kakarota

  • Dokumenty646
  • Odsłony171 052
  • Obserwuję119
  • Rozmiar dokumentów1.7 GB
  • Ilość pobrań77 879

Wampiry z Morganville - ROZDZIAŁ 10 cz 2

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :99.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Wampiry z Morganville - ROZDZIAŁ 10 cz 2.pdf

kakarota EBooki Serie / Autorzy Wampiry z Morganville Caine Rachel - Wampiry z Morganville 14 - Fall of night (tłum. nieof.
Użytkownik kakarota wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 20 z dostępnych 20 stron)

ROZDZIAŁ 10 cz. II Oliver podszedł do nich i rzucił Myrninowi zniecierpliwione spojrzenie. „Jeśli skończyłeś już plotkować ze swoją małą przyjaciółeczką, to musimy opuścić to miejsce.” powiedział Oliver. „Teraz. Najwidoczniej ten idiota Shane wpakował się w kłopoty z policją. Z pewnością prędzej czy później go namierzą, jeśli tylko nie są kompletnymi durniami.” „Zatem powinniśmy zostawić tu Shanea,” powiedział od niechcenia Myrnin. „To znacznie uprości naszą sytuację.” „Nie!” krzyknęła Claire. „Zostawcie go, a ja również zostanę. I nie sądzę, żeby Eve i Michaelowi się to też podobało. Możecie śmiało ich przekonywać.” Myrnin wyglądał na skłonnego próbować, ale Oliver stanowczo go uciszył. „Nikogo nie zostawiamy. A Shane wie tyle, jeśli nie więcej, co inni o Morganville; nie możemy go zostawić. Byłby kopalnią informacji.” „Nigdy by nic nie zdradził.” powiedziała Claire. „Wszyscy sypią,” stwierdził Oliver. „Pytania brzmi, czy mówią wtedy prawdę? Nie ufam rodowodowi chłopaka. Jego ojciec miał na niego wpływ i wciąż to widać, a ja nie jestem pewien, czy nie chciałby poświęcić Morganville dla pamięci swojej rodziny. Więc idzie z nami i koniec tematu.” Nagle – Claire musiała się przyznać do tego, że o nim zapomniała – wstał Pete. Był to tak niespodziewany ruch, że wszyscy skupili na nim swoją uwagę. Wyglądał blado, ponuro i był bardzo spięty. „Jesse, wiem, że mówiłem, że nie mam nic przeciwko całej tej zwariowanej wampirzej rzeczy, ale teraz to już całkiem nowy poziom. Czego ode mnie oczekujesz, po prostu... mam się z tym uporać?” „Tak,” odparowała Jesse. Starała się być delikatna, ale stanowcza. „Wybacz Pete, ale musisz. Nie chcę, żeby coś Ci się stało.” „Myślisz, że mogłabyś mi coś zrobić?” „Myślę, że nie będę musiała,” powiedziała, „I znowu, przepraszam. Chodź z nami. Zostawienie Ciebie tutaj, będzie pozostawieniem Cię na pastwę ludzi, którzy nas szukają, a już przecież widziałeś do czego są zdolni. Przyjaciółka Claire i zamach na życie Michaela... oni nie będą się z Tobą tak łagodnie obchodzić. Jeśli pójdziesz z nami, będę mogła Cię ochronić.” Pete nagle szeroko się uśmiechnął. To był ponury rodzaj uśmiechu, ale przynajmniej miał coś wspólnego z zabawą. „Nie przywykłem do słyszenia tego od dziewczyny, wiesz.”

„Nie jestem dziewczyną.” powiedziała Jesse i uniosła jedną brew. „Jestem?” „Ledwo,” powiedział Myrnin. W następnej chwili zdawał się być zażenowany i stanowczo wskazał na drzwi. „Naprzód.” Claire przystanęła na chwilę przy Eve i Michaelu i szybko uścisnęła przyjaciół. „Dobrze się czujesz?” zapytała Michaela. Skinął jej. „Wystarczająco dobrze, żeby dać sobie radę?” „Jest w porządku,” powiedział, co prawdopodobnie było taką prawdą, jak to co zawsze mówił Shane, kiedy był w podobnej sytuacji. „Shane, koleś, kto Cię tak sprał?” „Twoja stara (w oryg. 'your grandma' ale raczej ma to taki wydźwięk, jak u nas to – przyp.tłum.),” odparował Shane. „Chodźmy.” Claire nie pamiętała o swoim telefonie, dopóki nie zadzwonił – wtedy spanikowała, ponieważ jeśli policja jej szukała, jej komórka była niczym neon mówiący TUTAJ JESTEM, PRZYJDŹCIE MNIE ARESZTOWAĆ. Złapała ją i spojrzała na wyświetlacz, po czym odebrała, choć numer był nieznany. „Halo?” Cała nadzieja, że może to być pomyłka, zniknęła kiedy usłyszała szybki, przerażony oddech po drugiej stronie. „Claire?” był to cichy szept, ale wiedziała, że to głos Liz. „Claire, jesteś tam?” głos jej przyjaciółki był przerywany i drżący, jakby bała się zostać podsłuchana. „Liz? Liz, to ja! Gdzie jesteś?” Claire zasłoniła wolne ucho, kiedy Shane zaczął ją o coś pytać i odwróciła się od wszystkich, by skoncentrować się na słuchaniu. „Liz, słyszysz mnie?” „Musisz mnie stąd wydostać, proszę, Claire, błagam, wydostań mnie stąd...” była zdesperowana i wystraszona. „Zabrali mnie z domu. Derrick starał się ich powstrzymać, ale -” „Derrick był z nimi?” „Nie, nie, zobaczył ich i starał się mi pomóc, ale wzięli go gdzieś, a mnie wsadzili do jakiegoś ciemnego miejsca z – z czymś – czuję się słabo, strasznie kręci mi się w głowie, błagam, musisz mi pomóc...” Zaczęła płakać i serce Claire się ścisnęło. Było w niej coś z przerażonej małej dziewczynki, czego nie mogła znieść. „Przyjdę,” obiecała. „Powiedz mi gdzie jesteś, kochanie.” „Ja -” Liz złapała długi, ostry oddech i przez długą chwilę była cicho. Kiedy znowu się odezwała, była jeszcze bardziej cicha i mówiła szybciej. „Zabrałam telefon jednemu facetowi, który przyszedł mnie sprawdzić, ale niedługo zauważą, będą wiedzieć... jestem w tunelach, w tunelach parowych (nie pytajcie, bo nie wiem – przyp.tłum.), pod przechowalnią biblioteki... o Boże, idą...” To był jej ostatni szept i wtedy Claire usłyszała jej płacz i łoskot, a wtedy połączenie zostało przerwane.

Kiedy się obróciła, zobaczyła, że wszyscy na nią patrzą. Shane, Eve, Pete: ludzie. Oliver, Myrnin, Michael i Jesse: wampiry. Czekając na jakieś wiadomości. Powiedziała „Tunele pod przechowalnią biblioteki. Teraz. Moja przyjaciółka ma prawdziwe kłopoty.” „Pomyślałaś o tym, że to może być pułapka?” „Tak,” odpowiedziała Claire. Otworzyła tył swojego telefonu i wyjęła kartę SIM, którą wysoko uniosła. „Jeśli pozwolili jej użyć telefonu, żeby do mnie zadzwoniła, będą chcieli namierzyć to. Muszę sprawić, by była najdalej od nas jak to tylko możliwe.” „Momencik.” powiedział Myrnin, otworzył drzwi i już go nie było. Wszyscy patrzyli po sobie, czekając i w kolejnej chwili był już z powrotem. Niosąc bardzo wkurzonego gołębia. Claire martwiła się co zamierza zrobić z biednym ptaszkiem, kiedy podał go Eve do potrzymania – skrzywiona, trzymała go jak najdalej od siebie – i ponownie wziął bandaż, którym opatrywał dłoń Jesse, by użyć go do przywiązania karty SIM do nóżki gołębia. „Nauczyłem się jednego przez lata komunikowania się ze sobą za pomocą ptaków.” Odebrał Eve gołębia i znowu zniknął na zewnątrz, po czym wrócił cały zadowolony z siebie i wytarł ręce o swoje spodnie. Fuj, odchody gołębia. „Będzie leciał całe mile, żeby tylko się ode mnie oddalić.” „Taki sam wpływ masz na ludzi,” powiedział Oliver. „Umyj ręce.” Myrnin obrzucił go morderczym spojrzeniem, ale Claire bezgłośnie powiedziała do niego proszę, więc mimo wszystko poszedł to zrobić. Potem, bez kolejnych dyskusji, ruszyli. Do tuneli. System tuneli MIT był legendarny; studenci używali szerszych jako schronienie i przejścia podczas ostrych zim w tamtejszych regionach, a hakerzy wykorzystywali je dla własnych celów. Ale nawet jeśli, zawsze były jakieś nowe obszary do odnalezienia – jakieś długo zapomniane i zamknięte, jak sławne murowane prysznice albo grób zapomnianej drabiny. Claire sprawdziła mapę przez internet, na telefonie pożyczonym od Michaela, ale nie znalazła żadnych tuneli pod przechowalnią biblioteki, która znajdowała się na drugim końcu kampusu... ale to nie znaczyło, że ich tam nie było. Tylko, że zostały odcięte od reszty. W skrócie, idealne miejsce, żeby kogoś ukryć, bo ze swoich krótkich wizyt w tunelach Claire szybko nauczyła się, że są bardzo hałaśliwe. Więc kilka krzyków nie zwróciło by szczególnej uwagi, nawet jeśli nieopodal byłby ktoś, kto mógłby je usłyszeć. „Do diabła z tym nonsensem,” powiedział Oliver, kiedy stali w cieniu budynku; było późno i wystarczająco chłodno, by drżeć z zimna. „Sztuczna ostrożność gwarantuje porażkę. Chodźcie.” Ruszył do drzwi na wprost, na co

Claire nie miała najmniejszej ochoty, ale naprawdę nie miała wyboru – iść za nim, albo nie, a Oliver miał wrodzony talent przywództwa. Jednak Jesse, była bardziej mózgiem taktycznym, więc odciągnęła Petea, Michaela i Shanea na bok. „Tylne drzwi,: powiedziała. „Claire, Ty, ja i Twoja dziwna przyjaciółka -” „Eve,” obie powiedziały jednocześnie i Eve wyciągnęła rękę do żółwika. „Albo, możesz na mnie mówić Eve Wspaniała, Pani Swoich Włości. W skrócie Eve.” Jesse się uśmiechnęła, to był prawdziwy uśmiech, który obejmował również oczy. „Bardzo miło mi Cię poznać, Pani Eve. Ach, więc to Ty jesteś tą, która poślubiła wampira?” „Jestem aż tak sławna?” „Wystarczająco, w kręgu nieumarłych, mamy strasznie mało nowych plotek. No i może Cię nie zdziwi, ale nasze środowisko nie będzie zbyt zadowolone, kiedy będziesz wyprawiać przyjęcie z okazji rocznicy ślubu. Mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadza.” „Niezbyt,” powiedziała Eve, „choć mogłabym coś na tym zarobić. Dla odmiany chciałabym coś zyskać na moim przeżyciu.” „Chyba mogłabym Cię polubić, dziewczyno.” „Ja Ciebie też, Ruda. Wydajesz się wyszczerzać kły mniej niż reszta tobie podobnych, z którymi miałam w zwyczaju się spotykać. Serio, dlaczego większość tak młodo wyglądających wampirów, zachowuje się tak strasznie babciowato (w sensie ich poglądów... - przyp.tłum.)?” „Bo wampiry rodzą się egoistami, a potem to się tylko pogłębia,” odpowiedziała Jesse. „Prowadzi to do paskudnego konserwatyzmu.” „Eee – Jesse, co do tych Daylightersów, o których mówiłaś wcześniej...” zaczęła Claire. „Skomplikowany i obszerny temat, o którym nie mamy czasu teraz rozmawiać,” odparowała Jesse. „I mam nadzieję, że to nie oni za tym stoją. Ale w skrócie, jest to grupa, która wierzy w istnienie wampirów, a także w to, że najlepsze są martwe. To coś nad czym pracują przez ostatnie parę lat.” „Słuchaj, to bardzo interesujące, ale przed pidżama party i zaplataniem sobie warkoczyków, może powinniśmy, no nie wiem, pokazać chłopakom jak to się robi?” zaproponowała Eve. „Wspaniały pomysł.” Jesse sięgnęła do swojej skórzanej kurtki i wyciągnęła imponujący nóż – jakieś sześć cali (około 15 cm – przyp.tłum.), imponująco wygięty. Miał wyraźnie lśniące ostrze, które wydawało się ostre na tyle, by przeciąć tytan... i wyglądał bardzo znajomo. Claire miała taki sam w swoim plecaku. Jesse trzymała swój w lewej zdrowej ręce. „Panie przodem.” „ATy masz jakąś imponującą broń?” zapytała szeptem Eve, kiedy

zmierzały w stronę Olivera. „Ta,” powiedziała i się uśmiechnęła. Eve wyglądała na zbitą z tropu. „Cóż, w takim razie, ja mogę rzucić jakąś złośliwą uwagę. Zmiażdżę ich moim błyskotliwym dowcipem.” Oliver był zajęty przy drzwiach, które otworzył zbijając cienką szklaną szybkę. Nie było to subtelne, ale na pewno skuteczne i mimo że pewnie gdzieś włączył się alarm, Claire nie słyszała żadnego dźwięku potwierdzającego jej przypuszczenia. Oliver wszedł do środka, a ona podążyła za nim, miażdżąc butami odłamki szkła leżące na podłodze. „Szukaj takiej jakby mechanicznej szafy,” powiedziała. „Może nie być oznaczona. Skupcie się na dźwięku szumu powietrza, kompresorów albo czegoś w tym stylu.” „Tędy.” powiedział Oliver i ruszył w głąb sali pewnym siebie krokiem. Znalazł schody prowadzące w dół i nimi zszedł; na końcu betonowego korytarza znajdowały się nieoznaczone podwójne drzwi, pomalowane na ciemny beżowy kolor. Nie miały klamki, a jedynie dziurkę na klucz. Przez chwilę się krzywił, po czym – ponownie – wybrał najprostszy sposób radzenia sobie z problemem. Uderzył drzwi. Jego pięść przebiła się przez cienki metal, chwycił poszarpane drzwi i szarpnął, by je otworzyć. Coś pękło, pewnie zamek i drzwi się otworzyły. Całe to rozwalanie drzwi, zorientowała się Claire, nie było do końca łatwe i przyjemne; jego ręka była cała we krwi, a knykcie wyglądały na zniekształcone. Trochę się skrzywił i nacisnął na niektóre kostki, żeby kości wskoczyły z powrotem na swoje miejsce, po czym wytarł je o swoje brudne ciuchy. Zdążyły się już do tej pory zamknąć. Zobaczył szeroko otwarte oczy Claire i posłał jej złowrogi uśmieszek. „No co?” zapytał. „Jesteśmy tu przecież po Twoją przyjaciółkę. Prawdopodobnie nie powinnaś się tym przejmować.” „Nie zwracaj na niego uwagi,” powiedziała Jesse. „Zawsze był złośliwym, płytkim facetem. Naprawdę nie wiem co ktoś może w nim widzieć.” „Cicho. Byłaś królową tylko przez dziewięć dni. A przeżyłaś swoją własną egzekucję tylko dlatego, że uratowała Cię Amelie, gdyby nie ona, nie obrażałabyś mnie teraz. Ścięcie jest końcem zarówno dla ludzi jak i wampirów.” To, pomyślała Claire, był początek całkiem interesującej historii, które nie pasowała do nowoczesnego wyglądu Jesse, ale teraz nie było czasu na zadawanie pytań. „Nie powinniśmy zaczekać na resztę?” zapytała Claire. „Chcesz znaleźć swoją przyjaciółkę żywą?” zapytał Oliver, co rozstrzygnęło sprawę. Pete, Shane i Michael będą musieli ich dogonić. Pokój techniczny był zimny i ciemny, ale Eve miała ze sobą kilka małych latarek LED, których z Claire użyły, by widzieć gdzie idą, kiedy wampiry zniknęły w ciemności. Hałas od wentylatorów, który na zewnątrz był ledwie zauważalny, tu urósł do okropnego ryku, gdy szli między rzędami metalowych

przewodów i kolorowych kabli; po zobaczeniu krótkiej szczotki płonących przewodów z nieizolowanej rury, Claire zaczęła bardziej uważać. Ponadto było tam też pełno ostrych krawędzi. To byłoby niebezpieczne miejsce na walkę – zbyt wiele rzeczy, w które mogło się uderzyć i spalić żywcem. Niezdarność równie zabójcza jak przeciwnik. Ale na szczęście nikogo tu nie było. Same przewody, rury i panele kontrolne, lekko świecące wskaźniki i żarówki, nic innego. Nie było nawet kurzu. Claire zauważyła szczura przyglądającego im się ze zdumieniem (i pewnie oburzeniem) ze szczytu jednej wiązki przewodów; uciekł jak tylko na niego spojrzała, prawdopodobnie żeby zawiadomić całe Królestwo Szczurów, które pewnie istniało pod nimi, o ich obecności tutaj... przez chwilę była rozproszona przez obrazek Szczurzego Króla siedzącego na tronie, który wyobraziła sobie w myślach; miał gigantyczną koronę, a otoczony był przez grono innych szczurów, które wszystkie sekretnie planowały go zabić i zająć jego miejsce. Bo jeśli czegoś nauczyła się po pobycie w Morganville, to na pewno tego, że władca nigdy, ale to nigdy nie mógł się odprężyć. Nagle Oliver stanął i to samo zrobiła Jesse, która szła zaraz za nim; jej blada, chuda ręka uniosła się w geście, który Claire znała z przygód z Shanem, a znaczył stój gdzie stoisz i się nie ruszaj. Ona i Eve natychmiast się zatrzymały, gotowe na wszystko, a po chwili Jesse pokiwała do Olivera i wskazała na swoją klatkę piersiową, a potem w prawą stronę. Skinął jej. Przemknęła do cienia. Oliver odwrócił się i wskazał na Claire a potem wskazał jej, że ma za nim iść. Jako przynęta? To naprawdę nie był dobry moment na kłótnie, skoro wszystko działo się w takiej ciszy. Claire podążyła za nim oświetlając sobie drogę latarką; sprawiało to tylko, że ciemność dookoła niej stawała się bardziej gęsta i dusząca. Uważnie unikała niebezpiecznego zderzenia z wystającymi rogami metalu, które znajdowały się na poziomie jej oczu, schyliła się i czołgała się do przodu. Sufit zdawał się obniżać, a Claire słyszała słaby pisk, więc przypuszczała, że więcej szczurów zauważyło ich obecność. Claire uniosła latarkę wyżej, by zobaczyć dokąd dokładnie idzie i... i zobaczyła Derricka. Derrick był martwy. I niewyobrażalnie blady. Na jego szyi widniały ogromne dziurki, a wokół nich skóra była obdarta. Jedna czerwona kropla spłynęła po jego szyi i spadła na beton; jego oczy były szeroko otwarte i zdziwione. Zmatowiały i pokryły się szarym nalotem – wyschły pod wpływem wystawienia na działanie powietrza. Claire złapała z trudem powietrze i odskoczyła do tyłu. Nic nie mogła na to poradzić; wpadnięcie na martwego mężczyznę, tutaj w tym okropnym miejscu,

był czymś co obudziło w niej instynkty, których nie była w stanie kontrolować, nieważne jak bardzo się starając. Prawie uderzyła głową w ostry kawałek metalu, który wcześniej starała się ominąć, ale wyciągnięta ręka Olivera ją zatrzymała. „Cisza,” wyszeptał; ton jego głosy był niemal tak ostry jak ten metal. „Jest martwy już kilka godzin, nie można mu już pomóc. Coś jest tu z nami.” „Coś?” „Tak. Nie pachnie jak wampir, ale tak się porusza.” Brzmiało to... złowieszczo. Claire zatrzymała się, by rozpiąć swój plecak i wyjąć ostry, błyszczący nóż, który dała jej Dr Anderson. Chciałaby mieć coś co miało większy zasięg, jak miotacz ognia Shanea, ale natychmiast zatrzymała bieg swoich myśli; Shane zawsze jej powtarzał, walczysz tym, co masz, a nie tym, co chciałabyś mieć. „Za ciałem są drzwi. Idź je otworzyć. Może będziemy musieli szybko się stąd wynosić.” Znowu, była przynętą – ciepłą, żywą przynętą, którą wszystko, nawet wampir, uzna za atrakcyjną. I wiedziała, że chciał, żeby właśnie tak się zachowywała, jednocześnie wykonując strategiczne posunięcie. Jesse była gdzieś tam w cieniu ze swoim nożem; Oliver był maszynką do zabijania, nawet bez żadnej broni. I Eve, gdzieś za nim była więcej niż tylko zdolna pomóc, nawet nieuzbrojona. Nie tylko jej dowcip mógł być śmiertelny. Claire ostrożnie przeszła obok ciała Derricka – nie to, żeby postępowała dokładnie tak, jak w każdym horrorze – i ruszyła w stronę pojedynczych, małych drzwi na przeciwległej ścianie. Były za małe, żeby przejść przez nie na stojąco. Latarkę włożyła sobie do ust, aby nacisnąć klamkę, ale nic to nie dało- nie były zamknięte, tylko zaklinowane. Kolejne pchnięcie je uwolniło i otworzyły się w zadziwiającej ciszy. Spodziewała się przynajmniej niesamowitego skrzypnięcia, ale ktoś – co zmroziło jej krew w żyłach – musiał je naoliwić, aby przy otwieraniu nie robiły hałasu. A wtedy coś ją uderzyło, mocno i bez ostrzeżenia, z lewej strony, a jej latarka gdzieś odleciała. Claire nie miała nawet szansy na krzyknięcie; całe powietrze w płucach uleciało z niej, zanim jej struny głosowe zdążyły zareagować, a w następnej chwili leżała na plecach, z głową dzwoniącą od uderzenia w metalową rurę; nie mogła zrozumieć co się stało i coś na niej leżało, coś bladego, nagiego i okropnego, z oczami niczym szambo w ogniu i poczuła jego zimną ślinę na swoim gardle. To był tylko ułamek sekundy, ale niczym ujęcie z koszmaru: pozostałość istoty ludzkiej, z przesadnie rozwartą szczęką ukazującą swoje wampirze kły, będące szersze i dłuższe, niż kiedykolwiek widziała, wydłużone i gotowe do ataku. Nos był skurczony i spłaszczony, jak u nietoperza, uszy były małymi pomarszczonymi grudkami po bokach głowy, a jeśli to coś kiedykolwiek miało włosy, już dawno ich nie było. Niemożliwym było

stwierdzenie czy to kobieta czy mężczyzna; Claire nie mogła nawet myśleć o tym w taki sposób. A teraz to coś pochylało się do jej gardła. Zareagowała instynktownie, pchając nożem głęboko w jego klatkę piersiową. To pomogło – powstrzymało je od zbliżenia się do jej gardła. Ale to wciąż kłapało na nią zębami, nie umierając wystarczająco szybko. Zamknęła kurczowo oczy, co było dobre, ponieważ nie widziała co stało się potem, choć potem to wydedukowała. Zamiast lodowatego ugryzienia na swojej szyi, poczuła nagle nad sobą chłodne rozpryski jakiegoś płynu, który pachniał jak zjełczałe mięso, które leżało w lodówce kilka miesięcy. Ciężar stworzenia zniknął i Claire zwinęła się w pozycji embrionalnej przy ścianie, próbując powstrzymać odruchy wymiotne. Głowa tego czegoś odbiła się obok jej biodra i poturlała się dalej. Odcięta przez bardzo ostry nóż Jesse. „Claire. Claire!” Powiedział spokojny i opanowany głos Jesse, która złapała ją za ramię. „Wstawaj. Musimy iść, szybko.” To było niemal niemożliwe, żeby pozbyć się szoku po tym paskudnym wydarzeniu tak szybko, ale jakoś dała radę... przyjęła rękę Jesse i wstała, po czym ponownie zwymiotowała, samą żółcią, bo odór martwej rzeczy był nie do zniesienia. To był wampir, podejrzewała Claire, ale nie taki jak te, które znała. Nawet laboratoryjne pomyłki Myrnina – a miał ich więcej niż kilka – nie były aż tak ohydne. To było niczym skrzyżowanie DNA nietoperza, człowieka i pająka. Starała się nie patrzeć na to ze zbyt bliska, podczas gdy Jesse prowadziła ją w stronę teraz otwartych małych drzwi. Na szczęście, nie kazała jej iść pierwszej; wampirza kobieta, choć od niej wyższa, z łatwością się schyliła i weszła do wąskiego przejścia. Claire poszła za nią, idąc na rękach i nogach, w klaustrofobicznej przestrzeni, otoczonej betonem. Przynajmniej nie było tu żadnych przewodów. Claire zorientowała się, że upuściła latarkę, woląc złapać mocniej nóż, ale za nią pojawiła się Eve, która oświetlała jej drogę swoją latarką. „Wszystko w porządku?” wymamrotała Eve – kiedy Claire obejrzała się do tyłu, zobaczyła, że Eve trzyma latarkę w swoich ustach, żeby łatwiej jej się było czołgać. „Nie,” odpowiedziała Claire i znowu kaszlnęła. Nie mogła ryzykować wymiotowania tutaj, byłoby to obrzydliwe dla nich wszystkich, ale ten smród... Eve również kaszlała. Nie była sama. Wampiry zdawały się być na to odporne, a ona przez krótką chwilę strasznie ich za to nienawidziła. „Ale zaraz mi przejdzie.” Mały tunel zdawał się być nienaturalnie długi, ale prawdopodobnie był to w dalszym ciągu tylko koszmarny szok; czuła się dziwnie niestabilna, a całe jej ciało odczuwało skutki zaistniałej sytuacji. Założyła, że będzie bolało później, a jak na razie czuła się niezdarna i odrętwiała. Wiedziała też, że w tym tunelu

znajdowały się rzeczy, których wolałaby nie dotykać; na przykład pod swoimi nogami i rękoma czuła pękanie malutkich kości. Ale w tym momencie, naprawdę jej to nie obchodziło. Świat zmniejszył się do ciemnego, wąskiego tunelu, a sylwetka Jesse szybko przed nią znikała – jakim cudem mogła się czołgać tak szybko? - a potem nagle tunel skończył się w duży pokój, w którym było bardzo mocne echo. Claire słyszała ostre szuranie szkła wkutego w podeszwę jej trampków, kiedy wysunęła się z tunelu i stanęła; przez chwilę była całkowicie ślepa, dopóki Eve nie wyczołgała się za nią i zaczęła świecić swoją latarką wokoło. „Szaleństwo,” powiedziała Eve i otarła usta swoim przedramieniem. „Fuj. Ohyda. Co to do cholery jest?” To wyglądało jak czyiś projekt, dawno temu porzucony... w długiej historii MIT ktoś musiał odnaleźć to miejsce i zacząć kłaść tam kafelki w miejscu, które zapewne miało być czymś w stylu magazynu. Mozaika rozpoczynała się na środku pomieszczenia jako wir z białych i czarnych płytek i rozszerzała się w zwariowany wzór na brzegach. Claire nie widziała czy miało być to hipnotyzujące czy przedstawiać czarną dziurę, ale sprawiało, że czuła się jakby stała na gwiazdach. W rogach podłoga nie była jeszcze skończona, a narzędzia i pocięte płytki ułożone były niedbale obok dużej ilości wiekowych rur, które wychodziły ze ściany niczym zamrożona żelazna ośmiornica. A do rur przykuta była Liz. W przeciwieństwie do Derricka, wciąż żyła, ale wyglądała na bladą i przerażoną i miała okropną ranę na gardle – nie tak wielką jak Derrick, ale wciąż leciała z niej krew i dużo niej było naokoło. Drżała i była półprzytomna. Eve podeszła do niej i przycisnęła swoją dłoń do rany, a Jesse obcięła sobie nożem kawałek koszulki, aby użyć jej jak bandaża. „Możesz je złamać?” zapytała Eve i wskazała na kajdanki. Jesse pokiwała i przerwała metal bez zbytniego wysiłku; ktokolwiek je zakładał, nie postarał się zabezpieczyć ich srebrem, na szczęście. „Okej, podnieśmy ją.” Claire złapała Liz z jednej strony i razem z Eve niosły trzecią dziewczynę. Jesse mogłaby im pomóc, ale w tym momencie, Claire wolała, żeby ta miała ręce wolne i gotowe do walki. Bo nie było mowy, że wszystko pójdzie im tak łatwo. Jakby chcąc ją do tego przekonać, za nimi rozległy się ciężkie, metaliczne dźwięki i kiedy Eve obróciła się świecąc w tamtą stronę latarką, Claire zobaczyła solidną siatkę opuszczającą się na wejście do tunelu, z którego przyszli – ciężka przeszkoda, pokryta subtelną warstwą błyszczącego srebra. Jesse i Oliver nie mogli jej usunąć, przynajmniej nie bez trudności. A Jesse już miała gorzej, ze względu na jej poparzoną dłoń, która nie była w stanie tak szybko się zagoić.

„Zostań z nią,” Claire powiedziała do Eve i wzięła latarkę, by rozejrzeć się po reszcie pomieszczenia. Było całkiem pusto: betonowe ściany, mieszanina rur, gdzie znalazły Liz i kilka murowanych kabin po jednej stronie. Nic, czego można by było użyć. „Może chłopacy przyjdą nas uratować.” „Pod warunkiem, że źli chłopcy już się nimi nie zajęli,” powiedziała Jesse. „A jako, że wątpię, że to wszystko nie jest zdalnie sterowane, mogę wam niemal zagwarantować, że mają swoje kłopoty. Sami musimy się stąd wydostać.” „Pieprzyć to,” warknął Oliver i zdarł z siebie koszulkę. Owiązał nią ciasno swoje dłonie i próbował otworzyć kratę. Jednak kiedy jej dotknął, włączył się strumień ciekłego srebra i go opryskał. Jego naga klatka piersiowa zaczęła się palić, a on odskoczył z krzykiem; w sekundzie, w której Claire mignęła jego klatka piersiowa, wydawało jej się, że jest biała jak kości, a potem zauważyła czerwone wybrzuszenia i pęcherze, kiedy srebro zaczęło się w niego wżerać. Nie było tragicznie, ale musiało naprawdę boleć. Starł sobie koszulką resztki płynu, zanim mogły wyrządzić jeszcze więcej szkody, ale było oczywiste, że to nie był jeszcze koniec tej pułapki; kolejna próba tylko bardziej by go poraniła, chyba że mogliby znaleźć sposób, aby zablokować strumień. Claire skierowała latarkę do góry i znalazła pojemnik i aktywator, więc mogła prześledzić obwód instalacji. Pociągnęła za przewód, który był ukryty w błocie, mające go maskować i szybko przecięła go swoim nożem. „Unieszkodliwiony,” powiedziała. „No to jeszcze raz,” powiedział Oliver. Jego klatka piersiowa była pokryta bliznami, a widząc czerwone błyski w jego oczach wywnioskowała, że musiało go okropnie boleć, ale podszedł, owinął z powrotem swoje dłonie i ponownie pchnął pokrytą srebrem kratę. Trzeszczało, drżało i się trzęsło, ale się nie ruszyło. Był zmuszony się wycofać i pozwolić swoim dłoniom się wyleczyć. Claire przyglądała się kracie, użyła latarki, aby zobaczyć wszystko lepiej. Była umieszczona na torach. Czy gdzieś była też jakaś blokada? Musiała być,pewnie z drugiej strony, gdzie była słabo widoczna. Ktoś musiał przychodzić tu do pracy; nie mogli ryzykować, że będą tu zamknięci bez możliwości wyjścia. „Eve,” powiedziała. „Potrzebuję czegoś twardego, ale giętkiego. Masz coś takiego co -” Zanim skończyła zdanie, Eve już wyciągała coś w jej stronę – skórzaną kolię nabijaną srebrem, którą nosiła wokół gardła. Zwyczajna anty- wampirza obrona. Claire podeszła, by ją wziąć i wróciła do kraty. Jeślibym to budowała, gdzie umieściłabym zapadkę? Wyobraziła sobie projekt i rozejrzała się dookoła. Racja. Z tyłu torów, gdzie nie byłoby widoczne, ale osiągalne. Nie łatwo dostępny, bo to mijałoby się z celem. Ale Claire złapała jednego z ćwieków kolii – który był naprawdę idealny – i ostrożnie przesunęła nim w dół jednego z torów.

Jeden z ćwieków coś złapał – jedynie mała przerwa w tarciu, ale wystarczyło jej to, żeby wiedziała gdzie znaleźć zapadkę. Claire obróciła kolię, żeby użyć teraz zapięcia. Musiała próbować sześć razy zanim o coś się zaczepiło, ale miała dobre miejsce i pociągnęła w dół. Coś kliknęło. Claire chwyciła kratę i próbowała ją podnieść. Zsunęła się o kawałek, potem znowu, aż w końcu jej mięśnie przestały walczyć. Poczuła, że coś ciągnie ją za plecy i się skrzywiła. „Już,” burknął Oliver i odsunął ją na bok. „Zostaw to tym, którzy mają tyle siły, żeby to zrobić, na litość Boską.” Jego ręce były poparzone, widziała blade czerwone żyłki żywe w blasku światła, ale znowu użył swojej koszulki, by je zasłonić i złapał kratę. Jeden silny ruch, pracujące ramiona i imponująca liczba mięśni pod papierowo bladą skórą i krata powoli ruszyła w górę. Kiedy była już na samym szczycie, usłyszeli kolejne kliknięcie. Puścił. Została w miejscu, ukryta z ostrymi, srebrnymi kolcami, które zwisały w dół. Jeśli nie wiedziałaby, że to tu jest, nie wiedziałaby również, że powinna spojrzeć. Oliver się cofnął, jego klatka piersiowa falowała od wdechu, którego nie potrzebował; oparzenia zniknęły już do ramion, a jasne czerwone ciało wyglądało niezdrowo i strasznie krucho. Ale Oliver był stary. Dlaczego było to dla niego takie trudne? Amelie przecież sobie radziła ze srebrem. Z drugiej strony, Jesse również była mocno poparzona. Czy tylko niektóre wampiry miały większą odporność od innych? A może miało to coś wspólnego z linią krwi – mocniejsza była ta Bishop'a. Interesujący problem i część jej mózgu dalej się nad tym zastanawiała, kiedy pytała się go, „Co mogę zrobić?” „Odejdź.” warknął i przymknął oczy. Jego twarz była napięta z wysiłku i Claire się wycofała. Większość wampirów z poparzeniami od srebra potrzebowało szybko napić się krwi. Niekoniecznie chciała być chodzącą jednostką krwi dla Olivera. Jesse ruszyła się z ramieniem owiniętym wokół jeszcze półprzytomnej Elizabeth. „Chodźmy,” powiedziała. „Możesz zemdleć później, ale teraz ruszaj swój tyłek Oliver. Pomoc będzie po drugiej stronie, jeśli tylko nasi przyjaciele nie są w jeszcze większych tarapatach. Claire, idź pierwsza. Zajmę się Twoją koleżanką. Ale nie możemy tu zostać. Nie buduje się pułapki, jeśli w końcu, prędzej czy później, nie przychodzi się po nagrodę.” Claire zanurkowała ponownie do wąskiego betonowego tunelu. Jej kolana, łokcie i dłonie były już otarte od wcześniejszej podróży i tym razem bolało ją jak cholera. Czuła po drodze, jak zapewne wszyscy z nich, małe odłamki szkła z wybitych drzwi, które wkuwały jej się w skórę. Było to jedno wielkie bolesne ćwiczenie, z klaustrofobią i wyczerpaniem, więc bardzo się cieszyła, że widzi już metalowe drzwi na końcu. Moment. Nie zamykaliśmy ich, pomyślała i włożyła sobie latarkę w usta, by móc

pochylić się do przodu i je pchnąć. Nic. Ani drgnęło. Po tej stronie nie było żadnej klamki, a nawet jeśli była, Claire pomyślała, że to niemal niemożliwe, żeby przyjęła odpowiednią pozycję, tak aby możliwe było ich otworzenie. A pamiętała, że już przedtem było to bardzo trudne. Jednak zostanie tu nie wchodziło w grę. Tak samo jak powrót; tuż za nią, Jesse jakoś próbowała unosić głowę i ramiona Liz, czołgając się i ciągnąc dziewczynę za sobą; Eve musiała pomagać z nogami Liz. Co, biorąc pod uwagę długość tunelu, sprawiało, że Oliver jeszcze był w drugim pokoju, albo niebezpiecznie blisko tych srebrnych kolców na bramie. Claire rzuciła się do przodu i uderzyła barkiem drzwi – raz, dwa razy, trzy... i w końcu puściły, a ona wpadła do pomieszczenia. Poślizgnęła się na kałuży gnijącej, skrzepniętej krwi i kiedy zobaczyła uciętą głowę stworzenia i ciało Derricka powróciły do niej nudności... a potem wielki promień światła padł na nią, oślepiając ją i usłyszała Shanea mówiącego zdyszanym tonem, „Claire!”, co sprawiło, że zadrżała aż w głębi swojego ciała. Następną rzeczą jaką wiedziała, było to, że była bezpieczna w jego ramionach i zagubiona w silnym uścisku. „Boże, ta krew -” „Nie moja,” powiedziała. „I okropnie pachnie.” „Nie miałem zamiaru tego mówić,” powiedział i leciutko się roześmiał, trzymając ją blisko siebie. „Podejrzewam, że pochodzi od tego czegoś?” „Ta. Cokolwiek to jest.” „Paskudne. Zabiłaś to?” „Byłoby super, ale Jesse czyniła honory...” Głos Claire zasłabł, gdy odwróciła się i spojrzała z powrotem na wejście do tunelu. Jesse już wyszła, a Myrnin pomagał jej wyciągnąć Liz. Michael, stojąc w gotowości, złapał wyciągniętą rękę Eve i ją też wyciągnął, prosto w swoje ramiona. Nikt nie uściskał Olivera. Nie było to zaskakujące. Choć Michael skrzywił się na jego widok. „Co Ci się do cholery stało?” „A na co to wygląda?” warknął Oliver, owijając koszulką z powrotem swoje poparzone srebrem dłonie. Musiało boleć. „Ktoś zbudował całkiem niezłą pułapkę na myszy, z dziewczyną jako serem w środku. I chociaż trudno mi się do tego przyznać, bez inteligencji Claire, moglibyśmy tam utknąć na zawsze.” „Więc mamy złe wieści, ponieważ tutaj też utknęliśmy,” powiedział Pete. Był na samym końcu, osłaniając tyły, jak przypuszczała Claire. „Ludzie, mamy towarzystwo. I tak jakby potrzebuję wsparcia. Jesse?” „Idę,” powiedziała. Wciąż brzmiała na niewzruszoną, co było totalnym przeciwieństwem napięcia, które zdawało się emanować ze wszystkich; zachowywała się tak, jakby nic z tego wcale jej nie martwiło. Myrnin wydawał się tym przejęty; Claire nigdy nie widziała, żeby przyglądał się komuś z takim zachwytem. Ogromnie ją to zdziwiło i poczuła się

trochę... co to było? Zazdrosna? To nie mogła być prawda. „Co my tutaj mamy?” zapytał Shane. Też wyszedł do przodu, bo jeśli szykowała się walka, Shane Collins musiał być w pierwszym szeregu; Claire przewróciła oczami i pociągnęła go z powrotem. „Co? Tylko spytałem!” „Jest jakichś sześciu gości,” powiedział Pete. „W każdym razie tylu widzę. Wszyscy uzbrojeni. Czwórka z was może i jest kuloodporna, ale nie jestem dziś w nastroju na unikanie pocisków z broni maszynowej (piszę tutaj to po przeczytaniu kilku kolejnych linijek, żeby zaznaczyć, że tu, choć dziwnie w zdaniu to brzmi, Pete użył znowu slangu, czy też może terminów dla ludzi bardziej obytych z tematami broni i walki, ale już nie będę pisać o co dokładnie chodziło, bo sens jest w zdaniu wyżej ;) - przyp.tłum.). Jakieś pomysły?” „To jedyna droga na zewnątrz,” powiedziała Claire. „Przynajmniej tak mi się wydaje. Eve, sprawdź tę ścianę, szukaj czegoś czego wcześniej nie widzieliśmy. Ja pójdę tędy.” Ale ostatecznie to Shane znalazł wyjście – zardzewiałą żelazną bramę, wystarczająco dużą, aby przecisnęła się przez nią jedna osoba i przecisnęła się w rogu obok równo mocno zardzewiałych wodociągów. Zabezpieczenie przeciwpowodziowe, zgadła Claire; musiało wpadać prosto do odpływu. Cóż, to było dobre. Ścieki gdzieś musiały się rozgałęziać, a nawet jeśli nie, musiały być jakieś inne drogi wyjścia. Ekipa konserwująca regularnie do nich schodziła, aby wyczyścić zanieczyszczenia, które się w nich zebrały. Kiedy Jesse próbowała wyważyć wejście – zbyt ciężkie, żeby mógł to zrobić ktoś oprócz Olivera, który jednak nie był w najlepszym stanie – i Pete zawołał innym, bardziej napiętym głosem. „Okej, słyszeli to. Już tu idą, słyszę jak gadają. Pewnie mają zamiar strzelać i się modlić (dobra, to przetłumaczyłam dokładnie... albowiem: w oryginale brzmiało to 'spray and prey', a ponieważ zrobiłam pewien resercz, dowiedziałam się, że jest to strzelanie długimi seriami, a głupio by to brzmiało w zdaniu, więc sama nie wiedziałam co mam z tym zrobić... wybaczcie :) - przyp.tłum.), chyba że mają jakieś specjalne anty- wampirze urządzonka.” „Spray and pray? (teraz nie będę tego tłumaczyć i właśnie mam ochotę się zatłuc, bo tutaj Shane wyjaśnia Claire, a ja długo próbowałam to zrozumieć... - przyp.tłum.)” Claire zapytała Shanea, który wzruszył ramionami i zrobił gest pokazujący strzelanie z broni maszynowej. „Och. Niedobrze.” „No.” Napiął się i dodał swoje mięśnie do mięśni Jesse. (Bez sensu to brzmi, ale dokładnie tak mam w zdaniu, a chodzi ogólnie o siłę jak przypuszczam ;P w ogóle to strasznie się dziś rozpisuję... współczuję wam czytania tego ;P – przyp.tłum.). We dwójkę dali radę i ciężka brama wypadła z głośnym łoskotem na drugą stronę. „Okej, Jesse, idź pierwsza.” „Nie,” powiedziała. „Zostaję. Michael, Ty idź, upewnij się, że droga jest

czysta. Pomogę potem Eve.” Nie zaprotestował; Michael zeskoczył w dół i Claire nie miała pojęcia jak daleko spadał, ale wydawało się, że był to długi skok. Nie było mowy, żeby ktoś z nich mógł sobie poradzić bez wampirzej pomocy, chyba że chciał ryzykować co najmniej połamanie wszystkich kości. To byłaby całkiem głupia śmierć, po tym wszystkim co przeszli, umrzeć przez złamany kark. „Już,” zabrzmiało echo głosu Michaela. Jesse wyciągnęła się przez dziurę i wyciągnęła ręce do Eve, która się zawahała. „Może jest jakaś inna droga,” powiedziała. „A może chcesz sprawdzić czy jesteś kuloodporna,” zaczęła Jesse. „A sądzę, że Twój mąż nie pozwoli Ci spaść.” „Tak, ale nie jestem pewna co do Ciebie,” powiedziała Eve. Westchnęła i podała jej swoje ręce. „Zgoda. Jeśli zginę, będę Cię nawiedzać.” „To byłoby całkiem zabawne.” Jesse łatwo podniosła Eve, nawet ze swoją poranioną srebrem ręką i opuściła ją w dół, a potem puściła. Zaskoczony krzyk Eve odbijał się echem, po czym usłyszeli jej zdyszany śmiech. „Wszystko w porządku,” zawołała. „Niezły chwyt, przystojniaku.” „Dla Ciebie wszystko,” odpowiedział Michael. Chyba nawet się pocałowali. „Gotowy, kto następny?” „Claire,” powiedział Shane, a Myrnin pokiwał głową. Nie podobało jej się to, ale zdawało się, że nikt tym razem nie przyjmie jej odmowy. Wyciągnęła ręce, Jesse ją złapała, mrugając do niej i posłała jej uspokajający uśmiech, po czym wsunęła ją do nicości. Claire przez moment ogarnął paniczny strach, bo nawet jeśli podświadomie wiedziała, że Michael czeka na nią na dole i gotowy jest ją złapać, niewiele jej to pomogło. Ludzie boją się ciemności i bali się w nią zanurzać, i kurczę, to było przerażające. Zanim Jesse ją puściła, Pete krzyknął, „Na ziemię!” i Claire poczuła, że zostaje odepchnięta od dziury i zasłonięta i wiele rzeczy stało się naraz. Ogłuszający huk wystrzałów w zamkniętej przestrzeni. Oślepiające rozbłyski. Krzyki i wrzaski. Ciała przemieszczające się w stronę rozbłysków światła. Jedyną rzeczą jaką mogła zrobić Claire było schylenie się i staranie, aby wydawać się małą. Shane się na nią rzucił, pozbawiając ją oddechu, ale nie był ranny, tylko starał się chronić ją od wszechobecnego chaosu; czuła gorący nacisk jego oddechu na swojej szyi. „Jesteś ranna?” krzyknął, a ona odpowiedziała, że nie, ale nie była pewna czy ją usłyszał. Nagle zapadła złowroga cisza. Zapach spalenizny i prochy strzelniczego ich dławił i Claire zaczęła lekko kaszleć, mimo że starała się nie zwracać na siebie uwagi. Zostań mała, bądź bezpieczna, wciąż powtarzał jej instynkt. Nie ruszaj się.

A wtedy poruszył się Shane, odsunął się od niej i wstał, ponieważ Pete krzyczał coś i pokazywał mu jakiś przedmiot, który rozpoznała po chwili Claire, a była nim wielka broń. Jakiś rodzaj karabinu. Shane trzymał go, jakby miał już wcześniej do czynienia z czymś takim – i prawdopodobnie, znając jego ojca, miał – i stanął obok Petea. „Wywołać się!” krzyknął. „Muszę wiedzieć, że nikomu nic nie jest!” „W porządku,” Claire usłyszała głos Olivera. Potem Jesse krótko oznajmiła, że jej i Liz nic się nie stało. Pete miał się dobrze. Claire też. Ale Myrnin nie odpowiedział. Claire zobaczyła go leżącego na ziemi, z zamkniętymi oczyma i przez chwilę pomyślała, że naprawdę krzyknęła; leżał jak Derrick, blady, nieruchomy i zakrwawiony. Krew z jego twarzy wciąż ściekała na beton. Ale wtedy otworzył oczy i powiedział cichym, irytującym głosem,” Ałć. Od wieków nie przytrafiło mi się coś takiego. Wciąż mi się to nie podoba.” I kula dosłownie wypadła mu z czoła. Claire osunęła się na ziemię. Obserwowała jak kula toczy się po jego skórze i powoli spada na beton; pozostawiła po sobie mały szlaczek krwi, kiedy turlała się po podłodze, aby w końcu uderzyć o ścianę i tam się zatrzymać. Widziała to, ale wciąż do końca nie mogła uwierzyć... już wcześniej była świadkiem leczenia się wampirów, ale nigdy nie myślała o kulach i sposobie ich usuwania z ciała. Ale przecież gdzieś musiała się podziać, a to najwidoczniej było na zewnątrz. „Cieszę się, że to byłeś Ty, a nie ja,” powiedział Shane i zaoferował Myrninowi pomoc w wstaniu. „Jakieś uszkodzenia mózgu?” „Skoro pocisk przeszedł dosłownie przez jego mózg, zatem tak, idioto, z pewnością doszło do uszkodzenia mózgu,” powiedział Oliver. I z pewnością, kiedy Myrnin próbował wstać, lewa strona jego ciała nie zadziałała poprawnie, więc zachwiał się i upadł z powrotem na podłogę. Oliver westchnął ze zniecierpliwieniem i pomógł mu znowu wstać i tym razem go przytrzymał. Jedna noga zdawała się nie funkcjonować. „To minie. A jego mózg jest i tak jego najmniej kruchą częścią jego ciała.” „Mówisz takie miłe rzeczy,” powiedział Myrnin. Mówiąc to straszliwie bełkotał, po czym owinął swoje ręce wokół szyi Olivera. „Weź mnie.”* „W jaką część mózgu dokładnie uderzyła kula?” zapytał Shane, zduszając wybuch śmiechu. Oliver westchnął. „Miał na myśli nieś mnie*. I nie. Nie poniosę.” (* no więc tak... sytuacja w oryginale wygląda tak: 'Marry me', a potem 'carry me', więc kolejno dosłownie: wyjdź za mnie i nieś mnie, a że to się niezbyt rymuje w naszym języku, choć myślałam nad wieloma różnymi synonimami, postanowiłam

trochę zmienić sens pierwszego zdania... Cóż, Oliver chyba też nie byłby zainteresowany ofertą seksu od Myrnina... - przyp.tłum.) Claire otrząsnęła się z tego dziwnego uczucia, wstała i podeszła do Petea, który stał przy drzwiach. Leżało tam dwóch martwych mężczyzn. Oboje mieli na sobie garnitury, do których klap przypięte były małe złote znaczki – jakby horyzont ze wschodzącym nad nim słońcem. Pete klęknął i obserwując wejście, przeszukiwał ciała – przynajmniej Claire założyła, że są to już tylko ciała. Nie ruszały się, a wokół było cholernie dużo krwi. Albo, w języku wampirów, zmarnowana kolacja. Pewnie powinna być zszokowana całym tym zajściem, ale ci faceci chcieli przecież zabić ją, Shanea, a Myrnin, jeśli byłby człowiekiem, już byłby martwy. Nie mogła w tej chwili odczuwać odpowiednich emocji. „Jest coś?” zapytała. Pete potrząsnął głową. „Nie ma dowodów,” odpowiedział. „Ale nie sądzę, że by nam to teraz pomogło. Dwóch wykończyliśmy, ale tam stoi jeszcze czterech. Nie są jacyś straszni, ale problemem jest to, że jesteśmy w beznadziejnym położeniu – jeśli wykonamy jakąkolwiek próbę ucieczki przez drzwi, od razu nas zdejmą.” „Nie wampiry,” powiedziała. „Nie są głupi. Wiedzą gdzie celować; zrobili to tutaj Twojemu przyjacielowi. Wampiry nic im nie zrobią, bo kula w mózgu je unieszkodliwia, przynajmniej na jakiś czas.” „Ale przecież nie zamierzamy wyjść przez te drzwi – prawda?” „Nie. Ale ktoś powinien tu zostać i upewnić się, że zostaną tam gdzie są, dopóki wszyscy stąd nie wyjdą.” Pete podarował jej krótki, zabawny uśmiech, a ją nagle powaliła myśl, że jest całkiem słodki. „Szanse są większe, jeśli nie będzie to żaden wampir. Oni lubią w takich sytuacjach pozostawiać ludzi przy życiu.” „Nieprawda,” powiedziała Jesse. Claire nie wiedziała skąd ta się wzięła, ale nagle była tutaj, stojąc przy Pecie (nie umiem tego odmienić xD – przyp.tłum.). Sprawił jej satysfakcję fakt, że Pete ewidentnie też jej nie widział; wzdrygnął się w sposób, który Claire widziała już setki razy, z czystego zaskoczenia. Posłał Jesse zirytowane spojrzenie. Je również rozpoznawała. „Ja tu zostanę, Pete. Ty idź i pomóż wszystkim dostać się w bezpieczne miejsce.” „Jesse -” „Po prostu idź,” powiedziała. „I daj mi broń. Umiem strzelać, przecież wiesz. Uczyłam się tego, kiedy broń palna była tylko prochem i ogniem, no i radziłam sobie już z gorszymi ludźmi niż ci.” Brzmiała pewnie, tak spokojnie, jakby rozmawiali podczas przechadzki po parku. Oczywiście jeśli szłaby do parku z karabinem maszynowym. Odwróciła się, żeby spojrzeć przez drzwi, uniosła broń i szybko cztery razy wystrzeliła. „Już. To da im trochę do myślenia

na jakiś czas.” Pete zaprowadził Claire z powrotem do dziury, gdzie Shane nagląco poganiał; Myrnina już nie było, musiał już wskoczyć do dziury, a Michael pewnie go łapał. Oliver opuszczał już Elizabeth. „Ostrożnie z tą,” zawołał do Michaela. „Nie chcę, żeby krwawiła. Możemy potrzebować jej później.” To brzmiało... niezbyt altruistycznie, choć Claire miała nadzieję, że Liz nie wychwyci różnicy. Tak się też wydawało. Była tak otępiała, że nawet nie krzyczała kiedy Oliver ją puścił, ani kiedy została złapana w dole. I wtedy zostali Claire i Shane. „Ty pierwsza,” powiedział. „Dlaczego?” Shane i Pete wymienili spojrzenia. „Serio?” zapytał Pete. „Ta, już tak ma.” Shane odwrócił się do niej z powrotem. „Bo jesteś moją dziewczyną i nie zamierzam tam iść, dopóki Ty nie będziesz bezpieczna. Co Ty na to?” „Wystarczająco dobre,” powiedziała, a w następnej chwili Oliver już ją trzymał i dyndał nią, niczym pyszną przynętą nad przepaścią... ...I spadała. Jakimś cudem nie krzyczała, choć każdy nerw w jej ciele to nakazywał; wydawało jej się, że spada całą wieczność, ale wtedy wylądowała w silnych ramionach, które zamortyzowały jej upadek, umiejętnie rozkładając ciężar jej ciała, a następnie stawiając ją na nogi tak starannie, jakby po prostu płynęła na ziemię. „Shane!” zawołał Michael. „Skacz!” „Nienawidzę tego,” powiedział Shane. Kiedy Oliver próbował go złapać, wyciągnął swoją rękę w stanowczym proteście. „Gotowy?” „Gotowy,” powiedział Michael. Shane skoczył. Michael go złapał i postawił go na ziemię niczym zawodowy akrobata. Cyrk Słońca (org. Cirque du Soleil - kanadyjska firma rozrywkowa określająca się jako "niezwykłe połączenie sztuki cyrkowej i ulicznej". Założona w Baie-Saint-Paul w 1984 roku przez byłych artystów ulicznych Guy Laliberté i Gilles Ste-Croix. - przyp.tłum.), tylko z wampirami, pomyślała Claire. Chociaż, z drugiej strony, kto mógł mieć pewność, że ci sprężyści ludzie nie byli wampirami? Pete nie był aż tak samowystarczalny; przyjął pomoc Olivera i wydawał się wdzięczny za to, że stoi już na twardym gruncie tuneli odprowadzających, kiedy już wylądował. Było prawie sucho, zauważyła Claire; cienka, ciemna strużka wilgoci biegła przez środek, a w Cambridge ostatnio było parno, choć nie było to odpowiednie dla tej pory roku. Przynajmniej nie musieli się martwić, aby utrzymywać swoje głowy nad powierzchnią wody. Oliver skoczył, więc Michael się odsunął, by dać mu miejsce na lądowanie; jak w przypadku wszystkich wampirów, zrobił to z gracją i bez wysiłku. A na górze, nagle usłyszeli mordercze wystrzały z broni Jesse, wciąż

głośniej i głośniej. „Idzie,” powiedział Oliver z miejsca, gdzie wciąż podtrzymywał Myrnina, który z kolei posyłał im koślawy, szalony uśmiech. „Bądźcie gotowi.” Nawet po tym ostrzeżeniu, nie byli i Michael musiał uciekać z miejsca gdzie spadała Jesse, ze swoimi rudymi włosami powiewającymi w pędzie powietrza. Była zziajana, końcówka broni była gorąca i dymiła, a dziewczyna uśmiechała się, jakby przeżyła właśnie najlepszy dzień w swoim życiu, kiedy wylądowała jakby miała w nogach amortyzatory, prostując się płynnie i przybierając zrelaksowaną pozę. „Czas iść, dzieci.” powiedziała. „Teraz.” „Tędy,” powiedział Oliver i ruszył we wskazanym przez siebie kierunku. Nie mieli innego wyboru, niż ruszyć za nim. Wlókł za sobą wciąż zataczającego się Myrnina. Jesse puściła ich przodem; stała wpatrując się w dziurę, gotowa do strzału, jeśli tylko ktoś by się tam pojawił, ale wydawało się, że w tym momencie ich przeciwnicy są zaskoczeni albo ostrożni. Albo to i to. Była tuż za Claire, kiedy podążali w dół tunelu. Nie było mowy, żeby mogli użyć swojej wampirzej prędkości, spowalniani przez ludzi, ale Jesse wydawała się mieć praktykę w regulowaniu swojej prędkości do zwykłego marszu; nie poganiała Claire nawet kiedy ta musiała zwolnić, by ominąć słabo widoczne rumowisko. Kości wielkiego psa prawie ją raz przewróciły, ale silna, blada ręka Jesse złapała ją i przytrzymała. „Ostrożnie,” powiedziała Jesse. Brzmiała na rozbawioną. „Chyba nie chcesz złamać nogi, będąc już prawie bezpieczna.” Claire wiedziała, że nie było mowy o bezpieczeństwie dopóki nie będą bardzo, bardzo daleko stąd i już chciała to powiedzieć – ale wtedy dla wszystkich stało się to oczywiste, ponieważ weszli prosto w pułapkę. Claire nie zauważyła ciemnego odgałęzienia tunelu, kiedy się do niego zbliżali; blask latarni na jego końcu był zbyt rozpraszający. Zauważyła co się dzieje dopiero, gdy musiała stanąć, bo grupa osób wyszła im naprzeciw. Było ich troje – dwóch uzbrojonych i jedna osoba stojąca nieruchomo pomiędzy nimi, która się wyróżniała. Był mężczyzną, tak jak pozostali, ale coś niósł. Coś masywnego. Jesse twardo się zatrzymała. „Pułapka!” zawołała, nagły i szokujący odgłos, który odbijał się echem od betonowych ścian niczym piorun. W tym samym czasie, odepchnęła Claire z drogi, by nie stała na linii ognia. Kiedy Jesse podniosła swój karabin maszynowy, całkowicie nieskoncentrowana, bo mieli przewagę, osoba w środku poruszyła się i uniosła tę masywną, nieporęczną rzecz, którą trzymała, wycelowała i odpaliła. A przynajmniej tak się Claire wydawało – nie było żadnego światła, dźwięku, nic oprócz drżenia, które czuła Claire, jakby stała blisko źródła światła. I wtedy Jesse ze zdziwieniem złapała oddech, rzuciła na ziemię swoją broń i zatoczyła się do tyłu, kładąc dłonie na głowie, jakby była oszołomiona.

Wydała z siebie ostry krzyk i rzuciła się do przysiadu – pozycja przyjmowana w strachu, kiedy dziecko chce ukryć się przed oprawcami. Szlochała. I nagle Claire uderzyło to, co się naprawdę dzieje. To był VLAD. Jej VLAD, używany na jej przyjaciółce. I działał, powiedziała jakaś mała cząstka w niej. Udało jej się. Rozkazała tej części siebie się zamknąć i umrzeć i zbliżyła się do ściany, starając się dotrzeć do mężczyzny trzymającego urządzenie. Był to Dr Davies i wyglądał na podnieconego. Prawdę mówiąc, triumfalnie się uśmiechał. Claire krzyknęła w ataku furii i rzuciła się na niego. Zobaczyła, że jeden z uzbrojonych mężczyzn stojących obok DR Davisa obraca się w jej kierunku, celując w nią swoim karabinem... ...I Michael wyskoczył mu na spotkanie, wyrywając mu broń i trzaskając mu nią z zadziwiającą siłą w twarz. Jej niedoszły zabójca opadł, niczym worek błota... ale wtedy Dr Davis skierował VLAD na Michaela i Claire, biegnąc na niego, zobaczyła jak twarz jej przyjaciela staje się alabastrowo biała, niebieskie oczy przerażająco szerokie i Michael upada na kolana. Tak jak Jesse, zwinął się w ochronną kulkę i drżał. Jednak w przeciwieństwie do niej, chrypliwie krzyczał. Myrnin chwiał się w kierunku Dr Davisa, ale – przez przypadek lub specjalnie – upadł zanim drugi z ochroniarzy zdążył go postrzelić. Za nim był Shane. Podniósł grubą, długą gałąź i zamachnął się, jakby chciał zdobyć najlepsze przyłożenie w swoim życiu (Teraz tak... w książce była mowa 'home run', a to oznacza, o ile dobrze pamiętam, przebiegnięcie czterech baz w baseballu... tak czy inaczej, chodziło o niezłe odbicie, chyba nawet jak piłka wyleci poza boisko... A przyłożenie jest raczej w rugby, ale nie wiem jak to nazwać xD - przyp.tłum.). Przyłożenie. Ten też upadł, nieprzytomny, tak samo jak ten, którego załatwił Michael. Dr Davis nie skupiał się jednak na Shanie, tylko na Oliverze ostatnim stojącym wampirze. Claire przeskoczyła Michaela i włożyła całą swoją siłę, by uderzyć łokciem Davisa, kiedy wyląduje. Wystarczyło, żeby spudłował. Ale Dr Davis jeszcze nie skończył; krzyknął, wbił jej łokieć w żebra, a Claire jednocześnie pogrążona w okropnym bólu, słyszała jak Shane również krzyczy. Tylko, że krzyk Shanea był ostrzeżeniem. „Wycofujemy się!” zawołał i złapał Claire za ramię, żeby skierować ją w stronę wyjścia. „Po prostu idź, znikaj stąd w cholerę! (ale w takim pozytywnym sensie xD serio przepraszam za te przypisy ;P – przyp.tłum.)” Pete, Liz i Eve już nie było, ale Claire dobrze wiedziała, że Pete miał pełne

ręce roboty, usiłując powstrzymać ją od powrotu do tunelu, by pomóc Michaelowi. Trzech kolejnych mężczyzn wpadło do tunelu, a Michael, Jesse i Myrnin tam leżeli a Oliver ich tam zostawiał... „Bierz Myrnina!” krzyknął Shane. Zatrzymał się, by złapać ramię Michaela i pociągnąć go za sobą. To tak jak ciągnięcie worka mokrego makaronu – mokrego makaronu, który trochę opierał się pomocy. „Claire, uciekaj stąd!” Nadchodziło zbyt wielu kolejnych i Shane o tym wiedział. Już podjął decyzję... Jesse bezradnie klęczała w dalszej części tunelu, a on wiedział, że nie mogli uratować jej na czas. Z przerażeniem zrozumiała, że już spisał ją na straty. Ratował tylko to, co był w stanie. Ale miał rację. Mogła uratować tylko jedną osobę naraz, a to musiał być Myrnin. Claire mu pomogła i mimo że był niezdarny, poruszał się samodzielnie, kiedy biegli/chwiali się zmierzając do końca tunelu, gdzie już zniknął Oliver. Spojrzała się za siebie. Shane niósł Michaela jak strażak i poruszał się tak szybko, jak tylko mógł, z twarzą napiętą z wysiłku. Michael był wiotki niczym trup. Claire widziała mężczyzn z bronią za nimi i nagle miała zabijającą ją od środka pewność, że zobaczy jak ginie Shane. Jeśli chcieli Michaela, a podejrzewała, że tak właśnie było, nie obchodziło ich czy postrzelą ich obu. Michael by to przeżył. Shane nie. Rozpaczliwie krzyknęła, bo już to widziała, nieuchronne jak zderzenie z pociągiem – huk broni, krew, Shane upadający bez życia. Ale nic takiego się nie stało. „Wstrzymać ogień!” zawołał ostro Dr Davis. „Puśćcie ich. Mamy już to, czego potrzebujemy.” W takim razie potrzebowali tylko jednego wampira. Nie miało znaczenia którego. I kiedy Shane dobiegł do niej i ją minął, Claire uświadomiła sobie z ciężkim sercem, że zamierzają zupełnie zostawić Jesse.