eugeniusz30

  • Dokumenty288
  • Odsłony29 423
  • Obserwuję16
  • Rozmiar dokumentów2.3 GB
  • Ilość pobrań15 754

Eva Lorenz - odkrywcy i rabusie starożytności

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :13.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Eva Lorenz - odkrywcy i rabusie starożytności.pdf

eugeniusz30 SKANY2 historia rodowody cywilizacji
Użytkownik eugeniusz30 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 173 stron)

Państwowy Instytut Wydawniczy • Warszawa 1977 0DKRVUI(V IRABUSIE STRR0ZVTI10Sl Rzecz o wykopaliskach EVA LORENZ Przełożyła Jadwiga Lipińska

Tytuł orytfimlu GHAlMAUlfm HMmGRABKR, ARCHAOUX',EN © IIMIII IIY III ICHIIANDl-lINO UNI) ZEITUNCSHORO MORAWA & CO, WIHN Ilustracji' dobrał ANDRZEJ REICHE Indeks opracowali JADWICA LIPIŃSKA i ANDRZEJ REICHE

SPIS ILUSTRACJI NA WKŁADKACH ILUSTRACJE CZARNO-BIAŁE 1 Prace uczonych z ekspedycji napoleońskiej przy wielkim sfinksie w Gizie w r. 1798. Akwaforta Denona; Description de 1’Śgypte... 2 Tabliczka klinowa z Tell el-Amarna: list Tuszratty, króla Mitanni, do Amenhotepa III, króla Egiptu; XIV w. p.n.e. Glina, wys. 22 cm. British Museum w Londynie. 3 Górna część kolosalnego posągu Ramzesa II; Teby, ok. 1250 r. p.n.e. Granit, wys. 2,65 m. British Museum w Londynie. 4 Fragment papirusu Abbott; Egipt, Nowe Państwo, 1142-1123 r. p.n.e. British Museum w Londynie. 5 Kamień z Rosetty z egipsko-greckim napisem Ptolemeusza V; 196 r. p.n.e. Bazalt, wys. 1,14 m. British Museum w Londynie. 6 Demontaż posągu skrzydlatego byka; prace wykopaliskowe Austen Henry Layarda w Nim- rud w 1845 r. Ryc. W. Holla. 7 Hormuzd Rassam. British Museum w Londynie. 8 Plan grobu królewskiego z Ur; ok. 2650 r. p.n.e. 9 Posąg Gudei, władcy Lagasz; koniec III tys. p.n.e. Dioryt, wys. 86 cm. Luwr w Paryżu. 10 Rekonstrukcja brązowej bramy Salmanasaralll, znalezionej w Balawat; druga połowa IX w. p.n.e. Wys. 1,62 m. British Museum w Londynie. 11 Fragment brązowej bramy z Balawat, przedstawiający kampanię Salmanasara IIIw północ­ nej Syrii; druga połowa IX w. p.n.e. Wys. 27 cm. British Museum w Londynie. 12 Relief z północnego pałacu króla Asurbampala, ukazujący króla wraz ze świtą na polowa­ niu; Niniwa, druga połowa VII w. p.n.e. Alabaster, wys. 1,50 m. British Museum w Londynie. 13 Zawieszki w kształcie jeleni, znalezione w okolicach Amlasz' ok. 1000 r. p.n.e. Brąz, wys. 10 cm i 10,5 cm. Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. 14 Naczynie w kształcie byka, znalezione w okolicach Amlasz; ok. 1000 r. p.n.e. Glina, wys. 37 cm. Kolekcja Nasli Heeramaneck. 15 Toporek bojowy z Lurestanu; IX w. p.n.e. Brąz, dług. 19,5 cm. Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. 16 Ozdobne zakończenie szpili z przedstawieniem demona trzymającego dwa lwy; Lurestan, IX-VIII w. p.n.e. Brąz, wys. 13 cm. Luwr w Paryżu. 17 „Sztandar” przedstawiający wielogłowego demona; Lurestan, IX-VIII w. p.n.e. Brąz, wys. 21 cm. Luwr w Paryżu. 18 Splądrowany grób w jednej z nekropoli w Lurestanie. 19 Rekonstrukcja złotego pektorału ze skarbu z Ziwije; VIII-VII w. p.n.e. Dług. 36 cm. Muzeum Archeologiczne w Teheranie. 20 Stylizowane przedstawienie pantery. Z dawnej kolekcji złota syberyjskiego cara Piotra Wielkiego, koniec VII - początek VI w. p.n.e. Złoto, śred. 11 cm. Ermitaż w Leningradzie.

H Spis łluMtr icjl 21 Część sprzączki od pusa, nu której przedstawiono zwierzę funtastyczne atakujące konia. Z dawnej kolekcji złota syberyjskiego cara Piotra Wielkiego, IV III w. p.n.e. Złoto, dług. 12 cm. Ermitaż w Leningradzie. 22 Naczynie dekorowane scenami z życia Scytów. Kurhan Kul-Oba na Krymie, IV w. p.n.e. Złoto, wys. 13 cm. Ermitaż w Leningradzie. 23 Płytka w kształcie jelenia służąca do ozdoby puklerza. Kurhan Kul-Oba na Krymie, IV w. p.n.e. Złoto, dług. 31,5 cm. Ermitaż w Leningradzie. 24 Sprzączka od pasa z przedstawieniem dwóch pasących się koni; Ordos, IV-I w. p.n.e. Brąz, dług. 10 cm. British Museum w Londynie. 25 Ozdobna plakietka ze stylizowanym przedstawieniem wilka; Ordos, IV-I w. p.n.e. Brąz, dług. 10 cm. British Museum w Londynie. 26 Ozdobna plakietka przedstawiająca muła; Ordos, nie datowane. Srebro, dług. 14 cm. British Museum w Londynie. 27 Johan Gunnar Andersson z kolekcją neolitycznych naczyń chińskich. 28 Amfora malowana kultury Jangszao; Chiny, prowincja Pan-Szan, połowa III tys. p.n.e. Ceramika, wys. 47 cm. Musee Cemuschi w Paryżu. 29 Teksty wróżebne zapisane na kościach, tzw. kości smocze. Chiny, okolice Anjang, XIV-XII w. p.n.e. Muzeum Wschodnioazjatyckie w Sztokholmie. 30 Lord Elgin. British Museum w Londynie. 31 Łucznik z zachodniego przyczółka świątyni Afai na Eginie; koniec VIw. p.n.e. Marmur, wys. 1,04 m. Glyptoteka w Monachium. 32 Łucznik ze wschodniego przyczółka świątyni Afai na Eginie; ok. 490-480 r. p.n.e. Marmur, wys. 79 cm. Glyptoteka w Monachium. 33 Posąg Posejdona znaleziony w morzu koło przylądka Artemizjon; ok. 450 r. p.n.e. Brąz, wys. 2,09 m. Muzeum Narodowe w Atenach. Brązowa kopia tego posągu znajduje się również w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. 34 Metopa z południowego boku Partenonu, przedstawiająca walkę Lapity z Centaurem; Ateny, 448-442 r. p.n.e. Marmur, wys. 1,34 m. British Museum w Londynie. 35 Fragment południowego fryzu Partenonu, ukazujący młodzieńców prowadzących bydło ofiarne; Ateny, 442—438 r. p.n.e. Marmur, wys. 1,06 m. British Museum w Londynie. 36 Głowa konia z zaprzęgu Selene ze wschodniego przyczółka Partenonu. Ateny, 437-432 r. p.n.e. Marmur. British Museum w Londynie. 37 Fragment wschodniego fryzu ołtarza pergamońskiego z przedstawieniem grupy bóstw, ok. 180-160 r. p.n.e. Marmur, wys. 2,30 m. Pergamonmuseum w Berlinie wschodnim. 38 Posąg Apollina z Veii; Etruria, ok. 490 r. p.n.e. Terakota, wys. 1,75 m. Museo di Villa Giulia w Rzymie. 39 Posąg efeba z Selinuntu; południowa Italia, V w. p.n.e. Brąz, wys. 84 cm. Museo Civico di Castelvetrano. 40 Lustro etruskie ze sceną przedstawiającą Helenę, Turan i Dioskurów; Etruria, początek III w. p.n.e. Brąz, średnica 15 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Henryk Romanowski.. 41 Eros-Agon, brązowy posąg odkryty na dnie morza w zatoce Mahdia; Iw. p.n.e. Wys. 1,40 m. Musee National de Bardo w Tunisie. ILUSTRACJE KOLOROWE 1 Fragment papirusu mitologicznego Ta-hem-en-mut, tancerki boga Amona; Egipt, XXI dynastia (1085-935 r. p.n.e.); skrytka królewska w Deir el-Bahari. Dług. całości 1,25 m. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Zbigniew Kapuścik. 2 Wędzidło; Lurestan, VIII-VII w. p.n.e. Brąz, wys. 9 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Zbigniew Kapuścik. 3 Główka gryfa ze skarbu z Ziwije; VII w p.n.e. Złoto, wys. 7 cm. Muzeum Archeologiczne w Teheranie. 4 Dno czary sasanidzkiej z przedstawieniem króla Peroza (458-484 r.) polującego na muflony; Iran, V w. Złocone srebro, średnica 26 cm. Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. 5 Trójkątna aplikacja rytonu ozdobiona przedstawieniem uskrzydlonego lwa atakującego kozła; kurhan „Siedmiu Braci”, Kobań, V w. p.n.e. Złoto, wys. 10 cm. Ermitaż w Leningra­ dzie. 6 Głowa brązowego posągu młodzieńca, który znaleziono w morzu koło Maratonu; ok. 330-325 r. p.n.e.; wys. całości 1,30 m. Muzeum Narodowe w Atenach. 7 Kyatosz przedstawieniem walczących centaurów; Etruria, ok. 520 r. p.n.e. Ceramika, wys. 33 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Zbigniew Kapuścik. 8 Mozaika rzymska przedstawiająca personifikację lata; ruiny w Hamman el Oust koło Zaghuanu w Tunezji, IV w. Dług. boku 35 cm. Fot. Tomasz Łączyński.

WSTĘP „Grabież starożytności to drugi najstarszy zawód św iata” - powiedział kiedyś pewien archeolog i chociaż przede wszystkim chodziło mu o dowcipne powiedzonko, miał rację. Nic nie przemawia przeciwko przyjęciu tezy, że co najmniej jedna forma rabunkowych wykopalisk, a mianowicie grabież gro­ bów, jest tak samo dawna, jak pochówek w ziemi. Od czasu kiedy człowiek nie pozostawiał już zmarłego, aby uległ rozkładowi tam, gdzie umarł, odkąd uznano, że nadal należy on do rodzaju ludzkiego, odkąd w świadomości ludzi umarły pozostawał jak poprzednio człowiekiem i uznano, że tak przeobrażo­ ny człowiek żyje nadal odmiennym życiem, starano się wyposażyć go na dalszy byt. Jedną z form owego wyposażenia było złożenie go do ziemi i danie mu wszystkiego, czego będzie, jak sądzono, potrzebował w przyszłym życiu. W zasadzie były to przedmioty, których używał uprzednio. Umieszczone w ten sposób w ziemi trwałe dobra musiały z pewnością budzić pożądanie żywych. Ci, którzy tej żądzy ulegali wydobywając z ziemi własność zmarłego, na pewno nie byli jego bliskimi. Nie czynili też tego z pewnością jego współple- mieńcy. Nie ma żadnej podstawy do tego, aby przypuszczać, że działo się inaczej; grabież grobów jest z pewnością zajęciem prastarym. Tak samo dawna musi być druga forma rabunkowych wykopalisk .- poszukiwanie skarbów. Gdy tylko człowiek zaczął gromadzić dobra, musiał się również troszczyć o to, aby je chronić. Dla wszystkich dostatecznie trwałych dóbr najlepszym miejscem ukrycia jest ziemia. Nie ulega wątpliwości, że przedmioty w ten sposób trafiające do ziemi musiały także wzbudzać pożądliwość tych, przed którym i. miały być ukryte. Wykopaliska rabunkowe wywodzą się z tych dwóch form :grabieży grobów i poszukiwania skarbów. Obydwie te formy wciąż jeszcze istnieją w coraz bardziej poszerzającym się kręgu rabunkowych wykopalisk. Ciągle jeszcze groby są grabione, a skarbów szuka się i dziś jeszcze, chociaż zazwyczaj poszukiwacze nie wydobywają już przedmiotów mających bezpośrednią wartość, czy to użytkową, czy też z tego powodu, że są zrobione ze szlachet-

nych metali Wartość /.rabowanych flótlr jest dzisiaj raczej natury estetycznej lub też umownej. Przedmiot pochodzący ze starego grobu ma wartość tylko dlatego, że jest piękny lub za taki uchodzi, nieraz zaś jedynie ze względu na swój wiek; albo też jest cenny dlatego, że w kręgu zbieraczy panuje moda na posiadanie przedmiotów właśnie z tego regionu albo z tej epoki. Poza tym otwiera się również groby i poszukuje skarbów ze względu na ich wartość poznawczą dla rozjaśnienia historii ludzkości. To postępowanie jednak jest domeną archeologii, a nie wykopalisk rabunkowych. Czym jednakże są rabunkowe wykopaliska? Termin ten jest trudny do sprecyzowania, ponieważ brak definicji, która by obejmowała wszystkie jego aspekty. Jeżeli ma w nim być zawarta prastara grabież grobów i poszukiwanie skarbów, pominięty musi być aspekt wieku obiektów będących przedmiotem tej działalności. Nowoczesna definicja powinna usunąć na dalszy plan czyn­ ność kopania, gdyż przez pojęcie wykopalisk rabunkowych rozumie się nie tylko zagarnianie tego, co spoczywa w ziemi i jest bezprawnie wydobywane, ale także niszczenie i zabieranie zabytków znajdujących się na powierzchni ziemi. Trzeba by pominąć zatem prastarą grabież grobów i poszukiwanie skar­ bów. Nie chodziło przecież wtedy o zabytki, ale o rzeczy użytkowe. Jeżeli ograniczymy się do dzisiejszego, obiegowego pojęcia rabunkowych wykopa­ lisk, to definicja brzmiałaby: „Nieuprawnione przywłaszczanie świadectw przeszłości znajdujących się w ziemi i na jej powierzchni.” Wymaga przy tym wyjaśnienia zapożyczone z języka urzędowego słowo „nieuprawnione”, gdyż należy je rozumieć dwojako: „nieuprawnione” znaczy przede wszystkim „bez zezwolenia”. Aczkolwiek ustawy o licencjach na wykopaliska archeologiczne i o roszczeniach do własności znalezisk są stosunkowo niedawne, to jednak kopanie w poszukiwaniu antyków - odkąd powstało w ogóle pojęcie „antyków” - wiązało się przecież z zezwoleniem czy to władz lokalnych, czy też ludzi, którzy rościli sobie lub też faktycznie mieli prawo do władania ziemią kryjącą zabytki. Ktokolwiek kopie w poszukiwaniu antyków bez posiadania takiego zezwo­ lenia, dopuszcza się zatem kopania rabunkowego, jest rabusiem starożyt­ ności. Słowo „nieuprawnione” ma jednak jeszcze inne znaczenie. Może ono znaczyć: „bez fachowej kom petencji”.Zgodnie z tą wykładnią także ten kopie nieuprawniony, kto kopie - czy to z zezwoleniem, czy bez - nie mając odpowiedniego wykształcenia do wykonywania tej czynności. Jest on również kopaczem-rabusiem. Różnie można się zapatrywać na tę definicję. W każdym razie jest pewne, że archeologia określa jako dzikich kopaczy zarówno tych, którzy kopali albo kopią bez zezwolenia, jak i tych, którzy czynili to albo czynią bez niezbędnej wiedzy fachowej. Słusznie czy niesłusznie - to sprawa drugorzędna. Przy rozpatrywaniu przestępstwa labunkowych wykopalisk —a me ulega wątpliwości, że są one przestępstwem nasuwają się znów dwa dalsze aspekty sprawy: moralny i czasowy. Aspekt moralny pozwala rozróżnić tych, którzy kopią nieuprawnieni dla uzyskania zabytków będących przedmiotem ich pasji i zachwytu, i tych, którzy kopią albo polecają kopać w celach handlowych. Obydwie grupy są dzikimi kopaczami, tym pierwszym jednak przyznaje się niekiedy, aczkol­ wiek niechętnie, miano archeologów amatorów. Ta am atorska archeologia jest reliktem owych czasów poszukiwań i odkryć, kiedy każdy archeolog był w mniejszym czy większym stopniu amatorem i dyletantem, gdyż archeologia jako wiedza w ogóle wtedy nie istniała. Handlowe wykopaliska rabunkowe natom iast wywodzą się w prostej linii z poszukiwania skarbów i prastarego plądrowania grobów. Ich motyw jest jednoznaczny, i był taki we wszystkich epokach *- zysk materialny. Zabytek wykopany z ziemi albo odłamany z antycznych budowli jest dla handlarzy interesujący tylko z powodu pieniędzy, które przynosi. Naukowy punkt widzenia odgrywa o tyle jakąś rolę, o ile naukowa wartość przedmiotu może mieć wpływ na jego wartość m aterialną. Niemniej jednak nierzadko szermuje się dziś hasłem „w służbie wiedzy” dla usprawiedliwienia rabunkowych wykopalisk. Wydaje się, że w obecnym stanie rzeczy wykopaliska rabunkowe są nie do wykorzenienia, przynajmniej w tych regionach, z których antyki osiągają na rynkach międzynarodowych wysokie ceny. Od gustu kręgu kupujących zale­ ży, na co jest popyt na tych rynkach. Jeżeli zmieniają się gusty, rozkwitają nowe ośrodki rabunkowych wykopalisk, dawne zaś tracą na znaczeniu. A więc przypadek? Nie. Znacznie rzadziej przypadek, niż na ogół się przypuszcza. Moda nie powstaje samorzutnie (a jeśli nawet, to tylko w bardzo rzadkich wypadkach), modę się tworzy. Dotyczy to każdej mody, a więc również tej na antyki. Wprawdzie mogło coś w tej dziedzinie powstać przypadkiem, niekiedy twórca - jak by go można nazwać - być może nie myślał o stworzeniu nowej mody na antyki, a tym bardziej o powiązaniu z nią interesu, kiedy kierował wzrok zbieraczy na przedmioty pochodzące z okre­ ślonego obszaru albo epoki. Byłoby absurdem twierdzić, że Johann Joachim W inckelmann chciał stworzyć modę, kiedy jeszcze w pełni XVIII wieku ukazał światu zabytki antyku. Niemniej jednak uwielbienie Winckelmanna dla antyków stało się modą świata cywilizowanego i było jednym z powodów, że rabusie-handlarze i kolekcjonerzy-w niewiarygodny sposób splądrowali obszary świata starożytnego. Nie było przy tym jeszcze wtedy tej zróżnicowanej pajęczej sieci handlu antykami, dzięki której stwarza się nową modę na nowo odkryte zespoły znalezisk i wyróżniające się style zabytków, jeżeli dotychczas panująca moda nie zapewnia już dostatecznego popytu na oferowane towary. Nie można nie

zauważyć, że w czasie, gdy grozi spadek cen na modne przedmioty, gdyż dzięki usilnym staraniom kopaczy-rabusiów rynek jest nimi przesycony, zawsze pojawia się w świecie antyków nowa moda. Wprawdzie u podstaw sprawy jest znalezisko, jednakże to właśnie handel decyduje o tym, czy i kiedy ze znaleziska i zespołu znalezisk wyłoni się nowa moda. A może do tego dojść, gdyż w niektórych stronach św iata potęga handlu jest tak wielka, iż jest on w stanie przeszkodzić nawet naukowym wykopali­ skom na całych obszarach, jeżeli istnieje obawa, że mogłyby one przynieść szkodę interesom. Komercjalne wykopaliska rabunkowe są ściśle związane z handlem, od kiedy rabusie grobów i poszukiwacze skarbów pojęli, że wartość mają nie tylko metale szlachetne z dawnych czasów, ale wszystko, cokolwiek prze­ trwało w ziemi. Z tego, co wyżej powiedziano, wynika jasno, że dla handlowych wykopalisk aspekt czasu ma znaczenie tylko drugorzędne. Tym bardziej jednak musi być brany pod uwagę w archeologii amatorskiej. Tych, którzy kopią dziś z pasji i fascynacji archeologią, a nie spełniają wymogów fachowych, można nie bez racji określić jako kopaczy rabunkowych. Jeżeli się jednak spojrzy wstecz, nie można ich tak nazwać. Wszakże amatorzy kopali już przed stu pięćdziesięciu czy przed dwustu laty bez niezbędnej wiedzy fachowej, gdyby więc chcieć do nich przyłożyć miarę dzisiejszych czasów, byliby oni także rabusiami. Ale nauka, na której opiera się dziś nasze pojęcie „uprawniony”, w tamtych czasach jeszcze nie istniała. Co więcej, bez tych dzikich kopaczy, bez tych amatorów, dyletantów, dla których wiedza i przygoda jeszcze się identyfiko­ wały, nigdy nie byłoby archeologii. Byli oni chciwi i zarozumiali, heroiczni i kramarscy, polowali na antyki, jak się poluje na tygrysy, ale pomimo wszystko - albo może właśnie dlatego - byli prekursorami tej gałęzi wiedzy, która ich dziś zarówno heroizuje, jak i wyklina. Ale nie byłoby także archeologii bez owych małych bezimiennych rabusiów, którzy już przed stuleciami i przed tysiącleciami wydobywali stare przedmioty z grobów i przez to stale zmuszali ludzi do myślenia o przeszłości. Doprowadzili do tego, że człowiek zaczął mówić: „Żyjemy nie tylko od dziś, mamy także bogatą przeszłość.” O nich, o tych kopaczach-rabusiach, łowcach antyków i biedakach plądru­ jących groby, o handlarzach, intrygantach i kramarzach, o pionierach, wyso­ ko postawionych przem ytnikach i małych złodziejaszkach będzie mowa w tej książce - o wszystkich, którzy przyczynili się do tego, że dzisiaj istnieje nauka zwana archeologią. Będzie również mowa o ludziach dziś jeszcze grabiących to, co należy do nauki, o tych, którzy już nie są pionierami, ale tylko robią interesy, i to dobre interesy. EGIPT Wykopaliska rabunkowe lub raczej plądrowanie grobowców i poszuki­ wanie zakopanych skarbów to proceder, k tó ry -jak już wspominaliśmy - istniał zawsze i wszędzie, ale nigdzie na świecie zjawisko to nie przybrało takich rozmiarów jak w Egipcie. Nie jest to przypadek. W Egipcie na stosunkowo niewielkim obszarze złożono w ziemi więcej skarbów niż gdzie­ kolwiek indziej, gdyż w urodzajnej dolinie Nilu kwitła kultura, która prze­ trw ała nienaruszona przez trzy tysiące lat. A w czasie tych tysiącleci panowa­ ły zupełnie specyficzne wyobrażenia o życiu w zaświatach i dlatego niezmie­ rzone skarby składano w grobowcach zmarłych królów, dostojników i moż­ nych państwa egipskiego. Wydobywać te skarby - jakaż to pokusa dla ludzi żyjących, współczesnych i potomków! Nic dziwnego, że wykopaliska rabunkowe w swojej pozbawionej pietyzmu formie grabieży grobowców mają w Egipcie prastarą tradycję. Do grobowców królów włamywano się i obrabowywano je od najdawniejszych czasów, można powiedzieć: zawsze; potęga faraonów musiała stale kapitulować przed przebiegłością rabusiów grobów. Plaga grabienia grobów nie omijała również najwyższych sfer urzędniczych. Nie zdarzało się, aby gdy mumia królewska została pochowana, natychm iast nie znaleźli się zdrajcy, którzy wydawali tajemnice grobowca, oraz łupieżcy, zabierający zmarłemu królowi jego skar­ by. Piramidy nie zapewniały ochrony przed rabusiami. Skalne groby w Doli­ nie Królów, w której pierwszy był pochowany Totmes I, nie zapewniały jej również, chociaż nieraz zbiorowe groby, do których później przenoszono mumie królewskie, pozostawały długo nie odkryte. Słynna stała się historia obrabowania grobowca królowej Hetep-heres, żony Snofru i matki Cheopsa. Z powodu tej grabieży w pięć i pół tysiąca lat później jeden z egiptologów doznał najprzykrzejszego rozczarowania w swo­ im życiu.

Ekipa wykopaliskowa C a o r ^ a Reisnera odkryła w lutym 1!>25 roku podziemny grobowiec Hetep-heres w pobliżu piramidy Cheopsa. Grób wyda­ wał się nie naruszony i został z drobiazgową dokładnością zbadany i opróż­ niony pod kierunkiem Reisnera; prace trw ały od stycznia do grudnia 1926 roku. Sarkofag jednak, znajdujący się w komorze grobowej, miał być otwo­ rzony dopiero w obecności znakomitych osobistości. Odbyło się to 3 lutego 1927 roku. Minister, wysocy urzędnicy, dyplomaci i uczeni zostali jeden po drugim spuszczeni do grobowca za pomocą dźwigu i zebrali się w grobowej komorze królowej. Goście w napięciu siedzieli na taboretach i skrzyniach lub stali wzdłuż południowej ściany komory. Sprowadzono dwa dźwigi, aby podnieść ciężką pokrywę kamiennego sarkofagu. Można sobie wyobrazić dumę i niecierpliwość Reisnera, gdy trzech z jego współpracowników zaczęło powoli uruchamiać dźwigi. Jakież skarby będzie można zaraz ujrzeć, na trop jakich tajemnic natrafić! Oczy wszystkich były zwrócone na pokrywę sarkofagu. Unosiła się powoli, cal po calu, z cichym trzaskiem złamało się pięć pieczęci, które ponad pięć tysięcy lat pozostawały nie naruszone. Reisner sam opisuje to, co nastąpiło: „Zobaczyliśmy wewnę­ trzne ściany sarkofagu, powoli ukazujące się w polu widzenia i z sekundy na sekundę coraz głębiej zaglądaliśmy do wnętrza. Stało się niebawem oczywis­ te, że nie ma tam żadnej wewnętrznej skrzyni trumiennej. W końcu po dziesięciu m inutach przekonaliśmy się, że sarkofag jest pusty i tak czysty, jak w dniu, w którym został wykonany...” Jak mogło się to stać? Można sobie wyobrazić, że Reisner szukał wyjaśnie­ nia swego największego życiowego rozczarowania, i wydaje się, że genialny uczony je znalazł. Rabusie grobów nie mogli opróżnić sarkofagu po otworze­ niu grobowca przez ekipę Reisnera. Teren wykopalisk był na to zbyt dobrze strzeżony. Widocznie ci, którzy przeszkodzili sukcesowi uczonego, byli tu o kilka tysięcy lat wcześniej. Już przy opróżnianiu nie naruszonego grobu kopiący zauważyli, w jakim pośpiechu pracowali robotnicy i inżynierowie sprzed około pięciu i pół tysiąca lat. Szyb był źle wyprowadzony, tu i ówdzie znajdowały się narzędzia miedziane, pozostawione przez starożytnych robotników. Widocznie z pocho­ waniem w tym miejscu królowej bardzo się spieszono. Reisner przypuszczał więc, że przed pięciu i pół tysiącem lat zdarzyło się, co następuje: Hetep-heres była wdówą, gdy zmarła. Faraonem był wówczas jej syn, Cheops. Można to wnioskować z faktu, że na przedmiotach w grobie Hetep-heres znajdowała się pieczęć Cheopsa. Syn polecił pochować m atkę w piramidzie, którą dla niej przygotowano. Piram ida ta stała w Dahszur, blisko piram idy jej męża, Snofru, ojca Cheopsa. Być może była tą, którą uczeni nazywają dzisiaj „czerwoną piram idą”. Zaledwie jednak królowa została pochowana, przytra­ fiło się jej to, co wówczas przytrafiało się wielu możnym zmarłym. Rabusie grobów wdarli się do jej piramidy, otworzyli sarkofag i wyjęli mumię bogato wyposażoną w klejnoty. Prawdopodobnie intruzi zostali spłoszeni. Uciekli i reszta wyposażenia grobowca pozostała nie naruszona. Zawiadomiono króla o tym wydarzeniu, nikt jednak nie miał zapewne odwagi wyznać „bogu”, że mumia jego matki została wykradziona. Cheops prawdopodobnie sądził, że rabusiów w porę odpędzono, wydał więc rozkaz, aby zbudować jego matce inne miejsce spoczynku, w pobliżu piramidy, którą polecił przygotować dla siebie. Tutaj grób matki faraona mógł być lepiej strzeżony niż na dalej położonym cmentarzu, gdzie znajdował się grób jego ojca. Rozkaz króla wykonano i w wielkim pośpiechu przygotowano podziemny szyb grobowy dla królewskiej matki. Pośpiech urzędników był zrozumiały: chcieli uniknąć wykrycia prawdy przez Cheopsa. Nie powinien się on bowiem nigdy dowiedzieć, że sarkofag, który po raz drugi miał być złożony do grobowca, jest próżny. Tak więc do grobu złożono pusty sarkofag i rabunek pozostał tajemnicą aż do czasu, kiedy ekipa Reisnera natknęła się w 1925 roku na podziemny grób Hetep-heres. Znaleziono tylko wnętrzności królowej, starannie przechowane, jak wymagał zwyczaj, w osobnej kasecie w ścianie. Teoria, którą w związku ze znaleziskiem wysnuł Reisner, ma pozory wiarygodności, chociaż na zawsze pozostanie tylko hipotezą. Faktem jest jedynie, że w sarkofagu Hetep-heres mumii nie było. Widzimy więc, że już w połowie III tysiąclecia p.n.e. zmarli królowie i królowe nie byli bezpieczni od rabusiów grobów, chociaż władcy i dostojnicy dokładali wszelkich starań,, aby dojścia do swoich komór grobowych masko­ wać i wszystkimi możliwymi sposobami wprowadzać w błąd rabusiów. Jak starannie Amenemhet III (1798-1790 r. p.n.e.), budując piramidę, w której miała być złożona jego mumia, obmyślił sposób wyprowadzenia w pole grabieżców, opisuje Flinders Petrie. Wejście do wewnętrznych korytarzy i komór znajdowało się od strony południowej, na poziomie podstawy piramidy. Schody prowadziły w dół do komory, która wydawała się nie mieć żadnego wyjścia, jej strop stanowiła jednak opuszczona płyta. Po jej przebiciu przechodziło się do dalszej komory. Z niej wiódł na wschód korytarz, który, zamknięty drewnianymi drzwiami, prowadził do dalszej komory. Ta również miała opuszczoną płytę w stropie, ale uwagę intruza przyciągał korytarz, który był szczelnie zawalony kamie­ niami. Budowniczowie dobrze to obmyślili. Rabusie, którzy już tysiące lat przed Petrie’em wdarli się do piramidy, przypuszczając, że droga do właści­ wej komory grobowTej wiedzie tym zablokowanym korytarzem, przedarli się nim, ale korytarz prowadził donikąd. W końcu odkryli w pułapie opuszczoną płytę. Przejście prowadziło do dalszej komory. Z niej biegł korytarz na zachód do dwóch szybów, które wyglądały, jakby prowadziły do komory grobowej,

mnóstwo kamieni, którymi komora była wypełniona, dotarli w końcu koryta­ rzem do szybów, wykonanych jedynie w celu zmylenia. Jednak nie zrezygno­ wali. Odkryli wreszcie wykop w posadzce komory, który, chociaż całkowicie wypełniony kamieniami, rzeczywiście stanowił upragnione przejście do ko­ mory grobowej; kończył się jednak nie wejściem, ale masywnym murem. Do komory trzeba się było przedostawać znowu przez pułap. Właz był zamknięty ogromnym blokiem kamiennym. Ten twardy jak szkło piaskowiec nie po­ wstrzymał jednak intruzów. Wybili otwór i w ten sposób dostali się do królewskiego grobowca. Petrie, który szedł drogą rabusiów, przedostał się do komory grobowej również przez ową dziurę, którą poszerzył, i znalazł tam między innymi naczynie z imieniem Amenemheta III. W ten sposób uzyskał dowód, że dostał się do piramidy właśnie tego króla. AKTA PROCESOWE W HIEROGLIFACH Królowie zaniechali później wznoszenia wspaniałych budowli grobowych, aby nie przyciągać rabusiów. Nakazywali składać swoje mumie w grobow­ cach skalnych w Dolinie Królów. Pierwszy został tam pochowany Tot- mes I z XVIII dynastii; jednak również te miejsca pochówku nie uchowały się przed rabusiami. Ramzes XI był ostatnim, który nakazał przygotować tam dla siebie grób, jednak prac nie zakończono, a króla pochowano gdzie indziej. Uczyniono to celowo, gdyż za panowania ostatnich Ramessydów rabusie grobów poczynali sobie wyjątkowo bezczelnie. Władza państwowa była słaba, a urzędnicy przekupni. W czasach XX dynastii musiały istnieć dobrze zorganizowane bandy rabusiów grobów, w mniejszym czy większym stopniu kryte przez urzędników, wzajemnie zaciekle się zwalczających. Wynika to z treści papirusu Abbott, który sam jest dowodem grabieży grobów. Doku­ ment ten, będący aktem sądowym z procesu o obrabowywanie grobowców, został znaleziony w pobliżu Teb w pierwszej połowie XIX wieku. Gdzie - nie wiadomo i nigdy nie będzie wiadomo. Znaleźli go rabusie grobów, a następnie papirus, mający 2,18 metra długości, trafił do Kairu. Wylądował u zbieracza starożytności nazwiskiem A.C. Harris, który sprzedał go Henry’emu Abbotto- wi. Ten znowu sprzedał go w roku 1857 British Museum, gdzie się znajduje po dzień (izi iojszy. Na papirusie została spisana w Tebach w czasie panowania XX dynastii liis*oria pewnej grabieży grobów. Sprawa wydarzyła się między 18 a 21 dniem 1; zeciego miesiąca pory wylewu, w szesnastym roku panowania Ramzesa IX. Teby - czytamy w tekśc ie papirusu - obiegały pogłoski o dokonanych w mieście umarłych wielkie!. bunkach. Burmistrz Tob. niejaki Peser, |*i «*»*•*«»»n zawiadomił o tych wydarzeniach odpowiednie władze. My wyjaśnić sprawę, powołano komisję pod przewodnictwem zarządcy nekropoli, Pewero. Miała ona przeprowadzić śledztwo na terenie miasta umarłych. W zachodniej dzielnicy Teb dokonano rzeczywiście inspekcji grobów królewskich z XI, XVII i XVIII dynastii. Protokół komisji stwierdził, że dziewięć królew­ skich grobowców znaleziono w stanie nie naruszonym, a tylko jeden był otwarty. Zbadano również grób Arnenhotepa I i stwierdzono, że nie był naruszony. Jednakże o nim właśnie, jako o zbezczeszczonym, mówił Peser w swoim doniesieniu. Pewero zawiadamiał natomiast, że z czterech grobów „śpiewa­ czek boga Amona” dwa były otwarte. Wszystkie groby mniej znanych ludzi były obrabowane. Do protokołu dołączył Pewero imienną listę zatrzymanych złodziei. Burmistrzowi Peserowi nie powiodło się z jego raportem. Gdy wezyr postanowił sam zbadać groby królowych, matek królewskich i dzieci królew­ skich w Dolinie Królowych, sprawa Pesera nie wyglądała najlepiej. Wszystkie pieczęcie na grobach były nie naruszone. Dla zadokumentowania, że wszyst­ ko jest w porządku, wyruszył demonstracyjny pochód, składający się z urzęd­ ników, inspektorów i pracowników miasta umarłych, do Teb, siedziby Pesera. Fakt ten rozgniewał go, oznajmił więc, że zna bardzo dokładnie szkody w mieście umarłych, a są one znacznie większe, niż przedstawili to badający urzędnicy. Oświadczenie burmistrza przekazano przewodniczącemu komisji, Pewero- wi. Ten, nie zwlekając, napisał 20 dnia list do wezyra, w którym o wszystkim go zawiadamiał. Prawdopodobnie chciał skłonić wezyra do podjęcia ostrych kroków przeciw Peserowi. Istotnie wezyr wykorzystał posiedzenie wysokiego sądu dworskiego, któremu Peser podlegał, aby zająć wobec niego stanowisko. Jak skończył się spór pomiędzy Peserem i Pewero sprzed około trzech tysięcy lat, nigdy się nie dowiemy, gdyż w tym miejscu papirus Abbott się urywa. Ta sama historia grabieży grobów z czasów panowania XX dynastii - a była to tylko jedna z wielu - stanowi również treść innego papirusu pochodzącego z okolic Teb. Uczeni przypuszczają, że oba papirusy napisał ten sam człowiek. Historia znalezienia owego drugiego papirusu nie jest w żaden sposób do wytłumaczenia, jeśli się nie uwzględni współdziałania rabusiów grobów, i z tego powodu należy do najbardziej sensacyjnych w dziedzinie egiptologii. Można ją porównać jedynie do historii odnalezienia asyryjskiego opisu potopu, którego drugiej części szukał w Niniwie George Sm ith i w końcu ją znalazł. Papirus Amherst, nazwany imieniem swojego poprzedniego właściciela, lorda Amhersta, był niekompletny. Zachowała się tylko dolna połowa tego dokumentu z czasów XX dynastii i nikt nie liczył na to, by kiedykolwiek odszukano górną część owego aktu o grabieży grobowców. Została ona jednak

20 H;«ipi odnaleziona, i to - w przeciwieństwie do drugiej połowy opisu potopu - dzięki przypadkowi. W czasie gdy późniejszy król Belgów, Leopold II, był jeszcze księciem Brabancji, przedsięwziął on dwie podróże do Egiptu. Jedną w roku 1854 i drugą w osiem lat później, tuż przed wstąpieniem na tron. Niektóre pamiątki, które belgijski następca tronu przywiózł z Egiptu, były prawdziwie cenne. Prywatne zbiory dworu belgijskiego, zawierające również egipskie eksponaty, zostały w roku 1936 przekazane Musees Royaux d ’Art et d ’Histoire w Brukseli, a zabytki zbadano naukowo. Między innymi znajdował się tam drewniany posąg egipski. Dyrektor muzeum Jean Capart badał go osobiście. Znalazł w nim puste miejsce, z którego wystawała lniana tkanina. Gdy uczony wyciągnął szmatkę, odkrył doskonale zachowany papirus. I, o dziwo, nieba­ wem okazało się, że jest to brakująca część papirusu Amherst dotyczącego grabieży grobów. Część tę nazwano papirusem Leopolda II. Sądząc po dacie tego papirusu, nie ma żadnej wątpliwości co do tego, że opisuje on tę samą historię grabieży grobowców, co papirus Abbott. Nosi bowiem datę: „dnia 23 trzeciego miesiąca pory wylewu, w szesnastym roku panowania Ramzesa IX.” Papirus Abbott ukazuje, przynajmniej w tej części, która się zachowała, można powiedzieć backgroundstory* procesu złodziei grobowców w tamtych czasach. Obecnie zaś kompletny papirus Amherst zawiera protokół przyznania się do winy rabusiów, którzy obrabowali grób króla Sebekemsafa. Dokładnie tak samo jak przed obecnymi sądami, rabusie musieli przed ówczesnym sądem zeznać, w jaki sposób wdarli się do grobu, jak obrabowali mumie królewskie i zniszczyli trumny: „Otworzyliśmy sarkofagi i znajdujące się w nich trum ny i znaleźliśmy czcigodną mumię tego króla wyposażoną w zakrzywiony miecz. Miał on na szyi wielką liczbę amuletów i złotych ozdób, a na głowie złoty diadem. Czcigodna mumia króla cała była powleczona złotem, a jego trumny były wewnątrz i z zewnątrz ozdobione złotem i srebrem oraz wysadzane drogocen­ nymi, szlachetnymi kamieniami. Zabraliśmy złoto, znajdujące się na czcigod­ nej mumii tego boga, razem z amuletami i klejnotami, które miał na szyi, jak również złoto z trumien, w których spoczywał. I znaleźliśmy królową pocho­ waną tak samo. Zabraliśmy tąkże wszystko, co przy niej znaleźliśmy, i podło­ żyliśmy ogień pod ich trumny. Wzięliśmy wyposażenie, które przy nich znaleźliśmy, składające się z przedmiotów ze złota, srebra i brązu, i podzieli­ liśmy między sobą. I podzieliliśmy złoto, które znaleźliśmy przy tych dwojgu bogach, na osiem części.” Mimo głębokiej czci, z jaką oskarżeni mówili o zbezczeszczonej mumii króla-boga, protokół sądu ukazuje brak skrupułów, z jakim rabusie grobów postępowali w owych czasach. Przedstawiony w papirusie Abbott spór * Tło (przyp. red.) Aktu pmewmwr w hlrroglifurh 21 między dwoma dostojnikami wskazuje wyraźnie, że ówcześni wysocy urzęd­ nicy także nie mieli czystych rąk, jeśli chodzi o grabież grobów.* Nie bali się ani ciężkich kar za świętokradztwo, grożących im w życiu doczesnym, ani czekających na nich kar w zaświatach, o czym uprzedzano świętokradców w napisach na widocznych miejscach w grobowcach. W tych napisach niektórzy posiadacze grobów wzywali zakłócających ich spokój przed sąd boski, inni obrzucali świętokradców straszliwymi przekleństwami. Żądza złota była jednak przemożna. Strach przed karam i w zaświatach niewiele się zapewne różnił od owego przyjemnego zabobonnego dreszczyku, którego doznali ludzie w oświeconej Europie, gdy zmarli dwaj odkrywcy nie tkniętego dotąd grobu Tutanchamona. Świat nowożytny prześcigał się wów­ czas w przejmujących opowieściach o ciemnych siłach, które ukarały lorda Carnarvona i Howarda Cartera za świętokradczy czyn otwarcia grobu. Lord Carnarvon finansował wykopaliska, Carter je prowadził. Ten ostatni sześć lat poszukiwał grobu i znalazł go 26 listopada 1922 roku. Wkrótce potem Carnarvon zmarł z powodu ciężkiej choroby serca - śmiercią naturalną. Przepowiedzieli mu ją lekarze w Anglii, jeśli ów fanatyczny Anglik odważy się raz jeszcze pojechać do morderczego klim atu Egiptu. Lord Carnarvon poje­ chał jednak i tam zmarł. Howard Carter stracił życie w kilkanaście lat później w wypadku samochodowym. Trzeba mieć wiele fantazji, żeby poważnie uwierzyć, że boscy królowie egipscy użyli siły koni mechanicznych dla wywarcia zemsty. Ale Europa w to uwierzyła. Rabusie grobów sprzed tysiącleci widocznie mniej się przejmowali tego rodzaju historiami o nadprzyrodzonych mocach. Od rabowania pożądanego szlachetnego kruszcu nie powstrzymywała ich ani monumentalność piramid, ani skrytki w Dolinie Królów, ani zaklęcia zmarłych, ani ciężkie kary grożące za życia. Zdano sobie z tego sprawę w końcu również i w Egipcie. W ielokrotnie mumie władców w oficjalny sposób wyjmowano z grobów i przenoszono, ale królowie i w ten sposób nie wygrywali wyścigu z rabusiami. W końcu zebrano mumie i pochowano je w kilku pieczarach. Jeden ze znaczniejszych takich masowych pochówków znajdował się w szybie grobo­ wym w Deir el-Bahari, poza obrębem Doliny Królów. Tutaj wreszcie prze­ trwały mumie królewskie - nie naruszone zarówno przez ówczesnych rabu­ siów grobów, jak i grabieżców z następnych wieków i tysiącleci - aż do chwili, kiedy je odkryto. W końcu lat siedemdziesiątych XIX stulecia pojawiły się w handlu przedmioty z imionami królów i pojedyncze mumie. Grabieżcy grobów znaleźli wówczas również i ten szyb i zaczęli go opróżniać. Walka archeologów z owymi grabieżcami jest historią samą w sobie, którą przedsta­ wię później. * Z treści protokołu wynika w dodatku, że mimo udowodnionej winy oskarżonych uniewin­ niono (przyp. tłum ).

Tl Ktfipt Najpierw powróćmy do starożytnego Egiptu i jego łupieżców cmentarzy. W późniejszych czasach również i sami władcy nie bali się plądrować grobowców swoich poprzedników, gdy kasa państwowa i pryw atna szkatuła były puste. Macedoński ród Ptolemeuszów panujący w Egipcie nie przejmo­ wał się, podobnie jak pospolici rabusie, klątwami królestwa zmarłych. Ptole­ meusz XI kazał, na przykład, otworzyć i obrabować grób, który uchodził za miejsce spoczynku Aleksandra Wielkiego, a ostatnia potomkini tej dynastii, Kleopatra, bez żadnych skrupułów zawładnęła wszystkimi skarbam i swoich zmarłych poprzedników na tronie faraonów, jakie tylko mogła zagarnąć. Wiedza o skarbach, które kryła ziemia, skały i piaski pustynne, przetrwała stulecia i tysiąclecia. Ojciec przekazywał ją synowi, a tu i ówdzie skarby istotnie znajdowano. Wieści, pragnienia, legendy i domysły przeplatały się z tajemnicami o skarbach i cudownych metodach ich szukania - tak samo tu, jak wszędzie na świecie. U arabskich pisarzy średniowiecznych, jak wykazał A. Hatir, coraz to natrafiam y na wzmianki o poszukiwaczach skarbów w Egipcie. Ibn Chaldun (zm. w 1406 r.) pisał na przykład, że mieszkańcy ważniejszych miast prowincji Afryki byli przekonani, iż Frankowie, którzy zamieszkiwali te tereny, zanim zostali pokonani przez muzułmanów, zakopali swoje skarby w ziemi. Miejsca, w których te skarby leżą, miały być opisane w pewnych księgach, aby o nich nie zapomniano aż do chwili, gdy można je będzie wydobyć. i Wzmianki o skarbach i magicznych księgach w literaturze arabskiej XV wieku dotyczą nie tylko Egiptu. Wiadomo na przykład, że w Fezie, w Maroku, istnieli poszukiwacze skarbów, którzy posiadali takie księgi. Zawierały one informacje o skarbach, które pozostawili Rzymianie w czasie swojej ucieczki. Jednak magiczna moc zaw arta w owych księgach nie pozwalała poszukiwa­ czom posiąść skarbów. O zakopanych skarbach pisze również Makrizi (zm. w 1442 r.). Zostały jakoby założone księgi magiczne, w których opisano dokładnie miejsce i wskazano sposoby, jak można je znaleźć. Księgi były przechowywane w Toledo i stam tąd przewiezione do kościoła w Konstantynopolu. W innym znowu miejscu jest podane, że odkryto księgi, w których mają się znajdować wiadomości o skarbach królów Grecji, Chaldei i Egiptu; księgi te zostały zdeponowane w owym kościele. Każdemu ze sług kościoła powierzono po jednej karcie. Masudi, inny pisarz arabski z X wieku, potwierdza istnienie magicznych ksiąg. Co więcej, informuje o kopaniu, które za czasów Al-Ichszid Mohamme­ da ben Raghadi prowadzono według wskazówek takiej księgi w pobliżu jednej z piramid. Dało ono wyniki, które wywołały sensację. Nawet oczy posągów, mówiono, były wykonane z najróżnorodniejszych szlach tnych kamieni, jak rubiny, szmaragdy, lapis-lazuli, turkusy, a niektóre posągi miały A Kin p rw m iiw r w m m iy iiiiic n mieć twarze ze złota lub srebra. Ten sam pisarz opowiuda, że władcy z tej epoki uważali, iż mają prawo wydobywać z ziemi skarby poprzednich królów i dostojników. Masudi informuje, że również kalif Al-Mamun, syn Haruna ar-Raszida, przybywszy do Egiptu w 820 roku chciał zburzyć piram idę Cheopsa. Powie­ dziano kalifowi, że jest to niemożliwe, ale on upierał się przy swoim, w piramidzie zrobiono więc wyłom. Użyto w tym celu ognia, kwasu i łomów. Kaisi (XII wiek) pisze, że Al-Mamun polecił otworzyć największą piramidę naprzeciwko starego Kairu; odkryto w niej duże sklepione pomieszczenie, gdzie znaleziono malachitowy posąg człowieka, który dostarczono Al-Mamu- nowi. W jednym sarkofagu miało leżeć ludzkie ciało, ubrane w pancerz ze złota ozdobiony klejnotami. Na jego piersi spoczywała drogocenna szabla, a na głowie znajdował się rubin, który błyszczał jak płomień. Inni pisarze arabscy stwierdzają natomiast, że Al-Mamun kazał otworzyć piramidę i istotnie znalazł tam sarkofag ze zwłokami, ale bez żadnych kosztowności. Jak widzimy, doniesienia średniowiecznych pisarzy arabskich o wynikach grabieży kalifa Al-Mamuna są sprzeczne. Prawdopodobnie Al-Mamun nic nie znalazł, gdyż już Strabon pisał na przełomie naszej ery, że w piramidzie Cheopsa znajduje się kamień, który można podnieść; za nim korytarz prowa­ dził do sarkofagu wewnątrz piramidy. Jest rzeczą niemożliwą, żeby za czasów Strabona w sarkofagu znajdowały się jeszcze jakieś kosztowności. Podróżnicy z końca XVI stulecia znaleźli inne, fantastyczne wytłumaczenie w związku z pustym sarkofagiem w piramidzie Cheopsa. Przypuszczali, że piramidę kazał zbudować dla siebie właśnie ów faraon, który ścigał Żydów przez Morze Czerwone. Ponieważ jednak zginął w Morzu Czerwonym, trum na jego pozostała pusta. Abd el-Latif (zm. w 1231 r.) donosi, że bardzo wielu ludzi żyło z przekopy­ wania cmentarzy, z których zabierali wszystko, co tylko znajdowali w artoś­ ciowego lub przydatnego. Rabunkowe wykopaliska czy też plądrowanie grobów (do tego się bowiem w przeważającej mierze sprowadzały) uchodziło za zupełnie zwykłe rzemio­ sło. Świadczy o tym wzmianka IbnChalduna. gdy nakładano podatki grunto­ we i na różne gałęzie rzemiosła, opodatkowano również rzemiosło poszukiwa­ nia skarbów. Szukanie skarbów było bowiem prawnie uznanym zawodem, z którego można było żyć. Również i w późniejszych czasach. Podróżnik Johann Michael Vansleb (lub Wansleben, ur. w 1635 r.) podał, że w roku 1664 widział w Aleksandrii prosto stojącą kolumnę Pompejusza. Gdy w osiem lat potem ponownie odwiedził Aleksandrię, kolumna ta była pochylona. Vansleb wy­ wnioskował z tego, że poszukiwacze skarbów musieli podkopać jej podstawę.

ZACZYNA SIĘ WYPRZEDAŻ Za czasów Vansleba jednak już od dawna nie tylko mieszkańcy Egiptu usiłowali zawładnąć skarbami z poprzednich tysiącleci. W okresie Renesansu obudziło się zainteresowanie starożytnością i w ogóle przeszłością oraz dalekimi krajami. W związku z tym wzrastało zainteresowanie przedmiotami z rcpnionych epok i odległych krain. Wszelako wyprzedaż na Wschodzie zaczęła się dopiero od połowy XVII wieku. Wtedy to właśnie osiągnęła znaczne rozmiary. Przede wszystkim u możnych Europy obudziła się chęć zapełnienia swoich bibliotek manuskryptami ze Wschodu. Zgromadzono wówczas niezmierzone skarby z tej dziedziny. Zainteresowanie zbieraczy wzbudziły także monety i medale, a wreszcie starożytności wszelkiego rodza­ ju. Zbierali królowie, jak Ludwik XIV i Ludwik XV, ale również ministrowie i kardynałowie wysyłali na Wschód swoich agentów, w owych czasach przeważnie wykształconych duchownych, ze zleceniem przywiezienia wszys­ tkiego, co tylko da się zdobyć. Kardynał Mazzarini, na przykład, ulokował^ w 1643 roku swoją bibliotekę w Hotel Tuboeuf. Wkrótce potem, 9 grudnia 1643 roku, wysłał on do Jean de la Haye’a, ambasadora francuskiego przy Wysokiej Porcie, list, w którym wzywał ambasadora, aby zbierał dla niego zabytki na Wschodzie: „Jestem pewien, Monsieur, że nie odmówi mi Pan pomocy, o którą proszę, aby zadowolić moją namiętność i zaopatrzyć mą bibliotekę w rzadkie księgi. To upoważnia mnie do wzięcia pióra, aby prosić tak usilnie, jak tylko można, żeby tam, gdzie się Pan zatrzyma, postarał się Pan zakupić, co tylko będzie można znaleźć dobrego i rzadkiego, w jakimkol­ wiek by to'było języku...” De la Haye wykazał wielką zręczność w zbieraniu starych manuskryptów. Zlecił je zbierać wszędzie, gdzie tylko można je było znaleźć, w klasztorach i zbiorach prywatnych. Jednym z jego najlepszych zbieraczy był grecki ksiądz Athanase Rhetor. Przy jego pomocy również Haye założył sobie prywatny zbiór. Ale tak jak ówczesnym możnym obojętne były metody ich zbieraczy, tak samo lekceważyli i samych zbieraczy. Grek dostarczył sto piętnaście manuskryptów, ale nie zapłacono mu za nie; natarczywe listy pozostawały bez odpowiedzi. Athanase Rhetor zmarł w końcu, nie otrzymawszy swoich pieniędzy. Wkrótce potem poszukiwanie m anuskryptów i starożytności zaczęto pro­ wadzić w sposób systematyczny. Gdy podróżnik Laisne w 1670 roku po raz drugi sam udawał się na Wschód, jego poprzedni towarzysz wyprawy, Monceaux, dał mu dokładną m arszrutę podróży. Na wielu jej stronach były wskazówki, gdzie jest coś do znalezienia, co jest już do kupienia, a co jeszcze nie, ale w przyszłości prawdopodobnie będzie, i tak dalej. Ta lista miejscowoś­ ci i przedmiotów obejmowała wszystko, co przedstawiało wartość dla zbiera­ czy, począwszy od reliefów aż do manuskryptów. «.«»• • »tlłl Rl«j Vansleb również należał do tych, którzy na zlecenie Ludwika XIV pojechali na Wschód na połów starożytności. Jego pierwsza podróż w roku 1664 była krótka, druga w 1672-1673 dłuższa i bardzo owocna. Instrukcja, którą otrzymał Vansleb 17 marca 1671 roku, rzuca światło na cel jego wyjazdu: „Najpilniejszym życzeniem króla w związku z podróżą, którą kazał odbyć Panu Vanslebowi na Wschód, jest, aby znalazł on tam możliwie dużo wartościowych m anuskryptów i antycznych medali oraz przesłał je do jego biblioteki... Gdyby poza tym odkrył w ruinach posągi i reliefy dłuta dobrych mistrzów7, ma on [Vansleb] postarać się je zdobyć i przekazać swoim pośrednikom, aby je tutaj przesłali.” Vansleb, który z takimi poleceniami przyjechał do Egiptu, nie powinien był się dziwić, że on i jemu podobni byli niechętnie widziani przez miejscowych poszukiwaczy skarbów7. Uważali oni przecież, że wszystko, co leży w ich ziemi ojczystej, stanowi ich własność - nie bez słuszności, jak byśmy dzisiaj powiedzieli. Gdy gorliwość konsulów i ich agentów na Wschodzie i w Grecji osłabła, a potok m anuskryptów i innych rarytasów napływać zaczął wolniej, przypo­ minano opieszałym zbieraczom o ich obowiązku wobec korony francuskiej i biblioteki królewskiej. Ówczesny dyrektor Bibliotheąue du Roi 29 listopada 1672 roku wysłał na przykład pismo okólne do konsulów w Lewancie, przypominające im, aby nie ustawali w swojej gorliwości. W ostatnich dziesięcioleciach XVII wieku coraz bardziej wzrastało rów­ nież zainteresowanie innymi osobliwościami, jak na przykład mumiami egip­ skimi. Można to wnioskować z instrukcji, która została wydana ojcu Borie 12 września 1673 roku w związku z jego podróżą na Wschód: „Egipt jest miej­ scem, w którym znajduje się wiele osobliwości. O. Borie zadba o to, aby zaopatrzyć się tam w jak największą ich ilość... Poza tym ma on tam szukać ładnych mumii różnej wielkości, bożków, płaskorzeźbionych kamieni i meda­ li, kiedy, jeśli to będzie możliwe, przeprowadzi wykopaliska z pomocą Agi, który będzie mu towarzyszyć.” Paul Lucas, inny podróżnik z owych czasów, handlował szlachetnymi kamieniami i był znawcą starożytności. Swoją ostatnią podróż na Wschód odbył w roku 1714, również w czasie panowania i na zlecenie Ludwika XIV. Lucas otrzymał dokładne instrukcje z wykazem przedmiotów, które miał dostarczyć do zbiorów królewskich. Między innymi w zleceniu brano pod uwagę otwarcie piramidy. Same instrukcje brzmią raczej jak rozkazy wyda­ wane niewolnikowi niż jak zlecenie dla podróżnika: „Pan Paul Lucas uda się do świątyni Jowisza Amona. Dostarczy dokładny opis i zbierze wszystko, co odkryje z osobliwości. Potem uda się do świątyni Jowisza w Górnym Egipcie/ aby zwiedzić ruiny Teb, jak również zabytki starożytności położone w pobliżu jeziora Moeris oraz dohi Carona lub labi­ rynt. Zrobi również, co będzie w jego mocy, aby otworzyć piramidy...”

KUipI211 Myśl o otwarciu piramid nurtowała europejskich grabieżców starożytności i ich bogatych zleceniodawców. Le Maire, konsul francuski w Egipcie, pisał 17 listopada 1716 roku do ówczesnego ministra: „Pozwolenie na otwarcie piramidy można uzyskać od Ibrahima Beja, ale wejście jest nie znane: trzeba by całą piramidę zburzyć, co kosztowałoby co najmniej dwieście do trzystu piastrów. Ale można również znaleźć kosztowności w zwyczajnych grobach. Przed dwoma laty Arabowie pracujący w katakum bach znaleźli osobny grób z trzema mumiami wyposażonymi w ozdoby ze złota.” Już w tam tych dziesięcioleciach istniał konflikt nie tylko między interesami miejscowych poszukiwaczy skarbów a interesami pełnomocników poszcze­ gólnych państw europejskich i spory miedzy tymi ostatnimi. Również w owych państw ach bogaci i potężni współzawodniczyli między sobą w zdo­ bywaniu najpiękniejszych kosztowności. Tak tylko można interpretować pismo m inistra Pontchartrain do konsula francuskiego w Kairze, Benoit de Maillet, z 25 października 1692 roku; w piśmie tym minister wydaje polecenie, aby go zawiadamiać poufnie - a nie oficjalnie - o wszystkich odkryciach dokonanych w Egipcie. Tenże Maillet, który otrzymał owo polecenie, był pośród oficjalnych rabu­ siów grobów tego dziesiątka lat pod pewnym względem postacią tragiczną. Oddał on nieocenione usługi zbierackiej pasji ówczesnych władców. Między innymi odwinął jedną z mumii z bandaży i znalazł lniane pasy pokryte hieroglifami. Organizował badania w Egipcie, i to, jak na ówczesne czasy, bardzo dobrze. Jego pasją był projekt, którego urzeczywistnienia odmawiali mu panujący we Francji przez czterdzieści lat, aż do jego śmierci. Chciał mianowicie przesłać z Aleksandrii do Paryża tak zwaną kolumnę Pompeju- sza, wzniesioną na cześć Dioklecjana na początku IV stulecia. Pomysł ten zafascynował Mailleta wówczas, gdy zobaczył m ajestatyczną kolumnę po swoim pierwszym wylądowaniu w Egipcie w roku 1692, i fascynacja ta przetrwała, z biegiem lat przekształcając się w ideefixe. Prowincje francuskie rywalizowały ze sobą w tych latach we wznoszeniu posągów „królowi Słońce”. Maillet uważał więc, że nic na świecie nie byłoby lepszym piedesta­ łem dla posągu króla niż właśnie ta kolumna. Konsul napisał w tej sprawie 17 września 1693 roku do antykwariusza Rigord, a w pięć lat później, 25 lutego 1698, zwrócił się osobiście do ministra Pontchartrain: „Jeśli Wasza Wysokość, chcąc uwiecznić dla potomności czyny tego pełnego chwały panowania, szuka między starożytnościami jakichś pomników, które by wchodziły w rachubę, pozwolę sobie powiadomić, że w Aleksandrii znajduje się kolumna, która nosi imię Pompejusza i jest najwspanialszą ze wszystkiego, co pozostało z czasów starożytnych. Nie będzie trudno wydostać ją od Porty i myślę, że mogę zapewnić Waszą Wysokość, iż ostatecznie mógłbym załadować w Aleksandrii kolumnę na statek, jeśliby dostarczono mi środków pieniężnych potrzebnych dla zapewnienia opieki władz przeciw &uuxyn mj wyprzrnnz L f Arabom z okolic Aleksandrii i przeciw zamieszkom wśród mieszkańców tego miasta. Jeżeli już jakaś, to ta właśnie kolumna godna jest dźwigać posąg króla i widać po jej kapitelu, że do tego została przeznaczona...” Ku zmartwieniu Mailleta minister nie zainteresował się tym projektem. Napisał, że koszty przedsięwzięcia byłyby za wysokie. Wkrótce potem minis­ ter zawiadomił Mailleta, że również królowi koszty transportu kolumny wydały się wygórowane. Maillet nie potrafił jednak wyrzec się swojej idee fixe. Słał do Paryża memorandum za memorandum. Ostatnie przesłał, gdy od dawna został już przeniesiony do Marsylii, 15 maja 1737 roku, a więc prawie czterdzieści lat po ostatecznym odrzuceniu projektu przez Pontchartraina w roku 1699. W tym ostatnim memorandum przedstawił Maillet szczegółowy plan przetranspor­ towania kolumny, kończył zaś następującymi słowy: „Ale w końcu 25 000 szkudów, a nawet 50 000 - co byłoby najwyższą kwotą przekraczającą owe 40 000 ustalone jako ogólny koszt przez pana Reynauda [inżyniera] - nie jest, jak sądzę, zapłatą mogącą powstrzymać wielkiego Króla i jego ministrów, którzy dzięki urzeczywistnieniu tego projektu staliby się, tak jak król, nieśmiertelni...” Wezwanie Mailleta nie zostało wysłuchane. Niedługo zaś potem zmarł. Jak widzimy, europejskie wykopaliska rabunkowe w Egipcie były w końcu XVII stulecia w pełnym rozkwicie. Nie wolno wszakże zapominać, gdy się to stwierdza, że potok wschodnich manuskryptów napływających do Europy dał początek nowoczesnej orientalistyce. Wiele cennych rękopisów uległoby zniszczeniu lub zaprzepaszczeniu i tym samym byłyby na zawsze stracone dla nauki, gdyby nie zbieracka pasja podróżników europejskich i pożądliwość europejskich władców. Jeszcze jedno trzeba zaliczyć na dobro podróżników tych czasów i ich zleceniodawców: prowadząc wykopaliska i badając zabytki opierali się oni na naukowych podstawach, takich jakie były możliwe przy ówczesnym stanie wiedzy. Dwa fakty pozostają jednak istotne przy ocenie tych zasług: była to wyprzedaż z krajów, w których się dzisiaj opłakuje skarby znajdujące się w europejskich i amerykańskich muzeach, a dzikie wykopaliska Europejczy­ ków nie były w końcu niczym innym jak rabunkiem, przynajmniej tak uważa się z punktu widzenia archeologii. I oczywiście spowodowali oni znaczniejsze szkody, niż mogli przez stulecia dokonać miejscowi poszukiwacze skarbów i rabusie grobowców. Europejczycy mieli przecież do rozporządzenia znacz­ nie więcej pieniędzy i tym samym mogli powołać do niszczycielskiej pracy armię robotników. W tych czasach doszło jeszcze do tego coś innego: zainteresowanie Europej­ czyków przedmiotami znajdującymi się w ziemi egipskiej obudziło u tubyl­ czej ludności czujność i chciwość zysku całkiem nowego rodzaju. Miejscowi poszukiwacze skarbów i rabusie grobów z lat poprzednich, jak

O T ' już o tym byłu mowu, przede wszystkim koncentrowali sit; na skarbach we właściwym tego słowa znaczeniu. Głównie na znajdujących się w grobach szlachetnych metalach i kamieniach. Ale ponieważ także rzeźby różnego rodzaju, reliefy w kamieniu, wazy i naczynia ze zwykłych metali przedstaw ia­ ły wartość dla obcych, którzy się nimi tak interesowali, miejscowa ludność zaczęła teraz przekopywać ziemne i skalne pieczary w poszukiwaniu tych przedmiotów. Skutki były przerażające. To, co zostało jeszcze oszczędzone przy poszukiwaniu szlachetnych metali, stało się obecnie ofiarą polowania na antyki. Egipt owych dziesięcioleci - a właściwie stuleci, gdyż okres rabowania zabytków sięga pełni XIX wieku i trwa nadal, aż po dzień dzisiejszy — przypominał pole walki, nad którym krążyły sępy. Sępy w postaci łowców antyków, którzy reprezentowali różny poziom wykształcenia i moralności. Byli to tubylczy poszukiwacze skarbów i handlarze, miejscowi przedstawicie­ le władzy, chcący zarobić „swojego obola”, europejscy konsulowie i ich agenci - ci niekiedy byli zwykłymi awanturnikam i, europejscy handlarze oraz tu i ówdzie ludzie, którzy ze względu na swoje wykształcenie i uzdolnienia'byli pionierami nauki. Gdy jakieś stanowisko okazało się wydajne i wiadomość o nim rozchodziła się błyskawicznie, mimo usiłowań zachowania tajemnicy, na miejsce to zbiegali się wszyscy zainteresowani, jak sępy do trupa. Wicekonsul francuski w Aleksandrii, de Sulauce, tak opisuje francuskiemu ministrowi Rouille to, co się rozegrało 20 kwietnia 1751 roku, gdy pan Roboly, tłumacz z Aleksandrii, odkrył trzy posągi: „...Wielkie poruszenie, jakie wywołało w tym kraju owo odkrycie pomimo całej ostrożności,by zachować je w tajemnicy, świadczy bardziej niż wszystko inne, jak stare były te trzy posągi; miejscowi notable, dawniej obojętni na takie rzeczy i nie zwracający na nie uwagi, są tak rozzłoszczeni faktem, że ich nie posiadają, iż chcieli je przemocą odebrać panu Roboly, i tylko dzięki staraniom i datkom pieniężnym udało się ułagodzić ich zawiść. Nie był to jedyny atak, który należało odeprzeć. Trzeba było stawić czoło usilnym zabiegom wicekonsulów Anglii i Wenecji, królewskiego komisarza, który tu jeszcze przebywa, i wielu zagranicznych kupców. Nacierali oni z nagła, pojedynczo lub gromadnie, dopóki do tego stopnia się nie zirytowa­ łem i nie znużyłem, że aby uwolnić się od ich naprzykrzania, byłem zmuszony oznajmić, komu [miejscowym możnowładcom] mam oddać znaleziska i że nie mogę dysponować nawet pojedynczymi sztukami. Proponowali między inny­ mi ponad dwa tysiące piastrów za trzy posągi i ponad dwa tysiące cekinów za głowę, która przedstawia Jowisza Kapitolińskiego. Podwyższyliby nawet ofertę, gdyby mieli nadzieję, że ulegnę pokusie, gdyż chcieli je mieć za wszelką cenę...” Jak widać, Europejczycy nie mieli jeszcze wątpliwości co do tego, że znalezisko należy do naluzcy Sami Egipcjanie byli wprawdzie innego zdania, ale prosty człowiek, felluch, nic miał nic do powiedzenia. Jego wrogie nastawienie mogło stanowić niebezpieczeństwo dla jednostki, ale nie dla armii europejskich rabusiów wykopalisk. Co się zaś tyczy przedstawicieli władzy, zarówno wielkich, jak i małych, w Górnym i Dolnym Egipcie, to byli oni zmuszeni do podzielania poglądu Europejczyków. Szczególnie chętnie dawali się przekonywać agentom europejskich konsulów o ich prawie do znalezionych przedmiotów - oczywiście za pomocą brzęczącej monety czy podarków. Z kolei możliwość wywiezienia zabytków do Europy zależała od większej lub mniejszej zręczności, obrotności, braku skrupułów i możliwości finansowych znalazcy, agenta lub innych zainteresowanych. To wszystko było według dzisiejszych pojęć po prostu rabunkiem i nieraz przestępstwem. Egipt, nie miał ogólnej ustawy dotyczącej udzielania koncesji wykopaliskowych oraz w jakikolwiek sposób ograniczającej wywóz zabyt­ ków. Wszelkie zarządzenia ograniczające rabunek były wydawane przez władze lokalne od wypadku do wypadku, w miarę ich skromnych możliwości nadania odpowiedniej mocy tym ograniczeniom czy zezwoleniom. ZABYTKI JAKO ZDOBYCZ WOJENNA Archeologia Egiptu zawdzięcza swoje narodziny wojnie. Oczywiście tylko narodziny, proces bowiem, który je poprzedził, przypada właśnie na owe dziesięciolecia i stulecia, gdy europejskie gabinety osobliwości zapełniały się zabytkami pochodzącymi z rabunkowych wykopalisk prowadzonych na Wschodzie. Te osobliwości, stanowiące ulubione hobby możnych, zaczęły również interesować naukowców. Gdy w roku 1798 Napoleon wyruszył na awanturniczą wyprawę do Egiptu, aby z wrogą Anglią zmierzyć się na Wschodzie, zabrał ze sobą sztab wybit­ nych uczonych. „Instytut Egipski” miał jeszcze w czasie wojennej wyprawy zbadać Egipt, i to zadanie zostało, zgodnie z ówczesnym stanem wiedzy, wspaniale wykonane przez uczonych mimo olbrzymich trudności — byli przecież wewnątrz wrogiego kraju. Wyniki badań zostały później opubliko­ wane w dziewięciu tomach tekstu i dziesięciu tomach plansz pt. Description de l ’Egypte, ou Recueil desobservationsetdesrecherches, ąuiontetefaitesen Egypte pendant l ’expedition de 1’armee franęaise (Opis Egiptu, czyli zbiór obserwacji i badań, które zostały dokonane w Egipcie w czasie wyprawy armii francuskiej). Także i ci uczeni nie sprzeciwiali się zabieraniu spośród skarbów Egiptu wszystkiego, co tylko można było wywieźć, wręcz przeciwnie, uważali to nawet za swój obowiązek. W Egipcie wraz z Napoleonem był również malarz Dominique-Vivant Denon, późniejszy dyrektor francuskiego muzeum sztuki. Opowiada on, jak i

w upale rysował ruiny Tob, podczas gdy służący musiał osłaniać go przed słońcem: „Kamienie dochodziły do takiej tem peratury - pisze Denon - karneole i agaty, które często znajdowały się wewnątrz m uru okalającego, były tak gorące, że parzyłem się przy ich dotykaniu i gdy je chciałem wziąć ostrożnie palcami, musiałem przykrywać je chustką do nosa, jak rozżarzone węgle.” Oczywiście również Denon nie wahał się wyłamywać kawałków najpięk­ niejszych reliefów z grobowców w Tebach i zabierać ich do Francji. Jego łup wszak był tylko gorący od słońca, ale zdobycie go nie było połączone z niebezpieczeństwem. Denon zatrudniał pokonanych przez Francuzów Ara­ bów jako przewodników po grobowcach. Ponadto tubylcy przynosili mu na sprzedaż części mumii. Jednak całej, nie uszkodzonej mumii nie udawało mu się kupić z powodu chciwości i sprytu tubylców. Denon tak to opisuje: „Sprzedawali oni do Kairu żywicę, którą znajdowali we wnętrznościach i w czaszkach, i nic im nie przeszkadzało ją wyjmować. Również obawa sprzedania mumii, w której mógłby być ukryty skarb (chociaż go nigdy przy takim przeszukiwaniu nie znaleźli), skłaniała ich do rozbijania wszystkich drewnianych części trumien i darcia lnianych bandaży, którymi ciało owijano po ostatecznym zabalsam owaniu.” Niezliczona ilość mumii musiała paść ofiarą owego poszukiwania żywicy przez tubylców w ciągu dziesiątków i setek lat. Dla muzułmańskich Egipcjan ci zmarli nie byli niczym innym jak trupam i niewiernych, których Koran nie zakazywał bezcześcić. Denon pisze, że uczeni z Instytutu mieli zamiar powrócić wzbogaceni „ogromną zdobyczą”, lecz on osobiście rezygnuje z wykorzystania pod wzglę­ dem naukowym swojej długiej, uciążliwej podróży z armią Napoleona po­ przez Egipt. Jednym z przedmiotów owej „ogromnej zdobyczy” był kamień z Rosetty. Stał się on słynny na całym świecie, ponieważ dzięki niemu udało się odcyfrować hieroglify. Wyryty był na nim ten sam napis w trzech rodzajach pisma: hieroglifami, tak zwaną demotyką (kursywa z późnego okresu staro­ żytnego Egiptu przypominająca stenografię) i po grecku. Francuzowi Jean Franęois Champollionowi udało się w roku 1821 za pomocą tego kamienia znaleźć sposób odczytania hieroglifów. Po śmierci Champolliona pracę kon­ tynuował Niemiec, Richard Lepsius. Dla Francuzów ten sukces naukowy był prawdziwym balsamem na ranę, którą im zadała utrata samego kamienia na rzecz Anglików. Kamień został znaleziony przez Francuzów w połowie lipca 1799 roku w czasie naprawy fortu St. Julien przy ujściu Rosetty, odnogi Nilu. Awanturnicza wyprawa egipska nie powiodła się jednak Napoleonowi. On sam wylądował już w roku 1799 we Frejus na południu Francji, jego arm ia i flota’zostały rozbite pod Abukirem i Aleksandrią i w 1801 roku generał Menou był ostatecznie zmuszony skapitulować przed połączonym* armiami Anglików i Turków. Francuzi musieli nie tylko opuście Egipt, ale i oddać ową „ogromną zdobycz starożytności, o której wspominał Denon, na podstawie szesnastego artykułu aktu kapitulacji. Artykuł ten głosił: „Członkowie Instytutu mogą zabrać ze sobą wszystkie instrumenty, które zostały przywiezione z Francji. Wszystkie kolekcje zebrane dla Francji są jednak dobrem ogólnym i pozostają w dyspo­ zycji generałów połączonych armii [Anglików i Turków]. Jak widzimy, już w owych czasach zabytki wykopane z ziemi egipskiej były tak cenne, że brano je pod uwagę przy ustalaniu warunków kapitulacji. •Grabieżcy starożytności na najwyższym szczeblu walczyli zaciekle o swoją zdobycz. Członkowie Instytutu byli wielce oburzeni i nie można im mieć tego za złe, gdyż zgromadzili oni owe zbiory w czasie krwawej wyprawy, otoczeni ludnością bardziej niż wrogą. A że stosowali przy tym metody, których obecnie nie można nazwać naukowymi, przynajmniej z punktu widzenia dzisiejszej archeologii - to inna sprawa. Protestując wystosowali pisma zarówno do francuskiego generała Menou, który podpisał akt kapitulacji, jak i do angielskiego dowódcy Hutchinsona i jego doradcy Hamiltona. Listy są napisane w tak ostrej formie, że można je przy odrobinie złej woli potrakto­ wać jako szantaż: „Możecie nam zabrać nasze zbiory, rysunki, plany i kopie hieroglifów - pisali. - Ale kto da Wam klucz to tego wszystkiego? Są to zaledwie szkice, które muszą dopiero zostać uzupełnione naszymi osobistymi wrażeniami, spostrzeżeniami i wspomnieniami. Bez nas te materiały są m artwą literą, z której ani Wy nic nie zrozumiecie, ani Wasi naukowcy... Przed nami stoi armia celników, aby skonfiskować owoc naszych badań i myśli. Ale na tym nie koniec. Zanim dopuścimy do tego niesprawiedliwego wandalizmu i rabunku, zniszczymy naszą własność, rozsypiemy ją po Pustyni Libijskiej lub wrzucimy do morza. Protestujemy w obliczu całej Europy i będziemy głosić, co nas zmusiło do zniszczenia tych skarbów.” Ten protest skłonił Anglików do pójścia na ustępstwa. Spór o zabytki Egiptu toczył się dalej pomiędzy państwami, co prawda tylko między Anglią i Francją, ponieważ Egiptu, do którego skarby prawnie należały, nikt nie pytał o zdanie w tej sprawie. Pomimo patetycznego protestu swoich uczonych Francuzi bezpowrotnie stracili kamień z Rosetty. Generał Menou rościł sobie wprawdzie do niego prawa jako do osobistej własności i zlecił go zanieść do swojego domu w Aleksandrii, troskliwie opakowany w miękką chustę, a potem długo opierał się wydaniu go. W końcu musiał jednak dać za wygraną. Gdy jego ludzie dowiedzieli się, że kamień ma być wydany, próbowali wykonać groźbę. Zerwali z niego opakowanie i rzucili go tak, że leżał zapisaną stroną do ziemi. Angielski dowodca Hutchinson dowiedziawszy się o tym zareagował ostro

i odkomenderował do siedziby generała Menou uzbrojonych artylerzystów. Mimo znacznych trudności i przy obelżywych okrzykach ze strony Francuzów żołnierze przenieśli kamień przez wąskie uliczki starego m iasta Aleksandrii do domu generała Turnera, któremu powierzono wysyłkę, i tam go przecho­ wywano. Naukowcom francuskim pozwolono jedynie zrobić odlewy z jego inskrypcji. Następnie oczyszczono kamień z czarnej farby drukarskiej, ponie­ waż Francuzi, kiedy kamień był w ich posiadaniu, nałożyli farbę na napisy i kopie negatywowe przesłali do Francji. Turner osobiście załadował kamień z Rosetty na fregatę, po czym przewie­ ziono go do Anglii, gdzie znalazł się w lutym 1802 roku. Obecnie ta słynna kość niezgody jest wystawiona w British Museum. Aż do końca XVIII wieku grabież starożytności na Wschodzie, a szczególnie w Egipcie, była jeszcze jednym hobby możnych, na które mogli oni sobie pozwolić. Dla prowadzących wykopaliska była to sprawa większego lub mniejszego szczęścia, a nie rzeczywiście systematycznych poszukiwań. Wyo­ brażenie o tym, co można znaleźć, było do tej pory raczej riiejasne, nikt nie wiedział naprawdę, jakie skarby leżą faktycznie w ziemi. Dopiero po stule­ ciach rabunków i po egipskiej wyprawie Napoleona dowiedziano się o tym w Europie. Francuscy naukowcy pracowali dobrze. Opis zdobyczy, które jeszcze oczekiwały nad Nilem na przyszłych poszukiwaczy, był jeżeli nie w pełni dokładny, to jednak przejrzysty i przede wszystkim wystarczają­ co wiele mówiący, aby rozpętać w Europie prawdziwą histerię wykopa­ liskową. W okresie następnych przeszło trzydziestu lat, a mianowicie aż do czasu, gdy 15 sierpnia 1835 roku została wydana w Egipcie pierwsza ustawa o ochronie zabytków, powstało dwadzieścia dużych kolekcji, których właści­ cielami byli: Salt, Drovetti, Passalacąua, Anastasi, Athanasy, Belzoni i inni. Muzea w Londynie, Paryżu, Turynie, Berlinie i Lejdzie wzbogaciły się * o wspaniałe zbiory egipskie. O ile do tej pory w Egipcie działali nieliczni poszukiwacze starożytności, teraz napłynęła tu cała ich armia, zarówno oficjalnych, jak i półoficjalnych. Byli to konsulowie i ich agenci, którzy gromadzili zbiory dla swoich krajów, nie zapominając przy tym również o własnych kieszeniach; awanturnicy, którzy pracowali na własny rachunek i umieli robić interesy, znając zapotrze­ bowanie muzeów i prywatnych ludzi na mumie, skarabeusze, obeliski, rzeźby, reliefy, naczynia z brązu i inne przedmioty. Szczególnie Dolina Królów w Tebach, odkryta już w roku 1743 przez Richarda Pococke’a, stała się prawdziwym eldorado dla półarcheologów, półrabusiów, grabieżców i han­ dlarzy. Sposoby, jakimi posługiwali się łowcy antyków, aby nawzajem wydzierać sobie tereny odkryć i znaleziska, nie zawsze były najpiękniejsze. Przedstawi­ ciele wielkich państw europejskich, dyplomaci, nie byli tu wyjątkiem. Jeżeli

AinemioIriMiii . Król i i Kulplu; XIV w. pnr t Cińi'n:i cnt;SC KniosnmcK" Posiikul{;im/csii II. ok.1250 r |>n c

5. Kamień 7. Rosetty t eRlpsko-Rrecklm napisem PtoUmsu 1 \ MMI p n.

(i. Demontaż posągu skrzydlatego byka; prace wykopaliskowe Austen Henry Layarda w Nimrud w 1845 r. 7. Hormuzd Rassam.

H. Plan ł'ml)u królcwukU-ąo t. Ur; ok. 2H.r>() r. p.n.o. Nu planie pokuzuny Jest szyb wejściowy do Krnbu z zuznaczeniem odkrytych szkieletów ludzi i zwie­ rząt oraz złożonych darów; czarny prostokąt oznacza komorę grobową. GRÓB 789 K0KYTARZ nawet konsulowie nie walczyli ze Nol>i| bezpośrednio, dobywając broni - i to w dosłownym tego słowa znaczeniu U>ich agenci i pośrednicy mieli znacznie mniej zahamowań i jest więcej niż pewne, że oficjalni zleceniodawcy wiedzieli o tym i przymykali oczy. SIŁACZ Z PADWY Pomiędzy poszukiwaczami przygód, którzy teraz się pojawili, byli również i tacy, którzy - niech o tym myśli dzisiejsza archeologia, co chce - przyczynili się do rozwoju tej nauki. Przybywali oni do Egiptu zwabieni fantastycznymi możliwościami zarobku. Często jednak wchodziła w grę godna pochwały ciekawość, rzeczywisty głód wiedzy, który był już na pograniczu praw dzi­ wych zainteresowań naukowych, i nierzadko wraz z epokowymi odkryciami, których ci poszukiwacze przygód dokonywali, głód wiedzy, ciekawość prze­ radzały się w prawdziwą pasję naukową. Jakież były między nimi fascynujące osobowości! Ludzie tacy, jak Giovanni Battista Belzoni, wyklęty przez swoich bezpośrednich następców w Egipcie jako rabuś zabytków, przez późniejsze pokolenia na poły niechętnie podzi­ wiany za swoją odwagę, aktywność, niezawodny instynkt poszukiwacza i wytrwałość, czyli cechy doskonałego tropiciela. Belzoni nie był naukowcem i sam się nigdy za takiego nie uważał. Jednakże to on właśnie pierwszy dostał się do odkrytej przez Johanna Ludwiga Burck- hardta świątyni w Abu Simbel i opisał jej wnętrze, on znalazł wejście do piram idy Chefrena i odkrył grób Setiego I (1312-1298 r. p.n.e.); on także przewiózł kolosa z Teb w dół Nilu i wzbogacił British Museum o skarby olbrzymiej wartości. Belzoni urodził się w roku 1778 w Padwie jako jeden z czterech synów cyrulika. Młodość spędził w Rzymie. Młody, piękny jak z obrazka olbrzym liczył 1,98 m wzrostu - właściwie miał zostać księdzem. Gdy jednak Francuzi zajęli miasto, wyjechał z Rzymu do Anglii, gdzie chwytał się różnych zajęć, między innymi występował w Sadler’s Wells Theatre jako patagoński Sam- son. W czasie swego „artystycznego” pokazu dźwigał na ramionach żelazną sztabę, na której stało dziesięciu do dwunastu ludzi. Przy tym powiewał trzymanymi w obu rękach flagami. Anglia stała się jednak niebawem za ciasna dla młodego Włocha. Zabraw ­ szy trochę pieniędzy, wyruszył wraz z żoną, Angielką, w podróż. Na Malcie spotkał się ze swoim przeznaczeniem. Tam mianowicie poznał jednego z agen­ tów Paszy Mohammeda Alego, młodego energicznego człowieka, który na krótko przedtem z aprobatą Porty został władcą Egiptu. Jego ród, jak wiadomo, sprawował władzę w Egipcie aż do roku 1952, kiedy to zdetronizo­ wano ostatniego potomka, Faruka. 3 - Odkrywcy i rabusie. ,

Belzoni w młodości studiował w Rzymie hydrauliką i w swoim czasie skonstruował koło wodne. Teraz, w rozmowach z owym agentem, doszedł do wniosku, że młode państwo egipskie potrzebuje właśnie takiego koła. Popły­ nął więc w 1815 roku do Egiptu, rozczarował się jednak, gdyż nie zaintereso­ wano się tam jego wynalazkiem, przekładając nad niego tradycyjne metody czerpania wody z Nilu, oparte na sile ludzi i wołów. Belzoni nie byłby jednak sobą, gdyby nie spostrzegł, na czym można było w Egipcie czasów ponapoleo- ńskich zarobić pieniądze: na starożytnościach. Relacja Belzoniego o jego podróżach i wykopaliskach w Egipcie pt. Travels in Egypt and Nubia, która ukazała się w Londynie w 1820 roku, jest porywającym, żywo napisanym dziennikiem, opisującym trudności, jakie nawzajem sobie robili oficjalni i półoficjalni grabieżcy zabytków, reprezentu­ jący różne państwa. Książkę tę można określić jako ciąg opowiadań i history­ jek o europejskich grabieżcach, przeplatany pikantnymi opowieściami i aneg­ dotami o miejscowych rabusiach. ()d czasu klęski Napoleona w Egipcie trw ała nadal dawna wojna rabunko­ wa Francji z Anglią. Była ona prowadzona zaciekle przez konsulów tych państw - Drovettiego na rzecz Francji i Henry’ego Salta, którego pełnomocni­ kiem był właśnie Belzoni, na rzecz Anglii. Czasami walka ta była prowadzona zupełnie otwarcie, ale przeważnie tak jedna, jak i druga strona ukrywała się za miejscowymi władzami: gubernatorami, naczelnikami okręgów lub wsi. Już w czasie swojej pierwszej podróży Belzoni napotkał tego rodzaju intrygi ze strony francuskiej podczas starań o wywiezienie głowy kolosa Ramzesa II. Mogły one uniemożliwić wykonanie zamiaru - gdyby nie chodziło właśnie 0 Belzoniego. Niezmiernie interesująca jest sama umowa, zawarta pomiędzy Saltem 1 Belzonim 16 czerwca 1816 roku; stanowi ona dowód, że grabież zabytków w owych czasach była prowadzona z systematycznością godną uwagi. Umowa ta brzmiała: , „Wzywa się pana Belzoniego w Bulak [ówczesna siedziba muzeum], aby zgromadził wszystkie narzędzia potrzebne do sprowadzenia głowy kolosa młodego Memnona* i przewiezienia jej w dół Nilu. Uda się on, tak szybko, jak jest to możliwe, do Sjut, aby tam pisma, które w tym celu są wystawione, przekazać Ibrahimowi Paszy albo temu, komu powierzono tam rządy. Poro­ zumie się on tam z doktorem Scotto co do dalszych poczynań. Zatroszczy się o odpowiedni statek dla przewiezienia głowy i poprosi dra Scotto, aby mu przydzielił konwojującego żołnierza, który skłoni fellachów do pracy za każdym razem, gdy będzie potrzebował ich pomocy, gdyż inaczej jest mało prawdopodobne, żeby słuchali rozkazów pana Belzoniego. I w żadnym wypadku nie może opuścić Sjut bez tłumacza. Belzoni nazywał Memnonem posąg Ramzesa II, nie mający nic wspólnego ze słynnym kolosem Memnona (przyp. tłum.). Potem, gdy otrzyma potrzebne zezwolenia na werbowanie robotników i tak dalej, uda się pan Belzoni wprosi do Teb. Znajdzie tam rzeczoną głowę po zachodniej stronie rzeki, naprzeciwko Karnaku, w sąsiedztwie wsi zwanej Gurna, wewnątrz ruin świątyni, którą tubylcy zowią Kossar el-Dekaki. Razem z głową zachowała się jeszcze część ramion, tak że całość jest bardzo dużych rozmiarów. Znaki, po których można poznać pomnik, są następujące: 1) leży twarzą obrócony w stronę nieba; 2) oblicze jest nienaruszone i wielkiej piękności; 3) na jednym ramieniu jest dziura; przypuszcza się, że zrobili ją Francuzi, usiłując zabrać część posągu; 4) jest z czarno-czerwonego plamistego granitu, a ramiona jego są pokryte hieroglifami. Pan Belzoni nie będzie szczędził ani kosztów, ani trudu, aby posąg, tak prędko, jak jest to możliwe, przetransportować na brzeg rzeki, gdzie pozosta­ nie, aż woda podniesie się wystarczająco wysoko, ażeby można było dokonać załadunku na statek. Ale prosi się równocześnie pana Belzoniego o to, by nie próbował tego pod żadnym pozorem, gdyby uważał, iż istnieje niebezpieczeń­ stwo, że głowa pomnika mogłaby upaść tw arzą na ziemię lub też zatonąć w Nilu. . . . Proszony jest również, jeśli po przybyciu na miejsce stwierdzi, ze jego środki są niewystarczające albo że trudności terenowe lub inne są me do pokonania, aby całkowicie zaniechał przedsięwzięcia i w żadnym wypadku nie robił dalszych wydatków na ten cel. Pan Belzoni zechce prowadzić całkowicie oddzielny rachunek kosztów przedsięwzięcia, które, co samo przez się jest zrozumiałe, spłacimy, tak jak i inne jego wydatki. Zaufanie, jakie w nim pokładamy, pozwala przypuszczać, że wydatki będą tak ograniczone, jak na to pozwolą okoliczności. Statek, który jest przeznaczony do przewiezienia głowy, będzie wynajęty na cały czas potrzebny na transport wprost do Aleksandrii, ale po drodze pan Belzoni nie omieszka zatrzymać się w Bulak, aby tam otrzymać ostatnie instrukcje. , , Gdy tylko pan Belzoni będzie miał pewność, że może osiągnąć swój cel, prześle do Kairu dobrą nowinę nie zwlekając.” Już w Kairze, gdzie daremnie próbował sprzedać swoje maszyny hydrauli­ czne, poznał Belzoni przedsmak twardej oficjalnej i nieoficjalnej walki łowców antyków. Teraz, gdy w Tebach pracował prawie bez maszyn przy transporcie kolosa - zresztą z wielką techniczną umiejętnością - miał moż­ ność poznać dokładnie tę walkę. Pewnego dnia, a było to 5 sierpnia 1816 roku, gdy kolos przebył już znaczną część drogi, Belzoni nie zastał rano na placu robót ani jednego robotnika. I do tego kolosalna głowa Ramzesa II znajdowała się właśnie w miejscu, które iuz w najbliższych dniach miał zalać Nil. Przy kamiennym kolosie stał tylko

strażnik i miejscowy cieśla. „Kujmukan* zabronił fcllachom pracow aćdla psa chrześcijańskiego", oświadczyli obydwaj. Belzoni przepruwił się natychm iast przez rzekę do Luksoru, do urzędnika, który zabronił pracy, i został tam obrzucony najgorszymi wschodnimi prze­ kleństwami, jakich używano w Egipcie wobec cudzoziemców i chrześcijan' Odpłacił tą samą monetą, słowo za słowo, i w końcu turecki urzędnik wpadł w taką pasję, że podniósł rękę na Belzoniego. Tego było dla „siłacza” za wiele. Oddał razy. Urzędnik wyciągnął szablę. Ale Belzoni nie darm o miał za sobą cyrkową przeszłość. Błyskawicznie rzucił się na Turka i zanim tam ten zdążył uderzyć, wyrwał mu broń. Szabla pofrunęła w najodleglejszy kąt pokoju, a pięść Belzoniego wylądowała celnym ciosem w okolicach żołądka urzędni­ ka, tak że ten również przeleciał przez cały pokój do kąta i tam pozostał, zaniemówiwszy ze strachu. Belzoni podniósł z całym spokojem broń przeciw­ nika i oznajmił, że wyśle ją paszy do Kairu, razem z wiadomością o tym, jak w Luksorze wykonuje się jego rozkazy. Posłusznie jak piesek urzędnik pośpieszył za Belzonim zdążającym na statek, zapewniając go nieustannie, że nie od niego pochodzi zakaz. Rozkaz przerwania prac przy kolosie miał mu przesłać gubernator. On, jako skromny urzędnik, musiał być posłuszny. Belzoni, oczywiście, od dawna wiedział, skąd naprawdę wieje wiatr. Urzędnik starał się ubić lukratywny interes z łowcami antyków drugiej, francuskiej strony. Prawdopodobnie miał nadzieję uzyskać dodatkowe pre­ zenty i bakszysz, jeśli człowiekowi pozostającemu na służbie angielskiej przeszkodzi w wywiezieniu kolosa. Okazało się wkrótce, jak słuszne były domysły Belzoniego. Gdy mianowicie obiecał ze swej strony gubernatorowi dwa francuskie pistole, ten natychm iast cofnął zakaz pracy. Kolosa dostar­ czono aż na brzeg Nilu. Ale w czasie gdy Belzoni czekał na odpowiedni statek, aby wysłać głowę do Aleksandrii, wplątał się w inną przygodę z miejscowymi rabusiami zabytków, która mogła go z łatwością kosztować życie. PRZYGODA W PODZIEMIACH Oto francuski konsul, Drovetti, opowiedział Belzoniemu o pięknym sarko­ fagu, który rzekomo znajdował się w jednym z podziemnych grobowców w pobliżu Teb. Francuz próbował go jakoby wydobyć, lecz bez powodzenia. Oznajmił Belzoniemu, że gdyby jemu się to udało, sarkofag należałby do niego, chociaż on, Drovetti, go znalazł i tym samym przysługuje mu prawo pierwszeństwa. Jest wątpliwe, czy Belzoni oświadczenie to wziął za dobrą * Namiestnik wezyra (przyp. red.). monetę. Jeśli nawet zaufał Francuzowi, wkrótce otworzyły mu się oczy co do prawdziwych pobudek tej propozycji, luk nu pozór wielkodusznej. Okazało się jednak, że najpierw czekału go walka z miejscowymi rabusiami starożytności i ich intrygami. Z dwomu tubylcami, którzy zgodzili się rpu pomóc, żołnierzem i tłumaczem, udał się do podziemi na nekropoli. Już samo przejście przez ciemne korytarze tylko ze świecą woskową w ręce było wystarczającą przygodą. Kroczył w dół i w górę labiryntem chodników po częściach mumii, kościach i czaszkach, które łamały się pod stopami idących ludzi. Czasem musieli oni czołgać się na brzuchach przez ciasne przejścia. W końcu jednak dotarli do wąskiej szczeliny. Jeden z miejscowych przewod­ ników wskazał na nią stwierdzając, że dalej znajduje się poszukiwany przez Belzoniego sarkofag. Włochowi wydało się to więcej niż dziwne. Nie mógł sobie wprost wyobrazić, aby sarkofag takiej wielkości, jak opisany przez Drovettiego, mógł być niesiony tak długą i uciążliwą drogą na miejsce przeznaczenia. Jak się później okazało, słusznie wydało mu się to podejrzane. Fellachowie, którzy chcieli kopać na swój rachunek, wyprowadzili go w pole. Następstwa tego podstępu miał Belzoni odczuć niebawem. Jeden z arabskich przewodników zaproponował, że wraz z tłumaczem przedostaną się dalej, podczas gdy Belzoni pozostanie z innym Arabem przed szczeliną i będzie czekał na ich powrót. Belzoni zgodził się i obaj Arabowie zniknęli w wąskim przejściu. Zaraz potem usłyszał łoskot i odgłos upadku, a jednocześnie rozległ się rozpaczliwy krzyk: „Na Allacha, jestem zgubiony!” Potem nastąpiła cisza. Belzoni poznał głos swojego tłumacza. Zawołał ku obydwóm zaginionym, nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. Nie wydawało mu się wskazane prześlizgiwać się przez jawnie niebezpieczne przejście. Ponieważ nadal panowała śmiertelna cisza, rozkazał człowiekowi, który pozostał przy nim, wyprowadzić się z podziemi. Okazało się jednakże, iż ten nie miał wcale pojęcia, jak znaleźć wyjście z rozgałęzionego systemu chodników. Trzęsąc się ze strachu przyznał, że sam nigdy jeszcze dotąd nie był w podziemiach, Belzoni musiał więc, chcąc nie chcąc, sam szukać wyjścia z labiryntu. Dwie ostatnie świece już się dopalały, ale Belzoni nie odważył się zgasić jednej z nich. Przed wejściem do podziemi złożył, tak jak inni, wszystkie zbędne części garderoby, a niefortunnym przypadkiem w pozostawionym przez niego surducie znajdowało się również krzesiwo. Gdyby opadający kurz lub przeciąg zgasił świecę, obaj z fellachem byliby zmuszeni szukać drogi na zewnątrz w głębokich ciemnościach podziemi. Obydwie świece musiały się więc dalej palić i zatroskany Belzoni widział, jak coraz bardziej się kurczą. Z największymi trudnościam i dotarł Włoch i jego drżący ze strachu towa­ rzysz do pomieszczenia, rodzaju sali, którą Belzoni sobie przypominał. Prowadziło z niej wiele chodników. Jeden z nich musiał być tym, którym

<1n wszedł z innymi i który wiódł ku wyjściu, ale który? Bolzoniemu zdawało się w pewnym momencie, że rozpoznał chodnik, i poszedł spiesznie przed siebie, nie zważajcie ani na łamiące się kości, ani na kurz, który go prawie dławił. Jednak przejście kończyło się skalną ścianą. Musieli zawrócić. Włoch próbo,- wał dotrzeć do wyjścia drugim chodnikiem. Znowu bezskutecznie. Fellach upadł teraz całkowicie na duchu. Kucnął w pyle mumii i postanowił oczeki­ wać na śmierć. Belzoni jednak nie miał zamiaru umierać z pragnienia pomiędzy mumiami i siłą pociągnął za sobą Araba. Czas staw ał się drogocen­ ny, świece wciąż się zmniejszały. Chcąc uniknąć dwukrotnego wchodzenia do tych samych chodników, Belzoni stawiał znaki przy tych, w których już był. W końcu, gdy on i jego towarzysz znowu przeczołgali się na brzuchach przez wąską szczelinę, Włochowi wydało się, że słyszy szmer. Początkowo wziął to za złudzenie, gdy jednak przedzierał się dalej, szmer stawał się coraz głośniej­ szy, a następnie mógł już rozróżnić głosy i zaraz potem spostrzegł prześwitu­ jące przez ciemności podziemi słabe światło. Znalazł wyjście. W parę minut później był już na dworze. I tu czekała go niespodzianka. Pierwszym człowie­ kiem, który przed nim stanął, był tłumacz, ten sam człowiek, którego rzekomo śmiertelny krzyk usłyszał w podziemiach. Słuchając opowieści o tym, co przeżył tłumacz, Belzoni zrozumiał, że zawdzięczał tę niebezpieczną przygodę chytrości swoich tubylczych przyja­ ciół, rabusiów starożytności. Tłumacz powiedział mu mianowicie, co następu­ je; gdy on i przewodnik przecisnęli się przez wąskie przejście, za którym miał się znajdować sarkofag, stanęli obydwaj nad przepaścią. Nagle żwir zaczął się osuwać i przewodnik, razem z gruzem i odłamkami, na oczach tłumacza zsunął się do szybu. Równocześnie zgasła świeca niesiona przez tłumacza. W tym właśnie momencie krzyknął w rozpaczliwym strachu: „Na Allacha, jestem zgubiony!” Gdy jednak odważył się podnieść głowę, spostrzegł smugę słabego światła. Przeczołgał się ostrożnie w tym kierunku i w parę minut później znalazł się przed wąską szczeliną, przez którą wdzierało się do podziemi światło dzienne. Resztkami sił udało mu się rozszerzyć szczelinę, tak że mógł się przez nią wydostać na zewnątrz. Wezwał wtedy na pomoc swoich współziomków, którzy pozostali przed innym wejściem. W niepokoju o towarzysza, o którym wiedzieli, że jest jeszcze w podzie­ miach, może ranny, a może nawet nieżywy, fellachowie wyjawili, że znali bardzo dobrze wyjście, którym tłumacz wyszedł na zewnątrz. Było to, stw ier­ dził Belzoni, oczywiście to wejście, przez które przed tysiącleciami sarkofag został wniesiony do podziemi. Arabowie zamurowali je. Powód był prosty. Pragnęli sarkofag zachować dla siebie i przy dobrej koniunkturze sprzedać go kiedyś na własny rachunek. Jednakże chcieli również przysłużyć się Belzonie- mu, którego lubili, a poza tym sprzyjało to ich planom, jeśli o sarkofagu dowiedziałoby się możliwie wielu Europejczyków, którzy byliby zaintereso­ wani jego kupnem. Fellachowie zupełnie świadomi^ poprowadzili Belzomego dłuższą, okrężną drogą poprzez podziemia. Miul on tylko zobaczyć sarkofag. Podobnie jak w swoim czasie Drovetti, znowu miał odejść w przekonaniu, że wydobycie sarkofagu z podziemi jest niemożliwe1. Tym razem jednak chytrość rabusiów starożytności obróciła się przeciwko jednemu z nich. Co prawda arabskiego przewodnika znaleziono żywego na dnie szybu, ale odłamki skalne złamały mu kręgosłup i pozostał kaleką do końca życia. Dla Belzoniego jednak wyprawa do podziemi okazała się owocna, gdyż właśnie dzięki niebezpiecznej przygodzie znalazł przecież drogę, którą przy­ najmniej pokrywę sarkofagu można było wynieść z podziemi. Zwerbował natychm iast robotników, którzy mieli przede wszystkim tak rozszerzyć wejście, żeby pokrywę sarkofagu można było przetransportować na zewnątrz. Belzoni jednak nie brał w swoich rachubach pod uwagę Drovettiego. Okazało się mianowicie, że Francuz chciał mu pozwolić jedynie na wyciągnię­ cie kasztanów z ognia. Gdy Belzoni po trzydniowym objeździe powrócił do Doliny Królów, nie znalazł tam ani jednego robotnika. Gubernator dostał znów upominki od przeciwnej strony i, odwzajemniając się, kazał robotników pracujących dla Włocha zakuć w kajdany i wtrącić do więzienia. Belzoni zwrócił się więc również do gubernatora, ten jednak oświadczył mu, że sarkofag został sprzedany konsulowi francuskiemu. Walka „piratów starożytności” stale się zaostrzała. Gdy w jakiś czas później Belzoni powrócił z wyprawy do Nubii, powiedziano mu, że jeśli będzie w dalszym ciągu poszukiwał zabytków w Tebach, grozi mu niebezpieczeńs­ two: zostanie zamordowany. Tylko dwie osoby mogły być zainteresowane w jego śmierci, mianowicie dwaj agenci Drovettiego, których znał od dawna. Nie zamordowali oni, co prawda, Belzoniego, ale w dalszym ciągu utrudniali mu życie. Aby przeszkodzić wywiezieniu głowy kolosa, próbowali najpierw twierdzić, że kolos należy właściwie do Francuzów; mieli go oni skonfiskować już w czasie wojennej wyprawy Napoleona. Obydwaj Francuzi umieli przekonać o tym również - i nie bez racji - kapitana statku, który umówił się z Belzonim, że w powrotnej drodze z Nubii do Kairu weźmie na pokład kolosa z Teb. Pod naciskiem Francuzów znajdo­ wał on tysiące wykrętów. Oczywiście nie zabrał do Teb, jak to było umówione, również tych zabytków, które Belzoni poprzednio zgromadził w Nubii i zosta­ wił na File. Obydwaj agenci Drovettiego, którzy w tym czasie tam byli, zapewniali, że antyki te właściwie także należą do Francuzów i że Belzoni przywłaszczył je sobie bezprawnie. Jednak w ówczesnym Egipcie szczęście rabusiów zabytków wisiało zawsze na nitce udanego przekupstwa. A ponieważ ta nitka właśnie w tym momencie nie była przez Francuzów wystarczająco starannie uprzędziona - rozczaro­ wali gubernatora zbyt małą liczbą podarków - karta powodzenia obróciła się raz jeszcze na korzyść Anglików, a tym samym Belzoniego. Zdołał on przy

40 K«4pt pomocy gubernatora znaleźć statek i przewieźć do Kairu głowę kolosa oraz różne inne starożytności. Kolosalna głowa Ramzesa II przybyła tam 15 grudnia. „SPÓŁDZIELNIA" RABUSIÓW ZABYTKÓW Wojna rabunkowa między Belzonim i Drovettim trw ała jeszcze długo po szczęśliwym zakończeniu pierwszego transportu starożytności, a jej szczyto­ we momenty miały dopiero nadejść. Przede wszystkim po powrocie do Teb Belzoni stwierdził, że Francuzi rozgościli się na terenie, na którym on w czasie swojej pierwszej podróży odkopał wspaniałe sfinksy. Władze były teraz znowu po stronie Francuzów. Belzoniemu nie pozostało więc nic innego, jak tylko przyglądać się, jak na miejscu, które on odkrył, agenci Drovettiego wydobywali z ziemi jeden wartościowy przedm iot po drugim. Już wcześniej zresztą, gdy Belzoni zaczął tam kopać ze swym niezwykłym wyczuciem archeologicznym, twierdzili oni, że sfinksy wydobyte przez niego na światło dzienne również stanowią własność Francuzów. Znaleźli je na długo przed­ tem i zakopali powtórnie. Spór ten znalazł nawet odbicie w ówczesnej literaturze fachowej. Belzoni pytał z niejaką słusznością, czemu to Drovetti, który już tyle lat wcześniej zbierał starożytności w Egipcie i dwukrotnie przed nim był w Tebach, nie wydobył sfinksów z ziemi, skoro przecież rzekomo o nich wiedział. Tak czy inaczej, Belzoni nie mógł odzyskać swojego stanowiska wykopali­ skowego. Co więcej, w tym czasie ponownie zabroniono tubylcom sprzedawa­ nia Anglikom nawet pojedynczych przedmiotów, co Belzoniemu nie prze­ szkadzało wszelako kupować zabytków, gdzie tylko mógł je dostać. W tym celu udał się on na drugi brzeg Nilu, do Gurny, gdzie jednak zetknął się ponownie z nieprzychylnym nastawieniem miejscowych rabusiów staroży­ tności. Fellachowie z Gurny mieli swojego rodzaju monopol na wykopaliska rabunkowe w podziemiach pełnych mumii i strzegli się pilnie, żeby nie pokazywać cudzoziemcom miejsc swoich odkryć. Gdy ktoś obcy osiedlał się u nich na parę dni, nie kopano wówczas, aby się nie zdradzić. Jeśli cudzoziem­ cy chcieli obejrzeć podziemia, prowadzono ich tylko do zewnętrznych komór, które od dawna były opróżnione lub w których leżało już tylko parę na wpół uszkodzonych mumii. Za czasów Belzoniego handel zabytkami był tak opłacalny, że fellachowie z Gurny tylko częściowo upraw iali swoje pola. Żądali oni obecnie olbrzymich sum za zabytki, zwłaszcza za papirusy, które można było znaleźć w grobow­ cach podziemnych. Wielu rabusiów starożytności wzbogaciło się na tyle, że mogli sobie oni pozwolić na spokojny przetarg, niekoniecznie zakończony sprzedażą zabytku, jeśli nie chciano im zapłacić żądanej ceny. 'O p o iu z irm ia r« u u n m w i.uuyvm »-ł Wieśniacy wiedzieli obecnie, że za starożytności, które znajdują, osiągną w Kairze łatwo i szybko dziesięciokrotnie więcej, niż cudzoziemcy skłonni byli zapłacić za nie tutaj, w Gumie. Fellachowie połączyli się nawet w pewnego rodzaju „spółdzielnie”, kiero­ wane przez prowodyrów. Wszystko, co członkowie takiej „spółdzielni” znaj­ dowali, sprzedawano wspólnie, a zysk dzielono. Według spostrzeżeń Belzoniego „spółdzielnie” te wydawały się dobrze prosperować, a działały niezmiernie skutecznie, szczególnie jeśli chodziło o oszukanie cudzoziemca. Belzoni tak o tym opowiada: „Pewnego dnia, gdy udałem się do grobowca należącego do jednej z takich «spółdzielni*, gdzie chciano mi sprzedać starożytności, wieśniak, który mnie prowadził, powiedział mi w czasie drogi, że ma do sprzedania trochę zabyt­ ków, znalezionych przez niego jeszcze przed przystąpieniem do spółki z inny­ mi. Tak więc pozostanie to między nami, jeśli sam przyjdę do niego obejrzeć owe przedmioty. Wziąłem ze sobą jednak pana Beechey [Anglik, który wówczas podróżował z Belzonim], Mieliśmy nieco trudności, aby wieśniakom, którzy nam towarzy­ szyli, nie pozwolić wejść z nami; ci ludzie mianowicie mają zwyczaj wchodzić do mieszkania jeden za drugim, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Pomimo ostrożności, którą stary wieśniak chciał zachować, aby odwrócić ich uwagę, domyślili się, że posiada on dużą ilość papirusów, i chcieli się dowiedzieć, jak wysoką sumę dostanie za swój skarb; byli bardzo zdziwieni, gdy zobaczyli, że wychodzimy z pustymi rękami. Jeden z szefów spółki, który żył dobrze z Anglikami, zwrócił się do tłumacza, aby mu wyjaśnił, co się tam działo. Gdy dowiedział się, że wszystko ograniczyło się do rozmowy, oznajmił, że wieśniak nie ośmieli się sprzedać bez zgody spółki ani jednego papirusu, a wszystko, co on i inni mieliby nam do sprzedania, będzie wspólnie zaoferowane. Ponieważ wieśniacy rzadko znajdowali inne cenne przedmioty prócz papirusów, nie podejrzewali, żeby mógł on nam zaproponować coś innego. Ale stary wyga był jeszcze przebieglejszy niż oni. Gdy pan Beechey, tłumacz i ja weszliśmy do niego, jego żona stała na straży pilnując, aby nikt się nie zbliżył. Ci, którzy szli za nami, byli zmuszeni zatrzymać się w pewnej odległości i nie mogli zobaczyć, co się między nami rozgrywa. Wieśniak mieszkał, tak jak i inni, w jednej z wykutych w skale pieczar, ciemnej jak komin. Zmusił nas do zajęcia miejsca na macie słomianej, która u fellachów jest przedmiotem zbytku. Po krótkiej rozmowie pokazał nam wazę z brązu, pokrytą dobrze wygrawerowa­ nymi hieroglifami, mniej więcej 18 cali wysoką i o średnicy 10 cali, z uchwy­ tem podobnym do ucha zwykłego kosza. Ta egipska waza, jeden z piękniej­ szych okazów, jakie znaleziono w tym kraju, przypominała kompozycją brązy korynckie; służyła prawdopodobnie do celów kultowych. Szczęśliwy, że trzymam tak kosztowny okaz w ręku, byłem jeszcze bardziej zdziwiony, gdy wieśniak wyniósł z jakiegoś kąta drugą wazę, tak podobną do

1. • H»l" pierwszej, juk jedno jajko do drugiego. Sposobność uzyskania dwóch zabyt­ ków tego rodzaju była zbyt wyjątkowa, aby pozwolić się jej wymknąć, i byliśmy zbyt spragnieni ich posiadania, żeby natychmiast nie przypieczęto­ wać kupna. Tu jednak natknęliśmy się na przeszkodę: nie wiedzieliśmy, mianowicie, jak przetransportować obie wazy na nasz statek, tak aby inni wieśniacy ich nie zobaczyli. Stary obiecał przynieść je w nocy, kiedy wszyscy śpią. Szczęśliwi ze zdobycia dwóch najpiękniejszych egzemplarzy wyrobów z metalu, które starożytny Egipt pozostawił w spadku, powróciliśmy z powro­ tem do Luksoru. Tymczasem noc minęła, a nasz wieśniak się nie zjawił. Zaniepokoiliśmy się, ale przyszedł on rano, aby nam powiedzieć, że waz nie mógł przynieść, gdyż jest obserwowany przez swoich towarzyszy, lecz przyniesie je następnej nocy. Dodał, że chciałby tymczasem dostać pieniądze i podarek, któryśmy mu obiecali. Daliśmy mu jedno i drugie w obawie, żeby się nie wycofał ze sprzedaży. Znowu tej nocy nie zjawił się, jak również i następnej. Uważałem, że należy go odszukać. Wieśniak był w swojej pieczarze. Powiedział, że nie mógł do tej pory przyjść, obiecał jednak, że na pewno przyjdzie następnej nocy. Znowu nie dotrzymał wprawdzie słowa, ale bardzo wcześnie następne­ go ranka przyniósł na nasz statek obydwie wazy. Po pewnym czasie przyszedł jeden z jego towarzyszy, aby zapytać, ile zapłaciłem staremu wieśniakowi za oba antyki. Zdumiony, że człowiek ten wie o naszym nabytku, spytałem go, skąd się o tym dowiedział. Wyjaśnił mi, że obydwie wazy, które w taki tajemniczy sposób kupiłem, były własnością całej spółdzielni i że cała ta mistyfikacja odbyła się tylko po to, aby stary otrzymał podarek, którym był tunezyjski fez.” Tak jak wszyscy ówcześni poszukiwacze, Belzoni był nastawiony wyłącznie na przedmioty reprezentacyjne, które mogły stanowić ozdobę muzealnej ekspozycji, bądź takie, które - jak papirusy - mogły posłużyć do badania pisma. Nie przywiązywał on jednak zbytniej wagi do tego, aby poznać również okoliczności znalezienia swoich nabytków. Dlatego nie miał w dal­ szym ciągu nic przeciwko temu, aby fellachowie z Gurny, tak jak dotychczas, sami przetrząsali grobowce podziemne, jeśli tylko przynosili mu na sprzedaż znaleziska. Obecność Belzoniego doprowadziła z biegiem czasu nawet do tego, że spośród fellachów wyłoniła się grupa drobnych przedsiębiorców, wynajmujących ze swej strony spośród swoich ziomków robotników, którym grupowo zlecali poszukiwanie starożytności. Belzoni, oczywiście, wolałby sam przeszukiwać grobowce. Ale początkowo fellachowie przypuszczali, że wówczas spadnie cena na zabytki i oni sami będą przy tym pokrzywdzeni. Gdy się jednak okazało, iż tylko z rzadka trafiał się grób przynoszący dochód i poszukiwacze często całymi dniami pracowali na próżno, doszli do przeko­ nania, że lepiej będzie im się wiodło przy zapewnionym stałym zarobku dziennym. Tak więc belzoni zyskał z powrotem robotników i sam z wielkim powodzeniem przeszukiwał grobowce w okolicach Teb. Zanim zdołał jednak przewieźć rezultaty swojego trudu statkiem do Lukso­ ru, do Gamoli, położonej o 5 km na północ od Teb, przybył defterdar-bej (gubernator), który wydał miejscowym urzędnikom zarządzenie, zabraniają­ ce Anglikom nabywania jakichkolwiek starożytności, a fellachom pracowa­ nia dla nich. Obydwaj agenci Francuzów znowu pokrzyżowali szyki Belzo- niemu. Jego starania o powtórne otrzymanie pozwolenia na kopanie i kupno pozostały na razie daremne. Defterdar-bej przyrzekł mu to jednak załatwić pozytywnie i wkrótce przesłał Włochowi pismo, które ten potraktował jako upragniony firman. *Polecił zatem zgromadzić wszystkich szejków i starszyz­ nę z Gurny, aby im odczytać pismo. Efekt był jednak inny, niż się spodziewał. Tłumacz nosił pismo do tej chwili nie otwarte w kieszeni. Gdy wszyscy fellachowie się zebrali, pismo zostało uroczyście wręczone jedynemu szejko­ wi, który umiał czytać. Ten otworzył dokument z należytym szacunkiem i przebiegł najpierw wzrokiem, aby następnie móc go głośno, płynnie odczy­ tać. Jednak w czasie przeglądania mina szejka przybierała coraz bardziej zdziwiony wyraz. Gdy skończył, spytał Belzoniego, czy istotnie ma pismo głośno przeczytać. Ten, pewny siebie, potwierdził i szejk odczytał, co nastę­ puje: „Wolą Hameda, defterdar-beja i gubernatora Górnego Egiptu, jest, aby od tej chwili ani szejkowie, ani fellachowie, ani inne osoby nie sprzedawały Anglikom żadnych starożytności; nie wolno także dla nich pracować. Prze­ ciwnie, nakazuje się odtąd wszystko, co zostanie znalezione, sprzedawać panu Drovettiemu. Każdy, kto wykroczy przeciwko temu zarządzeniu, ściągnie na siebie niełaskę beja.” Belzoniemu nie pozostało nic innego, jak na razie przerwać poszukiwania w Tebach. Pojechał z kolei w górę Nilu, gdzie jako pierwszy spenetrował słynną świątynię skalną w Abu Simbel. Następnie wrócił znów do Teb, gdzie zastał swojego dawnego wroga, gubernatora, w niełasce, a na jego miejscu innego sprawującego urząd. Teraz Belzoni mógł znowu najmować robotni­ ków. W Dolinie Królów poszukiwał grobów opisywanych już przez Strabona i wreszcie w połowie października 1817 roku znalazł grób, który miał mu przynieść największą sławę archeologiczną: grobowiec króla Setiego I, ojca Ramzesa II, a w nim wspaniały alabastrowy sarkofag, który obecnie znajduje się w Londynie. * Zezwolenie (przyp. red ).