kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 862 410
  • Obserwuję1 384
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 674 488

Bieszanow Wladimir - Kadry decydują o wszystkim

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
B

Bieszanow Wladimir - Kadry decydują o wszystkim .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu B BIESZANOW WŁADIMIR Książki
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 281 stron)

KADRY DECYDUJĄ O WSZYSTKIM WŁADIMIR BIESZANOW PRZEKŁAD: ANDRZEJ PALACZ

OD WYDAWCY „Kadry decydują o wszystkim” — to zdanie Iosifa Wissarionowicza Stalina przeszło do historii. Na kpinę zakrawa jednak fakt, że tych właśnie kadr, w jednym z najważniejszych sektorów funkcjonowania każdego państwa — wojsku, Wódz Światowego Proletariatu pozbył się z łatwością. I to nie wysłał za granicę, jak wcześniej byłego Wodza Naczelnego, a jednocześnie swego konkurenta o najwyższe stanowiska w kraju Trockiego, lecz… postawił pod murem. Władimir Bieszanow, rosyjski pisarz z Białorusi, autor popularnych publikacji mówiących o historii drugiej wojny światowej, w kolejnej książce, którą oddajemy Państwu do rąk, stawia tezę, że to właśnie brak wyszkolonych kadr był podstawową przyczyną klęsk Armii Czerwonej w pierwszych dwóch latach sowieckiej Wojny Ojczyźnianej. Większość z tych, którzy coś potrafili, zahartowanych w bojach wojny domowej dowódców, została starta w pył w latach Wielkiego Terroru 1936–37. Na ich miejsce przyszli nowi, w większości młodzi, niedoświadczeni oficerowie, wychowani i wykształceni już przez władzę sowiecką. Oduczeni myślenia i na tyle zastraszeni, że nawet sam pomysł jakiejkolwiek własnej inicjatywy napawał ich strachem. To oni w 1941 roku musieli stawić czoła pancernym zastępom Guderiana i Kleista — i wyszło tak, jak musiało. W jaki sposób powstawała i co sobą przedstawiała Robotniczo–Chłopska Armia Czerwona, jak zmieniała się przez lata i z czym przystąpiła do wojny. I to do której? Tej, która wybuchła, czy tej, która „powinna” wybuchnąć? Jakim sprzętem dysponowała armia, jak kształcono nowe kadry i doszkalano stare, jak wyglądał dzień powszechny czerwonoarmisty? Kim byli ci, którzy tworzyli doktrynę wojenną, zamawiali sprzęt, sami się uczyli i szkolili innych, ci, którzy tak przeszkadzali Stalinowi? Dlaczego musieli zginąć? Na te i wiele innych pytań próbuje odpowiedzieć autor w pasjonującej opowieści o armii, która powstała z niczego, ale która w końcu, czy nam się to podoba czy nie, wygrała drugą wojnę światową. Po przeczytaniu tej książki nasuwa się jednak kolejne pytanie — zwycięstwo tak, ale jakimi stratami okupione i czy można ich było tych strat uniknąć. Odpowiedź zawarł Bieszanow w podtytule oryginalnego wydania — „Surowa prawda o wojnie lat 1941–1945”. Doskonałym uzupełnieniem książki są sylwetki kilkudziesięciu niezwykle barwnych postaci, legendarnych w Rosji atamanów, naczdiwów, komkorów, flagmanów, w większości wątpliwej sławy bohaterów rosyjskiej wojny domowej. To oni rządzili, lub próbowali do czasu rządzić Armią Czerwoną. Pewnie przypadkiem Kadry decydują o wszystkim niosą również inne, aktualne dziś przesłanie. Ukazują powstawanie systemu totalitarnego, metody skutecznego zawłaszczenia przez jedną partię, później jej Komitet Centralny, w końcu jedną osobę, umysłów całego społeczeństwa. Zdobywanie władzy przez wykorzystywanie ludzi zawiedzionych, słabych, podżeganie konfliktów, nastawianie jednych przeciwko drugim, ciągłe poszukiwanie i

niszczenie wrogów, zakłamanie rzeczywistości w imię „dobra ogółu” — oto metody bolszewickie. Niech więc ta książka nie będzie zwykłym opisem historii, lecz również poważną przestrogą.

Wielkie i znaczące bezeceństwa często traktowane są jako wybitne, i w takim charakterze przechodzą do Historii. M. E. Sałtykow–Szczedrin Najpierw pojawiło się widmo — widmo komunizmu. Pierwsze jego oznaki dostrzegli w 1848 wybitni uczeni, obdarzeni prawdziwym talentem mediumicznym, Karol Marks i Fryderyk Engels, uzbrojeni w przodującą, bezbłędną i przez siebie wymyśloną teorię. Widmo krążyło po Europie, potrząsało zapożyczonymi od proletariatu łańcuchami, przekonywało, że klasa robotnicza nie ma ojczyzny, nawoływało do „łączenia się”, wstępowania w szeregi grabarzy burżuazji i do „niszczenia wszystkiego, co do tej pory stało na straży własności prywatnej”. Proroctwa komunistycznego Ducha obydwaj klasycy marksizmu zawarli w słynnym Manifeście. „Genialnie jasno i wyraziście” kreśląc nowy, komunistyczny „stosunek do świata”, Manifest wzywał wszystkich uciskanych do obalenia siłą panującego ustroju społecznego i politycznego, ustanowienia dyktatury proletariatu, zlikwidowania klas i własności prywatnej. W ślad za tym, jak twierdzili autorzy, wcześniej czy później nastąpi faza Komunizmu — wyższy i ostateczny etap rozwoju stosunków społecznych, raj na ziemi: fabryki w ręce robotników, ziemia dla chłopów, kobiety do ogólnego wykorzystania. Międzynarodowy hymn proletariatu, Międzynarodówka, dokładnie określał program i ostateczny cel ruchu komunistycznego: Wyklęty, powstań, ludu ziemi (…) Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata, Przed ciosem niechaj tyran drży! Ruszymy z podstaw bryłę świata, Dziś niczym, jutro wszystkim my! Eugene Pottier (przeł. Maria Markowska) Co prawda, obok zwrotów o „demokracji” wciąż dźwięczały w Manifeście słowa takie jak „ekspropriacja”, „konieczność ingerencji” (w cudze sprawy), „konfiskata majątku” — oczywiście wyłącznie w odniesieniu do „eksploatatorów”, mówiono jednak również o „armiach przemysłowych”, do których, dla ułatwienia sobie budowy nowego świata, miano mobilizować dopiero co wyzwolonych proletariuszy. Organizować rewolucję zdecydowanie łatwiej w krajach rozwiniętych, w miejskich skupiskach mas robotniczych, w których proletariat jest już zorganizowany. Dlatego też przez dłuższy okres komuniści wszelkiej maści, w tym rosyjscy socjaldemokraci, próbowali podnieść do walki o swe prawa robotników Niemiec i Szwajcarii. Najsłabszym

jednak ogniwem „imperialistycznego łańcucha” okazała się carska Rosja. 25 października 1917 roku władza w Rosji przeszła w ręce lewicowych radykałów. Dokonany przez nich przewrót państwowy, przeprowadzony za niemieckie pieniądze, bagnetami „internacjonalistów” i ogłupiałych z nieróbstwa marynarzy, ochrzczono natychmiast „dyktaturą proletariatu”, a przejętą władzę — „władzą robotników i chłopów”. W imieniu wymienionych zaczęto mordować jednych i drugich oraz wszystkich mających inne zdanie. Historia pierwszego na świecie socjalistycznego państwa pokazuje, że całą jego politykę oparto na trzech punktach Międzynarodówki: burzyć, budować, mianować. Jaki związek z proletariatem mieli nigdy i nigdzie niepracujący literat Władimir Iljicz Uljanow (Lenin), kaukaski abrek Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili (Stalin), polski bojownik Feliks Edmundowicz Dzierżyński, dziennikarz kosmopolita Lew Dawidowicz Bronstein (Trocki) czy też mafioso z Jekaterynburga Jakow Michajłowicz Swierdłow — trudno powiedzieć. O co im chodziło? Czemu miało to służyć? By najeść się do syta ikry, o której po 20 latach z łezką w oku wspominać będzie zagoniony przez stalinowskie wilcze stado w meksykańską dziurę Trocki: „ta ikra okrasza nie tylko w mojej pamięci pierwsze lata rewolucji”. Po cóż jeszcze? By okraść własnych obywateli? Doprowadzić do restauracji feudalizmu w jednym, wybranym państwie? Zastraszyć burżujów groźbą rozpętania światowego pożaru? Jakkolwiek by było — najważniejsza była sama Władza. Na dzień przed przewrotem [październikowym — red.] Lenin tak pisał do członków Komitetu Centralnego: „W przejęciu władzy pomoże nam wybuch powstania; jego cel polityczny określimy później”. Wybitny przywódca Rewolucji Francuskiej Georges Danton wyjaśniał to niezwykle prosto: „Rewolucja — to zwykłe przeniesienie własności”. Krótko mówiąc, poglądy każdego rewolucjonisty można scharakteryzować dwoma słowami: „odebrać i podzielić”. Istotnie, na pierwszym miejscu leninowskiego programu postawiono ekspropriację ekspropriatorów, czyli masową grabież. Obiecano ludziom świetlaną przyszłość, wychodki ze złota i możliwość rządzenia państwem przez kucharki. A na razie: „grab zagrabione”, „niszcz świat przemocy”. Co najłatwiej robić? Niszczyć. Prawdziwi marksiści, obrońcy uciśnionych i bezbronnych ofiar losu, zbawcy ojczyzny, doskonale widzieli, co konkretnie należy niszczyć. Do „świata przemocy” należały: monarchia, cały aparat państwowy, duchowieństwo, wojsko i flota, kapitaliści, arystokracja, kupcy, dzieła sztuki, obiekty architektury, „nieodpowiednie” książki, burżuazyjni pisarze i filozofowie, niektóre kierunki w nauce, chłopi (bogacze i średniacy, więksi i drobniejsi kułacy), inteligencja i wszystko, co stanowiło podstawę państwa i budowało narodową dumę. W sumie należało więc dużo niszczyć, gdyż ci, co to „Dziś niczym, jutro wszystkim

my!”, mieli dość oryginalne spojrzenie na życie, przy całkowitym braku takich „burżuazyjnych” pojęć, jak honor i moralność: „Nie wierzymy w takie pojęcie jak moralność, a zawarte w baśniach wszelkiego rodzaju kłamstwa o dobrych ludziach zostaną zdemaskowane (…) Uważamy, że moralność musi być podporządkowana klasowej walce proletariatu”. Przy wtórze masowych grabieży, sięgając po pomoc Cze–Ka [Czrezwyczajnaja Komissija — Komisja Nadzwyczajna] i „kipiących energią mas”, bolszewicy dość szybko wprowadzili w kraju „wyższą formę władzy państwowej” — władzę sowiecką. Cóż jednak zamiast monarchii czy też burżuazyjnej republiki mogli zaproponować krajowi Lenin i jego drużyna? W kwietniu 1918 roku w artykule Kolejne zadania Władzy Sowieckiej Władimir Iljicz Lenin nakreślił w ogólnym zarysie własny model idealnego społeczeństwa: „Pierwszym krokiem ku wyzwoleniu klasy robotniczej (…) będzie konfiskata majątków obszarniczych, wprowadzenie nadzoru robotniczego, nacjonalizacja banków. Kolejnym — nacjonalizacja fabryk i innych zakładów pracy, obowiązkowe zrzeszenie ludności w grupy konsumenckie, które staną się jednocześnie grupami zbytu towarów, wprowadzenie państwowego monopolu na sprzedaż chleba i innych produktów pierwszej potrzeby… (…) wymóg pracy nałożony na bogaczy Władza Sowiecka powinna przenieść, a raczej rozszerzyć na większość mas pracujących, robotników i chłopów”. Od czasu zdemaskowania kultu jednostki przez Nikitę Siergiejewicza Chruszczowa wmawiano nam, że receptę na budowę komunizmu stworzył Lenin, Stalin natomiast ukrył ją, a leninowskie zasady wypaczył. To zwykłe kłamstwo. Nikt niczego nie ukrywał, przeciwnie — zmuszano nas przecież do notowania na wykładach z historii Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego: przymusowe wciągnięcie społeczeństwa do różnorodnych organizacji, racja chleba dla każdego i wymóg pracy — oto droga ku wyzwoleniu mas pracujących z „kapitalistycznej katorgi”. Dalej było jeszcze ciekawiej: „Co zaś tyczy się kar za brak dyscypliny pracy, to muszą być one ostrzejsze. Należy stosować kary włącznie z zamykaniem w więzieniach. Można stosować zwolnienia z pracy, lecz ich charakter ulegnie zdecydowanej zmianie. W kapitalizmie zwolnienie było złamaniem umowy cywilnej. Natomiast obecnie złamanie dyscypliny pracy, szczególnie z chwilą wprowadzenia wymogu pracy, będzie przestępstwem [!], które musi nieść za sobą konieczność wymierzenia stosownej kary”. Winnych łamania dyscypliny pracy „należy umieć wykrywać, oddawać pod sąd i bezlitośnie karać”. Tak oto wyglądało wyzwolenie pracy! Rozwijając później zasady „głównego myśliciela”, Stalin dożywotnio przykuł chłopów do kołchozów, robotników do fabryk; a jak potrafił „znajdować” i „karać” — to już po prostu cudo! Oczywiście dyktaturę proletariatu powinna wprowadzać w życie najbardziej postępowa partia na świecie, z „wodzem światowego proletariatu” na czele. A jakże by inaczej.

Przecież o to walczono! A czy ta dyktatura nie może być ciut słabsza? W żadnym wypadku: „Niezbędne jest bezwzględne podporządkowanie się jednej woli. Nasze główne zadanie, zadanie komunistów (…) polega na tym, by stanąć na czele wyczerpanych i bezskutecznie szukających wyjścia mas, poprowadzić je jedynie słuszną drogą, drogą dyscypliny pracy, drogą łączącą dyskusje o warunkach pracy z bezwarunkowym podporządkowaniem się w pracy woli sowieckiego kierownictwa, woli przywódcy. (…) potrzebna jest twarda ręka… Podporządkowanie się, i to bezwarunkowe, jednoosobowym decyzjom sowieckich przywódców, wybranych lub wyznaczonych (…) wyposażonych w dyktatorskie pełnomocnictwa”. Oto cała „dyktatura proletariatu”. Zespół Marks–und–Engels tak obnażał istotę kapitalistycznej eksploatacji: „Masy robotnicze zebrane w fabrykach, zorganizowane na wzór wojska, żołnierze armii przemysłowej, podlegają całej hierarchii sierżantów i oficerów. To nie tylko niewolnicy burżuazji: dzień w dzień i co godzina niewoleni są przez maszyny i nadzorców, a głównie przez samych burżujów–fabrykantów”. Według klasyków najbardziej uwłaczający był ten ostatni wyzysk. A wystarczy przecież takiego fabrykanta zastąpić proletariackim dyktatorem, można nazwać go np. komisarzem ludowym, i robotnicy w cudowny sposób przemienią się z niewolników w najbardziej wolnych ludzi, a nawet we właścicieli tej fabryki i tych maszyn. Dokąd dotrzeć miała pod tak czujnym kierownictwem ta cała „wymęczona masa”? Jaki był cel ostateczny? Oto odpowiedź: „Za zwycięstwo należałoby uznać wprowadzenie w krótkim czasie kapitalizmu państwowego [?!]. Jedynie państwowy kapitalizm, jedynie rozwiązanie zagadnień związanych z dokładnym rozliczaniem i kontrolą, jedynie bezwzględna organizacja i dyscyplina pracy doprowadzą nas do socjalizmu. Bez tego do socjalizmu nie dojdziemy… Państwowo–monopolistyczny kapitalizm stworzy materialną bazę socjalizmu, stanowi jego przedsionek, jest też tym stopniem historii, pomiędzy którym a szczeblem zwanym socjalizm nie ma już żadnych stopni pośrednich”. To samo, choć podane nieco inaczej, znajdziemy u pisarza Władimira Sołouchina (1924– 97): „Należy doprowadzić do całkowitej kontroli nad każdym gramem i każdym egzemplarzem czegokolwiek wyprodukowanego w naszym państwie. W rękach należy trzymać wszystko, co jest produkowane, a później dzielić według własnego uznania. Dzięki takiej kontroli i podziałowi podporządkujemy sobie i uzależnimy od wymogu pracy wszystkich bez wyjątku żyjących w kraju ludzi, każdego człowieka. Tak, by podporządkowali się jednej woli, jak jeden człowiek. Tym właśnie jest socjalizm. To najwyższa i najbardziej masowa forma niewolnictwa”.

A to — według Lenina — pierwszy etap tworzenia komunistycznego społeczeństwa. Ordnung. W końcu Lenin myślał też po niemiecku. Ach, zapomniałem, jeszcze „+ elektryfikacja miast i wsi”. Oczywiście wszelkiego typu „pachołki i lizusy burżuazji”, strasząc naród, przedstawiały socjalizm jak jakieś koszary. Ale to dlatego, że byli oni „sługami mieszka z miedziakami” i „parobkami eksploatatorów”. A tak naprawdę lud nie ma czego się obawiać. Po pierwsze, zapomnijmy o eksploatatorach — zamiast nich mamy przecież swych ukochanych czerwonych przywódców, dniem i nocą myślących o narodzie. Po drugie, socjalizm pozwoli na „zastąpienie pracy wbrew sobie pracą dla siebie, dokładnie zaplanowaną, w ogromnej, ogólnokrajowej (w pewnym stopniu i międzynarodowej, internacjonalistycznej, światowej) skali”. Po trzecie, proletariat, kierowany racjonalnie i po ojcowsku surowo, będzie mógł współzawodniczyć w pracy, „realizować siebie, rozwijać swoje możliwości i ujawniać talenty”. Po czwarte, po pracy wszyscy będą uczestniczyć w czynach społecznych i mityngach, podczas których będą mogli wzywać braci klasowych do wydajniejszej pracy i wpadać w ekstazę od samego słowa „wódz”. Po piąte, każdy będzie mógł kierować państwem: „Naszym celem jest bezpłatne wypełnienie zobowiązań w stosunku do państwa po wykonaniu ośmiogodzinnej pracy produkcyjnej”. Dla przykładu — tokarz odstał swoją zmianę przy warsztacie, wykonał plan i… proszę do ministerstwa, kierować resortem. W końcu kiedyś, w dalekiej, dalekiej przyszłości, komunizm osiągnie swą najwyższą formę. Aby do tego doszło, wystarczy jedynie wyzwolić masy pracujące na całym świecie i zorganizować je w myśl marksistowskiego schematu. Po czym państwo jako takie zejdzie własną śmiercią, zapanuje całkowita wolność, wszyscy opływać będą w dostatki. Jest tylko mały problem — nie wiadomo co zrobić z rozpłodzonym po całej planecie plemieniem czerwonych dyktatorów. „Ech, Piet’ka, wiesz jakie to będzie życie? Nie warto umierać!” (cytat z filmu o Czapajewie [ludowym bohaterze sowieckiej wojny domowej — red.]). Dziw nad dziwy, ale wielu, i to bardzo wielu ludzi, jakoś nie uskrzydlały idee budowy gigantycznej zelektryfikowanej „zony” [tu: strefy obozowej]. Nawet niegdysiejsi sojusznicy w zdobywania władzy — anarchiści i eserowscy „bombiarze” — odsunęli się od bolszewików, co skończyło się dla nich natychmiastowym zaliczeniem do „kontry”. Ale bez obaw. W imię światowej rewolucji i szczęścia proletariatu Władimir Lenin gotów był wybić 90 procent ludności Rosji. Nie przypadkiem zachwycał się nim Trocki: „Lenin ma twardą rękę. A wokół niego — silne jądro takich jak on, zdecydowanych i niepokornych ludzi”. Co prawda w ocenie samych przywódców pośród tych zdecydowanych ludzi niemało, bo 90 na 100, okazywało się łajdakami, kanciarzami, „miernymi i niegodziwymi

komisarzami” tudzież inną „komunistyczną swołoczą”, godną powieszenia „na wyjątkowo śmierdzącym sznurze”. Ale tacy właśnie byli potrzebni: „Partia to nie pensjonat dla panienek, łajdaka cenimy właśnie za to, że jest łajdakiem”. Jak tego charkowskiego czekistę Iwanowicza, który etykę poświęcił dla idei walki klasowej: „Wcześniej jeszcze sumienie się we mnie niekiedy odzywało, ale teraz to już przeszłość — kazał mi towarzysz wypić kubek ludzkiej krwi: wypiłem, teraz mam serce z kamienia”. W wolnych chwilach, opiwszy się do syta krwią, „wesołe monstra” komunizmu otwierały serca na poezję: Czyż jest większa radość i cudniejsza muzyka Niż chrzęst złamanych losów i łamanych kości Dlatego gdy krzyżują się nasze spojrzenia W piersi niepokój zaczyna rozlewać To chce mi się skreślić na waszym wyroku Słowo bezstraszne: „Pod ścianę! Rozstrzelać” Dlatego też historia miasteczka o nazwie Czewengur, opowiedziana przez pisarza Andrieja Płatonowa (1899–1951), nie jest bynajmniej żadnym wymysłem ani literackim przerysowaniem — to prawdziwy zapis ustanawiania „najwyższej formy władzy państwowej” w jakimś tam Astrachaniu, Archangielsku czy też Syzraniu… „Należy przyspieszyć budowę socjalizmu. — Aż płonie od entuzjazmu miejscowy przewodniczący Rewkomu [Rewolucijonnyj Komitiet — Komitet Rewolucyjny]. — W pierwszej kolejności należy pozbyć się grupy nieprodukcyjnych jednostek… Czepurny od niedawna mieszkał w Czewengurze, ale już ściskało go serce gdy widział, jak plenią się w mieście drobni burżuje. Wkrótce ból ogarnął całe ciało — dla komunizmu gleba w Czewengurze okazała się zbyt płytka i zaśmiecona majątkami i majętnymi ludźmi: a przecież idee komunizmu jak najszybciej należy wprowadzić w życie… Pobywszy przewodniczącym Rewkomu jakieś dwa miesiące, Czepurny miał już dość — burżuazja wciąż kwitnie, a komunizmu jakoś nie widać… W końcu Czepurny postanowił skończyć ze sprawą definitywnie i wezwał przewodniczącego czrezwyczajki Pijusję: Oczyścić mi tu miasto z gnębiących naród jednostek! — rozkazał Czepurny. Zrobi się — posłusznie odpowiedział Pijusja. Planował w Czewengurze wszystkich wymordować, na co z ulgą zgodził się Czepurny. Zrozum, tak będzie lepiej! — przekonywał Pijusję. — Inaczej, bracie, cały lud wymrze w tym przejściowym okresie. A zresztą, burżuje to przecież nie ludzie: czytałem, że człowiek, który przecież powstał od małpy, w końcu ją zabił. Tak więc zastanów się, jeśli mamy już proletariat, to po co nam burżuje? — Jakoś tak nieładnie!” (Oto notatka wyjęta z dziennika pisarza Władimira Gałaktionowicza Korolenki (1853– 1921) z 29 marca 1918 roku: „Rozmowa z zastępcą szefa Cze–Ka Ukrainy dot.

masowych, przeprowadzanych bez sądu egzekucji: — Towarzyszu Korolenko, to przecież dla dobra narodu! — i patrzy mi badawczo w oczy”). Pijusja znał burżujów osobiście: doskonale pamiętał ulice Czewengura i znał z wyglądu wszystkich właścicieli domów. Więcej, wiedział jak żyją, co jedzą i gotów był zabić każdego z nich osobiście, nawet gołymi rękoma. Od chwili gdy został przewodniczącym czrezwyczajki jego dusza cierpiała: przecież dzień w dzień burżuje ci jedli sowiecki chleb, mieszkali w jego domach i stawali na drodze rewolucji jak jakieś ścierwo. (Wystarczy zapoznać się ze wskazówkami kierowanymi przez Lenina do miejscowych przedstawicieli władzy sowieckiej i wyobrazić sobie, że tak samo na Kremlu przewodniczącego Sownarkomu [Sowiet Narodnych Komissarow — Rada Komisarzy Ludowych] dręczyła obecność w kraju burżujów, jak nie dawała mu pokoju myśl o „występnych tysiączkach” pochowanych w cudzych pończochach, jak przekonywał przewodniczącego czrezwyczajki F. E. Dzierżyńskiego, by „natychmiast zaprowadzić ład komunistyczny”: rozstrzeliwać, rozstrzeliwać i rozstrzeliwać, „bez idiotycznej mitręgi”. Warto poznać choć jeden okólnik dotyczący rozkozaczania [likwidacji kozactwa — red.]: „Należy objąć masowymi represjami bogatych Kozaków, likwidować ich aż do ostatniego; w ogóle należy wprowadzić masowy, bezwzględny terror w stosunku do wszystkich Kozaków…” Bądź też przeczytać instrukcje Eugenii Bogdanowny Bosz, „aktywnej bojowniczki o władzę sowiecką”: „Powiesić, koniecznie powiesić, tak by ludzie to widzieli, nie mniej niż 100 kułaków, bogaczy, krwiopijców. Tak to zrobić, żeby na setki wiorst ludzie o tym wiedzieli i z trwogą o tym szeptali…”). Jednak po całkowitym wybiciu «naturalnej» burżuazji, w mieście pozostało jeszcze sporo luda, z których prawie nikt nie należał do miejscowej komórki partyjnej. I komunizm do Czewengura jakoś wciąż nie docierał. „Sądzę — sensownie podsumował Prokofij — że jeśli Karol Marks nic nie mówił o klasie wymierającej to jej nie powinno być. A ona jest — wystarczy wyjść na ulicę: to wdowa, to oficjalista, to zwolniony jakiś proletariacki szef. No to jak w końcu? Myślę, że jeśli wg Marksa jej nie ma, to znaczy, że nie powinno być. Ale ona wciąż istnieje, i jakoś tak pośrednio nas gnębi — no to jak?… Tak myślę: pozostałych mieszkańców należy wywieźć jak najdalej z Czewenguru, żeby gdzieś tam zgubili się… Czepurny wciągnął tabakę i długo delektował się jej smakiem. Dopiero teraz odetchnął: klasę wymierającej swołoczy wyprowadzimy w cholerę, i w Czewengurze zapanuje komunizm — inaczej przecież nie może być”. Ponieważ jednak „wymierająca swołocz” nie chciała nigdzie iść, a nawet nie miała takiego zamiaru, należało postawić ją przed karabinami maszynowymi i rozstrzelać. W końcu spełniło się marzenie przewodniczącego Rewkomu: „W mieście pozostało

jedenaście osób (…) Słońce już wzeszło wysoko nad horyzontem, i wraz z porankiem w Czewengurze zapanował komunizm”.[1] Oto leninowskie zasady budowy komunizmu: strzelać i wieszać, wieszać i strzelać, aż „masy” nabiorą pokory, zrobią co im się każe, aż całą duszą oddadzą się władzy sowieckiej i „najbardziej ludzkiemu z ludzi”. Jeden z głównych specjalistów ds. „likwidacji grup niepracujących jednostek”, członek kolegium WCzK [Wsierosijskaja Czrezwyczajnaja Komissija po Bor’be s Kontrrewolucijej i Sabotażom — Ogólnorosyjska Komisja Nadzwyczajna do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem] Martyn Iwanowicz Łacis (Jan Fridrichowicz Sudrabs) tak oto na łamach gazety „Krasnyj tierror” [„Czerwony Terror”], instruował kolegów: „W sprawach sądowych nie trzeba doszukiwać się dowodów winy; jaka różnica, czy czynem, czy też słowem wystąpił ktoś przeciwko władzy sowieckiej. Przede wszystkim należy wyjaśnić, do jakiej klasy należy, jakie ma pochodzenie, wykształcenie, zawód. Odpowiedzi na te pytania określą los oskarżonego”. I z rozkoszą zagrały nagany różnych towarzyszy Ejdukowych, Orłowych, Kierowych, Iwanowiczów, Szulmanów, Sajenków, Róż Szwarc, Rewekk Maizel i innych Beli Kunów, gotowych dniami i nocami w rewolucyjno–kokainowym zaczadzeniu „rozwalać łby”, „sprzątać”, „wysyłać do sztabu Duchonina” [czyli rozstrzelać — red.], „stukać”, „rozmieniać na drobne”. Ponieważ przeciwko tej zgrai kryminalistów zbuntowała się w końcu prawie cała myśląca i twórcza część Rosji, tej części narodu należało się pozbyć. Pierwszy punkt programu budowy świetlanej przyszłości został, jak wiemy, wykonany, a nawet przekroczony. Nie wymagało to opanowania jakiejś nowej, specyficznej wiedzy, a jedynie wykazania się przez organizatorów i wykonawców pewnymi cechami charakteru. „Tak — z zadowoleniem sapnął Wódz — Rosję już zdobyliśmy, teraz wypadałoby pouczyć się nią kierować”. Budować „nowy świat” okazało się o wiele trudniej. Po pierwsze, wyjaśniło się, że zdobywcy tak naprawdę sami nie bardzo wiedzą, co chcą budować. Po drugie, brakowało rąk do pracy, czasu, surowców i materiałów, sprzętu, możliwości produkcyjnych, wiedzy, doświadczonych specjalistów. Oprócz tego „w warunkach nasilającej się walki klasowej” należało prowadzić nieustanną wojnę z wszelkiego rodzaju ludzkimi szkodnikami, szpiegami, dywersantami, obcymi klasowo jednostkami, bumelantami, próżniakami, nędzą, wszami itd. I choć w zaskakująco krótkim czasie udało się do cna wszystko zburzyć, jednak komunizm jakoś nie zapanował. Dlatego też budować należało bardzo dużo, i zadanie to postawiono już przed „nowym człowiekiem”, człowiekiem, którego należało dopiero „stworzyć”. Starzy, doświadczeni specjaliści, inteligencja — „łajno” według określenia Lenina — do budowy świetlanej przyszłości nie nadawali się. Zresztą i sam Lenin mało się do tego nadawał, dlatego też zaraz po zakończeniu polskiej kampanii, która pogrzebała nadzieję na rewolucję w Europie, zatęsknił za czymś lepszym i

zszedł z tego świata. Wszystko, co potrafił, to „z wściekłą i nieznającą litości energią” burzyć, uciskać, ekspropriować. Wszystko, czym żył do ostatnich swych dni, to „umasowienie” ruchu komunistycznego i uzasadnienie konieczności stosowania terroru. Twórcze działanie, nawet skromne, było Leninowi obce. Nie posadził drzewa, nie wybudował domu, nie odchował dzieci. Pozostała po nim tylko „sprawa” i „ciało”. Stojąc u progu śmierci, nie przestawał wymachiwać pięścią: „Jeszcze wrócą czasy terroru”. Śpij Iljiczu mój cudowny, aaaaaaaaa Cicho świeci księżyc jasny W Twym mauzoleum. Sztandar walki o światowe szczęście ponieśli wierni leninowcy.

PRZYWÓDCY Niektórzy ludzie twierdzą, że w tej wielkiej wojnie mimo wszystko osiągnęliśmy zwycięstwo przede wszystkim dzięki temu, że kierował nami Stalin, i gdyby nie Stalin, to należy wątpić, czy dalibyśmy sobie radę z wrogiem i zwyciężyli (…) Niezależnie od wszystkiego nie mogę zgodzić się z taką oceną wydarzeń, gdyż jest to punkt widzenia niewolnika. Jedynie niewolni, którzy nie mogą podnieść się z kolan i spojrzeć ponad głowami panów, potrzebują kogoś, kto będzie za nich myślał, wszystko za nich organizował, decydował, na kogo można w przypadku niepowodzenia zwalić winę, a kogo w przypadku sukcesu nagrodzić. To psychologia niewolników. Nikita S. Chruszczow Kto odpowiadał w Kraju Rad za wewnętrzną politykę państwa? Wszystkie ważniejsze państwowe i wojskowe stanowiska zajęli, co oczywiste, aktywni uczestnicy październikowego przewrotu i wojny domowej. Czegoś takiego jak profesjonalne przygotowanie nie brano pod uwagę. Punkt „Dziś niczym, jutro wszystkim my!” traktowano dosłownie. 1 listopada 1917 roku Rosja poznała nazwiska swych nowych władców — komisarzy ludowych rządu robotniczo–chłopskiego. Przewodniczącym Sownarkomu został „wódz światowego proletariatu” W. I. Uljanow — Lenin (1870–1924), który w rubrykę „zawód” wpisywał „literat”. Narkomem spraw wewnętrznych — Aleksiej Iwanowicz Rykow (1881–1938). Po ukończeniu gimnazjum Rykow dostał się na wydział prawa Uniwersytetu Kazańskiego, jednak, jak sam wspominał, „nim zdążyłem zasiąść w studenckiej ławie, trafiłem do paki”. Potem było partyjne podziemie, nowe areszty, więzienia, zesłania, ucieczki. To jasne, że po odsiedzeniu sześciu lat w pace, do tego trzech lat w krajach północy, „sprawy wewnętrzne” przyszły narkom poznał tylko pobieżnie i w sprawach policyjnych, jak z resztą w każdych innych, był dyletantem: „Dożyłem trzydziestu lat i nie wiem, jak wyrobić sobie paszport. Pojęcia nie mam, co to znaczy wynająć sobie gdzieś tam mieszkanie na stałe”. Narkom rolnictwa Wiktor Pawłowicz Milutin (1884–1937) był synem wiejskiego nauczyciela. Do partii bolszewików wstąpił mając szesnaście lat. Dwukrotnie próbował zdobyć wyższe wykształcenie, ale bardzo mu w tym przeszkadzała działalność partyjna — osiem aresztów. Zdążył jednak opracować dwie marksistowskie broszury o rolnictwie, dlatego też uważał się za wybitnego specjalistę w tym zakresie. Narkoma pracy Aleksandra Gawriłowicza Szlapnikowa (1885–1937) można uważać w Sownarkomie za jedynego „robotnika”. W młodości, zanim udał się na emigrację, zdążył

postać przy warsztacie i nawet marzył o tym, aby zostać „tokarzem”. Wolał jednak bardziej burzliwe życie — to było o wiele ciekawsze. Dość wcześnie ujawnił zdolność mobilizowania mas: „Pracując w Zakładzie Siemiannikowskim, wziąłem aktywny udział, zgodnie ze swoim wiekiem, w strajku, organizując chłopców ze wszystkich wydziałów do przeganiania tych robotników, którzy nie chcieli uczestniczyć w strajku. Napychaliśmy kieszenie śrubami, obrzynkami, innym żelastwem; tych, którzy nie zgadzali się z decyzją większości o rozpoczęciu strajku, zasypywaliśmy gradem żelaznych odłamków, śrub, nakrętek, zmuszając ich w ten sposób do włączania się do ogólnego ruchu”. Wykształceniem mógł wykazać się „niższym”. Na czele Narkomatu Spraw Wojskowych i Morskich postawiono trójcę wojaków: przegonionego z armii oficera, redaktora wojskowych gazet Władimira Aleksandrowicza Antonowa–Owsiejenkę (1883–1939), chorążego Nikołaja Wasiliewicza Krylenkę (1885– 1938) oraz marynarza Pawła Jefimowicza Dybienkę (1889–1938). Nadzór nad sprawami przemysłowymi oraz handlowymi powierzono synowi subiekta Wiktorowi Pawłowiczowi Noginowi (1878–1924). Po ukończeniu miejskiej szkoły zawodowej przez pewien czas pracował jako chłopiec na posyłki, później jako pomocnik mistrza w farbiarni, uczestniczył w zebraniach marksistowskich kółek, był współpracownikiem gazety „Iskra”. Od dwudziestego roku życia Wiktor Pawłowicz wycierał prycze w więzieniach i poniewierał się na emigracji: „Kiedyś, wspominając przeszłość, podsumował liczbę więzień, które zaliczył. Było ich 50”. Intensywne samokształcenie w miejscach odsiadki pozwoliło mu na „wstąpienie na drogę literatury”, i jednocześnie opanowanie wszelkich niuansów kierowania przemysłem i handlem. Komisarz ludowy oświaty Anatolij Wasiliewicz Łunaczarski (1875–1933) pochodził z rodziny połtawskiego urzędnika. W młodości spędził jeden rok w Zurychu, łącząc obecność na zajęciach uniwersyteckich z partyjnymi zgromadzeniami. Potem — osiem miesięcy w więzieniu na Tagance, trzy lata zsyłki, emigracja, praca dziennikarska w rewolucyjnej prasie, przerzucanie się od marksizmu do „bogoiskatielstwa”, od bolszewików do mieńszewików i z powrotem. Towarzysze uważali go za człowieka bardzo wykształconego. W istocie Łunaczarski był typem zapatrzonego w siebie gaduły, potrafiącego godzinami wygłaszać, obojętnie z jakiej okazji i na jaki temat, jałowe przemówienia, jednak organicznie nieprzystosowanego do jakiegokolwiek działania organizacyjnego. Narkom sprawiedliwości Gieorgij Ippolitowicz Oppokow–Łomow (1888–1938), syn urzędnika bankowego, studiował przez rok na wydziale prawa Uniwersytetu Petersburskiego, potem porzucił naukę — wpadł w wir rewolucji. Wiecznemu partyjnemu dziennikarzowi, tłumaczowi Kapitału i innych dzieł marksistowskich Iwanowi Iwanowiczowi Skworcowowi–Stiepanowowi (1870–1928) przypadła rola kierowania resortem finansów. Na czele Narkomatu Aprowizacji stanął syn polskiego szlachcica, absolwent Uniwersytetu Moskiewskiego Iwan Adolfowicz Teodorowicz (1875–1937), z tej samej

kohorty partyjnych teoretyków i dziennikarzy. Komisarzem spraw międzynarodowych został absolwent szkoły realnej Lew Dawidowicz Bronstein — Trocki (1879–1940), partyjny teoretyk, publicysta i orator, aktywny uczestnik rewolucji 1905 roku, przewodniczący Rady Piotrogradzkiej, jeden z głównych organizatorów październikowego przewrotu. Komisarz ludowy poczty i telegrafu Nikołaj Pawłowicz Awiłow–Glebow (1887–1942), syn szewca z Kaługi, „partyjny zawodowiec” od dziewiętnastego roku życia, skończył szkołę partyjną w Bolonii. Również on mógł pochwalić się latami aresztów, zsyłki, emigracji, więziennych uniwersytetów. Telegraf interesował go chyba najmniej ze wszystkiego. Tekę komisarza do spraw narodowościowych wręczono jeszcze jednemu szewskiemu synowi, niedouczonemu seminarzyście, organizatorowi — dla zapełnienia bolszewickiej kasy — napadu na bank w Tbilisi, autorowi bohaterskich wierszy oraz pracy Marksizm a problem narodowościowy, cudownemu, lecz mało znanemu wówczas w partii działaczowi Gruzinowi Iosifowi Wissarionowiczowi Dżugaszwili — Stalinowi (1877–1953). Wszyscy członkowie rządu „robotniczo–chłopskiego” byli zawodowymi rewolucjonistami, to znaczy „literatami”. Innymi kwalifikacjami nie mogli się pochwalić. Przy nominacjach na najwyższe stanowiska państwowe rolę odgrywały partyjny staż oraz prześladowania i represje za działalność rewolucyjną ze strony „krwawego reżimu carskiego”. W swoim czasie z list rozmaitych uczelni zostali skreśleni tak „wybitni bolszewicy”, jak W. I. Lenin, I. W. Stalin, Walerij Władimirowicz Kujbyszew, Wiaczesław Michajłowicz Mołotow, Michaił Wasiliewicz Frunze, Andriej Siergiejewicz Bubnow, Nikołaj Iwanowicz Bucharin, Grigorij Jewsiejewicz Zinowiew, Lew Borisowicz Kamieniew, Aleksandr Iwanowicz Krynicki, Aleksiej Iwanowicz Rykow, Aleksiej Iwanowicz Stecki, Siergiej Iwanowicz Syrcow. Zdecydowana większość działaczy miała za sobą lata więzień i zsyłek — ich liczba była przedmiotem szczególnego szacunku i bezpośrednim wskaźnikiem zasług. Jeden z rekordzistów, Jakow Dawidowicz Drabkin (1874–1933), bardziej znany pod partyjnym pseudonimem Siergiej Iwanowicz Gusiew, był bez wątpienia jednym z najaktywniejszych rewolucjonistów. W jego ankiecie czytamy między innymi: „Uczestniczył w ekonomicznych strajkach 53 razy, politycznych — 20 razy, w sumie 73 razy. W ulicznych demonstracjach politycznych — 5 razy, zamieszkach studenckich — raz, podziemnych kółkach — 19, nielegalnych masowych mitingach — 75 razy, majówkach — 6 razy, powstaniach zbrojnych i partyzanckich akcjach — 4 razy, konferencjach partyjnych — 4 razy, partyjnych zjazdach — 4 razy. W więzieniu przebywał przez dwa lata i jeden miesiąc, na zsyłce — sześć lat i trzy miesiące, na politycznej emigracji — półtora roku”. Jak starannie wszystko podliczono! Pierwszy narkom sprawiedliwości tak pisał: „Nasza sytuacja była niesłychanie trudna. Wśród nas było wielu wspaniałych, wysoko wykwalifikowanych pracowników, wielu oddanych rewolucjonistów, którzy zjeździli całą

Rosję, w okowach przeszli drogę krzyżową z Petersburga, Warszawy, Moskwy do Jakucji, Wierchojańska, ale wszyscy musieli uczyć się rządzenia państwem. Każdy z nas mógłby wyliczyć prawie wszystkie więzienia Rosji i dokładnie opisać rygory w nich obowiązujące. Wiedzieliśmy, gdzie i jak biją, gdzie i za co sadzają do karcerów, ale nie potrafiliśmy kierować państwem, nie orientowaliśmy się, jak działa system bankowy, na czym polega praca ministerstw”. Z początku mógł uspokajać fakt, że pierwszy rząd robotniczo–chłopski, rząd, który sam się powołał, nazwano Tymczasowym. Jak się jednak okazało, nie na długo — do czasu oddania strzałów w stronę pokojowych demonstracji i rozpędzenia Konstytuanty 5 stycznia 1918 roku. Stary partyjniak Aleksandr Wasiliewicz Szotman (1880–1939) wspomina, że nie widząc wśród bolszewików ludzi potrafiących kierować państwem, tłumaczył Leninowi, by ten nie przejmował władzy. „Drobiazg! — odpowiedział Lenin. — Każdy robotnik jest w stanie opanować pracę w ministerstwie w ciągu kilku dni, nie trzeba do tego żadnych szczególnych umiejętności, a techniki pracy nawet nie trzeba będzie się uczyć — od tego są urzędnicy, których zmusimy do pracy tak samo, jak teraz oni zmuszają do pracy wykwalifikowanych specjalistów”. I mianował Szotmana zastępcą narkoma. Taki był początek miłej tradycji Kraju Rad: nie miejsce zdobi narkoma, lecz narkom ozdabia miejsce. Prawy bolszewik, obdarzony zaufaniem partii, może kierować czymkolwiek, „żadnych szczególnych umiejętności tu nie trzeba”. Bo przecież czy mogli być złymi ministrami transportu i komunikacji tak zasłużeni bojownicy za robotniczą sprawę, jak ojciec chrzestny wszystkich czekistów Feliks E. Dzierżyński bądź też szewc Łazar M. Kaganowicz? A jeśli ktokolwiek miał wątpliwości co do zasadności ich planów i podstępnie je krzyżował, tych Feliks Edmundowicz natychmiast rozstrzeliwał, a Łazar Moisiejewicz (później kolejno narkom przemysłu ciężkiego, paliw i przemysłu petrochemicznego) ogłaszał wrogami narodu i przekazywał w ręce następców Żelaznego Feliksa, czyli też rozstrzeliwał, tylko pośrednio. Nie był wyjątkiem w spisie „starych bolszewików”, jeśli weźmie się pod uwagę drogę, którą przeszedł, W. A. Antonow–Owsiejenko, pasjonujący się już w wieku siedemnastu lat ideami rewolucji robotniczej. Po ukończeniu Korpusu Kadetów wstąpił do Mikołajewskiej Akademii Wojskowej. Jednakowoż po zaliczeniu kursu przygotowawczego odmówił złożenia przysięgi na wierność z powodu „organicznego wstrętu do soldateski”. Za czyn ten Wowa, wstrząśnięty „poniżającymi stosunkami panującymi w koszarach”, poszedł na odwach na 10 dni, po czym zwrócono go ojcu. Pomęczywszy się jako zwykły robotnik i woźnica, po roku wstąpił do Szkoły Junkrów, gdzie z entuzjazmem zajmował się agitacją antyrządową, aż w końcu został schwytany z podziemną bibułą. Najciekawszy w tej historii jest finał — Antonow został oficerem. Przesłużył całe pół roku i zniknął w podziemiu. Kolejne wersy jego biografii zawierają charakterystyczne dla ludzi tego pokroju

elementy: kółka zainteresowań, komitet wojskowy, agitacja, nielegalne działania, aresztowania, więzienia, emigracja itd. Brakuje jednak czegokolwiek, co związane byłoby z działaniem o charakterze konstruktywnym. Trudno jednak człowiekowi skazanemu przez sąd carski na karę śmierci (wyrok zamieniono na 20 lat katorgi) odmówić kwalifikacji do zajmowania najwyższych stanowisk w państwie: dowódcy Piotrogradzkiego Okręgu Wojskowego, dowódcy wojsk Ukrainy i szefa Zarządu Politycznego RWSR [Rewwojensowiet Respubliki — Rada Rewolucyjno–Wojskowa Republiki], a nadto polpreda [politiczeskij predstawitiel — poseł pełnomocny, charge d’affaires], konsula generalnego (znaczy: dyplomata), narkoma sprawiedliwości RFSRR (zatem również prawnik) — wszystko to Owsiejenko potrafił. Jedna z najważniejszych osobistości w partii, Matwiej Konstantinowicz Muranow (1873–1959) nie uczył się nigdy i nigdzie, w rubryce „wykształcenie” pisał „samouk”. Za to dostał prawo decydowania o losach i życiu ludzi. Od jego pozycji — członka Rady Najwyższej ZSRR — wymagano wyłącznie jednego: bezwzględności wobec „wrogów rewolucji”. Wysokie stanowiska państwowe i wojskowe zajmował Aleksandr Iwanowicz Murałow (1886–1938). 23 listopada 1917 roku był szeregowym żołnierzem kompanii samochodowej, potem — zastępcą dowódcy wojsk Moskiewskiego Okręgu Wojskowego, członkiem Rady Rewolucyjno–Wojskowej Armii, Rady Rewolucyjno–Wojskowej ZSRR, członkiem prezydium Gospłanu [Gosudarstwiennoje Płanirowanije — Departament Planowania Państwowego] RFSRR itd. Jego zawód to… agronom — wiedzę, pewnie też „wojskową”, zdobył w szkole rolniczej. Aktywny działacz ruchu rewolucyjnego w Rosji W. W. Kujbyszew (1888–1935) uważany był za jedną z osób najlepiej przygotowanych do zajmowania najważniejszych stanowisk w państwie. Wykształcenie zdobył w Korpusie Kadetów, przez kilka miesięcy studiował w Wojskowej Akademii Medycznej, przez kilka tygodni — na wydziale prawa. Dlatego też „Walerij Wladimirowicz był jednym z najbardziej wykształconych ludzi swych czasów. Jego pracom dotyczącym ekonomii można po dziś dzień poświęcać wiele uwagi. Był również cenionym literatem. Interesował się techniką, medycyną, naukami przyrodniczymi. Pracował jako przewodniczący Gospłanu, był zastępcą przewodniczącego Sownarkomu ZSRR”. Awanturnik Leonid Borisowicz Krasin (cztery lata zsyłki, półtora roku odsiadek nie przeszkodziły „gnębionemu przez los rosyjskiemu studentowi” w ciągu trzydziestu lat podziemnej działalności zdobyć wykształcenie, otrzymać dyplom inżyniera i dobrze płatną pracę zgodną z kierunkiem studiów — a to wszystko w warunkach „nieludzkiego” reżimu carskiego) w ciągu niespełna sześciu lat zdążył pokierować Narkomatami Handlu i Przemysłu, Komunikacji, Handlu Zagranicznego, będąc jednocześnie polpredem w Anglii i Francji. Ten to miał głowę! Typową biografią teoretyka, organizatora i praktyka czerwonego terroru mógł się pochwalić Martyn Iwanowicz Lacis (Janis Sudrabs). Stary bolszewik, prowadził legalną i

nielegalną działalność partyjną, był aresztowany i zesłany na Sybir. Braki w wykształceniu nie okazały się jednak przeszkodą w zajmowaniu wysokich stanowisk partyjno– państwowych. Po Łacisie każdy, kto „umiał czytać” do „naszych” już nie mógł być zaliczony. Później zagorzały czekista swego zdania już nie zmieniał: „Junkrzy, dawni oficerowie, nauczyciele, studenci i cała ucząca się młodzież [podkr. Autora] — to w swojej głównej masie drobnoburżuazyjne elementy, i oni to tworzyli bojowe jednostki naszych przeciwników, to oni zapełniali szeregi białogwardyjskich pułków”. W 1932 roku tego zdymisjonowanego kata, posiadającego dyplom nauczyciela ludowego, wyznaczono na stanowisko dyrektora Instytutu Gospodarki Narodowej imienia G. W. Plechanowa. Oswoił się z otoczeniem, poczuł smak w kierowaniu ludźmi skromny Gieorgij Ippolitowicz Łomow (inaczej Oppokow). Po opanowaniu niuansów prawa przerzucił się do pracy w gospodarce i stanął na czele Gospłanu. Chyba jedynie Iwan Iwanowicz Skworcow–Stiepanow odmówił zajmowania się nie swoimi sprawami, uzasadniając to nieznajomością zagadnień finansowych. W normalnym państwie ponad prawem Stoją dwie klasy: Kryminalistów I rządzących. W czasie rewolucji Zamieniają się one miejscami, — Co w zasadzie jest bez różnicy. A zresztą nie mieli oni zamiaru niczym kierować, nie planowali żadnych budów, tym bardziej więc nie mieli zamiaru się uczyć. Po zdobyciu Rosji kolejne marzenie spalało ich dusze — wyzwolić spod ucisku kapitału światowy proletariat. Najważniejszym programem stał się Wojskowy program rewolucji robotniczej Lenina: po zdobyciu władzy w jednym państwie, po nabraniu siły należało wystąpić przeciwko innym państwom. Gdyż „pokojowe zjednoczenie narodów pod sztandarem socjalizmu nie jest możliwe bez krótszej lub dłuższej walki socjalistycznych republik z innymi państwami”. Co tam Rosja! Rosja — to jedynie przyczółek do zdobycia całego świata, a choćby kontynentu euroazjatyckiego. Jak przystało na „niezrównanego geniusza”, Lenin myślał dalekosiężnie: „Na Rosji mi nie zależy. Jestem bolszewikiem”. Jakże się chciało ponieść na bagnetach szczęście całej pracującej ludzkości, oddać ziemię chłopom w Grenadzie, opłukać kalosze w Oceanie Indyjskim. W ten oto sposób, już na samym początku, bolszewicy wypowiedzieli własną wojnę całemu światu „rozwiązłego imperializmu”. W pierwszych latach istnienia władzy sowieckiej najważniejszym celem było poniesienie rewolucji na Zachód, Południe i Wschód, stworzenie Wszechświatowej Republiki Rad. Wszelkie bogactwa wyczyszczonego do czysta kraju rzucono na rozpętanie chaosu w zniszczonej wojną

Europie. Potoki złota i broni płynęły przez bolszewickich emisariuszy do Niemiec, Węgier, Austrii, Finlandii, Szwecji. 1 października 1918 roku Lenin zażądał od Trockiego i Swierdłowa stworzenia do wiosny armii liczącej 3 miliony ludzi, przed którą postawiono zadanie „udzielenia pomocy międzynarodowej rewolucji robotniczej”. Co oznaczało: odebrać rosyjskim chłopom dziesięć razy więcej ziarna, „wyczyścić zapasy tak, by starczyło i dla nas, i dla niemieckich robotników” (zauważmy, że do tej pory zbierano ziarno dla siebie i dla kajzera), dziesięciokrotnie zwiększyć pobór do wojska, nie żałować pieniędzy. „Nie oszczędzajcie. Wydawajcie miliony, wiele milionów”. W marcu 1919 roku z inicjatywy Wodza powołano Komintern — sztab rewolucji światowej, wywrotową organizację o nieograniczonych w zasadzie możliwościach finansowych. Powojenna bieda, patogenny bakcyl bolszewizmu, który trafił na stosowną glebę, broń i wydzielane bez ograniczeń pieniądze robiły swoje. Wiosną 1919 roku wybuchły sowieckie rewolucje węgierska i bawarska. Oto on, „światowy pożar”, cieszono się na Kremlu. A przecież to Niemcy, z ich silnym przemysłem i zorganizowanym proletariatem, uważano za państwo najbardziej „odpowiednie” dla marksistowskich eksperymentów. „Sowieckie Niemcy — marzył Trocki — zjednoczone z Rosją Sowiecką byłyby mocniejsze od wszystkich kapitalistycznych państw razem wziętych”. Przewodniczący Ispołkomu [Ispołnitielnyj Komitiet — Komitet Wykonawczy] Kominternu Grigorij Jewsiejewicz Zinowiew (1883–1936) ogłosił już nawet drukiem, że za rok komunizm zapanuje nad całą Europą: „Walka o komunizm zostanie przeniesiona do Ameryki, może nawet do Azji i innych miejsc świata” (z wielu wypowiedzi jasno wynikało, na czym miał polegać proces „budowy komunizmu”; gdzie do władzy dochodzili bolszewicy, tam przecież pojawiał się komunizm. Może tak jak w Czewengurze?). Armia Czerwona, gdy tylko zainstalowała władzę sowiecką na Ukrainie, podjęła pierwszą próbę przedarcia się do Europy — przez Galicję i Besarabię, jednak najpierw zatrzymali ją Polacy i bunt Grigoriewa, a następnie została rozbita przez wojska Antona Iwanowicza Denikina (1872–1947). Nie doczekawszy się pomocy, Republiki Bawarska i Węgierska padły „pod ciosami «reakcji»”. Niespełniony wódz czerwonych Madziarów Bela Kun (1886–1939) wypłynął później w Moskwie i zasłynął ze wściekłych krymskich rozpraw z rosyjskimi oficerami i „wrogo nastawioną ludnością”. Porozrzucanych po madziarskich więzieniach narkomów z Węgier Sowieckich wymieniano na znajdujących się w sowieckiej niewoli oficerów węgierskich. „Program wojny” zawiódł po raz pierwszy. W tym samym czasie Rosję ogarnęła już na dobre wojna domowa, naród nasycił się „dyktaturą proletariatu”. Iljicz musiał więc do spółki z partyjnymi towarzyszami na pewien czas odłożyć światowe plany i zabrać się za „oczyszczanie” Rosji ze „szkodników”. Tymczasem Europa uodporniała się już na sowiecką zarazę i oddzieliła się od niej sanitarnym kordonem nowych, powstałych w

wyniku traktatu wersalskiego państw. Latem 1920 roku doszło do kolejnej próby poniesienia Niemcom, Francuzom i Anglikom „czerwonej prawdy bolszewików” — przez „trupa białej Polski”. Wojnę z przesławnymi białopolakami nazwano „najbardziej sprawiedliwą ze wszystkich, jakie kiedykolwiek znała historia”. W lipcu wojska Frontu Zachodniego dotarły do Wisły i obeszły Warszawę od północy. W taborze wieziono rząd przyszłej „socjalistycznej Polski”: Juliana Marchlewskiego (1866–1925), Feliksa Dzierżyńskiego (1877–1926), Feliksa Kona (1864–1941), Edwarda Próchnika (1888–1937), Józefa Unszlichta (1879–1938). Moskiewskie drukarnie błyskawicznie powielały ich portrety z biografiami w języku polskim. Zadanie sowietyzacji Polski wydawało się Leninowi już rozwiązane i przestało być czymś najważniejszym. W tych dniach tak telegrafował on do Stalina: „Zinowiew, Kamieniew i ja również uważamy, że należy wesprzeć rewolucję we Włoszech. Osobiście sądzę, że aby tego dokonać, należy zsowietyzować Węgry, a być może Czechy i Rumunię”. Z każdą wiorstą pokonaną buciorami czerwonoarmistów apetyt rósł tysiąckrotnie, a zapierające dech w piersi perspektywy uderzały do głowy. Drugi Kongres Kominternu określił następujący program minimum: „Armię Czerwoną, najważniejszą broń w rękach klasy robotniczej, należy tak przygotować, by zdolna była do prowadzenia natarcia na dowolnym odcinku frontu. Granice tego frontu w pierwszej kolejności będą granicami Starego Świata [podkr. Autora]”. Niestety, i ten ruch nie wyszedł. Po pierwsze, z powodu zadufania w sobie dowódcy frontu Michaiła Nikołajewicza Tuchaczewskiego (1893–1937), który zakładał, że na wojnie „rewolucyjna śmiałość i energia są najważniejsze”. Po drugie, nie czekając na uszczęśliwienie, Europa „mobilizowała wszystkie czarne siły”, okazując polskiemu przywódcy Józefowi Piłsudskiemu (1867–1935) wszelką pomoc materialną i wojskową. Po trzecie, polski proletariat nie uznał „klasowych braci”. „Rewkomy dywizji nadwołżańskich i dońskich chciały proklamować władzę sowiecką, stosując sprawdzone rosyjskie metody (…) Dla większości Polaków sprawa wyglądała prosto: najpierw niepodległa Polska, a potem zobaczymy jaka” — wspominał uczestnik wydarzeń. 14 sierpnia Polacy nieoczekiwanie (któż by się tego spodziewał!) ruszyli do kontrnatarcia, które doprowadziło do całkowitej klęski Frontu Zachodniego. Ci z wyzwolicieli, którzy nie trafili do niewoli, musieli przebiec z powrotem 800 kilometrów, aż do Mińska. Korpus kawalerii Gai Dmitriewicza Gaja (Gajk Brzyszkijan) (1887–1937), który przedarł się do Niemiec, rozbrojono. Moskiewscy sowietyzatorzy, gdy po pierwszym szoku doszli do siebie, musieli podpisać z Polakami pokój, ogłosili się jednak zwycięzcami, i wypłacili „pokonanej” Polsce

kontrybucję w wysokości 5 milionów rubli w złocie. Musieli to zrobić tym bardziej, że równocześnie w ostatni bój ruszyła z Krymu Biała Gwardia „czarnego barona” Piotra Nikołajewicza Wrangla (1878–1928), wybuchły powstania w Kronsztadzie, głównej bazie Floty Bałtyckiej, oraz na ziemi tambowskiej. W marcu 1921 z ogarniętego powstaniem Kronsztadu „Izwiestia” informowały, że władzę przejęli awanturnicy, gotowi dla swych celów zgubić kraj i jej mieszkańców: „Gorzkie doświadczenia trzyletnich rządów komunistów pokazały, do czego może doprowadzić partyjna dyktatura. Natychmiast wypłynął na powierzchnię cały szereg partyjnych generałów przekonanych do swej nieomylności, dla których żadne środki pozwalające na wprowadzenia w życie ich planów nie były naganne, jakkolwiek byłyby odległe od potrzeb ludu pracującego. Za generałami ciągnęła się cała sfora lizusów, niemających nic wspólnego nie tylko z narodem, lecz i z samą partią. Powstawała klasa pasożytów żyjących na koszt narodu, troszczących się jedynie o własny byt i tych, którzy zapewniali im dostatnie życie. Niestety, żadna partia będąca przy władzy nie oprze się pokusie dyktatury, gdyż nawet w przypadku partii skrajnie komunistycznej jej program i taktyka wynikać będą nie z praktyki, lecz powstaną w gabinetach”. Jednak ani „kontrrewolucyjne bunty”, ani śmiertelny głód, jaki ogarnął Rosję, w żaden sposób nie wpłynęły na zmianę „punktów programu” leninowców. Marynarzy i chłopów pokazowo przywołano do porządku, wykorzystując do tego celu artylerię, karabiny maszynowe, aeroplany, gazy trujące i obozy koncentracyjne. A głód, okazało się, przyszedł w samą porę. Pod pretekstem walki z nim udało się „z bezwzględnym zdecydowaniem” przeprowadzić rekwizycję skarbów cerkiewnych, likwidując jednocześnie solidną grupę „przedstawicieli czarnosecińskiego duchowieństwa”. Myśl o nieprzebranym bogactwie klasztorów i ławr, ocenianym na kilkaset milionów rubli, od dawno nurtowała Iljicza. Lenin wpadł w zachwyt nad tą „kombinacją”: „Rewolucyjny gwałt i dyktatura, jeśli są stosowane kiedy trzeba i przeciwko komu trzeba, to wspaniała rzecz”. Co prawda, ani okruszka chleba, ani grama mąki za te pieniądze nie kupiono. Zamówiono natomiast u burżujów 60 tysięcy skórzanych kurtek dla walecznych czekistów, wyposażono tureckich kemalistów w broń i sztabki złota, opłacono wzniesienie pomnika Marksa w centrum Londynu, poważnie zaczęto zastanawiać się nad udzieleniem pomocy Indiom, oferując im złoto i broń. W 1922 roku w kraju zapanował jeszcze większy głód, sytuację pogorszyła epidemia cholery. W doniesieniach OGPU [Obiedinionnoje Gosudarstwiennoje Politiczeskoje Uprawlenije — Połączony Państwowy Zarząd Polityczny] czytamy: w guberni samarskiej „Panuje głód, z cmentarzy wykopywane są trupy przeznaczane do jedzenia. Obserwujemy, że zmarłe dzieci nie są chowane na cmentarzach, ludzie pozostawiają je do zjedzenia”; w tiumeńskiej guberni „w iszymiskim ujeździe [powiecie — red.] na 500 tysięcy mieszkańców głoduje 265 tysięcy (…) Przypadki śmierci głodowej powtarzają się

coraz częściej”. Lenin, który chorował już coraz bardziej, sam zaczął w tym czasie leczyć się głodówkami. Przy okazji chwalił się lekarzom, że „ikry więcej już jeść nie będzie”. Budżet Kominternu w 1922 roku wyniósł ponad trzy miliony rubli. Cyniczny opowiadacz bajek Nikołaj Iwanowicz Bucharin (1888–38) tak z przyjemnością później wspominał: „cerkiew obdarliśmy ze wszystkiego jak lipkę i dzięki jej «świętym skarbom» prowadzimy akcję ideologiczną na całym świecie, nie dając nic z tego głodującym”. W 1923 roku sowieckie kierownictwo wydzieliło 300 milionów złotych rubli na przeprowadzenie „niemieckiego Października”. Walizki pełne waluty i brylantów dla dyktatury proletariatu poszły do ogarniętej kryzysem Republiki Weimarskiej (inflacja w zrujnowanym przez zwycięzców kraju osiągnęła taki stopień, że bochenek chleba można było kupić za taczkę pełną niemieckich marek). Do nielegalnej pracy rewolucyjnej w Europie Zachodniej wyjechali Gieorgij Leonidowicz Piatakow, Karol Radek, Wasilij Władimirowicz Szmidt i inni najważniejsi działacze, słuchacze Akademii Wojskowej RKKA, czekiści. Formowano „czerwone sotnie”, pisano instrukcje dla „wszechniemieckiej Cze–Ka”, rozdawano broń i pieniądze komunistom, faszystom, anarchistom, narodowym socjalistom. To dziś określenia „faszysta”, „nazista” są pejoratywne, w swoim czasie Leninowi imponowała zadziorna postawa socjalisty Benito Mussoliniego (1883–1945), a N. I. Bucharin nie widział jakiejś szczególnej różnicy między faszystami i bolszewikami. Faszyzm w ocenie tego „najbardziej wartościowego i największego teoretyka” partii to „praktyczne zastosowanie bolszewickiego doświadczenie i specyficznego, rosyjskiego bolszewizmu: jako przykład mogą służyć błyskawiczna mobilizacja sił, zdecydowane działania wojska (…) oraz bezwzględne, gdy jest to niezbędne i gdy wymaga tego sytuacja, likwidowanie przeciwnika”. Krótko mówiąc — banda tego samego pokroju. No cóż, Bucharin–teoretyk wie najlepiej. Środki wydawane były szczodrze i bez kontroli, a przy okazji ginęły gdzieś całe ich miliony. Zwieńczeniem burzliwych działań wywrotowych miał być wybuch powstania w Berlinie, planowany na 7 listopada 1923 roku, w dzień pierwszej rocznicy Października, oraz udzielenie przez „robotniczą dyktaturę” bezpośredniej pomocy rewolucjom w Niemczech i we Włoszech. Na rozkaz Trockiego w stronę zachodnich granic ZSRR ruszyły korpusy kawalerii. Co prawda, pragmatyczny Stalin odnosił się do tego projektu ze sceptycyzmem. „Jeżeli władza w Niemczech dziś upadnie i komuniści ją przejmą, to chwilę później oddadzą ją z hukiem. To «w lepszym wypadku». W gorszym — nasi zostaną całkowicie rozbici i odrzuceni z powrotem”. Ogromnie zachwycony był natomiast szef Kominternu G. E. Zinowiew: „Kryzys w Niemczech narasta błyskawicznie. Rozpoczyna się nowa niemiecka rewolucja. Już w najbliższym czasie postawi to przed nami poważne zadania (…) Jestem przekonany, że już wkrótce będziemy zmuszeni do podejmowania decyzji mających historyczny,

ogólnoświatowy charakter”. Ale i tym razem nic z tego nie wyszło. Klasa robotnicza Niemiec jakoś nie poparła komunistów, do poważnych walk nie doszło. Wojska rządowe dowodzone przez generała Hansa von Seeckta, wyposażonego we wszelkie pełnomocnictwa, szybko rozpędziły „robotnicze rządy” Saksonii i Turyngii, utopiono we krwi zbrojne wystąpienia czerwonych żołnierzy Thalmanna w Hamburgu i przy okazji „piwny pucz” nazistów Adolfa Hitlera w Monachium. Tak zakończyła się kolejna awantura. Podobnie jak „robotnicze” powstanie w Bułgarii. Tak samo jak próba przeprowadzenia w Estonii w listopadzie 1924 roku przewrotu państwowego, który miał zakończyć się powołaniem „rewolucyjnego rządu” i zaproszeniem regularnych oddziałów Armii Czerwonej do „przyjścia z pomocą”. Europa przetrzymała najazd — tej twierdzy bolszewikom nie udało się zdobyć. Należało jakiś czas odpocząć. Jesienią 1923 roku rozpoczęto dziesięciokrotną prawie demobilizację Armii Czerwonej i jej reorganizację. Lenin, „górski orzeł naszej partii”, który w tym czasie bardziej już był rośliną niż żywym człowiekiem, 21 stycznia 1924 roku zszedł z tego świata. Pochowanie go w ziemi „byłoby zbyt bolesne” według określenia Zinowiewa. Dlatego też Iljicza zabalsamowano i nieśmiertelnemu ciału wydzielono osobistą „piramidę” na Placu Czerwonym. Piotrogród, „kołyska rewolucji”, zmienił nazwę na Leningrad. Rozwiązanie arcyskomplikowanego zadania budowy socjalizmu w pojedynczym państwie przypadło I. W. Stalinowi. Jako jeden z pierwszych zrozumiał on, że „rewolucyjna fala” odpłynęła i nadeszła pora urządzać się na w istocie okupowanych terytoriach. Opustoszała i do cna wyczerpana Rosja leżała w gruzach. Gospodarka została prawie całkowicie zniszczona, nie istniał przemysł, sparaliżowany był transport, prawie całkowicie wyginął nieliczny proletariat. Obrót towarami odbywał się jedynie w formie wymiany rzeczowej. W bitwach wojny domowej, z głodu i chorób zginęło, według różnych szacunków, od 8 (to oficjalna cyfra czasów radzieckich) do 15 milionów osób, liczba mieszkańców Moskwy spadła o połowę. Ogromne pieniądze, szczodrze wrzucane do kotła rewolucyjnej machiny, kończyły się. „Aby wygrać wojnę domową, ograbiliśmy Rosję” — przypadkiem wygadał się Trocki. Nie było również wojska. Specjalna komisja Komitetu Centralnego, po sprawdzeniu sytuacji w RKKA, z początkiem 1924 roku wydała werdykt: „Armii Czerwonej, jako zorganizowanej, wyszkolonej, politycznie poprawnej, stosunkowo silnej, w tej chwili w zasadzie nie mamy”. Dojechali… Przystanek Komuna. Najpierw należało stworzyć przynajmniej namiastkę normalności, zadbać o podstawowe potrzeby ludzkie. Jak sobie z tym poradzić, nie wiedział żaden z zagorzałych rewolucjonistów — wcześniej tak przyziemnymi sprawami nikt z nich się nie zajmował. Dlatego też już w 1926 roku, zgrzytając zębami, bolszewicy musieli ogłosić „chwilowy odwrót”: wprowadzić Nową Politykę Ekonomiczną [NEP — Nowyj Ekonomiczeskij Płan]; pogodzić się z istnieniem „klas wymierających”, czyli drobnej i średniej burżuazji,

własności prywatnej i pracy najemnej; znieść system państwowej dystrybucji towarów, zrezygnować z obowiązkowych dostaw żywności, obrać kierunek na „niwelowanie różnic” między miastem a wsią; w czasie gdy władza miała zajmować się tworzeniem „mechanizmów reglamentacji zaopatrzenia” — reanimować rynek, tak by naród mógł sam się wyżywić. Stalin twierdził, że głupotą byłoby brać na swoje barki „ogromny ciężar, jakim jest zapewnienie miejsc pracy oraz środków do życia sztucznie stworzonej rzeszy milionów nowych bezrobotnych. Zaletą NEP–u jest zwolnienie dyktatury proletariatu z tego typu obowiązków”. Tymczasem w RKP(b) [Rosijskaja Kommunisticzeskaja Partija (bolszewików) — Rosyjska Partia Komunistyczna (bolszewików)] w piramidzie czerwonych dyktatorów, którą od początku rewolucji pieczołowicie tworzył dla siebie śp. Wódz, rozpoczynała się walka o Najwyższy Stołek. Wzmacniając system bezwzględnego posłuszeństwa, zdążył on jeszcze na X Zjeździe partii, który odbył się w marcu 1921 roku, przeprowadzić uchwalenie rezolucji o zakazie podziałów na frakcje oraz o likwidacji wszelkich grup partyjnych opartych na innych niż bolszewickie źródła. Oznaczało to, że „bezwzględne i surowe środki wzmacniające samodyscyplinę oraz dyscyplinę wśród robotników i chłopów” miano odtąd stosować również wobec członków partii. To oczywiste, że po śmierci Lenina potrzeba zwarcia szeregów wzrosła. Co najważniejsze, należało zachować samą „machinę” — w tej kwestii zgadzali się wszyscy członkowie Biura Politycznego. Dla Trockiego partia była swoistym klanem komunistycznych samurajów. Z kolei Stalin pisał o „pewnego rodzaju zakonie rycerskim”, połączonym wspólną ideą i żelazną dyscypliną: „u podstaw partii leży wspólnota idei i dążeń, wykluczająca jakikolwiek rozpad jej władz”. Tyle że chętnych do roli „Wielkiego Mistrza” było pod dostatkiem. W składzie „kapituły” znaleźli się wyłącznie wpływowi liderzy, stara partyjna gwardia. Przywódca Października, twórca Armii Czerwonej, naczelnik Rady Rewolucyjno– Wojskowej, narkom wojska i marynarki, narkom łączności, płomienny mówca i niezwyciężony bohater towarzysz Lew Dawidowicz Trocki. Przywódca Kominternu oraz przewodniczący leningradzkiej organizacji partyjnej, który „biwakował” wraz z Leninem w „świętym” szałasie nad Zatoką Fińską, towarzysz Grigorij Jewsiejewicz Zinowiew (Radomyslski). Przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych ZSRR oraz RFSRR, drugi po Leninie, towarzysz Aleksiej Iwanowicz Rykow. Przewodniczący Rady Pracy i Obrony, towarzysz Lew Borisowicz Kamieniew (Rosenfeld), współbojownik Iljicza, przechowujący prywatne archiwum Wodza. Szef związków zawodowych, towarzysz Michaił Pawłowicz Tomski (Jefremow), zawzięty konspirator, który w imię idei proletariatu spędził 10 lat na zsyłkach i w więzieniach (w tym pięć lat na katordze — czyżby tylko za „przynależność do partii”? A może zwyczajnie kogoś „kropnął”?).