Polecamy w serii
Dotyk śmierci
Sława i śmierć
Skarby przeszłości
Kwiat Nieśmiertelności
Śmiertelna ekstaza
Czarna ceremonia
Anioł śmierci
Święta ze śmiercią
Rozłączy ich śmierć
Wizje śmierci
O włos od śmierci
Naznaczone śmiercią
Śmierć o tobie pamięta
Zrodzone ze śmierci
Słodka śmierć
Pieśń śmierci
Śmierć o północy
Śmierć z obcej ręki
Śmierć w mroku
Śmierć cię zbawi
Obietnica śmierci
Śmierć cię pokocha
Śmiertelna fantazja
Fałszywa śmierć
Pociąg do śmierci
Zdrada i śmierć
Śmierć w Dallas
Ewa Witan
Korekta
Mariola Będkowska
ISBN 978-83-7961-656-5
Warszawa 2014
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Ubóstwu mało co brak, łakomstwu
wszystkiego.
Publiusz Syrus
Pieniądz bez honoru to choroba.
Balzac
Rozdział 1
Przejmujący wiatr targał przenikliwie
zimnym, listopadowym powietrzem,
które kąsało kości niczym małe,
ząbkowane nożyki. Porucznik Dallas
znowu zapomniała rękawiczek, ale może
to i lepiej, bo zniszczyłaby ich kolejną
drogą parę sprayem do zabezpieczania
dłoni.
Eve wsunęła więc tylko przemarznięte
ręce do kieszeni płaszcza, gdy
przyglądała się denatce.
Kobieta leżała u podnóża kilku stopni,
prowadzących do czegoś, co wyglądało
jak mieszkanie w suterenie. Widząc,
pod jakim kątem w stosunku do ciała
spoczywa głowa ofiary, Dallas nie
musiała czekać na lekarza sądowego, by
jej powiedział, że denatka skręciła kark.
Eve oceniła jej wiek na czterdzieści
kilka lat. Kobieta nie miała na sobie
płaszcza, lecz teraz już porywisty wiatr
był jej obojętny. Ubrana była jak
do pracy – miała na sobie żakiet, golf,
spodnie i eleganckie pantofle na niskim
obcasie. Przypuszczalnie wszystko
modne, ale Eve wolała zostawić ocenę
tego swojej partnerce, gdy tylko
detektyw Delia Peabody dotrze
na miejsce zbrodni.
Nie dostrzegła żadnej biżuterii. Nawet
zegarka na rękę.
Brak torebki, teczki, aktówki.
Na schodach nie walały się śmieci,
murów nie zdobiły graffiti. Jedyny
dysonans stanowiły zwłoki.
W końcu Eve odwróciła się
do funkcjonariuszki, która pojawiła się
tu, kiedy ktoś zadzwonił
pod dziewięćset jedenaście.
– Co wiadomo?
– Powiadomiono policję o drugiej
dwanaście. Razem ze swoim partnerem
byliśmy zaledwie dwie przecznice stąd,
w sklepie całodobowym. Dotarliśmy
tutaj o drugiej czternaście. Właściciel
lokalu, Bradley Whitestone, ze znajomą
Alvą Moonie, stali przed budynkiem.
Whitestone oświadczył, że zamierzali
wejść do mieszkania, w którym właśnie
trwa remont, więc stoi puste. Znaleźli
ciało, kiedy przyprowadził tu Moonie,
żeby jej pokazać, gdzie już wkrótce się
przeprowadzi.
– O drugiej w nocy.
– Tak jest. Oświadczyli, że dziś
wieczorem wybrali się na miasto, zjedli
kolację, potem poszli do baru. Są
niezupełnie trzeźwi, pani porucznik.
– Rozumiem.
– Siedzą teraz w wozie razem z moim
partnerem.
– Porozmawiam z nimi później.
– Ustaliliśmy, że ofiara nie żyje. Nie
ma przy sobie żadnego dokumentu
tożsamości. Brak torebki, biżuterii,
płaszcza. Doznała złamania kręgów
szyjnych. Widać też inne obrażenia –
siniak na policzku, rozciętą wargę.
Na pierwszy rzut oka wygląda to
na napad rabunkowy, ale... – Policjantka
lekko się zarumieniła. – Coś mi tu nie
pasuje.
Zaintrygowana Eve skinęła głową, by
policjantka mówiła dalej.
– Dlaczego?
– Brak płaszcza świadczy, że nie była
to zwykła kradzież na wydrę. Zdjęcie
płaszcza wymaga trochę czasu. A jeśli
spadła ze schodów albo ktoś ją
popchnął, dlaczego leży pod murem,
a nie u podnóża stopni? Tak, że nie
widać jej z chodnika? Bardziej mi to
wygląda na chęć pozbycia się zwłok,
pani porucznik.
– Przymawiacie się o pracę
w wydziale zabójstw, Turney?
– Nie chciałam nikogo urazić, pani
porucznik.
– Nie czuję się urażona. Może
potknęła się na schodach, nieszczęśliwie
upadła i skręciła sobie kark. Jakiś
bandzior ją zobaczył, przeciągnął
pod ścianę, żeby ukryć przed wzrokiem
przechodniów, a potem zabrał jej
płaszcz i pozostałe rzeczy.
– Tak jest.
– Nie wygląda mi jednak na to. Ale
potrzebujemy czegoś więcej niż
przypuszczeń. Zaczekajcie tu, Turney.
Detektyw Peabody już jest w drodze. –
Mówiąc to, Eve otworzyła zestaw
podręczny, by wyjąć puszkę Seal-It.
Zabezpieczyła sprayem dłonie i buty,
uważnie rozglądając się wkoło.
W tej części nowojorskiego East
Side’u panowała cisza i spokój –
przynajmniej o tej porze. Większość
okien mieszkań i wystaw była ciemna,
wszystko pozamykane, nawet bary. Może
kilka lokali nadal działało, ale
znajdowały się za daleko od tego
miejsca, by szukać w nich świadków
wydarzenia.
Wypytają okolicznych mieszkańców,
chociaż mało prawdopodobne, by
znaleźli kogoś, kto widział, co się tutaj
stało. Z uwagi na przenikliwy ziąb, bo
rok dwa tysiące sześćdziesiąty
najwyraźniej postanowił wziąć świat
w lodowaty uścisk, większość ludzi
wolała siedzieć w domowych
pieleszach, rozkoszując się ciepełkiem.
Tak, jak ona. Spała, tuląc się do męża,
kiedy otrzymała wezwanie.
Ale taki już los gliniarzy, pomyślała,
a w przypadku Roarke’a – tych, którzy
poślubili funkcjonariusza policji.
Zabezpieczywszy dłonie i buty, zeszła
po schodkach, najpierw uważnie
obejrzała drzwi do mieszkania, a potem
przykucnęła obok zwłok.
Tak, czterdzieści kilka lat,
jasnobrązowe włosy zebrane do tyłu
i spięte. Niewielki siniak na prawym
policzku, odrobina zaschniętej krwi
na rozciętej wardze. Uszy miała
przekłute, więc jeśli nosiła kolczyki,
zabójca ich nie wyrwał, tylko zdjął,
choć wymagało to nieco zachodu.
Uniósłszy rękę denatki, Dallas
zobaczyła otartą skórę na dłoni. Jakby
uprawiała seks na szorstkim dywanie,
pomyślała Eve, nim przytknęła prawy
kciuk ofiary do urządzenia, ustalającego
tożsamość.
Marta Dickenson, odczytała. Kobieta
rasy mieszanej, lat czterdzieści sześć.
Zamężna, mąż Denzel Dickenson, dwoje
dzieci, mieszkanka Upper East Side.
Zatrudniona w biurze księgowym
Brewer, Kyle i Martini, mieszczącym się
osiem przecznic stąd.
Kiedy wyjmowała przyrządy
pomiarowe, jej krótkie, brązowe włosy
zatrzepotały na wietrze. Nie pomyślała,
by wcisnąć czapkę na głowę. Oczy Eve,
prawie tego samego koloru co włosy,
pozostały zimne i obojętne. Nie myślała
o mężu, dzieciach, przyjaciołach
denatki. Jeszcze nie. Na razie skupiła się
na zwłokach, ich ułożeniu, miejscu
wydarzenia, godzinie zgonu, który
nastąpił o dwudziestej drugiej
pięćdziesiąt.
Co robiłaś, Marto, kilka przecznic
od biura i od domu w lodowatą,
listopadową noc?
Eve oświetliła latarką spodnie kobiety
i dostrzegła na czarnej tkaninie
niebieskie włókna. Ostrożnie ujęła
pęsetą dwie nitki, umieściła je
w torebce i zostawiła znacznik dla
techników kryminalnych, by zbadali
spodnie.
Usłyszawszy nad głową głos Peabody
i odpowiedź policjantki, Eve się
wyprostowała. Jej skórzany płaszcz
załopotał, kiedy odwróciła się, żeby
popatrzeć na swoją partnerkę, która
okutana po czubek nosa ciężkim krokiem
schodziła ze schodów.
Delia pomyślała o nakryciu głowy
i nie zapomniała rękawiczek. Różowa –
landrynkowo różowa – czapka
narciarska z małym, subtelnym
pomponem zakrywała jej ciemne włosy
i całe czoło, aż po brwi. Szyję
kilkakrotnie owinęła kolorowym
szalikiem. Do tego śliwkowy puchowy
płaszcz i różowe kowbojki. Eve
zaczynała podejrzewać, że Peabody nie
zdejmuje ich, nawet kiedy kładzie się
spać.
– Jak możesz w ogóle się poruszać
taka okutana?
– Jakoś dotarłam do stacji metra,
a potem ze stacji metra tutaj, ale
przynajmniej nie zmarzłam. Jezu –
powiedziała ze współczuciem. – Nie ma
nawet płaszcza!
– Raczej nie narzeka. Marta Dickenson
– zaczęła Eve i zapoznała Delię
z istotnymi faktami.
– Kawał drogi od jej biura i miejsca
zamieszkania. Może wracała z pracy
do domu, ale dlaczego nie skorzystała
z metra, szczególnie w taki wieczór?
– Oto jest pytanie. W lokalu trwa
remont. Nikt tu nie mieszka. Bardzo
na rękę, prawda? Jeśli dodać do tego, że
leży wciśnięta w kąt, nikt nie powinien
jej znaleźć do rana.
– Dlaczego bandziorowi miałoby
na tym zależeć?
– To kolejne pytanie. Jeśli mu na tym
zależało, to skąd wiedział, że
mieszkanie stoi puste?
– Mieszka w okolicy? –
odpowiedziała Peabody, myśląc na głos.
– Należy do ekipy remontowej?
– Być może. Obejrzymy sobie
mieszkanie, ale najpierw porozmawiamy
z tymi, którzy zadzwonili
pod dziewięćset jedenaście. Wezwij
lekarza sądowego.
– I techników?
– Na razie jeszcze nie.
Eve weszła na schody i skierowała się
do radiowozu. Kiedy dawała znak
gliniarzowi, siedzącemu przy
kierownicy, ze środka wysiadł
mężczyzna, zajmujący miejsce na tylnym
siedzeniu.
– Pani tu dowodzi? – spytał szybko,
wyraźnie zdenerwowany.
– Porucznik Dallas. Czy pan
Whitestone?
– Tak, to ja.
– To pan zawiadomił policję.
– Tak. Tak. Jak tylko znaleźliśmy... Ją.
Była... Byliśmy...
– Pan jest właścicielem tego
mieszkania?
– Tak. – Przystojny trzydziestolatek
wziął głęboki oddech. Kiedy znów się
odezwał, był bardziej opanowany, nie
mówił już tak szybko. – Budynek należy
do mnie i moich dwóch wspólników.
Na drugim i trzecim piętrze jest osiem
mieszkań.
Spojrzał w górę. Też był z gołą głową,
stwierdziła Eve, miał na sobie czarny,
wełniany płaszcz i szalik w czerwono-
czarne pasy.
– Jestem też wyłącznym właścicielem
lokalu na dole – ciągnął Whitestone. –
Przeprowadzamy remont, chcemy
na parterze i pierwszym piętrze urządzić
siedzibę firmy.
– Czym się zajmuje pańska firma?
– Doradztwem finansowym. WIN
Group. Whitestone, Ingersol i Newton.
W-I-N.
– Rozumiem.
– Zamierzałem zamieszkać na dole.
Polecamy w serii Dotyk śmierci Sława i śmierć Skarby przeszłości Kwiat Nieśmiertelności Śmiertelna ekstaza Czarna ceremonia Anioł śmierci Święta ze śmiercią Rozłączy ich śmierć Wizje śmierci O włos od śmierci Naznaczone śmiercią Śmierć o tobie pamięta
Zrodzone ze śmierci Słodka śmierć Pieśń śmierci Śmierć o północy Śmierć z obcej ręki Śmierć w mroku Śmierć cię zbawi Obietnica śmierci Śmierć cię pokocha Śmiertelna fantazja Fałszywa śmierć Pociąg do śmierci Zdrada i śmierć Śmierć w Dallas
Celebryci i śmierć Psychoza i śmierć
Tytuł oryginału CALCULATED IN DEATH Copyright © 2013 by Nora Roberts All rights reserved Projekt okładki Elżbieta Chojna Zdjęcie na okładce © Holger Winkler/A.B./Corbis/FotoChannels Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka Redakcja
Ewa Witan Korekta Mariola Będkowska ISBN 978-83-7961-656-5 Warszawa 2014 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl
Ubóstwu mało co brak, łakomstwu wszystkiego. Publiusz Syrus Pieniądz bez honoru to choroba. Balzac
Rozdział 1 Przejmujący wiatr targał przenikliwie zimnym, listopadowym powietrzem, które kąsało kości niczym małe, ząbkowane nożyki. Porucznik Dallas znowu zapomniała rękawiczek, ale może to i lepiej, bo zniszczyłaby ich kolejną drogą parę sprayem do zabezpieczania dłoni. Eve wsunęła więc tylko przemarznięte ręce do kieszeni płaszcza, gdy
przyglądała się denatce. Kobieta leżała u podnóża kilku stopni, prowadzących do czegoś, co wyglądało jak mieszkanie w suterenie. Widząc, pod jakim kątem w stosunku do ciała spoczywa głowa ofiary, Dallas nie musiała czekać na lekarza sądowego, by jej powiedział, że denatka skręciła kark. Eve oceniła jej wiek na czterdzieści kilka lat. Kobieta nie miała na sobie płaszcza, lecz teraz już porywisty wiatr był jej obojętny. Ubrana była jak do pracy – miała na sobie żakiet, golf, spodnie i eleganckie pantofle na niskim obcasie. Przypuszczalnie wszystko modne, ale Eve wolała zostawić ocenę tego swojej partnerce, gdy tylko
detektyw Delia Peabody dotrze na miejsce zbrodni. Nie dostrzegła żadnej biżuterii. Nawet zegarka na rękę. Brak torebki, teczki, aktówki. Na schodach nie walały się śmieci, murów nie zdobiły graffiti. Jedyny dysonans stanowiły zwłoki. W końcu Eve odwróciła się do funkcjonariuszki, która pojawiła się tu, kiedy ktoś zadzwonił pod dziewięćset jedenaście. – Co wiadomo? – Powiadomiono policję o drugiej dwanaście. Razem ze swoim partnerem byliśmy zaledwie dwie przecznice stąd, w sklepie całodobowym. Dotarliśmy
tutaj o drugiej czternaście. Właściciel lokalu, Bradley Whitestone, ze znajomą Alvą Moonie, stali przed budynkiem. Whitestone oświadczył, że zamierzali wejść do mieszkania, w którym właśnie trwa remont, więc stoi puste. Znaleźli ciało, kiedy przyprowadził tu Moonie, żeby jej pokazać, gdzie już wkrótce się przeprowadzi. – O drugiej w nocy. – Tak jest. Oświadczyli, że dziś wieczorem wybrali się na miasto, zjedli kolację, potem poszli do baru. Są niezupełnie trzeźwi, pani porucznik. – Rozumiem. – Siedzą teraz w wozie razem z moim partnerem.
– Porozmawiam z nimi później. – Ustaliliśmy, że ofiara nie żyje. Nie ma przy sobie żadnego dokumentu tożsamości. Brak torebki, biżuterii, płaszcza. Doznała złamania kręgów szyjnych. Widać też inne obrażenia – siniak na policzku, rozciętą wargę. Na pierwszy rzut oka wygląda to na napad rabunkowy, ale... – Policjantka lekko się zarumieniła. – Coś mi tu nie pasuje. Zaintrygowana Eve skinęła głową, by policjantka mówiła dalej. – Dlaczego? – Brak płaszcza świadczy, że nie była to zwykła kradzież na wydrę. Zdjęcie płaszcza wymaga trochę czasu. A jeśli
spadła ze schodów albo ktoś ją popchnął, dlaczego leży pod murem, a nie u podnóża stopni? Tak, że nie widać jej z chodnika? Bardziej mi to wygląda na chęć pozbycia się zwłok, pani porucznik. – Przymawiacie się o pracę w wydziale zabójstw, Turney? – Nie chciałam nikogo urazić, pani porucznik. – Nie czuję się urażona. Może potknęła się na schodach, nieszczęśliwie upadła i skręciła sobie kark. Jakiś bandzior ją zobaczył, przeciągnął pod ścianę, żeby ukryć przed wzrokiem przechodniów, a potem zabrał jej płaszcz i pozostałe rzeczy.
– Tak jest. – Nie wygląda mi jednak na to. Ale potrzebujemy czegoś więcej niż przypuszczeń. Zaczekajcie tu, Turney. Detektyw Peabody już jest w drodze. – Mówiąc to, Eve otworzyła zestaw podręczny, by wyjąć puszkę Seal-It. Zabezpieczyła sprayem dłonie i buty, uważnie rozglądając się wkoło. W tej części nowojorskiego East Side’u panowała cisza i spokój – przynajmniej o tej porze. Większość okien mieszkań i wystaw była ciemna, wszystko pozamykane, nawet bary. Może kilka lokali nadal działało, ale znajdowały się za daleko od tego miejsca, by szukać w nich świadków
wydarzenia. Wypytają okolicznych mieszkańców, chociaż mało prawdopodobne, by znaleźli kogoś, kto widział, co się tutaj stało. Z uwagi na przenikliwy ziąb, bo rok dwa tysiące sześćdziesiąty najwyraźniej postanowił wziąć świat w lodowaty uścisk, większość ludzi wolała siedzieć w domowych pieleszach, rozkoszując się ciepełkiem. Tak, jak ona. Spała, tuląc się do męża, kiedy otrzymała wezwanie. Ale taki już los gliniarzy, pomyślała, a w przypadku Roarke’a – tych, którzy poślubili funkcjonariusza policji. Zabezpieczywszy dłonie i buty, zeszła po schodkach, najpierw uważnie
obejrzała drzwi do mieszkania, a potem przykucnęła obok zwłok. Tak, czterdzieści kilka lat, jasnobrązowe włosy zebrane do tyłu i spięte. Niewielki siniak na prawym policzku, odrobina zaschniętej krwi na rozciętej wardze. Uszy miała przekłute, więc jeśli nosiła kolczyki, zabójca ich nie wyrwał, tylko zdjął, choć wymagało to nieco zachodu. Uniósłszy rękę denatki, Dallas zobaczyła otartą skórę na dłoni. Jakby uprawiała seks na szorstkim dywanie, pomyślała Eve, nim przytknęła prawy kciuk ofiary do urządzenia, ustalającego tożsamość. Marta Dickenson, odczytała. Kobieta
rasy mieszanej, lat czterdzieści sześć. Zamężna, mąż Denzel Dickenson, dwoje dzieci, mieszkanka Upper East Side. Zatrudniona w biurze księgowym Brewer, Kyle i Martini, mieszczącym się osiem przecznic stąd. Kiedy wyjmowała przyrządy pomiarowe, jej krótkie, brązowe włosy zatrzepotały na wietrze. Nie pomyślała, by wcisnąć czapkę na głowę. Oczy Eve, prawie tego samego koloru co włosy, pozostały zimne i obojętne. Nie myślała o mężu, dzieciach, przyjaciołach denatki. Jeszcze nie. Na razie skupiła się na zwłokach, ich ułożeniu, miejscu wydarzenia, godzinie zgonu, który nastąpił o dwudziestej drugiej
pięćdziesiąt. Co robiłaś, Marto, kilka przecznic od biura i od domu w lodowatą, listopadową noc? Eve oświetliła latarką spodnie kobiety i dostrzegła na czarnej tkaninie niebieskie włókna. Ostrożnie ujęła pęsetą dwie nitki, umieściła je w torebce i zostawiła znacznik dla techników kryminalnych, by zbadali spodnie. Usłyszawszy nad głową głos Peabody i odpowiedź policjantki, Eve się wyprostowała. Jej skórzany płaszcz załopotał, kiedy odwróciła się, żeby popatrzeć na swoją partnerkę, która okutana po czubek nosa ciężkim krokiem
schodziła ze schodów. Delia pomyślała o nakryciu głowy i nie zapomniała rękawiczek. Różowa – landrynkowo różowa – czapka narciarska z małym, subtelnym pomponem zakrywała jej ciemne włosy i całe czoło, aż po brwi. Szyję kilkakrotnie owinęła kolorowym szalikiem. Do tego śliwkowy puchowy płaszcz i różowe kowbojki. Eve zaczynała podejrzewać, że Peabody nie zdejmuje ich, nawet kiedy kładzie się spać. – Jak możesz w ogóle się poruszać taka okutana? – Jakoś dotarłam do stacji metra, a potem ze stacji metra tutaj, ale
przynajmniej nie zmarzłam. Jezu – powiedziała ze współczuciem. – Nie ma nawet płaszcza! – Raczej nie narzeka. Marta Dickenson – zaczęła Eve i zapoznała Delię z istotnymi faktami. – Kawał drogi od jej biura i miejsca zamieszkania. Może wracała z pracy do domu, ale dlaczego nie skorzystała z metra, szczególnie w taki wieczór? – Oto jest pytanie. W lokalu trwa remont. Nikt tu nie mieszka. Bardzo na rękę, prawda? Jeśli dodać do tego, że leży wciśnięta w kąt, nikt nie powinien jej znaleźć do rana. – Dlaczego bandziorowi miałoby na tym zależeć?
– To kolejne pytanie. Jeśli mu na tym zależało, to skąd wiedział, że mieszkanie stoi puste? – Mieszka w okolicy? – odpowiedziała Peabody, myśląc na głos. – Należy do ekipy remontowej? – Być może. Obejrzymy sobie mieszkanie, ale najpierw porozmawiamy z tymi, którzy zadzwonili pod dziewięćset jedenaście. Wezwij lekarza sądowego. – I techników? – Na razie jeszcze nie. Eve weszła na schody i skierowała się do radiowozu. Kiedy dawała znak gliniarzowi, siedzącemu przy kierownicy, ze środka wysiadł
mężczyzna, zajmujący miejsce na tylnym siedzeniu. – Pani tu dowodzi? – spytał szybko, wyraźnie zdenerwowany. – Porucznik Dallas. Czy pan Whitestone? – Tak, to ja. – To pan zawiadomił policję. – Tak. Tak. Jak tylko znaleźliśmy... Ją. Była... Byliśmy... – Pan jest właścicielem tego mieszkania? – Tak. – Przystojny trzydziestolatek wziął głęboki oddech. Kiedy znów się odezwał, był bardziej opanowany, nie mówił już tak szybko. – Budynek należy do mnie i moich dwóch wspólników.
Na drugim i trzecim piętrze jest osiem mieszkań. Spojrzał w górę. Też był z gołą głową, stwierdziła Eve, miał na sobie czarny, wełniany płaszcz i szalik w czerwono- czarne pasy. – Jestem też wyłącznym właścicielem lokalu na dole – ciągnął Whitestone. – Przeprowadzamy remont, chcemy na parterze i pierwszym piętrze urządzić siedzibę firmy. – Czym się zajmuje pańska firma? – Doradztwem finansowym. WIN Group. Whitestone, Ingersol i Newton. W-I-N. – Rozumiem. – Zamierzałem zamieszkać na dole.