Bilet do Frankfurtu
07 zgłoś się
Kolekcja książek
o poruczniku Borewiczu
Krzysztof Szmagier
Bilet do Frankfurtu
Kalkowski stał dziwnie zamyślony. Ciemny kolor garnituru podkreślał cienie pod
oczyma mężczyzny. Tuż za nim roześmiana Czechowicz rozmawiała z opasłym,
ciemnoskórym mężczyzną w białym garniturze. Była to kobieta tuż po czterdziestce,
ciemnowłosa, bardzo zgrabna. Miała na sobie minis pódnicę i bluzkę z głębokim
dekoltem. Ostry makijaż nadawał jej wulgarny wygląd.
Sitek, lekko zgarbiony, prawie chudy, w ciemnych okularach, miał w sobie coś ze
szczura. Żegnał się właśnie z mocno opalonym mężczyzną, typem południowca.
Sekretarka, piękna młoda kobieta, rozejrzała się dookoła. Sięgnęła po tacę z
kieliszkami i przeszła z nią po gabinecie, wśród gości skromnego przyjęcia. Tu i ówdzie
słychać było angielszczyznę. Dziewczyna z uśmiechem częstowała alkoholem. Sięgnęła
teraz po tacę z kanapkami.
- Proszę, panie ministrze - uśmiechnęła się czarująco. - A pan dyrektor? - zwróciła
się do Kalkowskiego.
Zajęty rozmową, podziękował.
Kiedy, obchodząc stolik, sekretarka znalazła się tuż za nim, nachyliła się nieznacznie
w jego kierunku. Na jej twarzy malowała się troska.
- Zjedz coś - powiedziała szeptem. - Od rana nie miałeś nic w ustach. - I przeszła
dalej z przyklejonym znowu do twarzy uśmiechem.
Kalkowski po chwili otworzył szufladę biurka. Wyjął dokumenty i spojrzał na
gabinet pełen ludzi. Przez chwilę przyglądał się uważnie Czechowicz. Mimo wieku miała
figurę nastolatki. Rozmawiała z ożywieniem. W pewnym momencie przechodzący tuż za
nią Sitek szepnął jej coś dyskretnie.
Sekretarka, piękna młoda kobieta, rozejrzała się dookoła. Sięgnęła po tacę z
kieliszkami i przeszła z nią po gabinecie, wśród gości skromnego przyjęcia. Tu i ówdzie
słychać było angielszczyznę. Dziewczyna z uśmiechem częstowała alkoholem. Sięgnęła
teraz po tacę z kanapkami.
- Proszę, panie ministrze - uśmiechnęła się czarująco. - A pan dyrektor? - zwróciła
się do Kalkowskiego.
Zajęty rozmową, podziękował.
Kiedy, obchodząc stolik, sekretarka znalazła się tuż za nim, nachyliła się nieznacznie
w jego kierunku. Na jej twarzy malowała się troska.
- Zjedz coś - powiedziała szeptem. - Od rana nie miałeś nic w ustach. - I przeszła
dalej z przyklejonym znowu do twarzy uśmiechem.
Kalkowski po chwili otworzył szufladę biurka. Wyjął dokumenty i spojrzał na
gabinet pełen ludzi. Przez chwilę przyglądał się uważnie Czechowicz. Mimo wieku miała
figurę nastolatki. Rozmawiała z ożywieniem. W pewnym momencie przechodzący tuż za
nią Sitek szepnął jej coś dyskretnie.
Nie przerywając rozmowy, skinęła potakująco głową.
Mężczyzna tytułowany przed chwilą ministrem skrzywił się z powątpiewaniem.
- Przedstawię to wyżej - powiedział do Kalkowskiego - ale myślę, że nie mamy co
marzyć o takich inwestycjach. Podniosły się głosy, czy rzeczywiście powinniśmy
budować hotele bez otwieranych okien, a za to wyposażone w klimatyzację, zżerające
prąd i wymagające konserwacji. Ta zachodnia moda obróci się przeciwko nam.
Urządzenia do klimatyzacji staną, a my będziemy wybijać szyby w nieotwieranych
oknach, żeby się nie udusić... To dobre na Manhattanie.
Po tej wypowiedzi w gabinecie zapadła cisza. Kalkowski ożywił się nagle.
- Pani Ewo, jeszcze szampana! - zawołał.
- Radzieckiego. Bez klimatyzacji - dodał, siląc się na żart.
- Myślę, że towarzysz minister rozpatrzy nasze propozycje, a my dowiemy się o
rezultatach - usłużnie skonstatowała Czechowicz.
Podniosła kieliszek.
- Za powodzenie! - uśmiechnęła się.
Wszyscy wypili.
- A w ogóle to na razie będziecie mieli NIK na głowie - odezwał się minister, nie
patrząc na Kalkowskiego. - Potem jeszcze pogadamy.
Na twarzy Czechowicz na chwilę pojawił się niepokój. Kalkowski wyglądał na
przybitego.
Spotkanie dobiegało końca. Goście zaczęli się żegnać.
Sitek odstawił kieliszek i niby przypadkiem przeszedł obok Kalkowskiego.
- O piątej - powiedział półgłosem. - To jest zaraz za stacją benzynową. Łatwo
trafisz.
Kalkowski kiwnął nieznacznie głową.
W drzwiach zrobiło się małe zamieszanie. Kilka osób jednocześnie opuszczało
gabinet. Dyskutowali jeszcze, żegnali się. Po chwili Kalkowski został sam. Usiadł za
biurkiem, zamyślony. Sięgnął po leżące na blacie zdjęcia i patrzył na nie przez chwilę.
Na pierwszym planie widać było palmy, w tle luksusowy hotel i fragment basenu.
Wreszcie z niechęcią rzucił fotografie na biurko. Drzwi otworzyły się bezszelestnie i
do gabinetu weszła sekretarka. Patrzyła na-Kalkowskie-go uważnie, z troską.
- Zmęczony jesteś - powiedziała. Kalkowski kiwnął potakująco głową. Dziewczyna
położyła na biurku teczkę z papierami do podpisu.
- Sitek złożył podanie o urlop. Dyrektor, zdaje się, odmówił. Prosił, żebyś ty to
podcyfrował.
- Wiem - westchnął. Sięgnął po podanie.
- Co w domu? - zapytała delikatnie, jakby poruszała drażliwy temat.
- Jeszcze nic - odpowiedział Kalkowski, nie patrząc na nią. - Jutro to podpiszę. - Z
niechęcią odsunął od siebie papiery. - Ładnie wyglądasz
- stwierdził bezbarwnie.
- Mama wraca dopiero w poniedziałek - odrzekła i uśmiechnęła się smutno, z
lekkim wyrzutem. - Ale chyba nie mam co liczyć, że dziś... - zawiesiła głos.
Kalkowski znowu bez słowa zaprzeczył ruchem głowy.
Ewa zabrała pisma i w milczeniu wyszła z pokoju.
Zachodzące słońce żarzyło się czerwoną plamą w szklanej ścianie Intraco.
Kalkowski wyszedł z budynku i skierował się w stronę kremowego poloneza. Przez
chwilę siedział zamyślony za kierownicą, po czym zapalił silnik i ruszył wolno z
parkingu. Samochód na górze miał umocowany bagażnik.
Za szklanymi drzwiami stał Sitek. Przez lekko przydymione okulary optyczne niemal
nie widać było jego oczu. Tylko ruch głowy zdradzał, że obserwował Kalkowskiego.
Ubrany w luźny płaszcz typu Burberry i kapelusz z dużym rondem, wyglądał trochę jak
postać z filmów o Alu Capone.
Kiedy tuż obok niego stanęła Czechowicz, wskazał głową w stronę parkingu i
powiedział coś do niej wyraźnie wzburzony. Wzruszyła lekceważąco ramionami i zrobiła
krok do przodu. Drzwi rozsunęły się samoczynnie.-Wyszli z biurowca, kierując się na
parking.
Kalkowski jechał zamyślony, minął dużą, nowoczesną stację benzynową Agip i
skręcił w stronę Lublina. Tuż za skrzyżowaniem, po lewej stronie stała zbudowana z
jasnych drewnianych bali restauracja.
Na niewielkim parkingu stało kilka samochodów. Zatrzymał się obok wjazdu i
wszedł do restauracji.
Był późny wieczór. Czerwony neon stacji benzynowej Agip jarzył się ostrym
czerwonym światłem. Przy dwóch dystrybutorach stała kolejka samochodów.
Zza budynku, w którym mieścił się bar kawowy, wyłoniła się charakterystyczna
przygarbiona sylwetka Sitka. Nasunięty głęboko na oczy kapelusz z dużym rondem
przysłaniał górną część twarzy.
Mężczyzna zajrzał do baru i podszedł do najbliższego dystrybutora. Pracownik stacji
benzynowej na zadane mu pytanie odpowiedział wzruszeniem ramion. Przez chwilę
rozmawiali. Warkot silników zagłuszał każde słowo.
Mężczyzna zapytał o coś kierowcę tankującego benzynę i odszedł w stronę drugiego
dystrybutora. Tu też próbował nawiązać rozmowę. Kiedy jeden z kierowców wysiadł z
samochodu, oddalił się i zniknął w przydrożnych zaroślach.
Benzyniarz powiesił pompę paliwa na stojaku i zaczął inkasować pieniądze.
- To palto to miał chyba zakrwawione, i rękaw - powiedział do kierowcy. - Od pana
też chciał, żeby go podwieźć?
Mężczyzna wzruszył ramionami i obejrzał się w stronę szosy, gdzie znikł mężczyzna
w płaszczu i kapeluszu.
- Jakiś dziwny... - mruknął pogardliwie.
Wziął resztę i odjechał. Pod dystrybutor podjechał następny samochód.
- Jak mu powiedziałem, że tu jest telefon i można zadzwonić po pogotowie... to już
go nie było - powiedziała z przejęciem właścicielka wozu.
Benzyniarz sięgnął po pompę, ale był zaintrygowany dziwnym zachowaniem
zakrwawionego mężczyzny.
- Wyraźnie miał krew na mankietach - mruknął, rozglądając się wokoło.
- Do pełna - przerwała mu kobieta, niezainteresowana rozmową.
Benzyniarz uruchomił dystrybutor, ale nadal rozglądał się na boki.
W lesie, tuż za stacją benzynową, siedziało pod drzewem dwóch podpitych
mężczyzn. Obok na trawie głośno pochrapywały dwie kobiety.
Jeden z mężczyzn wypił ostatni łyk z butelki, obejrzał ją pod światło i niezadowolony
odrzucił w krzaki. Kobiety leżały rozchełstane, jedna z podciągniętym stanikiem i
piersiami na wierzchu. Na pierwszy rzut oka widać było, jaką uprawiają profesję. Obok
leżały butelki po wódce i winie.
- Wiesz, Kaziu, ja nigdy słodkiej wódki do ust nie biorę. Nigdy - powtórzył z
przekonaniem jeden z mężczyzn - bo mi się wydaje... słowo... że jelito grube z prostym
mi się zlepia. I na samą myśl o tym - machnął ręką, wyrażając dezaprobatę - już mam
ochotę puścić pawia.
Spojrzał na śpiące kobiety. Jedna głośno chrapała. Usta miała otwarte. Brakowało jej
kilku zębów. Mężczyzna odwrócił twarz z niesmakiem. Sięgnął po leżącą obok apaszkę i
dokładnie przykrył kobiecie twarz.
Kiedy skończył, spojrzał na kompana i wyjaśnił z całą powagą:
- Po wódce nie mogę patrzeć na kobiety. Aż mnie mdli. - Odbiło mu się.
Z trudem wrócił na swoje miejsce.
W tym momencie na poboczu zatrzymał się maluch. Wysiedli z niego chłopak i
młoda dziewczyna. Spojrzeli wokół i trzymając się za ręce, przeskoczyli rów. Byli
weseli, ona w powiewnej sukience, on w drucianych okularach.
- Na tę mógłbyś popatrzeć i po pół litrze - wybełkotał drugi pijaczek, kiwając się
sennie.
Mężczyzna chwiejnie wstał. Sięgnął po butelkę po winie. Silnym uderzeniem o pień
drzewa utrącił dno. Uśmiechnął się głupkowato. W ręku została mu szyjka z ostrymi
zębami szkła.
- Pójdę zobaczyć. Coś mi się widzi, że się im spieszy. I będzie na co patrzeć.
Odbił się od pnia i ruszył w stronę, gdzie zniknęli młodzi.
Kilkaset metrów dalej po drugiej stronie szosy rozdzielonej trawnikiem widać było
stację benzynową Agip i przejeżdżające co chwila samochody.
Pijaczek wszedł w zarośla i skierował się w głąb lasu.
- To świnie - mruknął na widok wysypanych śmieci. - Tak las zanieczyszczać.
Nasze dobro narodowe - bełkotał.
Kiedy obszedł stertę worków, zatrzymał się. Przez gałęzie widać było stojącą parę.
Dziewczyna wtulona w chłopaka patrzyła mu w oczy. Nagle cmoknęła go szybko w usta
i podskakując, zaczęła zbiegać po stoku. Chłopak przez chwilę patrzył jak
zahipnotyzowany. Wreszcie, uszczęśliwiony tym, co się wydarzyło, pobiegł za nią.
Pijaczek, z trudem utrzymując równowagę, ruszył za nimi. Idąc, patrzył pod nogi,
zajęty rozgarnianiem krzaków.
Niedaleko chłopak z dziewczyną leżeli na trawie. Całowali się z zapamiętaniem.
- Dotknij mnie - szepnęła w podnieceniu dziewczyna.
Chłopak wstał. Na moment zakryły go krzaki.
Nagle pijaczek usłyszał krzyk dziewczyny. Przetarł z trudem oczy. Chłopak i
dziewczyna zerwali się. Dziewczyna, zaskoczona jego widokiem, krzyczała przeraźliwie.
Chłopak złapał ją za rękę i pobiegli w stronę szosy.
Mężczyzna rozglądał się, nie rozumiejąc, co cię stało. Zmrużył oczy. Między
krzakami błyszczała w słońcu kremowa karoseria samochodu. Pijaczek, z trudem
opanowując ogarniające go zamroczenie, ruszył naprzód.
Lekko przechylony na bok, tuż obok polnej drogi prowadzącej od szosy w głąb lasu,
stał kremowy polonez Kalkowskiego z bagażnikiem na dachu. Drzwi były otwarte.
Przednia szyba, maska i siedzenie obok kierowcy zbryzgane były krwią. Szyba,
nadtłuczona promieniście, zmatowiała na biało.
Pijaczek podszedł bliżej. Nagle wytrzeźwiał.
- Uu... - jęknął z niesmakiem.
Rozejrzał się wokół, odrzucił butelkę i szybko ruszył z powrotem. Po chwili był już
na polance, gdzie balangowali z dziewczynami.
- Pryskamy. Tu będzie zaraz niebiesko - wymamrotał. - Lubię błękit, ale nieba. Źle
znoszę ten kolor.
- Gliny? Kaziu, nic złego żeśmy jeszcze nie zrobili. - Leżący na ziemi pijaczek nie
miał zamiaru wstawać.
- My nie, ale tu był ktoś przed nami... co to zrobił.
- A damy? - Pijaczek wskazał z powagą leżące na trawie kobiety.
- Pies z nimi tańcował.
- Ba... ale skąd wziąć takiego psa... - Mężczyzna podniósł się z trudem. - A może
trzeba zawiadomić MO?
- Tylko nie MO. Jeżeli chodzi o nich, to trzeba być zawsze jak najdalej. Tak jest
najzdrowiej.
Spią, to chuj z nimi.
- Kaziu, ciebie, kurwa, powinni drukować.
- Mowa, od dawna to mówię.
- Siadajcie. - Milicjant ze spokojem wskazał chłopakowi i dziewczynie radiowóz. -
Ale ja...
- Żadne ale. A w ogóle, coście tam robili przy rozbitym samochodzie?
- Panie sierżancie - odezwała się dziewczyna -to, co pan robi, jest oburzające.
Chcieliśmy zachować się jak należy.
- Nie pyskować - przerwał milicjant już innym tonem. - Dokumenty. - Wyciągnął
rękę, nadal spokojny, znudzony. - Pójdziecie, jak uznamy za stosowne.
- Masz te twoje wieczne społecznikostwo - warknął chłopak. - „Trzeba zawiadomić
milicję, nie można tak obojętnie" - przedrzeźniał ją. - Dobrze będzie, jak nam nie wleją.
- Obywatel ma coś przeciwko? - naburmuszył się funkcjonariusz. - Może wolicie
poczekać gdzie indziej, co? Na komendzie, czterdzieści osiem?
Chłopak, zrezygnowany, machnął ręką i wsiadł do radiowozu.
Dwóch techników opylało grafitem drzwi poloneza. Fotograf skończył robić zdjęcia.
Jeden z laborantów delikatnie zeskrobywał zaschłą krew do torebki.
Ewa Olszańska stała z boku, obserwując w zamyśleniu działania techników.
Obejrzała się. Między drzewami widać było znajdującą się po drugiej stronie szosy stację
benzynową Agip. Sierżant ruszyła w stronę szosy. Nagle zauważyła leżącą w wysokiej
trawie stłuczoną butelkę. Zatrzymała się i rozejrzała wokoło.
Ruch przy dystrybutorach był niewielki. Jakiś starszy kierowca wygłaszał tyradę.
Benzyniarz słuchał go bez zainteresowania.
- Jeszcze nikt ekonomii nie rozwiązał zakazami - perorował kierowca. - Zwłaszcza w
tym kraju. Jak będę chciał mieć benzynę, to ją ściągnę i tak. Tyle że mi z pyska będzie
śmierdzieć etyliną. To tak jak z tym prywatnym ubojem. Najpierw chłopom pozwolili,
potem zakazali. I rezultat: chłopi po raz kolejny stracili zaufanie do władzy, rżną nadal,
tyle że sprzedają mięso niebadane.
- Pięćset - mruknął obojętnie benzyniarz, wyłączając dystrybutor.
- Dzień dobry - powiedział Jaszczuk. - Często macie takich prelegentów?
- Panie, czego tu się człowiek nie nasłucha. Jak to ja bym był winien, że u nas nie
Teksas. Co to, ja kazałem z Aurory strzelać? - uśmiechnął się. - No - spojrzał na
Jaszczuka - podjeżdżaj pan.
- A nie. Ja... w innej sprawie. Milicja. - Jaszczuk niepewnie pokazał legitymację.
Benzyniarz pobladł.
- O kurde - uśmiechem starał się pokryć zmieszanie. - A ja tu do pana z takimi
tekstami.
- Nie, nie - Jaszczuk próbował go uspokoić. - Chodzi mi o to, czy pan tu nie
zauważył wczoraj czegoś szczególnego. Tu taki - wskazał w stronę lasu - samochód
zakrwawiony stoi. Nie słyszał pan może czegoś? Wypadek, strzały...
- Jasne - ożywił się mężczyzna - był tu taki wczoraj, kręcił się, żeby go podwieźć
do miasta, i jakby miał zakrwawione ciuchy, - Wskazał na mankiety. - A jak ktoś coś tam
o milicji powiedział, bo on chciał, żeby do szpitala, to się zaraz zmył. Taki dziwnie
trochę ubrany. Kapelusz jak sombrero, ciemne okulary i sakpalto. A z tym Teksasem to
ja tylko tak... facet jeden tak nawijał - mężczyzna usiłował się tłumaczyć.
- Facet z zakrwawionymi rękami, mówicie? - mruknął Jaszczuk.
- Tak.
- Ciekawe.
Ulice były jeszcze puste. Dozorca zamiatał chodnik przed bramą. Kalkowska z
trudem wysiadła z taksówki. Była w zaawansowanej ciąży. Zapłaciła, obejrzała się z
przestrachem i weszła w bramę. Drobna, starannie ubrana, mimo zniekształconej figury
wyglądała atrakcyjnie. Powoli doszła do klatki schodowej i zaczęła wchodzić na górę.
Wreszcie zdyszana stanęła na piętrze. Wcisnęła dzwonek.
W drzwiach stanął mecenas Sądecki. Był jeszcze w szlafroku, kończył właśnie
śniadanie. Przyjrzał się jej uważnie i zaprosił gestem do pokoju. Był dobrze po
pięćdziesiątce, siwy, opalony, przystojny.
- Tak - zaczął niepewnie, jakby skrępowany swą niepamięcią. - Tak, tak -
przypomniał sobie wreszcie - chyba ostatni raz rok temu byłem u państwa na daczy...
Kalkowska usiadła. Była wystraszona. Łamiącym się głosem zaczęła mówić:
- Krzysztof powtarzał wielokrotnie, że pan mecenas jest jedynym godnym zaufania
człowiekiem, jakiego zna... Ja w ogóle to nikogo tu bliżej w Warszawie nie znam, więc ...
- zawahała się.
- Ale może powie pani, o co chodzi? - Sądecki sprzątnął talerzyk i filiżankę ze
stołu.
Wyraźnie spieszył się i wizyta była mu nie na rękę.
- Kaziu - w drzwiach stanęła w skąpej bieliżnie młoda, zgrabna dziewczyna.
Mecenas zerwał się jak oparzony, próbując zablokować jej wejście do salonu.
- Zaczekaj, mam klientkę - powiedział ze zniecierpliwieniem.
- Od rana? - zdziwiła się. - Taka ładna. - Otaksowała Kalkowską wzrokiem. - A ja?
Strasznie jest wcześnie, a ty już wychodzisz... - dodała z wyrzutem.
- Muszę. Drzwi zatrzaśniesz. Po obiedzie zadzwonię do ciebie do galerii. -
Mecenas obcesowo wepchnął ją z powrotem do sypialni i zamknął drzwi.
- No więc, słucham panią.
- Krzysztof wyszedł wczoraj rano normalnie do biura i do tej pory go nie ma.
Dzwoniłam do Intraco, sekretarka powiedziała, że wyszedł o czwartej, głupia... Była
zdziwiona... „Pan dyrektor mówił, że musi być wieczorem w domu"... - zacytowała. -
Dzwoniłam do znajomych, na pogotowie, do szpitali. Nigdzie... nic.
- A na milicję? - zapytał mecenas Sądecki. - Krzysztof jeździ samochodem.
Zaprzeczyła gwałtownie, jakby się wystraszyła.
- Nie, nie chcę robić skandalu... Krzysztof pracuje w handlu zagranicznym, nie
chciałabym mu zaszkodzić. Dlatego właśnie przyszłam do pana mecenasa... To chyba
trzeba jakoś delikatnie.
- Co pani przez to rozumie? - zapytał mecenas.
Z niezadowoleniem spojrzał na drzwi sypialni, skąd dobiegała głośna muzyka
rock'n'rollowa. Kalkowska udawała, że nic nie zauważyła.
- Widzi pan, Krzysztof miał się spotkać wczoraj z takim facetem... pracują razem.
Z panem Sitkiem... I... i chyba Krzysztof bał się tego spotkania. Inżynier Sitek i jeszcze
druga pani... oni wszyscy jeździli razem za granicę i ci dwoje po prostu... brali od... firmy
zagranicznej za przeforsowanie ich projektu budowy takiego wielkiego hotelu. Krzysztof
uważał, że inne dwie oferty są dla kraju korzystniejsze... I on był z nimi na tych
rozmowach... A ta baba powiedziała, że jak doniesie, to i tak wpadnie, bo razem brali
udział w tych pertraktacjach. Krzysztof rzeczywiście był z nimi... i na Florydzie, i w
Bangkoku... i teraz podobno zaczęła się kontrola, i chyba Sitek i pani Czechowicz chcą
na niego zwalić winę...
- Przepraszam - mecenas zniecierpliwiony hałasem przerwał rozmowę i uchylił
drzwi do sypialni.
Na tapczanie w rozpiętej bluzce dziewczyna podskakiwała w rytm rock'n'rollowego
przeboju.
- Beata, trochę ciszej. Tu nie dyskoteka.
- O Jezu - jęknęła - zupełnie jak mój stary.
- A poza tym ubierz się.
- A wczoraj w Victorii, jak mi rozpinałeś bluzkę, podobało ci się, że nie noszę
stanika.
Mecenas przymknął drzwi i podenerwowany wrócił do rozmowy z Kalkowską.
- Przepraszam. - Spojrzał na zegarek.
- Pan się spieszy?
- Już nawet jestem spóźniony - uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- No i ... Krzysztof miał się z nimi spotkać poza biurem... Może im zagroził, że
powie prawdę... Mogli się pokłócić... i... i... Pan Sitek ma za granicą na pewno spore
konto i gotów jest na wszystko. Wie pan, teraz tyle ludzi... no, w telewizji o tym nie
mówią... ale... nawet podobno jakiś ambasador też uciekł...
- Pani Ewo - mecenas wstał, nie kryjąc pośpiechu. - Ja mogę naturalnie zająć się
całą sprawą, ale... nie ma jeszcze sprawy. Krzysztof mógł gdzieś zabałaganić... Jeszcze
się właściwie nic nie stało. Obrońca wkracza wtedy, kiedy jest winny, kiedy jest
oskarżony.
- Panie mecenasie... ja przyszłam nie tylko do pana jako do adwokata. Krzysztof
mówił...
- Wiem, pani Ewo - przerwał Sądecki.
- Mam złe przeczucia, chodzi mi o pomoc w odnalezieniu męża... - Kalkowska
zerwała się, łapiąc Sądeckiego za dłoń.
Adwokat z zażenowaniem wyszarpnął rękę z uścisku.
- Panie mecenasie, boję się - mówiła, płacząc.
- Na pewno stało się coś złego. Krzysztof nie zostawiłby mnie w tym stanie na całą
noc bez telefonu...
- Pani Ewo - uśmiechnął się. - Nie jako adwokat, ale, no... - Patrzył na nią z
sympatią. - Nawet zapłakana jest pani śliczna - wtrącił. - Spróbuję go po prostu odnaleźć
i zjemy na jego koszt, za karę, dziś kolację w Victorii. Dobrze? - Ujął jej dłonie.
- Zgoda? A teraz proszę się nie denerwować.
- Dziękuję. To zapraszamy pana razem z...
- Wskazała na drzwi wiodące do sypialni. Adwokat zrobił szybki przeczący ruch
ręką i skrzywił się z dezaprobatą.
- Jedna kolacja została już zjedzona - szepnął konfidencjonalnie. - A jak mówią
Francuzi, trudniej już było zjeść razem śniadanie.
Sierżant Olszańska weszła do pokoju, strzepując deszcz z apaszki.
- Masz. - Położyła przed Borewiczem dokumenty. - Ustalili przed chwilą.
Sławek wziął do ręki zdjęcia samochodu znalezionego w lesie obok stacji
benzynowej.
- Krzysztof Kalkowski - przeczytał głośno z dokumentów. - Wygląda, jakby
świniaka szlachtowali. Zwłok nie znaleziono? Przy tej ilości krwi z samochodu powinny
być drzazgi.
- Nie. Przetrząsają teren w promieniu paru kilometrów. Masz tam interesujące
zeznania tego benzyniarza. Podał dosyć dokładny rysopis żyjącego faceta. Nic się tu
kupy nie trzyma.
- Psa puszczali?
- Negatywnie. To prawie autostrada obok - powiedziała sceptycznie.
- Trzeba sprawdzić najpierw po prostu w domu. Facet mógł na przykład sam
spowodować wypadek. Może przewoził ofiarę. Ukrył samochód w lesie i teraz je
spokojnie jajka na miękko na śniadanie. Chociaż ta szyba mi się nie podoba - wskazał na
zdjęcie. - Może sam się ukrywa. Albo ktoś jego?
Fotografia ukazywała przód samochodu z promieniście rozchodzącymi się
pęknięciami na przedniej szybie.
- Niech się Jaszczuk przejedzie do faceta do domu.
Przed bramą starej czynszowej kamienicy zatrzymał się duży fiat. Jaszczuk z trudem
wysiadł, łapiąc kaszkiet, który zsunął mu się z głowy. Spojrzał na kartkę z adresem i
wszedł do bramy. Dom był starannie otynkowany i odnowiony, elegancki.
Na drzwiach pod numerem 4 były zainstalowane nowoczesne klamki. Zamiast
dzwonka rozległa się wielotonowa pozytywka. Nikt nie otwierał drzwi. Po chwili
Jaszcżukowi wydało się, że ktoś zakasłał. Nachylił się bliżej drzwi. Słaby starczy kaszel
słychać było wyraźnie. Porucznik załomotał pięścią. Nikt się nie odezwał.
Zrezygnowany, zszedł na dół. Stanął na chodniku, zastanawiając się, co robić.
Wracająca do domu Kalkowska spojrzała zdziwiona. Jaszczuk bezmyślnie gapił się
na wystawę damskiej bielizny. Manekiny ubrane były w majtki, staniki i pasy do
pończoch. Porucznik dopiero po chwili zorientował się, na co patrzy, i speszony wszedł
do bramy.
Kalkowska, która tuż przed wejściem do klatki schodowej obejrzała się i zobaczyła
idącego za sobą mężczyznę, przestraszyła się i ruszyła biegiem po schodach. Szybko
otworzyła drzwi i wpadła do mieszkania.
Jaszczuk powoli znów wszedł na piętro i ponownie zadzwonił do drzwi. Po chwili
usłyszał brzęk łańcucha i w szparze ujrzał twarz Kalkowskiej. Kiedy kobieta zobaczyła,
kto dzwoni, bez słowa zatrzasnęła drzwi.
- Proszę otworzyć. Milicja - powiedział z po-wagą.
Kalkowska opuściła łańcuch i uchyliła drzwi, nie otwierając ich szerzej. Jaszczuk
pokazał szybko legitymację. Kalkowska powoli, przyglądając mu się podejrzliwie,
otworzyła drzwi.
- Bałam się, że jest pan jakimś... Tę wystawę pan tak oglądał. Tyle się teraz mówi...
Przepraszam - usprawiedliwiała się.
- Ja w sprawie państwa samochodu - powiedział porucznik.
Kalkowska jakby na moment się ucieszyła. Zaprosiła Jaszczuka do mieszkania.
Pokój, w którym rozmawiali, był urządzony niezwykle dostatnio. Droga zagraniczna
nowoczesność nie zawsze wygodna, momentami w złym stylu.
- Trudno cokolwiek w tej chwili powiedzieć. - Jaszczuk starał się uspokoić
Kalkowską.
Siedziała naprzeciwko, podtrzymując ogromny brzuch.
- Musi pani jednak być przygotowana i na najgorsze. Po prostu... - Nie wiedział,
jak jej to powiedzieć.
- Zdaję sobie z tego sprawę - westchnęła. - Od chwili tego umówionego spotkania z
panem Sitkiem... Błagałam, żeby nie szedł. Ja na oczy go nigdy nie widziałam, ale wiem,
że to człowiek zdolny do wszystkiego...
- Pani nie zna adresu tego Sitka? - zapytał Jaszczuk.
- W biurze męża panu powiedzą.
Jaszczuk siedział przez chwilę zamyślony.
- A jak był ubrany pani mąż?
- Mieli jakieś przyjęcie... - Kalkowska zastanowiła się przez chwilę. - Był w
garniturze. Płaszcz. Ubranie szare, różowa koszula... chyba.
- Czy mąż nosi ciemne okulary?
- Nie - zaprzeczyła. - Ma świetny wzrok.
- A czy chodzi w kapeluszu? - dopytywał się Jaszczuk.
- Nie... ubiera się raczej młodzieżowo, na sportowo. W ciemnych okularach i
kapeluszu, takim ogromnym, to chyba chodzi właśnie pan Sitek.
- A mówiła pani przed chwilą, że „nigdy go pani nawet na oczy nie widziała".
- Tak, ale mąż mi opowiadał... - w jej głosie zabrzmiała nuta niepewności.
Jaszczuk znowu się zamyślił.
- Jednym słowem, podejrzewa pani obywatela Sitka Kazimierza, że zamieszany
jest w zniknięcie pani męża? - zapytał.
Kalkowska skinęła głową.
- Boję się, że tak... Na to wygląda. Naturalnie nie stawiam żadnych oskarżeń.
Proszę mnie tak nie rozumieć. - Nagle zmieniła ton.
Mecenas Sądecki wyszedł przez automatycznie otwierane drzwi z budynku Intraco, w
którym mieściły się biura Polhotelu. W samochodzie, słuchając głośno nastawionego
radia, siedziała Beata. Kiedy zobaczyła mecenasa, ściszyła radio, zdjęła nogi z deski
rozdzielczej i usiadła normalnie.
- No? - zapytała.
- Od dziś jest na urlopie. Ale mam adres.
- Gdzie?
- Na Ochocie.
- O, rany - jęknęła znudzona. - To podrzuć mnie najpierw na akademię.
Sądecki spojrzał na nią z niechęcią. Uruchomił silnik.
- Najpierw tam muszę podjechać - powiedział stanowczo.
Beata popatrzyła na niego z uśmiechem.
- No więc w nocy jesteś bombowy... W twoim wieku... - dodała z niekłamanym
podziwem. - Ale w dzień można się przekręcić. Sypiałeś z tą cipą, że się tak przejmujesz?
- Beata - powiedział ostro Sądecki. - Jeżeli nie...
Przerwała mu pocałunkiem w usta.
- Cóż. Cofam taśmę. Pytania nie było. Tylko nie zaczynaj mnie wychowywać -
dodała opryskliwie. - Robi to mój stary od dwudziestu dwóch lat całkowicie
bezskutecznie.
Zatrzymali się pod światłami. Beata nagle otworzyła drzwi i wysiadła.
- W razie dziecka się skomunikujemy - roześmiała się głupkowato. - Cześć,
staruszku, jak będę potrzebowska, to zadzwonię. - Trzasnęła drzwiami, poklepała ręką po
dachu i odeszła.
Spojrzał za nią. Szła między ludźmi, wysoka, zgrabna, kolorowa.
Sądecki zamyślił się. Ostry klakson wyrwał go z zadumy. Dawno zmieniło się już
światło. Gestem ręki przeprosił stojących za nim i wolno ruszył z miejsca.
Sądecki długo przytrzymał dzwonek. Po chwili usłyszał kroki. Brzęk łańcucha. W
uchylonych drzwiach ukazała się szczurza twarz Sitka.
- Dzień dobry - pierwszy odezwał się Sądecki. - Czy zastałem pana Sitka?
- O co chodzi? - odparł mężczyzna.
- Chciałbym zamienić parę słów. Jeśli pan jest panem Sitkiem - zaznaczył z
uśmiechem mecenas.
- Kto pyta i co chodzi? - powtórzył opryskliwie mężczyzna.
- Czy pan na każde pytanie odpowiada pytaniem? - zniecierpliwił się mecenas. -
Nazywam się Sądecki. Jestem adwokatem. Chciałbym pomówić na temat sprawy, którą
prowadzę, mojego przyjaciela, Krzysztofa Kalkowskiego.
Sitek patrzył przez chwilę uważnie, nie otwierając szerzej drzwi.
- Nie znam pana i nie interesuje mnie rozmowa na temat pana Kalkowskiego. Poza
tym jestem zajęty - dodał, próbując zatrzasnąć drzwi.
Sądecki przytrzymał je nogą.
- Kalkowskiego za parę godzin zacznie szukać milicja. Była u mnie jego żona.
Myślę, że może pana jednak zainteresuje nasza rozmowa. Może tak być bezpieczniej.
Jest pan ostatnią osobą, która widziała go żywego.
Sitek spojrzał uważnie na Sądeckiego i otworzył szerzej drzwi. Mecenas skierował
się wprost do pokoju naprzeciwko. Salon robił wrażenie przygotowanego do
przeprowadzki. Na ścianach widać było jaśniejsze miejsca po obrazach. Z pokoju obok
dobiegały kroki i jakby dźwięk przesuwanych mebli.
- Co z tego, że widziałem go ostatni? - warknął Sitek. - Nie mam pojęcia, co się z
nim dzieje.
Sądecki patrzył przez chwilę uważnie i jakby świadom wagi pytania, które zamierzał
zadać, powiedział wolno:
- Na czym dokładnie polegała afera z zatwierdzaniem ostatniego projektu i
propozycji zawarcia kontraktu?
Sitek nabrał powietrza, jakby miał zamiar coś ostro odpowiedzieć, ale wstał tylko z
miejsca.
- Pan wybaczy - rzekł lodowatym tonem. - Jestem zajęty - wskazał ręką drzwi.
Sądecki uśmiechnął się drwiąco.
- Kalkowski został wczoraj zamordowany. Informuję pana o tym oficjalnie jako
adwokat w sprawie - powiedział dobitnie. - Jeszcze nie jest to kryminalistycznie pewne,
ale chciałbym pana uprzedzić, że pan jako zainteresowany będzie pierwszy na liście
podejrzanych - dodał oficjalnym tonem.
Sitek stracił nagle pewność siebie.
- Panie mecenasie, takie numery to nie ze mną. Wie pan, co panu powiem? W dupę
mnie pan może pocałować razem z pańską milicją i listą podejrzanych. Zegnam.
- Jak na światowego handlowca maniery ma pan nienaganne - zakpił mecenas
Sądecki - aczkolwiek zaskakujące. Zdaje się, że z nazwami trochę gorzej.
Skłonił się i sięgnąwszy po teczkę, otworzył nagle drzwi do sąsiedniego pokoju.
Wśród walizek i rzeczy przygotowanych do zapakowania stała Czechowicz w bieliźnie.
Dopinała stanik. Ciemne rajstopy podkreślały jej zgrabną figurę. Sitek natychmiast
zatrzasnął drzwi. Sądecki przeprosił i skierował się do przedpokoju.
Sitek przez moment stał zamyślony. Drzwi do pokoju obok otworzyły się
bezszelestnie i stanęła w nich Czechowicz. Z przedpokoju dobiegło trzaśnięcie drzwi.
Spojrzała pytająco. Sitek bezradnie rozłożył ręce. Nie wiedział, co to wszystko znaczy.
Wstał i sięgnął po leżącą obok marynarkę.
Sądecki przystanął na chwilę w bramie. Zastanawiało go to wszystko, co usłyszał.
Kiedy tak medytował, minął go Jaszczuk. Sądecki obejrzał się za nim.
Jaszczuk wszedł do klatki schodowej i zatrzymał się przed listą lokatorów. Sprawdził
numer mieszkania i zaczął wchodzić po schodach. Na trzecim piętrze minęli go w
pośpiechu Sitek i Czechowicz. Jaszczuk obejrzał się gwałtownie.
- Obywatel Sitek? - zawołał za mężczyzną.
Czechowicz nie zatrzymała się. Udawała, że idzie osobno. Sitek ubrany tak, jak go
opisała Kalkowska, zatrzymał się zdziwiony.
- Milicja - powiedział Jaszczuk, pokazując legitymację.
- Słucham? - Sitek udał zdziwionego.
- Obywatel pozwoli ze mną.
- Z jakiej racji? - oburzył się Sitek. - Ma pan nakaz aresztowania?
- Każdy obywatel wie o tym, że może być zatrzymany na czterdzieści osiem godzin
bez nakazu - powiedział beznamiętnie Jaszczuk - a w takim pytaniu wyczuwam chęć
utrudnienia wykonywania czynności śledczych. Panu się coś nie podoba? - dodał
zaczepnie.
- Ależ proszę pana... - w głosie Sitka zabrzmiała nuta pokory - proszę, wyjaśnijmy,
o co chodzi. Wyjaśnienia złożyłem w ministerstwie... Prokuratura jeszcze sprawy nie
przejęła, ja mam oficjalną zgodę na urlop, czyli... - Podniósł ramiona pytającym gestem. -
Nie wiem, o co chodzi.
Jaszczuk przyglądał mu się przez chwilę. Zastanawiał się nad tym, co usłyszał.
- A o co chodzi - porozmawiamy w komendzie - powiedział. - Kim była ta pani,
która tu szła razem z panem?
- Nie wiem. Nie znam.
Jaszczuk wskazał ręką w dół schodów.
- Proszę w takim razie do samochodu.
Wsiadając do radiowozu, Sitek rozejrzał się uważnie po ulicy. Nie zauważył nigdzie
Czechowicz.
- Czyżby pan kogoś szukał? - zapytał Jaszczuk.
Kiedy odjechali, z pobliskiej bramy wolno wyjrzała Jolanta Czechowicz. Była spięta,
myślała nad czymś intensywnie.
W długim, ciemnym korytarzu stało kilka krzesełek. Sądecki siedział zasępiony. W
pewnym momencie otworzyły się drzwi. Milicjant wyprowadził jakiegoś mężczyznę.
- Proszę - z głębi pokoju rozległ się ostry kobiecy głos.
Sądecki wszedł.
Za biurkiem siedziała prokurator Ołdakowska. Spojrzała na zegarek. Surowa, prawie
nadęta, bez słowa wskazała mu krzesło.
- Prosi pan o nagłą rozmowę i spóźnia się pan? Słucham.
- Mam do pani wielką prywatną prośbę - zaczął.
- W tym budynku nie ma prywatnych próśb, panie mecenasie - przerwała mu
lodowato. - W każdym razie na pewno w tym pokoju.
Sądecki nie dał po sobie poznać, że dotknęła go uwaga Ołdakowskiej.
- Ja nie do budynku, ale do pani mam prośbę - westchnął.
- Czyżby pan na starość zmienił zdanie o urzędzie prokuratorskim? - zapytała
oschle. - W sprawach zawodowych liczą się tylko fakty. - Zasznurowała usta i patrzyła
wyczekująco.
Sądecki milczał przez chwilę. Już chciał coś powiedzieć. Zrobił ruch, jakby miał
wstać, ale opanował ogarniającą go wściekłość.
- W maju, kiedy robiła pani zabieg, i załatwiła w szpitalu zmianę numeru
statystycznego w książeczce zdrowia przy zwolnieniu, nie przestrzegała pani tylko zasad
i faktów - powiedział z drwiną.
Ołdakowska nie potrafiła ukryć zaskoczenia. Speszona zamilkła.
- Skąd wiem, chciała pani zapytać? Warszawa jest mała. Znam tam jedną uroczą
brunetkę na oddziale. '
- To jest nadużycie tajemnicy zawodowej - zasyczała.
- A namawianie do zmiany wpisu w dokumentacji? - Sądecki zawiesił głos, udając
serdeczność. - Ale, pani Jolu, znamy się tyle lat... Przepraszam, jak mówi moja znajoma,
cofam taśmę.
Wstał, odstawiając krzesełko.
- Jeszcze raz przepraszam, ale mówiąc szczerze, zdenerwowała mnie pani. A od
rana nie mam dziś lekko.
- Niech pan siada. Jeżeli tylko będę mogła, postaram się pomóc. Co się stało? -
zmieniła ton.
Sądecki uśmiechnął się nieznacznie i usiadł.
- Dziś rano dowiedziałem się, że syn mojego przyjaciela, Krzysztof Kalkowski,
znikł. Zgłosiła się do mnie jego żona. On jest pracownikiem Polhotelu. Istnieje
podejrzenie jakiejś sprawy o przekupstwo, a żona liczy się nawet z najgorszym.
Wymieniła nazwiska... Sitek, Czechowicz. To rejon pani prokurator.
- Znam sprawę. - Skinęła głową Ołdakowska. - Władze wstrzymały budowę hotelu.
Kontrahenci okazali się zwykłymi kombinatorami. Bez pokrycia finansowego.
Kontrolerzy badają szczegóły. My mamy jedynie na razie nadzór. Cała ta trójka. .. byli na
koszt Anglików na Florydzie i w Bangkoku, gdzie rzekomo stoją zbudowane przez nich
hotele. Mieli je ocenić, a zdaje się, że w rzeczywistości były to luksusowe wakacje
mające przychylnie usposobić ich do firmy. No i tam jakieś jeszcze prezenty. A jeden z
nich ma jeszcze. .. - nagle zorientowała się, że powiedziała zbyt wiele - coś tam jeszcze
więcej.
- U... - westchnął Sądecki. - Znam Kalkowskiego od dziecka. - Mecenasa
zmartwiło to, co usłyszał. - Ale w świetle tego, co pani mówi, to obawy żony
Kalkowskiego mogą być uzasadnione. Mogło dojść do porachunków... Czy pani
własnymi kanałami... - zasugerował nieśmiało.
- Ja nikogo tam nie znam... Może milicja trafiła na jakiś ślad. Kalkowski wyszedł z
domu wczoraj rano. Może coś wiedzą?
Ołdakowska zamyśliła się. Uśmiechnęła się i sięgnęła po słuchawkę telefonu.
- Spróbuję - powiedziała nagle innym tonem.
Wykręciła numer.
- Z porucznikiem Borewiczem. - Była wyraźnie zadowolona, że ma okazję do tej
rozmowy.
- Dzień dobry, Ołdakowska. - Słuchała przez chwilę, uśmiechnęła się znowu,
straciła swoją normalną surowość. - Na żadne sprawdzania się nie zgodzę i proszę z
większym szacunkiem... do urzędu prokuratorskiego. Panie Sławku, nazwisko Kalkowski
Krzysztof, od wczoraj nie ma go w domu. Czy mógłby pan sprawdzić? Co? - Słuchała,
notując coś na kartce. - Rozumiem. Niech pan zadzwoni któregoś dnia wieczorem.
Może... - powiedziała zalotnie. - Nie, zdania na pana temat nie zmieniłam, ale jak pan
wie, kobietę jest trudno przekonać, ale można ją... namówić - roześmiała się szczerze. -
To na razie dziękuję - odłożyła słuchawkę. - Nie mam dla pana dobrych wiadomości. -
Spojrzała na mecenasa Sądeckiego. - Znaleziono samochód Kalkowskie-go. I mają już
pewne namiary. Podejrzany jest - spojrzała na kartkę - Sitek Kazimierz. Za chwilę będzie
przesłuchiwany - powiedziała rzeczowo. - Pojedziemy. - Sięgnęła po torebkę i wyjęła
lusterko.
Szybko poprawiła fryzurę i makijaż. Nie potrafiła ukryć zainteresowania spotkaniem.
I to na pewno nie ze względów kryminalistycznych.
- Urząd prokuratorski uroczo dziś wygląda.
- Sławek uśmiechnął się do Ołdakowskiej. Mecenas Sądecki stanął z boku. Sławek
podszedł do ściany z wmontowanym lustrem podglądowym, odsunął firankę zasłaniającą
szybę i spojrzał na Ołdakowską. Surowa, skupiona, sprawiała wrażenie bardzo
zainteresowanej sprawą.
- Mecenas Sądecki od wielu lat wykazywał się niezwykłą etyką zawodową -
powiedziała. - Dlatego pozwoliłam sobie...
- Ależ pani prokurator - przerwał Borewicz - cóż my, słudzy Boży, wobec nadzoru
prokuratorskiego. - Skłonił się z przesadną uniżonością. - Pana mecenasa to chyba znam
z widzenia, ale nie z sądu.
Sądecki zrobił zdziwioną minę.
- Ostatnio widziałem pana parę razy w restauracji U Aktora, chyba z córką. Bardzo
ładna dziewczyna.
- Radziłabym słudze Bożemu nie wkraczać na śliskie tematy. Mecenas Sądecki jest
starym kawalerem - mruknęła Ołdakowska. - A powiedzmy szczerze, z tego, co
słyszałam, to taki sam łajdak wobec kobiet, jak i pan.
Sławek roześmiał się.
- To dlatego od razu poczułem do pana mecenasa sympatię. Zaczynają. - Zrobił się
nagle poważny, wskazując na wizjer.
Mecenas spojrzał na Sławka i podszedł bliżej.
- Dlaczego zaraz „łajdactwo"? - szepnął konfidencjonalnie. - To kobiety są niestałe.
- W tym to widziałbym raczej zaletę - odparł Sławek.
- Przestańcie świntuszyć - przywołała ich do porządku Ołdakowska.
- Jest już porucznik Jaszczuk. - Borewicz spojrzał w wizjer.
Jaszczuk, oddzielony od nich szybą, organizował w pokoju obok konfrontację. Przy
ścianie stało trzech mężczyzn, wśród nich Sitek, ubrany tak jak go zatrzymano.
Stojącemu obok mężczyźnie podano ciemne okulary, drugiemu włożono na głowę
kapelusz z dużym rondem. Nie słyszeli Jaszczuka. W drzwiach stanął mężczyzna
pracujący na stacji benzynowej. Sławek sięgnął do włącznika.
„Który?", usłyszeli zniekształcony przez mikrofon głos Jaszczuka.
Benzyniarz bez wahania wyciągnął rękę w kierunku Sitka.
„Ten", wskazał.
Jaszczuk uśmiechnął się z satysfakcją.
„Na dół", mruknął do kogoś stojącego w głębi pokoju.
Sławek przekręcił wyłącznik i westchnął niezadowolony.
- Co, poruczniku? - zapytał Sądecki zaniepokojony.
- Bo to tak niezupełnie. A... - machnął ręką zrezygnowany.
- Może porozmawiamy z porucznikiem Jaszczukiem. - Ołdakowska wstała,
poprawiając włosy.
Sławek bez słowa rozłożył ręce gestem, pokazując, że jest do jej dyspozycji.
- Co pan dziś taki zgodny? - zapytała.
- Łagodne i zgodne usposobienie mam od dziecka - powiedział serio Sławek. - Nie
zauważyła pani?
- To coś nowego - bąknęła, wychodząc na korytarz. - I zaskakującego, ale życie
pełne jest niespodzianek - dodała filozoficznie.
Mecenas Sądecki puścił do Sławka oko.
W pokoju przesłuchań Jaszczuk usiadł za biurkiem.
- No to sprawę mamy załatwioną - mruknął zadowolony. - Zaraz go przesłuchamy. -
Spojrzał na Ewę. - Zrobi pani herbaty? - zapytał.
W tym momencie otworzyły się drzwi. Sławek przepuścił przodem prokurator
Ołdakowską i mecenasa Sądeckiego.
Sitek szedł wolno po schodach przed milicjantem, rozglądając się uważnie na boki.
Kiedy doszli do parteru, konwojent zatrzymał się przy dyżurce.
- Wacek! - zawołał - klient.
Wartownik machnął ręką w ich kierunku i odebrał telefon. Sitek obejrzał się. Stał
parę metrów od drzwi wejściowych. Kątem oka obserwował konwojenta. Funkcjonariusz
stał odwrócony tyłem.
Sitek nieznacznie zaczął się przesuwać w stronę drzwi. Spojrzał na wejście.
Wartownik wciąż rozmawiał przez telefon, notując coś w książce. Nie zwracał uwagi na
aresztanta. Sitek był zdenerwowany, nie mógł się zdecydować. Kiedy wreszcie odwrócił
się i zrobił krok do przodu, otworzyły się drzwi i kilku mundurowych funkcjonariuszy
weszło do komendy. Sitek zrezygnował i oparł się o ścianę.
- Idziemy - usłyszał głos konwojenta.
Jaszczuk z zapałem wykładał swoje racje.
- Może obywatel prokurator uważa co innego, ale dla mnie sprawa jest jasna.
Świadek, pracownik stacji benzynowej, rozpoznał Sitka jako mężczyznę, który w dniu
wczorajszym kręcił się po obiekcie w zakrwawionym płaszczu w pobliżu miejsca
zbrodni, czyli... porzuconego samochodu.
- Zwłok nie znaleziono - bardziej stwierdziła, niż zapytała Ołdakowska.
- Prowadzimy intensywne poszukiwania zakrojone na dużą skalę - zapewnił
dumnie Jaszczuk.
- Jakie są wyniki analizy krwi pobranej z samochodu i z płaszcza podejrzanego? -
dopytywała.
- Będą zrobione w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Dowody zostaną dostarczone
na biurko obywatel prokurator. Dostateczne na wydanie nakazu aresztowania. A i
zatrzymany na twardych deskach też przez noc skruszeje.
Ołdakowska była sceptyczna. Spojrzała pytająco na Sławka.
Patrzył zagadkowo, nie odzywając się ani słowem.
- Chciałabym go przesłuchać. Może zaraz. A pana zdanie? - zapytała Borewicza.
- W obliczu autorytetu urzędu prokuratorskiego przestaję mieć zdanie. Ta
konfrontacja nie była... - wykrzywił się Sławek z powątpiewaniem.
Jaszczuk sapnął, nie kryjąc niezadowolenia.
Sitek wyciągał właśnie ze spodni pasek, kiedy wezwano go z powrotem na górę.
- Jeszcze sznurowadła - mruknął dyżurny.
- Może, jak wrócę... Przecież nie ucieknę - zaprotestował Sitek.
- Sznurowadła, powiedziałem - ostro powtórzył dyżurny.
Sitka wprowadzono na przesłuchanie. W pokoju siedziało kilka osób: Jaszczuk,
Borewicz, Ewa, prokurator Ołdakowska, mecenas Sądecki. Jaszczuk obrzucił
aresztowanego pogardliwym spojrzeniem.
- Co robiliście we wtorek dwudziestego pierwszego między godziną osiemnastą a
dwudziestą drugą? - zapytał z namaszczeniem.
Sitek rozejrzał się po obecnych, podciągnął opadające spodnie i po chwili namysłu
usiadł.
- Nie chciałbym tu używać zdartych określeń typu „ja się odwołam" itd., ale
chciałbym wiedzieć, w jakim charakterze i w związku z jaką sprawą jestem
przesłuchiwany - zapytał, wolno cedząc słowa. - A w ogóle jeśli to jest przesłuchanie, to
bez widowni. - Wskazał na pozostałych. - I proszę, żeby było protokołowane. Co to,
konferencja prasowa? Jeszcze telewizji brakuje - dodał zgryźliwie. - Ci państwo to co...
rodzina pana porucznika? Nie będę odpowiadać, trzymając gacie w garści jak opryszek -
coraz bardziej podnosił głos.
Jaszczuka zaskoczył ostry ton aresztanta, spojrzał niepewnie na Ołdakowską. Pani
prokurator zasznurowała usta, robiąc minę „cóż, skrzywdzony przez MO obywatel ma
rację". Sławek westchnął i nachylił się w stronę Sitka.
- Stanowczo za dużo pan mówi jak na faceta, którego przyprowadzono z aresztu w
opadających portkach, a który zaraz tam wróci pod zarzutem zamordowania Krzysztofa
Kalkowskiego - powiedział prawie szeptem. - Wystarczy wyjaśnień na dziś?
Sitka zatkało. Przez chwilę się nie odzywał. Wolno opuścił głowę i zaczął się
szczerze śmiać.
Obecni spojrzeli po sobie zdezorientowani.
- Przyznajecie się do zabójstwa? - Jaszczuk nie dawał za wygraną.
- Panie, co pan opowiada? - śmiał się dalej Sitek. - Jakie zabójstwo? Po południu
byłem na przyjęciu wydanym przez holenderskich przemysłowców. Cała dyrekcja może
potwierdzić.
- A potem?
- Potem wróciłem do domu.
- Kto to może potwierdzić?
- Nikt.
- Czyżby? - odezwał się nagle mecenas Sądecki.
Sitek na moment stracił pewność siebie, ale szybko się opanował.
- Niestety - odparł sarkastycznie - wieczór spędziłem sam.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Sitek stał uśmiechnięty.
- Zamordowałem Kalkowskiego? - zapytał półgłosem. - I Kalkowska to wymyśliła?
Ciekawe... - powiedział kpiąco.
Mecenas Sądecki nachylił się do Ołdakowskiej. Zapytał ją o coś szeptem. Skinęła
przyzwalająco głową. Sądecki spojrzał na Sitka.
- Miał się pan spotkać po południu z panem Kalkowskim. Gdzie i po co? - zapytał.
Jaszczuk był niezadowolony, że adwokat wtrąca się do przesłuchania.
Sitek wzruszył ramionami.
- To moja prywatna sprawa - powiedział.
- Jak się spotkaliście z denatem, to spotkanie przestało być prywatne - mruknął
Jaszczuk. - Odmawiacie odpowiedzi?
- Nie mam nic do powiedzenia - odparł Sitek.
- To ciekawe - stwierdził Jaszczuk, sięgając do notatek - prawda pani prokurator?
- Dobrze, jeśli pan tak... - Sitek spuścił trochę z tonu. - Byłem umówiony. Zaraz po
pracy. Kalkowski chciał koniecznie ze mną pogadać i zaprosił mnie na kawę do knajpki
za miastem, zaraz za taką dużą stacją benzynową Agip. I tak naprawdę to właściwie nie
wiem, czego ode mnie chciał. Knajpa nazywa się Pohulanka.
- Państwowy lokal tak się nazywa? - zdziwił się Jaszczuk.
- Nie, ajent - odparł Sitek zdziwiony reakcją Jaszczuka. - Nie lubi pan prywatnego
sektora? - drwiąco zapytał. - Prywatne restauracje to nie jest jeszcze restauracja
kapitalistyczna. Ale jest gdzie zjeść. A pan wygląda na człowieka, który lubi dobrze i
tłusto zjeść.
Sławek uśmiechnął się nieznacznie. Jaszczuk notował przez chwilę.
Bilet do Frankfurtu 07 zgłoś się Kolekcja książek o poruczniku Borewiczu Krzysztof Szmagier Bilet do Frankfurtu
Kalkowski stał dziwnie zamyślony. Ciemny kolor garnituru podkreślał cienie pod oczyma mężczyzny. Tuż za nim roześmiana Czechowicz rozmawiała z opasłym, ciemnoskórym mężczyzną w białym garniturze. Była to kobieta tuż po czterdziestce, ciemnowłosa, bardzo zgrabna. Miała na sobie minis pódnicę i bluzkę z głębokim dekoltem. Ostry makijaż nadawał jej wulgarny wygląd. Sitek, lekko zgarbiony, prawie chudy, w ciemnych okularach, miał w sobie coś ze szczura. Żegnał się właśnie z mocno opalonym mężczyzną, typem południowca. Sekretarka, piękna młoda kobieta, rozejrzała się dookoła. Sięgnęła po tacę z kieliszkami i przeszła z nią po gabinecie, wśród gości skromnego przyjęcia. Tu i ówdzie słychać było angielszczyznę. Dziewczyna z uśmiechem częstowała alkoholem. Sięgnęła teraz po tacę z kanapkami. - Proszę, panie ministrze - uśmiechnęła się czarująco. - A pan dyrektor? - zwróciła się do Kalkowskiego. Zajęty rozmową, podziękował. Kiedy, obchodząc stolik, sekretarka znalazła się tuż za nim, nachyliła się nieznacznie w jego kierunku. Na jej twarzy malowała się troska. - Zjedz coś - powiedziała szeptem. - Od rana nie miałeś nic w ustach. - I przeszła dalej z przyklejonym znowu do twarzy uśmiechem. Kalkowski po chwili otworzył szufladę biurka. Wyjął dokumenty i spojrzał na gabinet pełen ludzi. Przez chwilę przyglądał się uważnie Czechowicz. Mimo wieku miała figurę nastolatki. Rozmawiała z ożywieniem. W pewnym momencie przechodzący tuż za nią Sitek szepnął jej coś dyskretnie. Sekretarka, piękna młoda kobieta, rozejrzała się dookoła. Sięgnęła po tacę z kieliszkami i przeszła z nią po gabinecie, wśród gości skromnego przyjęcia. Tu i ówdzie słychać było angielszczyznę. Dziewczyna z uśmiechem częstowała alkoholem. Sięgnęła teraz po tacę z kanapkami. - Proszę, panie ministrze - uśmiechnęła się czarująco. - A pan dyrektor? - zwróciła się do Kalkowskiego. Zajęty rozmową, podziękował. Kiedy, obchodząc stolik, sekretarka znalazła się tuż za nim, nachyliła się nieznacznie w jego kierunku. Na jej twarzy malowała się troska.
- Zjedz coś - powiedziała szeptem. - Od rana nie miałeś nic w ustach. - I przeszła dalej z przyklejonym znowu do twarzy uśmiechem. Kalkowski po chwili otworzył szufladę biurka. Wyjął dokumenty i spojrzał na gabinet pełen ludzi. Przez chwilę przyglądał się uważnie Czechowicz. Mimo wieku miała figurę nastolatki. Rozmawiała z ożywieniem. W pewnym momencie przechodzący tuż za nią Sitek szepnął jej coś dyskretnie. Nie przerywając rozmowy, skinęła potakująco głową. Mężczyzna tytułowany przed chwilą ministrem skrzywił się z powątpiewaniem. - Przedstawię to wyżej - powiedział do Kalkowskiego - ale myślę, że nie mamy co marzyć o takich inwestycjach. Podniosły się głosy, czy rzeczywiście powinniśmy budować hotele bez otwieranych okien, a za to wyposażone w klimatyzację, zżerające prąd i wymagające konserwacji. Ta zachodnia moda obróci się przeciwko nam. Urządzenia do klimatyzacji staną, a my będziemy wybijać szyby w nieotwieranych oknach, żeby się nie udusić... To dobre na Manhattanie. Po tej wypowiedzi w gabinecie zapadła cisza. Kalkowski ożywił się nagle. - Pani Ewo, jeszcze szampana! - zawołał. - Radzieckiego. Bez klimatyzacji - dodał, siląc się na żart. - Myślę, że towarzysz minister rozpatrzy nasze propozycje, a my dowiemy się o rezultatach - usłużnie skonstatowała Czechowicz. Podniosła kieliszek. - Za powodzenie! - uśmiechnęła się. Wszyscy wypili. - A w ogóle to na razie będziecie mieli NIK na głowie - odezwał się minister, nie patrząc na Kalkowskiego. - Potem jeszcze pogadamy. Na twarzy Czechowicz na chwilę pojawił się niepokój. Kalkowski wyglądał na przybitego. Spotkanie dobiegało końca. Goście zaczęli się żegnać. Sitek odstawił kieliszek i niby przypadkiem przeszedł obok Kalkowskiego. - O piątej - powiedział półgłosem. - To jest zaraz za stacją benzynową. Łatwo trafisz. Kalkowski kiwnął nieznacznie głową.
W drzwiach zrobiło się małe zamieszanie. Kilka osób jednocześnie opuszczało gabinet. Dyskutowali jeszcze, żegnali się. Po chwili Kalkowski został sam. Usiadł za biurkiem, zamyślony. Sięgnął po leżące na blacie zdjęcia i patrzył na nie przez chwilę. Na pierwszym planie widać było palmy, w tle luksusowy hotel i fragment basenu. Wreszcie z niechęcią rzucił fotografie na biurko. Drzwi otworzyły się bezszelestnie i do gabinetu weszła sekretarka. Patrzyła na-Kalkowskie-go uważnie, z troską. - Zmęczony jesteś - powiedziała. Kalkowski kiwnął potakująco głową. Dziewczyna położyła na biurku teczkę z papierami do podpisu. - Sitek złożył podanie o urlop. Dyrektor, zdaje się, odmówił. Prosił, żebyś ty to podcyfrował. - Wiem - westchnął. Sięgnął po podanie. - Co w domu? - zapytała delikatnie, jakby poruszała drażliwy temat. - Jeszcze nic - odpowiedział Kalkowski, nie patrząc na nią. - Jutro to podpiszę. - Z niechęcią odsunął od siebie papiery. - Ładnie wyglądasz - stwierdził bezbarwnie. - Mama wraca dopiero w poniedziałek - odrzekła i uśmiechnęła się smutno, z lekkim wyrzutem. - Ale chyba nie mam co liczyć, że dziś... - zawiesiła głos. Kalkowski znowu bez słowa zaprzeczył ruchem głowy. Ewa zabrała pisma i w milczeniu wyszła z pokoju. Zachodzące słońce żarzyło się czerwoną plamą w szklanej ścianie Intraco. Kalkowski wyszedł z budynku i skierował się w stronę kremowego poloneza. Przez chwilę siedział zamyślony za kierownicą, po czym zapalił silnik i ruszył wolno z parkingu. Samochód na górze miał umocowany bagażnik. Za szklanymi drzwiami stał Sitek. Przez lekko przydymione okulary optyczne niemal nie widać było jego oczu. Tylko ruch głowy zdradzał, że obserwował Kalkowskiego. Ubrany w luźny płaszcz typu Burberry i kapelusz z dużym rondem, wyglądał trochę jak postać z filmów o Alu Capone. Kiedy tuż obok niego stanęła Czechowicz, wskazał głową w stronę parkingu i powiedział coś do niej wyraźnie wzburzony. Wzruszyła lekceważąco ramionami i zrobiła krok do przodu. Drzwi rozsunęły się samoczynnie.-Wyszli z biurowca, kierując się na parking.
Kalkowski jechał zamyślony, minął dużą, nowoczesną stację benzynową Agip i skręcił w stronę Lublina. Tuż za skrzyżowaniem, po lewej stronie stała zbudowana z jasnych drewnianych bali restauracja. Na niewielkim parkingu stało kilka samochodów. Zatrzymał się obok wjazdu i wszedł do restauracji. Był późny wieczór. Czerwony neon stacji benzynowej Agip jarzył się ostrym czerwonym światłem. Przy dwóch dystrybutorach stała kolejka samochodów. Zza budynku, w którym mieścił się bar kawowy, wyłoniła się charakterystyczna przygarbiona sylwetka Sitka. Nasunięty głęboko na oczy kapelusz z dużym rondem przysłaniał górną część twarzy. Mężczyzna zajrzał do baru i podszedł do najbliższego dystrybutora. Pracownik stacji benzynowej na zadane mu pytanie odpowiedział wzruszeniem ramion. Przez chwilę rozmawiali. Warkot silników zagłuszał każde słowo. Mężczyzna zapytał o coś kierowcę tankującego benzynę i odszedł w stronę drugiego dystrybutora. Tu też próbował nawiązać rozmowę. Kiedy jeden z kierowców wysiadł z samochodu, oddalił się i zniknął w przydrożnych zaroślach. Benzyniarz powiesił pompę paliwa na stojaku i zaczął inkasować pieniądze. - To palto to miał chyba zakrwawione, i rękaw - powiedział do kierowcy. - Od pana też chciał, żeby go podwieźć? Mężczyzna wzruszył ramionami i obejrzał się w stronę szosy, gdzie znikł mężczyzna w płaszczu i kapeluszu. - Jakiś dziwny... - mruknął pogardliwie. Wziął resztę i odjechał. Pod dystrybutor podjechał następny samochód. - Jak mu powiedziałem, że tu jest telefon i można zadzwonić po pogotowie... to już go nie było - powiedziała z przejęciem właścicielka wozu. Benzyniarz sięgnął po pompę, ale był zaintrygowany dziwnym zachowaniem zakrwawionego mężczyzny. - Wyraźnie miał krew na mankietach - mruknął, rozglądając się wokoło. - Do pełna - przerwała mu kobieta, niezainteresowana rozmową. Benzyniarz uruchomił dystrybutor, ale nadal rozglądał się na boki. W lesie, tuż za stacją benzynową, siedziało pod drzewem dwóch podpitych
mężczyzn. Obok na trawie głośno pochrapywały dwie kobiety. Jeden z mężczyzn wypił ostatni łyk z butelki, obejrzał ją pod światło i niezadowolony odrzucił w krzaki. Kobiety leżały rozchełstane, jedna z podciągniętym stanikiem i piersiami na wierzchu. Na pierwszy rzut oka widać było, jaką uprawiają profesję. Obok leżały butelki po wódce i winie. - Wiesz, Kaziu, ja nigdy słodkiej wódki do ust nie biorę. Nigdy - powtórzył z przekonaniem jeden z mężczyzn - bo mi się wydaje... słowo... że jelito grube z prostym mi się zlepia. I na samą myśl o tym - machnął ręką, wyrażając dezaprobatę - już mam ochotę puścić pawia. Spojrzał na śpiące kobiety. Jedna głośno chrapała. Usta miała otwarte. Brakowało jej kilku zębów. Mężczyzna odwrócił twarz z niesmakiem. Sięgnął po leżącą obok apaszkę i dokładnie przykrył kobiecie twarz. Kiedy skończył, spojrzał na kompana i wyjaśnił z całą powagą: - Po wódce nie mogę patrzeć na kobiety. Aż mnie mdli. - Odbiło mu się. Z trudem wrócił na swoje miejsce. W tym momencie na poboczu zatrzymał się maluch. Wysiedli z niego chłopak i młoda dziewczyna. Spojrzeli wokół i trzymając się za ręce, przeskoczyli rów. Byli weseli, ona w powiewnej sukience, on w drucianych okularach. - Na tę mógłbyś popatrzeć i po pół litrze - wybełkotał drugi pijaczek, kiwając się sennie. Mężczyzna chwiejnie wstał. Sięgnął po butelkę po winie. Silnym uderzeniem o pień drzewa utrącił dno. Uśmiechnął się głupkowato. W ręku została mu szyjka z ostrymi zębami szkła. - Pójdę zobaczyć. Coś mi się widzi, że się im spieszy. I będzie na co patrzeć. Odbił się od pnia i ruszył w stronę, gdzie zniknęli młodzi. Kilkaset metrów dalej po drugiej stronie szosy rozdzielonej trawnikiem widać było stację benzynową Agip i przejeżdżające co chwila samochody. Pijaczek wszedł w zarośla i skierował się w głąb lasu. - To świnie - mruknął na widok wysypanych śmieci. - Tak las zanieczyszczać. Nasze dobro narodowe - bełkotał. Kiedy obszedł stertę worków, zatrzymał się. Przez gałęzie widać było stojącą parę.
Dziewczyna wtulona w chłopaka patrzyła mu w oczy. Nagle cmoknęła go szybko w usta i podskakując, zaczęła zbiegać po stoku. Chłopak przez chwilę patrzył jak zahipnotyzowany. Wreszcie, uszczęśliwiony tym, co się wydarzyło, pobiegł za nią. Pijaczek, z trudem utrzymując równowagę, ruszył za nimi. Idąc, patrzył pod nogi, zajęty rozgarnianiem krzaków. Niedaleko chłopak z dziewczyną leżeli na trawie. Całowali się z zapamiętaniem. - Dotknij mnie - szepnęła w podnieceniu dziewczyna. Chłopak wstał. Na moment zakryły go krzaki. Nagle pijaczek usłyszał krzyk dziewczyny. Przetarł z trudem oczy. Chłopak i dziewczyna zerwali się. Dziewczyna, zaskoczona jego widokiem, krzyczała przeraźliwie. Chłopak złapał ją za rękę i pobiegli w stronę szosy. Mężczyzna rozglądał się, nie rozumiejąc, co cię stało. Zmrużył oczy. Między krzakami błyszczała w słońcu kremowa karoseria samochodu. Pijaczek, z trudem opanowując ogarniające go zamroczenie, ruszył naprzód. Lekko przechylony na bok, tuż obok polnej drogi prowadzącej od szosy w głąb lasu, stał kremowy polonez Kalkowskiego z bagażnikiem na dachu. Drzwi były otwarte. Przednia szyba, maska i siedzenie obok kierowcy zbryzgane były krwią. Szyba, nadtłuczona promieniście, zmatowiała na biało. Pijaczek podszedł bliżej. Nagle wytrzeźwiał. - Uu... - jęknął z niesmakiem. Rozejrzał się wokół, odrzucił butelkę i szybko ruszył z powrotem. Po chwili był już na polance, gdzie balangowali z dziewczynami. - Pryskamy. Tu będzie zaraz niebiesko - wymamrotał. - Lubię błękit, ale nieba. Źle znoszę ten kolor. - Gliny? Kaziu, nic złego żeśmy jeszcze nie zrobili. - Leżący na ziemi pijaczek nie miał zamiaru wstawać. - My nie, ale tu był ktoś przed nami... co to zrobił. - A damy? - Pijaczek wskazał z powagą leżące na trawie kobiety. - Pies z nimi tańcował. - Ba... ale skąd wziąć takiego psa... - Mężczyzna podniósł się z trudem. - A może trzeba zawiadomić MO?
- Tylko nie MO. Jeżeli chodzi o nich, to trzeba być zawsze jak najdalej. Tak jest najzdrowiej. Spią, to chuj z nimi. - Kaziu, ciebie, kurwa, powinni drukować. - Mowa, od dawna to mówię. - Siadajcie. - Milicjant ze spokojem wskazał chłopakowi i dziewczynie radiowóz. - Ale ja... - Żadne ale. A w ogóle, coście tam robili przy rozbitym samochodzie? - Panie sierżancie - odezwała się dziewczyna -to, co pan robi, jest oburzające. Chcieliśmy zachować się jak należy. - Nie pyskować - przerwał milicjant już innym tonem. - Dokumenty. - Wyciągnął rękę, nadal spokojny, znudzony. - Pójdziecie, jak uznamy za stosowne. - Masz te twoje wieczne społecznikostwo - warknął chłopak. - „Trzeba zawiadomić milicję, nie można tak obojętnie" - przedrzeźniał ją. - Dobrze będzie, jak nam nie wleją. - Obywatel ma coś przeciwko? - naburmuszył się funkcjonariusz. - Może wolicie poczekać gdzie indziej, co? Na komendzie, czterdzieści osiem? Chłopak, zrezygnowany, machnął ręką i wsiadł do radiowozu. Dwóch techników opylało grafitem drzwi poloneza. Fotograf skończył robić zdjęcia. Jeden z laborantów delikatnie zeskrobywał zaschłą krew do torebki. Ewa Olszańska stała z boku, obserwując w zamyśleniu działania techników. Obejrzała się. Między drzewami widać było znajdującą się po drugiej stronie szosy stację benzynową Agip. Sierżant ruszyła w stronę szosy. Nagle zauważyła leżącą w wysokiej trawie stłuczoną butelkę. Zatrzymała się i rozejrzała wokoło. Ruch przy dystrybutorach był niewielki. Jakiś starszy kierowca wygłaszał tyradę. Benzyniarz słuchał go bez zainteresowania. - Jeszcze nikt ekonomii nie rozwiązał zakazami - perorował kierowca. - Zwłaszcza w tym kraju. Jak będę chciał mieć benzynę, to ją ściągnę i tak. Tyle że mi z pyska będzie śmierdzieć etyliną. To tak jak z tym prywatnym ubojem. Najpierw chłopom pozwolili, potem zakazali. I rezultat: chłopi po raz kolejny stracili zaufanie do władzy, rżną nadal, tyle że sprzedają mięso niebadane. - Pięćset - mruknął obojętnie benzyniarz, wyłączając dystrybutor.
- Dzień dobry - powiedział Jaszczuk. - Często macie takich prelegentów? - Panie, czego tu się człowiek nie nasłucha. Jak to ja bym był winien, że u nas nie Teksas. Co to, ja kazałem z Aurory strzelać? - uśmiechnął się. - No - spojrzał na Jaszczuka - podjeżdżaj pan. - A nie. Ja... w innej sprawie. Milicja. - Jaszczuk niepewnie pokazał legitymację. Benzyniarz pobladł. - O kurde - uśmiechem starał się pokryć zmieszanie. - A ja tu do pana z takimi tekstami. - Nie, nie - Jaszczuk próbował go uspokoić. - Chodzi mi o to, czy pan tu nie zauważył wczoraj czegoś szczególnego. Tu taki - wskazał w stronę lasu - samochód zakrwawiony stoi. Nie słyszał pan może czegoś? Wypadek, strzały... - Jasne - ożywił się mężczyzna - był tu taki wczoraj, kręcił się, żeby go podwieźć do miasta, i jakby miał zakrwawione ciuchy, - Wskazał na mankiety. - A jak ktoś coś tam o milicji powiedział, bo on chciał, żeby do szpitala, to się zaraz zmył. Taki dziwnie trochę ubrany. Kapelusz jak sombrero, ciemne okulary i sakpalto. A z tym Teksasem to ja tylko tak... facet jeden tak nawijał - mężczyzna usiłował się tłumaczyć. - Facet z zakrwawionymi rękami, mówicie? - mruknął Jaszczuk. - Tak. - Ciekawe. Ulice były jeszcze puste. Dozorca zamiatał chodnik przed bramą. Kalkowska z trudem wysiadła z taksówki. Była w zaawansowanej ciąży. Zapłaciła, obejrzała się z przestrachem i weszła w bramę. Drobna, starannie ubrana, mimo zniekształconej figury wyglądała atrakcyjnie. Powoli doszła do klatki schodowej i zaczęła wchodzić na górę. Wreszcie zdyszana stanęła na piętrze. Wcisnęła dzwonek. W drzwiach stanął mecenas Sądecki. Był jeszcze w szlafroku, kończył właśnie śniadanie. Przyjrzał się jej uważnie i zaprosił gestem do pokoju. Był dobrze po pięćdziesiątce, siwy, opalony, przystojny. - Tak - zaczął niepewnie, jakby skrępowany swą niepamięcią. - Tak, tak - przypomniał sobie wreszcie - chyba ostatni raz rok temu byłem u państwa na daczy... Kalkowska usiadła. Była wystraszona. Łamiącym się głosem zaczęła mówić: - Krzysztof powtarzał wielokrotnie, że pan mecenas jest jedynym godnym zaufania
człowiekiem, jakiego zna... Ja w ogóle to nikogo tu bliżej w Warszawie nie znam, więc ... - zawahała się. - Ale może powie pani, o co chodzi? - Sądecki sprzątnął talerzyk i filiżankę ze stołu. Wyraźnie spieszył się i wizyta była mu nie na rękę. - Kaziu - w drzwiach stanęła w skąpej bieliżnie młoda, zgrabna dziewczyna. Mecenas zerwał się jak oparzony, próbując zablokować jej wejście do salonu. - Zaczekaj, mam klientkę - powiedział ze zniecierpliwieniem. - Od rana? - zdziwiła się. - Taka ładna. - Otaksowała Kalkowską wzrokiem. - A ja? Strasznie jest wcześnie, a ty już wychodzisz... - dodała z wyrzutem. - Muszę. Drzwi zatrzaśniesz. Po obiedzie zadzwonię do ciebie do galerii. - Mecenas obcesowo wepchnął ją z powrotem do sypialni i zamknął drzwi. - No więc, słucham panią. - Krzysztof wyszedł wczoraj rano normalnie do biura i do tej pory go nie ma. Dzwoniłam do Intraco, sekretarka powiedziała, że wyszedł o czwartej, głupia... Była zdziwiona... „Pan dyrektor mówił, że musi być wieczorem w domu"... - zacytowała. - Dzwoniłam do znajomych, na pogotowie, do szpitali. Nigdzie... nic. - A na milicję? - zapytał mecenas Sądecki. - Krzysztof jeździ samochodem. Zaprzeczyła gwałtownie, jakby się wystraszyła. - Nie, nie chcę robić skandalu... Krzysztof pracuje w handlu zagranicznym, nie chciałabym mu zaszkodzić. Dlatego właśnie przyszłam do pana mecenasa... To chyba trzeba jakoś delikatnie. - Co pani przez to rozumie? - zapytał mecenas. Z niezadowoleniem spojrzał na drzwi sypialni, skąd dobiegała głośna muzyka rock'n'rollowa. Kalkowska udawała, że nic nie zauważyła. - Widzi pan, Krzysztof miał się spotkać wczoraj z takim facetem... pracują razem. Z panem Sitkiem... I... i chyba Krzysztof bał się tego spotkania. Inżynier Sitek i jeszcze druga pani... oni wszyscy jeździli razem za granicę i ci dwoje po prostu... brali od... firmy zagranicznej za przeforsowanie ich projektu budowy takiego wielkiego hotelu. Krzysztof uważał, że inne dwie oferty są dla kraju korzystniejsze... I on był z nimi na tych rozmowach... A ta baba powiedziała, że jak doniesie, to i tak wpadnie, bo razem brali
udział w tych pertraktacjach. Krzysztof rzeczywiście był z nimi... i na Florydzie, i w Bangkoku... i teraz podobno zaczęła się kontrola, i chyba Sitek i pani Czechowicz chcą na niego zwalić winę... - Przepraszam - mecenas zniecierpliwiony hałasem przerwał rozmowę i uchylił drzwi do sypialni. Na tapczanie w rozpiętej bluzce dziewczyna podskakiwała w rytm rock'n'rollowego przeboju. - Beata, trochę ciszej. Tu nie dyskoteka. - O Jezu - jęknęła - zupełnie jak mój stary. - A poza tym ubierz się. - A wczoraj w Victorii, jak mi rozpinałeś bluzkę, podobało ci się, że nie noszę stanika. Mecenas przymknął drzwi i podenerwowany wrócił do rozmowy z Kalkowską. - Przepraszam. - Spojrzał na zegarek. - Pan się spieszy? - Już nawet jestem spóźniony - uśmiechnął się z zakłopotaniem. - No i ... Krzysztof miał się z nimi spotkać poza biurem... Może im zagroził, że powie prawdę... Mogli się pokłócić... i... i... Pan Sitek ma za granicą na pewno spore konto i gotów jest na wszystko. Wie pan, teraz tyle ludzi... no, w telewizji o tym nie mówią... ale... nawet podobno jakiś ambasador też uciekł... - Pani Ewo - mecenas wstał, nie kryjąc pośpiechu. - Ja mogę naturalnie zająć się całą sprawą, ale... nie ma jeszcze sprawy. Krzysztof mógł gdzieś zabałaganić... Jeszcze się właściwie nic nie stało. Obrońca wkracza wtedy, kiedy jest winny, kiedy jest oskarżony. - Panie mecenasie... ja przyszłam nie tylko do pana jako do adwokata. Krzysztof mówił... - Wiem, pani Ewo - przerwał Sądecki. - Mam złe przeczucia, chodzi mi o pomoc w odnalezieniu męża... - Kalkowska zerwała się, łapiąc Sądeckiego za dłoń. Adwokat z zażenowaniem wyszarpnął rękę z uścisku. - Panie mecenasie, boję się - mówiła, płacząc.
- Na pewno stało się coś złego. Krzysztof nie zostawiłby mnie w tym stanie na całą noc bez telefonu... - Pani Ewo - uśmiechnął się. - Nie jako adwokat, ale, no... - Patrzył na nią z sympatią. - Nawet zapłakana jest pani śliczna - wtrącił. - Spróbuję go po prostu odnaleźć i zjemy na jego koszt, za karę, dziś kolację w Victorii. Dobrze? - Ujął jej dłonie. - Zgoda? A teraz proszę się nie denerwować. - Dziękuję. To zapraszamy pana razem z... - Wskazała na drzwi wiodące do sypialni. Adwokat zrobił szybki przeczący ruch ręką i skrzywił się z dezaprobatą. - Jedna kolacja została już zjedzona - szepnął konfidencjonalnie. - A jak mówią Francuzi, trudniej już było zjeść razem śniadanie. Sierżant Olszańska weszła do pokoju, strzepując deszcz z apaszki. - Masz. - Położyła przed Borewiczem dokumenty. - Ustalili przed chwilą. Sławek wziął do ręki zdjęcia samochodu znalezionego w lesie obok stacji benzynowej. - Krzysztof Kalkowski - przeczytał głośno z dokumentów. - Wygląda, jakby świniaka szlachtowali. Zwłok nie znaleziono? Przy tej ilości krwi z samochodu powinny być drzazgi. - Nie. Przetrząsają teren w promieniu paru kilometrów. Masz tam interesujące zeznania tego benzyniarza. Podał dosyć dokładny rysopis żyjącego faceta. Nic się tu kupy nie trzyma. - Psa puszczali? - Negatywnie. To prawie autostrada obok - powiedziała sceptycznie. - Trzeba sprawdzić najpierw po prostu w domu. Facet mógł na przykład sam spowodować wypadek. Może przewoził ofiarę. Ukrył samochód w lesie i teraz je spokojnie jajka na miękko na śniadanie. Chociaż ta szyba mi się nie podoba - wskazał na zdjęcie. - Może sam się ukrywa. Albo ktoś jego? Fotografia ukazywała przód samochodu z promieniście rozchodzącymi się pęknięciami na przedniej szybie. - Niech się Jaszczuk przejedzie do faceta do domu. Przed bramą starej czynszowej kamienicy zatrzymał się duży fiat. Jaszczuk z trudem
wysiadł, łapiąc kaszkiet, który zsunął mu się z głowy. Spojrzał na kartkę z adresem i wszedł do bramy. Dom był starannie otynkowany i odnowiony, elegancki. Na drzwiach pod numerem 4 były zainstalowane nowoczesne klamki. Zamiast dzwonka rozległa się wielotonowa pozytywka. Nikt nie otwierał drzwi. Po chwili Jaszcżukowi wydało się, że ktoś zakasłał. Nachylił się bliżej drzwi. Słaby starczy kaszel słychać było wyraźnie. Porucznik załomotał pięścią. Nikt się nie odezwał. Zrezygnowany, zszedł na dół. Stanął na chodniku, zastanawiając się, co robić. Wracająca do domu Kalkowska spojrzała zdziwiona. Jaszczuk bezmyślnie gapił się na wystawę damskiej bielizny. Manekiny ubrane były w majtki, staniki i pasy do pończoch. Porucznik dopiero po chwili zorientował się, na co patrzy, i speszony wszedł do bramy. Kalkowska, która tuż przed wejściem do klatki schodowej obejrzała się i zobaczyła idącego za sobą mężczyznę, przestraszyła się i ruszyła biegiem po schodach. Szybko otworzyła drzwi i wpadła do mieszkania. Jaszczuk powoli znów wszedł na piętro i ponownie zadzwonił do drzwi. Po chwili usłyszał brzęk łańcucha i w szparze ujrzał twarz Kalkowskiej. Kiedy kobieta zobaczyła, kto dzwoni, bez słowa zatrzasnęła drzwi. - Proszę otworzyć. Milicja - powiedział z po-wagą. Kalkowska opuściła łańcuch i uchyliła drzwi, nie otwierając ich szerzej. Jaszczuk pokazał szybko legitymację. Kalkowska powoli, przyglądając mu się podejrzliwie, otworzyła drzwi. - Bałam się, że jest pan jakimś... Tę wystawę pan tak oglądał. Tyle się teraz mówi... Przepraszam - usprawiedliwiała się. - Ja w sprawie państwa samochodu - powiedział porucznik. Kalkowska jakby na moment się ucieszyła. Zaprosiła Jaszczuka do mieszkania. Pokój, w którym rozmawiali, był urządzony niezwykle dostatnio. Droga zagraniczna nowoczesność nie zawsze wygodna, momentami w złym stylu. - Trudno cokolwiek w tej chwili powiedzieć. - Jaszczuk starał się uspokoić Kalkowską. Siedziała naprzeciwko, podtrzymując ogromny brzuch. - Musi pani jednak być przygotowana i na najgorsze. Po prostu... - Nie wiedział,
jak jej to powiedzieć. - Zdaję sobie z tego sprawę - westchnęła. - Od chwili tego umówionego spotkania z panem Sitkiem... Błagałam, żeby nie szedł. Ja na oczy go nigdy nie widziałam, ale wiem, że to człowiek zdolny do wszystkiego... - Pani nie zna adresu tego Sitka? - zapytał Jaszczuk. - W biurze męża panu powiedzą. Jaszczuk siedział przez chwilę zamyślony. - A jak był ubrany pani mąż? - Mieli jakieś przyjęcie... - Kalkowska zastanowiła się przez chwilę. - Był w garniturze. Płaszcz. Ubranie szare, różowa koszula... chyba. - Czy mąż nosi ciemne okulary? - Nie - zaprzeczyła. - Ma świetny wzrok. - A czy chodzi w kapeluszu? - dopytywał się Jaszczuk. - Nie... ubiera się raczej młodzieżowo, na sportowo. W ciemnych okularach i kapeluszu, takim ogromnym, to chyba chodzi właśnie pan Sitek. - A mówiła pani przed chwilą, że „nigdy go pani nawet na oczy nie widziała". - Tak, ale mąż mi opowiadał... - w jej głosie zabrzmiała nuta niepewności. Jaszczuk znowu się zamyślił. - Jednym słowem, podejrzewa pani obywatela Sitka Kazimierza, że zamieszany jest w zniknięcie pani męża? - zapytał. Kalkowska skinęła głową. - Boję się, że tak... Na to wygląda. Naturalnie nie stawiam żadnych oskarżeń. Proszę mnie tak nie rozumieć. - Nagle zmieniła ton. Mecenas Sądecki wyszedł przez automatycznie otwierane drzwi z budynku Intraco, w którym mieściły się biura Polhotelu. W samochodzie, słuchając głośno nastawionego radia, siedziała Beata. Kiedy zobaczyła mecenasa, ściszyła radio, zdjęła nogi z deski rozdzielczej i usiadła normalnie. - No? - zapytała. - Od dziś jest na urlopie. Ale mam adres. - Gdzie? - Na Ochocie.
- O, rany - jęknęła znudzona. - To podrzuć mnie najpierw na akademię. Sądecki spojrzał na nią z niechęcią. Uruchomił silnik. - Najpierw tam muszę podjechać - powiedział stanowczo. Beata popatrzyła na niego z uśmiechem. - No więc w nocy jesteś bombowy... W twoim wieku... - dodała z niekłamanym podziwem. - Ale w dzień można się przekręcić. Sypiałeś z tą cipą, że się tak przejmujesz? - Beata - powiedział ostro Sądecki. - Jeżeli nie... Przerwała mu pocałunkiem w usta. - Cóż. Cofam taśmę. Pytania nie było. Tylko nie zaczynaj mnie wychowywać - dodała opryskliwie. - Robi to mój stary od dwudziestu dwóch lat całkowicie bezskutecznie. Zatrzymali się pod światłami. Beata nagle otworzyła drzwi i wysiadła. - W razie dziecka się skomunikujemy - roześmiała się głupkowato. - Cześć, staruszku, jak będę potrzebowska, to zadzwonię. - Trzasnęła drzwiami, poklepała ręką po dachu i odeszła. Spojrzał za nią. Szła między ludźmi, wysoka, zgrabna, kolorowa. Sądecki zamyślił się. Ostry klakson wyrwał go z zadumy. Dawno zmieniło się już światło. Gestem ręki przeprosił stojących za nim i wolno ruszył z miejsca. Sądecki długo przytrzymał dzwonek. Po chwili usłyszał kroki. Brzęk łańcucha. W uchylonych drzwiach ukazała się szczurza twarz Sitka. - Dzień dobry - pierwszy odezwał się Sądecki. - Czy zastałem pana Sitka? - O co chodzi? - odparł mężczyzna. - Chciałbym zamienić parę słów. Jeśli pan jest panem Sitkiem - zaznaczył z uśmiechem mecenas. - Kto pyta i co chodzi? - powtórzył opryskliwie mężczyzna. - Czy pan na każde pytanie odpowiada pytaniem? - zniecierpliwił się mecenas. - Nazywam się Sądecki. Jestem adwokatem. Chciałbym pomówić na temat sprawy, którą prowadzę, mojego przyjaciela, Krzysztofa Kalkowskiego. Sitek patrzył przez chwilę uważnie, nie otwierając szerzej drzwi. - Nie znam pana i nie interesuje mnie rozmowa na temat pana Kalkowskiego. Poza tym jestem zajęty - dodał, próbując zatrzasnąć drzwi.
Sądecki przytrzymał je nogą. - Kalkowskiego za parę godzin zacznie szukać milicja. Była u mnie jego żona. Myślę, że może pana jednak zainteresuje nasza rozmowa. Może tak być bezpieczniej. Jest pan ostatnią osobą, która widziała go żywego. Sitek spojrzał uważnie na Sądeckiego i otworzył szerzej drzwi. Mecenas skierował się wprost do pokoju naprzeciwko. Salon robił wrażenie przygotowanego do przeprowadzki. Na ścianach widać było jaśniejsze miejsca po obrazach. Z pokoju obok dobiegały kroki i jakby dźwięk przesuwanych mebli. - Co z tego, że widziałem go ostatni? - warknął Sitek. - Nie mam pojęcia, co się z nim dzieje. Sądecki patrzył przez chwilę uważnie i jakby świadom wagi pytania, które zamierzał zadać, powiedział wolno: - Na czym dokładnie polegała afera z zatwierdzaniem ostatniego projektu i propozycji zawarcia kontraktu? Sitek nabrał powietrza, jakby miał zamiar coś ostro odpowiedzieć, ale wstał tylko z miejsca. - Pan wybaczy - rzekł lodowatym tonem. - Jestem zajęty - wskazał ręką drzwi. Sądecki uśmiechnął się drwiąco. - Kalkowski został wczoraj zamordowany. Informuję pana o tym oficjalnie jako adwokat w sprawie - powiedział dobitnie. - Jeszcze nie jest to kryminalistycznie pewne, ale chciałbym pana uprzedzić, że pan jako zainteresowany będzie pierwszy na liście podejrzanych - dodał oficjalnym tonem. Sitek stracił nagle pewność siebie. - Panie mecenasie, takie numery to nie ze mną. Wie pan, co panu powiem? W dupę mnie pan może pocałować razem z pańską milicją i listą podejrzanych. Zegnam. - Jak na światowego handlowca maniery ma pan nienaganne - zakpił mecenas Sądecki - aczkolwiek zaskakujące. Zdaje się, że z nazwami trochę gorzej. Skłonił się i sięgnąwszy po teczkę, otworzył nagle drzwi do sąsiedniego pokoju. Wśród walizek i rzeczy przygotowanych do zapakowania stała Czechowicz w bieliźnie. Dopinała stanik. Ciemne rajstopy podkreślały jej zgrabną figurę. Sitek natychmiast zatrzasnął drzwi. Sądecki przeprosił i skierował się do przedpokoju.
Sitek przez moment stał zamyślony. Drzwi do pokoju obok otworzyły się bezszelestnie i stanęła w nich Czechowicz. Z przedpokoju dobiegło trzaśnięcie drzwi. Spojrzała pytająco. Sitek bezradnie rozłożył ręce. Nie wiedział, co to wszystko znaczy. Wstał i sięgnął po leżącą obok marynarkę. Sądecki przystanął na chwilę w bramie. Zastanawiało go to wszystko, co usłyszał. Kiedy tak medytował, minął go Jaszczuk. Sądecki obejrzał się za nim. Jaszczuk wszedł do klatki schodowej i zatrzymał się przed listą lokatorów. Sprawdził numer mieszkania i zaczął wchodzić po schodach. Na trzecim piętrze minęli go w pośpiechu Sitek i Czechowicz. Jaszczuk obejrzał się gwałtownie. - Obywatel Sitek? - zawołał za mężczyzną. Czechowicz nie zatrzymała się. Udawała, że idzie osobno. Sitek ubrany tak, jak go opisała Kalkowska, zatrzymał się zdziwiony. - Milicja - powiedział Jaszczuk, pokazując legitymację. - Słucham? - Sitek udał zdziwionego. - Obywatel pozwoli ze mną. - Z jakiej racji? - oburzył się Sitek. - Ma pan nakaz aresztowania? - Każdy obywatel wie o tym, że może być zatrzymany na czterdzieści osiem godzin bez nakazu - powiedział beznamiętnie Jaszczuk - a w takim pytaniu wyczuwam chęć utrudnienia wykonywania czynności śledczych. Panu się coś nie podoba? - dodał zaczepnie. - Ależ proszę pana... - w głosie Sitka zabrzmiała nuta pokory - proszę, wyjaśnijmy, o co chodzi. Wyjaśnienia złożyłem w ministerstwie... Prokuratura jeszcze sprawy nie przejęła, ja mam oficjalną zgodę na urlop, czyli... - Podniósł ramiona pytającym gestem. - Nie wiem, o co chodzi. Jaszczuk przyglądał mu się przez chwilę. Zastanawiał się nad tym, co usłyszał. - A o co chodzi - porozmawiamy w komendzie - powiedział. - Kim była ta pani, która tu szła razem z panem? - Nie wiem. Nie znam. Jaszczuk wskazał ręką w dół schodów. - Proszę w takim razie do samochodu. Wsiadając do radiowozu, Sitek rozejrzał się uważnie po ulicy. Nie zauważył nigdzie
Czechowicz. - Czyżby pan kogoś szukał? - zapytał Jaszczuk. Kiedy odjechali, z pobliskiej bramy wolno wyjrzała Jolanta Czechowicz. Była spięta, myślała nad czymś intensywnie. W długim, ciemnym korytarzu stało kilka krzesełek. Sądecki siedział zasępiony. W pewnym momencie otworzyły się drzwi. Milicjant wyprowadził jakiegoś mężczyznę. - Proszę - z głębi pokoju rozległ się ostry kobiecy głos. Sądecki wszedł. Za biurkiem siedziała prokurator Ołdakowska. Spojrzała na zegarek. Surowa, prawie nadęta, bez słowa wskazała mu krzesło. - Prosi pan o nagłą rozmowę i spóźnia się pan? Słucham. - Mam do pani wielką prywatną prośbę - zaczął. - W tym budynku nie ma prywatnych próśb, panie mecenasie - przerwała mu lodowato. - W każdym razie na pewno w tym pokoju. Sądecki nie dał po sobie poznać, że dotknęła go uwaga Ołdakowskiej. - Ja nie do budynku, ale do pani mam prośbę - westchnął. - Czyżby pan na starość zmienił zdanie o urzędzie prokuratorskim? - zapytała oschle. - W sprawach zawodowych liczą się tylko fakty. - Zasznurowała usta i patrzyła wyczekująco. Sądecki milczał przez chwilę. Już chciał coś powiedzieć. Zrobił ruch, jakby miał wstać, ale opanował ogarniającą go wściekłość. - W maju, kiedy robiła pani zabieg, i załatwiła w szpitalu zmianę numeru statystycznego w książeczce zdrowia przy zwolnieniu, nie przestrzegała pani tylko zasad i faktów - powiedział z drwiną. Ołdakowska nie potrafiła ukryć zaskoczenia. Speszona zamilkła. - Skąd wiem, chciała pani zapytać? Warszawa jest mała. Znam tam jedną uroczą brunetkę na oddziale. ' - To jest nadużycie tajemnicy zawodowej - zasyczała. - A namawianie do zmiany wpisu w dokumentacji? - Sądecki zawiesił głos, udając serdeczność. - Ale, pani Jolu, znamy się tyle lat... Przepraszam, jak mówi moja znajoma, cofam taśmę.
Wstał, odstawiając krzesełko. - Jeszcze raz przepraszam, ale mówiąc szczerze, zdenerwowała mnie pani. A od rana nie mam dziś lekko. - Niech pan siada. Jeżeli tylko będę mogła, postaram się pomóc. Co się stało? - zmieniła ton. Sądecki uśmiechnął się nieznacznie i usiadł. - Dziś rano dowiedziałem się, że syn mojego przyjaciela, Krzysztof Kalkowski, znikł. Zgłosiła się do mnie jego żona. On jest pracownikiem Polhotelu. Istnieje podejrzenie jakiejś sprawy o przekupstwo, a żona liczy się nawet z najgorszym. Wymieniła nazwiska... Sitek, Czechowicz. To rejon pani prokurator. - Znam sprawę. - Skinęła głową Ołdakowska. - Władze wstrzymały budowę hotelu. Kontrahenci okazali się zwykłymi kombinatorami. Bez pokrycia finansowego. Kontrolerzy badają szczegóły. My mamy jedynie na razie nadzór. Cała ta trójka. .. byli na koszt Anglików na Florydzie i w Bangkoku, gdzie rzekomo stoją zbudowane przez nich hotele. Mieli je ocenić, a zdaje się, że w rzeczywistości były to luksusowe wakacje mające przychylnie usposobić ich do firmy. No i tam jakieś jeszcze prezenty. A jeden z nich ma jeszcze. .. - nagle zorientowała się, że powiedziała zbyt wiele - coś tam jeszcze więcej. - U... - westchnął Sądecki. - Znam Kalkowskiego od dziecka. - Mecenasa zmartwiło to, co usłyszał. - Ale w świetle tego, co pani mówi, to obawy żony Kalkowskiego mogą być uzasadnione. Mogło dojść do porachunków... Czy pani własnymi kanałami... - zasugerował nieśmiało. - Ja nikogo tam nie znam... Może milicja trafiła na jakiś ślad. Kalkowski wyszedł z domu wczoraj rano. Może coś wiedzą? Ołdakowska zamyśliła się. Uśmiechnęła się i sięgnęła po słuchawkę telefonu. - Spróbuję - powiedziała nagle innym tonem. Wykręciła numer. - Z porucznikiem Borewiczem. - Była wyraźnie zadowolona, że ma okazję do tej rozmowy. - Dzień dobry, Ołdakowska. - Słuchała przez chwilę, uśmiechnęła się znowu, straciła swoją normalną surowość. - Na żadne sprawdzania się nie zgodzę i proszę z
większym szacunkiem... do urzędu prokuratorskiego. Panie Sławku, nazwisko Kalkowski Krzysztof, od wczoraj nie ma go w domu. Czy mógłby pan sprawdzić? Co? - Słuchała, notując coś na kartce. - Rozumiem. Niech pan zadzwoni któregoś dnia wieczorem. Może... - powiedziała zalotnie. - Nie, zdania na pana temat nie zmieniłam, ale jak pan wie, kobietę jest trudno przekonać, ale można ją... namówić - roześmiała się szczerze. - To na razie dziękuję - odłożyła słuchawkę. - Nie mam dla pana dobrych wiadomości. - Spojrzała na mecenasa Sądeckiego. - Znaleziono samochód Kalkowskie-go. I mają już pewne namiary. Podejrzany jest - spojrzała na kartkę - Sitek Kazimierz. Za chwilę będzie przesłuchiwany - powiedziała rzeczowo. - Pojedziemy. - Sięgnęła po torebkę i wyjęła lusterko. Szybko poprawiła fryzurę i makijaż. Nie potrafiła ukryć zainteresowania spotkaniem. I to na pewno nie ze względów kryminalistycznych. - Urząd prokuratorski uroczo dziś wygląda. - Sławek uśmiechnął się do Ołdakowskiej. Mecenas Sądecki stanął z boku. Sławek podszedł do ściany z wmontowanym lustrem podglądowym, odsunął firankę zasłaniającą szybę i spojrzał na Ołdakowską. Surowa, skupiona, sprawiała wrażenie bardzo zainteresowanej sprawą. - Mecenas Sądecki od wielu lat wykazywał się niezwykłą etyką zawodową - powiedziała. - Dlatego pozwoliłam sobie... - Ależ pani prokurator - przerwał Borewicz - cóż my, słudzy Boży, wobec nadzoru prokuratorskiego. - Skłonił się z przesadną uniżonością. - Pana mecenasa to chyba znam z widzenia, ale nie z sądu. Sądecki zrobił zdziwioną minę. - Ostatnio widziałem pana parę razy w restauracji U Aktora, chyba z córką. Bardzo ładna dziewczyna. - Radziłabym słudze Bożemu nie wkraczać na śliskie tematy. Mecenas Sądecki jest starym kawalerem - mruknęła Ołdakowska. - A powiedzmy szczerze, z tego, co słyszałam, to taki sam łajdak wobec kobiet, jak i pan. Sławek roześmiał się. - To dlatego od razu poczułem do pana mecenasa sympatię. Zaczynają. - Zrobił się nagle poważny, wskazując na wizjer.
Mecenas spojrzał na Sławka i podszedł bliżej. - Dlaczego zaraz „łajdactwo"? - szepnął konfidencjonalnie. - To kobiety są niestałe. - W tym to widziałbym raczej zaletę - odparł Sławek. - Przestańcie świntuszyć - przywołała ich do porządku Ołdakowska. - Jest już porucznik Jaszczuk. - Borewicz spojrzał w wizjer. Jaszczuk, oddzielony od nich szybą, organizował w pokoju obok konfrontację. Przy ścianie stało trzech mężczyzn, wśród nich Sitek, ubrany tak jak go zatrzymano. Stojącemu obok mężczyźnie podano ciemne okulary, drugiemu włożono na głowę kapelusz z dużym rondem. Nie słyszeli Jaszczuka. W drzwiach stanął mężczyzna pracujący na stacji benzynowej. Sławek sięgnął do włącznika. „Który?", usłyszeli zniekształcony przez mikrofon głos Jaszczuka. Benzyniarz bez wahania wyciągnął rękę w kierunku Sitka. „Ten", wskazał. Jaszczuk uśmiechnął się z satysfakcją. „Na dół", mruknął do kogoś stojącego w głębi pokoju. Sławek przekręcił wyłącznik i westchnął niezadowolony. - Co, poruczniku? - zapytał Sądecki zaniepokojony. - Bo to tak niezupełnie. A... - machnął ręką zrezygnowany. - Może porozmawiamy z porucznikiem Jaszczukiem. - Ołdakowska wstała, poprawiając włosy. Sławek bez słowa rozłożył ręce gestem, pokazując, że jest do jej dyspozycji. - Co pan dziś taki zgodny? - zapytała. - Łagodne i zgodne usposobienie mam od dziecka - powiedział serio Sławek. - Nie zauważyła pani? - To coś nowego - bąknęła, wychodząc na korytarz. - I zaskakującego, ale życie pełne jest niespodzianek - dodała filozoficznie. Mecenas Sądecki puścił do Sławka oko. W pokoju przesłuchań Jaszczuk usiadł za biurkiem. - No to sprawę mamy załatwioną - mruknął zadowolony. - Zaraz go przesłuchamy. - Spojrzał na Ewę. - Zrobi pani herbaty? - zapytał. W tym momencie otworzyły się drzwi. Sławek przepuścił przodem prokurator
Ołdakowską i mecenasa Sądeckiego. Sitek szedł wolno po schodach przed milicjantem, rozglądając się uważnie na boki. Kiedy doszli do parteru, konwojent zatrzymał się przy dyżurce. - Wacek! - zawołał - klient. Wartownik machnął ręką w ich kierunku i odebrał telefon. Sitek obejrzał się. Stał parę metrów od drzwi wejściowych. Kątem oka obserwował konwojenta. Funkcjonariusz stał odwrócony tyłem. Sitek nieznacznie zaczął się przesuwać w stronę drzwi. Spojrzał na wejście. Wartownik wciąż rozmawiał przez telefon, notując coś w książce. Nie zwracał uwagi na aresztanta. Sitek był zdenerwowany, nie mógł się zdecydować. Kiedy wreszcie odwrócił się i zrobił krok do przodu, otworzyły się drzwi i kilku mundurowych funkcjonariuszy weszło do komendy. Sitek zrezygnował i oparł się o ścianę. - Idziemy - usłyszał głos konwojenta. Jaszczuk z zapałem wykładał swoje racje. - Może obywatel prokurator uważa co innego, ale dla mnie sprawa jest jasna. Świadek, pracownik stacji benzynowej, rozpoznał Sitka jako mężczyznę, który w dniu wczorajszym kręcił się po obiekcie w zakrwawionym płaszczu w pobliżu miejsca zbrodni, czyli... porzuconego samochodu. - Zwłok nie znaleziono - bardziej stwierdziła, niż zapytała Ołdakowska. - Prowadzimy intensywne poszukiwania zakrojone na dużą skalę - zapewnił dumnie Jaszczuk. - Jakie są wyniki analizy krwi pobranej z samochodu i z płaszcza podejrzanego? - dopytywała. - Będą zrobione w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Dowody zostaną dostarczone na biurko obywatel prokurator. Dostateczne na wydanie nakazu aresztowania. A i zatrzymany na twardych deskach też przez noc skruszeje. Ołdakowska była sceptyczna. Spojrzała pytająco na Sławka. Patrzył zagadkowo, nie odzywając się ani słowem. - Chciałabym go przesłuchać. Może zaraz. A pana zdanie? - zapytała Borewicza. - W obliczu autorytetu urzędu prokuratorskiego przestaję mieć zdanie. Ta konfrontacja nie była... - wykrzywił się Sławek z powątpiewaniem.
Jaszczuk sapnął, nie kryjąc niezadowolenia. Sitek wyciągał właśnie ze spodni pasek, kiedy wezwano go z powrotem na górę. - Jeszcze sznurowadła - mruknął dyżurny. - Może, jak wrócę... Przecież nie ucieknę - zaprotestował Sitek. - Sznurowadła, powiedziałem - ostro powtórzył dyżurny. Sitka wprowadzono na przesłuchanie. W pokoju siedziało kilka osób: Jaszczuk, Borewicz, Ewa, prokurator Ołdakowska, mecenas Sądecki. Jaszczuk obrzucił aresztowanego pogardliwym spojrzeniem. - Co robiliście we wtorek dwudziestego pierwszego między godziną osiemnastą a dwudziestą drugą? - zapytał z namaszczeniem. Sitek rozejrzał się po obecnych, podciągnął opadające spodnie i po chwili namysłu usiadł. - Nie chciałbym tu używać zdartych określeń typu „ja się odwołam" itd., ale chciałbym wiedzieć, w jakim charakterze i w związku z jaką sprawą jestem przesłuchiwany - zapytał, wolno cedząc słowa. - A w ogóle jeśli to jest przesłuchanie, to bez widowni. - Wskazał na pozostałych. - I proszę, żeby było protokołowane. Co to, konferencja prasowa? Jeszcze telewizji brakuje - dodał zgryźliwie. - Ci państwo to co... rodzina pana porucznika? Nie będę odpowiadać, trzymając gacie w garści jak opryszek - coraz bardziej podnosił głos. Jaszczuka zaskoczył ostry ton aresztanta, spojrzał niepewnie na Ołdakowską. Pani prokurator zasznurowała usta, robiąc minę „cóż, skrzywdzony przez MO obywatel ma rację". Sławek westchnął i nachylił się w stronę Sitka. - Stanowczo za dużo pan mówi jak na faceta, którego przyprowadzono z aresztu w opadających portkach, a który zaraz tam wróci pod zarzutem zamordowania Krzysztofa Kalkowskiego - powiedział prawie szeptem. - Wystarczy wyjaśnień na dziś? Sitka zatkało. Przez chwilę się nie odzywał. Wolno opuścił głowę i zaczął się szczerze śmiać. Obecni spojrzeli po sobie zdezorientowani. - Przyznajecie się do zabójstwa? - Jaszczuk nie dawał za wygraną. - Panie, co pan opowiada? - śmiał się dalej Sitek. - Jakie zabójstwo? Po południu byłem na przyjęciu wydanym przez holenderskich przemysłowców. Cała dyrekcja może
potwierdzić. - A potem? - Potem wróciłem do domu. - Kto to może potwierdzić? - Nikt. - Czyżby? - odezwał się nagle mecenas Sądecki. Sitek na moment stracił pewność siebie, ale szybko się opanował. - Niestety - odparł sarkastycznie - wieczór spędziłem sam. Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Sitek stał uśmiechnięty. - Zamordowałem Kalkowskiego? - zapytał półgłosem. - I Kalkowska to wymyśliła? Ciekawe... - powiedział kpiąco. Mecenas Sądecki nachylił się do Ołdakowskiej. Zapytał ją o coś szeptem. Skinęła przyzwalająco głową. Sądecki spojrzał na Sitka. - Miał się pan spotkać po południu z panem Kalkowskim. Gdzie i po co? - zapytał. Jaszczuk był niezadowolony, że adwokat wtrąca się do przesłuchania. Sitek wzruszył ramionami. - To moja prywatna sprawa - powiedział. - Jak się spotkaliście z denatem, to spotkanie przestało być prywatne - mruknął Jaszczuk. - Odmawiacie odpowiedzi? - Nie mam nic do powiedzenia - odparł Sitek. - To ciekawe - stwierdził Jaszczuk, sięgając do notatek - prawda pani prokurator? - Dobrze, jeśli pan tak... - Sitek spuścił trochę z tonu. - Byłem umówiony. Zaraz po pracy. Kalkowski chciał koniecznie ze mną pogadać i zaprosił mnie na kawę do knajpki za miastem, zaraz za taką dużą stacją benzynową Agip. I tak naprawdę to właściwie nie wiem, czego ode mnie chciał. Knajpa nazywa się Pohulanka. - Państwowy lokal tak się nazywa? - zdziwił się Jaszczuk. - Nie, ajent - odparł Sitek zdziwiony reakcją Jaszczuka. - Nie lubi pan prywatnego sektora? - drwiąco zapytał. - Prywatne restauracje to nie jest jeszcze restauracja kapitalistyczna. Ale jest gdzie zjeść. A pan wygląda na człowieka, który lubi dobrze i tłusto zjeść. Sławek uśmiechnął się nieznacznie. Jaszczuk notował przez chwilę.