Rozdział 11
Dwie przecznice, a także wiele alejek i zakrętów dalej, ich mała
grupka zebrała się na nowo. Byli w pachnącym kurzem, opustoszałym,
nie używanym już od lat magazynie. Oliver odsunął zepsute ogrodzenie,
uderzył i otworzył drzwi, które były zamknięte na kłódkę i wepchnął ich
wszystkich do środka.
Shane łagodnie posadził Michaela i zaczął się przyglądać swojemu
najlepszemu przyjacielowi. Michael cicho płakał, trzymając twarz w
drżących dłoniach. Był w rozsypce i Claire ciężko przełknęła ślinę widząc
jak wielki wpływ miało na niego urządzenie. Jakiekolwiek poprawki
naniosła Dr Anderson podniosła jego rangę do jedenastego poziomu.
Shane położył dłonie na ramionach Michael’a, ścisnął je delikatnie i
zaciskając pięści wstał na nogi, by znaleźć się wyżej od Olivera.
„Co jest do cholery, facet! Zostawiłeś Jesse samą, zostawiłeś nas!” Nie
przestawał, wciąż patrzył Oliverowi w twarz i popychał go. To było jak
pchanie muru. Pchając go, to on zmuszony był odsunąć się krok do tyłu,
ale to wcale go nie uspokoiło. Twarz Shane’a zrobiła się jeszcze bardziej
czerwona. „Ty sukinsynu, uciekłeś!”
„Tak”. Powiedział zimno Oliver. „To jest taktyka zwana odwrotem,
pewnie o niej nie słyszałeś. Gdy kurs Ci nie sprzyja, a zwycięstwo jest
niemożliwe, przegrupowujesz się i stosujesz strategię odwrotu, wtedy
jest to najlepsza opcja. A ty głupcze stałeś się mięsem armatnim.
Pewnie, że Cię zostawiłem.”
„Taa, wiesz co, Sun Tzu (chiński generał, autor najstarszego
podręcznika sztuki wojennej, przyp. tłum.), twoja taktyka odwrotu jest też
zwana tchórzostwem. Myślisz, że jesteś lepszy od ludzi, ale wiesz co?
My nie zostawiamy swoich przyjaciół, my po nich wracamy. Dupek!”
Oliver go zignorował, co było imponującym osiągnięciem, gdyż
Shane był zły i w dodatku stał w pozycji, z której mógł uderzyć go w
twarz. Zamiast tego, skupił się na Claire. „Urządzenie,” powiedział.
„należało do Ciebie; to które zniknęło z laboratorium Dr Anderson”.
Odepchnął Shane’a jakby był brzęczącą, irytującą muchą i kroczył w
kierunku Claire. „Dałaś mu je? Wiedziałaś co chciał z nim zrobić? Wiesz
co narobiłaś?!” Shane chciał znów wejść w drogę Oliverowi, ale ten mu
na to nie pozwolił. Odepchnął Shane’a jedną ręką, chwycił Claire i
przycisnął ją do ściany, pod którą siedział skulony Michael z obejmującą
go Eve. „Spójrz na niego! Spójrz! Wiesz co mu zrobiłaś?! Jak długo to
może trwać? Masz pojęcie jakie zagrożenie na nas ściągnęłaś? To jest
dla nas śmierć, rozumiesz? Śmierć!”
Tym razem wkroczył Myrnin, nie Shane. Najwyraźniej poczuł się
już lepiej, a przynajmniej na tyle stabilnie, by chwycić Oliviera za ramiona
i w przeciwieństwie do ludzkiej siły Shane’a, zwodniczo żylasty Myrnin
chwycił Olivera wystarczająco mocno, by smusić go do odwrócenia się:
„Nie wrzeszcz na nią”. Powiedział. I zważywszy na wszystkie jego
nieprzewidywalne zachowania, w tej chwili wydawał się niezwykle
zrównoważony. „Jeśli chcesz dać upust swoim emocjom, stań ze mną
twarzą w twarz. To ja pozwoliłem jej to zbudować i testować. Robiła to
pod moim nadzorem. Wysłałem ją do Irene. Wszystko to jest moją winą,
nie jej. I jeśli położysz na niej swoje łapska, ja je oderwę.” To ostatnie
zdanie wypowiedział z taką powagą, że Claire zrobiło się chłodno.
„Przestań szukać winnego i znajdź rozwiązanie problemu, Oliver. Co się
stało to się nie odstanie, a Jesse i Michael wciąż żyją. Musimy odzyskać
urządzenie, a potem odwrócić zniszczenia, których nikt z nas nie
przewidział. Taki jest plan. Wymyślenie strategii pozostawiam Tobie, mój
panie.”
Oliver warknął i pokazał kły; jego oczy zabłysły i przybrały
piekielny, czerwony kolor i przez moment Claire naprawdę myślała, że
Oliver rzuci się na Myrnina z całym swoim gniewem… ale powstrzymał
się. Stanął i stał przez chwilę z zamkniętymi oczami w ciszy, po czym
powiedział: „Może i jesteś szalony, ale masz rację. To są rzeczy na
których musimy się skupić. Dobrze. Po pierwsze, potrzebujemy krwi. A
będąc bardzo daleko od naszego terytorium, bez dostępu do banku krwi,
proponuję pokazać naszym ludziom jak najlepiej mogą nam pomóc.
Michael najbardziej potrzebuje krwi, jeśli ma zwalczyć ten… wpływ. A ty
wyglądasz krucho jak kotek.”
„Tak?” spytał Myrnin i uśmiechnął się lekko. Uśmiech ten zawierał
błysk szaleństwa. Wydał niski, gardłowy pomruk. „ Możesz więc
spróbować mnie zadomowić. I potem opowiedzieć jak ostre miałem
pazury, jeśli już gardło Ci się zagoi.”
„Głupcze.”
„Jajogłowy.”
„Złodziejski, bezczelny Taffy” (są to cukierki toffi, według Olivera
najwyraźniej bycie słodkim jest karygodne – przyp.tłum.)
„Dość!” krzyknęła Claire, wystarczająco ostro, aby wszyscy
spojrzeli w jej kierunku. Nie walczymy przeciw sobie. Myrnin przed chwilą
to stwierdził, a ty się z tym zgodziłeś. Odzyskamy Jesse. Zdobędziemy
urządzenie i zatrzymamy dr Davis’a. Tak?
Oliver niechętnie skinął głową. Myrnin się uśmiechnął.
Eve odezwała się pierwszy raz odkąd usiadła pod ścianą
obejmując trzęsącego się Michael’a: „I pomożemy Michael’owi.
Pomożemy mu, Claire.”
„Tak.” Powiedziała miękko Claire. „Pomożemy mu. Bardzo
przepraszam, nigdy nie chciałam, aby coś mu się stało…”.
Ciemne oczy Eve patrzyły na nią, czerwone od płaczu. „Nie chcę
tego słuchać.” Powiedziała. „Nauka wszystkiego nie naprawia. Czasem
musi się coś spieprzyć. On nigdy by Cię nie skrzywdził. Nigdy Cię nie
skrzywdził. Dlaczego to musiał być akurat on?” Michael zareagował na
gniew i udrękę Eve kołysząc się na boki, a Eve przytuliła go, kojąc jego
nerwy jakby był niespokojnym dzieckiem. „Cicho, wszystko w porządku
Kochanie. Jestem przy Tobie. Wszystko będzie dobrze”.
Jej wzrok sprawił, że po prostu musiała to sprawić. Teraz.
Liz była właściwie nadal nieprzytomna. Straciła dużo krwi. Claire
pomyślała, że jej mechanizmem obronnym było przespanie tego dopóki
wszystko nie wróci do normy. W sumie, nie był to taki zły pomysł, ale nie
mógł pomóc nikomu więcej uporać się z problemami. Liz nie była zdolna
oddać krwi, została więc ona, Eve, Shane i Pete. Jednakże Eve oddała
już krew Michael’owi, który potrzebował jej jeszcze. Claire wiedziała, że
to powinien być jej obowiązek, ponieważ to przez nią Michael był w tak
ciężkim stanie.
Wina bulgotała w jej żołądku jak kwas. Z potencjalnymi dawcami
był problem, Pete na przykład nie miał na to ochoty. „Do diabła, nie.”
Powiedział siadając obok Liz, a jego głos brzmiał mocno i pewnie.
„Żadne pieprzone wampiry nie wezmą ode mnie ani jednej kropli. A
zwłaszcza te wampiry. Oni zostawili Jesse. Ona Ci zaufała, a ty ją
zawiodłaś.”
„Pete-„ Zaczęła Claire błagalnym głosem, ale Shane uciszył ją
kładąc ręce na jej ramiona.
„Spójrz człowieku, mi też to się nie podoba, ale jeśli chcemy się
stąd wydostać i wyjść z tego żywi, będziemy potrzebować ich pomocy.
Widziałeś kogo ma po swojej stronie Davis. Będzie z dziesięciu ludzi.
Wszyscy uzbrojeni. Pewnie że możemy pokonać kilku z nich, ale myślę,
że doktorek ma w zanadrzu kolejnych. On ma posiłki, a my musimy ich
załatwić szybko i brutalnie, aby wszyscy byli bezpieczni, włączając w to
Jesse. Tu nie chodzi już tylko o to, że ją mają, ale o to co zamierzają z
nią zrobić.”
To do niego dotarło. Claire to zauważyła. Wzdrygnął się lekko. W
końcu skinął głową. „Dobra.” Powiedział. „Wytrzymam w tym gównie
jeszcze trochę. Ale mówię Ci facet, dzień w którym dam się ugryźć
wampirowi jeszcze nie nadszedł. To się nie stanie.”
„Nigdy nie dałeś się ugryźć? – a co z Jesse?”
„Jesse nie jest taka. Nie chodzi i nie gryzie ludzi dookoła. Ma
kodeks.”
„I to zawsze działa?”
Pete przez chwilę unikał spojrzenia Shane’a. „Prawie zawsze. W
każdym razie, ze mną zawsze.”
„Lubisz ją, prawda? Ufasz jej i chciałbyś ją ocalić.”
„Pewnie, że tak!”
„A więc to jest najlepszy sposób. I uwierz mi, nigdy, przenigdy nie
pomyślałbym, że będę przekonywał kogokolwiek, aby dał się ugryźć
wampirowi, ale naprawdę bardzo tego potrzebujemy. Ona tego
potrzebuje. To da nam pewien punkt zaczepienia, bo nie wiemy jeszcze
do czego będziemy musieli się posunąć by sobie z tym poradzić. Pete
jesteś twardym facetem – cholera, ja też nie jestem takim złym gościem.
Ale nie damy rady walczyć z cieniem, ani z tymi szpiegowskimi bzdurami
czy z pół automatyczną bronią, więc nie odbieraj nam jedynej przewagi
jaką mamy, Ok?”
To były dobre argumenty, więc Pete, niechętnie, ale w końcu skinął
głową.
Shane nic nie odpowiedział, ale obdarzył go jednym skinieniem, które
znaczyło dobra decyzja i przybili sobie żółwika. Potem Shane podszedł
prosto do Myrnina, spojrzał mu w oczy i powiedział: „Proszę.” Oferując
mu swoją rękę, wyciągając ją pokazując żyły. „To nie znaczy, że będzie
między nami rozejm.”
Myrnin był przy nim w kilka sekund, a potem rzucił okiem na Claire.
Widziała na jego twarzy zażenowanie i pragnienie, aby zaoferowała
wymianę. Claire jednak nie zareagowała, głównie dlatego, że wiedziała
jak ta antypatia pomiędzy jej chłopakiem, a szefem/przyjacielem wpłynie
na przebieg tej dziwnej intymnej wymiany.
Myrnin nie mógł być w tym wypadku grymaśny. Nadal był słaby i
trząsł się. A czerwony żar w jego oczach migotał jeszcze bardziej niż
wcześniej. Chwycił więc rękę Shane’a i bez jakiejkolwiek zauważalnej
zmiany emocji, wbił w nią bez żadnego wysiłku swoje kły.
Shane skrzywił się i zamknął oczy, gdy usta Myrnina przywarły do
jego skóry.
Claire widziała w nim głębokie pragnienie, aby odciągnąć rękę od
Myrnina. Mimo tego, opanował się. Claire pomyślała, że wyglądał jak
ktoś kto nie może nic zrobić, widząc, jak wszystko mu odbierają. Myrnin
był na tyle opanowany, by przestać zanim upłynęło trzydzieści sekund.
Zanim się odsunął, docisnął nawet ranę, aby nie krwawiła. Nie stracił ani
kropli. Na twarzy miał maskę skrywającą jakiekolwiek uczucia.
„Dziękuję” powiedział z grzecznością. Było to uprzejme nawet dla
kogoś z zewnątrz, kto nie zna jego zachowania na co dzień. Ton jego
głosu jak i twarz była bez jakiegokolwiek wyrazu. Zachowanie Shane za
to było tak czytelne jak migający neon. Mimo tego skinął mu w
odpowiedzi głową. Minimum grzeczności. Obaj zrobili gigantyczny krok w
tył, aby jak najbardziej zwiększyć dystans między nimi.
Chłopcy.
Claire pokręciła głową i podeszła do Olivera, pokazując mu swój
nadgarstek. On posłał jej długie, przenikliwe spojrzenie i powiedział:
„Nie, dziękuję.”
„Nie jestem dla Ciebie wystarczająco dobra?”
„Bez przesady. Krew to krew. Ale nie jestem obecnie w tak wielkiej
potrzebie. Nie martw się; znając nasze szczęście, jestem pewien, że
będziemy jeszcze w o wiele gorszych tarapatach.”
„Kurde, Oliver, co to za sarkazm?” zapytał Shane. „Jestem pod
wrażeniem. Myślałem, że takie wypowiedzi trzymasz na specjalne
okazje, jak na przykład koniec świata albo przynajmniej czas na
herbatkę.”
„Mogę unikać herbatki, to jest jedna z zalet bycia wampirem, nikt
cię nie zaprasza.”
Myrnin podniósł rękę. „Ja to zrobiłem.”
„I nigdy więcej nie będziemy wracać do tego tematu.” Odparł
Oliver. „Czujesz się już dobrze?”
„Taa, straciłem tylko część swojego mózgu. Na szczęście nie była
to ta najważniejsza część.” Najwyraźniej Myrnin nie zamierzał
powiedzieć nic na temat Shane’a albo jego krwi. „Tak siły mi już wróciły,
więc chodźmy ratować Lady Grey.”
„Twoja niezdolność rozróżniania priorytetów zawsze mnie
zdumiewała.” Powiedział Oliver. „Dla twojej wiadomości, ostatnio
zostaliśmy zaatakowani od frontu. Tym razem powinniśmy więc wysłać
kogoś na zwiady, a nie zataczać się jak pijani głupcy idący do burdelu.”
Wow. Oliver naprawdę bombardował swoimi sarkastycznymi
granatami, co znaczyło, pomyślała Claire, że był serio poruszony
ostatnimi wydarzeniami. Może był to wpływ Jesse, odkąd nie lekceważył
jej tak jak miał to w zwyczaju z innymi ludźmi.
„Ja idę.” Powiedziała Claire.
„Nie, nie idziesz.” Odpowiedział Shane. „Od kiedy to ja jestem
najlepszym ochotnikiem na zwiady. Nie boję się ciemności. Potrafię
używać każdego rodzaju broni i walnąć wampira pięścią w twarz. Miałem
też trening jak wykończyć wroga i … mam puls, czyli nie jestem zbyt
cenny dla tych kolesi. Więc ja idę.”
„Zapomniałeś o swoich wadach,” powiedziała Eve podnosząc rękę.
„Nie potrafisz widzieć w ciemności, nie jesteś kuloodporny, jak wampiry i
nie potrafisz walnąć tak mocno jak one.”
„Hey, myślałem że jesteś po mojej stronie!”
Eve wzruszyła ramionami. „Raczej wolę żebyś przeżył.” Ponownie
spojrzała na Michael’a. Dla Claire było to jak sztylet wbity w plecy. Eve
nie sprzeciwiła się, aby to Claire poszła na zwiady. Michael się poruszył i
wydał z siebie cichy głos sprzeciwu, Eve przytuliła go mocniej. „Cicho
Kochanie wszystko jest w porządku, nikt nie zginie, wszyscy mamy się
dobrze.”
Patrzenie na to łamało Claire serce. To była jej wina i Eve miała
rację, złoszcząc się na nią. Claire również była wściekła na siebie za całą
tę sytuację. Tak bardzo chciałaby cofnąć czas i nie wynaleźć tego
głupiego urządzenia…
Ale ono działało, podpowiadała jej czysto naukowa strona jej
natury. Zostało użyte w niewłaściwy sposób, ale gdybyś mogła użyć go
w walce z wampirem, byłoby bardzo pomocne, mogłoby nawet ocalić
życie...
Nie chciała tego słuchać, szczególnie teraz, gdy musiała oglądać
skutki użycia tego cholernego urządzenia. „Chcę pójść.” Powiedziała
Claire. „Proszę.” Musiała brzmieć tak żałośnie jak się czuła. „Muszę
pójść.”
Oboje spojrzeli na Olivera, który był teraz bez wątpienia ich
dowódcą. Był kiedyś generałem i jest też najbardziej bezwzględny.
„Pójdzie Shane.” Powiedział Oliver. „I tak już wiele razy był przeznaczony
na stracenie i posiada najmniej pokus dla naszych wrogów.”
„Przeznaczony na stracenie nie jest słowem, które najbardziej
motywuje mnie do tego żeby tam pójść, ale mniejsza z tym. Bóg wzywa.”
Shane zaczął już szykować broń na wyprawę, nawet nóż który dał mu
Myrnin. Kiedy Oliver powiedział: „Czekaj jeszcze nie skończyłem. Claire
też powinna iść.”
„Poczekaj- ‘’ Powiedział Shane, ale Claire już pokiwała głową i
cgwyciła nóż podany przez Myrnina. „Jeśli oni chcą kogokolwiek to chcą
jej, ona może powiedzieć im wszystko na temat urządzenia, prawda? Nie
ma żadnego sensu jej tam wysyłać! Nie zgadzam się co do tej części ze
straceniem, jak to powiedziałeś, ale przynajmniej nie mam w swoim
mózgy zbyt wiele informacji, które mogliby ode mnie wyciągnąć.”
„Już i tak wiedzą za dużo, w każdym razie wystarczająco dużo
użyć urządzenia.” Powiedziała Claire, sprawdzając ciężkość noża
Myrnina. Wydawał się ciężki i zimny w jej dłoniach, ale taki miał być. Nie
miał w sobie srebra, zważywszy, że był to osobisty nóż wampira. Po
prostu był dobrą bronią na ludzkich wrogów. „Nie dostaną mnie i nie
mam też zamiaru pozwolić im dorwać Ciebie, Shane. Będziemy się
nawzajem osłaniać, jak to mieliśmy w zwyczaju, mieszkając w
Morganville.”
Nie podobało mu się to, ale podarował jej szybki i niechętny
uśmiech. „Możesz zabrać dziewczynę z miasta, ale nie zabierzesz
miasta z dziewczyny (takie bardziej w sensie, jak to powiedzenie:
'człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy', przynajmniej ja to
znam, jako że jestem ze wsi, a mój chłopak lubi sobie pożartować ;P –
przyp.tłum.).” Powiedział. „Zróbmy to.”
Claire obniżyła swój głos i spojrzała na swoich towarzyszy
siedzących pod ścianą. „A co z Pete’m? Powinniśmy wziąć go ze sobą?”
„Nie jestem pewien, to dobry facet, ale mógłby nie dać sobie rady;
bycie bramkarzem nie wymagano od niego ostrożności, raczej całkiem
odwrotnie.”
Uściskała Shane’a, a on ją i zaczęli zbierać potrzebne rzeczy, on
wziął latarkę od Eve, a Claire wzięła paczkę kul od Pete’a. Pete nawet
nie chciał z nimi iść. Shane miał rację, to czym zajmował się Pete na co
dzień nie dostarczyło mu umiejętności, które przydałyby się w ich
sytuacji.
I ruszyli w drogę. Liz spała, zwinięta w nogach Pete’a. Eve i
Michael zostali razem skuleni. Myrnin machał im na pożegnanie. A
Oliver… Oliver wyglądał jak król żegnający swoich żołnierzy tak jakby
wiedział, że nigdy już nie wrócą do domu.
„Nienawidzę tego Sukinsyna.” Powiedział Shane, uśmiechnął się i
pomachał mu.
„Słyszałem to.” Powiedział Oliver na tyle głośno żeby go usłyszeli.
Oddalali się biegnąc alejką. „Wysłał nas jako przekąskę, prawda?”
zapytała Claire.
„Tak.” Powiedział Shane. „Zwiady? Nawet nie starał się tym razem
tego ukryć. Myślę, że mamy być dywersją. Świetnie. Więc zróbmy to.”
Noc pomału zaczęła ustępować rankowi, ale aleje którymi szli
nadal były skąpane w cieniu. Claire używała latarki bardzo ostrożnie,
tylko od czasu do czasu ją włączając, by sprawdzać przeszkody na
drodze, którą prowadził ich Shane. Musiał ją przytrzymywać parę razy,
bo mimo szczególnej uwagi poświęconej przeszkodom, skupiła się na
tym, by nie zostali niczyimi więźniami. Nie chcieli też iść z powrotem do
tuneli. Nie mieli szans na samodzielne przeskoczenie przez dziurę, która
do nich prowadziła. Poszli więc dookoła, przez w większości wyludnione
ulice. Zabrało im dużo czasu. Zobaczyli radiowóz policyjny, który
przejeżdżając przyświecił na nich swoimi światłami. Shane objął Claire, a
ona przytuliła się do niego, ukrywając broń, którą nieśli. Policja pojechała
dalej. Dotarli do głównego wejścia Biblioteki. Claire spodziewała się że
policja tam będzie, bo przecież Oliver rozwalił tam wcześniej drzwi. Ale
zamiast tego zobaczyła naprawione drzwi, posprzątane szkło; nie było
żadnego śladu policji i tego, że coś stało się tu wcześniej.
„Wygląda na to, że twoi znajomi nie chcą tu towarzystwa.”
Powiedział Shane. „To wyjaśnia, dlaczego nie było tu żadnego
alarmu. Porwali człowieka i ostatnią rzeczą jakiej by chcieli jest
mieszanie w to policji. Poza tym mieliby do wyjaśnienia te dziwne stwory-
nietoperze i martwego Derrick’a.”
Shane sprawdził drzwi, które oczywiście były zamknięte. „Poczekaj
chwilkę.”
„Potrzebujesz latarki?”
„Nie potrzeba latarki by otworzyć zamek.” Powiedział wesoło. Nie
wiedziała jak to zrobił, ale po trzydziestu długich sekundach, otworzył
zamek z dużą satysfakcją. „Nowa umiejętność. Okej, do środka, ale idź
ostrożnie. Terytorium wroga.”
W środku budynek był cichy, tak jak wcześniej. Przeszła prze biuro
w kierunku powierzchni magazynowych, były tam też automatycznie
otwierane drzwi, ale oczywiście szczelnie zamknięte.
I głos – głos doktora Davis’a – powiedział: „Nie ma tam niczego co
chcielibyście znaleźć, dzieci. A jeśli szukacie waszej przyjaciółki – jest w
dobrych rękach.”
Stał na końcu sali, otoczony przez dwóch mężczyzn z bronią. I, tak,
broń była wycelowana w Claire i Shane’a, co jej nie zaskoczyło, tylko
spowodowało, że jej serce zaczęło bić mocniej ze strachu.
Dr Davis trzymał w rękach VLAD. Spodziewał się wampirzego
ratunku, był więc zdziwiony, że zamiast tego zobaczył tylko Claire i
Shane’a.
Shane spuścił ręce wzdłuż ciała. „Czy możemy o tym pogadać?”
„Dlaczego nie? Ale wasza czerwono-włosa przyjaciółka nigdzie się
nie wybiera. Gdzie inne wampiry? Rodzaju męskiego.”
„Rodzaju męskiego.” Powtórzył Shane. „Myślę, że wolisz Jesse
jako dziewczynę.”
„Tak, technicznie, jest im bardzo daleko do człowieka, choć mogą
go bardzo łatwo udawać kiedy chcą. Macie pojęcie o udziale każdego z
was w tym? Wiecie jak niebezpiecznie jest zaufać temu stworzeniu? Nie
możecie. One was zabiją.”
„To ty jesteś tym z bronią.” Podkreśliła Claire. „I to ty jesteś tym,
który stoi za śmiercią Derrick’a”.
„Derrick to nie twoja sprawa. Także nie moja. Myślę, że biorąc was
jako zakładników nie zyskam nic od nieśmiertelnych. One nie mają
żadnych uczuć dla ludzi.”
„Pewnie, że nie mają.” Powiedział Shane. „Traktują nas jak
chodzące pożywienie. Poza tym nie masz się co martwić, że przyjdą mi
na ratunek. Mój ojciec był zażartym łowcą wampirów.”
„Naprawdę?” Davis skupił teraz na nim całą swoją uwagę. „Zawsze
podejrzewałem, że jest coś takiego z własną wiedzą i umiejętnościami…
Powieść Stocker’a to sugerowała. Zakładam, że rodzinny biznes nie
został Ci przekazany. Nie wydajesz się zbytnio zmotywowany.”
Shane posłał mu uśmiech pełen humoru. „No nie wiem, miewam
lepsze dni.”
„Wykorzystałeś Liz, by dostać się do mnie.” Powiedziała Claire.
„Prawda?”
„Lubię wielkość tego, co robię.” Powiedział i położył rękę na
urządzeniu. „Opracowałaś bardzo przydatne urządzenie, by pojmać
cennych dla nas jeńców. Nieśmiertelni są bardzo niebezpieczni, o czym
już zapewne wiesz. Przypuszczam więc, że odpowiedź na twoje pytanie
brzmi: tak. Liz była środkiem do osiągnięcia celu. Celem było, aby twój
wynalazek nam pomógł.”
„Mówiąc o nieśmiertelnych, masz na myśli wampiry?”
„Tak potocznie się je nazywa, ale najważniejszą rzeczą u nich jest
z biologicznego punktu widzenia, to, że się nie starzeją. Są skamieniali w
pewnym sensie. A jednak są także żywe. Istnieje jeszcze kilka innych
organizmów zdolnych do tak niezwykłego zachowania, ale-”
„Nie jesteśmy tu po to by uczyć się biologii profesorze.” Wtrącił się
Shane, przerywając wypowiedź, która zapewne była by bardzo
wartościowym wytryskiem informacji w stylu Myrnina. Właściwie to Claire
była trochę rozczarowana. „Chcemy uwolnienia Jesse. Natychmiast. A
rzecz, którą trzymasz, nie należy do Ciebie, więc ją także oddaj.”
Dr Davis i jego dwaj podwładni wymienili spojrzenia pełne śmiechu,
zanim powiedział: „Może i grasz dobrze, ale z chłopcami twojej ligi.
Proszę nie blefuj. To żenujące.”
„On nie blefuje, profesorze, naprawdę.” Powiedziała Claire.
Shane pokręcił głową. „Nie nazywajmy go profesorem, nie
zasługuje na to. Jest draniem, który bierze sobie dziewczyny z College-u.
Prawda Claire?”
„Zdecydowanie. A przy okazji. Liz płakała całą noc. Gdyby był pan
zainteresowany, profesorze.”
„Mam małą wskazówkę.” Powiedział Shane. „Jeśli dziewczyna
przez ciebie płacze, prawdopodobnie nie wykonałeś swoich obowiązków
Don Juana za dobrze, dupku.”
Dr Davis nic nie odpowiedział, ale jego gniew można było
zauważyć w masce, jaką przybrała jego twarz, a jego spojrzenie
wwiercało się w ich dwoje. Chwycił urządzenie mocniej.
I wtedy dwoje kolesiów, którzy stali za nim… zniknęło. Nie tak
dosłownie, że pojawia się chmura dymu i puf już ich nie ma, tylko tak, że
ich widziałeś, a za chwilę już ich nie było. Davis nawet tego nie
zauważył, ale było już za późno; Oliver stał już z nim twarzą w twarz z
wyszczerzonymi kłami.
Davis wydał z siebie zaskoczony okrzyk i próbował uciec potykając
się, co wyglądało prawie zabawnie. Prawie… Bo Myrnin stał tuż za nim i
popchnął go do przodu, prosto w uścisk Olivera. Oliver obrócił
mężczyznę wokół, a Myrnin odebrał mu urządzenie.
Wtedy zastygł w bezruchu, spojrzał na Claire i powiedział:
„Zbudowałaś już kolejne urządzenie? Bo to z całą pewnością już nie
przyda ci się do pracy.”
W tym momencie z zamkniętych drzwi za nimi do pomieszczenia
wkroczyła Dr Anderson, mierząc VLAD-em w Olivera. Strzeliła.
Efekt był natychmiastowy i drastyczny. Oliver rzucił dr Anderson z
dala od siebie, rozpłakał się, klasnął w dłonie skulił się pod ścianą, drżąc.
Płakał. Był na czworakach. Próbował wstać, a ona strzeliła w niego
ponownie i tym razem ... tym razem Oliver nie wstał.
Claire otworzyła usta, podbiegła do swojej profesor, ale nie
wiedziała co zrobić. Co powiedzieć.
Może coś źle zrozumiała…
Ale nie… Wiedziała co robi…
Dr Anderson odwróciła się do niej, a jej spojrzenie było zimne i
przerażające. „Troje z nich jest wyoutowanych. Ale wiem, że Oliver nie
przyszedł sam. Gdzie jest Myrnin?”
Claire odruchowo spojrzała na bok w miejsce, gdzie stał Dr Davis,
ale za nim było teraz pusto. Myrnina nigdzie nie było widać.
„Oszukałaś mnie.” Powiedziała. „Oszukiwałaś mnie cały czas.
Zgodziłaś się wziąć mnie jako ucznia, nie dlatego, że poprosił cię o to
Myrnin, ale dlatego, że dowiedziałaś się że mam coś czego możesz
użyć. Coś czego pragnęli twoi szaleni przyjaciele. On ci ufał, ale ty - ”
„Przeżyłam piekło Morganville i się z niego wydostałam w cholerę,
Claire, tak samo jak ty, więc proszę nie udawaj, że jest jakiś wyższy
moralny grunt, na którym stoisz. Wampiry posłużyły się mną, tak jak
posługują się tobą. Znaleźli młodą, wrażliwą i mądrą dziewczynę i karmili
nią potwora. Nie wszyscy przeżyli to co my, Claire.”
Wszystko co mówiła dr Anderson było prawdą, ale nie opisywało to
Myrnina, nie do końca. To nie była jego wina. On się starał, bardzo starał
być dobrą osobą, prawdziwą osobą, nie chciał być bezdusznym
potworem wysysającym krew z ludzi. Lecz kiedy już przegrywał, robił to
spektakularnie, jak wielki meteoryt uderzający w ziemię.
Nagle Claire zdała sobie sprawę, że zacienione miejsce sześć stóp
od Shane’a nie było już puste. Myrnin zdołał się tam przedostać,
niezauważony. Nie miał już broni. Jego ręce były puste, stał tam bardzo
cicho i nieruchomo, czekając na możliwość wykonania ruchu.
A Dr Anderson nie zauważyła go, więc Claire mówiła dalej: „To nie
daje ci prawa do-„
„Do czego?” warknęła kobieta, a oczy jej płonęły. Zrobiła krok w
przód, potem kolejny, a Shane instynktownie popchnął Claire i stanął jej
na drodze. To sprawiło że dr Anderson znalazła się bliżej Myrnina. Claire
myślała, że rzuci się na nią, ale tego nie zrobił… Czekał. „Aby zrobić
dokładnie to, co wy planujecie zrobić - stworzyć broń, która pozwoliłaby
ludziom naprawdę bronić się przed atakiem wampirów? Aby utworzyć
rozwiązanie problemu, którym wiemy, że istnieje? Ponieważ to ty jesteś
tą, przez którą jesteśmy właśnie w takiej sytuacji, Claire. To ty
rozwiązałaś problem, choroby która ich niszczyła. Ty pomogłaś im
przezwyciężyć wroga którego się bali. Umieściłaś najgroźniejszych
drapieżników znów na samym szczycie i miałaś prawo znaleźć sposób w
jaki możemy ich pokonać.” Anderson dotknęła urządzenia delikatnie,
niemal z czcią.
„Ja jedynie użyłam go pierwsza.”
Wszystko to brzmiało dobrze, ale w tym samym czasie, złe; to było
złe, ale pasja słów Anderson pozbawiła Claire zdolności
argumentowania ... aż Shane zrobił to za nią.
„Gówno prawda.” Powiedział z cienkim, dziwnym uśmiechem na
twarzy. „Człowieku, brzmisz jak mój ojciec. Był w też naprawdę dobry,
usprawiedliwiał wszystko co musiał zrobić: kłamstwo, kradzież, pobicie i
zabijanie. To wszystko jest dla wyższej sprawy, nie wchodźmy w
szczegóły. Walczymy z potworami, więc musimy brudzić sobie ręce. Ty
używasz Claire, żeby dostać broń, chcesz jej użyć, żeby Myrnin ruszył jej
na ratunek, gdy usłyszy, że ma kłopoty. Użyliście Liz, bo wiedzieliście, że
Claire przyjdzie jej na ratunek, a my wszyscy jej pomożemy. Nie
obchodzi was kto na tym ucierpi. Więc nie pouczaj nas jak byś była
święta, bo jesteś zwykłym grzesznikiem.”
Claire pokiwała. „Mogłaś dorwać Myrnina, gdy rozmawiałaś z nim o
zaginięciu broni, co nie miało z resztą miejsca. Ale czekałaś.”
„Pewnie że czekałam. Chciałam ich wszystkich. Musimy mieć jak
najwięcej próbek do przeprowadzenia testów, żebyśmy mogli
przedstawić wyniki naszych badań do biura dla którego pracujemy z dr
Davisem. I nie, Claire, nie pracuję dla rządu. Przepraszam, że cię
zawiodłam. Ale ci którzy mnie zatrudniają są dobrze finansowani i dobry
interes ludzi leży im na sercu.” Oczy Anderson stały się zimniejsze i
skierowała urządzenie w klatkę piersiową Shane’a. „Wiem, że Myrnin
gdzieś tu jest. Na pewno masz dobry pomysł jak go znaleźć. Zdaje się że
masz na niego wielki wpływ. To nie zabije twojego chłopaka ale będzie
cierpiał kilka godzin, może dni. Może nawet na stałe, jeśli ustawię
największą moc. Chcesz sprawdzić jak to działa na ludzi? Myślę, że nie
będzie to ładny widok.”
Sytuacja się zmieniała, gdyż zniknął Dr Davis, który z pewnością
ściągnie zaraz posiłki. Oliver był bezradny. Jesse gdziekolwiek się
znajdowała, także, a Michael i Eve nie mieli się gdzie schować. Mieli
przewagę liczebną, ale teraz ta przewaga już nie istniała. Shane nie
mógłby jej chwycić zanim Anderson oddałaby strzał. Claire była chora z
przerażenia na myśl, że przez coś co ona wynalazła, a co miało
przynieść im pozytywne korzyści, wszyscy, których kochała tak bardzo
cierpieli. Zamknęła oczy na dłuższą chwilę, potem otworzyła je i
powiedziała:
„Nie musisz tego robić. Może naprawdę masz rację. Widziałam jak
wiele szkód mogą wyrządzić wampiry. Widziałam ile śmierci przyniosło to
wszystko. Nie jestem naiwna. Stworzyłam urządzenie w konkretnym
celu.”
„Więc pomóż mi.” Powiedziała dr Anderson. „Nie każ mi krzywdzić
Ciebie i Shane’a. Powiedz mi to co chcę wiedzieć.”
To był moment prawdy i Claire się nie wahała. Wskazała na
miejsce gdzie ukrywał się Myrnin i powiedziała: „On jest tam.
Przepraszam Myrnin, Przepraszam!”
Ostatnia część zdania przeszła w lament, dlatego, że poruszył się
szybko, ale nie dość szybko. Irene Anderson nacisnęła na spust i
wystrzał VLAD-a trafił go nie więcej niż trzy stopy od miejsca, gdzie był
ukryty. Claire patrzyła na to, czując się odrętwiale i zimno w środku.
Myrnin krzyknął, rzucił się na podłogę, zakręcił się w jej stronę i spojrzał
na nią z udręczonym i ciemnym wyrazem twarzy. To nie był gniew, ale
rozczarowanie. Był zawiedziony.
„Przepraszam…” szepnęła, kiedy Anderson strzeliła w niego
jeszcze raz i wszystko co było nim… po prostu zniknęło z jego oczu.
Rozdział 11 Dwie przecznice, a także wiele alejek i zakrętów dalej, ich mała grupka zebrała się na nowo. Byli w pachnącym kurzem, opustoszałym, nie używanym już od lat magazynie. Oliver odsunął zepsute ogrodzenie, uderzył i otworzył drzwi, które były zamknięte na kłódkę i wepchnął ich wszystkich do środka. Shane łagodnie posadził Michaela i zaczął się przyglądać swojemu najlepszemu przyjacielowi. Michael cicho płakał, trzymając twarz w drżących dłoniach. Był w rozsypce i Claire ciężko przełknęła ślinę widząc jak wielki wpływ miało na niego urządzenie. Jakiekolwiek poprawki naniosła Dr Anderson podniosła jego rangę do jedenastego poziomu. Shane położył dłonie na ramionach Michael’a, ścisnął je delikatnie i zaciskając pięści wstał na nogi, by znaleźć się wyżej od Olivera. „Co jest do cholery, facet! Zostawiłeś Jesse samą, zostawiłeś nas!” Nie przestawał, wciąż patrzył Oliverowi w twarz i popychał go. To było jak pchanie muru. Pchając go, to on zmuszony był odsunąć się krok do tyłu, ale to wcale go nie uspokoiło. Twarz Shane’a zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. „Ty sukinsynu, uciekłeś!” „Tak”. Powiedział zimno Oliver. „To jest taktyka zwana odwrotem, pewnie o niej nie słyszałeś. Gdy kurs Ci nie sprzyja, a zwycięstwo jest niemożliwe, przegrupowujesz się i stosujesz strategię odwrotu, wtedy jest to najlepsza opcja. A ty głupcze stałeś się mięsem armatnim. Pewnie, że Cię zostawiłem.” „Taa, wiesz co, Sun Tzu (chiński generał, autor najstarszego podręcznika sztuki wojennej, przyp. tłum.), twoja taktyka odwrotu jest też zwana tchórzostwem. Myślisz, że jesteś lepszy od ludzi, ale wiesz co? My nie zostawiamy swoich przyjaciół, my po nich wracamy. Dupek!” Oliver go zignorował, co było imponującym osiągnięciem, gdyż Shane był zły i w dodatku stał w pozycji, z której mógł uderzyć go w twarz. Zamiast tego, skupił się na Claire. „Urządzenie,” powiedział. „należało do Ciebie; to które zniknęło z laboratorium Dr Anderson”. Odepchnął Shane’a jakby był brzęczącą, irytującą muchą i kroczył w kierunku Claire. „Dałaś mu je? Wiedziałaś co chciał z nim zrobić? Wiesz co narobiłaś?!” Shane chciał znów wejść w drogę Oliverowi, ale ten mu na to nie pozwolił. Odepchnął Shane’a jedną ręką, chwycił Claire i przycisnął ją do ściany, pod którą siedział skulony Michael z obejmującą go Eve. „Spójrz na niego! Spójrz! Wiesz co mu zrobiłaś?! Jak długo to może trwać? Masz pojęcie jakie zagrożenie na nas ściągnęłaś? To jest dla nas śmierć, rozumiesz? Śmierć!” Tym razem wkroczył Myrnin, nie Shane. Najwyraźniej poczuł się już lepiej, a przynajmniej na tyle stabilnie, by chwycić Oliviera za ramiona i w przeciwieństwie do ludzkiej siły Shane’a, zwodniczo żylasty Myrnin
chwycił Olivera wystarczająco mocno, by smusić go do odwrócenia się: „Nie wrzeszcz na nią”. Powiedział. I zważywszy na wszystkie jego nieprzewidywalne zachowania, w tej chwili wydawał się niezwykle zrównoważony. „Jeśli chcesz dać upust swoim emocjom, stań ze mną twarzą w twarz. To ja pozwoliłem jej to zbudować i testować. Robiła to pod moim nadzorem. Wysłałem ją do Irene. Wszystko to jest moją winą, nie jej. I jeśli położysz na niej swoje łapska, ja je oderwę.” To ostatnie zdanie wypowiedział z taką powagą, że Claire zrobiło się chłodno. „Przestań szukać winnego i znajdź rozwiązanie problemu, Oliver. Co się stało to się nie odstanie, a Jesse i Michael wciąż żyją. Musimy odzyskać urządzenie, a potem odwrócić zniszczenia, których nikt z nas nie przewidział. Taki jest plan. Wymyślenie strategii pozostawiam Tobie, mój panie.” Oliver warknął i pokazał kły; jego oczy zabłysły i przybrały piekielny, czerwony kolor i przez moment Claire naprawdę myślała, że Oliver rzuci się na Myrnina z całym swoim gniewem… ale powstrzymał się. Stanął i stał przez chwilę z zamkniętymi oczami w ciszy, po czym powiedział: „Może i jesteś szalony, ale masz rację. To są rzeczy na których musimy się skupić. Dobrze. Po pierwsze, potrzebujemy krwi. A będąc bardzo daleko od naszego terytorium, bez dostępu do banku krwi, proponuję pokazać naszym ludziom jak najlepiej mogą nam pomóc. Michael najbardziej potrzebuje krwi, jeśli ma zwalczyć ten… wpływ. A ty wyglądasz krucho jak kotek.” „Tak?” spytał Myrnin i uśmiechnął się lekko. Uśmiech ten zawierał błysk szaleństwa. Wydał niski, gardłowy pomruk. „ Możesz więc spróbować mnie zadomowić. I potem opowiedzieć jak ostre miałem pazury, jeśli już gardło Ci się zagoi.” „Głupcze.” „Jajogłowy.” „Złodziejski, bezczelny Taffy” (są to cukierki toffi, według Olivera najwyraźniej bycie słodkim jest karygodne – przyp.tłum.) „Dość!” krzyknęła Claire, wystarczająco ostro, aby wszyscy spojrzeli w jej kierunku. Nie walczymy przeciw sobie. Myrnin przed chwilą to stwierdził, a ty się z tym zgodziłeś. Odzyskamy Jesse. Zdobędziemy urządzenie i zatrzymamy dr Davis’a. Tak? Oliver niechętnie skinął głową. Myrnin się uśmiechnął. Eve odezwała się pierwszy raz odkąd usiadła pod ścianą obejmując trzęsącego się Michael’a: „I pomożemy Michael’owi. Pomożemy mu, Claire.” „Tak.” Powiedziała miękko Claire. „Pomożemy mu. Bardzo przepraszam, nigdy nie chciałam, aby coś mu się stało…”. Ciemne oczy Eve patrzyły na nią, czerwone od płaczu. „Nie chcę tego słuchać.” Powiedziała. „Nauka wszystkiego nie naprawia. Czasem
musi się coś spieprzyć. On nigdy by Cię nie skrzywdził. Nigdy Cię nie skrzywdził. Dlaczego to musiał być akurat on?” Michael zareagował na gniew i udrękę Eve kołysząc się na boki, a Eve przytuliła go, kojąc jego nerwy jakby był niespokojnym dzieckiem. „Cicho, wszystko w porządku Kochanie. Jestem przy Tobie. Wszystko będzie dobrze”. Jej wzrok sprawił, że po prostu musiała to sprawić. Teraz. Liz była właściwie nadal nieprzytomna. Straciła dużo krwi. Claire pomyślała, że jej mechanizmem obronnym było przespanie tego dopóki wszystko nie wróci do normy. W sumie, nie był to taki zły pomysł, ale nie mógł pomóc nikomu więcej uporać się z problemami. Liz nie była zdolna oddać krwi, została więc ona, Eve, Shane i Pete. Jednakże Eve oddała już krew Michael’owi, który potrzebował jej jeszcze. Claire wiedziała, że to powinien być jej obowiązek, ponieważ to przez nią Michael był w tak ciężkim stanie. Wina bulgotała w jej żołądku jak kwas. Z potencjalnymi dawcami był problem, Pete na przykład nie miał na to ochoty. „Do diabła, nie.” Powiedział siadając obok Liz, a jego głos brzmiał mocno i pewnie. „Żadne pieprzone wampiry nie wezmą ode mnie ani jednej kropli. A zwłaszcza te wampiry. Oni zostawili Jesse. Ona Ci zaufała, a ty ją zawiodłaś.” „Pete-„ Zaczęła Claire błagalnym głosem, ale Shane uciszył ją kładąc ręce na jej ramiona. „Spójrz człowieku, mi też to się nie podoba, ale jeśli chcemy się stąd wydostać i wyjść z tego żywi, będziemy potrzebować ich pomocy. Widziałeś kogo ma po swojej stronie Davis. Będzie z dziesięciu ludzi. Wszyscy uzbrojeni. Pewnie że możemy pokonać kilku z nich, ale myślę, że doktorek ma w zanadrzu kolejnych. On ma posiłki, a my musimy ich załatwić szybko i brutalnie, aby wszyscy byli bezpieczni, włączając w to Jesse. Tu nie chodzi już tylko o to, że ją mają, ale o to co zamierzają z nią zrobić.” To do niego dotarło. Claire to zauważyła. Wzdrygnął się lekko. W końcu skinął głową. „Dobra.” Powiedział. „Wytrzymam w tym gównie jeszcze trochę. Ale mówię Ci facet, dzień w którym dam się ugryźć wampirowi jeszcze nie nadszedł. To się nie stanie.” „Nigdy nie dałeś się ugryźć? – a co z Jesse?” „Jesse nie jest taka. Nie chodzi i nie gryzie ludzi dookoła. Ma kodeks.” „I to zawsze działa?” Pete przez chwilę unikał spojrzenia Shane’a. „Prawie zawsze. W każdym razie, ze mną zawsze.” „Lubisz ją, prawda? Ufasz jej i chciałbyś ją ocalić.” „Pewnie, że tak!”
„A więc to jest najlepszy sposób. I uwierz mi, nigdy, przenigdy nie pomyślałbym, że będę przekonywał kogokolwiek, aby dał się ugryźć wampirowi, ale naprawdę bardzo tego potrzebujemy. Ona tego potrzebuje. To da nam pewien punkt zaczepienia, bo nie wiemy jeszcze do czego będziemy musieli się posunąć by sobie z tym poradzić. Pete jesteś twardym facetem – cholera, ja też nie jestem takim złym gościem. Ale nie damy rady walczyć z cieniem, ani z tymi szpiegowskimi bzdurami czy z pół automatyczną bronią, więc nie odbieraj nam jedynej przewagi jaką mamy, Ok?” To były dobre argumenty, więc Pete, niechętnie, ale w końcu skinął głową. Shane nic nie odpowiedział, ale obdarzył go jednym skinieniem, które znaczyło dobra decyzja i przybili sobie żółwika. Potem Shane podszedł prosto do Myrnina, spojrzał mu w oczy i powiedział: „Proszę.” Oferując mu swoją rękę, wyciągając ją pokazując żyły. „To nie znaczy, że będzie między nami rozejm.” Myrnin był przy nim w kilka sekund, a potem rzucił okiem na Claire. Widziała na jego twarzy zażenowanie i pragnienie, aby zaoferowała wymianę. Claire jednak nie zareagowała, głównie dlatego, że wiedziała jak ta antypatia pomiędzy jej chłopakiem, a szefem/przyjacielem wpłynie na przebieg tej dziwnej intymnej wymiany. Myrnin nie mógł być w tym wypadku grymaśny. Nadal był słaby i trząsł się. A czerwony żar w jego oczach migotał jeszcze bardziej niż wcześniej. Chwycił więc rękę Shane’a i bez jakiejkolwiek zauważalnej zmiany emocji, wbił w nią bez żadnego wysiłku swoje kły. Shane skrzywił się i zamknął oczy, gdy usta Myrnina przywarły do jego skóry. Claire widziała w nim głębokie pragnienie, aby odciągnąć rękę od Myrnina. Mimo tego, opanował się. Claire pomyślała, że wyglądał jak ktoś kto nie może nic zrobić, widząc, jak wszystko mu odbierają. Myrnin był na tyle opanowany, by przestać zanim upłynęło trzydzieści sekund. Zanim się odsunął, docisnął nawet ranę, aby nie krwawiła. Nie stracił ani kropli. Na twarzy miał maskę skrywającą jakiekolwiek uczucia. „Dziękuję” powiedział z grzecznością. Było to uprzejme nawet dla kogoś z zewnątrz, kto nie zna jego zachowania na co dzień. Ton jego głosu jak i twarz była bez jakiegokolwiek wyrazu. Zachowanie Shane za to było tak czytelne jak migający neon. Mimo tego skinął mu w odpowiedzi głową. Minimum grzeczności. Obaj zrobili gigantyczny krok w tył, aby jak najbardziej zwiększyć dystans między nimi. Chłopcy. Claire pokręciła głową i podeszła do Olivera, pokazując mu swój nadgarstek. On posłał jej długie, przenikliwe spojrzenie i powiedział: „Nie, dziękuję.”
„Nie jestem dla Ciebie wystarczająco dobra?” „Bez przesady. Krew to krew. Ale nie jestem obecnie w tak wielkiej potrzebie. Nie martw się; znając nasze szczęście, jestem pewien, że będziemy jeszcze w o wiele gorszych tarapatach.” „Kurde, Oliver, co to za sarkazm?” zapytał Shane. „Jestem pod wrażeniem. Myślałem, że takie wypowiedzi trzymasz na specjalne okazje, jak na przykład koniec świata albo przynajmniej czas na herbatkę.” „Mogę unikać herbatki, to jest jedna z zalet bycia wampirem, nikt cię nie zaprasza.” Myrnin podniósł rękę. „Ja to zrobiłem.” „I nigdy więcej nie będziemy wracać do tego tematu.” Odparł Oliver. „Czujesz się już dobrze?” „Taa, straciłem tylko część swojego mózgu. Na szczęście nie była to ta najważniejsza część.” Najwyraźniej Myrnin nie zamierzał powiedzieć nic na temat Shane’a albo jego krwi. „Tak siły mi już wróciły, więc chodźmy ratować Lady Grey.” „Twoja niezdolność rozróżniania priorytetów zawsze mnie zdumiewała.” Powiedział Oliver. „Dla twojej wiadomości, ostatnio zostaliśmy zaatakowani od frontu. Tym razem powinniśmy więc wysłać kogoś na zwiady, a nie zataczać się jak pijani głupcy idący do burdelu.” Wow. Oliver naprawdę bombardował swoimi sarkastycznymi granatami, co znaczyło, pomyślała Claire, że był serio poruszony ostatnimi wydarzeniami. Może był to wpływ Jesse, odkąd nie lekceważył jej tak jak miał to w zwyczaju z innymi ludźmi. „Ja idę.” Powiedziała Claire. „Nie, nie idziesz.” Odpowiedział Shane. „Od kiedy to ja jestem najlepszym ochotnikiem na zwiady. Nie boję się ciemności. Potrafię używać każdego rodzaju broni i walnąć wampira pięścią w twarz. Miałem też trening jak wykończyć wroga i … mam puls, czyli nie jestem zbyt cenny dla tych kolesi. Więc ja idę.” „Zapomniałeś o swoich wadach,” powiedziała Eve podnosząc rękę. „Nie potrafisz widzieć w ciemności, nie jesteś kuloodporny, jak wampiry i nie potrafisz walnąć tak mocno jak one.” „Hey, myślałem że jesteś po mojej stronie!” Eve wzruszyła ramionami. „Raczej wolę żebyś przeżył.” Ponownie spojrzała na Michael’a. Dla Claire było to jak sztylet wbity w plecy. Eve nie sprzeciwiła się, aby to Claire poszła na zwiady. Michael się poruszył i wydał z siebie cichy głos sprzeciwu, Eve przytuliła go mocniej. „Cicho Kochanie wszystko jest w porządku, nikt nie zginie, wszyscy mamy się dobrze.” Patrzenie na to łamało Claire serce. To była jej wina i Eve miała rację, złoszcząc się na nią. Claire również była wściekła na siebie za całą
tę sytuację. Tak bardzo chciałaby cofnąć czas i nie wynaleźć tego głupiego urządzenia… Ale ono działało, podpowiadała jej czysto naukowa strona jej natury. Zostało użyte w niewłaściwy sposób, ale gdybyś mogła użyć go w walce z wampirem, byłoby bardzo pomocne, mogłoby nawet ocalić życie... Nie chciała tego słuchać, szczególnie teraz, gdy musiała oglądać skutki użycia tego cholernego urządzenia. „Chcę pójść.” Powiedziała Claire. „Proszę.” Musiała brzmieć tak żałośnie jak się czuła. „Muszę pójść.” Oboje spojrzeli na Olivera, który był teraz bez wątpienia ich dowódcą. Był kiedyś generałem i jest też najbardziej bezwzględny. „Pójdzie Shane.” Powiedział Oliver. „I tak już wiele razy był przeznaczony na stracenie i posiada najmniej pokus dla naszych wrogów.” „Przeznaczony na stracenie nie jest słowem, które najbardziej motywuje mnie do tego żeby tam pójść, ale mniejsza z tym. Bóg wzywa.” Shane zaczął już szykować broń na wyprawę, nawet nóż który dał mu Myrnin. Kiedy Oliver powiedział: „Czekaj jeszcze nie skończyłem. Claire też powinna iść.” „Poczekaj- ‘’ Powiedział Shane, ale Claire już pokiwała głową i cgwyciła nóż podany przez Myrnina. „Jeśli oni chcą kogokolwiek to chcą jej, ona może powiedzieć im wszystko na temat urządzenia, prawda? Nie ma żadnego sensu jej tam wysyłać! Nie zgadzam się co do tej części ze straceniem, jak to powiedziałeś, ale przynajmniej nie mam w swoim mózgy zbyt wiele informacji, które mogliby ode mnie wyciągnąć.” „Już i tak wiedzą za dużo, w każdym razie wystarczająco dużo użyć urządzenia.” Powiedziała Claire, sprawdzając ciężkość noża Myrnina. Wydawał się ciężki i zimny w jej dłoniach, ale taki miał być. Nie miał w sobie srebra, zważywszy, że był to osobisty nóż wampira. Po prostu był dobrą bronią na ludzkich wrogów. „Nie dostaną mnie i nie mam też zamiaru pozwolić im dorwać Ciebie, Shane. Będziemy się nawzajem osłaniać, jak to mieliśmy w zwyczaju, mieszkając w Morganville.” Nie podobało mu się to, ale podarował jej szybki i niechętny uśmiech. „Możesz zabrać dziewczynę z miasta, ale nie zabierzesz miasta z dziewczyny (takie bardziej w sensie, jak to powiedzenie: 'człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy', przynajmniej ja to znam, jako że jestem ze wsi, a mój chłopak lubi sobie pożartować ;P – przyp.tłum.).” Powiedział. „Zróbmy to.” Claire obniżyła swój głos i spojrzała na swoich towarzyszy siedzących pod ścianą. „A co z Pete’m? Powinniśmy wziąć go ze sobą?”
„Nie jestem pewien, to dobry facet, ale mógłby nie dać sobie rady; bycie bramkarzem nie wymagano od niego ostrożności, raczej całkiem odwrotnie.” Uściskała Shane’a, a on ją i zaczęli zbierać potrzebne rzeczy, on wziął latarkę od Eve, a Claire wzięła paczkę kul od Pete’a. Pete nawet nie chciał z nimi iść. Shane miał rację, to czym zajmował się Pete na co dzień nie dostarczyło mu umiejętności, które przydałyby się w ich sytuacji. I ruszyli w drogę. Liz spała, zwinięta w nogach Pete’a. Eve i Michael zostali razem skuleni. Myrnin machał im na pożegnanie. A Oliver… Oliver wyglądał jak król żegnający swoich żołnierzy tak jakby wiedział, że nigdy już nie wrócą do domu. „Nienawidzę tego Sukinsyna.” Powiedział Shane, uśmiechnął się i pomachał mu. „Słyszałem to.” Powiedział Oliver na tyle głośno żeby go usłyszeli. Oddalali się biegnąc alejką. „Wysłał nas jako przekąskę, prawda?” zapytała Claire. „Tak.” Powiedział Shane. „Zwiady? Nawet nie starał się tym razem tego ukryć. Myślę, że mamy być dywersją. Świetnie. Więc zróbmy to.” Noc pomału zaczęła ustępować rankowi, ale aleje którymi szli nadal były skąpane w cieniu. Claire używała latarki bardzo ostrożnie, tylko od czasu do czasu ją włączając, by sprawdzać przeszkody na drodze, którą prowadził ich Shane. Musiał ją przytrzymywać parę razy, bo mimo szczególnej uwagi poświęconej przeszkodom, skupiła się na tym, by nie zostali niczyimi więźniami. Nie chcieli też iść z powrotem do tuneli. Nie mieli szans na samodzielne przeskoczenie przez dziurę, która do nich prowadziła. Poszli więc dookoła, przez w większości wyludnione ulice. Zabrało im dużo czasu. Zobaczyli radiowóz policyjny, który przejeżdżając przyświecił na nich swoimi światłami. Shane objął Claire, a ona przytuliła się do niego, ukrywając broń, którą nieśli. Policja pojechała dalej. Dotarli do głównego wejścia Biblioteki. Claire spodziewała się że policja tam będzie, bo przecież Oliver rozwalił tam wcześniej drzwi. Ale zamiast tego zobaczyła naprawione drzwi, posprzątane szkło; nie było żadnego śladu policji i tego, że coś stało się tu wcześniej. „Wygląda na to, że twoi znajomi nie chcą tu towarzystwa.” Powiedział Shane. „To wyjaśnia, dlaczego nie było tu żadnego alarmu. Porwali człowieka i ostatnią rzeczą jakiej by chcieli jest mieszanie w to policji. Poza tym mieliby do wyjaśnienia te dziwne stwory- nietoperze i martwego Derrick’a.” Shane sprawdził drzwi, które oczywiście były zamknięte. „Poczekaj chwilkę.” „Potrzebujesz latarki?”
„Nie potrzeba latarki by otworzyć zamek.” Powiedział wesoło. Nie wiedziała jak to zrobił, ale po trzydziestu długich sekundach, otworzył zamek z dużą satysfakcją. „Nowa umiejętność. Okej, do środka, ale idź ostrożnie. Terytorium wroga.” W środku budynek był cichy, tak jak wcześniej. Przeszła prze biuro w kierunku powierzchni magazynowych, były tam też automatycznie otwierane drzwi, ale oczywiście szczelnie zamknięte. I głos – głos doktora Davis’a – powiedział: „Nie ma tam niczego co chcielibyście znaleźć, dzieci. A jeśli szukacie waszej przyjaciółki – jest w dobrych rękach.” Stał na końcu sali, otoczony przez dwóch mężczyzn z bronią. I, tak, broń była wycelowana w Claire i Shane’a, co jej nie zaskoczyło, tylko spowodowało, że jej serce zaczęło bić mocniej ze strachu. Dr Davis trzymał w rękach VLAD. Spodziewał się wampirzego ratunku, był więc zdziwiony, że zamiast tego zobaczył tylko Claire i Shane’a. Shane spuścił ręce wzdłuż ciała. „Czy możemy o tym pogadać?” „Dlaczego nie? Ale wasza czerwono-włosa przyjaciółka nigdzie się nie wybiera. Gdzie inne wampiry? Rodzaju męskiego.” „Rodzaju męskiego.” Powtórzył Shane. „Myślę, że wolisz Jesse jako dziewczynę.” „Tak, technicznie, jest im bardzo daleko do człowieka, choć mogą go bardzo łatwo udawać kiedy chcą. Macie pojęcie o udziale każdego z was w tym? Wiecie jak niebezpiecznie jest zaufać temu stworzeniu? Nie możecie. One was zabiją.” „To ty jesteś tym z bronią.” Podkreśliła Claire. „I to ty jesteś tym, który stoi za śmiercią Derrick’a”. „Derrick to nie twoja sprawa. Także nie moja. Myślę, że biorąc was jako zakładników nie zyskam nic od nieśmiertelnych. One nie mają żadnych uczuć dla ludzi.” „Pewnie, że nie mają.” Powiedział Shane. „Traktują nas jak chodzące pożywienie. Poza tym nie masz się co martwić, że przyjdą mi na ratunek. Mój ojciec był zażartym łowcą wampirów.” „Naprawdę?” Davis skupił teraz na nim całą swoją uwagę. „Zawsze podejrzewałem, że jest coś takiego z własną wiedzą i umiejętnościami… Powieść Stocker’a to sugerowała. Zakładam, że rodzinny biznes nie został Ci przekazany. Nie wydajesz się zbytnio zmotywowany.” Shane posłał mu uśmiech pełen humoru. „No nie wiem, miewam lepsze dni.” „Wykorzystałeś Liz, by dostać się do mnie.” Powiedziała Claire. „Prawda?” „Lubię wielkość tego, co robię.” Powiedział i położył rękę na urządzeniu. „Opracowałaś bardzo przydatne urządzenie, by pojmać
cennych dla nas jeńców. Nieśmiertelni są bardzo niebezpieczni, o czym już zapewne wiesz. Przypuszczam więc, że odpowiedź na twoje pytanie brzmi: tak. Liz była środkiem do osiągnięcia celu. Celem było, aby twój wynalazek nam pomógł.” „Mówiąc o nieśmiertelnych, masz na myśli wampiry?” „Tak potocznie się je nazywa, ale najważniejszą rzeczą u nich jest z biologicznego punktu widzenia, to, że się nie starzeją. Są skamieniali w pewnym sensie. A jednak są także żywe. Istnieje jeszcze kilka innych organizmów zdolnych do tak niezwykłego zachowania, ale-” „Nie jesteśmy tu po to by uczyć się biologii profesorze.” Wtrącił się Shane, przerywając wypowiedź, która zapewne była by bardzo wartościowym wytryskiem informacji w stylu Myrnina. Właściwie to Claire była trochę rozczarowana. „Chcemy uwolnienia Jesse. Natychmiast. A rzecz, którą trzymasz, nie należy do Ciebie, więc ją także oddaj.” Dr Davis i jego dwaj podwładni wymienili spojrzenia pełne śmiechu, zanim powiedział: „Może i grasz dobrze, ale z chłopcami twojej ligi. Proszę nie blefuj. To żenujące.” „On nie blefuje, profesorze, naprawdę.” Powiedziała Claire. Shane pokręcił głową. „Nie nazywajmy go profesorem, nie zasługuje na to. Jest draniem, który bierze sobie dziewczyny z College-u. Prawda Claire?” „Zdecydowanie. A przy okazji. Liz płakała całą noc. Gdyby był pan zainteresowany, profesorze.” „Mam małą wskazówkę.” Powiedział Shane. „Jeśli dziewczyna przez ciebie płacze, prawdopodobnie nie wykonałeś swoich obowiązków Don Juana za dobrze, dupku.” Dr Davis nic nie odpowiedział, ale jego gniew można było zauważyć w masce, jaką przybrała jego twarz, a jego spojrzenie wwiercało się w ich dwoje. Chwycił urządzenie mocniej. I wtedy dwoje kolesiów, którzy stali za nim… zniknęło. Nie tak dosłownie, że pojawia się chmura dymu i puf już ich nie ma, tylko tak, że ich widziałeś, a za chwilę już ich nie było. Davis nawet tego nie zauważył, ale było już za późno; Oliver stał już z nim twarzą w twarz z wyszczerzonymi kłami. Davis wydał z siebie zaskoczony okrzyk i próbował uciec potykając się, co wyglądało prawie zabawnie. Prawie… Bo Myrnin stał tuż za nim i popchnął go do przodu, prosto w uścisk Olivera. Oliver obrócił mężczyznę wokół, a Myrnin odebrał mu urządzenie. Wtedy zastygł w bezruchu, spojrzał na Claire i powiedział: „Zbudowałaś już kolejne urządzenie? Bo to z całą pewnością już nie przyda ci się do pracy.” W tym momencie z zamkniętych drzwi za nimi do pomieszczenia wkroczyła Dr Anderson, mierząc VLAD-em w Olivera. Strzeliła.
Efekt był natychmiastowy i drastyczny. Oliver rzucił dr Anderson z dala od siebie, rozpłakał się, klasnął w dłonie skulił się pod ścianą, drżąc. Płakał. Był na czworakach. Próbował wstać, a ona strzeliła w niego ponownie i tym razem ... tym razem Oliver nie wstał. Claire otworzyła usta, podbiegła do swojej profesor, ale nie wiedziała co zrobić. Co powiedzieć. Może coś źle zrozumiała… Ale nie… Wiedziała co robi… Dr Anderson odwróciła się do niej, a jej spojrzenie było zimne i przerażające. „Troje z nich jest wyoutowanych. Ale wiem, że Oliver nie przyszedł sam. Gdzie jest Myrnin?” Claire odruchowo spojrzała na bok w miejsce, gdzie stał Dr Davis, ale za nim było teraz pusto. Myrnina nigdzie nie było widać. „Oszukałaś mnie.” Powiedziała. „Oszukiwałaś mnie cały czas. Zgodziłaś się wziąć mnie jako ucznia, nie dlatego, że poprosił cię o to Myrnin, ale dlatego, że dowiedziałaś się że mam coś czego możesz użyć. Coś czego pragnęli twoi szaleni przyjaciele. On ci ufał, ale ty - ” „Przeżyłam piekło Morganville i się z niego wydostałam w cholerę, Claire, tak samo jak ty, więc proszę nie udawaj, że jest jakiś wyższy moralny grunt, na którym stoisz. Wampiry posłużyły się mną, tak jak posługują się tobą. Znaleźli młodą, wrażliwą i mądrą dziewczynę i karmili nią potwora. Nie wszyscy przeżyli to co my, Claire.” Wszystko co mówiła dr Anderson było prawdą, ale nie opisywało to Myrnina, nie do końca. To nie była jego wina. On się starał, bardzo starał być dobrą osobą, prawdziwą osobą, nie chciał być bezdusznym potworem wysysającym krew z ludzi. Lecz kiedy już przegrywał, robił to spektakularnie, jak wielki meteoryt uderzający w ziemię. Nagle Claire zdała sobie sprawę, że zacienione miejsce sześć stóp od Shane’a nie było już puste. Myrnin zdołał się tam przedostać, niezauważony. Nie miał już broni. Jego ręce były puste, stał tam bardzo cicho i nieruchomo, czekając na możliwość wykonania ruchu. A Dr Anderson nie zauważyła go, więc Claire mówiła dalej: „To nie daje ci prawa do-„ „Do czego?” warknęła kobieta, a oczy jej płonęły. Zrobiła krok w przód, potem kolejny, a Shane instynktownie popchnął Claire i stanął jej na drodze. To sprawiło że dr Anderson znalazła się bliżej Myrnina. Claire myślała, że rzuci się na nią, ale tego nie zrobił… Czekał. „Aby zrobić dokładnie to, co wy planujecie zrobić - stworzyć broń, która pozwoliłaby ludziom naprawdę bronić się przed atakiem wampirów? Aby utworzyć rozwiązanie problemu, którym wiemy, że istnieje? Ponieważ to ty jesteś tą, przez którą jesteśmy właśnie w takiej sytuacji, Claire. To ty rozwiązałaś problem, choroby która ich niszczyła. Ty pomogłaś im przezwyciężyć wroga którego się bali. Umieściłaś najgroźniejszych
drapieżników znów na samym szczycie i miałaś prawo znaleźć sposób w jaki możemy ich pokonać.” Anderson dotknęła urządzenia delikatnie, niemal z czcią. „Ja jedynie użyłam go pierwsza.” Wszystko to brzmiało dobrze, ale w tym samym czasie, złe; to było złe, ale pasja słów Anderson pozbawiła Claire zdolności argumentowania ... aż Shane zrobił to za nią. „Gówno prawda.” Powiedział z cienkim, dziwnym uśmiechem na twarzy. „Człowieku, brzmisz jak mój ojciec. Był w też naprawdę dobry, usprawiedliwiał wszystko co musiał zrobić: kłamstwo, kradzież, pobicie i zabijanie. To wszystko jest dla wyższej sprawy, nie wchodźmy w szczegóły. Walczymy z potworami, więc musimy brudzić sobie ręce. Ty używasz Claire, żeby dostać broń, chcesz jej użyć, żeby Myrnin ruszył jej na ratunek, gdy usłyszy, że ma kłopoty. Użyliście Liz, bo wiedzieliście, że Claire przyjdzie jej na ratunek, a my wszyscy jej pomożemy. Nie obchodzi was kto na tym ucierpi. Więc nie pouczaj nas jak byś była święta, bo jesteś zwykłym grzesznikiem.” Claire pokiwała. „Mogłaś dorwać Myrnina, gdy rozmawiałaś z nim o zaginięciu broni, co nie miało z resztą miejsca. Ale czekałaś.” „Pewnie że czekałam. Chciałam ich wszystkich. Musimy mieć jak najwięcej próbek do przeprowadzenia testów, żebyśmy mogli przedstawić wyniki naszych badań do biura dla którego pracujemy z dr Davisem. I nie, Claire, nie pracuję dla rządu. Przepraszam, że cię zawiodłam. Ale ci którzy mnie zatrudniają są dobrze finansowani i dobry interes ludzi leży im na sercu.” Oczy Anderson stały się zimniejsze i skierowała urządzenie w klatkę piersiową Shane’a. „Wiem, że Myrnin gdzieś tu jest. Na pewno masz dobry pomysł jak go znaleźć. Zdaje się że masz na niego wielki wpływ. To nie zabije twojego chłopaka ale będzie cierpiał kilka godzin, może dni. Może nawet na stałe, jeśli ustawię największą moc. Chcesz sprawdzić jak to działa na ludzi? Myślę, że nie będzie to ładny widok.” Sytuacja się zmieniała, gdyż zniknął Dr Davis, który z pewnością ściągnie zaraz posiłki. Oliver był bezradny. Jesse gdziekolwiek się znajdowała, także, a Michael i Eve nie mieli się gdzie schować. Mieli przewagę liczebną, ale teraz ta przewaga już nie istniała. Shane nie mógłby jej chwycić zanim Anderson oddałaby strzał. Claire była chora z przerażenia na myśl, że przez coś co ona wynalazła, a co miało przynieść im pozytywne korzyści, wszyscy, których kochała tak bardzo cierpieli. Zamknęła oczy na dłuższą chwilę, potem otworzyła je i powiedziała: „Nie musisz tego robić. Może naprawdę masz rację. Widziałam jak wiele szkód mogą wyrządzić wampiry. Widziałam ile śmierci przyniosło to
wszystko. Nie jestem naiwna. Stworzyłam urządzenie w konkretnym celu.” „Więc pomóż mi.” Powiedziała dr Anderson. „Nie każ mi krzywdzić Ciebie i Shane’a. Powiedz mi to co chcę wiedzieć.” To był moment prawdy i Claire się nie wahała. Wskazała na miejsce gdzie ukrywał się Myrnin i powiedziała: „On jest tam. Przepraszam Myrnin, Przepraszam!” Ostatnia część zdania przeszła w lament, dlatego, że poruszył się szybko, ale nie dość szybko. Irene Anderson nacisnęła na spust i wystrzał VLAD-a trafił go nie więcej niż trzy stopy od miejsca, gdzie był ukryty. Claire patrzyła na to, czując się odrętwiale i zimno w środku. Myrnin krzyknął, rzucił się na podłogę, zakręcił się w jej stronę i spojrzał na nią z udręczonym i ciemnym wyrazem twarzy. To nie był gniew, ale rozczarowanie. Był zawiedziony. „Przepraszam…” szepnęła, kiedy Anderson strzeliła w niego jeszcze raz i wszystko co było nim… po prostu zniknęło z jego oczu.