Tłumaczenie: marika1311 Strona 1
Rozdział piąty
AUBURN
Co ja, do cholery, wyprawiam? Ja nie robię takich rzeczy. Nie zapraszam do siebie facetów.
Teksas zamienia mnie w dziwkę.
Nastawiam wodę na kawę, doskonale wiedząc, że nie potrzebuję kofeiny. Ale po przeżyciu
takiego dnia i tak wiem, że nie zasnę, więc kto by się przejmował?
Owen wychodzi z łazienki, ale nie idzie prosto do drzwi. Zamiast tego jego uwagę przykuwa
obraz na ścianie w salonie. Podchodzi powoli do niego i uważnie go ogląda.
Lepiej, żeby nie powiedział o tym nic negatywnego. Chociaż jest artystą. Pewnie to skrytykuje.
Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że ten obraz to ostatnią rzecz, którą zrobił dla mnie Adam,
zanim odszedł i znaczy dla mnie więcej, niż cokolwiek, co posiadam. Jeśli Owen go skrytykuję,
wykopię go z domu. Cokolwiek oznaczają nasze flirty, skończą się szybciej, niż zaczęły.
- To twój? – pyta, wskazując na obraz.
No to jedziemy.
- Mojej współlokatorki. – kłamię.
Czuję, że będzie bardziej szczery w swojej krytyce, jeśli nie będzie myślał, że obraz należy do
mnie.
Zerka na mnie i obserwuje mnie przez kilka sekund, po czym ponownie odwraca się twarzą
prosto do obrazu. Przebiega palcami po środkowej części obrazu, gdzie dwie ręce odsuwają się
od siebie.
- Niesamowite. – mówi cicho, jakby nie mówił tego do mnie.
- Taki był. – mówię pod nosem, wiedząc, że mnie słyszy, ale za bardzo się tym nie przejmuje. –
Chcesz filiżankę kawy?
Mówi, że tak, bez obracania się w moją stronę. Jeszcze przez chwilę gapi się na obraz, a potem
ogląda cały salon, wchłaniając wszystko dookoła. Na szczęście, ponieważ większość moich
rzeczy nadal jest w Oregonie, jedynym śladem mojej obecności w tym mieszkaniu jest ten obraz,
więc nie dowie się o mnie niczego nowego.
Nalewam mu kawy i przesuwam kubek po blacie. Owen idzie przez kuchnię i siada przy stole,
przyciągając do siebie napój. Sobie dodaję cukru i śmietanki i kiedy kończę, chcę przesunąć je w
jego stronę, ale macha ręką, pokazując, że ich nie chce i bierze łyk.
Nie mogę uwierzyć, że siedzi sobie w moim mieszkaniu. A jeszcze bardziej szokuje mnie to, że
dobrze się z tym czuję. Prawdopodobnie jest jedynym facetem od czasów Adama, z którym mam
ochotę flirtować. Nie, żeby od tamtego czasu się z nikim nie spotykała. Byłam na kilku randkach.
No dobra, na dwóch. I tylko jedna z nich skończyła się pocałunkiem.
- Mówiłaś, że poznałaś swoją współlokatorkę przez internet? – pyta. – Jak do tego doszło?
Wyglądało na to, że nadał sobie prawo do zadawania ciężkich pytań, więc czuję ulgę, kiedy w
końcu zadaje jakieś łatwiejsze.
- Ubiegałam się o pracę przez internet, kiedy zdecydowałam przenieść się tutaj z Portland.
Rozmawiała ze mną przez telefon, a na koniec tej rozmowy zaproponowała, żebym z nią
zamieszkała i dzieliła się czynszem.
Uśmiecha się.
- Musiałaś zrobić piorunujące pierwsze wrażenie.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 2
- To nie było tak. – mówię. – Po prostu potrzebowała kogoś, z kim mogłaby podzielić się
płaceniem czynszu, inaczej by ją wyeksmitowali.
Owen zaczyna się śmiać.
- Idealne wyczucie czasu.
- Możesz to powiedzieć jeszcze raz.
- Idealne wyczucie czasu. – powtarza, szczerząc zęby w uśmiechu.
Śmieję się z niego. Nie jest taki, jak początkowo przewidywałam, kiedy weszłam do jego studia.
Sądziłam, że artyści są cichymi, rozmarzonymi i emocjonalnymi osobami. Owen w
rzeczywistości wygląda bardzo dobrze. Na pewno jest dojrzały jak na swój wiek, biorąc pod
uwagę, jak pomyślnie idzie mu z biznesem, a także twardo stąpający po ziemi i… zabawny. Jego
życie wydaje się być dobrze ułożone i prawdopodobnie to jest w nim najbardziej atrakcyjna
rzecz.
A jednak pochłaniają mnie sprzeczne uczucia, bo widzę, dokąd to zmierza. I dla typowej
dziewczyny, mającej ponad dwadzieścia lat, to byłoby ekscytujące i fajne. Coś, o czym można
napisać do swojej przyjaciółki. Hej, poznałam naprawdę przystojnego faceta odnoszącego sukcesy
i wydaje się być normalny.
Ale moja sytuacja nie jest typowa, co wyjaśnia wielkie wahanie, które ciągle rośnie razem z
moją nerwowością i oczekiwaniami. Widzę, że jestem jego ciekawa i przez cały czas przyłapuję
się na tym, że patrzę na jego usta, szyję lub dłonie, które wydają się być w stanie robić cholernie
dużo wspaniałych rzeczy, nie tylko malować obrazy.
Ale wahanie, które odczuwam, w dużej części wynika z mojego braku doświadczenia, bo nie
jestem pewna, czy wiedziałabym, co robić z rękami, gdyby do czegoś doszło. Staram się
przypomnieć sobie sceny z filmów lub książek, kiedy chłopak i dziewczyna czują do siebie pociąg
fizyczny i jak od tego punktu… przechodzą do działania. Tak dużo czasu minęło, od kiedy byłam
z Adamem, że zapomniałam, co powinno dziać się dalej.
Oczywiście nie prześpię się z nim dziś, ale tak cholernie dawno nie rozważałam kogoś, czy jest
godny chociaż pocałunku. Po prostu nie chcę, żeby moje niedoświadczenie się ujawniło, chociaż,
jestem pewna, że już tak się stało.
Ten brak pewności siebie naprawdę wkradł się w moje myśli i najwyraźniej również w naszą
rozmowę, bo ja się nie odzywam, a on się po prostu gapi.
I podoba mi się to. Lubię, kiedy się na mnie patrzy, bo minęło dużo czasu, odkąd czułam się
piękna w czyjś oczach. A teraz on obserwuje mnie tak uważnie, takim zadowolonym i ciepłym
spojrzeniem, że dobrze bym się czuła, gdybyśmy spędzili tak resztę nocy, nie odzywając się.
- Chcę cię na malować. – mówi Owen, przerywając milczenie. W jego głosie słychać pewność
siebie, której mi brakuje.
Widocznie moje serce zmartwiło się, że zapomniałam o jego istnieniu, bo nagle daje mi o sobie
znać, głośno i szybko. Robię co w mojej mocy, by przełknąć ślinę tak, by on tego nie zauważył.
- Chcesz mnie namalować? – pytam żenująco słabym głosem.
Kiwa powoli głową.
- Tak.
Staram się zignorować fakt, że to, co powiedział, to najbardziej erotyczne słowa, jakie
kiedykolwiek ktoś mi powiedział.
- Ja nie… - wypuszczam oddech, starając się uspokoić. – Czy to byłoby… no wiesz… w ubraniu?
Bo nie będę pozować nago.
Spodziewam się, że na uśmiechnie się albo zacznie się śmiać na ten komentarz, ale tego nie robi.
Wstaje powoli i podnosi szklankę do ust. Podoba mi się, jak pije swoją kawę. Jakby była tak
ważna, że zasługuje na pełnię jego uwagi. Kiedy kończy pić, odstawia kubek na blat i spogląda na
mnie, tym swoim skupionym, uważnym spojrzeniem.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 3
- Nawet nie musisz tam być, kiedy będę cię malować. Po prostu chcę to zrobić.
Nie wiem, dlaczego teraz stoi, ale to sprawia, że się denerwuję. To, że stoi, oznacza dwie rzeczy
– albo wychodzi, albo chce wykonać jakiś ruch. Nie wiem, czy jestem gotowa na którąkolwiek z
nich.
- Jak mnie namalujesz, skoro mnie tam nie będzie? – nie cierpię tego, że nie mogę udawać takiej
pewności siebie, która go otacza jak aura.
Potwierdza moje obawy co do tego, że zamierza wykonać jakiś ruch, bo powoli okrąża barek,
idąc w moim kierunku. Przypatruję mu się przez cały czas, dopóki moje plecy nie opierają się o
szafkę, a on nie stoi prosto przede mną. Unosi swoją prawą dłoń i – tak, wiem, że tu jesteś,
serduszko – delikatnie dotyka palcami mojej brody, powoli unosząc moją twarz do góry.
Wzdycham. Jego wzrok opada na moje usta, zanim dokładnie ogląda resztę, przypatrując się
każdemu fragmentowi mojej twarzy dokładnie i uważnie. Obserwuję jego oczy, kiedy
przesuwają się ze szczęki, przez kość policzkową, do czoła i z powrotem do moich oczu.
- Namaluję cię z pamięci. – mówi, puszczając moją twarz. Daje dwa kroki do tyłu i opiera się o
szafkę. Nie zdawałam sobie sprawy, jak szybko oddycham, dopóki jego wzrok na krótką chwilę
nie opada na moją klatkę piersiową. Ale szczerze mówiąc nie mam czasu na martwienie się, czy
moja reakcja jest dla niego oczywista, bo wszystko, na czym mogę się teraz skupić, to jak
przywrócić moim płucom zdolność oddychania i co zrobić, by powrócił mój głos. Biorę drżący
oddech i zdaję sobie sprawę, że to nie kawy teraz potrzebuję, tylko wody. Zimnej wody. Mijam
go, otwieram szafkę, wyciągam szklankę i nalewam sobie wody. Opiera się dłońmi o blat i staje
ze skrzyżowanymi nogami, uśmiechając się do mnie przez cały czas, kiedy wypijam połowę
szklanki od razu.
Dźwięk, jaki wydaje z siebie szkło, kiedy stawiam szklankę na blacie, jest trochę dramatyczny i
Owen zaczyna się śmiać. Wycieram usta i przeklinam siebie za to, że jestem taka oczywista.
Jego śmiech urywa się, kiedy jego komórka zaczyna dzwonić. Zerka na ekran, odrzuca
połączenie i wkłada go z powrotem do kieszeni. Jego oczy jeszcze raz wędrują po salonie, zanim
odnajdują moje.
- Pewnie powinienem już iść.
Wow. Dobrze poszło.
Kiwam głową i biorę kubek, który on przesuwa w moją stronę. Odwracam się i zaczynam go
myć w zlewie.
- Cóż, dzięki za pracę. – mówię. – I za odprowadzenie mnie do domu.
Nie odwracam się, żeby patrzeć, jak wychodzi. Czuję, że mój oczywisty brak doświadczenia
właśnie zabiło to, cokolwiek między nami było. I nie jestem za to zła na siebie; tylko na niego.
Jestem zła, że zniechęciło go to, że nie zrobiłam kroku do przodu albo że nie rzuciłam się na
niego. Jestem zła, że jego telefon zadzwonił, bardziej niż prawdopodobne jest to, że to była
Hannah, a on natychmiast korzysta z możliwości, żeby się stąd zmyć.
I właśnie dlatego nie robię takich rzeczy.
- To nie była dziewczyna.
Jego głos mnie zaskakuje, a ja natychmiast się odwracam, by zobaczyć, że Owen stoi tuż za mną.
Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale nie wiem, co, więc je zamykam. Czuję się głupio, że się
zezłościłam, chociaż przecież nie mógł wiedzieć, o czym myślałam.
Przybliża się, a ja cofam się i opieram o szafkę, pozostawiając między nami trochę przestrzeni,
której potrzebuję, by moje myśli zostały wspólne.
- Nie chcę, żebyś pomyślała, że wychodzę, bo zadzwoniła to mnie inna dziewczyna. – mówi,
tłumacząc się bardziej szczegółowo.
Podoba mi się, że tak po prostu to powiedział, co sprawia, że wszystkie moje negatywne myśli o
nim wyparowują. Może się myliłam. Od czasu do czasu mam tendencję do irracjonalnych reakcji.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 4
Odwracam się twarzą do zlewu, bo nie chcę, żeby widział, jak bardzo mi się podoba to, że nie
używa wymówek, żeby stąd wyjść.
- To nie moja sprawa, kto do ciebie dzwoni, Owen.
Wciąż stoję do niego tyłem, kiedy on układa dłonie po moich obu stronach. Pochyla się, a ja
czuję jego oddech na swoje twarzy. Nie wiem, jak to się dzieje, ale moje ciało porusza się, jakby
miało własną wolę, dopóki nie opieram się plecami o jego klatkę piersiową. Nie jesteśmy tak
blisko siebie, jak byliśmy podczas tańca, ale jest o wiele intymniej, bo nie tańczymy.
Opiera brodę o moje ramię, a ja zamykam oczy i biorę oddech. Sposób, w jaki się przez niego
czuję, jest tak przytłaczający, że aż ciężko mi utrzymać się na nogach. Łapię się szafki, mając
nadzieję, że nie zauważy, jak białe są kostki na moich dłoniach.
- Chcę się znowu z tobą zobaczyć. – szepce.
Nie myślę o wszystkich powodach, dla których to miałby być taki zły pomysł. Nie myślę o tym,
na czym powinnam się skupiać. Zamiast tego myślę o tym, jak dobrze się czuję, będąc tak blisko
niego oraz jak bardzo chciałabym tego więcej. Moje wszystkie złe cechy zmuszają mój głos, żeby
mu odpowiedzieć „Okej”, bo moja dobra część jest zbyt słaba, by zaproponować sprzeciw.
- Jutro wieczorem. – mówi. – Będziesz w domu?
Myślę o jutrzejszym dniu i przez kilka sekund nie mam pojęcia, jaki jest miesiąc, a co dopiero
jaki to dzień tygodnia. Po tym, jak już załapuję, gdzie i kim jestem, i przypominam sobie, że nadal
mamy czwartek, więc jutro będzie piątek, dochodzę do wniosku, że tak, jestem jutro wolna.
- Tak. – odpowiadam szeptem.
- Dobrze. – mówi. Jestem prawie pewna, że się teraz uśmiecha. Słyszę to w jego głosie.
- Ale.. – odwracam się i staję przed nim twarzą w twarz. – Myślałam, że nauczyłeś się, że lepiej
nie łączyć przyjemnego z pożytecznym. To nie dlatego dziś znalazłeś się w trudnej sytuacji?
Uśmiecha się bardzo delikatnie.
- Uznaj się za zwolnioną.
Uśmiecham się, bo nie jestem pewna, czy kiedykolwiek tak się cieszyłam z tego, że straciłam
pracę. Każdego dnia wolałabym wybrać jego, niż pracę za sto dolarów za godzinę. I to mnie
zaskakuje. I to bardzo.
Odwraca się i zmierza do frontowych drzwi.
- Do zobaczenia jutro, Auburn Mason Reed.
Oboje się uśmiechamy i patrzymy na siebie przez dwie sekundy, bo dokładnie tyle zajmuje mu
zamknięcie za sobą drzwi. Opadam do przodu i ukrywam głowę w ramionach, wdychając tyle
powietrza, ile mi brakowało przez cały wieczór, prosto do moich płuc.
- Och, em, o rany. – wypuszczam powietrze ze świstem. To było zdecydowanie niespodziewane
odstępstwo od mojej zwyczajowej rutyny.
Nagłe pukanie do drzwi mnie zaskakuje, więc prostuję się i obracam akurat w momencie, gdy
drzwi się otwierają. W progu pojawia się Owen.
- Zakluczysz za mną drzwi? Nie mieszkasz w bezpiecznym sąsiedztwie.
Nie mogę poradzić nic na to, że uśmiecham się przez jego prośbę. Podchodzę do drzwi i
otwieram je trochę szerzej.
- I jeszcze coś. – dodaje. – Nie powinnaś tak szybko wchodzić za nieznajomymi do dziwnych
budynków. To niezbyt mądre jak na kogoś, kto nic nie wie o Dallas.
Mrużę powieki.
- Cóż, a ty nie powinieneś tak desperacko szukać pracowników. – mówię w swojej obronie.
Unoszę dłoń, żeby popchnąć drzwi, ale zamiast chwycić klamkę i je zamknąć, Owen otwiera je
jeszcze szerzej.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 5
- I nie wiem, jak to jest z tym w Portland, ale nie powinnaś również wpuszczać obcych do
swojego mieszkania.
- Odprowadziłeś mnie do domu. Nie mogłam tak po prostu nie pozwolić ci skorzystać z toalety.
Zaczyna się śmiać.
- Dzięki. Doceniam to. Po prostu nie wpuszczaj już nikogo więcej, dobrze?
Uśmiecham się do niego zalotnie, dumna, że mam coś takiego w sobie.
- Nawet jeszcze nie byliśmy na randce, a ty już dyktujesz mi, kogo mogę, a kogo nie mogę
wpuszczać do własnej łazienki?
Posyła mi taki sam uśmiech.
- Nic nie poradzę, że jestem trochę zazdrosny. To naprawdę ładna łazienka.
Przewracam oczami i zaczynam zamykać drzwi.
- Dobranoc, Owen.
- Mówię poważnie. Masz nawet te śliczne mydełka w kształcie muszelek. Uwielbiam je.
Oboje się śmiejemy, a on obserwuje mnie przez szparę w drzwiach. Kiedy je zamykam, tym
razem przekręcając klucz w zamku, znowu do nich puka. Potrząsam głową i znowu otwieram
drzwi, tym razem jednak blokując je łańcuchem.
- Co znowu?
- Jest północ! – mówi gorączkowo, uderzając dłonią o drzwi. – Zadzwoń do niej. Zadzwoń do
swojej współlokatorki!
- Och, cholera. – mamroczę. Wyciągam z kieszeni telefon i wybieram numer do Emory.
- Już miałam dzwonić na policję. – mówi ta, kiedy odbiera.
- Wybacz, prawie zapomnieliśmy.
- Musisz użyć hasła bezpieczeństwa?
- Nie, wszystko w porządku. Już zamknęłam za nim drzwi, więc raczej mnie dzisiaj nie
zamorduje.
Emory wzdycha.
- To do kitu. – mówi. – Nie to, że cię nie zabije. – dodaje szybko. – Po prostu chciałam usłyszeć,
jak mówisz hasło.
Wybucham śmiechem.
- Przepraszam, że moje bezpieczeństwo cię rozczarowuje.
Znowu wzdycha.
- Proszę? Powiedz to dla mnie chociaż raz.
- Dobra. – mówię z jękiem. – Mięsna sukienka. Zadowolona?
Milczy przez chwilę, zanim ponownie się odzywa.
- Nie wiem. Teraz nie jestem pewna, czy powiedziałaś to, żeby mnie uszczęśliwić, czy naprawdę
jesteś w niebezpieczeństwie.
Znowu zaczynam się śmiać.
- Wszystko w porządku. Zobaczymy się, jak wrócisz. – rozłączam się i zerkam na Owena przez
uchylone drzwi. Unosi brwi do góry i przechyla głowę na bok.
- Waszym hasłem była mięsna sukienka? Nie sądzisz, że to trochę chorobliwe?
Uśmiecham się, bo w pewnym sensie takie jest.
- Tak samo jak wybieranie mieszkania na podstawie więzi z horrorem. Mówiłam ci, że Emory
jest inna.
Kiwa potwierdzająco głową, zgadzając się ze mną.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 6
- Dobrze się dzisiaj bawiłam. – mówię mu.
Uśmiecha się.
- Ja bawiłem się lepiej.
Oboje się uśmiechamy, prawie że od ucha do ucha, dopóki nie prostuję się i decyduję, by tym
razem zamknąć drzwi na dobre.
- Dobranoc, Owen.
- Dobra-noc, Auburn. – mówi. – Dzięki za niepoprawianie mojej gramatyki.
- Dzięki, że mnie nie zabiłeś. – odpowiadam.
Jego uśmiech znika.
- Jeszcze.
Nie wiem, czy powinnam się śmiać z tego komentarza.
- Żartuję. – mówi szybko, jak tylko widzi wahanie na mojej twarzy. – Nigdy nie wychodzą mi
żarty, kiedy staram się zaimponować dziewczynie.
- O to się nie martw. – zapewniam go. – Już byłam tak jakby pod wrażeniem, jak tylko weszłam
do twojego studia.
Uśmiecha się z uznaniem i wślizguje się ręką w szparę między drzwiami, zanim zdążam je
zamknąć.
- Czekaj. – mówi, ruszając palcami. – Podaj mi dłoń.
- Po co? Żebyś mógł mnie pouczać, że nie powinnam podawać rąk nieznajomym przez uchylone
drzwi?
Kiwa lekceważąco głową na moje pytanie.
- Daleko nam do obcych sobie ludzi, Auburn. Podaj mi dłoń.
Niezobowiązująco unoszę palce i ledwie dotykam nimi jego dłoni. Nie jestem pewna, co on robi.
Jego wzrok opada na nasze ręce, a on opiera głowę o framugę drzwi. Robię to samo i oboje
patrzymy na nasze dłonie, kiedy Owen przeplata nasze palce.
Jesteśmy oddzieleni drzwiami przymkniętymi na łańcuch, więc nie mam pojęcia, jak prosty
dotyk jego dłoni może sprawiać, że muszę oprzeć się o ścianę dla wsparcia, ale właśnie to robię.
Dreszcze wędrują w górę mojej ręki, aż do ramienia, a ja zamykam oczy.
Jego palce delikatnie pocierają wierzchnią stronę mojej dłoni i znaczą na niej ścieżki, po których
się poruszają. Mam drżący oddech i jeszcze bardziej drżącą rękę. Muszę się powstrzymywać od
otworzenia drzwi, żebym nie mogła wciągnąć go do środka i błagać go, by robił reszcie mojego
ciała to, co robi mojej dłoni.
- Czujesz to? – pyta szeptem.
Kiwam głową, bo wiem, że patrzy prosto na mnie. Czuję na sobie jego spojrzenie. Nie odzywa
się już ponownie, a jego dłoń w końcu przestaje się poruszać, więc powoli otwieram oczy. Wciąż
obserwuje mnie przez uchylone drzwi, ale jak tylko całkowicie rozchylam powieki, szybko
odrywa głowę od framugi i odsuwa się, zabierając dłoń z mojej i zostawiając ją przeraźliwie
pustą.
- Kurwa. – mówi, prostując się. Przebiega dłonią po włosach i chwyta się za kark. –
Przepraszam. Zachowuję się absurdalnie. – ściąga rękę z szyi i łapie klamkę. – Tym razem idę
naprawdę. Zanim cię odstraszę. – dodaje z uśmiechem.
Uśmiecham się szeroko.
- Dobranoc, OMG.
Powoli kręci głową, żartobliwie mrużąc oczy.
- Masz szczęście, że cię lubię, Auburn Mason Reed.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 7
Z tym stwierdzeniem zamyka za sobą drzwi.
- O mój Boże. – szepcę.
Myślę, że mogę być w nim zadurzona.
***
- Auburn.
Jęczę, zdecydowanie nie chcąc jeszcze wstawać, ale czyjaś ręka spoczywa na moim ramieniu i
mną potrząsa.
Niegrzecznie.
- Auburn, obudź się. – to głos Emory. – Policja tutaj jest.
Natychmiast przewracam się na bok i widzę swoją współlokatorkę stojącą nade mną. Ma pod
oczami ślady po tuszu do rzęs, a jej blond włosy sterczą na wszystkie strony. Jej nieoczekiwany,
zaniedbany widok przeraża mnie bardziej, niż fakt, że powiedziała, że policja tu jest. Siadam
prosto na łóżku. Próbuję odnaleźć swój budzik, żeby sprawdzić godzinę, ale mój wzrok jest
jeszcze dość zamazany.
- Która godzina?
- Po dziewiątej. – mówi. – I… słyszałaś? Powiedziałam, że jest tu policjant. Pyta o ciebie.
Schodzę z łóżka i rozglądam się w poszukiwaniu jeansów. Znajduję je, pogniecione, po
przeciwnej stronie łóżka. Jak tylko dopinam guziki, nurkuję w szafie w poszukiwaniu bluzki.
- Masz jakieś kłopoty?
Pyta Emory, stojąc w progu.
Cholera. Zapomniałam, że ona nic o mnie nie wie.
- To nie policja. – mówię. – To tylko Trey, mój szwagier.
Widzę, że wciąż wydaje się być zdezorientowana, co ma sens, bo tak naprawdę nie jest moim
szwagrem. Czasem po prostu łatwiej go tak nazywać. Nie mam też pojęcia, dlaczego tu się zjawił.
Otwieram drzwi i widzę go w kuchni, gdzie robi sobie herbatę.
- Wszystko w porządku? – pytam go. Okręca się na pięcie i jak tylko widzę jego uśmiech, wiem,
że nic się nie stało. Po prostu wpadł z wizytą.
- Wszystko dobrze. – odpowiada. – Właśnie skończyłem zmianę i byłem w okolicy. Pomyślałem,
że przyniosę ci śniadanie.
Podnosi papierową torebkę i przesuwa ją po blacie w moim kierunku. Emory przechodzi mnie i
ją łapie, zaglądając to środka.
- To prawda? – pyta, podnosząc wzrok na Treya. – Policjanci naprawdę dostają darmowe
pączki, kiedy tylko chcą?
Łapie jedno ciastko i wpycha je sobie do buzi, jednocześnie idąc do salonu. Trey patrzy na nią z
pogardą, czego ona nie zauważa. Zastanawiam się, czy jest świadoma tego, że jeszcze się dziś nie
przeglądała w lustrze. Wątpię, żeby się tym przejmowała. Uwielbiam to w niej.
- Dzięki za śniadanie. – mówię do niego. Siadam przy barze, speszona tym, dlaczego on
pomyślał, że w porządku jest tak wpadać bez uprzedzenia. Szczególnie tak wcześnie rano. Ale nic
nie mówię, bo jestem pewna, że jestem po prostu zrzędliwa przez to, że w nocy późno poszłam
spać i nie pospałam za długo. – Lydia wraca dziś do domu?
Potrząsa przecząco głową.
- Jutro rano. – odstawia kubek na blat. – Gdzie byłaś wczoraj w nocy?
Tłumaczenie: marika1311 Strona 8
Unoszę głowę, zastanawiając się, dlaczego w ogóle o to pyta.
- Co masz na myśli?
Spogląda na mnie.
- Mówiła, że późno do ciebie dzwoniła.
Teraz rozumiem, dlaczego tu jest. Wzdycham.
- Naprawdę chciałeś przynieść mi śniadanie, czy używasz to jako wymówkę by sprawdzić, co u
mnie?
Jego obrażone spojrzenie sprawia, że żałuję, że to powiedziałam. Wypuszczam z siebie
zdenerwowany oddech i opieram ramiona o barek.
- Pracowałam. – mówię. – W galerii sztuki, za dodatkowe pieniądze.
Trey stoi w dokładnie tym samym miejscu, w którym stał Owen zeszłej nocy. Prawdopodobnie
są takiego samego wzrostu, ale Trey wydaje się być bardziej onieśmielający. Nie wiem, czy to
dlatego, że zawsze jest w policyjnym mundurze, czy to dlatego, że ma ostre rysy twarzy. Jego
ciemne oczy zawsze wydają się być zachmurzone, podczas gdy Owen nie mógł się powstrzymać
od uśmiechu. Samo myślenie o Owenie i fakt, że go dzisiaj znowu zobaczę, natychmiast sprawia,
że mam lepszy nastrój.
- Galeria sztuki? Która?
- W pobliżu mojej pracy. Nazywa się „Spowiedź”.
Trey zaciska szczękę i odkłada kubek na blat.
- Znam ją. – mówi. – Syn Callahana Gentry’ego jest jej właścicielem.
- Powinnam wiedzieć, kto to jest?
Kręci głową i wylewa resztę swojej kawy do zlewu.
- Jest prawnikiem. – mówi. – A jego syn to kłopoty.
Krzywię się, słysząc tę zniewagę, bo jej nie rozumiem. Owen jest ostatnią osobą, która kojarzy
mi się z kłopotami. Trey łapie klucze z szafki i zaczyna wychodzić z kuchni.
- Nie podoba mi się pomysł, żebyś dla niego pracowała.
Nie, żeby opinia Treya się dla mnie w jakiś sposób liczyła, ale trochę odstręcza mnie, że w ogóle
to powiedział.
- Nie musisz się o to martwić. – mówię. – Zostałam zwolniona zeszłej nocy. Chyba nie miałam
tego, czego szukał w pracownikach.
Nie podaję mu prawdziwego powodu swojego zwolnienia. Jestem pewna, że to by go
zdenerwowało jeszcze bardziej.
- To dobrze. – odpowiada. – Przychodzisz na kolację w niedzielę wieczorem?
Idę za nim do drzwi.
- Jeszcze żadnej nie opuściłam, nie?
Po otworzeniu drzwi Trey obraca się, by na mnie spojrzeć.
- Cóż, nigdy też nie ignorowałaś połączeń, a spójrz, co się wczoraj stało.
Touché1, Trey.
Nienawidzę konfrontacji, a moja postawa zaraz do jednej doprowadzi, jeśli się nie wycofam.
Ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję, to napięcie między mną oraz Trey’em i Lydią.
- Przepraszam. – mamroczę. – Było późno, no i miałam wczoraj dwie prace. Dzięki za śniadanie.
Następnym razem, kiedy pojawisz się bez zapowiedzi, będę milsza.
1 Zwrot wyrażający aprobatę.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 9
Uśmiecha się i sięga dłonią, by założyć mi kosmyk włosów za ucho. To intymny gest i nie
podoba mi się to, że poczuł się na tyle komfortowo, żeby to zrobić.
- Nie szkodzi, Auburn. – opuszcza dłoń i wychodzi na korytarz. – Do zobaczenia w niedzielę.
Zamykam za nim drzwi i się o nie opieram. Ostatnio odbieram od niego całkowicie inne
wibracje. Kiedy mieszkałam w Portland, nie widywałam go. Niemniej jednak przeniesienie się do
Teksasu sprawia, że o wiele częściej przebywam w jego obecności, a nie jestem pewna, czy
jesteśmy na tej stopie, jeśli chodzi o definiowanie naszej przyjaźni.
- Nie lubię go. – mówi Emory. Zerkam w kierunku salonu – siedzi na kanapie, zajadając pączka i
przeglądając czasopisma.
- Nawet go nie znasz. – staję w obronie Treya.
- Bardziej podoba mi się facet, którego przyprowadziłaś zeszłej nocy. – nawet nie unosi wzroku
znad gazety, kiedy to mówi.
- Byłaś tu wtedy?
Kiwa głową i bierze długi łyk wody, ponownie nie kłopocząc się tym, by na mnie łaskawie
spojrzeć.
- Tak.
Co? Dlaczego jej się wydaje, że to w porządku?
- Byłaś tu, kiedy dzwoniłam do ciebie o to hasło bezpieczeństwa?
Ponownie kiwa głową.
- Byłam w swoim pokoju. Jestem naprawdę dobra w podsłuchiwaniu. – mówi stanowczo.
Teraz ja kiwam głową i kieruję się do swojej sypialni.
- Dobrze wiedzieć, Emory.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 10
Rozdział szósty
OWEN
Gdybym był mądrzejszy, byłbym teraz u siebie i się przebierał.
Gdybym był mądrzejszy, przygotowywałbym się duchowo na pojawienie się w mieszkaniu
Auburn, skoro właśnie to jej obiecałem.
Gdybym był mądrzejszy, nie siedziałbym tutaj. Czekając, aż mój ojciec przejdzie przez drzwi i
zobaczy, że mam ręce skute za plecami.
Nie wiem tak właściwie, jak powinienem się teraz czuć, ale „odrętwienie” prawdopodobnie nie
jest prawidłową odpowiedzią. Wiem tylko, że za chwilę tu wejdzie, a ostatnia rzecz, jaką chcę
zrobić, to spojrzenie w jego oczy.
Drzwi się otwierają.
Odwracam wzrok.
Słyszę jego kroki, kiedy powoli wchodzi do pomieszczenia. Przesuwam się na swoim miejscu,
ale ledwie mogę się poruszyć dzięki metalowym kajdankom opinającym moje nadgarstki.
Przygryzam dolną wargę, żeby powstrzymać siebie przed powiedzeniem czegoś, czego będę
potem żałował. Przygryzam ją tak mocno, że czuję smak krwi. Nadal unikam patrzenia na niego i
skupiam wzrok na plakacie wiszącym na ścianie. Jest to oś czasu, przedstawiająca postępy w
zażywaniu met amfetaminy na przestrzeni dziesięciu lat. Gapię się na nią, świadom faktu, że
wszystkie zdjęcia przedstawiają tego samego mężczyznę i że wszystkie są zdjęciami z kartoteki
policyjnej. Oznacza to, że facet został aresztowany nie mniej niż dziesięć razy.
Mój ojciec wzdycha z miejsca, w którym siedzi, czyli wprost naprzeciw mnie. Wzdycha tak
mocno, że jego oddech dociera do mnie przez cały stół. Odsuwam się w tył o kilka centymetrów.
Nawet nie chcę wiedzieć, co się w tej chwili dzieje w jego głowie. Wiem tylko, co się dzieje w
mojej, a nie ma w niej nic, oprócz morza rozczarowania. Nie tyle przez to, że zostałem
aresztowany, jak przez fakt, że zawiodę Auburn. Wygląda na to, że wiele osób w życiu ją
zawiodło i nienawidzę, że stanę się jednym z nich.
Nienawidzę.
- Owen. – mówi mój ojciec, prosząc o moją uwagę.
Nie daję mu jej. Czekam, aż skończy, ale nie mówi nic poza moim imieniem.
Nie podoba mi się to, że wszystko, co powiedział, to moje imię, bo wiem, jest cholernie wiele
innych rzeczy, których w tej chwili chce mi powiedzieć. Jest też oczywiście wiele rzeczy, które
chcę powiedzieć ja, ale Callahan Gentry i jego syn nie są najlepszymi rozmówcami.
Nie od dnia, w którym Owen Gentry stał się jedynym synem Callahana Gentry’ego.
To prawdopodobnie jedyny dzień w moim życiu, którego bym nie zmienił. To ten dzień jest
powodem, przez który wciąż robię to, co robię. Ten dzień jest powodem, przez który tu siedzę, o
krok od rozmowy z ojcem na temat tego, jakie są moje opcje.
Czasami zastanawiam się, czy Carey wciąż nas widzi. Zastanawiam się, czy myśli o tym, co się z
nami stało.
Odrywam wzrok od plakatu i przenoszę spojrzenie na ojca. Przez ostatnich kilka lat
opanowaliśmy do perfekcji sztukę milczenia.
- Myślisz, że Carey nas w tej chwili widzi?
Tłumaczenie: marika1311 Strona 11
Twarz mojego ojca pozostaje bez wyrazu. Jedyną rzeczą, jaką widzę w jego oczach jest
rozczarowanie, ale nie wiem, czy jest rozczarowany tym, że poległ w byciu ojcem, czy tym, że
znajduję się w takiej sytuacji, czy też może tym, że właśnie poruszyłem temat Careya.
Nigdy tego nie robię. Mój ojciec nigdy tego nie robi. Nie wiem, dlaczego zrobiłem to teraz.
Pochylam się do przodu, z wzrokiem wbitym w niego.
- Jak myślisz, co on o mnie myśli, tato? – pytam cicho. Tak cicho. Gdyby mój głos był kolorem,
byłby biały. Ojciec zaciska szczękę, więc kontynuuję.
- Myślisz, że jest rozczarowany moją niezdolnością do tego, by powiedzieć nie?
Wzdycha i odwraca spojrzenie, zrywając ze mną kontakt wzrokowy. Sprawiam, że czuje się
nieswojo. Nie mogę pochylić się bardziej, niż pochylam się w tej chwili, więc przesuwam krzesło
w jego stronę, dopóki nie opieram klatki piersiowej o stół. Jestem tak blisko, jak tylko mogę
dotrzeć.
- Jak sądzisz, co Carey myśli o tobie, tato?
To zdanie miałoby czarny kolor.
Wali pięścią w stół, a krzesło gwałtownie odjeżdża, kiedy ten nagle wstaje. Przemierza pokój,
dwa razy i kopie krzesło, które uderza o ścianę. Krąży po pomieszczeniu, od jednego końca do
drugiego, które dzieli mniej więcej dwa metry. Jest tak wkurzony, że czuję się źle z tym, że
jesteśmy w takim małym pokoju. Człowiek potrzebuje przestrzeni, żeby uwolnić swoją agresję.
Powinni brać pod uwagę tego typu sytuacje, kiedy kogoś aresztują i wpychają ich do malutkich
pomieszczeń razem z ich prawnikami. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy ten prawnik może być także
ojcem, i to ojcem, który potrzebuje miejsca, żeby zmieścić cały swój gniew.
Bierze kilka głębokich oddechów. Wdech, wydech, wdech i wydech. Tak, jak kiedyś uczył mnie i
Careya, kiedy byliśmy młodsi. Jako bracia dużo się kłóciliśmy. Nie więcej, niż zazwyczaj bracia
się kłócą, ale wtedy, kiedy Callahan Gentry był ojcem, zrobiłby wszystko, żeby nauczyć nas, jak
radzić sobie z naszym gniewem wewnętrznie, nie fizycznie.
- Tylko wy możecie kontrolować swoje reakcje. – mówił do nas. – Nikt inny. Wy kontrolujecie
swój gniew i wy kontrolujecie swoje szczęście. Zapanujcie nad tym, chłopcy.
Zastanawiam się, czy powinienem mu teraz powtórzyć te słowa.
Zapanuj nad tym, tato.
Raczej nie. Nie chce, żebym mu przerywał, kiedy w ciszy próbuje się przekonać, że nie miałem
na myśli tego, co powiedziałem. Próbuje sobie wmówić, że powiedziałem to tylko dlatego, że
jestem zestresowany.
Callahan Gentry jest dobry w okłamywaniu samego siebie.
Gdybym miał go teraz namalować, prawdopodobnie użyłbym każdego odcienia niebieskiego,
jaki tylko bym znalazł. Spokojnie kładzie dłonie płasko na stole stojącym między nami. Gapi się
na swoje ręce, unikając spoglądania w moje oczy. Bierze powolny, głęboki oddech, następnie
wypuszcza go, jeszcze wolniej.
- Wpłacę twoją kaucję tak szybko, jak będę mógł.
Chcę, żeby myślał, że jestem na to obojętny. Chociaż nie jestem. Nie chcę tutaj być, ale nie mogę
nic na to poradzić.
- Nie żebym musiał być gdzieś indziej. – mówię.
To znaczy, bo nie muszę, prawda? I tak bym się spóźnił, nawet gdybym się pojawił, no i nie ma
mowy, żebym się tam pokazał i powiedział Auburn, gdzie byłem. Lub dlaczego. Poza tym, zeszłej
nocy zostałem mniej więcej ostrzeżony, żeby trzymać się od niej z daleka, więc jest jeszcze to.
Więc, tak. Kto potrzebuje kaucji? Nie ja.
- Nie żebym musiał być gdzieś indziej. – powtarzam.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 12
Ojciec unosi na mnie wzrok i po raz pierwszy zauważam w jego oczach łzy. Z tymi łzami
pojawia się też nadzieja. Nadzieja, że może osiągnął punkt krytyczny. Nadzieja, że to był ostatnia
kropla, która przelała czarę goryczy. Nadzieja, że w końcu powie „Jak mam ci pomóc, Owen? Jak
mam ci to ułatwić?”
Chociaż żadna z tych rzeczy się nie dzieje i moja nadzieja znika razem z jego łzami. Odwraca się
i idzie do drzwi.
- Porozmawiamy dziś wieczorem. W domu.
I już go nie ma.
***
- Co ci się do cholery stało? – pyta Harrison. – Wyglądasz jak gówno.
Siadam przy barze. Nie spałem od ponad dwudziestu czterech godzin. Jak tylko wpłacono moją
kaucję kilka godzin temu i mnie zwolniono, poszedłem prosto do mojego studia. Nawet nie
przejmowałem się tym, żeby pójść do domu ojca, żeby przedyskutować tą sytuację, bo
potrzebuję trochę więcej czasu, by się z nim zmierzyć.
Teraz jest już prawie północ, więc wiem, że Auburn prawdopodobnie śpi, albo jest zbyt
wkurzona, by spać, bo nie przyszedłem dzisiaj do niej, chociaż obiecałem, że się pojawię. Chociaż
prawdopodobnie tak jest najlepiej. Muszę wyprostować swoje życie na tyle, żeby ona chciała być
jego częścią.
- Aresztowali mnie w nocy.
Harrison natychmiast przestaje nalewać piwo do kufla, który miał mi podać. Staje ze mną
twarzą w twarz.
- Przepraszam… ale czy ty powiedziałeś aresztowali?
Kiwam potwierdzająco głową i sięgam przez bar, by wziąć do połowy pełny kufel piwa.
- Mam nadzieję, że zaraz jakoś to wyjaśnisz. – mówi, obserwując mnie, kiedy biorę długi łyk.
Stawiam szklankę przed siebie i wycieram usta.
- Aresztowali mnie za posiadanie.
Na twarzy Harrisona pojawia się mieszanina złości i zdenerwowania.
- Czekaj chwilę. – mówi, pochylając się i zniżając głos do szeptu. – Nie powiedziałeś im chyba, że
ja…
Czuję się urażony, że w ogóle o to zapytał, więc przerywam mu, zanim jeszcze skończy pytanie.
- Oczywiście, że nie. – mruczę. – Odmówiłem jakichkolwiek odpowiedzi na temat tego, skąd
pochodzą pigułki. Niestety, to nie pomogło w mojej sytuacji, kiedy pojawiłem się w sądzie.
Najwyraźniej dają ci trochę luzu, jeśli kogoś wsypujesz. – śmieję się i potrząsam głową. –
Popieprzone, co? Uczymy dzieci, że skarżenie na kogoś jest złe, ale jako dorośli jesteśmy za to
nagradzani.
Harrison nie odpowiada. Widzę te wszystkie słowa, które się w nim przelewają i wiem, że robi
wszystko, co w swojej mocy, żeby zachować je dla siebie.
- Harrison. – mówię, pochylając się. – W porządku. Będzie dobrze. To moje pierwsze
wykroczenie, więc wątpię, żebym dostał dużo…
Potrząsa głową.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 13
- Nie jest dobrze, Owen! Od ponad roku mówię ci, żebyś skończył z tym gównem. Wiedziałem,
że to cię dopadnie i nie cierpię być tym, który ci powie „a nie mówiłem”, ale kurwa, mówiłem ci
to jakieś milion razy, do cholery.
Wypuszczam z siebie oddech. Jestem zbyt zmęczony, by teraz tego słuchać. Wstaję, kładę na
blacie dziesięciodolarowy banknot, po czym odwracam się i wychodzę.
Chociaż on ma rację. Mówił to. I nie jest jedynym, którym to robił, bo wiem, że to mnie dopadnie
i mówiłem to sobie cholernie wiele razy.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 14
Rozdział siódmy
AUBURN
- Chcesz dolewki?
- Pewnie. – odpowiadam, uśmiechając się do kelnerki, chociaż wiem, że wcale dolewki nie
potrzebuję. Powinnam po prostu wyjść, ale wciąż jest we mnie mała część, która wierzy, że Lydia
się pojawi. Na pewno nie zapomniała.
Zastanawiam się, czy napisać do niej ponownie, czy nie. Spóźnia się już ponad godzinę, a ja
siedzę tutaj, żałośnie czekając i mając nadzieję, że nie zostałam wystawiona.
Nie, żeby była pierwszą osobą, której to się zdarzyło. Da nagroda należy się Owenowi.
Powinnam była wiedzieć. Powinnam być na to przygotowana. Ten cały czas z nim spędzony
wydawał się zbyt piękny, by być prawdziwy, a fakt, że przez trzy solidne tygodnie nie
usłyszałam od niego żadnych wieści, tylko dowodzi tego, że moja decyzja, by zrezygnować z
mężczyzn, była słuszna.
Chociaż to nadal boli. Boli jak cholera, bo kiedy w czwartek wieczorem wyszedł z mojego
mieszkania, czułam się tak pełna nadziei… nie tylko przez to, że go poznałam, ale przez to, że
myślałam, że może Teksas nie będzie aż taki zły. Myślałam, że może chociaż raz rzeczy pójdą po
mojej myśli, a karma da mi trochę luzu.
I chociaż bolało zrozumienie, że on gadał bzdury, to bycie wystawioną przez Lydię boli trochę
bardziej. Owen przynajmniej nie wystawił mnie w moje urodziny.
Jak mogła zapomnieć?
Nie będę płakać. Nie będę. Wylałam nad tą kobietą wystarczająco wiele łez i nie dostanie już ich
więcej.
Kelnerka wraca do stołu i napełnia mojego drinka. Mojego bezalkoholowego drinka.
Piję żałosną wodę sodową, siedzę samotnie w restauracji, po raz drugi w tym zostałam
wystawiona i dziś są moje dwudzieste pierwsze urodziny.
- Wezmę rachunek. – mówię, pokonana. Kelnerka patrzy na mnie z litością, kiedy kładzie
przede mną skrawek papieru. Spłacam rachunek i wychodzę.
Nie cierpię tego, że wciąż muszę przechodzić obok jego studia w drodze do domu z pracy. Lub,
w tym przypadku, w drodze do domu z bycia wystawioną. Czasami widać światło w oknach na
górze, w jego mieszkaniu, a ja mam ochotę podpalić to miejsce.
No, nie do końca. To trochę brutalne. Nie spaliłabym jego pięknych obrazów.
Tylko jego.
Kiedy docieram do jego budynku, zatrzymuję się przed nim i się na niego gapię. Może od teraz
warto chodzić inną drogą i mijać jedną czy dwie przecznice dodatkowo, żeby już nigdy nie mijać
tego studia. Może zanim zmienię trasę, powinnam zostawić swoje wyznanie. Od trzech tygodni
chciałam to zrobić, a dzisiaj tak wszystko idealnie się ułożyło, że w końcu jestem na tyle
wkurzona, by to zrobić.
Podchodzę do frontowych drzwi i spoglądam na otwór w nich, jednocześnie wyciągając z
torebki długopis. Nie mam żadnej kartki, więc grzebię tak długo, aż znajduję paragon ze
wspaniałej, urodzinowej kolacji, którą zjadłam sama ze sobą. Odwracam ją, przykładam do okna
i zaczynam pisać.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 15
Poznałam naprawdę świetnego kolesia trzy tygodnie temu. Nauczył mnie tańczyć, przypominając
mi, jakie to uczucie z kimś flirtować, odprowadził mnie do domu, sprawił, że się uśmiechałam, a
potem JESTEŚ DUPKIEM, OWEN!
Naciskam końcówkę długopisu, by go wyłączyć, po czym chowam go do torebki. Co dziwne,
przelanie tego na papier sprawiło, że poczułam się nieco lepiej. Zaczynam składać rachunek, ale
za chwilę ponownie przykładam go do okna i znowu biorę do ręki długopis, by coś dopisać.
P.S. Twoje inicjały są głupie.
O wiele lepiej. Wsuwam kartkę przez szczelinę w drzwiach, zanim daję sobie czas na to, by to
przemyśleć. Cofam się o kilka kroków i żegnam się z budynkiem.
Odwracam się, by iść w kierunku mojego mieszkania. Mój telefon się odzywa. Wyciągam go z
kieszeni i otwieram wiadomość.
Lydia: Przepraszam! Miałam opóźnienie, a to był taki szalony dzień. Mam nadzieję, że nie czekałaś
zbyt długo. Rano wracam do Pasadeny, ale będziesz w niedzielę, prawda?
Czytam wiadomość i wszystko, o czym myślę, to suka, suka, suka, suka.
Jestem niedojrzała. No ale dajcie spokój, nie mogła chociaż napisać „wszystkiego najlepszego”?
Boże, serce mnie boli.
Zaczynam wkładać telefon z powrotem do kieszeni, kiedy ten znowu się odzywa. Może
przypomniała sobie o moich urodzinach. Przynajmniej będzie się czuła choć trochę winna. Może
nie powinnam była nazywać ją suką.
Lydia: Następnym razem przypomnij mi, że mam tam być. Wiesz, że mam ręce pełne roboty.
Suka, suka, suka, wielka suka.
Zaciskam zęby i krzyczę z frustracji. Nie mogę z nią wygrać. Nigdy z nią nie wygram.
Nie wierzę, że mam zamiar to zrobić, ale muszę się napić. Czegoś z alkoholem. I na szczęście
wiem, gdzie to dostanę.
***
- Skłamałaś.
Harrison patrzy na mój dowód.
Zakładam, że właśnie zauważył, że dzisiaj mam urodziny i kiedy pierwszy raz przyszłam tu z
Owenem, nie miałam dwudziestu jeden lat.
- Owen mnie zmusił.
Harrison potrząsa głową i oddaje mi dokument.
- Owen robi wiele rzeczy, których nie powinien robić. – wyciera bar pomiędzy nami i odkłada
ręczniczek na bok, a ja mam nadzieję, że jakoś rozwinie to zdanie i powie więcej szczegółów. –
Więc, co podać, pani Reed? Znowu Jacka Danielsa z colą?
Natychmiast potrząsam głową.
- Nie, dzięki. Coś nie tak mocnego.
- Margarita?
Kiwam potwierdzająco głową.
Odwraca się, żeby zrobić mój pierwszy legalnie zamówiony napój alkoholowy.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 16
- Gdzie jest Owen? – pyta.
Przewracam oczami.
- A czy ja wyglądam na jego niańkę? Pewnie jest w Hannah.
Harrison obraca się, z szeroko otwartymi oczami. Wzruszam ramionami, a on śmieje się, zanim
wraca do robienia mojego drinka. Kiedy kończy, stawia go przede mną. Zaczynam się krzywić,
ale on sięga po swojej prawej stronie do słoika, wyciąga z niego parasolkę i wtyka ją do szklanki.
- Zobaczymy, jak ten ci się spodoba.
Unoszę margaritę do ust, najpierw zlizując sól z brzegu, a następnie biorąc łyk. Czuję, jak moje
oczy rozjaśniają się, bo to jest o wiele lepsze niż te gówno, które zamówił dla mnie Owen. Kiwam
głową i pokazuję mu, że może zrobić kolejny.
- Może najpierw skończysz pierwszy? – sugeruje.
- Jeszcze jeden. – mówię, wycierając usta. – To moje urodziny, a ja jestem odpowiedzialną
dorosłą, która chce dwa drinki.
Jego ramiona wznoszą się i opadają, kiedy wzdycha i potrząsa głową, ale robi to, o co go proszę.
Co jest dobre, bo jak tylko kończę drugiego, zamawiam trzeciego. Bo mogę. Bo to moje urodziny,
a ja jestem pozostawiona sama sobie, Portland jest na górze kraju, a ja jestem tutaj, gdzieś nisko,
a Owen Mason Gentry to wielki dupek!
A Lydia jest suką.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 1 Rozdział piąty AUBURN Co ja, do cholery, wyprawiam? Ja nie robię takich rzeczy. Nie zapraszam do siebie facetów. Teksas zamienia mnie w dziwkę. Nastawiam wodę na kawę, doskonale wiedząc, że nie potrzebuję kofeiny. Ale po przeżyciu takiego dnia i tak wiem, że nie zasnę, więc kto by się przejmował? Owen wychodzi z łazienki, ale nie idzie prosto do drzwi. Zamiast tego jego uwagę przykuwa obraz na ścianie w salonie. Podchodzi powoli do niego i uważnie go ogląda. Lepiej, żeby nie powiedział o tym nic negatywnego. Chociaż jest artystą. Pewnie to skrytykuje. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że ten obraz to ostatnią rzecz, którą zrobił dla mnie Adam, zanim odszedł i znaczy dla mnie więcej, niż cokolwiek, co posiadam. Jeśli Owen go skrytykuję, wykopię go z domu. Cokolwiek oznaczają nasze flirty, skończą się szybciej, niż zaczęły. - To twój? – pyta, wskazując na obraz. No to jedziemy. - Mojej współlokatorki. – kłamię. Czuję, że będzie bardziej szczery w swojej krytyce, jeśli nie będzie myślał, że obraz należy do mnie. Zerka na mnie i obserwuje mnie przez kilka sekund, po czym ponownie odwraca się twarzą prosto do obrazu. Przebiega palcami po środkowej części obrazu, gdzie dwie ręce odsuwają się od siebie. - Niesamowite. – mówi cicho, jakby nie mówił tego do mnie. - Taki był. – mówię pod nosem, wiedząc, że mnie słyszy, ale za bardzo się tym nie przejmuje. – Chcesz filiżankę kawy? Mówi, że tak, bez obracania się w moją stronę. Jeszcze przez chwilę gapi się na obraz, a potem ogląda cały salon, wchłaniając wszystko dookoła. Na szczęście, ponieważ większość moich rzeczy nadal jest w Oregonie, jedynym śladem mojej obecności w tym mieszkaniu jest ten obraz, więc nie dowie się o mnie niczego nowego. Nalewam mu kawy i przesuwam kubek po blacie. Owen idzie przez kuchnię i siada przy stole, przyciągając do siebie napój. Sobie dodaję cukru i śmietanki i kiedy kończę, chcę przesunąć je w jego stronę, ale macha ręką, pokazując, że ich nie chce i bierze łyk. Nie mogę uwierzyć, że siedzi sobie w moim mieszkaniu. A jeszcze bardziej szokuje mnie to, że dobrze się z tym czuję. Prawdopodobnie jest jedynym facetem od czasów Adama, z którym mam ochotę flirtować. Nie, żeby od tamtego czasu się z nikim nie spotykała. Byłam na kilku randkach. No dobra, na dwóch. I tylko jedna z nich skończyła się pocałunkiem. - Mówiłaś, że poznałaś swoją współlokatorkę przez internet? – pyta. – Jak do tego doszło? Wyglądało na to, że nadał sobie prawo do zadawania ciężkich pytań, więc czuję ulgę, kiedy w końcu zadaje jakieś łatwiejsze. - Ubiegałam się o pracę przez internet, kiedy zdecydowałam przenieść się tutaj z Portland. Rozmawiała ze mną przez telefon, a na koniec tej rozmowy zaproponowała, żebym z nią zamieszkała i dzieliła się czynszem. Uśmiecha się. - Musiałaś zrobić piorunujące pierwsze wrażenie.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 2 - To nie było tak. – mówię. – Po prostu potrzebowała kogoś, z kim mogłaby podzielić się płaceniem czynszu, inaczej by ją wyeksmitowali. Owen zaczyna się śmiać. - Idealne wyczucie czasu. - Możesz to powiedzieć jeszcze raz. - Idealne wyczucie czasu. – powtarza, szczerząc zęby w uśmiechu. Śmieję się z niego. Nie jest taki, jak początkowo przewidywałam, kiedy weszłam do jego studia. Sądziłam, że artyści są cichymi, rozmarzonymi i emocjonalnymi osobami. Owen w rzeczywistości wygląda bardzo dobrze. Na pewno jest dojrzały jak na swój wiek, biorąc pod uwagę, jak pomyślnie idzie mu z biznesem, a także twardo stąpający po ziemi i… zabawny. Jego życie wydaje się być dobrze ułożone i prawdopodobnie to jest w nim najbardziej atrakcyjna rzecz. A jednak pochłaniają mnie sprzeczne uczucia, bo widzę, dokąd to zmierza. I dla typowej dziewczyny, mającej ponad dwadzieścia lat, to byłoby ekscytujące i fajne. Coś, o czym można napisać do swojej przyjaciółki. Hej, poznałam naprawdę przystojnego faceta odnoszącego sukcesy i wydaje się być normalny. Ale moja sytuacja nie jest typowa, co wyjaśnia wielkie wahanie, które ciągle rośnie razem z moją nerwowością i oczekiwaniami. Widzę, że jestem jego ciekawa i przez cały czas przyłapuję się na tym, że patrzę na jego usta, szyję lub dłonie, które wydają się być w stanie robić cholernie dużo wspaniałych rzeczy, nie tylko malować obrazy. Ale wahanie, które odczuwam, w dużej części wynika z mojego braku doświadczenia, bo nie jestem pewna, czy wiedziałabym, co robić z rękami, gdyby do czegoś doszło. Staram się przypomnieć sobie sceny z filmów lub książek, kiedy chłopak i dziewczyna czują do siebie pociąg fizyczny i jak od tego punktu… przechodzą do działania. Tak dużo czasu minęło, od kiedy byłam z Adamem, że zapomniałam, co powinno dziać się dalej. Oczywiście nie prześpię się z nim dziś, ale tak cholernie dawno nie rozważałam kogoś, czy jest godny chociaż pocałunku. Po prostu nie chcę, żeby moje niedoświadczenie się ujawniło, chociaż, jestem pewna, że już tak się stało. Ten brak pewności siebie naprawdę wkradł się w moje myśli i najwyraźniej również w naszą rozmowę, bo ja się nie odzywam, a on się po prostu gapi. I podoba mi się to. Lubię, kiedy się na mnie patrzy, bo minęło dużo czasu, odkąd czułam się piękna w czyjś oczach. A teraz on obserwuje mnie tak uważnie, takim zadowolonym i ciepłym spojrzeniem, że dobrze bym się czuła, gdybyśmy spędzili tak resztę nocy, nie odzywając się. - Chcę cię na malować. – mówi Owen, przerywając milczenie. W jego głosie słychać pewność siebie, której mi brakuje. Widocznie moje serce zmartwiło się, że zapomniałam o jego istnieniu, bo nagle daje mi o sobie znać, głośno i szybko. Robię co w mojej mocy, by przełknąć ślinę tak, by on tego nie zauważył. - Chcesz mnie namalować? – pytam żenująco słabym głosem. Kiwa powoli głową. - Tak. Staram się zignorować fakt, że to, co powiedział, to najbardziej erotyczne słowa, jakie kiedykolwiek ktoś mi powiedział. - Ja nie… - wypuszczam oddech, starając się uspokoić. – Czy to byłoby… no wiesz… w ubraniu? Bo nie będę pozować nago. Spodziewam się, że na uśmiechnie się albo zacznie się śmiać na ten komentarz, ale tego nie robi. Wstaje powoli i podnosi szklankę do ust. Podoba mi się, jak pije swoją kawę. Jakby była tak ważna, że zasługuje na pełnię jego uwagi. Kiedy kończy pić, odstawia kubek na blat i spogląda na mnie, tym swoim skupionym, uważnym spojrzeniem.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 3 - Nawet nie musisz tam być, kiedy będę cię malować. Po prostu chcę to zrobić. Nie wiem, dlaczego teraz stoi, ale to sprawia, że się denerwuję. To, że stoi, oznacza dwie rzeczy – albo wychodzi, albo chce wykonać jakiś ruch. Nie wiem, czy jestem gotowa na którąkolwiek z nich. - Jak mnie namalujesz, skoro mnie tam nie będzie? – nie cierpię tego, że nie mogę udawać takiej pewności siebie, która go otacza jak aura. Potwierdza moje obawy co do tego, że zamierza wykonać jakiś ruch, bo powoli okrąża barek, idąc w moim kierunku. Przypatruję mu się przez cały czas, dopóki moje plecy nie opierają się o szafkę, a on nie stoi prosto przede mną. Unosi swoją prawą dłoń i – tak, wiem, że tu jesteś, serduszko – delikatnie dotyka palcami mojej brody, powoli unosząc moją twarz do góry. Wzdycham. Jego wzrok opada na moje usta, zanim dokładnie ogląda resztę, przypatrując się każdemu fragmentowi mojej twarzy dokładnie i uważnie. Obserwuję jego oczy, kiedy przesuwają się ze szczęki, przez kość policzkową, do czoła i z powrotem do moich oczu. - Namaluję cię z pamięci. – mówi, puszczając moją twarz. Daje dwa kroki do tyłu i opiera się o szafkę. Nie zdawałam sobie sprawy, jak szybko oddycham, dopóki jego wzrok na krótką chwilę nie opada na moją klatkę piersiową. Ale szczerze mówiąc nie mam czasu na martwienie się, czy moja reakcja jest dla niego oczywista, bo wszystko, na czym mogę się teraz skupić, to jak przywrócić moim płucom zdolność oddychania i co zrobić, by powrócił mój głos. Biorę drżący oddech i zdaję sobie sprawę, że to nie kawy teraz potrzebuję, tylko wody. Zimnej wody. Mijam go, otwieram szafkę, wyciągam szklankę i nalewam sobie wody. Opiera się dłońmi o blat i staje ze skrzyżowanymi nogami, uśmiechając się do mnie przez cały czas, kiedy wypijam połowę szklanki od razu. Dźwięk, jaki wydaje z siebie szkło, kiedy stawiam szklankę na blacie, jest trochę dramatyczny i Owen zaczyna się śmiać. Wycieram usta i przeklinam siebie za to, że jestem taka oczywista. Jego śmiech urywa się, kiedy jego komórka zaczyna dzwonić. Zerka na ekran, odrzuca połączenie i wkłada go z powrotem do kieszeni. Jego oczy jeszcze raz wędrują po salonie, zanim odnajdują moje. - Pewnie powinienem już iść. Wow. Dobrze poszło. Kiwam głową i biorę kubek, który on przesuwa w moją stronę. Odwracam się i zaczynam go myć w zlewie. - Cóż, dzięki za pracę. – mówię. – I za odprowadzenie mnie do domu. Nie odwracam się, żeby patrzeć, jak wychodzi. Czuję, że mój oczywisty brak doświadczenia właśnie zabiło to, cokolwiek między nami było. I nie jestem za to zła na siebie; tylko na niego. Jestem zła, że zniechęciło go to, że nie zrobiłam kroku do przodu albo że nie rzuciłam się na niego. Jestem zła, że jego telefon zadzwonił, bardziej niż prawdopodobne jest to, że to była Hannah, a on natychmiast korzysta z możliwości, żeby się stąd zmyć. I właśnie dlatego nie robię takich rzeczy. - To nie była dziewczyna. Jego głos mnie zaskakuje, a ja natychmiast się odwracam, by zobaczyć, że Owen stoi tuż za mną. Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale nie wiem, co, więc je zamykam. Czuję się głupio, że się zezłościłam, chociaż przecież nie mógł wiedzieć, o czym myślałam. Przybliża się, a ja cofam się i opieram o szafkę, pozostawiając między nami trochę przestrzeni, której potrzebuję, by moje myśli zostały wspólne. - Nie chcę, żebyś pomyślała, że wychodzę, bo zadzwoniła to mnie inna dziewczyna. – mówi, tłumacząc się bardziej szczegółowo. Podoba mi się, że tak po prostu to powiedział, co sprawia, że wszystkie moje negatywne myśli o nim wyparowują. Może się myliłam. Od czasu do czasu mam tendencję do irracjonalnych reakcji.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 4 Odwracam się twarzą do zlewu, bo nie chcę, żeby widział, jak bardzo mi się podoba to, że nie używa wymówek, żeby stąd wyjść. - To nie moja sprawa, kto do ciebie dzwoni, Owen. Wciąż stoję do niego tyłem, kiedy on układa dłonie po moich obu stronach. Pochyla się, a ja czuję jego oddech na swoje twarzy. Nie wiem, jak to się dzieje, ale moje ciało porusza się, jakby miało własną wolę, dopóki nie opieram się plecami o jego klatkę piersiową. Nie jesteśmy tak blisko siebie, jak byliśmy podczas tańca, ale jest o wiele intymniej, bo nie tańczymy. Opiera brodę o moje ramię, a ja zamykam oczy i biorę oddech. Sposób, w jaki się przez niego czuję, jest tak przytłaczający, że aż ciężko mi utrzymać się na nogach. Łapię się szafki, mając nadzieję, że nie zauważy, jak białe są kostki na moich dłoniach. - Chcę się znowu z tobą zobaczyć. – szepce. Nie myślę o wszystkich powodach, dla których to miałby być taki zły pomysł. Nie myślę o tym, na czym powinnam się skupiać. Zamiast tego myślę o tym, jak dobrze się czuję, będąc tak blisko niego oraz jak bardzo chciałabym tego więcej. Moje wszystkie złe cechy zmuszają mój głos, żeby mu odpowiedzieć „Okej”, bo moja dobra część jest zbyt słaba, by zaproponować sprzeciw. - Jutro wieczorem. – mówi. – Będziesz w domu? Myślę o jutrzejszym dniu i przez kilka sekund nie mam pojęcia, jaki jest miesiąc, a co dopiero jaki to dzień tygodnia. Po tym, jak już załapuję, gdzie i kim jestem, i przypominam sobie, że nadal mamy czwartek, więc jutro będzie piątek, dochodzę do wniosku, że tak, jestem jutro wolna. - Tak. – odpowiadam szeptem. - Dobrze. – mówi. Jestem prawie pewna, że się teraz uśmiecha. Słyszę to w jego głosie. - Ale.. – odwracam się i staję przed nim twarzą w twarz. – Myślałam, że nauczyłeś się, że lepiej nie łączyć przyjemnego z pożytecznym. To nie dlatego dziś znalazłeś się w trudnej sytuacji? Uśmiecha się bardzo delikatnie. - Uznaj się za zwolnioną. Uśmiecham się, bo nie jestem pewna, czy kiedykolwiek tak się cieszyłam z tego, że straciłam pracę. Każdego dnia wolałabym wybrać jego, niż pracę za sto dolarów za godzinę. I to mnie zaskakuje. I to bardzo. Odwraca się i zmierza do frontowych drzwi. - Do zobaczenia jutro, Auburn Mason Reed. Oboje się uśmiechamy i patrzymy na siebie przez dwie sekundy, bo dokładnie tyle zajmuje mu zamknięcie za sobą drzwi. Opadam do przodu i ukrywam głowę w ramionach, wdychając tyle powietrza, ile mi brakowało przez cały wieczór, prosto do moich płuc. - Och, em, o rany. – wypuszczam powietrze ze świstem. To było zdecydowanie niespodziewane odstępstwo od mojej zwyczajowej rutyny. Nagłe pukanie do drzwi mnie zaskakuje, więc prostuję się i obracam akurat w momencie, gdy drzwi się otwierają. W progu pojawia się Owen. - Zakluczysz za mną drzwi? Nie mieszkasz w bezpiecznym sąsiedztwie. Nie mogę poradzić nic na to, że uśmiecham się przez jego prośbę. Podchodzę do drzwi i otwieram je trochę szerzej. - I jeszcze coś. – dodaje. – Nie powinnaś tak szybko wchodzić za nieznajomymi do dziwnych budynków. To niezbyt mądre jak na kogoś, kto nic nie wie o Dallas. Mrużę powieki. - Cóż, a ty nie powinieneś tak desperacko szukać pracowników. – mówię w swojej obronie. Unoszę dłoń, żeby popchnąć drzwi, ale zamiast chwycić klamkę i je zamknąć, Owen otwiera je jeszcze szerzej.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 5 - I nie wiem, jak to jest z tym w Portland, ale nie powinnaś również wpuszczać obcych do swojego mieszkania. - Odprowadziłeś mnie do domu. Nie mogłam tak po prostu nie pozwolić ci skorzystać z toalety. Zaczyna się śmiać. - Dzięki. Doceniam to. Po prostu nie wpuszczaj już nikogo więcej, dobrze? Uśmiecham się do niego zalotnie, dumna, że mam coś takiego w sobie. - Nawet jeszcze nie byliśmy na randce, a ty już dyktujesz mi, kogo mogę, a kogo nie mogę wpuszczać do własnej łazienki? Posyła mi taki sam uśmiech. - Nic nie poradzę, że jestem trochę zazdrosny. To naprawdę ładna łazienka. Przewracam oczami i zaczynam zamykać drzwi. - Dobranoc, Owen. - Mówię poważnie. Masz nawet te śliczne mydełka w kształcie muszelek. Uwielbiam je. Oboje się śmiejemy, a on obserwuje mnie przez szparę w drzwiach. Kiedy je zamykam, tym razem przekręcając klucz w zamku, znowu do nich puka. Potrząsam głową i znowu otwieram drzwi, tym razem jednak blokując je łańcuchem. - Co znowu? - Jest północ! – mówi gorączkowo, uderzając dłonią o drzwi. – Zadzwoń do niej. Zadzwoń do swojej współlokatorki! - Och, cholera. – mamroczę. Wyciągam z kieszeni telefon i wybieram numer do Emory. - Już miałam dzwonić na policję. – mówi ta, kiedy odbiera. - Wybacz, prawie zapomnieliśmy. - Musisz użyć hasła bezpieczeństwa? - Nie, wszystko w porządku. Już zamknęłam za nim drzwi, więc raczej mnie dzisiaj nie zamorduje. Emory wzdycha. - To do kitu. – mówi. – Nie to, że cię nie zabije. – dodaje szybko. – Po prostu chciałam usłyszeć, jak mówisz hasło. Wybucham śmiechem. - Przepraszam, że moje bezpieczeństwo cię rozczarowuje. Znowu wzdycha. - Proszę? Powiedz to dla mnie chociaż raz. - Dobra. – mówię z jękiem. – Mięsna sukienka. Zadowolona? Milczy przez chwilę, zanim ponownie się odzywa. - Nie wiem. Teraz nie jestem pewna, czy powiedziałaś to, żeby mnie uszczęśliwić, czy naprawdę jesteś w niebezpieczeństwie. Znowu zaczynam się śmiać. - Wszystko w porządku. Zobaczymy się, jak wrócisz. – rozłączam się i zerkam na Owena przez uchylone drzwi. Unosi brwi do góry i przechyla głowę na bok. - Waszym hasłem była mięsna sukienka? Nie sądzisz, że to trochę chorobliwe? Uśmiecham się, bo w pewnym sensie takie jest. - Tak samo jak wybieranie mieszkania na podstawie więzi z horrorem. Mówiłam ci, że Emory jest inna. Kiwa potwierdzająco głową, zgadzając się ze mną.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 6 - Dobrze się dzisiaj bawiłam. – mówię mu. Uśmiecha się. - Ja bawiłem się lepiej. Oboje się uśmiechamy, prawie że od ucha do ucha, dopóki nie prostuję się i decyduję, by tym razem zamknąć drzwi na dobre. - Dobranoc, Owen. - Dobra-noc, Auburn. – mówi. – Dzięki za niepoprawianie mojej gramatyki. - Dzięki, że mnie nie zabiłeś. – odpowiadam. Jego uśmiech znika. - Jeszcze. Nie wiem, czy powinnam się śmiać z tego komentarza. - Żartuję. – mówi szybko, jak tylko widzi wahanie na mojej twarzy. – Nigdy nie wychodzą mi żarty, kiedy staram się zaimponować dziewczynie. - O to się nie martw. – zapewniam go. – Już byłam tak jakby pod wrażeniem, jak tylko weszłam do twojego studia. Uśmiecha się z uznaniem i wślizguje się ręką w szparę między drzwiami, zanim zdążam je zamknąć. - Czekaj. – mówi, ruszając palcami. – Podaj mi dłoń. - Po co? Żebyś mógł mnie pouczać, że nie powinnam podawać rąk nieznajomym przez uchylone drzwi? Kiwa lekceważąco głową na moje pytanie. - Daleko nam do obcych sobie ludzi, Auburn. Podaj mi dłoń. Niezobowiązująco unoszę palce i ledwie dotykam nimi jego dłoni. Nie jestem pewna, co on robi. Jego wzrok opada na nasze ręce, a on opiera głowę o framugę drzwi. Robię to samo i oboje patrzymy na nasze dłonie, kiedy Owen przeplata nasze palce. Jesteśmy oddzieleni drzwiami przymkniętymi na łańcuch, więc nie mam pojęcia, jak prosty dotyk jego dłoni może sprawiać, że muszę oprzeć się o ścianę dla wsparcia, ale właśnie to robię. Dreszcze wędrują w górę mojej ręki, aż do ramienia, a ja zamykam oczy. Jego palce delikatnie pocierają wierzchnią stronę mojej dłoni i znaczą na niej ścieżki, po których się poruszają. Mam drżący oddech i jeszcze bardziej drżącą rękę. Muszę się powstrzymywać od otworzenia drzwi, żebym nie mogła wciągnąć go do środka i błagać go, by robił reszcie mojego ciała to, co robi mojej dłoni. - Czujesz to? – pyta szeptem. Kiwam głową, bo wiem, że patrzy prosto na mnie. Czuję na sobie jego spojrzenie. Nie odzywa się już ponownie, a jego dłoń w końcu przestaje się poruszać, więc powoli otwieram oczy. Wciąż obserwuje mnie przez uchylone drzwi, ale jak tylko całkowicie rozchylam powieki, szybko odrywa głowę od framugi i odsuwa się, zabierając dłoń z mojej i zostawiając ją przeraźliwie pustą. - Kurwa. – mówi, prostując się. Przebiega dłonią po włosach i chwyta się za kark. – Przepraszam. Zachowuję się absurdalnie. – ściąga rękę z szyi i łapie klamkę. – Tym razem idę naprawdę. Zanim cię odstraszę. – dodaje z uśmiechem. Uśmiecham się szeroko. - Dobranoc, OMG. Powoli kręci głową, żartobliwie mrużąc oczy. - Masz szczęście, że cię lubię, Auburn Mason Reed.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 7 Z tym stwierdzeniem zamyka za sobą drzwi. - O mój Boże. – szepcę. Myślę, że mogę być w nim zadurzona. *** - Auburn. Jęczę, zdecydowanie nie chcąc jeszcze wstawać, ale czyjaś ręka spoczywa na moim ramieniu i mną potrząsa. Niegrzecznie. - Auburn, obudź się. – to głos Emory. – Policja tutaj jest. Natychmiast przewracam się na bok i widzę swoją współlokatorkę stojącą nade mną. Ma pod oczami ślady po tuszu do rzęs, a jej blond włosy sterczą na wszystkie strony. Jej nieoczekiwany, zaniedbany widok przeraża mnie bardziej, niż fakt, że powiedziała, że policja tu jest. Siadam prosto na łóżku. Próbuję odnaleźć swój budzik, żeby sprawdzić godzinę, ale mój wzrok jest jeszcze dość zamazany. - Która godzina? - Po dziewiątej. – mówi. – I… słyszałaś? Powiedziałam, że jest tu policjant. Pyta o ciebie. Schodzę z łóżka i rozglądam się w poszukiwaniu jeansów. Znajduję je, pogniecione, po przeciwnej stronie łóżka. Jak tylko dopinam guziki, nurkuję w szafie w poszukiwaniu bluzki. - Masz jakieś kłopoty? Pyta Emory, stojąc w progu. Cholera. Zapomniałam, że ona nic o mnie nie wie. - To nie policja. – mówię. – To tylko Trey, mój szwagier. Widzę, że wciąż wydaje się być zdezorientowana, co ma sens, bo tak naprawdę nie jest moim szwagrem. Czasem po prostu łatwiej go tak nazywać. Nie mam też pojęcia, dlaczego tu się zjawił. Otwieram drzwi i widzę go w kuchni, gdzie robi sobie herbatę. - Wszystko w porządku? – pytam go. Okręca się na pięcie i jak tylko widzę jego uśmiech, wiem, że nic się nie stało. Po prostu wpadł z wizytą. - Wszystko dobrze. – odpowiada. – Właśnie skończyłem zmianę i byłem w okolicy. Pomyślałem, że przyniosę ci śniadanie. Podnosi papierową torebkę i przesuwa ją po blacie w moim kierunku. Emory przechodzi mnie i ją łapie, zaglądając to środka. - To prawda? – pyta, podnosząc wzrok na Treya. – Policjanci naprawdę dostają darmowe pączki, kiedy tylko chcą? Łapie jedno ciastko i wpycha je sobie do buzi, jednocześnie idąc do salonu. Trey patrzy na nią z pogardą, czego ona nie zauważa. Zastanawiam się, czy jest świadoma tego, że jeszcze się dziś nie przeglądała w lustrze. Wątpię, żeby się tym przejmowała. Uwielbiam to w niej. - Dzięki za śniadanie. – mówię do niego. Siadam przy barze, speszona tym, dlaczego on pomyślał, że w porządku jest tak wpadać bez uprzedzenia. Szczególnie tak wcześnie rano. Ale nic nie mówię, bo jestem pewna, że jestem po prostu zrzędliwa przez to, że w nocy późno poszłam spać i nie pospałam za długo. – Lydia wraca dziś do domu? Potrząsa przecząco głową. - Jutro rano. – odstawia kubek na blat. – Gdzie byłaś wczoraj w nocy?
Tłumaczenie: marika1311 Strona 8 Unoszę głowę, zastanawiając się, dlaczego w ogóle o to pyta. - Co masz na myśli? Spogląda na mnie. - Mówiła, że późno do ciebie dzwoniła. Teraz rozumiem, dlaczego tu jest. Wzdycham. - Naprawdę chciałeś przynieść mi śniadanie, czy używasz to jako wymówkę by sprawdzić, co u mnie? Jego obrażone spojrzenie sprawia, że żałuję, że to powiedziałam. Wypuszczam z siebie zdenerwowany oddech i opieram ramiona o barek. - Pracowałam. – mówię. – W galerii sztuki, za dodatkowe pieniądze. Trey stoi w dokładnie tym samym miejscu, w którym stał Owen zeszłej nocy. Prawdopodobnie są takiego samego wzrostu, ale Trey wydaje się być bardziej onieśmielający. Nie wiem, czy to dlatego, że zawsze jest w policyjnym mundurze, czy to dlatego, że ma ostre rysy twarzy. Jego ciemne oczy zawsze wydają się być zachmurzone, podczas gdy Owen nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Samo myślenie o Owenie i fakt, że go dzisiaj znowu zobaczę, natychmiast sprawia, że mam lepszy nastrój. - Galeria sztuki? Która? - W pobliżu mojej pracy. Nazywa się „Spowiedź”. Trey zaciska szczękę i odkłada kubek na blat. - Znam ją. – mówi. – Syn Callahana Gentry’ego jest jej właścicielem. - Powinnam wiedzieć, kto to jest? Kręci głową i wylewa resztę swojej kawy do zlewu. - Jest prawnikiem. – mówi. – A jego syn to kłopoty. Krzywię się, słysząc tę zniewagę, bo jej nie rozumiem. Owen jest ostatnią osobą, która kojarzy mi się z kłopotami. Trey łapie klucze z szafki i zaczyna wychodzić z kuchni. - Nie podoba mi się pomysł, żebyś dla niego pracowała. Nie, żeby opinia Treya się dla mnie w jakiś sposób liczyła, ale trochę odstręcza mnie, że w ogóle to powiedział. - Nie musisz się o to martwić. – mówię. – Zostałam zwolniona zeszłej nocy. Chyba nie miałam tego, czego szukał w pracownikach. Nie podaję mu prawdziwego powodu swojego zwolnienia. Jestem pewna, że to by go zdenerwowało jeszcze bardziej. - To dobrze. – odpowiada. – Przychodzisz na kolację w niedzielę wieczorem? Idę za nim do drzwi. - Jeszcze żadnej nie opuściłam, nie? Po otworzeniu drzwi Trey obraca się, by na mnie spojrzeć. - Cóż, nigdy też nie ignorowałaś połączeń, a spójrz, co się wczoraj stało. Touché1, Trey. Nienawidzę konfrontacji, a moja postawa zaraz do jednej doprowadzi, jeśli się nie wycofam. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję, to napięcie między mną oraz Trey’em i Lydią. - Przepraszam. – mamroczę. – Było późno, no i miałam wczoraj dwie prace. Dzięki za śniadanie. Następnym razem, kiedy pojawisz się bez zapowiedzi, będę milsza. 1 Zwrot wyrażający aprobatę.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 9 Uśmiecha się i sięga dłonią, by założyć mi kosmyk włosów za ucho. To intymny gest i nie podoba mi się to, że poczuł się na tyle komfortowo, żeby to zrobić. - Nie szkodzi, Auburn. – opuszcza dłoń i wychodzi na korytarz. – Do zobaczenia w niedzielę. Zamykam za nim drzwi i się o nie opieram. Ostatnio odbieram od niego całkowicie inne wibracje. Kiedy mieszkałam w Portland, nie widywałam go. Niemniej jednak przeniesienie się do Teksasu sprawia, że o wiele częściej przebywam w jego obecności, a nie jestem pewna, czy jesteśmy na tej stopie, jeśli chodzi o definiowanie naszej przyjaźni. - Nie lubię go. – mówi Emory. Zerkam w kierunku salonu – siedzi na kanapie, zajadając pączka i przeglądając czasopisma. - Nawet go nie znasz. – staję w obronie Treya. - Bardziej podoba mi się facet, którego przyprowadziłaś zeszłej nocy. – nawet nie unosi wzroku znad gazety, kiedy to mówi. - Byłaś tu wtedy? Kiwa głową i bierze długi łyk wody, ponownie nie kłopocząc się tym, by na mnie łaskawie spojrzeć. - Tak. Co? Dlaczego jej się wydaje, że to w porządku? - Byłaś tu, kiedy dzwoniłam do ciebie o to hasło bezpieczeństwa? Ponownie kiwa głową. - Byłam w swoim pokoju. Jestem naprawdę dobra w podsłuchiwaniu. – mówi stanowczo. Teraz ja kiwam głową i kieruję się do swojej sypialni. - Dobrze wiedzieć, Emory.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 10 Rozdział szósty OWEN Gdybym był mądrzejszy, byłbym teraz u siebie i się przebierał. Gdybym był mądrzejszy, przygotowywałbym się duchowo na pojawienie się w mieszkaniu Auburn, skoro właśnie to jej obiecałem. Gdybym był mądrzejszy, nie siedziałbym tutaj. Czekając, aż mój ojciec przejdzie przez drzwi i zobaczy, że mam ręce skute za plecami. Nie wiem tak właściwie, jak powinienem się teraz czuć, ale „odrętwienie” prawdopodobnie nie jest prawidłową odpowiedzią. Wiem tylko, że za chwilę tu wejdzie, a ostatnia rzecz, jaką chcę zrobić, to spojrzenie w jego oczy. Drzwi się otwierają. Odwracam wzrok. Słyszę jego kroki, kiedy powoli wchodzi do pomieszczenia. Przesuwam się na swoim miejscu, ale ledwie mogę się poruszyć dzięki metalowym kajdankom opinającym moje nadgarstki. Przygryzam dolną wargę, żeby powstrzymać siebie przed powiedzeniem czegoś, czego będę potem żałował. Przygryzam ją tak mocno, że czuję smak krwi. Nadal unikam patrzenia na niego i skupiam wzrok na plakacie wiszącym na ścianie. Jest to oś czasu, przedstawiająca postępy w zażywaniu met amfetaminy na przestrzeni dziesięciu lat. Gapię się na nią, świadom faktu, że wszystkie zdjęcia przedstawiają tego samego mężczyznę i że wszystkie są zdjęciami z kartoteki policyjnej. Oznacza to, że facet został aresztowany nie mniej niż dziesięć razy. Mój ojciec wzdycha z miejsca, w którym siedzi, czyli wprost naprzeciw mnie. Wzdycha tak mocno, że jego oddech dociera do mnie przez cały stół. Odsuwam się w tył o kilka centymetrów. Nawet nie chcę wiedzieć, co się w tej chwili dzieje w jego głowie. Wiem tylko, co się dzieje w mojej, a nie ma w niej nic, oprócz morza rozczarowania. Nie tyle przez to, że zostałem aresztowany, jak przez fakt, że zawiodę Auburn. Wygląda na to, że wiele osób w życiu ją zawiodło i nienawidzę, że stanę się jednym z nich. Nienawidzę. - Owen. – mówi mój ojciec, prosząc o moją uwagę. Nie daję mu jej. Czekam, aż skończy, ale nie mówi nic poza moim imieniem. Nie podoba mi się to, że wszystko, co powiedział, to moje imię, bo wiem, jest cholernie wiele innych rzeczy, których w tej chwili chce mi powiedzieć. Jest też oczywiście wiele rzeczy, które chcę powiedzieć ja, ale Callahan Gentry i jego syn nie są najlepszymi rozmówcami. Nie od dnia, w którym Owen Gentry stał się jedynym synem Callahana Gentry’ego. To prawdopodobnie jedyny dzień w moim życiu, którego bym nie zmienił. To ten dzień jest powodem, przez który wciąż robię to, co robię. Ten dzień jest powodem, przez który tu siedzę, o krok od rozmowy z ojcem na temat tego, jakie są moje opcje. Czasami zastanawiam się, czy Carey wciąż nas widzi. Zastanawiam się, czy myśli o tym, co się z nami stało. Odrywam wzrok od plakatu i przenoszę spojrzenie na ojca. Przez ostatnich kilka lat opanowaliśmy do perfekcji sztukę milczenia. - Myślisz, że Carey nas w tej chwili widzi?
Tłumaczenie: marika1311 Strona 11 Twarz mojego ojca pozostaje bez wyrazu. Jedyną rzeczą, jaką widzę w jego oczach jest rozczarowanie, ale nie wiem, czy jest rozczarowany tym, że poległ w byciu ojcem, czy tym, że znajduję się w takiej sytuacji, czy też może tym, że właśnie poruszyłem temat Careya. Nigdy tego nie robię. Mój ojciec nigdy tego nie robi. Nie wiem, dlaczego zrobiłem to teraz. Pochylam się do przodu, z wzrokiem wbitym w niego. - Jak myślisz, co on o mnie myśli, tato? – pytam cicho. Tak cicho. Gdyby mój głos był kolorem, byłby biały. Ojciec zaciska szczękę, więc kontynuuję. - Myślisz, że jest rozczarowany moją niezdolnością do tego, by powiedzieć nie? Wzdycha i odwraca spojrzenie, zrywając ze mną kontakt wzrokowy. Sprawiam, że czuje się nieswojo. Nie mogę pochylić się bardziej, niż pochylam się w tej chwili, więc przesuwam krzesło w jego stronę, dopóki nie opieram klatki piersiowej o stół. Jestem tak blisko, jak tylko mogę dotrzeć. - Jak sądzisz, co Carey myśli o tobie, tato? To zdanie miałoby czarny kolor. Wali pięścią w stół, a krzesło gwałtownie odjeżdża, kiedy ten nagle wstaje. Przemierza pokój, dwa razy i kopie krzesło, które uderza o ścianę. Krąży po pomieszczeniu, od jednego końca do drugiego, które dzieli mniej więcej dwa metry. Jest tak wkurzony, że czuję się źle z tym, że jesteśmy w takim małym pokoju. Człowiek potrzebuje przestrzeni, żeby uwolnić swoją agresję. Powinni brać pod uwagę tego typu sytuacje, kiedy kogoś aresztują i wpychają ich do malutkich pomieszczeń razem z ich prawnikami. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy ten prawnik może być także ojcem, i to ojcem, który potrzebuje miejsca, żeby zmieścić cały swój gniew. Bierze kilka głębokich oddechów. Wdech, wydech, wdech i wydech. Tak, jak kiedyś uczył mnie i Careya, kiedy byliśmy młodsi. Jako bracia dużo się kłóciliśmy. Nie więcej, niż zazwyczaj bracia się kłócą, ale wtedy, kiedy Callahan Gentry był ojcem, zrobiłby wszystko, żeby nauczyć nas, jak radzić sobie z naszym gniewem wewnętrznie, nie fizycznie. - Tylko wy możecie kontrolować swoje reakcje. – mówił do nas. – Nikt inny. Wy kontrolujecie swój gniew i wy kontrolujecie swoje szczęście. Zapanujcie nad tym, chłopcy. Zastanawiam się, czy powinienem mu teraz powtórzyć te słowa. Zapanuj nad tym, tato. Raczej nie. Nie chce, żebym mu przerywał, kiedy w ciszy próbuje się przekonać, że nie miałem na myśli tego, co powiedziałem. Próbuje sobie wmówić, że powiedziałem to tylko dlatego, że jestem zestresowany. Callahan Gentry jest dobry w okłamywaniu samego siebie. Gdybym miał go teraz namalować, prawdopodobnie użyłbym każdego odcienia niebieskiego, jaki tylko bym znalazł. Spokojnie kładzie dłonie płasko na stole stojącym między nami. Gapi się na swoje ręce, unikając spoglądania w moje oczy. Bierze powolny, głęboki oddech, następnie wypuszcza go, jeszcze wolniej. - Wpłacę twoją kaucję tak szybko, jak będę mógł. Chcę, żeby myślał, że jestem na to obojętny. Chociaż nie jestem. Nie chcę tutaj być, ale nie mogę nic na to poradzić. - Nie żebym musiał być gdzieś indziej. – mówię. To znaczy, bo nie muszę, prawda? I tak bym się spóźnił, nawet gdybym się pojawił, no i nie ma mowy, żebym się tam pokazał i powiedział Auburn, gdzie byłem. Lub dlaczego. Poza tym, zeszłej nocy zostałem mniej więcej ostrzeżony, żeby trzymać się od niej z daleka, więc jest jeszcze to. Więc, tak. Kto potrzebuje kaucji? Nie ja. - Nie żebym musiał być gdzieś indziej. – powtarzam.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 12 Ojciec unosi na mnie wzrok i po raz pierwszy zauważam w jego oczach łzy. Z tymi łzami pojawia się też nadzieja. Nadzieja, że może osiągnął punkt krytyczny. Nadzieja, że to był ostatnia kropla, która przelała czarę goryczy. Nadzieja, że w końcu powie „Jak mam ci pomóc, Owen? Jak mam ci to ułatwić?” Chociaż żadna z tych rzeczy się nie dzieje i moja nadzieja znika razem z jego łzami. Odwraca się i idzie do drzwi. - Porozmawiamy dziś wieczorem. W domu. I już go nie ma. *** - Co ci się do cholery stało? – pyta Harrison. – Wyglądasz jak gówno. Siadam przy barze. Nie spałem od ponad dwudziestu czterech godzin. Jak tylko wpłacono moją kaucję kilka godzin temu i mnie zwolniono, poszedłem prosto do mojego studia. Nawet nie przejmowałem się tym, żeby pójść do domu ojca, żeby przedyskutować tą sytuację, bo potrzebuję trochę więcej czasu, by się z nim zmierzyć. Teraz jest już prawie północ, więc wiem, że Auburn prawdopodobnie śpi, albo jest zbyt wkurzona, by spać, bo nie przyszedłem dzisiaj do niej, chociaż obiecałem, że się pojawię. Chociaż prawdopodobnie tak jest najlepiej. Muszę wyprostować swoje życie na tyle, żeby ona chciała być jego częścią. - Aresztowali mnie w nocy. Harrison natychmiast przestaje nalewać piwo do kufla, który miał mi podać. Staje ze mną twarzą w twarz. - Przepraszam… ale czy ty powiedziałeś aresztowali? Kiwam potwierdzająco głową i sięgam przez bar, by wziąć do połowy pełny kufel piwa. - Mam nadzieję, że zaraz jakoś to wyjaśnisz. – mówi, obserwując mnie, kiedy biorę długi łyk. Stawiam szklankę przed siebie i wycieram usta. - Aresztowali mnie za posiadanie. Na twarzy Harrisona pojawia się mieszanina złości i zdenerwowania. - Czekaj chwilę. – mówi, pochylając się i zniżając głos do szeptu. – Nie powiedziałeś im chyba, że ja… Czuję się urażony, że w ogóle o to zapytał, więc przerywam mu, zanim jeszcze skończy pytanie. - Oczywiście, że nie. – mruczę. – Odmówiłem jakichkolwiek odpowiedzi na temat tego, skąd pochodzą pigułki. Niestety, to nie pomogło w mojej sytuacji, kiedy pojawiłem się w sądzie. Najwyraźniej dają ci trochę luzu, jeśli kogoś wsypujesz. – śmieję się i potrząsam głową. – Popieprzone, co? Uczymy dzieci, że skarżenie na kogoś jest złe, ale jako dorośli jesteśmy za to nagradzani. Harrison nie odpowiada. Widzę te wszystkie słowa, które się w nim przelewają i wiem, że robi wszystko, co w swojej mocy, żeby zachować je dla siebie. - Harrison. – mówię, pochylając się. – W porządku. Będzie dobrze. To moje pierwsze wykroczenie, więc wątpię, żebym dostał dużo… Potrząsa głową.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 13 - Nie jest dobrze, Owen! Od ponad roku mówię ci, żebyś skończył z tym gównem. Wiedziałem, że to cię dopadnie i nie cierpię być tym, który ci powie „a nie mówiłem”, ale kurwa, mówiłem ci to jakieś milion razy, do cholery. Wypuszczam z siebie oddech. Jestem zbyt zmęczony, by teraz tego słuchać. Wstaję, kładę na blacie dziesięciodolarowy banknot, po czym odwracam się i wychodzę. Chociaż on ma rację. Mówił to. I nie jest jedynym, którym to robił, bo wiem, że to mnie dopadnie i mówiłem to sobie cholernie wiele razy.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 14 Rozdział siódmy AUBURN - Chcesz dolewki? - Pewnie. – odpowiadam, uśmiechając się do kelnerki, chociaż wiem, że wcale dolewki nie potrzebuję. Powinnam po prostu wyjść, ale wciąż jest we mnie mała część, która wierzy, że Lydia się pojawi. Na pewno nie zapomniała. Zastanawiam się, czy napisać do niej ponownie, czy nie. Spóźnia się już ponad godzinę, a ja siedzę tutaj, żałośnie czekając i mając nadzieję, że nie zostałam wystawiona. Nie, żeby była pierwszą osobą, której to się zdarzyło. Da nagroda należy się Owenowi. Powinnam była wiedzieć. Powinnam być na to przygotowana. Ten cały czas z nim spędzony wydawał się zbyt piękny, by być prawdziwy, a fakt, że przez trzy solidne tygodnie nie usłyszałam od niego żadnych wieści, tylko dowodzi tego, że moja decyzja, by zrezygnować z mężczyzn, była słuszna. Chociaż to nadal boli. Boli jak cholera, bo kiedy w czwartek wieczorem wyszedł z mojego mieszkania, czułam się tak pełna nadziei… nie tylko przez to, że go poznałam, ale przez to, że myślałam, że może Teksas nie będzie aż taki zły. Myślałam, że może chociaż raz rzeczy pójdą po mojej myśli, a karma da mi trochę luzu. I chociaż bolało zrozumienie, że on gadał bzdury, to bycie wystawioną przez Lydię boli trochę bardziej. Owen przynajmniej nie wystawił mnie w moje urodziny. Jak mogła zapomnieć? Nie będę płakać. Nie będę. Wylałam nad tą kobietą wystarczająco wiele łez i nie dostanie już ich więcej. Kelnerka wraca do stołu i napełnia mojego drinka. Mojego bezalkoholowego drinka. Piję żałosną wodę sodową, siedzę samotnie w restauracji, po raz drugi w tym zostałam wystawiona i dziś są moje dwudzieste pierwsze urodziny. - Wezmę rachunek. – mówię, pokonana. Kelnerka patrzy na mnie z litością, kiedy kładzie przede mną skrawek papieru. Spłacam rachunek i wychodzę. Nie cierpię tego, że wciąż muszę przechodzić obok jego studia w drodze do domu z pracy. Lub, w tym przypadku, w drodze do domu z bycia wystawioną. Czasami widać światło w oknach na górze, w jego mieszkaniu, a ja mam ochotę podpalić to miejsce. No, nie do końca. To trochę brutalne. Nie spaliłabym jego pięknych obrazów. Tylko jego. Kiedy docieram do jego budynku, zatrzymuję się przed nim i się na niego gapię. Może od teraz warto chodzić inną drogą i mijać jedną czy dwie przecznice dodatkowo, żeby już nigdy nie mijać tego studia. Może zanim zmienię trasę, powinnam zostawić swoje wyznanie. Od trzech tygodni chciałam to zrobić, a dzisiaj tak wszystko idealnie się ułożyło, że w końcu jestem na tyle wkurzona, by to zrobić. Podchodzę do frontowych drzwi i spoglądam na otwór w nich, jednocześnie wyciągając z torebki długopis. Nie mam żadnej kartki, więc grzebię tak długo, aż znajduję paragon ze wspaniałej, urodzinowej kolacji, którą zjadłam sama ze sobą. Odwracam ją, przykładam do okna i zaczynam pisać.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 15 Poznałam naprawdę świetnego kolesia trzy tygodnie temu. Nauczył mnie tańczyć, przypominając mi, jakie to uczucie z kimś flirtować, odprowadził mnie do domu, sprawił, że się uśmiechałam, a potem JESTEŚ DUPKIEM, OWEN! Naciskam końcówkę długopisu, by go wyłączyć, po czym chowam go do torebki. Co dziwne, przelanie tego na papier sprawiło, że poczułam się nieco lepiej. Zaczynam składać rachunek, ale za chwilę ponownie przykładam go do okna i znowu biorę do ręki długopis, by coś dopisać. P.S. Twoje inicjały są głupie. O wiele lepiej. Wsuwam kartkę przez szczelinę w drzwiach, zanim daję sobie czas na to, by to przemyśleć. Cofam się o kilka kroków i żegnam się z budynkiem. Odwracam się, by iść w kierunku mojego mieszkania. Mój telefon się odzywa. Wyciągam go z kieszeni i otwieram wiadomość. Lydia: Przepraszam! Miałam opóźnienie, a to był taki szalony dzień. Mam nadzieję, że nie czekałaś zbyt długo. Rano wracam do Pasadeny, ale będziesz w niedzielę, prawda? Czytam wiadomość i wszystko, o czym myślę, to suka, suka, suka, suka. Jestem niedojrzała. No ale dajcie spokój, nie mogła chociaż napisać „wszystkiego najlepszego”? Boże, serce mnie boli. Zaczynam wkładać telefon z powrotem do kieszeni, kiedy ten znowu się odzywa. Może przypomniała sobie o moich urodzinach. Przynajmniej będzie się czuła choć trochę winna. Może nie powinnam była nazywać ją suką. Lydia: Następnym razem przypomnij mi, że mam tam być. Wiesz, że mam ręce pełne roboty. Suka, suka, suka, wielka suka. Zaciskam zęby i krzyczę z frustracji. Nie mogę z nią wygrać. Nigdy z nią nie wygram. Nie wierzę, że mam zamiar to zrobić, ale muszę się napić. Czegoś z alkoholem. I na szczęście wiem, gdzie to dostanę. *** - Skłamałaś. Harrison patrzy na mój dowód. Zakładam, że właśnie zauważył, że dzisiaj mam urodziny i kiedy pierwszy raz przyszłam tu z Owenem, nie miałam dwudziestu jeden lat. - Owen mnie zmusił. Harrison potrząsa głową i oddaje mi dokument. - Owen robi wiele rzeczy, których nie powinien robić. – wyciera bar pomiędzy nami i odkłada ręczniczek na bok, a ja mam nadzieję, że jakoś rozwinie to zdanie i powie więcej szczegółów. – Więc, co podać, pani Reed? Znowu Jacka Danielsa z colą? Natychmiast potrząsam głową. - Nie, dzięki. Coś nie tak mocnego. - Margarita? Kiwam potwierdzająco głową. Odwraca się, żeby zrobić mój pierwszy legalnie zamówiony napój alkoholowy.
Tłumaczenie: marika1311 Strona 16 - Gdzie jest Owen? – pyta. Przewracam oczami. - A czy ja wyglądam na jego niańkę? Pewnie jest w Hannah. Harrison obraca się, z szeroko otwartymi oczami. Wzruszam ramionami, a on śmieje się, zanim wraca do robienia mojego drinka. Kiedy kończy, stawia go przede mną. Zaczynam się krzywić, ale on sięga po swojej prawej stronie do słoika, wyciąga z niego parasolkę i wtyka ją do szklanki. - Zobaczymy, jak ten ci się spodoba. Unoszę margaritę do ust, najpierw zlizując sól z brzegu, a następnie biorąc łyk. Czuję, jak moje oczy rozjaśniają się, bo to jest o wiele lepsze niż te gówno, które zamówił dla mnie Owen. Kiwam głową i pokazuję mu, że może zrobić kolejny. - Może najpierw skończysz pierwszy? – sugeruje. - Jeszcze jeden. – mówię, wycierając usta. – To moje urodziny, a ja jestem odpowiedzialną dorosłą, która chce dwa drinki. Jego ramiona wznoszą się i opadają, kiedy wzdycha i potrząsa głową, ale robi to, o co go proszę. Co jest dobre, bo jak tylko kończę drugiego, zamawiam trzeciego. Bo mogę. Bo to moje urodziny, a ja jestem pozostawiona sama sobie, Portland jest na górze kraju, a ja jestem tutaj, gdzieś nisko, a Owen Mason Gentry to wielki dupek! A Lydia jest suką.