kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 923
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 701

Bernhardt William - Ślepa sprawiedliwość

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
B

Bernhardt William - Ślepa sprawiedliwość .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu B BERNHARDT WILIAM Powieści
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 239 stron)

Ślepa sprawiedliwość

Powieści Williama Bernhardta w Wydawnictwie Amber Pierwsza sprawiedliwość Śmiercionośna sprawiedliwość Ślepa sprawiedliwość W przygotowaniu Doskonała sprawiedliwość Double Jeopardy

§§§ WILLIAM §§§ BERNHARDT Ślepa sprawiedliwość Przekład Piotr Maksymowicz

Tytuł oryginału BLIND JUSTICE Projekt graficzny i fotografia na okładce MACIEJ SADOWSKI Redakcja merytoryczna GRAŻYNA KUNICKA Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta BOŻENA SZEJNA Copyright © 1992 by William Bernhardt For the Polish edition Copyright by © 1995 Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-7082-829-9

Dla Michel Valerie i Karis

Prolog Odłożył pistolet do ostatniej szuflady biurka. To będzie ostateczność, pomyślał, zamykając ją drżącymi dłońmi. Ostateczność. Jednak zanim by do tego doszło, miał jeszcze w zanadrzu mnóstwo sztuczek, które mógł wypróbować. Możliwości było wiele. Przeszedł do kuchni, starając się zdusić podniecenie fałszywym optymizmem. Nie wyszło. Otworzył lodówkę i wyjął schłodzoną karafkę. Wiedział, którą ona wybierze – to nie wymagało wybitnej inteligencji. Wydobył z kieszeni buteleczkę, zdjął nakrętkę z kroplomierzem i uważnie wpuścił do karafki osiem kropli. Taka była zalecana dawka – według wszelkiego prawdopodobieństwa oznaczało to więcej niż dosyć. Pomyślał, że jednak lepiej będzie mieć całkowitą pewność, niż potem żałować. Dodał kolejne sześć kropli. Odstawił karafkę do lodówki, niemal ją przy tym upuszczając na podłogę. Spojrzał na swoje dłonie: były mokre od potu. Całe ciało było nim pokryte, a nieprzyjemne odczucie wilgoci i chłodu przenikało go od stóp do głowy. Otarł czoło, po czym wytarł dłonie ręcznikiem. Postanowił, że się temu nie podda. Przypomniał sobie o możliwościach. Licznych możliwościach. Wszystko będzie dobrze. Ale, oczywiście, nie dla niej. Wrócił do pokoju, spoglądając przez okna wychodzące na patio w kierunku północnym. Na podjeździe stały w pełnym pogotowiu dwa samochody, gotowe ruszyć w każdej chwili. Stały tam cały dzień. Na co czekali? Poczuł drżenie kolan i swój przyspieszony oddech. Tylko bez paniki, powiedział sobie w myślach. Może być sto przyczyn, dla których dwa samochody stoją zaparkowane na podjeździe. Całkowicie niewinnych przyczyn. To nie był jeszcze koniec. Możliwości, liczne możliwości. Tak, dobrze. Nie mógł po prostu siedzieć i czekać, aż oni przyjdą. Otworzył znowu szufladę i sięgnął po broń, lecz zatrzymał się. Matko Boska! – przecież to nie była odpowiedź. Przynajmniej jeszcze nie w tej chwili. Z trzaskiem zamknął szufladę. Serce waliło mu jak młotem. Opadł na fotel i spróbował przemyśleć cały swój skomplikowany plan z wszystkimi jego ewentualnościami, ale oczy same odwracały się w kierunku okna. Czy wciąż tam są? I jak długo jeszcze... Zamknął oczy. To nie miało sensu. Po prostu będzie postępował ściśle według planu. To jedyne rozwiązanie. Odwrócić uwagę, co pozwoli mu trochę odetchnąć. 7

Zyska dzięki temu dość czasu, aby ulotnić się z miasta. W każdym razie było to lepsze wyjście niż rozwiązanie alternatywne. Nabrał głęboko powietrza i poczuł, jak rozkołatane serce powoli się uspokaja. Oto jego przepustka – trzymać się planu i obserwować, jak wszystko toczy się swoim biegiem. A! Będzie musiał zadzwonić do niej i zostawić odpowiednią wiadomość. Na to było jednak za wcześnie. Im mniej będzie miała czasu, żeby to sobie przemyśleć, tym lepiej. Uśmiechnął się. Uda się, powiedział sobie. Na pewno się uda. Niech dranie tu przyjdą, będzie gotowy na ich przyjęcie. Z powrotem opadł na fotel, nareszcie uspokojony, że wszystko pójdzie jak z płatka, że nie będzie musiał otwierać ostatniej szuflady biurka. Aż zadzwonił telefon.

Część pierwsza KURCZAK W POCZTOWEJ PRZESYŁCE

Rozdział 1 W biurze Bena coś było nie w porządku, lecz nie potrafił wskazać palcem co. Może to ten tuzin kurczaków biegających jak w amoku po wyłożonej linoleum podłodze. Albo papier toaletowy walający się w lobby. A może chodziło o mężczyznę, który celował z pistoletu prosto w twarz Bena. – Czy mogę coś dla pana zrobić? – zapytał Ben, starając się zachować spokój. – Raczej nie – odparł potężny, nieogolony mężczyzna trzymający broń. – Przyszedłem, żeby rozwalić ci głowę. – Aha – powiedział Ben. W takiej sytuacji trudno oczekiwać błyskotliwej riposty nawet od mistrza intelektu. Jones, sekretarz Bena, stanął za małym stolikiem, który nazywał swoją stacją operacyjną. – Szefie, czy powinienem coś zrobić? – Zadzwoń po policję – odrzekł krótko Ben. – Robi się, szefie. – Jones podniósł słuchawkę i zaczął wykręcać numer. Intruz przesunął lufę pistoletu w jego kierunku. – Tylko spróbuj, a wystrzelę ci telefon z ręki. Jones zawahał się. – Daj spokój. Nie wyglądasz na faceta, który potrafiłby tak dobrze strzelać. – Masz rację. Chyba nie trafię. Jones odłożył słuchawkę. – Może chociaż powie mi pan, o co chodzi – odezwał się Ben. – Skazańcowi należy się chyba to ostatnie życzenie. Mężczyzna przyjrzał się mu podejrzliwie. – Niby dlaczego miałbym ci mówić? Ben zastanowił się przez moment. – Abym mógł pożałować swojego fatalnego błędu w ostatniej minucie życia. Na mężczyźnie nie wywarło to żadnego wrażenia. – A ja chciałbym wiedzieć, do której teczki włożyć raport koronera – przyszedł z odsieczą Jones. – Nie lubię bałaganu w kartotece. Ben przewrócił oczyma. Serdeczne dzięki, Jones. Jednakowoż taki sposób rozumowania zwrócił uwagę nieproszonego gościa. – Spróbuj włożyć to do teczki z napisem Loving kontra Loving – powiedział z goryczą w głosie. 10

Ben przypomniał sobie tę sprawę. Nazwiska wryły mu się w pamięć: brzmiały dość ironicznie jak na rozwodzącą się parę. – To pan nazywa się Loving. – Zgadłeś – rzucił Loving, przysuwając lufę bliżej głowy Bena. – A ty zabrałeś mi moją kobietę. – Jestem adwokatem, który reprezentował ją na rozprawie – poprawił go Ben. – Dlaczego nie przyszedł pan na przesłuchanie? Loving rozprostował swoje szerokie, masywne ramiona. – Są pewne rzeczy między mężczyzną i kobietą. Nie lubię publicznego prania rodzinnych brudów. – Gdy nie stawił się pan w sądzie ani nie przysłał adwokata, który mógłby pana re-prezentować, nikt nie bronił pana interesów – wyjaśnił Ben. Zauważył kątem oka, że Jones cichutko podniósł słuchawkę i zaczął wybierać numer. Spróbował odwrócić uwagę Lovinga. – No więc sędzina siłą rzeczy orzekła rozwód. W zaistniałych warunkach naprawdę nie miała wyboru. Loving zbliżył się o krok. – Słyszałem, że w czasie rozprawy mówiłeś o mnie obrzydliwe, wredne kłamstwa. Ben odchrząknął. – Ja... po prostu odczytałem zarzuty sformułowane przez moją klientkę. – Jak to, że lubiłem ubierać się w rajstopy i wkładać szpilki. – No... to była chyba jedna z przyczyn, dla których pańska żona chciała rozwodu -odpowiedział słabym głosem Ben. – A to, co mówiłeś o zwierzętach? – warknął Loving. Ben spojrzał na sufit. – Było coś o zwierzętach? Naprawdę nie przypominam sobie... – poczuł kropelki potu spływające mu po twarzy. Czy ten Jones nie może się pospieszyć? – Zrobiłeś z mojego życia piekło na ziemi! – krzyknął Loving, wymachując dziko pistoletem. – Zabrałeś mi najlepszą kobietę, jaką kiedykolwiek znałem. Teraz za to zapłacisz. – Chyba nie miałoby to większego znaczenia, gdybym panu powiedział, że dziś są moje urodziny? – spytał Ben. Loving odciągnął kurek. – Możesz uważać to za swój prezent. – Jeśli naprawdę tak bardzo kocha pan swoją żonę, dlaczego nie próbuje pan jej odzyskać? – Odzyskać? – Tak. Przecież moglibyście się pobrać jeszcze raz. – Na to jest już za późno. – Oczywiście, że nie jest – zapewnił go Ben. – Pojednania zdarzają się codziennie. Natalie Wood i Robert Wagner pobierali się trzy razy! Loving zastanowił się nad tym. – Nie wiem... 11

– Musi pan walczyć o jej względy, to wszystko. Tak jak wtedy, gdy spotykaliście się na pierwszych randkach. Niech pan jej kupuje kwiaty, słodycze, napisze dla niej jakiś wiersz, weźmie ją za rękę w świetle księżyca. – Nigdy tego nie robiliśmy. Ben uniósł brwi. – Przecież chyba robił pan coś romantycznego, zalecając się do niej. – Zalecając się? – prychnął Loving. – Poznałem Babs w barze. Po paru drinkach pofiglowaliśmy trochę w mojej przyczepie. Nic wielkiego. Tyle że potem zaszła w ciążę. Więc musieliśmy się pobrać. – No cóż – rzekł Ben, próbując się ratować – to jeszcze lepiej. Wszystko będzie dla niej czymś nowym. – Strzelił palcami. Mam chyba kilka starych poematów miłosnych, które mógłbym panu pożyczyć. – Myślisz, że to by się udało? – spytał Loving. Zaczął się lekko uśmiechać. – Nie dowie się pan, jeśli pan nie spróbuje. Ale, według mnie, możecie się jeszcze pogodzić, o ile nie popełni pan teraz tragicznej omyłki, przez którą spędzi pan resztę życia w więzieniu. – Więc Babs mogłaby do mnie wrócić? – To zupełnie możliwe. – Nie sądzę – rzekł Loving. Resztki uśmiechu zniknęły z jego twarzy. Skierował lufę prosto w nos Bena i strzelił. * Jones wycisnął z tacki lód, zawinął go w ściereczkę, którą następnie obwiązał gumką. Po chwilowej walce z nakrętką wrzucił sobie do kieszeni parę tabletek tylenolu. Tak na wszelki wypadek. Wrócił do niewielkiego biura Bena i zbliżył się do podniszczonej sofy, stojącej przy przeciwległej ścianie. Odsunął rękę Bena i położył mu na czole ściereczkę z lodem. – Co czujesz teraz? – spytał. – Zimno – odparł Ben. – Czujesz odprężenie? – Teraz nawet sto uskrzydlonych aniołów grających na swoich harfach kołysankę Brahmsa nie dałoby mi ukojenia. Nie wiem, czy sobie przypominasz, ale do mnie strzelano. – No, tak – powiedział Jones. – Facet uzbrojony w pistolet-zabawkę, z którego wyskoczyła chorągiewka z napisem BUM! Nie był to żaden Lee Harvey Oswald. – Łatwo ci mówić. To nie ciebie chorągiewka uderzyła prosto w oko. Niemal straciłem szkło kontaktowe. – Jones przyglądał mu się ironicznie. – No więc dobrze. Doznałem szoku. – Nie musisz mi mówić. Byłem tam, widziałem, jak zemdlałeś. – Nie zemdlałem. Straciłem równowagę. – Skoro tak twierdzisz – Jones próbował się uśmiechnąć. – Wciąż słyszę maniakalny śmiech tego faceta. Co on powiedział? „Przez ciebie, Kincaid, dowiedziałem się, co to piekło, więc postanowiłem, 12

że i ty tego spróbujesz.” Co za świr. – Taaa. Chociaż to było nawet zabawne. – Jones spojrzał na poważne oblicze Bena. – Chciałem powiedzieć: był to żart w najgorszym guście. – Tak właśnie myślałem. – Ben zakrył sobie oczy workiem z lodem. – À propos, Jones. Może to nie jest moja sprawa, ale dlaczego po moim biurze biega stado kurczaków? – Frank Brannon w końcu zdecydował się uregulować rachunek. Nie miał pieniędzy, ma za to nadmiar kurcząt. – Świetnie. Oto co dostaję za wzięcie sprawy o odzyskanie traktora! – Nie wiedziałem, że masz możliwość wyboru. – No dobra, wszystko jedno. – Ben otarł lodem twarz. – Kurczaki. Jezu, to się przyda, żeby zapłacić czynsz. A pomyśl tylko, jak będzie wspaniale, jeśli do Tulsy zawita głód. – Jeśli chodzi o płacenie czynszu, szefie, to nie chcę być namolny, ale nie dostałem jeszcze należnej mi pensji. – To prawda, ale, niestety, akurat jestem bez forsy. Możesz sobie za to wziąć tyle kurcząt, ile tylko chcesz. A właśnie, czy ten papier toaletowy wciąż zaśmieca lobby? – Nie, posprzątałem zaraz po tym, jak policja zabrała pana Lovinga za napaść i makabryczny żart. – Jones – powiedział Ben, celowo ignorując jego kpinę – czy wolno wiedzieć, kto narobił tego bałaganu? – A jak myślisz? – Jasne. – Ben wyciągnął się na sofie. – Bądź tak miły i wychodząc, zamknij za sobą drzwi, a ja poleżę tu sobie spokojnie parę godzin i może uda mi się obniżyć tętno do trzycyfrowej wartości. Jones nie ruszył się. – Szefie? – No? – To prawda, co mówiłeś? – O moim tętnie? – Nie. O Natalie Wood i Robercie Wagnerze. – Cóż... rozwiedli się i ponownie pobrali jeden raz. – A, więc skłamałeś. – Nie skłamałem, tylko... przesadziłem. – Ostrożnie dotknął zaczerwienioną skórę wokół oka. – W zaistniałych okolicznościach to był najlepszy pomysł, jaki mi przyszedł do głowy. Jones ciągle się wahał. – No, mów! – Czy o dziesiątej nie miała się zacząć kolejna rozprawa w procesie pani Simmons? Ben spojrzał na zegarek. – O cholera. Jest już za dziesięć. Jones, masz przecież pilnować, 13

żebym się nie spóźniał na umówione spotkania. – Przepraszam, szefie. Ta zabawa z pistoletem odwróciła moją uwagę. Ben chwycił aktówkę i wyskoczył przez drzwi, wciąż przyciskając do głowy zawiniątko z lodem. Gdyby biegł całą drogę do gmachu sądu, może by zdążył.

Rozdział 2 Ben, przepychając się, wyskoczył z zatłoczonej windy i popędził w kierunku sali sędziny Hart na piątym piętrze gmachu sądu okręgu Tulsa. Przed drzwiami czekała na niego Christina. – Co się dzieje, Ben? – spytała, uśmiechając się od ucha do ucha. – Zapomniałeś nastawić budzik? Podbiegł do niej, z trudem łapiąc powietrze. – Nie śpię od wielu godzin. Spóźniłem się z powodu strzelaniny. – Strzelaniny? Co się stało? – Później ci opowiem. Gdzie sędzina Hart? – Jeszcze nie pojawiła się na sali. Przed wznowieniem procesu musiała sprawdzić jakiś akt oskarżenia. – Dzięki ci, Boże, za te drobne cuda. – Tak. Twoje gwiazdy ci dzisiaj sprzyjają. – Christina odrzuciła swoje długie blond włosy na plecy. Miała na sobie krótką skórzaną spódniczkę, długie buty i żółte body. Standardowy strój Christiny. – A poza tym, Ben, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Przygwoździł ją wzrokiem. – Obiecałaś, że nikomu nie powiesz. – Uspokój się. Nikomu nie powiedziałam. Ale mam coś dla ciebie. Będziesz później u siebie w biurze? – Jak tylko skończy się rozprawa. – A mogę wpaść? – Christino, dla ciebie moje drzwi zawsze stoją otworem. O ile nie zaczniesz węszyć, żeby zdobyć informacje, które twój szef może później wykorzystać przeciwko mnie na sali rozpraw. – Popatrzył na drzwi. – Czy pani Simmons jest w środku? – Tak. Chyba powinieneś dodać jej otuchy. Wygląda jak sto nieszczęść. – Jak to? – No wiesz: spocone dłonie, drżące kolana. Ben kiwnął głową. – Wszyscy mają tremę, zanim staną na miejscu dla świadków. Dzięki za radę. Gdy Christina mówiła, żeby porozmawiać z klientem, Ben rozmawiał z klientem. Miała niezwykłą intuicję, a oprócz tego była najlepszym ze znanych 15

mu doradców prawnych. Szkoda, że związała się z drugą stroną. Ben i Christina poznali się i pracowali razem podczas krótkiej działalności Bena w największej i powszechnie znanej firmie prawniczej w Tulsie – Raven, Tucker & Tubb. Gdy dostał wypowiedzenie, ona również odeszła, wyrażając tym swój protest, i zaczęła pracować dla Swayze i Reynolds. Zmiana wyszła jej na dobre: jeden ze współwłaścicieli, Quinn Reynolds, dawał jej duże sprawy i przekazywał kontakty z najważniejszymi klientami. Według Bena wiodło się jej znakomicie, chociaż sukces nie poprawił stanu jej garderoby ani ulubionego przez nią prowokacyjnego stylu. Kiedy razem weszli do sali, Ben spostrzegł, jak Reynolds rzucił Christinie ostre spojrzenie. Później oberwie się jej chyba za zbytnie spoufalanie się z przeciwnikiem. Mimo że jako wspólnik zarządzał firmą Swayze i Reynolds, Reynolds z reguły był arogancki, pretensjonalny i w ogóle nielubiany. Co gorsza, był kiepskim prawnikiem – zawsze krzykliwy i nieskory do kompromisu. Lubił osiągać porozumienie za pomocą nękania przeciwnika oraz taktyki polegającej na opóźnianiu rozprawy, z czym Ben ustawicznie walczył podczas tego procesu. Reynolds zostałby prawdopodobnie wyrzucony przez większość prawników poza nawias ich społeczności, gdyby nie jeden drobny szczegół. Jego żona była sędziną w Sądzie Najwyższym Stanu Oklahoma. Ben wiele razy słyszał, jak różni ludzie utyskują na Reynoldsa, ale ich opowieści zawsze kończyły się tak samo: „Cholera, powiedziałbym temu palantowi, co naprawdę o nim myślę, ale to bez sensu. Przecież on sypia z sędziną”. Ben zobaczył, że jego klientka – Amy Simmons – siedzi sama na miejscu przeznaczonym dla powoda. Na jej twarzy malowało się napięcie, a jednocześnie bezmierny smutek. Amy została uderzona w wypadku samochodowym kilka miesięcy wcześniej. Wystąpiła z pozwem przeciwko kierowcy pojazdu, Tony'emu Lombardiemu, próbując uzyskać odszkodowanie za odniesione obrażenia. Reynolds reprezentował Lombardiego i firmę ubezpieczeniową, która wystawiła jego polisę. – Dzień dobry, Amy. Przepraszam za spóźnienie. Uśmiechnęła się słabo. – Nie szkodzi. Ta pani z przeciwka powiedziała mi, że przygotowuje pan wystąpienie w mojej sprawie. – Jeszcze jedna przysługa, którą będzie winien Christinie. – Nie ma pani wątpliwości co do swojego zeznania? Może chciałaby mnie pani jeszcze o coś spytać? Twarz Amy stężała. – Czy naprawdę muszę stanąć tam, przed sędzią i wszystkimi? – Niestety, tak. – Delikatnie poklepał ją po dłoni. – Proszę się nie obawiać. Będę tu cały czas. Poradzi pani sobie. Obiecuję. – Mam nadzieję – szepnęła. – Mam nadzieję. * 16

Gdy sędzina Helen Hart pojawiła się w sali, poprosiła przysięgłych o zajęcie miejsc i wznowiła proces. Miała czterdzieści parę lat i prowadziła rozprawy już na tyle długo, by podchodzić do swojej pracy z wdziękiem i humorem, za które Ben wysoko ją cenił. Dobry sędzia potrafił uczynić taki proces jak ten bardziej znośnym. Ostatnim świadkiem Bena była pani Simmons, a jej zeznanie miało w tej sprawie rozstrzygające znaczenie. Świadkowie, którzy udzielali jej pomocy medycznej, wypadli przekonująco, lecz jeśli Amy nie przekona przysięgłych, że odniosła obrażenia w wypadku samochodowym i w dalszym ciągu cierpi z tego powodu, ława nigdy nie wyda wyroku na jej korzyść. Po zajęciu przez Amy miejsca dla świadków, Ben przesłuchał ją według scenariusza, który oboje niezliczoną liczbę razy ćwiczyli przed rozpoczęciem procesu. Bardzo się denerwowała, ale jej odpowiedzi były pewne i sprawiały wrażenie szczerych. Opowiedziała o urazie szyi i powracających okresowo symptomach: ostrym, przenikliwym bólu, niekontrolowanych skurczach, niemożności utrzymania głowy w pionie bez odchyleń. Lekarz oznajmił jej, że odniosła poważne uszkodzenie tkanki miękkiej i po przeprowadzeniu małego zabiegu zapisał jej lekarstwa i fizykoterapię, której będzie się musiała poddawać do końca życia. Gdy skończyli z opracowanymi wcześniej pytaniami, Ben odstąpił od podium. Zeznanie Amy było dobre, lecz nie chwyciło przysięgłych za serce. Było zbyt wyraźnie zawczasu przygotowane. Ben zdawał sobie sprawę, że musi odejść od pierwotnego planu i zadać kilka dodatkowych pytań, które wzbudziłyby współczucie przysięgłych. – Amy, czy teraz może pani tak samo cieszyć się życiem, jak przed wypadkiem? Spojrzała na swoje dłonie. – No, jakoś daję sobie radę. Nie była to zbyt elokwentna wypowiedź. – Amy, czy w dalszym ciągu może pani grać w tenisa? – No, wie pan. W zasadzie nigdy nie grywałam regularnie w tenisa. – A w golfa? – Teraz, gdy mam już wnuki, nie muszę uganiać się po trawie za małą piłeczką. Ben zaczerpnął głęboko powietrza. – Czy czuje się pani zażenowana, gdy w publicznym miejscu doznaje pani skurczów szyi? – Ooo... wie pan, nie przywiązuję większej wagi do tego, co myślą o mnie obcy ludzie. Do licha. Teraz sytuacja wymagała już drastycznego środka. Ben podszedł do miejsca dla świadków i pochylił się nad barierką. – Amy, wiem, że pani stara się nie skarżyć, że jest pani bardzo dzielna, lecz wobec przysięgłych musi pani być szczera. Widzę, jak pani szyja drży. Boli panią, prawda? Boli panią właśnie w tej chwili. 17

Dotknęła szyi otwartą dłonią. – Tak – szepnęła. Dobra dziewczyna. Oczywiście kierował świadkiem, lecz Reynolds był pewnie zbyt ospały, żeby to zauważyć. – Boli panią codziennie, prawda? Tak bardzo, że prawie nie może pani tego znieść. Jej głowa się trzęsła i skinienie było prawie niezauważalne. – I jeśli nie będzie pani stać na lekarstwa i fizykoterapię, taki ból będzie pani towarzyszył do końca życia, prawda? Oczy nabiegły jej łzami. – Chyba tak – powiedziała. – Dziękuję. Nie mam więcej pytań, Wysoki Sądzie. Ben wrócił zadowolony do swojego stolika. Było trudno, ale Amy w końcu zdołała powiedzieć przysięgłym to, co mieli usłyszeć. Niech tylko Reynolds będzie wobec niej agresywny, a już oni odpowiednio potraktują jego nieczułą naturę. Reynolds wolno podszedł do podium. Oczywiście rozumiał sytuację w takim stopniu co Ben i nie bardzo wiedział, jak zacząć. – Pani Simmons, nazywam się Quinn Reynolds. – Przerwał na moment, zastanawiając się. – Reprezentuję pozwanego, pana Lombardiego. – I jego firmę ubezpieczeniową – dodała Amy. – To nie ma związku – rzucił szybko Reynolds. – Podtrzymuję – orzekła sędzina. – Przysięgli zechcą zignorować ostatnią uwagę świadka. – I żądam unieważnienia procesu – podjął Reynolds. – Nie ma mowy – odparła sędzina. – Proszę kontynuować przesłuchanie. – Pani Simmons, twierdzi pani, że doznała uszkodzenia tkanki miękkiej szyi. Czy to się zgadza? – Tak powiedział mi lekarz. – Ale czyż lekarz faktycznie nie powiedział... – Reynolds przerzucał kartki notatnika, odwrócił go i ponownie kartkował. – Gdzież ja to zapisałem? – Wrócił do swojego stolika i zaczął grzebać w stercie dokumentów. Ben uśmiechnął się. Nie ma nic ucieszniejszego niż widok mistrza nieczystej gry, który sam sobie podstawia nogę. Wcześniej podczas procesu Reynolds zażądał dołączenia do sprawy olbrzymiej liczby dokumentów. Z pewnością miał nadzieję, że zagrzebie działającego w pojedynkę Bena w nawale papierkowej roboty, co znacznie podwyższy koszty procesu, które poniesie Amy. A teraz Reynolds nie potrafił odnaleźć potrzebnego mu dokumentu, bo utonął w morzu innych, które zostały sporządzone na jego wniosek. Jakaż słodka ironia losu. Niestety. Christina – o wiele lepsza asystentka, niż na to zasługiwał – otwarcie wkroczyła na scenę, od razu znalazła właściwą teczkę i wyjęła potrzebny dokument. Reynolds wyrwał go jej, ledwie kiwnąwszy głową, i powrócił do podium. – Tak jak mówiłem, pani Simmons, czy nie jest prawdą, że lekarz opisał pani 18

uraz jako „prawdopodobnie niewielki i łatwo uleczalny”. – Łatwo uleczalny? – spytała zdumiona. – Czy mogę to zobaczyć? Reynolds był przeciwny, lecz sędzina skinęła ręką w stronę podium, wskazując, że świadek ma obejrzeć dokument. Podał papier urzędnikowi, który wręczył go Amy. – „Prawdopodobnie niewielki i łatwo uleczalny” – powtórzyła, czytając uważnie dokument. – Już rozumiem. To nie dotyczy urazu szyi, lecz brodawki. – Brodawki? – zamrugał Reynolds. – Tak. Widzi pan, na górze strony lekarz opisuje moje verruca vulgaris. To właśnie brodawka. – Spojrzała na Reynoldsa. – Ma pan rację: ten uraz był niewielki i łatwo uleczalny. Ben zakrył ręką uśmiechnięte usta. Sam nie wymyśliłby nic lepszego. Już widział, jak w myślach przysięgłych krystalizuje się werdykt. Symbole dolara błyskały jak neony. Reynolds przerzucił kilka następnych kartek w swoim notatniku. Przynajmniej miał wyczucie, kiedy podjąć przesłuchiwanie świadka. – Twierdzi pani, że szyja boli ją regularnie? – To prawda. – Że miewa pani kłopoty z orientacją i cierpi na senność? – Niestety, tak. – I że łapią panią niespodziewane skurcze szyi. – Tak, zwłaszcza gdy jestem zmęczona. O co chodzi, pomyślał Ben. Reynolds już chyba pogodził się z porażką i chce tylko wyrazić współczucie. – I zeznała pani, że skurcze szyi przeszkadzają pani w pracy. – Jako pielęgniarka mam stały kontakt z pacjentami. Nagły, gwałtowny spazm nie jest przejawem dobrych manier. – I te dolegliwości zaczęły się po wypadku? – Ależ skąd – odparła radośnie. – Mam to od dzieciństwa. Benowi opadła szczęka. Co takiego? – Więc twierdzi pani, że uraz nie został spowodowany wypadkiem? – spytał Reynolds. Amy otworzyła usta, lecz nie padło z nich żadne słowo. Widocznie dopiero teraz uświadomiła sobie, że powiedziała coś, co może jej zaszkodzić. Popatrzyła na Bena, jakby z nadzieją, że to on udzieli za nią odpowiedzi. Sędzina Hart przeniosła wzrok na Amy. – Niech świadek odpowie. Ben w wyobraźni zobaczył, jak dolary przelatują mu między palcami. Skoczył na nogi. – Protestuję, Wysoki Sądzie. Nie widzę związku... – Proszę sobie darować – ucięła sędzina. – Odrzucam sprzeciw, chociaż nie winię pana za tę próbę. – Od dziecka nękają mnie problemy z szyją – odpowiedziała Amy. – 19

Miałam osiem czy dziewięć lat, gdy to się zaczęło. – Pani Simmons, kiedy przyjmowałem od pani zeznanie dwa miesiące temu, opisała pani szczegółowo bóle w szyi, które pani miała w dniu wypadku. – To prawda. Tego dnia miałam silny atak. – Ale to nie był pierwszy raz? – Nie, skądże. Reynolds uśmiechnął się złośliwie. Jeśli dolegliwości występowały przed wypadkiem, wobec tego nie zostały nim spowodowane, a to oznacza, że kierowca samochodu nie ponosi odpowiedzialności. Tak samo firma ubezpieczeniowa. – Nie mam więcej pytań, Wysoki Sądzie. – Czy adwokat powódki chciałby zadać dodatkowe pytania? – spytała sędzina. Ben wstał. – Tak jest, Wysoki Sądzie. Hart skinęła głową. – Życzę powodzenia. Ben poczłapał do podium. Musiał zrehabilitować tego świadka w oczach przysięgłych. To było prawdziwe wyzwanie. – Amy, zeznała pani, że bolała ją szyja zaraz po wypadku, prawda? – Tak, bardzo mnie bolała. – Czy był to skurcz podobny do tych, na jakie cierpiała pani przed wypadkiem? Boże, błagam Cię, bądź teraz ze mną. – Ależ nie, był znacznie silniejszy. Udało się! – A więc ból po wypadku był o wiele mocniejszy. – Tak. Przedtem to prawie nie bolało. Ale po wypadku ból stał się po prostu nie do wytrzymania. – Czy wie pani, dlaczego? – Według doktora Carpentera, po tym, jak samochód pana Lombardiego mnie uderzył, nastąpiło przesunięcie dysku między dwoma kręgami szyjnymi i ten dysk naciska teraz na nerw. – To jest uraz nieuleczalny, prawda? – Niestety, tak. Mimo że lekarstwa, zabiegi i terapia przynoszą ulgę, lekarze twierdzą, że dolegliwość nigdy całkowicie nie ustąpi. – Czyli jeśli nawet wypadek nie zapoczątkował dolegliwości pani szyi, można powiedzieć, że znacznie pogorszył pierwotny stan? – Ależ tak. Od wypadku cierpię znacznie bardziej i znacznie częściej. Bogu niech będą dzięki. – Dziękuję pani. Nie mam więcej pytań, Wysoki Sądzie. – Dobrze – odrzekła sędzina Hart. – Panowie, spotykamy się ponownie o dziewiątej. Aha, panie Kincaid – dodała – bardzo ładnie pan z tego wybrnął.

Rozdział 3 Ben powitał Amy w lobby swojego biura, ostrożnie stąpając, żeby nie podeptać kurczaków. Miał nadzieję, że gdy będzie się zachowywał tak, jakby ich tam nie było, ona nie będzie zadawała żadnych pytań. – Chciałam jeszcze raz podziękować panu za wzięcie mojej sprawy – powiedziała Amy. – Wszyscy inni prawnicy, do których się zwracałam o pomoc, z miejsca odmawiali. – No cóż, trudno udowodnić uraz tkanki miękkiej. – Dziś na sali sądowej był pan wspaniały. Zwłaszcza po tym przesłuchaniu. – Nic takiego. Musiałem tylko dostosować naszą teorię do faktów. Jeśli sprawca pogarsza stan ofiary, która chorowała już przedtem, to ponosi odpowiedzialność za wynikłe z tego cierpienia. To było proste. – Według mnie, był pan genialny. Przysięgli też tak chyba myśleli. Ben pokręcił głową. – Nie sądzę. Przyznali pani tylko dziesięć tysięcy dolarów odszkodowania. Na szczęście nasi przeciwnicy poszli na to, więc zaoszczędzi to pani apelacji, ale będzie pani musiała zużyć połowę z tych dziesięciu patoli na uregulowanie wcześniejszych rachunków za leczenie, nie mówiąc o przyszłych wydatkach. – To nie pańska wina, że nigdy nie powiedziałam panu o moich wieloletnich kłopotach z szyją. Wydawało mi się, że wszyscy o tym wiedzą. – No, nie. – W każdym razie, mój szwagier studiuje prawo i powiedział mi, że w zaistniałych okolicznościach werdykt jest bardzo korzystny. Więc zanim zrobię cokolwiek innego, chcę zapłacić panu honorarium. Ponieważ Amy nie było stać na płacenie mu według stawki godzinowej ani ryczałtu, Ben z żalem zgodził się na układ, że nie otrzyma wynagrodzenia do czasu uzyskania odszkodowania, o ile w ogóle uda się je wywalczyć. – Amy, jeśli odda mi pani jedną trzecią, nie będzie pani miała dość pieniędzy na dalsze leczenie. – To nieważne – odparła. – Umowa to umowa. Proszę, mam już wypisany czek. – Wręczyła mu czek na trzy tysiące trzysta trzydzieści trzy dolary. To załatwiłoby sprawę wielu zaległych rachunków, pomyślał Ben. Ale nie. Podarł czek na drobne kawałki. – Przepraszam panią, ale przywilejem każdego prawnika jest rezygnacja 21

z honorarium, i teraz właśnie to czynię. – Rzucił podarte skrawki na podłogę. – Niech pani zatrzyma pieniądze i wykorzysta je na swoje leczenie. Amy patrzyła na Bena roziskrzonym wzrokiem. Bez słowa ujęła go za ramiona i pocałowała w policzek, po czym zabrała torebkę i wyszła z biura. – Brawo – odezwał się Jones, unosząc oczy znad swoich papierów. – Co za gość! – Dobra, dobra. – Mam uwagę w sprawie formalnej, szefie. Skoro zrezygnowałeś z jedynej możliwości uzyskania honorarium w najbliższej przyszłości, w jaki sposób zamierzasz mi zapłacić? – Moją głęboko ludzką życzliwością – odparł Ben. – Nie traktuj tego jako osobistą wrogość, ale wolałbym formę płatności, którą przyjmą mi w banku. Nagle drzwi frontowe otworzyły się z hukiem i do biura wpadła jak bomba Christina. Przyniosła ze sobą jakąś paczkę. – Oto i przedstawicielka wrogiego obozu – powiedział Ben. — Mam nadzieję, że nie przyszłaś tu, żeby świętować sukces. – Świętować sukces? Przecież to ty wygrałeś sprawę. – Marne to było zwycięstwo. – Wzruszył ramionami. – To nie twoja wina. Wszystko jedno, zapomnij już o tym. Que sera sera. Przyniosłam ci urodzinowy prezent. Jones wyprostował się. – Urodziny? To dzisiaj naprawdę są twoje urodziny? – Oho – Christina zamknęła oczy. – Pardonez moi. – Szefie, nie mogę w to uwierzyć, że mi nie powiedziałeś. To ile masz lat? – Trzydzieści – odrzekł Ben. – I właśnie dlatego nic ci nie powiedziałem. Pomyślałem sobie, że pewnie byś się pokusił o striptizerkę, czarne balony albo tym podobną niesmaczną niespodziankę. – Wolę facetów w gorylich skórach i maskach, którzy dostarczają pizzę... – Otóż to. – Ben przyjrzał się przyniesionej przez Christinę paczce. – To chyba nie jest mój prezent? – Oczywiście, że jest – odpowiedziała, popychając paczkę w jego kierunku. – O co ci chodzi? – No, zauważyłem, że w pudełku są otwory przepuszczające powietrze. – Zabawiasz się w detektywa-amatora. Dalej, otwórz ją! Ben postawił paczkę na biurku Jonesa, oderwał wstążkę i zdjął pokrywkę. W środku siedział kot. Wielki, czarny kot z białym kółeczkiem wokół noska. – Czyż nie jest cudowna? – spytała Christina. – Słuchaj, ja naprawdę nie przepadam za kotami... – Nie pleć. A skąd wiesz? Nigdy w życiu nie miałeś żadnego zwierzaczka. – Lubię samotność. – Właśnie o to mi chodzi – powiedziała Christina. – Już zbyt długo mieszkasz sam. To niezdrowo. 22

– Myślisz, że zatrzymam się w rozwoju jako jednostka społeczna? Nie nauczę się bawić grzecznie z innymi dziećmi? – Chcę ci po prostu wbić do tego zakutego łba, że nie musisz robić wszystkiego sam. – Z mojego doświadczenia wynika, że im mniej kontaktuję się z innymi ludźmi, tym lepiej. I dla nich, i dla mnie. – Za stary jesteś, żeby być samotnym wilkiem. Czas zacząć przyjmować pomoc od innych, założyć rodzinę, zyskać przyjaciół. – Miałem już rodzinę – mruknął Ben. – Nic z tego nie wyszło. – To jest postawione na głowie, Ben. – Wyjęła kota z pudełka. – I tego właśnie nauczy cię ta mała kotka. – Ta mała kotka? Potwór waży chyba z dziesięć kilo! – Jest dość masywna. Należała do mojej koleżanki, Sally Zacharias, ale ona właśnie wychodzi za mąż, a w jej nowym związku nie ma, niestety, miejsca dla zwierzaczka. Poprosiła mnie, żebym znalazła kotce jakiś życzliwy dom, z miłym, troskliwym gospodarzem. – Więc to niby ja taki jestem? – Na pewno z czasem nauczysz się opiekuńczości. – Podała kotkę Benowi. Niezdarnie wziął zwierzę i trzymał je, jakby było tacą z kanapkami. – Jak się wabi? – Sally wołała na nią Giselle. Możesz ją nazywać tak, jak ci się podoba. – Giselle. To dobre imię. Muzyka bardzo klasyczna. – Delikatnie, jednym palcem gładził kotkę po grzbiecie. Giselle zamruczała zadowolona. – Widzisz – ucieszyła się Christina. – Już się zaprzyjaźniliście. Masz tu kilka puszek z karmą dla kotów. Na pierwszą noc powinno wystarczyć. Ben przeczytał etykietkę. – Co to jest „Kocie Marzenie”? – To najbardziej wykwintny delikates. Niczego więcej jej nie potrzeba. Przykro mi, ale to najdroższa tego typu rzecz na rynku. – Jeśli ma u mnie zamieszkać, to musi nabrać bardziej pospolitych przyzwyczajeń. – No to powodzenia. W domu mam jeszcze miseczkę i inne kocie akcesoria. Przyniosę ci to wszystko jutro. – A może jeszcze dzisiaj? Przy okazji zobaczysz, jak miło nam się razem mieszka. – Niestety, kolego. Jestem już umówiona. Ben uniósł brwi. – Naprawdę? Z kim? Zawahała się. – Z Tonym Lombardim. – Umawiasz się na randkę z klientem? To niezbyt smaczne. – Nie chodzi o randkę. Muszę mu przedłożyć do podpisu dokumenty procesowe. Poza tym sprawa jest zakończona. Przez ostatnie dwa miesiące Tony 23

i ja spędziliśmy razem dużo czasu. Dla niego było rzeczą zupełnie naturalną zaprosić mnie gdzieś wieczorem. – Wygładziła swoje jedwabiste włosy. – W końcu jestem przecież cholernie atrakcyjna. – Lombardi wydawał mi się dzisiaj w sądzie bardzo spięty. Zupełnie sparaliżowany. Wtedy myślałem, że obawia się werdyktu. Teraz wiem, że powodem była randka z tobą. – Bardzo śmieszne. – Christino, ten pomysł niezbyt mi się podoba. Zatrzepotała rzęsami. – Benjaminie Kincaid, zdaje się, że jesteś zazdrosny. – Nie bądź śmieszna. Po prostu boję się o ciebie. Tak jak o każdego przyjaciela. – No pewnie. – Naprawdę! Uśmiechnęła się. – Skoro tak mówisz... – W każdym razie to nie moja sprawa. Postaraj się nie narobić sobie kłopotów. – Bez obaw, Ben. Sama potrafię się obronić. – Ruszyła w stronę drzwi. – Miłego współżycia z kotką. I, jeszcze raz, wszystkiego najlepszego. Kiedy tylko Christina opuściła biuro, Giselle zaczęła kwilić. – Cicho – powiedział Ben. – Zdaje się, że jesteś skazana na mnie. Przynajmniej na jakiś czas. – Zajrzał głęboko w zielone oczy Giselle. – Ciekawe, czy potrafiłabyś zapolować na kurczaki?

Rozdział 4 Christina rzuciła na półkę kolejną teczkę z dokumentami. Gdyby Reynolds nie nalegał na przechowywanie każdego dokumentu, którego żądał od swoich przeciwników w czasie ostatnich dziesięciu lat praktyki, wtedy może znalazłoby się trochę miejsca na ścianie, żeby powiesić jakiś plakat, a nawet jedną lub dwie fotografie. A tak utknęła w biurze, które wyglądało raczej jak rządowe magazyny rezerw. Żadnych okien, półki na wszystkich czterech ścianach. No cóż, czego się spodziewała, jako niższy rangą doradca prawny? Na co dzień pozwalano jej ratować reputację Reynoldsa, ale przyzwoite biuro nie wchodziło w rachubę. Odłożyła na miejsce ostatni segregator. Nareszcie. Teraz, gdy otrzyma podpis Lombardiego, sprawa pani Simmons zostanie oficjalnie zamknięta. Candice, recepcjonistka, która pracowała po godzinach normalnego funkcjonowania firmy, pojawiła się w drzwiach pokoju Christiny. – Wiadomość dla ciebie. – Dzięki. – Christina wzięła różową karteczkę z zapisaną informacją od Tony'ego Lombardiego. „Przepraszam. Nagłe spotkanie w interesach. Tysiąckrotnie błagam o przebaczenie. Może spotkamy się w moim mieszkaniu? Mogę się spóźnić. Zrób sobie drinka”. Pod spodem widniał zapisany adres. No tak. Przynajmniej nie wystawił jej do wiatru. Niezupełnie. Adres oznaczał miejsce odległe ponad dwadzieścia kilometrów od Tulsy, ale wiedziała, jak tam dojechać. Wydawało się odrobinę zbyt śmiałe, zapraszać ją do mieszkania, lecz w sumie zaoszczędzi jej to czasu. Do licha, była przecież nowoczesną, wyzwoloną kobietą; mogła się z nim spotkać, gdziekolwiek chciała. Nawet gdyby nie akceptowała tego jej mama. Zgniotła kartkę w dłoni i wrzuciła ją do kosza. Zachowujesz się niepoważnie, powiedziała do siebie w myślach. Chwyciwszy neseser, wybiegła z biura. Zrobię, jak prosił. Niby dlaczego nie miałabym tak postąpić? To nie może mi zaszkodzić. * Ben zaparkował swoją hondę accord niedaleko rogu ulicy, pod samą latarnią. Oznaczało to, że będzie musiał przejść pieszo połowę długości osiedla, aby dotrzeć do swojego bloku, lecz zarazem zwiększało szanse, że rano wszystkie koła samochodu będą na swoim miejscu. Wziął dużą torbę z zakupami i jedzeniem dla kotów. Gdy umieści już Giselle 25