Claire mnie widziała.
Przez ułamek sekundy, tak że zdążyłem tylko pomyśleć tutaj jest i
zamarłem, bo tak bardzo chciałem znowu na nią spojrzeć... i wtedy
rzeczywistość się na mnie zwaliła, bo ona stała naprzeciwko mnie, po drugiej
stronie baru, u Florey'a i patrzyła prosto na mnie.
Nie zastanawiałem się nad tym co robić, po prostu to zrobiłem: ruszyłem
się szybko z miejsca i schowałem się za bandą hałaśliwych klientów, którzy
próbowali dopchać się do baru. Potem zostawiłem tacę ze szklankami tam,
gdzie barmani mogli łatwo je znaleźć i krzyknąłem Jesse do ucha: „Moja
dziewczyna Claire jest w barze. Nie wydaj mnie okej? Nie powinno mnie być w
Cambridge!”
Posłała mi niedowierzające spojrzenie, ale nie miała czasu, żeby coś
powiedzieć; jedną ręką nalewała piwo (bez używania otwieracza, miała kilka
całkiem niezłych trików, które pozwalały na otworzenie piwa samym kciukiem,
co było o wiele szybsze), a drugą mieszała rum z Colą. Dwaj pozostali barmani
byli równie zajęci jak ona. Kończyła im się już góra szklanek, którą
przyniosłem im jakąś godzinę temu. I tak miałem już włączone dwie zmywarki
a resztę myłem ręcznie. To był definitywnie najbardziej pracowity dzień u
Florey'a odkąd tu przyjechałem.
Złapałem pudło z brudnymi szklankami, położyłem je sobie na moim
lewym ramieniu i używałem go, żeby zakryć nim swoją twarz. Moje ramię – to
które zostało pogryzione i się goiło – zaczęło rwać kiedy to zrobiłem, ale trochę
ćwiczeń nie mogło mi zaszkodzić. Od czasu do czasu wciąż piekło. I tak,
martwiło mnie to. Jakby nie było, zostałem pogryziony przez wściekłego psa.
Mogły być po tym jakieś skutki uboczne. Ale nie miałem gorączki, nie czułem
się źle, ani nic w tym stylu i wiedziałem, że pójście do normalnego lekarza nie
wchodzi w grę, a ostatnią rzeczą jakiej chciałem to bycie na łasce wampirów,
nawet ich lekarza, który był całkiem niezły, jak na gościa, który wysysa krew.
Zadrżałem na samą myśl.
Kiedy doszedłem na zaplecze, rzuciłem pudło na stół, nalałem sobie
czystej gorącej wody i starałem się nie myśleć o tym co do cholery Claire, ze
wszystkich ludzi na świecie, robiła w barze, w dzień meczu. Musiała przyjść z
kimś. Kim? Może z przyjaciółmi. Ta, to musieli być znajomi. To nie było
miejsce które ona by wybrała, wiedziałem to. Nie była tu sama i nie przyszła tu
także, żeby zaznajamiać się z pijanymi ludźmi. Dlaczego więc każda kość w
moim ciele rozkazywała mi zdjąć fartuch, wziąć ją i stąd wyprowadzić? Nie
była w żadnym niebezpieczeństwie, co najwyżej mogła być popchnięta przez
kogoś z tłumu. Nikt jej nie skrzywdzi. Pete wszystkich obserwował a nikt nie
chciał mu się naprzykrzać.
Czemu ona tu była?
Nie mogła mnie szukać. Nie mogła.
Umyłem z dziesięć szklanek, wytarłem ręce i wyciągnąłem mój nowy
telefon; wybrałem numer i czekałem trzy długie sygnały, ale w końcu Michael
odebrał. „Hej,” powiedziałem. „Nie mam czasu gadać, ale muszę zapytać czy
powiedziałeś Claire gdzie jestem?”
„Co? Nie gościu. Kazałeś mi obiecać. Nie powiem jej. To Twoja sprawa.”
„Eve? Czy Eve jej nie powie?”
„Nie. Chce, ale tego nie zrobi.”
„Kurczę. Cóż, Claire tu jest.”
„Tu, gdzie?”
„W barze. Tu gdzie pracuję. Och, i mieszkam. W pokoju na górze. Więc
tak jakby nie jestem w stanie ciągle jej unikać, jeśli ciągle będzie tu się
pojawiać.”
„Rozmawiałeś z nią?”
„No coś Ty! Zmywam naczynia na zapleczu!” To i fakt, że strasznie
bałem się, że mnie znienawidzi za to, że za nią pojechałem. Bałem się, że
pomyśli, że złamałem obietnicę, choć tak naprawdę tego nie zrobiłem – nie
zbliżałem się do niej. Po prostu... byłem łatwo dostępny w razie, gdyby mnie
potrzebowała. „Posłuchaj, po prostu – nie wiem czy mnie widziała czy nie, ale
jeśli o mnie zapyta, powiedz jej, że jestem w pracy. To nie będzie kłamstwo.”
„Ślizgasz się od najlepszego przyjaciela do przyjaciela, który prosi o to,
żebym go krył,” powiedział Michael. „Koleś, tylko Cię ostrzegam. Proszenie
kogoś o okłamywanie swojej dziewczyny nigdy nie jest czymś dobrym dla
związku.”
„Wiem. Ja po prostu – patrz, zamierzam jej powiedzieć, ale chce dać jej
trochę czasu, którego potrzebuje, to wszystko. Staram się nie wchodzić jej w
drogę -” przerwał mi krzyk z baru; znowu kończyły im się kufle do piwa.
Odkrzyknąłem, że już przynoszę, a Luis, drugi pomywacz, wziął je i zaniósł do
baru. „Słuchaj, muszę spadać. Jest spoko?”
„Jest spoko,” powiedział Michael. „Uważaj na siebie.”
„Słyszę. Teraz moim najgorszym problemem są zaniedbane dłonie.”
„Wyślę Ci jakiś krem do rąk i lakier do paznokci. Chcesz, żebym kupił Ci
też zestaw mani – pedi?”
„Matko -” Rozłączył się zanim zdążyłem dokończyć, ale to pewnie lepiej.
Potrząsnąłem głową i znowu szorowałem szklanki – cholera, nie znoszę
szminki, przynajmniej w tym kontekście – przez jakieś kolejne dwadzieścia
minut, zanim nie przyszła Jesse i niespodziewanie nie trzepnęła mnie w ramię.
Podskoczyłem i prawie upuściłem właśnie myty przeze mnie kieliszek do
martini, który odliczyliby mi z już i tak niezbyt dobrej pensji, ale zdążyła go
złapać, zanim spadł na podłogę. Miała doskonały refleks.
Zbyt doskonały.
„Twoją dziewczyną jest Claire Danvers?” zapytała mnie, kładąc kieliszek
do martini na suszarce do naczyń.
„Taa, wciąż tu jest?”
„Nie, w ogóle jej tu nie widziałam, ale dostałam wiadomość, że czeka na
zapleczu. Chcesz z nią porozmawiać?”
Tak. Chciałem tak bardzo z nią porozmawiać, że aż ssało mnie w żołądku.
„Nie,” powiedziałem. „Tylko nie mów jej, że tu jestem, okej? To
skomplikowane.” Cholera, znowu rwała mnie ręka, mięśnie się naprężały i
paliły. Roztarłem ją, marszcząc brwi i zastanawiając się, czy zbytnio jej nie
nadwyrężam.
„Powtarzasz się kolego. W porządku, pytała o mnie, więc idę. Trzymaj
tempo.” Mrugnęła do mnie i tak, była o wiele bardziej gorąca, niż wszystkie
inne dziewczyny, które kiedykolwiek do mnie mrugały, przynajmniej
teoretycznie. Ale miałem już sporo doświadczenia z gorącymi wampirzymi
laskami i nigdy nie kończyło się to dla mnie dobrze. Więc odpowiedziałem jej
nic nie znaczącym skinieniem głowy i starałem się nie patrzeć na jej tyłek,
kiedy zmierzała w stronę drzwi. Wyglądało na to, że byłem tu jedynym, który
próbował się temu oprzeć. Mogłeś się zatracić w tej słodyczy.
Jesse nie było przez całą piętnastominutową przerwę i kiedy wróciła,
uniosła swoje kciuki do góry. „Wszystko okej,” powiedziała. „Idzie do domu.
Więc, mimo że nic nie mówiłeś, podejrzewam, że mieszkałeś tam gdzie ona.”
Kiwnąłem głową bez żadnego komentarza; ostatecznie nie wiedziałem
nawet, czy Jesse dokładnie wie skąd była Claire. Ale musiała, ponieważ
rozejrzała się po kuchni i kiedy upewniła się, że Luis był po szyję zanurzony we
własnej pracy, spojrzała na mnie swoimi krwawo czerwonymi oczyma.
Rozchyliła usta na tyle, żebym mógł zobaczyć końcówki jej kłów, ostre na tyle,
że mogły przeciąć stal.
W odpowiedzi pokazałem jej mój lewy nadgarstek, na którym lśniły
cienka srebrna bransoletka. Wyglądała na modną, ale była również całkiem
niezłą bronią. Wtedy odsłoniłem szyję, by pokazać jej pasujący do kompletu
łańcuszek.
Zaśmiała się delikatnie, a wtedy błysk w jej oczach i kły zniknęły. „Tylko
się zgrywam.” powiedziała i posłała mi dziwaczny, żartobliwy uśmiech. „Jesteś
tym dobrym, Shane.”
„Tak długo, jak nie muszę być tym zimnym.”
„Wiedziałam, że Cię lubię. Masz w sobie coś takiego” – oblizała swoje
usta, ale nie w sugestywny sposób. Okej, może trochę. Albo nawet bardzo. –
„pikantnego.”
„To mój dezodorant, jest naprawdę męski. Nie bierz tego za zaproszenie.
Nic dla Ciebie nie mam Jesse.”
„Nie ceń się tak nisko, przystojniaku, ale jakby co, nie jesteś moim
ulubionym typem przekąski. A ja nie jestem z tych, którzy przychodzą
nieproszeni, jeśli rozumiesz o co mi chodzi.”
„Rozumiem. Lubisz myśleć o sobie jako o miłym wampirze.”
Jej uśmiech zniknął i zaczęła wyglądać po prostu... groźnie. „Nie mówmy
sobie głośno po imieniu. Komuś mogłaby się stać krzywda. Co tu robisz?
Polujesz? Bo jeśli tak, to możemy załatwić to gdzie indziej. Tutaj muszę
zarabiać na życie.”
„Po prostu potrzebuję kasy, tak samo jak Ty.” powiedziałem. „Słuchaj,
naprawdę nie spodziewałem się wpaść na wa – bardzo fajne dziewczyny takie
jak Ty w mieście takim jak to (wstawię tu tekst oryginału, bo nie chcę psuć go
bardziej niż już to zrobiłam :P „I really didn’t expect to run into any vam—very
nice ladies such as yourself in a city like this.” - przyp.tłum.). Byłem
przekonany, że wszystkie takie są razem w domu, gdzie Założycielka może ich
pilnować.”
„Ona uwielbia to robić,” zgodziła się Jesse. „Wyjechałam z miasta
trzydzieści lat temu i trochę podróżowałam – znajdowałam innych i
sprowadzałam ich do domu. Wtedy przyjechała tu prof. Anderson i zostałam
oddelegowana przez Założycielkę, żeby jej pilnować (w sensie strzec,
pilnować, żeby nie stała się jej krzywda – przyp.tłum.).”
„Czy pilnować? (W sensie obserwacji poczynań itp. - przyp.tłum.)”
Wzruszyła ramionami. „Jak się okazuje, jedno drugiego nie wyklucza.”
To było niepokojąco podobne do tego, co ja robiłem Claire, więc
zdecydowałem się opuścić tę kwestię. „Więc jesteś tu oddelegowana.
Oficjalnie.”
„Tak,” jeszcze raz rozejrzała się wokoło i sprawdziła swój zegarek. „A
ponieważ rozumiesz zasady, nigdy nie było tej rozmowy, albo będę musiała
skontaktować się z domem i zapytać co mam zrobić z tobą i twoją piękną
gadatliwą buźką. Jasne?”
„Jasne,” odpowiedziałem. „Ale nie będę zbytnio szczęśliwy, jeśli dowiem
się, że urządzasz tu sobie polowania.”
„Cóż, tego byśmy nie chcieli, nieprawdaż?”
„Nie, nie chcielibyśmy,” powiedziałem. „zwłaszcza odkąd jestem synem
Franka Collinsa.”
To spowodowało, że na chwilę się zatrzymała, jeszcze raz uważnie mi się
przyglądając. Wtedy jej uśmiech wrócił, trochę bardziej łagodny. „Spotkałam
kiedyś Twojego ojca, był wtedy mniej więcej w Twoim wieku. Lubiłam go,”
powiedziała. „Zawsze był bezpośredni. I widzę, że jesteś do niego podobny.”
„Nie,” odpowiedziałem. „Nie jestem. Ale wystarczy, że wiesz skąd jestem
i że nie bawię się w głupie gadanie. Jeśli coś stanie się Claire przez Ciebie,
będziemy mieli całkiem inną rozmowę.”
„Nie mam żadnego interesu w robieniu jej krzywdy.” powiedziała Jesse.
„Lubię świat taki, jakim jest. Nie tęsknię za widłami i pochodniami, a ponadto
mam kolegę chętnego, by zapewniać mi moje potrzeby, a kiedy mam ochotę na
coś innego, zawsze będzie ktoś taki, kto sam chce oddać krew. Wystarczy
wiedzieć gdzie pójść i kiedy przestać.”
Brzmiało dobrze, ale wciąż byłem ostrożny. Ona też; widziałem to w
ostatnim spojrzeniu, którym mnie obdarzyła, kiedy przechodziła drzwiami do
baru. Teraz będę musiał uważać na nią i też Petea, jeśli był włączony w sekret
Jesse. Musiałem się tego dowiedzieć.
Ale właśnie jeden z barmanów zawołał, że kończą mu się kieliszki więc
musiałem wracać do pracy. Żyć nie umierać...
Czas zamknięcia był wtedy, kiedy wszyscy klienci wyszli do domu, a
przynajmniej za drzwi, co nie było jednak końcem naszej pracy. Trzeba było
skończyć zmywanie, potem posprzątać stoły i włożyć do zmywarek resztę
szklanek. Barmani, ziewając i patrząc swoimi czerwonymi oczyma, spisywali
wykazy, żeby rozliczyć się z managerem i obliczali swoje napiwki. Pete i dwaj
pozostali bramkarze, pomagali wynosić śmieci i generalnie sprzątać i kiedy w
końcu skończyliśmy, było już grubo po trzeciej nad ranem, a kiedy wynosiłem
śmieci przed pójściem spać, na dworze było zimno i pusto. Nie znosiłem
panujących tutaj warunków, ale kurczę, dojazd był super.
Materac był zimny i niewygodny, a całe miejsce (łącznie ze mną)
śmierdziało mydłem i piwem, toksyczna mieszanka. Mick, manager Florey'a
dał mi znać, że jeśli od czasu do czasu z lodówki zniknie jakaś butelka, będzie
to uznana za przypadkowo potłuczoną, ale jeśli będzie się to działo za często to
będzie musiał zacząć to sprawdzać.
Piwo, które zabrałem na górę, było pierwszym które sobie wziąłem. To
było ciemne piwo, importowane i smakowało o wiele lepiej niż to ostre, tanie,
które razem z Michaelem piliśmy na początku, kiedy w Morganville
podkradaliśmy je mojemu ojcu z lodówki. Kiedy mój ojciec jeszcze miał
lodówkę. I dom. I rodzinę.
Żyję dokładnie tak, jak mój ojciec, pomyślałem i pociągnąłem łyk piwa.
Lekko zapiekło mnie w gardle, kiedy przełykałem – było mocno chmielowe i
słodowe; ciemne jak mój nastrój. Nie mam nic oprócz torby, kilku broni i złego
nastawienia. I wciąż wpadam na wampiry. To musi być szczęście Collinsów.
To przywołało zbyt wiele rzeczy, o których chciałem zapomnieć.
Szczęście Collinsów. Taa, byliśmy piekielnie szczęśliwą rodziną. Moja siostra
spłonęła w pożarze domu. Moja matka umarła w wannie krwi, być może z rąk
wampirów, a może i nie. Mój ojciec został przemieniony w wampira,
podłączony do komputera i umarł po powrocie do Morganville. Przynajmniej
miałem taką nadzieję. Nigdy nie można być pewnym jeśli chodzi o tych drani.
Nie miałem już żadnej rodziny. Cóż, oprócz Michaela i Eve, którzy
przyjęli mnie i moje urazy pod swój dach... i Claire, z którą miałem nadzieję już
zawsze być rodziną. Ale ona bardzo jasno wyraziła się, że każdy dom (bardziej
w sensie rodzina – przyp.tłum.) miał swoje granice, a ja je przekroczyłem, więc
teraz stałem na zewnątrz i mogłem się tylko przyglądać. To bolało. I to
naprawdę mocno, więc użalałem się nad sobą. Wiedziałem, że sam byłem sobie
winien, ale to nie powstrzymywało jakiejś małej części mnie, która wciąż
zachowywała się jak mały chłopiec, od winienia jej za moją sytuację. Powinna
była mi przecież wybaczyć, prawda? Tak jak Twoja mama wybaczała Twojemu
ojcu, kiedy ją uderzył? Tego właśnie chcesz? Boże, nie znosiłem tego głosu
rozsądku, który utrzymywał egoistycznego, małego chłopca w szachu przez
większość czasu.
Wziąłem kolejny łyk piwa i kolejny i już niedługo później, wszystkie
ściany, które tak ostrożnie wznosiłem wokół mojego bólu, były wzniesione,
miękkie, płynne i lepkie. Przypomniałem sobie, kiedy zobaczyłem po raz
pierwszy Claire, delikatną, ranną i potrzebującą. Przypomniałem sobie nasz
pierwszy pocałunek i jego drżącą intensywność. Przypomniałem sobie
pierwszą, niespokojną noc razem i jej wspaniałą niedoskonałość, strach,
pożądanie i radość jednocześnie. Przypomniałem sobie tysiące cudownych
chwil, a potem te złe, które po nich przychodziły, bo kiedy ściana zaczyna się
walić, jest już za późno, żeby próbować ją odbudować.
Puszka Pandory została otwarta.
Butelka była pusta. Poszedłem do lodówki i wyciągnąłem z niej
sześciopak. Starałem się zapomnieć o rozczarowaniu mną mojego ojca,
przemocy i jego gotowość do poświęcenia mnie dla sprawy... a kiedy
przestałem o nim myśleć, wróciły do mnie wszystkie chwile bezradności, w
których musiałem zdać się na łaskę kłów. Zbyt wiele ich było, w Morganville.
A wtedy zacząłem rozmyślać o draug.
Byli najgorszym złem, draug – stworzenia wody, stworzenia gorsze nawet
od wampirów i bardziej obce od wszystkiego, co do tej pory widziałem i co
mogłem sobie wyobrazić. Nie miały uczuć, jedynie głód i długi czas mieli mnie
w swoich mackach. Karmili się na mnie. Uwięzili w marzeniach i koszmarach,
dopóki nie byłem w stanie już ich rozpoznać. Kiedy już uporałem się z tą
traumą, skończyło mi się piwo i byłem całkiem zalany i czułem się... pusty.
Tylko pusty. Nie zły, nie przerażony... tylko ogromne ciśnienie, które musiało
być zapełnione czymś innym, niż tylko wściekłością, którą w sobie nosiłem; w
końcu zrozumiałem.
Potrzebowałem Claire. Potrzebowałem.
Więc niezdarnie otworzyłem drzwi Florey'a, wyłączyłem alarm i
zataczając się, poszedłem w stronę jej domu. Nie myślałem o tym, co jej potem
powiem. Sądziłem, moim przesiąkniętym piwem umysłem, że wszystko
magicznie się ułoży, a ona będzie tak szczęśliwa na mój widok, że zapomni o
wszystkim innym. Bo przecież wszystkie dziewczyny uwielbiają, kiedy ich
nawaleni, użalający się nad sobą chłopacy walą do ich drzwi o czwartej
trzydzieści nad ranem. W tej chwili, hej, brzmiało to jak wspaniały pomysł.
Jednak nigdy do niej nie dotarłem.
Zapomniałem wszystko, co tak usilnie wbijałem sobie do głowy w
Morganville: po pierwsze, nigdy nie upijaj się za bardzo, bo nigdy nie wiesz
kiedy będziesz potrzebował swojego refleksu i rozumu. Po drugie, patrz reguła
numer jeden. I po trzecie, nigdy nie wychodź po zmroku.
Z jakiegoś powodu, myślałem o Morganville jak o dwunastym poziomie
Dead Space (Do załogi statku USG Kellion dociera sygnał z prośbą o pomoc pochodzący z planetołamacza USG Ishimura.
Statek rusza na ratunek, jednak na miejscu okazuje się, że cała załoga zginęła. Załoga Kellionu musi dowiedzieć się, co wydarzyło
się na Ishimurze oraz znaleźć drogę, by wydostać się z piekła, które niedługo rozpęta się na pokładzie stacji. - przyp.tłum.) i
że po przeżyciu tego, nie oceniałem frajerskiego, wolnego od wampirów
Cambridge na wyżej niż drugi.
Okazało się, że to nie wampirów powinienem się był obawiać. To był
zwyczajny gang kolesi, którzyszukali kogoś, na kim mogliby się wyładować, a
ja zataczałem się po niewłaściwej ulicy. Było ich sześciu, mnie jakaś jedna
czwarta, a ci goście nie byliby dobrymi charakterami w żadnej grze.
W prawdziwym życiu nie można zacząć od nowa i nie można też dostać
dodatkowych żyć, a ja nie byłem w stanie się teraz bić. Nie za bardzo wiem co
się działo; zobaczyłem, że idą, przybijają sobie piątki i wrzeszczą, a potem
kiedy mnie zobaczyli, ucichli. Pewnie nie spodobała im się moja koszulka, albo
myśleli, że jestem jakimś głupim, bogatym dzieciakiem, ale po pierwszym
uderzeniu, wiedziałem, że nie mam żadnych szans, bo nie byłem w stanie
walczyć z sześcioma naraz. Bardziej chodziło o to, aby się schylać, unikać
ciosów i starać się przeżyć, i będąc ledwo świadomym – myśląc, że piwo ani
trochę nie sprawia, że ciosy są mniej bolesne.
I kiedy usłyszałem dźwięk metalu ryjącego o beton, zrobiło mi się zimno,
bo jeden z nich znalazł na ziemi pręt zbrojeniowy i nagle byłem całkowicie
pewny, że ci kolesie zabiją mnie tutaj, na tym głupim chodniku, za nic, nie
znając mnie, mojego imienia czy choćby za to, że nie podoba im się moja
przynależność polityczna. Zamierzali mnie zabić, bo po prostu chcieli a ja
byłem pod ręką.
Nawet zombie miałyby jakiś powód.
Już bym był martwy, gdyby nie zjawiła się Drużyna Wampira i nie
uratowała mojego nachlanego tyłka.
Niewiele widziałem, biorąc pod uwagę to, że byłem całkiem nieźle
poobijany i miałem krew w oczach, ale zobaczyłem bladą skórę, uśmiech
zabójcy, błyszczące czerwone włosy i kształty, które ciężko zapomnieć. Jesse
przyszła mi na ratunek, podobnie jak Pete; moja broń pod postacią kolegi,
wzięła pręt; z beznamiętnym spokojem wymierzał nim ciosy w ręce i nogi
przeciwników. Było dużo krzyków i po kilku sekundach, sekundach, było po
wszystkim i na betonie leżało siedmiu gości.
Wtedy Jesse pomogła mi wstać i już było tylko sześciu.
„Nie przejmuj się, nie są martwi,” powiedziała i posłała mi bezlitosnym
oględzinom. „Wyglądasz jak gówno, Collins.”
„Dzięki,” wybełkotałem. Nie miałem na myśli komplementu. „Cóż, ten
spacer jest do dupy.”
Śmiała się, a jeśli uważała, że marnowałem jedzenie, kiedy wyplułem z
buzi krew, to nic nie powiedziała. Pete ciągnął za sobą pręt przez całą drogę do
zaparkowanego przecznicę dalej auta. To był długi spacer. Spędziłem ten czas
na rozmyślaniu (chyba na głos) dlaczego Pete zabrał ten żelazny kij. Wiem, że
mówiłem to głośno, bo w końcu mi odpowiedział: „Odciski palców,” kiedy
wkładał pręt do bagażnika i pomógł Jesse wepchnąć mnie na tylne siedzenie.
„Jesteś nawalony.”
„A ty spostrzegawczy,” powiedziałem i kołysałem się na boki, dopóki
moja już obolała głowa uderzyła w szybę. „Ow.”
To nie było adekwatne do sytuacji ale nie sądziłem, że płakanie jak mała
dziewczynka jest męskie. Pochyliłem się i zacząłem głęboko oddychać, starając
się nie myśleć o tym, jak bardzo wiruje świat. „To był tylko sześciopak.”
„Sześciopak...?”
„Rosyjski cesarski mocny.”
„Och, kochany,” powiedziała Jesse z siedzenia kierowcy, wyraźnie
rozbawiona. „Rosjanie nie mają co robić przez większość zimy oprócz picia
jako hobby. Naprawdę powinieneś bardziej się do tego przygotować. Weź
przykład ze mnie, byłam w pobliżu, kiedy Grigorig Rasputin wciąż był do
pobicia w piciu. Będziesz tego bardzo mocno żałował.”
„Będzie tego żałował jeszcze bardziej,” powiedział Pete. Zaczepiał i
szturchał mnie, co zauważyłem z opóźnieniem, a kiedy w końcu chciałem
klepnąć go by przestał, chybiłem i uderzyłem siebie w miejsce, gdzie i tak były
już siniaki. Nie jestem pewny, w co. „Może powinniśmy zawieźć go na SOR.
Może mieć jakieś krwotoki wewnętrzne.”
Jesse odwróciła się i spojrzała na mnie i zobaczyłem w jej oczach znowu
ten czerwony błysk. Dziwnie, w tej chwili wydawało się to komfortowe. Nawet
nieco domowo. „Może mieć, ale nie ma,” powiedziała. „Mogłabym to wyczuć.
Och, ma pełno ran, ale to nic zagrażającego jego życiu. A siniaki i rany nie są
mu obce. Ale uważaj na jego głowę. Widziałam jak przynajmniej dwa razy
nieźle w nią oberwał. Będzie miał potworny ból głowy od kaca, ale nie
wygląda, żeby stało mu się coś poważniejszego. Jednak może chce jechać na
rentgen.”
Zaczynałem swój pobyt w Cambrigde całkiem podobnie do powrotu do
Morganville: w szpitalu. „Cholera,” powiedziałem. „Nie miałem już dobrego
prześwietlenia od bardzo dawna. Może być zabawnie.” Bo w przeciwieństwie
do większości nawalonych ludzi, widziałem w swoim życiu wystarczająco
dużo, żeby wiedzieć, że urazów głowy nie należy bagatelizować. Mogłeś
wyglądać i czuć się w porządku przez jeden dzień, a potem nagle paść trupem
od obrzęku i pękających żył.
„Myślę, że mylisz prześwietlenie z czymś z pornosów,” powiedziała
Jesse. „ale zgoda. Jedna wizyta na SORze, już się robi. Mam nadzieję, że
cokolwiek chciałeś zrobić z tymi kolesiami, było tego warte. Co zrobili, kopnęli
szczeniaczka, obrażali Twoją matkę...?”
„Nic,” odpowiedziałem. „Nic nie zrobiłem. Po prostu chcieli zrobić
komuś krzywdę, a ja byłem na miejscu.”
Po krótkiej chwili ciszy powiedziała: „Tak, wiem jak może do czegoś
takiego dojść.” brzmiała ponuro, jakby osobiście tego doświadczyła, i hej,
pewnie tak było. Mogła być nawet przegrywającą stroną, ale nigdy dokładnie
nie można było tego stwierdzić, jeśli chodzi o wampiry. „Dlaczego błąkałeś się
po ciemku Shane? Zakładam, że sam fakt pochodzenia z Morganville powinien
nauczyć Cię lepiej.”
„Myślałem, że tu będzie bezpieczniej.”
Pete się zaśmiał. Miał specyficzny rodzaj śmiechu, taki który szarpał na
środku. „Nieczęsto wyjeżdżałeś. To nawet słodkie. Idź na spacer w strefie
ludobójstwa i powiedz mi, że ludzie nie są gorsi niż krwiopijcy. Jesteśmy
stworzeni do bycia dupkami, zapytaj kogoś, kto był wolontariuszem w Kongo.”
Ale ja już to wiedziałem. Wiedziałem czego najbardziej boi się Amelie,
Założycielka Morganville. Bała się nas. Ludzi. I naszej tendencji do zabijania
wszystkiego, czego się baliśmy i/albo nienawidziliśmy. Naszej zdolności do
likwidowania rzeczy, które były w jakiś sposób inne.
A ja nie byłem lepszy, pomyślałem. Przez większość mojego życia
nienawidziłem wampirów, a nawet teraz wciąż nie czułem się komfortowo w
ich towarzystwie, mimo że Jesse dopiero co skopała parę tyłków, żeby mnie
uratować.
Stworzeni. Pete miał prawdopodobnie co do tego rację.
Zawieźli mnie na jakieś opuszczone pogotowie i minęły tylko cztery
godziny (pewnie jakiś rekord, byłem o tym przekonany), żeby zrobić mi
prześwietlenie i stwierdzić, że wciąż miałem jeden funkcjonujący, choć trochę
potłuczony mózg i nic poważnego mi nie zagraża. Do tego czasu, otępienie
alkoholowe zdążyło minąć, a wraz z nadchodzącym świtem, Jesse się z nami
pożegnała i zostawiła mnie z Petem. Nie wydawał się być jakoś szczególnie
smutny z powodu utraty swojej śpiącej królewny; może był przyzwyczajony do
zostawania sam przed świtem, pójścia do pracy i jawnego przymierza z Jesse,
które wydawało się być bardziej pracą, niż przyjemnością. Jesse zostawiła im
swoje auto i poszła na pieszo; musiała mieć jakąś jaskinię niedaleko, bo niezbyt
przejmowała się wschodem słońca. Chyba że była już całkiem stara i nie
musiała już przejmować się poparzeniami od światła słonecznego... ale nawet
jeśli tak, to wciąż nie byłoby to dla niej zbyt przyjemne.
Kiedy już zapłaciłem rachunek (który pochłonął całą moją kasę i cicho
zaoferowaną pożyczkę od Petea), wtłoczyłem się z powrotem do samochodu i
dałem zawieźć się do Florey'a. Po drodze minęliśmy dom Claire i
przypomniałem sobie mgliście mój wspaniały plan, żeby zataczać się pod jej
drzwiami, pozwolić jej mi wybaczyć i zaprowadzić się do łóżka. To nie było
mądre. Prawie cieszyłem się z tego, że zamiast tego zostałem pobity.
Przynajmniej zachowałem resztkę swojej godności. Bo teraz, trzeźwy,
wiedziałem dokładnie jak to wszystko by się potoczyło. Claire byłaby dla mnie
miła i litościwa, dałaby mi aspirynę, koc i poduszkę, a ja spałbym na jakiejś
strasznie niewygodnej kanapie, a ona byłaby na górze – nieosiągalna. A rano
miałbym żenującą pobudkę, wyjaśniania, przeprosiny i... co?
Obawiałem się, że potem mogłoby nie być nic.
„Co robiliście?” zapytałem Petea, kiedy zatrzymywał się przed Florey'em.
„Jak mnie znaleźliście?”
„Nie znaleźliśmy,” powiedział prosto. „Szukaliśmy tych dupków. Dwie
przecznice wcześniej pobili jakiegoś geja. Policja nie zawsze zajmuje się takimi
sprawami, więc my to robimy. To takie nasze hobby.”
Zatrzymałem się podczas otwierania drzwi i spojrzałem na niego,
zapewne podpuchniętymi oczyma. „Czekaj chwilkę,” powiedziałem. „Więc,
przyjaźnisz się z gorącą laską, która jest przy okazji wampirzycą i lubi skórzane
ciuchy.”
„Taa.”
„I razem zwalczacie przestępczość?” nic nie mogłem poradzić na to, że
czułem się roztrzaskany.
„Wszyscy mają jakieś hobby chłopie,” powiedział Pete. „Teraz idź już do
środka, bo zaraz zaczniesz wymiotować, a nie chcę mieć tego na
wycieraczkach.”
Cholera.
Z tym też miał rację.
Rozdział siódmy
Claire mnie widziała. Przez ułamek sekundy, tak że zdążyłem tylko pomyśleć tutaj jest i zamarłem, bo tak bardzo chciałem znowu na nią spojrzeć... i wtedy rzeczywistość się na mnie zwaliła, bo ona stała naprzeciwko mnie, po drugiej stronie baru, u Florey'a i patrzyła prosto na mnie. Nie zastanawiałem się nad tym co robić, po prostu to zrobiłem: ruszyłem się szybko z miejsca i schowałem się za bandą hałaśliwych klientów, którzy próbowali dopchać się do baru. Potem zostawiłem tacę ze szklankami tam, gdzie barmani mogli łatwo je znaleźć i krzyknąłem Jesse do ucha: „Moja dziewczyna Claire jest w barze. Nie wydaj mnie okej? Nie powinno mnie być w Cambridge!” Posłała mi niedowierzające spojrzenie, ale nie miała czasu, żeby coś powiedzieć; jedną ręką nalewała piwo (bez używania otwieracza, miała kilka całkiem niezłych trików, które pozwalały na otworzenie piwa samym kciukiem, co było o wiele szybsze), a drugą mieszała rum z Colą. Dwaj pozostali barmani byli równie zajęci jak ona. Kończyła im się już góra szklanek, którą przyniosłem im jakąś godzinę temu. I tak miałem już włączone dwie zmywarki a resztę myłem ręcznie. To był definitywnie najbardziej pracowity dzień u Florey'a odkąd tu przyjechałem. Złapałem pudło z brudnymi szklankami, położyłem je sobie na moim lewym ramieniu i używałem go, żeby zakryć nim swoją twarz. Moje ramię – to które zostało pogryzione i się goiło – zaczęło rwać kiedy to zrobiłem, ale trochę ćwiczeń nie mogło mi zaszkodzić. Od czasu do czasu wciąż piekło. I tak, martwiło mnie to. Jakby nie było, zostałem pogryziony przez wściekłego psa. Mogły być po tym jakieś skutki uboczne. Ale nie miałem gorączki, nie czułem się źle, ani nic w tym stylu i wiedziałem, że pójście do normalnego lekarza nie wchodzi w grę, a ostatnią rzeczą jakiej chciałem to bycie na łasce wampirów, nawet ich lekarza, który był całkiem niezły, jak na gościa, który wysysa krew. Zadrżałem na samą myśl. Kiedy doszedłem na zaplecze, rzuciłem pudło na stół, nalałem sobie czystej gorącej wody i starałem się nie myśleć o tym co do cholery Claire, ze wszystkich ludzi na świecie, robiła w barze, w dzień meczu. Musiała przyjść z kimś. Kim? Może z przyjaciółmi. Ta, to musieli być znajomi. To nie było miejsce które ona by wybrała, wiedziałem to. Nie była tu sama i nie przyszła tu także, żeby zaznajamiać się z pijanymi ludźmi. Dlaczego więc każda kość w moim ciele rozkazywała mi zdjąć fartuch, wziąć ją i stąd wyprowadzić? Nie była w żadnym niebezpieczeństwie, co najwyżej mogła być popchnięta przez kogoś z tłumu. Nikt jej nie skrzywdzi. Pete wszystkich obserwował a nikt nie chciał mu się naprzykrzać. Czemu ona tu była? Nie mogła mnie szukać. Nie mogła. Umyłem z dziesięć szklanek, wytarłem ręce i wyciągnąłem mój nowy
telefon; wybrałem numer i czekałem trzy długie sygnały, ale w końcu Michael odebrał. „Hej,” powiedziałem. „Nie mam czasu gadać, ale muszę zapytać czy powiedziałeś Claire gdzie jestem?” „Co? Nie gościu. Kazałeś mi obiecać. Nie powiem jej. To Twoja sprawa.” „Eve? Czy Eve jej nie powie?” „Nie. Chce, ale tego nie zrobi.” „Kurczę. Cóż, Claire tu jest.” „Tu, gdzie?” „W barze. Tu gdzie pracuję. Och, i mieszkam. W pokoju na górze. Więc tak jakby nie jestem w stanie ciągle jej unikać, jeśli ciągle będzie tu się pojawiać.” „Rozmawiałeś z nią?” „No coś Ty! Zmywam naczynia na zapleczu!” To i fakt, że strasznie bałem się, że mnie znienawidzi za to, że za nią pojechałem. Bałem się, że pomyśli, że złamałem obietnicę, choć tak naprawdę tego nie zrobiłem – nie zbliżałem się do niej. Po prostu... byłem łatwo dostępny w razie, gdyby mnie potrzebowała. „Posłuchaj, po prostu – nie wiem czy mnie widziała czy nie, ale jeśli o mnie zapyta, powiedz jej, że jestem w pracy. To nie będzie kłamstwo.” „Ślizgasz się od najlepszego przyjaciela do przyjaciela, który prosi o to, żebym go krył,” powiedział Michael. „Koleś, tylko Cię ostrzegam. Proszenie kogoś o okłamywanie swojej dziewczyny nigdy nie jest czymś dobrym dla związku.” „Wiem. Ja po prostu – patrz, zamierzam jej powiedzieć, ale chce dać jej trochę czasu, którego potrzebuje, to wszystko. Staram się nie wchodzić jej w drogę -” przerwał mi krzyk z baru; znowu kończyły im się kufle do piwa. Odkrzyknąłem, że już przynoszę, a Luis, drugi pomywacz, wziął je i zaniósł do baru. „Słuchaj, muszę spadać. Jest spoko?” „Jest spoko,” powiedział Michael. „Uważaj na siebie.” „Słyszę. Teraz moim najgorszym problemem są zaniedbane dłonie.” „Wyślę Ci jakiś krem do rąk i lakier do paznokci. Chcesz, żebym kupił Ci też zestaw mani – pedi?” „Matko -” Rozłączył się zanim zdążyłem dokończyć, ale to pewnie lepiej. Potrząsnąłem głową i znowu szorowałem szklanki – cholera, nie znoszę szminki, przynajmniej w tym kontekście – przez jakieś kolejne dwadzieścia minut, zanim nie przyszła Jesse i niespodziewanie nie trzepnęła mnie w ramię. Podskoczyłem i prawie upuściłem właśnie myty przeze mnie kieliszek do martini, który odliczyliby mi z już i tak niezbyt dobrej pensji, ale zdążyła go złapać, zanim spadł na podłogę. Miała doskonały refleks. Zbyt doskonały. „Twoją dziewczyną jest Claire Danvers?” zapytała mnie, kładąc kieliszek do martini na suszarce do naczyń. „Taa, wciąż tu jest?”
„Nie, w ogóle jej tu nie widziałam, ale dostałam wiadomość, że czeka na zapleczu. Chcesz z nią porozmawiać?” Tak. Chciałem tak bardzo z nią porozmawiać, że aż ssało mnie w żołądku. „Nie,” powiedziałem. „Tylko nie mów jej, że tu jestem, okej? To skomplikowane.” Cholera, znowu rwała mnie ręka, mięśnie się naprężały i paliły. Roztarłem ją, marszcząc brwi i zastanawiając się, czy zbytnio jej nie nadwyrężam. „Powtarzasz się kolego. W porządku, pytała o mnie, więc idę. Trzymaj tempo.” Mrugnęła do mnie i tak, była o wiele bardziej gorąca, niż wszystkie inne dziewczyny, które kiedykolwiek do mnie mrugały, przynajmniej teoretycznie. Ale miałem już sporo doświadczenia z gorącymi wampirzymi laskami i nigdy nie kończyło się to dla mnie dobrze. Więc odpowiedziałem jej nic nie znaczącym skinieniem głowy i starałem się nie patrzeć na jej tyłek, kiedy zmierzała w stronę drzwi. Wyglądało na to, że byłem tu jedynym, który próbował się temu oprzeć. Mogłeś się zatracić w tej słodyczy. Jesse nie było przez całą piętnastominutową przerwę i kiedy wróciła, uniosła swoje kciuki do góry. „Wszystko okej,” powiedziała. „Idzie do domu. Więc, mimo że nic nie mówiłeś, podejrzewam, że mieszkałeś tam gdzie ona.” Kiwnąłem głową bez żadnego komentarza; ostatecznie nie wiedziałem nawet, czy Jesse dokładnie wie skąd była Claire. Ale musiała, ponieważ rozejrzała się po kuchni i kiedy upewniła się, że Luis był po szyję zanurzony we własnej pracy, spojrzała na mnie swoimi krwawo czerwonymi oczyma. Rozchyliła usta na tyle, żebym mógł zobaczyć końcówki jej kłów, ostre na tyle, że mogły przeciąć stal. W odpowiedzi pokazałem jej mój lewy nadgarstek, na którym lśniły cienka srebrna bransoletka. Wyglądała na modną, ale była również całkiem niezłą bronią. Wtedy odsłoniłem szyję, by pokazać jej pasujący do kompletu łańcuszek. Zaśmiała się delikatnie, a wtedy błysk w jej oczach i kły zniknęły. „Tylko się zgrywam.” powiedziała i posłała mi dziwaczny, żartobliwy uśmiech. „Jesteś tym dobrym, Shane.” „Tak długo, jak nie muszę być tym zimnym.” „Wiedziałam, że Cię lubię. Masz w sobie coś takiego” – oblizała swoje usta, ale nie w sugestywny sposób. Okej, może trochę. Albo nawet bardzo. – „pikantnego.” „To mój dezodorant, jest naprawdę męski. Nie bierz tego za zaproszenie. Nic dla Ciebie nie mam Jesse.” „Nie ceń się tak nisko, przystojniaku, ale jakby co, nie jesteś moim ulubionym typem przekąski. A ja nie jestem z tych, którzy przychodzą nieproszeni, jeśli rozumiesz o co mi chodzi.” „Rozumiem. Lubisz myśleć o sobie jako o miłym wampirze.” Jej uśmiech zniknął i zaczęła wyglądać po prostu... groźnie. „Nie mówmy
sobie głośno po imieniu. Komuś mogłaby się stać krzywda. Co tu robisz? Polujesz? Bo jeśli tak, to możemy załatwić to gdzie indziej. Tutaj muszę zarabiać na życie.” „Po prostu potrzebuję kasy, tak samo jak Ty.” powiedziałem. „Słuchaj, naprawdę nie spodziewałem się wpaść na wa – bardzo fajne dziewczyny takie jak Ty w mieście takim jak to (wstawię tu tekst oryginału, bo nie chcę psuć go bardziej niż już to zrobiłam :P „I really didn’t expect to run into any vam—very nice ladies such as yourself in a city like this.” - przyp.tłum.). Byłem przekonany, że wszystkie takie są razem w domu, gdzie Założycielka może ich pilnować.” „Ona uwielbia to robić,” zgodziła się Jesse. „Wyjechałam z miasta trzydzieści lat temu i trochę podróżowałam – znajdowałam innych i sprowadzałam ich do domu. Wtedy przyjechała tu prof. Anderson i zostałam oddelegowana przez Założycielkę, żeby jej pilnować (w sensie strzec, pilnować, żeby nie stała się jej krzywda – przyp.tłum.).” „Czy pilnować? (W sensie obserwacji poczynań itp. - przyp.tłum.)” Wzruszyła ramionami. „Jak się okazuje, jedno drugiego nie wyklucza.” To było niepokojąco podobne do tego, co ja robiłem Claire, więc zdecydowałem się opuścić tę kwestię. „Więc jesteś tu oddelegowana. Oficjalnie.” „Tak,” jeszcze raz rozejrzała się wokoło i sprawdziła swój zegarek. „A ponieważ rozumiesz zasady, nigdy nie było tej rozmowy, albo będę musiała skontaktować się z domem i zapytać co mam zrobić z tobą i twoją piękną gadatliwą buźką. Jasne?” „Jasne,” odpowiedziałem. „Ale nie będę zbytnio szczęśliwy, jeśli dowiem się, że urządzasz tu sobie polowania.” „Cóż, tego byśmy nie chcieli, nieprawdaż?” „Nie, nie chcielibyśmy,” powiedziałem. „zwłaszcza odkąd jestem synem Franka Collinsa.” To spowodowało, że na chwilę się zatrzymała, jeszcze raz uważnie mi się przyglądając. Wtedy jej uśmiech wrócił, trochę bardziej łagodny. „Spotkałam kiedyś Twojego ojca, był wtedy mniej więcej w Twoim wieku. Lubiłam go,” powiedziała. „Zawsze był bezpośredni. I widzę, że jesteś do niego podobny.” „Nie,” odpowiedziałem. „Nie jestem. Ale wystarczy, że wiesz skąd jestem i że nie bawię się w głupie gadanie. Jeśli coś stanie się Claire przez Ciebie, będziemy mieli całkiem inną rozmowę.” „Nie mam żadnego interesu w robieniu jej krzywdy.” powiedziała Jesse. „Lubię świat taki, jakim jest. Nie tęsknię za widłami i pochodniami, a ponadto mam kolegę chętnego, by zapewniać mi moje potrzeby, a kiedy mam ochotę na coś innego, zawsze będzie ktoś taki, kto sam chce oddać krew. Wystarczy wiedzieć gdzie pójść i kiedy przestać.” Brzmiało dobrze, ale wciąż byłem ostrożny. Ona też; widziałem to w
ostatnim spojrzeniu, którym mnie obdarzyła, kiedy przechodziła drzwiami do baru. Teraz będę musiał uważać na nią i też Petea, jeśli był włączony w sekret Jesse. Musiałem się tego dowiedzieć. Ale właśnie jeden z barmanów zawołał, że kończą mu się kieliszki więc musiałem wracać do pracy. Żyć nie umierać... Czas zamknięcia był wtedy, kiedy wszyscy klienci wyszli do domu, a przynajmniej za drzwi, co nie było jednak końcem naszej pracy. Trzeba było skończyć zmywanie, potem posprzątać stoły i włożyć do zmywarek resztę szklanek. Barmani, ziewając i patrząc swoimi czerwonymi oczyma, spisywali wykazy, żeby rozliczyć się z managerem i obliczali swoje napiwki. Pete i dwaj pozostali bramkarze, pomagali wynosić śmieci i generalnie sprzątać i kiedy w końcu skończyliśmy, było już grubo po trzeciej nad ranem, a kiedy wynosiłem śmieci przed pójściem spać, na dworze było zimno i pusto. Nie znosiłem panujących tutaj warunków, ale kurczę, dojazd był super. Materac był zimny i niewygodny, a całe miejsce (łącznie ze mną) śmierdziało mydłem i piwem, toksyczna mieszanka. Mick, manager Florey'a dał mi znać, że jeśli od czasu do czasu z lodówki zniknie jakaś butelka, będzie to uznana za przypadkowo potłuczoną, ale jeśli będzie się to działo za często to będzie musiał zacząć to sprawdzać. Piwo, które zabrałem na górę, było pierwszym które sobie wziąłem. To było ciemne piwo, importowane i smakowało o wiele lepiej niż to ostre, tanie, które razem z Michaelem piliśmy na początku, kiedy w Morganville podkradaliśmy je mojemu ojcu z lodówki. Kiedy mój ojciec jeszcze miał lodówkę. I dom. I rodzinę. Żyję dokładnie tak, jak mój ojciec, pomyślałem i pociągnąłem łyk piwa. Lekko zapiekło mnie w gardle, kiedy przełykałem – było mocno chmielowe i słodowe; ciemne jak mój nastrój. Nie mam nic oprócz torby, kilku broni i złego nastawienia. I wciąż wpadam na wampiry. To musi być szczęście Collinsów. To przywołało zbyt wiele rzeczy, o których chciałem zapomnieć. Szczęście Collinsów. Taa, byliśmy piekielnie szczęśliwą rodziną. Moja siostra spłonęła w pożarze domu. Moja matka umarła w wannie krwi, być może z rąk wampirów, a może i nie. Mój ojciec został przemieniony w wampira, podłączony do komputera i umarł po powrocie do Morganville. Przynajmniej miałem taką nadzieję. Nigdy nie można być pewnym jeśli chodzi o tych drani. Nie miałem już żadnej rodziny. Cóż, oprócz Michaela i Eve, którzy przyjęli mnie i moje urazy pod swój dach... i Claire, z którą miałem nadzieję już zawsze być rodziną. Ale ona bardzo jasno wyraziła się, że każdy dom (bardziej w sensie rodzina – przyp.tłum.) miał swoje granice, a ja je przekroczyłem, więc teraz stałem na zewnątrz i mogłem się tylko przyglądać. To bolało. I to naprawdę mocno, więc użalałem się nad sobą. Wiedziałem, że sam byłem sobie winien, ale to nie powstrzymywało jakiejś małej części mnie, która wciąż zachowywała się jak mały chłopiec, od winienia jej za moją sytuację. Powinna
była mi przecież wybaczyć, prawda? Tak jak Twoja mama wybaczała Twojemu ojcu, kiedy ją uderzył? Tego właśnie chcesz? Boże, nie znosiłem tego głosu rozsądku, który utrzymywał egoistycznego, małego chłopca w szachu przez większość czasu. Wziąłem kolejny łyk piwa i kolejny i już niedługo później, wszystkie ściany, które tak ostrożnie wznosiłem wokół mojego bólu, były wzniesione, miękkie, płynne i lepkie. Przypomniałem sobie, kiedy zobaczyłem po raz pierwszy Claire, delikatną, ranną i potrzebującą. Przypomniałem sobie nasz pierwszy pocałunek i jego drżącą intensywność. Przypomniałem sobie pierwszą, niespokojną noc razem i jej wspaniałą niedoskonałość, strach, pożądanie i radość jednocześnie. Przypomniałem sobie tysiące cudownych chwil, a potem te złe, które po nich przychodziły, bo kiedy ściana zaczyna się walić, jest już za późno, żeby próbować ją odbudować. Puszka Pandory została otwarta. Butelka była pusta. Poszedłem do lodówki i wyciągnąłem z niej sześciopak. Starałem się zapomnieć o rozczarowaniu mną mojego ojca, przemocy i jego gotowość do poświęcenia mnie dla sprawy... a kiedy przestałem o nim myśleć, wróciły do mnie wszystkie chwile bezradności, w których musiałem zdać się na łaskę kłów. Zbyt wiele ich było, w Morganville. A wtedy zacząłem rozmyślać o draug. Byli najgorszym złem, draug – stworzenia wody, stworzenia gorsze nawet od wampirów i bardziej obce od wszystkiego, co do tej pory widziałem i co mogłem sobie wyobrazić. Nie miały uczuć, jedynie głód i długi czas mieli mnie w swoich mackach. Karmili się na mnie. Uwięzili w marzeniach i koszmarach, dopóki nie byłem w stanie już ich rozpoznać. Kiedy już uporałem się z tą traumą, skończyło mi się piwo i byłem całkiem zalany i czułem się... pusty. Tylko pusty. Nie zły, nie przerażony... tylko ogromne ciśnienie, które musiało być zapełnione czymś innym, niż tylko wściekłością, którą w sobie nosiłem; w końcu zrozumiałem. Potrzebowałem Claire. Potrzebowałem. Więc niezdarnie otworzyłem drzwi Florey'a, wyłączyłem alarm i zataczając się, poszedłem w stronę jej domu. Nie myślałem o tym, co jej potem powiem. Sądziłem, moim przesiąkniętym piwem umysłem, że wszystko magicznie się ułoży, a ona będzie tak szczęśliwa na mój widok, że zapomni o wszystkim innym. Bo przecież wszystkie dziewczyny uwielbiają, kiedy ich nawaleni, użalający się nad sobą chłopacy walą do ich drzwi o czwartej trzydzieści nad ranem. W tej chwili, hej, brzmiało to jak wspaniały pomysł. Jednak nigdy do niej nie dotarłem. Zapomniałem wszystko, co tak usilnie wbijałem sobie do głowy w Morganville: po pierwsze, nigdy nie upijaj się za bardzo, bo nigdy nie wiesz kiedy będziesz potrzebował swojego refleksu i rozumu. Po drugie, patrz reguła numer jeden. I po trzecie, nigdy nie wychodź po zmroku.
Z jakiegoś powodu, myślałem o Morganville jak o dwunastym poziomie Dead Space (Do załogi statku USG Kellion dociera sygnał z prośbą o pomoc pochodzący z planetołamacza USG Ishimura. Statek rusza na ratunek, jednak na miejscu okazuje się, że cała załoga zginęła. Załoga Kellionu musi dowiedzieć się, co wydarzyło się na Ishimurze oraz znaleźć drogę, by wydostać się z piekła, które niedługo rozpęta się na pokładzie stacji. - przyp.tłum.) i że po przeżyciu tego, nie oceniałem frajerskiego, wolnego od wampirów Cambridge na wyżej niż drugi. Okazało się, że to nie wampirów powinienem się był obawiać. To był zwyczajny gang kolesi, którzyszukali kogoś, na kim mogliby się wyładować, a ja zataczałem się po niewłaściwej ulicy. Było ich sześciu, mnie jakaś jedna czwarta, a ci goście nie byliby dobrymi charakterami w żadnej grze. W prawdziwym życiu nie można zacząć od nowa i nie można też dostać dodatkowych żyć, a ja nie byłem w stanie się teraz bić. Nie za bardzo wiem co się działo; zobaczyłem, że idą, przybijają sobie piątki i wrzeszczą, a potem kiedy mnie zobaczyli, ucichli. Pewnie nie spodobała im się moja koszulka, albo myśleli, że jestem jakimś głupim, bogatym dzieciakiem, ale po pierwszym uderzeniu, wiedziałem, że nie mam żadnych szans, bo nie byłem w stanie walczyć z sześcioma naraz. Bardziej chodziło o to, aby się schylać, unikać ciosów i starać się przeżyć, i będąc ledwo świadomym – myśląc, że piwo ani trochę nie sprawia, że ciosy są mniej bolesne. I kiedy usłyszałem dźwięk metalu ryjącego o beton, zrobiło mi się zimno, bo jeden z nich znalazł na ziemi pręt zbrojeniowy i nagle byłem całkowicie pewny, że ci kolesie zabiją mnie tutaj, na tym głupim chodniku, za nic, nie znając mnie, mojego imienia czy choćby za to, że nie podoba im się moja przynależność polityczna. Zamierzali mnie zabić, bo po prostu chcieli a ja byłem pod ręką. Nawet zombie miałyby jakiś powód. Już bym był martwy, gdyby nie zjawiła się Drużyna Wampira i nie uratowała mojego nachlanego tyłka. Niewiele widziałem, biorąc pod uwagę to, że byłem całkiem nieźle poobijany i miałem krew w oczach, ale zobaczyłem bladą skórę, uśmiech zabójcy, błyszczące czerwone włosy i kształty, które ciężko zapomnieć. Jesse przyszła mi na ratunek, podobnie jak Pete; moja broń pod postacią kolegi, wzięła pręt; z beznamiętnym spokojem wymierzał nim ciosy w ręce i nogi przeciwników. Było dużo krzyków i po kilku sekundach, sekundach, było po wszystkim i na betonie leżało siedmiu gości. Wtedy Jesse pomogła mi wstać i już było tylko sześciu. „Nie przejmuj się, nie są martwi,” powiedziała i posłała mi bezlitosnym oględzinom. „Wyglądasz jak gówno, Collins.” „Dzięki,” wybełkotałem. Nie miałem na myśli komplementu. „Cóż, ten spacer jest do dupy.” Śmiała się, a jeśli uważała, że marnowałem jedzenie, kiedy wyplułem z buzi krew, to nic nie powiedziała. Pete ciągnął za sobą pręt przez całą drogę do
zaparkowanego przecznicę dalej auta. To był długi spacer. Spędziłem ten czas na rozmyślaniu (chyba na głos) dlaczego Pete zabrał ten żelazny kij. Wiem, że mówiłem to głośno, bo w końcu mi odpowiedział: „Odciski palców,” kiedy wkładał pręt do bagażnika i pomógł Jesse wepchnąć mnie na tylne siedzenie. „Jesteś nawalony.” „A ty spostrzegawczy,” powiedziałem i kołysałem się na boki, dopóki moja już obolała głowa uderzyła w szybę. „Ow.” To nie było adekwatne do sytuacji ale nie sądziłem, że płakanie jak mała dziewczynka jest męskie. Pochyliłem się i zacząłem głęboko oddychać, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo wiruje świat. „To był tylko sześciopak.” „Sześciopak...?” „Rosyjski cesarski mocny.” „Och, kochany,” powiedziała Jesse z siedzenia kierowcy, wyraźnie rozbawiona. „Rosjanie nie mają co robić przez większość zimy oprócz picia jako hobby. Naprawdę powinieneś bardziej się do tego przygotować. Weź przykład ze mnie, byłam w pobliżu, kiedy Grigorig Rasputin wciąż był do pobicia w piciu. Będziesz tego bardzo mocno żałował.” „Będzie tego żałował jeszcze bardziej,” powiedział Pete. Zaczepiał i szturchał mnie, co zauważyłem z opóźnieniem, a kiedy w końcu chciałem klepnąć go by przestał, chybiłem i uderzyłem siebie w miejsce, gdzie i tak były już siniaki. Nie jestem pewny, w co. „Może powinniśmy zawieźć go na SOR. Może mieć jakieś krwotoki wewnętrzne.” Jesse odwróciła się i spojrzała na mnie i zobaczyłem w jej oczach znowu ten czerwony błysk. Dziwnie, w tej chwili wydawało się to komfortowe. Nawet nieco domowo. „Może mieć, ale nie ma,” powiedziała. „Mogłabym to wyczuć. Och, ma pełno ran, ale to nic zagrażającego jego życiu. A siniaki i rany nie są mu obce. Ale uważaj na jego głowę. Widziałam jak przynajmniej dwa razy nieźle w nią oberwał. Będzie miał potworny ból głowy od kaca, ale nie wygląda, żeby stało mu się coś poważniejszego. Jednak może chce jechać na rentgen.” Zaczynałem swój pobyt w Cambrigde całkiem podobnie do powrotu do Morganville: w szpitalu. „Cholera,” powiedziałem. „Nie miałem już dobrego prześwietlenia od bardzo dawna. Może być zabawnie.” Bo w przeciwieństwie do większości nawalonych ludzi, widziałem w swoim życiu wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że urazów głowy nie należy bagatelizować. Mogłeś wyglądać i czuć się w porządku przez jeden dzień, a potem nagle paść trupem od obrzęku i pękających żył. „Myślę, że mylisz prześwietlenie z czymś z pornosów,” powiedziała Jesse. „ale zgoda. Jedna wizyta na SORze, już się robi. Mam nadzieję, że cokolwiek chciałeś zrobić z tymi kolesiami, było tego warte. Co zrobili, kopnęli szczeniaczka, obrażali Twoją matkę...?” „Nic,” odpowiedziałem. „Nic nie zrobiłem. Po prostu chcieli zrobić
komuś krzywdę, a ja byłem na miejscu.” Po krótkiej chwili ciszy powiedziała: „Tak, wiem jak może do czegoś takiego dojść.” brzmiała ponuro, jakby osobiście tego doświadczyła, i hej, pewnie tak było. Mogła być nawet przegrywającą stroną, ale nigdy dokładnie nie można było tego stwierdzić, jeśli chodzi o wampiry. „Dlaczego błąkałeś się po ciemku Shane? Zakładam, że sam fakt pochodzenia z Morganville powinien nauczyć Cię lepiej.” „Myślałem, że tu będzie bezpieczniej.” Pete się zaśmiał. Miał specyficzny rodzaj śmiechu, taki który szarpał na środku. „Nieczęsto wyjeżdżałeś. To nawet słodkie. Idź na spacer w strefie ludobójstwa i powiedz mi, że ludzie nie są gorsi niż krwiopijcy. Jesteśmy stworzeni do bycia dupkami, zapytaj kogoś, kto był wolontariuszem w Kongo.” Ale ja już to wiedziałem. Wiedziałem czego najbardziej boi się Amelie, Założycielka Morganville. Bała się nas. Ludzi. I naszej tendencji do zabijania wszystkiego, czego się baliśmy i/albo nienawidziliśmy. Naszej zdolności do likwidowania rzeczy, które były w jakiś sposób inne. A ja nie byłem lepszy, pomyślałem. Przez większość mojego życia nienawidziłem wampirów, a nawet teraz wciąż nie czułem się komfortowo w ich towarzystwie, mimo że Jesse dopiero co skopała parę tyłków, żeby mnie uratować. Stworzeni. Pete miał prawdopodobnie co do tego rację. Zawieźli mnie na jakieś opuszczone pogotowie i minęły tylko cztery godziny (pewnie jakiś rekord, byłem o tym przekonany), żeby zrobić mi prześwietlenie i stwierdzić, że wciąż miałem jeden funkcjonujący, choć trochę potłuczony mózg i nic poważnego mi nie zagraża. Do tego czasu, otępienie alkoholowe zdążyło minąć, a wraz z nadchodzącym świtem, Jesse się z nami pożegnała i zostawiła mnie z Petem. Nie wydawał się być jakoś szczególnie smutny z powodu utraty swojej śpiącej królewny; może był przyzwyczajony do zostawania sam przed świtem, pójścia do pracy i jawnego przymierza z Jesse, które wydawało się być bardziej pracą, niż przyjemnością. Jesse zostawiła im swoje auto i poszła na pieszo; musiała mieć jakąś jaskinię niedaleko, bo niezbyt przejmowała się wschodem słońca. Chyba że była już całkiem stara i nie musiała już przejmować się poparzeniami od światła słonecznego... ale nawet jeśli tak, to wciąż nie byłoby to dla niej zbyt przyjemne. Kiedy już zapłaciłem rachunek (który pochłonął całą moją kasę i cicho zaoferowaną pożyczkę od Petea), wtłoczyłem się z powrotem do samochodu i dałem zawieźć się do Florey'a. Po drodze minęliśmy dom Claire i przypomniałem sobie mgliście mój wspaniały plan, żeby zataczać się pod jej drzwiami, pozwolić jej mi wybaczyć i zaprowadzić się do łóżka. To nie było mądre. Prawie cieszyłem się z tego, że zamiast tego zostałem pobity. Przynajmniej zachowałem resztkę swojej godności. Bo teraz, trzeźwy, wiedziałem dokładnie jak to wszystko by się potoczyło. Claire byłaby dla mnie
miła i litościwa, dałaby mi aspirynę, koc i poduszkę, a ja spałbym na jakiejś strasznie niewygodnej kanapie, a ona byłaby na górze – nieosiągalna. A rano miałbym żenującą pobudkę, wyjaśniania, przeprosiny i... co? Obawiałem się, że potem mogłoby nie być nic. „Co robiliście?” zapytałem Petea, kiedy zatrzymywał się przed Florey'em. „Jak mnie znaleźliście?” „Nie znaleźliśmy,” powiedział prosto. „Szukaliśmy tych dupków. Dwie przecznice wcześniej pobili jakiegoś geja. Policja nie zawsze zajmuje się takimi sprawami, więc my to robimy. To takie nasze hobby.” Zatrzymałem się podczas otwierania drzwi i spojrzałem na niego, zapewne podpuchniętymi oczyma. „Czekaj chwilkę,” powiedziałem. „Więc, przyjaźnisz się z gorącą laską, która jest przy okazji wampirzycą i lubi skórzane ciuchy.” „Taa.” „I razem zwalczacie przestępczość?” nic nie mogłem poradzić na to, że czułem się roztrzaskany. „Wszyscy mają jakieś hobby chłopie,” powiedział Pete. „Teraz idź już do środka, bo zaraz zaczniesz wymiotować, a nie chcę mieć tego na wycieraczkach.” Cholera. Z tym też miał rację.