kasiasz07

  • Dokumenty54
  • Odsłony13 206
  • Obserwuję3
  • Rozmiar dokumentów20.0 MB
  • Ilość pobrań5 719

Przeklęci przez komputer

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :96.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Przeklęci przez komputer.pdf

kasiasz07 EBooki Zygmunt Kałużyński
Użytkownik kasiasz07 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 5 z dostępnych 5 stron)

Przeklęci przez komputer Być sobą czy nie być sobą? „eXistenZ” jest to zapewne pierwszy filmowy dramat komputerowy. Nie w tym sensie, że wykonany z pomocą komputera, bo to już od dawna nie stanowi nowości, ale ponieważ stara się odtworzyć stan ducha, jaki w naszym życiu spowodowało pojawienie się komputera. ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI Komputer wpływa na sposób rozumowania, odczuwania i nawet na wizję świata. Dla mnie, który pamiętam dorożki konne i sensację, jaką stanowił samochód, jest to zmiana uderzająca. Jak ją określić? Mój znajomy, amator komputeryzacji, tłumaczy mi: jeśli upuszczę klucz trzymany w ręku, spadnie on na podłogę w ułamku sekundy, w tym czasie komputer wykonuje osiemset do dziewięciuset tysięcy operacji, ponieważ elektrony poruszają się z szybkością trzystu tysięcy kilometrów na sekundę, zaś jego pamięć może obejmować już nie miliony, ale miliardy bitów. Co to znaczy? Że po raz pierwszy w historii czas został opanowany jak jakikolwiek produkt, drzewo, metal, płótno, które dają się dowolnie kroić: to co wymagało miesięcy czy nawet lat, obecnie osiąga się za pomocą prztyczka. Zmienia się więc nasze odczuwanie czasu. Ale nie tylko: podobnie dzieje się z pojęciem przestrzeni. Staje się ona natychmiast dostępna: parę nacisków palcem i już odbieramy program z Ameryki. W rezultacie zaczynamy inaczej pojmować zarówno czas, jako dający się manewrować, oraz odległość, jako podręczną abstrakcję. Ale zaraz. Jednak płaci się za to. Nasz ludzki czas jest ciągły, minuta po minucie; ten tutaj dokonuje dzikich skoków. Zaś w zakresie treści musimy zrezygnować z giętkości słowa, z wieloznaczności, z bogactwa języka, z poezji, bo komputer udziela odpowiedzi tylko „tak”, lub „nie” i zmusza nas do przyjęcia do wiadomości tego, co nam podaje. Ogłasza polecenia, wobec których nie może być sprzeciwu. W rezultacie, mimo że stworzony przez człowieka, komputer jest tak odległy od ludzkiego odczuwania, przynajmniej w moim doznaniu, jak zapewne żadna inna maszyna w historii. Jest poza naszą możliwością uchwycenia go zmysłami, nie sposób wniknąć w jego sedno w porównaniu, na przykład do zegarka, na którym możemy obserwować wszystkie 12 godzin, czy do kierownicy samochodu, która daje w każdej chwili bezpośrednie panowanie nad motorem. Komputer pomaga w John Malkovich w filmie gra samego siebie 1

naszej działalności, ale wywłaszcza nas z naszego myślenia: operują w nim siły niewidoczne i nawet to, co w nim zostało z ludzkiego kontaktu, oddala się: korespondenci, nadawcy, programiści są na ekranie, ale w gruncie rzeczy „gdzie indziej”. W elektronicznym labiryncie Zobaczmy, jak to wygląda w naszym filmie. Jesteśmy w przyszłości, gdzie komputeryzacja posunęła się tak daleko, że opanowała całość życia. Składa się ono z gier komputerowych, ale różne programy prowadzą ze sobą bezwzględną walkę. Technika tak się rozwinęła, że komputer sam w sobie stał się już niepotrzebny – nie oglądamy monitorów – i został do tego stopnia wchłonięty naturalnie, że zastępuje go odpowiednio spreparowany organizm biologiczny. Jest to rodzaj ożywionej materii, w postaci ciała embrionalnego przypominającego coś pośredniego między wyciętą nerką czy wątrobą oraz bezkształtnym gadem lub płazem. Nastąpiło zlanie się w jedną całość tego co mechaniczne z cielesnym, przejęcie przez ten półstwór władzy nad człowiekiem. Plazma ta budzi w nas – widzach jakoby dzisiejszych – odruch niepokoju i odrazy, co w filmie jest zamierzone, ale dla postaci „eXistenZ” stanowi zrozumiałą konieczność, którą posługują się na co dzień. Można nią odpowiednio manewrować, trzymając ją po prostu (po prostu? czy to słowo tu pasuje?...) w ręku albo można też ją wprowadzić poprzez otwór specjalny we własnym stosie pacierzowym do naszego wnętrza, wtedy znajdujemy się w wirtualnej pełni gry komputerowej, tak prawdziwej, że nie do odróżnienia od życia, więcej, to ona staje się naszym życiem. Postaci „eXistenZ” właściwie nie wychodzą z tej przestrzeni, dla nich już naturalnie przyswojonej. Paradoks filmu polega na tym, że nie widać w nim imponujących urządzeń technicznych, jakie zwykle występują w kinie science fiction – bo owo arcysztuczne życie stworzyło arcynaturalne warunki: akcja streszcza się do rozróby typu thrillera i znaczna jej część odbywa się w regularnym kurorcie letniskowym. Rzecz dzieje się bowiem nie w branży komputerowej, lecz w mentalności komputerowej. Allegra jest autorką programów i prezentuje swoją najnowszą grę „eXistenZ”: zaproszeni otrzymują wkłady „biotechno” opisane wyżej, ale wtargnął tu terrorysta – obrońca „realizmu”? przeciwnik komputeryzacji? albo też agent konkurencji? – i rani Allegrę z pomocą dziwacznego rekwizytu, pistoletu z kości strzelającego zębami ludzkimi, bo tylko taką broń udaje się przemycić poprzez kontrolę 2

elektroniczną. (Pojawi się jeszcze ona w akcji, niby refren-symbol wszelakich występujących tu przedmiotów naturalnych organicznych używanych jak maszyny). Allegra uchodzi z pomocą swojego ochroniarza Teda, postanawiają wejść w „eXistenZ”, by naprawić uszkodzenia programu, i tu zaczyna się rozgrywka, w której nasza para musi uporać się z rozmaitymi przeciwnikami. Otóż po jej zakończeniu okazuje się, że cała dotychczasowa akcja była inną jeszcze, supernadrzędną grą „transCendenZ”, autorstwa wynalazcy Yevgenya Nourisha. Ale Allegra i Ted również nie są tymi, za których uważaliśmy ich dotychczas... nie napiszę wszystkiego do końca, bo może kto z Państwa wybierze się zobaczyć? Mimo że film nie jest łatwy w oglądaniu i pożądana jest dobra wola, co jednak może się opłacić, bo jest to doświadczenie oryginalne. Już z tego omówienia widać bowiem wyjątkowy charakter labiryntowy „eXistenZ”, pudełka chińskiego, w którym są kolejne coraz mniejsze, czy też ciągu niekończących się odbić lustrzanych. Główna wartość filmu to jego klimat psychologiczny: charaktery raz po raz wywłaszczane ze swojego własnego rozumowania – bo sytuacje narzuca im gra komputerowa – i tylko zmuszone do wybierania swojego postępowania wobec proponowanych możliwości. Co daje nastrój bezustannego wahania, zawieszenia, ostrożnego zastanawiania się: istny trans schizofreniczny, który występuje tu jako ostateczny rezultat owej kultury komputerowej. Ted mówi do Allegry: „Nie chcę tu być dłużej. Błąkamy się w bezkształtnym świecie, nie wiemy, jakie tu są zasady i czy w ogóle są jakieś zasady. Chcą nam zaszkodzić jakieś siły, których nie rozumiemy”. Na to Allegra: „Na tym właśnie polega gra”. Ted: „Pytanie, czy ta gra zda się na coś”. Allegra: „To jest gra, w którą wszyscy już grają, i nie ma odwrotu”. Ted się wreszcie decyduje i musi się zachować jak nigdy do tej pory. Jude Law w roli Teda i Jennifer Leigh jako Allegra potrafili pokazać tę rozterkę, jako zapewne pierwszy w kinie duet dotknięty zarazą komputerową, zaś reżyser David Cronenberg ma zasługę zaiste pionierską. Nie jedyną zresztą podobną w jego życiorysie: w filmie „Crash” analizował sadomasochistyczne pasje związane z Jennifer Jason Leigh i Jude Law jako Allegra i Ted para dotknięta zarazą komputerową w filmie eXistenZ 3

motoryzacją samochodową, namiętności nieznane w historii przed wynalezieniem silnika. Ma on ambicję wybiegania naprzód w wiek XXI. Piętro siódme i pół Nie jest skądinąd osamotniony: kino ostatnio zajmuje się zmianami w cywilizacji spowodowanymi przez elektronikę. Główną nowością jest zlewanie się wizji wirtualnej z codziennością, co najdobitniej wyraził film „Truman Show”, którego bohater spędza życie nie zdając sobie sprawy, że jest postacią telewizyjną. Otóż mamy jeszcze jeden film, który owo pytanie: własna czy odbita rzeczywistość? doprowadza do najdalej posuniętej krańcowości: „Być jak John Malkovich”. Tym razem jest to szaleńcza groteska o fantazji zaiste rozbestwionej. Specjalista od teatru lalkowego nie ma powodzenia i żona zmusza go, by podjął się jakiejkolwiek pracy. Zgłasza się on z ogłoszenia do biura, które mieści się w bloku, ale na piętrze „siedem i pół”. By się tam dostać jadąc windą, która oczywiście zatrzymuje się tylko na ustalonych kondygnacjach, trzeba między numerami „7” i „8” otworzyć drzwi łomem. Otóż jest to lokal istotnie połowiczny z obniżonym sufitem i zatrudnieni w nim krążą na pół zgięci. Właściciel wyjaśnia, że osobliwość tę założył jego poprzednik w ubiegłym wieku dla ukochanej karlicy. Otóż nasz lalkarz wykrywa tam ukryty tunel, przez który dostajemy się do ciała oraz umysłu autentycznego, aktualnie istniejącego, jak najbardziej rzeczywistego aktora Johna Malkovicha. Poczucie obecności w nim jest do tego stopnia faktyczne, że spoglądamy jego oczyma – jak właśnie myje ręce nad umywalką i słyszymy dziwny dudniący łomot: jest to dźwięk czesania przez niego włosów na jego własnej głowie. Z owego przejścia do Malkovicha korzystają różne osoby, bo nasz lalkarz wynajmuje tę szansę za 200 dolarów od wizyty, zaś wreszcie sam Malkovich, dowiedziawszy się o owym tunelu, korzysta z niego i przenosi się do świata, gdzie są sami Malkoviche i nikogo więcej, nawet śpiewaczka, której akompaniuje pianista-Malkovich, jest Malkovichem w rajstopach, na wysokich obcasach. Otóż cała ta dzika fanaberia dzieje się w środowisku całkowicie realistycznym: we współczesnym Nowym Jorku. Co może ona znaczyć? Został tu dociągnięty do ostateczności problem z „Truman Show” i z „eXistenZ”: przemieszanie się życia z wizją wirtualną; tu mamy wręcz wejście jednej osoby w drugą. Co niekoniecznie musi być niebezpieczne i może wiązać się z chęcią, która niejednego dręczy, by wyzbyć się siebie i stać się kimś innym. Tu jednak film przynosi szydercze ostrzeżenie. Chcemy być adorowanym aktorem? Oto Malkovich, który zgodził się tu grać siebie samego z masochistycznym samopoświęceniem. Okazuje się on swoją własną karykaturą. Jego osoba i jego kariera są znane, ale w jaki sposób? 4

Taksówkarz chwali go za rolę złodzieja, której on nigdy nie grał, kelner podziwia go, że tak dobrze zagrał idiotę, bo rzeczywiście wygląda na takiego. Jest on pustym narzędziem, w którym inni lokują swoje fantazje, gdy zaś już znaleźliśmy się w nim samym w jego środku, uczestniczymy co najwyżej w jego telefonie do sklepu, w którym składa jakieś tam zamówienie. Ale on sam, gdy działa we własnym imieniu, posługuje się numerami ze swoich ról: uwodzi dziewczynę tekstem z jakiegoś zapamiętanego scenariusza. Może być wszystkim i byle czym: gdy lalkarz ulokował się w nim definitywnie, Malkovich staje się słynnym lalkarzem, ale obydwaj źle na tym wychodzą: Malkovich przestał być sobą, zaś lalkarz ma sukces, ale już nie jako on sam. Drugiego podobnego kawałka długo zapewne nie będzie, więc należy zobaczyć, mimo że film przynosi niejaki zawód z powodu, że tak powiem paradoksalnie, braku rygoru w fantazji: bo jest ona wtedy skuteczna, gdy trzyma się swojego stylu, gdy tu autorzy poszli na rozpasanie, w którym wreszcie się gubimy, wszystko tu może się zdarzyć, więc wszystko traci na ważności. Film ma jednak parę oryginalnych scen zgoła z innej branży: aktorzy jako kukiełki grają kukiełki jako kukiełki, co usprawiedliwia niecodzienny zawód głównego bohatera jako specjalisty lalkowego i zapewne stanowi metaforę: wszyscy jesteśmy po trosze marionetkami... Jakby nie było, film przynosi pocieszenie – nie, może to słowo za dużo obiecuje – powiedzmy, wytchnienie, z okazji dręczącego tematu najazdu elektroniki. „eXistenZ” wyraża lęk przed utratą tożsamości, „Być jak John Malkovich” chęć utraty tożsamości. W jednym i drugim wypadku pytanie jest kluczowe: być sobą, czy nie być sobą w wieku, gdy TV jest lepsza od życia, zaś komputer kalkuluje sprawniej niż ktokolwiek. Cameron Diaz w Być jak John Malkovich 5