ROZDZIAŁ TRZYNASTY:
Co ja zrobiłam?
To wciąż i wciąż kołatało w myślach Claire... moment, w którym
Anderson pociągnęła za spust i Myrnin, którego znała gdzieś przepadł.
Została z niego tylko płacząca skorupa, powłoka mężczyzny, który
nawet nie wyglądał na wampira, tylko na resztki człowieka. Jeśli gdzieś
by go minęła, pomyślałaby z pewnością, że to jakiś bezdomny, może
psychicznie chory.
Co, technicznie rzecz biorąc, było prawdą. I to była jej wina.
Claire rzadko czuła się taka samotna. Myślała, że przejedzie przez
cały kraj, by studiować na MIT i będzie to jej nowy początek; myślała, że
będzie się tu uczyć, dorośnie i zmieni się. Ale zamiast tego, od początku
została oszukana. Anderson nigdy nie zamierzała jej niczego nauczyć.
Chciała tylko VLAD, a Claire była przeznaczona na straty.
Nawiasem mówiąc, Dr Anderson musiała najwidoczniej dużo
napracować się nad VLAD i zamiast koncepcji, przeszła do działania,
podczas gdy Claire myślała, że wracają do początków. Wszystko co
robiła, a co teraz zrozumiała, miało za zadanie ją czymś zająć, by Dr
Anderson mogła udoskonalić jej wynalazek.
I go wypróbować.
„Mogę to zobaczyć?” zapytała Claire Dr Anderson, która wciąż
trzymała VLAD; dodała do niego bardzo przydatne szelki, ale pewnie i
tak zaczynał jej już ciążyć. „Chcę tylko zobaczyć co zrobiłaś. Myślałam o
dodaniu do tego modulatora, ale -”
„Nawet o tym nie myśl,” przerwała jej Anderson. Przemieściła
trochę jego ciężar, co znaczyło, że trzymanie go wymaga od niej coraz
większego wysiłku, na co właśnie liczyła Claire. „I nie będziemy
rozmawiać o tej technologii.”
„Ale ja – ja myślałam, że chcesz, żebym Ci pomogła -” Anderson
rzuciła jej krótki, chłodny uśmiech.
„Nawet tego nie próbuj. Może i wydałaś Myrnina, ale to jeszcze nie
znaczy, że Ci ufam, Claire. Na to musisz sobie jeszcze zapracować.
Wierzę Ci na tyle, dopóki mam Twojego chłopaka i mogę mu coś zrobić.
Choć wygląda na całkiem silnego.”
Wyglądała na zmęczoną, pomyślała Claire i lekko się zachwiała.
Patrzyła na Dr Davisa, który próbował pobrać próbkę krwi od Myrnina;
zajęło mu to sporo czasu, nie dlatego, że Myrnin się stawiał, ale dlatego,
że nie mógł prosto ustać. Ostatecznie, trzech uzbrojonych mężczyzn
trzymało Myrnina, który wydał z siebie dźwięk podobny do tego
wydawanego przez wieloryba, ale jakby połączony ze szlochaniem,
który wdarł się aż do głębi duszy Claire. Ja to zrobiłam. To wszystko
moja wina.
Ciężko przełknęła. „Więc co teraz?” zapytała. Jej głos był twardy, a
ona nic nie mogła poradzić, żeby go choć odrobinę zmiękczyć. „Masz
Myrnina, Olivera, Jesse i Michaela. Masz Shanea i Eve. Czego jeszcze
chcesz?”
„Chcę danych,” odpowiedziała Dr Anderson. „Claire, Ty też jesteś
naukowcem. Masz pojęcie jaką rzadką okazją jest to wszystko, co mam
nadzieję się nam uda – mamy wampiry, które możemy testować w
laboratorium. Możemy zmienić oblicze całej biologii, co Dr Davis
próbował zrobić już od jakiegoś czasu. Możemy wygrać.”
„Nie wiedziałam, że to wojna.”
„Oczywiście, że to wojna. I zaczynamy wygrywać; wampiry były
chore, kiedy wyjeżdżałam z Morganville i było z nimi coraz gorzej. Jeśli
dałabyś wtedy naturze dokończyć jej zadanie, teraz byłoby już po
wszystkim.”
„To Ty ich zaraziłaś?” zapytała przerażona Claire. Myrnin nigdy do
końca nie uwierzył w to, że Bishop, ojciec Amelie, był odpowiedzialny za
chorobę i jej rozprzestrzenienie. Czy to wszystko stało się pod jego
nosem? Ale Dr Anderson pokręciła głową. „Nie. Nie mogę sobie tego
przypisać. Jedynie upewniłam się, że badania w kierunku znalezienia
lekarstwa doprowadziły donikąd. Wydaje się, że chociaż raz natura
postawiła ludzi ponad wampiry.”
Claire zadrżała. Myślała, że rozumie Dr Anderson; myślała, że są
podobne. Ale nie były, ani trochę. Obie przeżyły Morganville, ale miało to
na nie zupełnie inny wpływ.
„Jeśli nie uważasz, że prowadzimy wojnę,” zaczęła Anderson, „to
dlaczego to wszystko zrobiłaś?” wskazała przy tym na VLAD.
„Ja tylko chciałam – chciałam znaleźć sposób, byśmy mogli ich
powstrzymać, kiedy przyjdzie nam walczyć. To wszystko. To miała być
obrona.”
„Cóż, wiesz jak to mówią: najlepszą formą obrony jest atak.
Pracowaliśmy przez jakiś czas nad wzmocnieniem naszej ochrony przed
wampirami. Włączając w o biologiczne sposoby.”
„Dr Davis przeprowadzał eksperymenty,” powiedziała Claire. „”Ta
dziwna-nietoperza rzecz zabiła Derricka. To było to?”
„Tak,” odpowiedziała Anderson. Obserwowała Myrnina, ale bez
żadnego wyrazu współczucia czy żalu. To było profesjonalne spojrzenie.
Bardzo zimne. „Zrobił znaczne postępy, ale nasze próbki uległy
degradacji. Musieliśmy polegać na tym, co wzięłam ze sobą z
Morganville, a nie było tego wiele. Pracowałam nad przekonaniem
Jesse do współpracy, ale mimo jej przyjaznego nastawienia do mnie,
jest o wiele na to za mądra. Szkoda. Jeśli zrobiłaby to spokojnie, nie
musiałabym podjąć takich kroków.”
„Czy Jesse -?”
„Żyje? Tak. Zadowolona?”Anderson potrząsnęła głową. „Nie
chciałam tego robić. Ale ona mnie do tego zmusiła. Jest pod
obserwacją. Do tej pory, działanie urządzenia wciąż się utrzymuje.
Zaczynam się zastanawiać czy promień nie powoduje stałego
uszkodzenia nerwów.”
„Stałego? Co zrobiłaś z VLAD? Nigdy nie miał być aż taki potężny
-”
„Sprawiłam, że zaczął działać,” warknęła Anderson. „Teraz Twoim
zadaniem, jeśli chcesz pozostać po dobrej stronie, jest zabranie modelu,
którego używał Dr Davis i sprawienie, że zadziała tak samo jak ten. Nie
miałam na to czasu, bo wybuchł ten kryzys. Przyjazd Myrnina ograniczył
nasz czas. Myślę, że teraz mamy sytuację pod kontrolą, ale jeśli jakieś
informacje dotrą do Amelie, możemy się spodziewać walki, więc
potrzebuję jeszcze przynajmniej jednego działającego urządzenia dla
zachowania bezpieczeństwa. Więc, zrobisz to, a ja upewnię się, że Twój
chłopak i reszta Twoich przyjaciół wyjdzie z tego w jednym kawałku.
Jasne?”
„Jasne,” odpowiedziała Claire. „Broń Dr Davisa nie działa? To był
blef?”
Dr Anderson wzruszyła ramionami. „Myślałam, że to rozpoznasz i
spowolni Cię to na tyle, że będę miała czas na użycie tej, która działa.”
To była dobra strategia. Shane by to pochwalił.
„Jesteśmy gotowi,” krzyknął Dr Davis. Jego bandziory zawiązywały
Myrnina w pewnego typu uprząż. Oliver został już wyprowadzony i
zapięty w podobny kaftan bezpieczeństwa. „Wracamy na farmę?”
„Jak najszybciej,” odpowiedziała Dr Anderson. „nikt nie powinien
przyjść tu przed dziesiątą, ale czyjeś wcześniejsze przybycie, może
wszystko zepsuć. Ruszajmy. Już tu nie wrócimy.”
Farma? Claire nie wiedziała czy był to jakiś szyfr, ale i tak nie
brzmiało to na nazwę laboratorium MIT. Cicho podążyła za resztą i
skończyła siadając obok Myrnina. Był obwiązany ciasnym płóciennym
kaftanem niczym mumia, a jego głowa opadła mu na pierś, więc jego
ciemne włosy spływały falami zakrywając mu twarz.
„Przepraszam”, wyszeptała do niego Claire. „Tak bardzo mi
przykro.” Mogła poczuć drżenie jego ciała, fale bólu albo terroru, albo
obu naraz. „Nigdy nie chciałam, żeby coś takiego się stało, Myrnin.
Przysięgam. Ja tylko – tylko nie wiedziałam.”
Odwrócił do niej swoją głowę. Przez kurtynę włosów zobaczyła
czerwony błysk jego oczu i poczuła krótki impuls czegoś w nim – głodu,
złości, wściekłości. Wtedy westchnął, osunął się na drugi bok i oparł się
na ścianie vana. Łańcuchy zagrzechotały kiedy się poruszył. Nie miał
żadnych szans; zobaczyła, że są one pokryte srebrem, tak samo jak
kajdanki wokół jego kostek i nadgarstków. To go paliło.
Oliver siedzący naprzeciwko niej, był w podobnym stanie, ale nie
dygotał aż tak mocno. Może miał po prostu większe doświadczenie w
znoszeniu strachu i bólu, a może nie został potraktowany tak dużą
dawką promieniowania VLAD'a. Jednak mimo tego, nie wyglądał
dobrze.
Jako ostatnią, załadowali Jesse.
Wyglądała okropnie. Jej rude włosy były splątane i brudne; jej usta
były suche, popękane i blade, a oczy świeciły bolesną czerwienią.
Wyglądała obco, dziwnie i żałośnie, wszystko naraz i także miała kaftan
oraz łańcuchy, a posadzona została obok Olivera. Zdawała się nie
widzieć Claire, a jeśli widziała, kompletnie nie rozumiała co się dzieje. I
wyglądała groźnie.
Ale jej widok, jakimś cudem sprawił, że Myrnin wydawał się być w
odrobinę lepszym stanie. Przestał się tak bardzo trząść i usiadł znowu
prosto. Więc może mimo wszystko, coś jeszcze w nim było.
Claire miała taką nadzieję. Alternatywa była zbyt okropna, by o niej
myśleć.
To była długa, cicha przejażdżka. Dr Davis siedział na przedzie
obok Dr Anderson, a jedynym towarzyszem Claire, poza wrakami
wampirów, było trzech stłoczonych, uzbrojonych strażników. Żaden z
nich nie był rozmowny. Nie była nawet pewna, czy w ogóle mrugali.
Miała mnóstwo czasu, by ich obserwować, w bladym świetle wewnątrz
vana – nie było tu żadnych okien, co pewnie było korzystne dla
wampirów. Mężczyźni byli mniej więcej w tym samym wieku, około
trzydziestu, czterdziestu lat; najstarszy miał już kilka siwych pasemek w
swoich włosach, ale nie było ich wiele. Wszyscy do siebie pasowali.
Nosili podobne ciemne garnitury. Claire nie była żadnym ekspertem, ale
nie wyglądały one na drogie – bardziej jak... uniformy. I wszyscy mieli na
kołnierzu broszkę. Wschodzące słońce.
Coraz mniej wyglądało to na rząd, a coraz bardziej na coś, w co Dr
Anderson prywatnie się zaangażowała. Prywatne, ale dobrze
fundowane. Fundacja Wschodzącego Słońca (org. The Daylight
Foundation – przyp.tłum.). To byli ludzie, których Jesse tak się obawiała.
Jakimś cudem, było to jeszcze mnie komfortowe niż pomysł, że
rząd wie o wampirach.
„Więc,” Claire zwróciła się do mężczyzny siedzącego obok niej.
„Jesteś, eee, z Bostonu?”
Nic nie odpowiedział. Nawet na nią nie spojrzał. Patrzył uparcie na
swój zegarek i poprawił chwyt swojej broni. Wydawał się być
wystarczająco opanowany, ale wiedziała, że nic z niego nie wyciągnie. Z
żadnego z nich. Może Shane dałby radę; lubił prowokować i lubił
konfrontacje, ale to była jedna z tych rzeczy, w których Claire nigdy nie
była dobra.
Więc po kilku następnych kiepskich próbach rozpoczęcia rozmowy,
zamknęła się i czekała.
Wydawało się to wiecznością, ale w końcu zjechali z asfaltowej
drogi na coś o wiele bardziej wyboistego i zatrzymali się, skrzypiąc na
żwirze. Światło słoneczne, które wpadło do auta po otworzeniu drzwi,
spowodowało, że wampiry wzdrygnęły się i starały się odsunąć od
promieni, ale były wystarczająco stare, by wytrzymać to bez
poważniejszych obrażeń. Wciąż jednak, Claire cierpiała, gdy ich skóra
zaczynała dymić w bezlitosnym blasku. Olivera zaczęły już pokrywać
języki ognia, więc szybko go przenieśli.
Claire wstała i nagle została złapana przez mężczyznę siedzącego
obok niej. „Hej!” zaprotestowała, ale to w niczym je nie pomogło, więc
rozejrzała się wokół, kiedy pchał ją do przodu.
Farma nie była żadnym szyfrem. To była prawdziwa farma, ze
stodołą i dwupiętrowym domem z gankiem. Miała nadzieję, że pójdą do
domu, ale zamiast tego poszli w kierunku wielkiej i ciemnej stodoły.
Spodziewała się zobaczyć tam siano i boksy dla koni, ale struktura
wewnątrz była przekształcona w laboratorium i to całkiem niezłe, z
czystymi ścianami, metalowymi stołami, grubą podłogą, szafkami i
jasnym oświetleniem. Było również pełne sprzętu różnego rodzaju.
Niektóre urządzenia Claire rozpoznawała, ale wiele z nich widziała po
raz pierwszy. Dr Davis przejął dowodzenie nad trzema wampirami i
pokierował ich na prawą stronę, na dużą otwartą przestrzeń, gdzie
przykuto je kajdankami do ogromnych stalowych skobli wystających z
podłogi. Wszystkie trzy natychmiast opadły, by skulić się w bezpiecznej
pozycji.
„Tędy,” powiedział jej strażnik i pociągnął ją w lewo, za Anderson.
Ta część laboratorium była kopią tego, co Dr Anderson miała na
MIT, z kilkoma małymi zmianami; jedna z najbardziej widocznych
polegała na tym, że jeden z dwóch stołów był schludnie zastawiony
częściami i schematami. Claire rozpoznała jedną z nich jako część z
VLAD; drugi stół natomiast był inny.
To były części dodane do urządzenia, zrozumiała Claire. To
dokładnie powiedziałoby jej co Dr Anderson zrobiła, by przekształcić
urządzenie w broń. Claire podniosła plany i zaczęła je studiować, biorąc
każdą część po kolei i się jej przyglądając. Wciąż była w trakcie tej
czynności, kiedy przyszła Dr Anderson i grzmotnęła ciężką wagą
VLAD'a o stół... nie tego, który działał, zorientowała się Claire. Tamten
wciąż był przepasany przez klatkę piersiową Anderson.
To był prototyp, który jeszcze nie został dopracowany.
„Jestem całkiem pewna, że sobie z tym poradzisz,” powiedziała
Anderson. „Plany są tutaj. Chciałaś być moją asystentką. Rób więc co
do ciebie należy. Jakikolwiek zabawny ruch, i obiecuję ci, Twój chłopak
za to zapłaci. Łapiesz?”
Claire pokiwała głową. Skupiła się z powrotem na planach.
Anderson miała rację – to było dość proste zadanie, ale dużą jego
częścią był demontaż podstawowego modelu i zmontowanie urządzenia
w nowej konfiguracji. Przeglądała schematy i studiowała każdą część po
kolei. Jedną z nich był wzmacniacz, zdolny wzmocnić moc promienia
ponad sto razy bardziej, niż Claire oryginalnie zaplanowała. Kolejną
częścią znajdującą się pod spodem był falownik, który zmieniał sygnał
kolejno wzmacniając go lub zmniejszając – było to coś, co miała zamiar
wykorzystać, by być w stanie usunąć pragnienie wampira do ataku. Były
też modyfikacje, które wprowadziła już na studiach... coś co sprawiało,
że VLAD był łagodnie defensywną bronią.
Ale ostatnia część była najbardziej złowroga. Była to kompleksowa
kombinacja kilku różnych elementów, ale z tego, co udało się
wywnioskować Claire, było zaprojektowane, by wyzwalać różne zbiory
emocji. Obawę, najwidoczniej – przytłoczenie, paraliżujący strach.
Zdawało się to mieć również dodatkowy składnik. Z obserwacji jego
skutków, Claire domyśliła się, że wyczulało nerwy i stwarzało silną
reakcję na ból. Jak paralizator, tylko jeszcze bardziej intensywne i o
wiele dłużej trwające.
„Co robisz?”
Podskoczyła. Irene Anderson się jej przyglądała, z chłodnym
wyrazem twarzy.
„Przepraszam,” powiedziała Claire. „Chciałam tylko się upewnić, że
rozumiem to, co mam zrobić. Nie chciałam popełnić żadnych błędów.”
„Nie,” powiedziała stanowczo Anderson. „Masz godzinę. Ruszaj
się.”
Claire wzięła głęboki oddech, położyła niedziałający VLAD na
środku stołu, przejrzała plany ostatni raz i zaczęła pracować.
Budowała urządzenie, kawałek po kawałku. Wszystkie potrzebne
jej narzędzia były na miejscu, wszystkie precyzyjne i dla niej idealne.
Anderson ją obserwowała i upewniała się, że Claire nie robi nic,
absolutnie nic, co byłoby w jakikolwiek sposób podejrzane.
Ale nawet Dr Anderson nie mogła skupiać się tylko na niej przez
całą wieczność. Claire zauważyła kiedy ta zaczęła się rozpraszać; całe
napięcie jakby z niej uszło, ale musiała dalej ciężko pracować, by nie
dać po sobie poznać, że zauważyła jakąś zmianę.
Po prostu pracuj. Pracuj.
Do czasu kiedy już praktycznie skończyła, uwaga Anderson
właściwie się rozproszyła, choć kobieta wciąż była blisko. A kiedy Myrnin
nagle się wzdrygnął i zaszlochał, Dr Anderson znowu przez kilka
krytycznych sekund kompletnie skupiona, właśnie wtedy, kiedy Claire
montowała ostatnią część urządzenia.
Rozważała możliwości kiedy musiała przejść do czynów. Ostatnia
część miała wbudowane przełączniki. Były bardzo cienkie, nie miały być
bowiem przełączane bez specjalnych narzędzi, ale dziewczyna wybrała
najmniejszy z możliwych śrubokrętów, choć było to niezbyt odpowiednie
narzędzie.
Pasował jednak wystarczająco, więc mogła przesunąć przełączniki
w przeciwne kierunki.
Nie mam pojęcia czy dobrze to ustawiam, pomyślała. Ale
wszystko co mogła zrobić to zamiana porządku przełączników i żywienie
nadziei, że to zadziała.
Kiedy skończyła i odłożyła śrubokręt, Dr Anderson była zaraz
obok niej, by przejąć dowodzenie – nawet zanim zażądała broni,
wyciągając rękę.
„Niezła robota i nawet zmieściłaś się w czasie,” powiedziała
Anderson. Przekazała urządzenie mężczyźnie, który przez cały czas był
cieniem i strażnikiem Claire. Nie zawracał sobie głowy zakładaniem go
na pasek.
„Czas, aby sprawdzić czy jesteś godna zaufania, Claire. Jeśli nie
jesteś – jeśli zdecydowałaś się mnie sabotować – zaraz się tego
dowiemy i nie skończy się to dla Ciebie dobrze. Ani dla Twoich
przyjaciół. To Twój ostatni sprawdzian, rozumiesz? Zdasz, a wygrasz
życia tych, na których Ci zależy.”
Claire spotkała jej wzrok. „A jeśli obleję?”
„W takim wypadku mamy całe hektary ziemi, którą trzeba
użyźnić,” odpowiedziała Dr Anderson. „Walczę dla ludzkości. Nie mam
zamiaru cofać się przed niczym, co muszę zrobić, aby w przyszłości
móc ocalić niewinne istnienia.”
„Tak jak ja,” powiedziała Claire. „Powinnaś mi zaufać. Naprawdę
mam dość ludzi, którzy mi nie ufają.” Shane rozpoznałby ten ton. Ale Dr
Anderson nie zauważyła ostrzegawczych znaków.
Anderson przeszła przez pół pomieszczenia, przez szklane
drzwi, które dzieliły jego dwie części. Trzy wampiry leżały tam, gdzie
zostały zostawione, nadal posłuszne. Dr Davis zebrał już wszystkie
próbki krwi na swoim stole, dokładnie poopisywane i rozmawiał z jakimś
laborantem w białym fartuchu – który, jak zauważyła Claire, również miał
na swoim kołnierzu przypinkę z logo wschodzącego słońca. Podniósł
głowę, kiedy ujrzał Anderson, Claire i strażnika i im skinął.
„Świetnie,” powiedział. „Czekaliśmy.”
„Możesz sobie pozwolić na stratę jednego, Patrick? Tylko w
razie, gdyby Claire próbowała zrobić coś interesującego ze swoim
projektem?”
„Mam teraz nadmiar,” powiedział. „Więc tak. Jeśli musiałbym
kogoś wybrać, byłby to ten wyglądający najstarzej. Wygląda na
najbardziej kłopotliwego.”
„Oliver?” Anderson pokiwała głową. „Bardzo dobrze. Tak
właściwie to ma reputację zabójcy. Myślę, że to dobry wybór.” Odwróciła
się do strażnika, wzięła urządzenie i przekazała je Claire. „Weź to.”
Claire się nie zawahała. Jego waga ciążyła jej w dłoniach,
wytrącając ją z równowagi,a le czuła się lepiej, trzymając go. Silniej.
„Zanim spróbujesz użyć tego na mnie,” zaczęła Anderson,
„proszę przypomnij sobie, że mój przyjaciel stoi obok, a jego broń jest
wycelowana w Twoją głowę.”
Claire rozejrzała się i zauważyła za sobą strażnika, który miał
broń opartą na swoim przedramieniu i tak – była wycelowana w nią,
gotowa i unieruchomiona w jednym miejscu. Nie zawahałby się,
pomyślała. „Co chcesz, żebym zrobiła?” zapytała. Ale już dobrze
wiedziała, jaka będzie odpowiedź.
„Chcę, żebyś strzeliła w Olivera,” odpowiedziała Anderson.
„Chcę, żebyś udowodniła mi, że mogę Ci zaufać. Wygląda na to, że
zdrowieje szybciej niż pozostali, więc chcę, abyś go ponownie
unieszkodliwiła. Później chcę, żebyś kontynuowała. Rozumiesz?”
Claire ciężko przełknęła ślinę i spojrzała na Olivera. Nie podniósł
głowy. Wyglądał słabo, niespodziewanie staro i krucho. „Dlaczego?”
„Bo muszę być pewna, że można je w ten sposób zabić,”
powiedziała Anderson. „Muszę potwierdzić swoją teorię i
udokumentować jak długo trwa zakończenie tego. Chciałaś być
naukowcem, Claire. To cena, jaką musisz płacić.”
Oliver uniósł głowę. Wydawało się to dla niego ogromnym
wysiłkiem, wnioskując z drżenia jego ciała, ale spojrzał na nią. Jego
oczy nie były czerwone. Były ciemne, ludzkie i przerażone.
„Proszę,” wyszeptał. „Błagam.”
Claire nie wiedziała do końca o co prosił. Nie wiedziała czego
chciał. Ale wiedziała co musi zrobić. A musiała to zrobić szybko i pewnie,
a przede wszystkim, bez żadnych oznak wahania.
Wzięła głęboki oddech i powiedziała, „Bardzo mi przykro, ale ona
ma rację. Muszę to zrobić.”
I wtedy uniosła broń i nacisnęła spust.
Zdawało się to trwać całą wieczność. Oliver dostał promieniem,
drgnął, szeroko otworzył oczy i usta, a łańcuchy brzęczały jak
szczękające zęby... i wtedy się przewrócił. Twardo, bez nawet
minimalnej zdolności do złagodzenia upadku i uderzył w beton, wiotki i
bez życia. Wszystkie kolory jakie do tej pory mu pozostały, uciekły z jego
twarzy, która teraz była niebiesko-biała; oczy miał szeroko otwarte,
ciemne i puste.
Nie ruszał się.
„Skąd możemy wiedzieć, że naprawdę jest martwy?” zapytał
Davis. Brzmiał na całkowicie nieprzejętego całym zdarzeniem. Claire
czuła się gorąco, niepewnie i zamarła w bezruchu. Nie mogła oderwać
wzroku od oczu Olivera.
Dr Anderson do niego podeszła, kucnęła i wyjęła zza paska swój
srebrny nóż, by przeciąć mu kawałek skóry. Żadnej reakcji, choć jego
skóra wciąż paliła się i dymiła na brzegach zacięcia. Dźgnęła go. Nic.
„To jest martwe,” powiedziała. „Gratulacje, Claire. To niezły
przełom. Po kilku kolejnych eksperymentach, będziemy w stanie
zrozumieć wszystko o wampirach – jak je wykorzystywać, jak
odpowiednio je kontrolować. I to wszystko dzięki tobie.”
„Wiem,” powiedziała Claire. „Tak jak to.”
Nie mogła się zawahać, nie mogła drugi raz tego przemyśleć.
Skierowała urządzenie na Jesse i ją także postrzeliła. Wtedy zwróciła
się w stronę Myrnina. Nie miała czasu, by trzymać spust tak długo, bo
strażnik ruszył w jej stronę, najwidoczniej niepewny czy powinien ją w tej
sytuacji zabić czy nie i zdecydował się zachować ostrożność.
To wystarczyło, by rzuciła VLADem o betonową podłogę i
zniszczyła delikatne obwody zanim się na nią rzucił.
„Nie!” krzyknęła Anderson, ale było już za późno. Myrnin i Jesse
leżeli bez życia na podłodze, tak samo jak Oliver. „Ty głupia, co
zrobiłaś?”
„Zakończyłam Twój eksperyment,” powiedziała Claire, kiedy
strażnik unieruchamiał ją w klęczącej pozycji. „Bo nie jesteś
naukowcem. Jesteś potworem. Nie zostawię żadnego z nich na Twojej
łasce.”
Twarz Anderson zrobiła się czerwona z furii i złapała resztkę
urządzenia z podłogi. „Zastrzel ją!” zawołała. „Zastrzel ją i jej przyjaciół. I
przynieś mi Michaela. Przynajmniej wciąż mamy jego!”
„Ruszaj się,” powiedział strażnik i złapał Claire za kołnierzyk jej
koszulki. „Równie dobrze mogłaś zginąć z nimi. To było głupie, wiesz.
Naprawdę głupie.”
Claire to wiedziała. Ale tym razem, zrobienie czegoś głupiego
było jedynym sposobem przechytrzenia jej wrogów.
Dr Davis klęczał przy ciałach. „Wygląda na to, że naprawdę są
martwi. W każdym razie, już się nam na nic nie przydadzą. Wynieście
ich stąd i pozbądźcie się ciał. Spalcie je.”
Miał rację. Spalenie ich było jedynym sposobem, aby się
upewnić, że wampiry naprawdę pozostaną martwe. Davis nie zostawiał
im żadnych szans... i Claire nawet nie chciała, żeby to robił.
Potrzebowała wampirów nieskrępowanych więzami.
Powietrze na zewnątrz stajni było chłodne i rześkie i sprawiało
wrażenie, że zaraz spadnie śnieg, nawet jeśli wciąż świeciło słońce.
Ładny poranek. Prawdopodobnie ostatni, który widzi w swoim życiu.
Właściwie zrezygnowała już ze swojego zwariowanego pomysłu
na przeżycie całej tej sytuacji, zrozumiała. Teraz skupiała się na tym,
aby głęboko oddychać i rozkoszować się ostatnimi chwilami na tym
świecie. Zrobiła wszystko co mogła. Może miało to szansę wypalić. Ale,
co bardziej prawdopodobne, nie miało. Stodoła zdawała się być
śmiertelnie cicha. Wyobraziła sobie goryli Davisa rozpinających Jesse,
Myrnina i Olivera... i zobaczyła tak wyraźnie w swojej głowie jak ich
wiotkie, martwe ciała uderzały o podłogę.
Albo ich uratowała albo zniszczyła. Nie mogło być niczego
pośrodku.
I wtedy usłyszała krzyk dochodzący z domku, gdzie Shane, Eve i
Michael byli przetrzymywani i jakimś cudem dzień stał się troszkę
jaśniejszy.
Tak. Nie była jedyną osobą, która rozpętała piekło.
Czas, aby jeszcze trochę je rozsierdzić.
Przez krótką chwilę jej strażnik był rozproszony, więc kiedy
potknęła się o kamień i zatoczyła się na niego, udało jej się pozbawić go
równowagi. Jego broń zgubiła swój cel.
Claire zobaczyła w swojej głowie, jakby w zwolnionym tempie to,
czego uczył ją Shane. Przeciwko uzbrojonemu przeciwnikowi, musisz
być szybki i zdecydowany, bo każde wahanie może być ostatnim, co
zrobisz w swoim życiu.
Zakręciła się jeszcze raz, bardziej pozbawiając go równowagi i
porywając go do dziwnego, kuśtykającego tańca. Stanęła swoimi
nogami pomiędzy jego i kiedy upadali, mężczyzna instynktownie upuścił
broń, by spowolnić upadek. Upadła na niego, by przygwoździć go swoim
ciałem i rzuciła się po strzelbę. Niemal jej się nie udało. Jej palce
zsunęły się z uchwytu i schrzaniła to, ale wtedy zmusiła się do
ostatniego desperackiego wysiłku, zmuszając wszystkie mięśnie do
współpracy. Użyła fizyki w swój ulubiony sposób, oplatając strażnika
swoimi nogami i używając pędu, by mocno go uderzyć i wbić go w żwir.
Złapała broń i wycelowała ją prosto w jego głowę. Uniósł ręce do
góry, pokazując że się poddaje. Nagle wyglądał na bardzo młodego i
przerażonego. Claire nie miała zamiaru go zabijać, ale uderzyła go
bronią, wystarczająco mocno, by zostawić go tam skulonego i
jęczącego.
Potem pobiegła w stronę domu, gdzie wciąż była cała reszta. I
przez całą drogę strach coraz bardziej się w nią wżerał.
Co jeśli właśnie sprowadziłam na nas wszystkich śmierć?
ROZDZIAŁ TRZYNASTY: Co ja zrobiłam? To wciąż i wciąż kołatało w myślach Claire... moment, w którym Anderson pociągnęła za spust i Myrnin, którego znała gdzieś przepadł. Została z niego tylko płacząca skorupa, powłoka mężczyzny, który nawet nie wyglądał na wampira, tylko na resztki człowieka. Jeśli gdzieś by go minęła, pomyślałaby z pewnością, że to jakiś bezdomny, może psychicznie chory. Co, technicznie rzecz biorąc, było prawdą. I to była jej wina. Claire rzadko czuła się taka samotna. Myślała, że przejedzie przez cały kraj, by studiować na MIT i będzie to jej nowy początek; myślała, że będzie się tu uczyć, dorośnie i zmieni się. Ale zamiast tego, od początku została oszukana. Anderson nigdy nie zamierzała jej niczego nauczyć. Chciała tylko VLAD, a Claire była przeznaczona na straty. Nawiasem mówiąc, Dr Anderson musiała najwidoczniej dużo napracować się nad VLAD i zamiast koncepcji, przeszła do działania, podczas gdy Claire myślała, że wracają do początków. Wszystko co robiła, a co teraz zrozumiała, miało za zadanie ją czymś zająć, by Dr Anderson mogła udoskonalić jej wynalazek. I go wypróbować. „Mogę to zobaczyć?” zapytała Claire Dr Anderson, która wciąż trzymała VLAD; dodała do niego bardzo przydatne szelki, ale pewnie i tak zaczynał jej już ciążyć. „Chcę tylko zobaczyć co zrobiłaś. Myślałam o dodaniu do tego modulatora, ale -” „Nawet o tym nie myśl,” przerwała jej Anderson. Przemieściła trochę jego ciężar, co znaczyło, że trzymanie go wymaga od niej coraz większego wysiłku, na co właśnie liczyła Claire. „I nie będziemy rozmawiać o tej technologii.” „Ale ja – ja myślałam, że chcesz, żebym Ci pomogła -” Anderson rzuciła jej krótki, chłodny uśmiech. „Nawet tego nie próbuj. Może i wydałaś Myrnina, ale to jeszcze nie znaczy, że Ci ufam, Claire. Na to musisz sobie jeszcze zapracować. Wierzę Ci na tyle, dopóki mam Twojego chłopaka i mogę mu coś zrobić. Choć wygląda na całkiem silnego.” Wyglądała na zmęczoną, pomyślała Claire i lekko się zachwiała. Patrzyła na Dr Davisa, który próbował pobrać próbkę krwi od Myrnina; zajęło mu to sporo czasu, nie dlatego, że Myrnin się stawiał, ale dlatego, że nie mógł prosto ustać. Ostatecznie, trzech uzbrojonych mężczyzn trzymało Myrnina, który wydał z siebie dźwięk podobny do tego
wydawanego przez wieloryba, ale jakby połączony ze szlochaniem, który wdarł się aż do głębi duszy Claire. Ja to zrobiłam. To wszystko moja wina. Ciężko przełknęła. „Więc co teraz?” zapytała. Jej głos był twardy, a ona nic nie mogła poradzić, żeby go choć odrobinę zmiękczyć. „Masz Myrnina, Olivera, Jesse i Michaela. Masz Shanea i Eve. Czego jeszcze chcesz?” „Chcę danych,” odpowiedziała Dr Anderson. „Claire, Ty też jesteś naukowcem. Masz pojęcie jaką rzadką okazją jest to wszystko, co mam nadzieję się nam uda – mamy wampiry, które możemy testować w laboratorium. Możemy zmienić oblicze całej biologii, co Dr Davis próbował zrobić już od jakiegoś czasu. Możemy wygrać.” „Nie wiedziałam, że to wojna.” „Oczywiście, że to wojna. I zaczynamy wygrywać; wampiry były chore, kiedy wyjeżdżałam z Morganville i było z nimi coraz gorzej. Jeśli dałabyś wtedy naturze dokończyć jej zadanie, teraz byłoby już po wszystkim.” „To Ty ich zaraziłaś?” zapytała przerażona Claire. Myrnin nigdy do końca nie uwierzył w to, że Bishop, ojciec Amelie, był odpowiedzialny za chorobę i jej rozprzestrzenienie. Czy to wszystko stało się pod jego nosem? Ale Dr Anderson pokręciła głową. „Nie. Nie mogę sobie tego przypisać. Jedynie upewniłam się, że badania w kierunku znalezienia lekarstwa doprowadziły donikąd. Wydaje się, że chociaż raz natura postawiła ludzi ponad wampiry.” Claire zadrżała. Myślała, że rozumie Dr Anderson; myślała, że są podobne. Ale nie były, ani trochę. Obie przeżyły Morganville, ale miało to na nie zupełnie inny wpływ. „Jeśli nie uważasz, że prowadzimy wojnę,” zaczęła Anderson, „to dlaczego to wszystko zrobiłaś?” wskazała przy tym na VLAD. „Ja tylko chciałam – chciałam znaleźć sposób, byśmy mogli ich powstrzymać, kiedy przyjdzie nam walczyć. To wszystko. To miała być obrona.” „Cóż, wiesz jak to mówią: najlepszą formą obrony jest atak. Pracowaliśmy przez jakiś czas nad wzmocnieniem naszej ochrony przed wampirami. Włączając w o biologiczne sposoby.” „Dr Davis przeprowadzał eksperymenty,” powiedziała Claire. „”Ta dziwna-nietoperza rzecz zabiła Derricka. To było to?” „Tak,” odpowiedziała Anderson. Obserwowała Myrnina, ale bez żadnego wyrazu współczucia czy żalu. To było profesjonalne spojrzenie. Bardzo zimne. „Zrobił znaczne postępy, ale nasze próbki uległy degradacji. Musieliśmy polegać na tym, co wzięłam ze sobą z Morganville, a nie było tego wiele. Pracowałam nad przekonaniem
Jesse do współpracy, ale mimo jej przyjaznego nastawienia do mnie, jest o wiele na to za mądra. Szkoda. Jeśli zrobiłaby to spokojnie, nie musiałabym podjąć takich kroków.” „Czy Jesse -?” „Żyje? Tak. Zadowolona?”Anderson potrząsnęła głową. „Nie chciałam tego robić. Ale ona mnie do tego zmusiła. Jest pod obserwacją. Do tej pory, działanie urządzenia wciąż się utrzymuje. Zaczynam się zastanawiać czy promień nie powoduje stałego uszkodzenia nerwów.” „Stałego? Co zrobiłaś z VLAD? Nigdy nie miał być aż taki potężny -” „Sprawiłam, że zaczął działać,” warknęła Anderson. „Teraz Twoim zadaniem, jeśli chcesz pozostać po dobrej stronie, jest zabranie modelu, którego używał Dr Davis i sprawienie, że zadziała tak samo jak ten. Nie miałam na to czasu, bo wybuchł ten kryzys. Przyjazd Myrnina ograniczył nasz czas. Myślę, że teraz mamy sytuację pod kontrolą, ale jeśli jakieś informacje dotrą do Amelie, możemy się spodziewać walki, więc potrzebuję jeszcze przynajmniej jednego działającego urządzenia dla zachowania bezpieczeństwa. Więc, zrobisz to, a ja upewnię się, że Twój chłopak i reszta Twoich przyjaciół wyjdzie z tego w jednym kawałku. Jasne?” „Jasne,” odpowiedziała Claire. „Broń Dr Davisa nie działa? To był blef?” Dr Anderson wzruszyła ramionami. „Myślałam, że to rozpoznasz i spowolni Cię to na tyle, że będę miała czas na użycie tej, która działa.” To była dobra strategia. Shane by to pochwalił. „Jesteśmy gotowi,” krzyknął Dr Davis. Jego bandziory zawiązywały Myrnina w pewnego typu uprząż. Oliver został już wyprowadzony i zapięty w podobny kaftan bezpieczeństwa. „Wracamy na farmę?” „Jak najszybciej,” odpowiedziała Dr Anderson. „nikt nie powinien przyjść tu przed dziesiątą, ale czyjeś wcześniejsze przybycie, może wszystko zepsuć. Ruszajmy. Już tu nie wrócimy.” Farma? Claire nie wiedziała czy był to jakiś szyfr, ale i tak nie brzmiało to na nazwę laboratorium MIT. Cicho podążyła za resztą i skończyła siadając obok Myrnina. Był obwiązany ciasnym płóciennym kaftanem niczym mumia, a jego głowa opadła mu na pierś, więc jego ciemne włosy spływały falami zakrywając mu twarz. „Przepraszam”, wyszeptała do niego Claire. „Tak bardzo mi przykro.” Mogła poczuć drżenie jego ciała, fale bólu albo terroru, albo obu naraz. „Nigdy nie chciałam, żeby coś takiego się stało, Myrnin. Przysięgam. Ja tylko – tylko nie wiedziałam.” Odwrócił do niej swoją głowę. Przez kurtynę włosów zobaczyła
czerwony błysk jego oczu i poczuła krótki impuls czegoś w nim – głodu, złości, wściekłości. Wtedy westchnął, osunął się na drugi bok i oparł się na ścianie vana. Łańcuchy zagrzechotały kiedy się poruszył. Nie miał żadnych szans; zobaczyła, że są one pokryte srebrem, tak samo jak kajdanki wokół jego kostek i nadgarstków. To go paliło. Oliver siedzący naprzeciwko niej, był w podobnym stanie, ale nie dygotał aż tak mocno. Może miał po prostu większe doświadczenie w znoszeniu strachu i bólu, a może nie został potraktowany tak dużą dawką promieniowania VLAD'a. Jednak mimo tego, nie wyglądał dobrze. Jako ostatnią, załadowali Jesse. Wyglądała okropnie. Jej rude włosy były splątane i brudne; jej usta były suche, popękane i blade, a oczy świeciły bolesną czerwienią. Wyglądała obco, dziwnie i żałośnie, wszystko naraz i także miała kaftan oraz łańcuchy, a posadzona została obok Olivera. Zdawała się nie widzieć Claire, a jeśli widziała, kompletnie nie rozumiała co się dzieje. I wyglądała groźnie. Ale jej widok, jakimś cudem sprawił, że Myrnin wydawał się być w odrobinę lepszym stanie. Przestał się tak bardzo trząść i usiadł znowu prosto. Więc może mimo wszystko, coś jeszcze w nim było. Claire miała taką nadzieję. Alternatywa była zbyt okropna, by o niej myśleć. To była długa, cicha przejażdżka. Dr Davis siedział na przedzie obok Dr Anderson, a jedynym towarzyszem Claire, poza wrakami wampirów, było trzech stłoczonych, uzbrojonych strażników. Żaden z nich nie był rozmowny. Nie była nawet pewna, czy w ogóle mrugali. Miała mnóstwo czasu, by ich obserwować, w bladym świetle wewnątrz vana – nie było tu żadnych okien, co pewnie było korzystne dla wampirów. Mężczyźni byli mniej więcej w tym samym wieku, około trzydziestu, czterdziestu lat; najstarszy miał już kilka siwych pasemek w swoich włosach, ale nie było ich wiele. Wszyscy do siebie pasowali. Nosili podobne ciemne garnitury. Claire nie była żadnym ekspertem, ale nie wyglądały one na drogie – bardziej jak... uniformy. I wszyscy mieli na kołnierzu broszkę. Wschodzące słońce. Coraz mniej wyglądało to na rząd, a coraz bardziej na coś, w co Dr Anderson prywatnie się zaangażowała. Prywatne, ale dobrze fundowane. Fundacja Wschodzącego Słońca (org. The Daylight Foundation – przyp.tłum.). To byli ludzie, których Jesse tak się obawiała. Jakimś cudem, było to jeszcze mnie komfortowe niż pomysł, że rząd wie o wampirach. „Więc,” Claire zwróciła się do mężczyzny siedzącego obok niej. „Jesteś, eee, z Bostonu?”
Nic nie odpowiedział. Nawet na nią nie spojrzał. Patrzył uparcie na swój zegarek i poprawił chwyt swojej broni. Wydawał się być wystarczająco opanowany, ale wiedziała, że nic z niego nie wyciągnie. Z żadnego z nich. Może Shane dałby radę; lubił prowokować i lubił konfrontacje, ale to była jedna z tych rzeczy, w których Claire nigdy nie była dobra. Więc po kilku następnych kiepskich próbach rozpoczęcia rozmowy, zamknęła się i czekała. Wydawało się to wiecznością, ale w końcu zjechali z asfaltowej drogi na coś o wiele bardziej wyboistego i zatrzymali się, skrzypiąc na żwirze. Światło słoneczne, które wpadło do auta po otworzeniu drzwi, spowodowało, że wampiry wzdrygnęły się i starały się odsunąć od promieni, ale były wystarczająco stare, by wytrzymać to bez poważniejszych obrażeń. Wciąż jednak, Claire cierpiała, gdy ich skóra zaczynała dymić w bezlitosnym blasku. Olivera zaczęły już pokrywać języki ognia, więc szybko go przenieśli. Claire wstała i nagle została złapana przez mężczyznę siedzącego obok niej. „Hej!” zaprotestowała, ale to w niczym je nie pomogło, więc rozejrzała się wokół, kiedy pchał ją do przodu. Farma nie była żadnym szyfrem. To była prawdziwa farma, ze stodołą i dwupiętrowym domem z gankiem. Miała nadzieję, że pójdą do domu, ale zamiast tego poszli w kierunku wielkiej i ciemnej stodoły. Spodziewała się zobaczyć tam siano i boksy dla koni, ale struktura wewnątrz była przekształcona w laboratorium i to całkiem niezłe, z czystymi ścianami, metalowymi stołami, grubą podłogą, szafkami i jasnym oświetleniem. Było również pełne sprzętu różnego rodzaju. Niektóre urządzenia Claire rozpoznawała, ale wiele z nich widziała po raz pierwszy. Dr Davis przejął dowodzenie nad trzema wampirami i pokierował ich na prawą stronę, na dużą otwartą przestrzeń, gdzie przykuto je kajdankami do ogromnych stalowych skobli wystających z podłogi. Wszystkie trzy natychmiast opadły, by skulić się w bezpiecznej pozycji. „Tędy,” powiedział jej strażnik i pociągnął ją w lewo, za Anderson. Ta część laboratorium była kopią tego, co Dr Anderson miała na MIT, z kilkoma małymi zmianami; jedna z najbardziej widocznych polegała na tym, że jeden z dwóch stołów był schludnie zastawiony częściami i schematami. Claire rozpoznała jedną z nich jako część z VLAD; drugi stół natomiast był inny. To były części dodane do urządzenia, zrozumiała Claire. To dokładnie powiedziałoby jej co Dr Anderson zrobiła, by przekształcić urządzenie w broń. Claire podniosła plany i zaczęła je studiować, biorąc każdą część po kolei i się jej przyglądając. Wciąż była w trakcie tej
czynności, kiedy przyszła Dr Anderson i grzmotnęła ciężką wagą VLAD'a o stół... nie tego, który działał, zorientowała się Claire. Tamten wciąż był przepasany przez klatkę piersiową Anderson. To był prototyp, który jeszcze nie został dopracowany. „Jestem całkiem pewna, że sobie z tym poradzisz,” powiedziała Anderson. „Plany są tutaj. Chciałaś być moją asystentką. Rób więc co do ciebie należy. Jakikolwiek zabawny ruch, i obiecuję ci, Twój chłopak za to zapłaci. Łapiesz?” Claire pokiwała głową. Skupiła się z powrotem na planach. Anderson miała rację – to było dość proste zadanie, ale dużą jego częścią był demontaż podstawowego modelu i zmontowanie urządzenia w nowej konfiguracji. Przeglądała schematy i studiowała każdą część po kolei. Jedną z nich był wzmacniacz, zdolny wzmocnić moc promienia ponad sto razy bardziej, niż Claire oryginalnie zaplanowała. Kolejną częścią znajdującą się pod spodem był falownik, który zmieniał sygnał kolejno wzmacniając go lub zmniejszając – było to coś, co miała zamiar wykorzystać, by być w stanie usunąć pragnienie wampira do ataku. Były też modyfikacje, które wprowadziła już na studiach... coś co sprawiało, że VLAD był łagodnie defensywną bronią. Ale ostatnia część była najbardziej złowroga. Była to kompleksowa kombinacja kilku różnych elementów, ale z tego, co udało się wywnioskować Claire, było zaprojektowane, by wyzwalać różne zbiory emocji. Obawę, najwidoczniej – przytłoczenie, paraliżujący strach. Zdawało się to mieć również dodatkowy składnik. Z obserwacji jego skutków, Claire domyśliła się, że wyczulało nerwy i stwarzało silną reakcję na ból. Jak paralizator, tylko jeszcze bardziej intensywne i o wiele dłużej trwające. „Co robisz?” Podskoczyła. Irene Anderson się jej przyglądała, z chłodnym wyrazem twarzy. „Przepraszam,” powiedziała Claire. „Chciałam tylko się upewnić, że rozumiem to, co mam zrobić. Nie chciałam popełnić żadnych błędów.” „Nie,” powiedziała stanowczo Anderson. „Masz godzinę. Ruszaj się.” Claire wzięła głęboki oddech, położyła niedziałający VLAD na środku stołu, przejrzała plany ostatni raz i zaczęła pracować. Budowała urządzenie, kawałek po kawałku. Wszystkie potrzebne jej narzędzia były na miejscu, wszystkie precyzyjne i dla niej idealne. Anderson ją obserwowała i upewniała się, że Claire nie robi nic, absolutnie nic, co byłoby w jakikolwiek sposób podejrzane. Ale nawet Dr Anderson nie mogła skupiać się tylko na niej przez całą wieczność. Claire zauważyła kiedy ta zaczęła się rozpraszać; całe
napięcie jakby z niej uszło, ale musiała dalej ciężko pracować, by nie dać po sobie poznać, że zauważyła jakąś zmianę. Po prostu pracuj. Pracuj. Do czasu kiedy już praktycznie skończyła, uwaga Anderson właściwie się rozproszyła, choć kobieta wciąż była blisko. A kiedy Myrnin nagle się wzdrygnął i zaszlochał, Dr Anderson znowu przez kilka krytycznych sekund kompletnie skupiona, właśnie wtedy, kiedy Claire montowała ostatnią część urządzenia. Rozważała możliwości kiedy musiała przejść do czynów. Ostatnia część miała wbudowane przełączniki. Były bardzo cienkie, nie miały być bowiem przełączane bez specjalnych narzędzi, ale dziewczyna wybrała najmniejszy z możliwych śrubokrętów, choć było to niezbyt odpowiednie narzędzie. Pasował jednak wystarczająco, więc mogła przesunąć przełączniki w przeciwne kierunki. Nie mam pojęcia czy dobrze to ustawiam, pomyślała. Ale wszystko co mogła zrobić to zamiana porządku przełączników i żywienie nadziei, że to zadziała. Kiedy skończyła i odłożyła śrubokręt, Dr Anderson była zaraz obok niej, by przejąć dowodzenie – nawet zanim zażądała broni, wyciągając rękę. „Niezła robota i nawet zmieściłaś się w czasie,” powiedziała Anderson. Przekazała urządzenie mężczyźnie, który przez cały czas był cieniem i strażnikiem Claire. Nie zawracał sobie głowy zakładaniem go na pasek. „Czas, aby sprawdzić czy jesteś godna zaufania, Claire. Jeśli nie jesteś – jeśli zdecydowałaś się mnie sabotować – zaraz się tego dowiemy i nie skończy się to dla Ciebie dobrze. Ani dla Twoich przyjaciół. To Twój ostatni sprawdzian, rozumiesz? Zdasz, a wygrasz życia tych, na których Ci zależy.” Claire spotkała jej wzrok. „A jeśli obleję?” „W takim wypadku mamy całe hektary ziemi, którą trzeba użyźnić,” odpowiedziała Dr Anderson. „Walczę dla ludzkości. Nie mam zamiaru cofać się przed niczym, co muszę zrobić, aby w przyszłości móc ocalić niewinne istnienia.” „Tak jak ja,” powiedziała Claire. „Powinnaś mi zaufać. Naprawdę mam dość ludzi, którzy mi nie ufają.” Shane rozpoznałby ten ton. Ale Dr Anderson nie zauważyła ostrzegawczych znaków. Anderson przeszła przez pół pomieszczenia, przez szklane drzwi, które dzieliły jego dwie części. Trzy wampiry leżały tam, gdzie zostały zostawione, nadal posłuszne. Dr Davis zebrał już wszystkie próbki krwi na swoim stole, dokładnie poopisywane i rozmawiał z jakimś
laborantem w białym fartuchu – który, jak zauważyła Claire, również miał na swoim kołnierzu przypinkę z logo wschodzącego słońca. Podniósł głowę, kiedy ujrzał Anderson, Claire i strażnika i im skinął. „Świetnie,” powiedział. „Czekaliśmy.” „Możesz sobie pozwolić na stratę jednego, Patrick? Tylko w razie, gdyby Claire próbowała zrobić coś interesującego ze swoim projektem?” „Mam teraz nadmiar,” powiedział. „Więc tak. Jeśli musiałbym kogoś wybrać, byłby to ten wyglądający najstarzej. Wygląda na najbardziej kłopotliwego.” „Oliver?” Anderson pokiwała głową. „Bardzo dobrze. Tak właściwie to ma reputację zabójcy. Myślę, że to dobry wybór.” Odwróciła się do strażnika, wzięła urządzenie i przekazała je Claire. „Weź to.” Claire się nie zawahała. Jego waga ciążyła jej w dłoniach, wytrącając ją z równowagi,a le czuła się lepiej, trzymając go. Silniej. „Zanim spróbujesz użyć tego na mnie,” zaczęła Anderson, „proszę przypomnij sobie, że mój przyjaciel stoi obok, a jego broń jest wycelowana w Twoją głowę.” Claire rozejrzała się i zauważyła za sobą strażnika, który miał broń opartą na swoim przedramieniu i tak – była wycelowana w nią, gotowa i unieruchomiona w jednym miejscu. Nie zawahałby się, pomyślała. „Co chcesz, żebym zrobiła?” zapytała. Ale już dobrze wiedziała, jaka będzie odpowiedź. „Chcę, żebyś strzeliła w Olivera,” odpowiedziała Anderson. „Chcę, żebyś udowodniła mi, że mogę Ci zaufać. Wygląda na to, że zdrowieje szybciej niż pozostali, więc chcę, abyś go ponownie unieszkodliwiła. Później chcę, żebyś kontynuowała. Rozumiesz?” Claire ciężko przełknęła ślinę i spojrzała na Olivera. Nie podniósł głowy. Wyglądał słabo, niespodziewanie staro i krucho. „Dlaczego?” „Bo muszę być pewna, że można je w ten sposób zabić,” powiedziała Anderson. „Muszę potwierdzić swoją teorię i udokumentować jak długo trwa zakończenie tego. Chciałaś być naukowcem, Claire. To cena, jaką musisz płacić.” Oliver uniósł głowę. Wydawało się to dla niego ogromnym wysiłkiem, wnioskując z drżenia jego ciała, ale spojrzał na nią. Jego oczy nie były czerwone. Były ciemne, ludzkie i przerażone. „Proszę,” wyszeptał. „Błagam.” Claire nie wiedziała do końca o co prosił. Nie wiedziała czego chciał. Ale wiedziała co musi zrobić. A musiała to zrobić szybko i pewnie, a przede wszystkim, bez żadnych oznak wahania. Wzięła głęboki oddech i powiedziała, „Bardzo mi przykro, ale ona ma rację. Muszę to zrobić.”
I wtedy uniosła broń i nacisnęła spust. Zdawało się to trwać całą wieczność. Oliver dostał promieniem, drgnął, szeroko otworzył oczy i usta, a łańcuchy brzęczały jak szczękające zęby... i wtedy się przewrócił. Twardo, bez nawet minimalnej zdolności do złagodzenia upadku i uderzył w beton, wiotki i bez życia. Wszystkie kolory jakie do tej pory mu pozostały, uciekły z jego twarzy, która teraz była niebiesko-biała; oczy miał szeroko otwarte, ciemne i puste. Nie ruszał się. „Skąd możemy wiedzieć, że naprawdę jest martwy?” zapytał Davis. Brzmiał na całkowicie nieprzejętego całym zdarzeniem. Claire czuła się gorąco, niepewnie i zamarła w bezruchu. Nie mogła oderwać wzroku od oczu Olivera. Dr Anderson do niego podeszła, kucnęła i wyjęła zza paska swój srebrny nóż, by przeciąć mu kawałek skóry. Żadnej reakcji, choć jego skóra wciąż paliła się i dymiła na brzegach zacięcia. Dźgnęła go. Nic. „To jest martwe,” powiedziała. „Gratulacje, Claire. To niezły przełom. Po kilku kolejnych eksperymentach, będziemy w stanie zrozumieć wszystko o wampirach – jak je wykorzystywać, jak odpowiednio je kontrolować. I to wszystko dzięki tobie.” „Wiem,” powiedziała Claire. „Tak jak to.” Nie mogła się zawahać, nie mogła drugi raz tego przemyśleć. Skierowała urządzenie na Jesse i ją także postrzeliła. Wtedy zwróciła się w stronę Myrnina. Nie miała czasu, by trzymać spust tak długo, bo strażnik ruszył w jej stronę, najwidoczniej niepewny czy powinien ją w tej sytuacji zabić czy nie i zdecydował się zachować ostrożność. To wystarczyło, by rzuciła VLADem o betonową podłogę i zniszczyła delikatne obwody zanim się na nią rzucił. „Nie!” krzyknęła Anderson, ale było już za późno. Myrnin i Jesse leżeli bez życia na podłodze, tak samo jak Oliver. „Ty głupia, co zrobiłaś?” „Zakończyłam Twój eksperyment,” powiedziała Claire, kiedy strażnik unieruchamiał ją w klęczącej pozycji. „Bo nie jesteś naukowcem. Jesteś potworem. Nie zostawię żadnego z nich na Twojej łasce.” Twarz Anderson zrobiła się czerwona z furii i złapała resztkę urządzenia z podłogi. „Zastrzel ją!” zawołała. „Zastrzel ją i jej przyjaciół. I przynieś mi Michaela. Przynajmniej wciąż mamy jego!” „Ruszaj się,” powiedział strażnik i złapał Claire za kołnierzyk jej koszulki. „Równie dobrze mogłaś zginąć z nimi. To było głupie, wiesz. Naprawdę głupie.” Claire to wiedziała. Ale tym razem, zrobienie czegoś głupiego
było jedynym sposobem przechytrzenia jej wrogów. Dr Davis klęczał przy ciałach. „Wygląda na to, że naprawdę są martwi. W każdym razie, już się nam na nic nie przydadzą. Wynieście ich stąd i pozbądźcie się ciał. Spalcie je.” Miał rację. Spalenie ich było jedynym sposobem, aby się upewnić, że wampiry naprawdę pozostaną martwe. Davis nie zostawiał im żadnych szans... i Claire nawet nie chciała, żeby to robił. Potrzebowała wampirów nieskrępowanych więzami. Powietrze na zewnątrz stajni było chłodne i rześkie i sprawiało wrażenie, że zaraz spadnie śnieg, nawet jeśli wciąż świeciło słońce. Ładny poranek. Prawdopodobnie ostatni, który widzi w swoim życiu. Właściwie zrezygnowała już ze swojego zwariowanego pomysłu na przeżycie całej tej sytuacji, zrozumiała. Teraz skupiała się na tym, aby głęboko oddychać i rozkoszować się ostatnimi chwilami na tym świecie. Zrobiła wszystko co mogła. Może miało to szansę wypalić. Ale, co bardziej prawdopodobne, nie miało. Stodoła zdawała się być śmiertelnie cicha. Wyobraziła sobie goryli Davisa rozpinających Jesse, Myrnina i Olivera... i zobaczyła tak wyraźnie w swojej głowie jak ich wiotkie, martwe ciała uderzały o podłogę. Albo ich uratowała albo zniszczyła. Nie mogło być niczego pośrodku. I wtedy usłyszała krzyk dochodzący z domku, gdzie Shane, Eve i Michael byli przetrzymywani i jakimś cudem dzień stał się troszkę jaśniejszy. Tak. Nie była jedyną osobą, która rozpętała piekło. Czas, aby jeszcze trochę je rozsierdzić. Przez krótką chwilę jej strażnik był rozproszony, więc kiedy potknęła się o kamień i zatoczyła się na niego, udało jej się pozbawić go równowagi. Jego broń zgubiła swój cel. Claire zobaczyła w swojej głowie, jakby w zwolnionym tempie to, czego uczył ją Shane. Przeciwko uzbrojonemu przeciwnikowi, musisz być szybki i zdecydowany, bo każde wahanie może być ostatnim, co zrobisz w swoim życiu. Zakręciła się jeszcze raz, bardziej pozbawiając go równowagi i porywając go do dziwnego, kuśtykającego tańca. Stanęła swoimi nogami pomiędzy jego i kiedy upadali, mężczyzna instynktownie upuścił broń, by spowolnić upadek. Upadła na niego, by przygwoździć go swoim ciałem i rzuciła się po strzelbę. Niemal jej się nie udało. Jej palce zsunęły się z uchwytu i schrzaniła to, ale wtedy zmusiła się do ostatniego desperackiego wysiłku, zmuszając wszystkie mięśnie do współpracy. Użyła fizyki w swój ulubiony sposób, oplatając strażnika swoimi nogami i używając pędu, by mocno go uderzyć i wbić go w żwir.
Złapała broń i wycelowała ją prosto w jego głowę. Uniósł ręce do góry, pokazując że się poddaje. Nagle wyglądał na bardzo młodego i przerażonego. Claire nie miała zamiaru go zabijać, ale uderzyła go bronią, wystarczająco mocno, by zostawić go tam skulonego i jęczącego. Potem pobiegła w stronę domu, gdzie wciąż była cała reszta. I przez całą drogę strach coraz bardziej się w nią wżerał. Co jeśli właśnie sprowadziłam na nas wszystkich śmierć?