Claire
Elizabeth Porter spotkała się z Claire przy odbieraniu bagaży, trzymając
ogromny znak, który mówił 1
NAJLEPSZE PRZYJACIÓŁKI 4EVA i
machając nim z ekscytacji, co z jednej strony było pomocne, ponieważ w
innym przypadku Claire prawdopodobnie by jej nie rozpoznała. Pyzata,
nieśmiała Elizabeth, którą znała ze szkoły odeszła, w zamian za to została
zastąpiona wymuskaną, wysoką dziewczyną z krótkimi platynowymi
włosami. Zmieniło się również jej wyczucie stylu, z kujona do seksownej
kobiety… miała na sobie zapinaną na guziki koszulę, pofałdowaną szkolną
miniówkę, podkolanówki, niesznurowane mokasyny, a nawet 2
kujonki.
Chłopcy patrzyli, jak skakała do góry i do dołu, piszcząc i zarzucając
swoje ramiona na Claire z entuzjazmem cheerleaderki dopingującej na
mistrzostwach. W tym przypadku, cheerleaderki wygrywającego zespołu.
-Jesteś tutaj, o mój Boże, jestem taka podekscytowana! Claire!
Nagle Elizabeth odsunęła ją od siebie, na długość ramion i przyjrzała się
jej. Urosła i teraz przewyższała Claire o kilka cali. – Wyglądasz… inaczej.
-A ty nie? – powiedziała Claire i zaśmiała się. Elizabeth dołączyła do niej i
obie miały wrażenie, jakby się nigdy nie rozstawały… ale tylko na
sekundę, ponieważ Elizabeth przestała się śmiać i coś dziwnego
przemknęło przez jej twarz..
Dwa lata temu Claire by tego nie wyczuła, ale teraz mogła poznać strach,
kiedy go widziała. Właściwie, to wydawało się dziwne.
To był tylko przebłysk i Elizabeth zatuszowała go z powrotem, pogodnym
uśmiechem.
-Ja tylko potrzebowałam zmiany, - powiedziała. – Wiesz, opuścić Teksas,
stać się nową osobą – też tego chciałaś, prawda?
1
BEST FRIENDS 4EVA (BEST FRIENDS FOR EVER) – ale chciałam zostawić trochę po ang, żeby nie zabierać uroku
temu skrótowi;
2
Org. Smart Librarian Glasses ;)
-Tak, - powiedziała Claire. Jej serce mówiło coś innego; nie chciała więcej
żadnych zmian, ale chciała być bardziej tą osobą, którą dopiero co się stała
– bardziej Claire.
Z kolei Elizabeth, wydawała się zmienić całkowicie, stając się kompletnie
nową, inną osobą, niż była w środku. Mimo to, to nie stłumiło tej iskierki,
którą zawsze w niej lubiła. Elizabeth w dalszym ciągu skakała, kiedy
pomagała jej wyciągnąć bagaże z karuzeli i plotkując przeszły całą drogę
do samochodu.
-Czemu to robisz? – zapytała nagle bardzo poważnie Elizabeth, kiedy
Claire pakowała swoje walizki do bagażnika, antycznego Forda Taurusa
Liz.
-Robię co? Uhm… walizki nie idą do tyłu?
Z pewnością świat nie zmienił się aż tak bardzo.
-Patrzysz za siebie, - powiedziała Elizabeth. – Robisz to, co kilka sekund,
odkąd wyszłaś z terminala. Czy kogoś się boisz? Ktoś cię śledzi? –
Ponownie wyglądała bardzo poważnie oraz gorliwie i Claire nagle
zrozumiała, że jej przyjaciółka miała rację – automatycznie rutynowo
odwracała się, by upewnić się, że nikt się za nią nie czai. Roztropność
Morganville.
-Och, - powiedziała i zmobilizowała się do przepraszającego śmiechu. –
Myślę… heh, część miasta, w którym mieszkałam nie jest aż tak
bezpieczna, jak sądzę. Przywykłam do patrzenia za siebie.
-Ale teraz jesteś w ucywilizowanym miejscu a nie w 3
antycznym mieście,
– powiedziała Elizabeth i zatrzasnęła pokrywę bagażnika. – 4
Banzai,
dziwko, ruszamy!
Claire wspięła się do samochodu, a po niej Elizabeth piszcząca z
podekscytowania i podkręciła głośno muzykę i śpiewała całymi swoimi
płucami kiedy kierowała się wyjeżdżając z garażu w stronę słabego,
południowego światła dziennego. Podróż do mieszkania była naprawdę
edukacyjna, ponieważ Cambridge w ogóle nie wyglądało, jak Dallas.
Dallas składało się ze stali i szkła, spiekoty i aniołów; Cambridge było
mieszanką lat, wszędzie rosła trawa, wciąż jadowicie zielona, mimo że
chłód unosił się w powietrzu. Drzewa były o wiele wyższe, niż się
spodziewała, a kolory… Claire otworzyła buzię, niczym dziecko w Boże
Narodzenie, zbyt oszołomiona tym pięknem, by dołączyć do śpiewającej
Elizabeth, mimo że lubiła piosenkę, którą aktualnie śpiewała jej
3
Org. Backwards Town – brak pl tłumaczenia; w skrócie, jest to miasto, w którym kultura i cywilizacja są dość
zacofane; tutaj chodzi o przeciwieństwo cywilizowanego miasta, w którym mieszka Liz; (przyp. Tłum.)
4
Banzai – to japońskie słowo dokładnie oznaczające „tysiąc lat”, ale tutaj nie chodzi o to; w angielskim jest to
po prostu wyraz radości, wywołany chwilą, jak np. hurra!, albo yay!; (przyp. Tłum.)
przyjaciółka. Domy były małe i kwadratowe, schludne, jak również tym
samym bardzo… stare. Tak samo jak w Morganville wszystko wyglądało
staro, ale w rozpadającym stanie. To było raczej, jak miłosne zadbanie o
historię.
-Będziesz potrzebowała samochodu, - powiedziała nagle Elizabeth, mocno
przykręcając głośność radia. – Wiem, że na Prowincji wszędzie chodziłaś
na piechotę, ale my nie będziemy mieszkać tak blisko. Naprawdę
zakochasz się w naszym mieszkaniu, jest super urocze i tjaaa, jest trochę
małe, ale za to bardzo przytulne, naprawdę… ok., to piekło, ale będziemy
się dobrze bawić, prawda? Tak więc. Powiedz mi o tym chłopaku.
Zmiana tematów następowała u niej bardzo szybko, ale to była Liz; zawsze
się tak zachowywała, jedna rzecz wyprzedzała drugą, bez żadnych
ostrzeżeń po drodze.
-Imię tego chłopaka, to Shane, -powiedziała Claire. Przez to, że to
powiedziała, jej wnętrzności przewróciły się do góry nogami i przez chwilę
ledwo mogła oddychać; czuła jakby pięść zaciskała się wokół jej serca i
miażdżyła je na płasko. Łzy nagle zgromadziły się w jej oczach i musiała
głęboko oddychać, by doprowadzić się ponownie do porządku. – On jest…
on jest…
-Super słodki? – Zaoferowała Elizabeth, kiedy Claire się zawahała. –
Uroczy jak puszysty króliczek? Olbrzymi idiota? No dziewczyna, dalej!
Wyduś to z siebie!
-Idealny, - powiedziała Claire. Nie, to nie było prawdą. Daleko było mu do
ideału, to właśnie był powód, dlaczego tu przyjechała i dała im trochę
przestrzeni. Idealny dla mnie, mimo to. – Jest wyższy ode mnie i naprawdę
dobrze umięśniony i tak, jest super słodki… i uszczęśliwia mnie. – Po
czym powiedziała. – Kocham go.
-Miłość, -westchnęła Elizabeth i pokręciła głową. – Otrząśnij się z tego,
dziewczyno. Nie chcę, żebyś chodziła bezmyślnie za jakimś palantem z
Teksasu, kiedy wkraczasz do najwyborniejszego obszaru randkowego!
Myślałam, że mówiłaś coś o zrobieniu sobie przerwy?
-Tak było, - powiedziała Claire. W tym momencie, brakowało jej Shane’a,
z intensywnością, która sprawiała, że całą się trzęsła. I nie tylko Shane’a.
Tęskniła również za Eve i Michaelem oraz tym jak łatwo pasowali do
siebie, jako przyjaciele. Zdążyła już poczuć, że Elizabeth jest pozytywnie
nastawiona do życia i zabawna i energiczna, taka jak była zawsze,
umyślnie naciskając na nią, by stała się kimś, kim nie była i że Liz nie
brała pod uwagę odpowiedzi nie na swoje pytanie. Eve po prostu
sprawiłaby, że czułabym się komfortowo, pomyślała. I mile widziana. Nie
dotarłyśmy jeszcze do mieszkania, a Liz już próbuje umówić mnie na
randkę.
-Więc zapomnij o swoim kowbojskim chłoptasiu i pozwól nam zacząć
nasze zabawne, samotne, dziewczęce życie, gotowe na wszystko? Racja?
-Elizabeth…
-Racja? – Elizabeth przestała patrzeć się na drogę wystarczająco długo, by
dać jej rozkazujące spojrzenie.
-Tak, - powiedziała. – Po prostu… jedź. Sprawiasz, że się denerwuję.
-Stałaś się zbyt poważna, wiesz o tym? Co oni z tobą tam zrobili? – Liz
żachnęła się odrobinę, ale chwilę później zaczęła brzęczeć razem z radiem
i teren został oczyszczony. – Mam nadzieję, że lubisz niebieski. Dam ci
niebieski pokój.
Elizabeth nie żartowała. To był niebieski pokój. Mieszkanie znajdowało się
w zniszczonym budynku, który prawdopodobnie kiedyś był wielkim
domem, ale został podzielony na cztery, wąskie sekcje, a każda z nich na
trzy kondygnacje. Pokój Claire był ulokowany na szczycie skrzypiących,
łuszczących się schodów i był naprawdę… niebieski.
Ściany były pomalowane na godnie pożałowania, błyszczący, ciemny
kolor, który sprawiał, że wszystko wydawało się jeszcze mniejsze, niż w
rzeczywistości (a był dość ciasny). Było tam miejsce dla zmaltretowanego
łóżka, połamanego kredensu pomalowanego na nieszczęsny, wyblakły
błękit i lustra, wystarczająco starego by widzieć na nim matowe plamki na
całej jego powierzchni. 5
Zabytkowy, to byłoby odpowiednio opisujące
słowo na to.
Claire przetestowała materac. Zabytkowy, również by to opisywał.
-Czyż nie jest cudowny? – Domagała się Elizabeth, ciągnąc jej większą
walizkę na kółkach, za sobą. Z nimi dwiema oraz dwoma walizkami, nie
było więcej miejsca do chodzenia. – Tak samo tanie. Czynsz wynosi tylko
dwa tysiące za miesiąc, plus użytkowanie.
Claire nagle wyprostowała się na uginającym się łóżku.
-Dwa tysiące?
-Nie na głowę, - powiedziała Elizabeth. – Mam na myśli, że dzielimy się,
więc po tysiąc. – Zaśmiała się wprost, na widok wyrazu twarzy Claire. –
Co, myślałaś, że życie tutaj będzie tanie, czyż nie? Przestań. Powodem
tego, że ceny w Teksasie są niskie, to dlatego, że nikt nie chce tam
mieszkać!
Ja tak, pomyślała Claire i przełknęła mocno ślinę. Nie liczyła na to, że
będzie płacić, aż taki czynsz, ale było ją na to stać. Jednakże wszystko
oprócz 6
Ramen noodles i masła orzechowego, było poza jej zasięgiem.
5
Org. Vintage.
6
Ramen noodles – jest to japońskie danie, złożone z klusek , na bazie wywaru rybnego i ze schabem; dla mnie
wygląda jak brzydka i niejadalna zupa ;) ;
Elizabeth wydawała się teraz zmartwiona.
-To nie jest problem, prawda?
-Nie, - powiedziała Claire. – Jest ok. – Ja tylko… - Przełknęła słowa,
nienawidzę tego pokoju i powiedziała, - nie spodziewałam się, że to będzie
aż tak dużo. Powinnam była zapytać.
-Mogłam cię ostrzec, - powiedziała Elizabeth. Usiadła obok niej, na łóżku i
podskakiwała do góry i do dołu, co naciągnęło stare sprężyny do ich
limitu. – Przepraszam, ja tylko… myślę, że bałam się, że powiesz nie. I nie
mogłabym tego znieść, jeśli byś powiedziała nie, Claire. Ja po prostu…
fajnie mieć kogoś z poprzedniego życia, wiesz? Kogoś, kto mnie zna. Zna
prawdziwą mnie.
-A teraz nie jesteś sobą? – Claire wskazała na… to wszystko. Strój, włosy,
wszystko.
-Tak myślę. Ja tylko… czasami czuję się dziwnie i marzę o tym, żebym
mogła wrócić i być… dzieckiem, wiesz? Dzieckiem, w domu, bez
problemów. – Elizabeth westchnęła i przestała podskakiwać. – Spędziłam
tak wiele czasu czekając, żeby żyć na swój rachunek, więc teraz to…
wydaje się dziwne. I dość przerażające, by mieć władzę. Prawda?
Tym razem Claire nie odpowiedziała. Otoczyła ramionami swoją
przyjaciółkę i obie siedziały razem w nagłej, komfortowej ciszy przez kilka
dłuższych chwil, zanim Elizabeth – praktycznie jak u uzależnionego od
używek dzieciaka, z całą jej energią do spalenia – wyswobodziła się z jej
ramion i złapała Claire za rękę, by pociągnąć ją na jej nogi. – Musisz
zobaczyć mój pokój! – Powiedziała pogodnie Elizabeth.
-Zakochasz się w nim, twój też możemy naprawić, sprawić, że naprawdę
będzie twój…
W dalszym ciągu mówiła, kiedy ciągnęła Claire do drzwi i żeby nie
skłamać, Claire tak naprawdę jej nie słuchała, dopóki Elizabeth w połowie
drogi nie skończyła zdania mówiąc, „ i duch”.
-Zaczekaj. – Claire pociągnęła ją za rękę, tak że tamta stanęła w locie. – Co
ty powiedziałaś? Duch?
-Jasne! Dom jest nawiedzony; czy to nie jest totalnie niesamowite?
Claire zaczekała chwilę. Zawsze w Morganville była w stanie powiedzieć,
jeśli coś paranormalnego działo się wokół niej, ale tutaj czuła tylko
nieszczelny, skrzypiący dom.
-Jesteś pewna?
-Właściwie, tak, jasne! Widziałam ją. To biała pani, tak myślę i czasami
dryfuje wokół schodów. Super, prawda? Podejrzewam, że zmarła tutaj.
Może została makabrycznie zamordowana!
Może to była rzecz Morganville, ale Claire była rozsądnie przekonana, że
nigdy nie pomyślała o kimś, kto mógłby być makabrycznie zamordowany
z aż takim entuzjazmem. Widziała zbyt wiele przykładów śmierci w jej
prawdziwym życiu. Że, jak zauważyła, była teraz wielka luka między nią a
Elizabeth… życiowe doświadczenie. Elizabeth w dalszym ciągu żyła w
świecie, w którym kradzież portfela, albo poważny wypadek, mógłby być
najstraszniejszą rzeczą, która mogłaby się przytrafić. Nie wiedziała, jak
kruche były rzeczy, albo jak ciężko musiało się pracować, żeby utrzymać
je razem, kiedy świat wymykał się spod kontroli.
Claire poczuła się sędziwa, mimo że była równo o rok od niej młodsza. I
powiedziała:
-Uhm, czy mogę już zobaczyć twój pokój?
-Mroczne gadki przerażają cię?
-Odrobinę, taa. – Shane miałby na to błyskotliwą odpowiedź, albo Eve, ale
Claire nie mogła tak nagle wpaść na coś mądrego. To nie miało znaczenia.
Elizabeth pociągnęła ją w locie w dół, przez resztę schodków, do drugiego
lądowania i otworzyła drzwi, przy okazji zapalając światła.
-Ta dam! – zaśpiewała i zrobiła ekstrawagancki ruch ręką. Ten pokój był
tak samo pomarańczowy, jak Claire niebieski. Żeby nie skłamać, tylko
jedna ściana była pomalowana w tym kolorze, ale była i tak dość duża i
praktycznie świeciła w ciemności. Podobnie jak narzuta z obfitymi ładami
i stosem poduszek. Mimo to, był dość ciekawy, nawet jeśli był niepokojąco
jasny… Elizabeth poprzyklejała plakaty z zespołami i jakąś fantastyczną
sztuką ze skrzydlatymi, półnagimi męskimi aniołami. Jej kredens był
pokryty kosmetykami i toną biżuterii. To był najbardziej dziewczęcy
pokój, jaki właściwie Claire kiedykolwiek widziała, włączając w to ten
należący do Eve. Przynajmniej pokój Eve był ciemny.
-Jest bardzo… pogodny, - powiedziała Claire. To była prawda. Przez co,
jak również zaczęła boleć ją głowa. A może to przez kadzidełko, które
pachniało jak świeżo obrane… pomarańcze. Było odrobinę za dużo tego
motywu, jak na osobę o zdrowym rozsądku. Chociaż z drugiej strony,
Claire była wdzięczna, że Liz wybrała dla niej niebieski kolor w sypialni. –
Więc, pozwól mi się rozpakować i możesz później pokazać mi resztę tego
miejsca, ok.?
-Niewiele zostało do oglądania. Jest tutaj malusieńki salon i gówniana
kuchnia. Żadnego telewizora; myślałam sobie, że jeśli będziemy chciały
coś obejrzeć, to możemy sobie to ściągnąć, ale i tak nie jestem dobra w
tych rzeczach.
-Jakich rzeczach?
-No wiesz, telewizja, książki, filmy, wszystko w tym rodzaju. – Mówiąc o
tym po prostu machnęła ręką. – Lubię prawdziwy świat. Poza tym tylko
kujony wariują na punkcie wymyślonych historii.
To był szok, ponieważ Claire wyraźnie pamiętała, jak piszczały razem z
Liz, kiedy wyszła ostatnia książka Harrego Potter’a i z podekscytowaniem
plotkowały, co dalej zrobi Snape. Ta Elizabeth – z platynowymi włosami,
starannym makijażem i świadoma stylu młodej kobiety – ta osoba była
obca.
-Ja w dalszym ciągu to lubię, - powiedziała Claire. Nie stając w swojej
obronie, bo naprawdę nie chciała i nie potrzebowała tego robić. Po prostu
stwierdziła fakt. Ale Elizabeth uznała to jako osobisty atak.
Jej twarz zrobiła się różowa wokół jej policzków i na szczycie głowy, po
czym rzuciła jej wyzywające spojrzenie i powiedziała:
-A ja nie, więc ustalmy kilka podstawowych zasad – nie przyprowadzasz
do domu, żadnych kujonowych dziwaków, którzy będą chcieli tu
przesiadywać i grać w gry albo rozmawiać o filmach i takich rzeczach.
Nigdy w ten sposób nie znajdziesz w ten sposób faceta i zniszczysz też
moje szanse!
-Faceta…? – Nagle Claire poczuła się jak na fali, ponieważ ta rozmowa
stawała się coraz dziwniejsza. – Liz, ja nie szukam…
-Dobra, siedź tu i bądź nadąsana przez swojego głupiego kowboja, od rana
do wieczora, ale ja zamierzam znaleźć kogoś wartościowego.
-Czym jest dla ciebie ktoś wartościowy? – To mogła być prowokacja ze
strony Claire, ale naprawdę chciała to wiedzieć. Coś w stylu
antropologicznego eksperymentu.
Elizabeth była przez chwilę zaskoczona, po czym wkurzona powiedziała,
czego chciała.
-Pieniądze, - powiedziała. – Przyzwoita praca, jakaś medycyna, albo
bankowość, albo coś. I dobry samochód. Musi mieć dobry samochód. Jak
również powinien mieć krótkie włosy i przez większość czasu ubierać się
pod krawat. Ładne, jedwabne krawaty, a nie te gówniane z 7
Kmart’u.
Claire pomyślała, że miała wybitnie specyficzne wymagania.
-Masz już kogoś na oku?
-Jeszcze nie, ale wiem, że kogoś znajdę. Chodzę w miejsca, gdzie tacy
mężczyźni się pojawiają, jak wyrafinowane sklepy, albo opera i czekam, aż
ktoś mnie dostrzeże i podejdzie porozmawiać. Rozmawiałam już z
wieloma osobami, prędzej czy później któryś z nich się ze mną umówi.
To było… ehm, Claire nie mogła znaleźć dla tego słowa. Dziwaczne.
-Nie chcesz, nie wiem, poznać kogoś i zakochać się, ponieważ będziesz po
prostu… pasowała idealnie do tej drugiej osoby?
Liz wzdrygnęła się.
7
Kmart – to jakaś sieć sklepów; coś takiego jak ich SEARS, albo myślę, że polskim odpowiednikiem mogłoby być
TESCO;
-Nie dbam o to, - powiedziała. – Romanse są dla idiotów. Skończyłam z
tymi rzeczami.
-Liz… - Claire nie wiedziała co może powiedzieć. – Co ci się do cholery
stało? Ponieważ nie jesteś… nie jesteś, tą samą osobą.
Elizabeth dała jej długie, gorzkie spojrzenie.
-Nie chcesz wiedzieć, - powiedziała. Claire przypomniała sobie przebłysk
strachu w oczach Liz na lotnisku i zaczęła się nad tym bardziej
zastanawiać. – Po prostu mówię ci, twój chłopak? Może udawać, że jest
Uroczym Księciem, ale pokaże ci jeszcze swoją prawdziwą twarz. Jak oni
wszyscy. – Weszła do swojego pokoju i przytrzymała drzwi. – Daj mi
znać, kiedy się rozpakujesz, zrobimy jakiś obiad.
Po czym zatrzasnęła drzwi i zostawiła Claire stojącą na schodach, z
uczuciem osamotnienia. Elizabeth zmieniła się, w porządku – o wiele
bardziej niż Claire, mimo tych wszystkich przeżyć z Morganville. Tak
bardzo próbowała być dorosła, że prawdopodobnie zamierzała coś złamać
– prawdopodobnie siebie, pomyślała Claire.
Ale Liz miała rację… musiała się rozpakować. Mimo to, kiedy weszła z
powrotem na górę i ponownie przyjrzała się temu przygnębiającemu
niebieskiemu pokojowi, pierwszą rzeczą, którą chciała zrobić to zabrać
swoje walizki i uciec, uciec daleko stąd, z powrotem do…
… do Shane’a.
Claire wzięła do ręki telefon i przejrzała książkę z adresami. Wszystkie
znajome, bolesne imiona, Mogę do niego zadzwonić, pomyślała. Mogę
zadzwonić nawet teraz.
Zamiast tego odłożyła telefon, wzięła głęboki, powolny wdech i wyrzuciła
zawartość pierwszej walizki na niskie, połamane łóżko.
Może poukładanie jej rzeczy do szuflad i wąskiej szafki sprawi, że poczuje
się mniej… zagubiona.
Mimo to, godzinę później, kiedy walizki były już puste, a szuflady
zapełnione bielizną, t-shirtami, ubraniami oraz gdy wszystko czego
potrzebowała, żeby się nie pogniotło, wisiało już na wieszakach w szafie, a
jej zmaltretowany asortyment butów, był już starannie poukładany…
wyłożyła małą ilość swoich osobistych rzeczy, które ze sobą przywiozła,
dookoła pokoju. Nie zaprzątała sobie głowy plakatami, ale oprawiła
zdjęcie Shane’a i skomponowała album ze zdjęciami Michaela, Eve,
Myrnina, Amelie i każdego z Morganville, kto stał jeszcze w jego obronie,
albo nawet tych, którzy tego nie robili, jak na przykład Olivier, który został
wzięty podstępem. Zapis tego, co zostawiła za sobą, dobre i złe rzeczy.
Nawet zwierzak Myrnina, pająk Bob miał swoje zdjęcie. Był zaskakująco
uroczy, w pewnym rodzaju. Ale Claire w dalszym ciągu czuła się
zagubiona i samotna. Mając wokół siebie znajome rzeczy, jeszcze bardziej
poczuła, że to wszystko jest obce.
Kontynuowała aranżację, dopóki nie zdała sobie sprawy, że popadała w
obsesję i w końcu wyłowiła swój komputer, zalogowała się do domowego
Wi- Fi (przynajmniej ono było przyzwoite) i zobaczyła, że wiadomości
eksplodują z jej poczty, niczym popcorn z mikrofalówki. Jeden był od jej
ojca, z pytaniem o potwierdzenie, że jest bezpieczna w nowym miejscu. To
samo od Michaela i Eve, a nawet nieporadny, formalny e-mail od Myrnina,
który sprowadzał się do tego samego (właściwie była zaskoczona, że dał
sobie sam z tym radę). To wszystko było naprawdę kochane, ale nie była w
stanie teraz z nimi rozmawiać; rozpacz po dokonaniu decyzji majaczyła
nad jej głową i wiedziała, że złamałaby się i zaczęła płakać, jeśli teraz
usłyszałaby znajomy głos. Więc w zamian rozesłała e-maile. To wszystko
co mogła zrobić, żeby nie zacząć błagać ich, żeby po nią przyjechali i
zabrali z powrotem do domu.
Nie, nie zrobię tego. Nie zrezygnuję, przypomniała sobie. Nie
zrezygnowałam, kiedy dotarłam do Morgnaville i kiedy ludzie właściwie
próbowali mnie zabić. Nie zamierzam teraz zrezygnować, tylko dlatego, że
nie lubię swojego pokoju i moja współlokatorka doprowadza mnie do
szału.
Nagle uderzyła ją świadomość, że nie było żadnej wiadomości od Shane’a.
Ani jednej.
Wielka bryła stanęła w jej gardle i nieświadomie spojrzała na najbliższe
zdjęcie, na którym się znajdował. To było jej ulubione. Uchwyciła go, jak
odpoczywał, śmiał się, a nawet złapała ciepło na jego twarzy, które zawsze
sprawiało, że czuła się szczęśliwa i bezpieczna.
Ale co jeśli tego światełka już nie było? Co jeśli go nigdy więcej nie
zobaczy – jeśli zapomni o niej, podczas jej nieobecności, albo wszystko się
między nimi zmieni? To będzie twoja wina, coś w niej powiedziało.
Ponieważ odeszłaś.
Claire sięgnęła po swoją komórkę i przebiegła swoim palcem po ekranie.
Tak łatwo do niego zadzwonić. To zajmie tylko kilka ruchów ręką i telefon
zadzwoni i…
… I co jeśli nie odbierze?
Claire rzuciła telefon i oparła swoje palące czoło o dłoń i kiedy była już
gotowa, żeby wdrapać się do swojego gównianego, wygiętego łóżka i
wypłakać się, jej komputer wydał z siebie melodyjny ton, mówiący, że
przyszła nowa wiadomość.
Złapała za myszkę i szaleńczo kliknęła na plik i wyskoczył filmik. Na
początku był ciemny i wtedy włączyło się światło i zobaczyła twarz
Shane’a jak błyszczała w tym świetle. Widziała, że był w swoim pokoju…
jak zawsze panował tam chaos i bałagan i na jego widok oraz Shane’a, jej
gardło zacisnęło się w oszalałej tęsknocie.
-Hej, - powiedział obraz Shane’a. To nie był Skype, nie naprawdę, po
prostu nagranie, więc zapanowała nad szalonym impulsem, żeby mu
odpowiedzieć i wymamrotać jak za nim tęskni, jak go kocha i potrzebuje.
Nie mogła powstrzymać się przed dotykaniem ekranu i podążaniem za
linią jego ust, swoimi palcami. – Więc podejrzewam, że jesteś już w swoim
nowym mieszkaniu. Mam nadzieję, że jest extra. Jeśli jednak nie, na
pewno sprawisz, że takie będzie, ponieważ to jest to, co robisz. To twoja
super moc. Jak również, to jest dla Claire, więc jeśli wysłałem to do kogoś
innego z listy przez pomyłkę, przestań to teraz oglądać, albo będę
zmuszony, żeby cię zabić.
To sprawiło, że się zaśmiała i musiał przewidzieć, że tak się stanie,
ponieważ też odrobinę się uśmiechnął. Poczuła, że ma gęsią skórkę, a jej
oczy lekko się zmarszczyły.
-Więc, w każdym razie, - powiedział, - Claire, jeśli to widzisz i nie jesteś
na mnie, aż tak wkurzona, żeby skasować to bez oglądania… tęsknię za
tobą. Tęsknię za tobą, tak bardzo, że aż to boli. Chodzę ciągle po domu i
zastanawiam się, marząc, że tu jesteś i że mógłbym… że mógłbym
wymyśleć w jakiś sposób jak naprawić to, co spieprzyłem. I dopóki tego
nie zrobię, myślę, że po prostu za tobą tęsknię. To wszystko. Więc jeśli
jesteś tam samotna, nie imprezujesz i umawiasz się z ekstrawaganckimi
kolesiami z Bostonu, może możemy być samotni razem.
Unikał kamery, ale teraz patrzył się bezpośrednio w jej kierunku i poczuła,
jakby patrzył się wprost na nią. I ten uśmiech… złamał jej serce.
-Kocham cię, - powiedział i wylogował się, jakby bał się, że może być na
tym przyłapany.
To spowodowało, że jej oczy wypełniły się łzami i siedziała kilka minut
dłużej, włączając nagranie od początku, odtwarzając je i przyglądając się
jego ustom mówiącym to.
Możemy być samotni razem.
Sięgała po telefon, kiedy Elizabeth – bez pukania – otworzyła drzwi do jej
sypialni z taką siłą, że przewróciła jedną z jej pustych walizek.
-Hej! – powiedziała pogodnie. Zły humor, który przed chwilą miała,
zniknął i zastąpił go efektowny uśmiech, przez co Claire zastanawiała się,
czy nie wyobraziła sobie tej całej sytuacji wcześniej.
–Gotowa na pyszny obiad domowej roboty? – Zapytała Liz. – Bo ja
totalnie umieram z głodu. – Położyła ręce na swoich biodrach i rozejrzała
się raz po raz po pokoju. – Uhm… rozpakowałaś się?
-Tak.
-Wow. Naprawdę muszę ci pokazać, jak dekorować, czyż nie?
Nie, jeśli kolor tej farby jest jakąś wskazówką, pomyślała Claire, ale
zatrzymała to dla siebie. W ciszy myślała nad tym jak zmienić temat na coś
neutralnego i naprawić rzeczy w taki sposób, żeby obyło się – bez
konfrontacji, dramatów i jakichkolwiek kłopotów.
-Więc co jest na obiad?
-Co myślisz o makaronie z serem i kurczakiem? To resztki z KFC, ale w
dalszym ciągu są dobre, obiecuję.
To brzmiało całkiem nieźle. Claire nie zdawała sobie z tego sprawy jak
bardzo była głodna, dopóki nie zaczęło jej burczeć w brzuchu, więc
zsunęła się z krzesła sprzed jej komputera i włożyła komórkę do kieszeni,
w drodze do drzwi.
Obiad przecież nie zająłby tak dużo czasu.
… Nie licząc tego, że tak właśnie było. Elizabeth piekliła się, żeby coś
ugotować; chciała robić wszystko na raz. Claire wrzuciła macaroni do
gotującej się wody i Liz zdenerwowała się, po czym zdjęła go z palnika,
ponieważ najpierw chciała sprawdzić temperaturę wody. Claire zapytała
dlaczego i to przyniosło całą masę informacji o gotowaniu makaronu w
odpowiedniej temperaturze oraz fizykę i chemię jedzenia i szczerze, nawet
jak dla tak uzależnionej osoby od fizyki, jaką była Claire, naprawdę nie
mogła powiedzieć, że stosuje się ją do gotowania pudełka makaronu z
odtworzonej substancji sera, które było sprzedane za dolara.
Po prostu odsunęła się i pozwoliła Liz dowodzić jej obserwacje temperatur,
miksowanie sosu i generalnie całą obsesję krojenia kurczaka na
odpowiednie kawałki i dodawania go do makaronu, kiedy ten był już
gotowy. To wszystko zajęło około godziny, co było o trzydzieści minut za
długo, niż Claire chciała spędzić przy makaronie z serem, nawet jeśli Liz
dodała do niego coś, co jak twierdziła było chińskimi ziołami i olejem
truflowym. Koniec końców, smakowało to niemalże tak, jak tego
oczekiwała, ale w między czasie Claire była skłonna zjeść również
papierowe pudełko.
Claire wzięła na siebie rolę sprzątania po jedzeniu, co najwyraźniej
odpowiadało Liz i kiedy skończyła, zaczęła zmierzać w stronę schodów.
-Poczekaj, - powiedziała Liz. – Więc… wychodzisz? Tak po prostu?
-Co masz na myśli mówiąc, tak po prostu?
-To nasza pierwsza noc tutaj! Nie sądzisz, że powinnyśmy, no wiesz,
uczcić to? Mam film, który mogłybyśmy obejrzeć, albo mogłybyśmy
nadrobić zaległości rozmawiając… - Liz praktycznie ją błagała. – Proszę?
Wiem, że to był bardzo długi czas i może… może po prostu czujesz się
zagubiona i chcę, żeby ci się tu podobało. Więc pozwól mi sobie pomóc.
Ja po prostu chcę wejść na górę, zadzwonić do Shane’a i spędzić trochę
czasu rozmawiając. Ale jeśli powiedziałaby to głośno, brzmiałaby jak
dziewczyna, która nie może żyć bez chłopaka i czy nie było to tym, co
chciała udowodnić przyjściem na MIT? Dość żałosne oblać swój pierwszy
sprawdzian, pierwszego dnia rozłąki z nim.
-Jasne, - powiedziała i próbowała zmusić cię do radości w swoim głosie.
Czuła się okropnie, ale to nie była wina Liz. Jej dawna przyjaciółka
próbowała wypełnić pustkę i na to przynajmniej Claire mogła jej pozwolić.
Poza tym… do Shane’a mogła zadzwonić później.
Elizabeth była, jak się okazało, fanatyczką filmów i sześć godzin później
Claire w końcu wyprosiła, żeby mogła wydostać się z ataku wideo i wspiąć
się po schodach, czując się bardziej jak zombie, które przeżyło atak na
śmierć i życie. Oglądając krwawe horrory pierwszego dnia w
rozpadającym się, starym domu, z ekscentryczną współlokatorką, nie było
nawet blisko zabawy, jaką miała w Domu Glassów, otoczona ludźmi,
których kochała i którym ufała. Ten dom zawsze wydawał się – i był, w
pewnym sensie – ożywiony i chronił ich.
Ten wydawał się jej zimny, obcy i całkowicie różniący się niczym śmierć i
życie, przez co wyobrażanie sobie zgrzytania i pukania seryjnego
mordercy, gotowego by zabić, przychodziło jej o wiele łatwiej. Claire
przygotowała się do stromego podejścia, włączyła światła i wdrapała się do
jej łóżka wraz z telefonem. Zastanawiała się nad ponownym wyłączeniem
świateł, ale w jej pozbawionym snu, symulującym stanie, każdy cień
wyglądał jak potwór i pomyślała, że może zobaczyć jak rzeczy poruszają
się w kąciku jej oka.
Lepiej zostawić je włączone.
Claire wybrała numer Shane’a i przytuliła się pod przykryciem do
poduszek, w końcu ciepła i bezpieczna, nawet jeśli materac wydawał się
być dziwnie twardy, a prześcieradło pachniało nieznajomym detergentem.
Jego telefon dzwonił i dzwonił i dzwonił i w końcu przekierował ją na
pocztę głosową.
To było niczym lodowaty sztylet w jej serce; poczuła się odrętwiała i
zniszczona, wszystko na raz. Nie odebrał. Dzwoniła, obejrzała nagranie i
jego tam nie było, nie odpowiadał. Była zbyt zmęczona by myśleć
racjonalnie, więc kolejną rzeczą, która przyszła jej na myśl to to, że
rozzłościł się i wyłączył swój telefon, a może nawet zablokował jej
połączenia. Co jeśli wyszedł? Kiedy wprowadziła się do Morganville,
Shane umawiał się na randki z innymi dziewczynami, mimo to nie na
poważnie… może zdążył już zadzwonić do jednej z nich i wyjść na film,
albo…
…Albo gorzej. Może właśnie o niej zapominał śmiejąc się z żartów jakiejś
innej dziewczyny. Jakiejś starszej i ładniejszej.
Skończ z tym, powiedziała ze złością sama do siebie i zamknęła telefon. Po
prostu to zatrzymaj.
Claire rozłączyła się, schowała telefon pod poduszkę i próbowała bardzo,
bardzo mocno, żeby się nie rozpłakać.
Nigdy nie czuła się tak opuszczona, albo samotna, w całym swoim życiu.
Claire Elizabeth Porter spotkała się z Claire przy odbieraniu bagaży, trzymając ogromny znak, który mówił 1 NAJLEPSZE PRZYJACIÓŁKI 4EVA i machając nim z ekscytacji, co z jednej strony było pomocne, ponieważ w innym przypadku Claire prawdopodobnie by jej nie rozpoznała. Pyzata, nieśmiała Elizabeth, którą znała ze szkoły odeszła, w zamian za to została zastąpiona wymuskaną, wysoką dziewczyną z krótkimi platynowymi włosami. Zmieniło się również jej wyczucie stylu, z kujona do seksownej kobiety… miała na sobie zapinaną na guziki koszulę, pofałdowaną szkolną miniówkę, podkolanówki, niesznurowane mokasyny, a nawet 2 kujonki. Chłopcy patrzyli, jak skakała do góry i do dołu, piszcząc i zarzucając swoje ramiona na Claire z entuzjazmem cheerleaderki dopingującej na mistrzostwach. W tym przypadku, cheerleaderki wygrywającego zespołu. -Jesteś tutaj, o mój Boże, jestem taka podekscytowana! Claire! Nagle Elizabeth odsunęła ją od siebie, na długość ramion i przyjrzała się jej. Urosła i teraz przewyższała Claire o kilka cali. – Wyglądasz… inaczej. -A ty nie? – powiedziała Claire i zaśmiała się. Elizabeth dołączyła do niej i obie miały wrażenie, jakby się nigdy nie rozstawały… ale tylko na sekundę, ponieważ Elizabeth przestała się śmiać i coś dziwnego przemknęło przez jej twarz.. Dwa lata temu Claire by tego nie wyczuła, ale teraz mogła poznać strach, kiedy go widziała. Właściwie, to wydawało się dziwne. To był tylko przebłysk i Elizabeth zatuszowała go z powrotem, pogodnym uśmiechem. -Ja tylko potrzebowałam zmiany, - powiedziała. – Wiesz, opuścić Teksas, stać się nową osobą – też tego chciałaś, prawda? 1 BEST FRIENDS 4EVA (BEST FRIENDS FOR EVER) – ale chciałam zostawić trochę po ang, żeby nie zabierać uroku temu skrótowi; 2 Org. Smart Librarian Glasses ;)
-Tak, - powiedziała Claire. Jej serce mówiło coś innego; nie chciała więcej żadnych zmian, ale chciała być bardziej tą osobą, którą dopiero co się stała – bardziej Claire. Z kolei Elizabeth, wydawała się zmienić całkowicie, stając się kompletnie nową, inną osobą, niż była w środku. Mimo to, to nie stłumiło tej iskierki, którą zawsze w niej lubiła. Elizabeth w dalszym ciągu skakała, kiedy pomagała jej wyciągnąć bagaże z karuzeli i plotkując przeszły całą drogę do samochodu. -Czemu to robisz? – zapytała nagle bardzo poważnie Elizabeth, kiedy Claire pakowała swoje walizki do bagażnika, antycznego Forda Taurusa Liz. -Robię co? Uhm… walizki nie idą do tyłu? Z pewnością świat nie zmienił się aż tak bardzo. -Patrzysz za siebie, - powiedziała Elizabeth. – Robisz to, co kilka sekund, odkąd wyszłaś z terminala. Czy kogoś się boisz? Ktoś cię śledzi? – Ponownie wyglądała bardzo poważnie oraz gorliwie i Claire nagle zrozumiała, że jej przyjaciółka miała rację – automatycznie rutynowo odwracała się, by upewnić się, że nikt się za nią nie czai. Roztropność Morganville. -Och, - powiedziała i zmobilizowała się do przepraszającego śmiechu. – Myślę… heh, część miasta, w którym mieszkałam nie jest aż tak bezpieczna, jak sądzę. Przywykłam do patrzenia za siebie. -Ale teraz jesteś w ucywilizowanym miejscu a nie w 3 antycznym mieście, – powiedziała Elizabeth i zatrzasnęła pokrywę bagażnika. – 4 Banzai, dziwko, ruszamy! Claire wspięła się do samochodu, a po niej Elizabeth piszcząca z podekscytowania i podkręciła głośno muzykę i śpiewała całymi swoimi płucami kiedy kierowała się wyjeżdżając z garażu w stronę słabego, południowego światła dziennego. Podróż do mieszkania była naprawdę edukacyjna, ponieważ Cambridge w ogóle nie wyglądało, jak Dallas. Dallas składało się ze stali i szkła, spiekoty i aniołów; Cambridge było mieszanką lat, wszędzie rosła trawa, wciąż jadowicie zielona, mimo że chłód unosił się w powietrzu. Drzewa były o wiele wyższe, niż się spodziewała, a kolory… Claire otworzyła buzię, niczym dziecko w Boże Narodzenie, zbyt oszołomiona tym pięknem, by dołączyć do śpiewającej Elizabeth, mimo że lubiła piosenkę, którą aktualnie śpiewała jej 3 Org. Backwards Town – brak pl tłumaczenia; w skrócie, jest to miasto, w którym kultura i cywilizacja są dość zacofane; tutaj chodzi o przeciwieństwo cywilizowanego miasta, w którym mieszka Liz; (przyp. Tłum.) 4 Banzai – to japońskie słowo dokładnie oznaczające „tysiąc lat”, ale tutaj nie chodzi o to; w angielskim jest to po prostu wyraz radości, wywołany chwilą, jak np. hurra!, albo yay!; (przyp. Tłum.)
przyjaciółka. Domy były małe i kwadratowe, schludne, jak również tym samym bardzo… stare. Tak samo jak w Morganville wszystko wyglądało staro, ale w rozpadającym stanie. To było raczej, jak miłosne zadbanie o historię. -Będziesz potrzebowała samochodu, - powiedziała nagle Elizabeth, mocno przykręcając głośność radia. – Wiem, że na Prowincji wszędzie chodziłaś na piechotę, ale my nie będziemy mieszkać tak blisko. Naprawdę zakochasz się w naszym mieszkaniu, jest super urocze i tjaaa, jest trochę małe, ale za to bardzo przytulne, naprawdę… ok., to piekło, ale będziemy się dobrze bawić, prawda? Tak więc. Powiedz mi o tym chłopaku. Zmiana tematów następowała u niej bardzo szybko, ale to była Liz; zawsze się tak zachowywała, jedna rzecz wyprzedzała drugą, bez żadnych ostrzeżeń po drodze. -Imię tego chłopaka, to Shane, -powiedziała Claire. Przez to, że to powiedziała, jej wnętrzności przewróciły się do góry nogami i przez chwilę ledwo mogła oddychać; czuła jakby pięść zaciskała się wokół jej serca i miażdżyła je na płasko. Łzy nagle zgromadziły się w jej oczach i musiała głęboko oddychać, by doprowadzić się ponownie do porządku. – On jest… on jest… -Super słodki? – Zaoferowała Elizabeth, kiedy Claire się zawahała. – Uroczy jak puszysty króliczek? Olbrzymi idiota? No dziewczyna, dalej! Wyduś to z siebie! -Idealny, - powiedziała Claire. Nie, to nie było prawdą. Daleko było mu do ideału, to właśnie był powód, dlaczego tu przyjechała i dała im trochę przestrzeni. Idealny dla mnie, mimo to. – Jest wyższy ode mnie i naprawdę dobrze umięśniony i tak, jest super słodki… i uszczęśliwia mnie. – Po czym powiedziała. – Kocham go. -Miłość, -westchnęła Elizabeth i pokręciła głową. – Otrząśnij się z tego, dziewczyno. Nie chcę, żebyś chodziła bezmyślnie za jakimś palantem z Teksasu, kiedy wkraczasz do najwyborniejszego obszaru randkowego! Myślałam, że mówiłaś coś o zrobieniu sobie przerwy? -Tak było, - powiedziała Claire. W tym momencie, brakowało jej Shane’a, z intensywnością, która sprawiała, że całą się trzęsła. I nie tylko Shane’a. Tęskniła również za Eve i Michaelem oraz tym jak łatwo pasowali do siebie, jako przyjaciele. Zdążyła już poczuć, że Elizabeth jest pozytywnie nastawiona do życia i zabawna i energiczna, taka jak była zawsze, umyślnie naciskając na nią, by stała się kimś, kim nie była i że Liz nie brała pod uwagę odpowiedzi nie na swoje pytanie. Eve po prostu sprawiłaby, że czułabym się komfortowo, pomyślała. I mile widziana. Nie dotarłyśmy jeszcze do mieszkania, a Liz już próbuje umówić mnie na randkę.
-Więc zapomnij o swoim kowbojskim chłoptasiu i pozwól nam zacząć nasze zabawne, samotne, dziewczęce życie, gotowe na wszystko? Racja? -Elizabeth… -Racja? – Elizabeth przestała patrzeć się na drogę wystarczająco długo, by dać jej rozkazujące spojrzenie. -Tak, - powiedziała. – Po prostu… jedź. Sprawiasz, że się denerwuję. -Stałaś się zbyt poważna, wiesz o tym? Co oni z tobą tam zrobili? – Liz żachnęła się odrobinę, ale chwilę później zaczęła brzęczeć razem z radiem i teren został oczyszczony. – Mam nadzieję, że lubisz niebieski. Dam ci niebieski pokój. Elizabeth nie żartowała. To był niebieski pokój. Mieszkanie znajdowało się w zniszczonym budynku, który prawdopodobnie kiedyś był wielkim domem, ale został podzielony na cztery, wąskie sekcje, a każda z nich na trzy kondygnacje. Pokój Claire był ulokowany na szczycie skrzypiących, łuszczących się schodów i był naprawdę… niebieski. Ściany były pomalowane na godnie pożałowania, błyszczący, ciemny kolor, który sprawiał, że wszystko wydawało się jeszcze mniejsze, niż w rzeczywistości (a był dość ciasny). Było tam miejsce dla zmaltretowanego łóżka, połamanego kredensu pomalowanego na nieszczęsny, wyblakły błękit i lustra, wystarczająco starego by widzieć na nim matowe plamki na całej jego powierzchni. 5 Zabytkowy, to byłoby odpowiednio opisujące słowo na to. Claire przetestowała materac. Zabytkowy, również by to opisywał. -Czyż nie jest cudowny? – Domagała się Elizabeth, ciągnąc jej większą walizkę na kółkach, za sobą. Z nimi dwiema oraz dwoma walizkami, nie było więcej miejsca do chodzenia. – Tak samo tanie. Czynsz wynosi tylko dwa tysiące za miesiąc, plus użytkowanie. Claire nagle wyprostowała się na uginającym się łóżku. -Dwa tysiące? -Nie na głowę, - powiedziała Elizabeth. – Mam na myśli, że dzielimy się, więc po tysiąc. – Zaśmiała się wprost, na widok wyrazu twarzy Claire. – Co, myślałaś, że życie tutaj będzie tanie, czyż nie? Przestań. Powodem tego, że ceny w Teksasie są niskie, to dlatego, że nikt nie chce tam mieszkać! Ja tak, pomyślała Claire i przełknęła mocno ślinę. Nie liczyła na to, że będzie płacić, aż taki czynsz, ale było ją na to stać. Jednakże wszystko oprócz 6 Ramen noodles i masła orzechowego, było poza jej zasięgiem. 5 Org. Vintage. 6 Ramen noodles – jest to japońskie danie, złożone z klusek , na bazie wywaru rybnego i ze schabem; dla mnie wygląda jak brzydka i niejadalna zupa ;) ;
Elizabeth wydawała się teraz zmartwiona. -To nie jest problem, prawda? -Nie, - powiedziała Claire. – Jest ok. – Ja tylko… - Przełknęła słowa, nienawidzę tego pokoju i powiedziała, - nie spodziewałam się, że to będzie aż tak dużo. Powinnam była zapytać. -Mogłam cię ostrzec, - powiedziała Elizabeth. Usiadła obok niej, na łóżku i podskakiwała do góry i do dołu, co naciągnęło stare sprężyny do ich limitu. – Przepraszam, ja tylko… myślę, że bałam się, że powiesz nie. I nie mogłabym tego znieść, jeśli byś powiedziała nie, Claire. Ja po prostu… fajnie mieć kogoś z poprzedniego życia, wiesz? Kogoś, kto mnie zna. Zna prawdziwą mnie. -A teraz nie jesteś sobą? – Claire wskazała na… to wszystko. Strój, włosy, wszystko. -Tak myślę. Ja tylko… czasami czuję się dziwnie i marzę o tym, żebym mogła wrócić i być… dzieckiem, wiesz? Dzieckiem, w domu, bez problemów. – Elizabeth westchnęła i przestała podskakiwać. – Spędziłam tak wiele czasu czekając, żeby żyć na swój rachunek, więc teraz to… wydaje się dziwne. I dość przerażające, by mieć władzę. Prawda? Tym razem Claire nie odpowiedziała. Otoczyła ramionami swoją przyjaciółkę i obie siedziały razem w nagłej, komfortowej ciszy przez kilka dłuższych chwil, zanim Elizabeth – praktycznie jak u uzależnionego od używek dzieciaka, z całą jej energią do spalenia – wyswobodziła się z jej ramion i złapała Claire za rękę, by pociągnąć ją na jej nogi. – Musisz zobaczyć mój pokój! – Powiedziała pogodnie Elizabeth. -Zakochasz się w nim, twój też możemy naprawić, sprawić, że naprawdę będzie twój… W dalszym ciągu mówiła, kiedy ciągnęła Claire do drzwi i żeby nie skłamać, Claire tak naprawdę jej nie słuchała, dopóki Elizabeth w połowie drogi nie skończyła zdania mówiąc, „ i duch”. -Zaczekaj. – Claire pociągnęła ją za rękę, tak że tamta stanęła w locie. – Co ty powiedziałaś? Duch? -Jasne! Dom jest nawiedzony; czy to nie jest totalnie niesamowite? Claire zaczekała chwilę. Zawsze w Morganville była w stanie powiedzieć, jeśli coś paranormalnego działo się wokół niej, ale tutaj czuła tylko nieszczelny, skrzypiący dom. -Jesteś pewna? -Właściwie, tak, jasne! Widziałam ją. To biała pani, tak myślę i czasami dryfuje wokół schodów. Super, prawda? Podejrzewam, że zmarła tutaj. Może została makabrycznie zamordowana! Może to była rzecz Morganville, ale Claire była rozsądnie przekonana, że nigdy nie pomyślała o kimś, kto mógłby być makabrycznie zamordowany
z aż takim entuzjazmem. Widziała zbyt wiele przykładów śmierci w jej prawdziwym życiu. Że, jak zauważyła, była teraz wielka luka między nią a Elizabeth… życiowe doświadczenie. Elizabeth w dalszym ciągu żyła w świecie, w którym kradzież portfela, albo poważny wypadek, mógłby być najstraszniejszą rzeczą, która mogłaby się przytrafić. Nie wiedziała, jak kruche były rzeczy, albo jak ciężko musiało się pracować, żeby utrzymać je razem, kiedy świat wymykał się spod kontroli. Claire poczuła się sędziwa, mimo że była równo o rok od niej młodsza. I powiedziała: -Uhm, czy mogę już zobaczyć twój pokój? -Mroczne gadki przerażają cię? -Odrobinę, taa. – Shane miałby na to błyskotliwą odpowiedź, albo Eve, ale Claire nie mogła tak nagle wpaść na coś mądrego. To nie miało znaczenia. Elizabeth pociągnęła ją w locie w dół, przez resztę schodków, do drugiego lądowania i otworzyła drzwi, przy okazji zapalając światła. -Ta dam! – zaśpiewała i zrobiła ekstrawagancki ruch ręką. Ten pokój był tak samo pomarańczowy, jak Claire niebieski. Żeby nie skłamać, tylko jedna ściana była pomalowana w tym kolorze, ale była i tak dość duża i praktycznie świeciła w ciemności. Podobnie jak narzuta z obfitymi ładami i stosem poduszek. Mimo to, był dość ciekawy, nawet jeśli był niepokojąco jasny… Elizabeth poprzyklejała plakaty z zespołami i jakąś fantastyczną sztuką ze skrzydlatymi, półnagimi męskimi aniołami. Jej kredens był pokryty kosmetykami i toną biżuterii. To był najbardziej dziewczęcy pokój, jaki właściwie Claire kiedykolwiek widziała, włączając w to ten należący do Eve. Przynajmniej pokój Eve był ciemny. -Jest bardzo… pogodny, - powiedziała Claire. To była prawda. Przez co, jak również zaczęła boleć ją głowa. A może to przez kadzidełko, które pachniało jak świeżo obrane… pomarańcze. Było odrobinę za dużo tego motywu, jak na osobę o zdrowym rozsądku. Chociaż z drugiej strony, Claire była wdzięczna, że Liz wybrała dla niej niebieski kolor w sypialni. – Więc, pozwól mi się rozpakować i możesz później pokazać mi resztę tego miejsca, ok.? -Niewiele zostało do oglądania. Jest tutaj malusieńki salon i gówniana kuchnia. Żadnego telewizora; myślałam sobie, że jeśli będziemy chciały coś obejrzeć, to możemy sobie to ściągnąć, ale i tak nie jestem dobra w tych rzeczach. -Jakich rzeczach? -No wiesz, telewizja, książki, filmy, wszystko w tym rodzaju. – Mówiąc o tym po prostu machnęła ręką. – Lubię prawdziwy świat. Poza tym tylko kujony wariują na punkcie wymyślonych historii.
To był szok, ponieważ Claire wyraźnie pamiętała, jak piszczały razem z Liz, kiedy wyszła ostatnia książka Harrego Potter’a i z podekscytowaniem plotkowały, co dalej zrobi Snape. Ta Elizabeth – z platynowymi włosami, starannym makijażem i świadoma stylu młodej kobiety – ta osoba była obca. -Ja w dalszym ciągu to lubię, - powiedziała Claire. Nie stając w swojej obronie, bo naprawdę nie chciała i nie potrzebowała tego robić. Po prostu stwierdziła fakt. Ale Elizabeth uznała to jako osobisty atak. Jej twarz zrobiła się różowa wokół jej policzków i na szczycie głowy, po czym rzuciła jej wyzywające spojrzenie i powiedziała: -A ja nie, więc ustalmy kilka podstawowych zasad – nie przyprowadzasz do domu, żadnych kujonowych dziwaków, którzy będą chcieli tu przesiadywać i grać w gry albo rozmawiać o filmach i takich rzeczach. Nigdy w ten sposób nie znajdziesz w ten sposób faceta i zniszczysz też moje szanse! -Faceta…? – Nagle Claire poczuła się jak na fali, ponieważ ta rozmowa stawała się coraz dziwniejsza. – Liz, ja nie szukam… -Dobra, siedź tu i bądź nadąsana przez swojego głupiego kowboja, od rana do wieczora, ale ja zamierzam znaleźć kogoś wartościowego. -Czym jest dla ciebie ktoś wartościowy? – To mogła być prowokacja ze strony Claire, ale naprawdę chciała to wiedzieć. Coś w stylu antropologicznego eksperymentu. Elizabeth była przez chwilę zaskoczona, po czym wkurzona powiedziała, czego chciała. -Pieniądze, - powiedziała. – Przyzwoita praca, jakaś medycyna, albo bankowość, albo coś. I dobry samochód. Musi mieć dobry samochód. Jak również powinien mieć krótkie włosy i przez większość czasu ubierać się pod krawat. Ładne, jedwabne krawaty, a nie te gówniane z 7 Kmart’u. Claire pomyślała, że miała wybitnie specyficzne wymagania. -Masz już kogoś na oku? -Jeszcze nie, ale wiem, że kogoś znajdę. Chodzę w miejsca, gdzie tacy mężczyźni się pojawiają, jak wyrafinowane sklepy, albo opera i czekam, aż ktoś mnie dostrzeże i podejdzie porozmawiać. Rozmawiałam już z wieloma osobami, prędzej czy później któryś z nich się ze mną umówi. To było… ehm, Claire nie mogła znaleźć dla tego słowa. Dziwaczne. -Nie chcesz, nie wiem, poznać kogoś i zakochać się, ponieważ będziesz po prostu… pasowała idealnie do tej drugiej osoby? Liz wzdrygnęła się. 7 Kmart – to jakaś sieć sklepów; coś takiego jak ich SEARS, albo myślę, że polskim odpowiednikiem mogłoby być TESCO;
-Nie dbam o to, - powiedziała. – Romanse są dla idiotów. Skończyłam z tymi rzeczami. -Liz… - Claire nie wiedziała co może powiedzieć. – Co ci się do cholery stało? Ponieważ nie jesteś… nie jesteś, tą samą osobą. Elizabeth dała jej długie, gorzkie spojrzenie. -Nie chcesz wiedzieć, - powiedziała. Claire przypomniała sobie przebłysk strachu w oczach Liz na lotnisku i zaczęła się nad tym bardziej zastanawiać. – Po prostu mówię ci, twój chłopak? Może udawać, że jest Uroczym Księciem, ale pokaże ci jeszcze swoją prawdziwą twarz. Jak oni wszyscy. – Weszła do swojego pokoju i przytrzymała drzwi. – Daj mi znać, kiedy się rozpakujesz, zrobimy jakiś obiad. Po czym zatrzasnęła drzwi i zostawiła Claire stojącą na schodach, z uczuciem osamotnienia. Elizabeth zmieniła się, w porządku – o wiele bardziej niż Claire, mimo tych wszystkich przeżyć z Morganville. Tak bardzo próbowała być dorosła, że prawdopodobnie zamierzała coś złamać – prawdopodobnie siebie, pomyślała Claire. Ale Liz miała rację… musiała się rozpakować. Mimo to, kiedy weszła z powrotem na górę i ponownie przyjrzała się temu przygnębiającemu niebieskiemu pokojowi, pierwszą rzeczą, którą chciała zrobić to zabrać swoje walizki i uciec, uciec daleko stąd, z powrotem do… … do Shane’a. Claire wzięła do ręki telefon i przejrzała książkę z adresami. Wszystkie znajome, bolesne imiona, Mogę do niego zadzwonić, pomyślała. Mogę zadzwonić nawet teraz. Zamiast tego odłożyła telefon, wzięła głęboki, powolny wdech i wyrzuciła zawartość pierwszej walizki na niskie, połamane łóżko. Może poukładanie jej rzeczy do szuflad i wąskiej szafki sprawi, że poczuje się mniej… zagubiona. Mimo to, godzinę później, kiedy walizki były już puste, a szuflady zapełnione bielizną, t-shirtami, ubraniami oraz gdy wszystko czego potrzebowała, żeby się nie pogniotło, wisiało już na wieszakach w szafie, a jej zmaltretowany asortyment butów, był już starannie poukładany… wyłożyła małą ilość swoich osobistych rzeczy, które ze sobą przywiozła, dookoła pokoju. Nie zaprzątała sobie głowy plakatami, ale oprawiła zdjęcie Shane’a i skomponowała album ze zdjęciami Michaela, Eve, Myrnina, Amelie i każdego z Morganville, kto stał jeszcze w jego obronie, albo nawet tych, którzy tego nie robili, jak na przykład Olivier, który został wzięty podstępem. Zapis tego, co zostawiła za sobą, dobre i złe rzeczy. Nawet zwierzak Myrnina, pająk Bob miał swoje zdjęcie. Był zaskakująco uroczy, w pewnym rodzaju. Ale Claire w dalszym ciągu czuła się
zagubiona i samotna. Mając wokół siebie znajome rzeczy, jeszcze bardziej poczuła, że to wszystko jest obce. Kontynuowała aranżację, dopóki nie zdała sobie sprawy, że popadała w obsesję i w końcu wyłowiła swój komputer, zalogowała się do domowego Wi- Fi (przynajmniej ono było przyzwoite) i zobaczyła, że wiadomości eksplodują z jej poczty, niczym popcorn z mikrofalówki. Jeden był od jej ojca, z pytaniem o potwierdzenie, że jest bezpieczna w nowym miejscu. To samo od Michaela i Eve, a nawet nieporadny, formalny e-mail od Myrnina, który sprowadzał się do tego samego (właściwie była zaskoczona, że dał sobie sam z tym radę). To wszystko było naprawdę kochane, ale nie była w stanie teraz z nimi rozmawiać; rozpacz po dokonaniu decyzji majaczyła nad jej głową i wiedziała, że złamałaby się i zaczęła płakać, jeśli teraz usłyszałaby znajomy głos. Więc w zamian rozesłała e-maile. To wszystko co mogła zrobić, żeby nie zacząć błagać ich, żeby po nią przyjechali i zabrali z powrotem do domu. Nie, nie zrobię tego. Nie zrezygnuję, przypomniała sobie. Nie zrezygnowałam, kiedy dotarłam do Morgnaville i kiedy ludzie właściwie próbowali mnie zabić. Nie zamierzam teraz zrezygnować, tylko dlatego, że nie lubię swojego pokoju i moja współlokatorka doprowadza mnie do szału. Nagle uderzyła ją świadomość, że nie było żadnej wiadomości od Shane’a. Ani jednej. Wielka bryła stanęła w jej gardle i nieświadomie spojrzała na najbliższe zdjęcie, na którym się znajdował. To było jej ulubione. Uchwyciła go, jak odpoczywał, śmiał się, a nawet złapała ciepło na jego twarzy, które zawsze sprawiało, że czuła się szczęśliwa i bezpieczna. Ale co jeśli tego światełka już nie było? Co jeśli go nigdy więcej nie zobaczy – jeśli zapomni o niej, podczas jej nieobecności, albo wszystko się między nimi zmieni? To będzie twoja wina, coś w niej powiedziało. Ponieważ odeszłaś. Claire sięgnęła po swoją komórkę i przebiegła swoim palcem po ekranie. Tak łatwo do niego zadzwonić. To zajmie tylko kilka ruchów ręką i telefon zadzwoni i… … I co jeśli nie odbierze? Claire rzuciła telefon i oparła swoje palące czoło o dłoń i kiedy była już gotowa, żeby wdrapać się do swojego gównianego, wygiętego łóżka i wypłakać się, jej komputer wydał z siebie melodyjny ton, mówiący, że przyszła nowa wiadomość. Złapała za myszkę i szaleńczo kliknęła na plik i wyskoczył filmik. Na początku był ciemny i wtedy włączyło się światło i zobaczyła twarz Shane’a jak błyszczała w tym świetle. Widziała, że był w swoim pokoju…
jak zawsze panował tam chaos i bałagan i na jego widok oraz Shane’a, jej gardło zacisnęło się w oszalałej tęsknocie. -Hej, - powiedział obraz Shane’a. To nie był Skype, nie naprawdę, po prostu nagranie, więc zapanowała nad szalonym impulsem, żeby mu odpowiedzieć i wymamrotać jak za nim tęskni, jak go kocha i potrzebuje. Nie mogła powstrzymać się przed dotykaniem ekranu i podążaniem za linią jego ust, swoimi palcami. – Więc podejrzewam, że jesteś już w swoim nowym mieszkaniu. Mam nadzieję, że jest extra. Jeśli jednak nie, na pewno sprawisz, że takie będzie, ponieważ to jest to, co robisz. To twoja super moc. Jak również, to jest dla Claire, więc jeśli wysłałem to do kogoś innego z listy przez pomyłkę, przestań to teraz oglądać, albo będę zmuszony, żeby cię zabić. To sprawiło, że się zaśmiała i musiał przewidzieć, że tak się stanie, ponieważ też odrobinę się uśmiechnął. Poczuła, że ma gęsią skórkę, a jej oczy lekko się zmarszczyły. -Więc, w każdym razie, - powiedział, - Claire, jeśli to widzisz i nie jesteś na mnie, aż tak wkurzona, żeby skasować to bez oglądania… tęsknię za tobą. Tęsknię za tobą, tak bardzo, że aż to boli. Chodzę ciągle po domu i zastanawiam się, marząc, że tu jesteś i że mógłbym… że mógłbym wymyśleć w jakiś sposób jak naprawić to, co spieprzyłem. I dopóki tego nie zrobię, myślę, że po prostu za tobą tęsknię. To wszystko. Więc jeśli jesteś tam samotna, nie imprezujesz i umawiasz się z ekstrawaganckimi kolesiami z Bostonu, może możemy być samotni razem. Unikał kamery, ale teraz patrzył się bezpośrednio w jej kierunku i poczuła, jakby patrzył się wprost na nią. I ten uśmiech… złamał jej serce. -Kocham cię, - powiedział i wylogował się, jakby bał się, że może być na tym przyłapany. To spowodowało, że jej oczy wypełniły się łzami i siedziała kilka minut dłużej, włączając nagranie od początku, odtwarzając je i przyglądając się jego ustom mówiącym to. Możemy być samotni razem. Sięgała po telefon, kiedy Elizabeth – bez pukania – otworzyła drzwi do jej sypialni z taką siłą, że przewróciła jedną z jej pustych walizek. -Hej! – powiedziała pogodnie. Zły humor, który przed chwilą miała, zniknął i zastąpił go efektowny uśmiech, przez co Claire zastanawiała się, czy nie wyobraziła sobie tej całej sytuacji wcześniej. –Gotowa na pyszny obiad domowej roboty? – Zapytała Liz. – Bo ja totalnie umieram z głodu. – Położyła ręce na swoich biodrach i rozejrzała się raz po raz po pokoju. – Uhm… rozpakowałaś się? -Tak. -Wow. Naprawdę muszę ci pokazać, jak dekorować, czyż nie?
Nie, jeśli kolor tej farby jest jakąś wskazówką, pomyślała Claire, ale zatrzymała to dla siebie. W ciszy myślała nad tym jak zmienić temat na coś neutralnego i naprawić rzeczy w taki sposób, żeby obyło się – bez konfrontacji, dramatów i jakichkolwiek kłopotów. -Więc co jest na obiad? -Co myślisz o makaronie z serem i kurczakiem? To resztki z KFC, ale w dalszym ciągu są dobre, obiecuję. To brzmiało całkiem nieźle. Claire nie zdawała sobie z tego sprawy jak bardzo była głodna, dopóki nie zaczęło jej burczeć w brzuchu, więc zsunęła się z krzesła sprzed jej komputera i włożyła komórkę do kieszeni, w drodze do drzwi. Obiad przecież nie zająłby tak dużo czasu. … Nie licząc tego, że tak właśnie było. Elizabeth piekliła się, żeby coś ugotować; chciała robić wszystko na raz. Claire wrzuciła macaroni do gotującej się wody i Liz zdenerwowała się, po czym zdjęła go z palnika, ponieważ najpierw chciała sprawdzić temperaturę wody. Claire zapytała dlaczego i to przyniosło całą masę informacji o gotowaniu makaronu w odpowiedniej temperaturze oraz fizykę i chemię jedzenia i szczerze, nawet jak dla tak uzależnionej osoby od fizyki, jaką była Claire, naprawdę nie mogła powiedzieć, że stosuje się ją do gotowania pudełka makaronu z odtworzonej substancji sera, które było sprzedane za dolara. Po prostu odsunęła się i pozwoliła Liz dowodzić jej obserwacje temperatur, miksowanie sosu i generalnie całą obsesję krojenia kurczaka na odpowiednie kawałki i dodawania go do makaronu, kiedy ten był już gotowy. To wszystko zajęło około godziny, co było o trzydzieści minut za długo, niż Claire chciała spędzić przy makaronie z serem, nawet jeśli Liz dodała do niego coś, co jak twierdziła było chińskimi ziołami i olejem truflowym. Koniec końców, smakowało to niemalże tak, jak tego oczekiwała, ale w między czasie Claire była skłonna zjeść również papierowe pudełko. Claire wzięła na siebie rolę sprzątania po jedzeniu, co najwyraźniej odpowiadało Liz i kiedy skończyła, zaczęła zmierzać w stronę schodów. -Poczekaj, - powiedziała Liz. – Więc… wychodzisz? Tak po prostu? -Co masz na myśli mówiąc, tak po prostu? -To nasza pierwsza noc tutaj! Nie sądzisz, że powinnyśmy, no wiesz, uczcić to? Mam film, który mogłybyśmy obejrzeć, albo mogłybyśmy nadrobić zaległości rozmawiając… - Liz praktycznie ją błagała. – Proszę? Wiem, że to był bardzo długi czas i może… może po prostu czujesz się zagubiona i chcę, żeby ci się tu podobało. Więc pozwól mi sobie pomóc. Ja po prostu chcę wejść na górę, zadzwonić do Shane’a i spędzić trochę czasu rozmawiając. Ale jeśli powiedziałaby to głośno, brzmiałaby jak
dziewczyna, która nie może żyć bez chłopaka i czy nie było to tym, co chciała udowodnić przyjściem na MIT? Dość żałosne oblać swój pierwszy sprawdzian, pierwszego dnia rozłąki z nim. -Jasne, - powiedziała i próbowała zmusić cię do radości w swoim głosie. Czuła się okropnie, ale to nie była wina Liz. Jej dawna przyjaciółka próbowała wypełnić pustkę i na to przynajmniej Claire mogła jej pozwolić. Poza tym… do Shane’a mogła zadzwonić później. Elizabeth była, jak się okazało, fanatyczką filmów i sześć godzin później Claire w końcu wyprosiła, żeby mogła wydostać się z ataku wideo i wspiąć się po schodach, czując się bardziej jak zombie, które przeżyło atak na śmierć i życie. Oglądając krwawe horrory pierwszego dnia w rozpadającym się, starym domu, z ekscentryczną współlokatorką, nie było nawet blisko zabawy, jaką miała w Domu Glassów, otoczona ludźmi, których kochała i którym ufała. Ten dom zawsze wydawał się – i był, w pewnym sensie – ożywiony i chronił ich. Ten wydawał się jej zimny, obcy i całkowicie różniący się niczym śmierć i życie, przez co wyobrażanie sobie zgrzytania i pukania seryjnego mordercy, gotowego by zabić, przychodziło jej o wiele łatwiej. Claire przygotowała się do stromego podejścia, włączyła światła i wdrapała się do jej łóżka wraz z telefonem. Zastanawiała się nad ponownym wyłączeniem świateł, ale w jej pozbawionym snu, symulującym stanie, każdy cień wyglądał jak potwór i pomyślała, że może zobaczyć jak rzeczy poruszają się w kąciku jej oka. Lepiej zostawić je włączone. Claire wybrała numer Shane’a i przytuliła się pod przykryciem do poduszek, w końcu ciepła i bezpieczna, nawet jeśli materac wydawał się być dziwnie twardy, a prześcieradło pachniało nieznajomym detergentem. Jego telefon dzwonił i dzwonił i dzwonił i w końcu przekierował ją na pocztę głosową. To było niczym lodowaty sztylet w jej serce; poczuła się odrętwiała i zniszczona, wszystko na raz. Nie odebrał. Dzwoniła, obejrzała nagranie i jego tam nie było, nie odpowiadał. Była zbyt zmęczona by myśleć racjonalnie, więc kolejną rzeczą, która przyszła jej na myśl to to, że rozzłościł się i wyłączył swój telefon, a może nawet zablokował jej połączenia. Co jeśli wyszedł? Kiedy wprowadziła się do Morganville, Shane umawiał się na randki z innymi dziewczynami, mimo to nie na poważnie… może zdążył już zadzwonić do jednej z nich i wyjść na film, albo… …Albo gorzej. Może właśnie o niej zapominał śmiejąc się z żartów jakiejś innej dziewczyny. Jakiejś starszej i ładniejszej.
Skończ z tym, powiedziała ze złością sama do siebie i zamknęła telefon. Po prostu to zatrzymaj. Claire rozłączyła się, schowała telefon pod poduszkę i próbowała bardzo, bardzo mocno, żeby się nie rozpłakać. Nigdy nie czuła się tak opuszczona, albo samotna, w całym swoim życiu.