kari23abc

  • Dokumenty125
  • Odsłony37 942
  • Obserwuję47
  • Rozmiar dokumentów151.8 MB
  • Ilość pobrań24 865

Shepard Sara - PLL- 04 - Niewiarygodne

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :654.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Shepard Sara - PLL- 04 - Niewiarygodne.pdf

kari23abc EBooki Shepard Sara Pretty Little Liars
Użytkownik kari23abc wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 162 osób, 106 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 207 stron)

PROLOG JAK URATOWAĆ ŻYCIE Chcieliście kiedyś cofnąć się w czasie i cofnąć popełniony błąd? Gdybyś tylko nie narysowała maski klauna na twarzy lalki Bratz, którą twoja najlepsza przyjaciółka dostała na ósme urodziny, nie zostawi-łaby cię dla tej nowej z Bostonu. Powinnaś była wiedzieć, że trener uziemi cię na resztę sezonu za opuszczenie wszystkich treningów hoke-ja na trawie, żeby zwiać na plażę. Gdybyś nie podjęła tych złych decyzji, to może twoja była najlepsza przyjaciółka dałaby tobie ten dodatkowy bilet w pierwszym rzędzie na pokaz mody Marca Jacobsa. Albo byłabyś już bramkarzem w narodowej drużynie kobiecej piłki nożnej, z kontrak-tem na reklamę Nike’a i domkiem przy plaży w Nicei. Mogłabyś w sławie krążyć wokół Morza Śródziemnego, zamiast szukać go na mapie pod-czas lekcji geografii. W Rosewood marzenia o zmianie przeznaczenia są równie po-wszechne, co dziewczęta otrzymujące na trzynaste urodziny wisiorki w kształcie serca od Tiffany’ego. A cztery byłe najlepsze przyjaciółki zrobi-łyby wszystko, żeby cofnąć się w czasie i wszystko naprawić. A gdyby naprawdę mogły to zrobić? Czy potrafiłyby utrzymać przy życiu swoją piątą przyjaciółkę… czy też jej tragedia była częścią ich przeznaczenia? Czasami przeszłość zawiera więcej pytań niż odpowiedzi. A w Rosewood nic nigdy nie jestem tym, czym się wydaje. *** - Odbije jej, kiedy jej o tym powiem. – powiedziała do swoich przyjaciółek: Hanny Marin, Emily Fields i Arii Montgomery Spencer Ha- stings. Wygładziła ażurowy t-shirt w kolorze morskiej zieleni i wcisnęła dzwonek do drzwi Alison DiLaurentis. - Dlaczego ty miałabyś jej o tym powiedzieć? – zapytała Hanna skacząc po schodkach ganku w górę i w dół, na chodnik. Odkąd Alison, ich piąta przyjaciółka, powiedziała Hannie, że tylko ruchliwe dziewczyny pozostają szczupłe, Hanna wykonywała mnóstwo dodatkowych ruchów. - Może powinnyśmy powiedzieć jej wszystkie równocześnie. – zasugerowała Aria, drapiąc tymczasowy tatuaż ważki, który przykleiła na łopatce. - To dopiero byłoby zabawne. – powiedziała Emily i odsunęła za uszy wystrzępione rude blond włosy. – Mogłybyśmy ułożyć chore-ografię,

zatańczyć i powiedzieć: „Ta-da!” na koniec. - Nie ma mowy. – Spencer wyprostowała ramiona. – To moja stodoła i ja jej powiem. – znowu wcisnęła dzwonek przy drzwiach pań-stwa DiLaurentis. Czekając słuchały brzęczenia, z jakim projektanci ogrodu obok, u Spencer, przycinali gałęzie żywopłotu, i ciągłego stuk-stuk, towarzy-szącego grze w tenisa bliźniaków Fairfield na tylnym podwórku dwa do-my dalej. W powietrzu unosił się zapach bzu, koszonej trawy i kremu przeciwsłonecznego Neutrogena. To była typowa idylliczna chwila w Ro- sewood – wszystko w mieście było ładne, również dźwięki, zapachy oraz mieszkańcy. Dziewczyny mieszkały w Rosewood prawie całe życie, i uważały, że mają szczęście, że mogą być częścią tak wyjątkowego miej- sca. Najbardziej uwielbiały Rosewood latem. Jutro rano, po skoń-czeniu ostatniego egzaminu kończącego siódmą klasę w Rosewood Day, szkole, do której wszystkie uczęszczały, wezmą udział w dorocznej ceremonii przyznania broszek na koniec roku. Dyrektor Appleton wywoła po nazwisku każdego z uczniów, od przedszkolaków po jedenastą klasę, i każdy z nich otrzyma broszkę z 24-karatowego złota – dziewczęta w kształcie gardenii, a chłopcy w kształcie podkowy. Potem zostaną zwol- nieni na dziesięć wspaniałych tygodni opalania, grillowania, wycieczek łodzią i wypadów na zakupy do Filadelfii i Nowego Jorku. Nie mogły się doczekać. Ale to nie ceremonia na koniec roku była prawdziwym obrzę-dem przejścia dla Ali, Arii, Spencer, Emily i Hanny. Dla nich lato nie za- czynało się tak naprawdę aż do jutrzejszego wieczoru, do ich imprezy z nocowaniem na koniec siódmej klasy. A dzieczyny miały dla Ali niespo- dziankę, która sprawi, że to lato będzie super ekstra odjazdowe. Kiedy frontowe drzwi DiLaurentis’ów w końcu się otworzyły, stanęła przed nimi pani DiLaurentis ubrana w krótką różową kopertową sukienkę, odsłaniającą jej długie, muskularne, opalone łydki. - Witajcie, dziewczęta. – powiedziała chłodno. - Zastałyśmy Ali? – zapytała Spencer. - Chyba jest na piętrze. – pani DiLaurentis przepuściła je. – Właźcie na górę. Spencer poprowadziła grupkę korytarzem, jej biała plisowana spódniczka stroju do gry w hokeja na trawie kołysała się, ciemny blond warkocz podskakiwał na środku pleców. Dziewczyny uwielbiały dom Ali – pachniał wanilią i płynem do zmiękczająnia tkanin, tak jak Ali. Szeregi

zdjęć z podróży DiLaurentis’ów do Paryża, Lizbony i Lake Como wisiały na ścianach. Były też zdjęcia Ali i jej brata Jasona od czasów szkoły podstawowej. Dziewczynom podobało się zwłaszcza zdjęcie Ali z drugiej klasy. Jasny róż kardiganu Ali sprawiał, że jej twarz jaśniała. Ale wtedy rodzina Ali mieszkała w Connecticut, a dawnej prywatnej szkole, do któ- rej chodziła Ali, nie wymagano noszenia wypchanych niebieskich bleze- rów do księgi pamiątkowej, jak to było w Rosewood Day. Nawet jako ośmiolatka Ali była nieodparcie urocza – miała czyste, błękitne oczy, twarzyczkę w kształcie serca, rozkoszne dołeczki w policzkach i ten nie- sforny-ale-czarujący wyraz twarzy, który uniemożliwiał gniewanie się na nią. Spencer dotknęła dolnego prawego rogu ich ulubionego zdjęcia przedstawiającego ich piątkę na kampingu w górach Poconos z zeszłego czerwca. Stały obok gigantycznego canoe, kompletnie przemoczone mętną wodą jeziora, roześmiane od ucha do ucha, tak szczęśliwe, jak tylko może być pięć dwunastoletnich przyjaciółek. Aria położyła dłoń na rękę Spencer, Emily – Arii, a Hanna dołączyła na końcu. Na ułamek se-kundy przymknęły oczy, zamruczały i się rozłączyły. Dziewczyny zapo- czątkowały rytuał z dotykaniem zdjęcia, kiedy tylko się tu pojawiło, jako memento ich pierwszego lata przyjaźni. Nie potrafiły uwierzyć, że Ali, ta dziewczyna z Rosewood Day, wybrała właśnie je do swojego zaufanego kręgu. To było trochę jak zostanie dopisanym do modnej listy celebrytów pierwszej klasy. Ale przyznanie się do tego byłoby… cóż, prostackie. Zwłaszcza teraz. Kiedy mijały salon, zauważyły zwisające z klamki przeszklonych drzwi dwa stroje na zakończenie roku. Biały należał do Ali, a wyglądają-cy bardziej oficjalnie granatowy, do Jasona, który jesienią wybierał się do Yale. Dziewczyny zaklaskały, podekscytowane tym, że włożą własne togi i birety, noszone przez absolwentów Rosewood Day od otwarcia szkoły w 1897 roku. W tej samej chwili zauważyły w salonie ruch. Jason siedział na małej, skórzanej kanapce, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w CNN. - Heeej, Jason. – zawołała machając do niego Spencer. – Czyż nie denerwujesz się dniem jutrejszym? Jason na nie spojrzał. Ze swoimi żółtymi jak masło włosami i oszałamiającymi niebieskimi oczami był chłopięcą, seksowną wesją Ali. Uśmiechnął się z wyższością i bez słowa wrócił do oglądania telewizji. - O-kaaay. – wszystkie dziewczyny zamruczały unisono. Jason bywał zabawny – to on wymyślił ze swoimi przyjaciółmi grę w „nie to”. Dziewczyny ją pożyczyły i przerobiły na własny użytek, co zazwyczaj

oznaczało nabijanie się z dziewczyn-frajerek w ich obecności. Ale Jason zdecydowanie budził w nich też strach. Ali mawiała, że ma „humory Ellio- ta Smitha”, jak jego ulubiony posępny piosenkarz i autor tekstów. Tyle, że akurat w tej chwili Jason na pewno nie miał powodów do złości – jutro o tej porze będzie w samolocie na Kostarykę, żeby przez całe lato uczyć kajakarstwa wyczynowego. Huuu-rrra. - Nieważne. – Aria wzruszyła ramionami. Czwórka dziewczyn odwróciła się i w podskokach pokonały schody na piętro, gdzie był pokój Ali. Kiedy weszły na półpiętro, zauważyły, że drzwi pokoju Ali są za-mknięte. Spencer zmarszczyła brwi. Emily potrząsnęła głową. Ali w po-koju zachichotała. Hanna ostrożnie otworzyła drzwi na oścież. Ali była zwrócona do nich plecami. Włosy upięła w wysoki kucyk, a sznurki jedwabnej bluz-ki w paski zawiązała na szyi w idealną kokardę. Była kompletnie pochło-nięta ekranem otwartego notebooka na swoich kolanach. Spencer odchrząknęła i Ali, zaskoczona, odwróciła się. - Cześć dziewczyny! – zawołała. – Co się dzieje? - Niewiele. – Hanna wskazała notebook na kolanach Ali. – A to co? - Och. Nic takiego. – Ali szybko zatrzasnęła notebook. Dziewczyny poczuły za plecami czyjąś obecność. Wchodząca do pokoju Ali pani DiLaurentie wyminęła je. - Musimy porozmawiać. – powiedziała do Ali szorstkim, spiętym głosem. - Ale, mamo… - zaprotestowała Ali. - W tej chwili. Dziewczyny spojrzały po sobie. Pani DiLaurentis mówiła karcą-cym tonem. Niezbyt często słyszały, jak go używa. - Może poczekacie na tarasie z tyłu? – matka Ali zerknęła na dziewczyny. - To potrwa tylko chwilkę. – powiedziała szybko z przepraszają-cym uśmiechem Ali. – Zaraz zejdę. Hanna, zmieszana, zamarła. Spencer zmrużyła oczy, usiłując dostrzec, który notebook Ali trzymała.Pani DiLaurentis uniosła brwi. - Dalej, dziewczyny. Idźcie. Cała czwórka przełknęła głośno ślinę i gęsiego zeszła schoda-mi. Kiedy już znalazły się na otaczającym dom ganku, rozsiadły się na tych samych, co zwykle miejscach wokół ogromnego kwadratowego sto-łu na patio – Spencer na jednym końcu, a Aria, Emily i Hanna po bokach. Ali siadywała u szczytu stołu, obok należącego do jej ojca kamiennego, ustawionego na ganku poidełka dla ptaków. Przez chwilę dziewczęta ob-serwowały parę kardynałów dokazujących w chłodnej, czystej wodzie poidełka. Kiedy

próbowała do nich dołączyć modrosójka błękitna , kar-dynały zaskrzeczały i szybko go przegoniły. Wyglądało na to, że ptaki są równie koteryjne jak dziewczyny. - To, co zdarzyło się na górze było dziwne. – wyszeptała Aria. - Myślicie, że Ali ma kłopoty? – szepnęła Hanna. – A jeśli do-stanie szlaban i nie będzie mogła przyjść na noc? - Dlaczego miałaby mieć kłopoty? Nie zrobiła nic złego. – szep-nęła Emily, która zawsze wstawiała się za Ali – dziewczyny nazywały ją Killer, jakby była osobistym pitbullem Ali. - Nic, o czym my byśmy wiedziały. – wymamrotała Spencer pod nosem. W tej samej chwili przez przeszklone drzwi patio wypadła pani DiLaurentis i ruszyła przez trawnik. - Chcę być pewna, że macie właściwe wymiary. – krzyknęła do robotników, którzy leniwie przysiedli na ogromnym buldorzeże na tyłach posiadłości. Państwo DiLaurentis budowali altankę na dwadzieścia osób na letnie imprezy, i Ali wspomniała, że jej mama w tej sprawie zachowuje się jak osobnik typu A , chociaż praca jest dopiero na etapie kopania dziury. Pani DiLaurentis pomaszerowała w stronę robotników i zaczęła ich ostro ganić. Jej diamentowa obrączka błyskała w słońcu, kiedy sza-leńczo wymachiwała ramionami. Dziewczyny wymieniły spojrzenia – wy-glądało na to, że kazanie udzielane Ali nie trwało zbyt długo. - Dziewczyny? – Ali stała na skraju ganku. Bluzkę wiązaną na plecach zmieniła na wypłowiały granatowy podkoszulek Abercrombie. Miała skonsternowaną minę. – Uhm… cześć? Spencer wstała. - Na czym cię przyłapała? Ali zamrugała. Wodziła po nich wzrokiem. - Bez nas wpakowałaś się w kłopoty? – zawołała Aria, usiłując udawać, że tylko się drażni. – I dlaczego się przebrałaś? Świetnie wy-glądałaś w tej wiązanej bluzce. Ali wciąż wyglądała na skołowaną… i trochę zdenerwowaną. Emily na wpół wstała. - Chcesz, żebyśmy sobie… poszły? – jej głos ociekał niepoko-jem. Reszta spojrzała nerwowo na Ali – czy tego chciała? Ali trzy razy okręciła wokół nadgarstka niebieską sznurkową bransoletkę. Weszła na patio i usiadła na przynależnym jej miejscu. - Oczywiście, że nie. Mama była na mnie zła, bo… znowu wrzuciłam swoje rzeczy po hokeju do jej delikatnych tkanin. – rzuciła im zawstydzony uśmiech i przewróciła oczami.

Emily wysunęła dolną wargę. Rozległo się ciche dudnienie. - Wściekła się na ciebie za coś takiego? Ali uniosła brwi. - Znasz moją mamę, Em. Jest jeszcze bardziej pedantyczna niż Spencer. – parsknęła śmiechem. Spencer rzuciła Ali udawane gniewne spojrzenie, podczas gdy Emily przesywała kciukiem wzdłuż jednego z wyżłobień w tekowym drzwie stołu na patio. - Ale nie martwcie się, dziewczyny, nie jestem uziemiona ani nic w tym guście. – Ali złożyła ręce. – Nasza ekstrawagancka nocna impre-za odbędzie się zgodnie z planem! Wszystkie cztery odetchnęły z ulgą, i dziwny, niepokojący na-strój zaczął się ulatniać. Jednocześnie każda z nich miała wrażenie, że Ali nie mówi im wszystkiego – z całą pewnością nie po raz pierwszy. W jednej chwili Ali była ich najlepszą przyjaciółką, a w następnej się od nich separowała, wykonując potajemne telefony i wysyłając w sekrecie sms-y. Czy nie powinny wszystkim się dzielić? Pozostałe dziewczyny na pewno dość z siebie dały – powierzyły Ali sekrety, których nikt, absolutnie nikt inny, nie znał. Oczywiście, był też dzielony przez nie wszystkie wielki se-kret dotyczący Jenny Cavanaugh – ten, który przysięgały zabrać do gro-bu. - A propos naszej ekstrawaganckiej nocnej imprezy, mam waż-ną wiadomość. – powiedziała Spencer wyrywając je z zamyślenia. – Zgadnij, gdzie się odbędzie? - Gdzie? – Ali oparła się na łokciach i pochyliła do przodu, po-woli wchodząc w swoją starą skórę. - W stodole Melissy! – zawołała Spencer. Melissa była starszą siostrą Spencer, i państwo Hastings, po odremontowaniu należącej do nich stodoły na tylnym podwórku, pozwolili Melissie korzystać z niej jako z drugiego mieszkania w trakcie nauki w gimnazjum i szkole ponadgim- nazjalnej. Kiedy Spencer osiągnie odpowiedni wiek, też czekał ją ten przywilej. - Słodko! – zawołała radośnie Ali. – Jak? - Melissa jutro wieczorem po zakończeniu roku szkolego wyla-tuje do Pragi. – odpowiedziała Spencer. – Rodzice powiedzieli, że mo-żemy korzystać ze stodoły, o ile posprzątamy przed jej powrotem. - Ładnie. – Ali oparła się i splotła palce. Nagle skupiła wzrok na czymś odrobinę na lewo od robotników. Sztywno wyprostowana Melissa we własnej osobie przechadzała się po bocznym podwórku Hastings’ów. Z wieszaka w jej dłoni zwisała biała toga na zakończenie roku, a na ra-miona

narzuciła błękitny płaszcz najlepszego ucznia wyznaczonego do wygłoszenia przemówienia. Spencer jęknęła. - Jest taka okropna z tym całym swoim przemówieniem. - wy-szeptała. – Powiedziała mi nawet, że powinnam być wdzięczna, że naj- prawdopodobniej Andrew Campbell zamiast mnie wygłosi przemówienie na koniec roku, kiedy będziemy w ostatniej klasie – bo to taka olbrzymia odpowiedzialność. – Spencer i jej siostra wzajemnie się nienawidziły, i Spencer prawie codziennie miała nową historyjkę o podłości Melissy. Ali wstała. - Hej! Melissa! – zaczęła machać. Melissa zatrzymała się i odwróciła. - Och. Cześć, dziewczyny. – uśmiechnęła się powściągliwie. - Cieszysz się na wyjazd do Pragi? – zapytała melodyjnie Ali z promiennym uśmiechem. - Oczywiście. – Melissa lekko przekrzywiła glowę. - A Ian jedzie? – Ian był boskim chłopakiem Melissy. Samo my-ślenie o nim sprawiało, że dziewczyny wpadały w zachwyt. Spencer wbiła paznokcie w ramię Ali. - Ali. – ale ta tylko odsunęła rękę. Melissa zmrużyła oczy w ostrym świetle słońca. Granatowa to-ga łopotała na wietrze. - Nie. Nie jedzie. - Och! – Ali rzuciła kokieteryjny uśmieszek. – Czy to na pewno dobry pomysł zostawiać go samego na całe dwa tygodnie? Mógłby sobie znaleźć inną dziewczynę! - Alison – wycedziła przez zęby Spencer – przestań. Natych-miast. - Spencer? – wyszeptała Emily. – Co się dzieje? - Nic. – powiedziała szybko Spencer. Aria, Emily i Hanna spoj-rzały po sobie raz jeszcze. Tak właśnie ostatnio się działo – Ali coś mó-wiła, jedna z nich zaczynała świrować, a reszta nie miała pojęcia, o co chodzi. Było jednak jasne, że to wcale nie było „nic”. Melissa wygładziła kołnierz togi, wyprostowała ramiona i odwróciła się. Długim i ciężkim spojrzeniem obrzuciła ogromną dziurę na skraju podwórka DiLauren-tis’ów, po czym weszła do stodoły tak mocno zatrzaskując za sobą drzwi, że wieniec z gałązek na nich wiszący podskoczył i spadł. - Zdecydowanie coś ją ugryzło. – powiedziała Ali. – W końcu tylko żartowałam. – z gardła Spencer wydobył się krótki jęk, a Ali zaczęła się śmiać. Miała na twarzy blady uśmiech. Taki sam, jaki miała zawsze, kiedy

machała sekretem jednej z nich przed ich nosami, dręcząc, że jeśli zechce, to o nim opowie pozostałym. - A zresztą, kogo to obchodzi? – Ali spojrzała na każdą z nich błyszczącymi oczami. – Wiecie co, dziewczyny? – zabębniła palcami na stole. – Myślę, że to będzie Lato Ali. Lato Każdej z Nas. Po prostu to czuję. A wy? Chwila oszołomienia minęła. Wydawało się, że zawisła nad nimi wilgotna chmura, zasnuwając myśli parą. Ale powoli chmura zniknęła, i w głowie każdej z nich uformowała się myśl. Może Ali miała rację. To mo-głoby być najlepsze lato w ich życiu. Mogłyby naprawić swoją przyjaźń, żeby była tak silna, jak podczas ostatniego lata. Mogłyby zapomnieć o wszystkich strasznych, skandalicznych wydarzeniach i po prostu zacząć od nowa. - Też to czuję. – powiedziała głośno Hanna. - Zdecydowanie. – powiedziały równocześnie Aria i Emily. - Jasne. – powiedziała miękko Spencer. Chwyciły się za ręce i mocno ścisnęły. *** Tamtej nocy padało; silny ulewny deszcz stworzył kałuże na podjazdach, nawodnił ogrody a na wierzchu pokrowca na basenie Ha-stings’ów utworzył mini baseniki. Kiedy w środku nocy deszcz się skoń-czył, Aria, Emily, Spencer i Hanna prawie w tej samej chwili obudziły się i usiadły w łóżkach. Ogarnęło je dziwne przeczucie. Nie wiedziały, czy wzięło się ze snu, czy podekscytowania nastęnym dniem. A może doty-czyło czegoś kompletnie innego… czegoś znacznie bardziej poważnego. Każda z nich wyjrzała przez okno na ciche, puste ulice Rose-wood. Chmury odpłynęły i pojawiły się gwiazdy. Błyszczał wymyty desz-czem chodnik. Hanna spoglądała na swój podjazd – stał na nim teraz tylko samochód matki. Jej ojciec się wyprowadził. Emily patrzyła na po-dwórko na tyłach swojego domu i las za nim. Nigdy nie stawiła czoła la-sowi – słyszała, że mieszkają w nim duchy. Aria nasłuchiwała odgłosów z sypialni rodziców, zastanawiając się, czy też się obudzili – a może znowu się pokłócili i jeszcze nie zasnęli. Spencer wpatrywała się w ga-nek na tyłach domu DiLaurentis’ów, a potem w olbrzymią dziurę, którą wykopali robotnicy na fundamenty altanki. Deszcz zmienił część wyko-panej ziemi w błoto. Spencer rozmyślała o wszystkich rzeczach w jej ży-ciu, które ją złościły. Potem – o tych wszystkich rzeczach, które chciała mieć, i tych, które chciała zmienić. Spencer sięgnęła pod łóżko, odszukała czerwoną latarkę i za-świeciła nią

w okno Ali. Jeden, drugi, trzeci błysk. W ich sekretnym ko-dzie oznaczało to, że chce wymknąć się z domu i porozmawiać z Ali osobiście. Wydawało jej się, że widziała podnoszącą się także z łóżka blond głowę Ali, ale dziewczyna nie zamrugała do niej w odpowiedzi. Cała ich czwórka opadła z powrotem na poduszki, mówiąc so-bie, że przeczucie nic nie znaczyło i muszą się wyspać. Za jedyne dwa-dzieścia cztery godziny ich kończąca siódmą klasę impreza z nocowa-niem będzie się kończyła wraz z pierwszą nocą lata. Lata, które wszyst-ko zmieni. Miały absolutną rację.

ROZDZIAŁ 1 ZEN POTĘŻNIEJSZE JEST OD MIECZA Aria Montgomery obudziła się w połowie chrapnięcia. Był nie-dzielny poranek, a ona kuliła się na winylowym niebieskim krześle w po-czekalni szpitala Rosewood Memorial. Wszyscy – rodzice Hanny Marin, policjant Wilden, najlepsza przyjaciółka Hanny, Mona Vanderwaal oraz Lucas Beattie, chłopiec z jej klasy w Rosewood Day – gapili się na nią. - Coś przeoczyłam? – wychrypiała Aria. Miała wrażenie, że jej głowa jest wypchana lepkimi ludzikami z pianki. Kiedy spojrzała na zegar Zoloft wiszący nad wejściem do poczekalni, zorientowała się, że jest do-piero 08:30. Odpłynęła na zaledwie piętnaście minut. Lucas usiadł obok niej i wziął do ręki kopię magazynu „Medical Supplies Today”. Według okładki ten numer dotyczył najnowszych mo-deli toreb do kolostomii . Kto kładzie medyczny magazyn zaopatrzeniowy w szpitalnej poczekalni? - Dopiero co tu dotarłem. – odpowiedział. – Usłyszałem o wy-padku w porannych wiadomościach. Widziałaś się już z Hanną? - Nadal nas nie wpuszczają. – Aria potrząsnęła głową. Zapadli w grobowe milczenie. Aria obserwowała pozostałych. Pani Marin miała na sobie wymięty szary kaszmirowy sweter i znakomi-cie dopasowane sztucznie postarzone dżinsy. Warczała do małej słu-chawki od Motoroli, chociaż pielęgniarki zakazały używania tutaj telefo-nów. Obok niej siedział policjant Wilden w na wpół rozpiętej policyjnej kurtce, która ukazywała wystrzępiony biały t-shirt pod spodem. Ojciec Hanny opadł na krzesło znajdujące się najbliżej gigantycznych podwój-nych drzwi prowadzących na oddział intensywnej terapii i kołysał lewą stopą. W bladoróżowym dresie Juicy i japonkach Mona Vanderwaal była w nietypowym dla siebie nieładzie, z twarzą spuchniętą od płaczu. Kiedy Mona uniosła wzrok i zobaczyła Lucasa, rzuciła mu zaniepokojone spoj- rzenie, jakby chciała powiedzieć: „To miejsce dla bliskiej rodziny i przyja- ciół. Co ty tutaj robisz?”. Aria nie mogła nikogo obwiniać o przewrażli- wienie. Była tu od 03:00 rano, kiedy to karetka przyjechała na parking przy Szkole Podstawowej Rosewood Day i pomknęła z Hanną do szpita- la. Mona i pozostali pojawili w różnych momentach poranka, kiedy wieści zaczęły krążyć. Według ostatniej udzielonej przez lekarzy informacji, Hanna została przeniesiona na intensywną terapię. Ale to było trzy go- dziny temu.

Aria powtórzyła okropne detale minionej nocy. Hanna zadzwo-niła, żeby powiedzieć, że zna tożsamość „A”, diabolicznej postaci od miesiąca prześladującej Hannę, Arię, Emily i Spencer. Hanna nie chciała ujawniać żadnych szczegółów przez telefon, więc poprosiła Arię i Emily o spotkanie przy huśtawkach przy Rosewood Day, ich starym specjalnym miejscu. Emily i Aria dotarły w samą porę, żeby zobaczyć, jak czarny SUV taranuje Hannę i ucieka. Kiedy na miejscu pojawili się sanitariusze, którzy założyli Hannie kołnierz ortopedyczny i ostrożnie przenieśli ją na nosze i do karetki, Aria czuła się otępiała. Kiedy się uszczypneła – nie poczuła bólu. Hanna wciąż żyła… ledwo. Miala obrażenia wewnętrzne, zła-maną rękę i siniaki na całym ciele. Wypadek spowodował uraz głowy, i teraz leżała w śpiączce. Aria, gotowa znowu zalać się łzami, zamknęła oczy. Najbardziej niewyobrażalny w tym wszystkim był sms, który Aria i Emily otrzymały po wypadku Hanny. Za dużo wiedziała. Był od „A”. Co oznaczało… że „A” wiedział, że Hanna wie. Tak, jak „A” wiedział o wszystkim innym – ich wszystkie sekrety, fakt, że to Ali, Aria, Spencer Emily i Hanna oślepiły Jennę Cavanaugh, a nie przyrodni brat Jenny, Toby. „A” zapewne wie- dział nawet, kto zabił Ali. Lucas klepnął Arię w ramię. - Byłaś przy tym, jak tamten samochód potrącił Hannę, prawda? Przyjrzałaś się sprawcy? Aria niezbyt dobrze znała Lucasa. Był jednym z tych dziecia-ków, które uwielbiały zajęcia pozalekcyjne i kluby, tymczasem Aria wola-ła trzymać się jak najdalej od wszystkiego, co dotyczyło jej rówieśników z Rosewood Day. Nie wiedziała, co łączy go z Hanną, ale uważała, że to urocze, że się tu pojawił. - Było za ciemno. – wymamrotała. - I nie wiesz, kto to mógłby być? Aria przygryzła dolną wargę. Wilden i kilku innych gliniarzy po-jawiło się tuż po tym, jak dziewczyny dostały wiadomość od „A”. Kiedy Wilden zapytał je, co się stało, upierały się, że nie widziały twarzy kie-rowcy ani marki SUVa. I ciągle na nowo przysięgały, że to musiał być wypadek – nie wiedzą, kto mógłby chcieć zrobić to celowo. Może nie powinny były ukrywać przed policją tej informacji, ale panicznie się bały, co im zrobi „A”, jeśli powiedzą prawdę. „A” już wcześniej groził, żeby milczały, i Aria oraz Emily raz zo-stały ukarane za zignorowanie tych gróźb. Wysłał do matki Arii, Elli, list ujawniający, że ojciec Arii ma romans z jedną ze swoich studentek i że

Aria ukrywała tajemnicę ojca. Potem „A” rozpowiedział w całej szkole, że Emily chodzi z Mayą, dziewczyną, która wprowadziła się do starego do- mu Ali. Aria spojrzała na Lucasa i w milczeniu potrząsnęła przecząco głową. Drzwi na OIOM otworzyły się i do poczekalni wkroczył dr Geist. Ze swoimi przenikliwymi szarymi oczami, pochyłym nosem i szopą si-wych włosów przypominał trochę Helmuta, niemieckiego właściciela sta-rego szeregowego domu, który rodzina Arii wynajęła w Reykjaviku na Islandii. Dr Geist obrzucał każdego takim samym oceniającym spojrze-niem, jakim Helmut obrzucił brata Arii, Mike’a, kiedy się dowiedział, że Mike trzyma swoją tarantulę, Diddy’ego, w jego pustej terakotowej donicy używanej do hodowania tulipanów. Rodzice Hanny, zdenerwowani, wstali i podeszli do lekarza. - Państwa córka jest wciąż nieprzytomna. – powiedział cicho dr Geist. – Niewiele się zmieniło. Nastawiliśmy złamaną rękę i sprawdzamy rozmiar obrażeń wewnętrznych. - Kiedy możemy ją zobaczyć? – zapytała pani Marin. - Wkrótce. – odparł dr Geist. – Jej stan jest wciąż krytyczny. Odwrócił się, żeby odejść, ale pani Marin chwyciła go za ramię. - Kiedy się obudzi? Dr Geist obrócił w dłoniach podkładkę do pisania. - Doszło do obrzęku mózgu, więc trudno nam w tej chwili prze-widzieć, do jakich uszkodzeń doszło. Może obudzić się w dobrym stanie, ale może też dojść do komplikacji. - Komplikacji? – pani Marin zbladła. - Słyszałem, że im dłuższa śpiączka, tym mniejsza jest szansa wyzdrowienia. – powiedział nerwowo pan Marin. – Czy to prawda? Dr Geist otarł dłonie o niebieski kitel. - Owszem, to prawda, ale nie wybiegajmy tak daleko myślą na-przód, dobrze? Przez poczekalnię przetoczył się pomruk. Mona znowu zalała się łzami. Aria chciałaby zadzwonić do Emily… ale Emily była w samolo-cie do Des Moines w Iowa, z powodów, których nie wyjaśniła - powie-działa tylko, że zesłanie tam zawdzięcza „A”. No i była jeszcze Spencer. Zanim Hanna zadzwoniła ze swoją wieścią, Aria poskładała do kupy coś przerażającego o Spencer… a kiedy Aria zobaczyła ją kulącą się ze strachu w lesie, dygoczącą jak dzikie zwierzątko tuż po tym, jak SUV po-trącił Hannę, potwierdziło to tylko jej najgorsze przeczucia. Pani Marin podniosła z ziemi swoją przydużą brązową skórzaną torebkę,

wyrywając Arię z zamyślenia. - Idę po kawę. – powiedziała pani Marin cicho do byłego męża. Potem pocałowala w policzek Wildena – przed dzisiejszym dniem Aria nie wiedziała, że coś między nimi jest – i poszła w stronę szeregu wind. Policjant Wilden osunął się z powrotem na oparcie. Tydzień wcześniej Wilden odwiedził Arię, Hannę i pozostałe, wypytując o szcze-góły otaczające zniknięcie i śmierć Ali. W środku przesłuchania „A” każ-dej z nich przysłał sms-a, w którym napisał, że jeśli ośmielą się paplać o jego wiadomościach, to pożałują. Ale to, że Aria nie mogła powiedzieć Wildenowi co najprawdopodobniej „A” zrobił Hannie, nie znaczyło, że nie może podzielić się z nim koszmarnymi domysłami dotyczącymi Spencer. Mogę z tobą porozmawiać? zapytała bezgłośnie Wildena przez pokój. Pokiwał głową i wstał. Przeszli z poczekalni do małej wnęki ozna-czonej jako AUTOMATY. Wewnątrz było sześć lśniących automatów ofe- rujących artykuły od wody mineralnej po pełne posiłki, nieokreślone ka- napki i zapiekankę pasterską , która przypomniała Arii paćkę, którą jej ojciec, Byron, robił na kolację, kiedy Ella pracowała do późna. - Słuchaj, jeżeli chodzi ci o tego twojego nauczyciela, to go wy-puścimy. – Wilen usiadł na ławce obok mikrofalówki i rzucił Arii wstydliwy uśmieszek. – Nie mogliśmy go zatrzymać. I dla twojej informacji, nie robi- liśmy wokół tego szumu. Nie zostanie ukarany, chyba, że chcesz wnieść oskarżenie. Ale powinienem chyba porozmawiać z twoimi rodzicami. Z twarzy Arii odpłynęła krew. Oczywiście, że Wilden wiedział, co się stało ubiegłej nocy między nią a Ezrą Fitzem, miłością jej życia oraz nauczycielem angielskiego. Pewnie na posterunku policji w Rose-wood gadano o dwudziestodwuletnim nauczycielu, który migdalił się z nieletnią – i tym razem to chłopak nieletniej ich wydał. Pewnie już o tym plotkowali znajdującym się obok posterunku policji barze Hooters, mię-dzy skrzydełkami na ostro a frytkami i dziewczynami z ogromnymi pier-siami. - Nie chcę wnosić oskarżenia. – powiedziała zdławionym gło-sem Aria. – I proszę, proszę nie mówić moim rodzicom. – zdecydowanie nie potrzebowała jakiejś wielkiej, dysfunkcyjnej rodzinnej dyskusji. Ode- tchnęła głęboko. – W każdym bądź razie, nie o tym chciałam z tobą roz- mawiać. Ja… chyba wiem, zabił Alison. - Słucham. – Wilden uniósł brwi. Aria zaczerpnęła tchu. - Po pierwsze, Ali spotykała się z Ianem Thomasem. - Ianem Thomasem. – powtórzył z rozszerzonymi oczami Wil-den. – Chłopakiem Melissy Hastings?

Aria pokiwała głową. - Zauważyłam coś na nagraniu, które w zeszłym tygodniu trafiło do prasy. Jeżeli dobrze się przyjrzeć, widać, że Ian i Ali dotykają swoich dłoni. – odchrząknęła. – Spencer Hastings też durzyła się w Ianie. Ali i Spencer rywalizowały między sobą, a w noc zniknięcia Ali wybuchła między nimi okropna kłótnia. Spencer wybiegła za Ali ze stodoły, i nie było jej przez co najmniej dziesięć minut. Wilden patrzył sceptycznie. Aria wzięła głęboki wdech. „A” wysłał do niej rozmaite wska-zówki, co do zabójcy Ali – że to ktoś bliski, kto chciał czegoś co Ali miała, i kto znał dokładnie tylne podwórko Ali. Mając te ślady i świadomość, że Ian i Ali byli razem, Spencer była logicznym podejrzanym. - Po chwili wyszłam poszukać ich na zewnątrz. - powiedziała. – Nigdzie ich nie było… a ja mam okropne przeczucie, że Spencer… Wilden rozsiadł się wygodnie. - Spencer i Alison mniej więcej tyle samo ważyły, prawda? - Chyba tak. – pokiwała potakująco głową Aria. - Czy ty byłabyś w stanie zaciągnąć kogoś własnej wagi do dziury i tam wrzucić? - N-nie wiem. – zająknęła się Aria. – Może? Gdybym była wy-starczająco wściekła? Wilden potrząsnął głową. Oczy Arii wypełniły łzy. Przypomniała sobie dziwaczną ciszę panującą tamtej nocy. Ali była zaledwie kilkaset jardów od noch, a one niczego nie usłyszały. - Spencer musiałaby też się uspokoić, żeby nie wzbudzać po-dejrzeń, kiedy do was wróci. – dodał Wilden. – Żeby odstawić taki numer trzeba być cholernie dobrym aktorem, a nie siódmoklasistką. Uważam, że ktokolwiek to zrobił, musiał znajdować się w pobliżu, ale to wszystko trwało znacznie dłużej. – uniósł brwi. – Czy właśnie to teraz robią dziew- czyny z Rosewood Day? Oskarżają dawne przyjaciółki o morderstwo? Aria, zaskoczona karcącym tonem Wildena, rozchyliła usta. - Ja tylko… - Spencer Hastings jest ambitną, bardzo nerwową dziewczyną, ale nie wydaje mi się materiałem na zabójcę. – przerwał jej Wilden. Po-tem uśmiechnął się do Arii ze smutkiem. – Rozumiem. To musi być dla ciebie trudne – chcesz tylko się dowiedzieć, co się stało z twoją przyja-ciółką. Ale nie wiedziałem, że Alison potajemnie spotykała się z chłopa-kiem Melissy Hastings. To jest interesujące. Wilden oschle kiwnął głową Arii, wstał i wrócił na korytarz. Aria została

przy automatach, z oczami wbitymi w miętowo-zielone linoleum podłogi. Czuła się podniecona i zdezorientowana, jakby za dużo czasu spędziła w saunie. Może powinna się wstydzić, że rzucała podejrzenie na dawną przyjaciółkę. A wytknięte przez Wildena dziury w jej teorii mia-ły dużo sensu. Może głupio postąpiła wierząc we wskazówki od „A”. Po kręgosłupie Arii przebiegł dreszcz. Może „A” celowo wysłał jej te wskazówki, żeby zepchnąć ją z tropu – i odsunąć podejrzenia od prawdziwego mordercy. I może, tylko być może, prawdziwym mordercą był… „A”. Pogtrążona w myślach Aria nagle poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Wzdyrgnęła się i odwróciła z mocno bijącym sercem. Za nią stał ubrany w niechlujny t-shirt Hollis College i dżinsy z dziurą w lewej przed-niej kieszeni jej ojciec, Byron. Zakłopotana skrzyżowała ramiona na pier-si. Nie rozmawiała tak naprawdę z ojcem od kilku tygodni. - Jezu, Aria. Dobrze się czujesz? – wyrzucił z siebie Byron. – Widziałem cię w wiadomościach. - Nic mi nie jest. – powiedziała sztywno Aria. – To Hanna zosta-ła ranna, nie ja. Kiedy ojciec przytulił ją, Aria nie była pewna, czy powinna od-dać mocny uścisk, czy raczej opuścić bezwładnie ręce. Tęskniła za nim, odkąd miesiąc temu się wyprowadził. Ale była też wściekła, że konieczny był zagrażający życiu wypadek i migawka w telewizji, żeby zmotywować go do opuszczenia boku Meredith i nawiązania kontaktu z własną córką. - Dzwoniłem rano do twojej matki, żeby zapytać, jak się czu-jesz, ale powiedziała, że już z nią nie mieszkasz. – głos Byrona drżał z niepokoju. Przesunął dłońmi po głowie, jeszcze bardziej mierzwiąc wło-sy. – Gdzie teraz mieszkasz? Aria wpatrywała się zapuchniętymi od płaczu oczami w jaskra-wy plakat omawiający chwyt Heimlicha , przyczepiony za automatem Coca-Coli. Ktoś dorysował dławiącej się ofierze piersi, i teraz ratownik za nią wyglądał jakby ją obmacywał. Aria mieszkała w domu swojego chło-paka, Seana Ackarda, ale Sean dał jej jasno do zrozumienia, że nie jest już tam mile widziana, kiedy załatwił nalot na mieszkanie Ezry i zostawił rzeczy Arii na jego progu. A kto doniósł Seanowi o romansie Arii z Ezrą? Ding ding ding! „A”. Nie zdążyła jeszcze przemyśleć swojej nowej sytuacji mieszka-niowej. - W „Olde Hollis Inn”? – zasugerowała Aria. - Tam są szczury. Może zamieszkasz ze mną? Aria energicznie potrząsnęła głową.

- Ty mieszkasz z… - Meredith. – oświadczył stanowczo Byron. – Chciałbym, żebyś ją poznała. - Ale… - zaprotestowała Aria. Ale jej ojciec rzucił jej swoje kla-syczne spojrzenienie buddyjskiego mnicha. Aria dobrze je znała - widzia-ła je, kiedy odmówił jej pozwolenia na wyjazd letni obóz artystyczny w Berkshire zamiast czwartych kolejnych kolonii Hollis Happy Hooray, co oznaczało dziesięć długich tygodni robienia papierowych laleczek i wy- ścigi z łyżeczką i jajkiem. Tak samo spojrzał, kiedy Aria zapytała, czy mogłaby skończyć szkołę w American Academy w Reykjaviku zamiast wracać do Rosewood z resztą rodziny. Po tym spojrzeniu Byron często mówił, czego nauczył się od mnicha poznanego podczas pracy magi- sterskiej w Japonii: „Przeciwności składają się na drogę”. Co oznaczało, że co Arii nie zabije, to ją wzmocni. Ale kiedy wyobraziła sobie wprowadzenie się do Meredith, przyszedł jej do głowy bardziej stosowny cytat: „Są lekarstwa gorsze od choroby”.

ROZDZIAŁ 2 ABRAKADABRA, I ZNOWU SIĘ KOCHAMY Ali oparła rękę na jednym biodrze i spojrzała na Spencer Ha-stings, która stała naprzeciwko niej na tylnej ścieżce prowadzącej ze stodoły Hastings’ów do lasu. - Wszystko próbujesz mi ukraść. – syknęła. - Ale tego mieć nie będziesz. Spencer zadrżała w chłodnym, nocnym powietrzu. - Czego nie będę mieć? - Przecież wiesz. – powiedziała Ali. - Przeczytałaś o tym w mo-im pamiętniku. – przerzuciła przez ramię miodowe blond włosy. - Uwa-żasz, że jesteś taka wyjątkowa, ale jak głupia udajesz, że nie wiesz, że Ian był ze mną. Oczywiście, że wiedziałaś, Spencer. Przecież dlatego ci się podoba, prawda? Bo ja z nim jestem? Bo jest z nim twoja siostra? Spencer wybałuszyła oczy. Nocne powietrze nagle zrobiło się przenikliwie ostre, o niemal drażniącym zapachu. Ali zagryzła dolną war-gę. - Och, Spence. Naprawdę sądziłaś, że mu się podobasz? Spencer poczuła nagły wybuch gniewu, a jej ręce wystrzeliły do przodu, pchając Ali w klatkę piersiową. Ali zatoczyła się do tyłu i potknęła na śliskich kamieniach. Tyle, że to już nie była Ali – tylko Hanna Marin. Ciało Hanny wyleciało w powietrze i uderzyło o ziemię z ostrym trza- skiem. Zamiast wysypanych z jej torebki, jak z roztrzaskanej pi?aty, ko- smetyków i BlackBerry, z ciała Hanny wylały się organy wewnętrzne, opadając na beton jak grad. Spencer się poderwała, jej blond włosy sklejał pot. Był niedziel-ny poranek, ona leżała w łóżku, wciąż ubrana w czarną satynową su-kienkę i niewygodne stringi, które ubrała na wczorajszą imprezę urodzi-nową Mony Vanderwaal. Łagodny złoty blask przecinał biurko, a szpaki niewinnie świergotały na ogromnym dębie obok okna. Prawie całą noc była na nogach, czekając aż zadzwoni telefon z wiadomością o stanie Hanny. Ale nikt nie zadzwonił. Spencer nie miała pojęcia, czy to milcze- nie oznacza coś dobrego… czy okropnego. Hanna. Zadzwoniła do Spencer ostatniej nocy, chwilę po tym, jak Spencer odzyskała długo tłumione wspomnienie przepychanki z Ali w lesie, tej nocy, kiedy zniknęła. Hanna powiedziała Spencer, że dowie-działa się czegoś ważnego i że muszą się spotkać przy huśtawkach ob-ok Rosewood

Day. Spencer dotarła do parkingu w chwili, kiedy ciało Hanny wystrzeliło w powietrze. Zjechała samochodem na pobocze, po czym, wstrząśnięta tym, co zobaczyła, wbiegła pieszo między drzewa. Aria krzyczała: „Dzwoń po karetkę!”. Przerażona Emily szlochała. Hanna pozostawała nieruchoma. Spencer w całym swoim życiu nie była świad-kiem czegoś równie przerażającego. Kilka sekund później Sidekick Spencer zasygnalizował nadej-ście sms-a od „A”. Ciągle skulona w lesie Spencer ujrzała, że także Aria i Emily wyjmują swoje telefony, i przewróciło jej się w żołądku, gdy zrozu-miała, że najwyraźniej wszystkie otrzymały tą samą odrażającą wiado-mość: Za dużo wiedziała. Czy „A” domyślił się, co odkryła Hanna - mu-siało to być coś, co usiłował ukryć – i przejechał Hannę, żeby ją uciszyć? Musiało tak być, ale Spencer trudno było uwierzyć, że faktycznie do tego doszło. To było takie diaboliczne. Ale może Spencer była równie diaboliczna. Zaledwie kilka go-dzin przed wypadkiem Hanny, zepchnęła Melissę, swoją siostrę, ze schodów. I w końcu przypomniała sobie, co wydarzyło się w noc zaginię-cia Ali, odzyskała te zaginione dziesięć minut, tak długo przez nią tłu-mione. Pchnęła Ali na ziemię – być może wystarczająco mocno, żeby ją zabić. Spencer nie wiedziała, co wydarzyło się potem, ale wyglądało na to, że „A” wie. Zaledwie kilka dni temu wysłał do Spencer sms-a, podpo- wiadając, że zabójcę Ali ma przed oczami. Spencer dotała wiadomość, kiedy patrzyła w lustro… na siebie. Spencer nie wbiegła na parking, żeby dołączyć do przyjaciółek. Zamiast tego pospieszyła do domu, rozpaczliwej potrzebowała wszystko przemyśleć. Czy mogła zabić Ali? Czy była do tego zdolna? Ale po całej bezsennej nocy po prostu nie była w stanie porównać tego, co zrobiła Melissie i Ali z tym, co „A” zrobił Hannie. Tak, Spencer straciła panowa- nie nad sobą, owszem, można ją było doprowadzić do ostateczności, ale w głębi duszy zwyczajnie nie wierzyła, że potrafiłaby zabić. Dlaczego w takim razie „A” był taki przekonany o winie Spen-cer? Czy to możliwe, że się mylił… albo kłamał? Ale wiedział o pocałun-ku Spencer i Iana w siódmej klasie, o jej potajemnym romansie z Wre-nem, chłopakiem Melissy z college’u, a także, że w piątkę oślepiły Jennę Cavanaugh – te wszystkie rzeczy były prawdą. „A” tyle na nie miał, że nie musiał się wysilać, żeby coś wymyślać. Nagle, kiedy Spencer ocierała twarz z poty, poraziła ją myśl, która sprawiła, że serce uciekło jej w pięty. Potrafiła znaleźć bardzo do-bry powód, dla którego „A” mógł skłamać i zasugerować, że Spencer za-biła

Ali. Może „A” też miał sekrety. Może potrzebował kozła ofiarnego. - Spencer? – dobiegł ją głos matki. – Mogłabyś zejść na dół? Spencer podskoczyła i zerknęła na swoje odbicie w podręcz-nym lusterku. Oczy miała podpuchnięte i przekrwione, usta spierzchnię-te, a we włosach pozostałe po ukrywaniu się wczorajszej nocy w lesie liście. Teraz nie będzie w stanie sobie poradzić z rodzinnym spotkaniem. Na pierwszym piętrze unosił się zapach świeżo zmielonej kawy Nicaraguan Segovia, słodkich ciastek z owocami z Fresh Fields i świeżo ściętych kalii, przynoszonych przez ich gosposię, Candace, każdego ranka. Ojciec Spencer stał przy wysepce z granitowym blatem, wystrojo-ny w swoje czarne spodenki ze spandexu i koszulkę poczty rowerowej. Może to był dobry znak – nie mogli być aż tak bardzo wściekli, skoro tata wybrał się na swoją codzienną przejażdżkę o 05:00 rano. Na kuchennym stole leżała kopia niedzielnego wydania „Phila-delphia Sentinel”. Początkowo Spencer sądziła, że jest tam z powodu wiadomości o wypadku Hanny. Zobaczyła jednak własną twarz wpatru-jącą się w nią z pierwszej strony. Nagłówek głosił: „Trump, przesuń się! Nominowana do Złotej Orchidei Spencer Hastings nadchodzi!”. Żołądek Spencer zwinął się w kulkę. Zapomniała. W tej chwili ta gazeta znajdowała się na progu każdego domu. Z pokoju kredensowego wyłoniła się postać. Przestraszona Spencer cofnęła się. To była Melissa, piorunująca ją wzrokiem i tak kur-czowo ściskająca pudełko płatków śniadaniowych Raisin Bran, że Spen-cer pomyślała, że je zmiażdży. Jej siostra miała na lewym policzku ma-leńkie zadrapanie, plaster nad prawą brwią, żółtą szpitalną opaskę wciąż wokół lewego nadgarstka i różowy gips na prawym, wyraźne pamiątki po wczorajszej kłótni ze Spencer. Spencer opuściła wzrok przytłoczona poczuciem winy. Wczoraj „A” wysłał do Melissy kilka pierwszych zdań z jej starej pracy z ekonomii, tej samej, krórą Spencer podebrała z dysku Melissy i podpisała jako wła-sną pracę domową z ekonomii. Ten sam esej, który nauczyciel ekonomii Spencer, pan McAdam zgłosił do nagrody Złotej Orchidei, najbardziej prestiżowej nagrody na poziomie licealnym w skali kraju. Melissa zorien- towała się, co zrobiła Spencer, i chociaż siostra błagała ją o wybaczenie, Melissa powiedziała jej straszne rzeczy – gorsze, niż Spencer na to za- służyła. Kłótnia zakończyła się, kiedy rozwścieczona słowami Melissy Spencer przypadkowo zepchnęła siostrę ze schodów. - A więc, dziewczęta. – pani Hastings odstawiła na stół swój kubek z kawą i gestem zachęciła Melissę, żeby usiadła. – Podjęliśmy z waszym ojcem

kilka ważnych decyzji. Spencer przygotowała się na to, co miało nastąpić. Zgłoszą plagiat Spencer. Nie pójdzie do college’u. Skończy jako telemarketerka telezakupów przyjmująca zamówienia na rowery stacjonarne i fałszywe diamenty, a Melissa, jak zwykle, wyjdzie bez szwanku. Jakimś cudem jej siostra zawsze spadała na cztery łapy. - Po pierwsze, nie chcemy, żebyście dalej widywały się z dr Evans. – pani Hastings splotła palce. – Zrobiła więcej złego niż dobrego. Zrozumiano? Melissa w milczeniu pokiwała głową, ale Spencer w zakłopota-niu potarła nos. Dr Evans była terapeutką Melissy i Spencer, i jedną z niewielu osób, które nie podlizywały się Melissie. Spencer zaczęła prote-stować, ale dostrzegła ostrzegawczy wyraz twarzy rodziców. - Okay. – wymamrotała z odrobiną bezradności. - Po drugie – pan Hastings poklepał „Sentinel’a” przyciskając kciuk do twarzy Spencer – przywłaszczenie sobie pracy Melissy było bardzo niewłaściwe, Spencer. - Wiem. – powiedziała szybko Spencer, zbyt przerażona, żeby spojrzeć w stronę Melissy. - Ale po ostrożnym rozważeniu sprawy, zdecydowaliśmy, że nie chcemy tego ujawniać. Ta rodzina już dość przeszła. W takim razie Spencer, wciąż jesteś nominowana do Złotej Orchidei. Nikomu o tym nie powiemy. - Co? – Melissa z hukiem odstawiła na stół swój kubek z kawą. - Taką podjęliśmy decyzję. – powiedziała stanowczo pani Ha-stings muskając kącik ust serwetką. – I spodziewamy się, że Spencer wygra. - Że wygram? – powtórzyła zaszokowana Spencer. - Nagradzacie ją? – wrzasnęła Melissa. - Dosyć. – pan Hastings użył tonu zazwyczaj zarezerwowanego dla tych podwładnych ze swojej firmy prawniczej, którzy ośmielali się dzwonić do niego do domu. - Po trzecie – powiedziała pani Hastings – stworzycie między sobą więź. Matka wyciągnęła z kieszenie kardiganu dwa zdjęcia. Na pierwszym Spencer i Melissa, w wieku czterech i dziewięciu lat, leżały na hamaku w babcinym domku na plaży w Stone Harbor, New Jersey. Na drugim zdjęciu znajdowały się w bawialni tego samego domku, tylko kilka lat później. Melissa miała na sobie kapelusz i szatę magika, a Spencer – bikini z falbankami we wzorze „Stars-and stripes ” Tommy’ego Hilfingera. Na stopach miała czarne motocyklowe buty, które nosiła aż zrobiły się tak małe, że odcinały jej dopływ krwi do palców u nóg. Siostry wykony-wały dla rodziców magiczne przedstawienie; Melissa była magikiem, a Spencer

jej uroczą asystentką. - Znalazłam je dziś rano. – pani Hastings podała zdjęcia Melis-się, która rzuciła na nie pobieżne spojrzenie i oddała. – Pamiętacie, dziewczynki, jak kiedyś się przyjaźniłyście? Zawsze paplałyście na tyl-nym siedzeniu w samochodzie. Nie chciałyście nigdzie bez siebie iść. - Mamo, to było dziesięć lat temu. – powiedziała ze znużeniem Melissa. Pani Hastings spojrzała na zdjęcie przedstawiające Spencer i Melissę na hamaku. - Uwielbiałyście domek Nany na plaży. Przyjaźniłyście się w tym domku. Zdecydowaliśmy zatem, że dzisiaj pojedziemy do Stone Harbor. Nany tam nie będzie, ale mam klucze. Więc pakujcie się. Rodzice Spencer gorączkowo kiwali głowami, ich twarze były pełne nadziei. - Co za głupota. – powiedziały równocześnie Spencer i Melissa. Spencer zerknęła na siostrę, zdumiona, że to samo przyszło im do gło-wy. Pani Hastings zostawiła zdjęcie na blacie i zaniosła swój kubek do zlewu. - Jedziemy i koniec. Melissa wstała od stołu, nadgarstek trzymała pod dziwnym ką-tem. Spojrzała na Spencer i jej oczy na chwilę złagodniały. Spencer le-ciutko się do niej uśmiechnęła. Może właśnie wtedy nawiązały kontakt, zjednoczone przez nienawiść wobec naiwnego planu rodziców. Może Melissa mogłaby wybaczyć Spencer zepchnięcie ze schodów i kradzież pracy. Gdyby tak się stało, Spencer wybaczyłaby Melissie, że ta powie- dziala, że rodzice jej nie kochają. Spencer spojrzała w dół na zdjęcie i pomyślała o magicznym przedstawieniu, które z Melissą wykonywały. Gdy ich przyjaźń się rozpa- dła, Spencer sądziła, że jeśli wymamrocze niektóre z ich magicznych słów, to znowu będą przyjaciółkami. Gdyby tylko to było takie proste. Kiedy uniosła znowu wzrok, wyraz twarzy Melissy się zmienił. Zmrużyła oczy i odwróciła się. - Suka. – powiedziała przez ramię krocząc dumnie korytarzem. Spencer zwinęła dłonie w pięści, znowu wybuchł w niej gniew. Potrzebne będzie coś więcej niż magia, żeby znowu zaczęły się doga-dywać. Potrzebny byłby cud.

ROZDZIAŁ 3 PRYWATNY HORROR EMILY Późnym niedzielnym popołudniem Emily Fields powlokła się za starszą kobietą z chodzikiem na ruchomy chodnik Lotniska Międzynaro-dowego w Des Moines, ciągnąc za sobą niechlujny, niebieski marynarski worek. Był wypchany całym jej doczesnym dobytkiem - ubraniami, buta-mi, dwoma ulubionymi maskotkami-morsami, pamiętnikiem, iPodem, i rozmaitymi ostrożnie zwiniętym wiadomościami od Alison DiLaurentis, z którymi nie potrafiła się rozstać. Kiedy samolot przelatywał nad Chicago, uświadomiła sobie, że zapomniała o bieliźnie. Z drugiej strony, takie są efekty wariackiego pakowania dzisiejszego ranka. Spała tylko trzy godzi- ny, wykończona nerwowo widokiem ciała Hanny wylatującego w powie- trze po tym, jak potrącił ją SUV. Emily dotarła do głównego terminala i dała nura do pierwszej znalezionej łazienki, przeciskając się obok kobiety o bardzo bujnych kształtach w przyciasnych dżinsach. Wpatrzyła się w swoje odbicie o za-puchniętych oczach w lustrze nad zlewem. Jej rodzice naprawdę to zro-bili. Naprawdę wysłali ją do Addams w stanie Iowa do ciotki Helene i wu-ja Allena. A wszystko dlatego, że „A” wydał Emily przed całą szkołą, i dlatego, że matka Emily przyłapała ją wczoraj podczas przyjęcia Mony Vanderwaal na ściskaniu się z Mayą St. Germain, dziewczyną, którą ko-chała. Emily wiedziała, jaki jest układ – obiecała wziąć udział w „anty-gejowskim” programie Tree Tops, żeby pozbyć się tego, co czuła do Mayi, albo żegnaj Rosewood. Ale kiedy odkryła, że nawet jej doradczyni z Tree Tops, Becka, nie potrafiła oprzeć się swoim prawdziwym pragnie-niom, wszelkie umowy przestały mieć znaczenie. Lotnisko w Des Moines było nieduże, szczycilo się zaledwie dwoma restauracjami, księgarnią i sklepem z kolorowymi torebkami Very Bradley. Kiedy Emily dotarła do rejonu odbioru bagażu, niepewnie się rozejrzała. Ciotkę i wuja pamiętała tylko ze względu na ich super-surowość. Unikali wszystkiego, co mogłoby wyzwolić seksualne impulsy – nawet jeżeji chodziło o niektóre pokarmy. Rozglądając się wśród tłumu, Emily na wpół oczekiwała, że zobaczy farmera o podłużnej twarzy i jego prostą, zgorzkniałą żonę, jak z obrazu „American Gothic ” stojącego w pobliżu taśmy. - Emily. Okręciła się do tyłu. Helene i Allen Weaver opierali się o auto-mat Smarte Carte z dłońmi na biodrach. Musztardowo żółta koszula Al-lena, wsunięta

w spodnie, bardzo podkreślała jego masywny brzuch. Krótkie szare włosy Helene wyglądały na potraktowane lakierem. Żadne z nich się nie uśmiechało. - Masz więcej bagażu? – zapytał opryskliwie Allen. - Hm, nie. – odparła uprzejmie Emily, zastanawiając się, czy powinna podejść i ich uściskać. Czy ciotki i wujowie nie cieszyli się za-zwyczaj z widoku siostrzenic? Allen i Helene wyglądali tylko na poiryto-wanych. - W takim razie chodźmy. – powiedziała Helene. – Do Addams jedzie się około dwóch godzin. Ich samochodem było stare kombi z drewnianymi panelami. Wnętrze pachniało odświeżaczem o zapachu podrabianej sosenki, który zawsze przywodził Emily na myśl długie jazdy przez cały kraj z jej gder-liwymi dziadkami. Allen przez co najmniej piętnaście minut jechał poniżej dozwolonej prędkości – wyprzedziła ich nawet krucha staruszka mrużąca oczy nad kierownicą. Przez całą drogę nie wypowiedzieli ani jednego słowa – ani do Emily, ani do siebie. Było tak cicho, że Emily słyszała jak jej serce łamie się na siedem milionów kawałeczków. - Ładnie tu w Iowa. – skomentowała Emily wskazując ciągnące się wokół niej w nieskończoność równiny. Nigdy nie widziała tak wylud-nionego miejsca – nie było żadnych miejsc obsługi podróżnych . Allen cicho burknął. Helene jeszcze bardziej zacisnęła wargi. Gdyby zacisnęła je jeszcze mocniej, to chyba by je połknęła. Komórka Emily w kieszeni jej kurtki, chłodna i gładka, wydawała się jednym z ostatnich mostów do cywilizacji. Wyjęła ją i spojrzała na ekran. Żadnych nowych wiadomości, nawet od Mayi. Przed wyjazdem wysłała do Arii sms-a z pytaniem o stan Hanny, ale Aria też nie odpo-wiedziała. Najnowszą wiadomością w jej skrzynce odbiorczej był wczo-rajjszy sms od „A”: Za dużo wiedziała. Czy to naprawdę „A” potrącił Han-nę? A co z tym, co Aria wspomniała przed wypadkiem Hanny – czy Spencer mogłaby być zabójcą Ali? Łzy zaćmiły wzrok Emily. To zdecy-dowanie nie był dobry moment na wyjazd z Rosewood. Nagle Allen ostro skręcił w drogę po prawej stronie, wyboistą i piaszczystą. Samochód trząsł się na nierównym terenie, mijając po dro-dze kilka stoperów trzody i wykoślawionych domów. Psy biegały wzdłuż drogi zjadliwie obszczekując pojazd. W końcu wjechali na kolejną zaku-rzoną drogę i dojechali do bramy. Helene wysiadła i ją otworzyła, a Allen przejechał samochodem. W oddali widniał dwupiętrowy dom pokryty bia- łym gontowym dachem. Był w skromnym i oszczędnym stylu, i bardzo przypominał Emily domy Amiszów w Lancaster, Pensylwania, gdzie Emi-