SAN FRANCISCO GAZETTE
Opowieść o dwóch żonach, czyli dziesięcioletni koszmar
byłego senatora Josepha Coltona
Prosperino, małe senne miasteczko w Kalifornii, przeżyło dziś
rano prawdziwy szok, okazało się bowiem, że jeden z jego
powszechnie szanowanych mieszkańców, były senator Joseph Colton,
padł ofiarą trwającego dziesięć lat oszustwa, które niemal zniszczyło
jego rodzinę. W ostatnim czasie Colton dwukrotnie trafiał na łamy
prasy ogólnokrajowej: dwa razy do niego strzelano. Jego niedoszły
zabójca, a zarazem dawny współpracownik, Emmett Fallon, czeka
obecnie na proces.
Szczegóły nowych rewelacji są na razie mgliste, jednakże
detektyw Thaddeus Law z policji w Prosperino potwierdził, że
skazana przed laty za morderstwo Patricia Portman zajęła w domu
Coltonów miejsce swej siostry bliźniaczki Meredith i przez dziesięć
lat z powodzeniem grała jej rolę. Tożsamość Patricii wyszła na jaw
wczoraj, po powrocie do domu prawdziwej Meredith. Miejsce, w
którym Meredith przebywała, nie zostało ujawnione, wiadomo
jedynie, że od dziesięciu lat żona senatora cierpiała na amnezję.
W czasie nieobecności siostry podszywająca się pod nią Patsy
Portman urodziła senatorowi syna Teddy'ego; chłopiec ma dziś osiem
lat. Ponieważ siostry są bliźniaczkami jednojajowymi i nie różnią się
wyglądem, policja uważa, iż senator działał w dobrej wierze, nie
będąc świadomym oszustwa, i dlatego nie zamierza wnosić przeciwko
niemu oskarżenia.
Na Patricii Portman ciąży wiele oskarżeń, między innymi o próbę
zabójstwa. Zdaje się, że ceniąca spokój rodzina Coltonów jeszcze
długo spokoju nie zazna.
Wanda Harris
(Zdjęcia oraz inne informacje i artykuły na temat
Coltonów znajdziesz w Dodatku B, str. BI).
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Joe Colton z obrzydzeniem cisnął gazetę na podłogę i wbił wzrok
w najstarszego syna.
- Do jasnej cholery, kim jest Wanda Harris i który z pracowników
Lawa z nią rozmawiał? Psiakrew, Rand, to się w głowie nie mieści!
Minęły zaledwie dwadzieścia cztery godziny! Wkrótce dziennikarze
zlecą się jak sępy! Będą czyhać przed bramą, śledzić każdy nasz ruch.
Wozy transmisyjne, reflektory, wielkie anteny satelitarne! Musimy
coś zrobić. Nie możemy narażać Meredith na ten cyrk.
Rand podniósł gazetę i położył ją na biurku ojca.
- Wiem, tato. Ale jako prawnik wiem również, że nic nie możemy
zrobić. Istnieje w tym kraju coś takiego jak wolność prasy.
Joe nie słuchał. Z rękami zaciśniętymi w pięści przemierzał
gabinet.
- I jeszcze Teddy! - perorował. - Głupia baba! Musiała wspominać
o Teddym? I co to znaczy, że policja nie zamierza wnosić przeciwko
mnie oskarżenia? A niby o co miałbym być oskarżony? Że
współdziałałem z Patsy? Chyba nikt przy zdrowych zmysłach w to nie
wierzy! Poza tą kretynką dziennikarką, która wypytywała o to policję!
Szlag by to trafił! Wredne babsko robi z cudzego nieszczęścia wielką
prasową sensację.
Rand podrapał się po nosie.
- Niestety, tato. Pismaki z brukowców będą miały używanie.
Najpierw sprawa Emmetta, teraz Patsy. Nieczęsto zdarzają się takie
historie. Były senator, obecnie wielki potentat finansowy, od
dziesięciu lat żyje pod jednym dachem ze swoją szwagierką, która
podszywa się pod jego żonę, ma z nią dziecko...
- To nie... Boże! - Joe usiadł w dużym skórzanym fotelu. -
Posłuchaj, Rand. Teddy nie jest moim dzieckiem. Już wtedy
powinienem był przejrzeć na oczy, kiedy Patsy przybiegła do mnie
podniecona i oświadczyła, że jest w ciąży. Przecież wiedziałem, że...
Jestem bezpłodny, odkąd przed wieloma laty zachorowałem na
świnkę. Przekonaliśmy się o tym z twoją matką, kiedy po śmierci
Michaela bezskutecznie staraliśmy się o kolejne dziecko. Patsy o tym
nie wiedziała.
Dlaczego wtedy nic mnie nie tknęło? Teddy ma osiem lat. Cała ta
farsa powinna się była zakończyć przed jego narodzeniem. A ja...
pomyślałem, że Meredith, to znaczy Patsy zdradziła mnie, bo ją
zaniedbywałem. Cholera, media nie dadzą nam spokoju!
Przez chwilę Rand milczał, pogrążony we własnych myślach.
- Tato? Kim jest ojciec Teddy'ego? - spytał w końcu.
- Nie wiem. I chyba nie chcę wiedzieć.
- Ale może kiedyś Teddy będzie chciał wiedzieć - rzekł, unikając
wzroku ojca.
Joe odsunął fotel od biurka i wstał.
- Proszę cię, Rand. Nie chcę się nad tym teraz zastanawiać. Ani
nad podobieństwem między Teddym a Joe Juniorem, na które z
miejsca zwróciła uwagę twoja mama. Bo gdyby się miało okazać...
Nie, po prostu nie. Na wszystko przyjdzie czas. A na razie musimy
chronić Meredith. Musimy wszyscy otoczyć ją opieką, zapewnić jej
spokój...
- To oczywiste, tato. - Rand podszedł do okna i wyjrzał na
zewnątrz. Dwaj najmłodsi Coltonowie grali w piłkę nożną. - Joe
Junior był niemowlęciem, kiedy znaleźliście go na wycieraczce.
Wkrótce potem zdarzył się tamten wypadek samochodowy i Patsy
zajęła miejsce mamy. Wiemy, jak bardzo Patsy szalała na punkcie obu
chłopców. Resztę dzieci ignorowała lub darzyła niechęcią; liczyli się
tylko Joe Junior i Teddy. Może więc... może więc to ona zostawiła
Joego na wycieraczce, wiedząc, że ty i mama się nim zajmiecie, a
potem wpadła na szatański pomysł, żeby pozbyć się siostry i sama
opiekować się własnym dzieckiem.
Rand odwrócił się od okna. W pokoju panowała cisza.
- Musimy przeprowadzić badania DNA, tato. Myślę, że to
nieuniknione. Dla dobra Joego. A także dla dobra Teddy'ego. Starczy
tych zagadek i tajemnic.
Joe wolno pokiwał głową.
- Porozmawiam z waszą mamą i zobaczę, co ona na ten temat
sądzi. Ale jeszcze nie teraz, Rand. Dajmy jej czas ochłonąć,
przyzwyczaić się do nowego otoczenia. I tak bardzo martwi się
stanem Emily...
- Wszyscy martwimy się stanem Emily. Wiesz, tato,
obserwowałem Em, kiedy byłem z nią w Missisipi. Cały czas
towarzyszyła nam lekarka mamy, doktor Martha Wilkes. Kobieta
mądra, o wielkim sercu, której mama bezgranicznie ufała. Przyszło mi
do głowy, że moglibyśmy ją zaprosić na ranczo. Mamie na pewno
przyda się jej pomoc, przynajmniej dopóki media się od nas nie
odczepią, a przy okazji może i Emily na tym skorzysta?
- To niezły pomysł - przyznał Joe. - Od czegoś w końcu trzeba
zacząć. W porządku, Rand. Zadzwoń do doktor Wilkes i dowiedz się,
czy miałaby czas nas odwiedzić. Oczywiście byłaby naszym gościem,
a ja bym pokrył wszystkie wydatki związane z podróżą. Potem
dowiedz się, czy możemy odwiedzić Patsy w więzieniu. Chciałbym z
nią porozmawiać.
Dawno, dawno temu była sobie mała dziewczynka, która po
śmierci rodziców trafiła do domu dziecka. Pewnego dnia do
dziewczynki przyszła piękna królewna z wysokim, przystojnym
królewiczem; zabrali dziewczynkę do wspaniałego pałacu i
wychowywali jak własną córkę. Dali dziewczynce swoje nazwisko,
nie zabierając nazwiska, jakie nosiła wcześniej, i systematycznie
wozili ją na wizyty do babci, która czekała na nią z utęsknieniem.
Dawno, dawno temu ta mała dziewczynka, Emily Blair Colton,
wiodła radosne życie. Mieszkała w cudownym, zaczarowanym pałacu
wśród przybranych oraz adoptowanych braci i sióstr, otoczona
miłością swoich nowych rodziców.
Potem, kiedy dziewczynka miała jedenaście lat, niedobra
czarownica zburzyła jej szczęśliwy świat. Dziewczynka jechała z
nową mamą, Meredith Colton, do miasta w odwiedziny do babci,
kiedy zdarzył się wypadek - jeśli wypadkiem można nazwać czyjeś
świadome działanie. Samochód Meredith wpadł do rowu. Obie, matka
i córka, straciły przytomność. Kiedy Emily otworzyła oczy, ku
swojemu zdumieniu zobaczyła dwie mamusie: dobrą i złą. Złą
mamusią była paskudna czarownica. Przerażona dziewczynka
zemdlała. Kiedy obudziła się w szpitalu, u jej boku była już tylko
jedna mamusia.
Ale która?
Szybko zorientowała się, że ta nieprawdziwa. Prawdziwa mama
uśmiechałaby się do niej, tuliłaby ją do siebie, nazywałaby ją
Wróbelkiem, czytałaby jej bajki na dobranoc. Na pewno nie
patrzyłaby tak oskarżycielskim wzrokiem, nie krzyczałaby na nią, nie
mówiłaby „ty głupia smarkulo".
Przed dziesięć długich lat paskudna czarownica mieszkała w
pałacu, udając dobrą mamusię. Przez dziesięć lat prawdziwej mamusi
nie było. Nikt nie słuchał dziewczynki, nikt jej nie wierzył. Poza jedną
osobą, która w końcu uwierzyła i za karę postanowiła ją zabić. Tak,
postanowiła na zawsze uciszyć dziecko, które choć wyrosło z wieku
dziecięcego, wciąż powtarzało, że dobrą mamusię przegoniła z domu
zła czarownica.
Z powodu tej osoby Emily o mało nie zginęła. Nie zginęła, zginął
za to człowiek, który ją kochał i który starał się ją chronić.
- To moja wina - szepnęła sama do siebie, nie zwracając uwagi na
jaskrawe listopadowe słońce, które wpadało przez okno do sypialni. -
Toby nie żyje, a wszystko przeze mnie.
Przesłuchanie wznowiono po przerwie na lunch. Postawiwszy
filiżankę świeżej kawy na porysowanym drewnianym stole, detektyw
Law odczekał, aż Patsy Portiman podniesie ją do ust i wypije łyk, po
czym włączył stojącą w rogu kamerę wideo. Podał imię i nazwisko
osoby zatrzymanej, datę, miejsce i czas przesłuchania, następnie
odczytał Patsy jej prawa. Podobnie jak przed południem Patsy
stwierdziła, że nie chce obrońcy.
Mogli zaczynać. Detektyw zerknął w lewo, w stronę lustra, i
skinął głową do mężczyzn obserwujących go z drugiego pokoju.
Patsy Portman miała na sobie więzienny strój: niebieską koszulkę
i niebieskie spodnie, mimo to siedziała z wysoko uniesioną głową, a
jej nienaganna fryzura, starannie pomalowane paznokcie i piękna,
choć pozbawiona makijażu twarz, nie pasowały ani do stroju, ani do
otoczenia.
Jedynie oczy ją zdradzały - w jednej chwili posępne, niemal
martwe, w następnej pełne dzikiej furii. Skrywały wiele tajemnic,
wiele smutku, widać w nich jednak było błysk szaleństwa. Dwa razy
prosiła Lawa o lekarstwa, ale nie chciała wyjawić, gdzie je trzyma,
bez proszków zaś szybko traciła równowagę.
Drzwi do pokoju przesłuchań otworzyły się i w progu stanął
sierżant Kade Lummus.
- Przyszedł obrońca pani Portman. - Ruchem głowy wskazał za
siebie. - Mam go wprowadzić?
- Nie potrzebuję obrońcy! - warknęła Patsy. Lewa powieka
zaczęła jej drgać. - Nie zrobiłam nic złego. Jestem ofiarą, a nie
przestępcą!
Siedziała sztywno wyprostowana, z całej siły zaciskając dłonie.
Jeszcze nad sobą panowała, ale Law wiedział, że wkrótce albo się
załamie, albo popadnie w obłęd, a wtedy już żadne argumenty nie
będą do niej docierać. Czyli teraz albo nigdy, pomyślał. Nie miał zbyt
wielkiego wyboru.
- Tak, Kade, wprowadź, i sam również do nas dołącz. - Oparłszy
łokcie na stole, popatrzył na Patsy. - Powtarza pani, że nie potrzebuje
obrońcy, ale nawet osobom niewinnym doradza się, aby skorzystały z
fachowej pomocy. Mecenas Roberts jest jednym z najlepszych
prawników w całym stanie.
- Nie wątpię! A kto płaci za jego usługi? Joe? Chryste, ten facet
zwariował! Oszalał! Chce, żebyście mnie zamknęli, rzucili lwom na
pożarcie! Na miłość boską, Thad. Jestem Meredith. Meredith Colton.
Byłam gościem na twoim ślubie, pamiętasz? Podarowałam ci w
prezencie kryształową wazę. Nie daj się ogłupić...
- Kade! - zawołał Thad, kiedy drzwi ponownie się otworzyły i do
pokoju wszedł mecenas Jim Roberts z teczką od Gucciego w dłoni. -
Poproś jeszcze o trzy kawy!
Roberts przedstawił się swej klientce.
- Proszę - dodał - aby pani nic więcej nie mówiła, dopóki nie
porozmawiamy na osobności. Chciałbym również, aby zbadał panią
lekarz psychiatra.
- Dlaczego? Bo Joe twierdzi, że mam nie po kolei w głowie?
Oczywiście, to by mu bardzo odpowiadało! Wszystkim wam by
odpowiadało. - Wbiła w prawnika wściekłe spojrzenie. - Nic z tego!
Żadnych lekarzy. Jak mi pan tu jakiegoś sprowadzi, każę gliniarzom
was obu wyrzucić. A mogę to zrobić! Ja też mam jakieś prawa.
- Owszem, Patsy, ma pani prawa. Zapomnijmy na razie o lekarzu.
Detektywie... - Skierował wzrok na Thada. - Chciałbym chwilę
porozmawiać z moją klientką bez świadków.
- Nie jestem pańską klientką! - zezłościła się Patsy. - Nie
pozwolę, aby Joe Colton wybierał mi obrońców. - Wybuchnęła
śmiechem, w którym zabrzmiała nuta szaleństwa. - Musiałabym
zwariować, żeby się na coś takiego zgodzić.
Zamknęła oczy; po jej twarzy przebiegł dziwny grymas.
- A zresztą, co mi zależy? Thaddeus, zostaw nas samych.
Zobaczymy, czym Joe chce mnie przekupić. Bo pewnie chce, no nie?
Zawsze się tak dzieje. Zawsze. Cholera jasna, Thad, na co czekasz?
Na autobus? Taksówkę? No, wynocha stąd!
Roberts dał głową znak, aby Law wyszedł. Detektyw wstał,
wyłączył kamerę, po czym przeszedł do pokoju obok, w którym
czekali Joe z Randem. Tam z kolei wyłączył mikrofon, tak by prawnik
mógł swobodnie rozmawiać z klientką.
- Oby udało mu się namówić ją do złożenia zeznań, zanim
całkiem zwariuje - zauważył. - Ona trzyma się resztkami sił.
- Myślę, że się uda. - Rand położył rękę na ramieniu ojca. -
Otrzymałem z Keyhole wiadomość, że Silas Pike zaczął śpiewać.
Zidentyfikował Patsy jako osobę, która zleciła mu zabójstwo Emily.
Facet zdaje sobie sprawę, że w stanie Wyoming za zabicie policjanta
grozi surowa kara, więc robi, co może, żeby zasłużyć na łagodniejszy
wyrok. Gotów byłby sprzedać własną matkę.
Detektyw pokiwał głową.
- To prawda. Nawet przyznał się, że to on spowodował w zeszłym
roku wypadek, w którym zginęła Nora Hickman. Twierdzi, że ta sama
osoba, która zleciła mu zamordowanie Emily, wcześniej wynajęła go,
aby pozbył się Nory. Podobno Nora coś wiedziała, a Patsy chciała ją
uciszyć. Oczywiście wytoczymy mu sprawę o zabójstwo, ale policja
w stanie Wyoming ma pierwszeństwo.
- Biedna Nora - szepnął Joe. - Pracowała u nas od lat, była niemal
członkiem rodziny. Co takiego mogła wiedzieć, czego reszta z nas nie
wiedziała?
- Dowiemy się, tato - oznajmił Rand. - Wszystkiego się dowiemy,
jeżeli tylko Jim przekona Patsy, aby zgodziła się na leczenie
psychiatryczne. Jeżeli przyzna się do winy, zarówno prokurator, jak i
sędzia mogą odstąpić od wymierzenia kary ze względu na
niepoczytalność oskarżonej. Oczywiście jako osoba niepoczytalna nie
może zeznawać przeciwko Pike'owi, ale nikomu na tym szczególnie
nie zależy; wystarczą zeznania samego Pike'a. W każdym razie
propozycja, jaką Jim przedstawi Patsy, brzmi następująco: albo
zgodzisz się na pobyt w szpitalu i twoi synowie nadal pozostaną na
ranczu, albo trafisz za kratki, a wtedy Joe Junior i Teddy wylądują w
domu dziecka.
- Przecież wiadomo, że nie wylądują - oburzył się Joe. - Nigdy
bym na to nie pozwolił. - Popatrzył na syna. - W pierwszej chwili ten
pomysł wydał mi się świetny, ale, z ręką na sercu, wolałbym nie
uciekać się do szantażu.
- Rozumiem cię, tato, ale jeśli chcemy poznać całą prawdę, trzeba
zmusić Patsy do mówienia.
Nagle rozległo się pukanie. Po drugiej stronie lustra Jim Roberts
skinął głową, dając Thadowi znak, by wrócił do pokoju przesłuchań.
Thad włączył dźwięk, aby Joe z Randem mogli śledzić przebieg
rozmowy, po czym przeszedł do sąsiedniego pokoju i ponownie
uruchomił kamerę.
- Udało się - szepnął prawnik, unosząc kciuk, podczas gdy
detektyw ponownie nagrywał imię i nazwisko osoby przesłuchiwanej
oraz miejsce i czas przesłuchania.
- Całe szczęście, bo ta kobieta naprawdę nie jest normalna. Sam
bym nalegał o uznanie jej za niepoczytalną. - Po chwili, spoglądając
na Thada, kontynuował głośno: - Moja klientka gotowa jest złożyć
pełne zeznania i zgadza się na leczenie w zakładzie psychiatrycznym
w zamian za odstąpienie od procesu. Czy może pan wezwać
stenografa?
- Zwyciężyła miłość matki - mruknął po drugiej stronie lustra Joe.
- Tego uczucia nic nie pokona, żadna choroba, żaden obłęd.
- Tato... Musisz się nastawić na to, że parę artykułów pojawi się w
prasie, ale dziennikarze szybko dadzą nam spokój. Jim postara się,
aby wszystko odbyło się za zamkniętymi drzwiami. Pike trafi za
kratki, a Patsy do zakładu dla psychicznie chorych, w którym
przypuszczalnie spędzi resztę życia.
- A my wreszcie poznamy prawdę. Całą prawdę. - Joe westchnął
głęboko. - Szkoda, że wszystko musiało się tak skończyć.
Josh Atkins poprawił się nieco w siodle i zmrużywszy oczy,
popatrzył hen przed siebie, na widoczne w oddali budynki
gospodarcze oraz czerwony dach rezydencji Coltonów. Miło mieszkać
w takim miejscu, pomyślał. Luksus, przepych, pieniądze...
Pieniądze, które dają poczucie bezpieczeństwa. Pieniądze, za
które można kupić milczenie. Pieniądze, które pozwalają zamieść
wszystkie brudy pod piękny miękki dywan i dalej cieszyć się życiem.
Śmiać się, tańczyć, śpiewać, smacznie jeść, spać w ciepłym łóżku.
Podczas gdy Toby leży w grobie, samotny i zapomniany.
Słońce powoli zachodziło na niebie. Josh zsunął z czoła kapelusz,
odsłaniając ciemne kręcone włosy oraz niebieskie oczy. Bruzdy na
policzkach i w kącikach ust pogłębiły się, odkąd dowiedział się o
śmierci brata. Josh Atkins, który większość czasu spędzał ujeżdżając
konie i byki na rodeo, miał szczupłe, doskonale umięśnione ciało. Był
wyższy od Toby'ego, cztery lata od niego starszy i zdecydowanie
mniej przystojny.
Wpatrywał się w Haciendę de Alegria - Dom Radości - z
nienawiścią w oczach. Z nienawiścią, która narastała za każdym
razem, gdy czytał artykuły o wspaniałych Coltonach i gdy patrzył na
zdjęcia brata. Wesoły, szlachetny Toby zginął, ponieważ zakochał się
w Emily Colton, która go okłamała. Nikt nie wmówi Joshowi, że było
inaczej. Miał listy brata. W listach Toby rozpisywał się o cudownej
Emmie Logan; kochał ją, podziwiał, ubóstwiał.
Emma Logan. Emily Colton. Jedna i ta sama osoba. Dziewczyna,
która przybyła do Keyhole, ukrywając swoją prawdziwą tożsamość i
powody, dla których opuściła dom.
Z początku Toby zainteresował się Emmą, ponieważ odpowiadała
rysopisowi kobiety poszukiwanej w związku z kradzieżami
samochodów. W drugim liście do brata Toby czynił sobie wyrzuty.
Niesłusznie podejrzewał piękną Emmę; biedna dziewczyna
przyjechała do Keyhole, chcąc zapomnieć o narzeczonym, który
zginął w wypadku, i rozpocząć tu nowe życie.
Toby postanowił jej w tym pomóc. Josh śmiał się do rozpuku,
czytając o tym, jak brat kilka razy dziennie zagląda do kawiarni, w
której Emma pracuje, i wypija tam hektolitry kawy. Czytał o
promiennym uśmiechu Emmy, o jej długich, gęstych włosach w
kolorze kasztanowym, o wdzięku, z jakim się porusza, o dużych,
niebieskich oczach. Nie ulega wątpliwości, że Toby był zakochany po
uszy.
A przez ten cały czas Emma Logan, czy raczej Emily Colton, go
okłamywała. Wykorzystywała. Dzięki niemu czuła się bezpieczna. Bo
wcale nie przyjechała do Keyhole, aby rozpocząć nowe życie, tylko
po to, by uciec od człowieka, który chciał ją zabić. Ale tego
wszystkiego Josh dowiedział się od kolegów brata, kiedy zjawił się w
Keyhole na jego pogrzebie. Gdyby Toby znał prawdę, gdyby wiedział,
że Emmie coś grozi, może byłby ostrożniejszy. I może by nie zginął.
Ale ona mu nie powiedziała, a on umarł wierząc, że może
któregoś dnia Emma go pokocha. Umarł na zimnej podłodze w
pustym pokoju hotelowym. Emma nie zaczekała na pomoc. Zostawiła
go, aby wykrwawił się na śmierć, a sama znów dała nogę. Uciekła do
swojego poprzedniego życia, do luksusu i pieniędzy.
Suka. Wredna, bezduszna, przebiegła suka. Szarpnąwszy lekko za
wodze, Josh zawrócił w stronę sąsiedniego rancza, na którym
zatrudnił się, żeby być blisko Haciendy de Alegria. Żeby któregoś
dnia spotkać Emily i wygarnąć jej, co o niej myśli. Miał nadzieję, że
może wtedy będzie mu lżej. Że przestaną go dręczyć wyrzuty
sumienia.
ROZDZIAŁ DRUGI
Meredith Colton zadrżała. Stała okryta ciepłą wełnianą peleryną,
którą wciąż przesycał korzenny zapach perfum Patsy. Ślady Patsy,
która przez dziesięć lat mieszkała w jej domu, nosiła jej ubrania,
udawała, że jest matką jej dzieci i żoną jej męża, były widoczne na
każdym kroku.
Z Missisipi Meredith przywiozła z sobą jedną niedużą walizeczkę;
liczyła na to, że za dzień czy dwa pojedzie do miasta, pochodzi po
sklepach, kupi kilka najbardziej potrzebnych rzeczy. Ale zamieszanie
spowodowane jej powrotem do domu i perfidią Patsy jeszcze nie
opadło, ona zaś nie czuła się na tyle silna, by stawić czoło światu.
Z wdzięcznością przyjęła od Sophie dżinsy i kilka swetrów, poza
tym jednak uznała, że śmiało może nosić własne stare ubrania, z
których od dziesięciu lat korzystała Patsy. Po prostu nie będzie
myślała o tym, co ma na sobie, skupi się na ważniejszych sprawach,
na zmianach, jakie zaszły podczas jej długiej nieobecności w domu.
Ma wnuki. Czy to nie zdumiewające? Została babcią, a Joe
dziadkiem! W ciągu tych dziesięciu lat było w rodzinie kilka
pogrzebów, ale były też narodziny i śluby. Wszystkie jej dzieci,
zarówno własne, jak i adoptowane oraz przybrane, wyrosły na
mądrych, prawych ludzi.
Joe... Najdroższy, ukochany Joe. Mężczyzna z jej snów, którego
twarzy nie widziała, lecz który stale do niej powracał, nie dając o
sobie zapomnieć. Jego miłość, jego bliskość i dotyk były warte każdej
ceny, każdego poświęcenia. Uczucie, jakim ją darzył, miało moc
kojącą, pozwalało znów cieszyć się życiem.
Jej radość mącił jednak niepokój o stan psychiczny Emily. To
właśnie ona, Wróbelek, zapłaciła najwyższą cenę za machinacje
Patsy: po pierwsze, całymi latami czuła się odtrącona przez matkę, a
po drugie, lękała się o własne bezpieczeństwo. Teraz, gdy było już po
wszystkim i wreszcie powinna móc odetchnąć z ulgą, zadręczała się
myślą, iż z jej powodu zginął dobry, porządny człowiek.
Joe uważał, iż lepiej ukryć przed Emily to, co Patsy zeznała na
policji, mianowicie, że zleciła zabójstwo Nory Hickman, kiedy
usłyszała, jak Nora rozmawia z Emily o „dwóch mamusiach". Po
prostu wystraszyła się, że Emily znalazła w Norze sprzymierzeńca.
Zeznania Patsy zostały utajnione, więc jeśli nikt z rodziny nie powie
Emily o zbrodniczych knowaniach jej ciotki, dziewczyna nie pozna
żadnych nowych szczegółów. Meredith przyznała mężowi rację: po co
Emily ma się czuć współwinna śmierci Nory.
Tak, zeznania Patsy utajniono, a ją samą przewieziono do pilnie
strzeżonego zakładu dla psychicznie chorych przestępców, takiego jak
ten, w którym leczyła się po zamordowaniu ojca swojego
pierworodnego dziecka. Z pierwszego zakładu uciekła i przez dziesięć
lat podszywała się pod swoją siostrę bliźniaczkę, usiłując zniszczyć jej
rodzinę.
Czy tym razem będzie lepiej strzeżona? Czy nie zdoła się znów
wymknąć? Te pytania nie dawały Meredith spokoju, kiedy w
chłodny, deszczowy dzień, lekko drżąc z zimna, wędrowała po
zaniedbanym, pozbawionym kwiatów ogrodzie.
W zamian za jej pełne zeznania Joe przyrzekł Patsy, że nikomu
nie odda jej synów; nadal będą mogli mieszkać na ranczu, a on będzie
się nimi opiekował jak własnymi dziećmi. Z zeznań wiedzieli, że Joe
Junior jest rodzonym synem Patsy. Wyszło także na jaw, że Patsy
wciąż poszukuje córki, którą zabrano jej tuż po porodzie. Wyglądało
na to, że miała bzika na punkcie dwóch spraw. Pierwsza, to zemsta na
siostrze: uparła się zająć jej miejsce i zniszczyć jej życie. Druga, to
miłość do dzieci, które kochała ponad wszystko. I właśnie z troski o
synów zgodziła się na współpracę z policją.
Meredith westchnęła ciężko. Wróciła na łono rodziny, Patsy
znajduje się w zamknięciu, a zatem czas najwyższy zapomnieć o
przeszłości i skoncentrować się na sprawach bieżących. Czy czuła się
bezpieczna? Nie całkiem. Brakowało jej pewności siebie, wciąż miała
luki w pamięci, nie potrafiła poradzić sobie z nadmiarem wrażeń.
Rodzina, która ją otaczała, była ta sama co dawniej, a jednak inna.
Dzieci nie były już dziećmi; miały mężów, żony, własne potomstwo,
własne życie.
A Joe... czas nie obszedł się z nim łaskawie, choć była to bardziej
wina Patsy niż czasu. Meredith wiele by dała, by napięcie znikło z
jego spojrzenia; by uśmiechał się tak jak dawniej, radośnie i
beztrosko; i by w nocy spał spokojnie u jej boku, zamiast dręczony
koszmarami ciskać się po łóżku. Czas. Tego im potrzeba.
Przypomniała sobie słowa doktor Marthy Wilkes: że potrzeba czasu,
aby wydobrzeć i przebaczyć.
Spośród tych, których Patsy skrzywdziła, najbardziej było
Meredith żal Joego Juniora i Teddy'ego. Wiele można Patsy zarzucić,
ale nie to, że była złą matką. Chłopcy bardzo za nią tęsknili. Nie
rozumieli, dlaczego miejsce ich mamusi zajęła nowa mamusia, która
wygląda identycznie jak poprzednia, lecz nią nie jest; byli zaś za
młodzi, aby im cokolwiek tłumaczyć.
Kiedy Joe powiedział jej prawdę o chłopcach, Meredith długo
płakała; częściowo z ich powodu, częściowo z powodu męża. Jak
bardzo musiał biedak cierpieć, kiedy Patsy oświadczyła mu, że jest w
ciąży, a on wiedział, że nie może być ojcem. Jednakże kochał
„Meredith" na tyle, że wybaczył jej zdradę, a Teddy'ego uznał za
własne dziecko.
Joe Junior, którego znaleźli na wycieraczce, też był synem Patsy.
Sama się do tego przyznała. Zaszła w ciążę w trakcie krótkiego
romansu z człowiekiem, którego już nawet nie pamiętała. Po
urodzeniu dziecka zostawiła je pod drzwiami Coltonów, wiedząc, że
się nim zaopiekują. Zresztą za kilka tygodni zamierzała do niego
dołączyć.
W zamian za obietnicę, że Coltonowie będą wychowywali jej
synów i postarają się odszukać skradzioną jej przed laty córeczkę
Jewel, Patsy przez wiele dni składała na policji zeznania. Z dumą w
głosie, która dobitnie świadczyła o jej szaleństwie, mówiła o
zaplanowanym przez siebie wielkim oszustwie, udzielała
szczegółowych odpowiedzi na pytania, wyjaśniała, jaki miał być
dalszy ciąg historii.
Usiłowała otruć Joego w dniu jego sześćdziesiątych urodzin,
napomknęła też, że nie była to jedyna próba, jaką podjęła, aby
pozbawić go życia. Ze śmiechem wyznała, że przeżyła szok, kiedy
okazało się, że nie tylko ona pragnie śmierci Joego, ale również
Emmett Fallon. Największą radość sprawiło jej ujawnienie informacji,
że rodzony brat Joego, Graham Colton, jest ojcem Teddy'ego.
Przyznała się nawet do tego, że szantażowała Grahama: kazała sobie
płacić za milczenie.
Biedny Joe. Biedny, okłamany i zdradzony. Nie zamierzał mówić
Meredith o Grahamie, ale którejś nocy, kiedy śniły mu się jakieś
koszmary, a ona wzięła go w ramiona, prosząc, by się uspokoił, wtedy
nie wytrzymał. Wyznał jej, czyim synem jest Teddy. Poza Randem, i
teraz nią, nikt inny nie znał prawdy. Meredith nalegała, aby ze
względu na Teddy'ego nikomu więcej o tym nie mówić, przynajmniej
na razie. Nie była pewna, czy postępuje słusznie i jak na jej decyzję
zapatrywałby się Graham oraz jego dorosłe dzieci: Jackson i Liza.
Uznała jednak, że skoro obu chłopców urodziła Patsy, ona, Meredith,
wychowa ich jak własne dzieci.
Doszła do fontanny, tej samej, która nawiedzała ją w snach.
Pochyliwszy się, zanurzyła rękę w chłodnej wodzie i przez moment
stała tak, wsłuchując się w jej cichy szum.
- Jest sporo większa od fontanny w Missisipi - oznajmił za jej
plecami wesoły kobiecy głos. - Witaj, Meredith. Twój mąż uznał, że
powinnam złożyć ci wizytę. Cieszysz się?
- Martha! - zawołała Meredith, nie kryjąc zaskoczenia na widok
uśmiechniętej od ucha do ucha lekarki, która ubrana w cienki
płaszczyk, nieprzystosowany do listopadowych chłodów, stała na
patio, dygocząc z zimna.
Joe zaprosił Marthę na ranczo? Ależ z niego cudowny człowiek!
Martha Wilkes jest właśnie tą osobą, której potrzebowała, która
wszystko zrozumie i nie będzie zadawała żadnych pytań, z którą
mogła swobodnie rozmawiać, nie bojąc się, że niechcący kogoś urazi,
która może zdoła pomóc Emily. Meredith poczuła, jak serce
nabrzmiewa jej nadzieją.
- Oj, kochana. - Lekarka pokręciła głową. - Przebyłam kawał
drogi. A ty tylko tyle masz mi do powiedzenia? „Martha"?
Meredith rzuciła się w ramiona przyjaciółki.
- O Boże! Martha!
Emily wiedziała więcej, niż się wydawało jej rodzicom. Kiedy
usłyszała, że Patsy złożyła zeznania, udała się do Randa i tak długo go
męczyła, aż jej wszystko wyśpiewał, również i to, że rozmowa, jaką
odbyła z Norą Hickman, doprowadziła do śmierci Nory.
Nieprawda, Rand wcale jej tego nie powiedział; sama sobie
złożyła wszystko do kupy. I oczywiście zaczęła się obwiniać o kolejną
śmierć. Dowiedziała się też, że Silas Pike ruszył za nią w pogoń od
razu po jej ucieczce z domu. Odnalazł ją w Keyhole dzięki opisowi,
jaki mu Patsy dostarczyła - głównie opisowi jej długich, rudych
włosów. Włosów, które tak bardzo podobały się Toby'emu. Włosów,
które były jej radością i dumą, dlatego ich nie obcięła, nie ufarbowała,
nie schowała pod peruką. Cholera, zgubiła ją pewność siebie! Sądziła,
że jest bezpieczna. Powinna była zmienić swój wygląd, a ona...
Czuła straszliwe wyrzuty sumienia. Dręczyły ją nieustannie, we
dnie i w nocy. Podziwiała postawę matki, jej odwagę, optymizm,
umiejętność cieszenia się rodziną, której na skutek okrucieństwa Patsy
nie widziała od dziesięciu lat. Patrzyła ze zdumieniem, jak matka w
sposób naturalny, bez wysiłku, wchodzi w swoją dawną rolę żony,
matki, opiekunki. Chociaż czasem w jej oczach gościł smutek, na ogół
uśmiech rozjaśniał jej oblicze.
Emily zazdrościła matce odwagi, sama bowiem była jej
pozbawiona. Kiedyś też była odważna, ale już nawet nie pamiętała
kiedy. Wciąż męczyły ją okropne sny. Wystarczyło zacisnąć powieki,
a widziała Silasa Pike'a z bronią w ręku, który zbliża się do niej, lekko
kuśtykając. Ma zimne, drapieżne spojrzenie, szparę między zębami i
długie wąsy, które nie skrywają uśmiechu zadowolenia na jego
twarzy. Dzieli ich coraz mniejsza odległość. „No, proszę! Kogo to ja
widzę? Toż to mała Emily Blair! A może wolisz, żebym nazywał się
Emmą Logan?"
Zdarł z niej maskę, odgadł jej tajemnicę. Czuła się naga i
bezbronna. I śmiertelnie przerażona. Prawdę mówiąc, strach
towarzyszył jej od pierwszej nocy, kiedy za zasłoną w sypialni ujrzała
zarys męskiej sylwetki. Jednakże strach był niczym w porównaniu z
wyrzutami sumienia, które nią targały. Toby kochał ją, a ona nie
potrafiła zaufać mu na tyle, by porozmawiać z nim od serca. Gdyby
wyjawiła mu prawdę, byłby przygotowany. Wiedziałby, kim jest
wróg, i może chociaż odbezpieczyłby broń.
Zginął przez nią! Bo mu nie powiedziała. Bo go nie kochała.
Wsparta o ogrodzenie, czubkiem buta rozgrzebywała ziemię. Och,
gdyby tylko umiała oczyścić umysł z wszelkich myśli, wymazać i
głowy obrazy, które nawiedzały ją w dzień i w nocy, zatrzymać tę
cholerną taśmę!
Dziś po południu miała porozmawiać z doktor Wilkes, obiecała to
matce, wiedziała jednak, że rozmowa nic nie da. Albowiem nikt nie
zdoła skasować taśmy, która w kółko obraca się jej przed oczami.
Nikt. Wyrzuty będą ją prześladować do końca życia. Cieszyła się, że
doktor Wilkes jest w stanie pomóc matce, ale mama jest w tym
wszystkim niewinną ofiarą.
Ona, Emily, przeciwnie; nie tylko nie jest ofiarą, ale zawsze brała
sprawy w swoje ręce, wychodziła zagrożeniu naprzeciw i sama
staczała własne bitwy. Aż do tej ostatniej, najważniejszej, kiedy do
akcji wkroczył Toby i zginął, ratując jej życie. Zamierzała udać się na
przejażdżkę konną, ale zrobiło się za późno. Szkoda, pomyślała.
Odwróciła się gwałtownie od ogrodzenia i wpadła na coś - na
czyjeś szczupłe, twarde ciało, które zagradzało jej drogę.
- Emily Colton? - spytał obcy, kiedy podniosła wzrok.
Miała wrażenie, że patrzy w niebieskie oczy Toby'ego Atkinsa.
Zamrugała nerwowo, po czym przełknąwszy ślinę, cofnęła się o krok.
- Kim... kim pan jest?
- Atkins - przedstawił się, mrużąc oczy. - Josh Atkins. Coś to pani
mówi?
Cofnęła się jeszcze jeden krok. Dalej nie mogła; poczuła za
plecami ogrodzenie. Chciała ukryć się, uciec, ale nie miała dokąd.
- Josh Atkins? Brat Tobiego?
Poza identycznymi oczami bracia wszystkim się różnili. Jeden
nosił mundur policjanta, drugi kapelusz z podwiniętym z obu stron
rondem, zakurzone buty kowbojskie, opinające biodra spłowiałe
dżinsy, jasnoniebieską koszulę oraz skórzaną kamizelkę. Wyglądał jak
kowboj z miasteczka na Dzikim Zachodzie, który szykuje się do
pojedynku ze znienawidzonym wrogiem. Brakowało mu tylko kabury
na biodrach, w której tkwiłaby broń.
Twarz miał pociągłą, ogorzałą od słońca, nos prosty, policzki
poznaczone bruzdami, usta szerokie, nie uśmiechnięte, zęby równe i
białe. Owszem, był przystojny, ale patrząc na jego twarz, widziało się
człowieka zaciętego, surowego, nieskorego do wybaczania.
Człowieka, który ją, Emily, najchętniej udusiłby własnymi rękami.
- Skąd... skąd się pan tu wziął? - wydukała po chwili cichym,
piskliwym głosem. - Główna brama jest strzeżona. Ochroniarze nie
wpuszczają obcych.
- Dostarczyłem klacz do rozpłodu - odparł, zsuwając z czoła
kapelusz. - Pracuję na ranczu Rollinsa.
- Aha. - Emily przełknęła ślinę. - Nie... nie wiedziałam. Toby
mówił, że jego brat jeździ na rodeo.
- To prawda, ale po sezonie zatrudniam się u ranczerów. Pewnie o
tym Toby też pani wspomniał?
Skinęła głową, po czym odwróciła wzrok.
- Tak. Ale mówił, że u ranczerów w Wyoming.
- Po śmierci Toby'ego nic mnie już tam nie trzyma. Nic a nic.
- Boże... - Przycisnąwszy dłonie do policzków, westchnęła
głęboko. Po chwili opuściła ręce. - Powinnam była się z panem
skontaktować, prawda? W końcu ma pan prawo wiedzieć, co zaszło
tamtego wieczoru. Toby... Toby uratował mi życie.
- Słyszałem. A pani, w nagrodę za jego poświęcenie, zostawiła go
na podłodze, żeby wykrwawił się na śmierć, a sama uciekła. Muszę
przyznać, panno Colton, że ma pani dziwny sposób okazywania
wdzięczności. No cóż, czas na mnie. Ale na pewno się jeszcze
spotkamy, i to nieraz. Będę pani przypominał jej niecne zachowanie.
KASEY MICHAELS Dom Radości
SAN FRANCISCO GAZETTE Opowieść o dwóch żonach, czyli dziesięcioletni koszmar byłego senatora Josepha Coltona Prosperino, małe senne miasteczko w Kalifornii, przeżyło dziś rano prawdziwy szok, okazało się bowiem, że jeden z jego powszechnie szanowanych mieszkańców, były senator Joseph Colton, padł ofiarą trwającego dziesięć lat oszustwa, które niemal zniszczyło jego rodzinę. W ostatnim czasie Colton dwukrotnie trafiał na łamy prasy ogólnokrajowej: dwa razy do niego strzelano. Jego niedoszły zabójca, a zarazem dawny współpracownik, Emmett Fallon, czeka obecnie na proces. Szczegóły nowych rewelacji są na razie mgliste, jednakże detektyw Thaddeus Law z policji w Prosperino potwierdził, że skazana przed laty za morderstwo Patricia Portman zajęła w domu Coltonów miejsce swej siostry bliźniaczki Meredith i przez dziesięć lat z powodzeniem grała jej rolę. Tożsamość Patricii wyszła na jaw wczoraj, po powrocie do domu prawdziwej Meredith. Miejsce, w którym Meredith przebywała, nie zostało ujawnione, wiadomo jedynie, że od dziesięciu lat żona senatora cierpiała na amnezję. W czasie nieobecności siostry podszywająca się pod nią Patsy Portman urodziła senatorowi syna Teddy'ego; chłopiec ma dziś osiem lat. Ponieważ siostry są bliźniaczkami jednojajowymi i nie różnią się wyglądem, policja uważa, iż senator działał w dobrej wierze, nie będąc świadomym oszustwa, i dlatego nie zamierza wnosić przeciwko niemu oskarżenia.
Na Patricii Portman ciąży wiele oskarżeń, między innymi o próbę zabójstwa. Zdaje się, że ceniąca spokój rodzina Coltonów jeszcze długo spokoju nie zazna. Wanda Harris (Zdjęcia oraz inne informacje i artykuły na temat Coltonów znajdziesz w Dodatku B, str. BI).
ROZDZIAŁ PIERWSZY Joe Colton z obrzydzeniem cisnął gazetę na podłogę i wbił wzrok w najstarszego syna. - Do jasnej cholery, kim jest Wanda Harris i który z pracowników Lawa z nią rozmawiał? Psiakrew, Rand, to się w głowie nie mieści! Minęły zaledwie dwadzieścia cztery godziny! Wkrótce dziennikarze zlecą się jak sępy! Będą czyhać przed bramą, śledzić każdy nasz ruch. Wozy transmisyjne, reflektory, wielkie anteny satelitarne! Musimy coś zrobić. Nie możemy narażać Meredith na ten cyrk. Rand podniósł gazetę i położył ją na biurku ojca. - Wiem, tato. Ale jako prawnik wiem również, że nic nie możemy zrobić. Istnieje w tym kraju coś takiego jak wolność prasy. Joe nie słuchał. Z rękami zaciśniętymi w pięści przemierzał gabinet. - I jeszcze Teddy! - perorował. - Głupia baba! Musiała wspominać o Teddym? I co to znaczy, że policja nie zamierza wnosić przeciwko mnie oskarżenia? A niby o co miałbym być oskarżony? Że współdziałałem z Patsy? Chyba nikt przy zdrowych zmysłach w to nie wierzy! Poza tą kretynką dziennikarką, która wypytywała o to policję! Szlag by to trafił! Wredne babsko robi z cudzego nieszczęścia wielką prasową sensację. Rand podrapał się po nosie. - Niestety, tato. Pismaki z brukowców będą miały używanie. Najpierw sprawa Emmetta, teraz Patsy. Nieczęsto zdarzają się takie historie. Były senator, obecnie wielki potentat finansowy, od
dziesięciu lat żyje pod jednym dachem ze swoją szwagierką, która podszywa się pod jego żonę, ma z nią dziecko... - To nie... Boże! - Joe usiadł w dużym skórzanym fotelu. - Posłuchaj, Rand. Teddy nie jest moim dzieckiem. Już wtedy powinienem był przejrzeć na oczy, kiedy Patsy przybiegła do mnie podniecona i oświadczyła, że jest w ciąży. Przecież wiedziałem, że... Jestem bezpłodny, odkąd przed wieloma laty zachorowałem na świnkę. Przekonaliśmy się o tym z twoją matką, kiedy po śmierci Michaela bezskutecznie staraliśmy się o kolejne dziecko. Patsy o tym nie wiedziała. Dlaczego wtedy nic mnie nie tknęło? Teddy ma osiem lat. Cała ta farsa powinna się była zakończyć przed jego narodzeniem. A ja... pomyślałem, że Meredith, to znaczy Patsy zdradziła mnie, bo ją zaniedbywałem. Cholera, media nie dadzą nam spokoju! Przez chwilę Rand milczał, pogrążony we własnych myślach. - Tato? Kim jest ojciec Teddy'ego? - spytał w końcu. - Nie wiem. I chyba nie chcę wiedzieć. - Ale może kiedyś Teddy będzie chciał wiedzieć - rzekł, unikając wzroku ojca. Joe odsunął fotel od biurka i wstał. - Proszę cię, Rand. Nie chcę się nad tym teraz zastanawiać. Ani nad podobieństwem między Teddym a Joe Juniorem, na które z miejsca zwróciła uwagę twoja mama. Bo gdyby się miało okazać... Nie, po prostu nie. Na wszystko przyjdzie czas. A na razie musimy
chronić Meredith. Musimy wszyscy otoczyć ją opieką, zapewnić jej spokój... - To oczywiste, tato. - Rand podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Dwaj najmłodsi Coltonowie grali w piłkę nożną. - Joe Junior był niemowlęciem, kiedy znaleźliście go na wycieraczce. Wkrótce potem zdarzył się tamten wypadek samochodowy i Patsy zajęła miejsce mamy. Wiemy, jak bardzo Patsy szalała na punkcie obu chłopców. Resztę dzieci ignorowała lub darzyła niechęcią; liczyli się tylko Joe Junior i Teddy. Może więc... może więc to ona zostawiła Joego na wycieraczce, wiedząc, że ty i mama się nim zajmiecie, a potem wpadła na szatański pomysł, żeby pozbyć się siostry i sama opiekować się własnym dzieckiem. Rand odwrócił się od okna. W pokoju panowała cisza. - Musimy przeprowadzić badania DNA, tato. Myślę, że to nieuniknione. Dla dobra Joego. A także dla dobra Teddy'ego. Starczy tych zagadek i tajemnic. Joe wolno pokiwał głową. - Porozmawiam z waszą mamą i zobaczę, co ona na ten temat sądzi. Ale jeszcze nie teraz, Rand. Dajmy jej czas ochłonąć, przyzwyczaić się do nowego otoczenia. I tak bardzo martwi się stanem Emily... - Wszyscy martwimy się stanem Emily. Wiesz, tato, obserwowałem Em, kiedy byłem z nią w Missisipi. Cały czas towarzyszyła nam lekarka mamy, doktor Martha Wilkes. Kobieta mądra, o wielkim sercu, której mama bezgranicznie ufała. Przyszło mi
do głowy, że moglibyśmy ją zaprosić na ranczo. Mamie na pewno przyda się jej pomoc, przynajmniej dopóki media się od nas nie odczepią, a przy okazji może i Emily na tym skorzysta? - To niezły pomysł - przyznał Joe. - Od czegoś w końcu trzeba zacząć. W porządku, Rand. Zadzwoń do doktor Wilkes i dowiedz się, czy miałaby czas nas odwiedzić. Oczywiście byłaby naszym gościem, a ja bym pokrył wszystkie wydatki związane z podróżą. Potem dowiedz się, czy możemy odwiedzić Patsy w więzieniu. Chciałbym z nią porozmawiać. Dawno, dawno temu była sobie mała dziewczynka, która po śmierci rodziców trafiła do domu dziecka. Pewnego dnia do dziewczynki przyszła piękna królewna z wysokim, przystojnym królewiczem; zabrali dziewczynkę do wspaniałego pałacu i wychowywali jak własną córkę. Dali dziewczynce swoje nazwisko, nie zabierając nazwiska, jakie nosiła wcześniej, i systematycznie wozili ją na wizyty do babci, która czekała na nią z utęsknieniem. Dawno, dawno temu ta mała dziewczynka, Emily Blair Colton, wiodła radosne życie. Mieszkała w cudownym, zaczarowanym pałacu wśród przybranych oraz adoptowanych braci i sióstr, otoczona miłością swoich nowych rodziców. Potem, kiedy dziewczynka miała jedenaście lat, niedobra czarownica zburzyła jej szczęśliwy świat. Dziewczynka jechała z nową mamą, Meredith Colton, do miasta w odwiedziny do babci, kiedy zdarzył się wypadek - jeśli wypadkiem można nazwać czyjeś
świadome działanie. Samochód Meredith wpadł do rowu. Obie, matka i córka, straciły przytomność. Kiedy Emily otworzyła oczy, ku swojemu zdumieniu zobaczyła dwie mamusie: dobrą i złą. Złą mamusią była paskudna czarownica. Przerażona dziewczynka zemdlała. Kiedy obudziła się w szpitalu, u jej boku była już tylko jedna mamusia. Ale która? Szybko zorientowała się, że ta nieprawdziwa. Prawdziwa mama uśmiechałaby się do niej, tuliłaby ją do siebie, nazywałaby ją Wróbelkiem, czytałaby jej bajki na dobranoc. Na pewno nie patrzyłaby tak oskarżycielskim wzrokiem, nie krzyczałaby na nią, nie mówiłaby „ty głupia smarkulo". Przed dziesięć długich lat paskudna czarownica mieszkała w pałacu, udając dobrą mamusię. Przez dziesięć lat prawdziwej mamusi nie było. Nikt nie słuchał dziewczynki, nikt jej nie wierzył. Poza jedną osobą, która w końcu uwierzyła i za karę postanowiła ją zabić. Tak, postanowiła na zawsze uciszyć dziecko, które choć wyrosło z wieku dziecięcego, wciąż powtarzało, że dobrą mamusię przegoniła z domu zła czarownica. Z powodu tej osoby Emily o mało nie zginęła. Nie zginęła, zginął za to człowiek, który ją kochał i który starał się ją chronić. - To moja wina - szepnęła sama do siebie, nie zwracając uwagi na jaskrawe listopadowe słońce, które wpadało przez okno do sypialni. - Toby nie żyje, a wszystko przeze mnie.
Przesłuchanie wznowiono po przerwie na lunch. Postawiwszy filiżankę świeżej kawy na porysowanym drewnianym stole, detektyw Law odczekał, aż Patsy Portiman podniesie ją do ust i wypije łyk, po czym włączył stojącą w rogu kamerę wideo. Podał imię i nazwisko osoby zatrzymanej, datę, miejsce i czas przesłuchania, następnie odczytał Patsy jej prawa. Podobnie jak przed południem Patsy stwierdziła, że nie chce obrońcy. Mogli zaczynać. Detektyw zerknął w lewo, w stronę lustra, i skinął głową do mężczyzn obserwujących go z drugiego pokoju. Patsy Portman miała na sobie więzienny strój: niebieską koszulkę i niebieskie spodnie, mimo to siedziała z wysoko uniesioną głową, a jej nienaganna fryzura, starannie pomalowane paznokcie i piękna, choć pozbawiona makijażu twarz, nie pasowały ani do stroju, ani do otoczenia. Jedynie oczy ją zdradzały - w jednej chwili posępne, niemal martwe, w następnej pełne dzikiej furii. Skrywały wiele tajemnic, wiele smutku, widać w nich jednak było błysk szaleństwa. Dwa razy prosiła Lawa o lekarstwa, ale nie chciała wyjawić, gdzie je trzyma, bez proszków zaś szybko traciła równowagę. Drzwi do pokoju przesłuchań otworzyły się i w progu stanął sierżant Kade Lummus. - Przyszedł obrońca pani Portman. - Ruchem głowy wskazał za siebie. - Mam go wprowadzić?
- Nie potrzebuję obrońcy! - warknęła Patsy. Lewa powieka zaczęła jej drgać. - Nie zrobiłam nic złego. Jestem ofiarą, a nie przestępcą! Siedziała sztywno wyprostowana, z całej siły zaciskając dłonie. Jeszcze nad sobą panowała, ale Law wiedział, że wkrótce albo się załamie, albo popadnie w obłęd, a wtedy już żadne argumenty nie będą do niej docierać. Czyli teraz albo nigdy, pomyślał. Nie miał zbyt wielkiego wyboru. - Tak, Kade, wprowadź, i sam również do nas dołącz. - Oparłszy łokcie na stole, popatrzył na Patsy. - Powtarza pani, że nie potrzebuje obrońcy, ale nawet osobom niewinnym doradza się, aby skorzystały z fachowej pomocy. Mecenas Roberts jest jednym z najlepszych prawników w całym stanie. - Nie wątpię! A kto płaci za jego usługi? Joe? Chryste, ten facet zwariował! Oszalał! Chce, żebyście mnie zamknęli, rzucili lwom na pożarcie! Na miłość boską, Thad. Jestem Meredith. Meredith Colton. Byłam gościem na twoim ślubie, pamiętasz? Podarowałam ci w prezencie kryształową wazę. Nie daj się ogłupić... - Kade! - zawołał Thad, kiedy drzwi ponownie się otworzyły i do pokoju wszedł mecenas Jim Roberts z teczką od Gucciego w dłoni. - Poproś jeszcze o trzy kawy! Roberts przedstawił się swej klientce. - Proszę - dodał - aby pani nic więcej nie mówiła, dopóki nie porozmawiamy na osobności. Chciałbym również, aby zbadał panią lekarz psychiatra.
- Dlaczego? Bo Joe twierdzi, że mam nie po kolei w głowie? Oczywiście, to by mu bardzo odpowiadało! Wszystkim wam by odpowiadało. - Wbiła w prawnika wściekłe spojrzenie. - Nic z tego! Żadnych lekarzy. Jak mi pan tu jakiegoś sprowadzi, każę gliniarzom was obu wyrzucić. A mogę to zrobić! Ja też mam jakieś prawa. - Owszem, Patsy, ma pani prawa. Zapomnijmy na razie o lekarzu. Detektywie... - Skierował wzrok na Thada. - Chciałbym chwilę porozmawiać z moją klientką bez świadków. - Nie jestem pańską klientką! - zezłościła się Patsy. - Nie pozwolę, aby Joe Colton wybierał mi obrońców. - Wybuchnęła śmiechem, w którym zabrzmiała nuta szaleństwa. - Musiałabym zwariować, żeby się na coś takiego zgodzić. Zamknęła oczy; po jej twarzy przebiegł dziwny grymas. - A zresztą, co mi zależy? Thaddeus, zostaw nas samych. Zobaczymy, czym Joe chce mnie przekupić. Bo pewnie chce, no nie? Zawsze się tak dzieje. Zawsze. Cholera jasna, Thad, na co czekasz? Na autobus? Taksówkę? No, wynocha stąd! Roberts dał głową znak, aby Law wyszedł. Detektyw wstał, wyłączył kamerę, po czym przeszedł do pokoju obok, w którym czekali Joe z Randem. Tam z kolei wyłączył mikrofon, tak by prawnik mógł swobodnie rozmawiać z klientką. - Oby udało mu się namówić ją do złożenia zeznań, zanim całkiem zwariuje - zauważył. - Ona trzyma się resztkami sił. - Myślę, że się uda. - Rand położył rękę na ramieniu ojca. - Otrzymałem z Keyhole wiadomość, że Silas Pike zaczął śpiewać.
Zidentyfikował Patsy jako osobę, która zleciła mu zabójstwo Emily. Facet zdaje sobie sprawę, że w stanie Wyoming za zabicie policjanta grozi surowa kara, więc robi, co może, żeby zasłużyć na łagodniejszy wyrok. Gotów byłby sprzedać własną matkę. Detektyw pokiwał głową. - To prawda. Nawet przyznał się, że to on spowodował w zeszłym roku wypadek, w którym zginęła Nora Hickman. Twierdzi, że ta sama osoba, która zleciła mu zamordowanie Emily, wcześniej wynajęła go, aby pozbył się Nory. Podobno Nora coś wiedziała, a Patsy chciała ją uciszyć. Oczywiście wytoczymy mu sprawę o zabójstwo, ale policja w stanie Wyoming ma pierwszeństwo. - Biedna Nora - szepnął Joe. - Pracowała u nas od lat, była niemal członkiem rodziny. Co takiego mogła wiedzieć, czego reszta z nas nie wiedziała? - Dowiemy się, tato - oznajmił Rand. - Wszystkiego się dowiemy, jeżeli tylko Jim przekona Patsy, aby zgodziła się na leczenie psychiatryczne. Jeżeli przyzna się do winy, zarówno prokurator, jak i sędzia mogą odstąpić od wymierzenia kary ze względu na niepoczytalność oskarżonej. Oczywiście jako osoba niepoczytalna nie może zeznawać przeciwko Pike'owi, ale nikomu na tym szczególnie nie zależy; wystarczą zeznania samego Pike'a. W każdym razie propozycja, jaką Jim przedstawi Patsy, brzmi następująco: albo zgodzisz się na pobyt w szpitalu i twoi synowie nadal pozostaną na ranczu, albo trafisz za kratki, a wtedy Joe Junior i Teddy wylądują w domu dziecka.
- Przecież wiadomo, że nie wylądują - oburzył się Joe. - Nigdy bym na to nie pozwolił. - Popatrzył na syna. - W pierwszej chwili ten pomysł wydał mi się świetny, ale, z ręką na sercu, wolałbym nie uciekać się do szantażu. - Rozumiem cię, tato, ale jeśli chcemy poznać całą prawdę, trzeba zmusić Patsy do mówienia. Nagle rozległo się pukanie. Po drugiej stronie lustra Jim Roberts skinął głową, dając Thadowi znak, by wrócił do pokoju przesłuchań. Thad włączył dźwięk, aby Joe z Randem mogli śledzić przebieg rozmowy, po czym przeszedł do sąsiedniego pokoju i ponownie uruchomił kamerę. - Udało się - szepnął prawnik, unosząc kciuk, podczas gdy detektyw ponownie nagrywał imię i nazwisko osoby przesłuchiwanej oraz miejsce i czas przesłuchania. - Całe szczęście, bo ta kobieta naprawdę nie jest normalna. Sam bym nalegał o uznanie jej za niepoczytalną. - Po chwili, spoglądając na Thada, kontynuował głośno: - Moja klientka gotowa jest złożyć pełne zeznania i zgadza się na leczenie w zakładzie psychiatrycznym w zamian za odstąpienie od procesu. Czy może pan wezwać stenografa? - Zwyciężyła miłość matki - mruknął po drugiej stronie lustra Joe. - Tego uczucia nic nie pokona, żadna choroba, żaden obłęd. - Tato... Musisz się nastawić na to, że parę artykułów pojawi się w prasie, ale dziennikarze szybko dadzą nam spokój. Jim postara się, aby wszystko odbyło się za zamkniętymi drzwiami. Pike trafi za
kratki, a Patsy do zakładu dla psychicznie chorych, w którym przypuszczalnie spędzi resztę życia. - A my wreszcie poznamy prawdę. Całą prawdę. - Joe westchnął głęboko. - Szkoda, że wszystko musiało się tak skończyć. Josh Atkins poprawił się nieco w siodle i zmrużywszy oczy, popatrzył hen przed siebie, na widoczne w oddali budynki gospodarcze oraz czerwony dach rezydencji Coltonów. Miło mieszkać w takim miejscu, pomyślał. Luksus, przepych, pieniądze... Pieniądze, które dają poczucie bezpieczeństwa. Pieniądze, za które można kupić milczenie. Pieniądze, które pozwalają zamieść wszystkie brudy pod piękny miękki dywan i dalej cieszyć się życiem. Śmiać się, tańczyć, śpiewać, smacznie jeść, spać w ciepłym łóżku. Podczas gdy Toby leży w grobie, samotny i zapomniany. Słońce powoli zachodziło na niebie. Josh zsunął z czoła kapelusz, odsłaniając ciemne kręcone włosy oraz niebieskie oczy. Bruzdy na policzkach i w kącikach ust pogłębiły się, odkąd dowiedział się o śmierci brata. Josh Atkins, który większość czasu spędzał ujeżdżając konie i byki na rodeo, miał szczupłe, doskonale umięśnione ciało. Był wyższy od Toby'ego, cztery lata od niego starszy i zdecydowanie mniej przystojny. Wpatrywał się w Haciendę de Alegria - Dom Radości - z nienawiścią w oczach. Z nienawiścią, która narastała za każdym razem, gdy czytał artykuły o wspaniałych Coltonach i gdy patrzył na zdjęcia brata. Wesoły, szlachetny Toby zginął, ponieważ zakochał się
w Emily Colton, która go okłamała. Nikt nie wmówi Joshowi, że było inaczej. Miał listy brata. W listach Toby rozpisywał się o cudownej Emmie Logan; kochał ją, podziwiał, ubóstwiał. Emma Logan. Emily Colton. Jedna i ta sama osoba. Dziewczyna, która przybyła do Keyhole, ukrywając swoją prawdziwą tożsamość i powody, dla których opuściła dom. Z początku Toby zainteresował się Emmą, ponieważ odpowiadała rysopisowi kobiety poszukiwanej w związku z kradzieżami samochodów. W drugim liście do brata Toby czynił sobie wyrzuty. Niesłusznie podejrzewał piękną Emmę; biedna dziewczyna przyjechała do Keyhole, chcąc zapomnieć o narzeczonym, który zginął w wypadku, i rozpocząć tu nowe życie. Toby postanowił jej w tym pomóc. Josh śmiał się do rozpuku, czytając o tym, jak brat kilka razy dziennie zagląda do kawiarni, w której Emma pracuje, i wypija tam hektolitry kawy. Czytał o promiennym uśmiechu Emmy, o jej długich, gęstych włosach w kolorze kasztanowym, o wdzięku, z jakim się porusza, o dużych, niebieskich oczach. Nie ulega wątpliwości, że Toby był zakochany po uszy. A przez ten cały czas Emma Logan, czy raczej Emily Colton, go okłamywała. Wykorzystywała. Dzięki niemu czuła się bezpieczna. Bo wcale nie przyjechała do Keyhole, aby rozpocząć nowe życie, tylko po to, by uciec od człowieka, który chciał ją zabić. Ale tego wszystkiego Josh dowiedział się od kolegów brata, kiedy zjawił się w
Keyhole na jego pogrzebie. Gdyby Toby znał prawdę, gdyby wiedział, że Emmie coś grozi, może byłby ostrożniejszy. I może by nie zginął. Ale ona mu nie powiedziała, a on umarł wierząc, że może któregoś dnia Emma go pokocha. Umarł na zimnej podłodze w pustym pokoju hotelowym. Emma nie zaczekała na pomoc. Zostawiła go, aby wykrwawił się na śmierć, a sama znów dała nogę. Uciekła do swojego poprzedniego życia, do luksusu i pieniędzy. Suka. Wredna, bezduszna, przebiegła suka. Szarpnąwszy lekko za wodze, Josh zawrócił w stronę sąsiedniego rancza, na którym zatrudnił się, żeby być blisko Haciendy de Alegria. Żeby któregoś dnia spotkać Emily i wygarnąć jej, co o niej myśli. Miał nadzieję, że może wtedy będzie mu lżej. Że przestaną go dręczyć wyrzuty sumienia. ROZDZIAŁ DRUGI Meredith Colton zadrżała. Stała okryta ciepłą wełnianą peleryną, którą wciąż przesycał korzenny zapach perfum Patsy. Ślady Patsy, która przez dziesięć lat mieszkała w jej domu, nosiła jej ubrania, udawała, że jest matką jej dzieci i żoną jej męża, były widoczne na każdym kroku. Z Missisipi Meredith przywiozła z sobą jedną niedużą walizeczkę; liczyła na to, że za dzień czy dwa pojedzie do miasta, pochodzi po sklepach, kupi kilka najbardziej potrzebnych rzeczy. Ale zamieszanie spowodowane jej powrotem do domu i perfidią Patsy jeszcze nie opadło, ona zaś nie czuła się na tyle silna, by stawić czoło światu.
Z wdzięcznością przyjęła od Sophie dżinsy i kilka swetrów, poza tym jednak uznała, że śmiało może nosić własne stare ubrania, z których od dziesięciu lat korzystała Patsy. Po prostu nie będzie myślała o tym, co ma na sobie, skupi się na ważniejszych sprawach, na zmianach, jakie zaszły podczas jej długiej nieobecności w domu. Ma wnuki. Czy to nie zdumiewające? Została babcią, a Joe dziadkiem! W ciągu tych dziesięciu lat było w rodzinie kilka pogrzebów, ale były też narodziny i śluby. Wszystkie jej dzieci, zarówno własne, jak i adoptowane oraz przybrane, wyrosły na mądrych, prawych ludzi. Joe... Najdroższy, ukochany Joe. Mężczyzna z jej snów, którego twarzy nie widziała, lecz który stale do niej powracał, nie dając o sobie zapomnieć. Jego miłość, jego bliskość i dotyk były warte każdej ceny, każdego poświęcenia. Uczucie, jakim ją darzył, miało moc kojącą, pozwalało znów cieszyć się życiem. Jej radość mącił jednak niepokój o stan psychiczny Emily. To właśnie ona, Wróbelek, zapłaciła najwyższą cenę za machinacje Patsy: po pierwsze, całymi latami czuła się odtrącona przez matkę, a po drugie, lękała się o własne bezpieczeństwo. Teraz, gdy było już po wszystkim i wreszcie powinna móc odetchnąć z ulgą, zadręczała się myślą, iż z jej powodu zginął dobry, porządny człowiek. Joe uważał, iż lepiej ukryć przed Emily to, co Patsy zeznała na policji, mianowicie, że zleciła zabójstwo Nory Hickman, kiedy usłyszała, jak Nora rozmawia z Emily o „dwóch mamusiach". Po prostu wystraszyła się, że Emily znalazła w Norze sprzymierzeńca.
Zeznania Patsy zostały utajnione, więc jeśli nikt z rodziny nie powie Emily o zbrodniczych knowaniach jej ciotki, dziewczyna nie pozna żadnych nowych szczegółów. Meredith przyznała mężowi rację: po co Emily ma się czuć współwinna śmierci Nory. Tak, zeznania Patsy utajniono, a ją samą przewieziono do pilnie strzeżonego zakładu dla psychicznie chorych przestępców, takiego jak ten, w którym leczyła się po zamordowaniu ojca swojego pierworodnego dziecka. Z pierwszego zakładu uciekła i przez dziesięć lat podszywała się pod swoją siostrę bliźniaczkę, usiłując zniszczyć jej rodzinę. Czy tym razem będzie lepiej strzeżona? Czy nie zdoła się znów wymknąć? Te pytania nie dawały Meredith spokoju, kiedy w chłodny, deszczowy dzień, lekko drżąc z zimna, wędrowała po zaniedbanym, pozbawionym kwiatów ogrodzie. W zamian za jej pełne zeznania Joe przyrzekł Patsy, że nikomu nie odda jej synów; nadal będą mogli mieszkać na ranczu, a on będzie się nimi opiekował jak własnymi dziećmi. Z zeznań wiedzieli, że Joe Junior jest rodzonym synem Patsy. Wyszło także na jaw, że Patsy wciąż poszukuje córki, którą zabrano jej tuż po porodzie. Wyglądało na to, że miała bzika na punkcie dwóch spraw. Pierwsza, to zemsta na siostrze: uparła się zająć jej miejsce i zniszczyć jej życie. Druga, to miłość do dzieci, które kochała ponad wszystko. I właśnie z troski o synów zgodziła się na współpracę z policją. Meredith westchnęła ciężko. Wróciła na łono rodziny, Patsy znajduje się w zamknięciu, a zatem czas najwyższy zapomnieć o
przeszłości i skoncentrować się na sprawach bieżących. Czy czuła się bezpieczna? Nie całkiem. Brakowało jej pewności siebie, wciąż miała luki w pamięci, nie potrafiła poradzić sobie z nadmiarem wrażeń. Rodzina, która ją otaczała, była ta sama co dawniej, a jednak inna. Dzieci nie były już dziećmi; miały mężów, żony, własne potomstwo, własne życie. A Joe... czas nie obszedł się z nim łaskawie, choć była to bardziej wina Patsy niż czasu. Meredith wiele by dała, by napięcie znikło z jego spojrzenia; by uśmiechał się tak jak dawniej, radośnie i beztrosko; i by w nocy spał spokojnie u jej boku, zamiast dręczony koszmarami ciskać się po łóżku. Czas. Tego im potrzeba. Przypomniała sobie słowa doktor Marthy Wilkes: że potrzeba czasu, aby wydobrzeć i przebaczyć. Spośród tych, których Patsy skrzywdziła, najbardziej było Meredith żal Joego Juniora i Teddy'ego. Wiele można Patsy zarzucić, ale nie to, że była złą matką. Chłopcy bardzo za nią tęsknili. Nie rozumieli, dlaczego miejsce ich mamusi zajęła nowa mamusia, która wygląda identycznie jak poprzednia, lecz nią nie jest; byli zaś za młodzi, aby im cokolwiek tłumaczyć. Kiedy Joe powiedział jej prawdę o chłopcach, Meredith długo płakała; częściowo z ich powodu, częściowo z powodu męża. Jak bardzo musiał biedak cierpieć, kiedy Patsy oświadczyła mu, że jest w ciąży, a on wiedział, że nie może być ojcem. Jednakże kochał „Meredith" na tyle, że wybaczył jej zdradę, a Teddy'ego uznał za własne dziecko.
Joe Junior, którego znaleźli na wycieraczce, też był synem Patsy. Sama się do tego przyznała. Zaszła w ciążę w trakcie krótkiego romansu z człowiekiem, którego już nawet nie pamiętała. Po urodzeniu dziecka zostawiła je pod drzwiami Coltonów, wiedząc, że się nim zaopiekują. Zresztą za kilka tygodni zamierzała do niego dołączyć. W zamian za obietnicę, że Coltonowie będą wychowywali jej synów i postarają się odszukać skradzioną jej przed laty córeczkę Jewel, Patsy przez wiele dni składała na policji zeznania. Z dumą w głosie, która dobitnie świadczyła o jej szaleństwie, mówiła o zaplanowanym przez siebie wielkim oszustwie, udzielała szczegółowych odpowiedzi na pytania, wyjaśniała, jaki miał być dalszy ciąg historii. Usiłowała otruć Joego w dniu jego sześćdziesiątych urodzin, napomknęła też, że nie była to jedyna próba, jaką podjęła, aby pozbawić go życia. Ze śmiechem wyznała, że przeżyła szok, kiedy okazało się, że nie tylko ona pragnie śmierci Joego, ale również Emmett Fallon. Największą radość sprawiło jej ujawnienie informacji, że rodzony brat Joego, Graham Colton, jest ojcem Teddy'ego. Przyznała się nawet do tego, że szantażowała Grahama: kazała sobie płacić za milczenie. Biedny Joe. Biedny, okłamany i zdradzony. Nie zamierzał mówić Meredith o Grahamie, ale którejś nocy, kiedy śniły mu się jakieś koszmary, a ona wzięła go w ramiona, prosząc, by się uspokoił, wtedy nie wytrzymał. Wyznał jej, czyim synem jest Teddy. Poza Randem, i
teraz nią, nikt inny nie znał prawdy. Meredith nalegała, aby ze względu na Teddy'ego nikomu więcej o tym nie mówić, przynajmniej na razie. Nie była pewna, czy postępuje słusznie i jak na jej decyzję zapatrywałby się Graham oraz jego dorosłe dzieci: Jackson i Liza. Uznała jednak, że skoro obu chłopców urodziła Patsy, ona, Meredith, wychowa ich jak własne dzieci. Doszła do fontanny, tej samej, która nawiedzała ją w snach. Pochyliwszy się, zanurzyła rękę w chłodnej wodzie i przez moment stała tak, wsłuchując się w jej cichy szum. - Jest sporo większa od fontanny w Missisipi - oznajmił za jej plecami wesoły kobiecy głos. - Witaj, Meredith. Twój mąż uznał, że powinnam złożyć ci wizytę. Cieszysz się? - Martha! - zawołała Meredith, nie kryjąc zaskoczenia na widok uśmiechniętej od ucha do ucha lekarki, która ubrana w cienki płaszczyk, nieprzystosowany do listopadowych chłodów, stała na patio, dygocząc z zimna. Joe zaprosił Marthę na ranczo? Ależ z niego cudowny człowiek! Martha Wilkes jest właśnie tą osobą, której potrzebowała, która wszystko zrozumie i nie będzie zadawała żadnych pytań, z którą mogła swobodnie rozmawiać, nie bojąc się, że niechcący kogoś urazi, która może zdoła pomóc Emily. Meredith poczuła, jak serce nabrzmiewa jej nadzieją. - Oj, kochana. - Lekarka pokręciła głową. - Przebyłam kawał drogi. A ty tylko tyle masz mi do powiedzenia? „Martha"? Meredith rzuciła się w ramiona przyjaciółki.
- O Boże! Martha! Emily wiedziała więcej, niż się wydawało jej rodzicom. Kiedy usłyszała, że Patsy złożyła zeznania, udała się do Randa i tak długo go męczyła, aż jej wszystko wyśpiewał, również i to, że rozmowa, jaką odbyła z Norą Hickman, doprowadziła do śmierci Nory. Nieprawda, Rand wcale jej tego nie powiedział; sama sobie złożyła wszystko do kupy. I oczywiście zaczęła się obwiniać o kolejną śmierć. Dowiedziała się też, że Silas Pike ruszył za nią w pogoń od razu po jej ucieczce z domu. Odnalazł ją w Keyhole dzięki opisowi, jaki mu Patsy dostarczyła - głównie opisowi jej długich, rudych włosów. Włosów, które tak bardzo podobały się Toby'emu. Włosów, które były jej radością i dumą, dlatego ich nie obcięła, nie ufarbowała, nie schowała pod peruką. Cholera, zgubiła ją pewność siebie! Sądziła, że jest bezpieczna. Powinna była zmienić swój wygląd, a ona... Czuła straszliwe wyrzuty sumienia. Dręczyły ją nieustannie, we dnie i w nocy. Podziwiała postawę matki, jej odwagę, optymizm, umiejętność cieszenia się rodziną, której na skutek okrucieństwa Patsy nie widziała od dziesięciu lat. Patrzyła ze zdumieniem, jak matka w sposób naturalny, bez wysiłku, wchodzi w swoją dawną rolę żony, matki, opiekunki. Chociaż czasem w jej oczach gościł smutek, na ogół uśmiech rozjaśniał jej oblicze. Emily zazdrościła matce odwagi, sama bowiem była jej pozbawiona. Kiedyś też była odważna, ale już nawet nie pamiętała kiedy. Wciąż męczyły ją okropne sny. Wystarczyło zacisnąć powieki,
a widziała Silasa Pike'a z bronią w ręku, który zbliża się do niej, lekko kuśtykając. Ma zimne, drapieżne spojrzenie, szparę między zębami i długie wąsy, które nie skrywają uśmiechu zadowolenia na jego twarzy. Dzieli ich coraz mniejsza odległość. „No, proszę! Kogo to ja widzę? Toż to mała Emily Blair! A może wolisz, żebym nazywał się Emmą Logan?" Zdarł z niej maskę, odgadł jej tajemnicę. Czuła się naga i bezbronna. I śmiertelnie przerażona. Prawdę mówiąc, strach towarzyszył jej od pierwszej nocy, kiedy za zasłoną w sypialni ujrzała zarys męskiej sylwetki. Jednakże strach był niczym w porównaniu z wyrzutami sumienia, które nią targały. Toby kochał ją, a ona nie potrafiła zaufać mu na tyle, by porozmawiać z nim od serca. Gdyby wyjawiła mu prawdę, byłby przygotowany. Wiedziałby, kim jest wróg, i może chociaż odbezpieczyłby broń. Zginął przez nią! Bo mu nie powiedziała. Bo go nie kochała. Wsparta o ogrodzenie, czubkiem buta rozgrzebywała ziemię. Och, gdyby tylko umiała oczyścić umysł z wszelkich myśli, wymazać i głowy obrazy, które nawiedzały ją w dzień i w nocy, zatrzymać tę cholerną taśmę! Dziś po południu miała porozmawiać z doktor Wilkes, obiecała to matce, wiedziała jednak, że rozmowa nic nie da. Albowiem nikt nie zdoła skasować taśmy, która w kółko obraca się jej przed oczami. Nikt. Wyrzuty będą ją prześladować do końca życia. Cieszyła się, że doktor Wilkes jest w stanie pomóc matce, ale mama jest w tym wszystkim niewinną ofiarą.
Ona, Emily, przeciwnie; nie tylko nie jest ofiarą, ale zawsze brała sprawy w swoje ręce, wychodziła zagrożeniu naprzeciw i sama staczała własne bitwy. Aż do tej ostatniej, najważniejszej, kiedy do akcji wkroczył Toby i zginął, ratując jej życie. Zamierzała udać się na przejażdżkę konną, ale zrobiło się za późno. Szkoda, pomyślała. Odwróciła się gwałtownie od ogrodzenia i wpadła na coś - na czyjeś szczupłe, twarde ciało, które zagradzało jej drogę. - Emily Colton? - spytał obcy, kiedy podniosła wzrok. Miała wrażenie, że patrzy w niebieskie oczy Toby'ego Atkinsa. Zamrugała nerwowo, po czym przełknąwszy ślinę, cofnęła się o krok. - Kim... kim pan jest? - Atkins - przedstawił się, mrużąc oczy. - Josh Atkins. Coś to pani mówi? Cofnęła się jeszcze jeden krok. Dalej nie mogła; poczuła za plecami ogrodzenie. Chciała ukryć się, uciec, ale nie miała dokąd. - Josh Atkins? Brat Tobiego? Poza identycznymi oczami bracia wszystkim się różnili. Jeden nosił mundur policjanta, drugi kapelusz z podwiniętym z obu stron rondem, zakurzone buty kowbojskie, opinające biodra spłowiałe dżinsy, jasnoniebieską koszulę oraz skórzaną kamizelkę. Wyglądał jak kowboj z miasteczka na Dzikim Zachodzie, który szykuje się do pojedynku ze znienawidzonym wrogiem. Brakowało mu tylko kabury na biodrach, w której tkwiłaby broń. Twarz miał pociągłą, ogorzałą od słońca, nos prosty, policzki poznaczone bruzdami, usta szerokie, nie uśmiechnięte, zęby równe i
białe. Owszem, był przystojny, ale patrząc na jego twarz, widziało się człowieka zaciętego, surowego, nieskorego do wybaczania. Człowieka, który ją, Emily, najchętniej udusiłby własnymi rękami. - Skąd... skąd się pan tu wziął? - wydukała po chwili cichym, piskliwym głosem. - Główna brama jest strzeżona. Ochroniarze nie wpuszczają obcych. - Dostarczyłem klacz do rozpłodu - odparł, zsuwając z czoła kapelusz. - Pracuję na ranczu Rollinsa. - Aha. - Emily przełknęła ślinę. - Nie... nie wiedziałam. Toby mówił, że jego brat jeździ na rodeo. - To prawda, ale po sezonie zatrudniam się u ranczerów. Pewnie o tym Toby też pani wspomniał? Skinęła głową, po czym odwróciła wzrok. - Tak. Ale mówił, że u ranczerów w Wyoming. - Po śmierci Toby'ego nic mnie już tam nie trzyma. Nic a nic. - Boże... - Przycisnąwszy dłonie do policzków, westchnęła głęboko. Po chwili opuściła ręce. - Powinnam była się z panem skontaktować, prawda? W końcu ma pan prawo wiedzieć, co zaszło tamtego wieczoru. Toby... Toby uratował mi życie. - Słyszałem. A pani, w nagrodę za jego poświęcenie, zostawiła go na podłodze, żeby wykrwawił się na śmierć, a sama uciekła. Muszę przyznać, panno Colton, że ma pani dziwny sposób okazywania wdzięczności. No cóż, czas na mnie. Ale na pewno się jeszcze spotkamy, i to nieraz. Będę pani przypominał jej niecne zachowanie.