dydona

  • Dokumenty715
  • Odsłony75 281
  • Obserwuję59
  • Rozmiar dokumentów1.2 GB
  • Ilość pobrań48 348

04. 300 tysiecy w nowych banknotach

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

04. 300 tysiecy w nowych banknotach.pdf

dydona Literatura Lit. polska Szmagier Krzysztof Kryminał PRL
Użytkownik dydona wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 52 osób, 46 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 46 stron)

300 tysięcy w nowych banknotach 07 zgłoś się Kolekcja książek o poruczniku Borewiczu Krzysztof Szmagier 300 tysięcy w nowych banknotach

Daleko za miastem, trochę odsunięta od szosy, stała piętrowa willa. Wokół panowała cisza. Nastrój pustki i odosobnienia potęgowało dochodzące poszczekiwanie psa. Andrzej przystanął, rozejrzał się dookoła nieco zaniepokojony. - Diabeł tu mówi dobranoc - powiedział. Jola spojrzała na niego pełna niepokoju, jakby się bała, że odejdzie. - Chodź - wyszeptała, biorąc go pod rękę. Furtka była otwarta. Kiedy stanęli przed drzwiami, wyjęła klucz i przekręciła w zamku. Weszli do środka. - Nie zapalaj światła - poprosiła cicho. W hallu nie było mebli. Wnętrze ginęło w mroku. Dziewczyna skierowała się schodami w górę. - Postarajmy się nie obudzić gospodarzy - szepnęła do Andrzeja. W pokoju na pierwszym piętrze zapaliło się światło. To jedno rozjaśnione okno pogłębiało jeszcze wrażenie osamotnienia willi stojącej na pustkowiu. Z daleka zawarczał motor. Po chwili z bocznej drogi wysunął się samochód z wygaszonymi reflektorami. Minął willę i zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej. Za kierownicą siedział otyły niski blondyn, o niesympatycznej kwadratowej twarzy. Za uchem miał głęboką bliznę. Andrzej westchnął. - Nie zawsze jest tak, jak mówisz - ciągnął. - Tak mi się dotychczas składało, że wszystko miałem za późno. Wieczne pióro w klasie - ostatni, bo wszyscy mieli już długopis, wymarzony rower wtedy, kiedy modne były skutery, a dziewczyny, które mi się naprawdę podobały, mówiły „tak" po pięciu latach, kiedy rozchodziły się po nieudanych małżeństwach. Jola słuchała tego, co mówił, ale chwilami robiła wrażenie, że bardziej interesuje ją to, co się dzieje na dole. Tymczasem w hallu wolno uchyliły się drzwi wejściowe i do środka wsunął się niski otyły blondyn, ten, który siedział przed chwilą w samochodzie. Zaczął nasłuchiwać, co dzieje się na górze, po czym starając się nie robić hałasu, wszedł do kuchni. - Siadaj - powiedziała cicho. Andrzej z trudem łapał powietrze. Potarł czoło. Sprawiał wrażenie zamroczonego. Zaczął wkładać płaszcz, z trudem trafiając w rękawy.

- Daj, powieszę. Przecież wiesz, że chciałam, żebyś tu przyszedł i... został - powiedziała Jola i wstała. Andrzej pozwolił odebrać sobie jesionkę i przez chwilę wpatrywał się w dziewczynę. Rzuciła płaszcz na krzesło i utkwiwszy w nim wzrok, wolno zaczęła rozpinać bluzkę. Pod spodem nie miała stanika. Za oknem zrobiło się szaro. Duży szczur zatrzymał się na środku pokoju, rozejrzał dookoła i z głośnym piskiem przebiegł między nogami krzesła, i znikł pod tapczanem. Poniżej białego rantu pościeli zwisała bezwładnie ludzka ręka. Była nieruchoma. W świetle wstającego dnia pokój wyglądał okropnie. Zakurzony. Z zaciekami na ścianach i obłażącą miejscami tapetą. Wiało pustką i chłodem. Nic nie wskazywało, że dopiero co była tu kobieta, i na to, że pokój był w ogóle zamieszkany. Pod ścianą stał jedynie tapczan, na którym leżał na brzuchu Andrzej. Spodnie i sweter były rozrzucone na podłodze. Powoli zaczął się budzić i nieprzytomny, zaspany wreszcie usiadł. Czuł, że wraca mu świadomość. Rozejrzał się po pokoju zdziwiony. - Jola! - zawołał. Przez chwilę nasłuchiwał. Nie było odpowiedzi. Zerwał się z łóżka. Zakręciło mu się w głowie. Z trudem utrzymując równowagę, zaczął się ubierać. W hallu willi ciągle jeszcze było ciemno. Drzwi na górze wolno się uchyliły. Na schody padło trochę światła. Andrzej zatrzymał się na półpiętrze. Zobaczył swój płaszcz na wieszaku na dole. - Jola! - zawołał jeszcze raz. W opustoszałym domu zabrzmiało to złowieszczo. Ciszę przełamał nagle trzask niedomkniętego okna. Przeciąg wionął przez hall, zaszurał papierami i zatrzasnął drzwi w pokoju, z którego wyszedł. Schody skrzypiały przy każdym kroku, kiedy mężczyzna schodził w dół. Zauważył, że drzwi prowadzące do czterech pokojów nie miały klamek. Przystanął, nasłuchując. Pchnął pierwsze z brzegu. Była to łazienka, brudna, od lat nieużywana. Cofnął się. Sięgnął do płaszcza i sprawdził kieszenie. Wyjął rękawiczki, położył je na stoliku i już miał włożyć płaszcz, kiedy pod drzwiami z prawej strony zauważył przesuwający się po podłodze cień. Zrobił krok do przodu i zatrzymał się przy drzwiach. Usłyszał nagle pisk i przez uchylone drzwi wybiegł ogromny szczur. Andrzej

stał jak zahipnotyzowany. - Jola! - zawołał nerwowo. Nikt nie odpowiedział. Pchnął drzwi i stanął w progu kuchni. Była tak samo zaniedbana i nieużywana od lat, jak cała willa. Już miał się cofnąć, kiedy coś przykuło jego uwagę. Zza kredensu ustawionego w poprzek pomieszczenia wystawała ludzka ręka. Podszedł bliżej. Spojrzał za kredens i zamarł z przerażenia. Wiatr poruszył włosami leżącego na ziemi mężczyzny. Prawą rękę miał zaciśniętą na nodze od taboretu. Na karku czerwieniła się duża plama zakrzepłej krwi. Mężczyzna leżał na brzuchu, tak że nie było widać jego twarzy. Andrzej bez zastanowienia odwrócił go na wznak. Ręka zaciśnięta na taborecie przewróciła krzesło. Wystraszony, odskoczył o krok. Spojrzał na twarz denata. Na podłodze leżał otyły blondyn z kwadratową twarzą. Nagły przeciąg wzdął firankę i trzasnęły drzwi do kuchni. Andrzej rzucił się do przedpokoju. Dopadł drzwi wejściowych i szarpnął za klamkę. Nie ustąpiły. Odciągnął zasuwkę. Drzwi uchyliły się, ale tylko trochę. Przerażony nie zauważył, że były od wewnątrz zamknięte na łańcuch. Gwałtownie się odwrócił. - Jest tu kto? - krzyknął zdławionym głosem. Na tle drzwi prowadzących do kuchni, w smudze padającego światła pojawiła się ciemna postać. Mężczyzna machnął ręką w stronę Andrzeja. Kuchnia znikła. Na sali zrobiło się widno. Mężczyzna machający ręką usiadł na fotelu. W sali projekcyjnej było kilka osób. - I tu właśnie kończy się muzyka, silnym, rozbudowanym akordem, który mam zamiar wprowadzać w momentach zagrożenia. Dalej masz z głowy. Cały film idzie na efektach. Kruczkowski mówił do siedzącego tuż przy pulpicie Sucheckiego, szczupłego, wysokiego, mocno szpakowatego mężczyzny. Przystojny, o dużych błękitnych oczach, siedział zamyślony, jakby nie słuchając, co mówił kolega. - A co dalej? - zapytał po chwili, podnosząc oczy na reżysera. - Dziewczynę szantażują. Żądają pieniędzy. Przejeżdżają jej dziecko. Doprowadzają do tego, że robi, co chcą, a w końcu i tak traci wszystko. Suchecki spojrzał na Kruczkowskiego zamyślony. Nie wiadomo, czy zajęty był tym, co mówił reżyser, czy myślał o czymś zupełnie innym.

- Taki bardziej rozrywkowy? - No wiesz, Kaziu, taka trochę karykatura kryminału. Suchecki wykrzywił się. - Uważaj, stary. Ktoś kiedyś powiedział, że karykatura to jedyny hołd, jaki miernota składa geniuszowi. Chociaż ciebie o to nie posądzam - skwitował kompozytor i po namyśle zapytał: - Na kiedy chcesz to mieć? - Na wczoraj. Jak już wspomniałem, możliwe, że ten sam motyw wprowadzę w każdej sytuacji, w której bohater będzie zagrożony. Dlatego chciałbym ciąć obraz pod muzykę. Umowę masz normalną, więc nic na tym nie tracisz. Suchecki lekceważąco machnął ręką. Wstał. - W przyszłym tygodniu jadę na dwa dni do Barcelony, coś tam mam robić w jury. Do wyjazdu nie zdążę... Kończę jeszcze taki koncert - wyliczał. - Myślę, że do końca miesiąca uda mi się i to zrobić. Ruszyli do wyjścia z sali. Kruczkowski z zapałem omawiał dalej projekt muzyki. Suchecki szedł, niby słuchając tego, co mówił reżyser, ale myślami był gdzie indziej. Mechanicznie odpowiadał na ukłony znajomych. I tak doszli do baru. Suchecki podziękował za kawę. Nagle z krzesełka podniosła się Anna Jantar. Wyglądała prześlicznie. Nie było osoby, która by na nią nie spojrzała, przechodząc obok. - Dzień dobry! - uśmiechnęła się. Suchecki dopiero teraz zauważył piosenkarkę. - Jestem z panią umówiony? - zapytał z niepokojem. - Tak. Ale później i u pana w domu - odparła. - Aha - odetchnął uspokojony. - Po czwartej, tak? - Tak. Pożegnał ją z szacunkiem i wyszedł z budynku. Stanął z boku, zastanawiając się nad czymś głęboko. Spojrzał na zegarek. Sięgnął do kieszeni. Wyjął pomiętą kopertę i gładko złożony na czworo kawałek białego lnianego materiału. Rozwinął go. W środku znajdowała się kratka papieru, na której były przyklejone wycięte z gazety litery.

Na delikatny dźwięk klaksonu schował odruchowo wszystko do kieszeni. Siedząca w zaparkowanym w pobliżu zielonym fiacie dziewczyna dawała sygnał światłami. Miała może osiemnaście, dziewiętnaście lat. Drobna, z bardzo krótko obciętymi włosami, prawie po męsku, w dużych okularach - była właściwie brzydka. Suchecki uśmiechnął się i skierował w jej stronę. - Hej - usiłował się ucieszyć, siadając za kierownicą. - Cześć, tatku. - Dziewczyna cmoknęła go w policzek. - Nie pachniesz - powiedziała zdziwiona. - I nieogolony. - Przeciągnęła ręką po policzku. - Oj, zaniedbujesz się. Co powie narzeczona? Suchecki przekręcił kluczyk. - Zaczynasz? - Starał się, aby jego spojrzenie było surowe. - Jedź, jedź! Ona tam już pewnie czeka. Ile razy widzę, jak idziecie razem, to zawsze mam wrażenie, że ona cię osłania i że za chwilę powie: „Ostrożnie, proszę państwa, ostrożnie, idzie kasa". Suchecki spojrzał na córkę ze smutnym uśmiechem. - Nie zaczynaj - powiedział w zamyśleniu. Przez chwilę jechali bez słowa. Dziewczyna patrzyła z zaciekawieniem na nachmurzonego ojca. - Masz jakiegoś zgryza? - spytała wreszcie. Zaprzeczył ruchem głowy. - Aza już je - powiedziała. Suchecki wyraźnie zainteresował się tym, co usłyszał. - A ten najmniejszy? - Łazi. Wylizała go całego. Rano wyglądał jeszcze jak zmoknięty szczur, a teraz, przed moim wyjściem łaził jak stary. - Bałem się, że zdechnie. - Dobrze, że chociaż na dźwięk Aza jeszcze się trochę rozchmurzasz. W dużej sali w Rotundzie PKO panował ruch. Przy owalnym kontuarze stało kilka osób. Przy stanowisku czwartym pracownica banku przyjmowała czeki. Tu załatwiano posiadaczy konta „W". Trochę z boku stała Ewa Filipiak. Wysoka, zgrabna, wypielęgnowana, zwracała

uwagę. Była szczupła, miała długie jasne włosy. Przyciągała wzrok mężczyzn. Trudno byłoby nazwać ją damą, ale była piękna. Duże oczy patrzyły bystro, a nawet trochę arogancko. Miała może dwadzieścia pięć lat. Kiedy kolejny interesant odszedł od kontuaru, podsunęła kasjerce kilkanaście banknotów stuzłotowych. - Resztę oddam ci w przyszłym tygodniu, dobrze? - Co tak chudo? - zdziwiła się kasjerka. - Nie kocha już jak dawniej? - zadrwiła. - Nie wygłupiaj się, Mika. Ciężko nam z forsą ostatnio. Kasjerka, licząc pieniądze, spojrzała w stronę wejścia. Momentalnie schowała pieniądze i unosząc brwi, wskazała jej zbliżającego się Sucheckiego z córką. Ewa odwróciła głowę. - Dzień dobry, piesku - powiedziała, podchodząc do nich. - Dzień dobry - mruknął Suchecki. - Prosiłem cię tyle razy, żebyś mnie nie nazywała pieskiem. - Uuu - przeciągle zanuciła Ewa. - Zły dzień? Od jutra będziesz kotkiem. - Może po prostu ojciec jest zmęczony - zauważyła Ela, nie patrząc w jej stronę. Ewa na chwilę zatrzymała wzrok na dziewczynie. - Chodź, mam jeszcze trochę spraw do załatwienia - powiedziała bez uśmiechu do Sucheckiego. Wszyscy troje podeszli do kontuaru. Pracujące obok urzędniczki szeptały, pokazując ich sobie dyskretnie. Siwa kobieta zabrała czek do sprawdzenia wiarygodności podpisu. Kończąc rozmowę ze stojącą przy szafce drugą urzędniczką, powiedziała półgłosem: - Jaka żona? Nie żona i nie pierwsza. Przecież ona siedziała tu, gdzie teraz Mika. Ewa szybko odebrała pieniądze i skierowali się do wyjścia. W drzwiach minęli młodego mężczyznę. Miał krótkie jasne włosy, ubrany był w ortalio-nową kurtkę ozdobioną paskami, taką, jakie noszą rajdowcy. Jakby trochę zaskoczony spotkaniem, skłonił się Ewie. Po chwili skierował się do stanowiska kont „W". - Cześć - rzucił cicho, nie przestając żuć gumy. Mika, nie przerywając liczenia, skinęła głową. Kiedy kolejny klient odszedł, przysunął się bliżej kontuaru. Chłopak wskazał za

siebie głową. - Pobrali się? - Czekasz na tak, czy na nie? - uśmiechnęła się. - Nie ta liga. Napisz dwie symfonie i dwa przeboje, to porozmawiamy. Suchecki podjechał pod Hotel Europejski. - Wrócę kolejką - powiedział. - Jacek ma dziś przywieźć Heńka. Obiecali okopać róże od strony Baranowskich. Niech Heniek zostanie na niedzielę. - Cały dzień wczoraj harował. Żeby mu nie było przykro, że tak w niego tyramy. - Ela spojrzała na ojca. - A musi nocować? - zapytała Ewa, przesiadając się na miejsce kierowcy. Nie była zadowolona z usłyszanej propozycji. - Po co ma się tłuc po nocy? Pa - uciął rozmowę Suchecki. Ewa ruszyła spod hotelu. Suchecki wszedł do hallu. Odczekał chwilę. Wyjrzał, czy odjechały, i skierował się na postój taksówek. - Wyrzuć mnie przy placu Trzech Krzyży - poprosiła Ela. - Zostajesz w Warszawie? - Tak. Później wrócę. Kiedy samochód ruszył, skierowała się w stronę zatoczki, gdzie stała kolejka czekających na taksówkę. Ciekawa jestem, kiedy to będą postoje taksówek, a nie ludzi czekających na taksówki, pomyślała. Spojrzała na zegarek. Dochodziła piąta. W tym momencie na postój podjechała taksówka z pasażerami. Kierowca uchylił drzwi i krzyknął w stronę czekających: - Na Grochów jedną osobę. Nikt się jakoś nie kwapił. - No? - burknął, patrząc w stronę Eli. Dziewczyna spojrzała na dwóch niezbyt sympatycznie wyglądających pasażerów i sznurując usta w uśmiechu, powiedziała z przesadną grzecznością: - Dziękuję panu. Czekam na taksówkę, nie na autobus. Kierowca zatrzasnął ze złością drzwiczki i odjechał z impetem, aż na mokrej kostce placu za-buksowały tylne koła. Ela szła wolno, omijając nisko zwisające gałęzie. Nagle stanęła zdziwiona.

Uśmiechnęła się jakoś ciepło i podeszła do ławeczki, na której siedział Suchecki. Spojrzał na Elę, zmieszany. Dziewczyna położyła kwiaty na grobie i usiadła obok ojca. Nie patrząc na niego, powiedziała wolno: - Pamiętałeś? - W pytaniu tym było tyle ciekawości, co i miłego stwierdzenia, że pamiętał. Suchecki nie odpowiedział. Ela podniosła się i chusteczką przetarła zakurzony napis na grobie: „Zofia Suchecka. Żyła lat 41. Zmarła 14 maja 1974 roku". Suchecki siedział nieruchomo, wpatrując się w grobowiec. Mogiła była obramowana czarnym, niepolerowanym granitem. Świeża zielona trawa była staranie utrzymana. - Powinnam cię właściwie przeprosić. Myślałam, że nigdy tu nie przychodzisz. Suchecki siedział z głową podpartą na dłoni, zamyślony, nie reagując na to, co mówiła. - Myślałam, że ze względu na Ewę tu nie przychodzisz - dodała. Teraz dopiero odwrócił na nią wzrok. - Ciągle jej nie lubisz? - bardziej stwierdził, niż zapytał. Ela wzruszyła ramionami. - Która córka lubi macochę? Jeśli do tego jest od niej ładniejsza? - Elu! - Suchecki przytulił córkę i rozczulony uśmiechnął się do niej ciepło. Po chwili pocałował ją po włosach i delikatnie cofnął rękę. Dziewczyna spojrzała na ojca, jakby chciała go o coś zapytać, ale zrezygnowała. Siedzieli w milczeniu. Z oddali dobiegał szum miasta. - Jak mamy zabrakło - zaczęła po chwili - to zrozumiałam samotnych ludzi, którzy kochają psy. Są komuś potrzebni. Mama też chyba miała tylko mnie... od paru lat - dodała. Suchecki spojrzał na córkę i powiedział nagle: - Chcesz, to Ewa jutro się wyprowadzi. Nie bądź taka surowa. Nie znałaś całej prawdy. Zycie nie jest ani czarne, ani białe. A jak by oceniła je mama, nigdy się nie dowiemy. Ani ty, ani ja. Ela uśmiechnęła się smutno i powiedziała ciepło, z nutą pobłażliwości w głosie: - Ty jej tego nie powiesz, ona się nie wyprowadzi, a poza tym to przecież my kiedyś z Jackiem też odejdziemy. I co, zostaniesz sam? Ty, który w ogóle nie umiesz być

sam przez jeden wieczór? Chociaż na brzydkie córki można liczyć najdłużej - dodała. - Mówisz jak dojrzała kobieta. - Brzydkie szybciej dojrzewają. Suchecki zaskoczony spojrzał na córkę. - Nie opowiadaj bzdur, nie jesteś brzydka. W końcu znam się na kobietach. A z tym Andrzejem już się nie widujesz? - zapytał po chwili. Ela, nie patrząc na ojca, uśmiechnęła się z drwiną. - Inteligencja plus uczciwość to nie jest ta najlepsza kombinacja, na którą lecą mężczyźni. Suchecki po raz drugi spojrzał zaskoczony na Elę. - Powiedz, może chcesz wyjechać? Może potrzeba ci forsy. Możesz nie liczyć się z pieniędzmi... Zawsze jeszcze... - Tatku - przerwała mu z wyrzutem - czy ja cię kiedykolwiek prosiłam o pieniądze? - Prawie obrażona poprawiła się na ławce. - Jej daj. Ona wiecznie potrzebuje. Będzie szczęśliwa i ty też. - Przepraszam - powiedział cicho. Ela spojrzała na ojca. Uśmiechnęła się i przytuliła brodę do jego ramienia. - A teraz powiedz, co ci jest? Bo przecież widzę, że coś nie tak. Coś się dzieje. I to nie między wami. Suchecki bez słowa sięgnął do kieszeni i podał jej list i biały gałganek, który oglądał przed gmachem telewizji. Ela przeczytała i spojrzała przerażona na ojca. - Myślisz, że to serio? Wzruszył ramionami. - Nie wiem. Ale chciałbym, żebyś na siebie uważała. Łobuzów robi się coraz więcej. - Zawiadomiłeś milicję? Zaprzeczył głową. Nagle Ela spojrzała jeszcze raz na list i powiedziała nerwowo: - To dzisiaj? - spojrzała na zegarek. - Dwunasta. Nic nie zrobiłeś? Suchecki znowu zaprzeczył ruchem głowy. Od strony ulicy z daleka słychać było z nastawionego gdzieś radia hejnał mariacki.

Taksówka minęła przejazd kolejowy tuż przy stacji kolejki EKD i skręciła w boczną uliczkę. Suchecki zapłacił i oboje z Elą skierowali się do furtki. Od domu na ich powitanie biegła w podskokach, ciesząc się, czarna piękna wilczyca. Suchecki przystanął, obejrzał ją, poklepał po łbie i ruszył w stronę domu. W ogrodzie przy parkanie pracowało dwóch młodych ludzi. Wyższy, rosły, bez koszuli, w opiętych dżinsach był bardzo przystojnym chłopcem. Może aż nazbyt jak na mężczyznę, pomyślał Suchecki o swym synu Jacku. Drugim był Heniek Sójka, szczupły, wysoki. W płóciennych kąpielówkach okopywał krzaki. Pracował w starych, zniszczonych rękawiczkach. Kiedy zobaczył idących, ukłonił się grzecznie. Twarz miał pociągłą, ostre rysy. Jasne włosy starannie zaczesane w przedziałek były bardzo krótkie. Willę Sucheckiego otaczał niewielki, starannie utrzymany ogród. Przy bramie znajdowała się porządna psia buda należąca do Azy. Na strzyżonym trawniku stała bujana, zawieszona na łańcuchach ławka, obok automat rozpryskiwał wodę, krzaki pnących róż przy tarasie dopełniały całości. Wszędzie panował ład i czuło się dobrobyt. Na podjeździe stał zielony fiat i ogromny harley. Weszli do domu. W hallu na świecącej posadzce próbowały chodzić, ślizgając się cztery tłuste szczeniaki. Kłapciate uszka dodawały im uroku. Ela skierowała się do swego pokoju na górę. Suchecki ruszył na taras. W przestronnym pokoju pod lampą opalała się nago Ewa. Wyglądała niezwykle atrakcyjnie. Była bardzo zgrabna. Miała duże kształtne piersi i długie smukłe nogi. Suchecki spojrzał niezadowolony. - Prosiłem cię, żebyś, jak chłopcy są w domu, nie robiła takich striptizów - powiedział. Ewa wzruszyła ramionami. Ziewnęła i wystawiła twarz do lampy jak do słońca. - Święty Piotr się za mnie nie opali - szepnęła. - A zdaje się, że najbardziej we mnie lubisz to, co właśnie sobie opalam - dodała drwiąco i położyła się na brzuchu. Suchecki popatrzył łakomie na dziewczynę. Uśmiechnął się, jakby zdając sobie sprawę z własnej słabości. Podobała mu się. - Myślę, że jesteś cudownie dekoracyjnym zaprzeczeniem mojego zdrowego rozsądku - powiedział. Kiedy zawrócił w stronę hallu, Ewa krzyknęła za nim: - Pani Jantar czeka w gabinecie. I dzwonili z Polskich Nagrań. A rano będzie ktoś

dzwonił z konsulatu z Brukseli. - Ach, prawda - Suchecki przypomniał sobie o spotkaniu i szybko ruszył na górę. Chłopcy nadal pracowali w oddalonym od willi zakątku ogrodu. Jacek usiadł na skrzynce i ćmiąc papierosa, wystawił twarz do słońca. Heniek ciągle okopywał krzaki. Spojrzał na Jacka i udając powagę, powiedział: - Jakiś wielki człowiek powiedział kiedyś, że ludzie leniwi nie dochodzą do niczego. Jacek poprawił sobie siedzenie tak, że mógł się wyciągnąć. - Owszem - odrzekł z uśmiechem. - Ale o ileż mniejszym kosztem. A co z twoją robotą? - zainteresował się. - Od poniedziałku będę coś miał. - A egzaminy? - Do września mam dziekański. - Nie szkoda ci roku? - rzucił Jacek. - Urlop zawsze źle mi brzmi. - Będę miał za co postudiować w przyszłym -odparł drwiąco Heniek. Poprawił włosy i otrzepał spodnie wiszące obok na krzaku. - Będę się zbierał. Mogę wejść do ojca? - spytał, wskazując głową willę. - No jasne... Nie zostaniesz na noc? - Nie, mam inne plany. Heniek naciągnął koszulę, zszarzałą od ciągłego prania, spodnie i skierował się w stronę domu. Na schodach wyjął z kieszeni plastikowy woreczek, z niego szczoteczkę i starannie wytarł buty z kurzu. Kiedy mijał hall, spojrzał przez uchylone drzwi. Ewa nadal leżała nago na rozkładanym łóżku. Na moment się zatrzymał. Dziewczyna uniosła głowę, spojrzała na niego i bez słowa odwróciła się na bok. Niczym nie zareagowała na to, że patrzył na nią rozebraną. Prowokowała go, a może była to ostentacyjna obojętność. W spojrzeniu Heńka można było dostrzec dziwną zaciętość. Wystraszony krokami przed domem, zapukał do drzwi, zza których dochodziły dźwięki fortepianu. Ewa spojrzała na zegarek i narzuciwszy szlafrok, wyszła do hallu. Wyjrzała przez okno na ogród. Przez chwilę nasłuchiwała głosów dochodzących z gabinetu, po czym podniosła słuchawkę telefonu stojącego na stoliku.

Gabinet Sucheckiego był dziwną mieszaniną pokoju mieszkalnego i studia radiowego. W dwóch narożnikach znajdowały się ogromne głośniki. Środek zajmował fortepian. Pod ścianą stały dwa magnetofony. Nie były to jednak aparaty typu gabinetowego. Metalowe, duże, takie jakich używa się w wytwórniach filmowych. Jedną ścianę zajmowały kasety z taśmami. Zwykły adapter, stojak z mikrofonem i perkusja dopełniały całości. Stojąca przy perkusji Anna Jantar, wybijając ręką takt na bębenku, śpiewała zapisaną nutami melodię. Na ogromnym fotelu w rogu pokoju leżała suka Aza. - Powinniśmy to trochę zdeformować. Widzi pani... - Suchecki szukał odpowiedniego sformułowania. - Banalność jest niedostrzegalna. Do muzyki to też się odnosi. - Nagle zauważył w drzwiach Heńka. - Już ci daję - zwrócił się do czekającego. Wyjął z biurka dolary. Odliczył cztery banknoty, resztę schował do szuflady. - Masz, i tu jeszcze stówa na... - zawahał się - na koszty organizacyjne. - Ależ skąd, proszę pana - Heniek cofnął się - przecież to jest drobiazg i cieszę się, że mogę się panu w czymś przysłużyć. - Dobra, dobra - Suchecki wepchnął mu pieniądze. - Wiem, że jesteś akurat bez forsy. Ale tylko te czempionki - dodał. - Innych nie bierz. Heniek schował pieniądze do kieszeni. Pożegnał się z Sucheckim i ukłonił Jantar. Dziewczyna przerwała odczytywanie nut i podała mu rękę. - Cieszę się, że miałem okazję panią poznać - powiedział. Wyraźnie mu się podobała. Posłała mu promienny uśmiech i Heniek wyszedł z pokoju. Schodził po schodach, trzymając w rękach sto złotych. Trzymał je tak, jakby wstydził się, że je wziął. Stanął na półpiętrze i zamyślony patrzył przed siebie. Wreszcie zmiął banknot, jakby miał zamiar go wyrzucić. W tym momencie usłyszał prowadzoną ściszonym głosem rozmowę. Ewa mówiła podniecona: - Mika, wszystko, co mogłam, to odpalić te pięć tysięcy, co dzisiaj oddałam. A jeśli nic nie wyjdzie, to zabiorę ją tutaj... Trudno, powiem Kazikowi. Heniek zrobił krok naprzód. Oboje dostrzegli się w tym samym momencie. Ewa odwróciła się do niego tyłem i szybko szeptem skończyła rozmowę. Heniek przeszedł obok i skierował się na taras. W dwóch dużych miskach stała kasza z mlekiem. Cztery okrągłe tłuste psiaki,

rozpychając się nawzajem, wyjadały obiad. Heniek kucnął przy psach. Wziął jednego za ogon i odciągnął od jedzenia. Malec, ślizgając się po posadzce, usiłował dorwać się do miski. Przewracał się. Upadał na pysk, płacząc i kwiląc. Heniek sięgnął druga ręką po drugiego szczeniaka i zrobił to samo. Kiedy usłyszał kroki, puścił psy i udawał, że głaszcze jednego z nich. Ela usiadła na balustradzie. - Zostajesz? - spytała. - Nie. Muszę jechać. - To poczekaj. Dam ci kawałek szarlotki. Weźmiesz sobie do domu. W mroku biała willa Sucheckich odcinała się wyraźnie wśród zieleni. Z daleka niosło dźwięk przejeżdżającej kolejki EKD. Charakterystyczny gwizd i stukot kół po ruszeniu ze stacji. Po chwili znów zrobiło się cicho. Z otwartego na górze okna słychać było dźwięki mazurka Chopina. W oknie sypialni pojawiła się Ewa. Patrzyła przez chwilę w mrok, po czym zaciągnęła storę. - Dwieście tysięcy w nowych banknotach - powtórzyła z niedowierzaniem, odchodząc od okna. - Dziwne, bo szantażyści zawsze wolą używane. W szmatce! Pod samotną topolą przy skręcie w polną drogę w stronę lasku! Kaziu, czy to nie wygłup twoich artystycznych kolegów? Usiadła na foteliku przed toaletką i zaczęła malować paznokcie. Suchecki leżał już w łóżku, obłożony zagranicznymi pismami. - Która godzina? - spytał. - Dwunasta. A bo co? - Dwanaście godzin temu miałem położyć pieniądze. Spuściłaś żaluzje na dole? - zapytał po chwili od niechcenia. - Kaziczku! - Ewa podeszła do Sucheckiego. - Ty naprawdę wierzysz w te głupie pogróżki? W tym momencie zadzwonił telefon. Suchecki sięgnął po słuchawkę. - Słucham? Halo! - powtórzył. Nikt się nie odezwał. Usłyszał tylko daleki gwizd kolejki i brzęk przerwanego

połączenia. Odłożył słuchawkę. Przez chwilę leżał bez ruchu. Sięgnął jeszcze raz po słuchawkę. Sygnał był już normalny. Wstał i włożył szlafrok. - Gdzie idziesz? - zapytała Ewa, przerywając malowanie paznokci. - Sprawdzę żaluzje. Aza na dworze? - Strasznie brudzi w domu. Suchecki zszedł na dół. Sprawdził żaluzje i zamek i wrócił na górę. Przechodząc obok pokoju Eli, uchylił lekko drzwi. Dziewczyna spała. Książka, którą czytała przed zaśnięciem, leżała na kołdrze tuż obok rozwalonego śpiącego szczeniaka. Suchecki uśmiechnął się, wyłączył obracającą się płytę. Zgasił światło i delikatnie zamknął drzwi. Po chwili w sypialni Sucheckich też zgasło światło. Dom tonął w ciszy i ciemności. Suchecki leżał, nasłuchując. Po chwili zapalił światło, wstał i sięgnął po słuchawkę telefonu. Tym razem nie było sygnału. Zastukał w widełki. Ewa odwróciła głowę. - Co jest? - zapytała. - Telefon nie działa. - Przed chwilą przecież dzwonił. Suchecki stuknął jeszcze raz w widełki i odłożył słuchawkę. Wrócił do łóżka. Leżał na wznak, wsłuchany w ciszę panującą w domu. Ewa uniosła się na łokciu i spojrzała na niego. - Nie denerwuj się. To zbieg okoliczności. Suchecki nadal nasłuchiwał. - Nie denerwuj się - powtórzyła. - Przytulę się do ciebie, to szybciej uśniesz. Zrzuciła z siebie koszulkę i naga wsunęła się pod jego kołdrę. Suchecki objął ją ramieniem, ale nie wykazał inicjatywy. Przytuleni trwali w bezruchu. Z daleka niosło poszczekiwanie psa. W ogrodzie skrzypnęła furtka. Zgrzytnął metal. Ktoś delikatnie zamknął drzwiczki. Po chwili na żwirze za-chrzęściły kroki. Zza lasu doleciał daleki gwizd podmiejskiej kolejki. W oknach willi było ciemno. I wtedy rozległ się potworny skowyt. Skowyt bólu. Przerażenia. Walki o życie. Pies zawył jeszcze raz rozdzierającym głosem. Dźwięk pełen bólu urwał się nagle. Tym razem furtka trzasnęła głośno i słychać było szybkie kroki. Suchecki w piżamie wybiegł do hallu. Po chwili zbiegli też Ewa, Ela i Jacek. Suchecki przez moment szarpał się z żaluzją. Już byli na tarasie. Zapalił światło na podjeździe i pobiegł w stronę budki ogrodniczej. Na gałęzi wisiała powieszona na lince

suka. Suchecki obejrzał się za siebie i krzyknął. - Nie podchodźcie. Ktoś zabił Azę. Ela stanęła, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała. Ewa podeszła bliżej. Suchecki wpatrywał się w biedne zwierzę jak sparaliżowany. Ewa zdjęła sukę z gałęzi. - Nie żyje - powiedziała. - Jest strasznie poharatana. Chodź stąd. Józef jutro ją zakopie. Wracali do domu. Suchecki zatrzymał się i spojrzał na córkę, potem przeniósł wzrok na Ewę. W tym momencie usłyszeli brzęk tłuczonej szyby. Rzucony zza płotu kamień trafił w okno. Ela krzyknęła. Suchecki objął je obie i wepchnął w drzwi. Na podłodze w hallu leżał owinięty w papier kamień. Suchecki wziął go do ręki i odwinął kartkę. Był to list pisany wyciętymi z gazety literami, tak samo jak pierwszy anonim. „Nie należy nas lekceważyć. Miał pan podjąć pieniądze. Dziś pies. Jutro ktoś z was. Teraz 250 000. Miejsce to samo. Poniedziałek godzina 18". Tęga, niechlujnie ubrana kobieta w zaawansowanej ciąży stała przy kuchni, smażąc placki kartoflane. Ubierający się w pokoju obok mężczyzna chodził po mieszkaniu, zbierając garderobę. Wzburzony, nie przestawał mówić. - Czy ty wiecznie musisz jazgotać? Nie mam! I na razie więcej mieć nie będę. A pożyczę, to skąd oddam? - zdenerwowany cisnął kurtkę milicyjnego munduru na podłogę. - Guzików to nie ma kto przyszyć, a tym ozorem to mleć potrafisz godzinami. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. - Wejść! - krzyknął. W drzwiach stanął niski krępy milicjant. Jeszcze nie zdążył się zameldować, kiedy komendant warknął: - Czego? Mówiłem, że mam dziś wolne. - Wiem, obywatelu komendancie, ale to ten Suchecki przyszedł, ten z telewizji, i mówi, że jakaś bardzo ważna sprawa. Zientała uspokoił się nagle. Spojrzał na żonę i zwrócił się do funkcjonariusza. - Zaraz przyjdę. Kiedy milicjant wyszedł, podszedł do żony i dopinając kurtkę, powiedział spokojniej: - Przepraszam, Ziuta... Wiem, że to moja wina. Dopóki nie stracę nadziei na skierowanie, dopóty nie wezmę ani złotówki, ani nawet jajka na straganie... na

spróbowanie. Napiszę o zapomogę bezzwrotną - poklepał ją po plecach. Kobieta wzruszyła ramionami i przesuwając hałaśliwie garnki po płycie, mruknęła: - Pani komendantowa, co do dziecka pojedzie, jak sobie bilet za zapomogę kupi... Zientała zamarł na chwilę. Spuścił głowę i westchnąwszy, skierował się do drzwi. W sieni gwizdnął na dużą wilczycę i wyszedł z mieszkania. - Wydawało mi się wyraźnie, że dzwoniono ze stacji. Słyszałem stukot kolejki. Może w budce są jakieś ślady? Komendant siedział za biurkiem wyraźnie znudzony rozmową z Sucheckim. Ze źle maskowanym lekceważeniem odnosił się do całej sprawy. - Panie Suchecki - powiedział, wstając zza biurka. - Po tylu godzinach? Wie pan, ilu ludzi dotykało tej słuchawki? Nie - zdecydował. - Zrobimy tak, jak powiedziałem. Położy pan o osiemnastej paczkę, tylko żeby papier był dokładnie przycięty na wielkość banknotów. A reszta to już nasza sprawa. - Tylko że ja o osiemnastej muszę być w Warszawie, a... - zawahał się Suchecki - żona wyjeżdża do matki. - W porządku. Jak go drapniemy, to pana zawiadomię. A od szesnastej postaram się zwiększyć patrole. I damy dwa cywilne, koło domu też. - Okej. Będę pod tym telefonem. - Suchecki szybko na wizytówce napisał numer. Suchecki odłożył wolno słuchawkę. Przez chwilę stał zamyślony. Przez ogromną szybę widać było studio. Trwała próba. Ktoś śpiewał. Tu jednak nie dochodził żaden dźwięk. W uchylonych drzwiach ukazała się Jantar. - I co? - Nikt nie przyszedł. Dzwonił komendant posterunku. - Zorientował się, że jest obstawa. Niepokoi się pan? - Trochę. Ela jest sama w domu. - A pan Jacek? - Coś tam robi dziś na przystani... W rozległym hangarze było prawie ciemno. Przy dużym obdartym z farby ramblerze stały dwa stojaki i pootwierane puszki z farbą i szpachlówką. Przy łodzi jednak nie było widać nikogo. Po chwili z kajuty rozległ się szept. W niewielkim okienku mignęły czyjeś nagie plecy i kobiecy głos powiedział:

- Idąc tu, zastanawiałam się, czy zaczniesz przed, czy po szpachlowaniu. Ale nie myślałam, że zamiast. Roześmieli się oboje. Upadli na dmuchany materac zwarci pocałunkiem. - Dotknij mnie. Tak... Jeszcze... - szepnęła dziewczyna. W hangarze nie byli jednak sami. Ktoś przez chwilę ich obserwował, po czym cicho zamknął metalowe drzwi i szybko zniknął w mroku przystani. Willa Sucheckiego była cała wygaszona. Jedynie na górze w pokoju Eli paliło się światło. Dziewczyna siedziała na tapczanie z podkurczonymi nogami, opatulona kocem. W zagięciu kolan spał brzuchem do góry wyciągnięty szczeniak. Przez uchylone okno słychać było przejeżdżającą kolejkę. W tym momencie zadzwonił telefon. Ela wstała i przeszła do pokoju ojca. W słuchawce usłyszała dźwięk przerwanego połączenia. Wolno odłożyła ją na miejsce. Stała, nasłuchując. Wystraszyła się. W pustym domu każdy dźwięk wydawał jej się głośniejszy niż w rzeczywistości. Podniosła jeszcze raz słuchawkę. Usłyszała normalny sygnał. Odetchnęła. Wróciła do pokoju. Na dworze zerwał się wiatr. Gdzieś w pobliżu zaszczekał pies. Ela siedziała oparta o ścianę i nasłuchiwała. Zmarszczyła czoło i w napięciu wsłuchiwała się w każdy dźwięk dochodzący z zewnątrz. Przeszła do pokoju ojca, wyjęła wtyczkę telefonu ze ściany i przeniosła aparat do swojego pokoju. Podniosła słuchawkę i wykręciła numer. - Dobry wieczór. Zastałam Andrzeja? - słuchała przez chwilę. - Aha, a czy może mi pani... Halo - powiedziała nagle. - Halo! - uderzyła nerwowo w widełki. Odsunęła słuchawkę od ucha. Zaniepokojona znowu uderzyła w widełki. Telefon milczał. Odłożyła słuchawkę, namyślając się, co robić. Wreszcie wstała i podeszła do niewielkiego adapteru. Wybrała płytę i położyła ją na talerzu. W momencie, kiedy sięgnęła po głowicę, zgasło światło. Za oknem wiatr łomotał gałęziami drzewa. Ela nerwowo sięgnęła po zapałki i zapaliła świecę w małym ozdobnym lichtarzyku. Przez chwilę nasłuchiwała. Podeszła do drzwi i pchnęła je. W domu panowała cisza. Wyszła na podest. Nasłuchiwała. Światło świecy rzucało słaby, nierealny cień na ścianach. Wolno zeszła do ciemnego hallu. Spojrzała na stojący na stoliku drugi aparat i

zmartwiała. Gniazdko było wyrwane ze ściany. - Jest tu kto? - krzyknęła, nie panując nad przerażeniem. W domu było cicho. Nagle na górze zapaliło się światło. Ela odetchnęła i już miała wyciągnąć rękę do najbliższego kontaktu, kiedy na górze ktoś uderzył w klawisze fortepianu. Dźwięk narastał. Wypełniał cały dom. Ktoś jak oszalały walił w klawisze. I nagle dźwięk się urwał. Ela stała jak zahipnotyzowana. Rozejrzała się po hallu i powędrowała wzrokiem znowu w górę, w stronę swojego pokoju. Wtedy wolno uchyliły się drzwi. W smudze światła na podłogę padł cień. Drzwi znowu skrzypnęły i ukazała się mordka nieporadnie człapiącego szczeniaka. Ela ruszyła po schodach, kiedy potworny brzęk tłukącego się szkła zmieszał się z dwoma kolejno po sobie następującymi strzałami. Kule trafiły w stojące w hallu lustro. Duże odłamki szkła rozbijały się na podłodze na drobniejsze kawałki, potęgując hałas. Ela rzuciła się do pokoju. Zatrzasnęła za sobą drzwi, przytrzymując rękami klamkę. I w tym momencie znowu usłyszała dźwięk fortepianu tuż za sobą. Obejrzała się. Pozostawiona na obracającej się płycie głowica trafiła na następna melodię. Ela odetchnęła. Usiadła, nasłuchując. Nagle na twarzy pojawił się skurcz strachu. W maszynie, wkręcony, wystawał list. Podeszła i nie dotykając papieru, odczytała treść. „Prosiłem o dyskrecję. Zawiadomiliście milicję. Pocięty papier mnie nie interesuje. Jutro strzały padną w kogoś z was. Miejsce to samo, tyle że już 300 000. Godzina 12". Ela spojrzała jeszcze raz na maszynę i rzuciła się do hallu. Pchnęła drzwi wejściowe i wybiegła na taras, prosto w ramiona mężczyzny z pistoletem w ręku. Nie wytrzymała już nerwowo. Ciszę rozdarł jej przerażający krzyk. Prawie zemdlona opadła na kolana. W świetle padającym z hallu zobaczyła komendanta Zientałę. - Co się stało? - Ktoś strzelał! - Gdzie? - No tu. Trafił w lustro. W tym momencie usłyszeli warkot samochodu i światła reflektorów omiotły pobliskie krzaki. Od strony wejścia biegł zdyszany Suchecki. - Co się dzieje? - Ktoś przed chwilą strzelał. Oj, tatku. - Ela ze szlochem rzuciła mu się na szyję.

Suchecki przygarnął dziewczynę, spojrzał na Zientałę, i wprowadził ją do domu. Komendant zauważył spojrzenie Sucheckiego i zapiął nerwowo rozpiętą kaburę. - No już, uspokój się. Uspokój się. - Głaskał córkę po włosach. W gabinecie majora Wołczyka siedzieli Zubek i Borewicz. - Nie wiem - mówił Zubek, patrząc na majora - nie chciał, czy nie trafił. To nie ma teraz znaczenia - wygłosił z patosem. - Fakt jest jeden. Ma broń! No i co dalej? - zapytał już innym tonem. - To jednak ma znaczenie - mruknął major. - Porucznik Borewicz analizuje całe otoczenie Sucheckich. Ustaliliśmy listę ludzi znających jego warunki materialne, dom, rodzinę - powiedział Zubek. - Na szczęście jest ich niewielu. Suchecki zarabia ogromne pieniądze, ale od śmierci żony właściwie nigdzie nie bywa. To podobno milioner. .. od szarpania na klawiszach. Borewicz skrzywił się przy ostatnim zdaniu. - Myślę, że pan trochę przesadza. Jest nawet laureatem nagrody państwowej, a oprócz muzyki rozrywkowej to w końcu dużej klasy światowy kompozytor. Zubek wzruszył ramionami. - Nigdzie nie pracuje na stałe. Nie ma etatu. Wiecznie w domu - dodał z niesmakiem. Wołczyk spojrzał na Zubka z politowaniem. Sięgnął po leżącą na biurku fotografię. - To ta? Z fotografii uśmiechała się Ewa Filipiak. - Tak - potwierdził Zubek. - Dawna urzędniczka z PKO. Mieszka z nim na kocią łapę od miesiąca. I nie jest zameldowana. - Ładna - skwitował major. - Gdybym był młodszy, sam bym trochę pomieszkał. Odłożył zdjęcie. Zubek spojrzał zgorszony na majora, szukając potwierdzenia u Sławka. Borewicz uśmiechnął się ze zrozumieniem. - Jej koleżanka - wtrącił Borewicz - pracuje w PKO i to właśnie tam, gdzie Suchecki podejmuje pieniądze. Ma konto wyrównawcze. Major zamyślił się.

- Kto będzie wiedział o tym, że Suchecki podejmie jutro pieniądze? - Zakładamy, że prawie wszyscy podejrzani - odpowiedział Borewicz. - Ale o tym, że w ostatniej chwili zamieni pieniądze na pocięty papier tylko my tu w trójkę - dodał Zubek. - To się okaże dopiero jutro o dwunastej - major był sceptyczny. - Zabezpieczajcie Sucheckiego od chwili podjęcia pieniędzy - ożywił się. - To też może być sposób na pewny skok. Do akcji niech wam drogówka da dwa patrole cywilne, te na hondach, obstawić najbliższe przystanki PKS, dać ludzi na kolejkę EKD i weźcie z komendy wojewódzkiej na wzór francuski takie rozciągane zabawki z gwoździami na szosę. I cały czas rejestracja obiektu dalekowidzem - zakończył. Traktował sprawę poważnie. - Jeszcze jedno. Chciałbym, żeby komendant posterunku nie wiedział o podmianie pieniędzy - odezwał się nieśmiało Zubek. - Dlaczego? - major spojrzał zaintrygowany. - Rok temu w czasie napadu zabrano mu broń. Miał guza na głowie i to wszystko. Degradacja oraz cofnięcie skierowania do szkoły oficerskiej. - Czyście poszaleli? - oburzył się major. Borewicz westchnął. - Porucznik Zubek nie powiedział najważniejszego. Z tego właśnie pistoletu strzelano wczoraj do córki Sucheckiego. Mamy wyniki ekspertyzy. Bezpośrednio po strzałach widziano go w pobliżu willi. To wszystko może nic nie znaczyć, ale - zawiesił głos - coś tu jest nie tak. Major zamyślił się. - To zmienia sytuację. A co poza tym ustaliliście operacyjnie? - Nic. Wszyscy czyści jak łza. Żadnych podejrzanych kontaktów. Wszyscy mają alibi - odezwał się Zubek. - O alibi martwią się winni, uczył mnie profesor prawa karnego, słynny Jerzy Sawicki. I coś w tym jest. - Major zamknął notatnik. W Rotundzie ruch tego dnia był umiarkowany. Kilka osób stało przy kontuarze. Inni odczytywali wygrane książeczek premiowych. Przy stanowisku kont „W" nie było nikogo. Suchecki minął drzwi obrotowe i podszedł do kasy. Za blatem siedziała uśmiechnięta Mika Laskowska.

- Dzień dobry! Suchecki wypisał czek na trzysta tysięcy i położył go na ladzie. Rozejrzał się. Przy drzwiach obrotowych siedział rosły blondyn i ze znudzoną miną lustrował salę. Mika spojrzała na Sucheckiego i zabrała czek. Podała go koleżance. Dwie siedzące dalej dziewczyny pokazały go sobie wzrokiem. Suchecki odszedł i usiadł na ławce. Mika nie wróciła na miejsce, tylko przeszła na zaplecze i sięgnęła po słuchawkę. Siedzący przy drzwiach znudzony blondyn odprowadził ją wzrokiem. Tymczasem w zaparkowanym od strony ulicy Widok radiowozie siedziało dwóch funkcjonariuszy; jednym z nich był porucznik Borewicz. Po chwili na małym ekranie przy kasie zapaliły się trzy cyferki. Suchecki podniósł się i podszedł do kontuaru. - Brak pokrycia - powiedziała urzędniczka. - Jest tylko dwieście dziewięćdziesiąt tysięcy. Bierze pan? - Tak? - zmarszczył brwi Suchecki. - Przepraszam. Myślałem, że jest trzysta tysięcy, zaraz poprawię. Dopełnił formalności i po chwili opuścił Rotundę. Mika przekręciła kluczyk w kasetce i wstała od biurka. Podeszła do telefonu. W gwarze panującym na sali nie było słychać, do kogo dzwoniła. Siedząty przy drzwiach znudzony blondyn znowu obserwował ją spod oka. Ewa wolno zgarnęła z twarzy gęstą maseczkę i z trudem otworzyła zalepione oczy. - Do mnie? - zapytała. - Tak, jakaś pani. Koniecznie chce z panią rozmawiać - powiedziała kosmetyczka, wskazując Ewie drogę do telefonu. Dziewczyna przeszła między stanowiskami masażu i skierowała się do przeszklonego boksu. - Słucham - powiedziała do słuchawki. - Cześć. Tak, wiem. Mówił mi rano. , Po powrocie Suchecki zamknął pieniądze w biurku i wyjął z teczki równo pocięty papier. Sterta kartek odpowiadała grubością liczbie schowanych do szuflady banknotów. Starannie zawinął kartki papieru w szmatkę. Przez chwilę siedział zamyślony, po czym wstał i energicznym krokiem wyszedł z pokoju. Na niewielkim ekranie dalekowizora widać było statyczny obraz pustej szosy z

rzadka wysadzanej drzewami. Droga zaczynała się od pustego zakrętu. Monitor stał w szopie usytuowanej kilkaset metrów od szosy. Gdzieniegdzie przez dziurawe ściany z desek prześwitywało słońce. Rozległe pole porośnięte gęsto świerkami przylegało do szosy. Daleko po drugiej stronie drogi zaczynał się las. Od asfaltu w stronę lasu prowadziła polna droga. Przy zakręcie rosła samotna topola. W szopie siedziało oprócz Zubka i Borewicza dwóch funkcjonariuszy w mundurach i cywil. Obok monitora stała polowa radiostacja. Obraz szosy na monitorze przypominał statyczną fotografię. W pewnym momencie przez kadr przejechał dostawczy żuk i znowu na szosie zapanował spokój. Z radiostacji płynęły ciche meldunki załóg zgłaszających się na wyznaczonych stanowiskach. Nagle w dalekiej perspektywie szosy ukazał się fiat Sucheckiego. Obraz na monitorze był czar-no-biały. Samochód zatrzymał się, Suchecki wysiadł i się rozejrzał. W tym samym momencie z radiostacji rozległ się głos zniekształcony trochę odległością. - 07, 07. S-jeden na miejscu wyznaczonym. S-jeden na miejscu wyznaczonym. Poza tym brak osób postronnych. Brak kogokolwiek w pobliżu. Pasażerowie żuka wylegitymowani poza strefą. Nic podejrzanego. Bez odbioru. Tymczasem Suchecki podszedł bliżej topoli, jeszcze raz się rozejrzał i położył biały pakunek pod drzewem. Postał przez chwilę, jakby oczekując na kogoś lub na coś, po czym skierował się do samochodu. Borewicz, nie odwracając wzroku od monitora, sięgnął po mikrofon. - Ja 07. Ja 07. Rozpoczynamy. Cisza w eterze. Meldunki podawać krótko. Mam was siedmiu. A to mogą być sekundy. Bez odbioru. Suchecki wsiadł do samochodu i wolno ruszył szosą. Rozglądał się dookoła uważnie. Było pusto. Po przejechaniu kilku metrów jeszcze zwolnił. Do połowy szerokości szosę tarasowały kozły. Jezdnia była zawalona taczkami i maszynami do remontu dróg. Kilku robotników w pomarańczowych kamizelkach niemrawo ustawiało sprzęt i szykowało się do roboty. Na widok samochodu zrobili przejazd. Obok drzewa, przy którym leżała paczka, przejechał rowerzysta. Szosę przebiegł duży bezpański pies. Dalej kilkadziesiąt metrów w stronę miasteczka na przystanku Pekaesu zatrzymał się autobus. Wysiadło kilka osób, które szybko rozeszły się, znikając na bocznych drogach.

Nikt nie wrócił w stronę samotnej topoli. Borewicz zapalił papierosa. Sięgnął po mikrofon. - Ja 07. Trójka fotofaks! Za chwilę minie cię autobus Pekaesu. Chcę mieć wyraźnie twarze wszystkich siedzących przy oknach od strony lasu. Bez odbioru. Przeszedł się po szopie. Spojrzał na zegarek. Wyjął termos i napił się kawy. - Dwadzieścia sześć minut - odezwał się siedzący przy monitorze milicjant. Na monitorze widać było pustą szosę. Zubek zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. Był wyraźnie zaniepokojony. - Zaczynam być głupi! - przeszedł się podenerwowany po szopie. Spojrzał na ekran i zobaczył przejeżdżający wóz konny z załadowanymi dwoma tapczanami. Furman przestał pić i podał butelkę siedzącej obok kobiecie. Wypiła i wykrzywiła się. Wyraźnie nie lubiła piwa. Suchecki siedział na tarasie i wpatrywał się w ogród. Z daleka słychać było przejeżdżającą kolejkę. W tym momencie zadzwonił telefon. Zerwał się i podbiegł do aparatu. Stanął i przez chwilę wpatrywał się w niego w napięciu. Po drugim dzwonku podniósł słuchawkę. - Pan Suchecki? - usłyszał świadomie zniekształcony głos. - Tak. - Ostatnie ostrzeżenie. Już mówiłem, że mnie pocięty papier nie interesuje. Więcej mnie pan nie usłyszy. Jutro pieniądze mają być pod drzewem punktualnie o osiemnastej. I ten termin jest tylko do pańskiej wiadomości. Rozumiemy się? Jeśli nie, to już nie będę tym razem straszył! Gliniarzy może pan odwołać. - Proszę pana... - Suchecki chciał coś powiedzieć, ale usłyszał w słuchawce dźwięk przerwanego połączenia. W gabinecie majora Wołczyka trwała odprawa. - No i co z wczorajszą pewnością? - Tylko nas trzech o tym wiedziało - odparł Zubek. - Co chcecie przez to powiedzieć? - uniósł się Wołczyk. - No nie. Nie to, że... - speszył się Zubek. - To mówcie to, co macie na myśli. - Porucznikowi łatwiej jest, jak najpierw usłyszy to, co myśli... - Nie wiem - Zubek bezradnie rozłożył ręce.