Rozdział Ósmy
Claire zaczęła wybierać numer do Dr Anderson, by powiedzieć jej o
nocnych gościach, ale zorientowała się, że to bardzo zły pomysł... jeśli rząd
naprawdę był w to zamieszany, mogli też z dziecinną łatwością monitorować jej
rozmowy. Właściwie, jej rozmowa z Michaelem i Eve, nawet szyfrowana przez
system Morganville, była prawdopodobnie również w pewien sposób narażona,
choć biorąc pod uwagę paranoję Amelie, zapora musiała być całkiem
przyzwoita. Niektóre rzeczy powinny być jednak powiedziane osobiście. W
bezpiecznym otoczeniu.
Więc, mimo tego, że spała strasznie krótko i czuła się niczym na kacu,
Claire wstała i pobiegła do laboratorium. O tej porze było jeszcze bardzo cicho
– było naprawdę niewiele po wchodzie słońca – a ona przebiegła obok kilku
zaspanych studentów, zmierzających na swoje wczesne wykłady. Korytarze w
chronionej części były opuszczone i ciche. Claire szybko przeszła do strefy
Anderson i zobaczyła, że jej nauczycielka już tam jest, siedzi przy biurku w
rogu i coś spisuje. Dr Anderson odwróciła się i skrzywiła, kiedy usłyszała
ostrzegający dźwięk drzwi bezpieczeństwa, a kiedy zobaczyła Claire, jej oczy
zrobiły się szerokie.
„Wszystko w porządku?” zapytała i wstała, żeby podejść bliżej. „Jesteś
blada.”
„Długa noc.” odpowiedziała Claire i wzięła głęboki oddech. „Możemy
tutaj rozmawiać?”
„Daj mi swój telefon.” Claire wręczyła jej go, a Anderson podłączyła go
do swojego komputera, wpisała jakiś kod i po jakiejś minucie oddała go Claire.
„Zainstalowałam aplikację, która będzie blokowała wszystkich wścibskich. W
zamian dostaną nagrania niewinnych rozmów, więc nie będą wiedzieć, że coś
jest nie tak. Teraz możesz śmiało mówić.”
„Mój dom został w nocy przeszukany przez dwóch mężczyzn. Chyba
myśleli, że gdzieś wyszłam, jak moja współlokatorka. Proszę pani – oni się nie
włamali. Otworzyli sobie drzwi, jakby mieli klucze.”
„Przyjrzałaś się im?”
Claire pokiwała głową. Anderson usiadła przy komputerze i po chwili
Claire patrzyła już na album zdjęć wykonanych z ukrycia... i to nie byle jakich.
Były ostre i czyste, w bardzo dobrej jakości. „Poznajesz kogoś?”
Claire wskazała na jednego z mężczyzn ponad ramieniem profesorki. „To
jeden z nich, na pewno. Nie jestem pewna co do drugiego, za krótko go
widziałam. Może być jednym z pozostałych, ale naprawdę nie jestem pewna.
Kim oni są?”
„Cóż, to nie ludzie z którymi bezpośrednio pracuję, ale jest wielu
zawodników na polu gry. Lepiej być ostrożnym. Masz system
przeciwwłamaniowy?”
„Nie. Mówiłam mojej współlokatorce, że powinnyśmy go założyć.”
„Przekonaj ją. Nie zaszkodzi Ci też nauka jak posługiwać się tym nożem,
który Ci dałam.”
„Umiem się nim posługiwać,” powiedziała Claire, całkiem spokojnie,
biorąc pod uwagę to, że wciąż myślała o rządowych organizacjach i szpiegach,
kiedy dotąd myślała, że wszystko w co się pakuje to polityka wampirów. „Pani
profesor – myśli pani, że ma to związek z VLAD?”
„Nie mam pojęcia z czym to ma związek,” odpowiedziała Anderson.
„Mam umowy z kilkoma rządowymi agencjami i prywatnymi grupami; każda z
nich mogłaby chcieć uważnie Cię sprawdzić. Nie zagłębiajmy się w to bardziej,
dobrze?”
„Oni przeszukali mój dom!”
„I zostawili Ciebie i twoje rzeczy w nienaruszonym stanie. Nie róbmy z
tego większej sprawy niż jest.” Anderson obdarzyła ją ciepłym, uspokajającym
uśmiechem. „A teraz, bardzo się cieszę, że przyszłaś tak wcześnie. Jest kilka
rzeczy których wciąż chciałabym się dowiedzieć o VLAD i to przed
dzisiejszym testem.”
„Testem?” Claire miała moment paniki; nikt nie powiedział jej, że będzie
jakiś test.
„Nie dla Ciebie,” odpowiedziała profesor, śmiejąc się, ponieważ panika
wymalowana na twarzy Claire musiała być widoczna. „Testujemy VLAD na
żywym obiekcie w południe.”
„Jako obiekt, masz na myśli -”
„Wampira, tak, to dokładnie to, co mam na myśli.”
„Tutaj są wampiry?”
„Nie dokładnie w szkole. Ale niedaleko. Bo, oczywiście, Amelie nie ufa
nikomu, kto opuścił Morganville, a zwłaszcza, komuś kto był tak blisko z
Myrninem. Szczęśliwie, tak się składa, że przyjaźnię się z moją opiekunką, a ta
zgodziła się utrzymać nasz sekret w tajemnicy – na razie. Wolałabym jej nie
angażować, ale potrzebujemy wampira, a tylko ona jest pod ręką.”
„Ale – myślałam, że nie chcesz, żeby Amelie dowiedziała się o VLAD!”
„To prawda. Ale faktem jest, że ona i tak w końcu się dowie. Tym
bardziej ważne jest dla nas, aby zrobić szybki, wydajny postęp, niż być
ostrożnym. Myrnin wziąłby naszą stronę; myślę, że będzie w stanie
powstrzymać jej paranoję, przynajmniej na jakiś czas. I mimo że jest to
ryzykowne, myślę że powinniśmy się tego podjąć. A teraz. Przebrnijmy przez te
pytania.”
Dr Anderson wyjęła VLAD ze schowka i Claire przez ponad godzinę
odpowiadała na jej szczegółowe pytania. Niektóre z nich ją zaskoczyły,
rozpoczynając długie dyskusje o lepszych sposobach na podłączenie i
koncentrowanie energii. To było... cóż, ekscytujące. Rozwiązywanie
problemów zawsze było dla Claire emocjonujące i najwidoczniej tak samo było
w przypadku Anderson.
W końcu, jej profesorka pokiwała głową i odniosła VLAD z powrotem na
miejsce, a Claire nabrała ochoty na jeszcze coś bardziej przejmującego.
Rozczarowała się.
„Czasami, bycie moją asystentką nie będzie zbyt przepełnione fajnymi
akcjami.” powiedziała Anderson i spojrzała na wielki stos kartek. „Potnij to
wszystko w niszczarce, potem zanieś te kawałki do pieca do spalania na końcu
korytarza. Lubię być przezorna.”
„Co to wszystko jest?”
„Stare projekty,” odpowiedziała jej profesorka. „Nie czytaj tego. Po
prostu potnij to i spal, albo Twoje oczy się rozpłyną.” powiedziała to w tak
poważny sposób, że Claire przez moment się zawahała, ale wtedy kobieta się
zaśmiała. „Nie martw się. Jeszcze nie udoskonaliłam tej technologii. Niszczarka
jest tam.”
To rozpoczęło strasznie ekscytujący proces siedzenia na krześle i
wkładania kartek papieru do niszczarki, wkładania kawałków do wielkiej
plastikowej torebki, kiedy już kosz na śmieci był pełen. Zajęło jej to całe trzy
godziny, aby pozbyć się stosu papieru i Claire szybko nauczyła się, że pocięty
papier zabiera o wiele więcej miejsca niż normalnie, ale wcale nie wydawał się
lżejszy. Walczyła z workiem przez cały korytarz, znalazła spalarnię i wrzuciła
papier do zsypu, po czym nacisnęła duży czerwony guzik zasilający ogień.
Nic nie mogła poradzić na to, że myślała o tym, że musi być bardzo
wygodne, mieć takie coś tak blisko swojego laboratorium. Albo laboratorium,
które było zamieszane we wszystkie rodzaje tajemniczych rzeczy.
Kiedy się odwróciła, trzymając pustą już torbę w swojej dłoni, zobaczyła,
że niedaleko niej stoi Jesse i jej się przygląda. Nagłe pojawienie się dziewczyny
sprawiło, że po plecach Claire przeszły ciarki, jednocześnie z nieprzyjemnym
mrowieniem na skórze jej całego ciała. Było coś takiego w Jesse, co wzbudzało
w niej sprzeczne uczucia. Wyglądała tak spokojnie jak poprzedniego wieczora,
choć teraz nie była ubrana w skórzane ciuchy, przebrała się w luźną czarną
koszulkę, jeansy i glany, na których widok Eve by zemdlała, biorąc pod uwagę
ilość widniejących na nich sprzączek. Jej rude włosy związane były w luźny,
niechlujny kok a spięte były dwoma pałeczkami.
„Hej,” powiedziała Jesse. „Irene kazała mi sprawdzić, czy już skończyłaś.
Wygląda na to, że tak.”
Claire uniosła torbę. „Wygląda.”
Jesse przyglądała jej się w dziwny sposób, pomyślała Claire, a kiedy obie
szły z powrotem do laboratorium, w końcu zapytała: „Mam jakąś plamę na
twarzy, czy...?”
„Nie,” odpowiedziała Jesse i powoli się uśmiechnęła. „Tylko myślałam o
tym, że jest w Tobie o wiele więcej, niż to widać gołym okiem, to wszystko.
Inspirujesz innych w pewien lekkomyślny sposób, wiesz o tym?”
„Tak? Kogo?”
Jesse nie odpowiedziała. Weszła do laboratorium Anderson i Claire
musiała poczekać na swoją kolej; kiedy w końcu była w środku, Jesse była już
razem z profesorką przy stole, a urządzenie – VLAD – leżało obok, na
piankowej podstawce. „Nie wygląda,” powiedziała Jesse. „Jesteś pewna Irene?”
„Nie, oczywiście, że nie jestem, bo nie musiałabym Cię wtedy prosić o
pomoc.” powiedziała Anderson, trochę niecierpliwie. „I też nie podoba mi się
robienie tego. Naprawdę nie wiem jakie będą skutki jego działania. Ale musimy
to sprawdzić i czy nam się to podoba, czy nie, jesteś jedyną dostępną mi
osobą.”
„Jedyną...” powtórzyła Claire i poczuła jak prawda zwala się na nią jak
grom z jasnego nieba. Spojrzała się twardo na Jesse. „Jesteś wampirem?”
„Mała jest strasznie spostrzegawcza,” powiedziała Jesse. „tak, kochanie.
Jestem członkinią koła nieumarłych. Pamiętasz, że Pete wszedł do Twojego
mieszkania po pudło, a ja nie? Myślałam, że to Cię naprowadzi, skoro
mieszkałaś w Morganville i w ogóle, ale Ty nie zdawałaś się niczego
podejrzewać.”
„Podejrzewałabym, gdybyśmy wciąż byli w domu, ale nie spodziewałam
się znaleźć... żadnego tutaj.”
„Takie błędy mogą kosztować Cię życie.” powiedziała Jesse. „Nie ma
wielu takich jak ja poza domem, pewnie, ale wciąż jest kilku, a większość z
nich nie jest tak miła jak ja.” Uśmiechnęła się do Claire. „Wyluzuj, nie gryzę.”
„Och, gryzie,” powiedziała Anderson. „Ale nie bez pozwolenia.”
„Cóż, ty powinnaś to wiedzieć,” zamruczała Jesse i zaśmiała się, gdy
policzki Dr Anderson spłonęły rumieńcem.
„W porządku, jeśli już wszystko jest jasne, usiądź tutaj, Jesse. Zamierzam
skierować tę broń na Ciebie i ją włączyć, a Ty powinnaś opowiedzieć mi jak się
czujesz. Nie powinno nic Ci się stać.”
„Nie powinno?” Brwi Jesse uniosły się wyżej. „Nie jestem pewna, czy
podoba mi się to słowo w tym zdaniu. Claire, próbowałaś tego już wcześniej na
jakiś wampirach?”
„Myrnin,” odpowiedziała Claire.
„Stała mu się jakaś krzywda?”
„Nie wydaje mi się.”
„Cóż, nie jestem Myrninem. I nie zamierzam wskakiwać do pociągu
wariactwa, ale okej. To tylko dla Ciebie, Rennie.”
Anderson wywróciła oczami. „Boże, błagam, nie nazywaj mnie tak. Po
prostu usiądź. Obiecuję, to będzie bardzo krótkie doświadczenie.”
Jesse przeszła przez pokój do prostego aluminiowego krzesła, stojącego
przy ścianie i położyła na nim swoją dłoń. „Tutaj?”
„Tak, proszę.”
Jesse usiadła, skrzyżowała nogi i ułożyła ręce, niczym kobieta w kościele,
co na pewno jej się nie zdarzało. „Gotowy, celuj, ognia.”
„Mało zabawne.” powiedziała cicho Anderson, ale podniosła VLAD,
nakierowała go i włączyła.
Nic nie wydobyło się z broni – żadnych promieni ani dymu ani żadnego
innego widocznego znaku – ale Jesse usiadła prosto, szeroko otwierając oczy.
Anderson natychmiast wyłączyła VLAD i odłożyła go na stół. „Wszystko w
porządku?” zapytała i zrobiła krok do przodu. „Jesse?”
„Stop,” powiedziała Jesse i wyciągnęła swoją rękę. Wyglądała... dziwnie,
jej twarz była zupełnie bez wyrazu. „Irene, zatrzymaj się tam, proszę.”
Dr Anderson tak też zrobiła; wyglądała na bardzo zaniepokojoną, do
czasu kiedy Jesse w końcu oparła swoją rękę z powrotem na krześle i się
zrelaksowała. „To było... interesujące.”
„Najwidoczniej,” powiedziała Anderson i się uśmiechnęła, choć był to
widocznie winny rodzaj uśmiechu. „Co się stało?”
„Nie jestem tego do końca pewna. Mogę Ci powiedzieć, że kiedy
usiadłam, trochę się bałam tego, co się stanie, jednocześnie' – Jesse przez
moment spojrzała na Claire, prawdopodobnie zmieniając swoją myśl – 'trochę
rozbawiona, jak przypuszczam. A nagle wciąż czułam te rzeczy, ale dziesięć
razy mocniej. To... zbiło mnie z tropu, bo te dwie emocje niezbyt do siebie
pasują. Rozumiesz?”
„Wzmacnia,” powiedziała Claire. Obie skupiły się na niej. „Tak jak to
stworzyłam, cokolwiek odczuwa wampir, urządzenie wzmacnia te emocje.
Myślę, że w pewnym sensie, działa to też na ludzi. Ale najwyraźniej bardziej na
wampiry.”
„Cóż, jeśli chciałaś się dowiedzieć, czy działa... działa.” Jesse zaczęła
wstawać i – niewiarygodnie – nagle zatoczyła się i przytrzymała ściany. „Whoa.
Także powoduje zawroty głowy, w razie, gdybyście tego nie wiedziały.”
„Nie wiedziałam,” przyznała Claire. „Dobrze się czujesz?”
„W porządku. Muszę tylko się tego pozbyć.” Jesse odepchnęła się od
ściany i uśmiechnęła do Dr Anderson. „Nie jestem więdnącym kwiatkiem,
chyba że to dawałoby mi ekstra przywileje.”
„Zależy.” powiedziała Anderson. „Wybacz. Nie powinnam była Cię o to
prosić, ale po prostu musiałam wiedzieć czy to urządzenie ma potencjał, czy to
tylko kolejna pusta obietnica.”
„Och, ma potencjał.” powiedziała Jesse. „Jeśli byłabym głodna i
dostałabym tym urządzeniem, rzuciłabym się na Twoje żyły, a ty musiałabyś
użyć każdego możliwego środka, by mnie powstrzymać. Więc uważaj. To nie
jest zabawka i może zamienić wkurzonego wampira w zajebiście wkurzonego.”
„Zamysłem jest odwrócenie emocji,” powiedziała Claire. „Sprawienie, że
wściekły wampir przestałby się wściekać, głodny przestał odczuwać głód... i
jak powiedziałaś, jest rozpraszające. Przypuszczam, że mogłoby być używane
jako taki oszałamiacz na wampiry.”
„Szukasz czegoś niezabójczego, co mogłoby Cię obronić,” powiedziała
Jesse. „Cóż, to nie jest głupi pomysł, a to nie jest zły początek. Przypuszczam,
że nie będę miała nic przeciwko testowaniu go na kolejnym etapie. Ale
pamiętaj: nie jestem zwykłym wampirem. Jestem całkiem opanowana.
Następny na jakiego wpadniesz, może nie być tak ogarnięty.”
„Jesse – nie jestem jeszcze gotowa, by mówić o tym Amelie. Myrnin nie
bez powodu utrzymywał to w tajemnicy; jestem całkiem pewna, że nie
pozwoliłaby na dalsze prace, gdyby wiedziała. A naprawdę chcę kontynuować
ten projekt. Dlatego, czy mogłybyśmy jeszcze jej o tym nie mówić? Proszę?”
Jesse nic nie mówiła przez długą, długą chwilę, marszcząc brwi.
Skrzyżowała ramiona i przez chwilę chodziła. Wtedy zagryzła usta i pokiwała
głową. „Na jakiś czas.” powiedziała. „Ale wiesz, że nie mogę długo tego
ukrywać. I jeśli zada mi dokładne pytanie, nie będę mogła kłamać.”
„Wiem,” odpowiedziała Anderson. „Zawsze jasno dajesz do zrozumienia,
komu naprawdę jesteś lojalna.”
Było coś dziwnego w jej uśmiechu, coś jakby na kształt złości, a
spojrzenie jej i Jesse przez chwilę się krzyżowało. Na pewno nie było ono
komfortowe.
Wtedy Jesse też się uśmiechnęła. „Wiesz, to super fajne, ale właściwie to
muszę wieczorem serwować drinki, więc muszę się przygotować. Bycie tak
powalającą nie jest łatwe, no wiesz.”
„Skoro tak twierdzisz,” odpowiedziała Anderson. „Idź i chowaj się przed
słońcem.”
„Zrzęda. Mam na sobie super blokadę przeciwsłoneczną, nie musisz się
martwić.” Jesse pokazała jej język, niczym trzyletnia dziewczynka i Claire
musiała się zaśmiać. Było w niej coś dziwacznie dziecinnego, biorąc pod uwagę
to, że jednocześnie była w stanie stać się oziębła, jak każdy wampir. Na pewno
była wystarczająco stara, by mówić z taką nonszalancją o włóczeniu się w
dzień, nie mając na sobie nawet cienkiej warstwy ochraniających płaszczy i
kapeluszy, które wybierała większość wampirów w Morganville. „Wy dwie,
starajcie się nie robić tu nic fajnego. Mam dość ratowania ludzi na kilka
kolejnych dni. To męczące.”
„Taa? Kogo dziś ratowałaś?”
Beż żadnego powodu, Jesse się uśmiechnęła i zrobiła gest zakluczania
ust. „Nie mogę powiedzieć.” odpowiedziała „Ale był bardzo, bardzo słodki.
Może opowiem Ci później.”
„No raczej.”
Jesse pomachała im i wyciągnęła swoją kartę, by móc przejść przez drzwi
i jakimś cudem, było tak, jakby połowa światła uciekła z pokoju. Była... żywa,
pomyślała Claire. I naprawdę, całkiem fajna.
Dr Anderson zapewne myślała tak samo; gapiła się na drzwi przez całe
dziesięć sekund po tym, jak wyszła przez nie Jesse, wtedy odchrząknęła,
założyła swoje okulary i wróciła do oglądania VLAD. „Dobrze.” powiedziała.
„Musimy zrobić pewne rzeczy. Po pierwsze musimy to rozłożyć, każdą część
okleić etykietką i zeskanować, żebyśmy mogły zrobić wirtualny model
urządzenia. Następnym razem chcę być w stanie wypróbować to na drukarce 3-
D.”
„Na czym?”
„3-D drukarce,” powtórzyła profesorka i wskazała na dużą, osobliwie
wyglądającą maszynę w dalekim rogu laboratorium. „Pobiera dużą kostkę
papieru, plastiku albo metalu i powtarza wzór. Przy dobrej specyfikacji, możesz
stworzyć wszystko. Ludzie na dole próbują wytworzyć w ten sposób ludzkie
organy. Pamiętasz replikatory w Star Treku, które mogły stworzyć cokolwiek
się chciało. Począwszy od pieczeni wołowej, aż do skomplikowanych
mechanizmów? Pracujemy nad tym. I właściwie, zrobiliśmy całkiem niezły
progres.”
To było... nowe. Claire pomyślała o Myrninie, jego antycznych
mikroskopach i wiekowych narzędziach; zastanawiała się co by na to
powiedział. Prawdopodobnie uznał by to za coś tak dalekiego naturze; zawsze
mówił to o rzeczach, których do końca nie pojmował. Po mimo całej swojej
błyskotliwości, a naprawdę był genialny, po prostu nie był w stanie porzucić
swojej przeszłości z alchemią.
Może zmieni zdanie, jeśli przywiezie ze sobą nową, błyszczącą i przede
wszystkim działającą kopię VLAD. Może to rozwiązałoby również kłopot z
wagą, jeśli mogłaby stworzyć urządzenie z jakiś lekkich materiałów. Może, z
odrobiną wyobraźni, będą nawet w stanie stworzyć model wampirzego mózgu i
użyć go w komputerze Myrnina, eliminując w ten sposób groźbę bycia zabitym
dla nauki w Morganville.
Cóż, zawsze mogła marzyć.
Dr Anderson rozbierała urządzenie na części i wskazała Claire drukarkę
3-D; jej zadaniem było, po rozłączeniu każdej części VLAD, opatrzyć ją
numerem i opisem, pojedynczo ją zeskanować i włożyć wszystko do pudła. Dr
Anderson była bardzo ostrożna; kiedy dotarła do małych fiolek z bulgoczącym
płynem – dodatek Myrnina, tuż obok wirujących przekładek – również
zachowała płyn, choć odlała trochę do badań. Kawałek po kawałku, urządzenie
stawało się coraz mniejsze, a laboratorium zaczynało pachnieć jak rozgrzana
lutownica i metal.
Do czasu, kiedy wszystko było zrobione, Claire zaczynała ziewać,
rozciągać się i zerkać na zegarek. Było już po piątej. Nie zamierzała zostawać
tak długo, ale wciąż było coś do zrobienia; skaner miał jeszcze pobrać dane,
żeby Dr Anderson mogła zacząć pracować z poszczególnymi elementami w
wersji szkieletowej.
„Powinnaś już iść,” powiedziała Dr Anderson i ziewnęła. „Przepraszam.
Wstałam strasznie wcześnie i wiem, że to kolejny długi dzień dla Ciebie. Mogę
sama dziś to złożyć.”
„Mam to schować?” pojemnik był teraz pełen i ciężki tak jak samo
urządzenie. Dr Anderson pokiwała głową i Claire zaniosła pudło z powrotem do
ukrytego panela, który wciąż był otwarty. Wsunęła pojemnik do środka i
wykonując polecenie Anderson, przyłożyła dłoń do przycisku. Zaświeciło się
na czerwono i drzwi cicho się zamknęły.
„Zaprogramowałam to na twój odcisk palca.” wyjaśniła Anderson. „Teraz
możesz go otwierać i zamykać sama. Ale tylko jeśli w pokoju nie ma nikogo
oprócz mnie. Jeśli ktoś spróbuje Cię zmusić do otwarcia tego, po prostu się nie
otworzy, więc będziesz mogła powiedzieć, że nie jesteś upoważniona. Bez
autoryzacji, nie będziesz mogła tego używać.”
Myślała z wyprzedzeniem, pomyślała Claire; to było trochę przerażające,
że już brała pod uwagę możliwość zaistnienia sytuacji, w której ktoś będzie
groził Claire pistoletem i zmuszał ją do otworzenia kryjówki.
Ale to było coś z Morganville – zawsze brać pod uwagę najgorszy
scenariusz. Claire pożegnała się i zaczęła iść w stronę domu. Mijała właśnie
Budynek Mudd, gdzie podekscytowane grupy studentów czekały na wejście do
laboratorium biopolimerowego, gdy zadzwonił jej telefon – nie, właściwie nie
zadzwonił, bo miała włączoną pocztę głosową. Dzwoniła Liz, i Claie
zobaczyła, że ma już od niej trzy wiadomości. Wszystkie informowały ją
radośnie, że Liz zaprosiła kogoś na kolację i prosi, aby Claire była w domu
punktualnie, przed szóstą.
Claire spojrzała na zegarek. Zostało jej bardzo mało czasu. Elizabeth
czekała na Claire z otwartymi drzwiami, zanim ta jeszcze zdążyła choćby
nacisnąć dzwonek. Miała na sobie bajeczną sukienkę, fajne buty, kolczyki,
błyszczący łańcuszek i nawet pomalowała sobie usta.
Claire zamrugała. „Myślałam, że ktoś po prostu przychodzi na kolację.”
Liz wciągnęła ją do środka i zamknęła za nimi drzwi. „Mamy, ale załóż
coś ładnego. Chcę, żeby był pod wrażeniem, okej? To ważne!”
„Eeee... okej.” Claire nie była pewna, dlaczego ona musiała ubrać się
ładnie, żeby zaimponować randce Elizabeth, ale nie zamierzała się sprzeciwiać,
ze względu na dobry humor koleżanki.
Na górze, w swoim pokoju, rzuciła swój plecak na wciąż nie posłane
łóżko i zaczęła przeglądać swoje rzeczy, decydując się ostatecznie na białą
bluzkę i czarne jeansy. Prosto, ale ładnie. Dodatkowo założyła jeden ze swoich
naszyjników, które dostała od Eve – we wszystkich jasnych kolorach – i który
ożywił jej strój. Claire odrobinę zmierzwiła swoje włosy, tak by były bardziej
puszyste i zdecydowała, że nie będzie się malować; mimo wszystko, to była
randka Liz, nie jej. Kiedy zaczęła schodzić na dół, usłyszała śmiech Elizabeth, a
kiedy otworzyła kuchenne drzwi, zobaczyła że jej koleżanka założyła fartuch i
miesza w garnku. Przy małym stole siedział mężczyzna – nie kolega ze
studiów, tylko mężczyzna około czterdziestki, z leciutkimi siwymi pasemkami
we włosach i błyszczącymi niebieskimi oczyma na swojej opalonej twarzy.
Nawet siedząc, wydawał się być wysoki. Ubrał jeansową koszulę, kołnierzyk
miał rozpięty i sportowy płaszcz; uśmiechał się lekko w sposób, który jakoś nie
przypadł Claire do gustu. Rzadko była do kogoś od początku uprzedzona, ale...
zdecydowała, że ten jeden raz mogła zrobić wyjątek.
„Claire, to Patrick,” powiedziała Elizabeth. To ją zaskoczyło. Jakimś
cudem, Claire wciąż myślała, że przedstawi go jako swojego ojca, którym z
pewnością mógłby być. Albo wujka, albo coś w tym stylu. Ale po prostu
Patrick? „To znaczy, Dr Patrick Davis. Jest moim profesorem.”
„Naprawdę?” Claire uniosła brwi i ostrożnie mu skinęła. „Czego uczy?”
„Biologii,” odpowiedział Patrick. „Elizabeth jest bardzo bystrą
dziewczyną. Mam nadzieję, że nie gniewasz się za to, że zaprosiła mnie na
kolację.”
Claire uniknęła odpowiedzi poprzez dołączenie do Liz przy kuchence.
„Co robisz?”
„Kurczaka nadziewanego groszkiem i marchewkami,” odpowiedziała
koleżanka. Wyglądała na podekscytowaną, ale jej uśmiech zadrżał w kącikach.
„Brzmi dobrze?”
„Pycha. Co mogę zrobić?”
„Chleb? Po prostu wstaw go do pieca.”
Claire tak zrobiła, po czym nalała sobie szklankę Coli z lodówki. Nie
spytała Dr Davisa czy czegoś nie chce, bo kiedy spojrzała na niego, nakładając
sobie do szklanki lodu, wpatrywał się w Liz, w sposób który nie był zbyt
profesjonalny. Bardziej drapieżny.
Och, Matko! Naprawdę? Ohyda.
„Zabawne,” powiedziała Claire, „ale nie myślałam, że kiedykolwiek
zaproszę do siebie na kolację mojego nauczyciela. Nawet ulubionego.”
Liz obrzuciła ją błagalnym spojrzeniem. „Cóż, to przykre. Najwidoczniej
nie miałaś tak wspaniałych nauczycieli, jak ja mam.” powiedziała. „Patrick jest
super.”
„Jestem tego pewna,” Claire przez jakąś minutę sączyła swoją Colę,
namyślając się, po czym powiedziała, „Wiesz co, naprawdę powinnam trochę
się pouczyć i -”
„Och, nie, proszę, mną się nie przejmuj,” powiedział Patrick. Brzmiał
poważnie i miło i nawet miał lekko irlandzki akcent, co zbijało ją z tropu. „Liz
zapewniła mnie, że niezbyt często gotuje; chciałbym więc abyś zjadła z nami.
Bardzo chciałbym z Tobą porozmawiać; Liz mówiła, że masz bardzo
interesującą pracę.”
„Ja – proszę?” Claire zrobiła chwilę przerwy, akurat aby spojrzeć na
chleb. Liz patrzyła wciąż na garnek, w którym mieszała, jakby nic nie
usłyszała. „Jaką interesującą pracę?”
„Cóż, słyszałem, że zapisałaś się na indywidualny program MIT. Nie
sądzę, aby w całej historii uniwersytetu było więcej ludzi, niż można policzyć
na palcach jednej ręki, którzy mogą podobnie o sobie powiedzieć. Powiedz mi,
jak to się stało?”
Claire zmusiła się do ruszenia – podeszła do piekarnika, otworzyła go i
wsadziła tackę z powrotem. Ale wiedziała, że wygląda nieporadnie i nerwowo.
Bardzo nieporadnie. Jej mózg starał się nadążyć za nową sytuacją. Uważała Dr
Davisa za jednego z tych nauczycieli... tych, którzy wykorzystywali swoją
pracę jako dostęp do łatwych ofiar, jak Liz, która pragnęła akceptacji i ochrony.
Była pewna, że chciał uwieść jej współlokatorkę, jeśli już tego nie zrobił.
Widać było, że czeka na jej odpowiedź. „Właściwie, jestem tu tylko
tymczasowo. To taki rodzaj specjalnego projektu. Pracuję z jednym z
profesorów. Robią te rzeczy, jak ciągłe wizytowanie projektów studentów.
Może słyszałeś o tym chłopaku z Afryki, który zasilił swoją wioskę technologią
zmontowaną ze znalezionych rzeczy...”
„Och, tak, wiem wszystko o publicznych projektach. Ale uważam, że to
co Ty robisz jest o wiele bardziej... interesujące. Nie mam racji?”
Claire drgnęła i zrzuciła pokrywkę z blatu; ta spadła na podłogę i
zabrzmiała niczym dzwon, co było rozpraszające i co w miły sposób nie
dopuściło do nastania wielce wymownej ciszy. Schyliła się, by podnieść
pokrywkę gdy Liz zrobiła to samo i Claire w zamieszaniu wyszeptała „Czego
on do cholery chce?”
„Co? Niczego!” Liz wyjęła pokrywkę z jej rąk i przepłukała ją pod
kranem, zanim ponownie przykryła nią garnek. „Gdybym wiedziała, że
będziesz tak uprzedzona, nie zaprosiłabym Cię!”
„Nie zaprosiłaś,” Claire zasyczała w odpowiedzi.
„Nieważne.”
„Wszystko w porządku, moje miłe panie?” zapytał Dr Davis i Liz
odwróciła się, wzięła głęboki oddech, wytarła ręce o swój fartuch i uśmiechała
się, niczym plastikowy manekin, kiedy niosła garnek do stołu.
„Wszystko dobrze Patrick,” odpowiedziała. Kiedy Claire posłała jej
spojrzenie, odpowiedziała w obronie: „Kazał mi tak na siebie mówić. Wiem, że
to dziwne mówić profesorowi po imieniu, ale -”
„Ale nie lubię być taki oficjalny,” przerwał jej. Wstał od stołu i wziął od
Liz rękawice, żeby postawić na stole kurczaka, a potem groszek. „Proszę,
pozwólcie mi sobie pomóc. Usiądźcie panie. Czy mogę podać Ci coś innego do
picia Liz?”
„Och, poproszę wodę,” odpowiedziała. Kiedy zaczął krzątać się przy
zlewie, ze szklankami i lodem, Liz pociągnęła Claire za ramię. „Nie spieprz
tego. Potrzebuję dobrej oceny i go lubię!”
„A on lubi Ciebie,” Claire odszeptała. „Prawdopodobnie trochę za bardzo,
nie uważasz? Przyszedł na kolację? Kto tak robi?”
Oczy Liz zalśniły wściekłością a ta ścisnęła Claire mocniej. To było
celowe szczypanie. Claire zacisnęła wargi. „Jak mówiłam, nie schrzań tego.
Zasługuję na coś dobrego dla odmiany. Spotkało mnie już wystarczająco dużo
złych rzeczy.” Może i zasługiwała na coś dobrego, ale Claire była pewna, że to
nie było to. Dr Davis był miły i nieformalny, ale był też wazeliniarski i
manipulacyjny, co ją przerażało. I o co w ogóle mu chodziło z tym osobistym
programem szkoleniowym? Co on wiedział?
Może dużo. Za dużo. Claire czuła się, jak gdyby bawiła się w grę na
śmierć i życie, bez znania jej reguł i innych zawodników.
„Tak więc,” powiedział Patrick i postawił przed Liz szklankę z wodą;
poklepał ją op ramieniu, a potem usiadł na swoim miejscu, pomiędzy dwoma
dziewczynami. „O czym to rozmawialiśmy? Ach, tak -”
„Kurczak wygląda wspaniale,” powiedziała Claire. „Jak go
przygotowałaś?” To wywołało nerwowy potok informacji na temat gotowania
ze strony Liz; Rachel Ray byłaby dumna, bo Liz zdawała się znać cały przepis
od początku do samego końca, a było dużo etapów. Tak samo z nadzieniem. Dr
Davis stale się uśmiechał,choć było to raczej ponure, ale poczekał na koniec
słowotoku Liz. Głownie patrzył się na koleżankę Claire, ale ta jednak czuła,
jakby zerkał na nią.
Nie podobało jej się to.
Większość czasu zajęło opowiadanie o serwowaniu kurczaka i warzyw, a
kiedy Dr Davis chciał powtórzyć pytanie, Claire pobiegła wyjąć chleb z
piekarnika i znowu uciec od pytania. Liz nerwowo zerkała, bojąc się, że Dr
Davis pomyśli, że jest tu niechciany (co było prawdą, przynajmniej ze strony
Claire), co powodowało, że zapobiegała jego próbom wciągnięcia Claire znowu
do rozmowy.
Na jakiś czas, dał sobie spokój, rozmawiając na tematy proponowane
przez Elizabeth – żaden z nich nie wymagał żadnych uwag ze strony Claire,
więc skupiała się na jedzeniu kolacji. Kurczak faktycznie był smaczny.
Naprawdę musiała się nauczyć go robić.
Kiedy w końcu jej talerz był pusty, pozostałe dwa były jeszcze do połowy
zapełnione, więc Claire wypiła resztę swojej Coli i zaniosła swój talerz do
zlewu. „Dzięki Liz,” powiedziała. „Naprawdę muszę się pouczyć.”
„Och,” powiedziała Liz. „serio? Cóż, jeśli musisz.” to były znak proszę
idź już sobie i zostaw nas samych. Claire ulżyło, więc ruszyła w stronę drzwi.
Nie zdążyła jednak do nich dotrze, bo Dr Davis powiedział „Rozumiem, że
Twoją nauczycielką jest Dr Irene Anderson. Jest uważana za dość – powiedzmy
– ekscentryczną osobę, nawet jak na MIT. Jak Ci się z nią pracuje?”
Byłoby niegrzeczne, gdyby bez słowa wyszła, więc kiedy otworzyła
drzwi, stanęła w przejściu i odpowiedziała. „Dobrze. A teraz, naprawdę muszę
-”
„Jestem bardzo zaintrygowany jej badaniami.”
„Zna ją pan?”
„Właściwie to całkiem nieźle. Wiele wniosła do kryptobiologii – ukazując
zdolności nierzeczywistych stworzeń, jak powiedzmy, wilkołaki, zombie,
wampiry. Często poruszamy ten temat. Jest dość kontrowersyjny. Co
wybrałabyś na najsłabszy punkt, powiedzmy wampira?”
Claire lekko uśmiechnęła się w odpowiedz. „Przepraszam, nigdy się nad
tym nie zastanawiałam. Nie mam czasu na tego typu rzeczy. Mam zbyt dużo
rzeczywistych spraw, o które muszę się teraz martwić.” Zamierzała zbić go z
tropu i zakończyć tym rozmowę, ale oczywiście nie pojął aluzji.
„Cóż, hipotetycznie – jesteś bardzo zdolną młodą kobietą, Claire.
Hipotetycznie, czy sądzisz, że wampiry mogłyby być kontrolowane i w dobry
sposób wykorzystywane, jako powiedzmy, żołnierze? Albo tajni agenci?
Przypuszczam, że byliby idealni do każdego typu niebezpiecznych zadań,
których ludzie woleliby unikać. Pod warunkiem, że można by było całkowicie
nad nimi panować.”
„Tak przypuszczam,” naprawdę nie podobał jej się kierunek tej rozmowy.
„Liz, dzięki za kolację.”
„Bardzo miło było mi Cię poznać,” powiedział Dr Davis. „Panno
Danvers.”
„Pewnie,” powiedziała słabo i pozwoliła drzwiom się za nią zamknąć.
Poszła do swojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi, włożyła do uszu
swoje słuchawki i starała się odciąć od świata. Jeśli będzie pukał, zignoruje to.
Była cholernie pewna, że musi powiedzieć o tym Dr Anderson. I może też
Amelie. Godzinę później, wyjęła z uszu słuchawki, ziewnęła i przycisnęła ucho
do drzwi, by sprawdzić czy droga do łazienki jest pusta. Była. W kuchni
panowała cisza, a łazienka była pusta. Po wyjściu z niej, usłyszała dźwięki
dochodzące z pokoju Liz, więc pobiegła szybko do siebie.
Dr Davis definitywnie korzystał z wizyty bardziej niż tylko jedząc
kolację. I wnioskując z odgłosów, Liz również podobała się każda chwila.
Fuj.
Claire z powrotem założyła słuchawki i zgłośniła muzykę, żeby mieć
pewność, że niczego już nie usłyszy. Niezbyt pomogło. Sprawiało to, że czuła
złość, niepokój, frustrację... właściwie na wszystkie sposoby. Shane nie
dzwonił. Dlaczego nie dzwonił? Sprawdzała swój telefon i owszem, bateria
wciąż była naładowana. Wszystko było w porządku.
Nerwowo zerwała słuchawki i kierowana impulsem, o którym nie chciała
zbytnio myśleć, wybrała jego numer i nacisnęła zieloną słuchawkę.
Odebrał od razu. „Claire?”
Brzmiał... brzmiał jakby był blisko. Jakby mogła wyciągnąć rękę i go
dotknąć, po prostu... wtulić się w jego ramiona i przez chwilę o wszystkim
zapomnieć. Sprawić, że wszystko byłoby znów dobrze. Pragnęła tego, pragnęła
tego tak bardzo, że przez długi, niepewny moment, nie mogła z siebie nawet
wydobyć głosu.
„Claire...?” Jego głos brzmiał teraz delikatniej, prawie jak szept. „Boże,
błagam, odezwij się do mnie.”
„Jestem,” odszeptała. Jakimś cudem, nie chciała podnosić głosu; w ten
sposób było bardziej intymnie. Blisko. „Dzwoniłam, nie odbierałeś.”
„Wiem. Przepraszam. Proszę – to nie znaczy, że mnie to nie obchodzi, ja
tylko -” Poruszył się i usłyszała jak bierze głęboki oddech. I słyszała, że coś jest
nie w porządku z jego głosem. „Tylko nie mogłem oddzwonić.”
Usiadła prosto, bo wszystkie sygnały ostrzegawcze w niej właśnie biły na
alarm. „Shane, wszystko w porządku? Co się stało? Jesteś ranny?” Bo coś mu
się stało. Słyszała to w jego głosie, zwłaszcza kiedy próbował się zaśmiać.
„Nic mi nie jest.”
„Nieprawda. Nawet nie próbuj mi ściemniać. Co się stało?”
„Dałem się pobić,” odpowiedział. „To nic nadzwyczajnego. Oprócz tego,
że nie miało to nic wspólnego z wampirami, dasz wiarę? Cóż, w sumie miało,
bo wampir uratował mnie przed zostaniem pobitym na śmierć. Więc to tyle.
Zabawna historia. Będę Ci co jakiś czas taką opowiadał.”
Chciało jej się płakać, tak bardzo bolało ją to, że nie może z nim teraz
być. Nie zajmować się nim, gdy jej potrzebował. „Nie brzmisz najlepiej. Jak
bardzo źle jest?”
„Cięcia, siniaki, mały wstrząs. Nic złamanego, co jest cudem. Bywało
gorzej. Cholera, Claire, Ty byłaś już w o wiele gorszym stanie. Nie martw się,
jestem cały. Naprawdę.” Jego ściszył głos do szeptu. „A Ty? Wszystko okej?”
„Taa,” odszeptała. „Tęsknię za Tobą. Za Eve i Michaelem. Za domem. To
źle? Pewnie tak. Pomyślisz, że marudzę jak dzieciak.”
„Nie. Ja -” Ogarnęło ją dziwne uczucie, że chce jej coś wyznać, ale
wtedy... westchnął. „Myślę, że jesteś cudowna. I że to dobrze, że to robisz. To
Twoje marzenie Claire. Nie chciałabym stać Ci na drodze do jego spełnienia.”
„Tak myślisz? Nie stałeś. To ja sama sobie przeszkadzałam. I... wcale nie
jestem pewna, czy to jest moje marzenie. Okazało się być... pewnego rodzaju
koszmarem.” Szczególnie głośny jęk przedostał się przez ściany i Claire
schowała głowę pod poduszkę. „Naprawdę nie znoszę mieszkać z Elizabeth.
Właśnie to robi ze swoim dziwnym nauczycielem.”
„Teraz?”
„Piętro niżej. Ohyda. Nawet nie mógłbyś sobie tego wyobrazić. Nie mogę
nawet tego opisać.”
„Okej, więc słuchaj mnie.” powiedział. Zamknęła oczy i wsłuchała się w
jego oddech. „Nie musisz tego słuchać, po prostu rozmawiaj ze mną. Powiedz
mi co dzieje się w Twoim życiu.”
„Ja tylko -” Głos jej się załamał i zakazała sobie stanowczo płakać.
Odchrząknęła. „Moja nauczycielka i ja pracujemy nad rzeczą, którą
przywiozłam. Pamiętasz? Ale nie jest tak jak było w domu. Czuję, że nie mogę
nikomu zaufać. Nie wiem czy ktoś mnie ochroni. Jest Liz, ale okazała się być
totalną porażką; szczerze, nie wiem nawet czy jeszcze ją lubię – to znaczy,
rozumiem ją, przeżyła coś okropnego i w ogóle, ale nie mam z nią już nic
wspólnego, Shane. Nic. Moja nauczycielka – nawet nie wiem. Nie wiem czy
mogę jej zaufać, czy nie. Czasami wydaje mi się, że tak a potem...”
„Więc, właściwie, niezbyt różni się od twojej poprzedniej pracy?”
Zaśmiała się, ale ze smutkiem. „I właściwie nikogo tutaj nie znam, a
ludzie, których znam, do których chcę się dopasować – po prostu nie mogę i nie
pasuję. Co gorsza... nic tutaj nie znaczę, Shane. Czuję się, jakbym była nikim.
Głupie, prawda?”
„Nie,” odpowiedział. Brzmiał tak delikatnie, że łamało jej to serce. „To
tak większość ludzi czuje się zazwyczaj Claire. Dorastałaś będąc kimś
wyjątkowym, ale to właśnie tak żyje większość ludzi... samotnie.
Niezauważenie. I przyzwyczajają się do tego. Ale dla Ciebie to coś nowego.”
„Tak,” wyszeptała. „Przepraszam, nie powinnam narzekać. To naprawdę
egoistyczne, nie chciałam, ja...”
„Ciii.” Ten dźwięk wywołał u niej dreszcze i zatopiła się bardziej w
pierzynie, wyobrażając sobie jego ciepło obok niej, jego ręce obejmujące jej
ramiona. Wygodnie i słodko i delikatnie i bezpiecznie. Tak bardzo bezpiecznie.
Ciężko było myśleć, że był tak bardzo daleko stąd, kiedy go potrzebowała. A on
potrzebował jej. Czuła to nawet poprzez telefon. „Nie rób tego. Jesteś najmniej
samolubną osobą, jaką kiedykolwiek poznałem Claire. Każdego dnia uczysz
mnie jak być choć trochę lepszym. I tęsknię za Tobą, wiesz? Nie mogę znieść
tego, że Cię nie widzę, nie dotykam...” Jego głos był delikatny i przejmujący,
jakby znajdowali się w jakimś ukrytym, zakazanym miejscu. „Kocham w Tobie
wszystko. Mówiłem Ci to już kiedyś? Wszystko.”
Zdobyła się na lekki śmiech. „Teraz jestem pewna, że miałeś wypadek.”
„Nie, mówię szczerze Claire. Ja – posłuchaj, moje życie to jedno wielkie
pasmo niepowodzeń i złych decyzji i wiem to. Zasłużyłem na to. Ale Ty... chcę
tylko, byś była szczęśliwa. I to mnie zabija, kiedy nie jesteś.”
„Jestem szczęśliwa z Tobą.” wyszeptała bardzo, bardzo cichutko. „I
kocham Cię. Wyjechanie z Morganville nie było przez Ciebie, wiesz przecież.
To przeze mnie. I może w końcu dowiem się czy moje marzenia naprawdę są
tym, czego chcę.”
„Tak?” Wiedziała, że się uśmiecha. „Więc czego naprawdę chcesz?
Historię jak z bajki w Wampirolandzie, każdego dnia walcząc o życie?”
„Rozważę to.”
„Dobrze,” powiedział Shane. „To dobrze. Więc... mówisz, że ostrzysz
kołki? Wracasz?” Boże, była kuszona, tak bardzo... „Ja – przecież wesz jaka
jestem. Nie lubię się wycofywać. Nie lubię uciekać. I nie jestem pewna, czy to
dobry pomysł, żeby zostawiać tutaj Liz samą.”
„Myślałem, że jej nie lubisz.”
„Cóż.. nie lubię, ale wciąż nie mogłabym jej tu tak zostawić z
gigantyczną ratą za mieszkanie i prześladowcą.”
„Prześladowcą?” jego głos się zaostrzył. „Mów.”
„Nie. Bo zaraz przybędziesz na ratunek.”
„Claire -”
„Nie. Jest w porządku. Damy sobie radę.” Starała się brzmieć pewnie i po
długiej chwili, westchnął, co odebrała jako poddanie się. „Opowiedz mi o
swoim dniu,” powiedziała. „Nie o części z pobiciem. Co robiłeś. Zwyczajne
rzeczy. Chcę wiedzieć.”
„Dostałem pracę,” odpowiedział. „Jest okej. Ciężka praca, ale się jej nie
boję. Długie godziny, mała płaca, ale nikt nie przyjdzie do mnie z nożem,
bronią albo kłami, więc to już coś. No i, nie muszę czyścić kanalizacji.
Pamiętasz tę pracę? Było zabawnie.”
„Wytrzymałeś jakieś pół godziny.”
„Co było o dwadzieścia dziewięć więcej, niż na to zasługiwałem. Więc,
co najbardziej podoba Ci się w Cambridge?”
„Ludzie. Są dziwaczni. Lubię ich. MIT jest pełne kujońskich osób i czuję
się tam jak w domu. Po prostu... wszystko jest inne. Czuję się tu jak zbieg.
Jakbym przed czymś uciekała. Może przed samą sobą.”
„Rozumiem, myślałem, że powiesz fasola. Nie robią pieczonej fasoli w
Bostonie? Kto tego nie lubi?”
„I pizza. Mają dobrą pizzę.”
„Teraz możemy pogadać. Wiesz jak lubię dobrą pizzę.”
„Powinieneś tu wpaść.”
Zawahał się na długą, długą chwilę i powiedział „Naprawdę?”
„Nie wiem.” Zwinęła się w kulkę; nagle, pokój wydawał się być zimny,
więc otuliła się szczelniej kocami. „Nie wiem co by było, gdybyś przyjechał.
Nie mogłabym Ci pozwolić tu zostać; Liz miałaby problem. Znowu.”
„Ta sama Liz, która właśnie zbawia się na dole ze swoim profesorem?”
„Okej, masz rację. Ale cały dzień byłabym w laboratorium, a Ty -”
„Nie miałbym co robić,” skończył za nią. „Ta, łapię. Nie potrzebujesz
mnie szwendającego się wkoło i rażącego swoją nie-MIT-owością.”
„Nie, nie chodziło mi -”
„Claire, w porządku. Chciałaś czasu. Daję Ci go. Kiedy będziesz gotowa
na mój przyjazd, będę pod Twoimi drzwiami szybciej niż możesz to sobie
wyobrazić. Ale nie dopóki nie będziesz gotowa. Obiecałem Ci to i dotrzymuję
słowa.”
„Okej.” Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła z płuc powietrze.
„Michael się Tobą opiekuje? Sprawdził czy nie masz żadnego krwotoku ani
nic?”
„Och, ludzie obserwują mnie niczym jastrzębie. Nie mogę nawet iść się
wysikać bez eskorty. To bardzo zabawne.”
„Dobrze. Cieszę się, że się Tobą zajmują. Proszę, dbaj też o siebie.
Chciałabym – chciałabym być przy Tobie.”
„Chciałbym, żebyś była. Chcesz to czymś nadrobić?”
„Tak.”
„Co masz na sobie?”
Uśmiechnęła się sama do siebie w ciemności jej jaskini zrobionej z
poduszek i koców. „Śpioszki i pas cnoty (chodziło bardziej o taką pidżamę dla
dorosłych, która jakby nie ma otworów na stopy, ale ogólnie śpioszki dla dzieci
nie mają i jakoś tak mi to nawet pasowało – przyp.tłum. :).”
„Wiesz, że nie grasz zgodnie ze scenariuszem, prawda?”
„Myślałam, że mówiłeś, że kochasz we mnie wszystko.”
„Ale nie pas cnoty. Słuchaj, lepiej już -”
„Taak,” powiedziała. „Tak, wiem. Odpocznij. Zdrowiej. Shane – kocham
Cię.”
„Ja Ciebie też,” odpowiedział. „Uważaj na siebie.”
Rozłączył się pierwszy, ale to tak naprawdę nie miało znaczenia; czuła się
tak blisko niego, jakby był teraz razem z nią w tym pokoju.
Ostrożnie zdjęła z głowy poduszkę i nasłuchiwała.
Błogosławiona cisza. Może profesor McObleśny już poszedł, ale jeśli nie,
przynajmniej zakończył się czas gimnastyki.
Zasnęła trzymając przy sercu swój telefon.
Elizabeth nie wyszła ze swojego pokoju, kiedy Claire pukała w jej drzwi;
usłyszała tylko przytłumione, płaczliwe „Idź sobie” i potrząsnęła głową. Tak,
wiedziała, że tak będzie. Profesor Worek Łajna prawie na pewno sobie poszedł,
mówiąc Elizabeth, żeby więcej do niego nie dzwoniła; miał jeszcze wiele
innych studentek do oczarowania. Claire spotkała już kilku profesorów takich
jak on i sprawiali, że czuła się chora. Może i nie było to nielegalne, ale wciąż
złe.
I to mógł być tylko przypadek, że poruszył temat wampirów, ale to ją
przerażało.
„Mam Ci coś przynieść?” zapytała Claire. „Liz, poradzisz sobie?”
„W porządku.” powiedziała Liz i wybuchnęła jeszcze większym płaczem.
Więc, pewnie jedynymi szkodami było jej złamane serce i ego. „Przepraszam.
Powinnam wiedzieć lepiej, prawda?”
„Każdy popełnia błędy.” powiedziała Claire. „Już takiego nie popełnisz.”
„Nie.” Liz wydała z siebie dziwny dźwięk wciągając powietrze i
wydmuchała nos. „Już nigdy nie spojrzę na innego mężczyznę. Ugh. Oni są źli.
Źli!”
Claire znała kilku dobrych, ale nie był to odpowiedni moment na
sprzeczkę. To był czas na Przyjacielską Solidarność. „Wszyscy źli,” zgodziła
się. „Nie można im ufać. Słuchaj, jesteś pewna, że dasz sobie radę? Nie zrobił
Ci krzywdy ani nic?”
„Wyrwał mi serce!” zapłakała Liz i jeszcze raz zaszlochała, co Claire
odebrała jako nie, przynajmniej w sensie fizycznym. „Idź już. Dam sobie radę.”
Liz powiedziała to melodramatycznym, bohaterskim szlochem. Claire
przewróciła oczami, bo wiedziała, że tym przyjaciółka namawia ją do zostania
w domu, przygotowania śniadania, wycierania jej łez, słuchania historii o
Wielkim Niepowodzeniu Miłosnym wciąż i wciąż od nowa, przygotowywaniu
jej czekolady i nie mówienia nic, co nie byłoby potwierdzeniem słów Liz. Już
przez to przechodziła, w liceum i po prostu nie była w stanie znowu przez to
brnąć. Nie dzisiaj. Nie kiedy tak bardzo tęskniła za Shanem.
Więc wzięła słowa Liz dosłownie i powiedziała „Okej. W takim razie do
zobaczenia wieczorem! Idziesz na zajęcia?”
„Nie!” zawyła Liz.
Claire uciekła z domu jak najszybciej była w stanie.
Była już w połowie drogi na kampus, kiedy jej telefon wydał z siebie
cichy dźwięk wiadomości. Po prostu mówiła NIE PRZYCHODŹ DZISIAJ. Nie
był to numer Dr Anderson, co było wystarczająco dziwne; to był jakiś nieznany
i zablokowany numer. Pewnie, pomyślała Claire, był to numer Jesse... który
może nie mógł być powiązany z profesor Anderson i dlatego też nie był
monitorowany. Jeszcze bardziej pogmatwane. Rozbolała ją od tego głowa.
Cóż, z jednej strony, miała przed sobą cały dzień wolnego, odkąd
Anderson zażądała, aby wszystkie swoje godziny poświęciła na niezależne
badania. To nie była złe, naprawdę. Ale z drugiej strony, to znaczyło, że jest
skazana na powrót do domu i Liz. Wiedziała co by to oznaczało, a naprawdę nie
miała ochoty na ponowne oglądanie Pamiętnika i jedzenie lodów.
Zamiast tego, spędziła kompletnie bezstresowe popołudnie na błądzeniu
po kampusie, piciu kawy, siedzeniu w kawiarence i serfowaniu po internecie... i
wpadaniu na Nicka. Siedział sam, uczył się i kiedy przeszła ze swoją mochą
obok niego, nie sądziła, że ją zauważył... dopóki nie podniósł głowy i się nie
uśmiechnął.
Zatrzymała się. To nie była świadoma decyzja, bardziej odruch, którego
nie mogła kontrolować. Miał bardzo słodki i nieznacznie wytrącający z
równowagi uśmiech. Właściwie to całkiem jak Myrnin. „Hej,” powiedziała.
„Co tam?”
„Przeciwieństwo najgłupszej odpowiedzi, na jaką mógłbym teraz wpaść,”
odpowiedział Nick. „Albo, wiesz co, nic. Co zresztą jest prawdą.” Podsunął
krzesło, które przed nim stało. „Chcesz usiąść?”
Zawahała się, jakby namawiał ją do czegoś złego, choć było to tylko
siedzenie przy jednym stole. „Pewnie,” powiedziała w końcu i usiadła. Jednak
wcale się nie rozluźniła. Nick pokiwał głową i zachowywał się całkowicie
neutralnie – podejrzewała, że bał się, że może ją wystraszyć. Co było prawdą.
Jeśli by coś zrobił, mogłaby po prostu podnieść swoją mochę i czmychnąć.
„Uczysz się?”
„Próbuję,” odpowiedział. „Ale żeby było zabawnie, wszystko o czym
mogę myśleć to pizza. Miałaś kiedyś coś takiego? Dni Pizzowe?”
„Dni Pizzowe, Lodowe, Hamburgerowe... dlaczego nigdy nie wybieramy
rzeczy, które są dla nas dobre?”
„Nikt zdrowy na umyśle nie miał Brokułowych Dni. Zwariowana
rozmowa.”
Przez chwilę prowadzili spokojną, choć żenującą rozmowę, kiedy
podeszła do nich trzecia osoba, która przełamała napięcie i znowu było okej. Po
chwili przyszły kolejne dwie osoby i w końcu była cała grupka, a w grupie
było... fajnie.
Zanim się zorientowała, zamówili pizzę (na Dzień Pizzowy) i rozpoczęli
debatę na temat zalet ulubionych filmów kujonów i jakie rodzaje dachowych
przejść i tuneli były planowane w tym semestrze dla ich dormitoriów i o masie
innych rzeczy, które sprawiały, że czuła się jak... w domu. Dopóki nie
zadzwonił telefon.
Nie zwróciła nawet wielkiej uwagi na to kto dzwoni, po prostu odebrała,
wciąż śmiejąc się z czegoś co opowiedziała ciemnowłosa dziewczyna o imieniu
Jacqui i zasłaniając ucho przed śmiechem Simona. „Halo?”
„Claire?” To była Eve i brzmiała na zaniepokojoną. „Hej, eee,
przepraszam, że Ci przeszkadzam, ale chcę tylko dać Ci znać..”
„O?”
„Eee, rzeczy się trochę tu pokomplikowały i tak jakby Myrnin gdzieś
przepadł? I możliwe, że jedzie do Ciebie. Tylko na wszelki wypadek...”
Claire się wyprostowała, podniosła plecak i odeszła od stołu okrążonego
przez śmiejących się studentów do cichszego rogu. „Co się stało?”
„Wiem tylko, że Myrnin się wkurzył i wyjechał, a Amelie nie jest w zbyt
dobrym humorze. Jest przerażająca kiedy się denerwuje. Więc, chce żeby
Michael jechał za nim i upewnił się, że Myrnin szybko wróci do domu i będzie
bezpieczny. No i oczywiście ma się upewnić, że nie zrobi nic na tyle głupiego,
żeby zwrócić na siebie uwagę nieodpowiednich ludzi. I raczej jadę z
Michaelem? Bo czemu nie. Masz jakieś łóżka dla gości?”
„Mam miejsce na piętrze,” odpowiedziała Claire. Czuła kompletnie
dziwną mieszankę podniecenia i strachu... Myrnin, zdany tylko na siebie
włóczy się po świecie? I dlaczego jechał do niej? Ale to znaczyło, że zobaczy
Michaela i Eve, a to mogło być wyłącznie dobre. „Kiedy przyjeżdżacie?”
„Eee, tak właściwie to właśnie jesteśmy w samochodzie. Tak będziemy
podróżować, bo wiesz, wampiry o dziwo niezbyt lubią latać. Myślę, że to strach
o ludzi odsłaniających okna no i to całe smażenie i wrzeszczenie. No i, zdaje
się, że wiele z nich ma lęk wysokości.”
Claire usłyszała niewyraźny głos Michaela w tle i Eve dodała „Ale nie on.
Tak mówi.”
„Powiedz, że mówię cześć.”
„Przesyła Ci buziaka. Okej, właściwie to nie, ale powinien, więc załóżmy,
że to zrobił. Ale chodzi o to, że będziemy za kilka dni, odkąd Michael twierdzi,
że nie ma zamiaru spać. Jeśli Myrnin przywlecze swoją szaloną głowę
wcześniej, zadzwoń i postaraj się utrzymać go, no wiesz, stabilnego.”
„A jest niestabilny?”
„Nie wiem, skąd mogę wiedzieć? To Ty jesteś szaloną zaklinaczką!”
Coś w tym było. Claire nic nie mogła poradzić na to, że się uśmiechnęła.
„Więc, Shane jedzie z wami?”
Nastąpiła długa chwila ciszy. Za długa. I w końcu Eve powiedziała „On –
on pracuje, kochanie. Przykro mi, tylko my przyjeżdżamy... Eee, Michael,
kotku, czy to radiowóz? … o cholera. Okej, muszę spadać, kocham Cię, pa!”
Zanim Claire zdążyła cokolwiek powiedzieć, Eve już się rozłączyła.
Pracuje? Shane pracował i dlatego nie miał zamiaru z nimi przyjechać?
To nie miało sensu. Olał by każdą pracę, żeby tylko móc wsiąść do samochodu
i wyjechać z miasta z dwojgiem swoich najlepszych przyjaciół. Zwłaszcza, że
jechali do niej. To było dołujące. I ją martwiło.
Claire schowała telefon i przewiesiła plecak przez ramię. Posłała tęskne
spojrzenie w stronę stolika za sobą. Rozmawiali z ożywieniem, nieświadomi
tego, że odchodziła. To była trochę fałszywa przyjaźń, pomyślała; czuła się jak
jedna z nich, ale naprawdę, nie była. Nie będzie im jej brakować.
Ale Nick ją widział. Patrzył na nią, uniósł brwi i bezgłośnie zapytał,
wszystko okej?
Pokiwała głową i wskazała na wyjście. Muszę iść.
Wyglądał jakby chciał wstać, ale wtedy Jacqui go zagadnęła i wciąż
przyglądając się Claire, odpowiedział jej i usiadł z powrotem na krześle.
Odeszła. Co było dobre, pomyślała; cieszyła się, że nie czuł, że powinien
iść za nią. Nie była zainteresowana.
Cholera, tęskniła za Shanem. Czemu nie przyjeżdżał? Czego oni jej nie
mówili?
Kilka kolejnych dni przeminęło bez większego znaczenia, bo Claire
wciąż próbowała dodzwonić się do Michaela, Eve i Shanea i nikt z nich nie
odbierał. To tak jakby ją zwodzili. Nie miała nawet zajęcia, które mogłoby ją
czymś zajmować; Dr Anderson zadzwoniła do niej i powiedziała grzecznie, że
potrzebuje trochę czasu na dokończenie specjalnego projektu i przydzieliła jej
jakieś zadanie online, by mogła się pouczyć. Było to skomplikowane i nie
mogła być za nie wdzięczna; wcześniej była ledwie sprawdzona przez
profesorkę, a to był zdecydowanie wyższy poziom trudności. Dr Anderson nie
nie doceniała jej.
Liz w końcu wyszła z pokoju i – oczywiście – zażądała dziewczęcego
wieczoru z pizzą i komediami romantycznymi. Claire zaproponowała Kill Bill,
bo to prawdopodobnie polepszyło by jej ostatecznie humor. Liz się zgodziła.
Więc nie była już dłużej smutna; przeszła z szoku do złości, co było dobrą
rzeczą, zdaniem Claire. To znaczyło, że szybko nie popełni podobnego błędu. A
także, dziwnym sposobem, sprawiło, że stała się bardziej ludzka. I bardziej
przypominała dziewczynę, którą Claire znała z liceum.
Claire poszła po pizzę. Boston był pełen wyśmienitych pizzerii a jedna z
nich była tylko kilka przecznic od ich domu; automatycznie rozejrzała się
wkoło, aby znaleźć Derricka i zobaczyła go na jego normalnym miejscu, po
drugiej stronie ulicy. Siedział na ławce na przystanku i czytał książkę. Albo
udawał, że czyta. Kiedy zobaczył Claire, pomachał. Szybko się odwróciła, co
zdawało się go bawić; miała nadzieję, że rozzłości go do tego stopnia, że w
końcu zrobi coś za co mógłby zostać aresztowany. Kupiła pizzę i już miała
wracać, kiedy zobaczyła siedzącego na zewnątrz kawiarni ohydnego Dr Davisa,
rozmawiającego z dziewczyną młodą wystarczająco – znowu – żeby być jego
córką. Wyglądała na zauroczoną. Ślepa i naiwna, gotowa uwierzyć, że profesor
Davis mogący być jej tatusiem, rozwiąże wszystkie jej problemy.
Claire nie mogła tego znieść.
Zmieniła kurs.
Dr Davis i jego nowa zdobycz tak byli w siebie zapatrzeni – a
przynajmniej ona, a mu się to podobało – że zajęło im to co najmniej minutę,
by zauważyć Claire stojącą przy ich stoliku. Dr Davis nawet przesunął w jej
stronę kubek, jakby była kelnerką, zanim spojrzał na nią z rozdrażnieniem,
potem dezorientacją i wtedy – nareszcie – zaniepokojony. Wyprostował się na
swoim krześle, a ona się uśmiechnęła.
Co zrobiłaby Eve?
To było wystarczająco łatwe, aby przełączyć się na talent jej przyjaciółki
do siania destrukcji.
„Nie odpowiadasz na moje telefony Patrick,” powiedziała Claire, swoim
najbardziej zranionym głosem, wydymając wargi. „Myślałam, że zamierzasz
przyjść do mnie i porozmawiać o naszych problemach.”
„Claire,” powiedział, co było oczywistym i rażącym błędem; znaczyło to,
że ją znał i widziała przemykający przez jego twarz zmartwienie, kiedy
pomyślał o tym samym. Odwrócił się do dziewczyny z która siedział, bez
wątpienia zamierzając udowodnić swoją niewinność.
Claire nie zamierzała mu na to pozwolić. „Wpadłam na twoją żonę w
centrum handlowym i mówi, że nie da ci rozwodu, więc co mam zrobić z
dziećmi? Tylko poczekaj. Upewnię się, że to zrobisz i będziesz dobrym ojcem
dla naszych bliźniaków! Obiecałeś!”
Nie czekała, żeby zobaczyć jakich szkód wyrządziła rzucona przez nią
bomba; po prostu odeszła z podniesioną do góry głową, niosąc pizzę i nie
oglądając się za siebie. Nie musiała. Dźwięk skrobania krzesła z kutego żelaza
a także krzyki obronne i bólu Patricka były lepsze niż każdy obraz. Mogło to
nie mieć znaczenia, pewnie nie miało; storpedowała jedną randkę, ale jutro
będzie miał kolejną i kolejną.
Wciąż. Czuła się dobrze, choć trochę odpłacając się za krzywdę Liz.
Claire nuciła pod nosem, kiedy wbiegała po schodach, szukając swoich
kluczy... ale stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła otwarte drzwi. Nie po prostu
otwarte... zostawione szeroko, kołysząc się na wietrze.
„Liz?” Claire weszła do środka, z sercem podjeżdżającym jej do gardła;
upuściła karton z pizzą na podłogę, kiedy zapaliła światło w przedpokoju. Tania
żółta żarówka rozświetliła się ostrym światłem, ale co innego przeraziło
Claire... nikt się nie włamał, ale wszystkie zamki były otwar. te, włączając w to
zasuwkę. Liz musiała otworzyć drzwi. „Liz!”
Wpadła do kuchni, ale nie było w niej nic dziwnego. Liz musiała zmywać
naczynia, bo były ładnie ustawione na suszarce, a szafki były wytarte.
Claire pobiegła na górę, ale zwolniła, kiedy dotarła na piętro Liz. Drzwi
sypialni były otwarte, a ciemność pokoju wydawała się być złowieszcza i
przerażająca. Po omacku szukała włącznika, znalazła go i zapaliła światło.
Nieposłane łóżko. Ciuchy porozrzucane na krześle w rogu. Kosmetyki ułożone
fantazyjnie na komodzie. Elektryczna świeczka paląca się na stoliku nocnym. A
na podłodze metr od drzwi krew, wciąż świeża. To nie była tylko kropelka.
Smugi i plamy. I krew na ścianie obok włącznika.
Claire ostrożnie przeszła obok nich i sprawdziła pod łóżkiem, potem
szafę. Nigdzie nie było ani jednego śladu jej przyjaciółki. Wyszła z pokoju,
drżącymi rękoma wyjęła telefon i zmusiła się do rozejrzenia wokoło. Tu też
były plamy krwi – nie tak dużo, ale teraz, patrząc na nie, widziała że w pewnym
momencie się kończą. Jakby była wzięta na ręce i niesiona albo do czegoś
włożona.
Claire pognała na górę i sprawdziła swój pokój, żeby się upewnić, ale
wydawał się być nienaruszony. Kiedy go sprawdzała, wybrała numer, który
wcześniej tego samego dnia przysłał jej wiadomość.
„Hola,” powiedział ciepły, miły głos po drugiej stronie. Usłyszała szelest
tkaniny, a potem leniwy głos zniknął i Jesse zapytała „Claie?”
„Ktoś zabrał moją współlokatorkę,” powiedziała Claire. „To Ty?”
„Ja – co?”
„Jesteś wampirem. Porwałaś ją?”
„Cholera, nie. Nie zabrałam jej.” głos Jesse był napięty i Claire niemal
mogła sobie ją wyobrazić, stojącą i zachowującą się w ten specyficzny,
drapieżny sposób, który miały wampiry. „Co masz na myśli przez to, że ktoś ją
zabrał?”
„Mam na myśli to, że jej nie ma, drzwi są szeroko otwarte i myślę, że w
jej pokoju jest krew.” powiedziała Claire. Zaczynała się trząść, opóźniona
reakcja, która utrudniała jej trzymanie telefonu. Złapała go mocniej. „Dzwonię
na policję.”
„Cholera. Nie, nie rób tego, jeszcze nie. Zostań tam.” Słyszała
przytłumiony głos i nagle zrozumiała, że Jesse może mieć gościa, specjalnego
gościa. „Claire, powiedz mi dokładnie co się stało.”
„Poszłam po pizzę. Moja współlokatorka została tu sama o ile wiem, ale
kiedy wróciłam, drzwi były szeroko otwarte, a w jej pokoju znalazłam krew.
Jest ranna. I nie ma jej tutaj.”
„Jakieś ślady włamania?”
„Nie,” odpowiedziała Claire. „Było otwarte i -” Miała przebłysk, w
którym przypomniała sobie czarno odzianych mężczyzn. Wchodzących do jej
domu. Otwierających drzwi. „Och, Boże. Dr Anderson powiedziała Ci o tych
mężczyznach, którzy włamali się do mojego domu?”
„Tak. Claire, czy istnieje jakaś możliwość, że pomylili twoją koleżankę z
Tobą?”
Szczerze, nie pomyślała o tym zanim Jesse o to nie zapytała, jej brzuch
wywrócił się na drugą stronę i wcięła drżący wdech. „Może.”
„Okej. Więc tak: zostań tam gdzie jesteś. Nic nie dotykaj, nie zamykaj
drzwi, nie staraj się rozwiązywać tej sprawy sama. Muszę to zobaczyć tak jak
jest. Za trzy minuty będę. Powiadomię Irene.”
Rozłączyła się i przez chwilę Claire się wahała, po czym usiadła na
schodach. Trzęsła się. Dom wydawał się być zimny i pusty, a ona nie mogła
znieść zostawiania tak głównych drzwi; niemalże spodziewała się zobaczyć
okropną twarz Derricka, prześladowcy Liz, bacznie się przyglądającego.
Jednak go nie było. Co było dziwne. Czyż nie kręcił się tu prawie zawsze,
aby czekać aż Liz gdzieś wyjdzie, albo będzie wracać? I był tu wcześniej,
Claire go widziała. Czy to mógł być Derrick, w końcu zdobyć się na
skrzywdzenie Liz? Ale czy ona kiedykolwiek by go wpuściła? Wszystko w
Claire mówiło, że nie, ale może udawał jakiś nagły wypadek, albo znalazł inny
sposób, aby wedrzeć się do środka... w głowie Claire kłębiły się tysiące myśli, a
jej palec kręcił się wokół telefonu, kiedy sekundy mijały boleśnie powoli. Jeśli
nie będzie jej dłużej niż trzy minuty, dzwonię na policję, obiecała sobie. A co
jeśli to naprawdę byłaby Jesse? I chciała po prostu przyjść, żeby posprzątać po
sobie bałagan i porwać też Claire?
Już chciała zadzwonić na 911, kiedy nagle za drzwiami pojawił się
kształt. Nie wchodził – tylko czekał. Och, Boże, pomyślała zaalarmowana
Claire i się skuliła... a wtedy zorientowała się, że to była Jesse. Miała na sobie
bluzę z kapturem na głowie, a pod nim czapkę z daszkiem, która zasłaniała jej
bladą twarz; ręce trzymała w kieszeni; wyglądała normalnie jak na miasto takie
jak to, nic co przyciągało uwagę. O wiele mniej oczywista ochrona przed
słońcem, niż ekstrawaganckie skórzane płaszcze i wielkie kapelusze, które
uwielbiały wampiry w Morganville.
Sekundę później, choć Jesse się nie odezwała, Claire zorientowała się, że
ta czeka, więc powiedziała, „Wejdź.”
Jesse nie odpowiedziała, po prostu weszła do przedpokoju. Poruszała się
z niesamowitą prędkością, cicho, do czego Claire była przyzwyczajona, ale
nigdy jej to do końca nie odpowiadało i zdjęła kaptur oraz czapkę i rozejrzała
się z metodycznym spokojem. Jej oczy – błotniste, teraz czerwone – przesunęły
się po Claire, ale się nie zatrzymały. Szybko przeszła po dość ograniczonym
obszarze a następnie podeszła do schodów i uklękła, bo zbliżyć twarz do
jednego ze stopni. Potem weszła na kilka schodów i zrobiła to samo. Szybko
udała się w ten sposób na drugie piętro, przyjrzała się tam uważnie krwi, a
następnie weszła do pokoju Liz.
Wszystko to działo się w kompletnej ciszy. Jesse nie odezwała się do
Claire, ani nie poinformowała jej o niczym w żaden sposób, dopóki w końcu
nie wyszła z pokoju Liz i spojrzała w górę schodów, na Claire. Twarz wampira
była bez wyrazu – tak bardzo, że Claire nie była pewna czy powinna zaczekać
czy uciec.
Wtedy Jesse powiedziała rzecz, której Claire najmniej się spodziewała.
„To nie jest krew Twojej współlokatorki.”
„Co? Ale – musi być!” Chyba że Liz się broniła i zraniła intruza... tak
mogło się stać, ale sam pomysł, że Liz mogłaby w kogoś trafić i zrobić mu
krzywdę był nieprawdopodobny. „Możesz powiedzieć czyja jest?”
„Niezbyt. Jeślibym wcześniej posmakowała tej krwi, wiedziałabym, ale
tak mogę stwierdzić tylko, że to facet, po dwudziestce, który pija za dużo Red
Bulla.” Jesse wzruszyła ramionami, kiedy Claire cicho się w nią wpatrywała.
„Ma specyficzny zapach. Tak jak kawa i mocny likier. Ale z całą pewnością
mogę Ci powiedzieć, że to nie dziewczyna w twoim wieku została tu zraniona.
Mówiłaś, że drzwi były otwarte. Może z kimś walczyła, zraniła go i uciekła. To
by wyjaśniało otwarte drzwi, jeśli udał się w pościg.”
„Możesz – ich namierzyć?”
„Nie ich. Tylko jego. I tylko jeśli wciąż krwawi. Co do cholery, możemy
spróbować, tak myślę.” Jesse nałożyła czapkę z powrotem i nałożyła kaptur.
„Chodź. W tym momencie mamy taką samą szansę na rozwiązanie tej sprawy
jak policja, a nie chcę mieszać policji w cokolwiek, co prowadzi do mnie albo
Irene.”
„Ale – co jeśli Liz -”
„Zaufaj mi,” powiedziała Jesse.
Claire nie znosiła kiedy wampiry tak mówiły i już miała to powiedzieć,
kiedy kolejny kształt zaświtał w przejściu. Wysoki, dobrze zbudowany i od razu
pomyślała Derrick i poczuła furię.
To nie był Derrick.
Shane tam stał, tutaj w przejściu, patrząc wprost na nią. Jego twarz była
blada i całe ciało mówiło o tym, że został mocno pobity, ale tylko kiwnął do
niej głową i powiedział, „Więc, sądzę, że pogadamy o tym później i będzie
ciężko, ale w tym momencie, potrzebujesz mojej pomocy.”
Jesse krzywo na niego spojrzała. „Shane?”
Jakiś cudem Claire pokonała całe schody, nawet o tym nie wiedząc. Nagle
stała na piętrze Liz, a jej ręka aż bolała od siły z jaką ściskała poręcz. Kolana jej
drżały, ale reszta niej była... drętwa. „Poczekaj,” powiedziała. „Znasz go?”
„Tak, oczywiście. Zmywa naczynia u Florey'a.”
Claire otworzyła i zamknęła usta, ale nie mogła wydobyć z siebie
dźwięku. Nie myliłam się. Widziałam go tam.
To oznaczało, że Shane jest tu już od dłuższego czasu.
Wystarczająco długo, żeby ją okłamywać, tak jak Michael. I Eve.
„Och, pogadamy,” powiedziała w końcu a chłód własnego głosu ją
zdziwił. „Ale teraz, lepiej mi powiedz co ty o tym wszystkim myślisz.”
„Na zewnątrz.” powiedział Shane. „Musimy stąd iść. Teraz.”
„Czemu?” zapytała Jesse.
„Bo ludzie, którzy zabrali koleżankę Claire, mogą wrócić.”
Rozdział Ósmy Claire zaczęła wybierać numer do Dr Anderson, by powiedzieć jej o nocnych gościach, ale zorientowała się, że to bardzo zły pomysł... jeśli rząd naprawdę był w to zamieszany, mogli też z dziecinną łatwością monitorować jej rozmowy. Właściwie, jej rozmowa z Michaelem i Eve, nawet szyfrowana przez system Morganville, była prawdopodobnie również w pewien sposób narażona, choć biorąc pod uwagę paranoję Amelie, zapora musiała być całkiem przyzwoita. Niektóre rzeczy powinny być jednak powiedziane osobiście. W bezpiecznym otoczeniu. Więc, mimo tego, że spała strasznie krótko i czuła się niczym na kacu, Claire wstała i pobiegła do laboratorium. O tej porze było jeszcze bardzo cicho – było naprawdę niewiele po wchodzie słońca – a ona przebiegła obok kilku zaspanych studentów, zmierzających na swoje wczesne wykłady. Korytarze w chronionej części były opuszczone i ciche. Claire szybko przeszła do strefy Anderson i zobaczyła, że jej nauczycielka już tam jest, siedzi przy biurku w rogu i coś spisuje. Dr Anderson odwróciła się i skrzywiła, kiedy usłyszała ostrzegający dźwięk drzwi bezpieczeństwa, a kiedy zobaczyła Claire, jej oczy zrobiły się szerokie. „Wszystko w porządku?” zapytała i wstała, żeby podejść bliżej. „Jesteś blada.” „Długa noc.” odpowiedziała Claire i wzięła głęboki oddech. „Możemy tutaj rozmawiać?” „Daj mi swój telefon.” Claire wręczyła jej go, a Anderson podłączyła go do swojego komputera, wpisała jakiś kod i po jakiejś minucie oddała go Claire. „Zainstalowałam aplikację, która będzie blokowała wszystkich wścibskich. W zamian dostaną nagrania niewinnych rozmów, więc nie będą wiedzieć, że coś jest nie tak. Teraz możesz śmiało mówić.” „Mój dom został w nocy przeszukany przez dwóch mężczyzn. Chyba myśleli, że gdzieś wyszłam, jak moja współlokatorka. Proszę pani – oni się nie włamali. Otworzyli sobie drzwi, jakby mieli klucze.” „Przyjrzałaś się im?” Claire pokiwała głową. Anderson usiadła przy komputerze i po chwili Claire patrzyła już na album zdjęć wykonanych z ukrycia... i to nie byle jakich. Były ostre i czyste, w bardzo dobrej jakości. „Poznajesz kogoś?” Claire wskazała na jednego z mężczyzn ponad ramieniem profesorki. „To jeden z nich, na pewno. Nie jestem pewna co do drugiego, za krótko go widziałam. Może być jednym z pozostałych, ale naprawdę nie jestem pewna. Kim oni są?”
„Cóż, to nie ludzie z którymi bezpośrednio pracuję, ale jest wielu zawodników na polu gry. Lepiej być ostrożnym. Masz system przeciwwłamaniowy?” „Nie. Mówiłam mojej współlokatorce, że powinnyśmy go założyć.” „Przekonaj ją. Nie zaszkodzi Ci też nauka jak posługiwać się tym nożem, który Ci dałam.” „Umiem się nim posługiwać,” powiedziała Claire, całkiem spokojnie, biorąc pod uwagę to, że wciąż myślała o rządowych organizacjach i szpiegach, kiedy dotąd myślała, że wszystko w co się pakuje to polityka wampirów. „Pani profesor – myśli pani, że ma to związek z VLAD?” „Nie mam pojęcia z czym to ma związek,” odpowiedziała Anderson. „Mam umowy z kilkoma rządowymi agencjami i prywatnymi grupami; każda z nich mogłaby chcieć uważnie Cię sprawdzić. Nie zagłębiajmy się w to bardziej, dobrze?” „Oni przeszukali mój dom!” „I zostawili Ciebie i twoje rzeczy w nienaruszonym stanie. Nie róbmy z tego większej sprawy niż jest.” Anderson obdarzyła ją ciepłym, uspokajającym uśmiechem. „A teraz, bardzo się cieszę, że przyszłaś tak wcześnie. Jest kilka rzeczy których wciąż chciałabym się dowiedzieć o VLAD i to przed dzisiejszym testem.” „Testem?” Claire miała moment paniki; nikt nie powiedział jej, że będzie jakiś test. „Nie dla Ciebie,” odpowiedziała profesor, śmiejąc się, ponieważ panika wymalowana na twarzy Claire musiała być widoczna. „Testujemy VLAD na żywym obiekcie w południe.” „Jako obiekt, masz na myśli -” „Wampira, tak, to dokładnie to, co mam na myśli.” „Tutaj są wampiry?” „Nie dokładnie w szkole. Ale niedaleko. Bo, oczywiście, Amelie nie ufa nikomu, kto opuścił Morganville, a zwłaszcza, komuś kto był tak blisko z Myrninem. Szczęśliwie, tak się składa, że przyjaźnię się z moją opiekunką, a ta zgodziła się utrzymać nasz sekret w tajemnicy – na razie. Wolałabym jej nie angażować, ale potrzebujemy wampira, a tylko ona jest pod ręką.” „Ale – myślałam, że nie chcesz, żeby Amelie dowiedziała się o VLAD!” „To prawda. Ale faktem jest, że ona i tak w końcu się dowie. Tym bardziej ważne jest dla nas, aby zrobić szybki, wydajny postęp, niż być ostrożnym. Myrnin wziąłby naszą stronę; myślę, że będzie w stanie powstrzymać jej paranoję, przynajmniej na jakiś czas. I mimo że jest to ryzykowne, myślę że powinniśmy się tego podjąć. A teraz. Przebrnijmy przez te pytania.” Dr Anderson wyjęła VLAD ze schowka i Claire przez ponad godzinę odpowiadała na jej szczegółowe pytania. Niektóre z nich ją zaskoczyły,
rozpoczynając długie dyskusje o lepszych sposobach na podłączenie i koncentrowanie energii. To było... cóż, ekscytujące. Rozwiązywanie problemów zawsze było dla Claire emocjonujące i najwidoczniej tak samo było w przypadku Anderson. W końcu, jej profesorka pokiwała głową i odniosła VLAD z powrotem na miejsce, a Claire nabrała ochoty na jeszcze coś bardziej przejmującego. Rozczarowała się. „Czasami, bycie moją asystentką nie będzie zbyt przepełnione fajnymi akcjami.” powiedziała Anderson i spojrzała na wielki stos kartek. „Potnij to wszystko w niszczarce, potem zanieś te kawałki do pieca do spalania na końcu korytarza. Lubię być przezorna.” „Co to wszystko jest?” „Stare projekty,” odpowiedziała jej profesorka. „Nie czytaj tego. Po prostu potnij to i spal, albo Twoje oczy się rozpłyną.” powiedziała to w tak poważny sposób, że Claire przez moment się zawahała, ale wtedy kobieta się zaśmiała. „Nie martw się. Jeszcze nie udoskonaliłam tej technologii. Niszczarka jest tam.” To rozpoczęło strasznie ekscytujący proces siedzenia na krześle i wkładania kartek papieru do niszczarki, wkładania kawałków do wielkiej plastikowej torebki, kiedy już kosz na śmieci był pełen. Zajęło jej to całe trzy godziny, aby pozbyć się stosu papieru i Claire szybko nauczyła się, że pocięty papier zabiera o wiele więcej miejsca niż normalnie, ale wcale nie wydawał się lżejszy. Walczyła z workiem przez cały korytarz, znalazła spalarnię i wrzuciła papier do zsypu, po czym nacisnęła duży czerwony guzik zasilający ogień. Nic nie mogła poradzić na to, że myślała o tym, że musi być bardzo wygodne, mieć takie coś tak blisko swojego laboratorium. Albo laboratorium, które było zamieszane we wszystkie rodzaje tajemniczych rzeczy. Kiedy się odwróciła, trzymając pustą już torbę w swojej dłoni, zobaczyła, że niedaleko niej stoi Jesse i jej się przygląda. Nagłe pojawienie się dziewczyny sprawiło, że po plecach Claire przeszły ciarki, jednocześnie z nieprzyjemnym mrowieniem na skórze jej całego ciała. Było coś takiego w Jesse, co wzbudzało w niej sprzeczne uczucia. Wyglądała tak spokojnie jak poprzedniego wieczora, choć teraz nie była ubrana w skórzane ciuchy, przebrała się w luźną czarną koszulkę, jeansy i glany, na których widok Eve by zemdlała, biorąc pod uwagę ilość widniejących na nich sprzączek. Jej rude włosy związane były w luźny, niechlujny kok a spięte były dwoma pałeczkami. „Hej,” powiedziała Jesse. „Irene kazała mi sprawdzić, czy już skończyłaś. Wygląda na to, że tak.” Claire uniosła torbę. „Wygląda.” Jesse przyglądała jej się w dziwny sposób, pomyślała Claire, a kiedy obie szły z powrotem do laboratorium, w końcu zapytała: „Mam jakąś plamę na twarzy, czy...?”
„Nie,” odpowiedziała Jesse i powoli się uśmiechnęła. „Tylko myślałam o tym, że jest w Tobie o wiele więcej, niż to widać gołym okiem, to wszystko. Inspirujesz innych w pewien lekkomyślny sposób, wiesz o tym?” „Tak? Kogo?” Jesse nie odpowiedziała. Weszła do laboratorium Anderson i Claire musiała poczekać na swoją kolej; kiedy w końcu była w środku, Jesse była już razem z profesorką przy stole, a urządzenie – VLAD – leżało obok, na piankowej podstawce. „Nie wygląda,” powiedziała Jesse. „Jesteś pewna Irene?” „Nie, oczywiście, że nie jestem, bo nie musiałabym Cię wtedy prosić o pomoc.” powiedziała Anderson, trochę niecierpliwie. „I też nie podoba mi się robienie tego. Naprawdę nie wiem jakie będą skutki jego działania. Ale musimy to sprawdzić i czy nam się to podoba, czy nie, jesteś jedyną dostępną mi osobą.” „Jedyną...” powtórzyła Claire i poczuła jak prawda zwala się na nią jak grom z jasnego nieba. Spojrzała się twardo na Jesse. „Jesteś wampirem?” „Mała jest strasznie spostrzegawcza,” powiedziała Jesse. „tak, kochanie. Jestem członkinią koła nieumarłych. Pamiętasz, że Pete wszedł do Twojego mieszkania po pudło, a ja nie? Myślałam, że to Cię naprowadzi, skoro mieszkałaś w Morganville i w ogóle, ale Ty nie zdawałaś się niczego podejrzewać.” „Podejrzewałabym, gdybyśmy wciąż byli w domu, ale nie spodziewałam się znaleźć... żadnego tutaj.” „Takie błędy mogą kosztować Cię życie.” powiedziała Jesse. „Nie ma wielu takich jak ja poza domem, pewnie, ale wciąż jest kilku, a większość z nich nie jest tak miła jak ja.” Uśmiechnęła się do Claire. „Wyluzuj, nie gryzę.” „Och, gryzie,” powiedziała Anderson. „Ale nie bez pozwolenia.” „Cóż, ty powinnaś to wiedzieć,” zamruczała Jesse i zaśmiała się, gdy policzki Dr Anderson spłonęły rumieńcem. „W porządku, jeśli już wszystko jest jasne, usiądź tutaj, Jesse. Zamierzam skierować tę broń na Ciebie i ją włączyć, a Ty powinnaś opowiedzieć mi jak się czujesz. Nie powinno nic Ci się stać.” „Nie powinno?” Brwi Jesse uniosły się wyżej. „Nie jestem pewna, czy podoba mi się to słowo w tym zdaniu. Claire, próbowałaś tego już wcześniej na jakiś wampirach?” „Myrnin,” odpowiedziała Claire. „Stała mu się jakaś krzywda?” „Nie wydaje mi się.” „Cóż, nie jestem Myrninem. I nie zamierzam wskakiwać do pociągu wariactwa, ale okej. To tylko dla Ciebie, Rennie.” Anderson wywróciła oczami. „Boże, błagam, nie nazywaj mnie tak. Po prostu usiądź. Obiecuję, to będzie bardzo krótkie doświadczenie.” Jesse przeszła przez pokój do prostego aluminiowego krzesła, stojącego
przy ścianie i położyła na nim swoją dłoń. „Tutaj?” „Tak, proszę.” Jesse usiadła, skrzyżowała nogi i ułożyła ręce, niczym kobieta w kościele, co na pewno jej się nie zdarzało. „Gotowy, celuj, ognia.” „Mało zabawne.” powiedziała cicho Anderson, ale podniosła VLAD, nakierowała go i włączyła. Nic nie wydobyło się z broni – żadnych promieni ani dymu ani żadnego innego widocznego znaku – ale Jesse usiadła prosto, szeroko otwierając oczy. Anderson natychmiast wyłączyła VLAD i odłożyła go na stół. „Wszystko w porządku?” zapytała i zrobiła krok do przodu. „Jesse?” „Stop,” powiedziała Jesse i wyciągnęła swoją rękę. Wyglądała... dziwnie, jej twarz była zupełnie bez wyrazu. „Irene, zatrzymaj się tam, proszę.” Dr Anderson tak też zrobiła; wyglądała na bardzo zaniepokojoną, do czasu kiedy Jesse w końcu oparła swoją rękę z powrotem na krześle i się zrelaksowała. „To było... interesujące.” „Najwidoczniej,” powiedziała Anderson i się uśmiechnęła, choć był to widocznie winny rodzaj uśmiechu. „Co się stało?” „Nie jestem tego do końca pewna. Mogę Ci powiedzieć, że kiedy usiadłam, trochę się bałam tego, co się stanie, jednocześnie' – Jesse przez moment spojrzała na Claire, prawdopodobnie zmieniając swoją myśl – 'trochę rozbawiona, jak przypuszczam. A nagle wciąż czułam te rzeczy, ale dziesięć razy mocniej. To... zbiło mnie z tropu, bo te dwie emocje niezbyt do siebie pasują. Rozumiesz?” „Wzmacnia,” powiedziała Claire. Obie skupiły się na niej. „Tak jak to stworzyłam, cokolwiek odczuwa wampir, urządzenie wzmacnia te emocje. Myślę, że w pewnym sensie, działa to też na ludzi. Ale najwyraźniej bardziej na wampiry.” „Cóż, jeśli chciałaś się dowiedzieć, czy działa... działa.” Jesse zaczęła wstawać i – niewiarygodnie – nagle zatoczyła się i przytrzymała ściany. „Whoa. Także powoduje zawroty głowy, w razie, gdybyście tego nie wiedziały.” „Nie wiedziałam,” przyznała Claire. „Dobrze się czujesz?” „W porządku. Muszę tylko się tego pozbyć.” Jesse odepchnęła się od ściany i uśmiechnęła do Dr Anderson. „Nie jestem więdnącym kwiatkiem, chyba że to dawałoby mi ekstra przywileje.” „Zależy.” powiedziała Anderson. „Wybacz. Nie powinnam była Cię o to prosić, ale po prostu musiałam wiedzieć czy to urządzenie ma potencjał, czy to tylko kolejna pusta obietnica.” „Och, ma potencjał.” powiedziała Jesse. „Jeśli byłabym głodna i dostałabym tym urządzeniem, rzuciłabym się na Twoje żyły, a ty musiałabyś użyć każdego możliwego środka, by mnie powstrzymać. Więc uważaj. To nie jest zabawka i może zamienić wkurzonego wampira w zajebiście wkurzonego.” „Zamysłem jest odwrócenie emocji,” powiedziała Claire. „Sprawienie, że
wściekły wampir przestałby się wściekać, głodny przestał odczuwać głód... i jak powiedziałaś, jest rozpraszające. Przypuszczam, że mogłoby być używane jako taki oszałamiacz na wampiry.” „Szukasz czegoś niezabójczego, co mogłoby Cię obronić,” powiedziała Jesse. „Cóż, to nie jest głupi pomysł, a to nie jest zły początek. Przypuszczam, że nie będę miała nic przeciwko testowaniu go na kolejnym etapie. Ale pamiętaj: nie jestem zwykłym wampirem. Jestem całkiem opanowana. Następny na jakiego wpadniesz, może nie być tak ogarnięty.” „Jesse – nie jestem jeszcze gotowa, by mówić o tym Amelie. Myrnin nie bez powodu utrzymywał to w tajemnicy; jestem całkiem pewna, że nie pozwoliłaby na dalsze prace, gdyby wiedziała. A naprawdę chcę kontynuować ten projekt. Dlatego, czy mogłybyśmy jeszcze jej o tym nie mówić? Proszę?” Jesse nic nie mówiła przez długą, długą chwilę, marszcząc brwi. Skrzyżowała ramiona i przez chwilę chodziła. Wtedy zagryzła usta i pokiwała głową. „Na jakiś czas.” powiedziała. „Ale wiesz, że nie mogę długo tego ukrywać. I jeśli zada mi dokładne pytanie, nie będę mogła kłamać.” „Wiem,” odpowiedziała Anderson. „Zawsze jasno dajesz do zrozumienia, komu naprawdę jesteś lojalna.” Było coś dziwnego w jej uśmiechu, coś jakby na kształt złości, a spojrzenie jej i Jesse przez chwilę się krzyżowało. Na pewno nie było ono komfortowe. Wtedy Jesse też się uśmiechnęła. „Wiesz, to super fajne, ale właściwie to muszę wieczorem serwować drinki, więc muszę się przygotować. Bycie tak powalającą nie jest łatwe, no wiesz.” „Skoro tak twierdzisz,” odpowiedziała Anderson. „Idź i chowaj się przed słońcem.” „Zrzęda. Mam na sobie super blokadę przeciwsłoneczną, nie musisz się martwić.” Jesse pokazała jej język, niczym trzyletnia dziewczynka i Claire musiała się zaśmiać. Było w niej coś dziwacznie dziecinnego, biorąc pod uwagę to, że jednocześnie była w stanie stać się oziębła, jak każdy wampir. Na pewno była wystarczająco stara, by mówić z taką nonszalancją o włóczeniu się w dzień, nie mając na sobie nawet cienkiej warstwy ochraniających płaszczy i kapeluszy, które wybierała większość wampirów w Morganville. „Wy dwie, starajcie się nie robić tu nic fajnego. Mam dość ratowania ludzi na kilka kolejnych dni. To męczące.” „Taa? Kogo dziś ratowałaś?” Beż żadnego powodu, Jesse się uśmiechnęła i zrobiła gest zakluczania ust. „Nie mogę powiedzieć.” odpowiedziała „Ale był bardzo, bardzo słodki. Może opowiem Ci później.” „No raczej.” Jesse pomachała im i wyciągnęła swoją kartę, by móc przejść przez drzwi i jakimś cudem, było tak, jakby połowa światła uciekła z pokoju. Była... żywa,
pomyślała Claire. I naprawdę, całkiem fajna. Dr Anderson zapewne myślała tak samo; gapiła się na drzwi przez całe dziesięć sekund po tym, jak wyszła przez nie Jesse, wtedy odchrząknęła, założyła swoje okulary i wróciła do oglądania VLAD. „Dobrze.” powiedziała. „Musimy zrobić pewne rzeczy. Po pierwsze musimy to rozłożyć, każdą część okleić etykietką i zeskanować, żebyśmy mogły zrobić wirtualny model urządzenia. Następnym razem chcę być w stanie wypróbować to na drukarce 3- D.” „Na czym?” „3-D drukarce,” powtórzyła profesorka i wskazała na dużą, osobliwie wyglądającą maszynę w dalekim rogu laboratorium. „Pobiera dużą kostkę papieru, plastiku albo metalu i powtarza wzór. Przy dobrej specyfikacji, możesz stworzyć wszystko. Ludzie na dole próbują wytworzyć w ten sposób ludzkie organy. Pamiętasz replikatory w Star Treku, które mogły stworzyć cokolwiek się chciało. Począwszy od pieczeni wołowej, aż do skomplikowanych mechanizmów? Pracujemy nad tym. I właściwie, zrobiliśmy całkiem niezły progres.” To było... nowe. Claire pomyślała o Myrninie, jego antycznych mikroskopach i wiekowych narzędziach; zastanawiała się co by na to powiedział. Prawdopodobnie uznał by to za coś tak dalekiego naturze; zawsze mówił to o rzeczach, których do końca nie pojmował. Po mimo całej swojej błyskotliwości, a naprawdę był genialny, po prostu nie był w stanie porzucić swojej przeszłości z alchemią. Może zmieni zdanie, jeśli przywiezie ze sobą nową, błyszczącą i przede wszystkim działającą kopię VLAD. Może to rozwiązałoby również kłopot z wagą, jeśli mogłaby stworzyć urządzenie z jakiś lekkich materiałów. Może, z odrobiną wyobraźni, będą nawet w stanie stworzyć model wampirzego mózgu i użyć go w komputerze Myrnina, eliminując w ten sposób groźbę bycia zabitym dla nauki w Morganville. Cóż, zawsze mogła marzyć. Dr Anderson rozbierała urządzenie na części i wskazała Claire drukarkę 3-D; jej zadaniem było, po rozłączeniu każdej części VLAD, opatrzyć ją numerem i opisem, pojedynczo ją zeskanować i włożyć wszystko do pudła. Dr Anderson była bardzo ostrożna; kiedy dotarła do małych fiolek z bulgoczącym płynem – dodatek Myrnina, tuż obok wirujących przekładek – również zachowała płyn, choć odlała trochę do badań. Kawałek po kawałku, urządzenie stawało się coraz mniejsze, a laboratorium zaczynało pachnieć jak rozgrzana lutownica i metal. Do czasu, kiedy wszystko było zrobione, Claire zaczynała ziewać, rozciągać się i zerkać na zegarek. Było już po piątej. Nie zamierzała zostawać tak długo, ale wciąż było coś do zrobienia; skaner miał jeszcze pobrać dane, żeby Dr Anderson mogła zacząć pracować z poszczególnymi elementami w
wersji szkieletowej. „Powinnaś już iść,” powiedziała Dr Anderson i ziewnęła. „Przepraszam. Wstałam strasznie wcześnie i wiem, że to kolejny długi dzień dla Ciebie. Mogę sama dziś to złożyć.” „Mam to schować?” pojemnik był teraz pełen i ciężki tak jak samo urządzenie. Dr Anderson pokiwała głową i Claire zaniosła pudło z powrotem do ukrytego panela, który wciąż był otwarty. Wsunęła pojemnik do środka i wykonując polecenie Anderson, przyłożyła dłoń do przycisku. Zaświeciło się na czerwono i drzwi cicho się zamknęły. „Zaprogramowałam to na twój odcisk palca.” wyjaśniła Anderson. „Teraz możesz go otwierać i zamykać sama. Ale tylko jeśli w pokoju nie ma nikogo oprócz mnie. Jeśli ktoś spróbuje Cię zmusić do otwarcia tego, po prostu się nie otworzy, więc będziesz mogła powiedzieć, że nie jesteś upoważniona. Bez autoryzacji, nie będziesz mogła tego używać.” Myślała z wyprzedzeniem, pomyślała Claire; to było trochę przerażające, że już brała pod uwagę możliwość zaistnienia sytuacji, w której ktoś będzie groził Claire pistoletem i zmuszał ją do otworzenia kryjówki. Ale to było coś z Morganville – zawsze brać pod uwagę najgorszy scenariusz. Claire pożegnała się i zaczęła iść w stronę domu. Mijała właśnie Budynek Mudd, gdzie podekscytowane grupy studentów czekały na wejście do laboratorium biopolimerowego, gdy zadzwonił jej telefon – nie, właściwie nie zadzwonił, bo miała włączoną pocztę głosową. Dzwoniła Liz, i Claie zobaczyła, że ma już od niej trzy wiadomości. Wszystkie informowały ją radośnie, że Liz zaprosiła kogoś na kolację i prosi, aby Claire była w domu punktualnie, przed szóstą. Claire spojrzała na zegarek. Zostało jej bardzo mało czasu. Elizabeth czekała na Claire z otwartymi drzwiami, zanim ta jeszcze zdążyła choćby nacisnąć dzwonek. Miała na sobie bajeczną sukienkę, fajne buty, kolczyki, błyszczący łańcuszek i nawet pomalowała sobie usta. Claire zamrugała. „Myślałam, że ktoś po prostu przychodzi na kolację.” Liz wciągnęła ją do środka i zamknęła za nimi drzwi. „Mamy, ale załóż coś ładnego. Chcę, żeby był pod wrażeniem, okej? To ważne!” „Eeee... okej.” Claire nie była pewna, dlaczego ona musiała ubrać się ładnie, żeby zaimponować randce Elizabeth, ale nie zamierzała się sprzeciwiać, ze względu na dobry humor koleżanki. Na górze, w swoim pokoju, rzuciła swój plecak na wciąż nie posłane łóżko i zaczęła przeglądać swoje rzeczy, decydując się ostatecznie na białą bluzkę i czarne jeansy. Prosto, ale ładnie. Dodatkowo założyła jeden ze swoich naszyjników, które dostała od Eve – we wszystkich jasnych kolorach – i który ożywił jej strój. Claire odrobinę zmierzwiła swoje włosy, tak by były bardziej puszyste i zdecydowała, że nie będzie się malować; mimo wszystko, to była randka Liz, nie jej. Kiedy zaczęła schodzić na dół, usłyszała śmiech Elizabeth, a
kiedy otworzyła kuchenne drzwi, zobaczyła że jej koleżanka założyła fartuch i miesza w garnku. Przy małym stole siedział mężczyzna – nie kolega ze studiów, tylko mężczyzna około czterdziestki, z leciutkimi siwymi pasemkami we włosach i błyszczącymi niebieskimi oczyma na swojej opalonej twarzy. Nawet siedząc, wydawał się być wysoki. Ubrał jeansową koszulę, kołnierzyk miał rozpięty i sportowy płaszcz; uśmiechał się lekko w sposób, który jakoś nie przypadł Claire do gustu. Rzadko była do kogoś od początku uprzedzona, ale... zdecydowała, że ten jeden raz mogła zrobić wyjątek. „Claire, to Patrick,” powiedziała Elizabeth. To ją zaskoczyło. Jakimś cudem, Claire wciąż myślała, że przedstawi go jako swojego ojca, którym z pewnością mógłby być. Albo wujka, albo coś w tym stylu. Ale po prostu Patrick? „To znaczy, Dr Patrick Davis. Jest moim profesorem.” „Naprawdę?” Claire uniosła brwi i ostrożnie mu skinęła. „Czego uczy?” „Biologii,” odpowiedział Patrick. „Elizabeth jest bardzo bystrą dziewczyną. Mam nadzieję, że nie gniewasz się za to, że zaprosiła mnie na kolację.” Claire uniknęła odpowiedzi poprzez dołączenie do Liz przy kuchence. „Co robisz?” „Kurczaka nadziewanego groszkiem i marchewkami,” odpowiedziała koleżanka. Wyglądała na podekscytowaną, ale jej uśmiech zadrżał w kącikach. „Brzmi dobrze?” „Pycha. Co mogę zrobić?” „Chleb? Po prostu wstaw go do pieca.” Claire tak zrobiła, po czym nalała sobie szklankę Coli z lodówki. Nie spytała Dr Davisa czy czegoś nie chce, bo kiedy spojrzała na niego, nakładając sobie do szklanki lodu, wpatrywał się w Liz, w sposób który nie był zbyt profesjonalny. Bardziej drapieżny. Och, Matko! Naprawdę? Ohyda. „Zabawne,” powiedziała Claire, „ale nie myślałam, że kiedykolwiek zaproszę do siebie na kolację mojego nauczyciela. Nawet ulubionego.” Liz obrzuciła ją błagalnym spojrzeniem. „Cóż, to przykre. Najwidoczniej nie miałaś tak wspaniałych nauczycieli, jak ja mam.” powiedziała. „Patrick jest super.” „Jestem tego pewna,” Claire przez jakąś minutę sączyła swoją Colę, namyślając się, po czym powiedziała, „Wiesz co, naprawdę powinnam trochę się pouczyć i -” „Och, nie, proszę, mną się nie przejmuj,” powiedział Patrick. Brzmiał poważnie i miło i nawet miał lekko irlandzki akcent, co zbijało ją z tropu. „Liz zapewniła mnie, że niezbyt często gotuje; chciałbym więc abyś zjadła z nami. Bardzo chciałbym z Tobą porozmawiać; Liz mówiła, że masz bardzo interesującą pracę.” „Ja – proszę?” Claire zrobiła chwilę przerwy, akurat aby spojrzeć na
chleb. Liz patrzyła wciąż na garnek, w którym mieszała, jakby nic nie usłyszała. „Jaką interesującą pracę?” „Cóż, słyszałem, że zapisałaś się na indywidualny program MIT. Nie sądzę, aby w całej historii uniwersytetu było więcej ludzi, niż można policzyć na palcach jednej ręki, którzy mogą podobnie o sobie powiedzieć. Powiedz mi, jak to się stało?” Claire zmusiła się do ruszenia – podeszła do piekarnika, otworzyła go i wsadziła tackę z powrotem. Ale wiedziała, że wygląda nieporadnie i nerwowo. Bardzo nieporadnie. Jej mózg starał się nadążyć za nową sytuacją. Uważała Dr Davisa za jednego z tych nauczycieli... tych, którzy wykorzystywali swoją pracę jako dostęp do łatwych ofiar, jak Liz, która pragnęła akceptacji i ochrony. Była pewna, że chciał uwieść jej współlokatorkę, jeśli już tego nie zrobił. Widać było, że czeka na jej odpowiedź. „Właściwie, jestem tu tylko tymczasowo. To taki rodzaj specjalnego projektu. Pracuję z jednym z profesorów. Robią te rzeczy, jak ciągłe wizytowanie projektów studentów. Może słyszałeś o tym chłopaku z Afryki, który zasilił swoją wioskę technologią zmontowaną ze znalezionych rzeczy...” „Och, tak, wiem wszystko o publicznych projektach. Ale uważam, że to co Ty robisz jest o wiele bardziej... interesujące. Nie mam racji?” Claire drgnęła i zrzuciła pokrywkę z blatu; ta spadła na podłogę i zabrzmiała niczym dzwon, co było rozpraszające i co w miły sposób nie dopuściło do nastania wielce wymownej ciszy. Schyliła się, by podnieść pokrywkę gdy Liz zrobiła to samo i Claire w zamieszaniu wyszeptała „Czego on do cholery chce?” „Co? Niczego!” Liz wyjęła pokrywkę z jej rąk i przepłukała ją pod kranem, zanim ponownie przykryła nią garnek. „Gdybym wiedziała, że będziesz tak uprzedzona, nie zaprosiłabym Cię!” „Nie zaprosiłaś,” Claire zasyczała w odpowiedzi. „Nieważne.” „Wszystko w porządku, moje miłe panie?” zapytał Dr Davis i Liz odwróciła się, wzięła głęboki oddech, wytarła ręce o swój fartuch i uśmiechała się, niczym plastikowy manekin, kiedy niosła garnek do stołu. „Wszystko dobrze Patrick,” odpowiedziała. Kiedy Claire posłała jej spojrzenie, odpowiedziała w obronie: „Kazał mi tak na siebie mówić. Wiem, że to dziwne mówić profesorowi po imieniu, ale -” „Ale nie lubię być taki oficjalny,” przerwał jej. Wstał od stołu i wziął od Liz rękawice, żeby postawić na stole kurczaka, a potem groszek. „Proszę, pozwólcie mi sobie pomóc. Usiądźcie panie. Czy mogę podać Ci coś innego do picia Liz?” „Och, poproszę wodę,” odpowiedziała. Kiedy zaczął krzątać się przy zlewie, ze szklankami i lodem, Liz pociągnęła Claire za ramię. „Nie spieprz tego. Potrzebuję dobrej oceny i go lubię!”
„A on lubi Ciebie,” Claire odszeptała. „Prawdopodobnie trochę za bardzo, nie uważasz? Przyszedł na kolację? Kto tak robi?” Oczy Liz zalśniły wściekłością a ta ścisnęła Claire mocniej. To było celowe szczypanie. Claire zacisnęła wargi. „Jak mówiłam, nie schrzań tego. Zasługuję na coś dobrego dla odmiany. Spotkało mnie już wystarczająco dużo złych rzeczy.” Może i zasługiwała na coś dobrego, ale Claire była pewna, że to nie było to. Dr Davis był miły i nieformalny, ale był też wazeliniarski i manipulacyjny, co ją przerażało. I o co w ogóle mu chodziło z tym osobistym programem szkoleniowym? Co on wiedział? Może dużo. Za dużo. Claire czuła się, jak gdyby bawiła się w grę na śmierć i życie, bez znania jej reguł i innych zawodników. „Tak więc,” powiedział Patrick i postawił przed Liz szklankę z wodą; poklepał ją op ramieniu, a potem usiadł na swoim miejscu, pomiędzy dwoma dziewczynami. „O czym to rozmawialiśmy? Ach, tak -” „Kurczak wygląda wspaniale,” powiedziała Claire. „Jak go przygotowałaś?” To wywołało nerwowy potok informacji na temat gotowania ze strony Liz; Rachel Ray byłaby dumna, bo Liz zdawała się znać cały przepis od początku do samego końca, a było dużo etapów. Tak samo z nadzieniem. Dr Davis stale się uśmiechał,choć było to raczej ponure, ale poczekał na koniec słowotoku Liz. Głownie patrzył się na koleżankę Claire, ale ta jednak czuła, jakby zerkał na nią. Nie podobało jej się to. Większość czasu zajęło opowiadanie o serwowaniu kurczaka i warzyw, a kiedy Dr Davis chciał powtórzyć pytanie, Claire pobiegła wyjąć chleb z piekarnika i znowu uciec od pytania. Liz nerwowo zerkała, bojąc się, że Dr Davis pomyśli, że jest tu niechciany (co było prawdą, przynajmniej ze strony Claire), co powodowało, że zapobiegała jego próbom wciągnięcia Claire znowu do rozmowy. Na jakiś czas, dał sobie spokój, rozmawiając na tematy proponowane przez Elizabeth – żaden z nich nie wymagał żadnych uwag ze strony Claire, więc skupiała się na jedzeniu kolacji. Kurczak faktycznie był smaczny. Naprawdę musiała się nauczyć go robić. Kiedy w końcu jej talerz był pusty, pozostałe dwa były jeszcze do połowy zapełnione, więc Claire wypiła resztę swojej Coli i zaniosła swój talerz do zlewu. „Dzięki Liz,” powiedziała. „Naprawdę muszę się pouczyć.” „Och,” powiedziała Liz. „serio? Cóż, jeśli musisz.” to były znak proszę idź już sobie i zostaw nas samych. Claire ulżyło, więc ruszyła w stronę drzwi. Nie zdążyła jednak do nich dotrze, bo Dr Davis powiedział „Rozumiem, że Twoją nauczycielką jest Dr Irene Anderson. Jest uważana za dość – powiedzmy – ekscentryczną osobę, nawet jak na MIT. Jak Ci się z nią pracuje?” Byłoby niegrzeczne, gdyby bez słowa wyszła, więc kiedy otworzyła drzwi, stanęła w przejściu i odpowiedziała. „Dobrze. A teraz, naprawdę muszę
-” „Jestem bardzo zaintrygowany jej badaniami.” „Zna ją pan?” „Właściwie to całkiem nieźle. Wiele wniosła do kryptobiologii – ukazując zdolności nierzeczywistych stworzeń, jak powiedzmy, wilkołaki, zombie, wampiry. Często poruszamy ten temat. Jest dość kontrowersyjny. Co wybrałabyś na najsłabszy punkt, powiedzmy wampira?” Claire lekko uśmiechnęła się w odpowiedz. „Przepraszam, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Nie mam czasu na tego typu rzeczy. Mam zbyt dużo rzeczywistych spraw, o które muszę się teraz martwić.” Zamierzała zbić go z tropu i zakończyć tym rozmowę, ale oczywiście nie pojął aluzji. „Cóż, hipotetycznie – jesteś bardzo zdolną młodą kobietą, Claire. Hipotetycznie, czy sądzisz, że wampiry mogłyby być kontrolowane i w dobry sposób wykorzystywane, jako powiedzmy, żołnierze? Albo tajni agenci? Przypuszczam, że byliby idealni do każdego typu niebezpiecznych zadań, których ludzie woleliby unikać. Pod warunkiem, że można by było całkowicie nad nimi panować.” „Tak przypuszczam,” naprawdę nie podobał jej się kierunek tej rozmowy. „Liz, dzięki za kolację.” „Bardzo miło było mi Cię poznać,” powiedział Dr Davis. „Panno Danvers.” „Pewnie,” powiedziała słabo i pozwoliła drzwiom się za nią zamknąć. Poszła do swojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi, włożyła do uszu swoje słuchawki i starała się odciąć od świata. Jeśli będzie pukał, zignoruje to. Była cholernie pewna, że musi powiedzieć o tym Dr Anderson. I może też Amelie. Godzinę później, wyjęła z uszu słuchawki, ziewnęła i przycisnęła ucho do drzwi, by sprawdzić czy droga do łazienki jest pusta. Była. W kuchni panowała cisza, a łazienka była pusta. Po wyjściu z niej, usłyszała dźwięki dochodzące z pokoju Liz, więc pobiegła szybko do siebie. Dr Davis definitywnie korzystał z wizyty bardziej niż tylko jedząc kolację. I wnioskując z odgłosów, Liz również podobała się każda chwila. Fuj. Claire z powrotem założyła słuchawki i zgłośniła muzykę, żeby mieć pewność, że niczego już nie usłyszy. Niezbyt pomogło. Sprawiało to, że czuła złość, niepokój, frustrację... właściwie na wszystkie sposoby. Shane nie dzwonił. Dlaczego nie dzwonił? Sprawdzała swój telefon i owszem, bateria wciąż była naładowana. Wszystko było w porządku. Nerwowo zerwała słuchawki i kierowana impulsem, o którym nie chciała zbytnio myśleć, wybrała jego numer i nacisnęła zieloną słuchawkę. Odebrał od razu. „Claire?” Brzmiał... brzmiał jakby był blisko. Jakby mogła wyciągnąć rękę i go dotknąć, po prostu... wtulić się w jego ramiona i przez chwilę o wszystkim
zapomnieć. Sprawić, że wszystko byłoby znów dobrze. Pragnęła tego, pragnęła tego tak bardzo, że przez długi, niepewny moment, nie mogła z siebie nawet wydobyć głosu. „Claire...?” Jego głos brzmiał teraz delikatniej, prawie jak szept. „Boże, błagam, odezwij się do mnie.” „Jestem,” odszeptała. Jakimś cudem, nie chciała podnosić głosu; w ten sposób było bardziej intymnie. Blisko. „Dzwoniłam, nie odbierałeś.” „Wiem. Przepraszam. Proszę – to nie znaczy, że mnie to nie obchodzi, ja tylko -” Poruszył się i usłyszała jak bierze głęboki oddech. I słyszała, że coś jest nie w porządku z jego głosem. „Tylko nie mogłem oddzwonić.” Usiadła prosto, bo wszystkie sygnały ostrzegawcze w niej właśnie biły na alarm. „Shane, wszystko w porządku? Co się stało? Jesteś ranny?” Bo coś mu się stało. Słyszała to w jego głosie, zwłaszcza kiedy próbował się zaśmiać. „Nic mi nie jest.” „Nieprawda. Nawet nie próbuj mi ściemniać. Co się stało?” „Dałem się pobić,” odpowiedział. „To nic nadzwyczajnego. Oprócz tego, że nie miało to nic wspólnego z wampirami, dasz wiarę? Cóż, w sumie miało, bo wampir uratował mnie przed zostaniem pobitym na śmierć. Więc to tyle. Zabawna historia. Będę Ci co jakiś czas taką opowiadał.” Chciało jej się płakać, tak bardzo bolało ją to, że nie może z nim teraz być. Nie zajmować się nim, gdy jej potrzebował. „Nie brzmisz najlepiej. Jak bardzo źle jest?” „Cięcia, siniaki, mały wstrząs. Nic złamanego, co jest cudem. Bywało gorzej. Cholera, Claire, Ty byłaś już w o wiele gorszym stanie. Nie martw się, jestem cały. Naprawdę.” Jego ściszył głos do szeptu. „A Ty? Wszystko okej?” „Taa,” odszeptała. „Tęsknię za Tobą. Za Eve i Michaelem. Za domem. To źle? Pewnie tak. Pomyślisz, że marudzę jak dzieciak.” „Nie. Ja -” Ogarnęło ją dziwne uczucie, że chce jej coś wyznać, ale wtedy... westchnął. „Myślę, że jesteś cudowna. I że to dobrze, że to robisz. To Twoje marzenie Claire. Nie chciałabym stać Ci na drodze do jego spełnienia.” „Tak myślisz? Nie stałeś. To ja sama sobie przeszkadzałam. I... wcale nie jestem pewna, czy to jest moje marzenie. Okazało się być... pewnego rodzaju koszmarem.” Szczególnie głośny jęk przedostał się przez ściany i Claire schowała głowę pod poduszkę. „Naprawdę nie znoszę mieszkać z Elizabeth. Właśnie to robi ze swoim dziwnym nauczycielem.” „Teraz?” „Piętro niżej. Ohyda. Nawet nie mógłbyś sobie tego wyobrazić. Nie mogę nawet tego opisać.” „Okej, więc słuchaj mnie.” powiedział. Zamknęła oczy i wsłuchała się w jego oddech. „Nie musisz tego słuchać, po prostu rozmawiaj ze mną. Powiedz mi co dzieje się w Twoim życiu.” „Ja tylko -” Głos jej się załamał i zakazała sobie stanowczo płakać.
Odchrząknęła. „Moja nauczycielka i ja pracujemy nad rzeczą, którą przywiozłam. Pamiętasz? Ale nie jest tak jak było w domu. Czuję, że nie mogę nikomu zaufać. Nie wiem czy ktoś mnie ochroni. Jest Liz, ale okazała się być totalną porażką; szczerze, nie wiem nawet czy jeszcze ją lubię – to znaczy, rozumiem ją, przeżyła coś okropnego i w ogóle, ale nie mam z nią już nic wspólnego, Shane. Nic. Moja nauczycielka – nawet nie wiem. Nie wiem czy mogę jej zaufać, czy nie. Czasami wydaje mi się, że tak a potem...” „Więc, właściwie, niezbyt różni się od twojej poprzedniej pracy?” Zaśmiała się, ale ze smutkiem. „I właściwie nikogo tutaj nie znam, a ludzie, których znam, do których chcę się dopasować – po prostu nie mogę i nie pasuję. Co gorsza... nic tutaj nie znaczę, Shane. Czuję się, jakbym była nikim. Głupie, prawda?” „Nie,” odpowiedział. Brzmiał tak delikatnie, że łamało jej to serce. „To tak większość ludzi czuje się zazwyczaj Claire. Dorastałaś będąc kimś wyjątkowym, ale to właśnie tak żyje większość ludzi... samotnie. Niezauważenie. I przyzwyczajają się do tego. Ale dla Ciebie to coś nowego.” „Tak,” wyszeptała. „Przepraszam, nie powinnam narzekać. To naprawdę egoistyczne, nie chciałam, ja...” „Ciii.” Ten dźwięk wywołał u niej dreszcze i zatopiła się bardziej w pierzynie, wyobrażając sobie jego ciepło obok niej, jego ręce obejmujące jej ramiona. Wygodnie i słodko i delikatnie i bezpiecznie. Tak bardzo bezpiecznie. Ciężko było myśleć, że był tak bardzo daleko stąd, kiedy go potrzebowała. A on potrzebował jej. Czuła to nawet poprzez telefon. „Nie rób tego. Jesteś najmniej samolubną osobą, jaką kiedykolwiek poznałem Claire. Każdego dnia uczysz mnie jak być choć trochę lepszym. I tęsknię za Tobą, wiesz? Nie mogę znieść tego, że Cię nie widzę, nie dotykam...” Jego głos był delikatny i przejmujący, jakby znajdowali się w jakimś ukrytym, zakazanym miejscu. „Kocham w Tobie wszystko. Mówiłem Ci to już kiedyś? Wszystko.” Zdobyła się na lekki śmiech. „Teraz jestem pewna, że miałeś wypadek.” „Nie, mówię szczerze Claire. Ja – posłuchaj, moje życie to jedno wielkie pasmo niepowodzeń i złych decyzji i wiem to. Zasłużyłem na to. Ale Ty... chcę tylko, byś była szczęśliwa. I to mnie zabija, kiedy nie jesteś.” „Jestem szczęśliwa z Tobą.” wyszeptała bardzo, bardzo cichutko. „I kocham Cię. Wyjechanie z Morganville nie było przez Ciebie, wiesz przecież. To przeze mnie. I może w końcu dowiem się czy moje marzenia naprawdę są tym, czego chcę.” „Tak?” Wiedziała, że się uśmiecha. „Więc czego naprawdę chcesz? Historię jak z bajki w Wampirolandzie, każdego dnia walcząc o życie?” „Rozważę to.” „Dobrze,” powiedział Shane. „To dobrze. Więc... mówisz, że ostrzysz kołki? Wracasz?” Boże, była kuszona, tak bardzo... „Ja – przecież wesz jaka jestem. Nie lubię się wycofywać. Nie lubię uciekać. I nie jestem pewna, czy to
dobry pomysł, żeby zostawiać tutaj Liz samą.” „Myślałem, że jej nie lubisz.” „Cóż.. nie lubię, ale wciąż nie mogłabym jej tu tak zostawić z gigantyczną ratą za mieszkanie i prześladowcą.” „Prześladowcą?” jego głos się zaostrzył. „Mów.” „Nie. Bo zaraz przybędziesz na ratunek.” „Claire -” „Nie. Jest w porządku. Damy sobie radę.” Starała się brzmieć pewnie i po długiej chwili, westchnął, co odebrała jako poddanie się. „Opowiedz mi o swoim dniu,” powiedziała. „Nie o części z pobiciem. Co robiłeś. Zwyczajne rzeczy. Chcę wiedzieć.” „Dostałem pracę,” odpowiedział. „Jest okej. Ciężka praca, ale się jej nie boję. Długie godziny, mała płaca, ale nikt nie przyjdzie do mnie z nożem, bronią albo kłami, więc to już coś. No i, nie muszę czyścić kanalizacji. Pamiętasz tę pracę? Było zabawnie.” „Wytrzymałeś jakieś pół godziny.” „Co było o dwadzieścia dziewięć więcej, niż na to zasługiwałem. Więc, co najbardziej podoba Ci się w Cambridge?” „Ludzie. Są dziwaczni. Lubię ich. MIT jest pełne kujońskich osób i czuję się tam jak w domu. Po prostu... wszystko jest inne. Czuję się tu jak zbieg. Jakbym przed czymś uciekała. Może przed samą sobą.” „Rozumiem, myślałem, że powiesz fasola. Nie robią pieczonej fasoli w Bostonie? Kto tego nie lubi?” „I pizza. Mają dobrą pizzę.” „Teraz możemy pogadać. Wiesz jak lubię dobrą pizzę.” „Powinieneś tu wpaść.” Zawahał się na długą, długą chwilę i powiedział „Naprawdę?” „Nie wiem.” Zwinęła się w kulkę; nagle, pokój wydawał się być zimny, więc otuliła się szczelniej kocami. „Nie wiem co by było, gdybyś przyjechał. Nie mogłabym Ci pozwolić tu zostać; Liz miałaby problem. Znowu.” „Ta sama Liz, która właśnie zbawia się na dole ze swoim profesorem?” „Okej, masz rację. Ale cały dzień byłabym w laboratorium, a Ty -” „Nie miałbym co robić,” skończył za nią. „Ta, łapię. Nie potrzebujesz mnie szwendającego się wkoło i rażącego swoją nie-MIT-owością.” „Nie, nie chodziło mi -” „Claire, w porządku. Chciałaś czasu. Daję Ci go. Kiedy będziesz gotowa na mój przyjazd, będę pod Twoimi drzwiami szybciej niż możesz to sobie wyobrazić. Ale nie dopóki nie będziesz gotowa. Obiecałem Ci to i dotrzymuję słowa.” „Okej.” Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła z płuc powietrze. „Michael się Tobą opiekuje? Sprawdził czy nie masz żadnego krwotoku ani nic?”
„Och, ludzie obserwują mnie niczym jastrzębie. Nie mogę nawet iść się wysikać bez eskorty. To bardzo zabawne.” „Dobrze. Cieszę się, że się Tobą zajmują. Proszę, dbaj też o siebie. Chciałabym – chciałabym być przy Tobie.” „Chciałbym, żebyś była. Chcesz to czymś nadrobić?” „Tak.” „Co masz na sobie?” Uśmiechnęła się sama do siebie w ciemności jej jaskini zrobionej z poduszek i koców. „Śpioszki i pas cnoty (chodziło bardziej o taką pidżamę dla dorosłych, która jakby nie ma otworów na stopy, ale ogólnie śpioszki dla dzieci nie mają i jakoś tak mi to nawet pasowało – przyp.tłum. :).” „Wiesz, że nie grasz zgodnie ze scenariuszem, prawda?” „Myślałam, że mówiłeś, że kochasz we mnie wszystko.” „Ale nie pas cnoty. Słuchaj, lepiej już -” „Taak,” powiedziała. „Tak, wiem. Odpocznij. Zdrowiej. Shane – kocham Cię.” „Ja Ciebie też,” odpowiedział. „Uważaj na siebie.” Rozłączył się pierwszy, ale to tak naprawdę nie miało znaczenia; czuła się tak blisko niego, jakby był teraz razem z nią w tym pokoju. Ostrożnie zdjęła z głowy poduszkę i nasłuchiwała. Błogosławiona cisza. Może profesor McObleśny już poszedł, ale jeśli nie, przynajmniej zakończył się czas gimnastyki. Zasnęła trzymając przy sercu swój telefon. Elizabeth nie wyszła ze swojego pokoju, kiedy Claire pukała w jej drzwi; usłyszała tylko przytłumione, płaczliwe „Idź sobie” i potrząsnęła głową. Tak, wiedziała, że tak będzie. Profesor Worek Łajna prawie na pewno sobie poszedł, mówiąc Elizabeth, żeby więcej do niego nie dzwoniła; miał jeszcze wiele innych studentek do oczarowania. Claire spotkała już kilku profesorów takich jak on i sprawiali, że czuła się chora. Może i nie było to nielegalne, ale wciąż złe. I to mógł być tylko przypadek, że poruszył temat wampirów, ale to ją przerażało. „Mam Ci coś przynieść?” zapytała Claire. „Liz, poradzisz sobie?” „W porządku.” powiedziała Liz i wybuchnęła jeszcze większym płaczem. Więc, pewnie jedynymi szkodami było jej złamane serce i ego. „Przepraszam. Powinnam wiedzieć lepiej, prawda?” „Każdy popełnia błędy.” powiedziała Claire. „Już takiego nie popełnisz.” „Nie.” Liz wydała z siebie dziwny dźwięk wciągając powietrze i wydmuchała nos. „Już nigdy nie spojrzę na innego mężczyznę. Ugh. Oni są źli. Źli!” Claire znała kilku dobrych, ale nie był to odpowiedni moment na sprzeczkę. To był czas na Przyjacielską Solidarność. „Wszyscy źli,” zgodziła
się. „Nie można im ufać. Słuchaj, jesteś pewna, że dasz sobie radę? Nie zrobił Ci krzywdy ani nic?” „Wyrwał mi serce!” zapłakała Liz i jeszcze raz zaszlochała, co Claire odebrała jako nie, przynajmniej w sensie fizycznym. „Idź już. Dam sobie radę.” Liz powiedziała to melodramatycznym, bohaterskim szlochem. Claire przewróciła oczami, bo wiedziała, że tym przyjaciółka namawia ją do zostania w domu, przygotowania śniadania, wycierania jej łez, słuchania historii o Wielkim Niepowodzeniu Miłosnym wciąż i wciąż od nowa, przygotowywaniu jej czekolady i nie mówienia nic, co nie byłoby potwierdzeniem słów Liz. Już przez to przechodziła, w liceum i po prostu nie była w stanie znowu przez to brnąć. Nie dzisiaj. Nie kiedy tak bardzo tęskniła za Shanem. Więc wzięła słowa Liz dosłownie i powiedziała „Okej. W takim razie do zobaczenia wieczorem! Idziesz na zajęcia?” „Nie!” zawyła Liz. Claire uciekła z domu jak najszybciej była w stanie. Była już w połowie drogi na kampus, kiedy jej telefon wydał z siebie cichy dźwięk wiadomości. Po prostu mówiła NIE PRZYCHODŹ DZISIAJ. Nie był to numer Dr Anderson, co było wystarczająco dziwne; to był jakiś nieznany i zablokowany numer. Pewnie, pomyślała Claire, był to numer Jesse... który może nie mógł być powiązany z profesor Anderson i dlatego też nie był monitorowany. Jeszcze bardziej pogmatwane. Rozbolała ją od tego głowa. Cóż, z jednej strony, miała przed sobą cały dzień wolnego, odkąd Anderson zażądała, aby wszystkie swoje godziny poświęciła na niezależne badania. To nie była złe, naprawdę. Ale z drugiej strony, to znaczyło, że jest skazana na powrót do domu i Liz. Wiedziała co by to oznaczało, a naprawdę nie miała ochoty na ponowne oglądanie Pamiętnika i jedzenie lodów. Zamiast tego, spędziła kompletnie bezstresowe popołudnie na błądzeniu po kampusie, piciu kawy, siedzeniu w kawiarence i serfowaniu po internecie... i wpadaniu na Nicka. Siedział sam, uczył się i kiedy przeszła ze swoją mochą obok niego, nie sądziła, że ją zauważył... dopóki nie podniósł głowy i się nie uśmiechnął. Zatrzymała się. To nie była świadoma decyzja, bardziej odruch, którego nie mogła kontrolować. Miał bardzo słodki i nieznacznie wytrącający z równowagi uśmiech. Właściwie to całkiem jak Myrnin. „Hej,” powiedziała. „Co tam?” „Przeciwieństwo najgłupszej odpowiedzi, na jaką mógłbym teraz wpaść,” odpowiedział Nick. „Albo, wiesz co, nic. Co zresztą jest prawdą.” Podsunął krzesło, które przed nim stało. „Chcesz usiąść?” Zawahała się, jakby namawiał ją do czegoś złego, choć było to tylko siedzenie przy jednym stole. „Pewnie,” powiedziała w końcu i usiadła. Jednak wcale się nie rozluźniła. Nick pokiwał głową i zachowywał się całkowicie neutralnie – podejrzewała, że bał się, że może ją wystraszyć. Co było prawdą.
Jeśli by coś zrobił, mogłaby po prostu podnieść swoją mochę i czmychnąć. „Uczysz się?” „Próbuję,” odpowiedział. „Ale żeby było zabawnie, wszystko o czym mogę myśleć to pizza. Miałaś kiedyś coś takiego? Dni Pizzowe?” „Dni Pizzowe, Lodowe, Hamburgerowe... dlaczego nigdy nie wybieramy rzeczy, które są dla nas dobre?” „Nikt zdrowy na umyśle nie miał Brokułowych Dni. Zwariowana rozmowa.” Przez chwilę prowadzili spokojną, choć żenującą rozmowę, kiedy podeszła do nich trzecia osoba, która przełamała napięcie i znowu było okej. Po chwili przyszły kolejne dwie osoby i w końcu była cała grupka, a w grupie było... fajnie. Zanim się zorientowała, zamówili pizzę (na Dzień Pizzowy) i rozpoczęli debatę na temat zalet ulubionych filmów kujonów i jakie rodzaje dachowych przejść i tuneli były planowane w tym semestrze dla ich dormitoriów i o masie innych rzeczy, które sprawiały, że czuła się jak... w domu. Dopóki nie zadzwonił telefon. Nie zwróciła nawet wielkiej uwagi na to kto dzwoni, po prostu odebrała, wciąż śmiejąc się z czegoś co opowiedziała ciemnowłosa dziewczyna o imieniu Jacqui i zasłaniając ucho przed śmiechem Simona. „Halo?” „Claire?” To była Eve i brzmiała na zaniepokojoną. „Hej, eee, przepraszam, że Ci przeszkadzam, ale chcę tylko dać Ci znać..” „O?” „Eee, rzeczy się trochę tu pokomplikowały i tak jakby Myrnin gdzieś przepadł? I możliwe, że jedzie do Ciebie. Tylko na wszelki wypadek...” Claire się wyprostowała, podniosła plecak i odeszła od stołu okrążonego przez śmiejących się studentów do cichszego rogu. „Co się stało?” „Wiem tylko, że Myrnin się wkurzył i wyjechał, a Amelie nie jest w zbyt dobrym humorze. Jest przerażająca kiedy się denerwuje. Więc, chce żeby Michael jechał za nim i upewnił się, że Myrnin szybko wróci do domu i będzie bezpieczny. No i oczywiście ma się upewnić, że nie zrobi nic na tyle głupiego, żeby zwrócić na siebie uwagę nieodpowiednich ludzi. I raczej jadę z Michaelem? Bo czemu nie. Masz jakieś łóżka dla gości?” „Mam miejsce na piętrze,” odpowiedziała Claire. Czuła kompletnie dziwną mieszankę podniecenia i strachu... Myrnin, zdany tylko na siebie włóczy się po świecie? I dlaczego jechał do niej? Ale to znaczyło, że zobaczy Michaela i Eve, a to mogło być wyłącznie dobre. „Kiedy przyjeżdżacie?” „Eee, tak właściwie to właśnie jesteśmy w samochodzie. Tak będziemy podróżować, bo wiesz, wampiry o dziwo niezbyt lubią latać. Myślę, że to strach o ludzi odsłaniających okna no i to całe smażenie i wrzeszczenie. No i, zdaje się, że wiele z nich ma lęk wysokości.” Claire usłyszała niewyraźny głos Michaela w tle i Eve dodała „Ale nie on.
Tak mówi.” „Powiedz, że mówię cześć.” „Przesyła Ci buziaka. Okej, właściwie to nie, ale powinien, więc załóżmy, że to zrobił. Ale chodzi o to, że będziemy za kilka dni, odkąd Michael twierdzi, że nie ma zamiaru spać. Jeśli Myrnin przywlecze swoją szaloną głowę wcześniej, zadzwoń i postaraj się utrzymać go, no wiesz, stabilnego.” „A jest niestabilny?” „Nie wiem, skąd mogę wiedzieć? To Ty jesteś szaloną zaklinaczką!” Coś w tym było. Claire nic nie mogła poradzić na to, że się uśmiechnęła. „Więc, Shane jedzie z wami?” Nastąpiła długa chwila ciszy. Za długa. I w końcu Eve powiedziała „On – on pracuje, kochanie. Przykro mi, tylko my przyjeżdżamy... Eee, Michael, kotku, czy to radiowóz? … o cholera. Okej, muszę spadać, kocham Cię, pa!” Zanim Claire zdążyła cokolwiek powiedzieć, Eve już się rozłączyła. Pracuje? Shane pracował i dlatego nie miał zamiaru z nimi przyjechać? To nie miało sensu. Olał by każdą pracę, żeby tylko móc wsiąść do samochodu i wyjechać z miasta z dwojgiem swoich najlepszych przyjaciół. Zwłaszcza, że jechali do niej. To było dołujące. I ją martwiło. Claire schowała telefon i przewiesiła plecak przez ramię. Posłała tęskne spojrzenie w stronę stolika za sobą. Rozmawiali z ożywieniem, nieświadomi tego, że odchodziła. To była trochę fałszywa przyjaźń, pomyślała; czuła się jak jedna z nich, ale naprawdę, nie była. Nie będzie im jej brakować. Ale Nick ją widział. Patrzył na nią, uniósł brwi i bezgłośnie zapytał, wszystko okej? Pokiwała głową i wskazała na wyjście. Muszę iść. Wyglądał jakby chciał wstać, ale wtedy Jacqui go zagadnęła i wciąż przyglądając się Claire, odpowiedział jej i usiadł z powrotem na krześle. Odeszła. Co było dobre, pomyślała; cieszyła się, że nie czuł, że powinien iść za nią. Nie była zainteresowana. Cholera, tęskniła za Shanem. Czemu nie przyjeżdżał? Czego oni jej nie mówili? Kilka kolejnych dni przeminęło bez większego znaczenia, bo Claire wciąż próbowała dodzwonić się do Michaela, Eve i Shanea i nikt z nich nie odbierał. To tak jakby ją zwodzili. Nie miała nawet zajęcia, które mogłoby ją czymś zajmować; Dr Anderson zadzwoniła do niej i powiedziała grzecznie, że potrzebuje trochę czasu na dokończenie specjalnego projektu i przydzieliła jej jakieś zadanie online, by mogła się pouczyć. Było to skomplikowane i nie mogła być za nie wdzięczna; wcześniej była ledwie sprawdzona przez profesorkę, a to był zdecydowanie wyższy poziom trudności. Dr Anderson nie nie doceniała jej.
Liz w końcu wyszła z pokoju i – oczywiście – zażądała dziewczęcego wieczoru z pizzą i komediami romantycznymi. Claire zaproponowała Kill Bill, bo to prawdopodobnie polepszyło by jej ostatecznie humor. Liz się zgodziła. Więc nie była już dłużej smutna; przeszła z szoku do złości, co było dobrą rzeczą, zdaniem Claire. To znaczyło, że szybko nie popełni podobnego błędu. A także, dziwnym sposobem, sprawiło, że stała się bardziej ludzka. I bardziej przypominała dziewczynę, którą Claire znała z liceum. Claire poszła po pizzę. Boston był pełen wyśmienitych pizzerii a jedna z nich była tylko kilka przecznic od ich domu; automatycznie rozejrzała się wkoło, aby znaleźć Derricka i zobaczyła go na jego normalnym miejscu, po drugiej stronie ulicy. Siedział na ławce na przystanku i czytał książkę. Albo udawał, że czyta. Kiedy zobaczył Claire, pomachał. Szybko się odwróciła, co zdawało się go bawić; miała nadzieję, że rozzłości go do tego stopnia, że w końcu zrobi coś za co mógłby zostać aresztowany. Kupiła pizzę i już miała wracać, kiedy zobaczyła siedzącego na zewnątrz kawiarni ohydnego Dr Davisa, rozmawiającego z dziewczyną młodą wystarczająco – znowu – żeby być jego córką. Wyglądała na zauroczoną. Ślepa i naiwna, gotowa uwierzyć, że profesor Davis mogący być jej tatusiem, rozwiąże wszystkie jej problemy. Claire nie mogła tego znieść. Zmieniła kurs. Dr Davis i jego nowa zdobycz tak byli w siebie zapatrzeni – a przynajmniej ona, a mu się to podobało – że zajęło im to co najmniej minutę, by zauważyć Claire stojącą przy ich stoliku. Dr Davis nawet przesunął w jej stronę kubek, jakby była kelnerką, zanim spojrzał na nią z rozdrażnieniem, potem dezorientacją i wtedy – nareszcie – zaniepokojony. Wyprostował się na swoim krześle, a ona się uśmiechnęła. Co zrobiłaby Eve? To było wystarczająco łatwe, aby przełączyć się na talent jej przyjaciółki do siania destrukcji. „Nie odpowiadasz na moje telefony Patrick,” powiedziała Claire, swoim najbardziej zranionym głosem, wydymając wargi. „Myślałam, że zamierzasz przyjść do mnie i porozmawiać o naszych problemach.” „Claire,” powiedział, co było oczywistym i rażącym błędem; znaczyło to, że ją znał i widziała przemykający przez jego twarz zmartwienie, kiedy pomyślał o tym samym. Odwrócił się do dziewczyny z która siedział, bez wątpienia zamierzając udowodnić swoją niewinność. Claire nie zamierzała mu na to pozwolić. „Wpadłam na twoją żonę w centrum handlowym i mówi, że nie da ci rozwodu, więc co mam zrobić z dziećmi? Tylko poczekaj. Upewnię się, że to zrobisz i będziesz dobrym ojcem dla naszych bliźniaków! Obiecałeś!” Nie czekała, żeby zobaczyć jakich szkód wyrządziła rzucona przez nią bomba; po prostu odeszła z podniesioną do góry głową, niosąc pizzę i nie
oglądając się za siebie. Nie musiała. Dźwięk skrobania krzesła z kutego żelaza a także krzyki obronne i bólu Patricka były lepsze niż każdy obraz. Mogło to nie mieć znaczenia, pewnie nie miało; storpedowała jedną randkę, ale jutro będzie miał kolejną i kolejną. Wciąż. Czuła się dobrze, choć trochę odpłacając się za krzywdę Liz. Claire nuciła pod nosem, kiedy wbiegała po schodach, szukając swoich kluczy... ale stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła otwarte drzwi. Nie po prostu otwarte... zostawione szeroko, kołysząc się na wietrze. „Liz?” Claire weszła do środka, z sercem podjeżdżającym jej do gardła; upuściła karton z pizzą na podłogę, kiedy zapaliła światło w przedpokoju. Tania żółta żarówka rozświetliła się ostrym światłem, ale co innego przeraziło Claire... nikt się nie włamał, ale wszystkie zamki były otwar. te, włączając w to zasuwkę. Liz musiała otworzyć drzwi. „Liz!” Wpadła do kuchni, ale nie było w niej nic dziwnego. Liz musiała zmywać naczynia, bo były ładnie ustawione na suszarce, a szafki były wytarte. Claire pobiegła na górę, ale zwolniła, kiedy dotarła na piętro Liz. Drzwi sypialni były otwarte, a ciemność pokoju wydawała się być złowieszcza i przerażająca. Po omacku szukała włącznika, znalazła go i zapaliła światło. Nieposłane łóżko. Ciuchy porozrzucane na krześle w rogu. Kosmetyki ułożone fantazyjnie na komodzie. Elektryczna świeczka paląca się na stoliku nocnym. A na podłodze metr od drzwi krew, wciąż świeża. To nie była tylko kropelka. Smugi i plamy. I krew na ścianie obok włącznika. Claire ostrożnie przeszła obok nich i sprawdziła pod łóżkiem, potem szafę. Nigdzie nie było ani jednego śladu jej przyjaciółki. Wyszła z pokoju, drżącymi rękoma wyjęła telefon i zmusiła się do rozejrzenia wokoło. Tu też były plamy krwi – nie tak dużo, ale teraz, patrząc na nie, widziała że w pewnym momencie się kończą. Jakby była wzięta na ręce i niesiona albo do czegoś włożona. Claire pognała na górę i sprawdziła swój pokój, żeby się upewnić, ale wydawał się być nienaruszony. Kiedy go sprawdzała, wybrała numer, który wcześniej tego samego dnia przysłał jej wiadomość. „Hola,” powiedział ciepły, miły głos po drugiej stronie. Usłyszała szelest tkaniny, a potem leniwy głos zniknął i Jesse zapytała „Claie?” „Ktoś zabrał moją współlokatorkę,” powiedziała Claire. „To Ty?” „Ja – co?” „Jesteś wampirem. Porwałaś ją?” „Cholera, nie. Nie zabrałam jej.” głos Jesse był napięty i Claire niemal mogła sobie ją wyobrazić, stojącą i zachowującą się w ten specyficzny, drapieżny sposób, który miały wampiry. „Co masz na myśli przez to, że ktoś ją zabrał?” „Mam na myśli to, że jej nie ma, drzwi są szeroko otwarte i myślę, że w jej pokoju jest krew.” powiedziała Claire. Zaczynała się trząść, opóźniona
reakcja, która utrudniała jej trzymanie telefonu. Złapała go mocniej. „Dzwonię na policję.” „Cholera. Nie, nie rób tego, jeszcze nie. Zostań tam.” Słyszała przytłumiony głos i nagle zrozumiała, że Jesse może mieć gościa, specjalnego gościa. „Claire, powiedz mi dokładnie co się stało.” „Poszłam po pizzę. Moja współlokatorka została tu sama o ile wiem, ale kiedy wróciłam, drzwi były szeroko otwarte, a w jej pokoju znalazłam krew. Jest ranna. I nie ma jej tutaj.” „Jakieś ślady włamania?” „Nie,” odpowiedziała Claire. „Było otwarte i -” Miała przebłysk, w którym przypomniała sobie czarno odzianych mężczyzn. Wchodzących do jej domu. Otwierających drzwi. „Och, Boże. Dr Anderson powiedziała Ci o tych mężczyznach, którzy włamali się do mojego domu?” „Tak. Claire, czy istnieje jakaś możliwość, że pomylili twoją koleżankę z Tobą?” Szczerze, nie pomyślała o tym zanim Jesse o to nie zapytała, jej brzuch wywrócił się na drugą stronę i wcięła drżący wdech. „Może.” „Okej. Więc tak: zostań tam gdzie jesteś. Nic nie dotykaj, nie zamykaj drzwi, nie staraj się rozwiązywać tej sprawy sama. Muszę to zobaczyć tak jak jest. Za trzy minuty będę. Powiadomię Irene.” Rozłączyła się i przez chwilę Claire się wahała, po czym usiadła na schodach. Trzęsła się. Dom wydawał się być zimny i pusty, a ona nie mogła znieść zostawiania tak głównych drzwi; niemalże spodziewała się zobaczyć okropną twarz Derricka, prześladowcy Liz, bacznie się przyglądającego. Jednak go nie było. Co było dziwne. Czyż nie kręcił się tu prawie zawsze, aby czekać aż Liz gdzieś wyjdzie, albo będzie wracać? I był tu wcześniej, Claire go widziała. Czy to mógł być Derrick, w końcu zdobyć się na skrzywdzenie Liz? Ale czy ona kiedykolwiek by go wpuściła? Wszystko w Claire mówiło, że nie, ale może udawał jakiś nagły wypadek, albo znalazł inny sposób, aby wedrzeć się do środka... w głowie Claire kłębiły się tysiące myśli, a jej palec kręcił się wokół telefonu, kiedy sekundy mijały boleśnie powoli. Jeśli nie będzie jej dłużej niż trzy minuty, dzwonię na policję, obiecała sobie. A co jeśli to naprawdę byłaby Jesse? I chciała po prostu przyjść, żeby posprzątać po sobie bałagan i porwać też Claire? Już chciała zadzwonić na 911, kiedy nagle za drzwiami pojawił się kształt. Nie wchodził – tylko czekał. Och, Boże, pomyślała zaalarmowana Claire i się skuliła... a wtedy zorientowała się, że to była Jesse. Miała na sobie bluzę z kapturem na głowie, a pod nim czapkę z daszkiem, która zasłaniała jej bladą twarz; ręce trzymała w kieszeni; wyglądała normalnie jak na miasto takie jak to, nic co przyciągało uwagę. O wiele mniej oczywista ochrona przed słońcem, niż ekstrawaganckie skórzane płaszcze i wielkie kapelusze, które uwielbiały wampiry w Morganville.
Sekundę później, choć Jesse się nie odezwała, Claire zorientowała się, że ta czeka, więc powiedziała, „Wejdź.” Jesse nie odpowiedziała, po prostu weszła do przedpokoju. Poruszała się z niesamowitą prędkością, cicho, do czego Claire była przyzwyczajona, ale nigdy jej to do końca nie odpowiadało i zdjęła kaptur oraz czapkę i rozejrzała się z metodycznym spokojem. Jej oczy – błotniste, teraz czerwone – przesunęły się po Claire, ale się nie zatrzymały. Szybko przeszła po dość ograniczonym obszarze a następnie podeszła do schodów i uklękła, bo zbliżyć twarz do jednego ze stopni. Potem weszła na kilka schodów i zrobiła to samo. Szybko udała się w ten sposób na drugie piętro, przyjrzała się tam uważnie krwi, a następnie weszła do pokoju Liz. Wszystko to działo się w kompletnej ciszy. Jesse nie odezwała się do Claire, ani nie poinformowała jej o niczym w żaden sposób, dopóki w końcu nie wyszła z pokoju Liz i spojrzała w górę schodów, na Claire. Twarz wampira była bez wyrazu – tak bardzo, że Claire nie była pewna czy powinna zaczekać czy uciec. Wtedy Jesse powiedziała rzecz, której Claire najmniej się spodziewała. „To nie jest krew Twojej współlokatorki.” „Co? Ale – musi być!” Chyba że Liz się broniła i zraniła intruza... tak mogło się stać, ale sam pomysł, że Liz mogłaby w kogoś trafić i zrobić mu krzywdę był nieprawdopodobny. „Możesz powiedzieć czyja jest?” „Niezbyt. Jeślibym wcześniej posmakowała tej krwi, wiedziałabym, ale tak mogę stwierdzić tylko, że to facet, po dwudziestce, który pija za dużo Red Bulla.” Jesse wzruszyła ramionami, kiedy Claire cicho się w nią wpatrywała. „Ma specyficzny zapach. Tak jak kawa i mocny likier. Ale z całą pewnością mogę Ci powiedzieć, że to nie dziewczyna w twoim wieku została tu zraniona. Mówiłaś, że drzwi były otwarte. Może z kimś walczyła, zraniła go i uciekła. To by wyjaśniało otwarte drzwi, jeśli udał się w pościg.” „Możesz – ich namierzyć?” „Nie ich. Tylko jego. I tylko jeśli wciąż krwawi. Co do cholery, możemy spróbować, tak myślę.” Jesse nałożyła czapkę z powrotem i nałożyła kaptur. „Chodź. W tym momencie mamy taką samą szansę na rozwiązanie tej sprawy jak policja, a nie chcę mieszać policji w cokolwiek, co prowadzi do mnie albo Irene.” „Ale – co jeśli Liz -” „Zaufaj mi,” powiedziała Jesse. Claire nie znosiła kiedy wampiry tak mówiły i już miała to powiedzieć, kiedy kolejny kształt zaświtał w przejściu. Wysoki, dobrze zbudowany i od razu pomyślała Derrick i poczuła furię. To nie był Derrick. Shane tam stał, tutaj w przejściu, patrząc wprost na nią. Jego twarz była blada i całe ciało mówiło o tym, że został mocno pobity, ale tylko kiwnął do
niej głową i powiedział, „Więc, sądzę, że pogadamy o tym później i będzie ciężko, ale w tym momencie, potrzebujesz mojej pomocy.” Jesse krzywo na niego spojrzała. „Shane?” Jakiś cudem Claire pokonała całe schody, nawet o tym nie wiedząc. Nagle stała na piętrze Liz, a jej ręka aż bolała od siły z jaką ściskała poręcz. Kolana jej drżały, ale reszta niej była... drętwa. „Poczekaj,” powiedziała. „Znasz go?” „Tak, oczywiście. Zmywa naczynia u Florey'a.” Claire otworzyła i zamknęła usta, ale nie mogła wydobyć z siebie dźwięku. Nie myliłam się. Widziałam go tam. To oznaczało, że Shane jest tu już od dłuższego czasu. Wystarczająco długo, żeby ją okłamywać, tak jak Michael. I Eve. „Och, pogadamy,” powiedziała w końcu a chłód własnego głosu ją zdziwił. „Ale teraz, lepiej mi powiedz co ty o tym wszystkim myślisz.” „Na zewnątrz.” powiedział Shane. „Musimy stąd iść. Teraz.” „Czemu?” zapytała Jesse. „Bo ludzie, którzy zabrali koleżankę Claire, mogą wrócić.”