NORA ROBERTS
Celebryci i œmieræ
Tytu³ orygina³u: CELEBRITY
IN DEATH
Od s³awy do nies³awy wiedzie
szeroka droga.
THOMAS FULLER
¯¹dza w³adzy, dominacji nad
innymi rozpala serce bardziej ni¿ inne
namiêtnoœci.
TACYT
Z frustracj¹ i pewnym ¿alem
przygl¹da³a siê zamordowanemu
mê¿czyŸnie. Le¿a³ na kanapie koloru
dobrego merlota, krew utworzy³a plamê
na jasnoszarej koszuli poni¿ej serca, w
którym tkwi³ srebrny skalpel.
Beznamiêtnie i z ponur¹ min¹
spogl¹da³a na trupa, pokój, a tak¿e tacê z
artystycznie u³o¿onymi owocami i
serem, ustawion¹ na niskim stoliku.
- Znowu z bliskiej odleg³oœci. -
Jej g³os, podobnie jak wzrok, by³
wyprany z wszelkich emocji.
Wyprostowa³a siê.
- Wy³¹czy³ androida,
zaprogramowa³ domowy system
zabezpieczeñ na „Nie przeszkadzaæ”. A
potem siê po³o¿y³, nie przejmuj¹c siê, ¿e
ktoœ mo¿e tu wejœæ, pochyliæ siê nad
nim. Mo¿e za¿y³ œrodki uspokajaj¹ce.
Zlecimy badanie toksykologiczne, ale
nie s¹dzê, ¿eby wyniki coœ wykaza³y.
Zna³ j¹.
Nie obawia³ siê o ¿ycie, kiedy
wesz³a do tego pokoju.
Skierowa³a siê do drzwi. Na
korytarzu ³adna blondynka siedzia³a na
pod³odze, g³owê wspar³a na rêkach;
obok niej sta³a, uœmiechaj¹c siê z
wy¿szoœci¹, œwie¿o upieczona pani
detektyw, mocno zbudowana m³oda
kobieta o krótkich w³osach.
Zatrzyma³a siê na progu, ty³em
do zamordowanego.
- Ciêcie! Kapitalnie zagrane.
Na znak re¿ysera w makiecie
gabinetu nie¿yj¹cego Wilforda B.
Icove’a juniora zapanowa³ zgie³k
i harmider.
Porucznik Eve Dallas, która
kiedyœ sta³a w prawdziwym gabinecie
Icove’a nad trupem - lecz wtedy denat
nie usiad³ i nie podrapa³ siê po ty³ku, jak
teraz ten mê¿czyzna - otrz¹snê³a siê z
dziwnego uczucia déjà vu.
- Ale super, no nie? - Peabody
wykona³a obok niej krótki,
powœci¹gliwy taniec, unosz¹c i
opuszczaj¹c obcasy ró¿owych,
kowbojskich butów. - Naprawdê
jesteœmy na planie zdjêciowym i
ogl¹damy siebie. I ca³kiem dobrze siê
prezentujemy.
- To upiorne.
A jeszcze bardziej upiorne,
pomyœla³a Eve, by³o widzieæ siebie -
albo kogoœ bardzo do siebie podobnego
- zmierzaj¹cego ku niej z szerokim,
zadowolonym uœmiechem na twarzy.
Chyba siê tak nie uœmiecha, co?
To naprawdê upiorne.
- Porucznik Dallas, œwietnie, ¿e
uda³o siê pani wpaœæ na plan.
Marzy³am o poznaniu pani. -
Aktorka wyci¹gnê³a rêkê.
Eve nie pierwszy raz widzia³a
Marlo Durn, ale poprzednio ta kobieta
by³a lekko opalon¹ blondynk¹ o
ciemnozielonych oczach. Patrz¹c teraz na
jej krótkie, zmierzwione, br¹zowe
w³osy, br¹zowe oczy, a nawet p³ytki
do³eczek w brodzie, taki sam jak jej,
poczu³a siê odrobinê nieswojo.
- I detektyw Peabody. - Marlo
odda³a garderobianej d³ugi, skórzany
p³aszcz, w którym przed chwil¹ gra³a -
kopiê p³aszcza podarowanego Eve przez
mê¿a, kiedy prowadzi³a œledztwo w
sprawie Icove’ów.
- Jestem pani zagorza³¹ fank¹,
pani Durn. Widzia³am wszystkie filmy z
pani udzia³em.
- Marlo - poprawi³a aktorka
Peabody. - Ostatecznie jesteœmy
partnerkami. A wiêc co panie o tym
myœl¹? - Wskaza³a dekoracje, a na jej
palcu b³ysnê³a obr¹czka œlubna,
identyczna z t¹, któr¹ nosi³a Eve. -
Bliskie to rzeczywistoœci?
- Tak - przyzna³a Eve. Zupe³nie
jak prawdziwe miejsce zbrodni z
krêc¹cymi siê wokó³ ludŸmi.
- Roundtreemu, to znaczy
re¿yserowi, zale¿y na maksymalnym
autentyzmie. - Marlo skinê³a g³ow¹ w
kierunku przysadzistego mê¿czyzny,
pochylonego nad monitorem. - I zawsze
udaje mu siê dopi¹æ swego. Miêdzy
innymi dlatego upar³ siê, ¿eby wszystko
krêciæ w Nowym Jorku. Mam nadziejê,
¿e uda³o siê paniom tu rozejrzeæ,
zorientowaæ siê, jak wygl¹da nasza
praca. Jak tylko siê dowiedzia³am o
zamiarze nakrêcenia tego filmu, bardzo
chcia³am dostaæ tê rolê. Nawet jeszcze
przed przeczytaniem ksi¹¿ki Nadine
Furst. A pani, obie panie, to prze¿y³y
naprawdê. Och, plotê trzy po trzy.
Rozeœmia³a siê krótko,
swobodnie.
- Skoro ju¿ mowa o wielkich
fankach... Od miesiêcy staram siê wczuæ
w postaæ Eve Dallas. Nawet parê razy
towarzyszy³am parze detektywów, kiedy
Roundtreemu nie uda³o siê nak³oniæ
pani ani pani komendanta, byœcie siê
zgodzili, ¿ebym razem z K. T. z bliska
przyjrza³a siê waszej pracy. I - ci¹gnê³a,
nie daj¹c dojœæ Eve do s³owa - dopiero
wtedy w pe³ni zrozumia³am, dlaczego
nie wyraziliœcie zgody.
- Cieszê siê.
- Znów mówiê od rzeczy. K. T.!
ChodŸ tu i poznaj prawdziw¹ detektyw
Peabody.
Poch³oniêta dyskusj¹ z
Roundtreem aktorka spojrza³a w ich
stronê.
Eve dostrzeg³a na jej twarzy
irytacjê, któr¹ dopiero po chwili
zast¹pi³a mina, przybierana - zdaniem
Eve - na u¿ytek publicznoœci.
- Có¿ za zaszczyt. - K. T.
uœcisnê³a im rêce, zmierzy³a Peabody
wzrokiem od stóp do g³ów. -
Zapuszczasz w³osy.
- Tak jakby. Dopiero co
widzia³am ciê w filmie „£za”. By³aœ
absolutnie rewelacyjna.
- Porwê Dallas na kilka minut. -
Marlo wziê³a Eve pod rêkê. - Napijmy
siê kawy - zaproponowa³a, odci¹gaj¹c
Eve z planu zdjêciowego i prowadz¹c
przez makietê drugiego piêtra domu
Icove’ów. - Producenci za³atwili dla
mnie gatunek kawy, któr¹ pani pije, no i
siê od niej uzale¿ni³am. Poprosi³am
swoj¹ asystentkê, ¿eby przygotowa³a dla
nas wszystko w mojej przyczepie.
- Nie musi pani wróciæ na plan,
Marlo?
- Moja praca w du¿ej mierze
sk³ada siê z czekania. Przypuszczam, ¿e
podobnie, jak praca policjantów. -
Maszeruj¹c szybkim krokiem w
wysokich butach, spodniach z szorstkiej
tkaniny, z broni¹ w kaburze - Eve
przypuszcza³a, ¿e to rekwizyt - Marlo
poprowadzi³a j¹ przez studio filmowe.
Mija³y plany zdjêciowe, sprzêt, grupki
ludzi.
Eve przystanê³a na widok
makiety sali ogólnej wydzia³u. Biurka
pe³ne papierzysk, tablica, której widok
sprawi³, ¿e cofnê³a siê w czasie do
poprzedniej jesieni, boksy, porysowana
pod³oga.
Brakowa³o jedynie gliniarzy... I
zapachu rafinowanego cukru, kiepskiej
kawy oraz potu.
- Wszystko jak trzeba?
- Tak... Chocia¿ chyba jest trochê
wiêksza ni¿ w rzeczywistoœci.
- Na ekranie nie bêdzie
wygl¹da³a na tak¹ du¿¹. Tu¿ obok
odtworzyli równie¿ pani gabinet, wiêc
mog¹ mnie czy innych krêciæ, jak têdy
przechodzimy. Chce pani rzuciæ okiem?
Minê³y atrapê œciany, jakieœ
puste pomieszczenie, które - jak
przypuszcza³a Eve - te¿ nie bêdzie
widoczne na ekranie, i znalaz³y siê w
niemal idealnej makiecie jej gabinetu w
komendzie. Odtworzono nawet w¹skie
okno, ale wychodzi³o na studio, nie na
Nowy Jork.
- Komputerowo wygeneruj¹
widok, budynki, ruch powietrzny -
powiedzia³a Marlo, kiedy Eve podesz³a
do okna, ¿eby przez nie wyjrzeæ. - Ju¿
krêciliœmy tu kilka scen, podobnie jak
scenê w sali konferencyjnej, gdy
przedstawi³a pani spisek... Icove,
Unilab, Brookhollow Academy. Dialog
bez ¿adnych poprawek wziêto z ksi¹¿ki.
Podobno moje kwestie niewiele siê
ró¿ni¹ od tego, co naprawdê pani wtedy
mówi³a. Nadine œwietnie uda³o siê
wpleϾ wydarzenia autentyczne we
wci¹gaj¹c¹ fabu³ê.
Chocia¿ przypuszczam, ¿e
rzeczywistoœæ by³a równie
emocjonuj¹ca. Ogromnie pani¹
podziwiam.
Zaskoczona i lekko speszona,
Eve siê odwróci³a.
- To, czym siê pani zajmuje na co
dzieñ - ci¹gnê³a Marlo ~jest niezwykle
wa¿ne. Jestem dobra w tym, co robiê.
Jestem cholernie dobra w tym, co robiê,
i uwa¿am, ¿e moja praca jest wa¿na.
Mo¿e nie tak wa¿na, jak rozpracowanie
szajki o œwiatowym zasiêgu, zajmuj¹cej
siê klonowaniem ludzi, ale bez sztuki,
opowieœci i tych, którzy w nich
wystêpuj¹, œwiat by³by smutniejszy.
- Z ca³¹ pewnoœci¹.
- Kiedy zaczê³am siê
przygotowywaæ do tej roli,
uœwiadomi³am sobie, ¿e nigdy nie
gra³am postaci, której tak bardzo
chcia³am oddaæ sprawiedliwoœæ. Nie
tylko z uwagi na to, ¿e mo¿e mi ona
przynieœæ Oscara - chocia¿ ta z³ota
b³yszcz¹ca statuetka piêknie by siê
prezentowa³a na kominku - ale poniewa¿
to wa¿na rola. Wiem, ¿e przygl¹da³a siê
pani krêceniu tylko jednej sceny, ale
mam nadziejê, ¿e gdyby dostrzeg³a pani
jakiœ fa³sz, coœ, co by pani nie
pasowa³o, powiedzia³aby mi pani o tym.
- Wszystko mi pasowa³o. - Eve
wzruszy³a ramionami.
- Tyle tylko, ¿e to dziwne i
wed³ug mnie trochê niesamowite
patrzeæ, jak ktoœ, udaj¹cy mnie, robi to,
co ja robi³am, mówi to, co
powiedzia³am.
Skoro wiêc czu³am siê dziwnie,
musia³o byæ wszystko jak nale¿y.
Marlo uœmiechnê³a siê szeroko.
Nie, pomyœla³a Eve, z ca³¹ pewnoœci¹
ja tak siê nie uœmiecham.
- Œwietnie.
- A tutaj... - Eve obróci³a siê
wœród dekoracji, udaj¹cych jej gabinet.
- Odczuwam nieprzepart¹ ochotê, by
usi¹œæ za biurkiem i zabraæ siê do
pracy papierkowej.
- Carmandy by³aby zachwycona,
gdyby to us³ysza³a. Jest g³ównym
scenografem. Napijmy siê tej kawy.
Wkrótce znów bêdê potrzebna na planie.
Kiedy wysz³y na
paŸdziernikowe s³oñce, Marlo
powiedzia³a, wskazuj¹c rêk¹:
- Jeœli pójdziemy têdy, zobaczy
pani makiety niektórych pomieszczeñ z
domu Roarke’a i Dallas. S¹
olœniewaj¹ce. Czy Preston, asystent
re¿ysera, powiedzia³ pani, ¿e chc¹
zrobiæ kilka zdjêæ pani i Peabody
podczas waszej wizyty w studiu?
Wykorzystaj¹ je póŸniej w kampanii
promocyjnej.
Zajmuje siê ni¹ Valerie Xaviar,
rzeczniczka prasowa wytwórni. Ona tym
wszystkim dyryguje.
- Coœ mi siê obi³o o uszy.
Marlo znów siê uœmiechnê³a i
krótko, lekko uœcisnê³a ramiê Eve.
- Wiem, ¿e niespecjalnie siê pani
do tego pali, ale to bêdzie ogromna
reklama dla filmu... Wszyscy aktorzy i
ca³a ekipa realizatorska bardzo siê
uciesz¹. Mam nadziejê, ¿e dziœ
wieczorem pojawi siê pani na kolacji
razem z Roarkiem.
- Mamy taki zamiar. - Nie uda
siê od tego wymigaæ, pomyœla³a Eve.
Marlo spojrza³a na ni¹ i
wybuchnê³a œmiechem.
- ¯a³uje pani, ¿e nie ma pani
jakiejœ pilnej sprawy, by móc siê
wykrêciæ od tej kolacji.
- Chyba rzeczywiœcie jest pani
dobra w tym, co robi, Marlo.
- Bêdzie fajniej, ni¿ pani
przypuszcza. Co nie takie trudne, bo
uwa¿a pani, ¿e to bêd¹ katusze.
- Czy za³o¿yliœcie pods³uch w
moim gabinecie?
- Nie, ale lubiê sobie
wyobra¿aæ, ¿e wiem, co siê dzieje w
pani g³owie.
- Marlo dotknê³a skroni. -
Dlatego wiem, ¿e bêdzie siê pani bawi³a
znacznie lepiej, ni¿ pani przypuszcza. I
pokocha pani Juliana. Doskonale
naœladuje Roarke’a - jego akcent,
mowê cia³a, to nieuchwytne poczucie
w³adzy i zmys³owoœæ. A poza tym jest
przystojny, zabawny, czaruj¹cy. Bardzo
lubiê z nim pracowaæ. Czy prowadzi
pani teraz jakieœ œledztwo?
- W³aœnie zakoñczyliœmy jedno
kilka dni temu.
- Sprawê Oœrodka Whitwood?
Tak przynajmniej okreœlaj¹ j¹ w
mediach. Jak ju¿ powiedzia³am, jestem
na bie¿¹co. Ale nawet jeœli sama nie
prowadzi pani œledztwa, nadzoruje pani
inne dochodzenia, zeznaje w s¹dzie,
konsultuje siê z pracownikami swojego
wydzia³u. Ma pani mnóstwo spraw na
g³owie. Zajmowanie siê...
Marlo urwa³a, bo nagle
zabrzêcza³ komunikator Eve.
- Dallas.
- Dyspozytor do porucznik Eve
Dallas. Proszê natychmiast udaæ siê na
Zachodni¹ Trzeci¹ numer dwanaœcie.
Podejrzenie zabójstwa.
- Potwierdzam. Ju¿ tam jadê
razem z detektyw Deli¹ Peabody. -
Roz³¹czy³a siê i zatelefonowa³a do
Peabody.
- Mamy pilne wezwanie.
Spotkamy siê ko³o mojego wozu.
Wcisnê³a komunikator do
kieszeni i spojrza³a na Marlo.
- Przykro mi.
- Ale¿ rozumiem. Dosta³a pani
now¹ sprawê, akurat kiedy siê tu
zatrzyma³yœmy. To prawdopodobnie
NORA ROBERTS Celebryci i œmieræ Tytu³ orygina³u: CELEBRITY IN DEATH
Od s³awy do nies³awy wiedzie szeroka droga. THOMAS FULLER ¯¹dza w³adzy, dominacji nad innymi rozpala serce bardziej ni¿ inne namiêtnoœci. TACYT
Z frustracj¹ i pewnym ¿alem przygl¹da³a siê zamordowanemu mê¿czyŸnie. Le¿a³ na kanapie koloru dobrego merlota, krew utworzy³a plamê na jasnoszarej koszuli poni¿ej serca, w którym tkwi³ srebrny skalpel. Beznamiêtnie i z ponur¹ min¹ spogl¹da³a na trupa, pokój, a tak¿e tacê z artystycznie u³o¿onymi owocami i serem, ustawion¹ na niskim stoliku. - Znowu z bliskiej odleg³oœci. - Jej g³os, podobnie jak wzrok, by³ wyprany z wszelkich emocji. Wyprostowa³a siê.
- Wy³¹czy³ androida, zaprogramowa³ domowy system zabezpieczeñ na „Nie przeszkadzaæ”. A potem siê po³o¿y³, nie przejmuj¹c siê, ¿e ktoœ mo¿e tu wejœæ, pochyliæ siê nad nim. Mo¿e za¿y³ œrodki uspokajaj¹ce. Zlecimy badanie toksykologiczne, ale nie s¹dzê, ¿eby wyniki coœ wykaza³y. Zna³ j¹. Nie obawia³ siê o ¿ycie, kiedy wesz³a do tego pokoju. Skierowa³a siê do drzwi. Na korytarzu ³adna blondynka siedzia³a na pod³odze, g³owê wspar³a na rêkach; obok niej sta³a, uœmiechaj¹c siê z wy¿szoœci¹, œwie¿o upieczona pani
detektyw, mocno zbudowana m³oda kobieta o krótkich w³osach. Zatrzyma³a siê na progu, ty³em do zamordowanego. - Ciêcie! Kapitalnie zagrane. Na znak re¿ysera w makiecie gabinetu nie¿yj¹cego Wilforda B. Icove’a juniora zapanowa³ zgie³k i harmider. Porucznik Eve Dallas, która kiedyœ sta³a w prawdziwym gabinecie Icove’a nad trupem - lecz wtedy denat nie usiad³ i nie podrapa³ siê po ty³ku, jak teraz ten mê¿czyzna - otrz¹snê³a siê z
dziwnego uczucia déjà vu. - Ale super, no nie? - Peabody wykona³a obok niej krótki, powœci¹gliwy taniec, unosz¹c i opuszczaj¹c obcasy ró¿owych, kowbojskich butów. - Naprawdê jesteœmy na planie zdjêciowym i ogl¹damy siebie. I ca³kiem dobrze siê prezentujemy. - To upiorne. A jeszcze bardziej upiorne, pomyœla³a Eve, by³o widzieæ siebie - albo kogoœ bardzo do siebie podobnego - zmierzaj¹cego ku niej z szerokim, zadowolonym uœmiechem na twarzy.
Chyba siê tak nie uœmiecha, co? To naprawdê upiorne. - Porucznik Dallas, œwietnie, ¿e uda³o siê pani wpaœæ na plan. Marzy³am o poznaniu pani. - Aktorka wyci¹gnê³a rêkê. Eve nie pierwszy raz widzia³a Marlo Durn, ale poprzednio ta kobieta by³a lekko opalon¹ blondynk¹ o ciemnozielonych oczach. Patrz¹c teraz na jej krótkie, zmierzwione, br¹zowe w³osy, br¹zowe oczy, a nawet p³ytki do³eczek w brodzie, taki sam jak jej, poczu³a siê odrobinê nieswojo. - I detektyw Peabody. - Marlo
odda³a garderobianej d³ugi, skórzany p³aszcz, w którym przed chwil¹ gra³a - kopiê p³aszcza podarowanego Eve przez mê¿a, kiedy prowadzi³a œledztwo w sprawie Icove’ów. - Jestem pani zagorza³¹ fank¹, pani Durn. Widzia³am wszystkie filmy z pani udzia³em. - Marlo - poprawi³a aktorka Peabody. - Ostatecznie jesteœmy partnerkami. A wiêc co panie o tym myœl¹? - Wskaza³a dekoracje, a na jej palcu b³ysnê³a obr¹czka œlubna, identyczna z t¹, któr¹ nosi³a Eve. - Bliskie to rzeczywistoœci? - Tak - przyzna³a Eve. Zupe³nie
jak prawdziwe miejsce zbrodni z krêc¹cymi siê wokó³ ludŸmi. - Roundtreemu, to znaczy re¿yserowi, zale¿y na maksymalnym autentyzmie. - Marlo skinê³a g³ow¹ w kierunku przysadzistego mê¿czyzny, pochylonego nad monitorem. - I zawsze udaje mu siê dopi¹æ swego. Miêdzy innymi dlatego upar³ siê, ¿eby wszystko krêciæ w Nowym Jorku. Mam nadziejê, ¿e uda³o siê paniom tu rozejrzeæ, zorientowaæ siê, jak wygl¹da nasza praca. Jak tylko siê dowiedzia³am o zamiarze nakrêcenia tego filmu, bardzo chcia³am dostaæ tê rolê. Nawet jeszcze przed przeczytaniem ksi¹¿ki Nadine Furst. A pani, obie panie, to prze¿y³y
naprawdê. Och, plotê trzy po trzy. Rozeœmia³a siê krótko, swobodnie. - Skoro ju¿ mowa o wielkich fankach... Od miesiêcy staram siê wczuæ w postaæ Eve Dallas. Nawet parê razy towarzyszy³am parze detektywów, kiedy Roundtreemu nie uda³o siê nak³oniæ pani ani pani komendanta, byœcie siê zgodzili, ¿ebym razem z K. T. z bliska przyjrza³a siê waszej pracy. I - ci¹gnê³a, nie daj¹c dojœæ Eve do s³owa - dopiero wtedy w pe³ni zrozumia³am, dlaczego nie wyraziliœcie zgody. - Cieszê siê.
- Znów mówiê od rzeczy. K. T.! ChodŸ tu i poznaj prawdziw¹ detektyw Peabody. Poch³oniêta dyskusj¹ z Roundtreem aktorka spojrza³a w ich stronê. Eve dostrzeg³a na jej twarzy irytacjê, któr¹ dopiero po chwili zast¹pi³a mina, przybierana - zdaniem Eve - na u¿ytek publicznoœci. - Có¿ za zaszczyt. - K. T. uœcisnê³a im rêce, zmierzy³a Peabody wzrokiem od stóp do g³ów. - Zapuszczasz w³osy. - Tak jakby. Dopiero co
widzia³am ciê w filmie „£za”. By³aœ absolutnie rewelacyjna. - Porwê Dallas na kilka minut. - Marlo wziê³a Eve pod rêkê. - Napijmy siê kawy - zaproponowa³a, odci¹gaj¹c Eve z planu zdjêciowego i prowadz¹c przez makietê drugiego piêtra domu Icove’ów. - Producenci za³atwili dla mnie gatunek kawy, któr¹ pani pije, no i siê od niej uzale¿ni³am. Poprosi³am swoj¹ asystentkê, ¿eby przygotowa³a dla nas wszystko w mojej przyczepie. - Nie musi pani wróciæ na plan, Marlo? - Moja praca w du¿ej mierze sk³ada siê z czekania. Przypuszczam, ¿e
podobnie, jak praca policjantów. - Maszeruj¹c szybkim krokiem w wysokich butach, spodniach z szorstkiej tkaniny, z broni¹ w kaburze - Eve przypuszcza³a, ¿e to rekwizyt - Marlo poprowadzi³a j¹ przez studio filmowe. Mija³y plany zdjêciowe, sprzêt, grupki ludzi. Eve przystanê³a na widok makiety sali ogólnej wydzia³u. Biurka pe³ne papierzysk, tablica, której widok sprawi³, ¿e cofnê³a siê w czasie do poprzedniej jesieni, boksy, porysowana pod³oga. Brakowa³o jedynie gliniarzy... I zapachu rafinowanego cukru, kiepskiej
kawy oraz potu. - Wszystko jak trzeba? - Tak... Chocia¿ chyba jest trochê wiêksza ni¿ w rzeczywistoœci. - Na ekranie nie bêdzie wygl¹da³a na tak¹ du¿¹. Tu¿ obok odtworzyli równie¿ pani gabinet, wiêc mog¹ mnie czy innych krêciæ, jak têdy przechodzimy. Chce pani rzuciæ okiem? Minê³y atrapê œciany, jakieœ puste pomieszczenie, które - jak przypuszcza³a Eve - te¿ nie bêdzie widoczne na ekranie, i znalaz³y siê w niemal idealnej makiecie jej gabinetu w komendzie. Odtworzono nawet w¹skie
okno, ale wychodzi³o na studio, nie na Nowy Jork. - Komputerowo wygeneruj¹ widok, budynki, ruch powietrzny - powiedzia³a Marlo, kiedy Eve podesz³a do okna, ¿eby przez nie wyjrzeæ. - Ju¿ krêciliœmy tu kilka scen, podobnie jak scenê w sali konferencyjnej, gdy przedstawi³a pani spisek... Icove, Unilab, Brookhollow Academy. Dialog bez ¿adnych poprawek wziêto z ksi¹¿ki. Podobno moje kwestie niewiele siê ró¿ni¹ od tego, co naprawdê pani wtedy mówi³a. Nadine œwietnie uda³o siê wpleœæ wydarzenia autentyczne we wci¹gaj¹c¹ fabu³ê.
Chocia¿ przypuszczam, ¿e rzeczywistoœæ by³a równie emocjonuj¹ca. Ogromnie pani¹ podziwiam. Zaskoczona i lekko speszona, Eve siê odwróci³a. - To, czym siê pani zajmuje na co dzieñ - ci¹gnê³a Marlo ~jest niezwykle wa¿ne. Jestem dobra w tym, co robiê. Jestem cholernie dobra w tym, co robiê, i uwa¿am, ¿e moja praca jest wa¿na. Mo¿e nie tak wa¿na, jak rozpracowanie szajki o œwiatowym zasiêgu, zajmuj¹cej siê klonowaniem ludzi, ale bez sztuki, opowieœci i tych, którzy w nich wystêpuj¹, œwiat by³by smutniejszy.
- Z ca³¹ pewnoœci¹. - Kiedy zaczê³am siê przygotowywaæ do tej roli, uœwiadomi³am sobie, ¿e nigdy nie gra³am postaci, której tak bardzo chcia³am oddaæ sprawiedliwoœæ. Nie tylko z uwagi na to, ¿e mo¿e mi ona przynieœæ Oscara - chocia¿ ta z³ota b³yszcz¹ca statuetka piêknie by siê prezentowa³a na kominku - ale poniewa¿ to wa¿na rola. Wiem, ¿e przygl¹da³a siê pani krêceniu tylko jednej sceny, ale mam nadziejê, ¿e gdyby dostrzeg³a pani jakiœ fa³sz, coœ, co by pani nie pasowa³o, powiedzia³aby mi pani o tym. - Wszystko mi pasowa³o. - Eve
wzruszy³a ramionami. - Tyle tylko, ¿e to dziwne i wed³ug mnie trochê niesamowite patrzeæ, jak ktoœ, udaj¹cy mnie, robi to, co ja robi³am, mówi to, co powiedzia³am. Skoro wiêc czu³am siê dziwnie, musia³o byæ wszystko jak nale¿y. Marlo uœmiechnê³a siê szeroko. Nie, pomyœla³a Eve, z ca³¹ pewnoœci¹ ja tak siê nie uœmiecham. - Œwietnie. - A tutaj... - Eve obróci³a siê wœród dekoracji, udaj¹cych jej gabinet.
- Odczuwam nieprzepart¹ ochotê, by usi¹œæ za biurkiem i zabraæ siê do pracy papierkowej. - Carmandy by³aby zachwycona, gdyby to us³ysza³a. Jest g³ównym scenografem. Napijmy siê tej kawy. Wkrótce znów bêdê potrzebna na planie. Kiedy wysz³y na paŸdziernikowe s³oñce, Marlo powiedzia³a, wskazuj¹c rêk¹: - Jeœli pójdziemy têdy, zobaczy pani makiety niektórych pomieszczeñ z domu Roarke’a i Dallas. S¹ olœniewaj¹ce. Czy Preston, asystent re¿ysera, powiedzia³ pani, ¿e chc¹ zrobiæ kilka zdjêæ pani i Peabody
podczas waszej wizyty w studiu? Wykorzystaj¹ je póŸniej w kampanii promocyjnej. Zajmuje siê ni¹ Valerie Xaviar, rzeczniczka prasowa wytwórni. Ona tym wszystkim dyryguje. - Coœ mi siê obi³o o uszy. Marlo znów siê uœmiechnê³a i krótko, lekko uœcisnê³a ramiê Eve. - Wiem, ¿e niespecjalnie siê pani do tego pali, ale to bêdzie ogromna reklama dla filmu... Wszyscy aktorzy i ca³a ekipa realizatorska bardzo siê uciesz¹. Mam nadziejê, ¿e dziœ wieczorem pojawi siê pani na kolacji
razem z Roarkiem. - Mamy taki zamiar. - Nie uda siê od tego wymigaæ, pomyœla³a Eve. Marlo spojrza³a na ni¹ i wybuchnê³a œmiechem. - ¯a³uje pani, ¿e nie ma pani jakiejœ pilnej sprawy, by móc siê wykrêciæ od tej kolacji. - Chyba rzeczywiœcie jest pani dobra w tym, co robi, Marlo. - Bêdzie fajniej, ni¿ pani przypuszcza. Co nie takie trudne, bo uwa¿a pani, ¿e to bêd¹ katusze.
- Czy za³o¿yliœcie pods³uch w moim gabinecie? - Nie, ale lubiê sobie wyobra¿aæ, ¿e wiem, co siê dzieje w pani g³owie. - Marlo dotknê³a skroni. - Dlatego wiem, ¿e bêdzie siê pani bawi³a znacznie lepiej, ni¿ pani przypuszcza. I pokocha pani Juliana. Doskonale naœladuje Roarke’a - jego akcent, mowê cia³a, to nieuchwytne poczucie w³adzy i zmys³owoœæ. A poza tym jest przystojny, zabawny, czaruj¹cy. Bardzo lubiê z nim pracowaæ. Czy prowadzi pani teraz jakieœ œledztwo? - W³aœnie zakoñczyliœmy jedno
kilka dni temu. - Sprawê Oœrodka Whitwood? Tak przynajmniej okreœlaj¹ j¹ w mediach. Jak ju¿ powiedzia³am, jestem na bie¿¹co. Ale nawet jeœli sama nie prowadzi pani œledztwa, nadzoruje pani inne dochodzenia, zeznaje w s¹dzie, konsultuje siê z pracownikami swojego wydzia³u. Ma pani mnóstwo spraw na g³owie. Zajmowanie siê... Marlo urwa³a, bo nagle zabrzêcza³ komunikator Eve. - Dallas. - Dyspozytor do porucznik Eve Dallas. Proszê natychmiast udaæ siê na
Zachodni¹ Trzeci¹ numer dwanaœcie. Podejrzenie zabójstwa. - Potwierdzam. Ju¿ tam jadê razem z detektyw Deli¹ Peabody. - Roz³¹czy³a siê i zatelefonowa³a do Peabody. - Mamy pilne wezwanie. Spotkamy siê ko³o mojego wozu. Wcisnê³a komunikator do kieszeni i spojrza³a na Marlo. - Przykro mi. - Ale¿ rozumiem. Dosta³a pani now¹ sprawê, akurat kiedy siê tu zatrzyma³yœmy. To prawdopodobnie