Shane
Nie zajęło mi to wiele czasu, aby spakować większość moich
gratów. Szczerze, nie miałem ich za wiele; nie byłem ofiarą mody tak
jak Eve – cholera, nawet Michael miał więcej ciuchów niż ja – albo
zbioru rzeczy. Kilka zabytkowych t-shirtów, parę jeansów, które
przeżyły najgorsze kwasy i plamy krwi oraz śrut , ale nie takich w
wybujałym dizajnerskim stylu. Bardziej w takim mówiącym
„Przetrwałem to”.
Postanowiłem zostawić playstation – i tak było stare i z trzeciej ręki, a
do tego tanie – a to była największa rzecz jaką posiadałem, poza
broniami. To właśnie one były problematyczne. Dubeltówka waży
przyzwoitą kwotę. I jeśli wrzucasz kilka innych, śmiercionośnych,
ostrych rzeczy: kilka kołków, kuszę - to masz problem… szczególnie
jeśli na daną chwilę nie masz ustalonego żadnego adresu. Innymi
słowami, mogłem wziąć jedynie to, co mogłem łatwo nieść w
zmaltretowanym, kempingowym plecaku, którego mój ojciec użył raz,
do tych samych celów. Okazało się, że bez ciuchów, mojego telefonu i
kilku podstawowych rzeczy, po założeniu go i przetestowaniu wyszło,
że ważył około pięćdziesięciu funtów.
Wykonalne. Żołnierze pakowali tyle samo plus kamizelka
kuloodporna, a ja nie zamierzałem tak dokładnie targać tego przez
góry w Afganistanie.
Kiedy zamknąłem plecak i oparłem go o ścianę, wyczułem że ktoś mi
się przygląda… i miałem rację. Michael.
-Możemy to najpierw przedyskutować, - powiedział. To było
stwierdzenie, nie pytanie.
-Nie.
-Uważasz, że to jest to, co powinieneś zrobić.
-Tja. Ty i pani Glass musicie pobyć trochę sami. Ostatnią rzeczą jaką
chcesz widzieć, to mnie wałęsającego się tutaj, jako nowy duch domu,
nawiedzający pokój Claire. Poza tym, facet, nie jestem samobójcą.
-Nigdy nie mówiłem, że musisz wyjechać.
-Nigdy nie musiałem, - powiedziałem i sprawdziłem ponownie mój
telefon. Żadnych połączeń. Za każdym razem kiedy sprawdzałem
telefon i nie widziałem na nim imienia Claire, czułem ciemną,
poszarpaną kulę niepokoju w środku, która stawała się coraz większa i
zaczynała mnie dusić. – Podwieziesz mnie do granicy, czy jak?
-Shane…
Dałem mu długie spojrzenie i się zamknął.
-Przeszliśmy wiele, Michael, ale nie zamierzam paść ci w twoje
męskie ramiona i płakać z tego powodu, ok.? Już ci mówiłem, że cię
nie obwiniam. Bo tak nie jest. To nie twoja wina, że nas zostawiła…
wszystko przeze mnie. Powinienem był bardziej jej ufać. Powinienem
bardziej w ciebie wierzyć. Muszę nadrobić kilka rzeczy, nie tylko dla
niej, ale też i dla ciebie. I chyba będzie lepiej jeśli zrobię to w ten
sposób, więc ty i Eve będziecie mogli właściwie poczuć się
małżeństwem, beze mnie przyczajonego w tle.
To w dalszym ciągu bolało, myśl, że ich blokowałem; wiedziałem też,
że to był częściowy powód, dlaczego Claire również zdecydowała się
wyjechać. Ale on i Eve potrzebowali trochę czasu sam na sam. To
była po prostu prawda, ciężka, ale tak było.
-Podwiozę cię, - powiedział Michael. Podszedł do mojego plecaka i
podniósł go do góry, jakbym wypełnił go piórami.
-Masz tam bronie?
-Kilka.
-Wiesz, że złapią tam twój tyłek i wsadzą za kratki, prawda?
-Tylko jeśli naprawdę będę miał pecha, albo postanowię otworzyć
nimi sklep monopolowy.
-Jesteś zarozumiałym skurwysynem, czy kiedykolwiek ci to mówiłem,
bracie?
Błysnąłem do niego uśmiechem.
-Naprawdę myślisz, że musiałeś? – Klepnął mnie po plecach, kiedy
mnie mijał.
-Chodź, kryminalisto. Eve mnie zabije jeśli nie pozwolę ci się z nią
pożegnać.
-Och, facet, to oznacza, że będzie płakać. Ponownie.
-Jak rzeka, - zapewnił mnie. – Dobrze, że założyłeś czarną koszulkę.
Ta maskara nigdy się nie spierze.
Zatrzymałem go na szczycie schodów i przez chwilę po prostu
patrzyliśmy na siebie nawzajem. Po czym postawił na dole plecak i
mocno mnie uścisnął. Nie potrzebowaliśmy żadnych słów, albo
wyniosłych przemów, albo niczego w tym stylu; zaoferował mi tylko
przybicie żółwika, przybiłem i byliśmy kwita.
Następnie zeszliśmy na dół, gdzie Eve siedziała na podłodze i
medytowała ze swoimi pomalowanymi na neonowe kolory
paznokciami.
Kilka lat wcześniej dziewczyny zaczęły dziwacznie malować swoje
paznokcie, także neonowy kciuk nie pasował do pozostałej czwórki,
które były pomalowane na standardową Gotycką czerń.
Spięła swoje postrzępione czarne włosy w kucyk, tak ciasno, że
zacząłem się zastanawiać, jakim cudem nie boli ją od tego głowa i
wyglądała blado, mimo, że umalowała się dzisiaj ryżowym pudrem.
Właściwie, nie wyglądała szczególnie w gotyckim stylu –
dramatyczny cień do powiek i eyeliner, ale nic poza tym.
Mimo to miała na sobie swoje bojowe wyposażenie – obcisłą czarną
koszulkę, spodnie – bojówki, ciężkie buty. Wszystko oprócz
1
brandoliera.
-Więc po tym wszystkim co się stało, wyjeżdżasz,- powiedziała. Nie
brzmiała na szczególnie zaskoczoną i zdałem sobie sprawę z jej
niebezpiecznie płaskiego tonu. – Nie jestem pewna, czy jesteś
szalony, czy po prostu zakochany.
-Teraz nie ma to chyba za wielkiej różnicy, Eve. Dam sobie kilka
tygodni, pojadę do Bostonu, zostanę blisko niej na wypadek, gdyby
mnie potrzebowała… a jeśli tak nie będzie, jeśli wszystko będzie w
porządku i nie będzie chciała mnie widzieć, wrócę do domu. –
Naprawdę mocno starałem się, żeby uniknąć uczucia prześladowcy,
ponieważ coś w środku mnie było hardcorowo nakręcone, żeby tylko
ją zobaczyć, choćby z dystansu. Chciałem, żeby miała swoją wolność
– sama tego chciała i potrzebowała. Ale również nie mogłem odrzucić
myśli, że przyciągająca jak magnes problemy Claire, wyjeżdżająca na
kraniec kraju bez wsparcia… to był bardzo zły pomysł. – Muszę się
tylko upewnić, że wszystko z nią w porządku.
-Ja również, - powiedziała Eve. Przygryzła swoją wargę i w jakiś
sposób odgoniła łzy, które jak się domyślałem przyczaiły się pod
powierzchnią. – Przynajmniej nie wymknąłeś się w środku nocy, bez
słowa.
-Próbowała nam to ułatwić, - powiedziała. – To nie jest tak, że nas nie
kocha. Wiesz o tym.
-Wiem. Ale świadomość kiedy się obudziłeś i nie zastałeś jej w domu,
nie ułatwiła ci tego, czyż nie? - Obdarzyła mnie mrocznym
spojrzeniem i musiałem się z nią zgodzić. To uczucie do mnie
1
Brandoiler to coś takiego, co żołnierze zakładają na siebie, takie pasy, na których wisi amunicja (przyp.
Tłum)
powróciło: szok, opuszczenie, mój żołądek upuszczony w stronę jądra
ziemi. Zanim mogłem się z tym uporać, Eve przytuliła mnie i ja
zrobiłem to samo. Ten dotyk był tak znajomy i ciepły, przypominał mi
moją siostrę, którą straciłem tak wiele lat temu i nagle olśniło mnie, że
kiedy raz odejdę z Morganville, z wielu przyczyn mogę do niego nie
wrócić. Wypadki się zdarzają. Mogą stać się gdziekolwiek. – Uważaj
na siebie, Shane. Mam to na myśli. – Jej głos był stłumiony przez
moje ramię i brzmiał chwiejnie. – Wrócisz do nas, albo przysięgam,
znajdę cię, wykopię twoje śmierdzące zwłoki i skopię ich tyłek, aż
rozpadną się na popieprzone kawałki.
Klepnąłem ją po plecach i pocałowałem w policzek. Pachniała
kwiatami, ale nie w słodkim, niewinnym rodzaju… bardziej jak
nocno- imprezowa- mieszanka.
-Ty uważaj na Michaela i nie martw się o mnie, twarda dziewczyno. I
cholernie się upewnij, że sama jesteś bezpieczna.
Pociągnęła odrobinę nosem, ale łzy nie spłynęły z jej oczu, a ona
zrekompensowała się, dając mi mocny strzał w plecy, kiedy się cofała.
-Czy zawsze tego nie robię? Co zamierzasz zrobić, kiedy tam
dotrzesz? Jeśli tam dotrzesz, bo znając ciebie, możesz skończyć bijąc
się w barze zanim wyjedziesz z Teksasu.
-Niesprawiedliwe. Nigdy nie chodzę do barów. – I tak nie mógłbym
do żadnego wejść, biorąc pod uwagę mój wiek. – Moje bójki zawsze
są na parkingach. Tak dla jasności.
-Idiota.
-To najlepsze na co cię stać, Gotika? Ponieważ oczekiwałem od ciebie
godziwej zniewagi, a to się nie umywa.
-Spójrz, Steroidowy Mózgu…
-Ok., to jest już lepsze, ale musisz nad tym popracować.
-Jesteś takim dupkiem! Kocham cię, wiesz o tym, prawda?
-Wiem, - powiedziałem delikatnie. – Przerażająca dziewczyno.
Posłałam mi całusa i odwróciła się, żebym nie widział jak płacze.
Rzuciłem okiem na Mikey’iego, który czekał blisko drzwi z moją
torbą.
Ostatnie rzucenie okiem na dom Glassów, mój dom… na kanapę,
gdzie grałem niezliczone godziny w gry video, na kuchnię, gdzie
darliśmy się na siebie nawzajem, o to kogo jest zmiana do zmywania
naczyń i obowiązek sprzątania, na dywan, który zawsze
obiecywaliśmy sobie, że kiedyś wyczyścimy. Na szramy w ścianach
od bitew, które niemalże kosztowały nas, nasze własne życia.
Ostatnie spojrzenie na dom.
-Wrócę, - obiecałem im i sobie i razem z Michaelem wyszliśmy przez
drzwi na zimny, ogromny świat za nimi.
W drodze po schodach ponownie sprawdziłem swój telefon.
Nic od Claire. Było teraz dość późno. Może nie widziała mojego
nagrania. Może widziała je i nie dbała o to. Może była bardziej zła,
niż kiedykolwiek myślałem. Może wyszła się zabawić i już o mnie
zapomniała. To były najbardziej przerażające myśli ze wszystkich.
Jasne, mogłem być czarujący jeśli chodzi o standardy Morganville, ale
nie była teraz ulokowana w płytkim basenie, tam był dużo większy
wybór. Autentycznie mądrych studentów.
Myślenie o tym, zrobiło ze mnie idiotę. Wiedziałem lepiej, że przez
sprawdzanie swojego telefonu, nie zwracałem uwagi na otoczenie – w
końcu mieszkaliśmy w Morganville i jedną z zasad to: nie rozpraszać
się w miejscu publicznym, nocą.
Kiedy Michael zmierzał z moim plecakiem do samochodu, a ja
grzebałem w telefonie, próbując zobaczyć, czy nie ominąłem
połączenia, to kosztowało mnie, ponieważ ciemny kształt rzucił się na
mnie z ciemności, a ja byłem nieprzygotowany.
Nie wampir, jak się okazało. Mogłem sobie poradzić z wampirem. To
był pies. Wielki, przerażający pies, coś jak Rottweiler i nie szczekał:
był skory do gryzienia. Usłyszałem kierowane na mnie warczenie i
kolejną rzeczą były jego szczęki owinięte wokół mojego
przedramienia, tak że mój telefon wyleciał w powietrze. Niewyraźnie
usłyszałem trzask metalu i szkła, ale to nie był największy problem w
tym momencie.
Miałem na sobie ciężki płaszcz, co było pomocne, ale pies poważnie,
boleśnie mnie chwycił i było za tym wiele ciężaru; potrząsnął swoją
masywną głową i zobaczyłem błysk jego czerwonych oczu.
Nienaturalny.
Zaskoczyłem go tym, że nie próbowałem się uwolnić, ale w zamian
rzuciłem się na niego przewracając go niezgrabnie na jego stronę.
Puścił mnie z zaskoczonym skowytem i potoczył się do moich stóp i
uwolniłem swoje spojrzenie, by spojrzeć na mój telefon.
Zniszczony.
Nie ma czasu na lament; znajdowałem się teraz w poważnym gównie,
ponieważ ten pies nie był tylko psem; piekielne spojrzenie tego
potwora było na to wystarczającym dowodem. Nigdy wcześniej nic
takiego nie widziałem, nawet w Morganville; psy były dość
przewidywalne, ale ten dobierał się do mnie, jakbym był kawałkiem
steku, a on był głodzony miesiącami. Wszystkie moje bronie były w
torbie, którą miał Michael, a zresztą naprawdę nie byłem skory
uśmiercić psa, nawet jeśli on próbował mnie zabić.
Rzucił się na mnie skacząc, warcząc i pokazując dużo-za-ostre zęby i
upadłem do tyłu na trawę po czym podniosłem jedną stopę do góry
niczym 2
futbolista przymierzający się do uderzenia. Odpowiedni
moment. Moja stopa złapała psa pod spodem, co zmieniło jego
trajektorię z dołu do mojego gardła i zacząłem biec, by twardo
wylądować przy samochodzie Michaela.
Michael złapał go, kiedy się odbiłem. A dokładniej, złapał go za łeb i
przytrzymał w tym miejscu, kiedy wykręcał się i walczył i
nieefektywnie drapał pazurami powietrze, by dosięgnąć swojego celu.
Sam łapałem łapczywie płytkie, szybkie oddechy i rzuciłem się na
nogi, kiedy adrenalina po walce powoli zaczęła odpływać. Rękaw
mojego płaszcza był porwany na strzępy i mogłem poczuć głębokie
siniaki na moim ramieniu, ale przynajmniej nie dogryzł się do mięsa.
Na szczęście.
-Co do cholery? – Powiedziałem, a Michael pokręcił głową.
-Nie mam pojęcia, - powiedział. – To niemalże tak, jakby został
przemieniony, ale nie można tego zrobić. Zwierzęta nie mogą zostać
wampirami. Nie mają wystarczająco – woli, tak myślę.
-Powiedz to temu diabelskiemu potworowi w takim razie, ponieważ
jestem cholernie pewny, że wygląda jakby był przemieniony.
-Czymkolwiek jest, nie możemy zostawić go biegającego tutaj, -
powiedział Michael. – Nie masz nic przeciwko, jeśli poczekasz
chwilę, zanim ktoś się tym nie zajmie?
-Czy mam wybór?
-Nie, jeśli nie chcesz podzielić z nim miejsca, zamknięty w
samochodzie.
-Tja, nie udało się za pierwszym razem, więc lepiej nie. Rzuć mi swój
telefon, - powiedziałem. – Mój jest rozwalony. Zadzwonię z niego.
-Pozwól mi zobaczyć swoje ramię.
-Jest w porządku, facet.
-Pokaż mi je.
Zdjąłem płaszcz i podwinąłem długi, termiczny rękaw, który miałem
pod spodem. Czerwone siniaki stawały się coraz bardziej czarno-
niebieskie, co powinno się robić dopiero po kilku godzinach… i kilka
wyrazistych ciemnych, wyłaniających się plamek krwi. Zabawne. W
ogóle nie poczułem, że przebił kłami skórę.
Starłem krew.
2
Org soccer player - piłkarz amerykańskiego football’u ;) (przyp. Tłum.)
Żadnych skaleczeń.
-Shane? – Michael brzmiał na zmartwionego. Cholera, miał całkowitą
rację co do tego. Pokręciłem głową, a on cisnął w moją stronę swój
telefon. Z łatwością go złapałem, wykręciłem 911 i zgłosiłem
piekielnego psa, którego Michael przytrzymywał łokciem za łeb. Nie
brzmieli na zdziwionych. To jest moje miasto rodzinne dla ciebie.
Powtórzył z natarczywością pytanie, po tym jak się rozłączyłem.
-Wszystko ze mną w porządku! – Właściwie, może tak nie było, ale
wiedziałem co się może stać… jeśli nikt nie wiedział o co chodzi,
zaciągnęliby mój tyłek przed Założycielkę, albo gorzej, do Myrnina,
który ściągnąłby ze mnie krew i chrząkał i robił szalone wnioski, aż w
końcu stwierdziłby, że nie wie o co chodzi. Więc wolałem ominąć
całą dramaturgię i sam rozwiązać swój własny problem. Teraz, sam
pomysł, że miałbym komuś pozwolić mnie dźgać i szturchać brzmiał
przerażająco.
-Są w drodze.
Jak również, na bardzo dużym gazie. Radiowóz, który zmierzał ku
nam, jęczał teraz za rogiem i dwóch policjantów w środku trzymało w
dłoniach rewolwery, kiedy drzwi zostały otwarte niemalże w locie.
Jeden z nich był wampirem, co było przydatne, odkąd najwyraźniej
wampirza siła była potrzebna by pokonać wściekłego 3
Fido.
Kolejnym był dawny burmistrz, teraz z powrotem zasiadający stołek
szefa policji (gdzie idealnie pasował, pomyślałem). Szeryf Hannah
Moses przyglądała się na zmianę nam obu, oszacowując stan mojego
ramienia i kurtki, po czym skupiła się na Michaelu i psie.
-Hal, czy mógłbyś zająć się psem…?
Hal, kolejny policjant, skinął głową i ruszył na ratunek. On i Michael
zrobili kilka skomplikowanych manewrów, by przejąć kontrolę nad
warczeniem, wykręcaniem i wyrywaniem się Puszka, którego
piekielnie- czerwone oczy znowu zaczęły na mnie polować. Hal
wrzucił psa do bagażnika radiowozu, gdzie natychmiastowo zaczął
atakować metal z furią, która mroziła, po czym odwrócił się w naszą
stronę.
-To już trzeci, - powiedział do Hannah, a ona skinęła.
-Trzeci? – Zapytałem. – Czy masz coś przeciwko jeśli spytam…
-Możesz pytać, po prostu nie jestem pewna, czy mam na to
odpowiedź. – Powiedziała Hannah. Była wysoka, silna, kompetentna,
idealnie ułożona… wyglądała na kobietę, która się niczego nie bała i
to niemalże była prawda. Bała się porażki i oblała będąc burmistrzem,
3
Fido – rodzaj psa pałętającego się po ulicach;
ponieważ to była robota, w której nie dało się wygrać. Ale daj jej
broń, mundur i problem, a ja nie mógłbym pomyśleć o nikim innym,
kogo wolałbym mieć po swojej stronie. – Nie mogę powiedzieć ci
czym są, Shane, ponieważ nie wiem tego. Wszystko co wiem to to, że
poprzedniej nocy dostaliśmy zgłoszenie, że dziki pies zaczął atakować
ludzi i wyglądał niemalże tak jak ten. Musieliśmy go zastrzelić, bo
rzucał się na dziecko. Dzisiejszej nocy, kolejne dwa. Mam cholerną
nadzieję, że ten jest ostatni.
-Jakiś nieudany eksperyment, który wyszedł z laboratorium Myrnina?
– Michael nie bał się tam iść. Właściwie, był tylko o pół kroku przede
mną, tak właściwie.
-Sprawdzałam, - powiedziała Hannah. Dużo bym dał, żeby usłyszeć tą
rozmowę. – Powiedział, że nie. Powiedział, że nie zrobiłby czegoś
takiego. Lubi psy.
-Być może to prawda, - powiedziałem. – Poza tym Claire nie
pozwoliłaby mu eksperymentować na bezbronnych zwierzętach. On
dba o to co ona myśli, nawet jeśli nie dba o nikogo innego.
Dźwięk psa w bagażniku był niemalże taki jak demona w cienkiej
puszce i niepokoił mnie. Cały policyjny wóz, chodził na swoich
oponach. Hannah nie wpatrywała się w niego. Michael oczyścił swoje
gardło i powiedział:
-Co zamierzacie z tym zrobić?
-Dowiedzieć się, co jest grane, albo spróbować, - powiedziała
Hannah. – Jak dotąd, nikt nie został zabity, ale nie podoba mi się to.
W tym mieście nigdy nie wychodzi nic dobrego z dziwnych rzeczy.
Zanim mogłem skomentować, jak bardzo miała w tym rację, nie żeby
potrzebowała mojej opinii, skupiła się na mnie.
-Jak twoja ręka?
Pokazałem ją jej.
-Starłem krew i wszystko to tylko siniaki. Nic złamanego. Mimo to,
mój płaszcz został tostem.
-To sprawia, że wyglądasz na twardziela, - powiedziała i uśmiechnęła
się.– Wybierasz się gdzieś?
-Tja. Wiesz. Z dala.
-Z dala miasta.
Nie odzywałem się. Dostałem pozwolenie Założycielki, żeby
wydostać się z Morganville na jakiś czas, ale to nie oznaczało, że
Amelie nie mogła zmienić zdania. Robiła to. Często. Poza tym, nie
byłem jej ulubioną osobą.
-Więc, - powiedziała Hannah po kilku sekundach świszczenia wiatru,
- myślę, że w takim razie powinieneś być już w drodze. Powiedz
Claire, że tęsknimy za nią.
-Nie ma jej dopiero jeden dzień.
-Mimo to, - powiedziała Hannah. W dalszym ciągu dawała mi
profesjonalny rodzaj uśmiechu, ale teraz kiedy to mówiła, odrobinę
zmiękł. – Lepiej napraw to z tą dziewczyną, Shane.
-Dzięki, Mamo. – Powiedziałem to sarkastycznie, ale wiadomo, jeśli
Hannah byłaby moją mamą, prawdopodobnie byłbym jeszcze
większym hardcorem. Nie wspominając o mniejszej skłonności do
robienia głupich błędów. – Michael ma mnie podwieźć.
-Więc lepiej już jedźcie. – Skinęła do mnie głową, potem do
Michaela, a następnie wraz z Hal’em wsiedli z powrotem do
warczącego, rozszalałego radiowozu, wyłączyli światła i zaczęli
zmierzać gdzieś, gdzie lokowali pozbawione zmysłów diabelskie psy.
Moje ramię zaczęło boleć. Mimo to, nic poważnego. Było po prostu
gorące i obolałe. Bywało gorzej. O wiele gorzej. Michael wrzucił
moją torbę na tylnie siedzenie i poszliśmy z powrotem do domu; miał
fajną, skórzaną kurtkę, którą dał mi na drogę, z ostrzeżeniem, że jeśli
porwę ją, to załata ją pasmami mojego krwawiącego mięsiwa, co było
hej. Braterską miłością.
Opuszczałem już wcześniej Morganville kilka razy – raz z rodzicami,
kiedy uciekli po tym jak spalił się nasz dom i umarła moja siostra.
Później ponownie z Michaelem, Eve i Claire (i ze znienawidzonym
wampirem Olivierem, jako nasz nadzorca). Mimo to, zbliżając się do
granicy miasta, moje serce przyśpieszyło, a dłonie spociły się; to była
wbudowana reakcja mieszkańca. Pomimo zimnego powietrza,
zsunąłem odrobinę okno, by zobaczyć, gdzie się znajdowaliśmy i
zadrżałem, kiedy Michael przyśpieszył mijając, ledwie wyraźny,
rozwalający się bilbord, gdzie żegnaliśmy się Claire przed świtem.
Wypuściłem powolny, drżący oddech i ciężko zasunąłem z powrotem
okno. To było niemalże jak podróżowanie w kosmosie, jazda
wampirzym samochodem.
-Dziwne uczucie, prawda? – Powiedział Michael. W zielonym świetle
samochodu, jego skóra wyglądała, jak u obcego. Tak samo jego oczy
– rozszerzone i ciemne, źrenice stawały się ogromne, by dostosować
się do dostępnego światła. – Nieważne jak bardzo mówimy sobie, że
jest w porządku by opuszczać miasto, nasze ciała w dalszym ciągu nie
mogą w to uwierzyć. Przywykliśmy lubić klatkę.
Zgadzałem się z tym, co było szokujące,
-Też to czujesz?
-Jasne. – Jego uśmiech był gorzki na krańcach. – Koleś, dorastałem
tutaj, nie opuściłem tego miejsca, zanim nie zostałem wampirem. W
dalszym ciągu mam wszystkie te instynkty. Urodziliśmy się z nimi i
zostaliśmy przeszkoleni, by nimi być, prawda?
Skinąłem w ciszy głową. Czułem się dziwnie i wszystko mnie
swędziało, a ten ból w moim ramieniu zatapiał się coraz bardziej.
Nawet pomimo ciężkiej, skórzanej kurtki czułem, że mi zimno. Jak
również zacząłem czuć dziwny odór dochodzący z niej– zapach
wampira. Nigdy wcześniej go nie czułem. Michael tak, odkąd zmienił
się w wampira, pachniał tylko jakimikolwiek perfumami, które
podarowała mu Eve; wampiry nie pociły się. Dziwne, że mogłem
teraz poczuć coś innego.
Coś zabrzęczało w mojej kieszeni. Wyciągnąłem telefon i
wpatrywałem się w niego przez chwilę, po czym mrugnąłem.
-Och. Twój telefon. Sory.
-Zatrzymaj go. Twój jest usmażony, zdobędę sobie drugi. W ten
sposób przynajmniej będziemy mogli wyśledzić, czy jesteś
bezpieczny.
Nie byłem pewien, jak czułem się z tym, że nagle –wampir był w
stanie wyśledzić mój telefon. Ale ponownie, jak się domyślałem, jeśli
chcieli, mogli wysłać Michaela, albo jakiegokolwiek innego wampira,
żeby mnie znalazł. To nie byłoby takie trudne. I tak wiedzieli, gdzie
się wybieram.
-Dzięki, - powiedziałem. – Eve wysłała ci swoje zdjęcie w gorącej
bieliźnie.
-Co? – Próbował złapać za telefon, ale trzymałem go, poza jego
zasięgiem.
-Żartuję. Po prostu pyta się, kiedy będziesz w domu. Wiesz, żeby
zerwać z niej, jej ciuchy.
-Może to nie był dobry pomysł, żeby dawać ci mój telefon.
-To zależy, jaki rodzaj zdjęć wysyła ci Eve?
-To dobrze, że nie jestem typem zazdrośnika… - Powstrzymał się, ale
było za późno i przez kilka dłuższych chwil w powietrzu unosiła się
martwa cisza.
Ponieważ ja byłem typem zazdrośnika i obaj o tym wiedzieliśmy.
Próbowałem nim nie być, ale zielonooki potwór, który był częścią
mnie ryczał, kiedy była tylko okazja i z zamachem Hulk’a
zniszczyłem zaufanie między mną a Claire, ostatnim razem.
Skutkiem tego jest to, że podróżuję samotnie.
-Obiecuję, że zignoruję każde zdjęcie, - powiedziałem. – Piszę teraz
do Eve. – Naciskałem przyciski i pogrążyłem się w świecie
technologii, przez kilka kolejnych uderzeń serca i kiedy z niego
wyszedłem osobliwość między mną, a moim najlepszym
przyjacielem, niemalże zniknęła. Niemalże. – Gotowe. Jeśli 4
zasextuje
do mnie teraz, to tylko i wyłącznie jej wina.
Uderzył mnie w ramię, lekko. Na szczęście to było te niezranione, ale
w dalszym ciągu czułem echo na tej drugiej. Ał. Tja, zdecydowanie
zostawi ślad.
-Masz szczęście, że cię kocham, facet.
-Masz szczęście, że cię nie zadźgam kołkiem, nieumarły Dracula, z
wrzutem na tyłku.
Po prostu pokręcił głową.
-Serio. Dasz sobie tam sam radę?
-Claire też tam jest, - powiedziałem. – Sama. Więc tja. Muszę, czyż
nie?
-Naprawdę potrafi o siebie zadbać, wiesz o tym. Udowodniła to już
chyba ze sto razy.
-Wiem, - powiedziałem. Tym razem, mój głos stał się bardziej
łagodny, niż zamierzałem. – To jest to, co mnie przeraża. Ponieważ,
co jeśli nie będzie mnie już potrzebować, facet?
Spojrzał się na mnie przelotnie, zanim odwrócił się z powrotem, by
skupić na drodze.
-Ona potrzebuje ciebie do czegoś więcej niż tylko ochrony. Tak to
działa. Jeśli chcesz silnej dziewczyny, musisz zrozumieć, że jest z
tobą, ponieważ sama tego chce. Nie dlatego że musi. Wiesz o tym,
prawda?
-Tak sądzę. Mam na myśli, tja, ale… muszę zerwać z
przyzwyczajeniami.– Odwróciłem się w stronę okna i zobaczyłem
swoje rozmazane odbicie w przyciemnianej szybie. Michael znowu
się na mnie patrzył, mogłem to poczuć. – Ile jeszcze do przystanku
autobusowego?
-Kolejne pół godziny, - powiedział. – Śpij jeśli chcesz.
-Tja, - powiedziałem. – Tja, myślę, że tak zrobię.
Nie spałem.
Ale udawałem.
To nie przyszło do mnie, dopóki nie znalazłem się w autobusie
zmierzającym w długą, wyczerpującą podróż, przez kraj, że
zapomniałem napisać do Claire i powiedzieć jej, że mój telefon był
zniszczony, ale do tej pory…
Do tej pory, było już za późno.
4
Org. Sexts – połączenie sex i Texas;
Shane Nie zajęło mi to wiele czasu, aby spakować większość moich gratów. Szczerze, nie miałem ich za wiele; nie byłem ofiarą mody tak jak Eve – cholera, nawet Michael miał więcej ciuchów niż ja – albo zbioru rzeczy. Kilka zabytkowych t-shirtów, parę jeansów, które przeżyły najgorsze kwasy i plamy krwi oraz śrut , ale nie takich w wybujałym dizajnerskim stylu. Bardziej w takim mówiącym „Przetrwałem to”. Postanowiłem zostawić playstation – i tak było stare i z trzeciej ręki, a do tego tanie – a to była największa rzecz jaką posiadałem, poza broniami. To właśnie one były problematyczne. Dubeltówka waży przyzwoitą kwotę. I jeśli wrzucasz kilka innych, śmiercionośnych, ostrych rzeczy: kilka kołków, kuszę - to masz problem… szczególnie jeśli na daną chwilę nie masz ustalonego żadnego adresu. Innymi słowami, mogłem wziąć jedynie to, co mogłem łatwo nieść w zmaltretowanym, kempingowym plecaku, którego mój ojciec użył raz, do tych samych celów. Okazało się, że bez ciuchów, mojego telefonu i kilku podstawowych rzeczy, po założeniu go i przetestowaniu wyszło, że ważył około pięćdziesięciu funtów. Wykonalne. Żołnierze pakowali tyle samo plus kamizelka kuloodporna, a ja nie zamierzałem tak dokładnie targać tego przez góry w Afganistanie. Kiedy zamknąłem plecak i oparłem go o ścianę, wyczułem że ktoś mi się przygląda… i miałem rację. Michael. -Możemy to najpierw przedyskutować, - powiedział. To było stwierdzenie, nie pytanie. -Nie. -Uważasz, że to jest to, co powinieneś zrobić. -Tja. Ty i pani Glass musicie pobyć trochę sami. Ostatnią rzeczą jaką chcesz widzieć, to mnie wałęsającego się tutaj, jako nowy duch domu, nawiedzający pokój Claire. Poza tym, facet, nie jestem samobójcą. -Nigdy nie mówiłem, że musisz wyjechać.
-Nigdy nie musiałem, - powiedziałem i sprawdziłem ponownie mój telefon. Żadnych połączeń. Za każdym razem kiedy sprawdzałem telefon i nie widziałem na nim imienia Claire, czułem ciemną, poszarpaną kulę niepokoju w środku, która stawała się coraz większa i zaczynała mnie dusić. – Podwieziesz mnie do granicy, czy jak? -Shane… Dałem mu długie spojrzenie i się zamknął. -Przeszliśmy wiele, Michael, ale nie zamierzam paść ci w twoje męskie ramiona i płakać z tego powodu, ok.? Już ci mówiłem, że cię nie obwiniam. Bo tak nie jest. To nie twoja wina, że nas zostawiła… wszystko przeze mnie. Powinienem był bardziej jej ufać. Powinienem bardziej w ciebie wierzyć. Muszę nadrobić kilka rzeczy, nie tylko dla niej, ale też i dla ciebie. I chyba będzie lepiej jeśli zrobię to w ten sposób, więc ty i Eve będziecie mogli właściwie poczuć się małżeństwem, beze mnie przyczajonego w tle. To w dalszym ciągu bolało, myśl, że ich blokowałem; wiedziałem też, że to był częściowy powód, dlaczego Claire również zdecydowała się wyjechać. Ale on i Eve potrzebowali trochę czasu sam na sam. To była po prostu prawda, ciężka, ale tak było. -Podwiozę cię, - powiedział Michael. Podszedł do mojego plecaka i podniósł go do góry, jakbym wypełnił go piórami. -Masz tam bronie? -Kilka. -Wiesz, że złapią tam twój tyłek i wsadzą za kratki, prawda? -Tylko jeśli naprawdę będę miał pecha, albo postanowię otworzyć nimi sklep monopolowy. -Jesteś zarozumiałym skurwysynem, czy kiedykolwiek ci to mówiłem, bracie? Błysnąłem do niego uśmiechem. -Naprawdę myślisz, że musiałeś? – Klepnął mnie po plecach, kiedy mnie mijał. -Chodź, kryminalisto. Eve mnie zabije jeśli nie pozwolę ci się z nią pożegnać. -Och, facet, to oznacza, że będzie płakać. Ponownie. -Jak rzeka, - zapewnił mnie. – Dobrze, że założyłeś czarną koszulkę. Ta maskara nigdy się nie spierze. Zatrzymałem go na szczycie schodów i przez chwilę po prostu patrzyliśmy na siebie nawzajem. Po czym postawił na dole plecak i mocno mnie uścisnął. Nie potrzebowaliśmy żadnych słów, albo wyniosłych przemów, albo niczego w tym stylu; zaoferował mi tylko przybicie żółwika, przybiłem i byliśmy kwita.
Następnie zeszliśmy na dół, gdzie Eve siedziała na podłodze i medytowała ze swoimi pomalowanymi na neonowe kolory paznokciami. Kilka lat wcześniej dziewczyny zaczęły dziwacznie malować swoje paznokcie, także neonowy kciuk nie pasował do pozostałej czwórki, które były pomalowane na standardową Gotycką czerń. Spięła swoje postrzępione czarne włosy w kucyk, tak ciasno, że zacząłem się zastanawiać, jakim cudem nie boli ją od tego głowa i wyglądała blado, mimo, że umalowała się dzisiaj ryżowym pudrem. Właściwie, nie wyglądała szczególnie w gotyckim stylu – dramatyczny cień do powiek i eyeliner, ale nic poza tym. Mimo to miała na sobie swoje bojowe wyposażenie – obcisłą czarną koszulkę, spodnie – bojówki, ciężkie buty. Wszystko oprócz 1 brandoliera. -Więc po tym wszystkim co się stało, wyjeżdżasz,- powiedziała. Nie brzmiała na szczególnie zaskoczoną i zdałem sobie sprawę z jej niebezpiecznie płaskiego tonu. – Nie jestem pewna, czy jesteś szalony, czy po prostu zakochany. -Teraz nie ma to chyba za wielkiej różnicy, Eve. Dam sobie kilka tygodni, pojadę do Bostonu, zostanę blisko niej na wypadek, gdyby mnie potrzebowała… a jeśli tak nie będzie, jeśli wszystko będzie w porządku i nie będzie chciała mnie widzieć, wrócę do domu. – Naprawdę mocno starałem się, żeby uniknąć uczucia prześladowcy, ponieważ coś w środku mnie było hardcorowo nakręcone, żeby tylko ją zobaczyć, choćby z dystansu. Chciałem, żeby miała swoją wolność – sama tego chciała i potrzebowała. Ale również nie mogłem odrzucić myśli, że przyciągająca jak magnes problemy Claire, wyjeżdżająca na kraniec kraju bez wsparcia… to był bardzo zły pomysł. – Muszę się tylko upewnić, że wszystko z nią w porządku. -Ja również, - powiedziała Eve. Przygryzła swoją wargę i w jakiś sposób odgoniła łzy, które jak się domyślałem przyczaiły się pod powierzchnią. – Przynajmniej nie wymknąłeś się w środku nocy, bez słowa. -Próbowała nam to ułatwić, - powiedziała. – To nie jest tak, że nas nie kocha. Wiesz o tym. -Wiem. Ale świadomość kiedy się obudziłeś i nie zastałeś jej w domu, nie ułatwiła ci tego, czyż nie? - Obdarzyła mnie mrocznym spojrzeniem i musiałem się z nią zgodzić. To uczucie do mnie 1 Brandoiler to coś takiego, co żołnierze zakładają na siebie, takie pasy, na których wisi amunicja (przyp. Tłum)
powróciło: szok, opuszczenie, mój żołądek upuszczony w stronę jądra ziemi. Zanim mogłem się z tym uporać, Eve przytuliła mnie i ja zrobiłem to samo. Ten dotyk był tak znajomy i ciepły, przypominał mi moją siostrę, którą straciłem tak wiele lat temu i nagle olśniło mnie, że kiedy raz odejdę z Morganville, z wielu przyczyn mogę do niego nie wrócić. Wypadki się zdarzają. Mogą stać się gdziekolwiek. – Uważaj na siebie, Shane. Mam to na myśli. – Jej głos był stłumiony przez moje ramię i brzmiał chwiejnie. – Wrócisz do nas, albo przysięgam, znajdę cię, wykopię twoje śmierdzące zwłoki i skopię ich tyłek, aż rozpadną się na popieprzone kawałki. Klepnąłem ją po plecach i pocałowałem w policzek. Pachniała kwiatami, ale nie w słodkim, niewinnym rodzaju… bardziej jak nocno- imprezowa- mieszanka. -Ty uważaj na Michaela i nie martw się o mnie, twarda dziewczyno. I cholernie się upewnij, że sama jesteś bezpieczna. Pociągnęła odrobinę nosem, ale łzy nie spłynęły z jej oczu, a ona zrekompensowała się, dając mi mocny strzał w plecy, kiedy się cofała. -Czy zawsze tego nie robię? Co zamierzasz zrobić, kiedy tam dotrzesz? Jeśli tam dotrzesz, bo znając ciebie, możesz skończyć bijąc się w barze zanim wyjedziesz z Teksasu. -Niesprawiedliwe. Nigdy nie chodzę do barów. – I tak nie mógłbym do żadnego wejść, biorąc pod uwagę mój wiek. – Moje bójki zawsze są na parkingach. Tak dla jasności. -Idiota. -To najlepsze na co cię stać, Gotika? Ponieważ oczekiwałem od ciebie godziwej zniewagi, a to się nie umywa. -Spójrz, Steroidowy Mózgu… -Ok., to jest już lepsze, ale musisz nad tym popracować. -Jesteś takim dupkiem! Kocham cię, wiesz o tym, prawda? -Wiem, - powiedziałem delikatnie. – Przerażająca dziewczyno. Posłałam mi całusa i odwróciła się, żebym nie widział jak płacze. Rzuciłem okiem na Mikey’iego, który czekał blisko drzwi z moją torbą. Ostatnie rzucenie okiem na dom Glassów, mój dom… na kanapę, gdzie grałem niezliczone godziny w gry video, na kuchnię, gdzie darliśmy się na siebie nawzajem, o to kogo jest zmiana do zmywania naczyń i obowiązek sprzątania, na dywan, który zawsze obiecywaliśmy sobie, że kiedyś wyczyścimy. Na szramy w ścianach od bitew, które niemalże kosztowały nas, nasze własne życia. Ostatnie spojrzenie na dom.
-Wrócę, - obiecałem im i sobie i razem z Michaelem wyszliśmy przez drzwi na zimny, ogromny świat za nimi. W drodze po schodach ponownie sprawdziłem swój telefon. Nic od Claire. Było teraz dość późno. Może nie widziała mojego nagrania. Może widziała je i nie dbała o to. Może była bardziej zła, niż kiedykolwiek myślałem. Może wyszła się zabawić i już o mnie zapomniała. To były najbardziej przerażające myśli ze wszystkich. Jasne, mogłem być czarujący jeśli chodzi o standardy Morganville, ale nie była teraz ulokowana w płytkim basenie, tam był dużo większy wybór. Autentycznie mądrych studentów. Myślenie o tym, zrobiło ze mnie idiotę. Wiedziałem lepiej, że przez sprawdzanie swojego telefonu, nie zwracałem uwagi na otoczenie – w końcu mieszkaliśmy w Morganville i jedną z zasad to: nie rozpraszać się w miejscu publicznym, nocą. Kiedy Michael zmierzał z moim plecakiem do samochodu, a ja grzebałem w telefonie, próbując zobaczyć, czy nie ominąłem połączenia, to kosztowało mnie, ponieważ ciemny kształt rzucił się na mnie z ciemności, a ja byłem nieprzygotowany. Nie wampir, jak się okazało. Mogłem sobie poradzić z wampirem. To był pies. Wielki, przerażający pies, coś jak Rottweiler i nie szczekał: był skory do gryzienia. Usłyszałem kierowane na mnie warczenie i kolejną rzeczą były jego szczęki owinięte wokół mojego przedramienia, tak że mój telefon wyleciał w powietrze. Niewyraźnie usłyszałem trzask metalu i szkła, ale to nie był największy problem w tym momencie. Miałem na sobie ciężki płaszcz, co było pomocne, ale pies poważnie, boleśnie mnie chwycił i było za tym wiele ciężaru; potrząsnął swoją masywną głową i zobaczyłem błysk jego czerwonych oczu. Nienaturalny. Zaskoczyłem go tym, że nie próbowałem się uwolnić, ale w zamian rzuciłem się na niego przewracając go niezgrabnie na jego stronę. Puścił mnie z zaskoczonym skowytem i potoczył się do moich stóp i uwolniłem swoje spojrzenie, by spojrzeć na mój telefon. Zniszczony. Nie ma czasu na lament; znajdowałem się teraz w poważnym gównie, ponieważ ten pies nie był tylko psem; piekielne spojrzenie tego potwora było na to wystarczającym dowodem. Nigdy wcześniej nic takiego nie widziałem, nawet w Morganville; psy były dość przewidywalne, ale ten dobierał się do mnie, jakbym był kawałkiem steku, a on był głodzony miesiącami. Wszystkie moje bronie były w
torbie, którą miał Michael, a zresztą naprawdę nie byłem skory uśmiercić psa, nawet jeśli on próbował mnie zabić. Rzucił się na mnie skacząc, warcząc i pokazując dużo-za-ostre zęby i upadłem do tyłu na trawę po czym podniosłem jedną stopę do góry niczym 2 futbolista przymierzający się do uderzenia. Odpowiedni moment. Moja stopa złapała psa pod spodem, co zmieniło jego trajektorię z dołu do mojego gardła i zacząłem biec, by twardo wylądować przy samochodzie Michaela. Michael złapał go, kiedy się odbiłem. A dokładniej, złapał go za łeb i przytrzymał w tym miejscu, kiedy wykręcał się i walczył i nieefektywnie drapał pazurami powietrze, by dosięgnąć swojego celu. Sam łapałem łapczywie płytkie, szybkie oddechy i rzuciłem się na nogi, kiedy adrenalina po walce powoli zaczęła odpływać. Rękaw mojego płaszcza był porwany na strzępy i mogłem poczuć głębokie siniaki na moim ramieniu, ale przynajmniej nie dogryzł się do mięsa. Na szczęście. -Co do cholery? – Powiedziałem, a Michael pokręcił głową. -Nie mam pojęcia, - powiedział. – To niemalże tak, jakby został przemieniony, ale nie można tego zrobić. Zwierzęta nie mogą zostać wampirami. Nie mają wystarczająco – woli, tak myślę. -Powiedz to temu diabelskiemu potworowi w takim razie, ponieważ jestem cholernie pewny, że wygląda jakby był przemieniony. -Czymkolwiek jest, nie możemy zostawić go biegającego tutaj, - powiedział Michael. – Nie masz nic przeciwko, jeśli poczekasz chwilę, zanim ktoś się tym nie zajmie? -Czy mam wybór? -Nie, jeśli nie chcesz podzielić z nim miejsca, zamknięty w samochodzie. -Tja, nie udało się za pierwszym razem, więc lepiej nie. Rzuć mi swój telefon, - powiedziałem. – Mój jest rozwalony. Zadzwonię z niego. -Pozwól mi zobaczyć swoje ramię. -Jest w porządku, facet. -Pokaż mi je. Zdjąłem płaszcz i podwinąłem długi, termiczny rękaw, który miałem pod spodem. Czerwone siniaki stawały się coraz bardziej czarno- niebieskie, co powinno się robić dopiero po kilku godzinach… i kilka wyrazistych ciemnych, wyłaniających się plamek krwi. Zabawne. W ogóle nie poczułem, że przebił kłami skórę. Starłem krew. 2 Org soccer player - piłkarz amerykańskiego football’u ;) (przyp. Tłum.)
Żadnych skaleczeń. -Shane? – Michael brzmiał na zmartwionego. Cholera, miał całkowitą rację co do tego. Pokręciłem głową, a on cisnął w moją stronę swój telefon. Z łatwością go złapałem, wykręciłem 911 i zgłosiłem piekielnego psa, którego Michael przytrzymywał łokciem za łeb. Nie brzmieli na zdziwionych. To jest moje miasto rodzinne dla ciebie. Powtórzył z natarczywością pytanie, po tym jak się rozłączyłem. -Wszystko ze mną w porządku! – Właściwie, może tak nie było, ale wiedziałem co się może stać… jeśli nikt nie wiedział o co chodzi, zaciągnęliby mój tyłek przed Założycielkę, albo gorzej, do Myrnina, który ściągnąłby ze mnie krew i chrząkał i robił szalone wnioski, aż w końcu stwierdziłby, że nie wie o co chodzi. Więc wolałem ominąć całą dramaturgię i sam rozwiązać swój własny problem. Teraz, sam pomysł, że miałbym komuś pozwolić mnie dźgać i szturchać brzmiał przerażająco. -Są w drodze. Jak również, na bardzo dużym gazie. Radiowóz, który zmierzał ku nam, jęczał teraz za rogiem i dwóch policjantów w środku trzymało w dłoniach rewolwery, kiedy drzwi zostały otwarte niemalże w locie. Jeden z nich był wampirem, co było przydatne, odkąd najwyraźniej wampirza siła była potrzebna by pokonać wściekłego 3 Fido. Kolejnym był dawny burmistrz, teraz z powrotem zasiadający stołek szefa policji (gdzie idealnie pasował, pomyślałem). Szeryf Hannah Moses przyglądała się na zmianę nam obu, oszacowując stan mojego ramienia i kurtki, po czym skupiła się na Michaelu i psie. -Hal, czy mógłbyś zająć się psem…? Hal, kolejny policjant, skinął głową i ruszył na ratunek. On i Michael zrobili kilka skomplikowanych manewrów, by przejąć kontrolę nad warczeniem, wykręcaniem i wyrywaniem się Puszka, którego piekielnie- czerwone oczy znowu zaczęły na mnie polować. Hal wrzucił psa do bagażnika radiowozu, gdzie natychmiastowo zaczął atakować metal z furią, która mroziła, po czym odwrócił się w naszą stronę. -To już trzeci, - powiedział do Hannah, a ona skinęła. -Trzeci? – Zapytałem. – Czy masz coś przeciwko jeśli spytam… -Możesz pytać, po prostu nie jestem pewna, czy mam na to odpowiedź. – Powiedziała Hannah. Była wysoka, silna, kompetentna, idealnie ułożona… wyglądała na kobietę, która się niczego nie bała i to niemalże była prawda. Bała się porażki i oblała będąc burmistrzem, 3 Fido – rodzaj psa pałętającego się po ulicach;
ponieważ to była robota, w której nie dało się wygrać. Ale daj jej broń, mundur i problem, a ja nie mógłbym pomyśleć o nikim innym, kogo wolałbym mieć po swojej stronie. – Nie mogę powiedzieć ci czym są, Shane, ponieważ nie wiem tego. Wszystko co wiem to to, że poprzedniej nocy dostaliśmy zgłoszenie, że dziki pies zaczął atakować ludzi i wyglądał niemalże tak jak ten. Musieliśmy go zastrzelić, bo rzucał się na dziecko. Dzisiejszej nocy, kolejne dwa. Mam cholerną nadzieję, że ten jest ostatni. -Jakiś nieudany eksperyment, który wyszedł z laboratorium Myrnina? – Michael nie bał się tam iść. Właściwie, był tylko o pół kroku przede mną, tak właściwie. -Sprawdzałam, - powiedziała Hannah. Dużo bym dał, żeby usłyszeć tą rozmowę. – Powiedział, że nie. Powiedział, że nie zrobiłby czegoś takiego. Lubi psy. -Być może to prawda, - powiedziałem. – Poza tym Claire nie pozwoliłaby mu eksperymentować na bezbronnych zwierzętach. On dba o to co ona myśli, nawet jeśli nie dba o nikogo innego. Dźwięk psa w bagażniku był niemalże taki jak demona w cienkiej puszce i niepokoił mnie. Cały policyjny wóz, chodził na swoich oponach. Hannah nie wpatrywała się w niego. Michael oczyścił swoje gardło i powiedział: -Co zamierzacie z tym zrobić? -Dowiedzieć się, co jest grane, albo spróbować, - powiedziała Hannah. – Jak dotąd, nikt nie został zabity, ale nie podoba mi się to. W tym mieście nigdy nie wychodzi nic dobrego z dziwnych rzeczy. Zanim mogłem skomentować, jak bardzo miała w tym rację, nie żeby potrzebowała mojej opinii, skupiła się na mnie. -Jak twoja ręka? Pokazałem ją jej. -Starłem krew i wszystko to tylko siniaki. Nic złamanego. Mimo to, mój płaszcz został tostem. -To sprawia, że wyglądasz na twardziela, - powiedziała i uśmiechnęła się.– Wybierasz się gdzieś? -Tja. Wiesz. Z dala. -Z dala miasta. Nie odzywałem się. Dostałem pozwolenie Założycielki, żeby wydostać się z Morganville na jakiś czas, ale to nie oznaczało, że Amelie nie mogła zmienić zdania. Robiła to. Często. Poza tym, nie byłem jej ulubioną osobą.
-Więc, - powiedziała Hannah po kilku sekundach świszczenia wiatru, - myślę, że w takim razie powinieneś być już w drodze. Powiedz Claire, że tęsknimy za nią. -Nie ma jej dopiero jeden dzień. -Mimo to, - powiedziała Hannah. W dalszym ciągu dawała mi profesjonalny rodzaj uśmiechu, ale teraz kiedy to mówiła, odrobinę zmiękł. – Lepiej napraw to z tą dziewczyną, Shane. -Dzięki, Mamo. – Powiedziałem to sarkastycznie, ale wiadomo, jeśli Hannah byłaby moją mamą, prawdopodobnie byłbym jeszcze większym hardcorem. Nie wspominając o mniejszej skłonności do robienia głupich błędów. – Michael ma mnie podwieźć. -Więc lepiej już jedźcie. – Skinęła do mnie głową, potem do Michaela, a następnie wraz z Hal’em wsiedli z powrotem do warczącego, rozszalałego radiowozu, wyłączyli światła i zaczęli zmierzać gdzieś, gdzie lokowali pozbawione zmysłów diabelskie psy. Moje ramię zaczęło boleć. Mimo to, nic poważnego. Było po prostu gorące i obolałe. Bywało gorzej. O wiele gorzej. Michael wrzucił moją torbę na tylnie siedzenie i poszliśmy z powrotem do domu; miał fajną, skórzaną kurtkę, którą dał mi na drogę, z ostrzeżeniem, że jeśli porwę ją, to załata ją pasmami mojego krwawiącego mięsiwa, co było hej. Braterską miłością. Opuszczałem już wcześniej Morganville kilka razy – raz z rodzicami, kiedy uciekli po tym jak spalił się nasz dom i umarła moja siostra. Później ponownie z Michaelem, Eve i Claire (i ze znienawidzonym wampirem Olivierem, jako nasz nadzorca). Mimo to, zbliżając się do granicy miasta, moje serce przyśpieszyło, a dłonie spociły się; to była wbudowana reakcja mieszkańca. Pomimo zimnego powietrza, zsunąłem odrobinę okno, by zobaczyć, gdzie się znajdowaliśmy i zadrżałem, kiedy Michael przyśpieszył mijając, ledwie wyraźny, rozwalający się bilbord, gdzie żegnaliśmy się Claire przed świtem. Wypuściłem powolny, drżący oddech i ciężko zasunąłem z powrotem okno. To było niemalże jak podróżowanie w kosmosie, jazda wampirzym samochodem. -Dziwne uczucie, prawda? – Powiedział Michael. W zielonym świetle samochodu, jego skóra wyglądała, jak u obcego. Tak samo jego oczy – rozszerzone i ciemne, źrenice stawały się ogromne, by dostosować się do dostępnego światła. – Nieważne jak bardzo mówimy sobie, że jest w porządku by opuszczać miasto, nasze ciała w dalszym ciągu nie mogą w to uwierzyć. Przywykliśmy lubić klatkę. Zgadzałem się z tym, co było szokujące, -Też to czujesz?
-Jasne. – Jego uśmiech był gorzki na krańcach. – Koleś, dorastałem tutaj, nie opuściłem tego miejsca, zanim nie zostałem wampirem. W dalszym ciągu mam wszystkie te instynkty. Urodziliśmy się z nimi i zostaliśmy przeszkoleni, by nimi być, prawda? Skinąłem w ciszy głową. Czułem się dziwnie i wszystko mnie swędziało, a ten ból w moim ramieniu zatapiał się coraz bardziej. Nawet pomimo ciężkiej, skórzanej kurtki czułem, że mi zimno. Jak również zacząłem czuć dziwny odór dochodzący z niej– zapach wampira. Nigdy wcześniej go nie czułem. Michael tak, odkąd zmienił się w wampira, pachniał tylko jakimikolwiek perfumami, które podarowała mu Eve; wampiry nie pociły się. Dziwne, że mogłem teraz poczuć coś innego. Coś zabrzęczało w mojej kieszeni. Wyciągnąłem telefon i wpatrywałem się w niego przez chwilę, po czym mrugnąłem. -Och. Twój telefon. Sory. -Zatrzymaj go. Twój jest usmażony, zdobędę sobie drugi. W ten sposób przynajmniej będziemy mogli wyśledzić, czy jesteś bezpieczny. Nie byłem pewien, jak czułem się z tym, że nagle –wampir był w stanie wyśledzić mój telefon. Ale ponownie, jak się domyślałem, jeśli chcieli, mogli wysłać Michaela, albo jakiegokolwiek innego wampira, żeby mnie znalazł. To nie byłoby takie trudne. I tak wiedzieli, gdzie się wybieram. -Dzięki, - powiedziałem. – Eve wysłała ci swoje zdjęcie w gorącej bieliźnie. -Co? – Próbował złapać za telefon, ale trzymałem go, poza jego zasięgiem. -Żartuję. Po prostu pyta się, kiedy będziesz w domu. Wiesz, żeby zerwać z niej, jej ciuchy. -Może to nie był dobry pomysł, żeby dawać ci mój telefon. -To zależy, jaki rodzaj zdjęć wysyła ci Eve? -To dobrze, że nie jestem typem zazdrośnika… - Powstrzymał się, ale było za późno i przez kilka dłuższych chwil w powietrzu unosiła się martwa cisza. Ponieważ ja byłem typem zazdrośnika i obaj o tym wiedzieliśmy. Próbowałem nim nie być, ale zielonooki potwór, który był częścią mnie ryczał, kiedy była tylko okazja i z zamachem Hulk’a zniszczyłem zaufanie między mną a Claire, ostatnim razem. Skutkiem tego jest to, że podróżuję samotnie. -Obiecuję, że zignoruję każde zdjęcie, - powiedziałem. – Piszę teraz do Eve. – Naciskałem przyciski i pogrążyłem się w świecie
technologii, przez kilka kolejnych uderzeń serca i kiedy z niego wyszedłem osobliwość między mną, a moim najlepszym przyjacielem, niemalże zniknęła. Niemalże. – Gotowe. Jeśli 4 zasextuje do mnie teraz, to tylko i wyłącznie jej wina. Uderzył mnie w ramię, lekko. Na szczęście to było te niezranione, ale w dalszym ciągu czułem echo na tej drugiej. Ał. Tja, zdecydowanie zostawi ślad. -Masz szczęście, że cię kocham, facet. -Masz szczęście, że cię nie zadźgam kołkiem, nieumarły Dracula, z wrzutem na tyłku. Po prostu pokręcił głową. -Serio. Dasz sobie tam sam radę? -Claire też tam jest, - powiedziałem. – Sama. Więc tja. Muszę, czyż nie? -Naprawdę potrafi o siebie zadbać, wiesz o tym. Udowodniła to już chyba ze sto razy. -Wiem, - powiedziałem. Tym razem, mój głos stał się bardziej łagodny, niż zamierzałem. – To jest to, co mnie przeraża. Ponieważ, co jeśli nie będzie mnie już potrzebować, facet? Spojrzał się na mnie przelotnie, zanim odwrócił się z powrotem, by skupić na drodze. -Ona potrzebuje ciebie do czegoś więcej niż tylko ochrony. Tak to działa. Jeśli chcesz silnej dziewczyny, musisz zrozumieć, że jest z tobą, ponieważ sama tego chce. Nie dlatego że musi. Wiesz o tym, prawda? -Tak sądzę. Mam na myśli, tja, ale… muszę zerwać z przyzwyczajeniami.– Odwróciłem się w stronę okna i zobaczyłem swoje rozmazane odbicie w przyciemnianej szybie. Michael znowu się na mnie patrzył, mogłem to poczuć. – Ile jeszcze do przystanku autobusowego? -Kolejne pół godziny, - powiedział. – Śpij jeśli chcesz. -Tja, - powiedziałem. – Tja, myślę, że tak zrobię. Nie spałem. Ale udawałem. To nie przyszło do mnie, dopóki nie znalazłem się w autobusie zmierzającym w długą, wyczerpującą podróż, przez kraj, że zapomniałem napisać do Claire i powiedzieć jej, że mój telefon był zniszczony, ale do tej pory… Do tej pory, było już za późno. 4 Org. Sexts – połączenie sex i Texas;