niebo na wschodzie różowiło się jaskrawo, a nieco wyżej wydawało się zupełnie bezbarwne. Sedolf ładował na sanie beczki z solonymi rybami, większość zdobyczy zamierzał rozwiesić na żerdziach Reijo. Znajdzie się tam wiele miejsca. Pomyślał, że to dziwne samemu decydować o rybach, jak je przechować, ile przeznaczyć na sprzedaż. Nigdy przedtem tego nie robił. Tak wiele się zmieniło, odkąd Ida wkroczyła w jego życie. Właśnie niósł kolejną beczkę, kiedy obok niego pojawił się jakiś człowiek. Sedolf ujrzał tylko zarys sylwetki, nie zwrócił na nią szczególnej uwagi - przychodziło tu tak wiele różnych osób, żeby zamienić słowo. Rzucił coś na powitanie, nie podnosząc wzroku. - Wróciliście do domu - usłyszał i rozpoznał głos Emila. Sedolf spojrzał w górę przez moment, zanim umieścił beczkę na samym końcu sań. Długo ją mocował, pragnąc zyskać na czasie. Nie wiedział, jak się zachować. Kiedyś Emil był jego najlepszym przyjacielem. Ale rozdzieliło ich więcej spraw, nie tylko Ida. - Tak, wróciliśmy - odpowiedział. Nadal nie patrzył na Emila. Myślał o jego udziale w tym, co spotkało Knuta. Taki postępek nie stanowi powodu do chluby, czegoś podobnego nie

wybacza się łatwo. Emilem kierowała zazdrość, a oprócz tego żądza zysku. Postąpił niegodziwie. - Jak słyszałem, nie przybyliście z pustymi rękami - ciągnął Emil jak gdyby nigdy nic, tak jakby ze wszystkiego się rozliczył albo uważał, że nic się nie stało. Sedolf nie wierzył własnym uszom. Nie pojmował, jak Emilowi nie wstyd. - Nie, nie przybyliśmy z pustymi rękami - potwierdził. - Wcale byśmy nie wypływali, gdybyśmy mieli wrócić z niczym. Dopiero teraz zmusił się, by spojrzeć na Emila. To był on, wyglądał tak jak zawsze. Być może pojawiło się coś nowego w jego wzroku. Nie, to nie zło, aż tak bardzo nikt się nie zmienia. Emil doznał w życiu trochę rozczarowań, a z ludźmi różnie bywa. Niektórzy potrafią stać wyprostowani nawet przy przeciwnym wietrze. Inni łatwo się gną. - Po powrocie również zastałem więcej, niż zostawiłem - rzekł Sedolf pewnym głosem. Nie spuszczał z Emila wzroku. - Może chcesz na ten temat porozmawiać? Emil podniósł rękę w rękawiczce i poprawił czapkę. Wiele go kosztowało, by spojrzeć Sedolf owi w oczy. - Przypuszczam, że wiesz już o moim udziale w tej sprawie - rzekł. Sedolf nie mógł uczynić nic innego, jak tylko skinąć głową. - Nie przypuszczałem, że sprawy przyjmą taki obrót - ciągnął dalej Emil. Bez nadmiernej pewności siebie i bez dumy, ale też nie prosząc o wybaczenie. Nie powiedział, że żałuje. - Kierowałeś się tylko pragnieniem zemsty? - spytał Sedolf. Usiadł na brzegu sań, dłonie oparł na kolanach. Rękawiczki zrobione niedawno przez Idę na drutach zaczynały szarzeć. Emil pokręcił głową. - Czasem człowiek ulega pokusie - rzekł wreszcie, patrząc daleko na morze. - Posiadaliście tak wiele. I ten kawałek ziemi przylegający do mojej. Jakby do siebie należały. Dostała ci się Ida. Niewiele mogłem na to poradzić. W głębi duszy zawsze pragnąłem, by była szczęśliwa. I kochałem ją chyba inaczej niż ty. Spośród wszystkich kobiet ona najwięcej dla mnie znaczy. Niezależnie od tego, co potem zrobiłem... - Zamilkł. - Znalazłem sposób, by pozbyć się Knuta. Nie chciałem, żeby trafił do więzienia. Wiedziałem, że tam nie trafi... Sedolf skrzywił się. - Wiedziałeś? - zdumiał się. - Tak czy inaczej nie wolno ci donosić. My też ryzykowaliśmy na Lofotach. Łowiliśmy trochę niezgodnie z prawem... - Uśmiechnął się. - Ufam, że nie pobiegniesz z tym zaraz do naczelnika. W imię dawnej przyjaźni...

- To zabolało - rzekł Emil cicho. - To zabolało, Sedolf... - Chciałem, żeby zabolało! - Sedolf uderzył pięścią w najbliżej stojącą beczkę, ale mimo to wcale nie poczuł się lepiej. - Jak mogłeś być pewien, że Knut nie trafi do więzienia? Gdyby znaleziono u niego duże ilości złota, zarzucono by mu, że nie zapłacił podatku. To poważne wykroczenie, wydaje mi się. W każdym razie tak nam mówią... - Powiem ci dlaczego, choć to i tak niczego nie zmieni - rzucił Emil. - Nie mogę tego udowodnić, ale ci, którzy szukali złota u Knuta, nie zostali wysłani przez wójta. Przyjechali od naczelnika, wójt nie miał z tym nic wspólnego. Wszystko, co od nas pobierają ludzie naczelnika, trafia do jego kieszeni, nie do skarbu państwa... Sedolf zaczynał rozumieć, choć zależności między rządzącymi wydawały mu się dość zawikłane. Poza tym na urzędnikach spoczywało tak wiele zadań, że zwykły biedak mógłby dostać zawrotu głowy, gdyby starał się je wszystkie poznać. A więc do wioski przyjechali wysłańcy samego naczelnika. Nic dziwnego, że żadnego z nich nie widziano nigdy wcześniej nad fiordem. Ludzi wójta zwykle rozpoznawano. Nic też dziwnego, że ci, których przysłał naczelnik, nie zjawili się o typowej porze poboru podatków. Woleli się nie spotkać z właściwymi poborcami. Kraj został podzielony na cztery główne okręgi administracyjne, pokrywające się z biskupstwami. Okręgi z kolei podzielono na osiem podokręgów. Ziemie na północy, podlegające głównemu okręgowi administracyjnemu z siedzibą w Trondheim, dzieliły się na dwa podokręgi. Jeden podlegał naczelnikowi w Bodo w Nordland, a drugi urzędującemu w Vardohus. Podokręg Nordland rozciągał się daleko aż do fiordu Kvaenangen. Pozostała część północnej Norwegii, Ruiji, podlegała naczelnikowi urzędującemu w Vardohus. Ludzie nad fiordem Lyngen wiedzieli, że ich naczelnik ma swoją siedzibę w Bodo i że to bardzo daleko. W ich przekonaniu ów urzędnik posiadał nieograniczoną władzę. Nie bez powodu żartowali sobie: „Niech i sam król tu przybywa, nie jest przecież naczelnikiem!”. Ale rzeczywistość nie przedstawiała się dokładnie tak, jak ją postrzegano z progów chat nad fiordami Ruiji. Naczelnik stanowił ogniwo łączące króla w Kopenhadze i stołeczne władze z władzami podokręgu i niższymi urzędnikami - urzędnikami cywilnymi. Nie miał władzy wojskowej, w ogóle nie miał wcale tak wiele do powiedzenia w sprawach dotyczących sprawowania rządów