kasiasz07

  • Dokumenty54
  • Odsłony13 352
  • Obserwuję3
  • Rozmiar dokumentów20.0 MB
  • Ilość pobrań5 780

Przeklęty mundur

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :78.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Przeklęty mundur.pdf

kasiasz07 EBooki Zygmunt Kałużyński
Użytkownik kasiasz07 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 3 z dostępnych 3 stron)

Przeklęty mundur Polemika: Kto ma prawo do twarzy Czterej autorzy (Chećko, Pilch, Zanussi, Krzemiński) skomentowali manifestację Olbrychskiego przeciwko użyciu jego fotosu w mundurze hitlerowskim na wystawie w Zachęcie, jednak nie wszystko zostało powiedziane; mimo więc owego nadmiaru głosów, pozwalam sobie dodać i ja parę słów. ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI Przede wszystkim w sprawie odpowiedzialności prawnej. Słusznie pisze Chećko: „Olbrychski jako artysta sprzedał twarz agencji reprezentującej producenta filmu... dobrowolnie przekazał prawo do swojego wizerunku”. Ale – powątpiewa dalej Chećko – „na każde inne wykorzystanie wizerunku wymagana byłaby nowa zgoda. Tej zaś nie było”. Podobnie sądzi Zanussi: „Olbrychski miał prawo zaprotestować, ponieważ fotosów z filmu nie można użyć do żadnych innych działań, np. przedrukować na opakowania papierosów”. Otóż nie. Fotosy z filmu są stale i wciąż własnością producenta i nie tylko nie sprzeciwia się on wykorzystaniu ich, lecz przesyła je w celu reklamy do prasy, do stacji TV, do stoisk, umieszcza je w gablotach itp. Mam jako dziennikarz filmowy stosy podobnych zdjęć i posługuję się nimi bez protestu dystrybutora; jest tu jego z góry założona cicha zgoda. Przykład Zanussiego: przedruk na opakowania papierosów, również, być może, nie spotkałby się ze sprzeciwem producenta, chyba że życzyłby on sobie udziału w zarobku. I tak np. Disney zgadza się na sprzedaż lalek myszki Miki i kaczora Donalda, ale żąda procentu. Decyzja należy do niego: w naszym wypadku do firmy, jeśli się nie mylę, Gaumont, która miała dystrybucję filmu Leloucha na Europę. Czy w związku z wystawą w Zachęcie nastąpił jej protest? Nie słychać o nim jak dotąd. Tak więc użycie fotosu na wystawie jest legalne. Następna wątpliwość tyczy nazwy wystawy: „Naziści”. Przyjmuje się powszechnie, w związku z podobnymi tytułami, że publiczność posiada zasób informacji. Przeciętny obywatel wie z grubsza, że nazistami byli: Hitler, Goering, Goebbels, Himmler, natomiast nie mógł nim być Marlon Brando, Amerykanin, który wówczas przebywał w Hollywood. Tytuły stanowią skrót, znak, metaforę, czasem dowcip, który byłby niemożliwy, jeżeli będziemy traktowali publiczność jak idiotów. Olbrychski skarżył się, że pewna dziewczynka zapytała, „czy pan był w czasie wojny hitlerowcem?” Nie była to osoba rozgarnięta i nie można jej uważać za reprezentacyjnego bywalca wystaw. 1

Fotos na wystawie pochodzi z filmu Leloucha „Les Uns et les Autres”, w którym Olbrychski gra Karla Kremera, tamburmajora Wehrmachtu, któremu Hitler osobiście gratuluje po udanym występie. Film ten oglądałem w 1981 r., byłem wtedy jednym z konsultantów Rady Repertuarowej przy Centrali Wynajmu Filmów. Owa komisja odradzała wtedy nabycie filmu, jednym z powodów był udział Olbrychskiego, który mógł być przez polskich widzów odebrany dwuznacznie. Dlaczego Olbrychski podjął się tej roli? Może była to dla niego szansa kontaktu z zagranicą albo dochodowa? Aktor ma prawo zagrać każdą proponowaną mu rolę, ja, gdybym był aktorem, też bym nie odmówił. Niemniej jest niewykluczone, że jednym z powodów akcji Olbrychskiego w Zachęcie, z udziałem broni ciętej symbolicznie narodowej, był niejaki osad psychologiczny po tej robocie. Chciałbym jeszcze odnieść się do eseju Adama Krzemińskiego, który z owej okazji podejmuje ciekawy temat: „W estetyce nazizmu tkwi dziwna siła przyciągania”. Wyraża ją mundur hitlerowski, który ma „erotyczną magię, działającą w powojennej kulturze popularnej” (...), „elegancki, czarny, zielony lub granatowy, skórzany płaszcz, kto to nosi, dzwoni męskością”. Krzemiński przeciwstawia tej atrakcyjności „nieforemny mundur francuski z I wojny, z połami podpiętymi niczym fartuchy”, polski „z owijaczami na łydkach” i także „mało pociągający mundur Armii Czerwonej”. Krzemiński popełnił tu uproszczenie: zestawił niemieckie mundury oficerów, generalicji i sztabu, którymi głównie interesuje się kino, z żołnierskimi szeregowymi innych krajów. Jednak mundur zwykłego piechura Wehrmachtu był jak najbardziej nijaki, zaś Krzemiński nie uwzględnia np. wyglądu marszałka Focha w kepi ze złotym otokiem, generała Weyganda w uniformie od krawca Daraina z Champs- Elysées czy choćby Pierre’a Fresnaya jako kapitana w tunice bleu-horizon w „Towarzyszach broni” Renoira. A nasz Wieniawa-Długoszowski, który nawet na karykaturach wygląda jak książę salonów? Niemniej Krzemiński ma rację, gdy stwierdza fascynację, już nie tylko mundurem, lecz w ogóle czarną dynamiką hitlerowską, czemu rzeczywiście łatwo ulega kino, i także osoby, dla których historia rysuje się jako mit. „Byli to zbrodniarze, ale jakie mieli podboje!” – powiada młody siostrzeniec mojego sąsiada. Ja, który spędziłem dzień po dniu w Generalnej Guberni mam wizję zgoła inną. Hitler w 1939 r. miał armię najbardziej wówczas technicznie sprawną i wyzyskiwał pierwszeństwo ataku. Jednak Niemcy wygrywali wobec przeciwników albo słabszych, albo nieprzygotowanych, albo którzy odmawiali walki; gdy zaś trafiali na równych sobie, ich sukcesy z miejsca się kończyły. Ile to słyszało się o legendzie, która udzieliła się nawet aliantom, „lisa pustyni” Rommla w Afryce; ale lis został 2

w ciągu dwóch tygodni przegnany przez Montgomery’ego, gdy tylko Anglicy zdołali wysadzić w El Alamein korpus ekspedycyjny, po utorowaniu transportu przez Morze Śródziemne. Ale kino ma swoją własną prawdę emocjonalną: hipnotyzm tego co negatywne, urok tego co należy nienawidzić, zaś dostarczają go nie tyle efekty, rekwizyty i kostiumy, co przybrane w nie sugestywne oblicza, od których trudno oczy oderwać, Marlona Brando, Jeana-Paula Belmondo i nawet naszych Mikulskiego i Olbrychskiego. Paradoks sprawia, że wcielają oni ową obsesję hitlerowskiej estetyki, od której Olbrychski się tak gwałtownie osobiście odżegnuje: „Naziści” roku 2000 to jednak, właśnie, wirtualnie, oni. Tak więc pomysł wystawy miał swoje uzasadnienie: daje do myślenia. 3