ROZDZIAŁ 10 cz.I
Claire nie była do końca pewna czy policja naprawdę przyjechała w
sprawie Shanea, ale jeśli tak, pozostanie tam na widoku nie było
najlepszym pomysłem. Kupiła (pomimo jego protestów) bluzę z kapturem
MIT dla Shanea w jednym ze sklepów z pamiątkami, a on założył ją z
westchnieniem dezaprobaty. Założyła mu na głowę kaptur. „Zaufaj mi,”
powiedziała. „Naprawdę nie powinieneś się teraz wyróżniać. Ci policjanci
nie pozwolą Ci zadzwonić do Założycielki; to poważni goście. I nie
zapominaj, moje mieszkanie też jest teraz sceną z kryminału. Jeśli
połączyli mnie z Tobą i odnaleźli twoją torbę z bronią to jeszcze gorzej.”
„Okej,” odpowiedział. „Rozumiem twój punkt widzenia. Więc gdzie
idziemy? Masz jakiś znajomych, którzy nie mają nic przeciwko ukrywaniu
poszukiwanych zbiegów? Bo zazwyczaj zajmuje to więcej niż kilka dni, by
takich znaleźć.”
Shane miał rację, a ona nie wiedziała co odpowiedzieć, ale to się nie
liczyło. Wyciągnął swoją komórkę i coś sprawdził. Nacisnął kilka klawiszy i
przyłożył telefon do ucha.
„Do kogo dzwonisz?” zapytała.
„Pete,” odpowiedział. „Koleś szwenda się z wampirzą laską i jest tak
jakby aniołem stróżem. Pewnie jest dobry w utrzymywaniu cudzych
tajemnic.”
„Myślisz, że wie o Jesse?”
„Taa, na pewno. Czekaj...” Shane odwrócił się od niej, skupiając się na
głosie w telefonie. „Hej, człowieku, tu Shane – ta, wiem o glinach.
Nawiasem mówiąc, potrzebuję miejsca, gdzie mógłbym na trochę zejść z
widoku. Masz jakieś pomysły?” Przez kilka sekund słuchał, a potem pokazał
Claire piszący gest, więc dała mu długopis i kartkę. Shane coś zapisał i
podał jej z powrotem. To był jakiś adres. „Mam. Wiszę Ci przysługę Pete.
Ogromną.”
Rozłączył się i schował telefon do kieszeni bluzy. Claire trzymała
kartkę z adresem. „Gdzie nas wysyła?”
„Do swojego domu,” powiedział Shane. „To niedaleko.” Zaoferował jej
ramię, które przyjęła i skierowali się na południe, wzdłuż ulicy. Zabawne,
że to było tak... znajome, po prostu kolejna ulicy w innym mieście, ale oni
wciąż byli razem i dlatego czuła się jak w domu. Nawet wiedząc to, co
wiedziała – zaginięcie Liz, policja szukająca Shanea – czuła dziwny spokój.
Cokolwiek miało się stać, mieli się z tym zmierzyć wspólnie.
Shane skrzywił się i puścił ją, by móc potrzeć swoją rękę. „To nic,”
powiedział zanim zdążyła zapytać. „Boli jak cholera i piecze. Nigdy nie
miałem na nic uczulenia, ale może to coś w tym stylu. Może jestem po
prostu uczulony na gorące, mądre studentki.”
„Ha ha,” powiedziała i zażądała drugiego ramienia. „Może po prostu
jesteś uczulony na ciągłe bycie w opałach.”
„Niee, jestem na to kompletnie odporny. Mam to w genach.” Shane
sprawdził kartkę, potem mapę na telefonie i wskazał na ulicę. „Jedna
przecznica dalej, potem w prawo. Jego mieszkanie będzie po lewej.”
Nie było ani śladu policji, przynajmniej dopóki nie doszli do końca i
nareszcie znaleźli dobry adres. To był przysadzisty ceglany budynek,
wydający się na jeszcze niższy, bo sąsiadujący z bardzo wysokimi,
eleganckimi domami z jednej strony i dla Claire wyglądał bardziej jak
szopa niż dom. Frontowe drzwi miały wyblakły zielony kolor, były ze
zwykłego prostego drewna i nie miały żadnych wzorów. Po tej stronie nie
widziała też żadnych okien.
„Jest w domu?”
„Nie, ale powiedział jak mamy wejść.” Shane podszedł bliżej, policzył
cegły i jedną z nich wyciągnął. Za nią znalazł klucz i użył go do otwarcia
drzwi. „Jestem za Tobą.”
„Nie, serio, Ty wejdź pierwszy. Ja prawie nie znam tego kolesia. Co
jeśli współpracuje z tymi, którzy zabrali Liz?”
„Pete?” Shane potrząsnął głową, ewidentnie twierdząc, że całe te
podejrzenia go śmieszą, choć Claire uważała je za całkiem sensowne.
„Nigdy w życiu. Ale okej. Będę Cię osłaniał.”
Uderzyła go w ramię. „Nie potrzebuję Twojej ochrony.”
„Więc dlaczego mam wejść pierwszy?”
„Żebyś mógł wziąć na siebie pierwszy cios?”
„Więc jestem przynętą? Auć. Byłaś o wiele za długo w Morganville
dziewczyno.” Ale wyszczerzył zęby, kiedy to powiedział i wszedł pierwszy,
uważny i gotowy na wszystko. Weszła za nim i zamknęła drzwi – zawsze,
jeśli tylko możesz zmniejszaj szanse na to, że wróg zakradnie się za
Ciebie – i je zakluczyła. „Pete? Jest ktoś w domu?” Potrząsnął głową kiedy
dalej trwała cisza. „Mówił, że nie ma żadnych współlokatorów. Myślę, że
wszystko w porządku.”
Przeszli przez krótki i wąski korytarz do większego pokoju, który
wydawał się być jak cały dom. Był zastawiony pewnego rodzaju
przenośnymi szafkami na kółkach w strefie sypialnianej, obok starannie
posłanego łóżka (Pete, pomyślała Claire, był o wiele lepszą gospodynią
domową, niż Shane kiedykolwiek); czysty mały indeks kuchenny, ze stołem
dla dwóch osób i mała przestrzeń dzienna z kanapą i telewizorem.
Niewiele więcej, poza książkami. Pete miał ich zdumiewającą kolekcję,
wszystkie poukładane były na półkach na ścianie. Shane zagwizdał, kiedy
rozejrzał się wokół i potrząsnął głową. „Okej, myślałem, że znam Petea, ale
w najlepszym razie uważałem go za kogoś kto może czytać gazety,”
powiedział. „i to tylko Sports Illustrated (taka gazeta – przyp.tłum.).
Myślisz, że przeczytał je wszystkie?”
„Ja bym przeczytała,” powiedziała Claire. Nieczęsto była zazdrosna,
ale jakimś cudem, to małe, schludne, czyste mieszkanko zdawało się być
dla niej idealne. Jedynym pomieszczeniem, które miało wszystkie ściany
była łazienka, umieszczona w rogu – toaleta, zlew, szafka, kafelki i
prysznic w rogu. Zajrzała do środka, czując się jak intruz i w tym samym
czasie, jakby zwiedzała czyjeś życie. Podobało jej się. Pete zdawał się być
uporządkowanym, spokojnym, interesującym typem mężczyzny.
„Zamierzam go za to opieprzyć,” powiedział Shane, rozglądając się
wokoło. „Mieszka sam i ścieli łóżko? Kto tak robi?”
„Ludzie, którzy lubią porządek?”
„To nie jest normalne.” Shane odwrócił się w jej stronę, kiedy
podeszła. Światło sączące się przez okna oświetlało jego twarz na tyle, że
mogła zobaczyć siniaki – wyglądały teraz spektakularnie, ale pewnie nie
bolały już tak jak wcześniej. Wyglądał na trochę zmęczonego, pomyślała i
mimo że starał się tego nie okazywać, też na trochę zmartwionego.
Wiedział jak samotni tutaj byli, z dala od domu. I jak zagrożeni. No i,
pewnie brakowało mu jego broni.
„Więc,” powiedział. „Jesteśmy.”
„Tak. Jesteśmy tutaj.” Nie powiedziała już nic więcej, a on wciąż
uważnie ją obserwował, jakby nie był już dłużej pewny, co ona myśli.
Podeszła krok bliżej, kolejny, aż w końcu spojrzała mu prosto w twarz.
Jego brązowe oczy były do połowy przymknięte, a ona znała to
spojrzenie... pożądanie.
„Claire – jesteśmy w tym samym miejscu, ale... czy jesteśmy razem?”
To było odważne pytanie. Większość ludzi by go nie zadała, pomyślała
Claire; byłoby łatwiej po prostu udawać, upiększać. Ale to był Shane. I nie
skrzywił się, gdy powiedziała, „Ja chcę być. A Ty?”
„Mogę z pewnością stwierdzić, że niczego w moim życiu nie pragnę
bardziej.” powiedział. „Pytanie brzmi, czy Ty też tego chcesz. Oba
magnesy muszą się przyciągać.”
„Przeciwne pola,” zgodziła się i pokonała ostatni dzielący ich krok.
Jego ramiona powoli się wokół niej owinęły... nie tak jak wcześniej na ulicy,
pełne pewności i siły, ale ostrożne. Chciał zobaczyć jak zareaguje.
„Moglibyśmy cały dzień rozmawiać o polach i przyciąganiu, efekcie
kręcącej szklanki i wszystkim, albo mogłabym coś z tym zrobić.”
Stanęła na palcach i go pocałowała. W momencie kiedy ich usta się
spotkały, poczuła jak jego mięśnie się rozluźniają i niemalże mogła
zobaczyć, jak ulga emanuje z jego ciała. I śmiech, który wibrował
pomiędzy ich ustami. „Uwielbiam kiedy mówisz o tej seksownej fizyce,”
powiedział i wtedy jego mięśnie znów się napięły, ale w dobry sposób,
ponieważ podniósł ją i zaniósł na ładnie pościelone łóżko Petea, które
zaskrzypiało w proteście. Claire wydała z siebie odgłos zdziwienia i
przyciągnęła go do siebie, znowu go całując, mocno, słodko, z ciepłem,
które nigdy nie parzyło, lecz delikatnie rozgrzewało. To nie tak, że
zapomniała jak wspaniałe to było, ale zdaje się, że podświadomie ukryła te
wspomnienia, by nie cierpieć z tęsknoty, a teraz to wszystko wróciło do
niej ze zdwojoną siłą. Jego wielkie dłonie trzymały jej ramiona, potem
prześlizgnęły się na twarz; zadrżał gdy podciągnęła do góry jego bluzę i T-
shirt i z powrotem się do niej zbliżył. Westchnął kiedy jej ręce błądziły po
jego brzuchu i klatce piersiowej. Jego skóra była cudowna – miękka i
ciepła, jak satyna. Zaczepił palec o kołnierzyk jej bluzki w miejscu gdzie
zaczynały się guziki i kiedy się podniosła, powiedział, „Masz coś przeciwko
temu, żebym Ci pomógł? Bo myślę, że muszę zobaczyć co masz pod
spodem.”
Uśmiechnęła się i odsunęła jego rękę, po czym odpięła pierwszy
guziczek. „Już. Co Ty na to?” zapytała.
„Myślę, że zadowoli mnie jakieś – ile masz guzików? Sześć więcej.”
Przygryzła mu delikatnie dolną wargę. „Tylko jeśli Ty zdejmiesz
koszulkę.”
Usiadł tak szybko, jakby został wystrzelony z katapulty, a bluzę i
koszulkę ściągnął w takim tempie, że bała się, że naciągnął sobie jakiś
mięsień. O Matko, był uroczy; nawet z tymi siniakami, które sprawiały, że
coś kuło ją w środku, był tak niesamowicie wspaniały. Nie mogła przez to
złapać oddechu. Kiedy oparł się z powrotem o poduszki, zobaczyła to
światełko w jego oczach.
„Twoja kolej,” powiedział i założył ręce za głowę. „sześć guzików.”
„Pięć?”
„Tylko jeśli chcesz mieć jeden guzik mniej.”
Uśmiechnęła się i zaczęła rozpinać koszulę. Pojedynczo, powoli,
obserwując ogień w jego oczach, czując drżenie jego ciała leżącego pod
nią, nawet jeśli wydawał się być całkiem zrelaksowany.
Chłodne powietrze owiało jej ramiona, kiedy w końcu zdjęła koszulę.
„Ładnie.” powiedział. Jego głos brzmiał teraz inaczej, niżej i bardziej
szorstko. „Przypuszczam, że muszę sprawdzić, czy ten stanik ma pasujące
do kompletu majteczki.”
Miał.
Żadne z nich nie wytrzymało długo.
Leżąc tutaj, w ramionach Shanea, było jej ciepło i sennie; nie mogła
zrozumieć jak mogła od niego odejść. Od tego. Miała wiele rozmów o
seksie z bardziej doświadczoną Eve, o dobrych i złych stronach. Złe,
według Eve, mogło być, kiedy chłopak traktował dziewczynę jak lalkę i
martwił się tylko o własne potrzeby. Taki związek prowadził donikąd.
Shane ani trochę taki nie był. Oni byli naprawdę razem,
współpracowali, a on sprawiał, że czuła się radosna, zaspokojona i bardzo,
ale to bardzo spokojna. Mieli wiele powodów do zmartwień, ale nie tutaj.
Nie między nimi. Wydała z siebie senny dźwięk zadowolenia i przysunęła
się do niego bliżej; jego ramiona owinięte były wokół jej talii, a ponadto
zbudował za jej plecami solidną, ciepłą ścianę z koca. W pewnym momencie
wieczorem, zdecydowali się czymś zakryć, co pewnie było dobrym
pomysłem, zważywszy na to, że ich ciuchy porozrzucane były gdzieś po
podłodze.
Shane pocałował ją w kark, wydając z siebie westchnienie pełne
zadowolenia. „Tęskniłem za Tobą,” wyszeptał.
Leciutko zadrżała. „Domyśliłam się. Pierwszy raz był trochę zbyt
szybki.”
Jęknął. „Wykańczasz mnie.”
„Tylko troszeczkę. Drugi był o wiele lepszy.”
Polizał jej ucho, co wywołało u niej mały pisk protestu, a potem
odwróciła się twarzą do niego. Oparł się na łokciu, patrząc na nią z góry.
Jego włosy były w nieładzie i przesunęła grzywkę z jego oczu. „Kocham
Cię.”
„Wiem.” Wziął jej rękę w swoją i pocałował jej palce; jego usta były
ciepłe, delikatne i wilgotne na jej skórze. „I Cię zawiodłem. Wiem to. Nie
twierdzę, że nie popełniam błędów, bo to robię. Ale obiecuję, że nie
popełnię tego po raz drugi.”
„Wystarczająco sprawiedliwe,” powiedziała. „Też popełniam sporo
błędów, przecież wiesz.”
„Masz na myśli te związane z byciem ze mną?”
Potrząsnęła głową i go pocałowała. Tym razem był to delikatny, leniwy
pocałunek, pełen radości i słodyczy. „Chciałabym, żeby zawsze mogło tak
być. Tylko... to. Przez cały czas.”
„Życie tak nie wygląda, wiesz o tym dobrze.”
„Co jeśli tak by wyglądało?”
„Żylibyśmy w kartonie i umierali z głodu?”
„Wow, naprawdę wiesz jak popsuć nastrój, no nie?”
„To dar.” palce Shanea gładziły ją po plecach, rysując jakieś wzorki.
„Pewnie powinniśmy wstać i zrobić jakąś kolację. No i, pewnie powinniśmy
też wyprać pościel zanim wróci Pete. Takie trochę dobre wychowanie.”
„Jestem zdumiona, że o tym pomyślałeś.”
„Zachowuję się jak najlepiej umiem.”
„Hmmm, mogłabym się z tym nie zgodzić. Och...” Gwałtownie
wciągnęła powietrze, ponieważ postanowił udowodnić jej swoją rację.
Całował jej ramię, potem szyję, potem usta, a potem leniwy spokój znowu
przerodził się w coś intensywnego. Tym razem jednak byli naprawdę
wykończeni i zajęło im to jakieś kolejne pół godziny sennego mruczenia, by
Claire w końcu zdołała nakłonić go do wstania, ubrania się i pomocy w
zdjęciu pościeli i powłoczek na poduszki z łóżka. Pete miał jedną z tych
małych pralek/suszarek w rogu, więc załadowała wszystko, wsypała
proszek, a potem wzięła prysznic i pozostawiła włosy mokre; po niej do
łazienki poszedł Shane. Nie było tam miejsca dla dwóch osób, co pewnie
wyszło im na dobre, biorąc pod uwagę to jak bardzo była obolała. Obolała w
dobry sposób, ale wciąż.
Oboje byli ubrani, dopiero co, kiedy drzwi zadrżały, zamek się
obrócił i Pete wszedł do swojego domu. Zasunął za sobą zamek i zatrzymał
się na końcu korytarza. Claire i Shane siedzieli grzecznie na kanapie;
czytała jedną z książek Petea, powieść sci-fi Isaaca Asimova, którą już
wcześniej chciała przeczytać, a Shane skakał po kanałach na telewizorze.
Pete powiedział „Czemu na moim łóżku nie ma pościeli?”
„Po prostu staraliśmy się Ci pomóc, trochę posprzątać,” odpowiedział
słodko Shane. „Ej koleś. Dzięki za pozwolenie nam tu zostać na jakiś czas.”
„Jeśli przez jakiś czas rozumiesz do rana, to tak, nie ma za co. Masz
poważne tarapaty człowieku. Nie mam na myśli tylko policji. Przerażające
ciemno ubrane typy, Claire wiesz o kim mówię. Już ich widziałaś. Szukali
Ciebie i teraz też Shanea. W cokolwiek jesteście zamieszani, macie
przerąbane. A co do mojego łózka, czy wy -?”
„Spójrz na to z innej strony, zrobiliśmy Ci pranie,” powiedział Shane.
„Jeśli zrobilibyśmy to na kanapie...”
„To dlatego nie znoszę mieć gości.” powiedział Pete. „Więc, pizza
pasuje?”
Oboje pokiwali głowami. Claire powiedziała, „Przykro mi z powodu
łóżka Pete. Dzięki.”
„Tylko się zgrywam. Cholera, to najlepsza rzecz, jaką to łóżko
przeżyło w ciągu ostatnich kilku lat. Jeśli chcesz się dowiedzieć czy
miałem jakieś wieści od Jesse, to nie, nie miałem. Nie przyszła na swoją
zmianę, co nieźle wnerwiło Micka, uwierz mi; już był wystarczająco
zestresowany przez Ciebie i Twoją dużą torbę zabawnych i nielegalnych
rzeczy, które przechowywałeś w jego budynku, Shane. Dlaczego, do
cholery, mi o tym nie powiedziałeś?”
„Co byś zrobił?”
„Powiedział Mickowi.”
„To dlatego Ci nie powiedziałem. Spójrz, człowieku, to nie tak, że
jestem jakiś maniakiem broni; wszystko co wziąłem ma chronić mnie i
Claire przed tym co już wiesz, że tu jest.”
Pete nie był głupi, jego oczy zwęziły się i ściemniały kiedy sięgał po
telefon. „Jesse nie jest tu problemem.”
„Jesse to wampir. Czy jest czy nie jest problemem, udowodniła nam,
że inni również mogą tu być i nie są tak dobrze wychowani jak ona.
Kumplujesz się z nią... wiesz jak bardzo może być groźna, prawda?”
„Jest jedną z najmniej niebezpiecznych ludzi jakich znam, bo
zawsze robi to co zamierza. Nigdy nie traci kontroli. Czego nie mogę
powiedzieć o większości ludzi.” Podniósł palec, żeby przerwać rozmowę i
zamówić pizzę. Nie zapytał jaką chcieli, co jednak według Claire było dość
sprawiedliwe; już nadużyli nieco jego gościnności, choć pewnie niczego
innego się po nich nie spodziewał. Kiedy się rozłączył, wrócił od razu do
tematu. „Przysięgam na Boga, jeśli wy dwoje wplączecie ją w jakieś
prawdziwe kłopoty, to to twoje pobicie zeszłej nocy będzie niczym w
porównaniu ze mną, a potem będę używał Twojej czaszki jako krążka
hokejowego.”
Shane zastanawiał się nad jego słowami przez chwilę. Claire mogła
stwierdzić, że bierze słowa Petea serio, nawet mimo różnicy w ich
wzroście. Jakiekolwiek umiejętności bokserskie miał Pete, Shane musiał je
widzieć i respektować. „Zrozumiałem.” powiedział. „Ale nie sądzę, żeby coś
z tego było winą Claire. Wydaje się, że Jesse i Dr Anderson są
zamieszane w jakieś rządowe sprawy. Gliniarze. Nie mam pojęcia. Nie
złamałem żadnego prawa.”
„Ona złamała.” Pete powiedział i kiwnął w stronę Claire. „Mówią, że
mogłaś zabić swoją współlokatorkę. I że Shane mógł Ci pomagać. I, przy
okazji, Twoja kolekcja broni nie sprawiła, że wyglądasz na mniej winnego.”
„Nikogo nie zabiłam.” powiedziała Claire. „Liz została porwana. Shane
ich widział. A Jesse stara się namierzyć ich samochód. Zobacz, Shane ma
zdjęcia.”
Shane pokazał mu zdjęcia, a on dokładnie się przyjrzał. Przynajmniej
wydawał się im wierzyć; oddał telefon bez żadnego słowa, wydając z siebie
jedynie ciche potaknięcie. Potem podszedł do aneksu kuchennego i wyjął
papierowe talerze. „Piwo?” zapytał. „Nie zamierzam sprawdzać waszych
dowodów. Nie jestem teraz w pracy.”
„Poproszę,” odpowiedział Shane, podczas gdy Claire odmówiła; to nie
tak, że była jakąś zagorzałą przeciwniczką alkoholu, po prostu nie lubiła
piwa. Pete przyniósł jej Colę, po czym usadowił się na małym fotelu obok
kanapy. Wszyscy oglądali w ciszy telewizję, gdy w końcu Shane powiedział,
„Więc, sądzę, że zdążyliście już się poznać, ale Pete, przedstawiam Ci
Claire, moją -”
„Narzeczoną,” powiedziała Claire. Nie była pewna czemu akurat
teraz postanowiła to powiedzieć, ale to zrobiła. Shane zwrócił na nią swój
wzrok i gapił się na nią z zaskoczeniem (i radością), która wywołała
uśmiech również na jej twarzy. „Hej, oświadczyłeś mi się, pamiętasz? A ja
się zgodziłam? Miesiące temu. Pomyślałam tylko, że może już najwyższa
pora zacząć to mówić.”
„Narzeczona.” powtórzył Shane. „Tak, więc zamierzam się z nią
ożenić.”
„Taak?” zapytał Pete. „Gratulacje. Kiedy?”
„Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy,” powiedziała Claire. „Niebawem?”
„Niedługo.” zgodził się Shane. Spletli ze sobą ręce i przysunęli się do
siebie bliżej na kanapie. „Oczywiście, to mógłby być ślub więzienny, jeśli
nie będziemy ostrożni. To by było do bani. Już mieliśmy tego przedsmak.
Ja w celi, Ty na zewnątrz...”
„Cóż, dla odmiany, może tym razem to ja będę w celi, a Ty będziesz
na wolności zastanawiał się jak mnie stamtąd wyciągnąć. Choć bałabym się,
że zrobisz coś głupiego, żeby tak się stało.”
„Taaak, mógłbym posłużyć się jakimiś nielegalnymi środkami,”
powiedział Shane. „Nie miałbym też nic przeciwko byciu w więzieniu razem
z Tobą, ale pewnie by nas rozdzielili. A nie o to by mi chodziło. W takim
razie myślę, że naszą jedyną opcją jest pozostanie na wolności.”
„Chyba masz rację,” zgodziła się. „Pete, miałeś jakieś wieści od
Jesse?”
„Dostałem sms-a, pisała, że jest na tropie. Nic więcej. Mam nadzieję, że
wróci szybko... zazwyczaj wpada bez zapowiedzi. Wampiry zdają się nie
przejmować czyjąś prywatnością.”
Pralka wydała z siebie dźwięk oznajmiając im zakończenie cyklu, więc
Claire szybko wstała i zajęła się suszeniem prania. Przynajmniej to mogła zrobić.
Pete i Shane ze sobą nie rozmawiali. To nie było jak Shane i Michael, którzy
niemal automatycznie zdawali się porozumiewać, czasem bez słów; Shane musiał
starać się odczytywać Petea, jego prawdziwe myśli i emocje. Może po jakimś
czasie też by się to rozwinęło, ale póki co, Pete wydawał się być trochę
ostrożny. Może to po prostu było jego zwyczajne zachowanie.
Ktoś zapukał do drzwi i Pete poszedł to sprawdzić. Shane również wstał,
krzywiąc się. „To za szybko na pizzę,” powiedział. Pete pokiwał wciąż zmierzając
do drzwi: w cieniu obok drzwi miał ukryty kij bejsbolowy, który wziął ze sobą.
Wtedy zajrzał przez judasza.
„Policja?” zapytała Claire. Nagle czuła się słabo, bo jeśli tak by było, nie
mieli by zbyt łatwej drogi ucieczki. Dobre miejsce do walki, ale nie do wyjścia.
No i nie mogli walczyć z prawdziwą policją. To byłoby złe w każdym calu, nawet
jeśli naprawdę byli niewinni.
„Nie,” odpowiedział Pete. W jego głosie mogli usłyszeć dziwne napięcie,
odsunął się od drzwi, otworzył je i powiedział „Wchodźcie, szybko.”
To stało się szybko – w jednej chwili stał samotnie przy drzwiach, a w
drugiej... w drugiej na korytarzu były już z nim trzy osoby. Dwie podtrzymywały
trzecią, chyba nieprzytomną.
Kiedy Pete zatrzasnął i zakluczył drzwi, Claire podeszła bliżej. Tak jak
Shane.
I wtedy Eve wydała z siebie pół zadowolony, pół płaczliwy dźwięk.
Ona i Jesse trzymały ciężkie ciało bardzo bladego Michaela Glassa.
Który miał wbity w serce drewniany kołek.
„Jezu, czy ten koleś jest martwy?” wydusił z siebie Pete, kiedy zobaczył
kołek. Shane go zignorował, zarzucił sobie rękę Michaela na ramię i pomógł
Jesse zanieść go na kanapę. Eve poszła za nimi, a Claire przytuliła ją kiedy ta
próbowała wziąć wdech. Cała się trzęsła.
„Będzie dobrze,” powiedziała Claire i poklepała ją po plecach. „Eve, jest
okej, nic mu nie będzie...”
„Wyciągnij to,” Shane rzucił do Jesse, która przysiadła na oparciu kanapy
i wpatrywała się w kołek. „Szybko, jest młody, to może naprawdę zrobić mu
krzywdę.”
„Stój! Nie dotykaj tego. Jest sprężynowy,” powiedziała Jesse i wskazała
na wyryty na nim symbol. „Znam ten znak. To symbol twórcy Daylight
Foundation. (Stwierdziłam, że nie będę tego tłumaczyć, bo to jednak taka nazwa
własna raczej, więc... - przyp.tłum.). Ma wbudowany pocisk ze srebrem. Jeśli
spróbujesz go usunąć, pojemnik ze srebrem pęknie.. i wtedy na pewno go
zabije.”
Shane zdążył już sięgnąć po kołek, ale teraz go puścił; jego oczy
błyszczały ze wściekłości. „Co to do cholery jest Daylight Foundation?”
„Zaufaj mi, nikt z kim chcesz zadzierać,” odpowiedziała Jesse. „Jest
pewna metoda na pozbycie się tego, ale musimy być bardzo ostrożni. Mam
pewne doświadczenie. Daj mi się tym zająć.”
„Co się do cholery tam stało?” zażądał odpowiedzi Shane. Nikt mu nie
odpowiedział, nawet Eve; wpatrywała się w Michaela, blada jak ściana. Claire ją
podtrzymywała, ponieważ zdawało się, że po całym wysiłku aby uratować
Michaela, Eve kompletnie straciła całą energię i nie była nawet w stanie sama
stać. Nie płakała. Nie robiła nic, oprócz... czekania, z pewną śmiertelnie
desperacką cierpliwością. Jej rubinowa obrączka ślubna lśniła na jej trzęsącej
się lewej ręce. „Claire. Claire. Idź sprawdzić drzwi, upewnij się, że nikt za nami
nie idzie.”
Nie chciała zostawiać Eve, ale miał rację; to było ważne. Pete stał jak
wryty, gapiąc się na kompletnie niespodziewanego drugiego wampira w jego
salonie; w tym momencie zdawał się ponownie obmyślać swoją życiową strategię.
„Idź,” wyszeptała Eve. „Poradzę sobie.” Jakimś cudem stała teraz sama,
więc Claire ruszyła szybko w stronę drzwi, by wyjrzeć przez judasza.
Światło lampy ulicznej doskonale oświetlało całą ulicę na zewnątrz;
zdawała się być opuszczona,oprócz auta Jesse, zaparkowanego po drugiej
stronie drogi. Przez judasz nie widziała zbyt wiele po bokach, ale Claire była
całkiem pewna, że wszystko jest opustoszałe. Odwróciła się i pokazała Shaneowi
uniesione do góry kciuki, ten pokiwał głową i z powrotem utkwił spojrzenie w
Michaelu.
A wtedy drzwi za plecami Claire zadrżały pod nagłym, bardzo mocnym
głosem uderzania (pukania). Zbyt mocnym. Claire krzyknęła i rzuciła się do
przodu, aby spojrzeć znów przez judasza i zobaczyła zszokowaną bladą twarz
zakrytą rozwianymi wiatrem ciemnymi włosami. Żaden człowiek nie był
naturalnie tak blady.
Otworzyła je i powiedziała „Wskakujcie, szybko!” bo to był Myrnin... a za
nim stał Oliver.
Dwa wampiry szybko weszły do mieszkania, a Oliver szybko zamknął i
zakluczył ponownie drzwi. Oparł się o nie, wyglądając na zmęczonego – dziwne – i
Claire miała czas do namysłu, co Oliver tu robi? Bo nawet jeśli został wygnany z
Morganville przez Amelie, nie spodziewała się zobaczyć go w tej części kraju.
Olicer też był obszarpany – miał niebieskie, znoszone i upaprane olejem jeansy,
wyblakłą, luźną koszulkę z jakimś nadrukiem w kształcie wilka i swoje długie
kręcone włosy związane w kucyk na karku.
Nie wyglądało na to, że ostatnio miał do czynienia z prysznicem. I
Myrnin... cóż, przynajmniej nie miał na sobie nic gorszego niż zazwyczaj, ale był
bardzo blady i niewiele czystszy niż Oliver. Obaj musieli podróżować w ciężkich
warunkach jak sądziła, bo wampiry zazwyczaj nie śmierdziały, chyba że jakiś
dłuższy czas przebywały w otoczeniu rzeczy, które brzydko pachniały. A sądząc
po wyziewach od nich pochodzących, musieli mieć przez bardzo długi czas do
czynienia ze śmieciami.
Myrnin gapił się na nią przez kilka sekund, po czym odsunął swoje brudne
włosy z twarzy i powiedział „Zatem nie mają Ciebie. Ale mają to?”
„To? Co to znaczy?” zapytała Claire. Nie odpowiedział jej. Zamiast tego
tylko ją przytulił, szybko i gwałtownie, a zanim zdążyła choćby wydać z siebie
zaskoczony odgłos, już go nie było. To było niczym przytulenie przez bałwana,
choć mniej... wilgotne. I zdecydowanie bardziej nieprzyjemnie pachnące.
Oliver powiedział „Poszliśmy zobaczyć się z Irene Anderson. Myrnin
nawet teraz ma z nią dobry kontakt. Jednakże, okazała się być... mało pomocna.
Nie miała pojęcia gdzie jesteś; powiedziała tylko, że zabrałaś ze sobą
urządzenie.”
„Ja – czekaj, co? Nic nie zabrałam!”
„Och,” powiedział Myrnin i odwrócił się do niej ze swojego miejsca przy
Eve. „Och, to bardzo, bardzo złe wiadomości. Bo jeśli tego nie wzięłaś, ktoś inny
to zrobił. Ktoś kto ma dostęp do laboratorium, odkąd osobiście sprawdziłem
rejestr.”
Myrnin brzmiał na... rozsądnego. Pomimo jego poplątanych włosów,
brudnych ciuchów w stylu bezdomnego i zapachu śmieci a także czegoś jeszcze
gorszego. Wyglądał na spiętego, zmartwionego i zdenerwowanego, ale nie
szalonego.
W takim razie, było naprawdę źle. Czasami Claire myślała o nim jak o
osobie szalonej dla przyjemności; kiedy chodziło o sprawy życia i śmierci, jej
szef (i przyjaciel) zdawał się bardzo starać, aby robić rzeczy ze śmiertelną
precyzją. Potem za to płacił, ale nigdy nie była mniej wdzięczna za jego starania.
„Twierdzisz, że ktoś włamał się do laboratorium Dr Anderson i zabrał
VLAD.”
Uniósł brwi. „VLAD?”
„To – to urządzenie. Vampire Levelling Adjustment Device. (nie będę już
drugi raz tego dokładnie tłumaczyć ;P – przyp.tłum.)” Zorientowała się
poniewczasie, że Oliver, który zdecydowanie nie znajdował się w kręgu ludzi,
którym ufała, słuchał, ale powstrzymał się od komentarza. Był skupiony na
Michaelu, jakby naprawdę się o niego martwił. Co, znając Olivera, mogło być
prawdą, choć bez wątpienia by się tego wyparł.
Była niemal pewna, że Myrnin udusi ją za nazwanie swojego projektu na
cześć sławnego wampira – Włada Palownika, uważanego za historyczną inspirację
do stworzenia Hrabiego Drakuli – ale tylko pokręcił głową ze zniecierpliwieniem.
„Musimy iść, szybko. Nie możemy tu zostać,” powiedział Myrnin. „Oliver i ja
byliśmy ścigani.”
„Przez kogo?”
„Masz oczywiście na myśli liczbę mnogą, prawda moja droga? Gramatyka
naprawdę schodzi -”
„Myrnin!”
„Nie mam pojęcia.” Ton jego głosu był cichy, a w jego oczach widać było
niebezpieczny żar czerwieni. „Kiedy się dowiem, zemszczę się za Michaela.”
„Wziął na siebie strzał wymierzony we mnie,” powiedział Oliver. „Głupi. Z
pewnością bym go uniknął, jeśli dałby mi szansę.”
Te słowa sprawiły, że Eve błyskawicznie się odwróciła i spojrzała na niego
morderczym wzrokiem. „Z pewnością? Serio? Ty dupku, on uratował Ci życie!”
Normalnie, gdyby jakiś człowiek odważył się użyć takiego tonu w stosunku
do Olivera, ten by zawarczał, pokazał swoje kły i 'nauczył go dobrych manier'...
ale tym razem nic takiego nie zrobił. Tylko odwrócił wzrok, a Eve jeszcze przez
chwilę się w niego wpatrywała, po czym z powrotem klęknęła przy Michaelu i
wzięła do ręki jego bezwładną, bladą dłoń. „Jest lodowaty.” powiedziała do
Jesse. „Proszę, jeśli chcesz coś zrobić -”
„Myślę,” przerwała jej Jesse. „Po prostu bądźcie cicho. Wcześniej
widziałam to tylko dwa razy.”
„Co się stało?” zapytał Shane. „Pozostałe dwa razy?”
Nie odpowiedziała, co znaczyło, pomyślała Claire i przeszedł ją lodowaty
dreszcz, że prawdopodobnie tamte wampiry nie przeżyły.
Jesse w końcu powiedziała, „Dobra. Nie ma żadnego bezpiecznego
sposobu, żeby się tego pozbyć. Oliver, potrzebuję Cię.”
Nie poruszył się dopóki ta na niego nie spojrzała, krzywiąc się, więc w
końcu podszedł do Michaela. „Tak?”
„Jesteś szybszy i silniejszy niż ja,” powiedziała Jesse. Nie jako
komplement, ale zwykłe stwierdzenie faktu. „Chcę, żebyś wyciągnął kołek prosto
i szybko jak tylko potrafisz. Ja położę swoją rękę wokół rany, w razie gdyby
srebro wystrzeliło; może będę w stanie zapobiec dostaniu się go do krwiobiegu.”
„Kosztem swojej ręki.” zauważył.
„Nie ma innego wyboru,” odpowiedziała mu Jesse. „Jestem wystarczająco
stara. Przeżyję. Daylightersi jeszcze mnie nie dorwali.”
Claire wstrzymała oddech, bo Oliver pokiwał głową, sięgnął po kołek i
czekał na sygnał. Patrzył na Jesse kiedy odliczała. Trzy, dwa, jeden. Na jeden,
Oliver błyskawicznie się poruszył, szybciej niż mogło zarejestrować to oko
ludzkie, a Jesse wsadziła rękę w miejsce, gdzie przed chwilą znajdował się
kołek, a gdzie wciąż znajdowała się rana. A przynajmniej, tak się Claire
wydawało, bo nie mogła tego dokładnie zobaczyć; widziała rękę Jesse znajdującą
się na klatce piersiowej Michaela i kołek poruszający się z prędkością światła,
wystrzelający wprost na ścianę z cegieł znajdującą się naprzeciwko.
Cała była pokryta płynnym srebrem.
Jesse się nie poruszyła, choć wydała z siebie dźwięk – bardzo cichy,
zduszony przez jej gardło. I po chwili Claire zrozumiała czemu.
Cała jej ręka była pokryta srebrem. Aż z niej kapało. I nie mogła się
poruszyć, dopóki rana Michaela się nie zasklepi, ponieważ w przeciwnym razie
zostałby otruty, a w jego wieku, to z pewnością oznaczałoby śmierć. Jej ręka
płonęła. Skwierczała. Claire zasłoniła sobie usta dłonią, by powstrzymać mdłości,
które wstrząsnęły nią, kiedy zobaczyła wyżartą skórę i pracujące ścięgna, a
Jesse wciąż siedziała nieruchomo, blada jak marmurowa statua.
„Myślę, że jest zasklepiona,” w końcu wyszeptała Jesse i po prostu...
upadła. Oliver się poruszył, ale – zadziwiająco – Myrnin już tam był, złapał ją
kiedy upadała i układał ją delikatnie na dywanie.
Eve rzuciła się do przodu i gorączkowo zaczęła sprawdzać klatkę
piersiową Michaela. „Wszystko dobrze,” powiedziała. „Michael? Michael!”
Otworzył swoje niebieskie oczy, zamrugał i powiedział, „Eve?” jego głos
był szokująco słaby, ale żył.
Myrnin grzebał w kieszeniach swojego wielkiego płaszcza – było w nim
pełno kieszeni, niektóre z nich były porwane i luźne – i wyciągnął z jednej małą
zakorkowaną fiolkę z jakimś proszkiem. Wsparł głowę Jesse na swoich kolanach,
a zębami wyciągnął z buteleczki korek, po czym wysypał jej zawartość na palącą
się dłoń Jesse.
Zapłakała i wygięła się w górę, a on przycisnął się do niej, kiedy ta wiła się
i walczyła. „Spokojnie, droga pani, spokojnie, zaraz przestanie, ból zaraz minie,
to powstrzyma srebro i uzdrowi twoją ranę, choć blizny mogą trochę zająć –
spokojnie, Lady Grey, bądź spokojna...”
Lady Grey? Znał Jesse – cóż, oczywiście, że znał, prawda? Przecież
została tu wysłana z Morganville przez Amelie. Ale wciąż. Claire zamrugała, bo
nigdy nie widziała Myrnina zachowującego się tak... delikatnie. Albo tak
formalnie. Jesse wzięła długi, drżący wdech i się do niego uśmiechnęła.
Cokolwiek jej dał, działało. Rana wciąż była całkiem poważna, ale z jej uśmiechu i
tego, że z każdą chwilą stawała się coraz silniejsza, można było wywnioskować,
że ból ustał. Myrnin położył jej dłoń na policzku w opiekuńczym geście – coś
czego Claire nie mogła sobie przypomnieć, żeby wcześniej robił. Przynajmniej
nie w taki sposób.
„Cóż,” powiedziała Jesse z nutą w jej głosie, której wcześniej nie było.
„To rzadka przyjemność widzieć Cię poza Twoją jaskinią, mały pająku.”
„I jeszcze rzadsza widzieć Ciebie w takim stanie, Lady Grey. Odważny
czyn. Bardzo odważny.”
„Głupi, jeśli chłopak by tego nie przeżył,” odpowiedziała. „Och, już
wystarczy, zostaw moją dłoń. Srebro wciąż pali, ale nic mi nie będzie. Jestem
za stara, żeby mogło mi wyrządzić jakąś poważną szkodę.”
„Nie wyglądasz na więcej niż tysiąc,” powiedział Myrnin.
O Boże, pomyślała Claire. Czy on z nią flirtował? Cóż, jeśli tak, nie mogła
go za to winić. Jesse była... dość oszałamiająca.
Michael próbował usiąść, a Shane i Eve próbowali go od tego odwieść;
Claire przyłączyła się do nich i kiedy stało się jasne, że 'nie' nie było wykonalne,
pomogła im go usadzić. „Hej,” powiedziała, „nie miałeś przypadkiem zatrzymać
kłopotów, a nie się w nie pakować?”
„Taki był plan,” powiedział Michael i zakaszlał; ten dźwięk był niepokojąco
mokry. Eve wyciągnęła garść chusteczek z pudełka na stoliku, a kiedy odsunęła
je od jego ust, były całe w świeżej, czerwonej krwi. Ale zdawał się czuć już
lepiej. „Myślę, że byłem tego tak blisko jak swojej śmierci.”
„Ledwo co,” zgodził się Shane. „Słyszałeś kiedykolwiek o kimś, kto wkłada
do kołka zapalnik ze srebrem?”
„Nigdy,” odpowiedział Michael, „ale byłby to całkiem niezły pomysł, gdyby
ten kołek nie znajdował się w mojej klatce piersiowej.”
„Taaa, dokładnie to sobie pomyślałem.” Shane ścisnął jego ramię i kucnął
do poziomu jego oczu. „Wszystko w porządku bracie?”
„Jest okej. I miło mi widzieć, że zachowujesz tradycję wdawania się w
bójkę na śmierć i życie, nawet w miłym, cywilizowanym świecie.”
„To nie była moja wina.”
Michael tylko potrząsnął głową. Wciąż był bardzo blady, a jego oczy były
przekrwione. Trzymał Eve za rękę i ją pociągnął, żeby wyszeptać coś Eve na
ucho. Pokiwała głową i zwróciła się do Petea – który wciąż stał w dokładnie tym
samym miejscu co wcześniej, próbując zrozumieć co tu się właściwie stało. Miał
dobry powód, pomyślała Claire. Wcześniej mógł się martwić jedynie o zseksioną
(org. sexed–up – przyp.tłum.) pościel, a teraz w jego mieszkaniu nagle
znajdowały się wampiry, w tym ranne i wielka plama ściekającego srebra na jego
ścianie. Nawet dla kogoś, kto znał Jesse, ten nagły zjazd nieumarłych mógł być
nieco zbyt wielkim wyzwaniem.
„Wybacz,” powiedziała do niego Eve. „Masz może, ach, plazmę? W
workach?”
Pete blado się na nią spojrzał, ostatecznie odwrócił się od niej plecami i
podszedł do fotela. Usiadł, oparł głowę na rękach i wyłączył się z rzeczywistości.
„To chyba znaczy nie,” powiedziała Eve. „W porządku. Wybaczcie ludzie,
ale on musi się pożywić, a ja zamierzam zgłosić się na ochotnika. Więc jeśli
jesteście wrażliwi, lepiej się odwróćcie.”
Claire tak zrobiła, choć nie tyle z powodu jej wrażliwości na krew, co z
powodu tej intymnej według niej sytuacji. Shane również się odwrócił, po czym
rozejrzał się po pokoju. Oliver oglądał pozostałości po kołku, uważając, aby nie
dotknąć resztki wyciekającego z niego srebra. Myrnin i Jesse zdawali się
dobrze bawić. „Cóż,” powiedział Shane, „przynajmniej nie jesteśmy już w tym
bagnie sami. Najwidoczniej, policja może być teraz naszym najmniejszym
problemem.” Objął ją ramieniem i przyciągnął ją do siebie, a ona mu się poddała.
„Wszystko w porządku?”
„Tak,” odpowiedziała i zadrżała. „To wszystko było szybkie. I gwałtowne.”
„Myślę, że Pete ma migrenę. No i nie jestem pewien, czy to srebro
zejdzie z jego dywanu.”
Jesse wstała, zanim zdążył dokończyć zdanie i poszła do małej łazienki,
wracając po chwili z rolką bandażu. Wręczyła ją Myrninowi, który wziął ją, kiedy
uniosła brwi. „Mógłbyś?” poprosiła go.
Schylił się trochę, wziął bandaż i pewnie trzymał jej dłoń, owijając ją
bandażem. Był w tym całkiem niezły, zauważyła Claire; zapewne miał wiele
doświadczenia z leczeniem urazów, a w tym przypadku nie miało znaczenie czy
chodziło o wampira czy człowieka. Opatrunki były takie same. Przerwał drugi
koniec bandażu na dwie części, ciasno je zawinął i zawiązał; to, Claire była
pewna, dzięki jego doświadczeniu w czasach, gdzie rzeczy takie jak taśma
klejąca czy plaster nie były jeszcze wynalezione. Kiedy skończył, wygładził
delikatnie opatrunek i położył swoją rękę na jej dłoni.
Jesse posłała mu szeroki uśmiech, a blade policzki Myrnina zrobiły się
czerwone. Puścił ją. „Już dobrze.” powiedział. „Moja Pani.”
„Mój lordzie,” odpowiedziała i skłoniła się całkiem nisko, biorąc pod uwagę
to, że miała na sobie jeansy i głęboko wyciętą czarną koszulkę. Jej czerwony
warkocz opadł jej na ramię, kiedy ta przez rzęsy spoglądała na Myrnina. Claire
pomyślała, że Jesse musiała ćwiczyć flirt przynajmniej przez jakieś kilkaset lat.
Biedny Myrnin.
Był w tym zdecydowanie gorszy i bardzo wyszedł z praktyki, bo
odchrząknął i odwrócił się do niej plecami – nie za bardzo odpowiednie
zakończenie tej rozmowy – i powiedział „Claire. Ze mną.”
Automatycznie chciała za nim podążyć do kuchni, ale Shane jej nie
pozwolił; jego mocny uścisk zatrzymał ją na miejscu, więc Claire spojrzała na
niego marszcząc brwi.
„Nic mi nie będzie,” powiedziała. To co widziała w jego twarzy nie było
zazdrością, albo zmartwieniem, ani nic w tym stylu; to była przezorność, czysta
i prosta. Wszystko dzisiaj było strasznie pogmatwane. Doskonale wiedziała jak
się czuł, chcąc spowolnić trochę bieg wydarzeń i sprawić, żeby to wszystko było
bardziej zrozumiałe. „Pozwól mi z nim porozmawiać i zobaczyć, czy jestem w
stanie coś z tego wszystkiego zrozumieć.”
„Zamierzasz rozmawiać z Myrninem,” powiedział Shane. „Myślę, że
prosisz o zbyt wiele.” Ale puścił ją, więc poszła za swoim przyjacielem, szefem i
bólem głowy do małego kuchennego obszaru. W międzyczasie spojrzała na
Michaela i Eve; skończył już pić z nadgarstka Eve i używał przyniesionego przez
Jesse bandaża, aby opatrzyć małe ranki na ręce swojej żony. Kiedy patrzył na
Eve, w jego oczach mogła zobaczyć wrażliwość, wdzięczność i więcej niż trochę
bólu.
Nikt kto wierzył, że wampiry nie miały uczuć, jak prawdziwi ludzie, nigdy
nie spotkał Michaela Glassa.
Odeszli od pozostałych, jak najdalej mogli i Claire starała się stać od
Myrnina w odległości przynajmniej kilku stóp. Fuj. Gdzie on się podziewał, na
miejskim wysypisku? Ale patrząc na jego ogniste spojrzenie, było jasne, że w
tym momencie higiena nie była ich największym problemem. „Ty i Irene,” zaczął
Myrnin. „Co zrobiłyście?”
Claire się cofnęła, ponieważ zaskoczyła ją jego reakcja. „Nic!” powiedziała
i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Wiedziała, że wyglądało to na gest
obronny, ale nie dbała o to. „To Ty jesteś osobą, która mnie tu wysłała, Myrnin,
więc nie wiń mnie, jeśli coś poszło nie tak. Ja tylko chciałam iść na studia!”
„I wszystko tak dobrze się ułożyło!” powiedział. „Ufałem Irene
bezgranicznie. Była moim szpiegiem w normalnym świecie i pomagała nam
ukrywać naszą prawdziwą naturę przed tymi, którzy się tym interesowali.”
„Tak jak rząd?”
Myrnin nie odpowiedział. Nie potrafił stać w spokoju i akurat teraz
przestał niespokojnie przestępować z nogi na nogę, aby podejść do szafki i
zacząć po kolei otwierać wszystkie szafki. Claire przypadkowo dostrzegła w
jednej z nich niezwykłe odpadki, a widelce i łyżki w kolejnej. Nie szukał niczego
specjalnego, po prostu musiał się kręcić. „Irene zawsze miała jakieś sprawy z
rządem,” powiedział. „Ale to aż do niedawna nas nie dotyczyło.”
„Po prostu powiedz mi o co chodzi! Co sprawiło, że opuściłeś Morganville i
przybyłeś tu całą drogę? Wiem, że Oliver już podróżował – wpadłeś na niego,
czy to on Cię odnalazł?”
„Trochę za dużo pytań naraz. O, patrz, ma masło orzechowe. Lubisz masło
orzechowe?”
„Myrnin!”
„Ale jest takie chrupiące...” Spojrzała na niego z niewypowiedzianą
frustracją, więc włożył słoik z powrotem do spiżarni i zamknął drzwi. Na
drzwiczkach było kilka gumek recepturek, więc zdjęła parę i zaczęła się nimi
bawić. To było dobre. Było na pewno mniej rozpraszające dla nich dwojga.
„Wyjechałem z Morganville, ponieważ przechwyciłem wiadomość, w której ktoś
twierdził, że ma niezaprzeczalny dowód na istnienie wampirów.”
„Och, Boże, Myrnin, znalazłeś to na internecie? Nie można wierzyć we
wszystko co jest tam umieszczone.”
„Wiem o tym! I nie, nie uwierzyłem w to. Przynajmniej nie na początku.
Ale to nie był nadpobudliwy fan wysyłający filmiki dla swoich przyjaciół; to był
doktor, który przygotowywał pracę naukową. Tak przy okazji, to był Alert
Google.” Wydawał się być absurdalnie dumny z tego, że umiał się nim posłużyć.
„Zlokalizowałem go w Bostonie. Czułem, że musi być jakiś powód, dla którego
taka rewelacja znajdowała się tak blisko Irene, więc do niej zadzwoniłem. Nie
odebrała.”
„Ludzie tak czasami robią. To nie znaczy, że -”
„Wysłałem Cię tutaj, Claire. Wysłałem Cię do Irene, dla Twojego
bezpieczeństwa. I bałem się... bałem się, że mogła nas zdradzić. Może nawet
przez przypadek. Jeśli istnienie wampirów wyszłoby na jaw i zostałoby wzięte
na poważnie, to byłaby tylko kwestia czasu, zanim pojawiłaby się również
informacja o Morganville. Kontrolujemy takie wydarzenia; musimy, bo w
przeciwnym razie już by nas nie było. Normalnie Oliver zająłby się agentami, by
się tego dowiedzieć, ale Oliver był, ach, niedysponowany...”
„Masz na myśli wygnany.”
„Tak, tak, ale nie mogłem czekać, aż Amelie zdecyduje się kogoś wysłać,
aby uporał się z tym kryzysem. Znam Irene i miałem dobre przeczucie gdzie
szukać Olivera. Myślałem, że we dwójkę łatwo sobie z tym poradzimy.”
„I jak wam poszło?”
W niepohamowanym odruchu, porwał jedną z gumek, która spadła na
podłogę. Druga była mocniejsza, ale zbyt mocno je naciągał. „Niezbyt... dobrze,”
przyznał. „Wciąż nie byłem w stanie znaleźć tego doktora, którego Google
zlokalizowało tak łatwo. Ludzki świat jest bardziej dezorientujący, niż sądziłem.
I Oliver nie współpracował tak jakbym tego chciał. Wtedy Amelie postanowiła
ściągnąć mnie z powrotem do Morganville. Wszystkie te rzeczy były bardzo
stresujące.”
Claire westchnęła i zwalczyła niemal niemożliwy do powstrzymania impuls,
aby nim potrząsnąć. „Powiedz mi co się stało dziś.”
Zamrugał i nerwowo owinął sobie gumkę wokół nadgarstka. „Oliver i ja
próbowaliśmy znaleźć tego doktora w jego biurach, ale go tam nie było. Oliver
wdał się w dyskusję z kimś, kto nazwał nas bezdomnymi próżniakami i próbował
nas opluć. Starałem się zapobiec popełnieniu przez niego jakiejś głupoty, ale
obawiam się, że dla naszego dręczyciela, nie był to zbyt udany dzień. Potem
poszliśmy do domu doktora, ale znowu go nie zastaliśmy. Byłem nieco zagubiony.
Generalnie nie zwykłem tak bardzo się wysilać.” Podszedł do kranu i zaczął na
przemian go odkręcać i zakręcać. Claire miała nikłą nadzieję, że wykorzysta
okazję, żeby się umyć, ale ewidentnie nie przyszło mu to do głowy. „Michael
znalazł nas, kiedy próbowaliśmy spotkać się z Irene; zabroniono nam wejścia na
uniwersytet ze względu na nasz ubiór i ogólny wygląd, więc obiecał pomóc nam w
znalezieniu motelu, gdzie moglibyśmy się umyć. Eve powiedziała, że zdobędzie
dla nas nowe ciuchy.”
To byłoby interesujące. Claire oddałaby każde pieniądze, aby zobaczyć co
Eve by wybrała dla Olivera, a jeszcze bardziej Myrnina. To by przynajmniej
było szalenie zadziwiające.
„Podejrzewam, że nie wszystko się wam udało,” powiedziała Claire, „skoro
wciąż cuchniesz i nosisz łachmany.”
Myrnin spojrzał na siebie i westchnął. „Proszę o wybaczenie. Życie potrafi
być okrutne. Tak, byliśmy śledzeni przez faceta w jakimś wielkim pojeździe od
kiedy tylko opuściliśmy teren uniwersytetu. Kiedy dojechaliśmy do motelu i
czekaliśmy na klucze do pokojów, zostaliśmy bez ostrzeżenia zaatakowani.
Michael wziął na siebie kołek wymierzony w Olivera, który w tym czasie był
zajęty kolejnym; nie od razu wiedzieliśmy, że nie jest to tylko drewno. Ale
Oliver już kiedyś coś takiego widział i powstrzymał mnie, kiedy chciałem go
wyciągnąć. Pamiętałem, że Lady Grey tu była, pilnując Irene, więc poprosiłem ją
o pomoc. A ona przywiozła nas tutaj.”
„Śledzili was tu?”
„Nie,” Myrnin zdawał się być tego pewien, a Claire przez chwilę się nad
tym zastanawiała, dopóki do niej dotarło. Po prostu nie było nikogo, kto mógłby
ich dalej śledzić, nie pozwolili na to. „Ale nie sądziliśmy, że czekanie na
przyjazd policji będzie dobrym posunięciem. Jesse myślała, że to będzie
najbezpieczniejsze miejsce. Nie spodziewałem się spotkać tu Ciebie.”
„Dla nas to też był paskudny ranek,” powiedziała Claire. „Moją
przyjaciółkę porwano, a policja uważa, że Shane i ja możemy mieć z tym coś
wspólnego.”
„Naprawdę? A macie?”
„Nie! Niby dlaczego mielibyśmy to robić?”
Myrnin wzruszył ramionami. „Nie wiem, ale musiałem zapytać. Ta Twoja
przyjaciółka, czy ona wie coś o wampirach?”
„Zupełnie nic. Nie wierzy w ich istnienie. Nawet nie w ten sposób 'może to
prawda', który zdaje się dominować u większości studentów.”
„Hmmm. Więc jej zniknięcie może nie mieć z nami nic wspólnego, dlatego
też nie musimy się o to martwić.”
„Słucham? Nie musimy się martwić? To moja przyjaciółka!”
Jej wybuch zdawał się zaskoczyć Myrnina, który zmarszczył się i przestał
naciągać gumkę, jakby skupił się całkowicie na niej, przynajmniej na chwilę.
„Jesteśmy w niebezpieczeństwie Claire. Bardzo realnym niebezpieczeństwie.
Irene powiedziała, że Twoje urządzenie zniknęło z jej laboratorium; ktoś
bardzo wiarygodny zamierza przedstawić światu dowody wampiryzmu, być może
włączając w to prawdziwe żywe okazy. To rzeczy, na które nie możemy
pozwolić, dla naszego własnego dobra i życia. Musimy znaleźć tych ludzi,
powstrzymać ich i wymazać wszelkie informacje na temat tego przedsięwzięcia;
takie rzeczy są niczym nowotwory i muszą zostać wycięte, zniszczone.
Rozumiesz?”
„Rozumiem, że dzieje się tu więcej niż to, w co jesteś zamieszany,”
powiedziała. „Dr Anderson ma układy z jakimiś strasznymi szpiegami, którzy –
zapewne nieprzypadkowo – byli w moim domu, kiedy myśleli, że mnie tam nie ma,
szukając czegoś czym mogło być VLAD. A potem moja przyjaciółka zostaje
porwana przez jakiś facetów w furgonetce? Zdaje się, że przeszli do kolejnego
etapu, do mnie. Może jest to powiązane z planami twojego doktorka.”
„Jeśli tak, jeśli jest w to zamieszany rząd, to mogiła Claire, doprawdy.”
„Więc jednak nie rak.”
„Nie, wciąż bardzo jak rak. Ale będę potrzebował o wiele większego
skalpela.” Miała nadzieję, że nie mówił tego dosłownie; z Myrninem nigdy miało
się pewności. „Nic z tego się teraz nie liczy. Musimy po prostu jak najszybciej
opuścić to miejsce i znaleźć Irene. Jest dokładnie tym, co nasi wrogowie, jeśli
nimi są, będą potrzebować – człowiek z ogromną wiedzą na temat wampirów. Ma
znajomości i jest wiarygodna. Nie możemy pozwolić na to, żeby trafiła w ich
ręce.”
Logika Myrnina była często zawiła, ale tym razem zdawał się mieć rację.
Dr Anderson była zagrożona; jeśli tak wiele działo się naraz, musiała zostać
przeniesiona w bezpieczne miejsce zanim ponownie coś się zdarzy. Zanim
będziemy mogli uratować Liz, pomyślała jakaś część Claire, ale wiedziała, że nie
może pomóc Liz, nie w tej chwili.
Przyszło jej do głowy, żeby zapytać Myrnina o najważniejszą rzecz. „Jak
nazywa się ten doktor? Ten, który ma dowód na istnienie wampirów?”
„Aaa, Dr Patrick Davis,” powiedział. „Wątpię, że wiesz coś na jego temat.”
„Cóż,” powiedziała Claire, „w takim razie się mylisz.”
Nagle wszystkie kawałki układanki zaczęły do siebie pasować, ale tworzyły
niezbyt ładny obrazek.
ROZDZIAŁ 10 cz.I Claire nie była do końca pewna czy policja naprawdę przyjechała w sprawie Shanea, ale jeśli tak, pozostanie tam na widoku nie było najlepszym pomysłem. Kupiła (pomimo jego protestów) bluzę z kapturem MIT dla Shanea w jednym ze sklepów z pamiątkami, a on założył ją z westchnieniem dezaprobaty. Założyła mu na głowę kaptur. „Zaufaj mi,” powiedziała. „Naprawdę nie powinieneś się teraz wyróżniać. Ci policjanci nie pozwolą Ci zadzwonić do Założycielki; to poważni goście. I nie zapominaj, moje mieszkanie też jest teraz sceną z kryminału. Jeśli połączyli mnie z Tobą i odnaleźli twoją torbę z bronią to jeszcze gorzej.” „Okej,” odpowiedział. „Rozumiem twój punkt widzenia. Więc gdzie idziemy? Masz jakiś znajomych, którzy nie mają nic przeciwko ukrywaniu poszukiwanych zbiegów? Bo zazwyczaj zajmuje to więcej niż kilka dni, by takich znaleźć.” Shane miał rację, a ona nie wiedziała co odpowiedzieć, ale to się nie liczyło. Wyciągnął swoją komórkę i coś sprawdził. Nacisnął kilka klawiszy i przyłożył telefon do ucha. „Do kogo dzwonisz?” zapytała. „Pete,” odpowiedział. „Koleś szwenda się z wampirzą laską i jest tak jakby aniołem stróżem. Pewnie jest dobry w utrzymywaniu cudzych tajemnic.” „Myślisz, że wie o Jesse?” „Taa, na pewno. Czekaj...” Shane odwrócił się od niej, skupiając się na głosie w telefonie. „Hej, człowieku, tu Shane – ta, wiem o glinach. Nawiasem mówiąc, potrzebuję miejsca, gdzie mógłbym na trochę zejść z widoku. Masz jakieś pomysły?” Przez kilka sekund słuchał, a potem pokazał Claire piszący gest, więc dała mu długopis i kartkę. Shane coś zapisał i podał jej z powrotem. To był jakiś adres. „Mam. Wiszę Ci przysługę Pete. Ogromną.” Rozłączył się i schował telefon do kieszeni bluzy. Claire trzymała kartkę z adresem. „Gdzie nas wysyła?” „Do swojego domu,” powiedział Shane. „To niedaleko.” Zaoferował jej ramię, które przyjęła i skierowali się na południe, wzdłuż ulicy. Zabawne,
że to było tak... znajome, po prostu kolejna ulicy w innym mieście, ale oni wciąż byli razem i dlatego czuła się jak w domu. Nawet wiedząc to, co wiedziała – zaginięcie Liz, policja szukająca Shanea – czuła dziwny spokój. Cokolwiek miało się stać, mieli się z tym zmierzyć wspólnie. Shane skrzywił się i puścił ją, by móc potrzeć swoją rękę. „To nic,” powiedział zanim zdążyła zapytać. „Boli jak cholera i piecze. Nigdy nie miałem na nic uczulenia, ale może to coś w tym stylu. Może jestem po prostu uczulony na gorące, mądre studentki.” „Ha ha,” powiedziała i zażądała drugiego ramienia. „Może po prostu jesteś uczulony na ciągłe bycie w opałach.” „Niee, jestem na to kompletnie odporny. Mam to w genach.” Shane sprawdził kartkę, potem mapę na telefonie i wskazał na ulicę. „Jedna przecznica dalej, potem w prawo. Jego mieszkanie będzie po lewej.” Nie było ani śladu policji, przynajmniej dopóki nie doszli do końca i nareszcie znaleźli dobry adres. To był przysadzisty ceglany budynek, wydający się na jeszcze niższy, bo sąsiadujący z bardzo wysokimi, eleganckimi domami z jednej strony i dla Claire wyglądał bardziej jak szopa niż dom. Frontowe drzwi miały wyblakły zielony kolor, były ze zwykłego prostego drewna i nie miały żadnych wzorów. Po tej stronie nie widziała też żadnych okien. „Jest w domu?” „Nie, ale powiedział jak mamy wejść.” Shane podszedł bliżej, policzył cegły i jedną z nich wyciągnął. Za nią znalazł klucz i użył go do otwarcia drzwi. „Jestem za Tobą.” „Nie, serio, Ty wejdź pierwszy. Ja prawie nie znam tego kolesia. Co jeśli współpracuje z tymi, którzy zabrali Liz?” „Pete?” Shane potrząsnął głową, ewidentnie twierdząc, że całe te podejrzenia go śmieszą, choć Claire uważała je za całkiem sensowne. „Nigdy w życiu. Ale okej. Będę Cię osłaniał.” Uderzyła go w ramię. „Nie potrzebuję Twojej ochrony.” „Więc dlaczego mam wejść pierwszy?” „Żebyś mógł wziąć na siebie pierwszy cios?” „Więc jestem przynętą? Auć. Byłaś o wiele za długo w Morganville dziewczyno.” Ale wyszczerzył zęby, kiedy to powiedział i wszedł pierwszy, uważny i gotowy na wszystko. Weszła za nim i zamknęła drzwi – zawsze, jeśli tylko możesz zmniejszaj szanse na to, że wróg zakradnie się za Ciebie – i je zakluczyła. „Pete? Jest ktoś w domu?” Potrząsnął głową kiedy
dalej trwała cisza. „Mówił, że nie ma żadnych współlokatorów. Myślę, że wszystko w porządku.” Przeszli przez krótki i wąski korytarz do większego pokoju, który wydawał się być jak cały dom. Był zastawiony pewnego rodzaju przenośnymi szafkami na kółkach w strefie sypialnianej, obok starannie posłanego łóżka (Pete, pomyślała Claire, był o wiele lepszą gospodynią domową, niż Shane kiedykolwiek); czysty mały indeks kuchenny, ze stołem dla dwóch osób i mała przestrzeń dzienna z kanapą i telewizorem. Niewiele więcej, poza książkami. Pete miał ich zdumiewającą kolekcję, wszystkie poukładane były na półkach na ścianie. Shane zagwizdał, kiedy rozejrzał się wokół i potrząsnął głową. „Okej, myślałem, że znam Petea, ale w najlepszym razie uważałem go za kogoś kto może czytać gazety,” powiedział. „i to tylko Sports Illustrated (taka gazeta – przyp.tłum.). Myślisz, że przeczytał je wszystkie?” „Ja bym przeczytała,” powiedziała Claire. Nieczęsto była zazdrosna, ale jakimś cudem, to małe, schludne, czyste mieszkanko zdawało się być dla niej idealne. Jedynym pomieszczeniem, które miało wszystkie ściany była łazienka, umieszczona w rogu – toaleta, zlew, szafka, kafelki i prysznic w rogu. Zajrzała do środka, czując się jak intruz i w tym samym czasie, jakby zwiedzała czyjeś życie. Podobało jej się. Pete zdawał się być uporządkowanym, spokojnym, interesującym typem mężczyzny. „Zamierzam go za to opieprzyć,” powiedział Shane, rozglądając się wokoło. „Mieszka sam i ścieli łóżko? Kto tak robi?” „Ludzie, którzy lubią porządek?” „To nie jest normalne.” Shane odwrócił się w jej stronę, kiedy podeszła. Światło sączące się przez okna oświetlało jego twarz na tyle, że mogła zobaczyć siniaki – wyglądały teraz spektakularnie, ale pewnie nie bolały już tak jak wcześniej. Wyglądał na trochę zmęczonego, pomyślała i mimo że starał się tego nie okazywać, też na trochę zmartwionego. Wiedział jak samotni tutaj byli, z dala od domu. I jak zagrożeni. No i, pewnie brakowało mu jego broni. „Więc,” powiedział. „Jesteśmy.” „Tak. Jesteśmy tutaj.” Nie powiedziała już nic więcej, a on wciąż uważnie ją obserwował, jakby nie był już dłużej pewny, co ona myśli. Podeszła krok bliżej, kolejny, aż w końcu spojrzała mu prosto w twarz. Jego brązowe oczy były do połowy przymknięte, a ona znała to spojrzenie... pożądanie.
„Claire – jesteśmy w tym samym miejscu, ale... czy jesteśmy razem?” To było odważne pytanie. Większość ludzi by go nie zadała, pomyślała Claire; byłoby łatwiej po prostu udawać, upiększać. Ale to był Shane. I nie skrzywił się, gdy powiedziała, „Ja chcę być. A Ty?” „Mogę z pewnością stwierdzić, że niczego w moim życiu nie pragnę bardziej.” powiedział. „Pytanie brzmi, czy Ty też tego chcesz. Oba magnesy muszą się przyciągać.” „Przeciwne pola,” zgodziła się i pokonała ostatni dzielący ich krok. Jego ramiona powoli się wokół niej owinęły... nie tak jak wcześniej na ulicy, pełne pewności i siły, ale ostrożne. Chciał zobaczyć jak zareaguje. „Moglibyśmy cały dzień rozmawiać o polach i przyciąganiu, efekcie kręcącej szklanki i wszystkim, albo mogłabym coś z tym zrobić.” Stanęła na palcach i go pocałowała. W momencie kiedy ich usta się spotkały, poczuła jak jego mięśnie się rozluźniają i niemalże mogła zobaczyć, jak ulga emanuje z jego ciała. I śmiech, który wibrował pomiędzy ich ustami. „Uwielbiam kiedy mówisz o tej seksownej fizyce,” powiedział i wtedy jego mięśnie znów się napięły, ale w dobry sposób, ponieważ podniósł ją i zaniósł na ładnie pościelone łóżko Petea, które zaskrzypiało w proteście. Claire wydała z siebie odgłos zdziwienia i przyciągnęła go do siebie, znowu go całując, mocno, słodko, z ciepłem, które nigdy nie parzyło, lecz delikatnie rozgrzewało. To nie tak, że zapomniała jak wspaniałe to było, ale zdaje się, że podświadomie ukryła te wspomnienia, by nie cierpieć z tęsknoty, a teraz to wszystko wróciło do niej ze zdwojoną siłą. Jego wielkie dłonie trzymały jej ramiona, potem prześlizgnęły się na twarz; zadrżał gdy podciągnęła do góry jego bluzę i T- shirt i z powrotem się do niej zbliżył. Westchnął kiedy jej ręce błądziły po jego brzuchu i klatce piersiowej. Jego skóra była cudowna – miękka i ciepła, jak satyna. Zaczepił palec o kołnierzyk jej bluzki w miejscu gdzie zaczynały się guziki i kiedy się podniosła, powiedział, „Masz coś przeciwko temu, żebym Ci pomógł? Bo myślę, że muszę zobaczyć co masz pod spodem.” Uśmiechnęła się i odsunęła jego rękę, po czym odpięła pierwszy guziczek. „Już. Co Ty na to?” zapytała. „Myślę, że zadowoli mnie jakieś – ile masz guzików? Sześć więcej.” Przygryzła mu delikatnie dolną wargę. „Tylko jeśli Ty zdejmiesz koszulkę.” Usiadł tak szybko, jakby został wystrzelony z katapulty, a bluzę i
koszulkę ściągnął w takim tempie, że bała się, że naciągnął sobie jakiś mięsień. O Matko, był uroczy; nawet z tymi siniakami, które sprawiały, że coś kuło ją w środku, był tak niesamowicie wspaniały. Nie mogła przez to złapać oddechu. Kiedy oparł się z powrotem o poduszki, zobaczyła to światełko w jego oczach. „Twoja kolej,” powiedział i założył ręce za głowę. „sześć guzików.” „Pięć?” „Tylko jeśli chcesz mieć jeden guzik mniej.” Uśmiechnęła się i zaczęła rozpinać koszulę. Pojedynczo, powoli, obserwując ogień w jego oczach, czując drżenie jego ciała leżącego pod nią, nawet jeśli wydawał się być całkiem zrelaksowany. Chłodne powietrze owiało jej ramiona, kiedy w końcu zdjęła koszulę. „Ładnie.” powiedział. Jego głos brzmiał teraz inaczej, niżej i bardziej szorstko. „Przypuszczam, że muszę sprawdzić, czy ten stanik ma pasujące do kompletu majteczki.” Miał. Żadne z nich nie wytrzymało długo. Leżąc tutaj, w ramionach Shanea, było jej ciepło i sennie; nie mogła zrozumieć jak mogła od niego odejść. Od tego. Miała wiele rozmów o seksie z bardziej doświadczoną Eve, o dobrych i złych stronach. Złe, według Eve, mogło być, kiedy chłopak traktował dziewczynę jak lalkę i martwił się tylko o własne potrzeby. Taki związek prowadził donikąd. Shane ani trochę taki nie był. Oni byli naprawdę razem, współpracowali, a on sprawiał, że czuła się radosna, zaspokojona i bardzo, ale to bardzo spokojna. Mieli wiele powodów do zmartwień, ale nie tutaj. Nie między nimi. Wydała z siebie senny dźwięk zadowolenia i przysunęła się do niego bliżej; jego ramiona owinięte były wokół jej talii, a ponadto zbudował za jej plecami solidną, ciepłą ścianę z koca. W pewnym momencie wieczorem, zdecydowali się czymś zakryć, co pewnie było dobrym pomysłem, zważywszy na to, że ich ciuchy porozrzucane były gdzieś po podłodze. Shane pocałował ją w kark, wydając z siebie westchnienie pełne zadowolenia. „Tęskniłem za Tobą,” wyszeptał. Leciutko zadrżała. „Domyśliłam się. Pierwszy raz był trochę zbyt szybki.”
Jęknął. „Wykańczasz mnie.” „Tylko troszeczkę. Drugi był o wiele lepszy.” Polizał jej ucho, co wywołało u niej mały pisk protestu, a potem odwróciła się twarzą do niego. Oparł się na łokciu, patrząc na nią z góry. Jego włosy były w nieładzie i przesunęła grzywkę z jego oczu. „Kocham Cię.” „Wiem.” Wziął jej rękę w swoją i pocałował jej palce; jego usta były ciepłe, delikatne i wilgotne na jej skórze. „I Cię zawiodłem. Wiem to. Nie twierdzę, że nie popełniam błędów, bo to robię. Ale obiecuję, że nie popełnię tego po raz drugi.” „Wystarczająco sprawiedliwe,” powiedziała. „Też popełniam sporo błędów, przecież wiesz.” „Masz na myśli te związane z byciem ze mną?” Potrząsnęła głową i go pocałowała. Tym razem był to delikatny, leniwy pocałunek, pełen radości i słodyczy. „Chciałabym, żeby zawsze mogło tak być. Tylko... to. Przez cały czas.” „Życie tak nie wygląda, wiesz o tym dobrze.” „Co jeśli tak by wyglądało?” „Żylibyśmy w kartonie i umierali z głodu?” „Wow, naprawdę wiesz jak popsuć nastrój, no nie?” „To dar.” palce Shanea gładziły ją po plecach, rysując jakieś wzorki. „Pewnie powinniśmy wstać i zrobić jakąś kolację. No i, pewnie powinniśmy też wyprać pościel zanim wróci Pete. Takie trochę dobre wychowanie.” „Jestem zdumiona, że o tym pomyślałeś.” „Zachowuję się jak najlepiej umiem.” „Hmmm, mogłabym się z tym nie zgodzić. Och...” Gwałtownie wciągnęła powietrze, ponieważ postanowił udowodnić jej swoją rację. Całował jej ramię, potem szyję, potem usta, a potem leniwy spokój znowu przerodził się w coś intensywnego. Tym razem jednak byli naprawdę wykończeni i zajęło im to jakieś kolejne pół godziny sennego mruczenia, by Claire w końcu zdołała nakłonić go do wstania, ubrania się i pomocy w zdjęciu pościeli i powłoczek na poduszki z łóżka. Pete miał jedną z tych małych pralek/suszarek w rogu, więc załadowała wszystko, wsypała proszek, a potem wzięła prysznic i pozostawiła włosy mokre; po niej do łazienki poszedł Shane. Nie było tam miejsca dla dwóch osób, co pewnie wyszło im na dobre, biorąc pod uwagę to jak bardzo była obolała. Obolała w dobry sposób, ale wciąż.
Oboje byli ubrani, dopiero co, kiedy drzwi zadrżały, zamek się obrócił i Pete wszedł do swojego domu. Zasunął za sobą zamek i zatrzymał się na końcu korytarza. Claire i Shane siedzieli grzecznie na kanapie; czytała jedną z książek Petea, powieść sci-fi Isaaca Asimova, którą już wcześniej chciała przeczytać, a Shane skakał po kanałach na telewizorze. Pete powiedział „Czemu na moim łóżku nie ma pościeli?” „Po prostu staraliśmy się Ci pomóc, trochę posprzątać,” odpowiedział słodko Shane. „Ej koleś. Dzięki za pozwolenie nam tu zostać na jakiś czas.” „Jeśli przez jakiś czas rozumiesz do rana, to tak, nie ma za co. Masz poważne tarapaty człowieku. Nie mam na myśli tylko policji. Przerażające ciemno ubrane typy, Claire wiesz o kim mówię. Już ich widziałaś. Szukali Ciebie i teraz też Shanea. W cokolwiek jesteście zamieszani, macie przerąbane. A co do mojego łózka, czy wy -?” „Spójrz na to z innej strony, zrobiliśmy Ci pranie,” powiedział Shane. „Jeśli zrobilibyśmy to na kanapie...” „To dlatego nie znoszę mieć gości.” powiedział Pete. „Więc, pizza pasuje?” Oboje pokiwali głowami. Claire powiedziała, „Przykro mi z powodu łóżka Pete. Dzięki.” „Tylko się zgrywam. Cholera, to najlepsza rzecz, jaką to łóżko przeżyło w ciągu ostatnich kilku lat. Jeśli chcesz się dowiedzieć czy miałem jakieś wieści od Jesse, to nie, nie miałem. Nie przyszła na swoją zmianę, co nieźle wnerwiło Micka, uwierz mi; już był wystarczająco zestresowany przez Ciebie i Twoją dużą torbę zabawnych i nielegalnych rzeczy, które przechowywałeś w jego budynku, Shane. Dlaczego, do cholery, mi o tym nie powiedziałeś?” „Co byś zrobił?” „Powiedział Mickowi.” „To dlatego Ci nie powiedziałem. Spójrz, człowieku, to nie tak, że jestem jakiś maniakiem broni; wszystko co wziąłem ma chronić mnie i Claire przed tym co już wiesz, że tu jest.” Pete nie był głupi, jego oczy zwęziły się i ściemniały kiedy sięgał po telefon. „Jesse nie jest tu problemem.” „Jesse to wampir. Czy jest czy nie jest problemem, udowodniła nam, że inni również mogą tu być i nie są tak dobrze wychowani jak ona. Kumplujesz się z nią... wiesz jak bardzo może być groźna, prawda?” „Jest jedną z najmniej niebezpiecznych ludzi jakich znam, bo
zawsze robi to co zamierza. Nigdy nie traci kontroli. Czego nie mogę powiedzieć o większości ludzi.” Podniósł palec, żeby przerwać rozmowę i zamówić pizzę. Nie zapytał jaką chcieli, co jednak według Claire było dość sprawiedliwe; już nadużyli nieco jego gościnności, choć pewnie niczego innego się po nich nie spodziewał. Kiedy się rozłączył, wrócił od razu do tematu. „Przysięgam na Boga, jeśli wy dwoje wplączecie ją w jakieś prawdziwe kłopoty, to to twoje pobicie zeszłej nocy będzie niczym w porównaniu ze mną, a potem będę używał Twojej czaszki jako krążka hokejowego.” Shane zastanawiał się nad jego słowami przez chwilę. Claire mogła stwierdzić, że bierze słowa Petea serio, nawet mimo różnicy w ich wzroście. Jakiekolwiek umiejętności bokserskie miał Pete, Shane musiał je widzieć i respektować. „Zrozumiałem.” powiedział. „Ale nie sądzę, żeby coś z tego było winą Claire. Wydaje się, że Jesse i Dr Anderson są zamieszane w jakieś rządowe sprawy. Gliniarze. Nie mam pojęcia. Nie złamałem żadnego prawa.” „Ona złamała.” Pete powiedział i kiwnął w stronę Claire. „Mówią, że mogłaś zabić swoją współlokatorkę. I że Shane mógł Ci pomagać. I, przy okazji, Twoja kolekcja broni nie sprawiła, że wyglądasz na mniej winnego.” „Nikogo nie zabiłam.” powiedziała Claire. „Liz została porwana. Shane ich widział. A Jesse stara się namierzyć ich samochód. Zobacz, Shane ma zdjęcia.” Shane pokazał mu zdjęcia, a on dokładnie się przyjrzał. Przynajmniej wydawał się im wierzyć; oddał telefon bez żadnego słowa, wydając z siebie jedynie ciche potaknięcie. Potem podszedł do aneksu kuchennego i wyjął papierowe talerze. „Piwo?” zapytał. „Nie zamierzam sprawdzać waszych dowodów. Nie jestem teraz w pracy.” „Poproszę,” odpowiedział Shane, podczas gdy Claire odmówiła; to nie tak, że była jakąś zagorzałą przeciwniczką alkoholu, po prostu nie lubiła piwa. Pete przyniósł jej Colę, po czym usadowił się na małym fotelu obok kanapy. Wszyscy oglądali w ciszy telewizję, gdy w końcu Shane powiedział, „Więc, sądzę, że zdążyliście już się poznać, ale Pete, przedstawiam Ci Claire, moją -” „Narzeczoną,” powiedziała Claire. Nie była pewna czemu akurat teraz postanowiła to powiedzieć, ale to zrobiła. Shane zwrócił na nią swój wzrok i gapił się na nią z zaskoczeniem (i radością), która wywołała uśmiech również na jej twarzy. „Hej, oświadczyłeś mi się, pamiętasz? A ja
się zgodziłam? Miesiące temu. Pomyślałam tylko, że może już najwyższa pora zacząć to mówić.” „Narzeczona.” powtórzył Shane. „Tak, więc zamierzam się z nią ożenić.” „Taak?” zapytał Pete. „Gratulacje. Kiedy?” „Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy,” powiedziała Claire. „Niebawem?” „Niedługo.” zgodził się Shane. Spletli ze sobą ręce i przysunęli się do siebie bliżej na kanapie. „Oczywiście, to mógłby być ślub więzienny, jeśli nie będziemy ostrożni. To by było do bani. Już mieliśmy tego przedsmak. Ja w celi, Ty na zewnątrz...” „Cóż, dla odmiany, może tym razem to ja będę w celi, a Ty będziesz na wolności zastanawiał się jak mnie stamtąd wyciągnąć. Choć bałabym się, że zrobisz coś głupiego, żeby tak się stało.” „Taaak, mógłbym posłużyć się jakimiś nielegalnymi środkami,” powiedział Shane. „Nie miałbym też nic przeciwko byciu w więzieniu razem z Tobą, ale pewnie by nas rozdzielili. A nie o to by mi chodziło. W takim razie myślę, że naszą jedyną opcją jest pozostanie na wolności.” „Chyba masz rację,” zgodziła się. „Pete, miałeś jakieś wieści od Jesse?” „Dostałem sms-a, pisała, że jest na tropie. Nic więcej. Mam nadzieję, że wróci szybko... zazwyczaj wpada bez zapowiedzi. Wampiry zdają się nie przejmować czyjąś prywatnością.” Pralka wydała z siebie dźwięk oznajmiając im zakończenie cyklu, więc Claire szybko wstała i zajęła się suszeniem prania. Przynajmniej to mogła zrobić. Pete i Shane ze sobą nie rozmawiali. To nie było jak Shane i Michael, którzy niemal automatycznie zdawali się porozumiewać, czasem bez słów; Shane musiał starać się odczytywać Petea, jego prawdziwe myśli i emocje. Może po jakimś czasie też by się to rozwinęło, ale póki co, Pete wydawał się być trochę ostrożny. Może to po prostu było jego zwyczajne zachowanie. Ktoś zapukał do drzwi i Pete poszedł to sprawdzić. Shane również wstał, krzywiąc się. „To za szybko na pizzę,” powiedział. Pete pokiwał wciąż zmierzając do drzwi: w cieniu obok drzwi miał ukryty kij bejsbolowy, który wziął ze sobą. Wtedy zajrzał przez judasza. „Policja?” zapytała Claire. Nagle czuła się słabo, bo jeśli tak by było, nie mieli by zbyt łatwej drogi ucieczki. Dobre miejsce do walki, ale nie do wyjścia. No i nie mogli walczyć z prawdziwą policją. To byłoby złe w każdym calu, nawet jeśli naprawdę byli niewinni. „Nie,” odpowiedział Pete. W jego głosie mogli usłyszeć dziwne napięcie,
odsunął się od drzwi, otworzył je i powiedział „Wchodźcie, szybko.” To stało się szybko – w jednej chwili stał samotnie przy drzwiach, a w drugiej... w drugiej na korytarzu były już z nim trzy osoby. Dwie podtrzymywały trzecią, chyba nieprzytomną. Kiedy Pete zatrzasnął i zakluczył drzwi, Claire podeszła bliżej. Tak jak Shane. I wtedy Eve wydała z siebie pół zadowolony, pół płaczliwy dźwięk. Ona i Jesse trzymały ciężkie ciało bardzo bladego Michaela Glassa. Który miał wbity w serce drewniany kołek. „Jezu, czy ten koleś jest martwy?” wydusił z siebie Pete, kiedy zobaczył kołek. Shane go zignorował, zarzucił sobie rękę Michaela na ramię i pomógł Jesse zanieść go na kanapę. Eve poszła za nimi, a Claire przytuliła ją kiedy ta próbowała wziąć wdech. Cała się trzęsła. „Będzie dobrze,” powiedziała Claire i poklepała ją po plecach. „Eve, jest okej, nic mu nie będzie...” „Wyciągnij to,” Shane rzucił do Jesse, która przysiadła na oparciu kanapy i wpatrywała się w kołek. „Szybko, jest młody, to może naprawdę zrobić mu krzywdę.” „Stój! Nie dotykaj tego. Jest sprężynowy,” powiedziała Jesse i wskazała na wyryty na nim symbol. „Znam ten znak. To symbol twórcy Daylight Foundation. (Stwierdziłam, że nie będę tego tłumaczyć, bo to jednak taka nazwa własna raczej, więc... - przyp.tłum.). Ma wbudowany pocisk ze srebrem. Jeśli spróbujesz go usunąć, pojemnik ze srebrem pęknie.. i wtedy na pewno go zabije.” Shane zdążył już sięgnąć po kołek, ale teraz go puścił; jego oczy błyszczały ze wściekłości. „Co to do cholery jest Daylight Foundation?” „Zaufaj mi, nikt z kim chcesz zadzierać,” odpowiedziała Jesse. „Jest pewna metoda na pozbycie się tego, ale musimy być bardzo ostrożni. Mam pewne doświadczenie. Daj mi się tym zająć.” „Co się do cholery tam stało?” zażądał odpowiedzi Shane. Nikt mu nie odpowiedział, nawet Eve; wpatrywała się w Michaela, blada jak ściana. Claire ją podtrzymywała, ponieważ zdawało się, że po całym wysiłku aby uratować Michaela, Eve kompletnie straciła całą energię i nie była nawet w stanie sama stać. Nie płakała. Nie robiła nic, oprócz... czekania, z pewną śmiertelnie desperacką cierpliwością. Jej rubinowa obrączka ślubna lśniła na jej trzęsącej się lewej ręce. „Claire. Claire. Idź sprawdzić drzwi, upewnij się, że nikt za nami nie idzie.” Nie chciała zostawiać Eve, ale miał rację; to było ważne. Pete stał jak
wryty, gapiąc się na kompletnie niespodziewanego drugiego wampira w jego salonie; w tym momencie zdawał się ponownie obmyślać swoją życiową strategię. „Idź,” wyszeptała Eve. „Poradzę sobie.” Jakimś cudem stała teraz sama, więc Claire ruszyła szybko w stronę drzwi, by wyjrzeć przez judasza. Światło lampy ulicznej doskonale oświetlało całą ulicę na zewnątrz; zdawała się być opuszczona,oprócz auta Jesse, zaparkowanego po drugiej stronie drogi. Przez judasz nie widziała zbyt wiele po bokach, ale Claire była całkiem pewna, że wszystko jest opustoszałe. Odwróciła się i pokazała Shaneowi uniesione do góry kciuki, ten pokiwał głową i z powrotem utkwił spojrzenie w Michaelu. A wtedy drzwi za plecami Claire zadrżały pod nagłym, bardzo mocnym głosem uderzania (pukania). Zbyt mocnym. Claire krzyknęła i rzuciła się do przodu, aby spojrzeć znów przez judasza i zobaczyła zszokowaną bladą twarz zakrytą rozwianymi wiatrem ciemnymi włosami. Żaden człowiek nie był naturalnie tak blady. Otworzyła je i powiedziała „Wskakujcie, szybko!” bo to był Myrnin... a za nim stał Oliver. Dwa wampiry szybko weszły do mieszkania, a Oliver szybko zamknął i zakluczył ponownie drzwi. Oparł się o nie, wyglądając na zmęczonego – dziwne – i Claire miała czas do namysłu, co Oliver tu robi? Bo nawet jeśli został wygnany z Morganville przez Amelie, nie spodziewała się zobaczyć go w tej części kraju. Olicer też był obszarpany – miał niebieskie, znoszone i upaprane olejem jeansy, wyblakłą, luźną koszulkę z jakimś nadrukiem w kształcie wilka i swoje długie kręcone włosy związane w kucyk na karku. Nie wyglądało na to, że ostatnio miał do czynienia z prysznicem. I Myrnin... cóż, przynajmniej nie miał na sobie nic gorszego niż zazwyczaj, ale był bardzo blady i niewiele czystszy niż Oliver. Obaj musieli podróżować w ciężkich warunkach jak sądziła, bo wampiry zazwyczaj nie śmierdziały, chyba że jakiś dłuższy czas przebywały w otoczeniu rzeczy, które brzydko pachniały. A sądząc po wyziewach od nich pochodzących, musieli mieć przez bardzo długi czas do czynienia ze śmieciami. Myrnin gapił się na nią przez kilka sekund, po czym odsunął swoje brudne włosy z twarzy i powiedział „Zatem nie mają Ciebie. Ale mają to?” „To? Co to znaczy?” zapytała Claire. Nie odpowiedział jej. Zamiast tego tylko ją przytulił, szybko i gwałtownie, a zanim zdążyła choćby wydać z siebie zaskoczony odgłos, już go nie było. To było niczym przytulenie przez bałwana, choć mniej... wilgotne. I zdecydowanie bardziej nieprzyjemnie pachnące. Oliver powiedział „Poszliśmy zobaczyć się z Irene Anderson. Myrnin nawet teraz ma z nią dobry kontakt. Jednakże, okazała się być... mało pomocna. Nie miała pojęcia gdzie jesteś; powiedziała tylko, że zabrałaś ze sobą
urządzenie.” „Ja – czekaj, co? Nic nie zabrałam!” „Och,” powiedział Myrnin i odwrócił się do niej ze swojego miejsca przy Eve. „Och, to bardzo, bardzo złe wiadomości. Bo jeśli tego nie wzięłaś, ktoś inny to zrobił. Ktoś kto ma dostęp do laboratorium, odkąd osobiście sprawdziłem rejestr.” Myrnin brzmiał na... rozsądnego. Pomimo jego poplątanych włosów, brudnych ciuchów w stylu bezdomnego i zapachu śmieci a także czegoś jeszcze gorszego. Wyglądał na spiętego, zmartwionego i zdenerwowanego, ale nie szalonego. W takim razie, było naprawdę źle. Czasami Claire myślała o nim jak o osobie szalonej dla przyjemności; kiedy chodziło o sprawy życia i śmierci, jej szef (i przyjaciel) zdawał się bardzo starać, aby robić rzeczy ze śmiertelną precyzją. Potem za to płacił, ale nigdy nie była mniej wdzięczna za jego starania. „Twierdzisz, że ktoś włamał się do laboratorium Dr Anderson i zabrał VLAD.” Uniósł brwi. „VLAD?” „To – to urządzenie. Vampire Levelling Adjustment Device. (nie będę już drugi raz tego dokładnie tłumaczyć ;P – przyp.tłum.)” Zorientowała się poniewczasie, że Oliver, który zdecydowanie nie znajdował się w kręgu ludzi, którym ufała, słuchał, ale powstrzymał się od komentarza. Był skupiony na Michaelu, jakby naprawdę się o niego martwił. Co, znając Olivera, mogło być prawdą, choć bez wątpienia by się tego wyparł. Była niemal pewna, że Myrnin udusi ją za nazwanie swojego projektu na cześć sławnego wampira – Włada Palownika, uważanego za historyczną inspirację do stworzenia Hrabiego Drakuli – ale tylko pokręcił głową ze zniecierpliwieniem. „Musimy iść, szybko. Nie możemy tu zostać,” powiedział Myrnin. „Oliver i ja byliśmy ścigani.” „Przez kogo?” „Masz oczywiście na myśli liczbę mnogą, prawda moja droga? Gramatyka naprawdę schodzi -” „Myrnin!” „Nie mam pojęcia.” Ton jego głosu był cichy, a w jego oczach widać było niebezpieczny żar czerwieni. „Kiedy się dowiem, zemszczę się za Michaela.” „Wziął na siebie strzał wymierzony we mnie,” powiedział Oliver. „Głupi. Z pewnością bym go uniknął, jeśli dałby mi szansę.” Te słowa sprawiły, że Eve błyskawicznie się odwróciła i spojrzała na niego morderczym wzrokiem. „Z pewnością? Serio? Ty dupku, on uratował Ci życie!” Normalnie, gdyby jakiś człowiek odważył się użyć takiego tonu w stosunku do Olivera, ten by zawarczał, pokazał swoje kły i 'nauczył go dobrych manier'...
ale tym razem nic takiego nie zrobił. Tylko odwrócił wzrok, a Eve jeszcze przez chwilę się w niego wpatrywała, po czym z powrotem klęknęła przy Michaelu i wzięła do ręki jego bezwładną, bladą dłoń. „Jest lodowaty.” powiedziała do Jesse. „Proszę, jeśli chcesz coś zrobić -” „Myślę,” przerwała jej Jesse. „Po prostu bądźcie cicho. Wcześniej widziałam to tylko dwa razy.” „Co się stało?” zapytał Shane. „Pozostałe dwa razy?” Nie odpowiedziała, co znaczyło, pomyślała Claire i przeszedł ją lodowaty dreszcz, że prawdopodobnie tamte wampiry nie przeżyły. Jesse w końcu powiedziała, „Dobra. Nie ma żadnego bezpiecznego sposobu, żeby się tego pozbyć. Oliver, potrzebuję Cię.” Nie poruszył się dopóki ta na niego nie spojrzała, krzywiąc się, więc w końcu podszedł do Michaela. „Tak?” „Jesteś szybszy i silniejszy niż ja,” powiedziała Jesse. Nie jako komplement, ale zwykłe stwierdzenie faktu. „Chcę, żebyś wyciągnął kołek prosto i szybko jak tylko potrafisz. Ja położę swoją rękę wokół rany, w razie gdyby srebro wystrzeliło; może będę w stanie zapobiec dostaniu się go do krwiobiegu.” „Kosztem swojej ręki.” zauważył. „Nie ma innego wyboru,” odpowiedziała mu Jesse. „Jestem wystarczająco stara. Przeżyję. Daylightersi jeszcze mnie nie dorwali.” Claire wstrzymała oddech, bo Oliver pokiwał głową, sięgnął po kołek i czekał na sygnał. Patrzył na Jesse kiedy odliczała. Trzy, dwa, jeden. Na jeden, Oliver błyskawicznie się poruszył, szybciej niż mogło zarejestrować to oko ludzkie, a Jesse wsadziła rękę w miejsce, gdzie przed chwilą znajdował się kołek, a gdzie wciąż znajdowała się rana. A przynajmniej, tak się Claire wydawało, bo nie mogła tego dokładnie zobaczyć; widziała rękę Jesse znajdującą się na klatce piersiowej Michaela i kołek poruszający się z prędkością światła, wystrzelający wprost na ścianę z cegieł znajdującą się naprzeciwko. Cała była pokryta płynnym srebrem. Jesse się nie poruszyła, choć wydała z siebie dźwięk – bardzo cichy, zduszony przez jej gardło. I po chwili Claire zrozumiała czemu. Cała jej ręka była pokryta srebrem. Aż z niej kapało. I nie mogła się poruszyć, dopóki rana Michaela się nie zasklepi, ponieważ w przeciwnym razie zostałby otruty, a w jego wieku, to z pewnością oznaczałoby śmierć. Jej ręka płonęła. Skwierczała. Claire zasłoniła sobie usta dłonią, by powstrzymać mdłości, które wstrząsnęły nią, kiedy zobaczyła wyżartą skórę i pracujące ścięgna, a Jesse wciąż siedziała nieruchomo, blada jak marmurowa statua. „Myślę, że jest zasklepiona,” w końcu wyszeptała Jesse i po prostu... upadła. Oliver się poruszył, ale – zadziwiająco – Myrnin już tam był, złapał ją kiedy upadała i układał ją delikatnie na dywanie.
Eve rzuciła się do przodu i gorączkowo zaczęła sprawdzać klatkę piersiową Michaela. „Wszystko dobrze,” powiedziała. „Michael? Michael!” Otworzył swoje niebieskie oczy, zamrugał i powiedział, „Eve?” jego głos był szokująco słaby, ale żył. Myrnin grzebał w kieszeniach swojego wielkiego płaszcza – było w nim pełno kieszeni, niektóre z nich były porwane i luźne – i wyciągnął z jednej małą zakorkowaną fiolkę z jakimś proszkiem. Wsparł głowę Jesse na swoich kolanach, a zębami wyciągnął z buteleczki korek, po czym wysypał jej zawartość na palącą się dłoń Jesse. Zapłakała i wygięła się w górę, a on przycisnął się do niej, kiedy ta wiła się i walczyła. „Spokojnie, droga pani, spokojnie, zaraz przestanie, ból zaraz minie, to powstrzyma srebro i uzdrowi twoją ranę, choć blizny mogą trochę zająć – spokojnie, Lady Grey, bądź spokojna...” Lady Grey? Znał Jesse – cóż, oczywiście, że znał, prawda? Przecież została tu wysłana z Morganville przez Amelie. Ale wciąż. Claire zamrugała, bo nigdy nie widziała Myrnina zachowującego się tak... delikatnie. Albo tak formalnie. Jesse wzięła długi, drżący wdech i się do niego uśmiechnęła. Cokolwiek jej dał, działało. Rana wciąż była całkiem poważna, ale z jej uśmiechu i tego, że z każdą chwilą stawała się coraz silniejsza, można było wywnioskować, że ból ustał. Myrnin położył jej dłoń na policzku w opiekuńczym geście – coś czego Claire nie mogła sobie przypomnieć, żeby wcześniej robił. Przynajmniej nie w taki sposób. „Cóż,” powiedziała Jesse z nutą w jej głosie, której wcześniej nie było. „To rzadka przyjemność widzieć Cię poza Twoją jaskinią, mały pająku.” „I jeszcze rzadsza widzieć Ciebie w takim stanie, Lady Grey. Odważny czyn. Bardzo odważny.” „Głupi, jeśli chłopak by tego nie przeżył,” odpowiedziała. „Och, już wystarczy, zostaw moją dłoń. Srebro wciąż pali, ale nic mi nie będzie. Jestem za stara, żeby mogło mi wyrządzić jakąś poważną szkodę.” „Nie wyglądasz na więcej niż tysiąc,” powiedział Myrnin. O Boże, pomyślała Claire. Czy on z nią flirtował? Cóż, jeśli tak, nie mogła go za to winić. Jesse była... dość oszałamiająca. Michael próbował usiąść, a Shane i Eve próbowali go od tego odwieść; Claire przyłączyła się do nich i kiedy stało się jasne, że 'nie' nie było wykonalne, pomogła im go usadzić. „Hej,” powiedziała, „nie miałeś przypadkiem zatrzymać kłopotów, a nie się w nie pakować?” „Taki był plan,” powiedział Michael i zakaszlał; ten dźwięk był niepokojąco mokry. Eve wyciągnęła garść chusteczek z pudełka na stoliku, a kiedy odsunęła je od jego ust, były całe w świeżej, czerwonej krwi. Ale zdawał się czuć już lepiej. „Myślę, że byłem tego tak blisko jak swojej śmierci.”
„Ledwo co,” zgodził się Shane. „Słyszałeś kiedykolwiek o kimś, kto wkłada do kołka zapalnik ze srebrem?” „Nigdy,” odpowiedział Michael, „ale byłby to całkiem niezły pomysł, gdyby ten kołek nie znajdował się w mojej klatce piersiowej.” „Taaa, dokładnie to sobie pomyślałem.” Shane ścisnął jego ramię i kucnął do poziomu jego oczu. „Wszystko w porządku bracie?” „Jest okej. I miło mi widzieć, że zachowujesz tradycję wdawania się w bójkę na śmierć i życie, nawet w miłym, cywilizowanym świecie.” „To nie była moja wina.” Michael tylko potrząsnął głową. Wciąż był bardzo blady, a jego oczy były przekrwione. Trzymał Eve za rękę i ją pociągnął, żeby wyszeptać coś Eve na ucho. Pokiwała głową i zwróciła się do Petea – który wciąż stał w dokładnie tym samym miejscu co wcześniej, próbując zrozumieć co tu się właściwie stało. Miał dobry powód, pomyślała Claire. Wcześniej mógł się martwić jedynie o zseksioną (org. sexed–up – przyp.tłum.) pościel, a teraz w jego mieszkaniu nagle znajdowały się wampiry, w tym ranne i wielka plama ściekającego srebra na jego ścianie. Nawet dla kogoś, kto znał Jesse, ten nagły zjazd nieumarłych mógł być nieco zbyt wielkim wyzwaniem. „Wybacz,” powiedziała do niego Eve. „Masz może, ach, plazmę? W workach?” Pete blado się na nią spojrzał, ostatecznie odwrócił się od niej plecami i podszedł do fotela. Usiadł, oparł głowę na rękach i wyłączył się z rzeczywistości. „To chyba znaczy nie,” powiedziała Eve. „W porządku. Wybaczcie ludzie, ale on musi się pożywić, a ja zamierzam zgłosić się na ochotnika. Więc jeśli jesteście wrażliwi, lepiej się odwróćcie.” Claire tak zrobiła, choć nie tyle z powodu jej wrażliwości na krew, co z powodu tej intymnej według niej sytuacji. Shane również się odwrócił, po czym rozejrzał się po pokoju. Oliver oglądał pozostałości po kołku, uważając, aby nie dotknąć resztki wyciekającego z niego srebra. Myrnin i Jesse zdawali się dobrze bawić. „Cóż,” powiedział Shane, „przynajmniej nie jesteśmy już w tym bagnie sami. Najwidoczniej, policja może być teraz naszym najmniejszym problemem.” Objął ją ramieniem i przyciągnął ją do siebie, a ona mu się poddała. „Wszystko w porządku?” „Tak,” odpowiedziała i zadrżała. „To wszystko było szybkie. I gwałtowne.” „Myślę, że Pete ma migrenę. No i nie jestem pewien, czy to srebro zejdzie z jego dywanu.” Jesse wstała, zanim zdążył dokończyć zdanie i poszła do małej łazienki, wracając po chwili z rolką bandażu. Wręczyła ją Myrninowi, który wziął ją, kiedy uniosła brwi. „Mógłbyś?” poprosiła go. Schylił się trochę, wziął bandaż i pewnie trzymał jej dłoń, owijając ją
bandażem. Był w tym całkiem niezły, zauważyła Claire; zapewne miał wiele doświadczenia z leczeniem urazów, a w tym przypadku nie miało znaczenie czy chodziło o wampira czy człowieka. Opatrunki były takie same. Przerwał drugi koniec bandażu na dwie części, ciasno je zawinął i zawiązał; to, Claire była pewna, dzięki jego doświadczeniu w czasach, gdzie rzeczy takie jak taśma klejąca czy plaster nie były jeszcze wynalezione. Kiedy skończył, wygładził delikatnie opatrunek i położył swoją rękę na jej dłoni. Jesse posłała mu szeroki uśmiech, a blade policzki Myrnina zrobiły się czerwone. Puścił ją. „Już dobrze.” powiedział. „Moja Pani.” „Mój lordzie,” odpowiedziała i skłoniła się całkiem nisko, biorąc pod uwagę to, że miała na sobie jeansy i głęboko wyciętą czarną koszulkę. Jej czerwony warkocz opadł jej na ramię, kiedy ta przez rzęsy spoglądała na Myrnina. Claire pomyślała, że Jesse musiała ćwiczyć flirt przynajmniej przez jakieś kilkaset lat. Biedny Myrnin. Był w tym zdecydowanie gorszy i bardzo wyszedł z praktyki, bo odchrząknął i odwrócił się do niej plecami – nie za bardzo odpowiednie zakończenie tej rozmowy – i powiedział „Claire. Ze mną.” Automatycznie chciała za nim podążyć do kuchni, ale Shane jej nie pozwolił; jego mocny uścisk zatrzymał ją na miejscu, więc Claire spojrzała na niego marszcząc brwi. „Nic mi nie będzie,” powiedziała. To co widziała w jego twarzy nie było zazdrością, albo zmartwieniem, ani nic w tym stylu; to była przezorność, czysta i prosta. Wszystko dzisiaj było strasznie pogmatwane. Doskonale wiedziała jak się czuł, chcąc spowolnić trochę bieg wydarzeń i sprawić, żeby to wszystko było bardziej zrozumiałe. „Pozwól mi z nim porozmawiać i zobaczyć, czy jestem w stanie coś z tego wszystkiego zrozumieć.” „Zamierzasz rozmawiać z Myrninem,” powiedział Shane. „Myślę, że prosisz o zbyt wiele.” Ale puścił ją, więc poszła za swoim przyjacielem, szefem i bólem głowy do małego kuchennego obszaru. W międzyczasie spojrzała na Michaela i Eve; skończył już pić z nadgarstka Eve i używał przyniesionego przez Jesse bandaża, aby opatrzyć małe ranki na ręce swojej żony. Kiedy patrzył na Eve, w jego oczach mogła zobaczyć wrażliwość, wdzięczność i więcej niż trochę bólu. Nikt kto wierzył, że wampiry nie miały uczuć, jak prawdziwi ludzie, nigdy nie spotkał Michaela Glassa. Odeszli od pozostałych, jak najdalej mogli i Claire starała się stać od Myrnina w odległości przynajmniej kilku stóp. Fuj. Gdzie on się podziewał, na miejskim wysypisku? Ale patrząc na jego ogniste spojrzenie, było jasne, że w tym momencie higiena nie była ich największym problemem. „Ty i Irene,” zaczął Myrnin. „Co zrobiłyście?”
Claire się cofnęła, ponieważ zaskoczyła ją jego reakcja. „Nic!” powiedziała i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Wiedziała, że wyglądało to na gest obronny, ale nie dbała o to. „To Ty jesteś osobą, która mnie tu wysłała, Myrnin, więc nie wiń mnie, jeśli coś poszło nie tak. Ja tylko chciałam iść na studia!” „I wszystko tak dobrze się ułożyło!” powiedział. „Ufałem Irene bezgranicznie. Była moim szpiegiem w normalnym świecie i pomagała nam ukrywać naszą prawdziwą naturę przed tymi, którzy się tym interesowali.” „Tak jak rząd?” Myrnin nie odpowiedział. Nie potrafił stać w spokoju i akurat teraz przestał niespokojnie przestępować z nogi na nogę, aby podejść do szafki i zacząć po kolei otwierać wszystkie szafki. Claire przypadkowo dostrzegła w jednej z nich niezwykłe odpadki, a widelce i łyżki w kolejnej. Nie szukał niczego specjalnego, po prostu musiał się kręcić. „Irene zawsze miała jakieś sprawy z rządem,” powiedział. „Ale to aż do niedawna nas nie dotyczyło.” „Po prostu powiedz mi o co chodzi! Co sprawiło, że opuściłeś Morganville i przybyłeś tu całą drogę? Wiem, że Oliver już podróżował – wpadłeś na niego, czy to on Cię odnalazł?” „Trochę za dużo pytań naraz. O, patrz, ma masło orzechowe. Lubisz masło orzechowe?” „Myrnin!” „Ale jest takie chrupiące...” Spojrzała na niego z niewypowiedzianą frustracją, więc włożył słoik z powrotem do spiżarni i zamknął drzwi. Na drzwiczkach było kilka gumek recepturek, więc zdjęła parę i zaczęła się nimi bawić. To było dobre. Było na pewno mniej rozpraszające dla nich dwojga. „Wyjechałem z Morganville, ponieważ przechwyciłem wiadomość, w której ktoś twierdził, że ma niezaprzeczalny dowód na istnienie wampirów.” „Och, Boże, Myrnin, znalazłeś to na internecie? Nie można wierzyć we wszystko co jest tam umieszczone.” „Wiem o tym! I nie, nie uwierzyłem w to. Przynajmniej nie na początku. Ale to nie był nadpobudliwy fan wysyłający filmiki dla swoich przyjaciół; to był doktor, który przygotowywał pracę naukową. Tak przy okazji, to był Alert Google.” Wydawał się być absurdalnie dumny z tego, że umiał się nim posłużyć. „Zlokalizowałem go w Bostonie. Czułem, że musi być jakiś powód, dla którego taka rewelacja znajdowała się tak blisko Irene, więc do niej zadzwoniłem. Nie odebrała.” „Ludzie tak czasami robią. To nie znaczy, że -” „Wysłałem Cię tutaj, Claire. Wysłałem Cię do Irene, dla Twojego bezpieczeństwa. I bałem się... bałem się, że mogła nas zdradzić. Może nawet przez przypadek. Jeśli istnienie wampirów wyszłoby na jaw i zostałoby wzięte na poważnie, to byłaby tylko kwestia czasu, zanim pojawiłaby się również
informacja o Morganville. Kontrolujemy takie wydarzenia; musimy, bo w przeciwnym razie już by nas nie było. Normalnie Oliver zająłby się agentami, by się tego dowiedzieć, ale Oliver był, ach, niedysponowany...” „Masz na myśli wygnany.” „Tak, tak, ale nie mogłem czekać, aż Amelie zdecyduje się kogoś wysłać, aby uporał się z tym kryzysem. Znam Irene i miałem dobre przeczucie gdzie szukać Olivera. Myślałem, że we dwójkę łatwo sobie z tym poradzimy.” „I jak wam poszło?” W niepohamowanym odruchu, porwał jedną z gumek, która spadła na podłogę. Druga była mocniejsza, ale zbyt mocno je naciągał. „Niezbyt... dobrze,” przyznał. „Wciąż nie byłem w stanie znaleźć tego doktora, którego Google zlokalizowało tak łatwo. Ludzki świat jest bardziej dezorientujący, niż sądziłem. I Oliver nie współpracował tak jakbym tego chciał. Wtedy Amelie postanowiła ściągnąć mnie z powrotem do Morganville. Wszystkie te rzeczy były bardzo stresujące.” Claire westchnęła i zwalczyła niemal niemożliwy do powstrzymania impuls, aby nim potrząsnąć. „Powiedz mi co się stało dziś.” Zamrugał i nerwowo owinął sobie gumkę wokół nadgarstka. „Oliver i ja próbowaliśmy znaleźć tego doktora w jego biurach, ale go tam nie było. Oliver wdał się w dyskusję z kimś, kto nazwał nas bezdomnymi próżniakami i próbował nas opluć. Starałem się zapobiec popełnieniu przez niego jakiejś głupoty, ale obawiam się, że dla naszego dręczyciela, nie był to zbyt udany dzień. Potem poszliśmy do domu doktora, ale znowu go nie zastaliśmy. Byłem nieco zagubiony. Generalnie nie zwykłem tak bardzo się wysilać.” Podszedł do kranu i zaczął na przemian go odkręcać i zakręcać. Claire miała nikłą nadzieję, że wykorzysta okazję, żeby się umyć, ale ewidentnie nie przyszło mu to do głowy. „Michael znalazł nas, kiedy próbowaliśmy spotkać się z Irene; zabroniono nam wejścia na uniwersytet ze względu na nasz ubiór i ogólny wygląd, więc obiecał pomóc nam w znalezieniu motelu, gdzie moglibyśmy się umyć. Eve powiedziała, że zdobędzie dla nas nowe ciuchy.” To byłoby interesujące. Claire oddałaby każde pieniądze, aby zobaczyć co Eve by wybrała dla Olivera, a jeszcze bardziej Myrnina. To by przynajmniej było szalenie zadziwiające. „Podejrzewam, że nie wszystko się wam udało,” powiedziała Claire, „skoro wciąż cuchniesz i nosisz łachmany.” Myrnin spojrzał na siebie i westchnął. „Proszę o wybaczenie. Życie potrafi być okrutne. Tak, byliśmy śledzeni przez faceta w jakimś wielkim pojeździe od kiedy tylko opuściliśmy teren uniwersytetu. Kiedy dojechaliśmy do motelu i czekaliśmy na klucze do pokojów, zostaliśmy bez ostrzeżenia zaatakowani. Michael wziął na siebie kołek wymierzony w Olivera, który w tym czasie był
zajęty kolejnym; nie od razu wiedzieliśmy, że nie jest to tylko drewno. Ale Oliver już kiedyś coś takiego widział i powstrzymał mnie, kiedy chciałem go wyciągnąć. Pamiętałem, że Lady Grey tu była, pilnując Irene, więc poprosiłem ją o pomoc. A ona przywiozła nas tutaj.” „Śledzili was tu?” „Nie,” Myrnin zdawał się być tego pewien, a Claire przez chwilę się nad tym zastanawiała, dopóki do niej dotarło. Po prostu nie było nikogo, kto mógłby ich dalej śledzić, nie pozwolili na to. „Ale nie sądziliśmy, że czekanie na przyjazd policji będzie dobrym posunięciem. Jesse myślała, że to będzie najbezpieczniejsze miejsce. Nie spodziewałem się spotkać tu Ciebie.” „Dla nas to też był paskudny ranek,” powiedziała Claire. „Moją przyjaciółkę porwano, a policja uważa, że Shane i ja możemy mieć z tym coś wspólnego.” „Naprawdę? A macie?” „Nie! Niby dlaczego mielibyśmy to robić?” Myrnin wzruszył ramionami. „Nie wiem, ale musiałem zapytać. Ta Twoja przyjaciółka, czy ona wie coś o wampirach?” „Zupełnie nic. Nie wierzy w ich istnienie. Nawet nie w ten sposób 'może to prawda', który zdaje się dominować u większości studentów.” „Hmmm. Więc jej zniknięcie może nie mieć z nami nic wspólnego, dlatego też nie musimy się o to martwić.” „Słucham? Nie musimy się martwić? To moja przyjaciółka!” Jej wybuch zdawał się zaskoczyć Myrnina, który zmarszczył się i przestał naciągać gumkę, jakby skupił się całkowicie na niej, przynajmniej na chwilę. „Jesteśmy w niebezpieczeństwie Claire. Bardzo realnym niebezpieczeństwie. Irene powiedziała, że Twoje urządzenie zniknęło z jej laboratorium; ktoś bardzo wiarygodny zamierza przedstawić światu dowody wampiryzmu, być może włączając w to prawdziwe żywe okazy. To rzeczy, na które nie możemy pozwolić, dla naszego własnego dobra i życia. Musimy znaleźć tych ludzi, powstrzymać ich i wymazać wszelkie informacje na temat tego przedsięwzięcia; takie rzeczy są niczym nowotwory i muszą zostać wycięte, zniszczone. Rozumiesz?” „Rozumiem, że dzieje się tu więcej niż to, w co jesteś zamieszany,” powiedziała. „Dr Anderson ma układy z jakimiś strasznymi szpiegami, którzy – zapewne nieprzypadkowo – byli w moim domu, kiedy myśleli, że mnie tam nie ma, szukając czegoś czym mogło być VLAD. A potem moja przyjaciółka zostaje porwana przez jakiś facetów w furgonetce? Zdaje się, że przeszli do kolejnego etapu, do mnie. Może jest to powiązane z planami twojego doktorka.” „Jeśli tak, jeśli jest w to zamieszany rząd, to mogiła Claire, doprawdy.” „Więc jednak nie rak.”
„Nie, wciąż bardzo jak rak. Ale będę potrzebował o wiele większego skalpela.” Miała nadzieję, że nie mówił tego dosłownie; z Myrninem nigdy miało się pewności. „Nic z tego się teraz nie liczy. Musimy po prostu jak najszybciej opuścić to miejsce i znaleźć Irene. Jest dokładnie tym, co nasi wrogowie, jeśli nimi są, będą potrzebować – człowiek z ogromną wiedzą na temat wampirów. Ma znajomości i jest wiarygodna. Nie możemy pozwolić na to, żeby trafiła w ich ręce.” Logika Myrnina była często zawiła, ale tym razem zdawał się mieć rację. Dr Anderson była zagrożona; jeśli tak wiele działo się naraz, musiała zostać przeniesiona w bezpieczne miejsce zanim ponownie coś się zdarzy. Zanim będziemy mogli uratować Liz, pomyślała jakaś część Claire, ale wiedziała, że nie może pomóc Liz, nie w tej chwili. Przyszło jej do głowy, żeby zapytać Myrnina o najważniejszą rzecz. „Jak nazywa się ten doktor? Ten, który ma dowód na istnienie wampirów?” „Aaa, Dr Patrick Davis,” powiedział. „Wątpię, że wiesz coś na jego temat.” „Cóż,” powiedziała Claire, „w takim razie się mylisz.” Nagle wszystkie kawałki układanki zaczęły do siebie pasować, ale tworzyły niezbyt ładny obrazek.