domcia242a

  • Dokumenty1 801
  • Odsłony3 269 668
  • Obserwuję1 904
  • Rozmiar dokumentów3.2 GB
  • Ilość pobrań1 949 831

Galenorn Yasmine - Siostry Księżyca 02 - Changeling

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :724.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

domcia242a
EBooki przeczytane polecane

Galenorn Yasmine - Siostry Księżyca 02 - Changeling.pdf

domcia242a EBooki przeczytane polecane Galenorn Yasmine
Użytkownik domcia242a wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 249 osób, 176 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 260 stron)

„Siostry Księżyca” tom 2 Tłumaczenie z francuskiego: fort12 Jesteśmy siostrami d'Artigo: w połowie ludźmi w połowie wróżkami, agentkami CIA. Moja siostra Camille jest czarownicą. Menolly jest wampirem. A ja? Jestem Delilah, w stresujących sytuacjach zamieniam się w kota. A mówiąc o stresie: Zachary Lionnesse, reprezentant stada pum, zatrudnił nas do odnalezienia sprawcy serii morderstw, którego ofiarami padają członkowie jego stada. Skończ Od razu zrozumiałam, że za wszystkim kryje się Skrzydlaty Cien. Naszym zadaniem będzie dowiedzieć się dlaczego. Ale ludzka krew która płynie w naszych żyłach sprawi, że znajdziemy się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie jestem jedynie salonowym kotkiem i udowodnię to wszystkim!

Rozdział 1 Noc była jasna i mroźna. Wysoko na niebie świecił księżyc,okrągły i pełny, zupełnie jak jedna z tych kul śnieżnych którymi lubią się bawić ludzkie dzieci w czasie świąt Bożego Narodzenia. Mimo zimna czułam się tutaj lepiej niż w domu, gdzie Maggie kochała obsypywać całe moje futro pocałunkami a Iris łapała mnie i zamykała w specjalnej torbie by następnie przyciąć mi pazury. Jednego byłam pewna, nigdy więcej nie pozwolę nikomu zrujnować mojego manicure który kosztował mnie pięćdziesiąt dolarów w pobliskim salonie. Znajdowałam się blisko pawilonu gdy nagle coś usłyszałam. Zatrzymałam się nadsłuchując. Hałas powtórzył się… na wszystkie świętości! Oby nie był to Rapido, pies sąsiada. Ten mały rozrabiaka był najbardziej wytrwałym bassetem jakiego poznałam, który do tego uwielbiał mnie gonić. Cóż, szczerze mówiąc był jedynym psem jakiego znałam. Miał zwyczaj pojawiać się znikąd szczekając jak pijany troglodyta. Chociaż z łatwością mogłam mu uciec to nie zmieniało faktu, że mu nie ufałam. Rozglądałam się więc wokoło mając cichą nadzieje, że to jednak nie on. Lepiej być ostrożnym. Po chwili gdy Rapido się nie pojawił a ja nadal słyszałam dziwne odgłosy, moja ciekawość zwyciężyła; zaczęłam się zastanawiać skąd pochodzą. Może był to opos lub skunks?. Musiałam się kontrolować by za nim nie pobiec. Pamiętam jak za pierwszym razem pozwoliłam sobie biegać za jednym... wróciłam spryskana smrodem, moje siostry wyśmiewały się ze mnie przez parę tygodni. Jednak mój instynkt mówił mi, że nie byłam śledzona przez zwierzę. Przynajmniej nie takie, jakie można tu było spotkać na co dzień. Nie byłam czarownicą jak moja siostra Camille, ale miałam swoją własną intuicję która mówiła mi wyraźnie że nie jestem sama. Podnosząc głowę w górę wzięłam głęboki oddech. Tam! Subtelny zapach wielkiego kota, a dokładniej zmiennej kotki! Ostrożnie zbliżyłam się do domu wspinając po schodach na górę. Nie mogło być mowy bym została na otwartej przestrzeni. Jeśli demon postanowiłby na mnie zapolować, nie mogłabym wiele zrobić. Biorąc pod uwagę mój rozmiar, zwiastowało to szybką i bolesną śmierć. Znalazłszy się bezpiecznie blisko domu, przysiadłam na poręczy schodów która dawała mi lepszy punkt obserwacyjny.

Szykując się do skoku, pochyliłam się kręcąc niespokojnie. Jednak przed osiągnięciem trzeciego stopnia, mój kochany puszysty ogon zdecydował złośliwe przytulić się do krzaka jeżyn pełnego cierni. Cholera! pomyślałam upadając na ziemię brzuchem z rozłożonymi na boki łapami, zupełne jak w jednym z odcinków przygód ptaszka Tweety i kota Sylwestra. Zamrugałam. Moja godność ucierpiała. Potrząsając głową, udało mi się stanąć na czterech łapach, czekała na mnie jednak przykra niespodzianka... mój ogon nadal był uczepiony ciernistego krzaka. Wydałam jęk rozczarowania. Dlaczego musiałam mieć takie długie futro? Nawet jeśli byłam najpiękniejszym kotem w sąsiedztwie, w chwilach takich jak ta wygląd nie wydawał się najważniejszy. Prawda była taka że utknęłam. Znikąd pojawił się nagle owad, który brzęczał mi wokół głowy. Stawiając uszy, oparłam się pokusie machnięcia ogonem. Nie, zostaw go w spokoju, pomyślałam. Masz ważniejsze rzeczy do roboty niż zajmowanie się komarem... jak na przykład uwolnienie się od tego pieprzonego krzaka! Będąc w postaci kota o wiele trudniej było mi się kontrolować. Ponadto moją uwagę rozpraszały chrząszcze, pająki i liście niesione przez wiatr. Starając się oswobodzić, na nowo szarpnęłam ogonem i poczułam silny ból u podstawy kręgosłupa co mi powiedziało, że może nie był to taki dobry pomysł. Co teraz? Nie mogłam się przemienić podczas pełni księżyca a przynajmniej nie przed świtem. Ponadto Camille była zajęta swoim własnym polowaniem a Menolly była na spotkaniu anonimowych wampirów. Nikt nie przyjdzie mi z pomocą... Zaciskając zęby i biorąc głęboki oddech, spróbowałam jeszcze raz. Tym razem prawie mi się udało nie licząc garści wyrwanego futra… A potem ... psia kość!! Sfrustrowana przykucnęłam, uważając by jeszcze bardziej się nie zaplątać. Nie ma co, noc zapowiadała się coraz gorzej. Na domiar złego nie miałam swojej codziennej dawki telewizji. Obie z Menolly bywałyśmy zajęte manicure, jedząc popcorn i rozmawiając o Camille i jej kochankach. Nagle usłyszałam mysz podgryzająca żywopłot Camille. Złapanie jej zajęło mi dosłownie ułamek sekundy .Trzymając ją między łapami, zrobiło mi się żal gdy pomyślałam o małych dzieciach, które czekały na nią w domu. Przebiegły gryzoń!. Ileż to razy słyszałam że jestem zbyt litościwa?

Camille nie omieszkała mi o tym regularnie przypominać. I nie myliła się... pozwoliłam odejść myszy dodając jedynie groźne: ”Wynoś się stąd albo będzie po tobie”. Moje siostry nie wiedziały że będąc w postaci kota potrafię rozmawiać ze zwierzętami. To był mój świat do którego nikt nie miał dostępu. Camille była połączona z Matką Księżyca. Menolly kierowało jej pragnienie krwi ... nawet jeśli stało się to stosunkowo niedawno gdy Klan Elwing zamienił ją w wampira wbrew jej woli. To nie było tak, żeby chciała stać się krwiopijcą! Całe swoje życie utrzymywałam mój dar w tajemnicy. I nie miałam zamiaru z nikim się nim dzielić. Kiedy tylko mysz się oddaliła, zajęłam się swoją toaletą, by odkryć że złapałam pchły! Potrzebna mi była specjalna kąpiel lub pipety ze środkiem przeciwpchelnym. To w połączeniu z różanymi perfumami sprawiało, że moja skóra była sucha i pokrywała się pokrzywką. Po prostu super! Jeszcze tego mi tylko brakowało. Tak oto stałam się gospodarzem dla pcheł, uczepiona krzaka i pokryta kolcami. Do tego wszystkiego byłam śledzona przez zmiennego kota. Zapowiadał się niezły ubaw! Denerwowało mnie gdy ludzie myśleli, że zmienni spędzają księżycowe noce by wyrazić swoją ciemną stronę. Jeśli miała to być zabawa, to wolałabym już dobrą książkę i kubek gorącego mleka. W lesie kolejny hałas przykuł moją uwagę. Cokolwiek miało by to być, zdecydowałam że muszę się uwolnić. Niestety ciernie tkwiły zbyt głęboko. Niezależnie od bólu musiałam coś zrobić. Nie mogłam liczyć że intruz okaże się przyjacielem. Zamykając oczy, przygotowałam się psychicznie na pozostawienie sporej kępki futra na krzaku gdy nagle usłyszałam szelest. Z nerwami na wierzchu odwróciłam się. Tam, oświetlona światłem księżyca stała myszka której darowałam życie. Stojąc na tylnych łapkach zmarszczyła nosek i zastrzygła wąsikami obserwując mnie. Mimo iż mój instynkt kazał mi się na nią rzucić, powstrzymałam się, próbując wysłać jej miły uśmiech w stylu: "Hej! Jak się masz?" —Potrzebujesz pomocy? zapytała piskliwym głosem. —A według ciebie? Czy wyglądam jakbym potrzebowała pomocy? odparłam. Spojrzała na mnie poważnie.

—Nie mam czasu do stracenia. Moje dzieci są głodne. Czy potrzebujesz pomocy? Tak czy nie? Na Świętą Matkę! Kogo Bogowie postanowili przysłać mi na pomoc! Wystarczająco upokarzające było puścić ją wolno, by następnie przyjąć pomocną dłoń od przekąski! —Chyba nie mam wyboru, mruknęłam, wysyłając jednocześnie moje ego na przejażdżkę do piekła.. Jej oczy zabłysły. Wyprostowała się i wypięła pierś do przodu. —Wiec, powiedz to! —Powiedzieć co? —Myszy są najlepsze, a koty to dranie. —Co? Naprawdę myślisz że to powiem?! Hej! Czekaj! (widząc moją reakcję odwróciła się do mnie plecami gotowa odejść). Wracaj, proszę! —Powiesz to? spytała przez ramię. Skrzywiłam się. Tak naprawdę nie miałam wyboru. Mając nadzieję, że nikt się nie dowie, skinęłam głową. —Myszy są najlepsze, a koty to dranie. No i proszę. Ostateczne upokorzenie. Noc osiągnęła apogeum. Zadowolona z siebie, powąchała mnie a następnie zbadała mój ogon. Przez pogryzienie trochę tu trochę tam, udało jej się uwolnić moje futro od jeżyn. Jeszcze gdzieniegdzie miałam wbite kolce ale mogłam się już poruszyć i tylko to się liczyło. Jak tylko mysz skończyła, podziękowałam jej z zaciśniętymi wargami. Po wzięciu głębokiego oddechu i nie zastanawiając się dłużej, pognałam ile siły w łapach do domu. Drzwi były zamknięte, ale specjalnie dla mnie została zainstalowana w nich klapka. Camille rzuciła na nią czar który sprawiał że rozpoznawała moja aurę, nie wpuszczając nikogo oprócz mnie. Będąc w środku podrapałam w drzwi od kuchni czekając aż Iris mi otworzy. Tak też się stało. Zobaczywszy mnie, wzięła mnie na ręce drapiąc pod brodą.

Nie protestowałam zbytnio na tę odrobinę czułości z jej strony. Iris kochała koty, a mnie traktowała jak własnego. Talon-haltija była mała i pulchna z uśmiechem który potrafił stopić lodowiec. Była związana z pewną fińską rodziną aż do jej śmierci. Następnie wstąpiła do OIA. . Początkowo pracowała w księgarni Camille, zajmując się po trosze wszystkim. Ale z czasem gdy na naszej drodze pojawił się demon Luc le Terrible, wszyscy zdecydowaliśmy że lepiej będzie jak przeniesie się na stałe do nas. Dbała o dom, zajmowała się Maggie a ponadto pomagała nam gdy jej potrzebowałyśmy. Była dla nas jak ukochana ciocia. —Biedna kicia. Miałaś zły dzień? spytała oglądając moje futro. Co to jest? Ogon pełen cierni? I pchły? (zmarszczyła nos). Co jeszcze sobie zrobiłaś? Chodź Delilah, zajmiemy się tym. Musimy się rozprawić z tymi kołtunami zanim się przemienisz, ale niezależnie od wszystkiego będziesz miała obolałe pośladki… Ucieczka nie miała sensu. Nawet jeśli chciałabym jej opowiedzieć o mojej wyprawie to wiedziałam, że i tak mnie nie zrozumie. Będąc w postaci kota mogłam słyszeć i rozumieć ludzi i wróżki, niestety nie znalazłam sposobu porozumiewania się w obu kierunkach. Kiedy postawiła mnie na blacie i wyjęła nożyczki, uspokoiłam się. Wszystko było dobrze o ile nie będzie chciała obcinać mi pazurów. Może kiedy wróci Camille i Menolly uda nam się dojść, kto dostał się na teren posiadłości. Z zachodem słońca leżałam zwinięta w kłębek blisko kominka pomrukując i czekając na powrót Menolly i Camille, ale ciepło z kominka było zbyt miłe... było mi tak wygodnie kiedy leżałam sobie na poduszce którą podarowała mi na urodziny Camille, że po chwili wpadłam w objęcia Morfeusza. Obudziłam się w połowie przemieniona. Nikt mi nie wierzył gdy mówiłam, że to nie jest bolesne. Możliwe że byłoby to bolesne gdyby było wynikiem czaru, jednak dla mnie było to jak zmiana ubrania. Mówiąc to zauważyłam, że moja obróżka zniknęła. Leżałam ubrana w spodnie od piżamy i koszulkę na ramionkach. Iris miała rację: miałam obolałe pośladki. —Wygląda na to że nasz kotek jest już z nami! Głos Menolly zadzwonił w moich uszach sprawiając, że wypuściłam poduszkę. Na raz moje wąsiki zniknęły i na powrót przemieniłam się w człowieka. Zamrugałam oczami spoglądając przez okno. Za godzinę będzie świtać.

—Wykorzystujesz czas do ostatniej chwili, co? spytałam ochrypłym głosem. Kiedy zaburczało mi w brzuchu zdałam sobie sprawę, że byłam głodna. Starałam się sobie przypomnieć kiedy i co ostatnio jadłam. Na pewno nie mysz... i to mówił kot! Kobieta będzie musiała umieścić parę kawałków sera w miejscu gdzie żyje mysia rodzina. Biedactwo... Nawet jeśli wykorzystała sytuację było mi jej żal i nie chciałam jej przestraszyć . —Wyglądasz jakbyś miała fatalną noc, stwierdziła Menolly smutno. Siedziała na kanapie z Maggie na kolanach. Mała jadła swoja mieszankę śmietanki wymieszanej z cynamonem, cukrem i szałwią. Gargul i Camille stały się sobie bardzo bliskie, były wręcz nierozłączne od kiedy moja siostra ją uratowała. Łączyła je najdziwniejsza przyjaźń jaką widziałam. Czas pokaże czy okaże się równie inteligentna jak kot. Była słodko żywiołowa i wszyscy byliśmy pod jej urokiem. —Mam dobrą wymówkę, odpowiedziałam masując sobie jednoczenie pupę. Po ostatniej nocy skończyłam z tyłkiem pełnym cierni. —Wspaniale! Sama mam podobnie. Nic nie jadłam i jestem głodna (kiedy się skrzywiłam, machnęła tylko ręką). Przynajmniej nadal jestem piękna, powiedziała obserwując mój rozczochrany wygląd. Nawet po polowaniu. Za to ty masz wygląd asa pikowego (posłałam jej mordercze spojrzenie). Co? Zgubiłaś w nocy swoje poczucie humoru? —Zostaw mnie w spokoju, odparłam. (Mój żołądek na nowo przypomniał mi o sobie. Naprawdę muszę coś zjeść). Jestem głodna, śmierdzę i Iris musiała wyciąć mi parę kępek futra. Nigdy nie wyglądam dobrze po pełni księżyca (zazwyczaj po powrocie brałam długi prysznic i wskakiwałam w swoją piżamę z Hello Kitty...). Ponadto jestem pewna że twoje ofiary wcale nie uważają cię za tak piękną, dodałam. —Większość moich posiłków jest tak oczarowana, że same do mnie przychodzą, odpowiedziała Menolly uśmiechając się. Wierz mi, oni to kochają. Sarkazm Menolly pozostawał stałym elementem jej natury. Siostra czy nie, miałam świadomość że jest niebezpieczna. Piękna to pewne ale również niewyobrażalnie niebezpieczna. —Jasne, kochają! To do czasu aż nie zrozumieją, że wysysasz ich krew. Potrząsając głową chwyciłam pudełko pączków lezące na stoliku do kawy.

Wysyłał mi je Chase, który myślał że jest moim chłopakiem tylko dlatego, że sypialiśmy ze sobą raz w tygodniu. Wszystko się zmieniło kiedy wraz z nimi wysłał mi tuzin róż i zabawkę dla kota, moje serce zabiło mocniej! Naprawdę dobrze mnie rozumiał. —Więc co się stało? Żadnych zboczeńców? Skrzywiłam się przeciągając. Moje mięśnie potrzebowały trochę ćwiczeń. Miałam zamiar wybrać się do siłowni późnym popołudniem, gdzie zaproponowano mi nawet dożywotnią kartę członkowską, ponieważ budziłam powszechne zainteresowanie ludzi, którzy uwielbiali obserwować mnie wyciskająca z siebie siódme poty. Bycie pół wróżką miało swoje zalety. —W każdym razie ja żadnego dziś nie spotkałam. Wypiłam trochę z faceta po czym wymazałam mu pamięć i pozwoliłam odejść. Wzięłam tylko tyle by ugasić pragnienie. Za kilka dni będę musiała się wybrać na polowanie w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Z jej lodowato niebieskimi oczami i warkoczykami we włosach przypominała Bo Derek. Kiedy pokręciła głową, perły z kości słoniowej w jej włosach ocierały się o siebie zupełnie jak kości szkieletu w tańcu. Przypominały jej czasy kiedy żyła i nie była jeszcze wampirem. —Chcesz powiedzieć że masz potrzebę zabicia, rzuciłam. Zadzwonił telefon po czym ucichł, zapewne Iris go odebrała. —Dokładnie, odpowiedziała Menolly wzruszając ramionami. Ton głosu zdradzał jej głód. Jako młody wampir, nadal potrzebowała pić dużo i często. Patrząc na nią trudno było sobie wyobrazić, że moja siostra piła krew, może z wyjątkiem jej porcelanowej cery. Miała jedynie metr sześćdziesiąt centymetrów wzrostu a mimo to mogla nosić na ramieniu demona jakby był dzieckiem, podobnie opróżnić kogoś ze krwi bez mrugnięcia okiem. Choć była najmłodsza, to czasami zdawała się stara jak góry. Camille, najstarsza z nas, była czarownicą i mierzyła metr siedemdziesiąt. Z jej brązowymi lokami i fioletowymi oczami ze srebrnymi refleksami, była najbardziej pragmatyczna z nas wszystkich. Patrząc na nią, trudno było w to uwierzyć. W kwestii ubioru jej gust krzyczał fetyszyzmem.

A ja? Byłam kadetem... nawet jeśli obie z Menolly uparcie traktowały mnie jak dziecko. Przynajmniej biłam je obie na głowę swoim wzrostem. Mierząc metr osiemdziesiąt pięć, drobnej budowy acz umięśniona. W niczym nie przypominałam kotka salonowego z wyjątkiem moich nocnych maratonów telewizyjnych. Moje włosy były sztywne jak kij i sięgały mi do pasa. Zmęczona ich pielęgnacją, ścięłam je i tak oto sięgały mi teraz do ramienia. Magia Camille była tak nieprzewidywalna i chaotyczna jak jej smak w doborze kochanków. Menolly,natomiast mimo swoich zdolności wspinania się na drzewa wysokie na trzydzieści metrów, też nie okazała się wystarczająco sprawna kiedy podczas jednej z misji szpiegowania klanu wampirów renegatów spadła i została pojmana. Następnie była torturowana, przemieniona w wampira wbrew swojej woli i pozostawiona sama sobie. Jeśli chodzi o mnie… moja umiejętność zmiany kształtu okazała się nieprzewidywalna i nie zawsze byłam w stanie ją kontrolować. I nawet jeśli byłam zmienną to niestety nie przemieniałam się w piękną lwicę, tylko długowłosego złotego kota, którego ogon od czasu do czasu sprawiał psikusy (jak ostatnim razem, uwieziony w krzaku jeżyn cały w pchłach). Do diabła! Już czułam działanie środka przeciwpchelnego... widać Iris sobie nie żałowała aplikując mi go... potrzebowałam wziąć prysznic zanim cała pokryje się wysypką. —Gdzie jest Camille? spytałam. Muszę koniecznie z nią porozmawiać. Rozejrzałam się wokoło, szukając czegoś co zdradziłoby jej obecność w domu. Brak szpilek i jakichkolwiek gorsetów. W powietrzu unosił się jedynie zapach siarki... kolejny rezultat jej czarów. —Powiedziała że przed powrotem do domu zobaczy się z Morio, odparła Menolly. Iris pojawiła się w drzwiach. —Camille dzwoniła. Niedługo będzie. Zajmę się sklepem. Tymczasem Camille powinna koniecznie odpocząć. Możecie jej przekazać że czekam na nią o trzynastej? Skinęłam jej głową. „Półksiężyc Indigo” była księgarnią Camille, ale tak naprawdę pełniła rolę przykrywki i była odpowiednikiem tutejszej CIA dla której pracowałyśmy.

Szczerze mówiąc ci kretyni wysłali nas na Ziemie myśląc, że jesteśmy bezmózgowymi laluniami. Ale tu się mylili, byłyśmy inteligentne. Byłyśmy piękne! I niestety – ich zdaniem - byłyśmy ich najgorszymi agentkami... Jednak zamiast odesłać nas z powrotem , zdecydowali się umieścić nas w połowie drogi prowadzącej do piekła. Kilka miesięcy temu miałyśmy wątpliwą przyjemność poznać trzy demony z podziemnego królestwa. Poszukiwali zaginionej pieczęci, jednej z wielu, które połączone razem otwierają wrota umożliwiając Skrzydlatemu Cieniowi i jego zbirom inwazję na Ziemię i Królestwo Wróżek. Ledwo udało nam się ujść z życiem. Potem była wyprawa do krainy elfów i spotkanie z królową Asterią. W międzyczasie okazało się, że nasze miasto nękane jest przez wojnę domową. Widząc martwe demony królowa Asteria zdecydowała, że będziemy pracować teraz dla niej, czy nam się to podoba czy nie. Aha, i jeszcze jeden malutki szczegół: OIA nie mogla się o niczym dowiedzieć. Zasada nr 1: Nigdy nie przeciwstawiaj się potężnej, żyjącej przez tysiąclecia królowej elfów. Przynajmniej jednego byłyśmy pewne: jeden demon krył za sobą inne... Oddział Degath ukrywał się gdzieś ze swoją armią. Nawet przy pomocy miłośników Camille, Trilliana i Morio, jak również przystojnego smoka Flama i naszego starego Chase'a, mojego chłopaka, mielibyśmy niełatwe zadanie by się obronić. Naraz otworzyły się drzwi ukazując w progu Camille dzierżąca wielki miecz. Jak zwykle miała na sobie długą sięgającą kostek spódnicę koloru śliwki, top bez ramiączek z czarnej koronki a na nogach czarne skórzane buty wiązane wzdłuż łydki, na niebotycznie wysokim obcasie. Jej oczy lśniły srebrzystym blaskiem. Niewątpliwie uprawiała magię, bił od niej blask nieporównywalny z niczym innym. Czar który wokół rozsiewała był tak wielki, że byłam zaskoczona iż nie znajduje się w jej pobliżu horda mężczyzn. Z nas trojga to ona przyciągała najwięcej męskich spojrzeń. To jak pachniała zapraszało do gry a kryjące się pod ubraniem kształty nie pozostawiały wiele dla wyobraźni. Jednak Camille posiadała również inne oblicze. Po śmierci naszej matki zajęła się nami, zresztą nadal to robi. W tym czasie nawet nie będąc jeszcze wampirem, Menolly ewoluowała w swoim własnym świecie, natomiast Camille stała się filarem rodziny, dla nas i naszego ojca. —Coś wyłączyło zabezpieczenia, powiedziała. Czuję to. Co wydarzyło się ostatniej nocy? spytała.

Natychmiast usiadłam. —Właściwie to czekałam aż wrócisz (spojrzała przez okno, za niedługo będzie świtać) Chcę żebyś wyszła ze mną na zewnątrz, chcę ci coś pokazać. Ostatniej nocy wyczulam zmiennego kota. Przynajmniej tak mi się wydaje... To że była pełnia a ja byłam w formie kota mogło stępić mój osąd. Podeszła do mnie i przeczesała moje włosy palcami... był to jej nawyk który kochałam i którego nienawidziłam jednocześnie. —Ok, przyjrzyjmy się temu, kotku (zwracając się do Menolly dodała: lepiej będzie jak udasz się do siebie, prawie świta. Jestem zaskoczona, że nie jesteś zmęczona). —Tak jestem, powiedziała Menolly przecierając oczy. Położę Maggie spać a potem sama pójdę się położyć. W przeciwieństwie do wielu wampirów, Menolly spała w prawdziwym łóżku na modłę Marthty Stewart. Jej sypialnia mieściła się w piwnicy do której prowadziło tajne przejście. Oprócz nas wiedziała o nim jedynie Iris. Poprowadziłam Camille do ogrodu na tyłach domu. Będąc w swojej ludzkiej postaci, wszystko wydawało mi się inne. W chwili jak ujrzałam ciernie, poczułam jak rośnie we mnie gniew. Zatrzymałem się i zabrałam za ich wyrywanie. —Co ty wyprawiasz?! zapytała. —To gówno ostatniej nocy przyczepiło się do mojego ogona, warknęłam. Zadzwonię do ogrodnika i poproszę żeby się tego pozbył. Po chwili mordowania się z krzakiem, udało mi się go wyrwać i odrzucić na bok. —Jasne... ale to odrośnie głupia! Uważaj proszę i nie wyrwij przez pomyłkę mojego pokrzyku wilczej jagody i tojady powiedziała tłumiąc chichot, podczas gdy ja pokazałam jej miejsce gdzie poczułam intruza. Wnioskuję że musi boleć cię tyłek? —Gorzej niż myślisz, odpowiedziałam. Twoje zabezpieczenia coś wykryły czy jest to jedynie kwestia przypadku? spytałam. Jako że były to czary, Camille była jedyną która potrafiła znaleźć przyczynę. Zamknęła oczy. —Nie jest to demon. Ale nie możemy zapominać że Lucowi udało się zwerbować Wisterię (nagle się zatrzymała).

Wiedziałaś że wczoraj Trillian wprowadził się do Chase'a, dopóki czegoś nie znajdzie? Zamrugałam. Chase nic mi nie wspomniał kiedy ostatnio go widziałam. —Nie. Myślisz że długo wytrzymają razem?! Trillian był Svartånem, kuzynem czarnych elfów. Uganiał się za Camille od przeszło roku. A teraz na nowo zostali kochankami. —Nie wiem, ale to i tak lepsze niż to co sugerowała Menolly, powiedziała drżąc. Nasza siostra zasugerowała mu by zamieszkał z Morio. Naturalnie nie omieszkała uśmiechać się przy tym od ucha do ucha. Wiedziałyśmy że Menolly uwielbia konfrontacje. Jej pomysł na udany wieczór to rozróba i bójka w Voyagerze. —Nie powinnam była jej zmuszać do oglądania Jerry Springera... rzuciłam podnosząc oczy do nieba. Morio, Yokai-kitsune - lis demon-kreska-duch natury - był kolejnym kochankiem Camille. Po przygodzie w pobliżu góry Rainier nie marnowali czasu. Camille miała słabość do niebezpiecznych mężczyzn, działała na nich niczym magnes. Z powodu ich wspólnego zainteresowania Camille, Trillian i Morio zawarli cichy rozejm. Mimo to nie przeszkadzało im to w rywalizowaniu o jej uczucia. Dobrze że wróżki nie są z natury monogamiczne... W przeciwnym razie, biorąc pod uwagę ilość testosteronu, bylibyśmy świadkami niejednego rozlewu krwi. —Przynajmniej nie zabije Chase'a bo jest moim chłopakiem, ale… ze względu na nich dwojga mam nadzieję, że Trillian niebawem znajdzie sobie własne lokum, dodałam z figlarnym uśmiechem. Założę się że... odparłam wyjmując z kieszeni 20 dolarów, … że nie wytrzymają razem dłużej niż dwa tygodnie. —Umowa stoi, odpowiedziała Camille z uśmiechem. W najlepszym wypadku daje im trzy. Nagle zatrzymała się i spojrzała w górę. Stój! Czuję coś. Bardzo słabe... ale nie… Zanurkowała w krzaki i i uklękła przed dużym dębem z widokiem na las za naszym domem, oglądając go ze wszystkich stron. Podobnie jak ona rozejrzałam się dokładniej wokoło i znalazłam ślady. Prowadziły od drzewa w kierunku krzaków jagód, jeżyn i paproci. Naraz z wysoka zaczęła rzucać we mnie sójka.

Mała rozrabiaka, pomyślałam próbując ją złapać. Musiała wyczuć na mnie kota. Marszcząc nos rzuciłam się na nią. Zaczęła jeszcze głośniej jazgotać. Kolejny ptak dołączył do niej i teraz oba obserwowały mnie z góry. —Nie dałam wam żadnego powodu, wymamrotałam. O ile oczywiście nie chcecie służyć mi za śniadanie. —Delilah! (głos Camille sprowadził mnie na ziemię). Jej wyraz twarzy zdradzał zaskoczenie i zmęczenie. Wiem co się tu czaiło. —Naprawdę? Co to było? spytałam, opierając się leniwie o pień dębu. Wszystko byle nie demon, pomyślałam. Byle nie demon! Nawet gdybym była w stanie go pokonać, to zapewne w stresującej sytuacji zamieniłabym się w kota. —Miałaś rację. To był zmienny kot. A dokładniej była to Puma. I oznaczyła swoje terytorium na drzewie. —Fuj! zawołałam marszcząc nos. Zmienna Puma? Obejrzałam pień, następnie spojrzałam w stronę domu. Dlaczego oznaczyła je jako swoje terytorium? Teren należał do nas. Czy to robota Skrzydlatego Cienia? Czyżby wysłał tu jednego ze swoich zbirów? A jeśli nie ma z nimi nic wspólnego? To czego może chcieć od nas Puma?

Rozdział 2 Moje siostry i ja mieszkałyśmy w starym dwupiętrowym wiktoriańskim domu na przedmieściach Belles-Faire, jednej z najbardziej obskurnych dzielnic Seattle. Na szczęście miałyśmy wystarczająco duży teren co pozwalało nam na odrobinę prywatności. Mieszkanie Menolly mieściło sie w piwnicy. Camille mieszkała na pierwszym piętrze, ja na drugim, parter pozostawał wspólny. Co do Iris, zajmowała mały pokój obok kuchni. Pokój był mały, to prawda, ale jej to odpowiadało. Poza tym w zamian za pomoc w pracach domowych mieszkała u nas za darmo. Kilka dni po pełni księżyca, kiedy właśnie kończyłam jeść omlet z trzema serami, do kuchni lekkim krokiem weszła Camille. —Śniadanie gotowe? zapytała z błyszczącymi oczami. Skinęłam głową. Obie z Iris na zmianę zajmowałyśmy się przygotowywaniem śniadań. —Zrobiłam omlet. Tosty są na stole. —Ładnie pachnie, odparła. Jak zawsze kiedy chodziło o strój, moja siostra nigdy nie robiła rzeczy połowicznie. Tego dnia miała na sobie jaskrawoczerwoną suknię z dekoltem bez pleców i srebrny pas. Po dokładnym przyjrzeniu się jej, musiałam przyznać że była piękna. —Nowy facet na horyzoncie? spytałam uśmiechając się. —Jakbym nie miała dość problemów ze swoimi, odpowiedziała śmiejąc się. Nie. Jeśli chcesz wiedzieć, dziś w sklepie odbywa się spotkanie Obserwatorów Wróżek. Zawsze staram się dobrze wyglądać kiedy przychodzą z wizytą. Ponadto daje mi to pretekst by się wystroić. Nawet gdybym chciała, nie mogłabym nosić ubrań Camille. Moja szafa wypełniona była jeansami biodrówkami, koszulkami, golfami i swetrami. W mojej pracy prywatnego detektywa było to wręcz niezbędne. Nieraz przyszło mi ukrywać się w krzakach lub wspinać po schodach przeciwpożarowych. Ponadto przy moim wzroście nie potrzebowałam szpilek. Jeśli chodzi o obuwie to pierwszeństwo miały moje buty motocyklowe.

Po chwili dołączyła do nas Iris. —Śniadanie gotowe, powiedziałam wskazując na stół. Nie zwlekając zajęła swoje miejsce. Mimo iż miała jedynie metr dwadzieścia wzrostu, była w stanie pokonać dorosłego mężczyznę lub zwierzę. Zdążyłam poznać ją na tyle dobrze by wiedzieć, że gdy jest wściekła lepiej z nią nie zadzierać. —W czym mogę wam dziś pomóc? spytała. Camille otworzyła swoją agendę. — Chciałabym żebyś po południu pomogła mi w sklepie. Obserwatorzy Wróżek zjawią się tam o 15-tej. Jeśli mogłabyś być koło 14-tej, byłoby super. —Nie ma problemu (Iris miała niesamowitą pamięć). Coś jeszcze? —Czy mogłabyś przed południem wziąć Maggie na spacer? Trochę świeżego powietrza dobrze jej zrobi. Ale bądź ostrożna. Nie wiemy jeszcze kim jest nasza tajemnicza Puma, dlatego nie oddalaj się zbyt od domu. —OK, powiedziała skinąwszy głową. O, Delilah, nie chcę się skarżyć ale nie wyczyściłaś swojej kuwety. —Tak, też to zauważyłam, powiedziała Camille. Nie zapominaj że nie mamy pokojówki dlatego wszystko musimy robić same. Tym bardziej sprzątać po sobie. Kiedy podniosła rękę mierzwiąc moje włosy złapałam ją za kciuk gryząc wystarczająco mocno by poczuła. Kiedy krzyknęła ze zdziwienia, uśmiechnęłam się. —Nawet nie zostawiłam śladu, więc nie nie próbuj wymusić na mnie poczucia winy. Stale psujesz mi fryzurę, mam już tego dość. Co do kuwety, przepraszam zupełnie o niej zapomniałam, zajmę się nią po powrocie. Od dnia przybycia wszystkie na zmianę zajmowałyśmy się sprzątaniem. Z braku pokojówki, byłyśmy zmuszone opracować grafik tak by każda wiedziała co ją czeka każdego dnia. Moja kuweta to i tak nic. Kiedy pomyślę o Menolly i jej legowisku, a dokładniej specjalnie wydzielonej przestrzeni gdzie zwykła doprowadzać się do porządku po każdym karmieniu... brr! było to ostatnie miejsce jakie miałam ochotę sprzątać.

—Wiem o czym myślisz, powiedziała Camille uśmiechając się. Ja też się cieszę że nie muszę sprzątać po Menolly, nawet jeśli mam mocniejszy żołądek od ciebie. —Hej! Ja nic nie powiedziałam … Jeszcze nie do końca pogodziłam się z myślą, że moja siostra stała się wampirem w przeciwieństwie do Camille, której udało się to nad wyraz prędko... Odwróciłam się spoglądając przez okno. —Już czas. Chodźmy. Iris, miłego dnia! Wiesz jak się z nami skontaktować gdyby coś było nie tak. Wziąwszy Maggie na ręce ucałowałam ją, tak samo Camille, po chwili musiała interweniować Iris odrywając ją od nas niemal siłą (gargulce są silne). —Możecie już iść. Zajmę się małą, powiedziała wsadzając ją do parku. Po narzuceniu na siebie czarnego eleganckiego płaszcza, Camille wyszła na zimne powietrze. Sama narzuciłam na siebie moją skórzaną kurtkę, sprawdzając jednocześnie czy mój srebrny nóż ukryty w cholewie dobrze leży. W swoim czasie nosiłam rewolwer, ale z racji iż zawierał żelazo nie było dla mnie wygodnym używanie go. W zamian Chase podarował mi robionego na zamówienie Glocka. Nigdy nie miałam okazji z niego skorzystać, wiedząc dobrze że nie ma on żadnego wpływu na demony. Chase zaopatrzył się w specjalne naboje będące w stanie ranić wróżki, inne zawierające srebro sprawdzały się przeciwko wilkołakom. Tego grudniowego ranka niebo było pochmurne zapowiadając śnieg. Co prawda Seattle nie było najbardziej śnieżnym miejscem na świecie jednak i tu zdarzało się, że całkiem nieźle popadało pokrywając wszystko sporą warstwą puchu. Po wysłaniu mi buziaka, Camille wskoczyła do swojego Lexusa stojącego na podjeździe i odjechała. Tymczasem ja skierowałam się w stronę mojego Jeepa Wranglera. Rozgrzewając silnik, wróciłam myślami do naszej tajemniczej Pumy. Jej zapach nadal tu był ale ani Camille ani Menolly nie wyczuły w pobliżu żadnej demonicznej energii. Co nie oznaczało, że jej tam nie było. Po ostatnich przejściach ze Skrzydlatym Cieniem, mój optymizm został rozbity przez twardą rzeczywistość. Księgarnia Camille znajdowała się spory kawałek stąd.

Miałam tam swoje biuro na drugim piętrze. Dzięki wejściu mieszczącemu się na tyłach, moi klienci mogli przychodzić do mnie poza godzinami otwarcia księgarni. Udało mi się znaleźć miejsce parkingowe, było jednak tak zimno że spory kawałek drogi od auta przeszłam szybkim krokiem. Jak zwykle Lexus Camille był zaparkowany przed sklepem. Znałam jej sekret, a wierzcie mi że nie miał on nic wspólnego ze szczęściem. Od miesięcy prosiłam ją by załatwiła mi jedno takie miejsce parkingowe, ale jak do tej pory nie dostałam jeszcze odpowiedzi. Zaczynam myśleć iż robi to celowo. Kiedy weszłam do sklepu powitała mnie Erin Mathews, prezes Klubu Obserwatorów Wróżek i jej przyjaciel Cleo Blanco. Uśmiechnęłam się. Cleo i Erin byli najfajniejszymi ludźmi jakich znałam. Kochałam spędzać z nimi czas, zwłaszcza z Cleo. Erin była właścicielką sklepu z bielizną parę ulic stąd. Co do Cleo, pracował jako kobieta... Jego alter ego nosiło imię Tim Winthrop, student inżynierii komputerowej i ojciec małej dziewczynki z którą spędzał wszystkie weekendy niezależenie od okoliczności. Erin i Cleo byli kompletnymi przeciwieństwami. Nawet jeśli Erin sprzedawała bieliznę, to sama preferowała dżinsy, podkoszulki, flanelowe koszule i buty górskie; strój ten doskonale odzwierciedlał jej osobowość. Natomiast Cleo w przebraniu kobiety miał dość specyficzny gust w doborze ubrań. Podobnie miał bardzo ekstrawagancki temperament. Nawet będąc tego samego wzrostu co ja, nosił wysokie buty z imitacji skóry, czerwone niczym wóz strażacki, które sięgały mu prawie do krocza. Co w połączeniu z zielonymi legginsami podkreślającymi jego pośladki i sweter w paski z rodzaju tych tunikowatych. Pod spodem zapewne krył się wyściełany biustonosz. Na głowie miał platyno-blond perukę i sztuczne rzęsy. Jako że Camille była zajęta rozmową z Erin , usiadłam na blacie obok niego, klepiąc go po ręce. —Co nowego? Oprócz nowych poduszek powietrznych? spytałam uśmiechając się i wskazując na jego piersi. Skąd je wytrzasnąłeś? Ze sklepu z zabawkami? Czy są przynajmniej prawdziwe? —Och, kogo my tu mamy? Czy to nie Delilah, nasz PD.... prywatny detektyw? wykrzyknął Cleo drwiącym tonem, prostując się. Możesz podziękować Erin za mój nowy wygląd. Chciałem go przetestować przed wieczornym spektaklem.

Usłyszawszy swoje imię, Erin odwróciła się. Cleo mrugnął do niej. —Chciałem tylko powiedzieć, że wszystko to zasługa Erin. Czy mówiłem ci już jak bardzo podobają mi się twoje zęby? Są hiper-sexy! Chłopaki muszą ustawiać się w kolejce. W przeciwieństwie do Menolly, której kły wysuwały się i chowały w zależności od nastroju (co było normą u wampirów), moje były stale widoczne. —Są częścią mojej natury, mój chłopcze, tego kim jestem. Ale nie są one praktyczne, w szczególności gdy jestem zła, niejednokrotnie zdarzyło mi się przygryźć sobie język. Nie trzeba mówić, że również ugryzłam Chase'a raz czy dwa. Po tym zdecydowałam że będę trzymała się z daleka od jego klejnotów rodzinnych. O dziwo, nie protestował zbytnio... Z tego powodu też byliśmy od dwóch tygodni w celibacie, co było dla niego bolesne. W przeciwieństwie do Camille, długo zwlekałam z utratą dziewictwa. Wreszcie zrozumiałam dlaczego jest tyle szumu wokół seksu. Było mi coraz trudniej kontrolować swoje hormony. —Erin cię rozpieszcza! Założę się że to miseczka F! —Miau! Kobieta kot zazdrosna? Cleo posłał mi duży uśmiech by pokazać że żartuje. Jeszcze nie do końca się pogodził z tym kim jestem , ale miał więcej odwagi niż większość ludzi których spotkałam, to musiałam mu przyznać. —Wierz mi, odpowiedziałam z uśmiechem. Jeśli miałabym być zazdrosna o czyjeś piersi to byłyby to piersi Camille: E ! I są naturalne... —Hej! Nie jestem głucha, wiecie?! Camille oplotła ramię wokół talii Cleo. Ten z lubieżnym uśmiechem na twarzy polizał ją po szyi. —Witaj, mała czarownico. Wiesz że gotowy jestem zmienić dla ciebie drużynę, kochanie? —Nie ma pośpiechu kochanie, powiedziała Camille głaszcząc go po brodzie. Moje łóżko jest już pełne po brzegi.

Cleo roześmiał się ciepło —W każdym razie, Jason by mnie zabił. Jest cudownie zaborczy. —I wzajemnie, dodałam. Jason był jego chłopakiem. Tworzyli najbardziej niezwykłą parę. W przeciwieństwie do Cleo, miał ciemną karnację i czarne włosy. Posiadał warsztat samochodowy. Ich przyszłość zapowiadała się obiecująco. —Więc kiedy ślub? zapytałam, wskazując na sygnet na jego palcu. Mrugnął do mnie. —Kto wie? —Cóż, czas otwierać, rzuciła Camille spoglądając na zegarek. Delilah, idziesz do siebie czy zamierzasz tu trochę posiedzieć? spytała. Sposób w jaki na mnie spojrzała mówił wyraźnie na jaką odpowiedź liczy. —Idę, idę! Zeskoczyłam niechętnie z blatu opuszczając ciepło sklepu i udałam się do swojego biura. Na górze było przeraźliwie zimno, nie dochodziło tam ciepło z dołu. By nie zamarznąć musiałam zainwestować w system ogrzewania. Na szczęście OIA zajęła się rachunkiem. Kochałam ich wkurzać... korzystając z każdej nadarzającej się okazji. —Możesz tu zostać i pomóc mi poukładać te książki, zaproponowała Camille popychając mnie w kierunku ogromnej ich sterty. —Dzięki, ale lepiej zabiorę się do pracy. Za dziesięć minut mam spotkanie z nowym klientem . Jeśli przyjdzie przyślij go tu do mnie. —Do zobaczenia później kotku, odparła machając mi ręką. Na szczycie schodów był mały korytarz prowadzący do trzech pomieszczeń: WC, szafy na miotły gdzie trzymaliśmy nasze produkty do czyszczenia i moje biuro. Nie mogłyśmy liczyć na to, że OIA przyśle nam sprzątaczkę a nie mogłyśmy ryzykować zatrudniając kogoś obcego. Ale miałyśmy Iris, która przychodziła raz w tygodniu posprzątać i wynieść śmieci. Bałam się dnia kiedy spotka kogoś, wyjdzie za mąż i tym samym przestanie dla nas pracować.

Otwierając drzwi które prowadziły do mego biura, rozejrzałam się jeszcze wokoło. Byłyśmy znane z ostrożności. Pewnego dnia może nam to uratować życie. Poczekalnia była skromnie urządzona. Mieściły się w niej stara kanapa, dwa krzesła i stół na którym było kilka czasopism, lampa i dzwonek. Odwróciłam tabliczkę z napisem na „otwarte”. Obserwując swoje biuro zdałam sobie sprawę jak bardzo czułam się samotna. Naturalnie, otrzymywałam zlecenia i nieraz przyszło mi odkrywać tajemnice kobiet zdradzanych przez mężów. Ale czy byłam tak naprawdę komuś potrzebna? Gdybym tylko mogla wrócić do siebie... Cholera, myśląc o tym nie miałam pojęcia co miałabym tam robić. Staliśmy w obliczu wojny domowej a z naszymi umiejętnościami dostałybyśmy zapewne powołanie do wojska. Przynajmniej wiedziałyśmy, że musimy walczyć i przetrwać aby opowiedzieć naszą historię. Będąc już u siebie zdjęłam kurtkę i włączyłam grzejnik. Uwagę zwracało na siebie ogromne dębowe biurko i skórzany fotel połatany taśmą który udało mi się dostać z drugiej ręki. Naprzeciw stały dwa składane krzesła. Jedyne co było tu żywe i sprawiało że czułam się choć odrobinę lepiej, to rośliny które mogły znieść niskie temperatury i brak światła. Na ścianie wisiało zdjęcie polany które przypominało mi dom. Iris udało się wynaleźć parę drobiazgów i umieścić je tu i tam, co sprawiało że to ponure miejsce nabrało odrobinę ciepła a tym samym dzięki kwiatom byłam wstanie lepiej w nim oddychać. Iris wymyła również jedno okno dzięki czemu mogłam zobaczyć skrawek nieba w tej dżungli pełnej cegieł i zaprawy. Zatrzymałam się w pobliżu konsoli gdzie stał posąg bogini Bastet, egipskiego kota stojącego na zielono-złotej serwetce. Wokół niej umieściłam naszyjnik z turkusowych paciorków, wazon pełen świeżych kwiatów, sistrum i kobaltowo-szklaną piramidę. Dalej stał brązowy świecznik mieszczący dużą zieloną świecę. Zapalając ją nabrałam powietrza. —Pani, prowadź mnie. Chroń. Moje serce jest z Tobą na zawsze. Powtarzałam tę prostą modlitwę rano i wieczorem. Bastet czuwała nad wszystkimi kotami. Była równoznaczna z Matką Księżyca której służyła Camille. Po tym od razu poczułam się lepiej. Gotowa do pracy usiadłam w fotelu i zabrałam się za otwieranie poczty. Dwa rachunki. Zaproszenie na seminarium na temat procedur policyjnych dla prywatnych detektywów. Przypomnienie że czeka mnie przegląd techniczny jeepa... W każdym razie nic ważnego. W chwili gdy odkładałam listy na bok, w poczekalni zadzwonił dzwonek.

Odrzucając na bok moją pogłębiającą się depresję, rzuciłam okiem na zegarek. Mój nowy klient - a raczej potencjalny klient – zjawił się punktualnie. Wychodząc mu na spotkanie, bez ostrzeżenia poczułam zawroty głowy. Co jest?... Mrugając starałam się zebrać myśli przed otwarciem drzwi... Mężczyzna czekający w poczekalni mierzył dziesięć centymetrów więcej ode mnie. Nosił wysadzaną ćwiekami skórzaną kurtkę która podkreślała jego szczupłą sylwetkę o szerokich, umięśnionych ramionach. Jego blond włosy sięgały mu do kołnierzyka. Wystarczyło że spojrzałam mu w oczy by wiedzieć kim był. Z głową przechyloną lekko na bok, zaoferował mi ramię. —Zachary Lyonnesse do usług. Kiedy jego palce dotknęły moich, zadrżałam czując że brakuje mi powietrza. Ciepło jego ciała przeszło mnie na wskroś pełznąć do mego ramienia. Ponadto znajomy zapach powiedział mi wszystko co musiałam wiedzieć. OK, może nie wszystko ale wystarczająco dużo na początek Odzyskawszy zimną krew, gestem zaprosiłam go do swojego biura. —Delilah D'Artigo. Więc powiedz mi, Zachary Lyonnesse, co takiego kombinujesz wkraczając na teren naszej posiadłości i szpiegując nas? Z głową odrzuconą do tyłu zaśmiał się krótko. —Wiedziałem że mnie zdemaskujesz. Powiedziałem o tym Wenus, dziecku księżyca, ale podobnie jak ja nie była do końca przekonana. Cieszę się że dobrze cię oceniłem, powiedział ściszając głos. Cóż, przynajmniej nie próbował mnie okłamywać… chrząknęłam. —Zechcesz odpowiedzieć na moje pytanie, panie Puma? Usłyszawszy wyzwanie w swoim głosie wiedziałam, że sama proszę się o kłopoty. Zaczęłam krążyć wokół niego. Mój instynkt kazał mi bronić mojego terytorium. Dzięki Bogu udało mi się wystarczająco kontrolować bo wiedziałam że kot stojący naprzeciwko mnie był Pumą. Musze o tym pamiętać... Jego wzrok pojaśniał a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. —Nie strosz futerka kochanie. W przeciwieństwie do tego co myślisz, nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy, jestem jedynie posłańcem. Chcesz wiedzieć dlaczego cię obserwowałem? Dlatego że chcę cię zatrudnić. Ale na początek chciałem sprawdzić z kim mam do czynienia.

Prawdę mówiąc nie wiem już komu ufać... zaufanie jest ważniejsze niż cokolwiek innego. Przebiegłam językiem po czubku moich kłów. Jego arogancja mnie irytowała. Ale był większy i bardziej niebezpieczny ode mnie, przynajmniej w swojej postaci Pumy. Szanowałam hierarchię i znałam swoje miejsce. —Czego chcesz? spytałam. Spojrzawszy na mnie napiął ramiona nie dając mi zapomnieć kim jest. —Jestem członkiem stada Pum z gór Rainier. Potrzebujemy detektywa, kogoś kto będzie w stanie zrozumieć naszą sytuację... wyjątkową sytuację. To bardzo delikatna sprawa. Słyszeliśmy o tobie i twoich siostrach. Wiem że jesteście w połowie wróżkami, a ty jesteś zmienną kotką. Wydawało się naturalne, aby poprosić o pomoc kogoś podobnego do nas. Mrużąc oczy, położył rękę na czole. —Masz gorączkę? Chcesz aspirynę? (nie zamierzałam składać broni szczególnie przed kimś kogo nie znam i kto jest silniejszy ode mnie. Ale naprawdę nie wyglądał za dobrze, do tego stopnia że zaczęłam się o niego martwic i chciałam mu jakoś pomóc. Nie wiedzieć czemu, czułam do niego sympatię). Usiądź. Złapałam go za ramię i poprowadziłam do krzesła. Jego wzrok stracił swój blask. Stał się ciemny i udręczony. Nie opierając się pozwolił mi się posadzić. —Ktoś zabija członków naszego stada mruknął. Nic dziwnego że był zdenerwowany! Podeszłam do biurka i siadając na fotelu skinęłam mu głową aby kontynuował. —Opowiedz mi więcej. Zachary podrapał się w brodę. Nie mogłam powstrzymać się od myśli, że zarośnięty wyglądał wyjątkowo atrakcyjnie. —Chcielibyśmy dowiedzieć się kto za tym stoi. Próbowaliśmy prowadzić własne śledztwo, ale była to jedynie strata czasu. Jesteśmy zawsze za późno, zawsze o jeden krok do tyłu. Pięciu członków naszego stada zostało zabitych w ciągu ostatnich pięciu tygodni i nie wstydzę się przyznać że wszyscy jesteśmy przerażeni. —Czy poinformowaliście o wszystkim policję? spytałam choć z góry znałam odpowiedź.

—To ich nie obchodzi. Nawet nie wiedzą od czego zacząć. Ofiary nie zostały zabite przez człowieka, o tym mogę cię zapewnić. Zapatrzona w ziemię nie mogłam się powstrzymać od szurania stopą o dywan. Olśniło mnie, że brygada Chase'a może nam pomóc. Muszę z nim o tym porozmawiać. —Filiżankę herbaty? zaproponowałam. W biurze miałam mikrofalówkę, obok której trzymałam zapas makaronu instant, herbaty, czekolady... Przygotowanie dwóch filiżanek wody zajęło dwie minuty. —Dziękuję, odparł starając się stłumić ziewnięcie. Czuję się jakbym nie spał od kilku dni... tak też zapewne muszę wyglądać. Uśmiechnęłam się. —Wyglądasz bardzo dobrze, powiedziałam maczając torebkę herbaty w filiżance wrzątku. Proszę. Mięta dobrze ci zrobi. Siadając za biurkiem złapałam długopis (licząc że później wpiszę swoje notatki do komputera). Opowiedz mi wszystko i niczego nie pomiń. Każdy szczegół może być ważny. Zachary podniósł filiżankę z herbatą wdychając jej aromat. Siadając wygodniej na krześle wydał długie westchnienie. —Pierwsze morderstwo miało miejsce w zeszłym miesiącu. Dzień po pełni księżyca Sheila nie wróciła do domu. —Sheila? zapytałam. Ma nazwisko? —Nie, wyjaśnię ci wszystko później, powiedział. Na początku myśleliśmy że po prostu zasnęła w lesie, ale w południe zaczęliśmy się martwić. Więc wysłaliśmy ekipę poszukiwawczą: została znaleziona martwa w pobliżu strumienia w swojej zwierzęcej postaci. —Co oznacza, że została zabita przed wschodem słońca. —Dokładnie, odparł pochylając się do przodu, jego głos się załamał. Nie miała więcej niż kroplę krwi w organizmie i ... wszystko było... wewnątrz. Ona była całkowicie osuszona. A jej serce zostało wyrwane. Nie udało nam się go odnaleźć.

Skrzywiłam się. Co mogłam powiedzieć po wysłuchaniu takiej historii? „Przykro mi” jakoś nie wydawało mi się wystarczającym, dlatego zdecydowałam się zadać mu pytanie: —Podejrzewasz kto mógł ją zabić? Jak udało wam się wyjaśnić jej zniknięcie władzom? Zachary wzruszył ramionami. —Nie wiedzieliśmy jak. Żadna z ofiar nie miała prawdziwych wrogów. Wszystkie były cenione w naszej społeczności. Co do policji... niektórzy członkowie naszego plemienia wciąż żyją poza społeczeństwem. Oni nie wychodzą poza terytorium, w przeciwieństwie do innych osób takich jak ja, którzy mają numer ubezpieczenia społecznego, pracę i pieniądze by zapłacić rachunki. Sami płacimy za wszystko. Ci którzy nie chcą się integrować, mogą liczyć na pomoc społeczeństwa w inny sposób. Sheila nie miała metryki urodzenia ani numeru ubezpieczenia społecznego. Nie była w żadnej bazie danych, dlatego nikt nie zauważył jej zniknięcia (potarł skronie). Jesteśmy jedynymi którzy ją kochali. Kiedy mówił, robiłam notatki. To był najbardziej poważny i tajemniczy przypadek z jakim się spotkałam. Ponadto po raz pierwszy inny zmienny poprosił mnie o pomoc. —Czy możesz dać mi nazwiska wszystkich ofiar, proszę? —Mówiłem ci już o Sheili. Jej rodzice dołączyli do naszego stada parę lat temu. Wciąż żyją. Po niej byli: Darrin i Anna Jackson, nowożeńcy. Zniknęli z kempingu. —Z kempingu? O tej porze roku? zapytałam, patrząc w okno z widokiem na aleję z tyłu. Chmury miały srebrzysty połysk a temperatura wynosiła około zera. —Zmienne Pumy są wytrzymałe. W końcu jesteśmy Pumami z gór Rainier. W jego głosie brzmiała szczera duma... —Jesteśmy przyzwyczajeni do niskich temperatur, kontynuował, więc kemping o tej porze roku nie jest problemem. W każdym razie ich ciała znaleziono w tym samym miejscu, w którym znaleziono ciało Sheili : niedaleko Arrastry, opuszczonej kopalni w pobliżu Pinnacle Rock. Termin nie był mi znany.