jula42

  • Dokumenty350
  • Odsłony64 240
  • Obserwuję88
  • Rozmiar dokumentów676.6 MB
  • Ilość pobrań33 780

Lili St. Germain -Gypsy Brothers 3-Five Miles

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :863.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Lili St. Germain -Gypsy Brothers 3-Five Miles.pdf

jula42
Użytkownik jula42 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 85 stron)

FIVE MILES Lili St. Germain Gypsy Brothers # 3 Tłumaczenie: M.R.Black Beta: Lara66 Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.

„Nie dość wam jednej twarzy otrzymanej od Boga, dorabiacie sobie drugą”. William Shakespeare, Hamlet „Nie wiem, komu zawdzięczałam swoją twarz: Bogu czy mojej matce i ojcu, ale tak czy owak, już jej nie ma. Została odcięta, zniekształcona przez mężczyznę o łagodnych oczach i utalentowanych dłoniach”. „Zrobiłam to by mnie pożądał, By nie wiedział, kim naprawdę byłam. A teraz mam twarz mordercy”.

Jeden Oto, czego nauczyłam się dzięki mieszkaniu z diabłem: Nie wystarcza po prostu robić tego, co mówi. W ogóle. Żeby odwrócić jego uwagę, oboje musicie uwierzyć w kłamstwo.

Dwa Ktoś kiedyś zapytał mnie czy zemsta kiedykolwiek jest sprawiedliwa. Oczywiście, że jest. Oko za oko. Ludzie mogą zastanawiać się, dlaczego to robię. Czy próbuję zapobiec temu, aby nikt inny nie został zraniony przez rodzinę Rossów? Czy to po prostu moje widzi mi się? Prawda jest taka, że robię to dla siebie. Ponieważ mi się to podoba. Robię to, ponieważ spojrzenie na umierającą twarz Maxiego i Chada było jak balsam dla mojej duszy. Robię to, ponieważ oni wszyscy na to zasługują. Zatruta kokaina. Strychnina i kokaina. To miało być proste i jednoznaczne. Zabij Maxiego, wciągnij trochę tego sama – tylko tyle, aby twój nos też zaczął krwawić – a potem idź, znajdź kogoś by spróbował „dobudzić Maxiego”. Tylko, że dawka, jaką zamówiłam przez jednego ze swoich kontaktów była śmiertelna i cytując lekarzy miałam szczęście, że w ogóle żyję. Według Jase’a. Maxi był martwy – to już wiedziałam – ale nie spodziewałam się obudzić w tym samym szpitalu, gdzie sześć lat temu prawie umarłam. To było jak déjà vu. Więc oczywiście, wypaliłam jointa jak tylko nadarzyła się okazja. Wyrwałam kroplówkę z ramienia, a cienka stróżka krwi spłynęła do mojego nadgarstka. Trzecia rano w Venice w stanie California, nie jest ładną godziną. Panują tu brutalne i surowe warunki. Bezdomni ludzie gromadzą się przed drzwiami. Grupa facetów pije i walczy na ulicy. Ćpunka leży w rynsztoku ze świeżą igłą wystającą z uda, gdy ta śmieje się maniakalnie. Dźwięki dochodzące z oddali równie dobrze mogłyby być wystrzałami z pistoletu albo samochodem – ale założę się, że to pistolet. Po raz dziesiąty odkąd opuściłam szpital omijam stos stłuczonego szkła. Normalnie pięć mil spacerem zajęłoby mi godzinę, ale kilka godzin temu prawie umarłam. Jestem cholernie zmęczona i czuję się jakby ktoś mnie schwytał i trząsł tak bardzo, że moje zęby się poluzowały, a mózg został posiniaczony. W skrócie, czuję się jak gówno. Więc nic dziwnego, że pierwsze słowa Elliota powtarzają moje myśli. Pukam lekko do drzwi Lost City, studia tatuaży Elliota i prawie wpadam do sklepu, gdy drzwi się otwierają. Stalowo szare oczy Elliota spoglądają na mnie, widać w nich zmartwienie i brak snu. Jest bosy, cienkie brązowe prześcieradło otacza jego biodra.

-Hej dziadku – mówię. – niezły strój. -Wyglądasz jak gówno – wita mnie. Krzywię się i wchodzę do studio, ciemność i cisza są miłą odmianą po hałaśliwych ulicach. -Dzięki – odpowiadam, mój głos jest chropowaty i przytłumiony. -Niezły tyłek – dodaje. Patrzę na koszulę szpitalną w kolorze zielonych wymiocin, która jest otwarta z tyłu. -Tutaj – mówi, ściągając swoje prześcieradło i podając je mnie, sam pozostaje tylko w bokserkach o kanarkowo żółtym kolorze. Święty boa. Patrzę na jego wytatuowaną pierś, miejsce, które trzy lata temu, kiedy opuszał mnie w Nebrasce było całkiem pozbawione tatuaż. Teraz tam się tyle dzieje, że nawet nie wiem gdzie patrzeć. Gigantyczna czaszka zajmuje większą część jego piersi, otoczona jest obrazami i cytatami zapisanymi w różnych językach. Kiedy odwraca się by zamknąć drzwi, widzę że jego plecy też są pokryte, od ramienia do ramienia, gigantyczną mapą świata. Odwraca się z powrotem do mnie. – Nie mogę się doczekać by usłyszeć, co masz do powiedzenia – mówi, wskazując na mój strój, który nadal widoczny jest spod prześcieradła udrapowanego wokół moich ramion. – Straciłaś majtki na maskaradzie? Czy seksowny motocyklista je z ciebie ściągną? -Ha ha – odpowiadam sucho, moje spojrzenie wędruje do jego twarzy. – niezłe tatuaże - mówię pod wrażeniem. -Mam twoje imię na fiucie – mówi z udawaną powagę, jego dłoń wędruje na pasek bokserek. – Chcesz zobaczyć? Śmieję się. – Pewnie, El. Choć myślałam, że wyryłam się w twoim sercu. – próbuję być zabawna, ale Elliot traci humor, przenosi spojrzenie na podłogę i zaciska dziwnie usta. -Mogę wejść na górę? – pytam. Elliot zstępuje dziwnie z nogi na nogę, przygryzając wargę. – Julz, to mój weekend z Kaylą. Nie wiem czy to dobry… Z góry dochodzi nas cichy płacz, ledwie słyszalny przez drzwi prowadzące na klatkę schodową. -…pomysł – Elliot kończy. – Cholera. Poczekaj chwilę. Nie chce mnie w pobliżu swojej córki. Przełykam ciężko ślinę, moja pierś pulsuje boleśnie. Nie chce by ona mnie widziała. Znika na klatce schodowej, zamykając za sobą drzwi. Racja. Nie jestem tu mile widziana. Przyjęłam wiadomość głośno i wyraźnie. Rozważam wyjście, ale jest prawie

czwarta rano i chcę kilka godzin wytchnienia z Elliotem, zanim zadzwonię do Jase’a, by odebrał mnie ze szpitala. Oglądam ściany salonu, białe tło pokryte każdym możliwym błyszczącym tatuażem, jaki można sobie wyobrazić. Smoki, zawijane litery i czaszki. Symbole i cytaty. Ptaki ujęte w locie. Większość z nich wygląda na narysowane ręcznie, a pod większością z nich znajduje się podpis. EM. Elliot McRae. Wow. Wiedziałam, że był dobry, ale że większość tego narysował sam? Nie dociera to do mnie. Dotykam palcami skomplikowanej konstrukcji czarno białej czaszki pokrytej czymś, co wygląda jak żółte światło pokryte różami. Brzmi jakby to do siebie nie pasowało, ale wpatrując się w projekt, oświetlony jedynie przez miękkie światło lampy w rogu pokoju i światło księżyca przedostające się przez szpary w zasłonach, jest to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie widziałam. -Hej. Odwracam się i widzę Elliota na szczycie schodów prowadzących do jego mieszkania, małe dziecko schowane jest w przestrzeni między jego ramieniem a podbródkiem. Ma ona czuprynę brązowych loków, które zasłaniają jej twarz. Nic nie mogę na to poradzić. Uśmiecham się promiennie. Żywy obraz Elliota, jako ojca z córką wtuloną mocno w niego, wzbudza we mnie coś starego i głęboko pochowanego. Jest ojcem, w sposób, w jaki ja nigdy nie będę matką. Jestem zbyt emocjonalnie zniszczona by ryzykować powołanie dziecka na ten świat. Po prostu nie mogłabym tego zrobić. Nic dobrego nie wyszłoby z ciemności, która się w mnie czai. Elliot wskazuje głową bym podążyła za nim i zaczyna wchodzić po schodach. Idę za nim, zamykając drzwi, prowadzące na klatkę schodową oddzielającą jego mieszkanie od salonu tatuażu. Wspinam się pokrytymi dywanem schodami najciszej jak potrafię, wzdrygając się okazjonalnie, gdy podłoga pode mną zaskrzypi. Obserwuję jak Elliot wchodzi za róg i znika. Przez kilka chwil słyszę cichą paplaninę Kayli, zanim wszystko milknie. Niepewna, co ze sobą zrobić, wędruję do kuchni, krótki spacer po schodach zmęczył mnie i zostawił sapiącą. Ława pod moimi dłońmi jest chłodna, a ja stoję tak długą chwilę. Jedynym dźwiękiem jest kapanie wody z kranu i głos Elliota uciszający dziecko, który dochodzi z głębi korytarza.

Kilka chwil później, on też wchodzi do kuchni, pomieszczenie jest ciemnie, oświetlone jedynie miękkim światłem dochodzącym z lampy stojącej w przedpokoju. Muszę wyglądać koszmarnie, ponieważ jego twarz mięknie i koncentruje się na mnie jak kiedyś, a on wyciąga do mnie swoje ramiona. Robię nieśmiało krok w przód, chowając się pod jego brodą, jak za starych czasów. Z wyjątkiem…, że to jest inne. To znaczy, poza faktem, że już nie jesteśmy razem. Coś fizycznie dziwnego jest między nami, i prawie się wybucham śmiechem, kiedy uwiadamiam sobie, co to jest. Musze być zmęczona. -Wiesz – mówię nonszalancko – o wiele łatwiej było cię przytulać bez tej bazuki między nami. Sztywnieje, i to, w nie dobrym słowa tego znaczeniu. – Cóż tak, Gypsy Brothers muszą je kochać, prawda? –ton jego głosu jest gorzki, otwieram usta zaskoczona. Nie mam na to riposty, ponieważ ma rację. I nienawidzę tego. Elliot wypuszcza mnie z ramion i robi krok w tył, drapie się po głowie i krzywi. – Pieprzyłaś go? Moje policzki czerwienieją, gdy patrzę wszędzie tylko nie na jego twarz. – Kogo, Jase’a? Nie! Elliot posyła mi wściekłe spojrzenie. – Nie Jase’a. Moja krew tężeje, a gęsia skórka pokrywa ramiona. Nie odpowiadam, ale wyraz jego twarzy mówi mi, że jest w stanie wyczytać odpowiedź z moich zaszklonych oczu. Załamanie na jego twarzy jest jasne jak słońce – Jezu Chryste, Juliette. -Nie planowałam tego – mówię słabo. – To po prostu… stało się. To była jedyna droga. Nie rozumiesz tego? Wzdrygam się, gdy wypowiada słowa, przed którymi tak długo się wzbraniałam. Zwija dłoń w pięść i unosi ją ponad ławką, i wiem, że jedynym powodem, dlaczego nie uderzy mocno, jest to, iż jego córka śpi niecałe dwadzieścia stóp dalej. -Mówisz mi – zaczyna cicho - że jedynym sposobem było zainicjowanie stosunku seksualnego z człowiekiem, który przewodził mężczyznom, którzy cię zgwałcili, a co prawie cię zabiło? Z mężczyzną, który zabił twojego ojca? Który prawdopodobnie zabił twoją matkę? -Nie zabił jej – mówię ponuro. – Nadal tam jest. Oczy Elliota prawie wypadają z orbit. – CO?! -Oh, nie powiedziałam ci? – Odpowiadam, odsuwając jego komentarz na bok. – Myślałam, że tak.

Bierze głęboki wdech i kręci głową, pocierając tył głowy. Jest wzburzony. Nie tak to sobie wyobrażałam. Szukałam odpoczynku i ucieczki ze znajomą twarzą, znajomym sojusznikiem – a nie cholernego przesłuchania o czwartej rano. Wypuszcza powietrze z długim sykiem i łączy dłonie za głową, każdy mięsień jego ramion i rąk jest napięty, zwinięty ciasno. W innej sytuacji, powiedziałabym, że wygląda gorąco. Ale tutaj, teraz, wygląda wręcz przerażająco. -Nie możesz tam wrócić – mówi, górując nade mną. -Przestań – odpowiadam, kręcąc głową. – Nie będę znowu przeprowadzać tej rozmowy. Jest wkurzony. – Tak będziesz. Cholera Julz. Widzę ten wyraz w jego oczach, ten zdeterminowany cień, który sprawił, że wytrwał ze mną przez trzy lata, z dziewczyną, która pragnęła śmierci i przy której, każda inna osoba przy zdrowych zmysłach już dawno by się poddała. -Pogorszyłem to prawda? Będąc z tobą? Jezu, ty nawet nie wiesz, co jest dobre, a co złe. To moja wina. – Zaczyna chodzić po kuchni. – To moja wina. Miałaś siedemnaście lat na litość boską. Powinienem wiedzieć lepiej. – Papla teraz bez sensu, nie patrząc na mnie. – To moja wina. Obwinia się za moje obrzydliwe dysfunkcyjne relacje z Dornanem? To nie jego wina. Mrugam gwałtownie, przypominając sobie, nasz pierwszy raz. Elliot i Juliette. To było piękne. Po raz pierwszy odkąd „umarłam” znowu czułam się całością. Kochaną. Chronioną. Chcianą. Babcia Elliota była rzadko w domu. Miała przyjaciela, u którego lubiła zostawać kilka nocy z rzędu, więc Elliot i ja często siedzieliśmy przed jej ranczem, na werandzie, która biegła dookoła domu, pijąc wieczorami piwo. Cóż, on pił piwo, a ja je upijałam, podczas gdy on udawał, że tego nie widzi. Tego jednego wieczoru, było cicho. Idealnie cicho. Koniki polce cykały w letnim upale – w Nebrasce zawsze było gorąco – kiedy my bujaliśmy się na huśtawce. On obok mnie. Jak obok niego. Miał na sobie obcisły biały podkoszulek, pokryty smarem i olejem, i jeansy. Opuścił policję zaraz po tym jak przyprowadził mnie do domu swojej babki, i pracował jako mechanik. Jego włosy były rozczochrane przez całodzienną pracę. Ja była w swoim standardowym stroju – jeansach i niebieskiej koszulce z logo Betty Grill nadrukowanym na kieszenie znajdującej się na piersi.

Sięgnęłam po piwo, które leżało między nami, w luźnym uścisku dłoni Elliota. Pociągnęłam butelkę delikatnie, kiedy Elliot jej nie puścił. -Jesteś nieletnia – powiedział, nie puszczając piwa. Uśmiechnęłam się i wbiłam mu palec w żebra, rozśmieszając go. Puścił butelkę, rozproszony przez moje łaskotki, a ja wyrwałam ją z jego ręki zwycięsko. -Jestem martwa – powiedziałam, opróżniając butelkę do końca, po czym położyłam ją na jego wyciągniętej ręce. – Martwym dziewczynom wolno pić piwo. Tylko potaknął, wpatrując się w krajobraz dookoła nas z małym uśmiechem czającym się na ustach. -Czy to znaczy, że teraz dostanę swoje własne piwo? – Zapytałam zadziornie. Elliot wstał i podszedł do drzwi. – Nie – rzucił przez ramię. Uśmiechnęłam się i weszłam za nim do domu. Było na co popatrzeć, stojąc w otwartych drzwiach lodówki, jego brwi marszczyły się w zamyśleniu. Jego muskularne ramiona lśniły pokryte olejem i potem, stałym gościem wilgotnych śródlądowych lat. Zbliżyłam się bezszelestnie, zadziorny uśmiech rozciągnął się na moich ustach. Zamknął lodówkę i odwrócił się, uderzając mnie ramieniem, w którym trzymał nowe piwo. -Co do..? – Powiedział, piwo pieniąc się zaczęło wypływać z butelki. Wyjęłam piwo z jego dłonie i położyłam je na stole obok nas, nie spuszczając z niego wzroku. Jego wyraz twarzy był mieszaniną czegoś, co wyglądało jak ciekawość i rezygnacja. -Julz – zaprotestował słabo. -Elliot – zaczęłam go przedrzeźniać, przyciągając go do siebie za podkoszulek. -Co do… - zaczął, gdy się potknął. -Myślisz, że nie wiem dlaczego cały cholerny wieczór siedzimy na ławce? – Wyszeptałam, stojąc teraz na palcach, ścierając smugę smaru z jego policzka. – Wiem, co robisz. Nie chcesz zostać ze mną sam na sam w tym wielkim domu. Dlaczego? -Julz- jęknął, tym razem niżej. Przygryzłam dolną wargę żartobliwie, moja dłoń natychmiast znalazła się na jego karku. – To dlatego, że boisz się iż to się stanie – pochylam się do przodu, przyciągając go w dół, tak, że nasze usta się dotykają. Smakował jak piwo i słońce,

jego usta były zimne i odświeżające. Smakował czysto. Smakował dobrze. Smakował jak wszystko, czego w tej chwili pragnęłam. Wszystko z wyjątkiem Jase’a. Ale Jase’a tutaj nie było. Jase był ze swoim ojcem. Jase myślał, że jestem martwa. Po kilku chwilach odsunął się, żal wyryty był w każdym calu jego twarzy. – Nie – powiedział, pewniej tym razem. – Masz siedemnaście lat! -Dokładnie – odpowiedziałam. – Siedemnaście i długo na ciebie czekałam Elliocie McRae. -Zabijasz mnie, Julz – wymamrotał.- Wiesz to, prawda? Sięgnęłam w dół by poczuć rosnącą męskość w jego jeansach. Krzyknął i uderzył moją dłoń. -Żle by to o mnie świadczyło, gdybym cię wykorzystał – powiedział, jego palce mocno zacisnęły się na moich ramionach. – Nie. Możemy. Tego. Zrobić. Żachnęłam się. – Co jeżeli zawrzemy umowę? – Zapytałam przechylając głowę na bok. Elliot zamknął oczy i wymamrotał. – Jaką umowę? Pochyliłam się, jego ramiona zadrżały, gdy przytrzymał mnie w miejscu. Wycałowałam drogę w górę jego szyi, chichocząc cicho, gdy zadrżał pod moimi ustami. -Oh, teraz się ze mnie śmiejesz? – Powiedział lekko. -Więc tak – powiedziałam, wracając do jego ust. – Ty pozwolisz mi się dzisiaj w nocy wykorzystać, a ja obiecuję, że już więcej cię nie zaczepię. Jego oddech przyśpieszył, gdy chwyciłam jego jeansy, ciągnąc za sobą, tak, że oparłam się o kuchenny stół. Rozsuwając nogi, przyciągnęłam go do siebie i objęłam nimi w talii. Wkrótce całował mnie z tą samą intensywną surowością, głód tańczył w jego ciemnoniebieskich oczach. Podobało mi się to, że mnie pragnął. To sprawiało, że martwa dziewczyna znów czuła się żywa. Kochana. -Zabierz mnie do łóżka – wyszeptałam, między pocałunkami. Zamarł na chwilę, odwracając głowę na bok, jego miękkie pieszczoty znieruchomiały, wyciągnęłam szyję, próbując ponownie złapać jego spojrzenie. Niechętnie, spojrzał na mnie, dysząc.

Zabrałam cała swoją wewnętrzną odwagę. – Elliot – wyszeptałam. – Jestem w tobie zakochana. Spoglądał mi głęboko w oczy, szkliste i zmartwione. Przełknęłam ślinę. - Czy ty… też to czujesz? Potaknął powoli, a moje serce podskoczyło. Duch, którym się stałam – dziewczyna zawieszona w czasie, ani naprawdę martwa, ani prawdziwie żywa - odczuła pierwsze poruszenie nadziei, nowego początku i drugiej szansy. Bo chociaż mnie uratował, był moim Księciem na Białym koniu i każdą piękną rzeczą, której mogłaby pragnąć dziewczyna, nie żyliśmy w bajce. Ja nie byłam księżniczką zamkniętą w wierzy z kości słoniowej, a on nie był dzielnym rycerzem. To nie bajka doprowadziła do mnie Elliota. Tylko pieprzony koszmar. Zaryzykował dla mnie wszystko. Zrezygnował z kariery, by upewnić się ze będę bezpieczna z daleka od LA i Gypsy Brothers. Ale pomimo tego wszystkiego, do tej chwili, do samej milisekundy, kiedy wyszeptał, że mnie kocha, tak naprawdę nie wierzyłam, że jestem warta kochania. Nie po tym, co mi zrobiono. Widziałam, że wciąż walczy w środku, ścierając się ze swoimi uczuciami, próbując mnie odepchnąć. Traciłam go. -Kocham cię Julz – powiedział, chowając luźny kosmyk moich włosów za ucho. – Ale nie mogę. Po tym, co oni ci zrobili… Moje oczy wypełniły się łzami, ponieważ chociaż minął rok od tamtej nocy, nadal czułam każdą cholerną rzecz, którą mi zrobili, jakby to było wczoraj. -Elliot – wyszeptałam żarliwie. – Mój pierwszy raz. Mój jedyny raz i był taki. Ty uczynisz go lepszym. Naprawisz mnie. Pocałowałam go ponownie, a on jęknął w moje usta, jego determinacja zniknęła. – O boże, kocham cię – powiedział, a mnie od stóp do głów wypełniło wspaniałe ciepłe uczucie. -Elliot, musisz mi to pokazać – wyszeptałam w jego usta, ponieważ słowa nie były w stanie złamać takiej dziewczyny jak ja. I pokazał mi. Wypełnił mnie tak, że znowu byłam całością. Że byłam kochana. Po pierwszym razie, nie czułam nic prócz czystej ulgi. Ulgi, że mimo wszystko nie byłam duchem dziewczyny żyjącej w ciemnościach, ściganej przez biednego chłopca, który uratował mnie od pewnej śmierci.

Ulgę, że miałam na tyle szczęścia by zostać znalezioną przez kogoś, kto złożył mnie z powrotem, kawałek po kawałku. Zestawienie naszej przeszłości z teraźniejszością nie mogło być bardziej kontrastujące. Niewinność i poczucie winy. Ranek i noc. Życie i śmieć, całość i złamany kawałek. Dudni mi w głowie, gdy owijam się mocniej szlafrokiem, wreszcie czując mdłości. Podchodzę do kanapy na drżących nogach i opadam na nią. -O mój boże Elliot. Jak wiele razy musimy powtarzać tą rozmowę? Nie zrobiłeś nic złego. To ja do ciebie przyszłam, pamiętasz? - Łza formuje się w rogu mojego oka i cicho wypływ. – Kochałam cię. Jego twarz załamuje się i w tej chwili chcę zapomnieć o Jase’ie, jego braciach, Dornanie i wpaść w ramiona Elliota. Ponieważ to byłoby łatwiejsze. On nigdy, nigdy by mnie nie zranił. On by mnie kochał i traktował jak królową, dopóki nie wydałabym ostatniego tchnienia. Ale to byłoby kłamstwo. Przestaje chodzić, zatrzymuje się i klęka przede mną z błaganiem w oczach. -Wiesz, dlaczego w końcu odszedłem? – pyta. -Tak - mówię oschle. – Miałeś dość, że ciągle kradłam ci broń. Smutny uśmiech dotyka jego ust, zanim odwraca wzrok. -Miałaś koszmary, cały czas. Potakuję. Pamiętam noc po nocy, splątana w wilgotne prześcieradła, krzycząc w ciszy, z nieświeżym powietrzem w płucach, jakbym się dusiła. -To prawda – zgadzam się. -Pamiętasz co podczas nich krzyczałaś? – Pyta. -Sztywnieję. -Nie? – Zgaduję. Kręcę głową. Nie przypominam sobie bym coś mówiła, jedynie palący ból i przerażenie. Zawsze przerażenie. Elliot pociera przekrwione oczy. – Odszedłem bo po trzech latach, wciąż go wołałaś. Pochowane wspomnienia wydostają się na zewnątrz – długo po tym jak zostały pochowane pod krwią i brudem – docierają do mnie. Jase! Jason! -Oh – mówię.

-Wiem, że myślałaś, iż chciałem normalnego życia. Dzieci i małżeństwa i tego wszystkiego. -Tak – mówię, wreszcie czuję się pusta w środku. -Nigdy bym nie prosił cię o żadną z tych rzeczy. Wiedziałem, że nie mogłabyś mi ich dać. Chciałem tylko ciebie Julz. Co by było gdybym został? Walczył mimo wszystko? - jego głos się załamuje. – Nie powinienem cię zostawiać. Przepraszam. Każdego dnia, myślę o tobie. Co by było gdyby? Co by było gdybym poznał cię wcześniej i zabrał z tego pieprzonego klubu zanim ci to zrobili? – Przyciska dłoń do mojego biodra, wysyłając palące wstrząsy pamiętnego bólu wzdłuż mojego kręgosłupa i napiętych nerwów. Kładzie głowę na moich kolanach, jego zarost jest miłym rozproszeniem, gdy drapie moje nagie kolana i owija ramiona wokół mnie. -Myślę, że gdybyśmy poznali się wcześniej, wszystko byłoby w porządku. Bylibyśmy szczęśliwi. Przełykam gulę w gardle, jedna dłoń spoczywa luźno na jego krótkich włosach, druga trąca jego usta. -Zgaduję, że nigdy się tego nie dowiemy – szepczę w ciemność. Trzymam się go jakbym tonęła, a on był moja tratwą ratunkową, oboje dryfujemy po lodowatym morzu zagubienia, razem, ale jednocześnie osobno. Ostatecznie odsuwa się ode mnie i idzie zrobić kawę. I wtedy naprawdę zostaję sama. *** Zanim wychodzę – zanim nadchodzi czas bym zmierzyła się z muzyką i zadzwoniła do Jase’a – Elliot obserwuje mnie uważnie, jego mała dziecinka nadal śpi, słońce wlewa się do kuchni przez okno. Stoimy w kuchni przy ławie, pijąc kawę i rozmawiając. -Więc - mówi. – Twoja mama naprawdę tam jest, co? Potakuję. -Myślisz, że domyśli się, kim jesteś? Kręcę głową. -Myślisz, że ktokolwiek się domyśli? Wzruszam ramionami. -Opowiesz mi wszystko pewnego dnia?

Śmieję się z goryczą, jego pytanie jak sztylet wbija się w moje serce. -Nie uwierzyłbyś, gdybym ci opowiedziała. Robi krok na przód, patrząc na mnie swoimi smutnymi oczami. -Wypróbuj mnie – mówi, zabierając z mojej dłoni pusty kubek po kawie i kładąc go na ławie. Kręcę głową. – Nigdy więcej się do mnie nie odezwiesz. Jego spojrzenie jest tak intensywne, jakby starał się wypalić dziurę w moim mózgu samemu szukając odpowiedzi. -Może – przerywa – Naprawdę im pokazałaś, co? Potakuję. Wybałusza oczy. – Nie mogę uwierzyć, że ich zabiłaś. -Dlaczego nie? – Mówię. -Nie wiem. To tylko… ty. Dziewczyna, która uratowała zagubione kotki i codziennie po śniadaniu karmiła ptaki. -Zagubione kotki i ptaki nigdy nikogo nie zranią – odpowiadam. – Poza tym, to nie tak, że ty nigdy nikogo nie zabiłeś. Nebraska była bezpieczną przystanią, schronieniem przed burzą. Nowym domem, dla widma takiego jak ja. Tylko jednego dnia, moja przeszłość wróciła, raniąc mnie w restauracji, której właścicielką była babcia Elliota. Pracowałam tam pięć dni w tygodniu, zbierając puste naczynia i trzymając się bezpiecznej zamurowanej kuchni. Jednego popołudnia wykonywałam standardowe obowiązki po tym jak obiadowi klienci zniknęli, a miejsce było gotowe do zamknięcia. Elliot czekał na mnie przy ladzie z talerzem zimnych frytek. Pokryty był odurzającym zapachem smaru i oleju, który przylgnął do niego na zawsze i to sprawiało, że czułam się bezpiecznie gdziekolwiek z nim byłam. Gdy los wszedł do baru i prawie skończył ze mną po raz drugi. Usłyszałam dzwonek, który sygnalizował, że drzwi się otworzyły, spojrzałam znad lady by zobaczyć swój największy koszmar. Członek Gypsy Brothers gapił się na mnie. Kuzyn Dornana, Marco najwyraźniej podróżował samochodem, ponieważ nie zauważyłam pojawienia się motocyklu.

Chwyciłam się lady, błagając Elliota oczami. Zamarłam w miejscu. Elliot spojrzał na mnie podejrzliwie, a ja bezgłośnie wyszeptałam – Gypsy Brothers. Odwrócił się, stając przede mną. -Jesteśmy już zamknięci – powiedział Elliot, osłaniając mnie, gdy zanurkowałam pod ladą. -Juliette? – Marco powiedział szorstko, ignorując Elliota zupełnie, tylko przysunął się do lady i zajrzał za nią. -Proszę, proszę – uśmiechnął się szyderczo, kucając i wyciągając do mnie rękę. – Jesteś bardzo podobna do martwej dziewczyny. W oknie, obserwowałam zrezygnowane odbicie Elliota, gdy wyciągał zza paska broń, wycelował ją w tył głowy członka Gypsy Brothers i strzelił, ochlapując mnie mgiełką czegoś do wyglądało jak keczup, który właśnie wycierałam z lady. Marco osunął się martwy, gdy ja zaczęłam krzyczeć, a Elliot odwrócił znak na drzwiach ZAMKNIĘTE. Oczy Elliota pociemniały, brwi zsunęły się razem. – Musisz o tym wspominać? -Przepraszam. -Zrobiłem to dla ciebie. -Wiem. Zawsze robiłeś wszystko dla mnie. Jego dziewczynka obudziła się, wołając ojca z sypialni: pocałował mnie w czoło i wyszedł. Potem ja wróciłam do piekła. Do Dornana. Do Jase’a.

Trzy Kilka minut później, jestem w taksówce i wracam z powrotem do szpitala. Elliot pozwolił mi odejść, po tym jak mu obiecałam, że za kilka dni spotkam się z nim w magazynie, by przedyskutować plan. Ta myśl spowodowała, że mój żołądek zacisnął się. Wiem, że będzie próbował mnie namówić na to bym zrezygnowała, a ja nie chcę tego słyszeć. Chcę po prostu zabić wszystkich pieprzonych braci Ross. Z wyjątkiem Jase’a oczywiście. Na krótką chwilę pozwalam sobie pomyśleć o tym, co zrobiłby Jase, gdyby dowiedział się kim naprawdę jestem. Gdyby wiedział, że zabiłam jego braci i oszukałam ich wszystkich. Może, mimo wszystko zabiłby mnie. Muszę być kompletnie popieprzona, ponieważ część mnie myśli, że to byłoby stosowne, wiecie? Zatoczenie pełnego kręgu. Gdyby dowiedział się jak szalona jestem i wpakowałby mi kulkę w łeb. W każdym razie wolałabym dzielić swoje ostatnie chwile z nim, niż z Dornanem. Nerwowo przeszukuję wzrokiem front budynku. Żadnych motocyklów na parkingu. Żadnych Gypsy Brothers pilnujących drzwi. Uff! Płacę kierowy taksówki pieniędzmi, które Elliot włożył mi do kieszeni, gdy odchodziłam. Nadal mając na sobie tylko szpitalną koszulę i szlafrok Elliota, szybko kieruję się w stronę drzwi wejściowych. Jestem pięć kroków od wejścia do holu szpitala, kiedy ktoś zagradza mi drogę i chwyta mnie za ramię. Krzywię się, gdy go widzę. Kurwa. -Naprawdę lubisz imprezować, co? – Jase na mnie warczy. – Gdzie kurwa byłaś? -Jase – mówię, uśmiechając się z mam nadzieję, swobodna nieczułością. – Właśnie szłam na spacer. Ma na sobie okulary lotnicze, wykończone lustrem, więc krzywię się, gdy widzę w nich swoje odbicie. Elliot nie przesadzał. Naprawdę wyglądam jak kompletne gówno. Jase zsuwa okulary na nos, patrząc na mnie z góry ciemnym oczami, które tak przerażająco przypominają mi oczy jego ojca. -Spacer? – powtarza za mną. – O trzeciej nad ranem? Przez pięć pieprzonych godzin? -Nie lubię szpitali – mówię niezręcznie. Kurwa. Kurwa. Kurwa.

-A jednak nie potrafisz powstrzymać się od pakowania w sytuacje, przez które kończysz w szpitalnym łóżku, albo na pieprzonych noszach w kostnicy. To zabawne. Pomyślałabym, że wyglądam koszmarnie, stojąc boso, w cienkiej koszuli szpitalnej i wyświechtanym szlafroku, ale to Jase jest tym, który się wyróżnia, ubrany w czarną skórzana kurtkę i ciemne jeansowe spodnie, z czarnym kaskiem pod pachą. Kilku pacjentów w strojach podobnych do mojego, hasa w pobliżu, niektórzy są na wózkach. Większość z nich to palacze, chętni na zażycie odrobiny nikotyny zanim wrócą do pokoi szpitalnych i zaczną wpatrywać się w beżowe sufity i ściany. Patrzę tęsknie na nich, żałując, że nie jestem palaczem, bo wtedy przynajmniej miałabym wymówkę, dlaczego tutaj jestem. -Wyszłam tylko na kilka minut – kłamię, mrużąc oczy przed silnym słońcem. Jase parska, z powrotem nasuwając okulary na twarz. -Kłamczucha. Nie odszedłem rano. Widziałem jak idziesz do tego pieprzonego studia tatuaży Venice. – chwilę zajmuje mi zebranie szczęki z chodnika, zanim odpowiadam. Wreszcie, bardzo, bardzo chora bełkotam: - Śledziłeś mnie? Zamyka dłoń wokół mojego ramienia, ściska je mocno i ciągnie mnie za sobą. -Gdzie idziemy? – pytam, panika bulgota w moim gardle. Cholera jasna. Śledził mnie, i to było cholernie oczywiste. Tracę formę przez to, że jestem zbyt pewna siebie. -Zamknij się – dalej mnie ciągnie za sobą, podczas gdy ja panikuję. Próbuję się wyrwać, z jego żelaznego uścisku. – Jase – mówię, odsuwając się. Nie odpowiada, po prostu ciągnie mnie dalej. – Jason! – Nic. Robię jedyną rzecz, która przychodzi mi do głowy. Siadam, po środku chodnika, odmawiając ruszenia się. Jase rozgląda się po przechodniach, prawdopodobnie próbując zdecydować, czy kogoś by obeszło, że postrzeli mnie tu i zostawi bym się wykrwawiła. -Wstawaj – syczy. -Nie – mówię. – Nie dopóki mi nie powiesz, gdzie idziemy. Wzdycha niecierpliwie. – Zabieram cię do mojego mieszkania – mówi przez zaciśnięte zęby. – Nie, żebym cię tam chciał, ale rozkazy są rozkazami. Moje serce opada. – Jakie rozkazy? Wyciąga dłonie. – A jak myślisz, Sammi? Przynajmniej nadal nazywa mnie Sammi. To mała ulga. -Zamierzasz zrobić mi krzywdę? – pytam, cicho na tyle, by tylko on mnie usłyszał.

Niepokój zarysował się na jego twarzy, gdy zdjął okulary, patrząc na mnie ze zmartwieniem. – Co? -No, zrobisz mi krzywdę? -Nie – mówi pewnie – Nikt cię nie zrani. Prawdopodobnie nazwę cię idiotką za to, co zrobiłaś z moim bratem, ale nie, nie zranię cię. Podaje mi dłoń, a ja waham się przez chwilę, zanim ją przyjmuję. Podnosi mnie na nogi, nadal spoglądając na mnie z zaciekawieniem. – Matko, ktoś naprawdę wyciął ci niezły numer, co? Nawet nie masz pojęcia. -Coś w tym stylu – mówię słabo. -Cóż, jesteś teraz po uszy w gównie. Jeśli mój ojciec dowie się, że to ty przyniosłaś koke na imprezę, zabije cię. -To nie byłam ja – mówię słabo. Kurwa! Myśli, że to byłam ja? -Co za różnica – mówi, gdy wychodzimy zza rogu szpitala i kierujemy się do jego motocyklu, zaparkowanego na parkingu dla karetek. Nieźle. Podaje mi kask. – Załóż to. -Co? Jase wygląda na zniecierpliwionego i zmęczonego. – Załóż ten cholerny kask. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję jest twoja czaszka roztrzaskana na autostradzie, ponieważ nie chciałaś założyć kasku. Przyglądam się jego motocyklowi. – A co z tobą? – pytam, przyjmując kask i zakładając go na głowę. Nie ruszam się, gdy Jase zapina pasek pod moim podbródkiem, a jego ciepłe palce dotykając mojej zimnej szyi. -Dam sobie radę – mówi szorstko. Cofa się o krok i obserwuje mnie ostrożnie. – Wiesz, Chad miał rację. Moje serce pomija uderzenie, albo przynajmniej ja mam takie wrażenie. – Co? – burczę. -Twój akcent jest do bani. Z tym, przerzuca nogę przez motocykl i czarnym butem składa podpórkę. -Samantha – mówi szorstko. -Co? – szepczę.

-Wsiadaj na ten pieprzony motocykl. Stoję tam, zamarznięta, moje stopy przytwierdzone są do chodnika. Z jakiegoś dziwnego powodu, wreszcie zastanawiam się gdzie jest mój gorset. Mój gorset i czarne lakierowane obcasy. Pewnie w szpitalnym koszu na śmieci. -Sammi – mówi, mocniej. – Wsiadaj. Na. Motocykl. Teraz. Rozglądam się dookoła, decydując, że nie mam wyboru. Pójście z Jase’m jest bezpieczniejsze niż ucieczka i posiadanie na karku kogoś takiego jak Dornan i jego synowie. Z Jasem mogę sobie poradzić. Podchodzę do motocykla i unoszę ciężką, zmęczoną nogę. Dzięki bogu za szlafrok Elliota, inaczej świeciłabym swoimi kobiecymi częściami ciała, podczas wsiadania. Poruszam się tak, że teraz moja miednica przylega do pokrytych skórą pleców Jase’a i owijam ramiona wokół jego talii. Przez ramię patrzy na mnie, zanim uruchamia silnik. -Trzymaj się – rozkazuje ponad ogłuszającym hałasem. Nie jest delikatny, jedzie gwałtownie i szybko przezmiasto. Część mnie myśli, że próbuje mnie zrzucić. Druga część, ta mniejsza, martwi się, że wkrótce dowie się kim naprawdę jestem. Przywieram do niego mocniej, cały czas zastanawiając się czy nie lepiej się go puścić i skończyć to teraz, zanim dowie się, jaką osobą się stałam. Zanim dostanie szansę, aby mnie znienawidzić, bardziej niż teraz.

Cztery W trakcie krótkiej podróży do mieszkania Jase’a, szukam w głowie wiarygodnego wyjaśnienia. Przyzwoity powód dla którego opuściłam szpital. Ale dostaję, wielką pustkę. Kiedy docieramy na miejsce, czeka aż zsiądę z motoru, zanim stawia podpórkę i sam zsiada. Wyrywając klucze ze stacyjki, dłonią popycha mnie do przodu. Po schodach do góry i do jego mieszkania. Obserwuję miejsce, które się przede mną pojawia, a w którego skład wchodzi kuchnia i salon z balkonem. Patrzę w dół na swoje bose stopy i gównianą koszulkę, wreszcie wstydząc się tego, że jak wyglądam. -Najpierw prysznic – mówi Jase, wskazując na łazienkę. – Potem pogadamy. Potakuję. -Śpiesz się – dodaje. Spłukuję resztki krwi i drobne cząstki kokainy ze skóry, głównie z szyi i klatki piersiowej, zanim wyłączam wodę. Spokojny, pusty ból wewnątrz mnie zmienił się w panikę, trzepoczącą się w klatce piersiowej i wywołującej u mnie wymioty. Jest podejrzliwy. Ile czasu minie zanim się zorientuje? Ile czasu minie zanim mnie rozgryzie? Nie zastanawiam się nad tym. Jase wpada do łazienki ze stosem ubrań w dłoniach. -Hej! – protestuję, chwytając ręcznik i przyciskając go do piersi. Jase parska, ostatnio zbyt często mu się zdarza to robić. Życie go pokonało. Ja go pokonałam. Od długiego czasu nie wiedziałam na jego twarzy uśmiechu. -Teraz jesteś skromna? Pyta rzucając ubrania na ladę. – Zeszłej nocy ci je wziąłem. Wracałem, żeby ci je dać, kiedy ty zdecydowałaś się zobaczyć ze swoim przyjacielem. Przeszukuje jego oczy, próbując odgadnąć jak wiele wie. Jak wiele podejrzewa. -Dzięki – mówię słabo. Robi krok w przód, zmuszając mnie bym się cofała, aż mój tyłek uderza o zimne płytki ściany za mną. -Co słychać u Elliota? – warczy, świadomie próbując mnie torturować. Podskakuję, kiedy słyszę to imię. O boże. Nie odpowiadam. Co mogłabym powiedzieć? -Jesteś dzisiaj cicha, Sammi – mówi, głaszcząc kostkami dłoni mój policzek, nadal mokry po prysznicu. – Skończyły ci się kłamstwa?

Drżę, przełykając z trudem. W tej chwili, przypomina mi Dornana, i to prawie zbyt wiele do zniesienia. -On jest twoim chłopakiem? Twoim dilerem? Czym? Nadal nie odpowiadam. -To dlatego do niego poszłaś? Sypiasz z nim? Kręcę głową. Nie. Ale sypiałaś. Wiem to. Nie odpowiadam na to. Podskakuję, gdy uderza pięścią w ścianę obok mojej głowy, efektownie chwytając mnie w pułapkę swoich ramion. -Sammi! – Krzyczy. – Czy to w ogóle twoje prawdziwe imię? -Tak – mówię słabo. -Spójrz na mnie – rozkazuje. Natychmiast spotykam jego wzrok, ciężka łza wypływa z mojego oka i ląduje na policzku. -Jase? – Mówię cicho. -Tak, Samantha? -Straszysz mnie -Cóż – mówi gorzko. – Mój ojciec dźgnął cię w nogę i zostawił, byś wykrwawiła się na śmierć. Mój brat próbował dostać się do twoich majtek, kiedy przedawkowałaś kokainę, a ty boisz się mnie? Patrzę na niego, wdzięczna, że moje łzy przestały już płynąć. Jest mi zimno, stoję tutaj nie mając na sobie niż, prócz ręcznika przyciśniętego do piersi i zimnych kafelków pod plecami. Pierwszy zrywa kontakt wzrokowy, odwracając się gwałtownie i kierując w stronę dzrwi. – Ubierz się – mówi, dźgając palcem stos ubrań leżących na blacie. ** Godzinę później, siedzę na krześle na dachu siedziby klubu, słońce przygrzewa w moją zmęczoną głowę. Patrzę na strój, który Jase wybrał dla mnie – różową koszulkę, która powiewa z przodu i czarną spódnicę. Nie miałam serca mówić mu, że koszulka jest górą od piżamy. Może wyglądają na przypadkowo lub losowo wybrane, ale im więcej patrzę na dziewczyny siedzące obok mnie, tym bardziej jestem pewna, że wybrał ten strój specjalnie. Sprawia on, że wyglądam młodo, niewinnie i tak, na co dzień, w porównaniu do Betty i Veronici, które mają ostry makijaż, za dużo eyelinera, malusieńkie koszulki i obcisłe czarne spodenki.

Betty i Veronica – dziewczyny z imprezy Maxiego, których imion nie pamiętałam – wyglądają wyzywająco, ale jednocześnie są przerażone, przypięte do swoim krzeseł przez Jazza i Donny’ego, którzy sa naszymi strażnikami. Dornan stoi na skraju dachu, patrząc na wybrzeże Venice, z bronią wetkniętą za plecami w spodnie. Stoi tam od piętnastu minut i wiem, że robi to celowo. Chce żebyśmy się bały. Chce zobaczyć, kto załamie się pierwszy. W tej chwili uświadamiam sobie, że Jase przed przyjściem tutaj, nie dostał żadnego rozkazu na przyprowadzenie mnie do tego miejsca. Oni sami czekali aż przybędę, a sposób w jaki dziewczyny były zostawione i spocone mówi mi, że byli tutaj o wiele dłużej niż piętnaście minut. Zastanawiam się czy ktokolwiek zgłosił ich zaginięcie. Czy tak jak ja nie mają nikogo, kto by za nimi tęsknił? Próbuje wstać, myśląc, że jeśli zaoferuję Dornanowi kondolencje zachowam się odpowiednio. To prawdziwa dziewczyna by zrobiła, prawda? Ale nie jestem zaskoczona, kiedy wielka dłoń pojawia się na moim ramieniu, sadzając mnie z powrotem na tyłku. -Suko, pozwoliłem ci się ruszyć? – pyta Jazz, stając za mną. Czuję coś zimnego przyciśniętego do mojej szyi. Lufa pistoletu pod moim podbródkiem, zmusza mnie do uniesienia głowy. Zaciskam zęby, nie poruszając się ani o cal. Jase, który stoi przede mną, patrzy na brata, ale nic nie mówi. Świetnie. Dornan odwraca się, jego twarz jest maską furii i bólu. Nie mogę nic na to poradzić, zasysam powietrze, moje oczy przesuwają się miedzy Dornanem, Jasem, dziewczynami i śladami krwi pod moimi stopami, których żadne czyszczenie nie będzie w stanie usunąć. Nie chcę więcej krwi, rozlanej z powodu moich głupich błędów, dlatego w tej właśnie chwili decyduję, że nie ważne, co się stanie, te dziewczyny nie wezmą na siebie winy za śmierć Maxiego. Nawet, jeśli podłożyłam do ich torebek kokainę.

Pięć Zbliża się Dornan, jego oczy najpierw wędrują po mnie, zanim przenoszą się na dziewczyny. Gniew promieniuje ze wszystkich porów jego ciała i mogę sobie tylko wyobrazić, co będzie potem, zakładając, że zejdę z tego dachu bez kulki między oczami. Opiera się o balustradę budynku – tą samą, na której z Jasem przesiedzieliśmy tyle godzin, podczas oglądania wody pod nami – i wyciąga paczkę papierosów z kieszeni. Cóż. Przesuwa się przeze mnie satysfakcja, gdy uświadamiam sobie, że znowu zaczął palić. Rzucił, kiedy byłam małą dziewczynką, przynajmniej dwanaście lat temu. Frajer. Zapala go i zaciąga się, zanim robi krok do przodu i wydmuchuje dym w twarz brunetki. Ona kaszle, odwracając głowę i mrugając gwałtownie w chmurze dymu. Mimo, że jestem przerażona, jednocześnie jestem również super świadoma tego, co wokół mnie się dzieje. Dłoń wbijająca się w moje ramię, sposób w jaki gniew wypełnia Dornana – prawie połyskuje surowym blaskiem – drobne dreszcze widoczne są na jego skórze. Próżność prostuje jego szyję, drgającą wściekle, a ja walczę z pragnieniem ucieczki. Nie okaż mu słabości. -Już sobie przypomniałaś? – pyta ją Dornan, jego głos jest niski i naciskający. Dziewczyna dławi się szlochem i przeczy głową, nie. On zaśmiewa się, ale w tym dźwięku nie ma humoru. Przesuwając się do drugiej dziewczyny, wyciąga papierosa z ust i przyciska palący się koniec do nagiej skóry jej odsłoniętego kolana. Podskakuje, płacząc i próbując odchylić się w krzesełku, jedynie po to by silne ramiona chwyciły ją i usadziły na miejscu. Patrzę na Donny’ego w odpowiedzi otrzymuję usta wykrzywione w uśmiechu. -A co z tobą, blondyneczko? – Dornan warczy. – Gdzie zdobyłaś kokainę, która zabiła mojego syna? Co? Nie odpowiada, tylko szlocha, co sprawia, że twarz Dornana czerwienieje. -Kto kurwa zabił mojego syna!? – ryczy, tak głośno ze rani moje uszy i słyszę grzechotanie w piersi. Szarpie dziewczyną dodatkowo, uścisk jego rąk na jej ramionach wydaje się znajomy i bolesny. Ona zaczyna płakać. – Nie wiem – mówi, wskazując na mnie. – Ona dała mi pigułkę i nie pamiętam niczego innego.

Świetnie. Każda para oczu na dachu wędruje na mnie, uścisk na moich ramionach staje się tak mocny, że czuję się jakby ostrze miało mnie zaraz przeciąć na pół. -Sammi? – Dornan pyta szorstko. – Dałaś tym dziwkom pigułki? Potakuję, robiąc najbardziej niewinne oczy. – Maxi miał ich całą torbę. Nie znaleźliście reszty? Dornan przechyla głowę na bok, jego oczy są przekrwione i dzikie. – Nie – szepcze. – Znaleźliśmy wiązkę marnej kokainy w ich torebkach – wskazuje na dziewczyny, które trzęsą się na swoich krzesłach – i jeśli wkrótce nie odpowiedzą mi, gdzie ją zdobyły – spogląda na każdą z nich z dramatyczną pauzą – wtedy pójdę po swojego shotguna i odstrzelę im głowy. -To była kokaina Maxi’ego – wtrącam się. Dornan odwraca głowę w moja stronę, a dziewczyny odczuwają ulgę. -Dlaczego kurwa mój syn miałby mieć kokainę od innego dostawcy? Dilujemy dokładnie z jedną osobą, i nasze dostawy zawsze były czyste. Wzruszam ramionami. – Myślę, że miał problem. Myślę, że miał ich dużo. Zawsze był taki dziwny, prawda? Dornan dyszy, patrząc na Jase’a i innych braci. -Chłopcy? Donny ściska moje ramiona z całych sił, powodując, że czuję podwójny ból. –On nie miał żadnego problemy. – Warczy. Dornan wyciąga broń zza paska i wcelowuje ją w moje czoło. -Powiedział mi, od kogo ją dostał. – Mówię desperacko. Dornan, wzrusza ramionami, jakby mówił, tak? Od kogo? Pochyla się bliżej, a ja odzywam się tak by tylko on mnie usłyszał. -Powiedział, że Ricardo dał mu to, jako próbkę. Powiedział, że jeżeli będzie naprawdę dobra, pogada z tobą, żebyście zmienili głównego dostawcę. Rozpoznanie błyszczy w jego oczach, i coś jeszcze, coś niebezpiecznego. Choć wiem, że to fizycznie niemożliwe, przysięgam, że widzę pomarańczowe płomienie błyszczące w jego źrenicach, zanim znów stają się czarne. -Gówno prawda – mówi głośno Jazz. Podskakuję. Chociaż szeptałam, widocznie był na tyle blisko by to usłyszeć. -On nigdy nie zawierałby umów z Kolumbijczykami – parska Jazz. – Zna historię. -To wszystko, co mi powiedział, syczę, obserwując uważnie Dornana. – Przysięgam.