kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Clifford Francis - Można umrzeć inaczej

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
C

Clifford Francis - Można umrzeć inaczej.pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu C CLIFFORD FRANCIS Powieści
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 118 stron)

Francis Clifford Można umrzeć inaczej Harry'emu i Joemu — poświęcam Jeżeli okoliczności mnie zaprowadzą, znajdę, gdzie ukryta jest prawda, choćby kryła się w samym środku ziemi. William Shakespeare Hamlet

Forrester widział ich przedtem dwukrotnie — raz w porcie lotniczym w Palermo, kiedy przechodzili przez odprawę celną, a drugi raz w kilka dni później w hotelu w Taorminie. Tu właśnie, w Taorminie, piękno Sycylii najbardziej urzekało turystów, tutaj też nie było trzęsień ziemi. Wedle standardów śródziemnomorskich byli przeciętną zupełnie parą — ona tak na oko jakieś dwadzieścia parę lat, on około pięćdziesiątki, łysiejący, tęgi. Dziewczyna nie była specjalnie ładna, chociaż jej długie blond włosy i jasnoniebieski komplet — spodnie i marynarka — tworzyły wytworną całość. Chodziła tak pięknie i płynnie, że jej towarzysz wyglądał wręcz śmiesznie, kuśtykając koło niej na swoich grubych, krótkich nogach. W obu przypadkach Forrester nie widział ich z bliska — najpierw spojrzenia z daleka, potem przez szerokość baru. Teraz za to byli bardzo blisko — wszyscy troje grali obok siebie w ruletkę w messyńskim kasynie. Forrester tak był pochłonięty grą, że z początku nie zauważył nawet, kiedy zajęli dwa zwolnione miejsca po jego prawej stronie. Gdy jednak wreszcie przypadkiem spojrzeli na niego, skinął głową dziewczynie w instynktownym geście rozpoznania, który ona zignorowała, a którego jej towarzysz nie spostrzegł. Mężczyzna siedział przy Forresterze i pocił się obficie; przez cienkie czarne włosy przeświecała łysina, co chwila ocierał czoło. Kiedy siedział, był niższy niż dziewczyna, ale krępy, mocno zbudowany, z kwadratowymi silnymi dłońmi. Forrester zauważył, że twarz miał raczej bladą. Grał wysoko — stawiając po sto, dwieście tysięcy lirów. Dziewczyna ubrana była w szmaragdowozieloną sukienkę, miała mocno opalone gołe ramiona, a skromny złoty wisiorek sięgał aż do zagłębienia między piersiami. Obrączki nie nosiła. Grała sama, biorąc sztony ze stosu towarzysza. Nie stawiała specjalnie wysoko — najwyżej jedną dziesiątą tego, co on. Ale od czasu do czasu wygrywała i wtedy wygraną odsuwała na bok. Jej towarzysz nie zwracał na to uwagi — ustawicznie przegrywał i był tym całkowicie pochłonięty. — Dwadzieścia siedem. Czerwone — ogłaszał włoski krupier z niewzruszoną twarzą. — Vingt-sept. Rouge. Zapanowała chwila ciszy przerywana tylko klekotem sztonów przesuwanych po zielonym suknie — stu tysięcy nieznajomego, pięciu tysięcy dziewczyny, dziesięciu tysięcy Forrestera i pozostałych sum. Forrester przegrał jakieś dwadzieścia pięć tysięcy, szczęście obróciło się najwidoczniej przeciwko niemu po początkowym sukcesie. Grał jednak metodycznie, w ramach numerów 19—24, nie przejmując się właściwie przebiegiem gry, gdyż sprawiało mu przyjemność narastające napięcie przy jego stole i gwar dolatujący od kilkunastu innych. Postawił jak poprzednio i krupier uniósł pytająco brew trzymając w pogotowiu grabki. — Carre — potwierdził Forrester i szton znalazł się na swoim miejscu z niezwykłą precyzją. Został mu jeszcze jeden, na tym zamierzał skończyć: czterdzieści funtów to i tak zbyt wielki luksus. Jego sąsiad grał najwidoczniej zupełnie na los szczęścia, najpierw postawił na 7, a potem, kiedy ruleta jeszcze się kręciła, na 32, po sto tysięcy lirów na każdy numer. Siedział z rękami płasko położonymi na suknie, nie patrząc na koło, ale ściągnąwszy mocno usta czekał, żeby kuleczka wreszcie zagrzechotała, jakby pragnął ją umieścić na wybranym numerze. Musiał przegrać ponad milion — a że nie była to dla niego błahostka, Forrester był pewien. Wiele o tym świadczyło. — Trois. Rouge. Impair et manąue... Nieznajomy chrząknął, ale nie podniósł wzroku. Dziewczyna wygrała małą stawkę na czerwone. W ciągu minionej godziny często dotykała jego ramienia, żeby mu dodać otuchy, tym razem westchnęła głośno, a potem szepnęła mu coś wprost do ucha, jakby go całowała. W odpowiedzi potrząsnął tylko głową.

Znowu postawił en plein, tym razem wybierając 21. W jego grze nie było żadnego planu ani porządku. Był to kosztowny sposób zdobywania przychylności losu. Ostatni zakład Forrestera — jego szton potrącił szton nieznajomego, gracze podali swoje polecenia, krupierzy powtórzyli je głośno po włosku, francusku i angielsku. Kilku widzów zgromadziło się przy końcu ich stołu, jak gdyby wyczuwając wiszący w powietrzu dramat. — Rien ne va plus... Koniec zakładów... Chyba dłużej niż zwykle trwało, nim kuleczka ostatecznie trafiła do wgłębienia. — Trente-cinq. Noir. Gwar komentarzy, szczęk sztonów zgarnianych grabkami. Forrester zaczął odsuwać krzesło, żeby wstać, i ten nagły gest sprawił, że nieznajomy odwrócił się w jego stronę. — Pan też... co? Twarz miał zupełnie martwą, tylko w jego oczach malował się wyraz rozpaczy. — Tak, niestety — uśmiechnął się zdawkowo Forrester i przeszedł pod kandelabrami do wnęki, gdzie znajdował się bar. — Ktoś ma znowu kłopoty? — powiedział barman. — Chyba ten Anglik z tą blondynką? — To Amerykanin — odparł Forrester po włosku. — A kłopoty zależą od tego, na ile sobie można pozwolić. Barman wzruszył ramionami i odszedł na bok obserwując spod zmrużonych powiek stoły. Kelnerzy przynosili mu nie tylko zamówienia, wiedział więc prawie o wszystkim, co się dzieje. Forrester sączył powoli whisky z wodą sodową. Wokół miejsca, gdzie siedział nieznajomy z dziewczyną, zebrał się mały tłumek, zasłaniając ich prawie zupełnie. W pewnym momencie dziewczyna wstała i podeszła do kasjera. Szczupłe nogi i znowu ten płynny swobodny chód. Podała kasjerowi coś, co wyglądało jak czek, tamten obejrzał kartkę uważnie, nacisnął dzwonek wzywający kierownika sali, potem chwilę się z nim naradzał, wreszcie skinął głową, nagle pełen szacunku dla młodej kobiety. Forrester wypił swoją szklaneczkę i ruszył do wyjścia. Kiedy mijał stół, przy którym grał, dziewczyna już wróciła i właśnie kładła przed nieznajomym stos sztonów. Ty głupcze — pomyślał Forrester. — Ty cholerny głupcze. Znudzony portier skłonił się leniwie, kiedy Forrester wychodził. Było już dobrze po północy, niebo iskrzyło się od gwiazd. Samochód zostawił pod tamaryszkami — lśnił zielonkawo w bladej poświacie. Kiedy ruszył w drogę powrotną do Taorminy, rozkoszował się ciepłym, gładkim jak aksamit powietrzem; z jednej strony majaczyła Etna, z drugiej szklane ciche morze. 10 Obudził go krzyk. Przez krótką chwilę nie wiedział, gdzie jest ani czy przypadkiem krzyk ten nie należy do urwanego snu. Blask słoneczny ukośnie wpadał przez okno pokoju hotelowego. Za otwartym oknem i balkonem z misternie kutą balustradą horyzont był zamglony. Wydawało mu się, że usłyszał słowa: „Proszę pana..." Oparł się na łokciu przekrzywiwszy wyczekująco głowę. — Proszę pana — zabrzmiało teraz wyraźniej, bliżej, nieco histerycznie. Przekręcił się na łóżku, wstał i wyszedł na balkon. Nigdy nie słyszał głosu dziewczyny i nie wiedział, że zajmuje sąsiedni pokój, jednak jego senne zdumienie pierzchło na widok jej rozpaczy. Natychmiast otrzeźwiał. — O co chodzi? — Kilka stóp dzieliło balustrady ich balkonów. — Coś się stało Frankowi... — Trzymała się obiema

rękami za głowę. — Co mu się stało? — On nie żyje. Forrester poczuł szpileczki przerażenia na karku. Minęło chyba kilka sekund, zanim zdobył się na odpowiedź: — Zaraz będę u pani. Proszę mi otworzyć. Porwał górę od piżamy wsuwając pantofle na nogi, a potem wybiegł na korytarz. Pierwsze drzwi z brzegu były otwarte, w małym przedpokoju czekała dziewczyna. — Niech pan wejdzie. — Najwidoczniej straciła zupełnie panowanie nad sobą. Nieznajomy leżał na plecach na brzegu dużego łóżka. Niewielki zarost podkreślał bladość jego twarzy. Forrester odruchowo zaczął szukać pulsu na przegubie ręki, a kiedy nie znalazł, wsunął dłoń pod kwiecistą piżamę szukając uderzeń serca wśród gęstych włosów na piersi. W mózgu kłębiło mu się od myśli i uczuć. Nic. Żadnego ruchu. Zwiotczała skóra lodowato zimna. — Od jak dawna...? — zaczął. — Obudziłam się... przed chwilą... Jakieś pięć minut temu. O Boże! Chwycił za słuchawkę telefonu. — Natychmiast proszę przysłać lekarza. Tutaj jest ktoś umierający. Tak... Proszę się spieszyć. Umierający — powiedział. Uczepiła się tego. — Myśli pan, że... — Nie wiem... Ma pani trochę koniaku? Spojrzała na niego zdumiona. — Czy ma pani koniak? — powtórzył. — Nie. Znowu zatelefonował i zamawiając koniak dodał: — A co z lekarzem? — Właśnie wezwałem. — To bardzo pilne. Na miłość boską, proszę się spieszyć. Nieznajomy robił wrażenie człowieka niezwykle spokojnego, który ma już wszystko za sobą i o nic nie dba. Na jego twarzy nie było widać śladu cierpień czy strachu. Na stoliku nocnym obok łóżka stała pusta szklanka. Forrester wziął ją do ręki, powąchał, ale nic to nie dało. Nie było żadnej buteleczki czy fiolki — odruchowo szukał oczywistych dowodów. Podróżny budzik wskazywał dwadzieścia pięć po siódmej. — Czy miał jakieś dolegliwości sercowe? Dziewczyna spojrzała na niego ze zdumieniem. Spytał z wysiłkiem: — Od jak dawna go pani zna? — Od kilku tygodni. — Dużo stracił? 12 — Stracił? — No, czy dużo przegrał dziś w nocy, w kasynie. W takim momencie było to raczej okrutne pytanie. Mimo to powinna była odpowiedzieć, ale w tej chwili rozległo się pukanie i Forrester poszedł otworzyć drzwi. — Pan zamawiał koniak, signore. Oprócz butelki kelner przyniósł na tacy korkociąg, szklaneczki i syfon z wodą sodową. Nawet w nagłym wypadku potrafił zachować obowiązujące go zwyczaje. Miał widocznie ochotę wejść, rozejrzeć się, ale Forrester wziął mu tacę z rąk. — Czy to signorał — Nie. — Zniżając głos Forrester powiedział: — Proszę sprowadzić kierownika.

Zamknął drzwi. Zręcznie wyciągnął korek, potem nalał trochę koniaku do szklaneczki i usiadł na brzegu łóżka. Jedną rękę podłożył pod głowę nieznajomego unosząc ją nieco, drugą przytknął szklaneczkę do grubych warg. Miał wrażenie, że większość alkoholu spłynęła po zaroście brody i w fałdy skóry na szyi. Bez najmniejszej nadziei znowu poszukał tętna, znowu jednak bezskutecznie. Złożył głowę mężczyzny na poduszkę, zapadnięte policzki były sinawe. Na wszystko było już za późno, o wiele godzin za późno, i dziewczyna musiała o tym wiedzieć. Spojrzała na niego kuląc się, jak gdyby w pokoju nagle powiało chłodem. Zabrzęczał telefon. — Halo? — Lekarz już jest w drodze, będzie za kilka minut. Wszystko działo się zbyt szybko dla Forrestera, tak szybko, że nadal nie mógł uwierzyć w to, na co patrzył. Słyszał śmiechy dobiegające z ulicy w dole i głośną muzykę radiową. Wstał i nalał koniaku dla dziewczyny. — Proszę. Potrząsnęła głową. — Proszę wypić, przyda się pani. Miała na sobie krótką, dość przejrzystą koszulę nocną. Przyglądał się, jak pije alkohol, krzywiąc się przy tym nieco. — Kiedy się pani obudziła, wyglądał tak samo jak w tej chwili? Skinęła potakująco głową przełykając głośno płyn. — I w nocy nic pani nie słyszała? — Nie... nic. Na drzwiach wisiał jakiś szlafrok. — Niech pani to włoży — poradził jej Forrester i zdjął szlafrok z wieszaka. Wykonała polecenie jak automat. Najwidoczniej należał do jej towarzysza, ponieważ pasiaste frotte wisiało na niej jak worek, a zbyt długie rękawy sprawiały, że przypominała błazna. Ale nie było tutaj miejsca na farsę, nieruchome ciało na łóżku bez reszty wypełniało pokój swą obecnością. Forrester powiedział łagodnie: — A może lepiej, żeby pani stąd wyszła? Robiła wrażenie całkowicie bezwolnej. — Dobrze. Zadrżała nieznacznie. Poszedł z nią na balkon, gdzie chwyciwszy balustradę spojrzała ponad tarasami i dachami na leżące w dali morze podobne barwą do fiołków kwitnących wśród skał. Prawie niedosłyszalnie spytała: — Czy ma pan papierosy? — W pokoju. — W moim też są. Wszedł znowu do pokoju i znalazł na toaletce paczkę papierosów i zapalniczkę. Pod umywalnią było sporo srebrnej folii, której przedtem nie zauważył. Trącił te strzępy nogą, ale nie zainteresował się nimi, los i tak dość głęboko wciągnął go w to wszystko. Na balkonie zapalił dziewczynie papierosa: palce jej wyraźnie drżały, kiedy zbliżyła się do niego. — Niech pani siada — powiedział. — Dlaczego pani nie usiądzie? Teraz możemy tylko czekać. Nie wiedział, co mówić. Pytań, które mu przelatywały przez głowę, lepiej było nie zadawać. Mógł się jedynie modlić w duchu o to, żeby jak najszybciej przyszedł albo lekarz, albo kierownik hotelu. Na razie wszystko było dziwacznie nierealne. Na ulicy dwóch mężczyzn rozmawiało w plamie cienia, a tuż nad ich głowami zatoczyła półkole mewa, na chwilę zakrywając słońce. Jeszcze jeden poranek, jeszcze jeden dzień. To nie do wiary, kwadrans temu spał w najlepsze. — Frank — zapłakała nagle cicho dziewczyna: — O Boże... Frank.

Pierwszy przyszedł lekarz. Był niewielkiego wzrostu, ruchliwy i energiczny. Tragedie ludzkie były dla niego czymś zwykłym. — Ten człowiek nie żyje — stwierdził prostując się i zabrzmiało to jak skarga. — Wiem o tym — powiedział Forrester. Dziewczyna została na balkonie. — Powiedziano mi co innego. — Z początku miałem jeszcze nadzieję... — Nie żyje od kilku godzin. — Lekarz wziął butelkę koniaku i z naganą w głosie spytał: — Pan mu to dawał? — Próbowałem, ale chyba niewiele udało mi się wlać mu do gardła... Ktoś zapukał do drzwi. — Scusi. Teraz był to kierownik — w pospiesznie narzuconym ubraniu, mocno jeszcze zaspany, jak na Sycylijczyka wysoki. Wpuszczony przez Forrestera do pokoju, zatrzymał się jak wryty, najwidoczniej zdumiała go obecność lekarza. — Co z nim? — zapytał patrząc na ciało. — Koniec. — Koniec?... Ale przecież... — Koniec — powtórzył lekarz. — Niemożliwe! — Kierownik odruchowo przeżegnał się. — Dlaczego? Co mu się stało? Wzruszenie ramionami. — Wiem tyle co i pan. Lekarz podszedł do umywalki i odkręcił kran. — Kto go znalazł? — chciał wiedzieć kierownik. — Kto...? — Ta młoda osoba — odparł Forrester. Skinął głową w kierunku balkonu, który majaczył niewyraźnie z powodu siatki na moskity wprawionej w drzwi. — Ona również tam czeka. Zawołała mnie, kiedy... zorientowała się, co się stało. — Kiedy to było? — Jakieś dwadzieścia minut temu. Wezwałem telefonicznie lekarza, a potem poprosiłem, żeby zawiadomiono pana. Kierownik spojrzał znacząco na piżamę Forrestera. Albo o tej godzinie wolno jeszcze rozumował, albo zaczął snuć jakieś domysły: zresztą podejrzliwość to atrybut jego stanowiska. — I pan przyszedł tu tak, jak stał? — Tak. — Czy ta kobieta do pana zatelefonowała? — Zawołała mnie z balkonu. — Czy on już nie żył, kiedy pan tu wszedł? — Niech pan spyta o to lekarza, on się lepiej na tym zna. Szukając ręcznika lekarz spostrzegł kawałki folii pod umywalnią. Wziął kilka w dłoń i przyjrzał im się uważnie. Kierownik, gestykulując, podszedł bliżej łóżka. — Dottore, od jak dawna ten człowiek nie żyje? — Od jakichś czterech, pięciu godzin. — I nie potrafi pan podać przyczyny śmierci? 16 — W tej chwili jeszcze nie. — Lekarz podniósł kawałek poszarpanej folii do światła. — Ale jeśli chce pan usłyszeć moje przypuszczenie, to powiem panu, że był zmęczony życiem. — Sam się zabił? Jeszcze jedno wzruszenie ramionami. — O Boże — wymruczał kierownik. — Czy powiedział pan o tym tej kobiecie? — Sądzę, że to jego żona, ale nie, jeszcze nie powiedziałem.

Kierownik ruszył w kierunku balkonu. Forrester jednak powstrzymał go. — Nie ma co jej wypytywać. — Dlaczego? — Niech pan jej da trochę ochłonąć. Należy jej się to. — Ale ona musi coś wiedzieć. — Wcale nie. — Forrester gestem wskazał ciało. — Ona spała. — Skąd pan wie? — Powiedziała mi — Forrester był już trochę rozdrażniony. — Proszę pana — powiedział z największym spokojem — zostawmy przesłuchanie policji, dobrze? — Oczywiście, signore. Ja tylko... no cóż, samobójstwo to nie jest dobra reklama dla hotelu. — Cudzołóstwo, ale nie samobójstwo — zauważył sucho lekarz. Podniósł słuchawkę telefonu i polecił portierowi natychmiast wezwać policję. — I księdza również — zaproponował kierownik ciągle gestykulując. — Po co? — powiedział lekarz rezygnując na chwilę ze swojej zawodowej cierpliwości. Trzeba sobie zdawać sprawę — mówiły jego ciemne bystre oczy — że cudzoziemcy mają tyle wyznań co nalepek na swoim bagażu. — Ta kobieta mogłaby nam dopomóc. Kierownik znowu ruszył w kierunku balkonu i znowu Forrester dotknął jego ramienia, jak gdyby chciał jej oszczędzić komicznej kulawej angielszczyzny Włocha. — Ja sam spytam. Siedziała nieruchomo na jednym z trzcinowych foteli. Twarz jej była zupełnie bez wyrazu. Spytał cicho: — Czy Frank nie był przypadkiem katolikiem? — Słucham? — Katolikiem? Usta miała bardzo suche, zwilżyła je językiem, a Forrester pochylony nad nią czekał. Miał wrażenie, że nigdy mu nie odpowie. Wreszcie odezwała się: — Czy to ma jakieś znaczenie? — Oni uważają, że może ksiądz powinien... — Czy to ma jakieś znaczenie — powtórzyła znowu powoli. — Przecież on nie żyje, prawda? — I po chwili dodała: — Nie wiem, jakiego był wyznania. Ja... ja nawet nie wiem, kim on był. Nigdy nie rozmawialiśmy o takich sprawach. Dopiero teraz, kiedy Forrester trochę się uspokoił, przyszło mu do głowy, że ten śmieszny chropowaty akcent i nieoczekiwany rytm słów nie były przecież wynikiem szoku. Ale nie miał czasu na dociekanie, jakiej była narodowości. W ostrym świetle dnia jej jasne oczy były teraz bardzo żałosne. — Chyba będzie lepiej, jak się pani ubierze. Czy przy tym pokoju jest łazienka? — Łazienka? Nie, nie ma. — To może skorzysta pani z mojej. Nie odpowiedziała. — Zaraz tu przyjdzie policja. Niech pani zrozumie, muszą przyjść. To nieuniknione. Tak samo nieuniknione, że będą zadawać pani pytania... I dlatego lepiej by było, gdyby się pani ubrała. 18 Wstała bez słowa. Forrester ruszył przodem. Zauważył, że lekarz nasunął prześcieradło na ciało. — Idziemy do pokoju obok — wyjaśnił kierownikowi; ponieważ nie znał nawet imienia dziewczyny, zabrzmiało to prawie obraźliwie. — Pani chce się ubrać, zanim przyjdzie policja, ja również.

Obserwował, jak wzięła z szafy spodnie, kurtkę, a z krzesła torebkę i bieliznę. Znowu robiła wrażenie przerażonej. Nawet nie spojrzała w kierunku łóżka. — A co z księdzem? — prawie szeptem zapytał Forres-tera kierownik. — Ona nie wie. Jej pantofle stały pod biureczkiem. — Wszystko wzięte? — spytał Forrester dziewczynę przepuszczając ją przodem. Na korytarzu rozmawiała grupka kelnerów i pokojówek. Spojrzeli i nagle umilkli, gdy Forrester ze swoją towarzyszką weszli do jego pokoju znajdującego się na samym końcu korytarza. Wprowadził ją do łazienki, potem zrzucił ranne pantofle i szybko włożył przepoconą koszulę i spodnie. Lekarz i kierownik stali teraz na sąsiednim balkonie, słyszał przyciszony szmer dobiegający stamtąd. Wyszedł więc na swój balkon i przechylił się w ich stronę. — Ona powinna zostać u mnie, czy panowie z tym się zgodzą? Przynajmniej chwilę. — Policja będzie chciała z nią rozmawiać—odezwał się kierownik, nadal bardzo podniecony, nadal pełen podejrzeń; nerwowo gładził swój nie ogolony policzek. — Co się tam dzieje? Ktoś się przechylił z górnego balkonu patrząc w dół. Nowina rozprzestrzeniała się szybko rozchodząc wraz z porannymi telefonami. Zdenerwowany Forrester wrócił do pokoju i zamówił dwie kawy. — Dwie, signore} — Tak, dwie. Minęła dopiero ósma, dzień wydawał się trwać Bóg wie jak dawno. Dziewczyna spędziła w łazience jakieś pięć minut. Uczesała się, ale nie była umalowana, spod opalenizny przebijała wyraźna bladość. — Zamówiłem dwie kawy. — Dziękuję. — Na razie nie musi pani wracać do siebie. — Powiedział pan, że policja... — Równie dobrze mogą z panią rozmawiać w pokoju numer 30, jak 31. — Bardzo pan miły. Forrester wskazał jej balkon, rzuciła mu zalęknione spojrzenie, zanim wyszła, jak gdyby bała się stanąć twarzą w twarz z życiem. Widząc ich lekarz i kierownik wrócili do pokoju z pochylonymi głowami jak konspiratorzy. Forrester zapalił papierosa dla siebie i dla dziewczyny. Nadal miał uczucie nierealności. Zamierzał dzisiaj pojechać do Tin-dari, ale teraz było dla niego jasne, że mu się to nie uda. Znowu spojrzał na dziewczynę, nie wiedząc, co powiedzieć, bo miał wrażenie, że słowa są niewystarczające. Robiła wrażenie zupełnie załamanej, bez środków do życia. Dobrze znał to uczucie. — Przykro mi — odezwał się wreszcie. — Bardzo mi przykro. — To było okropne... okropne... znaleźć go tak. — O której godzinie wyjechaliście państwo z kasyna? — Kiedy zmarszczyła czoło, ciągnął: — Może pani tego nie pamięta, ale ja grałem przy tym samym stole. Czy było już późno? — Chyba trochę po drugiej. Forrester skinął głową wydmuchując duży kłąb dymu. Martwy od czterech, pięciu godzin — nie było więc żadnego wahania, żadnych pełnych udręki bezsennych rozmyślań. Kiedy nieznajomy wyszedł z kasyna i jechał 20 wzdłuż wybrzeża, już wtedy musiał powziąć decyzję albo może po prostu umocnił się w niej. I jakoś potrafił ukryć to przed nią. A jednak musiała być ślepa: Forrester miał żywo w pamięci rozpaczliwy, pełen napięcia wyraz oczu nieznajomego, które przez chwilę spoczęły na nim, kiedy odsunął krzesło. — Jak się nazywał?

— Frank. — Tyle wiem — powiedział cicho. — Frank Nolan. — A pani? — Inger. — Szwedka? — Norweżka. — Nazywam się Neal Forrester. W wąskiej uliczce u ich stóp pojawił się samochód policyjny i zatrzymał przed hotelem. Forrester był ciekaw, czy ona to zauważyła. Na balkon wszedł kelner z kawą, najwidoczniej drzwi zostawili nie zamknięte na zatrzask. Znad morza uniosła się już mgła ukazując statek przyczepiony do horyzontu niby dziecinna biała zabawka. W chwilę później z pokoju, gdzie leżał zmarły, doleciały ostre, władcze głosy. Dziewczyna nerwowo zdusiła papierosa w popielniczce. — Czego oni będą chcieli się ode mnie dowiedzieć? — Sam nie wiem. — Ja nie znam włoskiego. — Niech się pani tym nie przejmuje. Pomogę pani. — Wbrew swej woli został wplątany w całą tę historię. Dziewczyna znowu wydała mu się przerażona tym, co ją czeka, i poczuł wielkie dla niej współczucie. — Po prostu będą chcieli dowiedzieć się jak najwięcej szczegółów. To wszystko. Oprócz pani nie ma nikogo, kogo mogliby wypytywać. Przecież pani z nim była cały czas. Policjantów było dwóch, jeden z nich robił wrażenie, jak gdyby przespał się w swoim mundurze; wypytywał ten drugi. Był śniady, miał cieniutkie niczym sznureczki wąsiki i starannie uczesane kędzierzawe włosy. Było prawie wpół do dziewiątej, kiedy wraz z kierownikiem i swoim kolegą wszedł do numeru 30. Lekarz nie pojawił się. Z czapką pod pachą policjant stuknął obcasami i skłonił się lekko. — Może państwo wejdziecie do środka — powiedział zwracając się do Forrestera i dziewczyny na balkonie. Kiedy weszli, spytał niepotrzebnie: — Czy to pański pokój, signore? — Tak. Obrzucił ich badawczym spojrzeniem. — Chciałbym zadać kilka pytań. — Proszę bardzo. — Przede wszystkim chciałbym wypytać signorinę. Z panem porozmawiam później. — Signorina nie zna włoskiego. — A pan zna dobrze? — spytał policjant z powątpiewaniem. Większość turystów przyjeżdżała zaopatrzona w samouczki, aparaty fotograficzne: klik, klik, klik, wyjeżdżała i zapominała włoskiego. Forrester wzruszył ramionami i powiedział czystą włoszczyzną: — Niech mnie pan przeegzaminuje. — Dobrze, dobrze. — Jego towarzysz skończył właśnie nerwowe poszukiwania notesu. — Jak się pani nazywa? — Radziłbym pani usiąść — powiedział Forrester. Wyciągnął krzesło wsunięte pod stolik. — Proszą o pani pełne imię i nazwisko. Robiła wrażenie, że budzi się ze snu. 22 — Inger Lindeman. Forrester przeliterował nazwisko, żeby ułatwić pracę protokołującemu policjantowi. — Narodowość?

— Norweska — odparł Forrester. — Miejsce zamieszkania? — Pytają, gdzie pani mieszka. Podała cichym monotonnym głosem. —: Oslo? — Ten z notesem spytał ją wprost, a ona skinęła głową. — Wiek? — Przecież większość tych danych może pan wziąć z paszportu — stwierdził rzeczowo Forrester, ale nikt na to nie zwrócił uwagi. — Wiek? — Pytają, ile pani ma lat. — Dwadzieścia trzy. — Mężatka? — policjant zadawał pytania szybko, natychmiast jak tylko została przetłumaczona odpowiedź. — Nie — odparł Forrester. :— Jaki był jej stosunek do zmarłego? — Czy to naprawdę konieczne? — zwrócił się Forrester do kierownika. — A jeżeli nawet, czy nie można z tym zaczekać? Przecież w takim momencie... — Zgadzam się panem — powiedział kierownik robiąc gwałtowny gest protestu rękami. — Doskonale wiadomo, jaki stosunek ich łączył. — I dodał, żeby siebie kryć: — Meldunek jest w największym porządku. Sami się panowie przekonacie. — Da vero? — mruknął szyderczo policjant. — Dobre sobie. — Zwrócił się do Forrestera. — Niech ją pan spyta, co zaszło ostatniej nocy. — Wrócili z kasyna w Messynie po trzeciej, a kiedy ona się obudziła, on już nie żył. — Niech pan ją spyta, proszę. — Już pytałem. Nic więcej nie wie. — Doceniam w pełni pańskie intencje, signore, ale ona sama musi udzielać odpowiedzi. — Dobrze, ale dlaczego właśnie teraz? Dlaczego nie później? Jest wstrząśnięta. Potrzeba jej kilku godzin, żeby ochłonęła. Z lekkim odcieniem zjadliwości w głosie policjant powtórzył: — Niech pan ją spyta. I tak przesłuchanie toczyło się dalej — prawie do godziny dziesiątej; pytania z góry do przewidzenia, niepotrzebne pytania, głupie pytania. Policjant od czasu do czasu spoglądał z wyrazem bolesnego zrozumienia pragnąc zadokumentować swoje współczucie, ale cieniutka to była warstwa poloru. Niewielu cudzoziemców umierało w Tao-rminie, a jemu nigdy jeszcze nie udało się spotkać z przypadkiem takiej śmierci; poza tym jego władze z całą pewnością będą oczekiwać wielkiej dokładności. Kiedy przyjechali na Sycylię? Skąd? W interesach czy dla przyjemności? Czy wiele podróżowali? Czym się zajmował Nolan? Czy kiedyś narzekał na jakieś dolegliwości? Może źle się czuł? Czy mieli oboje jakieś kłopoty? Czy była między nimi ostatnio jakaś sprzeczka, na przykład wczoraj? Dziś w nocy? Po co pojechał do Messyny? Co się działo w tamtejszym kasynie? Czy nie wydarzyło się nic takiego, co by świadczyło, że Nolan był bardziej zdenerwowany niż zwykle?.. A pan, signore? Pańskie imię, nazwisko? Narodowość? Zawód? Kiedy pan tu przybył? Czy łączyły pana jakieś stosunki ze zmarłym? Gdzie pan był dziś rano, kiedy usłyszał pan wołanie panny Lindeman? O której godzinie to było?... A potem? A potem?... Było to niezwykle męczące, ale zdaniem Forrestera w powodzi szczegółów ginęło im sedno sprawy. Wreszcie powiedział, co myśli. — Samobójstwo? — reakcja policjanta była gwałtowna. — Pan zbyt pochopnie wyciąga wnioski. 24 — Doktor ma na to pewne dowody. — Powiedział, że nie wyklucza samobójstwa. To

wszystko. — Nie zamierzam być specjalnie drobiazgowy, ale zakładam się o pańską miesięczną pensję, że ma rację. — Bardzo pan tego pewien. — Wczoraj wieczorem ja również grałem w ruletkę w Messynie. — Forrester rzucił spojrzenie na dziewczynę, patrzyła tępo przed siebie, nerwowo obracając w palcach papierosa. — Chciałem się trochę rozerwać. Zupełnie przypadkowo siedziałem obok nich przy stole. Kiedy wychodziłem, Nolan przegrywał przeszło milion lirów i jego zachowanie świadczyło, że to jeszcze nie koniec. Znalazł się prawie u kresu swych możliwości i był wyraźnie tym przerażony. — Takie pan odniósł wrażenie? — Tak. — A jednak grał dalej? — Słyszał pan, co powiedziała signorina. Nieporządnie ubrany policjant zajrzał do swoich notatek. — Ocenia, że przegrał półtora miliona. — Ale równocześnie twierdzi — wtrącił się jego kolega — że nie zauważyła nic dziwnego w jego sposobie bycia. Żadnej zmiany. Żadnej różnicy. To nie wygląda na zaplanowane samobójstwo. — Zwykle ci, co się przyglądają grze, widzą znacznie więcej. — Co chce pan przez to powiedzieć? — Powiedziano panu, że Nolan nie pierwszy raz przegrywał, i dlatego dla signoriny Lindeman nie było w tym nic niezwykłego. Ja jednak jako ktoś z zewnątrz, ktoś zupełnie obcy, stwierdziłem, że on był w fatalnym stanie. Nie, żebym przypuszczał, że zamierza się zabić — oczywiście nie. Są tacy, co stale przegrywają, a jednak nie tracą chęci do życia. Życie to jedyna rzecz, jaka większości z nas zostaje w rezerwie. Ale Nolan z pewnością miał kłopoty. Ktoś zastukał do drzwi i kierownik wstał, żeby otworzyć, uchylił drzwi, chwilę słuchał przez szparę, a potem wyszedł. Forresterowi wydawało się, że na korytarzu dostrzegł dwóch ludzi z noszami. Ciągnął dalej: — Może zresztą nie chodziło mu szczególnie o pieniądze. Skąd można wiedzieć? Co do mnie, to był mi całkowicie obcy. Oboje zresztą. — Znowu spojrzał na dziewczynę. — Ona również niezbyt wiele o nim wie. — Pod warunkiem, że mówi prawdę, signore. — Do licha — rozgniewał się Forrester. — To samo można równie dobrze powiedzieć o mnie. Po raz pierwszy i jedyny tego ranka policjant pozwolił sobie na cień uśmiechu. — Każde przesłuchanie musi być zdeterminowane zespołem faktów i porównaniem informacji. — To brzmi jak definicja wzięta prosto z podręcznika. — W każdym razie, signore, to ma głęboki sens. — Niech pan jednak nie traci zbyt wiele czasu na tę dziewczynę. Ona sama niewiele może pomóc, to raczej jej jest potrzebna pomoc. — Będzie musiała podpisać zeznanie, pan również. — Żadne z nas nie ma nic przeciwko temu. Wreszcie obaj policjanci zaczęli się zbierać do wyjścia, skłonili się sztywno, włożyli czapki. — Arwederci, signorina... Grazie. — Mimo wszystko byli dość ludzcy.

— Dlaczego człowiek — ten w pogniecionym mundurze zatrzymał się przy drzwiach i zmarszczył czoło — świadomie dochodzi do kresu swoich możliwości? Półtora miliona lirów... — wymienił tę sumę, jakby mówił o nieosiągalnym bogactwie. — Może bał się wycofać — podsunął Forrester. 26 — Bał się wycofać? — powtórzył tamten. — Nie rozumiem. — Widział pan Nolana. To nie był typ hazardzisty, prawda? Może dlatego bał się przegranej, że musiałby się przyznać pannie Lindeman, że nie umie sobie radzić w życiu. Bogu jednemu wiadomo. Ja tylko snuję przypuszczenia. — Wobec tego zachował się jak wariat. — Nie on pierwszy i nie on ostatni. — Być może. Ale nadal to nie tłumaczy, dlaczego sam się zabił. Na korytarzu przypomnieli sobie o paszporcie Nolana: sprawność nie była mocną stroną policji włoskiej. Forrester wrócił do swego pokoju, żeby spytać dziewczynę, gdzie może być paszport. — Ona powiada, że w szufladce stolika nocnego — poinformował policjantów. Ciało było już zabrane, pościel zdjęta z materacy. Pokój robił wrażenie dziwnie pustego. W szufladzie nie było paszportu, chociaż leżał tam paszport dziewczyny. Paszport Nolana znaleźli w kieszeni jego marynarki wiszącej martwo w szafie. Starszy policjant przekartkował oba. — Był Kanadyjczykiem, signore. Urodzony w Van-couver... — Cieszył go nawet drobny triumf. — Pan powiedział, że to Amerykanin. — No cóż, pomyliłem się. W każdym razie znajdował się daleko od domu. — Teraz Forrester chciał wyjść pierwszy. — Kiedy mamy podpisać protokół? — Może o dwunastej?... Czy pan wie, gdzie jest posterunek policji? — Oczywiście. — Wobec tego o dwunastej... Grazie. Forrester był pewien, że zostali po to, by przeszukać pokój. Kiedy wrócił do numeru 30, dziewczyna siedziała i wydawało się, że nawet nie drgnęła przez czas jego nieobecności. — Dziękuję panu za wszystko, co pan zrobił dla mnie — powiedziała. — Obawiam się, że to jeszcze nie koniec. Oni chcą, żeby pani przyszła na posterunek i podpisała protokół. — Pan będzie przy tym? — Ode mnie również tego wymagają. — A potem...? — Będzie pewno sekcja, ale co dalej, nie mam pojęcia. Robiła wrażenie, że już się trochę otrząsnęła z rozpaczy. To nie do wiary, że od chwili kiedy obudziło go jej wołanie, minęły dopiero trzy godziny. — Obok jest pusto — powiedział niezręcznie. — Pusto? — Franka nie ma. Zabrali go do szpitala. — Ach, tak. — I dodała szeptem: — O Boże... Wstała i wyszła, nagle niespokojna, na balkon. Forrester poszedł za nią, w głowie mu się kłębiło od myśli. — Teraz się ogolę i umyję. A potem... kiedy wrócimy z policji, pani mi powie, co pani zamierza robić... Dobrze? — Dziękuję panu.

Wyszli tuż przed wyznaczoną godziną, do posterunku nie było daleko. Kiedy znaleźli się w hallu, głowy obecnych odwróciły się w ich stronę. Inger najwidoczniej była przyzwyczajona do tego, że zwracała na siebie uwagę, bo wcale na to nie zareagowała. Kierownik hotelu widząc ich skinął na Forrestera, żeby podszedł do lady. 28 — Umieścimy signorinę w innym pokoju, pod numerem 47. Jej rzeczy zostaną tam przeniesione, jak tylko zezwoli na to policja. Dostanie nieco mniejszy pokój... Jeśli jej pan wytłumaczy, jestem przekonany, że zrozumie. Forrester skinął głową. — W każdym razie powiem jej o tym. — Wyglądało na to, że stał się urzędowym pośrednikiem. — Bardzo będę panu wdzięczny. Gdy znaleźli się na ulicy, natychmiast uderzyło w nich słońce. Szli krętą uliczką mając po obu stronach ściany obrośnięte bugenwillą i wkrótce znaleźli się wśród kolorowych parasoli ulicznych kawiarni i sklepów ze starociami, gdzie puszczano luzem przybyłe autokarami grupy turystów. Gdyby Forresterowi kazano opisać dziewczynę, powiedziałby, że jest wysoką szczupłą blondynką o brązowych oczach i wystających kościach policzkowych. Ale teraz, kiedy szedł obok niej, przypomniał sobie ciężki chód Nolana, potem przypomniał go sobie w kasynie i na hotelowym łóżku zaledwie parę godzin temu. Wspomnienie Nolana dotrzymywało im kroku w południowym upale, wśród obojętnych przechodniów. Twarz dziewczyny ukryta za ciemnymi okularami wyrażała ból po przeżytym wstrząsie. Tylko raz się odezwała: — Mieliśmy dziś rano wyjechać... Do Rzymu... Co będzie z hotelem? — Przeniosą panią do innego pokoju. Przed chwilą poinformował mnie o tym kierownik. — Chodzi mi o rachunek. — O tym pomyślimy później. — Po chwili dla wyjaśnienia dodał: — Jak pani stoi z forsą? — Jak ja stoję z forsą? — Najwidoczniej nie rozumiała, o co mu chodzi. — Jak pani stoi z pieniędzmi? — Niezbyt dobrze. Wręcz fatalnie. 29 Do posterunku policji — żółtawego budynku z zakratowanymi oknami i resztkami starych plakatów wyborczych łuszczących się na bocznej ścianie — było kilka minut. Razem weszli na schody i pochłonął ich chłodny mrok wnętrza. Dyżurny policjant przepuścił ich natychmiast przez barierę i pokazał drzwi z napisem „Privato"; biuro było duże, wyszorowane do białości, w jednym końcu stało biurko, a po obu jego stronach zniszczone drewniane półki z aktami. Czuć było stęchły odór dymu z papierosów. Czekało już na nich trzech mężczyzn, jakiś cywil o ziemistej twarzy ubrany w szary garnitur, policjant z hotelu, ten, który prowadził przesłuchanie, i starszy stopniem podoficer o mocnych szczękach, grubych dłoniach, czarnych jak guziczki oczach i oddechu palacza. Któregoś dnia Forrester widział go na plaży w pobliżu Mazzaro, kiedy głodnym wzrokiem patrzył na dwie uciekające dziewczyny w kostiumach bikini, i teraz też obserwował Inger bez skrępowania, nieco zbyt długo, żeby to mogło zostać nie zauważone. Przedstawił się, a kiedy wszyscy usiedli, powiedział do Forrestera: — Jak mi wiadomo, pan występuje jako tłumacz tej pani? — Istotnie. — Przygotowaliśmy protokoły zeznań obojga państwa i prosimy o podpisanie ich. To zupełnie normalna procedura. Nie ma w tym nic niezwykłego ani nie kryje się żaden podstęp... Czy to jasne? Strzepnął grubymi paluchami. Cywil podał mu jakieś papiery przez biurko. Może to był urzędnik, a może prawnik, w każdym razie i tak nie miało to znaczenia. Pisane po jednej

stronie, z podwójnym odstępem, zeznanie dziewczyny zajmowało dwie i pół, Forrestera — trzy czwarte strony. — Proszę się nie spieszyć — powiedział łaskawie podoficer zagłębiając się w obrotowy fotel i udając, że ogląda uważnie paznokcie. Takiego nigdy nie może spotkać żadna klęska. Forrester zwrócił się do dziewczyny i zaczął szybko tłumaczyć. Nad ich głowami skrzypiał miarowo wentylator. Pomylili się w nazwisku dziewczyny, ale oprócz tego nie było innych błędów. „Nazywam się Inger Lindeman, jestem obywatelką norweską, mieszkam na ulicy Paula Astrupa 26 w Oslo, mam 23 lata, panna. Legitymuję się paszportem nr 427813 i obecnie mieszkam w hotelu »Capua« w Taorminie..." Było to fachowo zrobione streszczenie tego, czego dowiedzieli się od niej podczas przesłuchania policyjnego. „Pana Franka Nolana poznałam sześć tygodni temu w Londynie, gdzie pracowałam w klubie »Złocista Pajęczyna«. Razem pojechaliśmy do Paryża, gdzie spędziliśmy dwa tygodnie. Potem byliśmy trzy tygodnie w Alassio, skąd przylecieliśmy samolotem do Palermo i następnie udaliśmy się do Taorminy..." — Na razie wszystko w porządku? — spytał, a ona skinęła głową nie otwierając oczu. „Wczoraj wieczorem pojechaliśmy do kasyna w Messy-nie. Graliśmy w ruletkę. Wedle mego obliczenia pan Nolan przegrał półtora miliona lirów. O 2.30 rano wsiedliśmy w taksówkę i wróciliśmy do hotelu »Capua« około 3.30. Od razu poszliśmy spać. Nie spostrzegłam nic nienormalnego w zachowaniu pana Nolana ani wtedy, ani podczas jazdy z Messyny, ani też w kasynie..." — On był zmęczony — przerwała mu czytanie. — Frank powiedział mi, że jest bardzo zmęczony. — I nic więcej? — Nic więcej. Forrester zaczął czytać dalej: „Obudziłam się o 7.15 i najpierw myślałam, że pan Nolan śpi..." Nie było tu nic nowego, nic, co by się różniło od poprzedniego zeznania. Również zeznanie Forrestera było dokładnie zaprotokołowane: „Neal J. Forrester, obywatel brytyjski, zamieszkały w Peterborough, Anglia, lat 37..." Oba kończyły się górnolotnym oświadczeniem, że są zgodne z prawdą, i zostawione było miejsce na podpisy świadków. Najpierw podpisała dziewczyna, potem Forrester. — Czy to wszystko? — Tak, signore, wszystko. — Podoficer spojrzał z ciekawością na dokumenty. — Muszę wyrazić podziw dla pańskiej znajomości języka włoskiego. — Dziękuję. — Mówi pan wyjątkowo dobrze. I zapewne równie dobrze zna pan nasz kraj. — Na Sycylii jestem po raz pierwszy. Ale mam krewnych w Rzymie i odwiedzam ich co roku od niepamiętnych czasów. — W Rzymie? — Powiedział to jakby z zazdrością. — To dlatego. — Nabazgrał swoje nazwisko na odpowiedniej linijce, a cywil przystawił pieczątkę. — A teraz co do śmierci pana Nolana. Musimy jeszcze mieć dwa zeznania: nocnego portiera hotelu „Capua" i kierownika; mam nadzieję, że potwierdzą one podany przez panią czas i inne szczegóły. I pańskie zeznania również, signore. Będzie to nam potrzebne do akt, rozumie pan? — dodał gładko. — Oprócz tego zostanie przeprowadzone zwykłe dochodzenie, również w kasynie, ale oczywiście najważniejsza będzie dla nas sekcja. Wyników możemy spodziewać się dopiero jutro po południu. — Jego podobne do guziczków oczy utkwione były w dziewczynie i

szacowały ją bezczelnie. — Może zechce pan powiedzieć pani, że jej paszport zatrzymujemy co najmniej do tego momentu. — Czy chce pan w ten sposób dać do zrozumienia, że jest jednak podejrzana? — Wcale nie. Ani pan, signore. — To wspaniale! — Pełen zdumienia sarkazm Forres-tera uszedł całkowicie uwagi podoficera. — W tego rodzaju okolicznościach zatrzymanie paszportu jest rzeczą zupełnie naturalną. Forrester wzruszył ramionami i powiedział do dziewczyny: — Możemy teraz wyjść. Na razie skończone. Kiedy wstali, pojawiły się nijakie uśmieszki, ukłony, otwarto przed nimi drzwi: „Grazie, signorina..." Ani jednego słowa współczucia, wyrazów żalu, ani teraz, ani przedtem. Kiedy Forrester przechodził, oficer mruknął porozumiewawczo: — Cóż by panna Lindeman poczęła bez pańskiej pomocy, signore} Mam nadzieję, że zdaje sobie sprawę, ile panu zawdzięcza. Forrester minął go z wściekłością. Instynktownie wziął dziewczynę pod ramię. Nie żywił co do niej żadnych złudzeń, ale poznał jej wrażliwość, zrozumiał, jak bardzo taka młoda, ładna dziewczyna musi czuć się osamotniona. To było we wtorek. Widział, że Inger boi się myśli o powrocie do hotelu, zabrał ją więc stromą ścieżką idącą zygzakiem w dół zbocza do restauracji rybnej niedaleko plaży w Giardini. Było tam spokojnie, mało ludzi, wybrał stolik na tarasie. Nie miała apetytu, właściwie bawiła się tylko jedzeniem. Przez większość czasu dzieliła ich całkowita obcość i w pewnej chwili Forrester odkrył, że słabnie w nim chęć wypełniania podjętego wobec Inger obowiązku, zwłaszcza kiedy pomyślał, że mógłby teraz być w Tindari czy na basenie albo prowadzić jakąś ciekawą rozmowę, śmiać się może. Wydawało mu się;- żewieki całe minęły od czasu, gdy się śmiał. Ale ilekroć jego myśli gdzieś poszybowały, dziewczyna bezwiednie przerywała to jego roztargnienie — tym razem tak zadrżała, że aż popiół spadł z jej papierosa. — Zimno pani? — Nie. — Zgarbiła się patrząc w dal. — To nie z zewnątrz... To coś od środka. — I po chwili: — Co go skłoniło do zrobienia tego? Co go napadło? Forrester zmienił szybko temat: — Jakiego rodzaju był człowiekiem? — Zawsze zajęty, ciągle w ruchu. — Przez chwilę ogarnęły ją wspomnienia. — Jutro zawsze miało być lepiej. I dlatego nie potrafię tego zrozumieć... Nie mogę. Był tak wielkim optymistą. — Było więc pani z nim dobrze? — Ktoś musiał okazać jej zainteresowanie, miała do tego prawo; kobiety jej pokroju nie są przygotowane, by stawić czoło samotności. — Tak, było nam razem dobrze. — Chociaż mało go pani znała. — To prawda. — Co robił? — Nie wiem. — Skąd pochodził? — Był Amerykaninem. — W paszporcie napisano, że Kanadyjczykiem. Podano tam również jego zawód: był agentem. — Co to znaczy? — Może znaczyć wiele. — Nieoczekiwany powiew zmarszczył powierzchnię morza, ciepły i łagodny wiatr zaszeleścił wśród geranium, którym obsadzona była kamienna balustrada. — Kiedy pani wyjechała do Anglii?

— Dwa lata temu. — Żeby pracować w klubie? — Nie, żeby zajmować się dziećmi. — Czy pani jest wychowawczynią? Potrząsnęła głową. 34 — Opiekowałam się trójką dzieci w Guildford, w pewnym dużym domu. Moi chlebodawcy nazywali się Os-borne, a dzieci miały imiona: Linda, Jonathan i Jeremiasz. — A potem pani wymówiła im i pojechała do Londynu? — Okropnie się u nich nudziłam. Najpierw pracowałam w sklepie, u Harrodsa, i wreszcie usłyszałam o tym klubie, o tej „Złotej Pajęczynie". Godziny pracy bardziej mi odpowiadały i lepiej płacili. Wskazywałam miejsca gościom. — Wyciągnęła papierosa. — Pewnego wieczoru, sześć tygodni temu, przyszedł do klubu Frank, a teraz... Urwała z niedowierzaniem. Teraz... Wszystko inne było takie odległe — czarne trykoty i głęboki dekolt, Harrods i uregulowana egzystencja dziewczyny opiekującej się dziećmi, Oslo. Teraz liczyła się tylko chwila obecna: przeżyty wstrząs, pełne oszołomienia zdumienie, problemy, jakie zaczęły się rysować. — Czy mówił po włosku? — Frank? — Czy znał inne języki? — Nie, och, nie. — Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu. — Miał swój własny sposób bycia, bez względu na to, gdzie się znajdował. On był... Nie potrafię tego wyrazić, ale Frank wszystko potrafił załatwić. Nagle, jak gdyby pożałowała tego zdania, oczy jej znowu zmatowiały. Forrester pomyślał, że zachowaniem Inger przypomina dziecko i że na szczęście ból i oszołomienie nie będą trwać długo. Kiedy przejdzie przez punkt krytyczny, zapomni o wszystkim, tak jak dzieci. Wspomnienie Nolana zblaknie, Nolana, dla którego dzień jutrzejszy miał być jak przedatowany czek, którego nie można zrealizować. Była młoda i jeszcze bardzo wiele jej się przydarzy. Życie wkrótce ją znowu wciągnie w swoje tryby. 35 — Bądźmy przez chwilę praktyczni — odezwał się. — Proszę się nie martwić o rachunek hotelowy, pani będzie płacić tylko za ten nowy pokój. — Czy jest pan tego pewien? — Kierownictwo przyjęło państwa jako małżonków. Wątpię, by domagali się od pani należności. — Jak długo muszę tu jeszcze zostać? — Chyba dwa, trzy dni. — Mam tylko trzydzieści tysięcy lirów, może trochę więcej. Około dwudziestu funtów — pomyślał. — Będzie musiała się liczyć z każdym groszem. — To powinno pani wystarczyć. — Na hotel tak. Może... Ale co dalej? Jak sobie poradzę? — Sądzę, że najlepiej będzie, jak się pani skontaktuje ze swoim konsulatem. W Palermo z pewnością jest norweski konsulat. Już on panią dostarczy do domu. — Do domu—powtórzyła, a jej oczy były zupełnie bez wyrazu. — Ku jego zdumieniu spytała nagle: — Czy pan jest żonaty? — Dlaczego pani o to pyta? — Był pan taki pełen współczucia, taki dobry. Tak bardzo mi pan pomógł. — Czy dlatego koniecznie muszę być żonaty? — Ale czy jest pan żonaty? — Nie. — A był pan?

— Tak. Jak dobrze pójdzie, nie zostaną jej nawet blizny. Żywa pamięć bywa utrudnieniem, przynosi pełne udręki rozmyślania nocą. Forrester nie mylił się co do rachunku. Tego wieczora rozmawiał z kierownikiem. — W porządku, signore. Nie mam doświadczenia w tego rodzaju sprawach, ale panna Lindeman będzie musiała zapłacić tylko za pokój, do którego została przeniesiona dzisiejszego popołudnia. — I tu wymienił sumę. Niezbyt pewnie ciągnął dalej: — Proszę mi wybaczyć, ponieważ pan wziął tę panią pod swe skrzydła — jeśli mi wolno tak powiedzieć — może zechciałby mnie pan poinformować, jak się przedstawiają jej możliwości finansowe. Domyśla się pan zapewne, że jestem w kłopotliwej sytuacji. Powiedziano mi, że policja nie znalazła żadnych pieniędzy, żadnych czeków podróżnych należących do pana Nolana i ciekaw jestem... — Za pokój zapłaci. — Ach tak... — Wyraz ulgi rozjaśnił szczupłą twarz kierownika, ale natychmiast zasępiło ją powątpiewanie. — Ale dokąd się stąd uda? Na przejazdy też trzeba pieniędzy, signore, a ona przecież nie pochodzi z sąsiedniego miasta. Było jasne, że nie chce mieć żadnych kłopotów. Miał ich dotąd wystarczająco wiele, aż za wiele. Ostatecznie, jak to wyraźnie dał do zrozumienia, prowadził hotel, nie zaś instytucję charytatywną, a dziewczynie w trudnych okolicznościach zostały okazane wszystkie względy. — Na przykład — powiedział nieoczekiwanie — jej rachunek nie zostanie obciążony butelką koniaku zamówioną dziś rano, chociaż właściwie... — Jestem przekonany, że panna Lindeman znakomicie sobie poradzi — uciął zdumiony obrotem rozmowy Forrester. 37 Czekał na nią w hallu, jednym okiem patrząc na drzwi windy. Panował tu nieustanny ruch. Należało ją gdzieś stąd zabrać — dyktowała to zwykła życzliwość. Nie można stale siedzieć w restauracji hotelowej, a wszędzie indziej dziewczyna potrzebowała kogoś, kto by jej towarzyszył. Forrester czekał na nią może z dziesięć minut. Była ubrana w tę samą krótką szmaragdową sukienkę, którą miała w kasynie, a kiedy się zbliżyła, Forresterowi przemknęło przez głowę, że Nolan specjalnie się dla niej nie wykosz-tował — drugorzędny hotel, pokój bez łazienki... Czy tak samo było w Paryżu i Alassio? Czy od początku zaciskał pasa, a może te przegrane półtora miliona lirów było ostatnim rozpaczliwym rozbłyskiem naprawdę olśniewającego fajerwerku? O kilka kroków od nich jakieś małżeństwo w średnim wieku zatrzymało się, żeby się im przyjrzeć, kobieta trąciła przy tym swego męża, coś zawzięcie szepcząc. Nie tylko oni przejawiali nimi zainteresowanie, ale zrobili to najbardziej ostentacyjnie i Forrester rzucił im wściekłe spojrzenie. — No, jak tam — powiedział do dziewczyny — czy udało się pani trochę przespać? — Nie bardzo. — W jej oczach malowało się napięcie, wydawały się płonąć. — Jaki jest ten pokój? — Zupełnie znośny. Pierwszy flesz błysnął, kiedy skierowali się do wyjścia. Uderzył ich prosto w twarz i Forrester zamknął oczy. W tej samej chwili zobaczył fotografa — na lekko ugiętych nogach podnosił aparat do następnego zdjęcia. — Proszę pana! — usłyszał wołanie kierownika z tyłu. — Nie tutaj, tylko nie tutaj! — I znowu błysk flesza. — Chodźmy — przynaglił ją Forrester i oboje podbiegli do drzwi. Dziewczyna zasłoniła twarz dłońmi. Fotograf wyskoczył im zza pleców.

— Jeszcze jedno, signorina... — Zatrzymał się, niskiego wzrostu, w okularach bez oprawki, ze zbyt dużą ilością zębów, uśmiechał się przymilnie. — Tylko jeszcze jedno... — Bastal — Forrester odepchnął go gwałtownie. Futerał aparatu upadł z chrzęstem na podłogę, a fotograf aż się zatoczył. — Panowie! — zawołał błagalnie kierownik znajdujący się teraz tuż koło nich. Cała scena rozegrała się w ciągu kilku sekund. Forrester i dziewczyna byli już za drzwiami. Szybko zbiegli po schodach, żadne z nich nie obejrzało się nawet za siebie. Dopiero na ulicy zwolnili kroku. Do diabła z nim — wściekał się w duchu Forrester. Do diabła z nimi wszystkimi... Na oświetlonej jasno ulicy panował spory ruch, ale nie było szpiegujących oczu ani zjadliwych szeptów. Tutaj Inger mogła się swobodnie rozpłakać, a on jej w tym nie przeszkadzał. W pośpiechu poszli w złą stronę i musiał ją poprowadzić okrężną drogą na parking, a potem pojechali wzdłuż Corso Umberto i kilka mil wybrzeżem na południe do restauracji, którą przedtem odkrył, a gdzie byli po prostu jeszcze jedną parą więcej i nikt nie wiedział nic o Nolanie martwym czy żywym. Potem, około jedenastej, podczas powolnej jazdy z powrotem do hotelu „Capua", Forrester zrobił w myśli bilans minionego dnia i stwierdził, że cały jego przebieg uczynił go za ni'ą w jakiś sposób odpowiedzialnym. — Dobranoc, Inger — zwrócił się do niej po raz pierwszy po imieniu, kiedy żegnali się przy windzie na jej nowym piętrze. 39 Podoficer policji powiedział, że może dopiero w środę po południu otrzyma wyniki sekcji. Przecenił jednak albo zapał do pracy swych rodaków, albo możliwości miejscowego laboratorium, w każdym razie wynik był gotowy dopiero w czwartek rano. Tak więc przez całą środę trzeba było jakoś zabijać czas pozostając w najbliższej okolicy Taorminy. Forrester specjalnie na to nie narzekał, gdyż nie zburzyło mu to jakichś określonych planów, poza tym miał za sobą trzy tygodnie urlopu, najpierw spędzonego jak zwykle w Rzymie, potem tutaj, gdzie przyjechał, żeby odetchnąć po całym roku ciężkiej pracy. W Rzymie niewiele wypoczął, zresztą nigdy mu się to nie udawało. Ruchliwy Rzym zmuszał do pośpiechu, stwarzał coraz to nowe okazje rozrywek, był wymagający. Natomiast Taormina była cudownym miejscem do leniuchowania. Dziewczyna, nadal zamknięta w sobie, nie potrafiła na razie docenić piękna tego miasta. Forrester złapał się na tym, że wciąż próbuje wyciągnąć ją z tego nastroju, bez wścibstwa, ale starając się złagodzić jej odosobnienie i ciężkie przeżycia minionego dnia. Wkrótce się rozpręży, ale jeszcze nie teraz i z pewnością nie tutaj. Wcześnie rano zostało jej przypomniane, że różni się od wszystkich ludzi w Taorminie — na pierwszych stronach gazet umieszczonych na ulicznych stojakach widniała fotografia ich obojga. W druku słowo „towarzysz" nabrało specjalnego posmaku — pomyślał ironicznie Forrester przeczytawszy tytuł. Nie zaproponował jej obejrzenia dziennika, który kupił, a ona nie poprosiła o to. Znowu pojechali bez celu na południe, po prostu żeby jakoś wypełnić poranek. Pod Acireale kupił chleb, ser, owoce i wino i zjedli śniadanie w malowniczym miejscu, o kilka mil od Taorminy, wśród wzgórz porosłych sosnami, na tle 40 Etny, mając przed sobą w oddali morze lśniące jak roztopiony metal. Coraz mniej kojarzyła mu się z Nolanem, nie kierował też rozmowy na nią samą. Przeważnie mówił ogólnikami — starając się, jak mógł, oderwać jej myśli od nieodparcie narzucającego się tematu. O sobie prawie nie wspominał. Czasami szło mu to bardzo opornie i zapadały długie chwile milczenia, po których zwykle oboje naraz zaczynali mówić. W jakimś momencie powiedział: — Wyjeżdżam w piątek rano do Palermo. Mogę cię zabrać ze sobą.

— A co będziesz robił w Palermo? — Odlatuję do Anglii. — I prawie miał dodać: „Wszystko, co dobre, szybko się kończy", ale zamiast tego wzruszył ramionami i powiedział: — Praca, nie można od niej uciec na długo. — Czy powinnam zostać na pogrzebie? — To już zależy od ciebie, ale policja stara się nawiązać kontakt z rodziną, co znacznie opóźni formalności pogrzebowe. W każdym razie nie musisz decydować w tym momencie. Miejsce w moim wozie będzie czekać na ciebie do ostatniej chwili. — Po paru sekundach rzucił: — Inger, wierz mi, to nie będzie znaczyło, że zostawisz tu Franka samego. Musisz myśleć o sobie, o tym, co będzie dla ciebie najlepsze, najbardziej rozsądne. A z pewnością najrozsądniejszą rzeczą będzie, jeśli zaopiekuje się tobą twój konsul. .. Przecież sam Frank byłby tego zdania! Tak samo przemawiał do niego własny ojciec. „Diana nie żyje, Neal. Musisz pogodzić się z tym faktem, choć to jest okropne. Uczyniłeś wszystko, co w ludzkiej mocy. Mój Boże, sam omal nie przypłaciłeś tego życiem. Bądź rozsądny. Zajmij się sobą. Nie ma innego wyjścia, uwierz mi..." Forrester spojrzał na dziewczynę zastanawiając się, czy ona w ogóle odczuwa jakieś wyrzuty sumienia, czy nie zadręcza się myślą, że to przez nią Nolan nie żyje. Ale na jej twarzy malowała się taka niewinność, że zaniechał tych rozważań. Zresztą — pomyślał ze zniecierpliwieniem — w gruncie rzeczy co to mnie obchodzi? Choć mówił do niej po imieniu, nadal byli sobie obcy i obcymi pozostaną, nawet jeśli mu będzie towarzyszyć przez całą Sycylię, aż do Palermo. I tak być musi, nawet dobry Samarytanin musiał odjechać w swoją stronę. Tej nocy wrócił sen, ten sam okrutny sen, ale tylko jego cząstka, moment kulminacyjny, kiedy łupek zaczął mu się usuwać spod nóg, sypiąc się na Dianę. Przywarła całym ciałem do skały, jedną rękę wyciągnęła do niego, ciężko dysząc. I wtedy jego stopy straciły oparcie, ześliznął się, potknął, ujrzał tylko oczy Diany zaledwie o kilkanaście cali od siebie, każda sekunda wydłużona była w rozpaczliwą otchłań czasu, i nagle łupek ustąpił z chrzęstem, runął z okropnym hałasem, a on patrzył na to bezsilnie. Kiedy ten sen obudził go jak zwykle, leżał w łóżku zlany zimnym potem, ścigany znowu poprzez minione lata okropnym wspomnieniem. Była piąta rano, wstał, włożył szlafrok, pantofle i wyszedł na balkon. Spędził tam całą godzinę — paląc papierosy obserwował, jak różowoszary świt zaczyna nowy dzień wraz z jeszcze jednym obrotem kuli ziemskiej. Śniadanie zjadł w hotelu, a kilka minut po dziewiątej otrzymał wiadomość telefoniczną z komisariatu policji, żeby wraz z panną Lindeman zechciał zgłosić się między dziesiątą a jedenastą. Od razu poprosił telefonistkę, żeby go połączyła z numerem 47. — Inger? — Tak... Ach, to ty. — Czy jesteś już ubrana? — Mniej więcej. —'Jej glos przez telefon miał wyraźnie cudzoziemski akcent. — Policja chce nas widzieć dziś rano około jedenastej. Spotkamy się w hallu na dole za jakąś godzinę, dobrze? Kiedy zeszła, miała na sobie biały płócienny kostium, był to jeden jedyny raz, kiedy pokazała coś nowego ze swej garderoby. Ruszyli do komisariatu w blasku kwietniowego słońca i zostali zaprowadzeni do tego samego pokoju co przedtem, tak samo woniejącego zatęchłym dymem tytoniowym, przed pożądliwe oblicze tego samego podoficera. — Buon giorno, signorina... signore. Był sam. Jakiś nieznany im dygnitarz w cywilu patrzył na nich z przekrzywionego na ścianie portretu. Usiedli czekając, aż podoficer uporządkuje papiery. Może starał się wywrzeć

wrażenie, że jest przepracowany, że w jego rękach spoczywają niezwykle ważne i odpowiedzialne sprawy? Wreszcie znalazł to, czego szukał. — No, więc tak — sapnął cofając się nieco z fotelem i obrzucając szybkim spojrzeniem nogi dziewczyny. — Protokół sekcji... — Przełknął głośno i zwrócił się do Forrestera: — Lekarz sądowy stwierdza, że w organizmie denata znaleziono amobarbital sodowy w silnym stężeniu. Stwierdza również, że zmarły nie cierpiał na żadne dolegliwości sercowe czy krążeniowe i że nie ma żadnej innej przyczyny śmierci. — Odebrał sobie życie — powiedział Forrester. — Dopiero śledztwo wykaże, czy zażyta dawka... — Och, do diabła z tym. Ku jego zdumieniu policjant skinął głową. — Zgadzam się z panem. Okoliczności na to wskazują. Ja chcę tylko powiedzieć, że nie do mnie należy wydanie ostatecznego orzeczenia. 43 Forrester miał wrażenie, że w czarnych oczkach dostrzegł jakiś błysk. — Ale pan już wie, jakie będzie to orzeczenie? — Powiedzmy, że tak. — Samobójstwo? Znowu skinienie głowy. — Powiedzmy, że tak. Tutaj postępowano zupełnie inaczej niż w kraju. Ruch wentylatora u sufitu powodował szelest kartek papieru przyciśniętych na biurku. — Może zechce pan poinformować o sytuacji signońnę — poprosił. — Niech jej pan powie, że dla jej spokoju zdradzam tajemnicę służbową. Robił wrażenie, że chce koniecznie zasłużyć sobie na jej wdzięczność, uznanie, Bóg wie co jeszcze. To chyba przykre — pomyślał Forrester — tak łapczywie pożądać i tak kompletnie być ignorowanym. Ani razu podczas ich dwukrotnego pobytu w komisariacie Inger nawet nie spojrzała na tego Włocha. — Dla jej spokoju — powtórzył. — To informacja poufna, nieoficjalna. Forrester powtórzył jej to, ale nie dodał, że to ma być specjalna przysługa dla niej. — Z pewnością panna Lindeman czuje teraz ulgę — stwierdził podoficer z nadzieją w głosie. — Czuję ulgę? — Że nie oczekują jej żadne komplikacje. Żadne kłopoty. — A czy nie miała dosyć kłopotów? Podoficer rozpostarł ramiona jak wędkarz. — Signore, pan mnie źle zrozumiał. Sprawy mogły dla panny Lindeman przybrać znacznie gorszy obrót. Mogła mieć trudności. To właśnie chciałem powiedzieć. — Wszystko dla niej ułoży się łatwiej, jeśli otrzyma z powrotem swój paszport. 44 — Ależ oczywiście, mam go tutaj. — Jak wielu tęgich ludzi, był przesadnie ruchliwy. Wstał i podszedł do jednej z szafek, wyciągnął szufladę opierając ją sobie o brzuch i wyszukał paszport. — Proszę bardzo — powiedział i aby osobiście wręczyć go dziewczynie, obszedł ją dokoła, nareszcie znajdując pretekst, żeby dotknąć jej ramienia. — Proszę, signorina, i życzę wszystkiego najlepszego. — Co on takiego powiedział? — spytała Forrestera. — Powiada, żc możesz teraz jechać, gdzie chcesz. — I zwrócił się do podoficera: — Panna Lindeman jest panu wdzięczna, bardzo wdzięczna. — Cholerny pętak! — Czy została odnaleziona rodzina Nolana? — Zajmują się tym moje władze zwierzchnie, zapewne poszukują przez konsulat, ale jak się w tej chwili sprawy mają, nie wiem. My tutaj musimy postępować zgodnie z otrzymanymi

poleceniami dotyczącymi życzeń rodziny na przykład co do pochowania ciała. Oczywiście, gdy chodzi o cudzoziemca, mogą zaistnieć zagadnienia natury prawnej, takie jak kwestia długów i roszczeń wobec majątku zmarłego. Ale to już załatwia konsulat. Na szczęście signorinie Lindeman zostaną oszczędzone te zawiłe i nudne problemy. — Jeszcze jedno tęskne spojrzenie w jej kierunku. — Jeśli o mnie chodzi, może opuścić Sycylię, kiedy tylko zechce, i udać się dokąd ma ochotę. Wstając Forrester poinformował go: — Panna Lindeman prawdopodobnie pojedzie ze mną do Palermo. — Kiedy państwo wyjeżdżacie? — Jutro. — Aha. — Z ociąganiem podoficer podszedł do drzwi, gdyby tylko dano mu okazję, przedłużyłby tę rozmowę, utrzymałby ten pozór zbliżenia. — No cóż, życzę obojgu państwu szczęśliwej drogi. — Z zazdrością znowu się uśmiechnął tęsknie, pragnąc wyrazić w ten sposób, że on 45 również jest człowiekiem światowym. — Do widzenia, signore, signorina. A kiedy szli razem korytarzem, Forrester wprost czuł jego wzrok na plecach. Następnego dnia zdecydowała się z nim jechać. Ktoś po drugiej stronie świata miał się upomnieć o Nolana — matka, ojciec, siostra, brat, może żona — i nie do Inger miała należeć decyzja, co zrobić z tym zaszytym w worek, zamrożonym ciałem. Zresztą i tak nie wyrażała żadnych życzeń. Wtorek rano pozostał dla niej ostatecznością i nie musiała porać się już z niczym więcej, chociaż u kierownika hotelu zostawiła cztery tysiące lirów na róże dla Nolana, gdyby go pochowano w Taorminie — hojna suma zważywszy na to, co jej zostało po zapłaceniu rachunku hotelowego. W jakimś sensie był to sentymentalny, dziecinny gest. — Czy powinnam była zostać? — spytała Forrestera po raz drugi, a on odpowiedział jej tak samo jak przedtem: — Nie, jeżeli nie czułaś, że musisz. Po co? Nie był ani nieuczciwy wobec niej, ani nie ferował jakichś moralnych wyroków, bo tylko serce może kazać trwać przy kimś do ostatka. Nolan nigdy by nie oczekiwał tego z jej strony. Tak, wspomnienie Nolana wkrótce zblaknie. Nawet Taormina była już wspomnieniem. Po kilku godzinach jazdy znaleźli się wśród pustkowi. Ostatni żałosny drogowskaz wykrzywionym metalowym palcem wskazywał w niebo, ale i tak nazwa, którą głosił, i kilometry, które podawał, były zżarte przez rdzę, i Forrester nawet na niego nie spojrzał. Wtedy, jak i teraz zresztą, nie było żadnej innej drogi do wyboru, wtedy jak i teraz widział przed sobą samotną wstęgę szosy wijącą się wśród nędznych wzgórz jak przerywana kredowa linia. Wreszcie poldlku milach tej jałowej jazdy spytał: — Jaka jest następna miejscowość? Nie mógł ryzykować oderwania wzroku od drogi dłużej niż przez kilka sekund. Dziewczyna rozłożyła mapę, ale nie była dobrym pilotem. — Leonforte — powiedziała bez przekonania. — To przypuszczenie czy fakt? — Założywszy, że minęliśmy Agirę. — W Agirze omal nie przejechaliśmy psa. — Och... wobec tego to będzie Leonforte. — Muszę się czegoś napić. Czy nie zaschło ci w gardle? Czuję się wysuszony na pieprz. Jeszcze w Taorminie kierownik hotelu powiedział: — Dlaczego wybrał pan właśnie tę drogę, signorel Dlaczego nie pojedzie pan przez Capo d'Orlando, a potem wzdłuż morza przez Cefalu i Termini? Lepsza nawierzchnia, bardziej

interesujące miasta po drodze. I szybsza. Nie?... Decyzja oczywiście należy do pana — powiedział to ze wzruszeniem ramion człowieka, który zawsze wie lepiej. — Tam w głębi wyspy znajdzie pan inną Sycylię. Antipati-co. Nic tylko wzgórza i wzgórza. Niezupełnie miał rację. Od czasu do czasu ukazywała się w oddali wioska jak plama ptasiego łajna, od czasu do czasu wśród migotania upału błysnął strumień i nędzne zabudowania gospodarcze skulone na dnie pętli jakiejś serpentyny. Jednak nadbrzeżne drzewa migdałowe i cyprysy, goździki, zarośla cytrynowe i barwne ściany jakby żywcem wzięte z broszur turystycznych należały do srebrzystobiałych plaż za Etną. Tutaj kraj był dziki, surowy, a droga biegła często nad brzegiem przepaści. Fiat 1800 sprawował się bardzo dobrze. Przez cały ranek Forrester prowadził ostrożnie na niezliczonych zakretach, którymi droga wiła się kapryśnie wokół olbrzymiej podstawy Etny, zostawiając za sobą pas kurzu, pełznący potem powoli wśród pustkowi. Z rzadka tylko spotykali inne samochody, czasem mijali jakąś ciężarówkę lub samotnego człowieka wędrującego skrajem szosy albo przyglądającego im się ze skalistego zbocza, na którym wśród kolczastych zarośli i opuncji pasły się kozy. Forrester oglądał teraz zupełnie inną Sycylię, jakiej istnienia nie podejrzewał, i której nigdy by nie poznał, gdyby pojechał drogą doradzaną przez kierownika „Capui". Do Palermo było coraz bliżej, mieli tam być pod wieczór. Nacisnął klakson, a opony zapiszczały na jeszcze jednym ostrym zakręcie. Potem przez chwilę szosa biegła prosto, po lewej stronie mieli ostry spadek. Aż do Leonfor-te ani śladu ludzkiego życia — tylko przejrzyste jak gaza strzępy chmur wysoko na niebie i zwietrzałe odkrywki żółtych skał. Dla przejeżdżających było to jeszcze jedno zwyczajne miasteczko, małe, ciasno zabudowane, przylepione do zbocza powyżej winnic i powyginanych groteskowo łat gajów oliwnych, miasteczko o wąskich uliczkach i ciemnych zaułkach prowadzących donikąd. Forrester zaparkował wóz na rynku i razem z Inger poszli do kawiarni, stoliki z zabawnymi blatami w szachownicę stały pod platanami. Ona zamówiła cinzano z wodą sodową, Forrester piwo. Drzewa rzucały łagodny cień, a kelner z metalową tacą odszedł skubiąc ponuro wystrzępiony mankiet białej kurtki. Forrester rozsiadł się wygodnie i wyciągnął przed siebie nogi. — Masz ochotę coś zjeść? — Tutaj? — Broń Boże. Jeżeli nie jesteś bardzo głodna, moglibyśmy zatrzymać się w Ennie albo nawet Caltanissetcie. Co ty na to? — Mogę zaczekać. Podano napoje — zimne, świetnie gaszące pragnienie. Forrester wypił duszkiem piwo i zamówił następne. W pstrokatym świetle dziewczyna była prawie piękna — włosy lśniły, twarz miała spokojną, bez cienia fałszu, poprzednia bladość zniknęła, wróciła opalenizna. Dziś włożyła niebieskie spodnie od kompletu, ale tym razem bez marynarki, i bawełnianą bluzkę bez rękawów. Siedzieli dobre dziesięć minut sami, kiedy się pokazała żebraczka w czarnym szalu. Forrester dał jej kilka drobnych monet i odeszła, reszta stołów była nie zajęta. Potem pojawił się jakiś młodzik, o szybkich ruchach ptaka, i konfidencjonalnie pochylił się tuż nad Forres-terem, wydawało się, że się nagle zmaterializował z nicości. Świszczącą angielszczyzną spytał: — Zegarek, proszę pana? Chce pan zegarek? — Nie. — Bardzo tanio. — Nie. — Szwajcarski zegarek. Dwadzieścia pięć tysięcy li-rów. — Nie. .

Pochylił się jeszcze niżej, jak sprzedawca pornograficznych zdjęć, i zniżył głos: — Może dla pani? — Nie. — Tylko dwadzieścia tysięcy lirów. Forrester rozdrażniony wymienił spojrzenie z Inger. — Nie — powtórzył stanowczo. — Proszę natychmiast stąd odejść. — Dla pani specjalna cena. Piętnaście tysięcy lirów. Zegarek szwajcarski, bardzo, bardzo ładny. Zaraz pokażę. — Zegarek na znoszonym pasku znalazł się błyskawicznie na stole. — Złoty, szwajcarska robota. — To wcale nie złoto. — Właśnie że złoto. Ma wiele kamieni. — Zręczne palce przesunęły zegarek w stronę Inger. — Pani się podoba? Inger nie drgnęła nawet, ale znowu jej obojętne oczy spotkały wzrok Forrestera, który powiedział: — Oni są wprost nieznośni. — I potem do chłopaka: — Ten zegarek nas nie interesuje. Tracisz tylko czas. — Czas?... Tak, pokazuje dobrze czas, szwajcarski. — Wynoś się. — Czternaście tysięcy?... Dla pani? Ładny zegarek dla ładnej pani. — Wynoś się stąd! — Forrester nareszcie zaczął mówić po włosku. — Idź do diabła, ale już! Zdumione wzruszenie ramionami. — Signore... — Va prestol Chłopak schwycił zegarek i odszedł poniósłszy jeszcze jedną porażkę. Forrester sięgnął po piwo. — Są tacy okropnie uparci — mruknął potrząsając głową. — Wystarczyło, że Frank powiedział „nie" — zauważyła Inger. — To od razu kończyło wszystko. — W uszach Forrestera zabrzmiało to jak oskarżenie. Zamglona Etna nadal im jeszcze towarzyszyła widoczna w tylnym lusterku. Znowu się wspinali, mając coraz rozleglejsze widoki, a krajobraz stawał się bardziej dziki, jeżeli to możliwe, niż przedtem. W odległości jakichś pięciu mil od Leonforte zaczęły się ostre serpentyny wymagające wielkiego skupienia ze strony Forrestera, ale kiedy droga znowu się wyprostowała, nacisnął pedał gazu i, o dziwo, informacja Inger okazała się ścisła. Niedawno minęło południe i kurz za nimi tworzył białą ścianę pod miedzianym słońcem. Wzdłuż szosy nadal kaktusy, kolczaste krzewy, skały i ostre zarośla; od czasu do czasu potężne rozpadliny, a na stokach wzgórz widoczne były ślady uprawy i niekiedy duży dom wśród starannie utrzymanego skupiska zieleni. Nagle na jakimś skrzyżowaniu ujrzeli przydrożną budkę telefoniczną. Zbliżając się do tego miejsca Forrester spostrzegł dwóch ludzi, jeden z nich stał na środku szosy, drugi siedział z boku. Ten na szosie, szeroko rozstawiwszy nogi, zaczął gwałtownie wymachiwać rękami, twarzą zwrócony do nich; nawet z odległości pięćdziesięciu jardów widać było jego białe zęby w uśmiechu. — Cóż, u diaska? Forrester ostro zahamował. Człowiek nadal stał z rękami uniesionymi jakby w geście poddania. Uśmiech miał nadal przylepiony do twarzy. Ruszył się dopiero, gdy fiat stanął i ogarnęła go fala kurzu, wtedy podbiegł do wozu od strony Forrestera. — Inglese} — Si.

— Parła Vitalianó> — Granatowe ubranie, brudna kremowa koszula bez krawata, cienkie żylaste przeguby rąk. — Si. Czego chcecie? — Mój brat coś sobie zrobił w nogę, w kostkę. Ten drugi na brzegu szosy skwitował uważne spojrzenie Forrestera ponurym skinieniem głową. Był młodszy — może miał ze dwadzieścia lat i wyglądał bardziej prostacko. Obaj byli mocno śniadzi. — Dokąd idziecie? — spytał Forrester wyłączając motor. — Do Caltanissetty. — Mężczyzna przy samochodzie miał bardzo nieprzyjemny uśmiech, zupełnie jak przylepiony na stałe, ale spojrzenie bystre, śmiałe. — Dla pana to niedaleko. — Macie szczęście. Wsiadajcie. — Tante grazie. — A potem rzucił przez ramię: — Va bene, Giuseppe. Jego brat przekuśtykał przez drogę i obaj ulokowali się na tylnym siedzeniu. Forrester przyjrzał im się w lusterku: wiejskie chłopaki. — Jak sobie zwichnąłeś kostkę? — Na jakimś kamieniu noga mi się obsunęła. — Był ponury i opryskliwy. A przy tym dziwnie skupiony, Forrester wyczuwał jego napięcie. — Szliśmy skrótem — uśmiechnął się starszy brat. — Anglik? — spytał młodszy, najwidoczniej niepewny narodowości Forrestera. — Tak. Anglik. — Pan mówi bardzo dobrze po włosku. — Dziękuję za uznanie. Forrester włączył motor. Kiedy to zrobił, młodszy zadał dziwne pytanie: — Esso? Forrester brał benzynę w Taorminie, ale zupełnie nie mógł sobie przypomnieć na jakiej stacji. Nie zastanawiając się skinął głową, potem wrzucił bieg i zwalniając ręczny hamulec odparł: — Tak. — Pańska żona jest piękna — zauważył któryś z nich po chwili. Forrester również odpowiedział uśmiechem, a do Inger odezwał się. — Mówią komplementy pod twoim adresem. Nie odpowiedziała. Ze ćwierć mili jechali w milczeniu. Nagle usłyszał wyraźny metaliczny stuk, którego pochodzenia nie potrafił wyjaśnić. Spojrzawszy w lusterko, zauważył, że ten starszy, siedzący za nim, pochylił się do przodu, a gdy oparł się o fotel, poczuł na karku rękaw jego marynarki. Przez chwilę Forrester sądził, że Sycylijczyk chce go poczęstować papierosem. — Signore... my nie pojedziemy do Caltanissetty. — Nie pojedziemy? — Nawet w tej chwili nie rozumiał, że dzieje się coś niezwykłego. — A dokąd to? — Pokażę. Nie tą szosą w każdym razie. — Bardzo mi przykro, ale nie zamierzam zbaczać z drogi. — Ale zboczysz. — Głos był bardzo spokojny, brzmiał tuż przy uchu Forrestera, który usłyszał w nim narastającą groźbę: sposób zwracania zmienił się nagle w pełne pogardy i zażyłe „ty". — Moi drodzy... — zaczął Forrester. Zwalniając obrócił się w fotelu i wtedy z dreszczem przerażenia spostrzegł, że ten starszy mierzy do niego z pistoletu maszynowego. Równocześnie musiała to spostrzec Inger: Forrester ledwie zarejestrował jej pełne niepokoju westchnienie. Rzucił spojrzenie na drogę, chcąc się zatrzymać. — Nie zatrzymuj się. — Posłuchaj...

— Jedź dalej... ostrzegam cię. — Rób, co ci każe — poradził chrypliwie tamten drugi. Forrester jechał powoli. — Czy to ma być zabawa? Jakiś głupi kawał? — Żaden kawał. — Kim jesteście? — Rób, jak ci każę, a nic wam obojgu się nie stanie. — Kim jesteście? — Carlo i Giuseppe, bracia. — Co to wszystko ma znaczyć? — Przekonasz się. — Co się dzieje? — spytała Inger. — Kim oni są? — Była przerażona, wprost przywarła do drzwi. — Licho wie. — Czego chcą? Przez ramię Forrester spytał: — Cosa vogliono?... Pieniędzy? — Każdy chce pieniędzy. — Stwierdzenie to zostało skwitowane śmiechem. — Mam przy sobie trochę pieniędzy. — Przyda się oczywiście... Ale teraz jedź szybciej. I szturchnięcie lufą między łopatki. Forrester poczuł na szyi i czole lodowatą strużkę potu. Z ociąganiem przyspieszył, pobocza migały mu przed oczami. — Czego oni chcą? — powtórzyła Inger. — Nie powiedzieli jeszcze. — Spytaj ich. — Jak myślisz, co robię przez cały czas? Spojrzał na nią z ukosa, mimo strachu zły, w głowie miał chaos. Mruknął do tyłu: — Dokąd jedziemy? — Przekonasz się. Forrester oblizał wargi. — Gdziekolwiek to jest, gorzko pożałujecie., — Posłuchaj tylko — powiedział jeden do drugiego — cane mordace. — I zachichotał. Droga opadała, wspinała się i kręciła. Nagle Forrester usłyszał głośny klakson, ale pokonywał akurat dosyć ostre zakręty i nie widział, co go chce wyprzedzić. Dopiero na trzecim zakręcie znowu się rozległ klakson, tym razem bliżej, i przemknął koło nich niebieski lśniący chromem autokar. Forrester zahamował ostro, żeby go przepuścić. Kilkunastu zadowolonych z siebie turystów spojrzało na wyprzedzany samochód. Forrester usłyszał z niedowierzaniem głos przewodnika, który właśnie mówił do mikrofonu: — Stąd tego nie widać, ale niedaleko znajduje się jezioro Pergusa, w pobliżu którego wedle mitologii Pluton porwał Prozerpinę... W koszmarach sennych powtarzały się nieraz takie urwane scenki. Dopiero kiedy autokar zniknął w tumanach kurzu, Forrester uświadomił sobie, że zmarnował wielką szansę: gdyby zajechał mu drogę, zablokował ją nawet, wtedy pistolet nie byłby wcale groźny. Teraz nadal paraliżował każdą możliwość sprzeciwu czy ucieczki. Następnym razem... — obiecał sobie gorączkowo. Autokary były tu rzadkością, ale mogli przecież spotkać ciężarówkę czy inny samochód — jakichś świadków. Coś będzie można zrobić. Autokar pojawił się zbyt nagle, zaskoczył go nie przygotowanego do jakiejś akcji. Ale następnym razem... Pełen napięcia wyczekiwał, naciskając często klakson w nadziei, że usłyszy odzew. Ale nie było następnego razu. Droga stała się puściu-teńka i taka pozostała przez kilka następnych minut. Wreszcie spotkali drogowskaz, który wskazywał w lewo do Enny, ale