SANDRA GULLAND
Cesarzowa Józefina
III CZĘŚĆ TRYLOGII
o ŻONIE NAPOLEONA
przełożyła Beata Długajczyk
Historia to opowieść zwycięzców.
Napoleon
Cesarzowa Józefina jest fikcyjną opowieścią zainspirowaną
niezwykłym życiem niezwykłej kobiety i osnutą na jego kanwie.
Dla Cheta i Carrie, księcia i księżniczki
Nie będę stać przy tobie,
kiedy czas przemija.
Ja stanę przy tobie na wieczność całą.
OSCAR BEARINGER, MASKS AND SHADOWS [MASKI I CIENIE]
I
La Bonaparte
Nie zostałam stworzona do takich wspaniałości.
Józefina w liście do swojej córki Hortensji
Pokójwydaje się nieosiągalnymmarzeniem
2 MARCA 1800, PAŁAC TUILERIES, PARYŻ
- Chodź, Józefino, pokażę ci księżyc.
Obudziło mnie szarpnięcie za ramię. W świetle świecy zobaczyłam
pochyloną nade mną sylwetkę.
- Ach, to ty, Bonaparte - szepnęłam, przywierając twarzą do jego
dłoni. Śnił mi się dom rodzinny i moja piękna, otoczona morzem
Martynika. Nie znajdowałam się jednak na tropikalnej wyspie, tylko w
zimnym, zawilgoconym pałacu. Leżałam w przepastnym łożu dwojga
pozbawionych życia monarchów — Marii Antoniny i Ludwika XVI.
Mocniej przycisnęłam palce Bonapartego do swojego policzka. - Która
godzina?
- Dochodzi trzecia. Wyjdź ze mną na dwór.
- O tej porze? - zdumiałam się, ale posłusznie odrzuciłam kołdrę.
- Jest trochę chłodno. - Bonaparte troskliwie otulił mnie kapą.
Nad rzeką wisiał księżyc w pełni, zalewając ogrody łagodnym,
srebrzystym blaskiem.
- Ten widok przywodzi mi na myśl słowa z twojego listu
-powiedziałam, ujmując dłoń Bonapartego. - Napisałeś, że rodzimy się,
żyjemy i umieramy w samym środku cudowności.
- Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek napisał coś takiego -
odparł, kierując się w stronę schodów wiodących ku kwietnym gazonom
na niższym tarasie.
Powietrze przesycone było zapachem wiosny. Bonaparte przetarł
siedzenie kamiennej ławy. Usiadłam, wspierając głowę na jego ramieniu,
przepełniona uczuciem dziwnej tęsknoty. Nadcho-
dziła wiosna, czas odradzania się wszystkiego, co żyje, tymczasem ja
wciąż pozostawałam bezpłodna - mimo łączącej nas gorącej miłości i
mimo tylu modlitw.
- Kiedy przebywam na świeżym powietrzu, niemal czuję, jak moje
myśli stają się wznioślejsze i śmielsze - mówił Bonaparte. Jego klasyczny
profil nadawał mu wygląd prawdziwego Rzymianina. - Widzisz te rudery
nad rzeką? Każdy obywatel powinien mieć porządny dom i czystą wodę.
Myślę o zbudowaniu systemu kanałów, które będą ją rozprowadzały.
Potrzeba nam także większej liczby szpitali, aby kilku pacjentów nie
musiało dzielić jednego łóżka. I mostów przerzuconych przez Sekwanę -
pięknych, a zarazem praktycznych. Wyobraź sobie tylko! Zamierzam
uczynić Paryż najwspanialszym miastem naszych czasów.
- Dokonasz tego — zapewniłam z przekonaniem. Co mogłoby go
powstrzymać? Już tyle zdołał zmienić. Zanim doszedł do władzy, w kraju
panowały chaos i rozprężenie. Pod jego rządami Francja rozkwitła i na
powrót się zjednoczyła. Mnie także udało się dojść do siebie. Jeszcze nie
tak dawno byłam wdową, ofiarą Terroru, której ledwo udało się ocalić
głowę, przestraszoną matką dwojga dzieci. To wręcz niewiarygodne, ile
zmieniło się od tamtej pory w moim życiu. Obecnie opływam w dostatki,
jestem sławna i kochana. Jako madame Bonaparte - jako Józefina —
czuję, że rozkwitam. Ten dziwny niski mężczyzna, którego poślubiłam,
sprawił, że na nowo zaczęłam wierzyć w bohaterów, w przeznaczenie, a
nade wszystko w cud miłości.
Zebrałam się na odwagę i wypowiedziałam na głos długo tłumione
pytanie.
- Bonaparte, a jeśli...? - Jeśli nie będziemy mieli dziecka? Przenikliwy
krzyk sowy przeszył nocną ciszę.
- Nie wolno nam tracić nadziei - odparł mój mąż z czułością. - Los
pobłogosławił nas na wiele sposobów.
Pobłogosławił mnie - to na pewno. Pobłogosławił Hortensję i
Eugeniusza, moje pozbawione ojca dzieci.
- Błogosławieństwo zawdzięczamy przede wszystkim tobie
-powiedziałam z głębokim przekonaniem.
Je le veux — powtarza często Bonaparte. Chcę tego. Gdyby jeszcze
jego wola mogła sprawić, że będziemy mieli dziecko.
6 MARCA
Dziś wieczorem po przedstawieniu w operze jakaś dziewczyna w
olśniewającej toalecie i słomkowym kapeluszu zawiązanym pod brodą na
błękitną kokardę rzuciła Bonapartemu bukiet kwiatów.
- Potrzymam go - powiedziałam.
Do kwiatów dołączony był bilecik zapraszający pierwszego konsula
na spotkanie. Cisnęłam go w ogień. Niemal codziennie Bonaparte
otrzymuje liściki od młodych kobiet zapewniających, że ich gorącym
pragnieniem jest ofiarować swoje dziewictwo zbawcy Francji.
7 MARCA
Sfatygowany trójrożny kapelusz z impetem przeleciał przez pokój.
Wiedziałam, że nie zwiastuje to dobrych wieści.
- Odrzucili warunki zaproponowanego przeze mnie rozejmu -
powiedział Bonaparte z goryczą.
Kapelusz zawadził o krzesło i wylądował na dywanie przed
kominkiem. Drzemiące na poduszce mopsy zerwały się przestraszone.
- Znowu?
- Nie zgodzili się nawet nad nimi zastanowić! Przedyskutować ich! -
Bonaparte ciężko opadł na wyściełane krzesło obok kominka. Nerw w
policzku drgał mu konwulsyjnie. - Pacem nolo quia infida — powiedział,
parodiując angielski akcent.
- To słowa Anglików? — zapytałam, uwalniając jednocześnie
kapelusz z pazurków i ząbków mopsów.
- Nie będzie pokoju... z niewiernymi - przetłumaczyła z wahaniem
Hortensja, podnosząc głowę znad szkicowanego rysunku i odgarniając z
czoła złocisty lok. Jej umazana węglem dłoń pozostawiła na czole długą
czarną smugę.
- Uważają nas za niewiernych? - obruszyłam się. Bonaparte zerwał się
z fotela i zaczął krążyć po pokoju z rękami założonymi do tyłu.
- Brytyjczycy oskarżają nas o brutalność, tymczasem sami karzą
swoich żołnierzy chłostą. Gwałcą umowy międzynarodowe, a nam
zarzucają bezprawie. Płacą wszystkim monarchiom w Europie, aby
toczyły z nami wojny, po czym obwiniają nas o wywoływanie
konfliktów! Jeśli nie chcą wojny, dlaczego nie starają się jej zakończyć?
- Papo, nie wolno ci się poddawać - powiedziała Hortensja z
uczuciem. Moja córka nigdy nie zaznała pokoju - pomyślałam z nagłym
smutkiem. Odkąd sięgałam pamięcią, Francja zawsze toczyła wojnę z
Anglią.
- Nigdy się nie poddam - odparł Bonaparte z mocą. W jego głosie
brzmiał ów niezłomny zapał, który jego żołnierze nazywają le feu sacre.
Zwycięstwo albo śmierć.
9 MARCA, MALMAISON, CZWARTA ROCZNICA NASZEGO ŚLUBU
Poranek spędziliśmy w łóżku. Bonaparte wciąż nie przestaje wierzyć,
że poczniemy dziecko. Jego niesłabnący entuzjazm wprawia mnie w
przygnębienie. Po każdym stosunku małżeńskim (czyli bardzo często)
wybiera imię dla dziecka - oczywiście chłopca. Tego ranka był to Gery -
Napoleon Gery. W ubiegłym tygodniu mieliśmy Baldwina, Idziego i
Jana. Na kogo przypadnie kolej dziś wieczorem? Na Jakuba? Benona?
Donata?
Biorę udział w tej zabawie, choć wiem, że nigdy już nie urodzę
dziecka. Jeszcze kilka miesięcy temu mogłam się łudzić, widząc jakby
zapowiedź czerwonego kwiatu, ale od pewnego czasu nie miewam już
podobnych objawów, mimo nalewki z senesu, którą popijam codziennie,
aby moje ciało było zawsze „otwarte", i innych środków -
wzmacniających albo przeczyszczających -takich jak kokornak gotowany
w piwie, odwar z jałowca sabińskiego, sproszkowany aloes i żelazo.
Wszystkie bez wyjątku mają gorzki smak i wywołują gorycz w duszy.
GODZINA 2.45, UROCZE WIOSENNE POPOŁUDNIE
- Znam wypróbowany sposób. - Madame Frangeau poprawiła czepek,
tak aby opadające od niego wstęgi układały się równo na ramionach. -
Nigdy jeszcze nie zawiódł.
Ze zdumieniem przyglądałam się ekscentrycznej akuszerce dumnie
paradującej w sukni z zakładkami, marszczeniami i frędzlami, która
wyszła z mody na długo przed rewolucją. Uprzedzano mnie, że madame
Frangeau ubiera się dziwacznie, i rzeczywiście tak było.
- Sporysz? - zapytałam. O sporyszu też mówiono, że to niezawodny
środek, jednak w moim przypadku się nie sprawdził.
- Nie, nie, ani sporysz, ani dziwaczek peruwiański, ani nawet
żywiczny powój. Proszę za mną.
Opuściłyśmy mieszkanie akuszerki i wyszłyśmy na brukowaną
kocimi łbami uliczkę. Madame skierowała się w stronę niepozornego
budyneczku stojącego po przeciwnej stronie.
- Madame Frangeau - zaprotestowałam - nie sądzę, że powinnam. ..
- Madame Bonaparte, jestem akuszerką - poinformowała mnie z
godnością, stukając do drzwi.
W przytułku rzeczywiście musiała cieszyć się ogromnym mirem, gdyż
wszyscy od razu rzucili się spełniać jej rozkazy. We-szłyśmy do
niewielkiej sypialni, gdzie akuszerka szorstko przykazała leżącej w łóżku
położnicy:
- Ty się nie ruszaj. Tylko dziecko jest nam potrzebne. Zaprowadziła
mnie do niewielkiego pokoiku za sypialnią,
gdzie kazała mi usiąść i zsunąć suknię z ramion. Obmywszy mi piersi,
zręcznym ruchem przystawiła niemowlę do jednej z nich.
- Wrócę za pół godziny - zapowiedziała srogo, po czym wyszła,
zostawiając mnie samą.
Tkwiłam na twardym stołku, poruszona urodą trzytygodniowego
niemowlęcia ssącego mój sutek, jego słodkim, mlecznym zapachem i
jedwabistą gładkością okrywającej czaszkę skóry, a jednocześnie
upokorzona procedurą, przez jaką musiałam teraz przechodzić.
Zgodnie z zapowiedzią akuszerka wróciła po półgodzinie. Dostałam
od niej rozmaite zioła i balsamy, a także instrukcję, aby „jednoczyć się" z
mężem co najmniej raz dziennie.
- Musi pani rozpływać się w jego sokach witalnych - przykazała mi
surowo, przeświadczona o niezawodności swojej metody.
Na razie rozpływam się we łzach. Po powrocie do domu zupełnie się
załamałam, wyczerpana dziwacznymi „kuracjami", jakim nie przestaję
się poddawać, sfrustrowana tym, że moje oporne ciało wciąż odmawia
reakcji na aplikowane mu remedia.
WIECZOREM, KRÓTKO PRZED GODZINĄ 9
Bonaparte walczył ze sznureczkiem przy małej jedwabnej saszetce,
próbując go rozwiązać. Wreszcie sięgnął po nóż do mięsa, przeciął supeł i
wysypał zawartość woreczka na stół. Ogromny błyszczący brylant
potoczył się między wpół opróżnione talerze, ogryzione kurze kości,
półmiski z resztkami groszku, puddingu i kanapek z wątróbką.
- Drobne świecidełko na naszą rocznicę - powiedział mój mąż,
pstryknięciem palców posyłając kamień w moją stronę, zupełnie jakby to
był zwykły kawałek szkła.
- Ile on ma karatów? - zapytała Hortensja, szeroko otwierając oczy.
- Sto czterdzieści. Stanowił ozdobę korony króla Ludwika XV. Ktoś
zastawił go w lombardzie, a teraz policja go odnalazła.
- A więc to jest słynny Regent - powiedziałam, ujmując klejnot w dwa
palce i chłonąc jego blask.
10 MARCA
Przysłowie mówi, że czas jest wrogiem kobiet. Tego ranka długo
siedziałam przed lustrem, z uwagą studiując swoją twarz. Mam
trzydzieści sześć lat, o sześć więcej niż mój mąż. Wiedziona nagłym
impulsem, kazałam przynieść „mój" brylant. Pokojówka z szacunkiem
postawiła przede mną wykładaną błękitnym aksamitem szkatułkę.
Ostrożnie wyjęłam lśniący klejnot z jego welwetowego gniazdka.
- Przyłóż go do ucha. - Hortensja zniżyła glos do szeptu, zupełnie
jakby znajdowała się w kościele.
Przejrzałam się w lustrze.
- Pour 1'amour du ciel. - Pokojówka przeżegnała się nabożnie. Błysk
klejnotu przeobraził mnie zupełnie, odjął mi lat. Niepewnie obejrzałam
się przez ramię, wyobrażając sobie ducha kró-
lowej Marii Antoniny. Jej nieobca była nieodparta moc brylantów
— ja dopiero zaczynałam ją poznawać.
29 MARCA, GODZINA 1.15 PO POŁUDNIU, PAŁAC TUILERIES
Żeby zanotować coś w dzienniku, musiałam zapalić aż trzy świece.
Ledwo co minęło południe, tymczasem w moim buduarze jest zupełnie
ciemno. To z powodu grubych portier w oknach. Zawsze je zaciągam,
żeby odgrodzić się od ciekawskich spojrzeń spacerowiczów
przemierzających ogrodowe alejki.
Czekam teraz na Hortensję. Mamy iść do szkoły prowadzonej przez
obywatela Despreaux na doroczny...
ZNACZNIE PÓŹNIEJ, PO PÓŁNOCY, WSZYSCY JUŻ ŚPIĄ (OPRÓCZ
MNIE)
...do szkoły prowadzonej przez obywatela Despreaux na doroczny
pokaz tańca.
Wcześniej musiałam przerwać pisanie, bo do buduaru wpadł
nieoczekiwanie Bonaparte (często mu się to zdarza), pogwizdując
Marsyliankę (i oczywiście fałszując).
- Mam znakomity pomysł, jeśli idzie o Hortensję - powiedział,
siadając na swoim ulubionym fotelu obok toaletki. Wziął do ręki
kryształowy flakonik z pomadą, uważnie przestudiował etykietę,
powąchał zawartość, nabrał czubkami palców odrobinę kremu, wtarł w
wierzch dłoni, odłożył flakon i sięgnął po srebrny grzebyk do włosów (on
zawsze musi mieć czymś zajęte ręce!). — General Moreau.
- Och - powiedziałam z namysłem. Popularny, przystojny, wytworny,
doskonale ułożony generał Moreau stanowił naprawdę wyśmienitą partię.
- Czy on aby nie jest trochę za stary dla Hortensji? - Generał zbliżał się do
czterdziestki, był więc sporo starszy ode mnie i od Bonapartego.
- Czy dobrze słyszałam, że ktoś tu wypowiedział moje imię?
- zawołała Hortensja, stając w drzwiach.
- Twoja matka właśnie mi mówiła, że wyrosłaś na czarującą -
powiedział Bonaparte, obdarzając pasierbicę pełnym czułości
spojrzeniem.
- O tak. Prześlicznie wyglądasz w tej sukni. - Specjalny krój
wysmuklał lekko krępą sylwetkę Hortensji. W świetle świec srebrne nitki,
którym przetykany był materiał, mieniły się połyskliwie.
- Ale to nie jest angielski muślin, prawda? - upewnił się Bonaparte,
groźnie marszcząc brwi.
- Oczywiście, że nie, papo. - Hortensja wykonała wdzięczny piruet.
- Brawo! - zawołaliśmy unisono.
- Mam kłopoty z menuetem - poskarżyła się moja córka. -W pierwszej
figurze podczas przejścia muszę wykonać dwa temps de courante, a do
tego jeszcze demi-jete.
- Zamiast pas de menuet?
- Ale tylko w pierwszym przejściu, maman. Inny układ wyglądałby
zbyt pretensjonalnie - tak przynajmniej twierdzi nasz baletmistrz. A ten
krok menuetowy ma dwa demi-coupes i dwa pas marche en pointę.
- Bah - skomentował Bonaparte.
- Może nam zademonstrujesz? - zaproponowałam.
- Papa będzie musiał mi partnerować. - Hortensja pociągnęła ojczyma
za rękę.
- Zagram wam menuet Haendla - powiedziałam, siadając do harfy.
Bonaparte wstał z ociąganiem, starannie ustawił stopy pod kątem
dziewięćdziesięciu stopni i wyciągnął rękę. -1 jak? - zapytał, zerkając na
mnie przez ramię.
- Pierwszy konsulu, przyszedł obywatel Cadoudal - odezwał się od
progu sekretarz mojego męża, Fauvelet Bourrienne, z trudem skrywając
śmiech na widok Bonapartego próbującego wykonać plie. - Radziłbym
nie kazać mu czekać zbyt długo. Ten człowiek jest niczym muł - strzyka
dookoła śliną.
- Ten agent rojalistowski? - zapytałam zdumiona i trochę
zaniepokojona. Cadoudal był liderem frakcji rebelianckiej, planującej
pozbyć się Bonapartego i osadzić na tronie burbońskiego króla.
- Wcześnie przyszedł. - Bonaparte pospiesznie sięgnął po kapelusz i
skierował się ku drzwiom. Ulga, że nie będzie musiał prezentować się w
menuecie, była aż nadto widoczna.
Kiedy wraz z Hortensją zajechałam pod salę taneczną, zobaczyłam
czekającą na zewnątrz młodszą siostrę Bonapartego, Karolinę, w
odsłaniającej ramiona sukni z marszczonej różowej organdyny, bardziej
stosownej na wieczorną galę niż na skromny popołudniowy pokaz.
- Joachim będzie tu za pięć minut - oświadczyła zaraz po przywitaniu,
przerywając na chwilę ssanie kciuka. — Dziś rano przez całe pół godziny
ćwiczył ze mną cabrioles.
- Dlaczego cabrioles? - zapytała Hortensja. - Sądziłam, że macie
tańczyć gawota.
- Naprawdę? Le Maudit! - Karolina sięgnęła do wyszywanego
jarmarcznymi paciorkami woreczka po tabakierkę.
W otwartych drzwiach ukazał się baletmistrz.
- Madame Bonaparte, matka mojej najlepszej uczennicy. Jakże się
cieszę, że raczyła nas pani zaszczycić swoją obecnością.
- Obywatel Despreaux osuszył czoło starannie poskładaną chusteczką
w kolorze lawendy.
- Mój mąż będzie tu lada chwila - poinformowała go Karolina, biorąc
szczyptę tabaki. - Generał Murat - dorzuciła, widząc jego zdumione
spojrzenie.
- Ach tak, oczywiście, gawot! - wykrzyknął obywatel Despreaux,
zerkając z zakłopotaniem na jej obnażone ramiona. -Mademoiselle
Hortensjo, gdyby zechciała pani łaskawie rzucić okiem na salę - dodał,
wystudiowanym gestem zapraszając moją córkę do środka.
- Kochanie, zaraz do ciebie dołączę - powiedziałam, przesyłając jej
dłonią pocałunek. - Czy twoja matka już przyjechała?
- zapytałam Karolinę. Wydawała mi się taka samotna i zagubiona.
- Wcale nie przyjedzie - rzuciła moja szwagierka, z trzaskiem
zamykając tabakierę. — Wybrała się odwiedzić Paulinę - dodała z
goryczą.
Z trzech sióstr Bonapartego piękna (i zepsuta) Paulina jest
zdecydowaną faworytką matki. Eliza, choć nieurodziwa, chwalona jest z
powodu „kształconego umysłu". Biednej młodziutkiej Karolinie brak jest
wykształcenia, ponadto ma długie, niezgrabne kończyny, gruby kark i
masywną sylwetkę. Natura obdarzyła ją
„duchem wojowniczki" — jak mawia Bonaparte — ale z pewnością
poskąpiła jej wdzięku i urody.
- O, już jest twój mąż - powiedziałam, nie potrafiąc ukryć uśmiechu na
widok zmierzającego w naszą stronę Murata - wielkiego, barczystego
wojaka, wtłoczonego w jaskrawe różowości: aksamitny surdut z
wyłogami, satynowe spodnie do kolan i płaski kapelusz ozdobiony
pękiem czarnych i różowych piór.
Karolina sięgnęła do zegarka zawieszonego na szyi na grubym
łańcuszku.
- Trzy i pół minuty spóźnienia.
Gości zebrało się góra dwudziestu - głównie rodziców i przyjaciół
uczniów. Obywatel Despreaux stanął przed tą widownią i rozpoczął
przemowę:
-Bonjour! Nasz doroczny pokaz rozpocznie się najbardziej
królewskim ze wszystkich tańców — klasycznym menuetem, którego
prostota pozwala ocenić wszystko! Znajomość tanecznego kunsztu,
wdzięk ruchów i - ośmielę się powiedzieć - klasę tancerza. Przedtem
jednak parada - ta podstawa dobrych manier! -Skinął na swoich uczniów,
którzy natychmiast stanęli w kręgu. - Zwróćmy uwagę, z jaką gracją
porusza się ta młoda dama -ciągnął obywatel Despreaux, wskazując
Hortensję. - Jej ruchy stanowią esencję pozbawionej afektacji płynności.
Gdyby jakiś młody kawaler zechciał teraz... och, obywatel Eugeniusz,
znakomicie.
Obejrzałam się za siebie. W drzwiach stał mój syn, w płaskim
czarnym kapeluszu, spod którego wymykały się niesforne loki.
Uśmiechając się z zakłopotaniem, ruszył w stronę baletmistrza.
- Jestem w butach do konnej jazdy - zaczął tłumaczyć szeptem. - Nie
spodziewałem się...
- Drogi przyjacielu, chciałbym jedynie, aby zademonstrował pan
ukłon.
Eugeniusz posłusznie podniósł dłoń na wysokość ramienia, sięgnął do
kapelusza, wysunął do przodu lewą stopę i głęboko się skłonił.
- Voila, idealnie. — Obywatel Despreaux musnął zewnętrzne kąciki
oczu lawendową chustką. - Merci, obywatelu Eugeniuszu, może pan
spocząć.
- Dobrze, że nie kazał mi się produkować w promenadzie - szepnął
Eugeniusz, zajmując miejsce obok mnie. Eugeniusz nie chodzi, tylko
człapie. Bonaparte i ja często podśmiewamy się z niego z tego powodu.
Pokaz wypadł bardzo dobrze. Hortensja tańczyła wspaniale, tak że
Eugeniusz i ja wprost pękaliśmy z dumy! Nawet Karolina i Joachim
wypadli całkiem nieźle - choć Joachim wykonał o kilka obrotów za dużo,
przez co wylądował w niewłaściwym końcu sali. To częsty błąd
początkujących tancerzy - niestety, obywatel Despreaux czuł się
zobligowany głośno go skomentować.
Po pokazie Karolina, Joachim, Hortensja i Eugeniusz wybrali się
jeszcze na lody. Ja wymówiłam się zmęczeniem i wróciłam do pałacu,
gdzie zastałam Bonapartego z wściekłością chodzącego tam i z powrotem
po pokoju. Obok kominka, osłonięty parawanem od buzującego ognia,
siedział minister spraw zagranicznych, wodząc za moim mężem
znudzonym spojrzeniem.
- Madame Bonaparte — powiedział, kiedy weszłam - zawsze cieszy
mnie pani widok, ale szczególnie dzisiejszego wieczoru, gdyż pierwszy
konsul stanowczo potrzebuje pani łagodzącego wpływu. - Talleyrand
zamruczał niczym kot.
- Proszę nie kpić, Talleyrand - ofuknął go Bonaparte. — To nie
pańskie życie jest zagrożone.
Położyłam dłonie na ramionach Bonapartego i pocałowałam go w
policzek.
- Spotkanie z obywatelem Cadoudalem się nie powiodło?
- Gdybym mógł, udusiłbym go gołymi rękami.
- Nie rozumiem, dlaczego jego zachowanie tak pana dziwi, pierwszy
konsulu - powiedział Talleyrand. - Obywatel Cadoudal pragnie ujrzeć na
tronie króla z rodu Burbonów, a pan stoi mu na przeszkodzie.
- To naród Francji stoi mu na przeszkodzie - nie ja. Dwieście lat
burbońskiego panowania to o dwieście lat za dużo. - Bonaparte ciężko
usiadł na taborecie i wsparł podbródek na dłoni.
- Burbonowie oczywiście powiedzieliby, że dwieście lat panowania to
najlepsza gwarancja ciągłości - mówił niezrażony Talleyrand, płynnie
poruszając smukłymi palcami. — Ustawili w sali tronowej wykładany
czerwonym aksamitem stołek, ogłosili
go symbolem władzy i uznali, że należy wyłącznie do nich. Jak długo
będzie pozostawał pusty, zrobią wszystko, co w ich mocy, aby go
odzyskać.
- A Anglia zrobi wszystko, co w jej mocy, aby im w tym pomóc.
- Zgadza się.
- Jakie to wszystko beznadziejne - powiedziałam, sięgając po koszyk z
robótką. - Czy pokój naprawdę jest niemożliwy?
- Język francuski nie zna słowa „niemożliwy" - sprzeciwił się
Bonaparte.
- Istnieje pokój i istnieje trwały pokój — zauważył Talleyrand
filozoficznie. - Jak nas poucza historia, jedyny trwały pokój osiąga się
dzięki zmieszaniu krwi - ale nie na polu bitwy, tylko w małżeńskiej
łożnicy, pierwszy konsulu. Pokój przez mariaż -wielowiekowa tradycja.
- Do czego pan zmierza, ministrze Talleyrand? - wybuchnął
Bonaparte. - Przecież pan wie, że nie mam ani syna, ani córki. Brak mi
potomka, który mógłby zawrzeć związek małżeński z jakimś angielskim
ciamajdą.
- Ma pan pasierba, urodziwego, szlachetnego Eugeniusza
Beauharnais...
- Osiemnastoletniego chłopca.
- ...i pasierbicę, nadobną, wykształconą mademoiselle Hortensję -
Talleyrand skinął głową w moim kierunku - niebawem kończącą
siedemnaście lat. Dla młodej panny to idealny wiek do zamążpójścia.
- Zaczynam wierzyć, że mówi pan serio, Talleyrand - powiedział
Bonaparte. - Hortensja miałaby poślubić Anglika? Brytyjczycy przenigdy
się nie zgodzą na mariaż ich błękitnokrwistego dziedzica z kimś, z kim
łączą mnie choćby odległe więzy. Nie czytuje pan angielskich
dzienników? - Mój mąż złapał leżącą na wierzchu wysokiego stosu gazetę
i cisnął w stronę ministra spraw zagranicznych. - Na samej górze, po
prawej! To panu powie, kim jestem w oczach tych przeklętników.
- Ach tak, nieokrzesanym potworem - odczytał Talleyrand, nawet nie
próbując ukryć uśmiechu. - Pół-Afrykaninem, pół-Europejczykiem,
śródziemnomorskim Mulatem.
- Basta! - Bonaparte wyrwał mu z rąk gazetę i cisnął w ogień.
- Tak naprawdę wcale nie rozważałem wydania pańskiej córki za
Anglika - oznajmił minister spraw zagranicznych spokojnie. - Myślałem
raczej o Cadoudalu.
- Och, ministrze Talleyrand, mam nadzieję, że pan żartuje -jęknęłam,
próbując rozsupłać splątany kordonek.
MAMY POWODY DO OBAW
9 KWIETNIA 1800, GODZINA 2.20, UROCZE POPOŁUDNIE w
MALMAISON
Odbyliśmy czterogodzinną podróż do Malmaison w poszukiwaniu
ciszy i spokoju, tymczasem wpadliśmy w sam środek chaosu. Oranżeria
ma już dach, tyle że niedokończony, w oknach wiszą zasłony, jednak nie
we wszystkich, kominek w gabinecie Bonapartego został na nowo
obmurowany, ale trzeba jeszcze obrzucić go zaprawą. To jeszcze nie
wszystko! Pierwszy kucharz chodzi rozsierdzony, bo drugi kucharz nie
wysuszył porządnie siatki do odsączania galarety. Drugi kucharz również
się piekli, a to dlatego, że na polecenie pierwszego musi opróżniać wiadra
z pomyjami. (Oto, jak wygląda moje nowe życie: mam urocze wiejskie
chateau, a w nim dwóch toczących ze sobą nieustanne boje kucharzy,
których muszę ze sobą godzić). Przed chwilą specjalny ogrodnik od
kwiatów - zatrudniam też ogrodnika zajmującego się wyłącznie
warzywnikiem i ogrodnika głównego - poinformował mnie, że właśnie
przyjechały trzy wozy pełne krzewów bzu - czy mógłby złożyć krzaki na
frontowym dziedzińcu? Kazałam mu je schować za budynkami farmy;
przecież lada chwila zjadą pierwsi goście.
Ledwo zdążył wyjść, przyszły Hortensja i Karolina, aby pokazać mi
swoje nowe balowe toalety.
— Ile kosztowała suknia Hortensji? - zaczęła się dopytywać Karolina,
unosząc obszyty złotymi pajetkami rąbek i prezentując błyszczący
satynowy spód. — Cena mojej wyniosła czterysta dwadzieścia trzy
franki.
- Suknia Hortensji nie była aż taka droga — skłamałam dla świętego
spokoju. Hortensja miała uroczą prostą kreację z cie-
niutkiej bawełny w kolorze kości słoniowej, udrapowaną na kształt
antycznej togi.
- Karolino, twoja suknia jest prześliczna - powiedziała Hortensja.
To ty jesteś prześliczna, chciałam zapewnić moją córkę. Wysoka,
pełna gracji, z głową ukoronowaną burzą złotych loków, Hortensja
wygląda jak anioł.
— Madame Frangeau twierdzi, że wystarczy na mnie popatrzeć, żeby
wiedzieć, że urodzę syna. - Karolina stanęła przed wielkim zwierciadłem
i wypięła brzuch.
— Ta słynna akuszerka? - zapytała Hortensja z szacunkiem. Karolina
jest tylko o rok starsza od mojej córki, ale ma męża i zna sekrety kobiet,
które dla Hortensji wciąż pozostają tajemnicą (i źródłem lekkiego
niepokoju).
- Dla pewności wypijam mnóstwo czerwonego wina. - Karolina
przysunęła się bliżej lustra i zaczęła uważnie studiować swoje odbicie;
świeżą, dziewczęcą twarz o różanej cerze nieprzyjemnie kontrastującą z
masywnym karkiem i niemal męskimi ramionami.
— Ale czy to nie mężczyzna powinien pić wino? Jeszcze zanim. .. -
Hortensja urwała zarumieniona.
- Nie jestem przekonana, aby istniały sposoby na zdeterminowanie
płci dziecka - wtrąciłam niechętnie. Cztery lata prób poczęcia potomka
uczyniły mnie kimś w rodzaju eksperta w tej dziedzinie.
- Madame Frangeau twierdzi, że jest to możliwe - upierała się
Karolina. - Zna rozmaite sztuczki. Mówi, że obowiązkiem żony jest
urodzić dziecko i że na kobiecie, która zawodzi w tym względzie, ciąży
wielka wina. Może powinnaś porozmawiać z nią o twoim problemie,
ciotko Józefino. O moim problemie!
— Już to zrobiłam - ucięłam krótko, wychodząc z pokoju po koszyk z
robótką. Kiedy ponownie stanęłam pod drzwiami, Hortensja mówiła
właśnie:
— Może to nie jest wina mojej matki. W końcu urodziła mnie i
Eugeniusza.
- Istnieje sposób, aby się o tym przekonać - przerwała jej Karolina. —
Jeśli Napoleon uczyni brzemienną inną kobietę, będzie to oznaczało...
(Tej dziewczynie naprawdę nie brak tupetu).
- Karolino! - wykrzyknęła z oburzeniem moja lojalna córka.
- Nie twierdzę przecież, że Napoleon ma to zrobić, tylko że dzięki
temu dałoby się ustalić, po czyjej stronie leży wina. A skoro już mówimy
o tych sprawach, to przecież za kilka dni kończysz siedemnaście lat. Nie
sądzisz, że już pora, abyś i ty wyszła za mąż?
Uznałam, że powinnam interweniować.
- Znam niejednego młodego kawalera, który byłby zachwycony,
gdyby Hortensja zechciała rozważyć jego kandydaturę. Na przykład
obywatel Mun.
- Prostak i gaduła. - Karolina z pogardą wydęła wargi.
- Ma także wiele zalet - zwróciłam jej uwagę, myśląc jednocześnie, że
określenie „prostak i gaduła" doskonale pasuje do jej własnego męża,
Joachima Murata.
- Ja wyjdę za mąż z miłości - oznajmiła Hortensja, przyciskając dłoń
do serca. - Istnieją różne formy miłości - zauważyłam ostrożnie. Ro-
mantyczne porywy Hortensji trochę mnie niepokoją. - W zaaranżowanym
małżeństwie często rodzi się szczere przywiązanie, podczas gdy namiętne
uczucie niejednokrotnie z czasem traci na intensywności.
- Mój mąż mnie kocha — oświadczyła Karolina. - Robi wszystko, co
mu każę.
Usłyszałam szelest jedwabiu i zbliżające się kroki. W drzwiach
stanęła Mimi, z rękami na biodrach.
- Yeyette - zwróciła się do mnie imieniem z dzieciństwa* - architekci
kazali przekazać, że oranżeria będzie gotowa w przyszłym tygodniu. —
Mimi wzniosła oczy do góry, jakby biorąc niebiosa na świadka. - Ja tam
powiadam, że nie skończą jej wcześniej niż za dwa miesiące.
- Mimi potrafi przepowiadać przyszłość. - Hortensja uśmiechnęła się
czule do dawnej piastunki.
* Józefina właściwie nosiła imię Róża, a w dzieciństwie nazywano ją Yeyette.
Mimi byia niewolnicą. Urodziła się na Martynice, na plantacji trzciny cukrowej
należącej do rodziców Józefiny. Ona i Józefina dorastały razem i były ze sobą bar-
dzo zżyte. Niewykluczone, że były nawet przyrodnimi siostrami. Mimi mogła być
dzieckiem ojca Józefiny. Na kilka lat przed opisanymi w tym tomie wydarzeniami
Józefina wykupiła Mimi na wolność.
- Czy potrafi też przepowiedzieć, kiedy ktoś umrze? - zainteresowała
się Karolina. - Niektóre kobiety na Korsyce to potrafią. Nocą podrzynają
zwierzęciu gardło i osoba, której twarz zobaczą w jego oczach, potem
umiera. To prawda! Każdy Korsykanin wam to powie.
- Och, wierzę. Jednak Mimi nie zajmuje się takimi rzeczami -
powiedziałam, rzucając mojej powiernicy przepraszające spojrzenie.
- No to co w takim razie potrafi? Moja matka miała Murzynkę, która
przepowiadała pogodę, posługując się specjalną różdżką.
- Mimi przepowiada przyszłość z kart - wyjaśniłam.
- Więc niech nam przepowie - zaczęła nalegać Karolina. — Chcę
wiedzieć, czy w ciągu tych dwóch nocy, jakie pozostały do wyjazdu
Joachima, będziemy... och, same wiecie co. Hortensja dowie się wreszcie,
czy kiedykolwiek wyjdzie za mąż, a ty, ciotko Józefino, kto wie...? Może
Mimi uda się wyczytać z kart, czy jeszcze zdołasz...
- Mimi, czy masz przy sobie karty? - przerwałam szybko.
- Najpierw solenizantka. - Mimi uśmiechnęła się szeroko i wyjęła z
kieszeni fartucha zniszczoną talię.
- Och, nie - zaprotestowała Hortensja, wyraźnie przestraszona
perspektywą dowiedzenia się czegoś o swojej przyszłości.
Bez słowa przyglądałyśmy się Mimi rozkładającej karty po siedem w
rzędzie. Karta z wizerunkiem upiornego szkieletu symbolizująca Śmierć
znalazła się dopiero w piątym. W tej pozycji może oznaczać wiele rzeczy
- pomyślałam z ulgą. - Transformację, odmianę losu... Nad nią leżała
karta Kochanków.
-Widzę męża i widzę miłość — powiedziałam. Ale niekoniecznie
razem.
Mimi wolno pokiwała głową, odymając dolną wargę.
- Będzie panienka miała czwórkę dzieci. Hortensja pokraśniała.
- Z dwoma różnymi mężczyznami - dodała Mimi, marszcząc czoło.
- Och. - Karolina pospiesznie otworzyła tabakierę.
- Dwa małżeństwa? - zapytałam. Gdzie Mimi to zobaczyła? Ale Mimi
już zebrała karty i podsuwała mi do przełożenia.
- Teraz Yeyette.
- Dlaczego ja zawsze muszę być na końcu? - zbuntowała się Karolina,
strzepując z dekoltu drobinki tabaki.
- Cierpliwości, madame Karolino, nadejdzie i pani kolej - powiedziała
Mimi, rozkładając karty. — Och, och, widzę ją znowu.
- Żartujesz chyba - zaprotestowałam niepotrzebnie, bo przecież
zobaczyłam tę nieszczęsną kartę: cesarzową o bladych, nieszczęśliwych
oczach.
- Mojej matce wielokrotnie wróżono, że zostanie królową —
wyjaśniła Karolinie Hortensja. - Na Martynice, kiedy była jeszcze małą
dziewczynką, przepowiedziała jej to kapłanka wudu.
- Lepiej nie mówmy o tym. - Wspomnienie tamtego dnia nadal
wzbudzało we mnie dreszcz.
Karolina wzruszyła ramionami.
- Mieszka w pałacu królewskim. To prawie tak, jakby była królową.
Usłyszałam tętent kopyt galopującego konia.
- W Pałacu Rządowym - poprawiłam szwagierkę. - Przyjechał
Bonaparte - dodałam z ulgą, podchodząc do okna. Biały arab mojego
męża właśnie zatrzymywał się przed wejściem.
- Napadli mnie bandyci! - zawołał Bonaparte, zeskakując z siodła.
Mon Dieu, nie!
- Przy kamieniołomie? - Bonaparte miał przekrzywiony kapelusz i
okryty kurzem mundur, ale to jeszcze nic nie znaczyło, gdyż on nigdy nie
bywa wymuskany. - Jak się wymknąłeś? - pytałam, czyszcząc jego
postrzępioną kurtkę. Wierzchowiec Bonapartego jest drobny, ale bardzo
rączy.
Mąż roześmiał się i pociągnął mnie za ucho.
- Bandyci nie ośmieliliby się podnieść na mnie ręki, nie wiedziałaś o
tym? Gdzie się podziewają wszyscy?
„Wszyscy" to znaczy Bonapartowie - jego korsykański klan
składający się z matki, czyli signory Letycji, zażywnego wuja Fe-scha
oraz braci, sióstr, szwagrów i szwagierek. Mąż ma bardzo liczne
rodzeństwo. Jest więc Józef „Najstarszy" i jego żona Julia, „Sawantka"
Eliza i jej mąż Feliks, „Piękność" Paulina i jej mąż
Wiktor oraz Karolina z Joachimem. Czy wszystkich już wymieniłam?
Och, jak mogłam zapomnieć o „Nicponiu" Hieronimie? (Tego
niesfornego piętnastolatka Bonaparte chce jak najprędzej wysłać na
morze w nadziei, że tym wyleczy go ze skłonności do pojedynków i
zaciągania długów). „Zapalczywy" Lucjan przebywa obecnie w swojej
wiejskiej posiadłości, a „Poeta" Ludwik w Breście. Na miejscu mamy
więc jedenastu Bonapartych, a łącznie ze mną, Hortensją i Eugeniuszem
czternastoosobową rodzinę. To dobrze, kiedy do stołu zasiada parzysta
liczba osób. Muszę tylko ostro przywołać do porządku moich drących ze
sobą koty kucharzy.
10 KWIETNIA, PRZEPIĘKNY WIOSENNY DZIEŃ W MALMAISON,
KROWY MUCZĄ, OWCE BECZĄ Moja córka kończy dzisiaj siedemnaście
lat.
- A więc stałaś się kobietą - powiedziałam. W oczach Hortensji
natychmiast pojawił się lęk. Rozsunęłam zasłony wokół łóżka, pokazując
jej górę paczek i paczuszek zawierających prezenty -najmodniejsze
obecnie toalety i inne drobiazgi stosowne dla młodej damy. Mojej zwykle
wygadanej córce na moment odebrało mowę. Przystąpiłyśmy do
otwierania kolejnych pudeł, co chwila wydając okrzyki zachwytu na
widok koronek, przybrań, haftów i falbanek. Sukien było całkiem sporo:
trzy poranne, dwie popołudniowe (odpowiednie też na skromniejsze
przyjęcia), dwie jedwabne spacerowe, jedna balowa, a ponadto amazonka
do konnej jazdy. Nie zabrakło też parasolek, czepków, rękawiczek i
pantofelków.
- Maman, to prawie cała wyprawa - zażartowała Hortensja. -Ktoś
mógłby pomyśleć, że wychodzę za mąż.
- Bez wątpienia wkrótce wyjdziesz. Hortensja natychmiast
spochmurniała.
GODZINA 6.20 po POŁUDNIU
Popołudnie było wręcz wymarzone na urodzinowe przyjęcie.
Kazałam wynieść stoły na dwór i poustawiać na trawniku.
Właśnie kończyliśmy sorbet, kiedy na podjeździe ukazał się młodszy
brat Bonapartego, Ludwik, z ogromnym bukietem hiacyntów, który
trzymał w uniesionej ręce niczym pochodnię.
- To Ludwik wrócił z Brestu? - zapytał Bonaparte, mrużąc oczy.
Ludwik zeskoczył z pokrytego pianą wierzchowca i wręczył kwiaty
Hortensji.
- Miłość jest materiałem utkanym przez naturę, a zahartowanym przez
wyobraźnię - wyrecytował, kłaniając się niczym średniowieczny rycerz.
- Czyżbyś naczytał się romantycznych powieści? - zażartowała
Hortensja.
- To Wolter - odparł, rumieniąc się. W ciemnozielonej kurtce do
konnej jazdy i z włosami sięgającymi ramion, tak jak nakazuje obecna
moda, prezentował się bardzo wytwornie.
- Kto to jest Wolter? - zapytał „Nicpoń" Hieronim, ciskając w mopsa
kulką utoczoną z chleba.
- Gdybyś od czasu do czasu skupił się na tym, co mówią nauczyciele,
nie musiałbyś teraz pytać - pouczyła go Eliza między jednym a drugim
czknięciem.
- Piękne kwiaty, Ludwiku - wtrąciłam, żeby załagodzić kpiący ton
mojej córki i zażegnać kłótnię między Bonapartymi.
- Zdążyłeś w samą porę. - Mój mąż objął brata serdecznym uściskiem.
- Ludwik jest znakomitym jeźdźcem - powiedział zawsze życzliwy
Eugeniusz.
- O ile nie spadnie z konia - uzupełniła Karolina, zgarniając na swój
talerz ostatnią porcję kremu.
- Magnifico! - wykrzyknął mąż Elizy, Feliks. (Zupełnie bez sensu).
- Nieustraszony jeździec - pochwalił brata Bonaparte. - Zawdzięczam
ci życie.
- Krew jest wszystkim - oznajmiła z naciskiem signora Letycja,
sięgając po wełnę i druty.
- Salute! - zawołał po włosku jowialny wuj Fesch, pospiesznie
opróżniając kieliszek i podsuwając go lokajowi do ponownego
napełnienia.
- Ludwik ma rączego wierzchowca - zauważył Joachim Murat, bawiąc
się końcem atłasowej szarfy. - Kosztował go kilka tysięcy franków.
SANDRA GULLAND Cesarzowa Józefina III CZĘŚĆ TRYLOGII o ŻONIE NAPOLEONA przełożyła Beata Długajczyk
Historia to opowieść zwycięzców. Napoleon Cesarzowa Józefina jest fikcyjną opowieścią zainspirowaną niezwykłym życiem niezwykłej kobiety i osnutą na jego kanwie.
Dla Cheta i Carrie, księcia i księżniczki
Nie będę stać przy tobie, kiedy czas przemija. Ja stanę przy tobie na wieczność całą. OSCAR BEARINGER, MASKS AND SHADOWS [MASKI I CIENIE]
I La Bonaparte Nie zostałam stworzona do takich wspaniałości. Józefina w liście do swojej córki Hortensji
Pokójwydaje się nieosiągalnymmarzeniem 2 MARCA 1800, PAŁAC TUILERIES, PARYŻ - Chodź, Józefino, pokażę ci księżyc. Obudziło mnie szarpnięcie za ramię. W świetle świecy zobaczyłam pochyloną nade mną sylwetkę. - Ach, to ty, Bonaparte - szepnęłam, przywierając twarzą do jego dłoni. Śnił mi się dom rodzinny i moja piękna, otoczona morzem Martynika. Nie znajdowałam się jednak na tropikalnej wyspie, tylko w zimnym, zawilgoconym pałacu. Leżałam w przepastnym łożu dwojga pozbawionych życia monarchów — Marii Antoniny i Ludwika XVI. Mocniej przycisnęłam palce Bonapartego do swojego policzka. - Która godzina? - Dochodzi trzecia. Wyjdź ze mną na dwór. - O tej porze? - zdumiałam się, ale posłusznie odrzuciłam kołdrę. - Jest trochę chłodno. - Bonaparte troskliwie otulił mnie kapą. Nad rzeką wisiał księżyc w pełni, zalewając ogrody łagodnym, srebrzystym blaskiem. - Ten widok przywodzi mi na myśl słowa z twojego listu -powiedziałam, ujmując dłoń Bonapartego. - Napisałeś, że rodzimy się, żyjemy i umieramy w samym środku cudowności. - Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek napisał coś takiego - odparł, kierując się w stronę schodów wiodących ku kwietnym gazonom na niższym tarasie. Powietrze przesycone było zapachem wiosny. Bonaparte przetarł siedzenie kamiennej ławy. Usiadłam, wspierając głowę na jego ramieniu, przepełniona uczuciem dziwnej tęsknoty. Nadcho-
dziła wiosna, czas odradzania się wszystkiego, co żyje, tymczasem ja wciąż pozostawałam bezpłodna - mimo łączącej nas gorącej miłości i mimo tylu modlitw. - Kiedy przebywam na świeżym powietrzu, niemal czuję, jak moje myśli stają się wznioślejsze i śmielsze - mówił Bonaparte. Jego klasyczny profil nadawał mu wygląd prawdziwego Rzymianina. - Widzisz te rudery nad rzeką? Każdy obywatel powinien mieć porządny dom i czystą wodę. Myślę o zbudowaniu systemu kanałów, które będą ją rozprowadzały. Potrzeba nam także większej liczby szpitali, aby kilku pacjentów nie musiało dzielić jednego łóżka. I mostów przerzuconych przez Sekwanę - pięknych, a zarazem praktycznych. Wyobraź sobie tylko! Zamierzam uczynić Paryż najwspanialszym miastem naszych czasów. - Dokonasz tego — zapewniłam z przekonaniem. Co mogłoby go powstrzymać? Już tyle zdołał zmienić. Zanim doszedł do władzy, w kraju panowały chaos i rozprężenie. Pod jego rządami Francja rozkwitła i na powrót się zjednoczyła. Mnie także udało się dojść do siebie. Jeszcze nie tak dawno byłam wdową, ofiarą Terroru, której ledwo udało się ocalić głowę, przestraszoną matką dwojga dzieci. To wręcz niewiarygodne, ile zmieniło się od tamtej pory w moim życiu. Obecnie opływam w dostatki, jestem sławna i kochana. Jako madame Bonaparte - jako Józefina — czuję, że rozkwitam. Ten dziwny niski mężczyzna, którego poślubiłam, sprawił, że na nowo zaczęłam wierzyć w bohaterów, w przeznaczenie, a nade wszystko w cud miłości. Zebrałam się na odwagę i wypowiedziałam na głos długo tłumione pytanie. - Bonaparte, a jeśli...? - Jeśli nie będziemy mieli dziecka? Przenikliwy krzyk sowy przeszył nocną ciszę. - Nie wolno nam tracić nadziei - odparł mój mąż z czułością. - Los pobłogosławił nas na wiele sposobów. Pobłogosławił mnie - to na pewno. Pobłogosławił Hortensję i Eugeniusza, moje pozbawione ojca dzieci. - Błogosławieństwo zawdzięczamy przede wszystkim tobie -powiedziałam z głębokim przekonaniem.
Je le veux — powtarza często Bonaparte. Chcę tego. Gdyby jeszcze jego wola mogła sprawić, że będziemy mieli dziecko. 6 MARCA Dziś wieczorem po przedstawieniu w operze jakaś dziewczyna w olśniewającej toalecie i słomkowym kapeluszu zawiązanym pod brodą na błękitną kokardę rzuciła Bonapartemu bukiet kwiatów. - Potrzymam go - powiedziałam. Do kwiatów dołączony był bilecik zapraszający pierwszego konsula na spotkanie. Cisnęłam go w ogień. Niemal codziennie Bonaparte otrzymuje liściki od młodych kobiet zapewniających, że ich gorącym pragnieniem jest ofiarować swoje dziewictwo zbawcy Francji. 7 MARCA Sfatygowany trójrożny kapelusz z impetem przeleciał przez pokój. Wiedziałam, że nie zwiastuje to dobrych wieści. - Odrzucili warunki zaproponowanego przeze mnie rozejmu - powiedział Bonaparte z goryczą. Kapelusz zawadził o krzesło i wylądował na dywanie przed kominkiem. Drzemiące na poduszce mopsy zerwały się przestraszone. - Znowu? - Nie zgodzili się nawet nad nimi zastanowić! Przedyskutować ich! - Bonaparte ciężko opadł na wyściełane krzesło obok kominka. Nerw w policzku drgał mu konwulsyjnie. - Pacem nolo quia infida — powiedział, parodiując angielski akcent. - To słowa Anglików? — zapytałam, uwalniając jednocześnie kapelusz z pazurków i ząbków mopsów. - Nie będzie pokoju... z niewiernymi - przetłumaczyła z wahaniem Hortensja, podnosząc głowę znad szkicowanego rysunku i odgarniając z czoła złocisty lok. Jej umazana węglem dłoń pozostawiła na czole długą czarną smugę. - Uważają nas za niewiernych? - obruszyłam się. Bonaparte zerwał się z fotela i zaczął krążyć po pokoju z rękami założonymi do tyłu.
- Brytyjczycy oskarżają nas o brutalność, tymczasem sami karzą swoich żołnierzy chłostą. Gwałcą umowy międzynarodowe, a nam zarzucają bezprawie. Płacą wszystkim monarchiom w Europie, aby toczyły z nami wojny, po czym obwiniają nas o wywoływanie konfliktów! Jeśli nie chcą wojny, dlaczego nie starają się jej zakończyć? - Papo, nie wolno ci się poddawać - powiedziała Hortensja z uczuciem. Moja córka nigdy nie zaznała pokoju - pomyślałam z nagłym smutkiem. Odkąd sięgałam pamięcią, Francja zawsze toczyła wojnę z Anglią. - Nigdy się nie poddam - odparł Bonaparte z mocą. W jego głosie brzmiał ów niezłomny zapał, który jego żołnierze nazywają le feu sacre. Zwycięstwo albo śmierć. 9 MARCA, MALMAISON, CZWARTA ROCZNICA NASZEGO ŚLUBU Poranek spędziliśmy w łóżku. Bonaparte wciąż nie przestaje wierzyć, że poczniemy dziecko. Jego niesłabnący entuzjazm wprawia mnie w przygnębienie. Po każdym stosunku małżeńskim (czyli bardzo często) wybiera imię dla dziecka - oczywiście chłopca. Tego ranka był to Gery - Napoleon Gery. W ubiegłym tygodniu mieliśmy Baldwina, Idziego i Jana. Na kogo przypadnie kolej dziś wieczorem? Na Jakuba? Benona? Donata? Biorę udział w tej zabawie, choć wiem, że nigdy już nie urodzę dziecka. Jeszcze kilka miesięcy temu mogłam się łudzić, widząc jakby zapowiedź czerwonego kwiatu, ale od pewnego czasu nie miewam już podobnych objawów, mimo nalewki z senesu, którą popijam codziennie, aby moje ciało było zawsze „otwarte", i innych środków - wzmacniających albo przeczyszczających -takich jak kokornak gotowany w piwie, odwar z jałowca sabińskiego, sproszkowany aloes i żelazo. Wszystkie bez wyjątku mają gorzki smak i wywołują gorycz w duszy. GODZINA 2.45, UROCZE WIOSENNE POPOŁUDNIE - Znam wypróbowany sposób. - Madame Frangeau poprawiła czepek, tak aby opadające od niego wstęgi układały się równo na ramionach. - Nigdy jeszcze nie zawiódł.
Ze zdumieniem przyglądałam się ekscentrycznej akuszerce dumnie paradującej w sukni z zakładkami, marszczeniami i frędzlami, która wyszła z mody na długo przed rewolucją. Uprzedzano mnie, że madame Frangeau ubiera się dziwacznie, i rzeczywiście tak było. - Sporysz? - zapytałam. O sporyszu też mówiono, że to niezawodny środek, jednak w moim przypadku się nie sprawdził. - Nie, nie, ani sporysz, ani dziwaczek peruwiański, ani nawet żywiczny powój. Proszę za mną. Opuściłyśmy mieszkanie akuszerki i wyszłyśmy na brukowaną kocimi łbami uliczkę. Madame skierowała się w stronę niepozornego budyneczku stojącego po przeciwnej stronie. - Madame Frangeau - zaprotestowałam - nie sądzę, że powinnam. .. - Madame Bonaparte, jestem akuszerką - poinformowała mnie z godnością, stukając do drzwi. W przytułku rzeczywiście musiała cieszyć się ogromnym mirem, gdyż wszyscy od razu rzucili się spełniać jej rozkazy. We-szłyśmy do niewielkiej sypialni, gdzie akuszerka szorstko przykazała leżącej w łóżku położnicy: - Ty się nie ruszaj. Tylko dziecko jest nam potrzebne. Zaprowadziła mnie do niewielkiego pokoiku za sypialnią, gdzie kazała mi usiąść i zsunąć suknię z ramion. Obmywszy mi piersi, zręcznym ruchem przystawiła niemowlę do jednej z nich. - Wrócę za pół godziny - zapowiedziała srogo, po czym wyszła, zostawiając mnie samą. Tkwiłam na twardym stołku, poruszona urodą trzytygodniowego niemowlęcia ssącego mój sutek, jego słodkim, mlecznym zapachem i jedwabistą gładkością okrywającej czaszkę skóry, a jednocześnie upokorzona procedurą, przez jaką musiałam teraz przechodzić. Zgodnie z zapowiedzią akuszerka wróciła po półgodzinie. Dostałam od niej rozmaite zioła i balsamy, a także instrukcję, aby „jednoczyć się" z mężem co najmniej raz dziennie. - Musi pani rozpływać się w jego sokach witalnych - przykazała mi surowo, przeświadczona o niezawodności swojej metody.
Na razie rozpływam się we łzach. Po powrocie do domu zupełnie się załamałam, wyczerpana dziwacznymi „kuracjami", jakim nie przestaję się poddawać, sfrustrowana tym, że moje oporne ciało wciąż odmawia reakcji na aplikowane mu remedia. WIECZOREM, KRÓTKO PRZED GODZINĄ 9 Bonaparte walczył ze sznureczkiem przy małej jedwabnej saszetce, próbując go rozwiązać. Wreszcie sięgnął po nóż do mięsa, przeciął supeł i wysypał zawartość woreczka na stół. Ogromny błyszczący brylant potoczył się między wpół opróżnione talerze, ogryzione kurze kości, półmiski z resztkami groszku, puddingu i kanapek z wątróbką. - Drobne świecidełko na naszą rocznicę - powiedział mój mąż, pstryknięciem palców posyłając kamień w moją stronę, zupełnie jakby to był zwykły kawałek szkła. - Ile on ma karatów? - zapytała Hortensja, szeroko otwierając oczy. - Sto czterdzieści. Stanowił ozdobę korony króla Ludwika XV. Ktoś zastawił go w lombardzie, a teraz policja go odnalazła. - A więc to jest słynny Regent - powiedziałam, ujmując klejnot w dwa palce i chłonąc jego blask. 10 MARCA Przysłowie mówi, że czas jest wrogiem kobiet. Tego ranka długo siedziałam przed lustrem, z uwagą studiując swoją twarz. Mam trzydzieści sześć lat, o sześć więcej niż mój mąż. Wiedziona nagłym impulsem, kazałam przynieść „mój" brylant. Pokojówka z szacunkiem postawiła przede mną wykładaną błękitnym aksamitem szkatułkę. Ostrożnie wyjęłam lśniący klejnot z jego welwetowego gniazdka. - Przyłóż go do ucha. - Hortensja zniżyła glos do szeptu, zupełnie jakby znajdowała się w kościele. Przejrzałam się w lustrze. - Pour 1'amour du ciel. - Pokojówka przeżegnała się nabożnie. Błysk klejnotu przeobraził mnie zupełnie, odjął mi lat. Niepewnie obejrzałam się przez ramię, wyobrażając sobie ducha kró-
lowej Marii Antoniny. Jej nieobca była nieodparta moc brylantów — ja dopiero zaczynałam ją poznawać. 29 MARCA, GODZINA 1.15 PO POŁUDNIU, PAŁAC TUILERIES Żeby zanotować coś w dzienniku, musiałam zapalić aż trzy świece. Ledwo co minęło południe, tymczasem w moim buduarze jest zupełnie ciemno. To z powodu grubych portier w oknach. Zawsze je zaciągam, żeby odgrodzić się od ciekawskich spojrzeń spacerowiczów przemierzających ogrodowe alejki. Czekam teraz na Hortensję. Mamy iść do szkoły prowadzonej przez obywatela Despreaux na doroczny... ZNACZNIE PÓŹNIEJ, PO PÓŁNOCY, WSZYSCY JUŻ ŚPIĄ (OPRÓCZ MNIE) ...do szkoły prowadzonej przez obywatela Despreaux na doroczny pokaz tańca. Wcześniej musiałam przerwać pisanie, bo do buduaru wpadł nieoczekiwanie Bonaparte (często mu się to zdarza), pogwizdując Marsyliankę (i oczywiście fałszując). - Mam znakomity pomysł, jeśli idzie o Hortensję - powiedział, siadając na swoim ulubionym fotelu obok toaletki. Wziął do ręki kryształowy flakonik z pomadą, uważnie przestudiował etykietę, powąchał zawartość, nabrał czubkami palców odrobinę kremu, wtarł w wierzch dłoni, odłożył flakon i sięgnął po srebrny grzebyk do włosów (on zawsze musi mieć czymś zajęte ręce!). — General Moreau. - Och - powiedziałam z namysłem. Popularny, przystojny, wytworny, doskonale ułożony generał Moreau stanowił naprawdę wyśmienitą partię. - Czy on aby nie jest trochę za stary dla Hortensji? - Generał zbliżał się do czterdziestki, był więc sporo starszy ode mnie i od Bonapartego. - Czy dobrze słyszałam, że ktoś tu wypowiedział moje imię? - zawołała Hortensja, stając w drzwiach. - Twoja matka właśnie mi mówiła, że wyrosłaś na czarującą - powiedział Bonaparte, obdarzając pasierbicę pełnym czułości spojrzeniem.
- O tak. Prześlicznie wyglądasz w tej sukni. - Specjalny krój wysmuklał lekko krępą sylwetkę Hortensji. W świetle świec srebrne nitki, którym przetykany był materiał, mieniły się połyskliwie. - Ale to nie jest angielski muślin, prawda? - upewnił się Bonaparte, groźnie marszcząc brwi. - Oczywiście, że nie, papo. - Hortensja wykonała wdzięczny piruet. - Brawo! - zawołaliśmy unisono. - Mam kłopoty z menuetem - poskarżyła się moja córka. -W pierwszej figurze podczas przejścia muszę wykonać dwa temps de courante, a do tego jeszcze demi-jete. - Zamiast pas de menuet? - Ale tylko w pierwszym przejściu, maman. Inny układ wyglądałby zbyt pretensjonalnie - tak przynajmniej twierdzi nasz baletmistrz. A ten krok menuetowy ma dwa demi-coupes i dwa pas marche en pointę. - Bah - skomentował Bonaparte. - Może nam zademonstrujesz? - zaproponowałam. - Papa będzie musiał mi partnerować. - Hortensja pociągnęła ojczyma za rękę. - Zagram wam menuet Haendla - powiedziałam, siadając do harfy. Bonaparte wstał z ociąganiem, starannie ustawił stopy pod kątem dziewięćdziesięciu stopni i wyciągnął rękę. -1 jak? - zapytał, zerkając na mnie przez ramię. - Pierwszy konsulu, przyszedł obywatel Cadoudal - odezwał się od progu sekretarz mojego męża, Fauvelet Bourrienne, z trudem skrywając śmiech na widok Bonapartego próbującego wykonać plie. - Radziłbym nie kazać mu czekać zbyt długo. Ten człowiek jest niczym muł - strzyka dookoła śliną. - Ten agent rojalistowski? - zapytałam zdumiona i trochę zaniepokojona. Cadoudal był liderem frakcji rebelianckiej, planującej pozbyć się Bonapartego i osadzić na tronie burbońskiego króla. - Wcześnie przyszedł. - Bonaparte pospiesznie sięgnął po kapelusz i skierował się ku drzwiom. Ulga, że nie będzie musiał prezentować się w menuecie, była aż nadto widoczna.
Kiedy wraz z Hortensją zajechałam pod salę taneczną, zobaczyłam czekającą na zewnątrz młodszą siostrę Bonapartego, Karolinę, w odsłaniającej ramiona sukni z marszczonej różowej organdyny, bardziej stosownej na wieczorną galę niż na skromny popołudniowy pokaz. - Joachim będzie tu za pięć minut - oświadczyła zaraz po przywitaniu, przerywając na chwilę ssanie kciuka. — Dziś rano przez całe pół godziny ćwiczył ze mną cabrioles. - Dlaczego cabrioles? - zapytała Hortensja. - Sądziłam, że macie tańczyć gawota. - Naprawdę? Le Maudit! - Karolina sięgnęła do wyszywanego jarmarcznymi paciorkami woreczka po tabakierkę. W otwartych drzwiach ukazał się baletmistrz. - Madame Bonaparte, matka mojej najlepszej uczennicy. Jakże się cieszę, że raczyła nas pani zaszczycić swoją obecnością. - Obywatel Despreaux osuszył czoło starannie poskładaną chusteczką w kolorze lawendy. - Mój mąż będzie tu lada chwila - poinformowała go Karolina, biorąc szczyptę tabaki. - Generał Murat - dorzuciła, widząc jego zdumione spojrzenie. - Ach tak, oczywiście, gawot! - wykrzyknął obywatel Despreaux, zerkając z zakłopotaniem na jej obnażone ramiona. -Mademoiselle Hortensjo, gdyby zechciała pani łaskawie rzucić okiem na salę - dodał, wystudiowanym gestem zapraszając moją córkę do środka. - Kochanie, zaraz do ciebie dołączę - powiedziałam, przesyłając jej dłonią pocałunek. - Czy twoja matka już przyjechała? - zapytałam Karolinę. Wydawała mi się taka samotna i zagubiona. - Wcale nie przyjedzie - rzuciła moja szwagierka, z trzaskiem zamykając tabakierę. — Wybrała się odwiedzić Paulinę - dodała z goryczą. Z trzech sióstr Bonapartego piękna (i zepsuta) Paulina jest zdecydowaną faworytką matki. Eliza, choć nieurodziwa, chwalona jest z powodu „kształconego umysłu". Biednej młodziutkiej Karolinie brak jest wykształcenia, ponadto ma długie, niezgrabne kończyny, gruby kark i masywną sylwetkę. Natura obdarzyła ją
„duchem wojowniczki" — jak mawia Bonaparte — ale z pewnością poskąpiła jej wdzięku i urody. - O, już jest twój mąż - powiedziałam, nie potrafiąc ukryć uśmiechu na widok zmierzającego w naszą stronę Murata - wielkiego, barczystego wojaka, wtłoczonego w jaskrawe różowości: aksamitny surdut z wyłogami, satynowe spodnie do kolan i płaski kapelusz ozdobiony pękiem czarnych i różowych piór. Karolina sięgnęła do zegarka zawieszonego na szyi na grubym łańcuszku. - Trzy i pół minuty spóźnienia. Gości zebrało się góra dwudziestu - głównie rodziców i przyjaciół uczniów. Obywatel Despreaux stanął przed tą widownią i rozpoczął przemowę: -Bonjour! Nasz doroczny pokaz rozpocznie się najbardziej królewskim ze wszystkich tańców — klasycznym menuetem, którego prostota pozwala ocenić wszystko! Znajomość tanecznego kunsztu, wdzięk ruchów i - ośmielę się powiedzieć - klasę tancerza. Przedtem jednak parada - ta podstawa dobrych manier! -Skinął na swoich uczniów, którzy natychmiast stanęli w kręgu. - Zwróćmy uwagę, z jaką gracją porusza się ta młoda dama -ciągnął obywatel Despreaux, wskazując Hortensję. - Jej ruchy stanowią esencję pozbawionej afektacji płynności. Gdyby jakiś młody kawaler zechciał teraz... och, obywatel Eugeniusz, znakomicie. Obejrzałam się za siebie. W drzwiach stał mój syn, w płaskim czarnym kapeluszu, spod którego wymykały się niesforne loki. Uśmiechając się z zakłopotaniem, ruszył w stronę baletmistrza. - Jestem w butach do konnej jazdy - zaczął tłumaczyć szeptem. - Nie spodziewałem się... - Drogi przyjacielu, chciałbym jedynie, aby zademonstrował pan ukłon. Eugeniusz posłusznie podniósł dłoń na wysokość ramienia, sięgnął do kapelusza, wysunął do przodu lewą stopę i głęboko się skłonił. - Voila, idealnie. — Obywatel Despreaux musnął zewnętrzne kąciki oczu lawendową chustką. - Merci, obywatelu Eugeniuszu, może pan spocząć.
- Dobrze, że nie kazał mi się produkować w promenadzie - szepnął Eugeniusz, zajmując miejsce obok mnie. Eugeniusz nie chodzi, tylko człapie. Bonaparte i ja często podśmiewamy się z niego z tego powodu. Pokaz wypadł bardzo dobrze. Hortensja tańczyła wspaniale, tak że Eugeniusz i ja wprost pękaliśmy z dumy! Nawet Karolina i Joachim wypadli całkiem nieźle - choć Joachim wykonał o kilka obrotów za dużo, przez co wylądował w niewłaściwym końcu sali. To częsty błąd początkujących tancerzy - niestety, obywatel Despreaux czuł się zobligowany głośno go skomentować. Po pokazie Karolina, Joachim, Hortensja i Eugeniusz wybrali się jeszcze na lody. Ja wymówiłam się zmęczeniem i wróciłam do pałacu, gdzie zastałam Bonapartego z wściekłością chodzącego tam i z powrotem po pokoju. Obok kominka, osłonięty parawanem od buzującego ognia, siedział minister spraw zagranicznych, wodząc za moim mężem znudzonym spojrzeniem. - Madame Bonaparte — powiedział, kiedy weszłam - zawsze cieszy mnie pani widok, ale szczególnie dzisiejszego wieczoru, gdyż pierwszy konsul stanowczo potrzebuje pani łagodzącego wpływu. - Talleyrand zamruczał niczym kot. - Proszę nie kpić, Talleyrand - ofuknął go Bonaparte. — To nie pańskie życie jest zagrożone. Położyłam dłonie na ramionach Bonapartego i pocałowałam go w policzek. - Spotkanie z obywatelem Cadoudalem się nie powiodło? - Gdybym mógł, udusiłbym go gołymi rękami. - Nie rozumiem, dlaczego jego zachowanie tak pana dziwi, pierwszy konsulu - powiedział Talleyrand. - Obywatel Cadoudal pragnie ujrzeć na tronie króla z rodu Burbonów, a pan stoi mu na przeszkodzie. - To naród Francji stoi mu na przeszkodzie - nie ja. Dwieście lat burbońskiego panowania to o dwieście lat za dużo. - Bonaparte ciężko usiadł na taborecie i wsparł podbródek na dłoni. - Burbonowie oczywiście powiedzieliby, że dwieście lat panowania to najlepsza gwarancja ciągłości - mówił niezrażony Talleyrand, płynnie poruszając smukłymi palcami. — Ustawili w sali tronowej wykładany czerwonym aksamitem stołek, ogłosili
go symbolem władzy i uznali, że należy wyłącznie do nich. Jak długo będzie pozostawał pusty, zrobią wszystko, co w ich mocy, aby go odzyskać. - A Anglia zrobi wszystko, co w jej mocy, aby im w tym pomóc. - Zgadza się. - Jakie to wszystko beznadziejne - powiedziałam, sięgając po koszyk z robótką. - Czy pokój naprawdę jest niemożliwy? - Język francuski nie zna słowa „niemożliwy" - sprzeciwił się Bonaparte. - Istnieje pokój i istnieje trwały pokój — zauważył Talleyrand filozoficznie. - Jak nas poucza historia, jedyny trwały pokój osiąga się dzięki zmieszaniu krwi - ale nie na polu bitwy, tylko w małżeńskiej łożnicy, pierwszy konsulu. Pokój przez mariaż -wielowiekowa tradycja. - Do czego pan zmierza, ministrze Talleyrand? - wybuchnął Bonaparte. - Przecież pan wie, że nie mam ani syna, ani córki. Brak mi potomka, który mógłby zawrzeć związek małżeński z jakimś angielskim ciamajdą. - Ma pan pasierba, urodziwego, szlachetnego Eugeniusza Beauharnais... - Osiemnastoletniego chłopca. - ...i pasierbicę, nadobną, wykształconą mademoiselle Hortensję - Talleyrand skinął głową w moim kierunku - niebawem kończącą siedemnaście lat. Dla młodej panny to idealny wiek do zamążpójścia. - Zaczynam wierzyć, że mówi pan serio, Talleyrand - powiedział Bonaparte. - Hortensja miałaby poślubić Anglika? Brytyjczycy przenigdy się nie zgodzą na mariaż ich błękitnokrwistego dziedzica z kimś, z kim łączą mnie choćby odległe więzy. Nie czytuje pan angielskich dzienników? - Mój mąż złapał leżącą na wierzchu wysokiego stosu gazetę i cisnął w stronę ministra spraw zagranicznych. - Na samej górze, po prawej! To panu powie, kim jestem w oczach tych przeklętników. - Ach tak, nieokrzesanym potworem - odczytał Talleyrand, nawet nie próbując ukryć uśmiechu. - Pół-Afrykaninem, pół-Europejczykiem, śródziemnomorskim Mulatem.
- Basta! - Bonaparte wyrwał mu z rąk gazetę i cisnął w ogień. - Tak naprawdę wcale nie rozważałem wydania pańskiej córki za Anglika - oznajmił minister spraw zagranicznych spokojnie. - Myślałem raczej o Cadoudalu. - Och, ministrze Talleyrand, mam nadzieję, że pan żartuje -jęknęłam, próbując rozsupłać splątany kordonek.
MAMY POWODY DO OBAW 9 KWIETNIA 1800, GODZINA 2.20, UROCZE POPOŁUDNIE w MALMAISON Odbyliśmy czterogodzinną podróż do Malmaison w poszukiwaniu ciszy i spokoju, tymczasem wpadliśmy w sam środek chaosu. Oranżeria ma już dach, tyle że niedokończony, w oknach wiszą zasłony, jednak nie we wszystkich, kominek w gabinecie Bonapartego został na nowo obmurowany, ale trzeba jeszcze obrzucić go zaprawą. To jeszcze nie wszystko! Pierwszy kucharz chodzi rozsierdzony, bo drugi kucharz nie wysuszył porządnie siatki do odsączania galarety. Drugi kucharz również się piekli, a to dlatego, że na polecenie pierwszego musi opróżniać wiadra z pomyjami. (Oto, jak wygląda moje nowe życie: mam urocze wiejskie chateau, a w nim dwóch toczących ze sobą nieustanne boje kucharzy, których muszę ze sobą godzić). Przed chwilą specjalny ogrodnik od kwiatów - zatrudniam też ogrodnika zajmującego się wyłącznie warzywnikiem i ogrodnika głównego - poinformował mnie, że właśnie przyjechały trzy wozy pełne krzewów bzu - czy mógłby złożyć krzaki na frontowym dziedzińcu? Kazałam mu je schować za budynkami farmy; przecież lada chwila zjadą pierwsi goście. Ledwo zdążył wyjść, przyszły Hortensja i Karolina, aby pokazać mi swoje nowe balowe toalety. — Ile kosztowała suknia Hortensji? - zaczęła się dopytywać Karolina, unosząc obszyty złotymi pajetkami rąbek i prezentując błyszczący satynowy spód. — Cena mojej wyniosła czterysta dwadzieścia trzy franki. - Suknia Hortensji nie była aż taka droga — skłamałam dla świętego spokoju. Hortensja miała uroczą prostą kreację z cie-
niutkiej bawełny w kolorze kości słoniowej, udrapowaną na kształt antycznej togi. - Karolino, twoja suknia jest prześliczna - powiedziała Hortensja. To ty jesteś prześliczna, chciałam zapewnić moją córkę. Wysoka, pełna gracji, z głową ukoronowaną burzą złotych loków, Hortensja wygląda jak anioł. — Madame Frangeau twierdzi, że wystarczy na mnie popatrzeć, żeby wiedzieć, że urodzę syna. - Karolina stanęła przed wielkim zwierciadłem i wypięła brzuch. — Ta słynna akuszerka? - zapytała Hortensja z szacunkiem. Karolina jest tylko o rok starsza od mojej córki, ale ma męża i zna sekrety kobiet, które dla Hortensji wciąż pozostają tajemnicą (i źródłem lekkiego niepokoju). - Dla pewności wypijam mnóstwo czerwonego wina. - Karolina przysunęła się bliżej lustra i zaczęła uważnie studiować swoje odbicie; świeżą, dziewczęcą twarz o różanej cerze nieprzyjemnie kontrastującą z masywnym karkiem i niemal męskimi ramionami. — Ale czy to nie mężczyzna powinien pić wino? Jeszcze zanim. .. - Hortensja urwała zarumieniona. - Nie jestem przekonana, aby istniały sposoby na zdeterminowanie płci dziecka - wtrąciłam niechętnie. Cztery lata prób poczęcia potomka uczyniły mnie kimś w rodzaju eksperta w tej dziedzinie. - Madame Frangeau twierdzi, że jest to możliwe - upierała się Karolina. - Zna rozmaite sztuczki. Mówi, że obowiązkiem żony jest urodzić dziecko i że na kobiecie, która zawodzi w tym względzie, ciąży wielka wina. Może powinnaś porozmawiać z nią o twoim problemie, ciotko Józefino. O moim problemie! — Już to zrobiłam - ucięłam krótko, wychodząc z pokoju po koszyk z robótką. Kiedy ponownie stanęłam pod drzwiami, Hortensja mówiła właśnie: — Może to nie jest wina mojej matki. W końcu urodziła mnie i Eugeniusza. - Istnieje sposób, aby się o tym przekonać - przerwała jej Karolina. — Jeśli Napoleon uczyni brzemienną inną kobietę, będzie to oznaczało... (Tej dziewczynie naprawdę nie brak tupetu).
- Karolino! - wykrzyknęła z oburzeniem moja lojalna córka. - Nie twierdzę przecież, że Napoleon ma to zrobić, tylko że dzięki temu dałoby się ustalić, po czyjej stronie leży wina. A skoro już mówimy o tych sprawach, to przecież za kilka dni kończysz siedemnaście lat. Nie sądzisz, że już pora, abyś i ty wyszła za mąż? Uznałam, że powinnam interweniować. - Znam niejednego młodego kawalera, który byłby zachwycony, gdyby Hortensja zechciała rozważyć jego kandydaturę. Na przykład obywatel Mun. - Prostak i gaduła. - Karolina z pogardą wydęła wargi. - Ma także wiele zalet - zwróciłam jej uwagę, myśląc jednocześnie, że określenie „prostak i gaduła" doskonale pasuje do jej własnego męża, Joachima Murata. - Ja wyjdę za mąż z miłości - oznajmiła Hortensja, przyciskając dłoń do serca. - Istnieją różne formy miłości - zauważyłam ostrożnie. Ro- mantyczne porywy Hortensji trochę mnie niepokoją. - W zaaranżowanym małżeństwie często rodzi się szczere przywiązanie, podczas gdy namiętne uczucie niejednokrotnie z czasem traci na intensywności. - Mój mąż mnie kocha — oświadczyła Karolina. - Robi wszystko, co mu każę. Usłyszałam szelest jedwabiu i zbliżające się kroki. W drzwiach stanęła Mimi, z rękami na biodrach. - Yeyette - zwróciła się do mnie imieniem z dzieciństwa* - architekci kazali przekazać, że oranżeria będzie gotowa w przyszłym tygodniu. — Mimi wzniosła oczy do góry, jakby biorąc niebiosa na świadka. - Ja tam powiadam, że nie skończą jej wcześniej niż za dwa miesiące. - Mimi potrafi przepowiadać przyszłość. - Hortensja uśmiechnęła się czule do dawnej piastunki. * Józefina właściwie nosiła imię Róża, a w dzieciństwie nazywano ją Yeyette. Mimi byia niewolnicą. Urodziła się na Martynice, na plantacji trzciny cukrowej należącej do rodziców Józefiny. Ona i Józefina dorastały razem i były ze sobą bar- dzo zżyte. Niewykluczone, że były nawet przyrodnimi siostrami. Mimi mogła być dzieckiem ojca Józefiny. Na kilka lat przed opisanymi w tym tomie wydarzeniami Józefina wykupiła Mimi na wolność.
- Czy potrafi też przepowiedzieć, kiedy ktoś umrze? - zainteresowała się Karolina. - Niektóre kobiety na Korsyce to potrafią. Nocą podrzynają zwierzęciu gardło i osoba, której twarz zobaczą w jego oczach, potem umiera. To prawda! Każdy Korsykanin wam to powie. - Och, wierzę. Jednak Mimi nie zajmuje się takimi rzeczami - powiedziałam, rzucając mojej powiernicy przepraszające spojrzenie. - No to co w takim razie potrafi? Moja matka miała Murzynkę, która przepowiadała pogodę, posługując się specjalną różdżką. - Mimi przepowiada przyszłość z kart - wyjaśniłam. - Więc niech nam przepowie - zaczęła nalegać Karolina. — Chcę wiedzieć, czy w ciągu tych dwóch nocy, jakie pozostały do wyjazdu Joachima, będziemy... och, same wiecie co. Hortensja dowie się wreszcie, czy kiedykolwiek wyjdzie za mąż, a ty, ciotko Józefino, kto wie...? Może Mimi uda się wyczytać z kart, czy jeszcze zdołasz... - Mimi, czy masz przy sobie karty? - przerwałam szybko. - Najpierw solenizantka. - Mimi uśmiechnęła się szeroko i wyjęła z kieszeni fartucha zniszczoną talię. - Och, nie - zaprotestowała Hortensja, wyraźnie przestraszona perspektywą dowiedzenia się czegoś o swojej przyszłości. Bez słowa przyglądałyśmy się Mimi rozkładającej karty po siedem w rzędzie. Karta z wizerunkiem upiornego szkieletu symbolizująca Śmierć znalazła się dopiero w piątym. W tej pozycji może oznaczać wiele rzeczy - pomyślałam z ulgą. - Transformację, odmianę losu... Nad nią leżała karta Kochanków. -Widzę męża i widzę miłość — powiedziałam. Ale niekoniecznie razem. Mimi wolno pokiwała głową, odymając dolną wargę. - Będzie panienka miała czwórkę dzieci. Hortensja pokraśniała. - Z dwoma różnymi mężczyznami - dodała Mimi, marszcząc czoło. - Och. - Karolina pospiesznie otworzyła tabakierę. - Dwa małżeństwa? - zapytałam. Gdzie Mimi to zobaczyła? Ale Mimi już zebrała karty i podsuwała mi do przełożenia.
- Teraz Yeyette. - Dlaczego ja zawsze muszę być na końcu? - zbuntowała się Karolina, strzepując z dekoltu drobinki tabaki. - Cierpliwości, madame Karolino, nadejdzie i pani kolej - powiedziała Mimi, rozkładając karty. — Och, och, widzę ją znowu. - Żartujesz chyba - zaprotestowałam niepotrzebnie, bo przecież zobaczyłam tę nieszczęsną kartę: cesarzową o bladych, nieszczęśliwych oczach. - Mojej matce wielokrotnie wróżono, że zostanie królową — wyjaśniła Karolinie Hortensja. - Na Martynice, kiedy była jeszcze małą dziewczynką, przepowiedziała jej to kapłanka wudu. - Lepiej nie mówmy o tym. - Wspomnienie tamtego dnia nadal wzbudzało we mnie dreszcz. Karolina wzruszyła ramionami. - Mieszka w pałacu królewskim. To prawie tak, jakby była królową. Usłyszałam tętent kopyt galopującego konia. - W Pałacu Rządowym - poprawiłam szwagierkę. - Przyjechał Bonaparte - dodałam z ulgą, podchodząc do okna. Biały arab mojego męża właśnie zatrzymywał się przed wejściem. - Napadli mnie bandyci! - zawołał Bonaparte, zeskakując z siodła. Mon Dieu, nie! - Przy kamieniołomie? - Bonaparte miał przekrzywiony kapelusz i okryty kurzem mundur, ale to jeszcze nic nie znaczyło, gdyż on nigdy nie bywa wymuskany. - Jak się wymknąłeś? - pytałam, czyszcząc jego postrzępioną kurtkę. Wierzchowiec Bonapartego jest drobny, ale bardzo rączy. Mąż roześmiał się i pociągnął mnie za ucho. - Bandyci nie ośmieliliby się podnieść na mnie ręki, nie wiedziałaś o tym? Gdzie się podziewają wszyscy? „Wszyscy" to znaczy Bonapartowie - jego korsykański klan składający się z matki, czyli signory Letycji, zażywnego wuja Fe-scha oraz braci, sióstr, szwagrów i szwagierek. Mąż ma bardzo liczne rodzeństwo. Jest więc Józef „Najstarszy" i jego żona Julia, „Sawantka" Eliza i jej mąż Feliks, „Piękność" Paulina i jej mąż
Wiktor oraz Karolina z Joachimem. Czy wszystkich już wymieniłam? Och, jak mogłam zapomnieć o „Nicponiu" Hieronimie? (Tego niesfornego piętnastolatka Bonaparte chce jak najprędzej wysłać na morze w nadziei, że tym wyleczy go ze skłonności do pojedynków i zaciągania długów). „Zapalczywy" Lucjan przebywa obecnie w swojej wiejskiej posiadłości, a „Poeta" Ludwik w Breście. Na miejscu mamy więc jedenastu Bonapartych, a łącznie ze mną, Hortensją i Eugeniuszem czternastoosobową rodzinę. To dobrze, kiedy do stołu zasiada parzysta liczba osób. Muszę tylko ostro przywołać do porządku moich drących ze sobą koty kucharzy. 10 KWIETNIA, PRZEPIĘKNY WIOSENNY DZIEŃ W MALMAISON, KROWY MUCZĄ, OWCE BECZĄ Moja córka kończy dzisiaj siedemnaście lat. - A więc stałaś się kobietą - powiedziałam. W oczach Hortensji natychmiast pojawił się lęk. Rozsunęłam zasłony wokół łóżka, pokazując jej górę paczek i paczuszek zawierających prezenty -najmodniejsze obecnie toalety i inne drobiazgi stosowne dla młodej damy. Mojej zwykle wygadanej córce na moment odebrało mowę. Przystąpiłyśmy do otwierania kolejnych pudeł, co chwila wydając okrzyki zachwytu na widok koronek, przybrań, haftów i falbanek. Sukien było całkiem sporo: trzy poranne, dwie popołudniowe (odpowiednie też na skromniejsze przyjęcia), dwie jedwabne spacerowe, jedna balowa, a ponadto amazonka do konnej jazdy. Nie zabrakło też parasolek, czepków, rękawiczek i pantofelków. - Maman, to prawie cała wyprawa - zażartowała Hortensja. -Ktoś mógłby pomyśleć, że wychodzę za mąż. - Bez wątpienia wkrótce wyjdziesz. Hortensja natychmiast spochmurniała. GODZINA 6.20 po POŁUDNIU Popołudnie było wręcz wymarzone na urodzinowe przyjęcie. Kazałam wynieść stoły na dwór i poustawiać na trawniku. Właśnie kończyliśmy sorbet, kiedy na podjeździe ukazał się młodszy brat Bonapartego, Ludwik, z ogromnym bukietem hiacyntów, który trzymał w uniesionej ręce niczym pochodnię.
- To Ludwik wrócił z Brestu? - zapytał Bonaparte, mrużąc oczy. Ludwik zeskoczył z pokrytego pianą wierzchowca i wręczył kwiaty Hortensji. - Miłość jest materiałem utkanym przez naturę, a zahartowanym przez wyobraźnię - wyrecytował, kłaniając się niczym średniowieczny rycerz. - Czyżbyś naczytał się romantycznych powieści? - zażartowała Hortensja. - To Wolter - odparł, rumieniąc się. W ciemnozielonej kurtce do konnej jazdy i z włosami sięgającymi ramion, tak jak nakazuje obecna moda, prezentował się bardzo wytwornie. - Kto to jest Wolter? - zapytał „Nicpoń" Hieronim, ciskając w mopsa kulką utoczoną z chleba. - Gdybyś od czasu do czasu skupił się na tym, co mówią nauczyciele, nie musiałbyś teraz pytać - pouczyła go Eliza między jednym a drugim czknięciem. - Piękne kwiaty, Ludwiku - wtrąciłam, żeby załagodzić kpiący ton mojej córki i zażegnać kłótnię między Bonapartymi. - Zdążyłeś w samą porę. - Mój mąż objął brata serdecznym uściskiem. - Ludwik jest znakomitym jeźdźcem - powiedział zawsze życzliwy Eugeniusz. - O ile nie spadnie z konia - uzupełniła Karolina, zgarniając na swój talerz ostatnią porcję kremu. - Magnifico! - wykrzyknął mąż Elizy, Feliks. (Zupełnie bez sensu). - Nieustraszony jeździec - pochwalił brata Bonaparte. - Zawdzięczam ci życie. - Krew jest wszystkim - oznajmiła z naciskiem signora Letycja, sięgając po wełnę i druty. - Salute! - zawołał po włosku jowialny wuj Fesch, pospiesznie opróżniając kieliszek i podsuwając go lokajowi do ponownego napełnienia. - Ludwik ma rączego wierzchowca - zauważył Joachim Murat, bawiąc się końcem atłasowej szarfy. - Kosztował go kilka tysięcy franków.