SPIS ILUSTRACJI NA WKŁADKACH
ILUSTRACJE CZARNO-BIAŁE
1 Prace uczonych z ekspedycji napoleońskiej przy wielkim sfinksie w Gizie w r. 1798.
Akwaforta Denona; Description de 1’Śgypte...
2 Tabliczka klinowa z Tell el-Amarna: list Tuszratty, króla Mitanni, do Amenhotepa III, króla
Egiptu; XIV w. p.n.e. Glina, wys. 22 cm. British Museum w Londynie.
3 Górna część kolosalnego posągu Ramzesa II; Teby, ok. 1250 r. p.n.e. Granit, wys. 2,65 m.
British Museum w Londynie.
4 Fragment papirusu Abbott; Egipt, Nowe Państwo, 1142-1123 r. p.n.e. British Museum
w Londynie.
5 Kamień z Rosetty z egipsko-greckim napisem Ptolemeusza V; 196 r. p.n.e. Bazalt, wys. 1,14
m. British Museum w Londynie.
6 Demontaż posągu skrzydlatego byka; prace wykopaliskowe Austen Henry Layarda w Nim-
rud w 1845 r. Ryc. W. Holla.
7 Hormuzd Rassam. British Museum w Londynie.
8 Plan grobu królewskiego z Ur; ok. 2650 r. p.n.e.
9 Posąg Gudei, władcy Lagasz; koniec III tys. p.n.e. Dioryt, wys. 86 cm. Luwr w Paryżu.
10 Rekonstrukcja brązowej bramy Salmanasaralll, znalezionej w Balawat; druga połowa IX w.
p.n.e. Wys. 1,62 m. British Museum w Londynie.
11 Fragment brązowej bramy z Balawat, przedstawiający kampanię Salmanasara IIIw północ
nej Syrii; druga połowa IX w. p.n.e. Wys. 27 cm. British Museum w Londynie.
12 Relief z północnego pałacu króla Asurbampala, ukazujący króla wraz ze świtą na polowa
niu; Niniwa, druga połowa VII w. p.n.e. Alabaster, wys. 1,50 m. British Museum w Londynie.
13 Zawieszki w kształcie jeleni, znalezione w okolicach Amlasz' ok. 1000 r. p.n.e. Brąz, wys. 10
cm i 10,5 cm. Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku.
14 Naczynie w kształcie byka, znalezione w okolicach Amlasz; ok. 1000 r. p.n.e. Glina, wys. 37
cm. Kolekcja Nasli Heeramaneck.
15 Toporek bojowy z Lurestanu; IX w. p.n.e. Brąz, dług. 19,5 cm. Muzeum Wojska Polskiego
w Warszawie.
16 Ozdobne zakończenie szpili z przedstawieniem demona trzymającego dwa lwy; Lurestan,
IX-VIII w. p.n.e. Brąz, wys. 13 cm. Luwr w Paryżu.
17 „Sztandar” przedstawiający wielogłowego demona; Lurestan, IX-VIII w. p.n.e. Brąz, wys.
21 cm. Luwr w Paryżu.
18 Splądrowany grób w jednej z nekropoli w Lurestanie.
19 Rekonstrukcja złotego pektorału ze skarbu z Ziwije; VIII-VII w. p.n.e. Dług. 36 cm. Muzeum
Archeologiczne w Teheranie.
20 Stylizowane przedstawienie pantery. Z dawnej kolekcji złota syberyjskiego cara Piotra
Wielkiego, koniec VII - początek VI w. p.n.e. Złoto, śred. 11 cm. Ermitaż w Leningradzie.
H Spis łluMtr icjl
21 Część sprzączki od pusa, nu której przedstawiono zwierzę funtastyczne atakujące konia.
Z dawnej kolekcji złota syberyjskiego cara Piotra Wielkiego, IV III w. p.n.e. Złoto, dług.
12 cm. Ermitaż w Leningradzie.
22 Naczynie dekorowane scenami z życia Scytów. Kurhan Kul-Oba na Krymie, IV w. p.n.e.
Złoto, wys. 13 cm. Ermitaż w Leningradzie.
23 Płytka w kształcie jelenia służąca do ozdoby puklerza. Kurhan Kul-Oba na Krymie, IV w.
p.n.e. Złoto, dług. 31,5 cm. Ermitaż w Leningradzie.
24 Sprzączka od pasa z przedstawieniem dwóch pasących się koni; Ordos, IV-I w. p.n.e. Brąz,
dług. 10 cm. British Museum w Londynie.
25 Ozdobna plakietka ze stylizowanym przedstawieniem wilka; Ordos, IV-I w. p.n.e. Brąz,
dług. 10 cm. British Museum w Londynie.
26 Ozdobna plakietka przedstawiająca muła; Ordos, nie datowane. Srebro, dług. 14 cm. British
Museum w Londynie.
27 Johan Gunnar Andersson z kolekcją neolitycznych naczyń chińskich.
28 Amfora malowana kultury Jangszao; Chiny, prowincja Pan-Szan, połowa III tys. p.n.e.
Ceramika, wys. 47 cm. Musee Cemuschi w Paryżu.
29 Teksty wróżebne zapisane na kościach, tzw. kości smocze. Chiny, okolice Anjang, XIV-XII
w. p.n.e. Muzeum Wschodnioazjatyckie w Sztokholmie.
30 Lord Elgin. British Museum w Londynie.
31 Łucznik z zachodniego przyczółka świątyni Afai na Eginie; koniec VIw. p.n.e. Marmur, wys.
1,04 m. Glyptoteka w Monachium.
32 Łucznik ze wschodniego przyczółka świątyni Afai na Eginie; ok. 490-480 r. p.n.e. Marmur,
wys. 79 cm. Glyptoteka w Monachium.
33 Posąg Posejdona znaleziony w morzu koło przylądka Artemizjon; ok. 450 r. p.n.e. Brąz, wys.
2,09 m. Muzeum Narodowe w Atenach. Brązowa kopia tego posągu znajduje się również
w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie.
34 Metopa z południowego boku Partenonu, przedstawiająca walkę Lapity z Centaurem;
Ateny, 448-442 r. p.n.e. Marmur, wys. 1,34 m. British Museum w Londynie.
35 Fragment południowego fryzu Partenonu, ukazujący młodzieńców prowadzących bydło
ofiarne; Ateny, 442—438 r. p.n.e. Marmur, wys. 1,06 m. British Museum w Londynie.
36 Głowa konia z zaprzęgu Selene ze wschodniego przyczółka Partenonu. Ateny, 437-432 r.
p.n.e. Marmur. British Museum w Londynie.
37 Fragment wschodniego fryzu ołtarza pergamońskiego z przedstawieniem grupy bóstw, ok.
180-160 r. p.n.e. Marmur, wys. 2,30 m. Pergamonmuseum w Berlinie wschodnim.
38 Posąg Apollina z Veii; Etruria, ok. 490 r. p.n.e. Terakota, wys. 1,75 m. Museo di Villa Giulia
w Rzymie.
39 Posąg efeba z Selinuntu; południowa Italia, V w. p.n.e. Brąz, wys. 84 cm. Museo Civico di
Castelvetrano.
40 Lustro etruskie ze sceną przedstawiającą Helenę, Turan i Dioskurów; Etruria, początek III
w. p.n.e. Brąz, średnica 15 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Henryk Romanowski..
41 Eros-Agon, brązowy posąg odkryty na dnie morza w zatoce Mahdia; Iw. p.n.e. Wys. 1,40 m.
Musee National de Bardo w Tunisie.
ILUSTRACJE KOLOROWE
1 Fragment papirusu mitologicznego Ta-hem-en-mut, tancerki boga Amona; Egipt, XXI
dynastia (1085-935 r. p.n.e.); skrytka królewska w Deir el-Bahari. Dług. całości 1,25 m.
Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Zbigniew Kapuścik.
2 Wędzidło; Lurestan, VIII-VII w. p.n.e. Brąz, wys. 9 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot.
Zbigniew Kapuścik.
3 Główka gryfa ze skarbu z Ziwije; VII w p.n.e. Złoto, wys. 7 cm. Muzeum Archeologiczne
w Teheranie.
4 Dno czary sasanidzkiej z przedstawieniem króla Peroza (458-484 r.) polującego na muflony;
Iran, V w. Złocone srebro, średnica 26 cm. Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku.
5 Trójkątna aplikacja rytonu ozdobiona przedstawieniem uskrzydlonego lwa atakującego
kozła; kurhan „Siedmiu Braci”, Kobań, V w. p.n.e. Złoto, wys. 10 cm. Ermitaż w Leningra
dzie.
6 Głowa brązowego posągu młodzieńca, który znaleziono w morzu koło Maratonu; ok. 330-325
r. p.n.e.; wys. całości 1,30 m. Muzeum Narodowe w Atenach.
7 Kyatosz przedstawieniem walczących centaurów; Etruria, ok. 520 r. p.n.e. Ceramika, wys. 33
cm. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Zbigniew Kapuścik.
8 Mozaika rzymska przedstawiająca personifikację lata; ruiny w Hamman el Oust koło
Zaghuanu w Tunezji, IV w. Dług. boku 35 cm. Fot. Tomasz Łączyński.
WSTĘP
„Grabież starożytności to drugi najstarszy zawód św iata” - powiedział
kiedyś pewien archeolog i chociaż przede wszystkim chodziło mu o dowcipne
powiedzonko, miał rację. Nic nie przemawia przeciwko przyjęciu tezy, że co
najmniej jedna forma rabunkowych wykopalisk, a mianowicie grabież gro
bów, jest tak samo dawna, jak pochówek w ziemi. Od czasu kiedy człowiek nie
pozostawiał już zmarłego, aby uległ rozkładowi tam, gdzie umarł, odkąd
uznano, że nadal należy on do rodzaju ludzkiego, odkąd w świadomości ludzi
umarły pozostawał jak poprzednio człowiekiem i uznano, że tak przeobrażo
ny człowiek żyje nadal odmiennym życiem, starano się wyposażyć go na
dalszy byt. Jedną z form owego wyposażenia było złożenie go do ziemi i danie
mu wszystkiego, czego będzie, jak sądzono, potrzebował w przyszłym życiu.
W zasadzie były to przedmioty, których używał uprzednio. Umieszczone w ten
sposób w ziemi trwałe dobra musiały z pewnością budzić pożądanie żywych.
Ci, którzy tej żądzy ulegali wydobywając z ziemi własność zmarłego, na
pewno nie byli jego bliskimi. Nie czynili też tego z pewnością jego współple-
mieńcy.
Nie ma żadnej podstawy do tego, aby przypuszczać, że działo się inaczej;
grabież grobów jest z pewnością zajęciem prastarym. Tak samo dawna musi
być druga forma rabunkowych wykopalisk .- poszukiwanie skarbów. Gdy
tylko człowiek zaczął gromadzić dobra, musiał się również troszczyć o to, aby
je chronić. Dla wszystkich dostatecznie trwałych dóbr najlepszym miejscem
ukrycia jest ziemia. Nie ulega wątpliwości, że przedmioty w ten sposób
trafiające do ziemi musiały także wzbudzać pożądliwość tych, przed którym i.
miały być ukryte.
Wykopaliska rabunkowe wywodzą się z tych dwóch form :grabieży grobów
i poszukiwania skarbów. Obydwie te formy wciąż jeszcze istnieją w coraz
bardziej poszerzającym się kręgu rabunkowych wykopalisk. Ciągle jeszcze
groby są grabione, a skarbów szuka się i dziś jeszcze, chociaż zazwyczaj
poszukiwacze nie wydobywają już przedmiotów mających bezpośrednią
wartość, czy to użytkową, czy też z tego powodu, że są zrobione ze szlachet-
nych metali Wartość /.rabowanych flótlr jest dzisiaj raczej natury estetycznej
lub też umownej. Przedmiot pochodzący ze starego grobu ma wartość tylko
dlatego, że jest piękny lub za taki uchodzi, nieraz zaś jedynie ze względu na
swój wiek; albo też jest cenny dlatego, że w kręgu zbieraczy panuje moda na
posiadanie przedmiotów właśnie z tego regionu albo z tej epoki.
Poza tym otwiera się również groby i poszukuje skarbów ze względu na ich
wartość poznawczą dla rozjaśnienia historii ludzkości. To postępowanie
jednak jest domeną archeologii, a nie wykopalisk rabunkowych.
Czym jednakże są rabunkowe wykopaliska? Termin ten jest trudny do
sprecyzowania, ponieważ brak definicji, która by obejmowała wszystkie jego
aspekty. Jeżeli ma w nim być zawarta prastara grabież grobów i poszukiwanie
skarbów, pominięty musi być aspekt wieku obiektów będących przedmiotem
tej działalności. Nowoczesna definicja powinna usunąć na dalszy plan czyn
ność kopania, gdyż przez pojęcie wykopalisk rabunkowych rozumie się nie
tylko zagarnianie tego, co spoczywa w ziemi i jest bezprawnie wydobywane,
ale także niszczenie i zabieranie zabytków znajdujących się na powierzchni
ziemi.
Trzeba by pominąć zatem prastarą grabież grobów i poszukiwanie skar
bów. Nie chodziło przecież wtedy o zabytki, ale o rzeczy użytkowe. Jeżeli
ograniczymy się do dzisiejszego, obiegowego pojęcia rabunkowych wykopa
lisk, to definicja brzmiałaby: „Nieuprawnione przywłaszczanie świadectw
przeszłości znajdujących się w ziemi i na jej powierzchni.”
Wymaga przy tym wyjaśnienia zapożyczone z języka urzędowego słowo
„nieuprawnione”, gdyż należy je rozumieć dwojako: „nieuprawnione” znaczy
przede wszystkim „bez zezwolenia”. Aczkolwiek ustawy o licencjach na
wykopaliska archeologiczne i o roszczeniach do własności znalezisk są
stosunkowo niedawne, to jednak kopanie w poszukiwaniu antyków - odkąd
powstało w ogóle pojęcie „antyków” - wiązało się przecież z zezwoleniem czy
to władz lokalnych, czy też ludzi, którzy rościli sobie lub też faktycznie mieli
prawo do władania ziemią kryjącą zabytki.
Ktokolwiek kopie w poszukiwaniu antyków bez posiadania takiego zezwo
lenia, dopuszcza się zatem kopania rabunkowego, jest rabusiem starożyt
ności.
Słowo „nieuprawnione” ma jednak jeszcze inne znaczenie. Może ono
znaczyć: „bez fachowej kom petencji”.Zgodnie z tą wykładnią także ten kopie
nieuprawniony, kto kopie - czy to z zezwoleniem, czy bez - nie mając
odpowiedniego wykształcenia do wykonywania tej czynności. Jest on również
kopaczem-rabusiem.
Różnie można się zapatrywać na tę definicję. W każdym razie jest pewne, że
archeologia określa jako dzikich kopaczy zarówno tych, którzy kopali albo
kopią bez zezwolenia, jak i tych, którzy czynili to albo czynią bez niezbędnej
wiedzy fachowej. Słusznie czy niesłusznie - to sprawa drugorzędna.
Przy rozpatrywaniu przestępstwa labunkowych wykopalisk —a me ulega
wątpliwości, że są one przestępstwem nasuwają się znów dwa dalsze
aspekty sprawy: moralny i czasowy.
Aspekt moralny pozwala rozróżnić tych, którzy kopią nieuprawnieni dla
uzyskania zabytków będących przedmiotem ich pasji i zachwytu, i tych,
którzy kopią albo polecają kopać w celach handlowych. Obydwie grupy są
dzikimi kopaczami, tym pierwszym jednak przyznaje się niekiedy, aczkol
wiek niechętnie, miano archeologów amatorów. Ta am atorska archeologia
jest reliktem owych czasów poszukiwań i odkryć, kiedy każdy archeolog był
w mniejszym czy większym stopniu amatorem i dyletantem, gdyż archeologia
jako wiedza w ogóle wtedy nie istniała.
Handlowe wykopaliska rabunkowe natom iast wywodzą się w prostej linii
z poszukiwania skarbów i prastarego plądrowania grobów. Ich motyw jest
jednoznaczny, i był taki we wszystkich epokach *- zysk materialny. Zabytek
wykopany z ziemi albo odłamany z antycznych budowli jest dla handlarzy
interesujący tylko z powodu pieniędzy, które przynosi. Naukowy punkt
widzenia odgrywa o tyle jakąś rolę, o ile naukowa wartość przedmiotu może
mieć wpływ na jego wartość m aterialną. Niemniej jednak nierzadko szermuje
się dziś hasłem „w służbie wiedzy” dla usprawiedliwienia rabunkowych
wykopalisk.
Wydaje się, że w obecnym stanie rzeczy wykopaliska rabunkowe są nie do
wykorzenienia, przynajmniej w tych regionach, z których antyki osiągają na
rynkach międzynarodowych wysokie ceny. Od gustu kręgu kupujących zale
ży, na co jest popyt na tych rynkach. Jeżeli zmieniają się gusty, rozkwitają
nowe ośrodki rabunkowych wykopalisk, dawne zaś tracą na znaczeniu.
A więc przypadek? Nie. Znacznie rzadziej przypadek, niż na ogół się
przypuszcza. Moda nie powstaje samorzutnie (a jeśli nawet, to tylko w bardzo
rzadkich wypadkach), modę się tworzy. Dotyczy to każdej mody, a więc
również tej na antyki. Wprawdzie mogło coś w tej dziedzinie powstać
przypadkiem, niekiedy twórca - jak by go można nazwać - być może nie
myślał o stworzeniu nowej mody na antyki, a tym bardziej o powiązaniu z nią
interesu, kiedy kierował wzrok zbieraczy na przedmioty pochodzące z okre
ślonego obszaru albo epoki. Byłoby absurdem twierdzić, że Johann Joachim
W inckelmann chciał stworzyć modę, kiedy jeszcze w pełni XVIII wieku
ukazał światu zabytki antyku. Niemniej jednak uwielbienie Winckelmanna
dla antyków stało się modą świata cywilizowanego i było jednym z powodów,
że rabusie-handlarze i kolekcjonerzy-w niewiarygodny sposób splądrowali
obszary świata starożytnego.
Nie było przy tym jeszcze wtedy tej zróżnicowanej pajęczej sieci handlu
antykami, dzięki której stwarza się nową modę na nowo odkryte zespoły
znalezisk i wyróżniające się style zabytków, jeżeli dotychczas panująca moda
nie zapewnia już dostatecznego popytu na oferowane towary. Nie można nie
zauważyć, że w czasie, gdy grozi spadek cen na modne przedmioty, gdyż
dzięki usilnym staraniom kopaczy-rabusiów rynek jest nimi przesycony,
zawsze pojawia się w świecie antyków nowa moda.
Wprawdzie u podstaw sprawy jest znalezisko, jednakże to właśnie handel
decyduje o tym, czy i kiedy ze znaleziska i zespołu znalezisk wyłoni się nowa
moda. A może do tego dojść, gdyż w niektórych stronach św iata potęga handlu
jest tak wielka, iż jest on w stanie przeszkodzić nawet naukowym wykopali
skom na całych obszarach, jeżeli istnieje obawa, że mogłyby one przynieść
szkodę interesom.
Komercjalne wykopaliska rabunkowe są ściśle związane z handlem, od
kiedy rabusie grobów i poszukiwacze skarbów pojęli, że wartość mają nie
tylko metale szlachetne z dawnych czasów, ale wszystko, cokolwiek prze
trwało w ziemi.
Z tego, co wyżej powiedziano, wynika jasno, że dla handlowych wykopalisk
aspekt czasu ma znaczenie tylko drugorzędne. Tym bardziej jednak musi być
brany pod uwagę w archeologii amatorskiej. Tych, którzy kopią dziś z pasji
i fascynacji archeologią, a nie spełniają wymogów fachowych, można nie bez
racji określić jako kopaczy rabunkowych. Jeżeli się jednak spojrzy wstecz, nie
można ich tak nazwać. Wszakże amatorzy kopali już przed stu pięćdziesięciu
czy przed dwustu laty bez niezbędnej wiedzy fachowej, gdyby więc chcieć do
nich przyłożyć miarę dzisiejszych czasów, byliby oni także rabusiami. Ale
nauka, na której opiera się dziś nasze pojęcie „uprawniony”, w tamtych
czasach jeszcze nie istniała. Co więcej, bez tych dzikich kopaczy, bez tych
amatorów, dyletantów, dla których wiedza i przygoda jeszcze się identyfiko
wały, nigdy nie byłoby archeologii. Byli oni chciwi i zarozumiali, heroiczni
i kramarscy, polowali na antyki, jak się poluje na tygrysy, ale pomimo
wszystko - albo może właśnie dlatego - byli prekursorami tej gałęzi wiedzy,
która ich dziś zarówno heroizuje, jak i wyklina. Ale nie byłoby także
archeologii bez owych małych bezimiennych rabusiów, którzy już przed
stuleciami i przed tysiącleciami wydobywali stare przedmioty z grobów
i przez to stale zmuszali ludzi do myślenia o przeszłości. Doprowadzili do tego,
że człowiek zaczął mówić: „Żyjemy nie tylko od dziś, mamy także bogatą
przeszłość.”
O nich, o tych kopaczach-rabusiach, łowcach antyków i biedakach plądru
jących groby, o handlarzach, intrygantach i kramarzach, o pionierach, wyso
ko postawionych przem ytnikach i małych złodziejaszkach będzie mowa w tej
książce - o wszystkich, którzy przyczynili się do tego, że dzisiaj istnieje nauka
zwana archeologią. Będzie również mowa o ludziach dziś jeszcze grabiących
to, co należy do nauki, o tych, którzy już nie są pionierami, ale tylko robią
interesy, i to dobre interesy.
EGIPT
Wykopaliska rabunkowe lub raczej plądrowanie grobowców i poszuki
wanie zakopanych skarbów to proceder, k tó ry -jak już wspominaliśmy
- istniał zawsze i wszędzie, ale nigdzie na świecie zjawisko to nie przybrało
takich rozmiarów jak w Egipcie. Nie jest to przypadek. W Egipcie na
stosunkowo niewielkim obszarze złożono w ziemi więcej skarbów niż gdzie
kolwiek indziej, gdyż w urodzajnej dolinie Nilu kwitła kultura, która prze
trw ała nienaruszona przez trzy tysiące lat. A w czasie tych tysiącleci panowa
ły zupełnie specyficzne wyobrażenia o życiu w zaświatach i dlatego niezmie
rzone skarby składano w grobowcach zmarłych królów, dostojników i moż
nych państwa egipskiego.
Wydobywać te skarby - jakaż to pokusa dla ludzi żyjących, współczesnych
i potomków!
Nic dziwnego, że wykopaliska rabunkowe w swojej pozbawionej pietyzmu
formie grabieży grobowców mają w Egipcie prastarą tradycję. Do grobowców
królów włamywano się i obrabowywano je od najdawniejszych czasów,
można powiedzieć: zawsze; potęga faraonów musiała stale kapitulować przed
przebiegłością rabusiów grobów. Plaga grabienia grobów nie omijała również
najwyższych sfer urzędniczych. Nie zdarzało się, aby gdy mumia królewska
została pochowana, natychm iast nie znaleźli się zdrajcy, którzy wydawali
tajemnice grobowca, oraz łupieżcy, zabierający zmarłemu królowi jego skar
by. Piramidy nie zapewniały ochrony przed rabusiami. Skalne groby w Doli
nie Królów, w której pierwszy był pochowany Totmes I, nie zapewniały jej
również, chociaż nieraz zbiorowe groby, do których później przenoszono
mumie królewskie, pozostawały długo nie odkryte.
Słynna stała się historia obrabowania grobowca królowej Hetep-heres,
żony Snofru i matki Cheopsa. Z powodu tej grabieży w pięć i pół tysiąca lat
później jeden z egiptologów doznał najprzykrzejszego rozczarowania w swo
im życiu.
Ekipa wykopaliskowa C a o r ^ a Reisnera odkryła w lutym 1!>25 roku
podziemny grobowiec Hetep-heres w pobliżu piramidy Cheopsa. Grób wyda
wał się nie naruszony i został z drobiazgową dokładnością zbadany i opróż
niony pod kierunkiem Reisnera; prace trw ały od stycznia do grudnia 1926
roku. Sarkofag jednak, znajdujący się w komorze grobowej, miał być otwo
rzony dopiero w obecności znakomitych osobistości. Odbyło się to 3 lutego
1927 roku. Minister, wysocy urzędnicy, dyplomaci i uczeni zostali jeden po
drugim spuszczeni do grobowca za pomocą dźwigu i zebrali się w grobowej
komorze królowej. Goście w napięciu siedzieli na taboretach i skrzyniach lub
stali wzdłuż południowej ściany komory. Sprowadzono dwa dźwigi, aby
podnieść ciężką pokrywę kamiennego sarkofagu.
Można sobie wyobrazić dumę i niecierpliwość Reisnera, gdy trzech z jego
współpracowników zaczęło powoli uruchamiać dźwigi. Jakież skarby będzie
można zaraz ujrzeć, na trop jakich tajemnic natrafić! Oczy wszystkich były
zwrócone na pokrywę sarkofagu. Unosiła się powoli, cal po calu, z cichym
trzaskiem złamało się pięć pieczęci, które ponad pięć tysięcy lat pozostawały
nie naruszone. Reisner sam opisuje to, co nastąpiło: „Zobaczyliśmy wewnę
trzne ściany sarkofagu, powoli ukazujące się w polu widzenia i z sekundy na
sekundę coraz głębiej zaglądaliśmy do wnętrza. Stało się niebawem oczywis
te, że nie ma tam żadnej wewnętrznej skrzyni trumiennej. W końcu po
dziesięciu m inutach przekonaliśmy się, że sarkofag jest pusty i tak czysty, jak
w dniu, w którym został wykonany...”
Jak mogło się to stać? Można sobie wyobrazić, że Reisner szukał wyjaśnie
nia swego największego życiowego rozczarowania, i wydaje się, że genialny
uczony je znalazł. Rabusie grobów nie mogli opróżnić sarkofagu po otworze
niu grobowca przez ekipę Reisnera. Teren wykopalisk był na to zbyt dobrze
strzeżony. Widocznie ci, którzy przeszkodzili sukcesowi uczonego, byli tu
o kilka tysięcy lat wcześniej.
Już przy opróżnianiu nie naruszonego grobu kopiący zauważyli, w jakim
pośpiechu pracowali robotnicy i inżynierowie sprzed około pięciu i pół tysiąca
lat. Szyb był źle wyprowadzony, tu i ówdzie znajdowały się narzędzia
miedziane, pozostawione przez starożytnych robotników. Widocznie z pocho
waniem w tym miejscu królowej bardzo się spieszono. Reisner przypuszczał
więc, że przed pięciu i pół tysiącem lat zdarzyło się, co następuje: Hetep-heres
była wdówą, gdy zmarła. Faraonem był wówczas jej syn, Cheops. Można to
wnioskować z faktu, że na przedmiotach w grobie Hetep-heres znajdowała się
pieczęć Cheopsa. Syn polecił pochować m atkę w piramidzie, którą dla niej
przygotowano. Piram ida ta stała w Dahszur, blisko piram idy jej męża,
Snofru, ojca Cheopsa. Być może była tą, którą uczeni nazywają dzisiaj
„czerwoną piram idą”. Zaledwie jednak królowa została pochowana, przytra
fiło się jej to, co wówczas przytrafiało się wielu możnym zmarłym. Rabusie
grobów wdarli się do jej piramidy, otworzyli sarkofag i wyjęli mumię bogato
wyposażoną w klejnoty. Prawdopodobnie intruzi zostali spłoszeni. Uciekli
i reszta wyposażenia grobowca pozostała nie naruszona. Zawiadomiono króla
o tym wydarzeniu, nikt jednak nie miał zapewne odwagi wyznać „bogu”, że
mumia jego matki została wykradziona. Cheops prawdopodobnie sądził, że
rabusiów w porę odpędzono, wydał więc rozkaz, aby zbudować jego matce
inne miejsce spoczynku, w pobliżu piramidy, którą polecił przygotować dla
siebie. Tutaj grób matki faraona mógł być lepiej strzeżony niż na dalej
położonym cmentarzu, gdzie znajdował się grób jego ojca.
Rozkaz króla wykonano i w wielkim pośpiechu przygotowano podziemny
szyb grobowy dla królewskiej matki. Pośpiech urzędników był zrozumiały:
chcieli uniknąć wykrycia prawdy przez Cheopsa. Nie powinien się on bowiem
nigdy dowiedzieć, że sarkofag, który po raz drugi miał być złożony do
grobowca, jest próżny. Tak więc do grobu złożono pusty sarkofag i rabunek
pozostał tajemnicą aż do czasu, kiedy ekipa Reisnera natknęła się w 1925 roku
na podziemny grób Hetep-heres. Znaleziono tylko wnętrzności królowej,
starannie przechowane, jak wymagał zwyczaj, w osobnej kasecie w ścianie.
Teoria, którą w związku ze znaleziskiem wysnuł Reisner, ma pozory
wiarygodności, chociaż na zawsze pozostanie tylko hipotezą. Faktem jest
jedynie, że w sarkofagu Hetep-heres mumii nie było.
Widzimy więc, że już w połowie III tysiąclecia p.n.e. zmarli królowie
i królowe nie byli bezpieczni od rabusiów grobów, chociaż władcy i dostojnicy
dokładali wszelkich starań,, aby dojścia do swoich komór grobowych masko
wać i wszystkimi możliwymi sposobami wprowadzać w błąd rabusiów.
Jak starannie Amenemhet III (1798-1790 r. p.n.e.), budując piramidę,
w której miała być złożona jego mumia, obmyślił sposób wyprowadzenia
w pole grabieżców, opisuje Flinders Petrie.
Wejście do wewnętrznych korytarzy i komór znajdowało się od strony
południowej, na poziomie podstawy piramidy. Schody prowadziły w dół do
komory, która wydawała się nie mieć żadnego wyjścia, jej strop stanowiła
jednak opuszczona płyta. Po jej przebiciu przechodziło się do dalszej komory.
Z niej wiódł na wschód korytarz, który, zamknięty drewnianymi drzwiami,
prowadził do dalszej komory. Ta również miała opuszczoną płytę w stropie,
ale uwagę intruza przyciągał korytarz, który był szczelnie zawalony kamie
niami. Budowniczowie dobrze to obmyślili. Rabusie, którzy już tysiące lat
przed Petrie’em wdarli się do piramidy, przypuszczając, że droga do właści
wej komory grobowTej wiedzie tym zablokowanym korytarzem, przedarli się
nim, ale korytarz prowadził donikąd. W końcu odkryli w pułapie opuszczoną
płytę. Przejście prowadziło do dalszej komory. Z niej biegł korytarz na zachód
do dwóch szybów, które wyglądały, jakby prowadziły do komory grobowej,
mnóstwo kamieni, którymi komora była wypełniona, dotarli w końcu koryta
rzem do szybów, wykonanych jedynie w celu zmylenia. Jednak nie zrezygno
wali. Odkryli wreszcie wykop w posadzce komory, który, chociaż całkowicie
wypełniony kamieniami, rzeczywiście stanowił upragnione przejście do ko
mory grobowej; kończył się jednak nie wejściem, ale masywnym murem. Do
komory trzeba się było przedostawać znowu przez pułap. Właz był zamknięty
ogromnym blokiem kamiennym. Ten twardy jak szkło piaskowiec nie po
wstrzymał jednak intruzów. Wybili otwór i w ten sposób dostali się do
królewskiego grobowca.
Petrie, który szedł drogą rabusiów, przedostał się do komory grobowej
również przez ową dziurę, którą poszerzył, i znalazł tam między innymi
naczynie z imieniem Amenemheta III. W ten sposób uzyskał dowód, że dostał
się do piramidy właśnie tego króla.
AKTA PROCESOWE W HIEROGLIFACH
Królowie zaniechali później wznoszenia wspaniałych budowli grobowych,
aby nie przyciągać rabusiów. Nakazywali składać swoje mumie w grobow
cach skalnych w Dolinie Królów. Pierwszy został tam pochowany Tot-
mes I z XVIII dynastii; jednak również te miejsca pochówku nie uchowały się
przed rabusiami. Ramzes XI był ostatnim, który nakazał przygotować tam dla
siebie grób, jednak prac nie zakończono, a króla pochowano gdzie indziej.
Uczyniono to celowo, gdyż za panowania ostatnich Ramessydów rabusie
grobów poczynali sobie wyjątkowo bezczelnie. Władza państwowa była
słaba, a urzędnicy przekupni. W czasach XX dynastii musiały istnieć dobrze
zorganizowane bandy rabusiów grobów, w mniejszym czy większym stopniu
kryte przez urzędników, wzajemnie zaciekle się zwalczających. Wynika to
z treści papirusu Abbott, który sam jest dowodem grabieży grobów. Doku
ment ten, będący aktem sądowym z procesu o obrabowywanie grobowców,
został znaleziony w pobliżu Teb w pierwszej połowie XIX wieku. Gdzie - nie
wiadomo i nigdy nie będzie wiadomo. Znaleźli go rabusie grobów, a następnie
papirus, mający 2,18 metra długości, trafił do Kairu. Wylądował u zbieracza
starożytności nazwiskiem A.C. Harris, który sprzedał go Henry’emu Abbotto-
wi. Ten znowu sprzedał go w roku 1857 British Museum, gdzie się znajduje po
dzień (izi iojszy. Na papirusie została spisana w Tebach w czasie panowania
XX dynastii liis*oria pewnej grabieży grobów. Sprawa wydarzyła się między
18 a 21 dniem 1; zeciego miesiąca pory wylewu, w szesnastym roku panowania
Ramzesa IX.
Teby - czytamy w tekśc ie papirusu - obiegały pogłoski o dokonanych
w mieście umarłych wielkie!. bunkach. Burmistrz Tob. niejaki Peser,
|*i «*»*•*«»»n
zawiadomił o tych wydarzeniach odpowiednie władze. My wyjaśnić sprawę,
powołano komisję pod przewodnictwem zarządcy nekropoli, Pewero. Miała
ona przeprowadzić śledztwo na terenie miasta umarłych. W zachodniej
dzielnicy Teb dokonano rzeczywiście inspekcji grobów królewskich z XI,
XVII i XVIII dynastii. Protokół komisji stwierdził, że dziewięć królew
skich grobowców znaleziono w stanie nie naruszonym, a tylko jeden był
otwarty.
Zbadano również grób Arnenhotepa I i stwierdzono, że nie był naruszony.
Jednakże o nim właśnie, jako o zbezczeszczonym, mówił Peser w swoim
doniesieniu. Pewero zawiadamiał natomiast, że z czterech grobów „śpiewa
czek boga Amona” dwa były otwarte. Wszystkie groby mniej znanych ludzi
były obrabowane. Do protokołu dołączył Pewero imienną listę zatrzymanych
złodziei.
Burmistrzowi Peserowi nie powiodło się z jego raportem. Gdy wezyr
postanowił sam zbadać groby królowych, matek królewskich i dzieci królew
skich w Dolinie Królowych, sprawa Pesera nie wyglądała najlepiej. Wszystkie
pieczęcie na grobach były nie naruszone. Dla zadokumentowania, że wszyst
ko jest w porządku, wyruszył demonstracyjny pochód, składający się z urzęd
ników, inspektorów i pracowników miasta umarłych, do Teb, siedziby Pesera.
Fakt ten rozgniewał go, oznajmił więc, że zna bardzo dokładnie szkody
w mieście umarłych, a są one znacznie większe, niż przedstawili to badający
urzędnicy.
Oświadczenie burmistrza przekazano przewodniczącemu komisji, Pewero-
wi. Ten, nie zwlekając, napisał 20 dnia list do wezyra, w którym o wszystkim
go zawiadamiał. Prawdopodobnie chciał skłonić wezyra do podjęcia ostrych
kroków przeciw Peserowi. Istotnie wezyr wykorzystał posiedzenie wysokiego
sądu dworskiego, któremu Peser podlegał, aby zająć wobec niego stanowisko.
Jak skończył się spór pomiędzy Peserem i Pewero sprzed około trzech tysięcy
lat, nigdy się nie dowiemy, gdyż w tym miejscu papirus Abbott się urywa.
Ta sama historia grabieży grobów z czasów panowania XX dynastii - a była
to tylko jedna z wielu - stanowi również treść innego papirusu pochodzącego
z okolic Teb. Uczeni przypuszczają, że oba papirusy napisał ten sam człowiek.
Historia znalezienia owego drugiego papirusu nie jest w żaden sposób do
wytłumaczenia, jeśli się nie uwzględni współdziałania rabusiów grobów,
i z tego powodu należy do najbardziej sensacyjnych w dziedzinie egiptologii.
Można ją porównać jedynie do historii odnalezienia asyryjskiego opisu
potopu, którego drugiej części szukał w Niniwie George Sm ith i w końcu ją
znalazł.
Papirus Amherst, nazwany imieniem swojego poprzedniego właściciela,
lorda Amhersta, był niekompletny. Zachowała się tylko dolna połowa tego
dokumentu z czasów XX dynastii i nikt nie liczył na to, by kiedykolwiek
odszukano górną część owego aktu o grabieży grobowców. Została ona jednak
20 H;«ipi
odnaleziona, i to - w przeciwieństwie do drugiej połowy opisu potopu - dzięki
przypadkowi.
W czasie gdy późniejszy król Belgów, Leopold II, był jeszcze księciem
Brabancji, przedsięwziął on dwie podróże do Egiptu. Jedną w roku 1854
i drugą w osiem lat później, tuż przed wstąpieniem na tron. Niektóre
pamiątki, które belgijski następca tronu przywiózł z Egiptu, były prawdziwie
cenne. Prywatne zbiory dworu belgijskiego, zawierające również egipskie
eksponaty, zostały w roku 1936 przekazane Musees Royaux d ’Art et d ’Histoire
w Brukseli, a zabytki zbadano naukowo. Między innymi znajdował się tam
drewniany posąg egipski. Dyrektor muzeum Jean Capart badał go osobiście.
Znalazł w nim puste miejsce, z którego wystawała lniana tkanina. Gdy uczony
wyciągnął szmatkę, odkrył doskonale zachowany papirus. I, o dziwo, nieba
wem okazało się, że jest to brakująca część papirusu Amherst dotyczącego
grabieży grobów. Część tę nazwano papirusem Leopolda II.
Sądząc po dacie tego papirusu, nie ma żadnej wątpliwości co do tego, że
opisuje on tę samą historię grabieży grobowców, co papirus Abbott. Nosi
bowiem datę: „dnia 23 trzeciego miesiąca pory wylewu, w szesnastym roku
panowania Ramzesa IX.” Papirus Abbott ukazuje, przynajmniej w tej części,
która się zachowała, można powiedzieć backgroundstory* procesu złodziei
grobowców w tamtych czasach. Obecnie zaś kompletny papirus Amherst
zawiera protokół przyznania się do winy rabusiów, którzy obrabowali grób
króla Sebekemsafa. Dokładnie tak samo jak przed obecnymi sądami, rabusie
musieli przed ówczesnym sądem zeznać, w jaki sposób wdarli się do grobu, jak
obrabowali mumie królewskie i zniszczyli trumny:
„Otworzyliśmy sarkofagi i znajdujące się w nich trum ny i znaleźliśmy
czcigodną mumię tego króla wyposażoną w zakrzywiony miecz. Miał on na
szyi wielką liczbę amuletów i złotych ozdób, a na głowie złoty diadem.
Czcigodna mumia króla cała była powleczona złotem, a jego trumny były
wewnątrz i z zewnątrz ozdobione złotem i srebrem oraz wysadzane drogocen
nymi, szlachetnymi kamieniami. Zabraliśmy złoto, znajdujące się na czcigod
nej mumii tego boga, razem z amuletami i klejnotami, które miał na szyi, jak
również złoto z trumien, w których spoczywał. I znaleźliśmy królową pocho
waną tak samo. Zabraliśmy tąkże wszystko, co przy niej znaleźliśmy, i podło
żyliśmy ogień pod ich trumny. Wzięliśmy wyposażenie, które przy nich
znaleźliśmy, składające się z przedmiotów ze złota, srebra i brązu, i podzieli
liśmy między sobą. I podzieliliśmy złoto, które znaleźliśmy przy tych dwojgu
bogach, na osiem części.”
Mimo głębokiej czci, z jaką oskarżeni mówili o zbezczeszczonej mumii
króla-boga, protokół sądu ukazuje brak skrupułów, z jakim rabusie grobów
postępowali w owych czasach. Przedstawiony w papirusie Abbott spór
* Tło (przyp. red.)
Aktu pmewmwr w hlrroglifurh 21
między dwoma dostojnikami wskazuje wyraźnie, że ówcześni wysocy urzęd
nicy także nie mieli czystych rąk, jeśli chodzi o grabież grobów.* Nie bali się
ani ciężkich kar za świętokradztwo, grożących im w życiu doczesnym, ani
czekających na nich kar w zaświatach, o czym uprzedzano świętokradców
w napisach na widocznych miejscach w grobowcach. W tych napisach
niektórzy posiadacze grobów wzywali zakłócających ich spokój przed sąd
boski, inni obrzucali świętokradców straszliwymi przekleństwami.
Żądza złota była jednak przemożna. Strach przed karam i w zaświatach
niewiele się zapewne różnił od owego przyjemnego zabobonnego dreszczyku,
którego doznali ludzie w oświeconej Europie, gdy zmarli dwaj odkrywcy nie
tkniętego dotąd grobu Tutanchamona. Świat nowożytny prześcigał się wów
czas w przejmujących opowieściach o ciemnych siłach, które ukarały lorda
Carnarvona i Howarda Cartera za świętokradczy czyn otwarcia grobu. Lord
Carnarvon finansował wykopaliska, Carter je prowadził. Ten ostatni sześć lat
poszukiwał grobu i znalazł go 26 listopada 1922 roku. Wkrótce potem
Carnarvon zmarł z powodu ciężkiej choroby serca - śmiercią naturalną.
Przepowiedzieli mu ją lekarze w Anglii, jeśli ów fanatyczny Anglik odważy się
raz jeszcze pojechać do morderczego klim atu Egiptu. Lord Carnarvon poje
chał jednak i tam zmarł. Howard Carter stracił życie w kilkanaście lat później
w wypadku samochodowym. Trzeba mieć wiele fantazji, żeby poważnie
uwierzyć, że boscy królowie egipscy użyli siły koni mechanicznych dla
wywarcia zemsty. Ale Europa w to uwierzyła.
Rabusie grobów sprzed tysiącleci widocznie mniej się przejmowali tego
rodzaju historiami o nadprzyrodzonych mocach. Od rabowania pożądanego
szlachetnego kruszcu nie powstrzymywała ich ani monumentalność piramid,
ani skrytki w Dolinie Królów, ani zaklęcia zmarłych, ani ciężkie kary grożące
za życia. Zdano sobie z tego sprawę w końcu również i w Egipcie.
W ielokrotnie mumie władców w oficjalny sposób wyjmowano z grobów
i przenoszono, ale królowie i w ten sposób nie wygrywali wyścigu z rabusiami.
W końcu zebrano mumie i pochowano je w kilku pieczarach. Jeden ze
znaczniejszych takich masowych pochówków znajdował się w szybie grobo
wym w Deir el-Bahari, poza obrębem Doliny Królów. Tutaj wreszcie prze
trwały mumie królewskie - nie naruszone zarówno przez ówczesnych rabu
siów grobów, jak i grabieżców z następnych wieków i tysiącleci - aż do chwili,
kiedy je odkryto. W końcu lat siedemdziesiątych XIX stulecia pojawiły się
w handlu przedmioty z imionami królów i pojedyncze mumie. Grabieżcy
grobów znaleźli wówczas również i ten szyb i zaczęli go opróżniać. Walka
archeologów z owymi grabieżcami jest historią samą w sobie, którą przedsta
wię później.
* Z treści protokołu wynika w dodatku, że mimo udowodnionej winy oskarżonych uniewin
niono (przyp. tłum ).
Tl Ktfipt
Najpierw powróćmy do starożytnego Egiptu i jego łupieżców cmentarzy.
W późniejszych czasach również i sami władcy nie bali się plądrować
grobowców swoich poprzedników, gdy kasa państwowa i pryw atna szkatuła
były puste. Macedoński ród Ptolemeuszów panujący w Egipcie nie przejmo
wał się, podobnie jak pospolici rabusie, klątwami królestwa zmarłych. Ptole
meusz XI kazał, na przykład, otworzyć i obrabować grób, który uchodził za
miejsce spoczynku Aleksandra Wielkiego, a ostatnia potomkini tej dynastii,
Kleopatra, bez żadnych skrupułów zawładnęła wszystkimi skarbam i swoich
zmarłych poprzedników na tronie faraonów, jakie tylko mogła zagarnąć.
Wiedza o skarbach, które kryła ziemia, skały i piaski pustynne, przetrwała
stulecia i tysiąclecia. Ojciec przekazywał ją synowi, a tu i ówdzie skarby
istotnie znajdowano. Wieści, pragnienia, legendy i domysły przeplatały się
z tajemnicami o skarbach i cudownych metodach ich szukania - tak samo tu,
jak wszędzie na świecie.
U arabskich pisarzy średniowiecznych, jak wykazał A. Hatir, coraz to
natrafiam y na wzmianki o poszukiwaczach skarbów w Egipcie.
Ibn Chaldun (zm. w 1406 r.) pisał na przykład, że mieszkańcy ważniejszych
miast prowincji Afryki byli przekonani, iż Frankowie, którzy zamieszkiwali
te tereny, zanim zostali pokonani przez muzułmanów, zakopali swoje skarby
w ziemi. Miejsca, w których te skarby leżą, miały być opisane w pewnych
księgach, aby o nich nie zapomniano aż do chwili, gdy można je będzie
wydobyć. i
Wzmianki o skarbach i magicznych księgach w literaturze arabskiej XV
wieku dotyczą nie tylko Egiptu. Wiadomo na przykład, że w Fezie, w Maroku,
istnieli poszukiwacze skarbów, którzy posiadali takie księgi. Zawierały one
informacje o skarbach, które pozostawili Rzymianie w czasie swojej ucieczki.
Jednak magiczna moc zaw arta w owych księgach nie pozwalała poszukiwa
czom posiąść skarbów.
O zakopanych skarbach pisze również Makrizi (zm. w 1442 r.). Zostały
jakoby założone księgi magiczne, w których opisano dokładnie miejsce
i wskazano sposoby, jak można je znaleźć. Księgi były przechowywane
w Toledo i stam tąd przewiezione do kościoła w Konstantynopolu.
W innym znowu miejscu jest podane, że odkryto księgi, w których mają się
znajdować wiadomości o skarbach królów Grecji, Chaldei i Egiptu; księgi te
zostały zdeponowane w owym kościele. Każdemu ze sług kościoła powierzono
po jednej karcie.
Masudi, inny pisarz arabski z X wieku, potwierdza istnienie magicznych
ksiąg. Co więcej, informuje o kopaniu, które za czasów Al-Ichszid Mohamme
da ben Raghadi prowadzono według wskazówek takiej księgi w pobliżu
jednej z piramid. Dało ono wyniki, które wywołały sensację. Nawet oczy
posągów, mówiono, były wykonane z najróżnorodniejszych szlach tnych
kamieni, jak rubiny, szmaragdy, lapis-lazuli, turkusy, a niektóre posągi miały
A Kin p rw m iiw r w m m iy iiiiic n
mieć twarze ze złota lub srebra. Ten sam pisarz opowiuda, że władcy z tej
epoki uważali, iż mają prawo wydobywać z ziemi skarby poprzednich królów
i dostojników.
Masudi informuje, że również kalif Al-Mamun, syn Haruna ar-Raszida,
przybywszy do Egiptu w 820 roku chciał zburzyć piram idę Cheopsa. Powie
dziano kalifowi, że jest to niemożliwe, ale on upierał się przy swoim,
w piramidzie zrobiono więc wyłom. Użyto w tym celu ognia, kwasu i łomów.
Kaisi (XII wiek) pisze, że Al-Mamun polecił otworzyć największą piramidę
naprzeciwko starego Kairu; odkryto w niej duże sklepione pomieszczenie,
gdzie znaleziono malachitowy posąg człowieka, który dostarczono Al-Mamu-
nowi. W jednym sarkofagu miało leżeć ludzkie ciało, ubrane w pancerz ze
złota ozdobiony klejnotami. Na jego piersi spoczywała drogocenna szabla,
a na głowie znajdował się rubin, który błyszczał jak płomień.
Inni pisarze arabscy stwierdzają natomiast, że Al-Mamun kazał otworzyć
piramidę i istotnie znalazł tam sarkofag ze zwłokami, ale bez żadnych
kosztowności.
Jak widzimy, doniesienia średniowiecznych pisarzy arabskich o wynikach
grabieży kalifa Al-Mamuna są sprzeczne. Prawdopodobnie Al-Mamun nic nie
znalazł, gdyż już Strabon pisał na przełomie naszej ery, że w piramidzie
Cheopsa znajduje się kamień, który można podnieść; za nim korytarz prowa
dził do sarkofagu wewnątrz piramidy. Jest rzeczą niemożliwą, żeby za czasów
Strabona w sarkofagu znajdowały się jeszcze jakieś kosztowności.
Podróżnicy z końca XVI stulecia znaleźli inne, fantastyczne wytłumaczenie
w związku z pustym sarkofagiem w piramidzie Cheopsa. Przypuszczali, że
piramidę kazał zbudować dla siebie właśnie ów faraon, który ścigał Żydów
przez Morze Czerwone. Ponieważ jednak zginął w Morzu Czerwonym, trum na
jego pozostała pusta.
Abd el-Latif (zm. w 1231 r.) donosi, że bardzo wielu ludzi żyło z przekopy
wania cmentarzy, z których zabierali wszystko, co tylko znajdowali w artoś
ciowego lub przydatnego.
Rabunkowe wykopaliska czy też plądrowanie grobów (do tego się bowiem
w przeważającej mierze sprowadzały) uchodziło za zupełnie zwykłe rzemio
sło. Świadczy o tym wzmianka IbnChalduna. gdy nakładano podatki grunto
we i na różne gałęzie rzemiosła, opodatkowano również rzemiosło poszukiwa
nia skarbów.
Szukanie skarbów było bowiem prawnie uznanym zawodem, z którego
można było żyć. Również i w późniejszych czasach. Podróżnik Johann
Michael Vansleb (lub Wansleben, ur. w 1635 r.) podał, że w roku 1664 widział
w Aleksandrii prosto stojącą kolumnę Pompejusza. Gdy w osiem lat potem
ponownie odwiedził Aleksandrię, kolumna ta była pochylona. Vansleb wy
wnioskował z tego, że poszukiwacze skarbów musieli podkopać jej podstawę.
ZACZYNA SIĘ WYPRZEDAŻ
Za czasów Vansleba jednak już od dawna nie tylko mieszkańcy Egiptu
usiłowali zawładnąć skarbami z poprzednich tysiącleci. W okresie Renesansu
obudziło się zainteresowanie starożytnością i w ogóle przeszłością oraz
dalekimi krajami. W związku z tym wzrastało zainteresowanie przedmiotami
z rcpnionych epok i odległych krain. Wszelako wyprzedaż na Wschodzie
zaczęła się dopiero od połowy XVII wieku. Wtedy to właśnie osiągnęła
znaczne rozmiary. Przede wszystkim u możnych Europy obudziła się chęć
zapełnienia swoich bibliotek manuskryptami ze Wschodu. Zgromadzono
wówczas niezmierzone skarby z tej dziedziny. Zainteresowanie zbieraczy
wzbudziły także monety i medale, a wreszcie starożytności wszelkiego rodza
ju. Zbierali królowie, jak Ludwik XIV i Ludwik XV, ale również ministrowie
i kardynałowie wysyłali na Wschód swoich agentów, w owych czasach
przeważnie wykształconych duchownych, ze zleceniem przywiezienia wszys
tkiego, co tylko da się zdobyć. Kardynał Mazzarini, na przykład, ulokował^
w 1643 roku swoją bibliotekę w Hotel Tuboeuf. Wkrótce potem, 9 grudnia
1643 roku, wysłał on do Jean de la Haye’a, ambasadora francuskiego przy
Wysokiej Porcie, list, w którym wzywał ambasadora, aby zbierał dla niego
zabytki na Wschodzie: „Jestem pewien, Monsieur, że nie odmówi mi Pan
pomocy, o którą proszę, aby zadowolić moją namiętność i zaopatrzyć mą
bibliotekę w rzadkie księgi. To upoważnia mnie do wzięcia pióra, aby prosić
tak usilnie, jak tylko można, żeby tam, gdzie się Pan zatrzyma, postarał się
Pan zakupić, co tylko będzie można znaleźć dobrego i rzadkiego, w jakimkol
wiek by to'było języku...”
De la Haye wykazał wielką zręczność w zbieraniu starych manuskryptów.
Zlecił je zbierać wszędzie, gdzie tylko można je było znaleźć, w klasztorach
i zbiorach prywatnych. Jednym z jego najlepszych zbieraczy był grecki ksiądz
Athanase Rhetor. Przy jego pomocy również Haye założył sobie prywatny
zbiór. Ale tak jak ówczesnym możnym obojętne były metody ich zbieraczy,
tak samo lekceważyli i samych zbieraczy. Grek dostarczył sto piętnaście
manuskryptów, ale nie zapłacono mu za nie; natarczywe listy pozostawały
bez odpowiedzi. Athanase Rhetor zmarł w końcu, nie otrzymawszy swoich
pieniędzy.
Wkrótce potem poszukiwanie m anuskryptów i starożytności zaczęto pro
wadzić w sposób systematyczny. Gdy podróżnik Laisne w 1670 roku po raz
drugi sam udawał się na Wschód, jego poprzedni towarzysz wyprawy,
Monceaux, dał mu dokładną m arszrutę podróży. Na wielu jej stronach były
wskazówki, gdzie jest coś do znalezienia, co jest już do kupienia, a co jeszcze
nie, ale w przyszłości prawdopodobnie będzie, i tak dalej. Ta lista miejscowoś
ci i przedmiotów obejmowała wszystko, co przedstawiało wartość dla zbiera
czy, począwszy od reliefów aż do manuskryptów.
«.«»• • »tlłl Rl«j
Vansleb również należał do tych, którzy na zlecenie Ludwika XIV pojechali
na Wschód na połów starożytności. Jego pierwsza podróż w roku 1664 była
krótka, druga w 1672-1673 dłuższa i bardzo owocna.
Instrukcja, którą otrzymał Vansleb 17 marca 1671 roku, rzuca światło na cel
jego wyjazdu: „Najpilniejszym życzeniem króla w związku z podróżą, którą
kazał odbyć Panu Vanslebowi na Wschód, jest, aby znalazł on tam możliwie
dużo wartościowych m anuskryptów i antycznych medali oraz przesłał je do
jego biblioteki... Gdyby poza tym odkrył w ruinach posągi i reliefy dłuta
dobrych mistrzów7, ma on [Vansleb] postarać się je zdobyć i przekazać swoim
pośrednikom, aby je tutaj przesłali.”
Vansleb, który z takimi poleceniami przyjechał do Egiptu, nie powinien był
się dziwić, że on i jemu podobni byli niechętnie widziani przez miejscowych
poszukiwaczy skarbów7. Uważali oni przecież, że wszystko, co leży w ich ziemi
ojczystej, stanowi ich własność - nie bez słuszności, jak byśmy dzisiaj
powiedzieli.
Gdy gorliwość konsulów i ich agentów na Wschodzie i w Grecji osłabła,
a potok m anuskryptów i innych rarytasów napływać zaczął wolniej, przypo
minano opieszałym zbieraczom o ich obowiązku wobec korony francuskiej
i biblioteki królewskiej. Ówczesny dyrektor Bibliotheąue du Roi 29 listopada
1672 roku wysłał na przykład pismo okólne do konsulów w Lewancie,
przypominające im, aby nie ustawali w swojej gorliwości.
W ostatnich dziesięcioleciach XVII wieku coraz bardziej wzrastało rów
nież zainteresowanie innymi osobliwościami, jak na przykład mumiami egip
skimi. Można to wnioskować z instrukcji, która została wydana ojcu Borie 12
września 1673 roku w związku z jego podróżą na Wschód: „Egipt jest miej
scem, w którym znajduje się wiele osobliwości. O. Borie zadba o to, aby
zaopatrzyć się tam w jak największą ich ilość... Poza tym ma on tam szukać
ładnych mumii różnej wielkości, bożków, płaskorzeźbionych kamieni i meda
li, kiedy, jeśli to będzie możliwe, przeprowadzi wykopaliska z pomocą Agi,
który będzie mu towarzyszyć.”
Paul Lucas, inny podróżnik z owych czasów, handlował szlachetnymi
kamieniami i był znawcą starożytności. Swoją ostatnią podróż na Wschód
odbył w roku 1714, również w czasie panowania i na zlecenie Ludwika XIV.
Lucas otrzymał dokładne instrukcje z wykazem przedmiotów, które miał
dostarczyć do zbiorów królewskich. Między innymi w zleceniu brano pod
uwagę otwarcie piramidy. Same instrukcje brzmią raczej jak rozkazy wyda
wane niewolnikowi niż jak zlecenie dla podróżnika:
„Pan Paul Lucas uda się do świątyni Jowisza Amona. Dostarczy dokładny
opis i zbierze wszystko, co odkryje z osobliwości. Potem uda się do świątyni
Jowisza w Górnym Egipcie/ aby zwiedzić ruiny Teb, jak również zabytki
starożytności położone w pobliżu jeziora Moeris oraz dohi Carona lub labi
rynt. Zrobi również, co będzie w jego mocy, aby otworzyć piramidy...”
KUipI211
Myśl o otwarciu piramid nurtowała europejskich grabieżców starożytności
i ich bogatych zleceniodawców. Le Maire, konsul francuski w Egipcie, pisał 17
listopada 1716 roku do ówczesnego ministra: „Pozwolenie na otwarcie
piramidy można uzyskać od Ibrahima Beja, ale wejście jest nie znane: trzeba
by całą piramidę zburzyć, co kosztowałoby co najmniej dwieście do trzystu
piastrów. Ale można również znaleźć kosztowności w zwyczajnych grobach.
Przed dwoma laty Arabowie pracujący w katakum bach znaleźli osobny grób
z trzema mumiami wyposażonymi w ozdoby ze złota.”
Już w tam tych dziesięcioleciach istniał konflikt nie tylko między interesami
miejscowych poszukiwaczy skarbów a interesami pełnomocników poszcze
gólnych państw europejskich i spory miedzy tymi ostatnimi. Również
w owych państw ach bogaci i potężni współzawodniczyli między sobą w zdo
bywaniu najpiękniejszych kosztowności. Tak tylko można interpretować
pismo m inistra Pontchartrain do konsula francuskiego w Kairze, Benoit de
Maillet, z 25 października 1692 roku; w piśmie tym minister wydaje polecenie,
aby go zawiadamiać poufnie - a nie oficjalnie - o wszystkich odkryciach
dokonanych w Egipcie.
Tenże Maillet, który otrzymał owo polecenie, był pośród oficjalnych rabu
siów grobów tego dziesiątka lat pod pewnym względem postacią tragiczną.
Oddał on nieocenione usługi zbierackiej pasji ówczesnych władców. Między
innymi odwinął jedną z mumii z bandaży i znalazł lniane pasy pokryte
hieroglifami. Organizował badania w Egipcie, i to, jak na ówczesne czasy,
bardzo dobrze. Jego pasją był projekt, którego urzeczywistnienia odmawiali
mu panujący we Francji przez czterdzieści lat, aż do jego śmierci. Chciał
mianowicie przesłać z Aleksandrii do Paryża tak zwaną kolumnę Pompeju-
sza, wzniesioną na cześć Dioklecjana na początku IV stulecia. Pomysł ten
zafascynował Mailleta wówczas, gdy zobaczył m ajestatyczną kolumnę po
swoim pierwszym wylądowaniu w Egipcie w roku 1692, i fascynacja ta
przetrwała, z biegiem lat przekształcając się w ideefixe. Prowincje francuskie
rywalizowały ze sobą w tych latach we wznoszeniu posągów „królowi
Słońce”. Maillet uważał więc, że nic na świecie nie byłoby lepszym piedesta
łem dla posągu króla niż właśnie ta kolumna. Konsul napisał w tej sprawie 17
września 1693 roku do antykwariusza Rigord, a w pięć lat później, 25 lutego
1698, zwrócił się osobiście do ministra Pontchartrain:
„Jeśli Wasza Wysokość, chcąc uwiecznić dla potomności czyny tego pełnego
chwały panowania, szuka między starożytnościami jakichś pomników, które
by wchodziły w rachubę, pozwolę sobie powiadomić, że w Aleksandrii
znajduje się kolumna, która nosi imię Pompejusza i jest najwspanialszą ze
wszystkiego, co pozostało z czasów starożytnych. Nie będzie trudno wydostać
ją od Porty i myślę, że mogę zapewnić Waszą Wysokość, iż ostatecznie
mógłbym załadować w Aleksandrii kolumnę na statek, jeśliby dostarczono mi
środków pieniężnych potrzebnych dla zapewnienia opieki władz przeciw
&uuxyn mj wyprzrnnz L f
Arabom z okolic Aleksandrii i przeciw zamieszkom wśród mieszkańców tego
miasta. Jeżeli już jakaś, to ta właśnie kolumna godna jest dźwigać posąg króla
i widać po jej kapitelu, że do tego została przeznaczona...”
Ku zmartwieniu Mailleta minister nie zainteresował się tym projektem.
Napisał, że koszty przedsięwzięcia byłyby za wysokie. Wkrótce potem minis
ter zawiadomił Mailleta, że również królowi koszty transportu kolumny
wydały się wygórowane.
Maillet nie potrafił jednak wyrzec się swojej idee fixe. Słał do Paryża
memorandum za memorandum. Ostatnie przesłał, gdy od dawna został już
przeniesiony do Marsylii, 15 maja 1737 roku, a więc prawie czterdzieści lat po
ostatecznym odrzuceniu projektu przez Pontchartraina w roku 1699. W tym
ostatnim memorandum przedstawił Maillet szczegółowy plan przetranspor
towania kolumny, kończył zaś następującymi słowy: „Ale w końcu 25 000
szkudów, a nawet 50 000 - co byłoby najwyższą kwotą przekraczającą owe
40 000 ustalone jako ogólny koszt przez pana Reynauda [inżyniera] - nie jest,
jak sądzę, zapłatą mogącą powstrzymać wielkiego Króla i jego ministrów,
którzy dzięki urzeczywistnieniu tego projektu staliby się, tak jak król,
nieśmiertelni...”
Wezwanie Mailleta nie zostało wysłuchane. Niedługo zaś potem zmarł.
Jak widzimy, europejskie wykopaliska rabunkowe w Egipcie były w końcu
XVII stulecia w pełnym rozkwicie. Nie wolno wszakże zapominać, gdy się to
stwierdza, że potok wschodnich manuskryptów napływających do Europy dał
początek nowoczesnej orientalistyce. Wiele cennych rękopisów uległoby
zniszczeniu lub zaprzepaszczeniu i tym samym byłyby na zawsze stracone dla
nauki, gdyby nie zbieracka pasja podróżników europejskich i pożądliwość
europejskich władców. Jeszcze jedno trzeba zaliczyć na dobro podróżników
tych czasów i ich zleceniodawców: prowadząc wykopaliska i badając zabytki
opierali się oni na naukowych podstawach, takich jakie były możliwe przy
ówczesnym stanie wiedzy.
Dwa fakty pozostają jednak istotne przy ocenie tych zasług: była to
wyprzedaż z krajów, w których się dzisiaj opłakuje skarby znajdujące się
w europejskich i amerykańskich muzeach, a dzikie wykopaliska Europejczy
ków nie były w końcu niczym innym jak rabunkiem, przynajmniej tak uważa
się z punktu widzenia archeologii. I oczywiście spowodowali oni znaczniejsze
szkody, niż mogli przez stulecia dokonać miejscowi poszukiwacze skarbów
i rabusie grobowców. Europejczycy mieli przecież do rozporządzenia znacz
nie więcej pieniędzy i tym samym mogli powołać do niszczycielskiej pracy
armię robotników.
W tych czasach doszło jeszcze do tego coś innego: zainteresowanie Europej
czyków przedmiotami znajdującymi się w ziemi egipskiej obudziło u tubyl
czej ludności czujność i chciwość zysku całkiem nowego rodzaju.
Miejscowi poszukiwacze skarbów i rabusie grobów z lat poprzednich, jak
O T '
już o tym byłu mowu, przede wszystkim koncentrowali sit; na skarbach we
właściwym tego słowa znaczeniu. Głównie na znajdujących się w grobach
szlachetnych metalach i kamieniach. Ale ponieważ także rzeźby różnego
rodzaju, reliefy w kamieniu, wazy i naczynia ze zwykłych metali przedstaw ia
ły wartość dla obcych, którzy się nimi tak interesowali, miejscowa ludność
zaczęła teraz przekopywać ziemne i skalne pieczary w poszukiwaniu tych
przedmiotów. Skutki były przerażające. To, co zostało jeszcze oszczędzone
przy poszukiwaniu szlachetnych metali, stało się obecnie ofiarą polowania na
antyki.
Egipt owych dziesięcioleci - a właściwie stuleci, gdyż okres rabowania
zabytków sięga pełni XIX wieku i trwa nadal, aż po dzień dzisiejszy —
przypominał pole walki, nad którym krążyły sępy. Sępy w postaci łowców
antyków, którzy reprezentowali różny poziom wykształcenia i moralności.
Byli to tubylczy poszukiwacze skarbów i handlarze, miejscowi przedstawicie
le władzy, chcący zarobić „swojego obola”, europejscy konsulowie i ich agenci
- ci niekiedy byli zwykłymi awanturnikam i, europejscy handlarze oraz tu
i ówdzie ludzie, którzy ze względu na swoje wykształcenie i uzdolnienia'byli
pionierami nauki.
Gdy jakieś stanowisko okazało się wydajne i wiadomość o nim rozchodziła
się błyskawicznie, mimo usiłowań zachowania tajemnicy, na miejsce to
zbiegali się wszyscy zainteresowani, jak sępy do trupa. Wicekonsul francuski
w Aleksandrii, de Sulauce, tak opisuje francuskiemu ministrowi Rouille to, co
się rozegrało 20 kwietnia 1751 roku, gdy pan Roboly, tłumacz z Aleksandrii,
odkrył trzy posągi:
„...Wielkie poruszenie, jakie wywołało w tym kraju owo odkrycie pomimo
całej ostrożności,by zachować je w tajemnicy, świadczy bardziej niż wszystko
inne, jak stare były te trzy posągi; miejscowi notable, dawniej obojętni na
takie rzeczy i nie zwracający na nie uwagi, są tak rozzłoszczeni faktem, że ich
nie posiadają, iż chcieli je przemocą odebrać panu Roboly, i tylko dzięki
staraniom i datkom pieniężnym udało się ułagodzić ich zawiść.
Nie był to jedyny atak, który należało odeprzeć. Trzeba było stawić czoło
usilnym zabiegom wicekonsulów Anglii i Wenecji, królewskiego komisarza,
który tu jeszcze przebywa, i wielu zagranicznych kupców. Nacierali oni
z nagła, pojedynczo lub gromadnie, dopóki do tego stopnia się nie zirytowa
łem i nie znużyłem, że aby uwolnić się od ich naprzykrzania, byłem zmuszony
oznajmić, komu [miejscowym możnowładcom] mam oddać znaleziska i że nie
mogę dysponować nawet pojedynczymi sztukami. Proponowali między inny
mi ponad dwa tysiące piastrów za trzy posągi i ponad dwa tysiące cekinów za
głowę, która przedstawia Jowisza Kapitolińskiego. Podwyższyliby nawet
ofertę, gdyby mieli nadzieję, że ulegnę pokusie, gdyż chcieli je mieć za wszelką
cenę...”
Jak widać, Europejczycy nie mieli jeszcze wątpliwości co do tego, że
znalezisko należy do naluzcy Sami Egipcjanie byli wprawdzie innego
zdania, ale prosty człowiek, felluch, nic miał nic do powiedzenia. Jego wrogie
nastawienie mogło stanowić niebezpieczeństwo dla jednostki, ale nie dla
armii europejskich rabusiów wykopalisk. Co się zaś tyczy przedstawicieli
władzy, zarówno wielkich, jak i małych, w Górnym i Dolnym Egipcie, to byli
oni zmuszeni do podzielania poglądu Europejczyków. Szczególnie chętnie
dawali się przekonywać agentom europejskich konsulów o ich prawie do
znalezionych przedmiotów - oczywiście za pomocą brzęczącej monety czy
podarków. Z kolei możliwość wywiezienia zabytków do Europy zależała od
większej lub mniejszej zręczności, obrotności, braku skrupułów i możliwości
finansowych znalazcy, agenta lub innych zainteresowanych.
To wszystko było według dzisiejszych pojęć po prostu rabunkiem i nieraz
przestępstwem. Egipt, nie miał ogólnej ustawy dotyczącej udzielania koncesji
wykopaliskowych oraz w jakikolwiek sposób ograniczającej wywóz zabyt
ków. Wszelkie zarządzenia ograniczające rabunek były wydawane przez
władze lokalne od wypadku do wypadku, w miarę ich skromnych możliwości
nadania odpowiedniej mocy tym ograniczeniom czy zezwoleniom.
ZABYTKI JAKO ZDOBYCZ WOJENNA
Archeologia Egiptu zawdzięcza swoje narodziny wojnie. Oczywiście tylko
narodziny, proces bowiem, który je poprzedził, przypada właśnie na owe
dziesięciolecia i stulecia, gdy europejskie gabinety osobliwości zapełniały się
zabytkami pochodzącymi z rabunkowych wykopalisk prowadzonych na
Wschodzie. Te osobliwości, stanowiące ulubione hobby możnych, zaczęły
również interesować naukowców.
Gdy w roku 1798 Napoleon wyruszył na awanturniczą wyprawę do Egiptu,
aby z wrogą Anglią zmierzyć się na Wschodzie, zabrał ze sobą sztab wybit
nych uczonych. „Instytut Egipski” miał jeszcze w czasie wojennej wyprawy
zbadać Egipt, i to zadanie zostało, zgodnie z ówczesnym stanem wiedzy,
wspaniale wykonane przez uczonych mimo olbrzymich trudności — byli
przecież wewnątrz wrogiego kraju. Wyniki badań zostały później opubliko
wane w dziewięciu tomach tekstu i dziesięciu tomach plansz pt. Description
de l ’Egypte, ou Recueil desobservationsetdesrecherches, ąuiontetefaitesen
Egypte pendant l ’expedition de 1’armee franęaise (Opis Egiptu, czyli zbiór
obserwacji i badań, które zostały dokonane w Egipcie w czasie wyprawy armii
francuskiej). Także i ci uczeni nie sprzeciwiali się zabieraniu spośród skarbów
Egiptu wszystkiego, co tylko można było wywieźć, wręcz przeciwnie, uważali
to nawet za swój obowiązek.
W Egipcie wraz z Napoleonem był również malarz Dominique-Vivant
Denon, późniejszy dyrektor francuskiego muzeum sztuki. Opowiada on, jak
i
w upale rysował ruiny Tob, podczas gdy służący musiał osłaniać go przed
słońcem: „Kamienie dochodziły do takiej tem peratury - pisze Denon -
karneole i agaty, które często znajdowały się wewnątrz m uru okalającego,
były tak gorące, że parzyłem się przy ich dotykaniu i gdy je chciałem wziąć
ostrożnie palcami, musiałem przykrywać je chustką do nosa, jak rozżarzone
węgle.”
Oczywiście również Denon nie wahał się wyłamywać kawałków najpięk
niejszych reliefów z grobowców w Tebach i zabierać ich do Francji. Jego łup
wszak był tylko gorący od słońca, ale zdobycie go nie było połączone
z niebezpieczeństwem. Denon zatrudniał pokonanych przez Francuzów Ara
bów jako przewodników po grobowcach. Ponadto tubylcy przynosili mu na
sprzedaż części mumii. Jednak całej, nie uszkodzonej mumii nie udawało mu
się kupić z powodu chciwości i sprytu tubylców. Denon tak to opisuje:
„Sprzedawali oni do Kairu żywicę, którą znajdowali we wnętrznościach
i w czaszkach, i nic im nie przeszkadzało ją wyjmować. Również obawa
sprzedania mumii, w której mógłby być ukryty skarb (chociaż go nigdy przy
takim przeszukiwaniu nie znaleźli), skłaniała ich do rozbijania wszystkich
drewnianych części trumien i darcia lnianych bandaży, którymi ciało owijano
po ostatecznym zabalsam owaniu.”
Niezliczona ilość mumii musiała paść ofiarą owego poszukiwania żywicy
przez tubylców w ciągu dziesiątków i setek lat. Dla muzułmańskich Egipcjan
ci zmarli nie byli niczym innym jak trupam i niewiernych, których Koran nie
zakazywał bezcześcić.
Denon pisze, że uczeni z Instytutu mieli zamiar powrócić wzbogaceni
„ogromną zdobyczą”, lecz on osobiście rezygnuje z wykorzystania pod wzglę
dem naukowym swojej długiej, uciążliwej podróży z armią Napoleona po
przez Egipt.
Jednym z przedmiotów owej „ogromnej zdobyczy” był kamień z Rosetty.
Stał się on słynny na całym świecie, ponieważ dzięki niemu udało się
odcyfrować hieroglify. Wyryty był na nim ten sam napis w trzech rodzajach
pisma: hieroglifami, tak zwaną demotyką (kursywa z późnego okresu staro
żytnego Egiptu przypominająca stenografię) i po grecku. Francuzowi Jean
Franęois Champollionowi udało się w roku 1821 za pomocą tego kamienia
znaleźć sposób odczytania hieroglifów. Po śmierci Champolliona pracę kon
tynuował Niemiec, Richard Lepsius.
Dla Francuzów ten sukces naukowy był prawdziwym balsamem na ranę,
którą im zadała utrata samego kamienia na rzecz Anglików. Kamień został
znaleziony przez Francuzów w połowie lipca 1799 roku w czasie naprawy
fortu St. Julien przy ujściu Rosetty, odnogi Nilu. Awanturnicza wyprawa
egipska nie powiodła się jednak Napoleonowi. On sam wylądował już w roku
1799 we Frejus na południu Francji, jego arm ia i flota’zostały rozbite pod
Abukirem i Aleksandrią i w 1801 roku generał Menou był ostatecznie
zmuszony skapitulować przed połączonym* armiami Anglików i Turków.
Francuzi musieli nie tylko opuście Egipt, ale i oddać ową „ogromną zdobycz
starożytności, o której wspominał Denon, na podstawie szesnastego artykułu
aktu kapitulacji. Artykuł ten głosił: „Członkowie Instytutu mogą zabrać ze
sobą wszystkie instrumenty, które zostały przywiezione z Francji. Wszystkie
kolekcje zebrane dla Francji są jednak dobrem ogólnym i pozostają w dyspo
zycji generałów połączonych armii [Anglików i Turków].
Jak widzimy, już w owych czasach zabytki wykopane z ziemi egipskiej były
tak cenne, że brano je pod uwagę przy ustalaniu warunków kapitulacji.
•Grabieżcy starożytności na najwyższym szczeblu walczyli zaciekle o swoją
zdobycz.
Członkowie Instytutu byli wielce oburzeni i nie można im mieć tego za złe,
gdyż zgromadzili oni owe zbiory w czasie krwawej wyprawy, otoczeni
ludnością bardziej niż wrogą. A że stosowali przy tym metody, których
obecnie nie można nazwać naukowymi, przynajmniej z punktu widzenia
dzisiejszej archeologii - to inna sprawa. Protestując wystosowali pisma
zarówno do francuskiego generała Menou, który podpisał akt kapitulacji, jak
i do angielskiego dowódcy Hutchinsona i jego doradcy Hamiltona. Listy są
napisane w tak ostrej formie, że można je przy odrobinie złej woli potrakto
wać jako szantaż:
„Możecie nam zabrać nasze zbiory, rysunki, plany i kopie hieroglifów -
pisali. - Ale kto da Wam klucz to tego wszystkiego? Są to zaledwie szkice,
które muszą dopiero zostać uzupełnione naszymi osobistymi wrażeniami,
spostrzeżeniami i wspomnieniami. Bez nas te materiały są m artwą literą,
z której ani Wy nic nie zrozumiecie, ani Wasi naukowcy... Przed nami stoi
armia celników, aby skonfiskować owoc naszych badań i myśli. Ale na tym nie
koniec. Zanim dopuścimy do tego niesprawiedliwego wandalizmu i rabunku,
zniszczymy naszą własność, rozsypiemy ją po Pustyni Libijskiej lub wrzucimy
do morza. Protestujemy w obliczu całej Europy i będziemy głosić, co nas
zmusiło do zniszczenia tych skarbów.”
Ten protest skłonił Anglików do pójścia na ustępstwa. Spór o zabytki
Egiptu toczył się dalej pomiędzy państwami, co prawda tylko między Anglią
i Francją, ponieważ Egiptu, do którego skarby prawnie należały, nikt nie
pytał o zdanie w tej sprawie.
Pomimo patetycznego protestu swoich uczonych Francuzi bezpowrotnie
stracili kamień z Rosetty. Generał Menou rościł sobie wprawdzie do niego
prawa jako do osobistej własności i zlecił go zanieść do swojego domu
w Aleksandrii, troskliwie opakowany w miękką chustę, a potem długo opierał
się wydaniu go. W końcu musiał jednak dać za wygraną. Gdy jego ludzie
dowiedzieli się, że kamień ma być wydany, próbowali wykonać groźbę.
Zerwali z niego opakowanie i rzucili go tak, że leżał zapisaną stroną do ziemi.
Angielski dowodca Hutchinson dowiedziawszy się o tym zareagował ostro
i odkomenderował do siedziby generała Menou uzbrojonych artylerzystów.
Mimo znacznych trudności i przy obelżywych okrzykach ze strony Francuzów
żołnierze przenieśli kamień przez wąskie uliczki starego m iasta Aleksandrii
do domu generała Turnera, któremu powierzono wysyłkę, i tam go przecho
wywano. Naukowcom francuskim pozwolono jedynie zrobić odlewy z jego
inskrypcji. Następnie oczyszczono kamień z czarnej farby drukarskiej, ponie
waż Francuzi, kiedy kamień był w ich posiadaniu, nałożyli farbę na napisy
i kopie negatywowe przesłali do Francji.
Turner osobiście załadował kamień z Rosetty na fregatę, po czym przewie
ziono go do Anglii, gdzie znalazł się w lutym 1802 roku. Obecnie ta słynna kość
niezgody jest wystawiona w British Museum.
Aż do końca XVIII wieku grabież starożytności na Wschodzie, a szczególnie
w Egipcie, była jeszcze jednym hobby możnych, na które mogli oni sobie
pozwolić. Dla prowadzących wykopaliska była to sprawa większego lub
mniejszego szczęścia, a nie rzeczywiście systematycznych poszukiwań. Wyo
brażenie o tym, co można znaleźć, było do tej pory raczej riiejasne, nikt nie
wiedział naprawdę, jakie skarby leżą faktycznie w ziemi. Dopiero po stule
ciach rabunków i po egipskiej wyprawie Napoleona dowiedziano się o tym
w Europie. Francuscy naukowcy pracowali dobrze. Opis zdobyczy, które
jeszcze oczekiwały nad Nilem na przyszłych poszukiwaczy, był jeżeli nie
w pełni dokładny, to jednak przejrzysty i przede wszystkim wystarczają
co wiele mówiący, aby rozpętać w Europie prawdziwą histerię wykopa
liskową.
W okresie następnych przeszło trzydziestu lat, a mianowicie aż do czasu,
gdy 15 sierpnia 1835 roku została wydana w Egipcie pierwsza ustawa
o ochronie zabytków, powstało dwadzieścia dużych kolekcji, których właści
cielami byli: Salt, Drovetti, Passalacąua, Anastasi, Athanasy, Belzoni i inni.
Muzea w Londynie, Paryżu, Turynie, Berlinie i Lejdzie wzbogaciły się *
o wspaniałe zbiory egipskie.
O ile do tej pory w Egipcie działali nieliczni poszukiwacze starożytności,
teraz napłynęła tu cała ich armia, zarówno oficjalnych, jak i półoficjalnych.
Byli to konsulowie i ich agenci, którzy gromadzili zbiory dla swoich krajów,
nie zapominając przy tym również o własnych kieszeniach; awanturnicy,
którzy pracowali na własny rachunek i umieli robić interesy, znając zapotrze
bowanie muzeów i prywatnych ludzi na mumie, skarabeusze, obeliski, rzeźby,
reliefy, naczynia z brązu i inne przedmioty. Szczególnie Dolina Królów
w Tebach, odkryta już w roku 1743 przez Richarda Pococke’a, stała się
prawdziwym eldorado dla półarcheologów, półrabusiów, grabieżców i han
dlarzy.
Sposoby, jakimi posługiwali się łowcy antyków, aby nawzajem wydzierać
sobie tereny odkryć i znaleziska, nie zawsze były najpiękniejsze. Przedstawi
ciele wielkich państw europejskich, dyplomaci, nie byli tu wyjątkiem. Jeżeli
AinemioIriMiii . Król i i Kulplu; XIV w. pnr t Cińi'n:i cnt;SC KniosnmcK"
Posiikul{;im/csii II. ok.1250 r |>n c
5. Kamień 7. Rosetty t eRlpsko-Rrecklm napisem PtoUmsu 1 \ MMI p n.
(i. Demontaż posągu skrzydlatego byka; prace wykopaliskowe Austen Henry
Layarda w Nimrud w 1845 r.
7. Hormuzd Rassam.
H. Plan ł'ml)u królcwukU-ąo t. Ur; ok. 2H.r>() r. p.n.o. Nu planie pokuzuny Jest
szyb wejściowy do Krnbu z zuznaczeniem odkrytych szkieletów ludzi i zwie
rząt oraz złożonych darów; czarny prostokąt oznacza komorę grobową.
GRÓB 789
K0KYTARZ
nawet konsulowie nie walczyli ze Nol>i| bezpośrednio, dobywając broni - i to
w dosłownym tego słowa znaczeniu U>ich agenci i pośrednicy mieli znacznie
mniej zahamowań i jest więcej niż pewne, że oficjalni zleceniodawcy wiedzieli
o tym i przymykali oczy.
SIŁACZ Z PADWY
Pomiędzy poszukiwaczami przygód, którzy teraz się pojawili, byli również
i tacy, którzy - niech o tym myśli dzisiejsza archeologia, co chce - przyczynili
się do rozwoju tej nauki. Przybywali oni do Egiptu zwabieni fantastycznymi
możliwościami zarobku. Często jednak wchodziła w grę godna pochwały
ciekawość, rzeczywisty głód wiedzy, który był już na pograniczu praw dzi
wych zainteresowań naukowych, i nierzadko wraz z epokowymi odkryciami,
których ci poszukiwacze przygód dokonywali, głód wiedzy, ciekawość prze
radzały się w prawdziwą pasję naukową.
Jakież były między nimi fascynujące osobowości! Ludzie tacy, jak Giovanni
Battista Belzoni, wyklęty przez swoich bezpośrednich następców w Egipcie
jako rabuś zabytków, przez późniejsze pokolenia na poły niechętnie podzi
wiany za swoją odwagę, aktywność, niezawodny instynkt poszukiwacza
i wytrwałość, czyli cechy doskonałego tropiciela.
Belzoni nie był naukowcem i sam się nigdy za takiego nie uważał. Jednakże
to on właśnie pierwszy dostał się do odkrytej przez Johanna Ludwiga Burck-
hardta świątyni w Abu Simbel i opisał jej wnętrze, on znalazł wejście do
piram idy Chefrena i odkrył grób Setiego I (1312-1298 r. p.n.e.); on także
przewiózł kolosa z Teb w dół Nilu i wzbogacił British Museum o skarby
olbrzymiej wartości.
Belzoni urodził się w roku 1778 w Padwie jako jeden z czterech synów
cyrulika. Młodość spędził w Rzymie. Młody, piękny jak z obrazka olbrzym
liczył 1,98 m wzrostu - właściwie miał zostać księdzem. Gdy jednak Francuzi
zajęli miasto, wyjechał z Rzymu do Anglii, gdzie chwytał się różnych zajęć,
między innymi występował w Sadler’s Wells Theatre jako patagoński Sam-
son. W czasie swego „artystycznego” pokazu dźwigał na ramionach żelazną
sztabę, na której stało dziesięciu do dwunastu ludzi. Przy tym powiewał
trzymanymi w obu rękach flagami.
Anglia stała się jednak niebawem za ciasna dla młodego Włocha. Zabraw
szy trochę pieniędzy, wyruszył wraz z żoną, Angielką, w podróż. Na Malcie
spotkał się ze swoim przeznaczeniem. Tam mianowicie poznał jednego z agen
tów Paszy Mohammeda Alego, młodego energicznego człowieka, który na
krótko przedtem z aprobatą Porty został władcą Egiptu. Jego ród, jak
wiadomo, sprawował władzę w Egipcie aż do roku 1952, kiedy to zdetronizo
wano ostatniego potomka, Faruka.
3 - Odkrywcy i rabusie. ,
Belzoni w młodości studiował w Rzymie hydrauliką i w swoim czasie
skonstruował koło wodne. Teraz, w rozmowach z owym agentem, doszedł do
wniosku, że młode państwo egipskie potrzebuje właśnie takiego koła. Popły
nął więc w 1815 roku do Egiptu, rozczarował się jednak, gdyż nie zaintereso
wano się tam jego wynalazkiem, przekładając nad niego tradycyjne metody
czerpania wody z Nilu, oparte na sile ludzi i wołów. Belzoni nie byłby jednak
sobą, gdyby nie spostrzegł, na czym można było w Egipcie czasów ponapoleo-
ńskich zarobić pieniądze: na starożytnościach.
Relacja Belzoniego o jego podróżach i wykopaliskach w Egipcie pt. Travels
in Egypt and Nubia, która ukazała się w Londynie w 1820 roku, jest
porywającym, żywo napisanym dziennikiem, opisującym trudności, jakie
nawzajem sobie robili oficjalni i półoficjalni grabieżcy zabytków, reprezentu
jący różne państwa. Książkę tę można określić jako ciąg opowiadań i history
jek o europejskich grabieżcach, przeplatany pikantnymi opowieściami i aneg
dotami o miejscowych rabusiach.
()d czasu klęski Napoleona w Egipcie trw ała nadal dawna wojna rabunko
wa Francji z Anglią. Była ona prowadzona zaciekle przez konsulów tych
państw - Drovettiego na rzecz Francji i Henry’ego Salta, którego pełnomocni
kiem był właśnie Belzoni, na rzecz Anglii. Czasami walka ta była prowadzona
zupełnie otwarcie, ale przeważnie tak jedna, jak i druga strona ukrywała się
za miejscowymi władzami: gubernatorami, naczelnikami okręgów lub wsi.
Już w czasie swojej pierwszej podróży Belzoni napotkał tego rodzaju intrygi
ze strony francuskiej podczas starań o wywiezienie głowy kolosa Ramzesa II.
Mogły one uniemożliwić wykonanie zamiaru - gdyby nie chodziło właśnie
0 Belzoniego.
Niezmiernie interesująca jest sama umowa, zawarta pomiędzy Saltem
1 Belzonim 16 czerwca 1816 roku; stanowi ona dowód, że grabież zabytków
w owych czasach była prowadzona z systematycznością godną uwagi. Umowa
ta brzmiała: ,
„Wzywa się pana Belzoniego w Bulak [ówczesna siedziba muzeum], aby
zgromadził wszystkie narzędzia potrzebne do sprowadzenia głowy kolosa
młodego Memnona* i przewiezienia jej w dół Nilu. Uda się on, tak szybko, jak
jest to możliwe, do Sjut, aby tam pisma, które w tym celu są wystawione,
przekazać Ibrahimowi Paszy albo temu, komu powierzono tam rządy. Poro
zumie się on tam z doktorem Scotto co do dalszych poczynań. Zatroszczy się
o odpowiedni statek dla przewiezienia głowy i poprosi dra Scotto, aby mu
przydzielił konwojującego żołnierza, który skłoni fellachów do pracy za
każdym razem, gdy będzie potrzebował ich pomocy, gdyż inaczej jest mało
prawdopodobne, żeby słuchali rozkazów pana Belzoniego. I w żadnym
wypadku nie może opuścić Sjut bez tłumacza.
Belzoni nazywał Memnonem posąg Ramzesa II, nie mający nic wspólnego ze słynnym
kolosem Memnona (przyp. tłum.).
Potem, gdy otrzyma potrzebne zezwolenia na werbowanie robotników i tak
dalej, uda się pan Belzoni wprosi do Teb. Znajdzie tam rzeczoną głowę po
zachodniej stronie rzeki, naprzeciwko Karnaku, w sąsiedztwie wsi zwanej
Gurna, wewnątrz ruin świątyni, którą tubylcy zowią Kossar el-Dekaki.
Razem z głową zachowała się jeszcze część ramion, tak że całość jest bardzo
dużych rozmiarów. Znaki, po których można poznać pomnik, są następujące:
1) leży twarzą obrócony w stronę nieba;
2) oblicze jest nienaruszone i wielkiej piękności;
3) na jednym ramieniu jest dziura; przypuszcza się, że zrobili ją Francuzi,
usiłując zabrać część posągu;
4) jest z czarno-czerwonego plamistego granitu, a ramiona jego są pokryte
hieroglifami.
Pan Belzoni nie będzie szczędził ani kosztów, ani trudu, aby posąg, tak
prędko, jak jest to możliwe, przetransportować na brzeg rzeki, gdzie pozosta
nie, aż woda podniesie się wystarczająco wysoko, ażeby można było dokonać
załadunku na statek. Ale prosi się równocześnie pana Belzoniego o to, by nie
próbował tego pod żadnym pozorem, gdyby uważał, iż istnieje niebezpieczeń
stwo, że głowa pomnika mogłaby upaść tw arzą na ziemię lub też zatonąć
w Nilu. . . .
Proszony jest również, jeśli po przybyciu na miejsce stwierdzi, ze jego
środki są niewystarczające albo że trudności terenowe lub inne są me do
pokonania, aby całkowicie zaniechał przedsięwzięcia i w żadnym wypadku
nie robił dalszych wydatków na ten cel.
Pan Belzoni zechce prowadzić całkowicie oddzielny rachunek kosztów
przedsięwzięcia, które, co samo przez się jest zrozumiałe, spłacimy, tak jak
i inne jego wydatki. Zaufanie, jakie w nim pokładamy, pozwala przypuszczać,
że wydatki będą tak ograniczone, jak na to pozwolą okoliczności.
Statek, który jest przeznaczony do przewiezienia głowy, będzie wynajęty
na cały czas potrzebny na transport wprost do Aleksandrii, ale po drodze pan
Belzoni nie omieszka zatrzymać się w Bulak, aby tam otrzymać ostatnie
instrukcje. , ,
Gdy tylko pan Belzoni będzie miał pewność, że może osiągnąć swój cel,
prześle do Kairu dobrą nowinę nie zwlekając.”
Już w Kairze, gdzie daremnie próbował sprzedać swoje maszyny hydrauli
czne, poznał Belzoni przedsmak twardej oficjalnej i nieoficjalnej walki
łowców antyków. Teraz, gdy w Tebach pracował prawie bez maszyn przy
transporcie kolosa - zresztą z wielką techniczną umiejętnością - miał moż
ność poznać dokładnie tę walkę.
Pewnego dnia, a było to 5 sierpnia 1816 roku, gdy kolos przebył już znaczną
część drogi, Belzoni nie zastał rano na placu robót ani jednego robotnika. I do
tego kolosalna głowa Ramzesa II znajdowała się właśnie w miejscu, które iuz
w najbliższych dniach miał zalać Nil. Przy kamiennym kolosie stał tylko
strażnik i miejscowy cieśla. „Kujmukan* zabronił fcllachom pracow aćdla psa
chrześcijańskiego", oświadczyli obydwaj.
Belzoni przepruwił się natychm iast przez rzekę do Luksoru, do urzędnika,
który zabronił pracy, i został tam obrzucony najgorszymi wschodnimi prze
kleństwami, jakich używano w Egipcie wobec cudzoziemców i chrześcijan'
Odpłacił tą samą monetą, słowo za słowo, i w końcu turecki urzędnik wpadł
w taką pasję, że podniósł rękę na Belzoniego. Tego było dla „siłacza” za wiele.
Oddał razy. Urzędnik wyciągnął szablę. Ale Belzoni nie darm o miał za sobą
cyrkową przeszłość. Błyskawicznie rzucił się na Turka i zanim tam ten zdążył
uderzyć, wyrwał mu broń. Szabla pofrunęła w najodleglejszy kąt pokoju,
a pięść Belzoniego wylądowała celnym ciosem w okolicach żołądka urzędni
ka, tak że ten również przeleciał przez cały pokój do kąta i tam pozostał,
zaniemówiwszy ze strachu. Belzoni podniósł z całym spokojem broń przeciw
nika i oznajmił, że wyśle ją paszy do Kairu, razem z wiadomością o tym, jak
w Luksorze wykonuje się jego rozkazy.
Posłusznie jak piesek urzędnik pośpieszył za Belzonim zdążającym na
statek, zapewniając go nieustannie, że nie od niego pochodzi zakaz. Rozkaz
przerwania prac przy kolosie miał mu przesłać gubernator. On, jako skromny
urzędnik, musiał być posłuszny.
Belzoni, oczywiście, od dawna wiedział, skąd naprawdę wieje wiatr.
Urzędnik starał się ubić lukratywny interes z łowcami antyków drugiej,
francuskiej strony. Prawdopodobnie miał nadzieję uzyskać dodatkowe pre
zenty i bakszysz, jeśli człowiekowi pozostającemu na służbie angielskiej
przeszkodzi w wywiezieniu kolosa. Okazało się wkrótce, jak słuszne były
domysły Belzoniego. Gdy mianowicie obiecał ze swej strony gubernatorowi
dwa francuskie pistole, ten natychm iast cofnął zakaz pracy. Kolosa dostar
czono aż na brzeg Nilu. Ale w czasie gdy Belzoni czekał na odpowiedni statek,
aby wysłać głowę do Aleksandrii, wplątał się w inną przygodę z miejscowymi
rabusiami zabytków, która mogła go z łatwością kosztować życie.
PRZYGODA W PODZIEMIACH
Oto francuski konsul, Drovetti, opowiedział Belzoniemu o pięknym sarko
fagu, który rzekomo znajdował się w jednym z podziemnych grobowców
w pobliżu Teb. Francuz próbował go jakoby wydobyć, lecz bez powodzenia.
Oznajmił Belzoniemu, że gdyby jemu się to udało, sarkofag należałby do
niego, chociaż on, Drovetti, go znalazł i tym samym przysługuje mu prawo
pierwszeństwa. Jest wątpliwe, czy Belzoni oświadczenie to wziął za dobrą
* Namiestnik wezyra (przyp. red.).
monetę. Jeśli nawet zaufał Francuzowi, wkrótce otworzyły mu się oczy co do
prawdziwych pobudek tej propozycji, luk nu pozór wielkodusznej.
Okazało się jednak, że najpierw czekału go walka z miejscowymi rabusiami
starożytności i ich intrygami. Z dwomu tubylcami, którzy zgodzili się rpu
pomóc, żołnierzem i tłumaczem, udał się do podziemi na nekropoli. Już samo
przejście przez ciemne korytarze tylko ze świecą woskową w ręce było
wystarczającą przygodą. Kroczył w dół i w górę labiryntem chodników po
częściach mumii, kościach i czaszkach, które łamały się pod stopami idących
ludzi. Czasem musieli oni czołgać się na brzuchach przez ciasne przejścia.
W końcu jednak dotarli do wąskiej szczeliny. Jeden z miejscowych przewod
ników wskazał na nią stwierdzając, że dalej znajduje się poszukiwany przez
Belzoniego sarkofag. Włochowi wydało się to więcej niż dziwne. Nie mógł
sobie wprost wyobrazić, aby sarkofag takiej wielkości, jak opisany przez
Drovettiego, mógł być niesiony tak długą i uciążliwą drogą na miejsce
przeznaczenia.
Jak się później okazało, słusznie wydało mu się to podejrzane. Fellachowie,
którzy chcieli kopać na swój rachunek, wyprowadzili go w pole. Następstwa
tego podstępu miał Belzoni odczuć niebawem.
Jeden z arabskich przewodników zaproponował, że wraz z tłumaczem
przedostaną się dalej, podczas gdy Belzoni pozostanie z innym Arabem przed
szczeliną i będzie czekał na ich powrót. Belzoni zgodził się i obaj Arabowie
zniknęli w wąskim przejściu. Zaraz potem usłyszał łoskot i odgłos upadku,
a jednocześnie rozległ się rozpaczliwy krzyk: „Na Allacha, jestem zgubiony!”
Potem nastąpiła cisza.
Belzoni poznał głos swojego tłumacza. Zawołał ku obydwóm zaginionym,
nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. Nie wydawało mu się wskazane
prześlizgiwać się przez jawnie niebezpieczne przejście. Ponieważ nadal
panowała śmiertelna cisza, rozkazał człowiekowi, który pozostał przy nim,
wyprowadzić się z podziemi. Okazało się jednakże, iż ten nie miał wcale
pojęcia, jak znaleźć wyjście z rozgałęzionego systemu chodników. Trzęsąc się
ze strachu przyznał, że sam nigdy jeszcze dotąd nie był w podziemiach,
Belzoni musiał więc, chcąc nie chcąc, sam szukać wyjścia z labiryntu.
Dwie ostatnie świece już się dopalały, ale Belzoni nie odważył się zgasić
jednej z nich. Przed wejściem do podziemi złożył, tak jak inni, wszystkie
zbędne części garderoby, a niefortunnym przypadkiem w pozostawionym
przez niego surducie znajdowało się również krzesiwo. Gdyby opadający kurz
lub przeciąg zgasił świecę, obaj z fellachem byliby zmuszeni szukać drogi na
zewnątrz w głębokich ciemnościach podziemi. Obydwie świece musiały się
więc dalej palić i zatroskany Belzoni widział, jak coraz bardziej się kurczą.
Z największymi trudnościam i dotarł Włoch i jego drżący ze strachu towa
rzysz do pomieszczenia, rodzaju sali, którą Belzoni sobie przypominał.
Prowadziło z niej wiele chodników. Jeden z nich musiał być tym, którym
<1n
wszedł z innymi i który wiódł ku wyjściu, ale który? Bolzoniemu zdawało się
w pewnym momencie, że rozpoznał chodnik, i poszedł spiesznie przed siebie,
nie zważajcie ani na łamiące się kości, ani na kurz, który go prawie dławił.
Jednak przejście kończyło się skalną ścianą. Musieli zawrócić. Włoch próbo,-
wał dotrzeć do wyjścia drugim chodnikiem. Znowu bezskutecznie. Fellach
upadł teraz całkowicie na duchu. Kucnął w pyle mumii i postanowił oczeki
wać na śmierć. Belzoni jednak nie miał zamiaru umierać z pragnienia
pomiędzy mumiami i siłą pociągnął za sobą Araba. Czas staw ał się drogocen
ny, świece wciąż się zmniejszały. Chcąc uniknąć dwukrotnego wchodzenia do
tych samych chodników, Belzoni stawiał znaki przy tych, w których już był.
W końcu, gdy on i jego towarzysz znowu przeczołgali się na brzuchach przez
wąską szczelinę, Włochowi wydało się, że słyszy szmer. Początkowo wziął to
za złudzenie, gdy jednak przedzierał się dalej, szmer stawał się coraz głośniej
szy, a następnie mógł już rozróżnić głosy i zaraz potem spostrzegł prześwitu
jące przez ciemności podziemi słabe światło. Znalazł wyjście. W parę minut
później był już na dworze. I tu czekała go niespodzianka. Pierwszym człowie
kiem, który przed nim stanął, był tłumacz, ten sam człowiek, którego rzekomo
śmiertelny krzyk usłyszał w podziemiach.
Słuchając opowieści o tym, co przeżył tłumacz, Belzoni zrozumiał, że
zawdzięczał tę niebezpieczną przygodę chytrości swoich tubylczych przyja
ciół, rabusiów starożytności. Tłumacz powiedział mu mianowicie, co następu
je; gdy on i przewodnik przecisnęli się przez wąskie przejście, za którym miał
się znajdować sarkofag, stanęli obydwaj nad przepaścią. Nagle żwir zaczął się
osuwać i przewodnik, razem z gruzem i odłamkami, na oczach tłumacza
zsunął się do szybu. Równocześnie zgasła świeca niesiona przez tłumacza.
W tym właśnie momencie krzyknął w rozpaczliwym strachu: „Na Allacha,
jestem zgubiony!” Gdy jednak odważył się podnieść głowę, spostrzegł smugę
słabego światła. Przeczołgał się ostrożnie w tym kierunku i w parę minut
później znalazł się przed wąską szczeliną, przez którą wdzierało się do
podziemi światło dzienne. Resztkami sił udało mu się rozszerzyć szczelinę, tak
że mógł się przez nią wydostać na zewnątrz. Wezwał wtedy na pomoc swoich
współziomków, którzy pozostali przed innym wejściem.
W niepokoju o towarzysza, o którym wiedzieli, że jest jeszcze w podzie
miach, może ranny, a może nawet nieżywy, fellachowie wyjawili, że znali
bardzo dobrze wyjście, którym tłumacz wyszedł na zewnątrz. Było to, stw ier
dził Belzoni, oczywiście to wejście, przez które przed tysiącleciami sarkofag
został wniesiony do podziemi. Arabowie zamurowali je. Powód był prosty.
Pragnęli sarkofag zachować dla siebie i przy dobrej koniunkturze sprzedać go
kiedyś na własny rachunek. Jednakże chcieli również przysłużyć się Belzonie-
mu, którego lubili, a poza tym sprzyjało to ich planom, jeśli o sarkofagu
dowiedziałoby się możliwie wielu Europejczyków, którzy byliby zaintereso
wani jego kupnem.
Fellachowie zupełnie świadomi^ poprowadzili Belzomego dłuższą, okrężną
drogą poprzez podziemia. Miul on tylko zobaczyć sarkofag. Podobnie jak
w swoim czasie Drovetti, znowu miał odejść w przekonaniu, że wydobycie
sarkofagu z podziemi jest niemożliwe1. Tym razem jednak chytrość rabusiów
starożytności obróciła się przeciwko jednemu z nich. Co prawda arabskiego
przewodnika znaleziono żywego na dnie szybu, ale odłamki skalne złamały
mu kręgosłup i pozostał kaleką do końca życia.
Dla Belzoniego jednak wyprawa do podziemi okazała się owocna, gdyż
właśnie dzięki niebezpiecznej przygodzie znalazł przecież drogę, którą przy
najmniej pokrywę sarkofagu można było wynieść z podziemi. Zwerbował
natychm iast robotników, którzy mieli przede wszystkim tak rozszerzyć
wejście, żeby pokrywę sarkofagu można było przetransportować na zewnątrz.
Belzoni jednak nie brał w swoich rachubach pod uwagę Drovettiego.
Okazało się mianowicie, że Francuz chciał mu pozwolić jedynie na wyciągnię
cie kasztanów z ognia. Gdy Belzoni po trzydniowym objeździe powrócił do
Doliny Królów, nie znalazł tam ani jednego robotnika. Gubernator dostał
znów upominki od przeciwnej strony i, odwzajemniając się, kazał robotników
pracujących dla Włocha zakuć w kajdany i wtrącić do więzienia. Belzoni
zwrócił się więc również do gubernatora, ten jednak oświadczył mu, że
sarkofag został sprzedany konsulowi francuskiemu.
Walka „piratów starożytności” stale się zaostrzała. Gdy w jakiś czas
później Belzoni powrócił z wyprawy do Nubii, powiedziano mu, że jeśli będzie
w dalszym ciągu poszukiwał zabytków w Tebach, grozi mu niebezpieczeńs
two: zostanie zamordowany. Tylko dwie osoby mogły być zainteresowane
w jego śmierci, mianowicie dwaj agenci Drovettiego, których znał od dawna.
Nie zamordowali oni, co prawda, Belzoniego, ale w dalszym ciągu utrudniali
mu życie. Aby przeszkodzić wywiezieniu głowy kolosa, próbowali najpierw
twierdzić, że kolos należy właściwie do Francuzów; mieli go oni skonfiskować
już w czasie wojennej wyprawy Napoleona.
Obydwaj Francuzi umieli przekonać o tym również - i nie bez racji -
kapitana statku, który umówił się z Belzonim, że w powrotnej drodze z Nubii
do Kairu weźmie na pokład kolosa z Teb. Pod naciskiem Francuzów znajdo
wał on tysiące wykrętów. Oczywiście nie zabrał do Teb, jak to było umówione,
również tych zabytków, które Belzoni poprzednio zgromadził w Nubii i zosta
wił na File. Obydwaj agenci Drovettiego, którzy w tym czasie tam byli,
zapewniali, że antyki te właściwie także należą do Francuzów i że Belzoni
przywłaszczył je sobie bezprawnie.
Jednak w ówczesnym Egipcie szczęście rabusiów zabytków wisiało zawsze
na nitce udanego przekupstwa. A ponieważ ta nitka właśnie w tym momencie
nie była przez Francuzów wystarczająco starannie uprzędziona - rozczaro
wali gubernatora zbyt małą liczbą podarków - karta powodzenia obróciła się
raz jeszcze na korzyść Anglików, a tym samym Belzoniego. Zdołał on przy
40 K«4pt
pomocy gubernatora znaleźć statek i przewieźć do Kairu głowę kolosa oraz
różne inne starożytności. Kolosalna głowa Ramzesa II przybyła tam 15
grudnia.
„SPÓŁDZIELNIA" RABUSIÓW ZABYTKÓW
Wojna rabunkowa między Belzonim i Drovettim trw ała jeszcze długo po
szczęśliwym zakończeniu pierwszego transportu starożytności, a jej szczyto
we momenty miały dopiero nadejść. Przede wszystkim po powrocie do Teb
Belzoni stwierdził, że Francuzi rozgościli się na terenie, na którym on w czasie
swojej pierwszej podróży odkopał wspaniałe sfinksy. Władze były teraz
znowu po stronie Francuzów. Belzoniemu nie pozostało więc nic innego, jak
tylko przyglądać się, jak na miejscu, które on odkrył, agenci Drovettiego
wydobywali z ziemi jeden wartościowy przedm iot po drugim. Już wcześniej
zresztą, gdy Belzoni zaczął tam kopać ze swym niezwykłym wyczuciem
archeologicznym, twierdzili oni, że sfinksy wydobyte przez niego na światło
dzienne również stanowią własność Francuzów. Znaleźli je na długo przed
tem i zakopali powtórnie. Spór ten znalazł nawet odbicie w ówczesnej
literaturze fachowej. Belzoni pytał z niejaką słusznością, czemu to Drovetti,
który już tyle lat wcześniej zbierał starożytności w Egipcie i dwukrotnie przed
nim był w Tebach, nie wydobył sfinksów z ziemi, skoro przecież rzekomo
o nich wiedział.
Tak czy inaczej, Belzoni nie mógł odzyskać swojego stanowiska wykopali
skowego. Co więcej, w tym czasie ponownie zabroniono tubylcom sprzedawa
nia Anglikom nawet pojedynczych przedmiotów, co Belzoniemu nie prze
szkadzało wszelako kupować zabytków, gdzie tylko mógł je dostać. W tym
celu udał się on na drugi brzeg Nilu, do Gurny, gdzie jednak zetknął się
ponownie z nieprzychylnym nastawieniem miejscowych rabusiów staroży
tności.
Fellachowie z Gurny mieli swojego rodzaju monopol na wykopaliska
rabunkowe w podziemiach pełnych mumii i strzegli się pilnie, żeby nie
pokazywać cudzoziemcom miejsc swoich odkryć. Gdy ktoś obcy osiedlał się
u nich na parę dni, nie kopano wówczas, aby się nie zdradzić. Jeśli cudzoziem
cy chcieli obejrzeć podziemia, prowadzono ich tylko do zewnętrznych komór,
które od dawna były opróżnione lub w których leżało już tylko parę na wpół
uszkodzonych mumii.
Za czasów Belzoniego handel zabytkami był tak opłacalny, że fellachowie
z Gurny tylko częściowo upraw iali swoje pola. Żądali oni obecnie olbrzymich
sum za zabytki, zwłaszcza za papirusy, które można było znaleźć w grobow
cach podziemnych. Wielu rabusiów starożytności wzbogaciło się na tyle, że
mogli sobie oni pozwolić na spokojny przetarg, niekoniecznie zakończony
sprzedażą zabytku, jeśli nie chciano im zapłacić żądanej ceny.
'O p o iu z irm ia r« u u n m w i.uuyvm »-ł
Wieśniacy wiedzieli obecnie, że za starożytności, które znajdują, osiągną
w Kairze łatwo i szybko dziesięciokrotnie więcej, niż cudzoziemcy skłonni
byli zapłacić za nie tutaj, w Gumie.
Fellachowie połączyli się nawet w pewnego rodzaju „spółdzielnie”, kiero
wane przez prowodyrów. Wszystko, co członkowie takiej „spółdzielni” znaj
dowali, sprzedawano wspólnie, a zysk dzielono.
Według spostrzeżeń Belzoniego „spółdzielnie” te wydawały się dobrze
prosperować, a działały niezmiernie skutecznie, szczególnie jeśli chodziło
o oszukanie cudzoziemca. Belzoni tak o tym opowiada:
„Pewnego dnia, gdy udałem się do grobowca należącego do jednej z takich
«spółdzielni*, gdzie chciano mi sprzedać starożytności, wieśniak, który mnie
prowadził, powiedział mi w czasie drogi, że ma do sprzedania trochę zabyt
ków, znalezionych przez niego jeszcze przed przystąpieniem do spółki z inny
mi. Tak więc pozostanie to między nami, jeśli sam przyjdę do niego obejrzeć
owe przedmioty.
Wziąłem ze sobą jednak pana Beechey [Anglik, który wówczas podróżował
z Belzonim], Mieliśmy nieco trudności, aby wieśniakom, którzy nam towarzy
szyli, nie pozwolić wejść z nami; ci ludzie mianowicie mają zwyczaj wchodzić
do mieszkania jeden za drugim, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Pomimo
ostrożności, którą stary wieśniak chciał zachować, aby odwrócić ich uwagę,
domyślili się, że posiada on dużą ilość papirusów, i chcieli się dowiedzieć, jak
wysoką sumę dostanie za swój skarb; byli bardzo zdziwieni, gdy zobaczyli, że
wychodzimy z pustymi rękami. Jeden z szefów spółki, który żył dobrze
z Anglikami, zwrócił się do tłumacza, aby mu wyjaśnił, co się tam działo. Gdy
dowiedział się, że wszystko ograniczyło się do rozmowy, oznajmił, że wieśniak
nie ośmieli się sprzedać bez zgody spółki ani jednego papirusu, a wszystko, co
on i inni mieliby nam do sprzedania, będzie wspólnie zaoferowane. Ponieważ
wieśniacy rzadko znajdowali inne cenne przedmioty prócz papirusów, nie
podejrzewali, żeby mógł on nam zaproponować coś innego. Ale stary wyga był
jeszcze przebieglejszy niż oni. Gdy pan Beechey, tłumacz i ja weszliśmy do
niego, jego żona stała na straży pilnując, aby nikt się nie zbliżył. Ci, którzy szli
za nami, byli zmuszeni zatrzymać się w pewnej odległości i nie mogli
zobaczyć, co się między nami rozgrywa. Wieśniak mieszkał, tak jak i inni,
w jednej z wykutych w skale pieczar, ciemnej jak komin. Zmusił nas do zajęcia
miejsca na macie słomianej, która u fellachów jest przedmiotem zbytku. Po
krótkiej rozmowie pokazał nam wazę z brązu, pokrytą dobrze wygrawerowa
nymi hieroglifami, mniej więcej 18 cali wysoką i o średnicy 10 cali, z uchwy
tem podobnym do ucha zwykłego kosza. Ta egipska waza, jeden z piękniej
szych okazów, jakie znaleziono w tym kraju, przypominała kompozycją brązy
korynckie; służyła prawdopodobnie do celów kultowych.
Szczęśliwy, że trzymam tak kosztowny okaz w ręku, byłem jeszcze bardziej
zdziwiony, gdy wieśniak wyniósł z jakiegoś kąta drugą wazę, tak podobną do
1. • H»l"
pierwszej, juk jedno jajko do drugiego. Sposobność uzyskania dwóch zabyt
ków tego rodzaju była zbyt wyjątkowa, aby pozwolić się jej wymknąć,
i byliśmy zbyt spragnieni ich posiadania, żeby natychmiast nie przypieczęto
wać kupna. Tu jednak natknęliśmy się na przeszkodę: nie wiedzieliśmy,
mianowicie, jak przetransportować obie wazy na nasz statek, tak aby inni
wieśniacy ich nie zobaczyli. Stary obiecał przynieść je w nocy, kiedy wszyscy
śpią. Szczęśliwi ze zdobycia dwóch najpiękniejszych egzemplarzy wyrobów
z metalu, które starożytny Egipt pozostawił w spadku, powróciliśmy z powro
tem do Luksoru.
Tymczasem noc minęła, a nasz wieśniak się nie zjawił. Zaniepokoiliśmy się,
ale przyszedł on rano, aby nam powiedzieć, że waz nie mógł przynieść, gdyż
jest obserwowany przez swoich towarzyszy, lecz przyniesie je następnej nocy.
Dodał, że chciałby tymczasem dostać pieniądze i podarek, któryśmy mu
obiecali. Daliśmy mu jedno i drugie w obawie, żeby się nie wycofał ze
sprzedaży. Znowu tej nocy nie zjawił się, jak również i następnej. Uważałem,
że należy go odszukać. Wieśniak był w swojej pieczarze. Powiedział, że nie
mógł do tej pory przyjść, obiecał jednak, że na pewno przyjdzie następnej
nocy. Znowu nie dotrzymał wprawdzie słowa, ale bardzo wcześnie następne
go ranka przyniósł na nasz statek obydwie wazy.
Po pewnym czasie przyszedł jeden z jego towarzyszy, aby zapytać, ile
zapłaciłem staremu wieśniakowi za oba antyki. Zdumiony, że człowiek ten
wie o naszym nabytku, spytałem go, skąd się o tym dowiedział. Wyjaśnił mi, że
obydwie wazy, które w taki tajemniczy sposób kupiłem, były własnością całej
spółdzielni i że cała ta mistyfikacja odbyła się tylko po to, aby stary otrzymał
podarek, którym był tunezyjski fez.”
Tak jak wszyscy ówcześni poszukiwacze, Belzoni był nastawiony wyłącznie
na przedmioty reprezentacyjne, które mogły stanowić ozdobę muzealnej
ekspozycji, bądź takie, które - jak papirusy - mogły posłużyć do badania
pisma. Nie przywiązywał on jednak zbytniej wagi do tego, aby poznać
również okoliczności znalezienia swoich nabytków. Dlatego nie miał w dal
szym ciągu nic przeciwko temu, aby fellachowie z Gurny, tak jak dotychczas,
sami przetrząsali grobowce podziemne, jeśli tylko przynosili mu na sprzedaż
znaleziska. Obecność Belzoniego doprowadziła z biegiem czasu nawet do
tego, że spośród fellachów wyłoniła się grupa drobnych przedsiębiorców,
wynajmujących ze swej strony spośród swoich ziomków robotników, którym
grupowo zlecali poszukiwanie starożytności. Belzoni, oczywiście, wolałby
sam przeszukiwać grobowce. Ale początkowo fellachowie przypuszczali, że
wówczas spadnie cena na zabytki i oni sami będą przy tym pokrzywdzeni.
Gdy się jednak okazało, iż tylko z rzadka trafiał się grób przynoszący dochód
i poszukiwacze często całymi dniami pracowali na próżno, doszli do przeko
nania, że lepiej będzie im się wiodło przy zapewnionym stałym zarobku
dziennym. Tak więc belzoni zyskał z powrotem robotników i sam z wielkim
powodzeniem przeszukiwał grobowce w okolicach Teb.
Zanim zdołał jednak przewieźć rezultaty swojego trudu statkiem do Lukso
ru, do Gamoli, położonej o 5 km na północ od Teb, przybył defterdar-bej
(gubernator), który wydał miejscowym urzędnikom zarządzenie, zabraniają
ce Anglikom nabywania jakichkolwiek starożytności, a fellachom pracowa
nia dla nich. Obydwaj agenci Francuzów znowu pokrzyżowali szyki Belzo-
niemu.
Jego starania o powtórne otrzymanie pozwolenia na kopanie i kupno
pozostały na razie daremne. Defterdar-bej przyrzekł mu to jednak załatwić
pozytywnie i wkrótce przesłał Włochowi pismo, które ten potraktował jako
upragniony firman. *Polecił zatem zgromadzić wszystkich szejków i starszyz
nę z Gurny, aby im odczytać pismo. Efekt był jednak inny, niż się spodziewał.
Tłumacz nosił pismo do tej chwili nie otwarte w kieszeni. Gdy wszyscy
fellachowie się zebrali, pismo zostało uroczyście wręczone jedynemu szejko
wi, który umiał czytać. Ten otworzył dokument z należytym szacunkiem
i przebiegł najpierw wzrokiem, aby następnie móc go głośno, płynnie odczy
tać. Jednak w czasie przeglądania mina szejka przybierała coraz bardziej
zdziwiony wyraz. Gdy skończył, spytał Belzoniego, czy istotnie ma pismo
głośno przeczytać. Ten, pewny siebie, potwierdził i szejk odczytał, co nastę
puje:
„Wolą Hameda, defterdar-beja i gubernatora Górnego Egiptu, jest, aby od
tej chwili ani szejkowie, ani fellachowie, ani inne osoby nie sprzedawały
Anglikom żadnych starożytności; nie wolno także dla nich pracować. Prze
ciwnie, nakazuje się odtąd wszystko, co zostanie znalezione, sprzedawać panu
Drovettiemu. Każdy, kto wykroczy przeciwko temu zarządzeniu, ściągnie na
siebie niełaskę beja.”
Belzoniemu nie pozostało nic innego, jak na razie przerwać poszukiwania
w Tebach. Pojechał z kolei w górę Nilu, gdzie jako pierwszy spenetrował
słynną świątynię skalną w Abu Simbel. Następnie wrócił znów do Teb, gdzie
zastał swojego dawnego wroga, gubernatora, w niełasce, a na jego miejscu
innego sprawującego urząd. Teraz Belzoni mógł znowu najmować robotni
ków. W Dolinie Królów poszukiwał grobów opisywanych już przez Strabona
i wreszcie w połowie października 1817 roku znalazł grób, który miał mu
przynieść największą sławę archeologiczną: grobowiec króla Setiego I, ojca
Ramzesa II, a w nim wspaniały alabastrowy sarkofag, który obecnie znajduje
się w Londynie.
* Zezwolenie (przyp. red ).
Państwowy Instytut Wydawniczy • Warszawa 1977 0DKRVUI(V IRABUSIE STRR0ZVTI10Sl Rzecz o wykopaliskach EVA LORENZ Przełożyła Jadwiga Lipińska
Tytuł orytfimlu GHAlMAUlfm HMmGRABKR, ARCHAOUX',EN © IIMIII IIY III ICHIIANDl-lINO UNI) ZEITUNCSHORO MORAWA & CO, WIHN Ilustracji' dobrał ANDRZEJ REICHE Indeks opracowali JADWICA LIPIŃSKA i ANDRZEJ REICHE
SPIS ILUSTRACJI NA WKŁADKACH ILUSTRACJE CZARNO-BIAŁE 1 Prace uczonych z ekspedycji napoleońskiej przy wielkim sfinksie w Gizie w r. 1798. Akwaforta Denona; Description de 1’Śgypte... 2 Tabliczka klinowa z Tell el-Amarna: list Tuszratty, króla Mitanni, do Amenhotepa III, króla Egiptu; XIV w. p.n.e. Glina, wys. 22 cm. British Museum w Londynie. 3 Górna część kolosalnego posągu Ramzesa II; Teby, ok. 1250 r. p.n.e. Granit, wys. 2,65 m. British Museum w Londynie. 4 Fragment papirusu Abbott; Egipt, Nowe Państwo, 1142-1123 r. p.n.e. British Museum w Londynie. 5 Kamień z Rosetty z egipsko-greckim napisem Ptolemeusza V; 196 r. p.n.e. Bazalt, wys. 1,14 m. British Museum w Londynie. 6 Demontaż posągu skrzydlatego byka; prace wykopaliskowe Austen Henry Layarda w Nim- rud w 1845 r. Ryc. W. Holla. 7 Hormuzd Rassam. British Museum w Londynie. 8 Plan grobu królewskiego z Ur; ok. 2650 r. p.n.e. 9 Posąg Gudei, władcy Lagasz; koniec III tys. p.n.e. Dioryt, wys. 86 cm. Luwr w Paryżu. 10 Rekonstrukcja brązowej bramy Salmanasaralll, znalezionej w Balawat; druga połowa IX w. p.n.e. Wys. 1,62 m. British Museum w Londynie. 11 Fragment brązowej bramy z Balawat, przedstawiający kampanię Salmanasara IIIw północ nej Syrii; druga połowa IX w. p.n.e. Wys. 27 cm. British Museum w Londynie. 12 Relief z północnego pałacu króla Asurbampala, ukazujący króla wraz ze świtą na polowa niu; Niniwa, druga połowa VII w. p.n.e. Alabaster, wys. 1,50 m. British Museum w Londynie. 13 Zawieszki w kształcie jeleni, znalezione w okolicach Amlasz' ok. 1000 r. p.n.e. Brąz, wys. 10 cm i 10,5 cm. Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. 14 Naczynie w kształcie byka, znalezione w okolicach Amlasz; ok. 1000 r. p.n.e. Glina, wys. 37 cm. Kolekcja Nasli Heeramaneck. 15 Toporek bojowy z Lurestanu; IX w. p.n.e. Brąz, dług. 19,5 cm. Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. 16 Ozdobne zakończenie szpili z przedstawieniem demona trzymającego dwa lwy; Lurestan, IX-VIII w. p.n.e. Brąz, wys. 13 cm. Luwr w Paryżu. 17 „Sztandar” przedstawiający wielogłowego demona; Lurestan, IX-VIII w. p.n.e. Brąz, wys. 21 cm. Luwr w Paryżu. 18 Splądrowany grób w jednej z nekropoli w Lurestanie. 19 Rekonstrukcja złotego pektorału ze skarbu z Ziwije; VIII-VII w. p.n.e. Dług. 36 cm. Muzeum Archeologiczne w Teheranie. 20 Stylizowane przedstawienie pantery. Z dawnej kolekcji złota syberyjskiego cara Piotra Wielkiego, koniec VII - początek VI w. p.n.e. Złoto, śred. 11 cm. Ermitaż w Leningradzie.
H Spis łluMtr icjl 21 Część sprzączki od pusa, nu której przedstawiono zwierzę funtastyczne atakujące konia. Z dawnej kolekcji złota syberyjskiego cara Piotra Wielkiego, IV III w. p.n.e. Złoto, dług. 12 cm. Ermitaż w Leningradzie. 22 Naczynie dekorowane scenami z życia Scytów. Kurhan Kul-Oba na Krymie, IV w. p.n.e. Złoto, wys. 13 cm. Ermitaż w Leningradzie. 23 Płytka w kształcie jelenia służąca do ozdoby puklerza. Kurhan Kul-Oba na Krymie, IV w. p.n.e. Złoto, dług. 31,5 cm. Ermitaż w Leningradzie. 24 Sprzączka od pasa z przedstawieniem dwóch pasących się koni; Ordos, IV-I w. p.n.e. Brąz, dług. 10 cm. British Museum w Londynie. 25 Ozdobna plakietka ze stylizowanym przedstawieniem wilka; Ordos, IV-I w. p.n.e. Brąz, dług. 10 cm. British Museum w Londynie. 26 Ozdobna plakietka przedstawiająca muła; Ordos, nie datowane. Srebro, dług. 14 cm. British Museum w Londynie. 27 Johan Gunnar Andersson z kolekcją neolitycznych naczyń chińskich. 28 Amfora malowana kultury Jangszao; Chiny, prowincja Pan-Szan, połowa III tys. p.n.e. Ceramika, wys. 47 cm. Musee Cemuschi w Paryżu. 29 Teksty wróżebne zapisane na kościach, tzw. kości smocze. Chiny, okolice Anjang, XIV-XII w. p.n.e. Muzeum Wschodnioazjatyckie w Sztokholmie. 30 Lord Elgin. British Museum w Londynie. 31 Łucznik z zachodniego przyczółka świątyni Afai na Eginie; koniec VIw. p.n.e. Marmur, wys. 1,04 m. Glyptoteka w Monachium. 32 Łucznik ze wschodniego przyczółka świątyni Afai na Eginie; ok. 490-480 r. p.n.e. Marmur, wys. 79 cm. Glyptoteka w Monachium. 33 Posąg Posejdona znaleziony w morzu koło przylądka Artemizjon; ok. 450 r. p.n.e. Brąz, wys. 2,09 m. Muzeum Narodowe w Atenach. Brązowa kopia tego posągu znajduje się również w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. 34 Metopa z południowego boku Partenonu, przedstawiająca walkę Lapity z Centaurem; Ateny, 448-442 r. p.n.e. Marmur, wys. 1,34 m. British Museum w Londynie. 35 Fragment południowego fryzu Partenonu, ukazujący młodzieńców prowadzących bydło ofiarne; Ateny, 442—438 r. p.n.e. Marmur, wys. 1,06 m. British Museum w Londynie. 36 Głowa konia z zaprzęgu Selene ze wschodniego przyczółka Partenonu. Ateny, 437-432 r. p.n.e. Marmur. British Museum w Londynie. 37 Fragment wschodniego fryzu ołtarza pergamońskiego z przedstawieniem grupy bóstw, ok. 180-160 r. p.n.e. Marmur, wys. 2,30 m. Pergamonmuseum w Berlinie wschodnim. 38 Posąg Apollina z Veii; Etruria, ok. 490 r. p.n.e. Terakota, wys. 1,75 m. Museo di Villa Giulia w Rzymie. 39 Posąg efeba z Selinuntu; południowa Italia, V w. p.n.e. Brąz, wys. 84 cm. Museo Civico di Castelvetrano. 40 Lustro etruskie ze sceną przedstawiającą Helenę, Turan i Dioskurów; Etruria, początek III w. p.n.e. Brąz, średnica 15 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Henryk Romanowski.. 41 Eros-Agon, brązowy posąg odkryty na dnie morza w zatoce Mahdia; Iw. p.n.e. Wys. 1,40 m. Musee National de Bardo w Tunisie. ILUSTRACJE KOLOROWE 1 Fragment papirusu mitologicznego Ta-hem-en-mut, tancerki boga Amona; Egipt, XXI dynastia (1085-935 r. p.n.e.); skrytka królewska w Deir el-Bahari. Dług. całości 1,25 m. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Zbigniew Kapuścik. 2 Wędzidło; Lurestan, VIII-VII w. p.n.e. Brąz, wys. 9 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Zbigniew Kapuścik. 3 Główka gryfa ze skarbu z Ziwije; VII w p.n.e. Złoto, wys. 7 cm. Muzeum Archeologiczne w Teheranie. 4 Dno czary sasanidzkiej z przedstawieniem króla Peroza (458-484 r.) polującego na muflony; Iran, V w. Złocone srebro, średnica 26 cm. Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. 5 Trójkątna aplikacja rytonu ozdobiona przedstawieniem uskrzydlonego lwa atakującego kozła; kurhan „Siedmiu Braci”, Kobań, V w. p.n.e. Złoto, wys. 10 cm. Ermitaż w Leningra dzie. 6 Głowa brązowego posągu młodzieńca, który znaleziono w morzu koło Maratonu; ok. 330-325 r. p.n.e.; wys. całości 1,30 m. Muzeum Narodowe w Atenach. 7 Kyatosz przedstawieniem walczących centaurów; Etruria, ok. 520 r. p.n.e. Ceramika, wys. 33 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Zbigniew Kapuścik. 8 Mozaika rzymska przedstawiająca personifikację lata; ruiny w Hamman el Oust koło Zaghuanu w Tunezji, IV w. Dług. boku 35 cm. Fot. Tomasz Łączyński.
WSTĘP „Grabież starożytności to drugi najstarszy zawód św iata” - powiedział kiedyś pewien archeolog i chociaż przede wszystkim chodziło mu o dowcipne powiedzonko, miał rację. Nic nie przemawia przeciwko przyjęciu tezy, że co najmniej jedna forma rabunkowych wykopalisk, a mianowicie grabież gro bów, jest tak samo dawna, jak pochówek w ziemi. Od czasu kiedy człowiek nie pozostawiał już zmarłego, aby uległ rozkładowi tam, gdzie umarł, odkąd uznano, że nadal należy on do rodzaju ludzkiego, odkąd w świadomości ludzi umarły pozostawał jak poprzednio człowiekiem i uznano, że tak przeobrażo ny człowiek żyje nadal odmiennym życiem, starano się wyposażyć go na dalszy byt. Jedną z form owego wyposażenia było złożenie go do ziemi i danie mu wszystkiego, czego będzie, jak sądzono, potrzebował w przyszłym życiu. W zasadzie były to przedmioty, których używał uprzednio. Umieszczone w ten sposób w ziemi trwałe dobra musiały z pewnością budzić pożądanie żywych. Ci, którzy tej żądzy ulegali wydobywając z ziemi własność zmarłego, na pewno nie byli jego bliskimi. Nie czynili też tego z pewnością jego współple- mieńcy. Nie ma żadnej podstawy do tego, aby przypuszczać, że działo się inaczej; grabież grobów jest z pewnością zajęciem prastarym. Tak samo dawna musi być druga forma rabunkowych wykopalisk .- poszukiwanie skarbów. Gdy tylko człowiek zaczął gromadzić dobra, musiał się również troszczyć o to, aby je chronić. Dla wszystkich dostatecznie trwałych dóbr najlepszym miejscem ukrycia jest ziemia. Nie ulega wątpliwości, że przedmioty w ten sposób trafiające do ziemi musiały także wzbudzać pożądliwość tych, przed którym i. miały być ukryte. Wykopaliska rabunkowe wywodzą się z tych dwóch form :grabieży grobów i poszukiwania skarbów. Obydwie te formy wciąż jeszcze istnieją w coraz bardziej poszerzającym się kręgu rabunkowych wykopalisk. Ciągle jeszcze groby są grabione, a skarbów szuka się i dziś jeszcze, chociaż zazwyczaj poszukiwacze nie wydobywają już przedmiotów mających bezpośrednią wartość, czy to użytkową, czy też z tego powodu, że są zrobione ze szlachet-
nych metali Wartość /.rabowanych flótlr jest dzisiaj raczej natury estetycznej lub też umownej. Przedmiot pochodzący ze starego grobu ma wartość tylko dlatego, że jest piękny lub za taki uchodzi, nieraz zaś jedynie ze względu na swój wiek; albo też jest cenny dlatego, że w kręgu zbieraczy panuje moda na posiadanie przedmiotów właśnie z tego regionu albo z tej epoki. Poza tym otwiera się również groby i poszukuje skarbów ze względu na ich wartość poznawczą dla rozjaśnienia historii ludzkości. To postępowanie jednak jest domeną archeologii, a nie wykopalisk rabunkowych. Czym jednakże są rabunkowe wykopaliska? Termin ten jest trudny do sprecyzowania, ponieważ brak definicji, która by obejmowała wszystkie jego aspekty. Jeżeli ma w nim być zawarta prastara grabież grobów i poszukiwanie skarbów, pominięty musi być aspekt wieku obiektów będących przedmiotem tej działalności. Nowoczesna definicja powinna usunąć na dalszy plan czyn ność kopania, gdyż przez pojęcie wykopalisk rabunkowych rozumie się nie tylko zagarnianie tego, co spoczywa w ziemi i jest bezprawnie wydobywane, ale także niszczenie i zabieranie zabytków znajdujących się na powierzchni ziemi. Trzeba by pominąć zatem prastarą grabież grobów i poszukiwanie skar bów. Nie chodziło przecież wtedy o zabytki, ale o rzeczy użytkowe. Jeżeli ograniczymy się do dzisiejszego, obiegowego pojęcia rabunkowych wykopa lisk, to definicja brzmiałaby: „Nieuprawnione przywłaszczanie świadectw przeszłości znajdujących się w ziemi i na jej powierzchni.” Wymaga przy tym wyjaśnienia zapożyczone z języka urzędowego słowo „nieuprawnione”, gdyż należy je rozumieć dwojako: „nieuprawnione” znaczy przede wszystkim „bez zezwolenia”. Aczkolwiek ustawy o licencjach na wykopaliska archeologiczne i o roszczeniach do własności znalezisk są stosunkowo niedawne, to jednak kopanie w poszukiwaniu antyków - odkąd powstało w ogóle pojęcie „antyków” - wiązało się przecież z zezwoleniem czy to władz lokalnych, czy też ludzi, którzy rościli sobie lub też faktycznie mieli prawo do władania ziemią kryjącą zabytki. Ktokolwiek kopie w poszukiwaniu antyków bez posiadania takiego zezwo lenia, dopuszcza się zatem kopania rabunkowego, jest rabusiem starożyt ności. Słowo „nieuprawnione” ma jednak jeszcze inne znaczenie. Może ono znaczyć: „bez fachowej kom petencji”.Zgodnie z tą wykładnią także ten kopie nieuprawniony, kto kopie - czy to z zezwoleniem, czy bez - nie mając odpowiedniego wykształcenia do wykonywania tej czynności. Jest on również kopaczem-rabusiem. Różnie można się zapatrywać na tę definicję. W każdym razie jest pewne, że archeologia określa jako dzikich kopaczy zarówno tych, którzy kopali albo kopią bez zezwolenia, jak i tych, którzy czynili to albo czynią bez niezbędnej wiedzy fachowej. Słusznie czy niesłusznie - to sprawa drugorzędna. Przy rozpatrywaniu przestępstwa labunkowych wykopalisk —a me ulega wątpliwości, że są one przestępstwem nasuwają się znów dwa dalsze aspekty sprawy: moralny i czasowy. Aspekt moralny pozwala rozróżnić tych, którzy kopią nieuprawnieni dla uzyskania zabytków będących przedmiotem ich pasji i zachwytu, i tych, którzy kopią albo polecają kopać w celach handlowych. Obydwie grupy są dzikimi kopaczami, tym pierwszym jednak przyznaje się niekiedy, aczkol wiek niechętnie, miano archeologów amatorów. Ta am atorska archeologia jest reliktem owych czasów poszukiwań i odkryć, kiedy każdy archeolog był w mniejszym czy większym stopniu amatorem i dyletantem, gdyż archeologia jako wiedza w ogóle wtedy nie istniała. Handlowe wykopaliska rabunkowe natom iast wywodzą się w prostej linii z poszukiwania skarbów i prastarego plądrowania grobów. Ich motyw jest jednoznaczny, i był taki we wszystkich epokach *- zysk materialny. Zabytek wykopany z ziemi albo odłamany z antycznych budowli jest dla handlarzy interesujący tylko z powodu pieniędzy, które przynosi. Naukowy punkt widzenia odgrywa o tyle jakąś rolę, o ile naukowa wartość przedmiotu może mieć wpływ na jego wartość m aterialną. Niemniej jednak nierzadko szermuje się dziś hasłem „w służbie wiedzy” dla usprawiedliwienia rabunkowych wykopalisk. Wydaje się, że w obecnym stanie rzeczy wykopaliska rabunkowe są nie do wykorzenienia, przynajmniej w tych regionach, z których antyki osiągają na rynkach międzynarodowych wysokie ceny. Od gustu kręgu kupujących zale ży, na co jest popyt na tych rynkach. Jeżeli zmieniają się gusty, rozkwitają nowe ośrodki rabunkowych wykopalisk, dawne zaś tracą na znaczeniu. A więc przypadek? Nie. Znacznie rzadziej przypadek, niż na ogół się przypuszcza. Moda nie powstaje samorzutnie (a jeśli nawet, to tylko w bardzo rzadkich wypadkach), modę się tworzy. Dotyczy to każdej mody, a więc również tej na antyki. Wprawdzie mogło coś w tej dziedzinie powstać przypadkiem, niekiedy twórca - jak by go można nazwać - być może nie myślał o stworzeniu nowej mody na antyki, a tym bardziej o powiązaniu z nią interesu, kiedy kierował wzrok zbieraczy na przedmioty pochodzące z okre ślonego obszaru albo epoki. Byłoby absurdem twierdzić, że Johann Joachim W inckelmann chciał stworzyć modę, kiedy jeszcze w pełni XVIII wieku ukazał światu zabytki antyku. Niemniej jednak uwielbienie Winckelmanna dla antyków stało się modą świata cywilizowanego i było jednym z powodów, że rabusie-handlarze i kolekcjonerzy-w niewiarygodny sposób splądrowali obszary świata starożytnego. Nie było przy tym jeszcze wtedy tej zróżnicowanej pajęczej sieci handlu antykami, dzięki której stwarza się nową modę na nowo odkryte zespoły znalezisk i wyróżniające się style zabytków, jeżeli dotychczas panująca moda nie zapewnia już dostatecznego popytu na oferowane towary. Nie można nie
zauważyć, że w czasie, gdy grozi spadek cen na modne przedmioty, gdyż dzięki usilnym staraniom kopaczy-rabusiów rynek jest nimi przesycony, zawsze pojawia się w świecie antyków nowa moda. Wprawdzie u podstaw sprawy jest znalezisko, jednakże to właśnie handel decyduje o tym, czy i kiedy ze znaleziska i zespołu znalezisk wyłoni się nowa moda. A może do tego dojść, gdyż w niektórych stronach św iata potęga handlu jest tak wielka, iż jest on w stanie przeszkodzić nawet naukowym wykopali skom na całych obszarach, jeżeli istnieje obawa, że mogłyby one przynieść szkodę interesom. Komercjalne wykopaliska rabunkowe są ściśle związane z handlem, od kiedy rabusie grobów i poszukiwacze skarbów pojęli, że wartość mają nie tylko metale szlachetne z dawnych czasów, ale wszystko, cokolwiek prze trwało w ziemi. Z tego, co wyżej powiedziano, wynika jasno, że dla handlowych wykopalisk aspekt czasu ma znaczenie tylko drugorzędne. Tym bardziej jednak musi być brany pod uwagę w archeologii amatorskiej. Tych, którzy kopią dziś z pasji i fascynacji archeologią, a nie spełniają wymogów fachowych, można nie bez racji określić jako kopaczy rabunkowych. Jeżeli się jednak spojrzy wstecz, nie można ich tak nazwać. Wszakże amatorzy kopali już przed stu pięćdziesięciu czy przed dwustu laty bez niezbędnej wiedzy fachowej, gdyby więc chcieć do nich przyłożyć miarę dzisiejszych czasów, byliby oni także rabusiami. Ale nauka, na której opiera się dziś nasze pojęcie „uprawniony”, w tamtych czasach jeszcze nie istniała. Co więcej, bez tych dzikich kopaczy, bez tych amatorów, dyletantów, dla których wiedza i przygoda jeszcze się identyfiko wały, nigdy nie byłoby archeologii. Byli oni chciwi i zarozumiali, heroiczni i kramarscy, polowali na antyki, jak się poluje na tygrysy, ale pomimo wszystko - albo może właśnie dlatego - byli prekursorami tej gałęzi wiedzy, która ich dziś zarówno heroizuje, jak i wyklina. Ale nie byłoby także archeologii bez owych małych bezimiennych rabusiów, którzy już przed stuleciami i przed tysiącleciami wydobywali stare przedmioty z grobów i przez to stale zmuszali ludzi do myślenia o przeszłości. Doprowadzili do tego, że człowiek zaczął mówić: „Żyjemy nie tylko od dziś, mamy także bogatą przeszłość.” O nich, o tych kopaczach-rabusiach, łowcach antyków i biedakach plądru jących groby, o handlarzach, intrygantach i kramarzach, o pionierach, wyso ko postawionych przem ytnikach i małych złodziejaszkach będzie mowa w tej książce - o wszystkich, którzy przyczynili się do tego, że dzisiaj istnieje nauka zwana archeologią. Będzie również mowa o ludziach dziś jeszcze grabiących to, co należy do nauki, o tych, którzy już nie są pionierami, ale tylko robią interesy, i to dobre interesy. EGIPT Wykopaliska rabunkowe lub raczej plądrowanie grobowców i poszuki wanie zakopanych skarbów to proceder, k tó ry -jak już wspominaliśmy - istniał zawsze i wszędzie, ale nigdzie na świecie zjawisko to nie przybrało takich rozmiarów jak w Egipcie. Nie jest to przypadek. W Egipcie na stosunkowo niewielkim obszarze złożono w ziemi więcej skarbów niż gdzie kolwiek indziej, gdyż w urodzajnej dolinie Nilu kwitła kultura, która prze trw ała nienaruszona przez trzy tysiące lat. A w czasie tych tysiącleci panowa ły zupełnie specyficzne wyobrażenia o życiu w zaświatach i dlatego niezmie rzone skarby składano w grobowcach zmarłych królów, dostojników i moż nych państwa egipskiego. Wydobywać te skarby - jakaż to pokusa dla ludzi żyjących, współczesnych i potomków! Nic dziwnego, że wykopaliska rabunkowe w swojej pozbawionej pietyzmu formie grabieży grobowców mają w Egipcie prastarą tradycję. Do grobowców królów włamywano się i obrabowywano je od najdawniejszych czasów, można powiedzieć: zawsze; potęga faraonów musiała stale kapitulować przed przebiegłością rabusiów grobów. Plaga grabienia grobów nie omijała również najwyższych sfer urzędniczych. Nie zdarzało się, aby gdy mumia królewska została pochowana, natychm iast nie znaleźli się zdrajcy, którzy wydawali tajemnice grobowca, oraz łupieżcy, zabierający zmarłemu królowi jego skar by. Piramidy nie zapewniały ochrony przed rabusiami. Skalne groby w Doli nie Królów, w której pierwszy był pochowany Totmes I, nie zapewniały jej również, chociaż nieraz zbiorowe groby, do których później przenoszono mumie królewskie, pozostawały długo nie odkryte. Słynna stała się historia obrabowania grobowca królowej Hetep-heres, żony Snofru i matki Cheopsa. Z powodu tej grabieży w pięć i pół tysiąca lat później jeden z egiptologów doznał najprzykrzejszego rozczarowania w swo im życiu.
Ekipa wykopaliskowa C a o r ^ a Reisnera odkryła w lutym 1!>25 roku podziemny grobowiec Hetep-heres w pobliżu piramidy Cheopsa. Grób wyda wał się nie naruszony i został z drobiazgową dokładnością zbadany i opróż niony pod kierunkiem Reisnera; prace trw ały od stycznia do grudnia 1926 roku. Sarkofag jednak, znajdujący się w komorze grobowej, miał być otwo rzony dopiero w obecności znakomitych osobistości. Odbyło się to 3 lutego 1927 roku. Minister, wysocy urzędnicy, dyplomaci i uczeni zostali jeden po drugim spuszczeni do grobowca za pomocą dźwigu i zebrali się w grobowej komorze królowej. Goście w napięciu siedzieli na taboretach i skrzyniach lub stali wzdłuż południowej ściany komory. Sprowadzono dwa dźwigi, aby podnieść ciężką pokrywę kamiennego sarkofagu. Można sobie wyobrazić dumę i niecierpliwość Reisnera, gdy trzech z jego współpracowników zaczęło powoli uruchamiać dźwigi. Jakież skarby będzie można zaraz ujrzeć, na trop jakich tajemnic natrafić! Oczy wszystkich były zwrócone na pokrywę sarkofagu. Unosiła się powoli, cal po calu, z cichym trzaskiem złamało się pięć pieczęci, które ponad pięć tysięcy lat pozostawały nie naruszone. Reisner sam opisuje to, co nastąpiło: „Zobaczyliśmy wewnę trzne ściany sarkofagu, powoli ukazujące się w polu widzenia i z sekundy na sekundę coraz głębiej zaglądaliśmy do wnętrza. Stało się niebawem oczywis te, że nie ma tam żadnej wewnętrznej skrzyni trumiennej. W końcu po dziesięciu m inutach przekonaliśmy się, że sarkofag jest pusty i tak czysty, jak w dniu, w którym został wykonany...” Jak mogło się to stać? Można sobie wyobrazić, że Reisner szukał wyjaśnie nia swego największego życiowego rozczarowania, i wydaje się, że genialny uczony je znalazł. Rabusie grobów nie mogli opróżnić sarkofagu po otworze niu grobowca przez ekipę Reisnera. Teren wykopalisk był na to zbyt dobrze strzeżony. Widocznie ci, którzy przeszkodzili sukcesowi uczonego, byli tu o kilka tysięcy lat wcześniej. Już przy opróżnianiu nie naruszonego grobu kopiący zauważyli, w jakim pośpiechu pracowali robotnicy i inżynierowie sprzed około pięciu i pół tysiąca lat. Szyb był źle wyprowadzony, tu i ówdzie znajdowały się narzędzia miedziane, pozostawione przez starożytnych robotników. Widocznie z pocho waniem w tym miejscu królowej bardzo się spieszono. Reisner przypuszczał więc, że przed pięciu i pół tysiącem lat zdarzyło się, co następuje: Hetep-heres była wdówą, gdy zmarła. Faraonem był wówczas jej syn, Cheops. Można to wnioskować z faktu, że na przedmiotach w grobie Hetep-heres znajdowała się pieczęć Cheopsa. Syn polecił pochować m atkę w piramidzie, którą dla niej przygotowano. Piram ida ta stała w Dahszur, blisko piram idy jej męża, Snofru, ojca Cheopsa. Być może była tą, którą uczeni nazywają dzisiaj „czerwoną piram idą”. Zaledwie jednak królowa została pochowana, przytra fiło się jej to, co wówczas przytrafiało się wielu możnym zmarłym. Rabusie grobów wdarli się do jej piramidy, otworzyli sarkofag i wyjęli mumię bogato wyposażoną w klejnoty. Prawdopodobnie intruzi zostali spłoszeni. Uciekli i reszta wyposażenia grobowca pozostała nie naruszona. Zawiadomiono króla o tym wydarzeniu, nikt jednak nie miał zapewne odwagi wyznać „bogu”, że mumia jego matki została wykradziona. Cheops prawdopodobnie sądził, że rabusiów w porę odpędzono, wydał więc rozkaz, aby zbudować jego matce inne miejsce spoczynku, w pobliżu piramidy, którą polecił przygotować dla siebie. Tutaj grób matki faraona mógł być lepiej strzeżony niż na dalej położonym cmentarzu, gdzie znajdował się grób jego ojca. Rozkaz króla wykonano i w wielkim pośpiechu przygotowano podziemny szyb grobowy dla królewskiej matki. Pośpiech urzędników był zrozumiały: chcieli uniknąć wykrycia prawdy przez Cheopsa. Nie powinien się on bowiem nigdy dowiedzieć, że sarkofag, który po raz drugi miał być złożony do grobowca, jest próżny. Tak więc do grobu złożono pusty sarkofag i rabunek pozostał tajemnicą aż do czasu, kiedy ekipa Reisnera natknęła się w 1925 roku na podziemny grób Hetep-heres. Znaleziono tylko wnętrzności królowej, starannie przechowane, jak wymagał zwyczaj, w osobnej kasecie w ścianie. Teoria, którą w związku ze znaleziskiem wysnuł Reisner, ma pozory wiarygodności, chociaż na zawsze pozostanie tylko hipotezą. Faktem jest jedynie, że w sarkofagu Hetep-heres mumii nie było. Widzimy więc, że już w połowie III tysiąclecia p.n.e. zmarli królowie i królowe nie byli bezpieczni od rabusiów grobów, chociaż władcy i dostojnicy dokładali wszelkich starań,, aby dojścia do swoich komór grobowych masko wać i wszystkimi możliwymi sposobami wprowadzać w błąd rabusiów. Jak starannie Amenemhet III (1798-1790 r. p.n.e.), budując piramidę, w której miała być złożona jego mumia, obmyślił sposób wyprowadzenia w pole grabieżców, opisuje Flinders Petrie. Wejście do wewnętrznych korytarzy i komór znajdowało się od strony południowej, na poziomie podstawy piramidy. Schody prowadziły w dół do komory, która wydawała się nie mieć żadnego wyjścia, jej strop stanowiła jednak opuszczona płyta. Po jej przebiciu przechodziło się do dalszej komory. Z niej wiódł na wschód korytarz, który, zamknięty drewnianymi drzwiami, prowadził do dalszej komory. Ta również miała opuszczoną płytę w stropie, ale uwagę intruza przyciągał korytarz, który był szczelnie zawalony kamie niami. Budowniczowie dobrze to obmyślili. Rabusie, którzy już tysiące lat przed Petrie’em wdarli się do piramidy, przypuszczając, że droga do właści wej komory grobowTej wiedzie tym zablokowanym korytarzem, przedarli się nim, ale korytarz prowadził donikąd. W końcu odkryli w pułapie opuszczoną płytę. Przejście prowadziło do dalszej komory. Z niej biegł korytarz na zachód do dwóch szybów, które wyglądały, jakby prowadziły do komory grobowej,
mnóstwo kamieni, którymi komora była wypełniona, dotarli w końcu koryta rzem do szybów, wykonanych jedynie w celu zmylenia. Jednak nie zrezygno wali. Odkryli wreszcie wykop w posadzce komory, który, chociaż całkowicie wypełniony kamieniami, rzeczywiście stanowił upragnione przejście do ko mory grobowej; kończył się jednak nie wejściem, ale masywnym murem. Do komory trzeba się było przedostawać znowu przez pułap. Właz był zamknięty ogromnym blokiem kamiennym. Ten twardy jak szkło piaskowiec nie po wstrzymał jednak intruzów. Wybili otwór i w ten sposób dostali się do królewskiego grobowca. Petrie, który szedł drogą rabusiów, przedostał się do komory grobowej również przez ową dziurę, którą poszerzył, i znalazł tam między innymi naczynie z imieniem Amenemheta III. W ten sposób uzyskał dowód, że dostał się do piramidy właśnie tego króla. AKTA PROCESOWE W HIEROGLIFACH Królowie zaniechali później wznoszenia wspaniałych budowli grobowych, aby nie przyciągać rabusiów. Nakazywali składać swoje mumie w grobow cach skalnych w Dolinie Królów. Pierwszy został tam pochowany Tot- mes I z XVIII dynastii; jednak również te miejsca pochówku nie uchowały się przed rabusiami. Ramzes XI był ostatnim, który nakazał przygotować tam dla siebie grób, jednak prac nie zakończono, a króla pochowano gdzie indziej. Uczyniono to celowo, gdyż za panowania ostatnich Ramessydów rabusie grobów poczynali sobie wyjątkowo bezczelnie. Władza państwowa była słaba, a urzędnicy przekupni. W czasach XX dynastii musiały istnieć dobrze zorganizowane bandy rabusiów grobów, w mniejszym czy większym stopniu kryte przez urzędników, wzajemnie zaciekle się zwalczających. Wynika to z treści papirusu Abbott, który sam jest dowodem grabieży grobów. Doku ment ten, będący aktem sądowym z procesu o obrabowywanie grobowców, został znaleziony w pobliżu Teb w pierwszej połowie XIX wieku. Gdzie - nie wiadomo i nigdy nie będzie wiadomo. Znaleźli go rabusie grobów, a następnie papirus, mający 2,18 metra długości, trafił do Kairu. Wylądował u zbieracza starożytności nazwiskiem A.C. Harris, który sprzedał go Henry’emu Abbotto- wi. Ten znowu sprzedał go w roku 1857 British Museum, gdzie się znajduje po dzień (izi iojszy. Na papirusie została spisana w Tebach w czasie panowania XX dynastii liis*oria pewnej grabieży grobów. Sprawa wydarzyła się między 18 a 21 dniem 1; zeciego miesiąca pory wylewu, w szesnastym roku panowania Ramzesa IX. Teby - czytamy w tekśc ie papirusu - obiegały pogłoski o dokonanych w mieście umarłych wielkie!. bunkach. Burmistrz Tob. niejaki Peser, |*i «*»*•*«»»n zawiadomił o tych wydarzeniach odpowiednie władze. My wyjaśnić sprawę, powołano komisję pod przewodnictwem zarządcy nekropoli, Pewero. Miała ona przeprowadzić śledztwo na terenie miasta umarłych. W zachodniej dzielnicy Teb dokonano rzeczywiście inspekcji grobów królewskich z XI, XVII i XVIII dynastii. Protokół komisji stwierdził, że dziewięć królew skich grobowców znaleziono w stanie nie naruszonym, a tylko jeden był otwarty. Zbadano również grób Arnenhotepa I i stwierdzono, że nie był naruszony. Jednakże o nim właśnie, jako o zbezczeszczonym, mówił Peser w swoim doniesieniu. Pewero zawiadamiał natomiast, że z czterech grobów „śpiewa czek boga Amona” dwa były otwarte. Wszystkie groby mniej znanych ludzi były obrabowane. Do protokołu dołączył Pewero imienną listę zatrzymanych złodziei. Burmistrzowi Peserowi nie powiodło się z jego raportem. Gdy wezyr postanowił sam zbadać groby królowych, matek królewskich i dzieci królew skich w Dolinie Królowych, sprawa Pesera nie wyglądała najlepiej. Wszystkie pieczęcie na grobach były nie naruszone. Dla zadokumentowania, że wszyst ko jest w porządku, wyruszył demonstracyjny pochód, składający się z urzęd ników, inspektorów i pracowników miasta umarłych, do Teb, siedziby Pesera. Fakt ten rozgniewał go, oznajmił więc, że zna bardzo dokładnie szkody w mieście umarłych, a są one znacznie większe, niż przedstawili to badający urzędnicy. Oświadczenie burmistrza przekazano przewodniczącemu komisji, Pewero- wi. Ten, nie zwlekając, napisał 20 dnia list do wezyra, w którym o wszystkim go zawiadamiał. Prawdopodobnie chciał skłonić wezyra do podjęcia ostrych kroków przeciw Peserowi. Istotnie wezyr wykorzystał posiedzenie wysokiego sądu dworskiego, któremu Peser podlegał, aby zająć wobec niego stanowisko. Jak skończył się spór pomiędzy Peserem i Pewero sprzed około trzech tysięcy lat, nigdy się nie dowiemy, gdyż w tym miejscu papirus Abbott się urywa. Ta sama historia grabieży grobów z czasów panowania XX dynastii - a była to tylko jedna z wielu - stanowi również treść innego papirusu pochodzącego z okolic Teb. Uczeni przypuszczają, że oba papirusy napisał ten sam człowiek. Historia znalezienia owego drugiego papirusu nie jest w żaden sposób do wytłumaczenia, jeśli się nie uwzględni współdziałania rabusiów grobów, i z tego powodu należy do najbardziej sensacyjnych w dziedzinie egiptologii. Można ją porównać jedynie do historii odnalezienia asyryjskiego opisu potopu, którego drugiej części szukał w Niniwie George Sm ith i w końcu ją znalazł. Papirus Amherst, nazwany imieniem swojego poprzedniego właściciela, lorda Amhersta, był niekompletny. Zachowała się tylko dolna połowa tego dokumentu z czasów XX dynastii i nikt nie liczył na to, by kiedykolwiek odszukano górną część owego aktu o grabieży grobowców. Została ona jednak
20 H;«ipi odnaleziona, i to - w przeciwieństwie do drugiej połowy opisu potopu - dzięki przypadkowi. W czasie gdy późniejszy król Belgów, Leopold II, był jeszcze księciem Brabancji, przedsięwziął on dwie podróże do Egiptu. Jedną w roku 1854 i drugą w osiem lat później, tuż przed wstąpieniem na tron. Niektóre pamiątki, które belgijski następca tronu przywiózł z Egiptu, były prawdziwie cenne. Prywatne zbiory dworu belgijskiego, zawierające również egipskie eksponaty, zostały w roku 1936 przekazane Musees Royaux d ’Art et d ’Histoire w Brukseli, a zabytki zbadano naukowo. Między innymi znajdował się tam drewniany posąg egipski. Dyrektor muzeum Jean Capart badał go osobiście. Znalazł w nim puste miejsce, z którego wystawała lniana tkanina. Gdy uczony wyciągnął szmatkę, odkrył doskonale zachowany papirus. I, o dziwo, nieba wem okazało się, że jest to brakująca część papirusu Amherst dotyczącego grabieży grobów. Część tę nazwano papirusem Leopolda II. Sądząc po dacie tego papirusu, nie ma żadnej wątpliwości co do tego, że opisuje on tę samą historię grabieży grobowców, co papirus Abbott. Nosi bowiem datę: „dnia 23 trzeciego miesiąca pory wylewu, w szesnastym roku panowania Ramzesa IX.” Papirus Abbott ukazuje, przynajmniej w tej części, która się zachowała, można powiedzieć backgroundstory* procesu złodziei grobowców w tamtych czasach. Obecnie zaś kompletny papirus Amherst zawiera protokół przyznania się do winy rabusiów, którzy obrabowali grób króla Sebekemsafa. Dokładnie tak samo jak przed obecnymi sądami, rabusie musieli przed ówczesnym sądem zeznać, w jaki sposób wdarli się do grobu, jak obrabowali mumie królewskie i zniszczyli trumny: „Otworzyliśmy sarkofagi i znajdujące się w nich trum ny i znaleźliśmy czcigodną mumię tego króla wyposażoną w zakrzywiony miecz. Miał on na szyi wielką liczbę amuletów i złotych ozdób, a na głowie złoty diadem. Czcigodna mumia króla cała była powleczona złotem, a jego trumny były wewnątrz i z zewnątrz ozdobione złotem i srebrem oraz wysadzane drogocen nymi, szlachetnymi kamieniami. Zabraliśmy złoto, znajdujące się na czcigod nej mumii tego boga, razem z amuletami i klejnotami, które miał na szyi, jak również złoto z trumien, w których spoczywał. I znaleźliśmy królową pocho waną tak samo. Zabraliśmy tąkże wszystko, co przy niej znaleźliśmy, i podło żyliśmy ogień pod ich trumny. Wzięliśmy wyposażenie, które przy nich znaleźliśmy, składające się z przedmiotów ze złota, srebra i brązu, i podzieli liśmy między sobą. I podzieliliśmy złoto, które znaleźliśmy przy tych dwojgu bogach, na osiem części.” Mimo głębokiej czci, z jaką oskarżeni mówili o zbezczeszczonej mumii króla-boga, protokół sądu ukazuje brak skrupułów, z jakim rabusie grobów postępowali w owych czasach. Przedstawiony w papirusie Abbott spór * Tło (przyp. red.) Aktu pmewmwr w hlrroglifurh 21 między dwoma dostojnikami wskazuje wyraźnie, że ówcześni wysocy urzęd nicy także nie mieli czystych rąk, jeśli chodzi o grabież grobów.* Nie bali się ani ciężkich kar za świętokradztwo, grożących im w życiu doczesnym, ani czekających na nich kar w zaświatach, o czym uprzedzano świętokradców w napisach na widocznych miejscach w grobowcach. W tych napisach niektórzy posiadacze grobów wzywali zakłócających ich spokój przed sąd boski, inni obrzucali świętokradców straszliwymi przekleństwami. Żądza złota była jednak przemożna. Strach przed karam i w zaświatach niewiele się zapewne różnił od owego przyjemnego zabobonnego dreszczyku, którego doznali ludzie w oświeconej Europie, gdy zmarli dwaj odkrywcy nie tkniętego dotąd grobu Tutanchamona. Świat nowożytny prześcigał się wów czas w przejmujących opowieściach o ciemnych siłach, które ukarały lorda Carnarvona i Howarda Cartera za świętokradczy czyn otwarcia grobu. Lord Carnarvon finansował wykopaliska, Carter je prowadził. Ten ostatni sześć lat poszukiwał grobu i znalazł go 26 listopada 1922 roku. Wkrótce potem Carnarvon zmarł z powodu ciężkiej choroby serca - śmiercią naturalną. Przepowiedzieli mu ją lekarze w Anglii, jeśli ów fanatyczny Anglik odważy się raz jeszcze pojechać do morderczego klim atu Egiptu. Lord Carnarvon poje chał jednak i tam zmarł. Howard Carter stracił życie w kilkanaście lat później w wypadku samochodowym. Trzeba mieć wiele fantazji, żeby poważnie uwierzyć, że boscy królowie egipscy użyli siły koni mechanicznych dla wywarcia zemsty. Ale Europa w to uwierzyła. Rabusie grobów sprzed tysiącleci widocznie mniej się przejmowali tego rodzaju historiami o nadprzyrodzonych mocach. Od rabowania pożądanego szlachetnego kruszcu nie powstrzymywała ich ani monumentalność piramid, ani skrytki w Dolinie Królów, ani zaklęcia zmarłych, ani ciężkie kary grożące za życia. Zdano sobie z tego sprawę w końcu również i w Egipcie. W ielokrotnie mumie władców w oficjalny sposób wyjmowano z grobów i przenoszono, ale królowie i w ten sposób nie wygrywali wyścigu z rabusiami. W końcu zebrano mumie i pochowano je w kilku pieczarach. Jeden ze znaczniejszych takich masowych pochówków znajdował się w szybie grobo wym w Deir el-Bahari, poza obrębem Doliny Królów. Tutaj wreszcie prze trwały mumie królewskie - nie naruszone zarówno przez ówczesnych rabu siów grobów, jak i grabieżców z następnych wieków i tysiącleci - aż do chwili, kiedy je odkryto. W końcu lat siedemdziesiątych XIX stulecia pojawiły się w handlu przedmioty z imionami królów i pojedyncze mumie. Grabieżcy grobów znaleźli wówczas również i ten szyb i zaczęli go opróżniać. Walka archeologów z owymi grabieżcami jest historią samą w sobie, którą przedsta wię później. * Z treści protokołu wynika w dodatku, że mimo udowodnionej winy oskarżonych uniewin niono (przyp. tłum ).
Tl Ktfipt Najpierw powróćmy do starożytnego Egiptu i jego łupieżców cmentarzy. W późniejszych czasach również i sami władcy nie bali się plądrować grobowców swoich poprzedników, gdy kasa państwowa i pryw atna szkatuła były puste. Macedoński ród Ptolemeuszów panujący w Egipcie nie przejmo wał się, podobnie jak pospolici rabusie, klątwami królestwa zmarłych. Ptole meusz XI kazał, na przykład, otworzyć i obrabować grób, który uchodził za miejsce spoczynku Aleksandra Wielkiego, a ostatnia potomkini tej dynastii, Kleopatra, bez żadnych skrupułów zawładnęła wszystkimi skarbam i swoich zmarłych poprzedników na tronie faraonów, jakie tylko mogła zagarnąć. Wiedza o skarbach, które kryła ziemia, skały i piaski pustynne, przetrwała stulecia i tysiąclecia. Ojciec przekazywał ją synowi, a tu i ówdzie skarby istotnie znajdowano. Wieści, pragnienia, legendy i domysły przeplatały się z tajemnicami o skarbach i cudownych metodach ich szukania - tak samo tu, jak wszędzie na świecie. U arabskich pisarzy średniowiecznych, jak wykazał A. Hatir, coraz to natrafiam y na wzmianki o poszukiwaczach skarbów w Egipcie. Ibn Chaldun (zm. w 1406 r.) pisał na przykład, że mieszkańcy ważniejszych miast prowincji Afryki byli przekonani, iż Frankowie, którzy zamieszkiwali te tereny, zanim zostali pokonani przez muzułmanów, zakopali swoje skarby w ziemi. Miejsca, w których te skarby leżą, miały być opisane w pewnych księgach, aby o nich nie zapomniano aż do chwili, gdy można je będzie wydobyć. i Wzmianki o skarbach i magicznych księgach w literaturze arabskiej XV wieku dotyczą nie tylko Egiptu. Wiadomo na przykład, że w Fezie, w Maroku, istnieli poszukiwacze skarbów, którzy posiadali takie księgi. Zawierały one informacje o skarbach, które pozostawili Rzymianie w czasie swojej ucieczki. Jednak magiczna moc zaw arta w owych księgach nie pozwalała poszukiwa czom posiąść skarbów. O zakopanych skarbach pisze również Makrizi (zm. w 1442 r.). Zostały jakoby założone księgi magiczne, w których opisano dokładnie miejsce i wskazano sposoby, jak można je znaleźć. Księgi były przechowywane w Toledo i stam tąd przewiezione do kościoła w Konstantynopolu. W innym znowu miejscu jest podane, że odkryto księgi, w których mają się znajdować wiadomości o skarbach królów Grecji, Chaldei i Egiptu; księgi te zostały zdeponowane w owym kościele. Każdemu ze sług kościoła powierzono po jednej karcie. Masudi, inny pisarz arabski z X wieku, potwierdza istnienie magicznych ksiąg. Co więcej, informuje o kopaniu, które za czasów Al-Ichszid Mohamme da ben Raghadi prowadzono według wskazówek takiej księgi w pobliżu jednej z piramid. Dało ono wyniki, które wywołały sensację. Nawet oczy posągów, mówiono, były wykonane z najróżnorodniejszych szlach tnych kamieni, jak rubiny, szmaragdy, lapis-lazuli, turkusy, a niektóre posągi miały A Kin p rw m iiw r w m m iy iiiiic n mieć twarze ze złota lub srebra. Ten sam pisarz opowiuda, że władcy z tej epoki uważali, iż mają prawo wydobywać z ziemi skarby poprzednich królów i dostojników. Masudi informuje, że również kalif Al-Mamun, syn Haruna ar-Raszida, przybywszy do Egiptu w 820 roku chciał zburzyć piram idę Cheopsa. Powie dziano kalifowi, że jest to niemożliwe, ale on upierał się przy swoim, w piramidzie zrobiono więc wyłom. Użyto w tym celu ognia, kwasu i łomów. Kaisi (XII wiek) pisze, że Al-Mamun polecił otworzyć największą piramidę naprzeciwko starego Kairu; odkryto w niej duże sklepione pomieszczenie, gdzie znaleziono malachitowy posąg człowieka, który dostarczono Al-Mamu- nowi. W jednym sarkofagu miało leżeć ludzkie ciało, ubrane w pancerz ze złota ozdobiony klejnotami. Na jego piersi spoczywała drogocenna szabla, a na głowie znajdował się rubin, który błyszczał jak płomień. Inni pisarze arabscy stwierdzają natomiast, że Al-Mamun kazał otworzyć piramidę i istotnie znalazł tam sarkofag ze zwłokami, ale bez żadnych kosztowności. Jak widzimy, doniesienia średniowiecznych pisarzy arabskich o wynikach grabieży kalifa Al-Mamuna są sprzeczne. Prawdopodobnie Al-Mamun nic nie znalazł, gdyż już Strabon pisał na przełomie naszej ery, że w piramidzie Cheopsa znajduje się kamień, który można podnieść; za nim korytarz prowa dził do sarkofagu wewnątrz piramidy. Jest rzeczą niemożliwą, żeby za czasów Strabona w sarkofagu znajdowały się jeszcze jakieś kosztowności. Podróżnicy z końca XVI stulecia znaleźli inne, fantastyczne wytłumaczenie w związku z pustym sarkofagiem w piramidzie Cheopsa. Przypuszczali, że piramidę kazał zbudować dla siebie właśnie ów faraon, który ścigał Żydów przez Morze Czerwone. Ponieważ jednak zginął w Morzu Czerwonym, trum na jego pozostała pusta. Abd el-Latif (zm. w 1231 r.) donosi, że bardzo wielu ludzi żyło z przekopy wania cmentarzy, z których zabierali wszystko, co tylko znajdowali w artoś ciowego lub przydatnego. Rabunkowe wykopaliska czy też plądrowanie grobów (do tego się bowiem w przeważającej mierze sprowadzały) uchodziło za zupełnie zwykłe rzemio sło. Świadczy o tym wzmianka IbnChalduna. gdy nakładano podatki grunto we i na różne gałęzie rzemiosła, opodatkowano również rzemiosło poszukiwa nia skarbów. Szukanie skarbów było bowiem prawnie uznanym zawodem, z którego można było żyć. Również i w późniejszych czasach. Podróżnik Johann Michael Vansleb (lub Wansleben, ur. w 1635 r.) podał, że w roku 1664 widział w Aleksandrii prosto stojącą kolumnę Pompejusza. Gdy w osiem lat potem ponownie odwiedził Aleksandrię, kolumna ta była pochylona. Vansleb wy wnioskował z tego, że poszukiwacze skarbów musieli podkopać jej podstawę.
ZACZYNA SIĘ WYPRZEDAŻ Za czasów Vansleba jednak już od dawna nie tylko mieszkańcy Egiptu usiłowali zawładnąć skarbami z poprzednich tysiącleci. W okresie Renesansu obudziło się zainteresowanie starożytnością i w ogóle przeszłością oraz dalekimi krajami. W związku z tym wzrastało zainteresowanie przedmiotami z rcpnionych epok i odległych krain. Wszelako wyprzedaż na Wschodzie zaczęła się dopiero od połowy XVII wieku. Wtedy to właśnie osiągnęła znaczne rozmiary. Przede wszystkim u możnych Europy obudziła się chęć zapełnienia swoich bibliotek manuskryptami ze Wschodu. Zgromadzono wówczas niezmierzone skarby z tej dziedziny. Zainteresowanie zbieraczy wzbudziły także monety i medale, a wreszcie starożytności wszelkiego rodza ju. Zbierali królowie, jak Ludwik XIV i Ludwik XV, ale również ministrowie i kardynałowie wysyłali na Wschód swoich agentów, w owych czasach przeważnie wykształconych duchownych, ze zleceniem przywiezienia wszys tkiego, co tylko da się zdobyć. Kardynał Mazzarini, na przykład, ulokował^ w 1643 roku swoją bibliotekę w Hotel Tuboeuf. Wkrótce potem, 9 grudnia 1643 roku, wysłał on do Jean de la Haye’a, ambasadora francuskiego przy Wysokiej Porcie, list, w którym wzywał ambasadora, aby zbierał dla niego zabytki na Wschodzie: „Jestem pewien, Monsieur, że nie odmówi mi Pan pomocy, o którą proszę, aby zadowolić moją namiętność i zaopatrzyć mą bibliotekę w rzadkie księgi. To upoważnia mnie do wzięcia pióra, aby prosić tak usilnie, jak tylko można, żeby tam, gdzie się Pan zatrzyma, postarał się Pan zakupić, co tylko będzie można znaleźć dobrego i rzadkiego, w jakimkol wiek by to'było języku...” De la Haye wykazał wielką zręczność w zbieraniu starych manuskryptów. Zlecił je zbierać wszędzie, gdzie tylko można je było znaleźć, w klasztorach i zbiorach prywatnych. Jednym z jego najlepszych zbieraczy był grecki ksiądz Athanase Rhetor. Przy jego pomocy również Haye założył sobie prywatny zbiór. Ale tak jak ówczesnym możnym obojętne były metody ich zbieraczy, tak samo lekceważyli i samych zbieraczy. Grek dostarczył sto piętnaście manuskryptów, ale nie zapłacono mu za nie; natarczywe listy pozostawały bez odpowiedzi. Athanase Rhetor zmarł w końcu, nie otrzymawszy swoich pieniędzy. Wkrótce potem poszukiwanie m anuskryptów i starożytności zaczęto pro wadzić w sposób systematyczny. Gdy podróżnik Laisne w 1670 roku po raz drugi sam udawał się na Wschód, jego poprzedni towarzysz wyprawy, Monceaux, dał mu dokładną m arszrutę podróży. Na wielu jej stronach były wskazówki, gdzie jest coś do znalezienia, co jest już do kupienia, a co jeszcze nie, ale w przyszłości prawdopodobnie będzie, i tak dalej. Ta lista miejscowoś ci i przedmiotów obejmowała wszystko, co przedstawiało wartość dla zbiera czy, począwszy od reliefów aż do manuskryptów. «.«»• • »tlłl Rl«j Vansleb również należał do tych, którzy na zlecenie Ludwika XIV pojechali na Wschód na połów starożytności. Jego pierwsza podróż w roku 1664 była krótka, druga w 1672-1673 dłuższa i bardzo owocna. Instrukcja, którą otrzymał Vansleb 17 marca 1671 roku, rzuca światło na cel jego wyjazdu: „Najpilniejszym życzeniem króla w związku z podróżą, którą kazał odbyć Panu Vanslebowi na Wschód, jest, aby znalazł on tam możliwie dużo wartościowych m anuskryptów i antycznych medali oraz przesłał je do jego biblioteki... Gdyby poza tym odkrył w ruinach posągi i reliefy dłuta dobrych mistrzów7, ma on [Vansleb] postarać się je zdobyć i przekazać swoim pośrednikom, aby je tutaj przesłali.” Vansleb, który z takimi poleceniami przyjechał do Egiptu, nie powinien był się dziwić, że on i jemu podobni byli niechętnie widziani przez miejscowych poszukiwaczy skarbów7. Uważali oni przecież, że wszystko, co leży w ich ziemi ojczystej, stanowi ich własność - nie bez słuszności, jak byśmy dzisiaj powiedzieli. Gdy gorliwość konsulów i ich agentów na Wschodzie i w Grecji osłabła, a potok m anuskryptów i innych rarytasów napływać zaczął wolniej, przypo minano opieszałym zbieraczom o ich obowiązku wobec korony francuskiej i biblioteki królewskiej. Ówczesny dyrektor Bibliotheąue du Roi 29 listopada 1672 roku wysłał na przykład pismo okólne do konsulów w Lewancie, przypominające im, aby nie ustawali w swojej gorliwości. W ostatnich dziesięcioleciach XVII wieku coraz bardziej wzrastało rów nież zainteresowanie innymi osobliwościami, jak na przykład mumiami egip skimi. Można to wnioskować z instrukcji, która została wydana ojcu Borie 12 września 1673 roku w związku z jego podróżą na Wschód: „Egipt jest miej scem, w którym znajduje się wiele osobliwości. O. Borie zadba o to, aby zaopatrzyć się tam w jak największą ich ilość... Poza tym ma on tam szukać ładnych mumii różnej wielkości, bożków, płaskorzeźbionych kamieni i meda li, kiedy, jeśli to będzie możliwe, przeprowadzi wykopaliska z pomocą Agi, który będzie mu towarzyszyć.” Paul Lucas, inny podróżnik z owych czasów, handlował szlachetnymi kamieniami i był znawcą starożytności. Swoją ostatnią podróż na Wschód odbył w roku 1714, również w czasie panowania i na zlecenie Ludwika XIV. Lucas otrzymał dokładne instrukcje z wykazem przedmiotów, które miał dostarczyć do zbiorów królewskich. Między innymi w zleceniu brano pod uwagę otwarcie piramidy. Same instrukcje brzmią raczej jak rozkazy wyda wane niewolnikowi niż jak zlecenie dla podróżnika: „Pan Paul Lucas uda się do świątyni Jowisza Amona. Dostarczy dokładny opis i zbierze wszystko, co odkryje z osobliwości. Potem uda się do świątyni Jowisza w Górnym Egipcie/ aby zwiedzić ruiny Teb, jak również zabytki starożytności położone w pobliżu jeziora Moeris oraz dohi Carona lub labi rynt. Zrobi również, co będzie w jego mocy, aby otworzyć piramidy...”
KUipI211 Myśl o otwarciu piramid nurtowała europejskich grabieżców starożytności i ich bogatych zleceniodawców. Le Maire, konsul francuski w Egipcie, pisał 17 listopada 1716 roku do ówczesnego ministra: „Pozwolenie na otwarcie piramidy można uzyskać od Ibrahima Beja, ale wejście jest nie znane: trzeba by całą piramidę zburzyć, co kosztowałoby co najmniej dwieście do trzystu piastrów. Ale można również znaleźć kosztowności w zwyczajnych grobach. Przed dwoma laty Arabowie pracujący w katakum bach znaleźli osobny grób z trzema mumiami wyposażonymi w ozdoby ze złota.” Już w tam tych dziesięcioleciach istniał konflikt nie tylko między interesami miejscowych poszukiwaczy skarbów a interesami pełnomocników poszcze gólnych państw europejskich i spory miedzy tymi ostatnimi. Również w owych państw ach bogaci i potężni współzawodniczyli między sobą w zdo bywaniu najpiękniejszych kosztowności. Tak tylko można interpretować pismo m inistra Pontchartrain do konsula francuskiego w Kairze, Benoit de Maillet, z 25 października 1692 roku; w piśmie tym minister wydaje polecenie, aby go zawiadamiać poufnie - a nie oficjalnie - o wszystkich odkryciach dokonanych w Egipcie. Tenże Maillet, który otrzymał owo polecenie, był pośród oficjalnych rabu siów grobów tego dziesiątka lat pod pewnym względem postacią tragiczną. Oddał on nieocenione usługi zbierackiej pasji ówczesnych władców. Między innymi odwinął jedną z mumii z bandaży i znalazł lniane pasy pokryte hieroglifami. Organizował badania w Egipcie, i to, jak na ówczesne czasy, bardzo dobrze. Jego pasją był projekt, którego urzeczywistnienia odmawiali mu panujący we Francji przez czterdzieści lat, aż do jego śmierci. Chciał mianowicie przesłać z Aleksandrii do Paryża tak zwaną kolumnę Pompeju- sza, wzniesioną na cześć Dioklecjana na początku IV stulecia. Pomysł ten zafascynował Mailleta wówczas, gdy zobaczył m ajestatyczną kolumnę po swoim pierwszym wylądowaniu w Egipcie w roku 1692, i fascynacja ta przetrwała, z biegiem lat przekształcając się w ideefixe. Prowincje francuskie rywalizowały ze sobą w tych latach we wznoszeniu posągów „królowi Słońce”. Maillet uważał więc, że nic na świecie nie byłoby lepszym piedesta łem dla posągu króla niż właśnie ta kolumna. Konsul napisał w tej sprawie 17 września 1693 roku do antykwariusza Rigord, a w pięć lat później, 25 lutego 1698, zwrócił się osobiście do ministra Pontchartrain: „Jeśli Wasza Wysokość, chcąc uwiecznić dla potomności czyny tego pełnego chwały panowania, szuka między starożytnościami jakichś pomników, które by wchodziły w rachubę, pozwolę sobie powiadomić, że w Aleksandrii znajduje się kolumna, która nosi imię Pompejusza i jest najwspanialszą ze wszystkiego, co pozostało z czasów starożytnych. Nie będzie trudno wydostać ją od Porty i myślę, że mogę zapewnić Waszą Wysokość, iż ostatecznie mógłbym załadować w Aleksandrii kolumnę na statek, jeśliby dostarczono mi środków pieniężnych potrzebnych dla zapewnienia opieki władz przeciw &uuxyn mj wyprzrnnz L f Arabom z okolic Aleksandrii i przeciw zamieszkom wśród mieszkańców tego miasta. Jeżeli już jakaś, to ta właśnie kolumna godna jest dźwigać posąg króla i widać po jej kapitelu, że do tego została przeznaczona...” Ku zmartwieniu Mailleta minister nie zainteresował się tym projektem. Napisał, że koszty przedsięwzięcia byłyby za wysokie. Wkrótce potem minis ter zawiadomił Mailleta, że również królowi koszty transportu kolumny wydały się wygórowane. Maillet nie potrafił jednak wyrzec się swojej idee fixe. Słał do Paryża memorandum za memorandum. Ostatnie przesłał, gdy od dawna został już przeniesiony do Marsylii, 15 maja 1737 roku, a więc prawie czterdzieści lat po ostatecznym odrzuceniu projektu przez Pontchartraina w roku 1699. W tym ostatnim memorandum przedstawił Maillet szczegółowy plan przetranspor towania kolumny, kończył zaś następującymi słowy: „Ale w końcu 25 000 szkudów, a nawet 50 000 - co byłoby najwyższą kwotą przekraczającą owe 40 000 ustalone jako ogólny koszt przez pana Reynauda [inżyniera] - nie jest, jak sądzę, zapłatą mogącą powstrzymać wielkiego Króla i jego ministrów, którzy dzięki urzeczywistnieniu tego projektu staliby się, tak jak król, nieśmiertelni...” Wezwanie Mailleta nie zostało wysłuchane. Niedługo zaś potem zmarł. Jak widzimy, europejskie wykopaliska rabunkowe w Egipcie były w końcu XVII stulecia w pełnym rozkwicie. Nie wolno wszakże zapominać, gdy się to stwierdza, że potok wschodnich manuskryptów napływających do Europy dał początek nowoczesnej orientalistyce. Wiele cennych rękopisów uległoby zniszczeniu lub zaprzepaszczeniu i tym samym byłyby na zawsze stracone dla nauki, gdyby nie zbieracka pasja podróżników europejskich i pożądliwość europejskich władców. Jeszcze jedno trzeba zaliczyć na dobro podróżników tych czasów i ich zleceniodawców: prowadząc wykopaliska i badając zabytki opierali się oni na naukowych podstawach, takich jakie były możliwe przy ówczesnym stanie wiedzy. Dwa fakty pozostają jednak istotne przy ocenie tych zasług: była to wyprzedaż z krajów, w których się dzisiaj opłakuje skarby znajdujące się w europejskich i amerykańskich muzeach, a dzikie wykopaliska Europejczy ków nie były w końcu niczym innym jak rabunkiem, przynajmniej tak uważa się z punktu widzenia archeologii. I oczywiście spowodowali oni znaczniejsze szkody, niż mogli przez stulecia dokonać miejscowi poszukiwacze skarbów i rabusie grobowców. Europejczycy mieli przecież do rozporządzenia znacz nie więcej pieniędzy i tym samym mogli powołać do niszczycielskiej pracy armię robotników. W tych czasach doszło jeszcze do tego coś innego: zainteresowanie Europej czyków przedmiotami znajdującymi się w ziemi egipskiej obudziło u tubyl czej ludności czujność i chciwość zysku całkiem nowego rodzaju. Miejscowi poszukiwacze skarbów i rabusie grobów z lat poprzednich, jak
O T ' już o tym byłu mowu, przede wszystkim koncentrowali sit; na skarbach we właściwym tego słowa znaczeniu. Głównie na znajdujących się w grobach szlachetnych metalach i kamieniach. Ale ponieważ także rzeźby różnego rodzaju, reliefy w kamieniu, wazy i naczynia ze zwykłych metali przedstaw ia ły wartość dla obcych, którzy się nimi tak interesowali, miejscowa ludność zaczęła teraz przekopywać ziemne i skalne pieczary w poszukiwaniu tych przedmiotów. Skutki były przerażające. To, co zostało jeszcze oszczędzone przy poszukiwaniu szlachetnych metali, stało się obecnie ofiarą polowania na antyki. Egipt owych dziesięcioleci - a właściwie stuleci, gdyż okres rabowania zabytków sięga pełni XIX wieku i trwa nadal, aż po dzień dzisiejszy — przypominał pole walki, nad którym krążyły sępy. Sępy w postaci łowców antyków, którzy reprezentowali różny poziom wykształcenia i moralności. Byli to tubylczy poszukiwacze skarbów i handlarze, miejscowi przedstawicie le władzy, chcący zarobić „swojego obola”, europejscy konsulowie i ich agenci - ci niekiedy byli zwykłymi awanturnikam i, europejscy handlarze oraz tu i ówdzie ludzie, którzy ze względu na swoje wykształcenie i uzdolnienia'byli pionierami nauki. Gdy jakieś stanowisko okazało się wydajne i wiadomość o nim rozchodziła się błyskawicznie, mimo usiłowań zachowania tajemnicy, na miejsce to zbiegali się wszyscy zainteresowani, jak sępy do trupa. Wicekonsul francuski w Aleksandrii, de Sulauce, tak opisuje francuskiemu ministrowi Rouille to, co się rozegrało 20 kwietnia 1751 roku, gdy pan Roboly, tłumacz z Aleksandrii, odkrył trzy posągi: „...Wielkie poruszenie, jakie wywołało w tym kraju owo odkrycie pomimo całej ostrożności,by zachować je w tajemnicy, świadczy bardziej niż wszystko inne, jak stare były te trzy posągi; miejscowi notable, dawniej obojętni na takie rzeczy i nie zwracający na nie uwagi, są tak rozzłoszczeni faktem, że ich nie posiadają, iż chcieli je przemocą odebrać panu Roboly, i tylko dzięki staraniom i datkom pieniężnym udało się ułagodzić ich zawiść. Nie był to jedyny atak, który należało odeprzeć. Trzeba było stawić czoło usilnym zabiegom wicekonsulów Anglii i Wenecji, królewskiego komisarza, który tu jeszcze przebywa, i wielu zagranicznych kupców. Nacierali oni z nagła, pojedynczo lub gromadnie, dopóki do tego stopnia się nie zirytowa łem i nie znużyłem, że aby uwolnić się od ich naprzykrzania, byłem zmuszony oznajmić, komu [miejscowym możnowładcom] mam oddać znaleziska i że nie mogę dysponować nawet pojedynczymi sztukami. Proponowali między inny mi ponad dwa tysiące piastrów za trzy posągi i ponad dwa tysiące cekinów za głowę, która przedstawia Jowisza Kapitolińskiego. Podwyższyliby nawet ofertę, gdyby mieli nadzieję, że ulegnę pokusie, gdyż chcieli je mieć za wszelką cenę...” Jak widać, Europejczycy nie mieli jeszcze wątpliwości co do tego, że znalezisko należy do naluzcy Sami Egipcjanie byli wprawdzie innego zdania, ale prosty człowiek, felluch, nic miał nic do powiedzenia. Jego wrogie nastawienie mogło stanowić niebezpieczeństwo dla jednostki, ale nie dla armii europejskich rabusiów wykopalisk. Co się zaś tyczy przedstawicieli władzy, zarówno wielkich, jak i małych, w Górnym i Dolnym Egipcie, to byli oni zmuszeni do podzielania poglądu Europejczyków. Szczególnie chętnie dawali się przekonywać agentom europejskich konsulów o ich prawie do znalezionych przedmiotów - oczywiście za pomocą brzęczącej monety czy podarków. Z kolei możliwość wywiezienia zabytków do Europy zależała od większej lub mniejszej zręczności, obrotności, braku skrupułów i możliwości finansowych znalazcy, agenta lub innych zainteresowanych. To wszystko było według dzisiejszych pojęć po prostu rabunkiem i nieraz przestępstwem. Egipt, nie miał ogólnej ustawy dotyczącej udzielania koncesji wykopaliskowych oraz w jakikolwiek sposób ograniczającej wywóz zabyt ków. Wszelkie zarządzenia ograniczające rabunek były wydawane przez władze lokalne od wypadku do wypadku, w miarę ich skromnych możliwości nadania odpowiedniej mocy tym ograniczeniom czy zezwoleniom. ZABYTKI JAKO ZDOBYCZ WOJENNA Archeologia Egiptu zawdzięcza swoje narodziny wojnie. Oczywiście tylko narodziny, proces bowiem, który je poprzedził, przypada właśnie na owe dziesięciolecia i stulecia, gdy europejskie gabinety osobliwości zapełniały się zabytkami pochodzącymi z rabunkowych wykopalisk prowadzonych na Wschodzie. Te osobliwości, stanowiące ulubione hobby możnych, zaczęły również interesować naukowców. Gdy w roku 1798 Napoleon wyruszył na awanturniczą wyprawę do Egiptu, aby z wrogą Anglią zmierzyć się na Wschodzie, zabrał ze sobą sztab wybit nych uczonych. „Instytut Egipski” miał jeszcze w czasie wojennej wyprawy zbadać Egipt, i to zadanie zostało, zgodnie z ówczesnym stanem wiedzy, wspaniale wykonane przez uczonych mimo olbrzymich trudności — byli przecież wewnątrz wrogiego kraju. Wyniki badań zostały później opubliko wane w dziewięciu tomach tekstu i dziesięciu tomach plansz pt. Description de l ’Egypte, ou Recueil desobservationsetdesrecherches, ąuiontetefaitesen Egypte pendant l ’expedition de 1’armee franęaise (Opis Egiptu, czyli zbiór obserwacji i badań, które zostały dokonane w Egipcie w czasie wyprawy armii francuskiej). Także i ci uczeni nie sprzeciwiali się zabieraniu spośród skarbów Egiptu wszystkiego, co tylko można było wywieźć, wręcz przeciwnie, uważali to nawet za swój obowiązek. W Egipcie wraz z Napoleonem był również malarz Dominique-Vivant Denon, późniejszy dyrektor francuskiego muzeum sztuki. Opowiada on, jak i
w upale rysował ruiny Tob, podczas gdy służący musiał osłaniać go przed słońcem: „Kamienie dochodziły do takiej tem peratury - pisze Denon - karneole i agaty, które często znajdowały się wewnątrz m uru okalającego, były tak gorące, że parzyłem się przy ich dotykaniu i gdy je chciałem wziąć ostrożnie palcami, musiałem przykrywać je chustką do nosa, jak rozżarzone węgle.” Oczywiście również Denon nie wahał się wyłamywać kawałków najpięk niejszych reliefów z grobowców w Tebach i zabierać ich do Francji. Jego łup wszak był tylko gorący od słońca, ale zdobycie go nie było połączone z niebezpieczeństwem. Denon zatrudniał pokonanych przez Francuzów Ara bów jako przewodników po grobowcach. Ponadto tubylcy przynosili mu na sprzedaż części mumii. Jednak całej, nie uszkodzonej mumii nie udawało mu się kupić z powodu chciwości i sprytu tubylców. Denon tak to opisuje: „Sprzedawali oni do Kairu żywicę, którą znajdowali we wnętrznościach i w czaszkach, i nic im nie przeszkadzało ją wyjmować. Również obawa sprzedania mumii, w której mógłby być ukryty skarb (chociaż go nigdy przy takim przeszukiwaniu nie znaleźli), skłaniała ich do rozbijania wszystkich drewnianych części trumien i darcia lnianych bandaży, którymi ciało owijano po ostatecznym zabalsam owaniu.” Niezliczona ilość mumii musiała paść ofiarą owego poszukiwania żywicy przez tubylców w ciągu dziesiątków i setek lat. Dla muzułmańskich Egipcjan ci zmarli nie byli niczym innym jak trupam i niewiernych, których Koran nie zakazywał bezcześcić. Denon pisze, że uczeni z Instytutu mieli zamiar powrócić wzbogaceni „ogromną zdobyczą”, lecz on osobiście rezygnuje z wykorzystania pod wzglę dem naukowym swojej długiej, uciążliwej podróży z armią Napoleona po przez Egipt. Jednym z przedmiotów owej „ogromnej zdobyczy” był kamień z Rosetty. Stał się on słynny na całym świecie, ponieważ dzięki niemu udało się odcyfrować hieroglify. Wyryty był na nim ten sam napis w trzech rodzajach pisma: hieroglifami, tak zwaną demotyką (kursywa z późnego okresu staro żytnego Egiptu przypominająca stenografię) i po grecku. Francuzowi Jean Franęois Champollionowi udało się w roku 1821 za pomocą tego kamienia znaleźć sposób odczytania hieroglifów. Po śmierci Champolliona pracę kon tynuował Niemiec, Richard Lepsius. Dla Francuzów ten sukces naukowy był prawdziwym balsamem na ranę, którą im zadała utrata samego kamienia na rzecz Anglików. Kamień został znaleziony przez Francuzów w połowie lipca 1799 roku w czasie naprawy fortu St. Julien przy ujściu Rosetty, odnogi Nilu. Awanturnicza wyprawa egipska nie powiodła się jednak Napoleonowi. On sam wylądował już w roku 1799 we Frejus na południu Francji, jego arm ia i flota’zostały rozbite pod Abukirem i Aleksandrią i w 1801 roku generał Menou był ostatecznie zmuszony skapitulować przed połączonym* armiami Anglików i Turków. Francuzi musieli nie tylko opuście Egipt, ale i oddać ową „ogromną zdobycz starożytności, o której wspominał Denon, na podstawie szesnastego artykułu aktu kapitulacji. Artykuł ten głosił: „Członkowie Instytutu mogą zabrać ze sobą wszystkie instrumenty, które zostały przywiezione z Francji. Wszystkie kolekcje zebrane dla Francji są jednak dobrem ogólnym i pozostają w dyspo zycji generałów połączonych armii [Anglików i Turków]. Jak widzimy, już w owych czasach zabytki wykopane z ziemi egipskiej były tak cenne, że brano je pod uwagę przy ustalaniu warunków kapitulacji. •Grabieżcy starożytności na najwyższym szczeblu walczyli zaciekle o swoją zdobycz. Członkowie Instytutu byli wielce oburzeni i nie można im mieć tego za złe, gdyż zgromadzili oni owe zbiory w czasie krwawej wyprawy, otoczeni ludnością bardziej niż wrogą. A że stosowali przy tym metody, których obecnie nie można nazwać naukowymi, przynajmniej z punktu widzenia dzisiejszej archeologii - to inna sprawa. Protestując wystosowali pisma zarówno do francuskiego generała Menou, który podpisał akt kapitulacji, jak i do angielskiego dowódcy Hutchinsona i jego doradcy Hamiltona. Listy są napisane w tak ostrej formie, że można je przy odrobinie złej woli potrakto wać jako szantaż: „Możecie nam zabrać nasze zbiory, rysunki, plany i kopie hieroglifów - pisali. - Ale kto da Wam klucz to tego wszystkiego? Są to zaledwie szkice, które muszą dopiero zostać uzupełnione naszymi osobistymi wrażeniami, spostrzeżeniami i wspomnieniami. Bez nas te materiały są m artwą literą, z której ani Wy nic nie zrozumiecie, ani Wasi naukowcy... Przed nami stoi armia celników, aby skonfiskować owoc naszych badań i myśli. Ale na tym nie koniec. Zanim dopuścimy do tego niesprawiedliwego wandalizmu i rabunku, zniszczymy naszą własność, rozsypiemy ją po Pustyni Libijskiej lub wrzucimy do morza. Protestujemy w obliczu całej Europy i będziemy głosić, co nas zmusiło do zniszczenia tych skarbów.” Ten protest skłonił Anglików do pójścia na ustępstwa. Spór o zabytki Egiptu toczył się dalej pomiędzy państwami, co prawda tylko między Anglią i Francją, ponieważ Egiptu, do którego skarby prawnie należały, nikt nie pytał o zdanie w tej sprawie. Pomimo patetycznego protestu swoich uczonych Francuzi bezpowrotnie stracili kamień z Rosetty. Generał Menou rościł sobie wprawdzie do niego prawa jako do osobistej własności i zlecił go zanieść do swojego domu w Aleksandrii, troskliwie opakowany w miękką chustę, a potem długo opierał się wydaniu go. W końcu musiał jednak dać za wygraną. Gdy jego ludzie dowiedzieli się, że kamień ma być wydany, próbowali wykonać groźbę. Zerwali z niego opakowanie i rzucili go tak, że leżał zapisaną stroną do ziemi. Angielski dowodca Hutchinson dowiedziawszy się o tym zareagował ostro
i odkomenderował do siedziby generała Menou uzbrojonych artylerzystów. Mimo znacznych trudności i przy obelżywych okrzykach ze strony Francuzów żołnierze przenieśli kamień przez wąskie uliczki starego m iasta Aleksandrii do domu generała Turnera, któremu powierzono wysyłkę, i tam go przecho wywano. Naukowcom francuskim pozwolono jedynie zrobić odlewy z jego inskrypcji. Następnie oczyszczono kamień z czarnej farby drukarskiej, ponie waż Francuzi, kiedy kamień był w ich posiadaniu, nałożyli farbę na napisy i kopie negatywowe przesłali do Francji. Turner osobiście załadował kamień z Rosetty na fregatę, po czym przewie ziono go do Anglii, gdzie znalazł się w lutym 1802 roku. Obecnie ta słynna kość niezgody jest wystawiona w British Museum. Aż do końca XVIII wieku grabież starożytności na Wschodzie, a szczególnie w Egipcie, była jeszcze jednym hobby możnych, na które mogli oni sobie pozwolić. Dla prowadzących wykopaliska była to sprawa większego lub mniejszego szczęścia, a nie rzeczywiście systematycznych poszukiwań. Wyo brażenie o tym, co można znaleźć, było do tej pory raczej riiejasne, nikt nie wiedział naprawdę, jakie skarby leżą faktycznie w ziemi. Dopiero po stule ciach rabunków i po egipskiej wyprawie Napoleona dowiedziano się o tym w Europie. Francuscy naukowcy pracowali dobrze. Opis zdobyczy, które jeszcze oczekiwały nad Nilem na przyszłych poszukiwaczy, był jeżeli nie w pełni dokładny, to jednak przejrzysty i przede wszystkim wystarczają co wiele mówiący, aby rozpętać w Europie prawdziwą histerię wykopa liskową. W okresie następnych przeszło trzydziestu lat, a mianowicie aż do czasu, gdy 15 sierpnia 1835 roku została wydana w Egipcie pierwsza ustawa o ochronie zabytków, powstało dwadzieścia dużych kolekcji, których właści cielami byli: Salt, Drovetti, Passalacąua, Anastasi, Athanasy, Belzoni i inni. Muzea w Londynie, Paryżu, Turynie, Berlinie i Lejdzie wzbogaciły się * o wspaniałe zbiory egipskie. O ile do tej pory w Egipcie działali nieliczni poszukiwacze starożytności, teraz napłynęła tu cała ich armia, zarówno oficjalnych, jak i półoficjalnych. Byli to konsulowie i ich agenci, którzy gromadzili zbiory dla swoich krajów, nie zapominając przy tym również o własnych kieszeniach; awanturnicy, którzy pracowali na własny rachunek i umieli robić interesy, znając zapotrze bowanie muzeów i prywatnych ludzi na mumie, skarabeusze, obeliski, rzeźby, reliefy, naczynia z brązu i inne przedmioty. Szczególnie Dolina Królów w Tebach, odkryta już w roku 1743 przez Richarda Pococke’a, stała się prawdziwym eldorado dla półarcheologów, półrabusiów, grabieżców i han dlarzy. Sposoby, jakimi posługiwali się łowcy antyków, aby nawzajem wydzierać sobie tereny odkryć i znaleziska, nie zawsze były najpiękniejsze. Przedstawi ciele wielkich państw europejskich, dyplomaci, nie byli tu wyjątkiem. Jeżeli
AinemioIriMiii . Król i i Kulplu; XIV w. pnr t Cińi'n:i cnt;SC KniosnmcK" Posiikul{;im/csii II. ok.1250 r |>n c
5. Kamień 7. Rosetty t eRlpsko-Rrecklm napisem PtoUmsu 1 \ MMI p n.
(i. Demontaż posągu skrzydlatego byka; prace wykopaliskowe Austen Henry Layarda w Nimrud w 1845 r. 7. Hormuzd Rassam.
H. Plan ł'ml)u królcwukU-ąo t. Ur; ok. 2H.r>() r. p.n.o. Nu planie pokuzuny Jest szyb wejściowy do Krnbu z zuznaczeniem odkrytych szkieletów ludzi i zwie rząt oraz złożonych darów; czarny prostokąt oznacza komorę grobową. GRÓB 789 K0KYTARZ nawet konsulowie nie walczyli ze Nol>i| bezpośrednio, dobywając broni - i to w dosłownym tego słowa znaczeniu U>ich agenci i pośrednicy mieli znacznie mniej zahamowań i jest więcej niż pewne, że oficjalni zleceniodawcy wiedzieli o tym i przymykali oczy. SIŁACZ Z PADWY Pomiędzy poszukiwaczami przygód, którzy teraz się pojawili, byli również i tacy, którzy - niech o tym myśli dzisiejsza archeologia, co chce - przyczynili się do rozwoju tej nauki. Przybywali oni do Egiptu zwabieni fantastycznymi możliwościami zarobku. Często jednak wchodziła w grę godna pochwały ciekawość, rzeczywisty głód wiedzy, który był już na pograniczu praw dzi wych zainteresowań naukowych, i nierzadko wraz z epokowymi odkryciami, których ci poszukiwacze przygód dokonywali, głód wiedzy, ciekawość prze radzały się w prawdziwą pasję naukową. Jakież były między nimi fascynujące osobowości! Ludzie tacy, jak Giovanni Battista Belzoni, wyklęty przez swoich bezpośrednich następców w Egipcie jako rabuś zabytków, przez późniejsze pokolenia na poły niechętnie podzi wiany za swoją odwagę, aktywność, niezawodny instynkt poszukiwacza i wytrwałość, czyli cechy doskonałego tropiciela. Belzoni nie był naukowcem i sam się nigdy za takiego nie uważał. Jednakże to on właśnie pierwszy dostał się do odkrytej przez Johanna Ludwiga Burck- hardta świątyni w Abu Simbel i opisał jej wnętrze, on znalazł wejście do piram idy Chefrena i odkrył grób Setiego I (1312-1298 r. p.n.e.); on także przewiózł kolosa z Teb w dół Nilu i wzbogacił British Museum o skarby olbrzymiej wartości. Belzoni urodził się w roku 1778 w Padwie jako jeden z czterech synów cyrulika. Młodość spędził w Rzymie. Młody, piękny jak z obrazka olbrzym liczył 1,98 m wzrostu - właściwie miał zostać księdzem. Gdy jednak Francuzi zajęli miasto, wyjechał z Rzymu do Anglii, gdzie chwytał się różnych zajęć, między innymi występował w Sadler’s Wells Theatre jako patagoński Sam- son. W czasie swego „artystycznego” pokazu dźwigał na ramionach żelazną sztabę, na której stało dziesięciu do dwunastu ludzi. Przy tym powiewał trzymanymi w obu rękach flagami. Anglia stała się jednak niebawem za ciasna dla młodego Włocha. Zabraw szy trochę pieniędzy, wyruszył wraz z żoną, Angielką, w podróż. Na Malcie spotkał się ze swoim przeznaczeniem. Tam mianowicie poznał jednego z agen tów Paszy Mohammeda Alego, młodego energicznego człowieka, który na krótko przedtem z aprobatą Porty został władcą Egiptu. Jego ród, jak wiadomo, sprawował władzę w Egipcie aż do roku 1952, kiedy to zdetronizo wano ostatniego potomka, Faruka. 3 - Odkrywcy i rabusie. ,
Belzoni w młodości studiował w Rzymie hydrauliką i w swoim czasie skonstruował koło wodne. Teraz, w rozmowach z owym agentem, doszedł do wniosku, że młode państwo egipskie potrzebuje właśnie takiego koła. Popły nął więc w 1815 roku do Egiptu, rozczarował się jednak, gdyż nie zaintereso wano się tam jego wynalazkiem, przekładając nad niego tradycyjne metody czerpania wody z Nilu, oparte na sile ludzi i wołów. Belzoni nie byłby jednak sobą, gdyby nie spostrzegł, na czym można było w Egipcie czasów ponapoleo- ńskich zarobić pieniądze: na starożytnościach. Relacja Belzoniego o jego podróżach i wykopaliskach w Egipcie pt. Travels in Egypt and Nubia, która ukazała się w Londynie w 1820 roku, jest porywającym, żywo napisanym dziennikiem, opisującym trudności, jakie nawzajem sobie robili oficjalni i półoficjalni grabieżcy zabytków, reprezentu jący różne państwa. Książkę tę można określić jako ciąg opowiadań i history jek o europejskich grabieżcach, przeplatany pikantnymi opowieściami i aneg dotami o miejscowych rabusiach. ()d czasu klęski Napoleona w Egipcie trw ała nadal dawna wojna rabunko wa Francji z Anglią. Była ona prowadzona zaciekle przez konsulów tych państw - Drovettiego na rzecz Francji i Henry’ego Salta, którego pełnomocni kiem był właśnie Belzoni, na rzecz Anglii. Czasami walka ta była prowadzona zupełnie otwarcie, ale przeważnie tak jedna, jak i druga strona ukrywała się za miejscowymi władzami: gubernatorami, naczelnikami okręgów lub wsi. Już w czasie swojej pierwszej podróży Belzoni napotkał tego rodzaju intrygi ze strony francuskiej podczas starań o wywiezienie głowy kolosa Ramzesa II. Mogły one uniemożliwić wykonanie zamiaru - gdyby nie chodziło właśnie 0 Belzoniego. Niezmiernie interesująca jest sama umowa, zawarta pomiędzy Saltem 1 Belzonim 16 czerwca 1816 roku; stanowi ona dowód, że grabież zabytków w owych czasach była prowadzona z systematycznością godną uwagi. Umowa ta brzmiała: , „Wzywa się pana Belzoniego w Bulak [ówczesna siedziba muzeum], aby zgromadził wszystkie narzędzia potrzebne do sprowadzenia głowy kolosa młodego Memnona* i przewiezienia jej w dół Nilu. Uda się on, tak szybko, jak jest to możliwe, do Sjut, aby tam pisma, które w tym celu są wystawione, przekazać Ibrahimowi Paszy albo temu, komu powierzono tam rządy. Poro zumie się on tam z doktorem Scotto co do dalszych poczynań. Zatroszczy się o odpowiedni statek dla przewiezienia głowy i poprosi dra Scotto, aby mu przydzielił konwojującego żołnierza, który skłoni fellachów do pracy za każdym razem, gdy będzie potrzebował ich pomocy, gdyż inaczej jest mało prawdopodobne, żeby słuchali rozkazów pana Belzoniego. I w żadnym wypadku nie może opuścić Sjut bez tłumacza. Belzoni nazywał Memnonem posąg Ramzesa II, nie mający nic wspólnego ze słynnym kolosem Memnona (przyp. tłum.). Potem, gdy otrzyma potrzebne zezwolenia na werbowanie robotników i tak dalej, uda się pan Belzoni wprosi do Teb. Znajdzie tam rzeczoną głowę po zachodniej stronie rzeki, naprzeciwko Karnaku, w sąsiedztwie wsi zwanej Gurna, wewnątrz ruin świątyni, którą tubylcy zowią Kossar el-Dekaki. Razem z głową zachowała się jeszcze część ramion, tak że całość jest bardzo dużych rozmiarów. Znaki, po których można poznać pomnik, są następujące: 1) leży twarzą obrócony w stronę nieba; 2) oblicze jest nienaruszone i wielkiej piękności; 3) na jednym ramieniu jest dziura; przypuszcza się, że zrobili ją Francuzi, usiłując zabrać część posągu; 4) jest z czarno-czerwonego plamistego granitu, a ramiona jego są pokryte hieroglifami. Pan Belzoni nie będzie szczędził ani kosztów, ani trudu, aby posąg, tak prędko, jak jest to możliwe, przetransportować na brzeg rzeki, gdzie pozosta nie, aż woda podniesie się wystarczająco wysoko, ażeby można było dokonać załadunku na statek. Ale prosi się równocześnie pana Belzoniego o to, by nie próbował tego pod żadnym pozorem, gdyby uważał, iż istnieje niebezpieczeń stwo, że głowa pomnika mogłaby upaść tw arzą na ziemię lub też zatonąć w Nilu. . . . Proszony jest również, jeśli po przybyciu na miejsce stwierdzi, ze jego środki są niewystarczające albo że trudności terenowe lub inne są me do pokonania, aby całkowicie zaniechał przedsięwzięcia i w żadnym wypadku nie robił dalszych wydatków na ten cel. Pan Belzoni zechce prowadzić całkowicie oddzielny rachunek kosztów przedsięwzięcia, które, co samo przez się jest zrozumiałe, spłacimy, tak jak i inne jego wydatki. Zaufanie, jakie w nim pokładamy, pozwala przypuszczać, że wydatki będą tak ograniczone, jak na to pozwolą okoliczności. Statek, który jest przeznaczony do przewiezienia głowy, będzie wynajęty na cały czas potrzebny na transport wprost do Aleksandrii, ale po drodze pan Belzoni nie omieszka zatrzymać się w Bulak, aby tam otrzymać ostatnie instrukcje. , , Gdy tylko pan Belzoni będzie miał pewność, że może osiągnąć swój cel, prześle do Kairu dobrą nowinę nie zwlekając.” Już w Kairze, gdzie daremnie próbował sprzedać swoje maszyny hydrauli czne, poznał Belzoni przedsmak twardej oficjalnej i nieoficjalnej walki łowców antyków. Teraz, gdy w Tebach pracował prawie bez maszyn przy transporcie kolosa - zresztą z wielką techniczną umiejętnością - miał moż ność poznać dokładnie tę walkę. Pewnego dnia, a było to 5 sierpnia 1816 roku, gdy kolos przebył już znaczną część drogi, Belzoni nie zastał rano na placu robót ani jednego robotnika. I do tego kolosalna głowa Ramzesa II znajdowała się właśnie w miejscu, które iuz w najbliższych dniach miał zalać Nil. Przy kamiennym kolosie stał tylko
strażnik i miejscowy cieśla. „Kujmukan* zabronił fcllachom pracow aćdla psa chrześcijańskiego", oświadczyli obydwaj. Belzoni przepruwił się natychm iast przez rzekę do Luksoru, do urzędnika, który zabronił pracy, i został tam obrzucony najgorszymi wschodnimi prze kleństwami, jakich używano w Egipcie wobec cudzoziemców i chrześcijan' Odpłacił tą samą monetą, słowo za słowo, i w końcu turecki urzędnik wpadł w taką pasję, że podniósł rękę na Belzoniego. Tego było dla „siłacza” za wiele. Oddał razy. Urzędnik wyciągnął szablę. Ale Belzoni nie darm o miał za sobą cyrkową przeszłość. Błyskawicznie rzucił się na Turka i zanim tam ten zdążył uderzyć, wyrwał mu broń. Szabla pofrunęła w najodleglejszy kąt pokoju, a pięść Belzoniego wylądowała celnym ciosem w okolicach żołądka urzędni ka, tak że ten również przeleciał przez cały pokój do kąta i tam pozostał, zaniemówiwszy ze strachu. Belzoni podniósł z całym spokojem broń przeciw nika i oznajmił, że wyśle ją paszy do Kairu, razem z wiadomością o tym, jak w Luksorze wykonuje się jego rozkazy. Posłusznie jak piesek urzędnik pośpieszył za Belzonim zdążającym na statek, zapewniając go nieustannie, że nie od niego pochodzi zakaz. Rozkaz przerwania prac przy kolosie miał mu przesłać gubernator. On, jako skromny urzędnik, musiał być posłuszny. Belzoni, oczywiście, od dawna wiedział, skąd naprawdę wieje wiatr. Urzędnik starał się ubić lukratywny interes z łowcami antyków drugiej, francuskiej strony. Prawdopodobnie miał nadzieję uzyskać dodatkowe pre zenty i bakszysz, jeśli człowiekowi pozostającemu na służbie angielskiej przeszkodzi w wywiezieniu kolosa. Okazało się wkrótce, jak słuszne były domysły Belzoniego. Gdy mianowicie obiecał ze swej strony gubernatorowi dwa francuskie pistole, ten natychm iast cofnął zakaz pracy. Kolosa dostar czono aż na brzeg Nilu. Ale w czasie gdy Belzoni czekał na odpowiedni statek, aby wysłać głowę do Aleksandrii, wplątał się w inną przygodę z miejscowymi rabusiami zabytków, która mogła go z łatwością kosztować życie. PRZYGODA W PODZIEMIACH Oto francuski konsul, Drovetti, opowiedział Belzoniemu o pięknym sarko fagu, który rzekomo znajdował się w jednym z podziemnych grobowców w pobliżu Teb. Francuz próbował go jakoby wydobyć, lecz bez powodzenia. Oznajmił Belzoniemu, że gdyby jemu się to udało, sarkofag należałby do niego, chociaż on, Drovetti, go znalazł i tym samym przysługuje mu prawo pierwszeństwa. Jest wątpliwe, czy Belzoni oświadczenie to wziął za dobrą * Namiestnik wezyra (przyp. red.). monetę. Jeśli nawet zaufał Francuzowi, wkrótce otworzyły mu się oczy co do prawdziwych pobudek tej propozycji, luk nu pozór wielkodusznej. Okazało się jednak, że najpierw czekału go walka z miejscowymi rabusiami starożytności i ich intrygami. Z dwomu tubylcami, którzy zgodzili się rpu pomóc, żołnierzem i tłumaczem, udał się do podziemi na nekropoli. Już samo przejście przez ciemne korytarze tylko ze świecą woskową w ręce było wystarczającą przygodą. Kroczył w dół i w górę labiryntem chodników po częściach mumii, kościach i czaszkach, które łamały się pod stopami idących ludzi. Czasem musieli oni czołgać się na brzuchach przez ciasne przejścia. W końcu jednak dotarli do wąskiej szczeliny. Jeden z miejscowych przewod ników wskazał na nią stwierdzając, że dalej znajduje się poszukiwany przez Belzoniego sarkofag. Włochowi wydało się to więcej niż dziwne. Nie mógł sobie wprost wyobrazić, aby sarkofag takiej wielkości, jak opisany przez Drovettiego, mógł być niesiony tak długą i uciążliwą drogą na miejsce przeznaczenia. Jak się później okazało, słusznie wydało mu się to podejrzane. Fellachowie, którzy chcieli kopać na swój rachunek, wyprowadzili go w pole. Następstwa tego podstępu miał Belzoni odczuć niebawem. Jeden z arabskich przewodników zaproponował, że wraz z tłumaczem przedostaną się dalej, podczas gdy Belzoni pozostanie z innym Arabem przed szczeliną i będzie czekał na ich powrót. Belzoni zgodził się i obaj Arabowie zniknęli w wąskim przejściu. Zaraz potem usłyszał łoskot i odgłos upadku, a jednocześnie rozległ się rozpaczliwy krzyk: „Na Allacha, jestem zgubiony!” Potem nastąpiła cisza. Belzoni poznał głos swojego tłumacza. Zawołał ku obydwóm zaginionym, nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. Nie wydawało mu się wskazane prześlizgiwać się przez jawnie niebezpieczne przejście. Ponieważ nadal panowała śmiertelna cisza, rozkazał człowiekowi, który pozostał przy nim, wyprowadzić się z podziemi. Okazało się jednakże, iż ten nie miał wcale pojęcia, jak znaleźć wyjście z rozgałęzionego systemu chodników. Trzęsąc się ze strachu przyznał, że sam nigdy jeszcze dotąd nie był w podziemiach, Belzoni musiał więc, chcąc nie chcąc, sam szukać wyjścia z labiryntu. Dwie ostatnie świece już się dopalały, ale Belzoni nie odważył się zgasić jednej z nich. Przed wejściem do podziemi złożył, tak jak inni, wszystkie zbędne części garderoby, a niefortunnym przypadkiem w pozostawionym przez niego surducie znajdowało się również krzesiwo. Gdyby opadający kurz lub przeciąg zgasił świecę, obaj z fellachem byliby zmuszeni szukać drogi na zewnątrz w głębokich ciemnościach podziemi. Obydwie świece musiały się więc dalej palić i zatroskany Belzoni widział, jak coraz bardziej się kurczą. Z największymi trudnościam i dotarł Włoch i jego drżący ze strachu towa rzysz do pomieszczenia, rodzaju sali, którą Belzoni sobie przypominał. Prowadziło z niej wiele chodników. Jeden z nich musiał być tym, którym
<1n wszedł z innymi i który wiódł ku wyjściu, ale który? Bolzoniemu zdawało się w pewnym momencie, że rozpoznał chodnik, i poszedł spiesznie przed siebie, nie zważajcie ani na łamiące się kości, ani na kurz, który go prawie dławił. Jednak przejście kończyło się skalną ścianą. Musieli zawrócić. Włoch próbo,- wał dotrzeć do wyjścia drugim chodnikiem. Znowu bezskutecznie. Fellach upadł teraz całkowicie na duchu. Kucnął w pyle mumii i postanowił oczeki wać na śmierć. Belzoni jednak nie miał zamiaru umierać z pragnienia pomiędzy mumiami i siłą pociągnął za sobą Araba. Czas staw ał się drogocen ny, świece wciąż się zmniejszały. Chcąc uniknąć dwukrotnego wchodzenia do tych samych chodników, Belzoni stawiał znaki przy tych, w których już był. W końcu, gdy on i jego towarzysz znowu przeczołgali się na brzuchach przez wąską szczelinę, Włochowi wydało się, że słyszy szmer. Początkowo wziął to za złudzenie, gdy jednak przedzierał się dalej, szmer stawał się coraz głośniej szy, a następnie mógł już rozróżnić głosy i zaraz potem spostrzegł prześwitu jące przez ciemności podziemi słabe światło. Znalazł wyjście. W parę minut później był już na dworze. I tu czekała go niespodzianka. Pierwszym człowie kiem, który przed nim stanął, był tłumacz, ten sam człowiek, którego rzekomo śmiertelny krzyk usłyszał w podziemiach. Słuchając opowieści o tym, co przeżył tłumacz, Belzoni zrozumiał, że zawdzięczał tę niebezpieczną przygodę chytrości swoich tubylczych przyja ciół, rabusiów starożytności. Tłumacz powiedział mu mianowicie, co następu je; gdy on i przewodnik przecisnęli się przez wąskie przejście, za którym miał się znajdować sarkofag, stanęli obydwaj nad przepaścią. Nagle żwir zaczął się osuwać i przewodnik, razem z gruzem i odłamkami, na oczach tłumacza zsunął się do szybu. Równocześnie zgasła świeca niesiona przez tłumacza. W tym właśnie momencie krzyknął w rozpaczliwym strachu: „Na Allacha, jestem zgubiony!” Gdy jednak odważył się podnieść głowę, spostrzegł smugę słabego światła. Przeczołgał się ostrożnie w tym kierunku i w parę minut później znalazł się przed wąską szczeliną, przez którą wdzierało się do podziemi światło dzienne. Resztkami sił udało mu się rozszerzyć szczelinę, tak że mógł się przez nią wydostać na zewnątrz. Wezwał wtedy na pomoc swoich współziomków, którzy pozostali przed innym wejściem. W niepokoju o towarzysza, o którym wiedzieli, że jest jeszcze w podzie miach, może ranny, a może nawet nieżywy, fellachowie wyjawili, że znali bardzo dobrze wyjście, którym tłumacz wyszedł na zewnątrz. Było to, stw ier dził Belzoni, oczywiście to wejście, przez które przed tysiącleciami sarkofag został wniesiony do podziemi. Arabowie zamurowali je. Powód był prosty. Pragnęli sarkofag zachować dla siebie i przy dobrej koniunkturze sprzedać go kiedyś na własny rachunek. Jednakże chcieli również przysłużyć się Belzonie- mu, którego lubili, a poza tym sprzyjało to ich planom, jeśli o sarkofagu dowiedziałoby się możliwie wielu Europejczyków, którzy byliby zaintereso wani jego kupnem. Fellachowie zupełnie świadomi^ poprowadzili Belzomego dłuższą, okrężną drogą poprzez podziemia. Miul on tylko zobaczyć sarkofag. Podobnie jak w swoim czasie Drovetti, znowu miał odejść w przekonaniu, że wydobycie sarkofagu z podziemi jest niemożliwe1. Tym razem jednak chytrość rabusiów starożytności obróciła się przeciwko jednemu z nich. Co prawda arabskiego przewodnika znaleziono żywego na dnie szybu, ale odłamki skalne złamały mu kręgosłup i pozostał kaleką do końca życia. Dla Belzoniego jednak wyprawa do podziemi okazała się owocna, gdyż właśnie dzięki niebezpiecznej przygodzie znalazł przecież drogę, którą przy najmniej pokrywę sarkofagu można było wynieść z podziemi. Zwerbował natychm iast robotników, którzy mieli przede wszystkim tak rozszerzyć wejście, żeby pokrywę sarkofagu można było przetransportować na zewnątrz. Belzoni jednak nie brał w swoich rachubach pod uwagę Drovettiego. Okazało się mianowicie, że Francuz chciał mu pozwolić jedynie na wyciągnię cie kasztanów z ognia. Gdy Belzoni po trzydniowym objeździe powrócił do Doliny Królów, nie znalazł tam ani jednego robotnika. Gubernator dostał znów upominki od przeciwnej strony i, odwzajemniając się, kazał robotników pracujących dla Włocha zakuć w kajdany i wtrącić do więzienia. Belzoni zwrócił się więc również do gubernatora, ten jednak oświadczył mu, że sarkofag został sprzedany konsulowi francuskiemu. Walka „piratów starożytności” stale się zaostrzała. Gdy w jakiś czas później Belzoni powrócił z wyprawy do Nubii, powiedziano mu, że jeśli będzie w dalszym ciągu poszukiwał zabytków w Tebach, grozi mu niebezpieczeńs two: zostanie zamordowany. Tylko dwie osoby mogły być zainteresowane w jego śmierci, mianowicie dwaj agenci Drovettiego, których znał od dawna. Nie zamordowali oni, co prawda, Belzoniego, ale w dalszym ciągu utrudniali mu życie. Aby przeszkodzić wywiezieniu głowy kolosa, próbowali najpierw twierdzić, że kolos należy właściwie do Francuzów; mieli go oni skonfiskować już w czasie wojennej wyprawy Napoleona. Obydwaj Francuzi umieli przekonać o tym również - i nie bez racji - kapitana statku, który umówił się z Belzonim, że w powrotnej drodze z Nubii do Kairu weźmie na pokład kolosa z Teb. Pod naciskiem Francuzów znajdo wał on tysiące wykrętów. Oczywiście nie zabrał do Teb, jak to było umówione, również tych zabytków, które Belzoni poprzednio zgromadził w Nubii i zosta wił na File. Obydwaj agenci Drovettiego, którzy w tym czasie tam byli, zapewniali, że antyki te właściwie także należą do Francuzów i że Belzoni przywłaszczył je sobie bezprawnie. Jednak w ówczesnym Egipcie szczęście rabusiów zabytków wisiało zawsze na nitce udanego przekupstwa. A ponieważ ta nitka właśnie w tym momencie nie była przez Francuzów wystarczająco starannie uprzędziona - rozczaro wali gubernatora zbyt małą liczbą podarków - karta powodzenia obróciła się raz jeszcze na korzyść Anglików, a tym samym Belzoniego. Zdołał on przy
40 K«4pt pomocy gubernatora znaleźć statek i przewieźć do Kairu głowę kolosa oraz różne inne starożytności. Kolosalna głowa Ramzesa II przybyła tam 15 grudnia. „SPÓŁDZIELNIA" RABUSIÓW ZABYTKÓW Wojna rabunkowa między Belzonim i Drovettim trw ała jeszcze długo po szczęśliwym zakończeniu pierwszego transportu starożytności, a jej szczyto we momenty miały dopiero nadejść. Przede wszystkim po powrocie do Teb Belzoni stwierdził, że Francuzi rozgościli się na terenie, na którym on w czasie swojej pierwszej podróży odkopał wspaniałe sfinksy. Władze były teraz znowu po stronie Francuzów. Belzoniemu nie pozostało więc nic innego, jak tylko przyglądać się, jak na miejscu, które on odkrył, agenci Drovettiego wydobywali z ziemi jeden wartościowy przedm iot po drugim. Już wcześniej zresztą, gdy Belzoni zaczął tam kopać ze swym niezwykłym wyczuciem archeologicznym, twierdzili oni, że sfinksy wydobyte przez niego na światło dzienne również stanowią własność Francuzów. Znaleźli je na długo przed tem i zakopali powtórnie. Spór ten znalazł nawet odbicie w ówczesnej literaturze fachowej. Belzoni pytał z niejaką słusznością, czemu to Drovetti, który już tyle lat wcześniej zbierał starożytności w Egipcie i dwukrotnie przed nim był w Tebach, nie wydobył sfinksów z ziemi, skoro przecież rzekomo o nich wiedział. Tak czy inaczej, Belzoni nie mógł odzyskać swojego stanowiska wykopali skowego. Co więcej, w tym czasie ponownie zabroniono tubylcom sprzedawa nia Anglikom nawet pojedynczych przedmiotów, co Belzoniemu nie prze szkadzało wszelako kupować zabytków, gdzie tylko mógł je dostać. W tym celu udał się on na drugi brzeg Nilu, do Gurny, gdzie jednak zetknął się ponownie z nieprzychylnym nastawieniem miejscowych rabusiów staroży tności. Fellachowie z Gurny mieli swojego rodzaju monopol na wykopaliska rabunkowe w podziemiach pełnych mumii i strzegli się pilnie, żeby nie pokazywać cudzoziemcom miejsc swoich odkryć. Gdy ktoś obcy osiedlał się u nich na parę dni, nie kopano wówczas, aby się nie zdradzić. Jeśli cudzoziem cy chcieli obejrzeć podziemia, prowadzono ich tylko do zewnętrznych komór, które od dawna były opróżnione lub w których leżało już tylko parę na wpół uszkodzonych mumii. Za czasów Belzoniego handel zabytkami był tak opłacalny, że fellachowie z Gurny tylko częściowo upraw iali swoje pola. Żądali oni obecnie olbrzymich sum za zabytki, zwłaszcza za papirusy, które można było znaleźć w grobow cach podziemnych. Wielu rabusiów starożytności wzbogaciło się na tyle, że mogli sobie oni pozwolić na spokojny przetarg, niekoniecznie zakończony sprzedażą zabytku, jeśli nie chciano im zapłacić żądanej ceny. 'O p o iu z irm ia r« u u n m w i.uuyvm »-ł Wieśniacy wiedzieli obecnie, że za starożytności, które znajdują, osiągną w Kairze łatwo i szybko dziesięciokrotnie więcej, niż cudzoziemcy skłonni byli zapłacić za nie tutaj, w Gumie. Fellachowie połączyli się nawet w pewnego rodzaju „spółdzielnie”, kiero wane przez prowodyrów. Wszystko, co członkowie takiej „spółdzielni” znaj dowali, sprzedawano wspólnie, a zysk dzielono. Według spostrzeżeń Belzoniego „spółdzielnie” te wydawały się dobrze prosperować, a działały niezmiernie skutecznie, szczególnie jeśli chodziło o oszukanie cudzoziemca. Belzoni tak o tym opowiada: „Pewnego dnia, gdy udałem się do grobowca należącego do jednej z takich «spółdzielni*, gdzie chciano mi sprzedać starożytności, wieśniak, który mnie prowadził, powiedział mi w czasie drogi, że ma do sprzedania trochę zabyt ków, znalezionych przez niego jeszcze przed przystąpieniem do spółki z inny mi. Tak więc pozostanie to między nami, jeśli sam przyjdę do niego obejrzeć owe przedmioty. Wziąłem ze sobą jednak pana Beechey [Anglik, który wówczas podróżował z Belzonim], Mieliśmy nieco trudności, aby wieśniakom, którzy nam towarzy szyli, nie pozwolić wejść z nami; ci ludzie mianowicie mają zwyczaj wchodzić do mieszkania jeden za drugim, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Pomimo ostrożności, którą stary wieśniak chciał zachować, aby odwrócić ich uwagę, domyślili się, że posiada on dużą ilość papirusów, i chcieli się dowiedzieć, jak wysoką sumę dostanie za swój skarb; byli bardzo zdziwieni, gdy zobaczyli, że wychodzimy z pustymi rękami. Jeden z szefów spółki, który żył dobrze z Anglikami, zwrócił się do tłumacza, aby mu wyjaśnił, co się tam działo. Gdy dowiedział się, że wszystko ograniczyło się do rozmowy, oznajmił, że wieśniak nie ośmieli się sprzedać bez zgody spółki ani jednego papirusu, a wszystko, co on i inni mieliby nam do sprzedania, będzie wspólnie zaoferowane. Ponieważ wieśniacy rzadko znajdowali inne cenne przedmioty prócz papirusów, nie podejrzewali, żeby mógł on nam zaproponować coś innego. Ale stary wyga był jeszcze przebieglejszy niż oni. Gdy pan Beechey, tłumacz i ja weszliśmy do niego, jego żona stała na straży pilnując, aby nikt się nie zbliżył. Ci, którzy szli za nami, byli zmuszeni zatrzymać się w pewnej odległości i nie mogli zobaczyć, co się między nami rozgrywa. Wieśniak mieszkał, tak jak i inni, w jednej z wykutych w skale pieczar, ciemnej jak komin. Zmusił nas do zajęcia miejsca na macie słomianej, która u fellachów jest przedmiotem zbytku. Po krótkiej rozmowie pokazał nam wazę z brązu, pokrytą dobrze wygrawerowa nymi hieroglifami, mniej więcej 18 cali wysoką i o średnicy 10 cali, z uchwy tem podobnym do ucha zwykłego kosza. Ta egipska waza, jeden z piękniej szych okazów, jakie znaleziono w tym kraju, przypominała kompozycją brązy korynckie; służyła prawdopodobnie do celów kultowych. Szczęśliwy, że trzymam tak kosztowny okaz w ręku, byłem jeszcze bardziej zdziwiony, gdy wieśniak wyniósł z jakiegoś kąta drugą wazę, tak podobną do
1. • H»l" pierwszej, juk jedno jajko do drugiego. Sposobność uzyskania dwóch zabyt ków tego rodzaju była zbyt wyjątkowa, aby pozwolić się jej wymknąć, i byliśmy zbyt spragnieni ich posiadania, żeby natychmiast nie przypieczęto wać kupna. Tu jednak natknęliśmy się na przeszkodę: nie wiedzieliśmy, mianowicie, jak przetransportować obie wazy na nasz statek, tak aby inni wieśniacy ich nie zobaczyli. Stary obiecał przynieść je w nocy, kiedy wszyscy śpią. Szczęśliwi ze zdobycia dwóch najpiękniejszych egzemplarzy wyrobów z metalu, które starożytny Egipt pozostawił w spadku, powróciliśmy z powro tem do Luksoru. Tymczasem noc minęła, a nasz wieśniak się nie zjawił. Zaniepokoiliśmy się, ale przyszedł on rano, aby nam powiedzieć, że waz nie mógł przynieść, gdyż jest obserwowany przez swoich towarzyszy, lecz przyniesie je następnej nocy. Dodał, że chciałby tymczasem dostać pieniądze i podarek, któryśmy mu obiecali. Daliśmy mu jedno i drugie w obawie, żeby się nie wycofał ze sprzedaży. Znowu tej nocy nie zjawił się, jak również i następnej. Uważałem, że należy go odszukać. Wieśniak był w swojej pieczarze. Powiedział, że nie mógł do tej pory przyjść, obiecał jednak, że na pewno przyjdzie następnej nocy. Znowu nie dotrzymał wprawdzie słowa, ale bardzo wcześnie następne go ranka przyniósł na nasz statek obydwie wazy. Po pewnym czasie przyszedł jeden z jego towarzyszy, aby zapytać, ile zapłaciłem staremu wieśniakowi za oba antyki. Zdumiony, że człowiek ten wie o naszym nabytku, spytałem go, skąd się o tym dowiedział. Wyjaśnił mi, że obydwie wazy, które w taki tajemniczy sposób kupiłem, były własnością całej spółdzielni i że cała ta mistyfikacja odbyła się tylko po to, aby stary otrzymał podarek, którym był tunezyjski fez.” Tak jak wszyscy ówcześni poszukiwacze, Belzoni był nastawiony wyłącznie na przedmioty reprezentacyjne, które mogły stanowić ozdobę muzealnej ekspozycji, bądź takie, które - jak papirusy - mogły posłużyć do badania pisma. Nie przywiązywał on jednak zbytniej wagi do tego, aby poznać również okoliczności znalezienia swoich nabytków. Dlatego nie miał w dal szym ciągu nic przeciwko temu, aby fellachowie z Gurny, tak jak dotychczas, sami przetrząsali grobowce podziemne, jeśli tylko przynosili mu na sprzedaż znaleziska. Obecność Belzoniego doprowadziła z biegiem czasu nawet do tego, że spośród fellachów wyłoniła się grupa drobnych przedsiębiorców, wynajmujących ze swej strony spośród swoich ziomków robotników, którym grupowo zlecali poszukiwanie starożytności. Belzoni, oczywiście, wolałby sam przeszukiwać grobowce. Ale początkowo fellachowie przypuszczali, że wówczas spadnie cena na zabytki i oni sami będą przy tym pokrzywdzeni. Gdy się jednak okazało, iż tylko z rzadka trafiał się grób przynoszący dochód i poszukiwacze często całymi dniami pracowali na próżno, doszli do przeko nania, że lepiej będzie im się wiodło przy zapewnionym stałym zarobku dziennym. Tak więc belzoni zyskał z powrotem robotników i sam z wielkim powodzeniem przeszukiwał grobowce w okolicach Teb. Zanim zdołał jednak przewieźć rezultaty swojego trudu statkiem do Lukso ru, do Gamoli, położonej o 5 km na północ od Teb, przybył defterdar-bej (gubernator), który wydał miejscowym urzędnikom zarządzenie, zabraniają ce Anglikom nabywania jakichkolwiek starożytności, a fellachom pracowa nia dla nich. Obydwaj agenci Francuzów znowu pokrzyżowali szyki Belzo- niemu. Jego starania o powtórne otrzymanie pozwolenia na kopanie i kupno pozostały na razie daremne. Defterdar-bej przyrzekł mu to jednak załatwić pozytywnie i wkrótce przesłał Włochowi pismo, które ten potraktował jako upragniony firman. *Polecił zatem zgromadzić wszystkich szejków i starszyz nę z Gurny, aby im odczytać pismo. Efekt był jednak inny, niż się spodziewał. Tłumacz nosił pismo do tej chwili nie otwarte w kieszeni. Gdy wszyscy fellachowie się zebrali, pismo zostało uroczyście wręczone jedynemu szejko wi, który umiał czytać. Ten otworzył dokument z należytym szacunkiem i przebiegł najpierw wzrokiem, aby następnie móc go głośno, płynnie odczy tać. Jednak w czasie przeglądania mina szejka przybierała coraz bardziej zdziwiony wyraz. Gdy skończył, spytał Belzoniego, czy istotnie ma pismo głośno przeczytać. Ten, pewny siebie, potwierdził i szejk odczytał, co nastę puje: „Wolą Hameda, defterdar-beja i gubernatora Górnego Egiptu, jest, aby od tej chwili ani szejkowie, ani fellachowie, ani inne osoby nie sprzedawały Anglikom żadnych starożytności; nie wolno także dla nich pracować. Prze ciwnie, nakazuje się odtąd wszystko, co zostanie znalezione, sprzedawać panu Drovettiemu. Każdy, kto wykroczy przeciwko temu zarządzeniu, ściągnie na siebie niełaskę beja.” Belzoniemu nie pozostało nic innego, jak na razie przerwać poszukiwania w Tebach. Pojechał z kolei w górę Nilu, gdzie jako pierwszy spenetrował słynną świątynię skalną w Abu Simbel. Następnie wrócił znów do Teb, gdzie zastał swojego dawnego wroga, gubernatora, w niełasce, a na jego miejscu innego sprawującego urząd. Teraz Belzoni mógł znowu najmować robotni ków. W Dolinie Królów poszukiwał grobów opisywanych już przez Strabona i wreszcie w połowie października 1817 roku znalazł grób, który miał mu przynieść największą sławę archeologiczną: grobowiec króla Setiego I, ojca Ramzesa II, a w nim wspaniały alabastrowy sarkofag, który obecnie znajduje się w Londynie. * Zezwolenie (przyp. red ).