domcia242a

  • Dokumenty1 801
  • Odsłony3 290 431
  • Obserwuję1 922
  • Rozmiar dokumentów3.2 GB
  • Ilość pobrań1 958 650

Galenorn Yasmine - Siostry Księżyca 03 - Darkling

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :758.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

domcia242a
EBooki przeczytane polecane

Galenorn Yasmine - Siostry Księżyca 03 - Darkling.pdf

domcia242a EBooki przeczytane polecane Galenorn Yasmine
Użytkownik domcia242a wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 267 stron)

„Siostry Księżyca” tom 3 Tłumaczenie z francuskiego: fort12 Jesteśmy siostrami d'Artigo: w połowie ludźmi w połowie wróżkami, sexi agentkami CIA Innego Świata. Delilah w stresujących sytuacjach zamienia się w kota. Magia mojej siostry Camille jest równie nieprzewidywalna jak pogoda w Seattle. Natomiast ja? Jestem Menolly, akrobatka która stała sie wampirem. Jestem gotowa oddać swój prawy kieł za to, że zemszczę się na swoim Panu. W Seattle znikają ludzie po czym pojawiają się z kłami dłuższymi niż te naturalne. Niezaprzeczalny znak tego, że na wolności krąży wampir renegat. Wszystko wskazuje na to, że Dredge, ten który jest winny wszystkich moich blizn, sprzymierzył się ze Skrzydlatym Cieniem. Jeśli tak właśnie jest, to zarówno Ziemia jak Kraina Wróżek znalazły się w poważnych tarapatach!

Rozdział 1 —Magregor, nie życzę sobie abyś rzygał w moim barze! Jeśli nie pójdziesz natychmiast do toalety, osobiście wywalę cię za drzwi. Będziesz mógł odegrać roztrzaskanego gołębia! Wytarłam ręce w ściereczkę która zazwyczaj używana była do czyszczenia baru i stolików w Voyagerze, nie spuszczając jednocześnie oka z Magregora. Nie przepadałam za goblinami. Gobliny były zakałą społeczeństwa, jeśli chcecie znać moje zdanie, ponadto stanowiły zagrożenie dla mnie i moich sióstr, odkąd ich rasa sprzymierzyła się z naszą sukowatą królową. Ponadto do końca wojny z powodu ciążących na nas oskarżeń, powinnyśmy trzymać się jak najdalej od Y'Elestrial. Wystarczy że ktoś na nas doniesie królowej, jak na przykład ten goblin, a wtedy będzie po nas. Na szczęście elfy pomogły nam przekierunkować portal mieszczący się w Voyagerze, tak że teraz zabierał nas on bezpośrednio do ciemnych lasów Darkynwyrd. W ten oto sposób udało nam się wyeliminować ryzyko zostania złapanym przez żołnierzy królowej. W zamian zgodziłyśmy się na wolny przepływ różnego rodzaju podejrzanych stworzeń. Nie mogłyśmy zamknąć go całkowicie, ponieważ w każdej chwili musiałyśmy być w stanie przez niego przejść. Gdyby to było naszym jedynym zmartwieniem... Nie wszystkie elfy wykonywały dobrze swoją pracę. W ostatnim tygodniu musiałam się bić z czterema elfami, które paskudnie się zachowywały. Wyrzucić za próg trzy złośliwe karły, musieć znosić zaloty napalonego goblina i obezwładnić straszne dziecko trolla, któremu i tak udało się uciec. —Spróbuj zrozumieć, moja piękna... Chcesz wiedzieć do czego dobre są kobiety? Z uśmiechem który miał mnie oczarować, goblin zrobił krok w moją stronę wsunąwszy jednocześnie dłoń między swoje nogi. Był pijany, bardzo pijany! W normalnych okolicznościach uciekłby z podwiniętym ogonem. Widząc wyraz jego twarzy wiedziałam, że jeszcze chwila a zwróci swój obiad... tu i teraz. —Nie, to ja będę tą która ci pokaże, odpowiedziałam cicho przeskakując nad barem. Z szeroko otwartymi oczami, patrzył jak cicho wylądowałam obok niego. Czułam jego puls. Bicie jego serca zabrzmiało w głębi mojego umysłu. Nawet jeśli przyjdzie mi zapłacić wysoką cenę za wypicie krwi goblina... moje kły wydłużyły się instynktownie. Uśmiechnęłam się do niego szeroko.

—O kurde! Jego próba ucieczki została udaremniona, gdy znalazł się uwięziony między dwoma taboretami. Złapałam go za kołnierz i pociągnęłam na schody prowadzące w dół do piwnicy. Walczył na próżno. Byłam zbyt silna. —Chrysandra! powierzam ci bar na dwie minutki, zawołałam. —OK, szefie! Chrysandra była moją najlepszą kelnerką. Przed dołączeniem do nas pracowała jako bramkarz w Dingo Jonny. Po jakimś czasie miała jednak dość nękania przez hałaśliwych bywalców za psie pieniądze. Tutaj jej pensja była wyższa, a i klienci byli o niebo lepsi, przynajmniej większość z nich... pomyślałam przyglądając się goblinowi. Jednym ruchem podniosłam go do góry, niosąc po schodach. Zaskoczony zaczął się wydzierać, kopiąc mnie w brzuch. —Uspokój się grubasku. Możesz mnie uderzać ile chcesz do czasu aż się zmęczysz, i tak nic mi nie zrobisz, ostrzegłam go odsłaniając zęby... Wyraźnie zbladł. —O kurde! —Tak, to dość dobrze podsumowuje sytuację. Bycie wampirem miało swoje zalety. Widząc nas, Tavah podniosła głowę. Za nią zajaśniał niczym mgławica portal mieszczący się między dwoma głazami. Przyjrzała się goblinowi następnie jej wzrok spoczął na mnie. —Nie sądzę by tu powinien być, powiedziała cedząc słowa, podczas gdy ja zrzuciłam go na ziemię. —Nie możemy ryzykować pozwalając mu przekroczyć portal. Co powiesz na małą przekąskę? zaproponowałam. Tavah zamrugała zanim wysłała mi szeroki uśmiech. Jeśli chodziło o jedzenie, była mniej wybredna ode mnie. —Dziękuję szefie, odparła. Wchodząc po schodach, usłyszałam jeszcze krzyk przerażenia. Zatrzymałam się na chwilę. Wokół panowała cisza. Jedyny dźwięk jaki słyszałam to chłeptanie Tavah. Delikatnie zamykając za sobą drzwi, wróciłam do baru.

Nie mogliśmy ryzykować że goblin doniesie na nas królowej. Nikt nie wiedział gdzie się ukrywamy i nie było powodu by to zmieniać. Voyager działał niczym grzmot. Początkowo gdy zaproponowano mi w nim pracę, czułam się zrezygnowana i traktowałam to niczym zesłanie. Użeranie się z pijaczkami nie było moim życiowym celem. Ale z czasem ku mojemu zaskoczeniu, większość wróżek i reszty która stanowiła klientelę, przychodziła tu by się po prostu napić i miło spędzić czas nie stwarzając problemów. To samo dotyczyło ludzi czystej krwi. Płacili byle tylko móc spędzić wieczór w otoczeniu wróżek i innych nadprzyrodzonych stworzeń. Jedynymi którzy mnie irytowali to słudzy wróżek, bo zamawiali zwykle jeden kieliszek i sączyli go przez cały wieczór. Jedynym ich celem była wizja spędzenia upojnej nocy pełnej rozpusty z kimś spoza tego świata. Szczerze mówiąc odczuwałam dla nich więcej litości niż nienawiści. Przecież to nie ich wina, że są mniej odporni na feromony Sidhe. Lud mojego ojca powinien wziąć za to odpowiedzialność. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedziałyśmy, do czego może doprowadzić seks. Ludzie tego nie rozumieli. W ciągu tych kilku miesięcy nauczyłam się zachowywać swoje opinie dla siebie. Z wyjątkiem kilku przypadków kiedy próbowałam uświadomić o tym swój personel. Jednak żaden z moich pracowników nie brał z tego nic na poważnie. Co gorsza niektórzy z nich byli na mnie wściekli. Teraz kiedy wiedziałam że nie muszę więcej martwic się goblinem, wróciłam do swojej pracy za barem. W tym samym czasie ujrzałam Trilliana i Camille przekraczających próg baru. Moja starsza siostra była piękna, ze swoimi długimi czarnymi włosami i fioletowymi oczami. Jej obfite kształty podkreślone zostały jak zwykle idealnie dobraną garderobą. Jej strój stanowił dopasowany gorset i skórzana plisowana spódnica. Jeśli chodzi o Trilliana, to wyglądał jak prosto wyjęty z Matrixa. Miał na sobie długi płaszcz, dżinsy i czarny golf. Był Svartanem, kuzynem mrocznych elfów. Jego ubranie i kolor skóry podkreślały długie srebrne włosy otulające plecy. Pofalowane i skręcone wydawały się żyć własnym życiem. Gdziekolwiek pojawiali się razem, budzili powszechne zainteresowanie. Poczekałam aż usiądą, następnie wytarłam ręce i rzuciłam szmatkę Chrysandrze. —Zrobię sobie przerwę, rzuciłam. Nalałam jeszcze kieliszek wina kwiatowego dla Camille i szklaneczkę szkockiej dla Trilliana.

Nie cieszył mnie widok Svartana, ale musiałam porozmawiać z moją siostrą. Kiedy usiadłam obok niej, spojrzała na mnie. Trillian posłał mi uśmiech. Jak zwykle udawałam że go nie zauważam. —Coś nowego? zapytałam. Potrząsając głową, Camille oparła się wygodniej na krześle. —Oboje zapadli się pod ziemię, czy jak wolisz - wyparowali. Trillian szukał wszędzie, ale nie udało mu się znaleźć żadnych śladów Ojca ani ciotki Rythwar. Ich domy są puste. Wszystko zniknęło. —Cholera! rzuciłam kontemplując swoje paznokcie (były idealne jak zawsze). Nikt nie wie gdzie mogą się znajdować? —Nie, powiedział Trillian. Żaden z moich informatorów nie potrafił mi nic powiedzieć. Pukałem nawet do drzwi osób które były mi coś dłużne. Uwierz mi, wszyscy woleliby, aby ci pozostali w ukryciu trochę dłużej... W każdym razie nikt nie wie gdzie mogli się ukryć. —Nie myślisz chyba że Lethesanar ich aresztowała i wykonała wyrok? wtrąciła Camille. —Nie to chciałam usłyszeć, powiedziałam z grymasem. Niemniej jej pytanie było uzasadnione. —Nie. Posągi ich dusz są nienaruszone. Poszedłem sprawdzić w grobowcu rodzinnym. Poza tym wiesz że królowa nie mogłaby sie oprzeć pokusie ogłoszenia tego wszem i wobec. Na pewno byśmy o tym usłyszeli. Lethesanar uwielbia chwalić się swoimi sukcesami. Z pewnością zorganizowałaby publiczne wykonanie wyroku i to z wielką pompą. Nie, myślę że wasz Ojciec i ciotka znaleźli bezpieczną kryjówkę. Opierając się na krześle, Trillian oplótł ramieniem Camille. Pewnego dnia będę musiała pogodzić się z myślą że są razem, ponieważ nic nie zapowiadało aby miało się to zmienić. Svartanie byli synonimem problemów, dlatego nie podobało mi się że moja siostra zadaje się z jednym z nich. Ale nie mogłam nic z tym zrobić. Ponadto podał nam on pomocną dłoń gdy tego potrzebowałyśmy, to musiałam mu przyznać. Zastanawiając się przez chwilę, zaryzykowałam drażliwy temat. —A co z naszym drugim problemem? —Nic nowego, odpowiedział Trillian.

Camille westchnęła. Jej oczy błyszczały srebrnymi cekinami. Uprawiała magię, potężną magię. —Żołnierzom królowej Asterii nie udało się odnaleźć Wisterii. Natomiast klan krwi Elwing zniknął ze wszystkich możliwych radarów. Nikt nie wie gdzie są. Coś knują, tego możemy być pewni. Wisteria dołączyła do oddziału demonów z piekła rodem aby nas zabić. Była zaskoczona gdy zdeponowaliśmy ją w lochu królowej elfów. Niestety uciekła. Według pogłosek, połączyła siły z osobą o której wolałabym zapomnieć. —Wiem do czego zdolny jest Klan Elwing (zamknąwszy oczy odepchnęłam wspomnienia które tkwiły z tyłu mojej głowy i prześladowały mnie nie dając o sobie zapomnieć. Przynajmniej w nocy, kiedy nie spałam, mogłam z nimi walczyć). Przyjrzawszy się swojej siostrze spytałam: —Co teraz zrobimy? Camille wzruszyła ramionami. —Sama nie wiem co możemy zrobić. Na pewno w dalszym ciągu będziemy monitorować portale i śledzić tamtejszą prasę. —Asteria poradziła nam, abyśmy udali się do Aladril, miasta proroków, aby poszukać niejakiego Jareth'a. Musiałam działać. Czekanie na to co się wydarzy, denerwowało mnie. Jak zwykłam mawiać, najlepszą obroną jest atak. Zaskoczenie, zanim dostanie się nożem w plecy lub w serce. —Wiem, ale co mu powiemy? Jeśli nie znamy pytań, nie możemy oczekiwać że nam odpowie. Camille postukała nogą, poczułam jak drży. —Nie wiem, odpowiedziałam po chwili. Ale musimy szybko zdecydować. Z klanem wampirów przy boku, Wisteria może narobić na Ziemi wiele szkód. —Naprawdę myślisz że jej posłuchają? zapytała Camille marszcząc brwi i kreśląc palcem kształty na stole. —Być może. Przynajmniej do czasu dopóki tu nie dotrą. Psychopaci mają tendencję do przegrupowywania się.

Nie zapominaj że kieruje nimi Dredge, największy ze wszystkich psychopatów na świecie. Naprawdę mamy szczęście (rzuciłam okiem w stronę baru, pojawiło się kilku nowych klientów). To godzina szczytu, muszę wracać do pracy. Zobaczymy się w domu. Bądźcie czujni. Coś się szykuje, czuję to. Camille podniosła głowę. Na jej twarzy igrało złote światło. —Masz rację. Również czuję to w powietrzu. Wkrótce wybuchnie. Ale nie wiem jeszcze co, rzekła odwracając się do Trilliana. Chodźmy, Delilah i Iris na pewno czekają na nas z kolacją. Kiedy wstali kierując się do wyjścia, Trillian odwrócił się do mnie. —Miej oczy szeroko otwarte, ostrzegł. Klan Elwing wykorzysta całą wiedzę Wisterii. Pilnuj dobrze portalu. Skinęłam głową, obserwując jak się oddala. Nawet jeśli go nie lubiłam, to musiałam przyznać że ma głowę na karku. Wracając do baru widziałam jak tłum rośnie z minuty na minutę. Wkrótce sala była pełna. W ostatnich miesiącach, istoty nadprzyrodzone zamieszkujące Ziemię dowiedziały się o istnieniu Voyagera wykorzystując go na swoje „coming-out”. Oprócz kilku stałych bywalców, zauważyłam dwóch zmiennych którzy rozmawiali w pobliskim boksie. Piękna zmienna kobieta Puma czytająca książkę, pół tuzina domowych duchów grajach i pijących oraz kilku ludzi biorących lekcje wróżenia. Było też czworo sług wróżek czekających by dostać kosza. W ciągu dwóch godzin zamówili sporo drinków. Miałam właśnie iść i powiedzieć im dwa słowa, gdy w progu ujrzałam Chase'a. Miał na koszuli paskudną plamę po ketchupie. Nie! Przełknęłam swoje złośliwostki na jego temat. To nie był ketchup. Chase był pokryty krwią. Czując napływającą falę mdłości zmusiłam się by zamknąć oczy i policzyć do dziesięciu. „Raz... dwa... Nie myśl o ataku. Trzy... cztery... zjadłam przed przyjazdem... pięć... sześć... Chase jest chłopakiem Delilah. Nie spodobało by jej się gdybym go zraniła. Siedem... osiem... nie daj się skusić. Chase to porządny facet. Nawet o tym nie myśl. Dziewięć... to nie jego krew, jest jedynie na jego ubraniu... dziesięć... oddychaj głęboko. Nawet jeśli nie musisz. Wypuść powoli powietrze i pozwól by pragnienie i frustracja odeszły”. Wypuściwszy ostatnią kroplę tlenu, otworzyłam oczy. Stawałam się coraz lepsza w te klocki. Kiedy polowałam i nie udało mi się znaleźć kogoś, kto na to zasługiwał i musiałam pożywiać się na kimś niewinnym, wtedy właśnie używałam tej techniki.

To pozwalało mi unikać powodowania trwałych uszkodzeń i odczuwania z tego przyjemności. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. —Chase? Co się dzieje? Jesteś ranny? zapytałam. Spotkawszy mój wzrok, otworzył oczy i pokręcił głową. —Po drugiej stronie ulicy w kinie. Zostaliśmy wezwani do rozróby. Kiedy przyjechaliśmy, były tam cztery trupy. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety. —Co im się stało? Gdyby sytuacja nie była poważna, Chase nigdy nie wszedł by do Voyagera w tym stroju. Była to powszechnie znana, niepisana zasada: nie pojawiać się ze świeżymi ranami lub podczas miesiączki. Zapach krwi mógł podniecić więcej niż jednego... z tutejszych bywalców. Nie było wątpliwości. Stało się coś strasznego co sprawiło, że Chase zapomniał o tym detalu. —Wampiry, odparł w końcu. Ofiary były pozbawione krwi, ale nie mają widocznych ran. Sharah zbadała ich szyję i znalazła dwa małe otwory. Znajdowali się oni w dolnej części balkonu z dala od wszystkich. Nie ma świadków. Wampiry? Było kilka w Seattle, ale żaden z nich nie był na tyle głupi by atakować ludzi w kinie. To nie miało sensu. Stowarzyszenie anonimowych wampirów przeciwdziałało podobnym praktykom. Pokręciłam głową. —Złapaliście je? —Nie, powiedział Chase. Nie ma żadnego śladu. Pomyślałem że może nam pomożesz. Rany są świeże, wampiry nie mogą być daleko. Jeśli ktoś może je znaleźć, to właśnie ty. Jęknęłam. —Chcesz żebym odegrała rolę Buffy? Daj mi jeden dobry powód dla którego miałabym się zgodzić zabić jednego ze swoich. Chase zaśmiał się ochryple.

—Bo wchodzisz w skład OIA. Bo jesteś po stronie tych dobrych. Bo wiesz, że ich działania są złe. Jeśli cię to bawi, możesz ubrać się jak „drag-queen” i kazać nazywać się „Angel”. Nie obchodzi mnie to do czasu, aż zgodzisz się nam pomóc. Świetnie. Jeszcze tego tylko potrzebowałam. To jest moja nagroda za bycie miłym dla chłopaka mojej siostry. Jak mogłabym mu odmówić z jego błagalnym spojrzeniem? Rozpięłam mój fartuch i rzuciłam go nad barem. —Chrysandra, wkrótce wracam. Zajmij się barem, poprosiłam. Następnie skierowałam się za Chasem, w zimną styczniową noc. Nazywam się Menolly D'Artigo. Wcześniej byłam akrobatką. Byłam bardzo utalentowana, poza tym miałam dryg by wkręcić się nieważne gdzie i jak wysoko aby szpiegować ludzi. Przynajmniej przez większość czasu. Szczerze mówiąc jestem w połowie człowiekiem od strony matki i w połowie wróżką od strony ojca. Mieszanka ta nie zawsze idzie z sobą w parze. Dzieci z małżeństw mieszanych mają nieprzewidywalne moce. Moje siostry - Camille czarownica i Delilah zmienna kotka, dobrze nauczyły się tej lekcji... Podczas rutynowej misji szpiegowskiej wszystko poszło nie tak i spadłam. To był ostatni błąd w moim życiu. Zostałam schwytana przez Klan Krwi Elwing. Tortury wydawały się być wiecznością. Przed zabiciem mnie, Dredge wprowadził mnie w świat nieumarłych przemieniając mnie w wampira takiego jak on sam. Ale nie pozwoliłam by wygrał. Dlatego zrobię wszystko co w mojej mocy by oczyścić ten świat z jemu podobnych. Ostatnie zdanie będzie należało do mnie a nie do sadysty jakim jest Dredge. Moje siostry i ja pracujemy dla OIA która dwa miesiące temu odrodziła się na nowo i w nowym składzie. Nasze rodzinne miasto Y'Elestrial jest w ogniu wojny domowej i pod rządami naszej szalonej królowej Lethesanar, która powołała do wojska wszystkich swoich agentów. Osobiście zdecydowałyśmy wypowiedzieć jej posłuszeństwo po tym jak dowiedziałyśmy się, że wyznaczyła nagrodę za nasze głowy. Teraz walczymy ze Skrzydlatym Cieniem który z armią demonów rządzi Podziemnym Królestwem i planuje zawładnąć Krainą Wróżek i Ziemią. Mamy kilku sojuszników w naszym świecie, jak na przykład królowa Asteria która robi wszystko żeby nam pomóc, ale jej pomoc jest ograniczona. W rzeczywistości moje siostry i ja, z pomocą zaufanych przyjaciół jesteśmy jedynymi zdolnymi walczyć przeciwko grożącemu nam złu.

Delmonico było najstarszym kinem w dzielnicy, w tej samej w której znajdował się Voyager. Wystrój miejsca nie zmienił się od 1950 roku łącznie z jego krzesłami i balkonem gdzie zwykły ukrywać się pary. Wystarczy powiedzieć że widziało ono lepsze dni. Jednak miało swój urok z czasów gdy popcorn podawany był z masłem i w soboty po południu wyświetlano filmy o potworach. Kino było puste. Widzowie nie byli świadomi tragedii która miała tu miejsce. Seanse filmowe w środku tygodnia nie były popularne, zważywszy na ich klasyczny charakter, dlatego też samych widzów nie było zbyt wielu. Ujrzałam młodą kobietę, prawdopodobnie kasjerkę, sądząc po noszonym przez nią uniformie. Dwie sprzedawczynie popcornu siedzące na ławce i czekające aż zespół Chase'a pozwoli im odejść. —Nie wiedzą dlaczego tu jesteśmy, dlatego ani słowa. Powiedzieliśmy im że doszło do awantury i ktoś złamał komuś nos. Następnie ruszył w dół schodami wykładanymi brudną wykładziną. Na szczęście potrafiłam się kontrolować, zważywszy na unoszący się w powietrzu zapach świeżej krwi. Pokręciłam głową i zmusiłam się do słuchania tego co mówił Chase. —Godzinę temu otrzymaliśmy anonimowy telefon. Wiadomość była skierowana do mnie. Osoba dzwoniąca doskonale wiedziała że to przypadek dla nas. Brygada Chase'a składająca się w połowie z ludzi a w połowie z wróżek, była jego dzieckiem. Stworzył ją od podstaw zaraz po wstąpieniu do OIA. Służyła jako model dla innych miast. Zespół zajmował się badaniem wszystkich spraw dotyczących istot nadprzyrodzonych. —Bezpośrednio do twojego biura? Twój numer jest zastrzeżony, prawda? Coś było nie tak. Chase pokręcił głową. —Tak, ale myślę że nie jest trudno go zdobyć jeśli się naprawdę chce. Problem polega na tym, że nie udało nam się namierzyć numeru telefonu ani osoby która dzwoniła. Zdawała się ona być przekonana, że wymagana jest interwencja naszej brygady. Po przybyciu na miejsce zajęło nam trochę czasu by stwierdzić, że mamy do czynienia z wampirami. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na normalne morderstwo jeśli założymy iż takowe istnieje. Tak więc osoba która do mnie zadzwoniła, wiedziała że ofiary nie zostały zamordowane przez człowieka. —Czy ciała były przenoszone? Czy ktoś mógł sprawdzić ich puls i zobaczyć ich rany?

Przyjrzałam się ofiarom. Zespół medyczny nadal je badał. Jeszcze kilka miesięcy temu byłaby to dyrektywa OIA, teraz odpowiadali włącznie przed nami. —Nie, nie sądzę. Nawet jeśli jest dużo krwi, według Sharah ciała nie zostały przeniesione. —Mówiąc o krwi... powiedziałam cicho przypatrując się ofiarom... Rzecz jasna nie byłam aniołem, jednak wybierałam swoje ofiary spośród najgorszych szumowin. To pozwoliło mi zachować czyste sumienie. —Tak? zapytał Chase (poklepał mnie po ramieniu, przypatrując mi się zmartwionym wzrokiem). Wszystko w porządku Menolly? —Tak, odparłam. Wszystko dobrze. Właśnie miałam ci powiedzieć, że jest coś podejrzanego w tej masakrze. Nie powinno tu być aż tyle krwi. Chyba że masz do czynienia z wampirem bez żadnych manier. Nawet ci najgorsi potrafią pożywiać się prawidłowo. To jeden z powodów, dla którego ataki wampirów przechodzą niezauważone. Chyba że… Przyszła mi do głowy jedna myśl nad którą nie miałam tak naprawdę ochoty się rozwodzić. Przy mojej przemianie również było dużo krwi; świadczyć o tym mogą moje blizny. —Co? zapytał Chase zniecierpliwiony. Nie mogłam mieć do niego żalu, w rezultacie czekało go ciężkie zajęcie. Będzie musiał wymyślić usprawiedliwienie tego co się tu wydarzyło. Zdecydowaliśmy się nie mówić nikomu o demonach. Ani nie informować rodzin ofiar o tym, że ich bliscy zostali zabici przez wampira lub inne stworzenie. Na świecie było wystarczająco wielu szaleńców zdolnych walczyć ze wszystkim i z każdym... —Chyba że chciałby aby cierpieli lub zależało mu by zostawić swój znak. Czy mają blizny? Ślady przemocy? Kiedy spojrzałam w górę napotkałam przepełniony litością wzrok Chase'a. Speszona podeszłam do ciał by przyjrzeć się ich twarzom i odkryć co wyrażają. Sharah właśnie skończyła robić notatki. Ona i jej młodo wyglądający asystent, zajmowali się właśnie pakowaniem ciał do worków a następnie przetransportowaniem ich go kostnicy. Sharah odwróciła się do mnie, skinąwszy mi głową.

—Jeszcze nie wiem, rzucił Chase. Nie wydają się mieć żadnych obrażeń. Więcej dowiemy się po sekcji zwłok. Przyglądając im się z bliska, nie umiałam powiedzieć czy cierpieli. Wyglądali na zaskoczonych zupełnie jak gdyby zostali zaatakowani w tym samym czasie. Wzdychając, cofnęłam się pozwalając zespołowi medycznemu wykonywać swoją pracę. W ciągu ostatnich miesięcy pracowałam u boku Wade'a Stevensa, założyciela stowarzyszenia Anonimowych Wampirów. Udało nam się uzyskać obietnicę około piętnastu wampirów w mieście, że nie będą atakować niewinnych. Albo przynajmniej, nie zabijać i nie ranić. Dzięki temu sukcesowi mieliśmy nadzieję kontrolować działalność wampiryczną w Seattle na sposób tajnej policji. Ci którzy odmówili współpracy, zostali zmuszeni do opuszczenia miasta, ewentualnie z kołkiem w sercu. Podsumowując, chcieliśmy stworzyć mafię nieumarłych. Jeśli udałoby nam się przekonać wampiry z innych miast, może wtedy wszystkie wampiry będą mogły żyć wśród ludzi bez strachu zostania przebitym kołkiem. —Muszę porozmawiać z Wadem, powiedziałam. Może uda mu się dowiedzieć czegoś co nam pomoże. —Dziękuję Menolly, powiedział Chase potrząsając głową. Nie wiem co mogę zrobić by ochronić się przed wampirami, oprócz uzbrojenia się w czosnek i kołki. Powiedziałaś mi, że krzyż nie działa… —Nie. To samo dotyczy artefaktów i innych symboli religijnych. To zasłona dymna mająca uspokoić ludzi którzy się boją. Jednak słońce jest radykalnym rozwiązaniem. Również ogień, ale nie jest on tak skuteczny. Istnieje kilka zaklęć by odeprzeć wampiry. Camille zna dwa lub trzy, jednak nie pozwalam jej ich praktykować na sobie. Więc nie wiem, czy są one skuteczne. Chase zachichotał. —A tak, nigdy nie można być pewnym wyniku jej zaklęć. Mimowolnie uśmiechnęłam się do niego. —Nie zawsze. Zrobiła duże postępy w magii ofensywnej. Nie oceniaj jej i nie lekceważ, Chase. Gdy zechce potrafi narobić wiele kaszy. Chase wydawał się odprężyć.

—Tak, wiem. Delilah również. I wiem też do czego sama jesteś zdolna... ale ufam wam dziewczyny. Wam wszystkim, bez wyjątku, dodał. Przyjęłam komplement nic nie mówiąc. Jeszcze miesiąc wcześniej, Chase podskakiwał ze strachu kiedy wchodziłam do pokoju, a mnie niezmiernie cieszył jego strach. Z czasem jednak nauczyłam się cenić naszego uroczego inspektora, któremu udało się podbić serce Delilah. Jeszcze o tym nie wiedziała i byłam pewna że Chase był podobnie ślepy jak nietoperz, ale tych dwoje było w sobie zakochanych na zabój. Nie zamierzałam im tego mówić. Cóż, pewnego dnia sami zdadzą sobie z tego sprawę. W ciszy skierowałam się ku schodom prowadzącym do wyjścia z Delmonico. —Zadzwonię do ciebie po rozmowie z Wadem. W międzyczasie spróbuj znaleźć dobrą wymówkę by wytłumaczyć śmierć czterech osób. Prawda musi pozostać między nami. Będziemy w kontakcie! —Jasne! powiedział, odwracając się w stronę miejsca zbrodni. Mamy wystarczająco dużo problemów. Kiwając głową wyszłam z kina kierując się w stronę Voyagera. Noc była mroźna sprawiając, że wszystko wokół wyglądało niczym lodowa kraina. Jednak jedyną rzeczą która zwracała w tej chwili moją uwagę, był zapach krwi.

Rozdział 2 Po powrocie czekała na mnie nowa, tym razem miła niespodzianka. Przy barze siedziała Iris popijając lampkę wina „Granover” pochodzącą z winnic z okolic Y'Elestrial w naszym rodzinnym mieście. Kiedy mnie zobaczyła, jej twarz pojaśniała, następnie skinęła mi bym do niej dołączyła. —Zastanawiałam się gdzie się podziewasz, powiedziała kończąc swój kieliszek. Następny proszę, dodała podsuwając mi pusty. To mój wolny wieczór, nie chciałam spędzić go sama zamknięta w domu. Iris była haltija-Talon, fińskim duchem domu który mieszkał ze mną i moimi siostrami. Pomagała nam zająć się domem, Maggie - naszym małym gargulcem i od czasu do czasu jednym uderzeniem patelni pozbawiając przytomności naszych wrogów. Pomimo swojego młodego wyglądu norweskiej hostessy, była starsza od nas wszystkich i równie niebezpieczna. Uważałam ją za jednego z naszych najlepszych przyjaciół. —Cieszę się że cię widzę, powiedziałam napełniając jej kieliszek. Być może mamy problemy. Jej twarz pociemniała. —Świetnie... co się dzieje? Jakieś wieści w sprawie brygady Degath ? Zmienny postanowił pomścić śmierć swojego brata? Paskudne trolle? Pokręciłam głową i pochyliłam się nad barem tak, by nikt inny nie mógł mnie usłyszeć. —Nic z tych rzeczy. Myślę że mamy do czynienia z grupą wampirów renegatów. Na pewno nowo narodzonymi, którzy ignorują zasady Anonimowych Wampirów. Zamrugała i pociągnęła łyk wina. Jej oczy błyszczały niczym wiosenny poranek. Miałam niebieskie oczy jak Iris ale z biegiem lat stawały się one coraz bardziej szare. Z wyjątkiem oczywiście sytuacji gdy byłam głodna, polowałam lub kiedy byłam w złym nastroju - wtedy przybierały szkarłatną barwę. —To niedobrze, powiedziała. Rozmawiałaś z Camille i Delilah?

—Jeszcze nie. Planuję wrócić dziś wcześniej. Muszę dać im znać, zanim Chase odkryje nowe ofiary. On nigdy nie miał do czynienia z wampirami, powinien być w stanie rozpoznawać ich zbrodnie. Lepiej zrobię jak zadzwonię do Wade'a i poproszę by przyjechał do nas do domu. Chcesz żebym cię odwiozła gdy skończę? Chwyciłam słuchawkę i wykręciłam numer Wade'a. Iris przytaknęła. —Tak będzie lepiej, powiedziała obserwując pomieszczenie. Miałam nadzieję… nieważne. Jej wzrok spoczął na domowych elfach. Byli tak pijani, że jeden z nich stracił przytomność. Biorąc pod uwagę jego położenie, będzie miał paskudny ból pleców kiedy się przebudzi. Zwróciłam się do Iris. —Masz nadzieję znaleźć kogoś! zawołałam. Jej zakłopotanie wywołało u mnie uśmiech. —Nie... tak... to znaczy… Wzięłam ją za rękę. —Nie masz się czego wstydzić. Dlaczego nie pójdziesz z nimi porozmawiać a ja w tym czasie zadzwonię? Kto wie? Może po wytrzeźwieniu zaprezentują się z lepszej strony? Po czym chwyciłam słuchawkę, Iris wzięła głęboki oddech i zsunąwszy się ze stołka skierowała w ich stronę. Obserwowałam ją ukradkiem czekając aż Wade odbierze. Wade był pierwszym wampirem jakiego poznałam po przybyciu na Ziemię. Był także założycielem stowarzyszenia Anonimowych Wampirów, grupy wsparcia dla wampirów, które miały problem z przystosowaniem się do nowego życia. W teorii mogło to zabrzmieć głupio ale spotkania te pozwalały na rozwijanie życia społecznego poza barami lub klubami dla stworzeń nadprzyrodzonych. Ci jednak nie rozumieli wszystkich dylematów i wyzwań którym musimy stawić czoła. Czasami i my potrzebowaliśmy swego rodzaju sanktuarium. Grupy wsparcia. Pracowałam ramię w ramię z Wadem nad przekonaniem innych wampirów i zniechęceniem ich do atakowania niewinnych ludzi jak również zachęcaniem do pożywiania się na ludziach bez zabijania ich.

Na początku nie byłam pewna co myśleć o tej idei ale pamiętając własne reakcje musiałam przyznać, że niektórzy z nas potrzebowali pomocy. Samokontrola nie była częścią naszej natury. Bycie wampirem wymusiło na nas pewne potrzeby o których jeszcze nie rozmawiałam z Camille i Delilah. Jednak przy odrobinie cierpliwości i ostrożności można było z nimi walczyć. Jednak już na wstępie jasno mu powiedziałam, że nie zamierzam stosować tych samych zasad w stosunku do wszystkich. Jeśli ktoś stał się niebezpiecznym psychopatą, nie zasługiwał na moją litość i stawał się moją kolacją. Rozmawiając z Wadem, wyjaśniłam mu dokładnie sytuację i poprosiłam go, byśmy spotkali się u mnie w domu za godzinę. —Aha i jeszcze jedno, powiedziałam nie spuszczając wzroku z baru. Zostaw swoją matkę w domu, proszę! Wychodziliśmy razem od czasu do czasu. Jeśli można to tak nazwać. Gdyby chodziło jedynie o to że czułam sie zażenowana jego zalotami... to spotkanie z jego matką skutecznie ugasiło mój zapał i to już na początku naszego romansu. Teraz byliśmy tylko przyjaciółmi. —Nie ma problemu, zorganizowałem jej spotkanie z hrabią Creakulą, powiedział. Miał na myśli wampira starej daty, którego oboje znaliśmy a który wolał pozostawać w zaciszu swego domu, otoczony swoimi gnijącymi książkami. Z ulgą odłożyłam słuchawkę. Belinda Stevens stając się wampirem, była niczym kwoka wisząc mu nad głową w dodatku na całą wieczność. Chyba że ktoś zabawi się z nią trochę... sama myślałam o tym więcej niż raz ale udało mi się opanować. Jednak prędzej czy później ktoś w końcu będzie miał jej dość... Po chwili zdałam sobie sprawę, że Iris nie była sama. Duch który jej towarzyszył w barze, wydawał się być prawie trzeźwy. Przyglądając mu się bliżej, musiałam przyznać że był uroczy ze swoimi długimi czarnymi i falującymi włosami opadającymi mu na ramiona. Z jasnym spojrzeniem i z wyraźnie zarysowanymi bicepsami. Gdyby nie bijący od niego zapach alkoholu i plama po musztardzie na jego dzierganym podkoszulku na ramiączkach, wyglądałby całkiem nieźle. Kiedy napotkałam wzrok Iris, wskazałam jej na zegar. —Muszę iść Bruce, powiedziała. Zadzwonię do ciebie jutro. Na co ten skinął głową z entuzjazmem.

—Dobrze, ale nie przed południem. Bez mojej porannej dawki kofeiny mam tendencję mówić monosylabami. Miał wyraźny angielski akcent. Być może kiedyś należał do wyższych sfer? Na koniec machnął nam jeszcze ręką. Noc była nietypowa jak na styczeń. Było dużo zimniej niż zwykle i wiał lodowaty wiatr. Nadchodziła burza. Camille potwierdziła to z pomocą swojej magii. Z Arktyki napływał wiatr niosąc ze sobą burzę śnieżną która dotrze tu jutrzejszego wieczora. Delilah z Camille spędziły cały dzień upewniając się ze wszystko jest dobrze przymocowane. Morio zaoferował im pomocną dłoń. Jeśli chodzi o mnie, to spałam gdy pracowali. Kiedy się obudziłam po zachodzie słońca, zauważyłam że wszystkie okna zostały zabezpieczone przed burzą a znajdujące sie na ganku rzeczy zniknęły. Zmierzając szybkim krokiem w stronę parkingu, Iris zapięła swój płaszcz i wsunęła ręce w kieszenie. Nie odczuwałam zimna ale byłam świadoma spadku temperatury. Mój samochód był zaparkowany trzy przecznice dalej. Po chwili Iris zainicjowała rozmowę. —Zima jest dziwna w tym roku, zaczęła. Kiedy Camille powiedziała mi że to nienaturalne, pomyślałam że wyobraźnia płata jej figle. Ale teraz myślę że miała rację. Również to czuję. Coś jest w powietrzu... nowa burza śnieżna. Normalnie pada raz lub dwa razy, a w tym roku nie wygląda jakby chciało przestać. Ponieważ nie wiedziałam co powiedzieć, po prostu skinęłam głową. Nie byłam ani magiem ani meteorologiem. Jednak energia miasta również mi wydawała się dziwna. Iris zmieniła temat. —Myślę że Maggie zacznie wkrótce chodzić. Na te słowa poczułam dumę. Próbowałam ją nauczyć wstawać i prawidłowo stać. Dlaczego tak myślisz? —Podpiera się o stolik by wstać. Problemem są jej ogon i skrzydła. Nie sądzę aby rozumiała, że musi pochylić się do przodu aby zrekompensować ich wagę. Spróbowała raz ale upadła głową naprzód, wyjaśniła Iris śmiejąc się. Nie odważyłam się z niej śmiać. Prawdopodobnie jest teraz wrażliwa na tym punkcie. Iris nie mogła przestać zaśmiewać się do łez.

—Tak, zdaję sobie z tego sprawę, odpowiedziałam (hmm... ciężar ogona i skrzydeł... nie pomyślałam o tym). Postaram się nauczyć ją zrównoważyć wszystko. —Dobrze, ale bądź ostrożna. Ona jest teraz bardzo wrażliwa. —Wiem. W ostatnim czasie Maggie była dość wrażliwa na wszelkie zmiany w zachowaniu, dlatego starałam się zbytnio jej nie drażnić. Niedługo jej się uda, musimy tylko być ostrożni. Musimy zabezpieczyć cały dom. Ona jest za młoda aby zrozumieć zagrożenie. Lepiej zawczasu uniknąć wypadków. Iris skinęła głową. —Absolutnie. Pamiętasz co się stało z Delilah i choinką? Jeśli byłaby to Maggie, już by nie żyła. Rozejrzę się jutro po sklepach dla dzieci, to powinno zadziałać. Znajdowałyśmy się o krok od parkingu mijając alejkę, gdy moją uwagę przykuł hałas. Zatrzymałam się dając znać Iris by zachowała milczenie. Zduszony płacz i ochrypły śmiech. Coś się wydarzyło między dwoma ceglanymi budynkami i nie mogło to być nic dobrego. Dźwięki były stłumione przez uderzający o asfalt deszcz. Nadal jednak słyszałam krzyki dziewczyny: "Na miłość boską, przestań! " Wymieniwszy spojrzenia, Iris skinęła głową i powoli zagłębiłyśmy się w ciemnej uliczce ślizgając się po mokrych kamieniach. Było wystarczająco ciemno byśmy mogły się ukryć. Przechyliłam głowę zachowując absolutną ciszę, jedyne co słyszałam to moje koraliki we włosach. Scena którą ujrzałyśmy przed sobą sprawiła że obie zamarłyśmy w miejscu. W przyćmionym świetle okolicznych budynków, mogłyśmy rozróżnić dwóch mężczyzn którzy otoczyli młodą dziewczynę. Jeden z nich trzymał rękę wokół jej talii a drugą na jej ustach. Drugi roztargał jej koszulkę tak, że jej piersi połyskiwały blado w blasku nocy. Kiedy zrobił ruch jakby chciał dotknąć jej sutków, zesztywniałam. Iris wzięła głęboki oddech. Położyłam dłoń na jej ramieniu, aby się nie poruszyła. Nie spuszczając wzroku z mężczyzny który trzymał dziewczynę, zaczęłam bezszelestnie poruszać się w ich kierunku od cienia do cienia. Nagły skok adrenaliny sprawił, że moje kły się wydłużyły. Mężczyzna był wysoki i blady. Nosił płaszcz a pod nim spodnie khaki i kapelusz panamski który częściowo skrywał jego twarz. Jego kumpel miał na sobie dżinsy i gruby sweter.

—Nie spodziewaliście się towarzystwa, prawda chłopaki? spytałam chwytając pierwszego z nich za szyję. Kiedy puścił dziewczynę odepchnęłam go. —Co...? zaczął, kiedy podeszłam do niego i chwyciwszy go za klapy uderzyłam nim o ścianę. Jego wspólnik próbował uciec, ale Iris była szybsza. Wyszeptała zaklęcie i nagle został oślepiony przez błysk. —Cholera! Nic nie widzę! wykrzyknął znajdując się blisko mnie. Jednym ruchem podcięłam mu nogi, potknął się i upadł. Kiedy próbował mówić, Iris mu przerwała. Nie wiem co zrobiła, ale zemdlał. Po tym podbiegła do ofiary, która leżała zwinięta przy ścianie, starając się ukryć piersi strzępkami koszulki. Odwracając uwagę od ofiary, zerwałam mu kapelusz z głowy aby móc zobaczyć jego twarz. Próbował się wyrwać ale nie miał szans. Kiedy zdał sobie sprawę ze swojej bezsilności w obliczu kobiety z czerwonymi oczami, ledwo sięgającej metra sześćdziesięciu centymetrów, otworzył oczy. —Jak masz na imię, cioto? Kiedy zaczął się wyrywać popchnęłam go mocniej przygważdżając do ściany. Pytałam jak masz na imię! —OK, OK! Robert. Mam na imię Robert. Cholera! O co ci chodzi?! Zrobiłam minę jakbym chciała go udusić, tak by się uspokoił. —Powiedzmy sobie jasno. Nie musisz nic o mnie wiedzieć. Jedyną rzeczą która się liczy jest to co robiłeś tej dziewczynie. Więc powiedz mi, dupku, co zamierzałeś jej zrobić? I nie próbuj mnie oszukać wciskając mi jakiś kit. Naprawdę nie mam dziś na to cierpliwości. Rzuciłam okiem na Iris. Próbowała pocieszyć dziewczynę. Moja zdobycz przełknęła głośno, zanim odpowiedziała. —Co cię to obchodzi, suko? —Dziesięć, dziewięć, osiem... liczyłam zaciskając dłoń na jego tchawicy, uważając aby jej nie zgruchotać. Wiesz, jest zimno a ja miałam paskudny dzień. Lepiej mów i to szybko. —Cholera! Zostaw mnie! Zostaw mnie! Zawołał. Po chwili widać zrozumiał kto tu rządzi bo zaczął:

—Dobrze. Wzięliśmy ją na imprezę... Zaczął robić się niebieski dlatego nieco rozluźniłam uchwyt na jego krtani. —Chcieli mnie zgwałcić, przerwała dziewczyna (gdy wyszła z cienia zauważyłam że nosiła obcisłe dżinsy, koszulę i skórzaną kurtkę). Biedna wyglądała na zmęczona i przemarzniętą. Obiecał zabrać mnie na imprezę na której mogłabym coś zjeść i się przespać, ale zamiast tego przyprowadzili mnie tutaj... —Gdzie ich poznałaś? spytałam odwróciwszy się do Iris. Nie masz nic przeciwko przeszukaniu ich? —Na dworcu autobusowym... mruknęła dziewczyna. Właśnie przyjechałam do miasta. Nie miałam gdzie iść. Szukałam miejsca by się schować i przespać, kiedy ci dwaj podeszli do mnie. Była z nimi kobieta. Spytali czy czy chcę im towarzyszyć na imprezę. Powiedzieli że będę mogła zjeść za darmo i się przespać. Ale kiedy wyszliśmy, kobieta zniknęła a oni przyprowadzili mnie tutaj. Historia stara jak świat, nawet w krainie wróżek. Wskazawszy jej na schody obok, rzekłam: —Usiądź na chwilę. Jesteś już bezpieczna. Iris zakończyła przeszukiwać Roberta i znalazła rewolwer. Żelazo nie miało na mnie bezpośredniego wpływu ale mogłoby popalić mi ręce gdybym go dotknęła. Metal nie był szkodliwy dla wszystkich wróżek. Jednak niektóre z nas wolały nie nosić go na sercu. Puściłam Roberta obserwując go jak się zwija. —Jeśli zrobisz jakiś ruch, nie żyjesz, powiedziałam biorąc broń z rąk Iris. Moje palce zareagowały na jej dotyk, ale fakt że byłam wampirem grał na moją korzyść. Nie czułam bólu żelaza które paliło moje ciało. Ponadto od czasów transformacji, większość moich ran leczyła się w ciągu kilku minut lub godzin. Szkoda że blizny który zrobił mi Dredge nie zaleczyły się przed moją śmiercią. Za szybko mnie zabił. —Niezły... powiedziałam kierując go na niego. Lubisz bawić się rewolwerami, prawda? W odpowiedzi na mój lekki uśmiech otworzył oczy. To może być zabawne. Natychmiast oddalił się ode mnie wciskając trochę głębiej w ścianę. —Nie strzelaj! Nie rób mi krzywdy! Przykro mi! Pozwól nam odejść i...

—Zamknij się i nie ruszaj się! (otworzyłam magazynek by usunąć naboje, następnie tak by widział, zgięłam powoli lufę). Proszę, od razu lepiej. Robert zaczął drżeć, a ja niszczyłam doszczętnie jego pukawkę roztrzaskując ją na drobne elementy po czym wrzuciłam je do ścieku niedaleko miejsca gdzie siedział. Po tym zbliżyłam się do mojej zdobyczy. —Nie powinieneś się bawić zabawkami które mogą wybuchnąć, powiedziałam gładząc jego policzek paznokciami. Mógłbyś kogoś zranić lub nawet zabić. Terror, który odbijał się w jego oczach mieszał się z zapachem jego skóry. Westchnęłam, czując napływająca falę pożądania. —Powiedz mi Robert, co planowałeś zrobić z tą dziewczyną? Jaki rodzaj zabawy zaplanowałeś? Wsłuchując się w gorączkowe bicie jego serca, mój głód rósł w siłę, wywołując żądzę krwi która była częścią mojej natury odkąd Dredge zmusił mnie do picia z jego nadgarstka. —I nawet nie próbuj mnie okłamywać. Będę o tym wiedziała. Jeden fałszywy ruch i cię wykończę, kolego. No dobra, może trochę przesadziłam. Nie byłam magicznym wykrywaczem kłamstw. Ale on nie musiał o tym wiedzieć. Był tak zdenerwowany, że nieomal narobił w gacie. Jego feromony podskakiwały niczym fasolka. Odchrząknął. —Dobra! Sama doskonale wiesz co chcieliśmy jej zrobić... —Nie, chcę to usłyszeć z twoich ust. Chcę, żebyś się do tego przyznał. —Ok suko! powiedział. Chcesz wiedzieć? Możesz nawet przyglądać się temu! Chcieliśmy ją przelecieć po czym pracowałaby dla nas. —Więc jesteś również alfonsem? (nie miałam nic przeciwko prostytutkom. Miałam jednak urazę do sutenerów, parszywych szantażystów...). Jeśli dobrze rozumiem, miałeś wpierw zamiar ją zgwałcić, a następnie wysłać na ulicę. To by zniszczyło wszystkie jej nadzieje na normalne życie. —Jest również dilerem, powiedziała Iris wskazując na torbę pełną czarnych i białych tabletek. Z-fen. Nowy modny narkotyk, idealny dla gwałcicieli i uzależnionych od seksu. Obniża zahamowania i powoduje utratę pamięci.

Bardziej niebezpieczny niż ekstasy. Głód i ryzyko przedawkowania zwiększa się dziesięciokrotnie. Zmarszczyłam brwi. —Jak to jest, że wiesz o tym wszystkim? zapytałam. Wzruszyła ramionami. —Niedawno oglądałam program na ten temat. Podobno jest jak guma do żucia i smakuje jak mięta. Łatwiej przez to namówić do niego dzieciaki. —Robert, Robert, zaśmiałam się chłodno. Co mam zrobić z tobą i twoim kumplem? Jestem pewna że jesteś przyzwyczajony do wynajdywania łatwowiernych celów, proponując im pomoc, może się mylę? Kiedy już uda ci się je przekonać aby ci towarzyszyły na imprezę, dajesz im swoje gówno i pozwalasz kumplom się zabawić? (wyraz jego oczu potwierdził moje przypuszczenia). Pozwalają na to pod wpływem narkotyków, kontynuowałam. Potem nie pozostaje nic innego jak wyprowadzenie ich na ulicę i branie od nich pieniędzy w zamian za obietnicę dziennej działki. Jeśli próbują uciec, bijesz je. Robisz to kiedykolwiek najdzie cię ochota. Podczas moich nocnych polowań, często spotykałam podobnych mu typów,. Ciemna strona miasta, ale jakże piękna... Zamknął oczy. Obserwowałam jego jabłko Adama gdy próbował pozbyć się guli, która utknęła mu w gardle. —Co zamierzasz ze mną zrobić? Jesteś gliną? Spojrzałam na Iris która stała oparta o ścianę ze skrzyżowanymi rękami. Wzruszyła ramionami. —Rób co chcesz, powiedziała. Musimy się spieszyć do domu, ale… Odwracając się na nowo w jego stronę, zastanawiałam się nad wszystkim co mogłabym mu zrobić by cierpiał. W mojej opinii, brakowało mu jaj aby użyć tego rewolweru. —Ile dzieciaków w to wciągnąłeś? Ilu z nich zabiłeś? Robert wyraźnie zbladł —Cholera, aresztujesz mnie czy nie?

Tracąc zimną krew oparłam się o ścianę. —Ilu? powtórzyłam. —Czterech chłopców i pięć dziewczynek, odpowiedział pocierając gardło. Co innego chcesz wiedzieć? Jeśli nie jesteś policjantką, to co tu robisz? Grasz superbohatera? Ton jego głosu wystarczył bym straciła nerwy; zwróciłam się do Iris. —Daj mi te tabletki i weź dziewczynę. Poczekajcie na mnie za rogiem. (Gdy odeszły, skoncentrowałam swoją uwagę na moim nowym koledze). Superbohater? Wolę widzieć siebie jako ostrze sprawiedliwości, powiedziałam otwierając torbę. Jego nerwowy wzrok wylądował na końcu alei. Jednym ruchem palca skupiłam jego uwagę na sobie. —Spójrz na mnie! rozkazałam używając swojego uroku. Z moją krwią wróżki i moim magnetyzmem wampira, mogłam rzucić urok niemal na każdego. Wszyscy kończyli tak samo: byli mi posłuszni. Dobrowolnie lub pod przymusem. Nie będąc w stanie mi się oprzeć, Robert przestał walczyć i spojrzał mi w oczy. —Ciii, szepnęłam. Urwał. A ja patrząc na niego, szukałam najmniejszego znaku skruchy, otuliła go moja energia. Niczym pnącza winorośli, wypłynęła z mojego ciała w poszukiwaniu świeżego mięsa. —Wiesz, ciągnęłam dalej powoli, jestem wampirem (otworzyłam usta by odsłonić kły. Próbował walczyć, ale trans w którym się znalazł przeszkodził mu w tym). Rzecz w tym, że ty również nim jesteś. Nie żywisz się co prawda krwią. Ty opróżniasz chłopców i dziewczęta z ich energii. Żywisz się ich ciałami sprzedając je temu, który zapłaci najwięcej, prawda? Skinął głową jak grzeczny chłopiec. —Tak, to prawda, zawsze lepiej jest powiedzieć prawdę. Ale wiesz, istnieje między nami ogromna różnica. W przeciwieństwie do mnie, jesteś bardzo łatwy do zabicia. Robert zaczął drżeć z pożądania. Jednakże nie chciałam by odczuwał z tego przyjemność. Mogłam sprawić by to doświadczenie było dla niego zmysłowe jak i niewyobrażalnie bolesne. Nie ma mowy bym podarowała mu pocałunek śmierci.

Nawet jeśli nie byłam spragniona, jego dni na ulicy były policzone. Chciałam żeby odczuwał strach w momencie kiedy wskoczy na miejsce swoich ofiar przed opuszczeniem tego świata. Jeśli zaprowadzę go na komisariat, to będzie to jedynie strata czasu, nikt nie odważyłby się powiedzieć na niego złego słowa. Kiedy wyglądał jakby chciał się poruszyć, na nowo przyszpiliłam go plecami do ściany. —Bądź cicho, szepnęłam. Zamarł. Kropla potu spadła z jego czoła na moje ale nie przejmowałam się tym. Moje usta przy jego szyi poczęły lizać delikatnie jego skórę. Zadrżał, jednocześnie poczułam jego erekcję. W tej samej chwili wbiłam kły i zaczęłam pić jego krew która popłynęła wgłąb mego gardła, pragnienie zniknęło. Spływała do mego gardła niczym płynny ogień. Mieszanka wina i miodu. Zalała mnie fala pożądania. Miałam ochotę kochać się z kimś, ale nie tu i nie z tym zboczeńcem. Nie chciałam również wykorzystywać moich przyjaciół by zaspokoić moje dzikie instynkty. Ponadto blokowały mnie wspomnienia rąk Dredga, uniemożliwiając mi zbyt intymne kontakty. Tego właśnie szukali ludzie którzy pragnęli stać się wampirami. Mieszanka zmysłów. Jednak większość z nich nie byłaby wystarczająco silna by kontrolować szaleństwo związane z pragnieniem krwi, czekając na znalezienie partnera równie silnego i namiętnego jak ja z którym poczułabym się bezpiecznie. Nie, nigdy do tego nie dopuszczę. Kiedy poczułam jak osłabł, polizałam ranę i cofnęłam się. Podałam mu paczkę tabletek. —Jedz! kazałam. Jęknął, posłałam mu znaczące spojrzenie. Jeśli odmówisz, będziesz mnie błagać bym dokończyła to co zaczęłam. Czy naprawdę chcesz stracić głos wydzierając się? Bez słowa zaczął połykać tabletki. Czekałam aż połknie około trzydziestu zanim odwróciłam się w stronę jego kumpla. Szybkim ruchem podniosłam go do góry następnie wpakowałam mu do gęby garść leków. Mimo że był ledwie przytomny, zmusiłam go do przełknięcia ich i pilnowałam aby nie wypluł. Tym sposobem wszystkie prochy zniknęły. Zadowolona, cofnęłam się. Oboje wyglądali tak tamo mizernie, trzymając się za gardła. Dałam sobie chwilę by się uspokoić, następnie otarłam usta wierzchem dłoni. Odczekawszy chwilę aż moje kły się schowają, dołączyłam do Iris i dziewczyny czekających na mnie na rogu ulicy.