JULIETTEBENZONI
Marianna
i
korsarz
Tłumaczyła
Barbara Durbajło
DC
Wydawnictwo Da Capo
Warszawa 1994
Tytuł oryginału
Marianne.Jason des quatre mers
Copyright 1971 by Juliette Benzoni
Redaktor
Barbara Kaczarowska
Ilustracja na okładce
Robert Pawlicki
Projekt okładki
FOTOTYPE
Opracowanie graficzne,
skład i łamanie
FELBERG
For the Polish translation
Copyright 1994 by Barbara Durbajło
For the Polish edition
Copyright 1994 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I
Carski kurier
Rogatka Fontainebleau
Powóz z impetem przejechał bramę Aix i zniknął w
wąskich, ciemnych uliczkach starego Awinionu. Słońce stało
jeszcze wysoko i złociło mury obronne miasta, cyzelowało
wyraźnie zarysowane blanki i kwadratowe wieŜe, rzucało
błyski na nonszalancką rzekę, która niespiesznie toczyła swe
Ŝółte wody pod przęsłami starego, na wpół rozwalonego mostu
Świętego Benezeta. Na najwyŜszej wieŜy wspaniałego
papieskiego pałacu posąg Maryi Panny lśnił niczym gwiazda.
Chcąc lepiej widzieć ,Marianna opuściła zakurzoną szybę i z
rozkoszą wdychała ciepłe powietrze Prowansji, pachnące
gajami oliwnymi, tymiankiem i rozmarynem.
Mijały właśnie dwa tygodnie od chwili, gdy wyjechała z
Lukki. PodróŜowała najpierw drogą wiodącą wzdłuŜ wybrzeŜa,
potem doliną Rodanu, krótkimi dziennymi etapami, aby
oszczędzić siły, jako Ŝe była w czwartym miesiącu ciąŜy, co
wymagało zachowania pewnej ostroŜności, a takŜe by nie
przemęczać koni. JuŜ nie zwykłe pocztowe koniska były
zaprzęŜone do berlinki, lecz cztery wspaniałe rumaki ze stajni
Sant'Anna. Dziennie przejeŜdŜali około dziesięciu mil i co
wieczór zatrzymywali się w jakiejś oberŜy.
PodróŜ ta pozwoliła Mariannie docenić, jak dalece jej
sytuacja się zmieniła. Wspaniałe konie, na drzwiach powozu
herb, a nad nim korona gotowały im wszędzie nie tylko
serdeczne, ale i pełne szacunku przyjęcie. Marianna
odkrywała, jak przyjemnie jest być wielką damą, zaś
Gracchusa i Agatę wprost rozpierała duma, Ŝe słuŜą u
księŜnej, i wszystkim wyraźnie dawali to odczuć. Trzeba było
widzieć Gracchusa, gdy co dzień rano wkraczał do sali w
oberŜy, gdzie zatrzymali się na noc, i pompatycznie
obwieszczał, Ŝe „powóz najjaśniejszej pani czeka...". Były
posłaniec z rue Montorgueil uwaŜał się niemal za cesarskiego
stangreta.
Mariannie ta powolna podróŜ sprawiała pewną przyjemność.
Powrót do ParyŜa cieszył ją umiarkowanie. Wprawdzie
perspektywa zobaczenia drogiego Arkadiusza była z
pewnością bardzo miła, ale psuła ją obawa, Ŝe w stolicy
czeka na nią mnóstwo przeróŜnych kłopotów, wśród których
pojawił się groźny cień Francisa Cranmere'a. RównieŜ
niepokój, jakie przyjęcie zgotuje jej cesarz, był nie bez
znaczenia. Póki podróŜowała, grozić jej mogło jedynie
spotkanie rozbójników, ale jak do tej pory Ŝaden podejrzany
osobnik nie próbował zatarasować drogi powozowi. Jadąc
zadrzewioną drogą zdołała w końcu wygnać z pamięci
fantomy i mroki willi Sant’Anna. Nie pozwoliła, by nawet na
chwilę stanęła jej przed oczyma złowroga twarz Mattea
Damianiego i wspaniała postać rycerza w białej masce, który
był jej prawowitym małŜonkiem. Pomyśli o tym później,
później... kiedy juŜ na nowo ułoŜy swoje Ŝycie, ale na razie nie
miała najmniejszego pojęcia jak, bo zaleŜało to całkowicie od
Napoleona. Kiedyś utorował drogę śpiewaczce noszącej imię
Maria Stella, ale co pocznie z księŜną Sant’Anna? Prawdę
rzekłszy, owa księŜna sama nie wiedziała, co pocznie ze swoją
arystokratyczną osobą. Znowu była męŜatką... męŜatką bez
małŜonka!
Widok Awinionu oczarował Mariannę. MoŜe to słońce albo
szeroka, leniwie płynąca rzeka, moŜe gorące barwy starych
kamieni albo zwisające ze wszystkich Ŝelaznych balkonów
geranium, a moŜe jedwabisty szelest srebrzystych drzew
oliwnych lub śpiewny akcent kumoszek w barwnych
spódnicach, które pokrzykiwały do siebie na widok
przejeŜdŜającego powozu, moŜe... W kaŜdym razie Marianna
zapragnęła zatrzymać się tu na kilka dni, nim wreszcie
wyruszy do ParyŜa. Wychyliła się przez okno w drzwiach
powozu.
– Gracchusie, rozejrzyj się, czy nie ma tu gdzieś
porządnego zajazdu. Chętnie zostałabym tu na jakieś dwa,
trzy dni. To taki uroczy zakątek!
– Zaraz się rozejrzę. Widzę tam duŜą oberŜę i piękny
szyld, a i tak mieliśmy się tu zatrzymać...
Rzeczywiście nie opodal bramy Oulle wznosiła się oberŜa
„Pod Pałacem", jedna z najstarszych i najwygodniejszych w
okolicy, o grubych murach koloru ochry, okrągłych rzymskich
dachówkach i obrośniętych winoroślą altanach. Zatrzymywały
się tu równieŜ dyliŜanse, o czym świadczył wielki zakurzony
pojazd, który właśnie przyjechał i z którego wysypywali się
obolali podróŜni, czemu towarzyszyła ogromna wrzawa –
dzwonki, pokrzykiwanie pocztylionów, wołania, radosne
powitania podróŜnych, wykrzykiwania z południowym
akcentem, jak gdyby przetaczały się kamyki z dna rzeki.
Pocztylion zdjął wielką plandekę i stojąc na dachu
dyliŜansu podawał stajennemu z oberŜy walizki, torby i
pakunki podróŜnych. Kiedy rozładował bagaŜe, zaczął rzucać
paczki gazet. Były to egzemplarze „Monitora", które
przejechały przez cały kraj, by donieść Prowansalczykom
ostatnie nowiny z ParyŜa. Jedna z paczek, źle związana,
wysunęła się z rąk stajennemu i gazety rozsypały się na
ziemi.
Któryś parobek rzucił się, by je pozbierać, a gdy spojrzał na
pierwszą stronę, wykrzyknął:
– Najjaśniejsza Panienko! A to ci nowina! Napoleon pozbył
się swojego Fouchego!
Natychmiast wybuchła wrzawa i wszyscy, zarówno słuŜący
z oberŜy, jak podróŜni, rzucili się na rozsypane gazety i
przekrzykując się wzajemnie głośno komentowali wydarzenie.
– Fouche zwolniony? To niemoŜliwe!
– E, tam! Cesarz miał go w końcu dosyć.
– Co pan powiada! Cesarz chciał po prostu zrobić
przyjemność młodej cesarzowej! Nie mogła przecieŜ spotykać
na co dzień dawnego królobójcy, człowieka Rewolucji, który
głosował za skazaniem na śmierć jej wuja, Ludwika XVI!
CzyŜby to miało znaczyć, Ŝe tym wszystkim sankiulotom,
strojącym się w piórka wielkich osobistości, zaczyna się
wreszcie palić pod nogami? To byłoby zbyt piękne! Wszyscy
mówili naraz, kaŜdy musiał wypowiedzieć swoje zdanie, bądź
wyraŜając zdziwienie, bądź niekłamaną radość. Prowansja
nigdy naprawdę nie uznała nowego ustroju. Pozostała nadal
głęboko monarchistyczna i upadek Fouchego bardziej tu
cieszył, niŜ niepokoił.
Marianna znów przywołała Gracchusa, który z wysokości
swego kozła śledził całą scenę.
– Przynieś mi gazetę! – poleciła. – I to migiem!
– Tak, proszę pani... gdy tylko zarezerwuję apartament dla
pani.
– Nie. Natychmiast biegnij! Jeśli ci ludzie nie mylą się,
moŜe wcale się tu nie zatrzymamy.
Nowina ta miała dla niej ogromną wagę. Fouche, jej stary
prześladowca, człowiek, który miał czelność wprowadzić ją
pod groźbą do domu Talleyranda po to, by szpiegowała,
człowieka, który nie potrafił albo nie chciał zapobiec temu, Ŝe
wpadła w ręce Fanchon Fleur-de-Lys, człowiek, dzięki
któremu Francis Cranmere mógł bezkarnie przechadzać się po
ParyŜu, szantaŜować ją, a potem uprowadzić jej kuzynkę
Adelajdę d'Asselnat, a wreszcie zbiec z więzienia w
Vincennes do Anglii, gdzie spokojnie będzie mógł
kontynuować swój haniebny proceder, ten człowiek stracił
wreszcie swą niebezpieczną władzę, która czyniła zeń
prawdziwego tajemnego władcę kraju! To zbyt piękne! To
wprost nie do wiary!
Jednak kiedy wzięła do ręki poŜółkłą i zakurzoną w
podróŜy gazetę, musiała uwierzyć temu, co widziała.
„Monitor" nie tylko informował o zmianie na samej górze w
Ministerstwie Policji i zastąpieniu księcia Otrante przez
Savary'ego, księcia Rovigo, ale zamieszczał na swych łamach
tekst oficjalnego listu, jaki cesarz wystosował do Fouchego:
W podziękowaniu za usługi. Jakie oddał nam Pan w
róŜnych okolicznościach – pisał – pragniemy powierzyć Panu
stanowisko namiestnika Rzymu do czasu, gdy przystąpimy do
wykonania postanowień paragrafu 8 aktu konstytucji z 17
lutego 1810. Spodziewamy się, Ŝe na tym nowym stanowisku
w dalszym ciągu będzie Pan dawał dowody gorliwości w
naszej słuŜbie i przywiązania do naszej osoby...
Marianna nerwowo zmięła gazetę i dała się ponieść
radości. To wspanialej, niŜ mogła się spodziewać! Fouche na
wygnaniu! Na wygnaniu! Bo nie było wątpliwości co do
prawdziwego, czysto honorowego, znaczenia namiestnika
Rzymu.
Napoleon chciał oddalić Fouchego z ParyŜa. Gazeta nie
wspominała oczywiście ani słowem o przyczynie tej decyzji,
ale jakiś głos szeptał Mariannie, Ŝe owe potajemne konszachty
z Anglią miały coś z nią wspólnego.
W tym przekonaniu utwierdziła ją inna jeszcze wiadomość,
nie mająca nic wspólnego z niełaską Fouchego i
zamieszczona na odległym miejscu, tak aby czytelnicy nie
skojarzyli obu nowin ze sobą. Tego samego dnia, gdy
„podziękowano" Fouchemu, w salonie słynnej paryŜanki,
znanej ze swego oddania cesarzowi, aresztowano bankiera
Ouvrarda, oskarŜając go o malwersację i zagraŜanie
bezpieczeństwu państwa. Marianna natychmiast pomyślała o
Fortunacie, o groźbach, jakie rzuciła pod adresem swego
kochanka, gdy ośmielił się złoŜyć Mariannie bezwstydną
propozycję. Czy to ona doprowadziła do aresztowania
Ouvrarda? A jeśli tak, to czy od niej Napoleon dowiedział się o
całej sprawie angielskiej? Piękna Kreolka, równie oddana w
przyjaźni, co bezlitosna w zemście, była z pewnością do
tego zdolna...
– Co księŜna pani postanowiła?
Niepokój w głosie Gracchusa wyrwał Mariannę z zadumy.
Po takiej nowinie nie mogła dłuŜej zwlekać. Musiała czym
prędzej wrócić do ParyŜa! Nie mając oparcia Fouchego,
Francis przestał być niebezpieczny. Posłała młodemu
stangretowi promienny uśmiech, pierwszy tak radosny od
wyjazdu z Lukki.
– W drogę, Gracchusie! Jak najszybciej! Musimy jak
najprędzej wrócić do ParyŜa.
– Czy pani pamięta, Ŝe nie mamy juŜ pocztowych koni w
zaprzęgu? JeŜeli utrzymamy takie tempo, konie, które mamy,
padną jeszcze przed Lyonem, a to, za pani pozwoleniem,
byłaby wielka szkoda!
– Nie zamierzam zamęczyć moich koni, ale chcę, abyśmy
podróŜowali jak najdłuŜszymi etapami. Dziś wieczór
pojedziemy dalej! Ruszaj!
Gracchus Hannibal Pioche westchnął z rezygnacją, wspiął
się na kozioł i na oczach zawiedzionego oberŜysty, który juŜ
podbiegał do tego eleganckiego, tak wspaniale zaprzęŜonego
powozu, zawrócił i zacinając konie końcem bata ruszył w
kierunku Orange.
Dzięki wyjątkowym wprost koniom Marianny i
umiejętnościom Gracchusa powóz, tak ubłocony i zakurzony,
Ŝe nie było widać ani koloru, ani tym bardziej herbu, zajechał o
zmroku do rogatki Fontainebleau. Młoda kobieta nie mogła
powstrzymać westchnienia ulgi na widok latarni straŜy
miejskiej, zapalających się na rogatce, będącej dziełem
genialnego Ledoux. Uff, wreszcie dojechała!
Radość, która ją ogarnęła w Awinionie i pchnęła w drogę
do ParyŜa, nieco opadła, podobnie zresztą jak słabł entuzjazm
Francuzów, co obserwowała w miarę zbliŜania się do stolicy.
PrzejeŜdŜając przez kolejne miasta i zatrzymując się w
oberŜach, szybko zauwaŜyła, Ŝe niemal wszędzie niełaskę
Fouchego uwaŜano za katastrofę, nie tyle nawet z sympatii do
niego samego, co z powodu potęŜnej antypatii, jaką budził
jego następca. Wśród najrozmaitszych pogłosek dominowało
przekonanie, Ŝe Napoleon zwolnił swojego ministra, Ŝeby
przypodobać się Ŝonie, i natychmiast wszyscy, mniej lub
bardziej zamieszani w Wielką Rewolucję, zaczęli drŜeć
zarówno o swoje pozycje, jak i bezpieczeństwo. Napoleon
jakby chciał dać pierwszeństwo „bratankowi Ludwika XVI"
przed generałem Bonaparte. Poza tym obawiano się, Ŝe
Savary jest człowiekiem ślepo posłusznym swemu panu,
człowiekiem o wąskich horyzontach, bezlitosnymi bez
szlachectwa, Ŝandarmem cesarskim, gotowym wykonać
kaŜdy, choćby najbardziej odraŜający rozkaz. Rojaliści z
przeraŜeniem przypominali, Ŝe praktycznie rzecz biorąc to
właśnie Savary był katem księcia d'Enghien. Jednym słowem
Marianna ze zdumieniem odkryła, Ŝe zdezorientowani i
wystraszeni Francuzi gotowi byli otoczyć aureolą świętości
Fouchego, a w kaŜdym razie wszyscy niemal jednomyślnie
go Ŝałowali.
„Ja w kaŜdym razie na pewno nigdy nie będę go Ŝałować! –
postanowiła, mając w pamięci wszystko, co przez niego
musiała wycierpieć. – Zresztą Savary nie zrobił mi nic złego,
nawet się nie znamy! Nie rozumiem więc, dlaczego miałabym
się obawiać jego nominacji".
Jednak mimo tych optymistycznych myśli nie mogła
powstrzymać odruchu niezadowolenia, gdy ludzie ze straŜy
miejskiej zaczęli z nie spotykaną dotąd dokładnością
przeszukiwać jej powóz.
– Czy mogłabym wiedzieć, czego panowie szukają? –
spytała wyraźnie zniecierpliwiona. – Chyba nie podejrzewacie,
Ŝe pod poduszkami ukryłam beczkę gorzałki?
– Rozkaz to rozkaz – proszę pani! – odparł Ŝandarm, który
w tej właśnie chwili wyszedł z rogatki. – Musimy kontrolować
wszystkie powozy przybywające do ParyŜa, zwłaszcza jeśli
przybywają z daleka. Skąd pani przybywa?
– Z Włoch! I przysięgam, Ŝe w moim powozie nie
przewoŜę Ŝadnej kontrabandy ani Ŝadnych spiskowców. Po
prostu wracam do domu!
– Zapewne ma pani paszport? – śandarm odsłonił w
drwiącym uśmiechu wspaniałe białe zęby, lśniące pod gęstym
jak szczotka wąsem. – MoŜe nawet paszport księcia Otrante?
Widocznie paszporty te nie były dobrze widziane i
Marianna błogosławiła Opatrzność, dzięki której była teraz
wierną poddaną wielkiej księŜnej Toskanii. Z dumą pokazała
paszport, który szarmancko wręczył jej trzy dni po ślubie
hrabia Gherardesca.
– Oto paszport z podpisem Jej Cesarskiej Wysokości
księŜnej Elizy, wielkiej księŜnej Toskanii, księŜnej Lukki i
Piombino... i siostry Jego Cesarskiej i Królewskiej Mości...
jak, być moŜe, pan wie? – dodała z ironią w głosie, drwiąco
wymieniając wszystkie pompatyczne tytuły.
Jednak Ŝandarm pozostał zupełnie niewzruszony na
wszelką ironię. Z trudem starał się odczytać w świetle swojej
lampy nazwisko widniejące na oficjalnym dokumencie.
– Marianna ElŜbieta d'Assel... nat de Villeneuve...
księŜna...Sarta... nie, Santa Anna...
– Sant'Anna! – poprawiła zniecierpliwiona Marianna. – Czy
mogę juŜ wsiąść do powozu i ruszyć w dalszą drogę? Jestem
bardzo zmęczona... a poza tym zaczyna padać.
Rzeczywiście, grube krople, okrągłe, cięŜkie jak monety
zaczęły uderzać o powóz, Ŝłobiąc w kurzu, który go pokrywał,
małe kratery. Ale Ŝandarm w pierogu na głowie zupełnie nie
przejmował się deszczem. Nieufnie spojrzał na Mariannę.
– MoŜe pani wsiąść, ale proszę się stąd nie ruszać! Muszę
coś zobaczyć.
– Chciałabym wiedzieć co – z wściekłością obruszyła się
Marianna, widząc Ŝe wchodzi do budynku z jej paszportem w
ręku. – Czy ten cham wyobraŜa sobie, Ŝe mam fałszywe
dokumenty?
Na pytanie odpowiedział jej stary ogrodnik, który z wozem
pełnym kapusty zatrzymał się przy powozie.
– Niech się pani nie denerwuje! Oni tak robią, do diaska ze
wszystkimi. Nikogo nie przepuszczą. Nie do wiary jacy zrobili
się drobiazgowi. Do diaska, gotów jestem zniszczyć całą tę
kapustę, jeśli ukrywam jakiegoś cholernego spiskowca na
moim wozie, juŜ ja pani mówię!
– Ale co tu się dzieje? Czy był jakiś zamach? A moŜe jakiś
złoczyńca zbiegł z więzienia? Czy poszukują bandytów?
Tak naprawdę Marianna zaczęła podejrzewać, Ŝe Napoleon
kazał ją ścigać, by ukarać za wyjście za mąŜ bez jego zgody.
– Nic z tych rzeczy, proszę pani! Po prostu ten cholerny
Savary wyobraŜa sobie, Ŝe tylko on jeden jest wiernym
poddanym cesarza! Więc przeszukuje, rewiduje i
przesłuchuje! Skąd się taki wziął na świecie? Ten człowiek
wszystko chce wiedzieć!
Ogrodnik zapewne długo jeszcze mówiłby w ten sposób,
gdyby wąsaty Ŝandarm nie zjawił się znowu, tym razem w
towarzystwie młodego, nieskazitelnie eleganckiego
podporucznika bez zarostu, który podszedł do powozu,
niedbale zasalutował i obrzucając Mariannę bezczelnym,
taksującym spojrzeniem zapytał:
– Pani Sant’Anna, nieprawdaŜ?
Marianna, oburzona tonem Ŝółtodzioba w mundurze,
poczuła narastającą wściekłość.
– Rzeczywiście, jestem księŜną Sant’Anna – wyraźnie
podkreślała sylaby – i mówi się do mnie Wasza Wysokość...
albo Jaśnie Pani, jak pan woli, poruczniku! Wygląda na to, Ŝe
w tej pańskiej Ŝandarmerii nie uczą grzeczności!
– Całkowicie wystarczy, Ŝe uczą wypełniać nasz obowiązek
– zauwaŜył młodzieniec, zupełnie nie poruszony wyniosłym
tonem damy. – A moim obowiązkiem jest zawieźć natychmiast
Waszą Wysokość do ministra policji... O ile zechce pani
poprosić pokojówkę, by zrobiła mi miejsce!
Nim zaskoczona Marianna zdąŜyła cokolwiek odpowiedzieć,
porucznik otworzył drzwi i wsiadł do powozu. Agata
odruchowo ustąpiłaby mu miejsca obok swojej pani, gdyby
Marianna gwałtownie nie przytrzymała jej za ramię.
– Agato, nie ruszaj się z miejsca! Nie kazałam ci wstać i
nie mam zwyczaju pozwalać byle komu siadać obok mnie. Co
zaś do pana, chyba źle pana zrozumiałam? Czy moŜe pan
powtórzyć raz jeszcze, co pan powiedział?
Młody porucznik, z braku miejsca, by usiąść, niewygodnie
pochylony, warknął:
– Powiedziałem, Ŝe mam niezwłocznie doprowadzić panią
przed oblicze ministra policji. Pani nazwisko juŜ przed ponad
tygodniem podano na wszystkich rogatkach. Takie są rozkazy.
– CzyjeŜ to rozkazy?
– A czyjeŜby, jeśli nie ministra policji, księcia Rovigo, a tym
samym cesarza!
– To się jeszcze okaŜe! – wykrzyknęła Marianna. – Skoro
tak panu na tym zaleŜy, jedźmy jak najszybciej do księcia
Rovigo. Z przyjemnością mu powiem, co sądzę o nim i jego
podwładnych... na razie jednak ja tu decyduję i będzie pan
łaskaw, młody człowieku, usiąść na koźle obok mojego
stangreta! A skoro juŜ pan tam będzie, proszę wskazywać mu
drogę! Bo jeśli nie, to przysięgam, Ŝe nie ruszę się stąd ani na
krok.
– JuŜ dobrze! Idę!
Młody Ŝandarm niechętnie wysiadł z powozu i ulokował się
obok Gracchusa, który powitał go kpiącym uśmiechem.
– To miło z pana strony, poruczniku, Ŝe zechce pan
dotrzymać mi towarzystwa! Przekona się pan, jak tu miło!
MoŜe trochę mokrawo, ale nie tak duszno jak w środku! A
więc dokąd jedziemy?
– Naprzód, dobry człowieku! I bez Ŝadnych sztuczek, bo
moŜe cię to drogo kosztować! No jazda!
W odpowiedzi Gracchus tylko smagnął konie i na chwilę
rezygnując ze swej całkiem nowej godności ksiąŜęcego
stangreta zaczął śpiewać na cały głos, z wyraźnym akcentem
ulicznika z paryskich przedmieść, starą piosenkę Ŝołnierzy
spod Austerlitz.
Mariannie, ukrytej w głębi powozu, wcale nie było do
śmiechu, ale ta wojenna piosenka, wesoło wyśpiewywana
przez młodego stangreta, jak najbardziej jej odpowiadała.
Czuła zbyt wielką wściekłość, by choć przez chwilę obawiać
się Savary'ego i powodu, dla którego zatrzymał ją juŜ przy
wjeździe do ParyŜa.
W pałacu Juigne, gdzie niebawem dojechali, Marianna
zrozumiała, Ŝe coś się zmieniło. Wszystko odnawiano, nic więc
dziwnego, Ŝe wszędzie widać było rusztowania, kubły z
gipsem i zostawione przez robotników po skończonym dniu
pracy wiadra z farbą. Mimo to i mimo późnej pory (na zegarze
w kościele Saint-Germain-des-Pres wybiła właśnie dziesiąta)
na podwórku i w przedpokojach kręciło się mnóstwo słuŜby w
czerwonej liberii i osób róŜnej rangi. Co więcej, zamiast
poprowadzić Mariannę prosto na pierwsze piętro do
zakurzonego antyszambru wiodącego do małego, pełnego
kartonów i fatalnie umeblowanego gabinetu księcia Otrante,
młody porucznik Ŝandarmerii przekazał ją ogromnemu
majordomusowi w aksamitnej czerwono-czarnej liberii, który
majestatycznie otworzył jej drzwi salonu na parterze, gdzie
wszystko świadczyło o guście pana i władcy. Mahoniowe
meble, posągi Nike i lwie pazury z pozłacanego brązu,
ciemnozielone obicia, pompejański Ŝyrandol i wojenne
alegorie ze stiuku powtarzające się na kaŜdej ze ścian.
Uwieńczeniem tego wszystkiego było ogromne popiersie
cesarza, z wieńcem laurowym na głowie, stojące na
marmurowym postumencie, potęŜnym niczym kolumna, który
Mariannie przywiódł na myśl Ŝałobną Stellę.
Wśród tego wszystkiego nerwowo chodziła tam i z
powrotem, szeleszcząc jedwabiami, dama w sukni z liliowej
tafty i w czarnej welurowej narzutce, w kapeluszu z ryŜowej
słomki zdobionym koronką z Malines i gałązkami bzu.
Szlachetna twarz i myślące czoło tej niewiasty w średnim
wieku tchnęły łagodnością i zarazem surowością. Marianna
dobrze znała tę twarz, jako Ŝe kanoniczkę de Chastenay,
pannę wysoko urodzoną i błyskotliwą, o której powiadano, Ŝe
kiedyś miała słabość do młodego i chudziutkiego generała
Bonaparte, często widywała u Talleyranda.
Na widok Marianny zatrzymała się, ze zdumieniem na nią
spojrzała, po czym z okrzykiem radości i wyciągniętymi
ramionami rzuciła się w jej stronę.
– Droga wielka artystko!.. O, przepraszam! Chciałam
powiedzieć, droga księŜno. Co za radość i ulga, Ŝe panią tu
widzę!..
Teraz z kolei Marianna się zdumiała. Skąd pani de
Chastenay wiedziała o zmianie jej statusu? Kanoniczka
zaśmiała się nerwowo i pociągnęła Mariannę na kanapę,
której strzegły dwie odraŜające Nike z brązu.
– AleŜ w ParyŜu aŜ huczy o pani tak romantycznym ślubie!
Mówi się o nim niemal tyle, co o niełasce biednego księcia
Otrante! Czy wie pani, Ŝe nie wchodzi juŜ w grę stanowisko
namiestnika w Rzymie? Powiadają, Ŝe cesarz jest wściekły na
niego za wielkie autodafe, jakie zrobił ze wszystkich tajnych
dokumentów i kartotek swego ministerstwa. Został wygnany,
naprawdę wygnany!.. To wprost nie do wiary! Ale, ale... o
czym to ja mówiłam?
– Mówiła pani o moim ślubie – wyszeptała Marianna zalana
potokiem słów pani de Chastenay.
– Ach, tak! Ach!.. To takie niezwykłe! Czy wie pani, moja
droga, Ŝe jest pani ogromnie skryta? Ukrywać jedno z
największych nazwisk pod pseudonimem! Jakie to
romantyczne!.. Ale proszę zauwaŜyć, mnie nigdy nie zdołała
pani do końca zwieść. JuŜ dawno odgadłam, Ŝe jest pani
prawdziwą arystokratką, i kiedy doszła do nas wiadomość...
– Ale skąd pani się dowiedziała? – łagodnie powtórzyła
Marianna.
Kanoniczka na moment umilkła, chwilę się zastanowiła,
poczym znowu zalała ją potokiem słów:
– Zaraz, zaraz, jak się o tym dowiedziałam? Ach, juŜ
wiem...wielka księŜna Toskanii napisała o tym do cesarza, jak
o czymś absolutnie niezwykłym! I jakŜe wzruszającym! Młoda
i piękna śpiewaczka poślubiła nieszczęśnika tak
pokrzywdzonego przez naturę, Ŝe nigdy się nikomu nie
pokazuje na oczy! I co więcej, okazuje się, Ŝe ta piękna
śpiewaczka pochodzi z bardzo starej rodziny! Moja droga,
pani historia obiega w tej chwili chyba całą Europę. Pani de
Genlis ponoć chciałaby napisać o pani powieść, a pani de
Stall tak jest panią zaintrygowana, Ŝe marzy, by panią poznać.
– A... cesarz? Co powiedział cesarz? – Mariannę
oszołomiła i zarazem zaniepokoiła ta wrzawa powstała wokół
małŜeństwa, które zamierzała zachować w tajemnicy i które
było niemal potajemne.
Dwór toskański musiał być potwornie plotkarski, skoro
wieści dotarły aŜ tak daleko!
– Bóg mi świadkiem, nie potrafię pani powiedzieć. Wiem
tylko, Ŝe Jego Wysokość rozmawiał o tym z panem de
Talleyrand i okrutnie kpił z biednego księcia, Ŝe jako lektorkę
byłej pani Grand zatrudni córkę markiza d'Asselnat.
To był cały Napoleon! Musiał być wściekły z powodu tego
ślubu i nie mogąc na razie policzyć się z Marianną całą złość
wyładował na Talleyrandzie. Stąd to pilne... zaproszenie ze
strony nowego ministra policji. Chcąc zmienić temat zapytała:
– Ale jakim cudem spotykamy się tutaj, i to o takiej porze?
Radosne podniecenie światowej damy natychmiast prysło,
ustępując miejsca zdenerwowaniu, jakim pani de Chastenay
była owładnięta, gdy Marianna ją zobaczyła.
– Och! Niech pani nawet o tym nie mówi! Nadal jestem tym
wstrząśnięta! Niech pani sobie wyobrazi, Ŝe byłam w
Beauvaisis u serdecznych przyjaciół, którzy mają tam
czarującą posiadłość i którzy... NiewaŜne. Niech pani sobie
wyobrazi, Ŝe dziś rano zjawił się tam po mnie w imieniu
księcia Rovigo, który pilnie mnie wzywał, wielki niczym dąb
Ŝandarm! A co gorsza, zupełnie nie wiem, dlaczego i co ja
takiego mogłam zrobić! Zostawiłam przyjaciół pogrąŜonych w
niepokoju i miałam okropną podróŜ, bo cały czas się
zastanawiałam, dlaczego w pewnym sensie mnie
aresztowano. Byłam tak przybita, Ŝe wstąpiłam na chwilę do
radcy Reala, by spytać, co o tym wszystkim sądzi, ale on
usilnie nalegał, bym nie zwlekając zjawiła się tu... bo kaŜda
zwłoka mogłaby mieć powaŜne konsekwencje! Och, moja
droga, jestem w stanie... I jestem pewna, Ŝe pani tak samo.
Nie, wcale nie tak samo. Prócz tego, Ŝe Marianna za
wszelką cenę starała się zachować zimną krew, miała pewne
podstawy, by sądzić, Ŝe rozkazy jej dotyczące nie były całkiem
bezinteresowne... Choć nigdy nie przyszłoby jej do głowy, Ŝe
Napoleon posunie się aŜ tak daleko i kaŜe ją aresztować tylko
dlatego, Ŝe ośmieliła się wyjść za mąŜ bez jego zgody. Nie
zdąŜyła jednak podzielić się z panią de Chastenay swymi
obawami, gdyŜ majestatyczny odźwierny wkroczył i oznajmił,
Ŝe minister prosił kanoniczkę.
– O BoŜe! Co ze mną będzie? – jęknęła. – Niech się pani
za mnie pomodli, droga księŜno!
I suknia z lila tafty zniknęła w ministerialnym gabinecie,
zostawiając Mariannę w zupełnej samotności. W komnacie,
gdzie wszystkie okna hermetycznie zamknięto, było gorąco,
ale ślady gipsu i farby na szybach wyraźnie świadczyły o tym,
Ŝe przynajmniej podczas prac renowacyjnych ze względu na
meble lepiej ich nie otwierać. Mariannie zrobiło się duszno,
rozpięła więc obszerny płaszcz osłaniający ją od kurzu, pod
którym miała suknię z cienkiego zielonego jedwabiu, i
rozwiązała tasiemki narzutki. Czuła się zmęczona, lepka i
brudna, w stanie najmniej odpowiednim, by stawić czoło
ministrowi policji. Oddałaby wszystko, byle móc się wykąpać...
ale kiedy będzie miała po temu okazję? Czy w ogóle pozwolą
jej pojechać do domu? Z jakimi oskarŜeniami będzie musiała
walczyć? To było w stylu cesarza okazywać złą wolę, gdy miał
jakieś powody do urazy. Marianna zachowała wspomnienie ich
miłosnego związku pełnego nie tylko namiętności, ale i
gwałtownych scen, które nadal budziły niepokój.
Drzwi ponownie się otworzyły.
– Uprzejmie panią proszę...
Odźwierny szeroko otworzył przed nią drzwi do ogromnego i
tchnącego luksusem gabinetu, który w niczym nie
przypominał miejsca pracy Fouchego. Za cięŜkim
mahoniowym stołem, który zdobiły róŜe i nad którym wisiał
ogromny portret stojącego cesarza, siedział przystojny młody
człowiek o aksamitnym spojrzeniu, ale rozlanych nieco
rysach, pochylony nad aktami, i pracował lub udawał, Ŝe
pracuje. Widząc go Marianna przypomniała sobie, Ŝe juŜ
kiedyś spotkała księcia Rovigo i, co więcej, Ŝe wcale nie wydał
się jej sympatyczny. Zawsze denerwowały ją zadowolone z
siebie i wyniosłe miny, a fakt, Ŝe nawet nie uniósł oczu, gdy
weszła, jeszcze pogłębił jej antypatię i zły humor. ChociaŜ
jego zachowanie jak najgorzej o nim świadczyło, Marianna
postanowiła zmusić go do okazania szacunku, jeśli nie jej
samej to przynajmniej zajmowanej przez nią pozycji i
noszonemu nazwisku. JuŜ nic nie mogło pogorszyć sytuacji, w
jakiej się znalazła...
Spokojnym krokiem przeszła przez ogromny gabinet i
usiadła w fotelu naprzeciw biurka, po czym odezwała się
słodkim głosem:
– Proszę sobie nie przeszkadzać z mojego powodu,
ale...kiedy znajdzie pan, panie ministrze, chwilę czasu, moŜe
będzie pan łaskaw powiedzieć mi, czemu zawdzięczam
zaszczyt znalezienia się tutaj?
Savary podskoczył, rzucił pióro i spojrzał na Mariannę ze
zdumieniem, które, jeśli nie było szczere, świadczyło o
ogromnym talencie aktorskim.
– Mój BoŜe! Droga księŜno! JuŜ pani weszła?
– Na to wygląda...
Zerwał się z fotela, okrąŜył biurko, chwycił rękę, której
wcale nie zamierzała mu podać, i z szacunkiem uniósł do ust.
– Gorąco przepraszam! I zarazem wyraŜam ogromną
radość, Ŝe wróciła wreszcie księŜna do ParyŜa! Nie wyobraŜa
sobie pani nawet, z jaką niecierpliwością jest oczekiwana!
– AleŜ... wprost przeciwnie, doskonale sobie wyobraŜam –
z niewyraźną miną odparła Marianna – przynajmniej sądząc
po zapale, z jakim pańscy Ŝandarmi zatrzymali mój powóz na
rogatce Fontainebleau! A teraz pozwoli pan, Ŝe przestaniemy
się bawić w kotka i myszkę. Niech pan sobie daruje wszelkie
formułki grzecznościowe, bo jestem zmęczona po długiej
podróŜy, i powie mi szybko, do jakiego więzienia zamierza
mnie pan odesłać i, tak przy okazji, z jakiego powodu!
Oczy Savary'ego zrobiły się okrągłe z niekłamanego – tym
razem Marianna mogłaby przysiąc – zdumienia.
– Więzienia? Panią?.. AleŜ dlaczego, droga księŜno? To
ciekawe, ale dziś wieczór tylko o tym słyszę... Przed chwilą
pani de Chastenay...
– Gotowa była przysiąc, Ŝe ma ją pan uwięzić. Do licha! To
normalne, gdy się aresztuje ludzi!..
– AleŜ Ŝadna z pań nie została aresztowana! Poleciłem po
prostu moim Ŝandarmom, aby zawiadomili mnie o pani
przyjeździe i przekazali pani, Ŝe pragnąłbym ją zobaczyć
zaraz po przyjeździe do ParyŜa. Podobnie wyraziłem Ŝyczenie
zobaczenia kanoniczki de Chastenay. Proszę mnie zrozumieć,
mój poprzednik, opuszczając ten dom, zniszczył niemal
wszystkie akta i kartoteki. W rezultacie nie znam nikogo.
– Zniszczył? – Mariannę sytuacja zaczynała bawić. – Chce
pan powiedzieć, Ŝe...
– Wszystko spalił! – Ŝałośnie wyznał Savary. – W
naiwności ducha zaufałem mu. Zaproponował mi, Ŝe zostanie
tu jeszcze kilka dni i wszystko „uporządkuje". Przez trzy dni,
trzy dni!., siedział zamknięty w tym gabinecie i wrzucał do
ognia tajne akta, kartoteki agentów, listy, które zatrzymał, a
nawet listy cesarza! To zresztą usprawiedliwia złość Jego
Wysokości. Teraz Fouche jest wygnany do Aix i musiał
uciekać, by uniknąć słusznego gniewu cesarza. A ja z tych
resztek, które pozostały, usiłuję odtworzyć tryby maszyny,
którą zniszczył. Dlatego proszę, aby mnie odwiedzano,
nawiązuję kontakt z osobami, które miały kiedyś jakikolwiek
kontakt z tą instytucją,
Marianna zrobiła się czerwona, a na jej twarzy malowały się
gniew i wstyd. Wreszcie zrozumiała. Ten człowiek, aby
poradzić sobie z tak cięŜkim dziedzictwem, gotów był na
wszystko, byle tylko dowieść swemu panu, Ŝe wart jest co
najmniej tyle co lis Fouche! A poniewaŜ nie miał jego sprytu,
co widać było juŜ na pierwszy rzut oka, popełniał jedną gafę po
drugiej. WyobraŜał sobie, Ŝe ona podporządkuje się rozkazom
jakiegoś tam policjanta, choćby na stanowisku ministra?..
Chcąc jednak do końca wyjaśnić swoją sytuację, spytała
słodko:
– Jest pan pewien, Ŝe cesarz nie ma nic wspólnego z
tym...zaproszeniem, jakie przekazano mi na rogatce
Fontainebleau?
– Nic a nic, droga księŜno! To wyłącznie moja chęć
poznania osoby, o której od dwóch tygodni mówi ParyŜ,
skłoniła mnie do wydania rozkazów, jak widzę mylnie
zrozumianych. Mam jednak nadzieję, Ŝe zechce mi pani
wybaczyć.
Przesunął swój fotel do fotela Marianny, chwycił jej rękę i
zamknął w swoich dłoniach. W jego aksamitnym spojrzeniu
pojawiła się tęsknota, która zdaniem Marianny nie wróŜyła nic
dobrego. Wiedziała, Ŝe Savary cieszy się powodzeniem u
kobiet, ale był zupełnie nie w jej typie. Nie miało zatem sensu,
by zmierzał w kierunku bez wyjścia. Delikatnie cofnęła dłoń i
spytała:
– A więc wszyscy mówią o mnie?
– Wszyscy! Jest pani bohaterką wszystkich salonów.
– To wielki zaszczyt. Ale czy cesarz równieŜ zalicza się do
tych „wszystkich"?
Savary podskoczył z oburzenia.
– Och! Jak pani moŜe tak mówić! Jego Wysokości nigdy nie
dotyczą tego rodzaju sformułowania.
– W porządku! – przerwała Marianna, która zaczynała się
denerwować. – Zatem cesarz nic nie mówił na mój temat?
– Daję słowo... nie! Czy sądzi pani, Ŝe mogłoby być
inaczej? Nie sądzę, by w tej chwili jakakolwiek kobieta na
świecie mogła przyciągnąć uwagę Jego Wysokości. Cesarz
jest głęboko zakochany w swojej młodej Ŝonie i poświęca jej
wszystkie chwile! Nigdy nie widziano pary tak czule związanej.
To, prawdę rzekłszy...
Marianna nie mogła dłuŜej wytrzymać i gwałtownie wstała.
Rozmowa jej zdaniem trwała wystarczająco długo. A jeśli ten
głupiec ściągnął ją tu po to, by opowiadać o miłości cesarskiej
pary, to był jeszcze głupszy, niŜ myślała. CzyŜby nie słyszał
plotek, jakie krąŜyły o niej i Napoleonie? Fouche nigdy by nie
popełnił podobnej gafy... chyba Ŝe miałby w tym swój interes...
– Jeśli pan pozwoli, panie ministrze, poŜegnam juŜ pana.
Jak juŜ panu wspomniałam, jestem okropnie zmęczona..
– AleŜ oczywiście, aleŜ oczywiście!.. To aŜ nadto naturalne!
Odprowadzę panią do powozu. Droga księŜno, nie wyobraŜa
pani sobie, jaką radość sprawiła mi...
PogrąŜył się w zapewnieniach, bez wątpienia niezwykle po-
chlebnych, które jednak tylko coraz bardziej irytowały
Mariannę. Widziała tylko jeden powód: przestała całkowicie
interesować Napoleona, gdyŜ w przeciwnym razie Savary
nigdy nie próbowałby zalecać się do niej. A ona wyobraŜała
sobie, Ŝe wpadnie w gniew, Ŝe zechce się na niej srodze
zemścić, Ŝe wtrąci ją do więzienia, Ŝe będzie ją prześladował...
A tu nic z tego. Pewnie jednym uchem słuchał plotek na jej
temat, a ją ściągnięto tutaj z powodu ciekawości nowo
mianowanego ministra, który chciał pozawierać znajomości...
albo znaleźć tematy do rozmów. W głębi duszy czuła złość i
rozczarowanie. Z tłumionej wściekłości szumiało jej w
uszach i z trudem docierało do niej to, co mówi Savary, Ŝe
księŜna, jego małŜonka, przyjmuje w poniedziałki i będzie
szczęśliwa, mogąc gościć w najbliŜszym czasie na kolacji
księŜnę Sant’Anna. Tego było juŜ za wiele!
– Mam nadzieję, Ŝe zaprosił pan równieŜ panią de
Chastenay? – spytała ironicznie, gdy podawał jej rękę, by
pomóc wsiąść do powozu.
Minister spojrzał na nią wzrokiem pełnym niewinnego
zdumienia.
– Oczywiście! Ale dlaczego pyta mnie pani o to?
– Tak sobie... ze zwykłej ciekawości! Nie sądzi pan, Ŝe i ja
mam do niej prawo? Do zobaczenia niebawem, ksiąŜę! Ja
równieŜ jestem zachwycona poznaniem pana.
Kiedy powóz ruszył, Marianna opadła na poduszki i sama
nie wiedziała, czy ma krzyczeć z wściekłości, czy płakać, czy
teŜ wybuchnąć śmiechem. Czy ktoś kiedykolwiek widział coś
równie śmiesznego? Tragedia obróciła się w farsę! Sądziła, Ŝe
czeka ją tragiczny los bohaterki romansu... a tu została
zaproszona na kolację! Czy ten minister policji, który chcąc
kogoś spotkać wysyłał po prostu po niego Ŝandarmów, nie był
niesamowity? A gdy juŜ doprowadzili oszołomionego
nieszczęśnika, zapewniał go o swojej szczerej przyjaźni!
– Jestem taka szczęśliwa, Ŝe panią widzę – powiedziała
Agata tuŜ przy niej. – Tak się bałam, kiedy Ŝandarm
doprowadził nas tutaj!..
Marianna spojrzała na pokojówkę i zobaczyła policzki
lśniące jeszcze od łez i zapuchnięte oczy.
– I pomyślałaś, Ŝe dwóch Ŝandarmów wyprowadzi mnie
skutą i zawiezie prosto do Vincennes? Nie, droga Agato! Nie
jestem aŜ tak waŜną osobistością! Ściągnięto mnie tu tylko po
to, Ŝeby zobaczyć, jaką mam minę! Moje biedne dziecko,
musimy pogodzić się z tym, Ŝe nie jesteśmy juŜ ukochaną
metresą cesarza! Jesteśmy tylko księŜną!
I chcąc pokazać, jak dalece pogodziła się z losem,
rozpłakała się rzewnymi łzami, pogłębiając do końca zamęt
panujący w duszy biednej Agaty. Płakała jeszcze
przejeŜdŜając przez bramę pałacu Asselnat, ale na widok
tego, co zobaczyła, łzy nagle jej wyschły: stara siedziba, od
pokoi dla słuŜby począwszy aŜ po wspaniały mansardowy
dach, cała była rzęsiście oświetlona. Z wszystkich okien bił
blask świec. Większość z nich, otwarta, ukazywała salony
pełne kwiatów i elegancki tłum poruszający się przy
dźwiękach skrzypiec. Odgłosy baletu Mozarta dochodziły do
uszu zdezorientowanej Marianny, która patrzyła nic nie
rozumiejąc i zaczęła się zastanawiać, czy nie pomyliła adresu.
Ale nie, to był jej dom, gdzie odbywało się przyjęcie... i to jej
lokaje w liberii, stali ze świecznikami w ręku na tarasie.
Gracchus, równie jak ona zaskoczony, zatrzymał konie na
środku podwórza i patrzył szeroko otwartymi oczyma, nie
robiąc ani kroku naprzód, ani nawet nie zsiadając z kozła.
Jednak stukot kół na bruku podwórza musiał przebić się przez
dźwięki skrzypiec, bo nagle gdzieś w głębi domu rozległ się
okrzyk:
– Przyjechała!
W jednej chwili taras zapełnił się kobietami w wieczorowych
sukniach i męŜczyznami we frakach, wśród których dostrzegła
uśmiechniętą twarz, spiczastą bródkę i Ŝywe czarne oczy
Arkadiusza de Jolival. Ale to nie on spieszył ku jej
powozowi...Z grupy zebranej na tarasie wyłonił się bardzo
wysoki męŜczyzna, ubrany z wyszukaną elegancją, lekko
utykający i podpierający się laską ze złotą gałką. Wyniosła
twarz, zimne, niebieskie spojrzenie rozjaśnił serdeczny
uśmiech i Marianna, nie mogąc ze zdumienia wydusić ani
słowa, zobaczyła jak pan de Talleyrand rozsuwa lokajów i
zmierza do powozu, otwiera drzwiczki i podaje jej dłoń w
rękawiczce, głośno mówiąc:
– Witamy panią w progach domostwa jej przodków,
Marianno d'Asselnat de Villeneuve! Witamy równieŜ panią
pośród przyjaciół i bliskich! Wraca pani z podróŜy dłuŜszej niŜ
sądzi, ale zebraliśmy się tu wszyscy dzisiejszego wieczora, by
pokazać pani, jak bardzo się z tego cieszymy!
Marianna nagle zbladła i błędnym wzrokiem patrzyła na
elegancki tłum naprzeciw niej. W pierwszym rzędzie
dostrzegła Fortunatę Hamelin, która śmiała się i płakała,
zobaczyła teŜ Dorotę de Perigord, ubraną na biało, i panią de
Chastenay w lila tafcie, która dawała jej znaki, widziała
równieŜ twarze osób, które dotąd nie były jej bliskie, ale które
nosiły największe we Francji nazwiska: Choiseul-Gouffier,
Jaucourt, La Marck, Laval, Montmorency, La Tour du Pin,
Bauffremont, Coigny. Wszystkich spotykała przy rue de
Varenne, kiedy była skromną lektorką księŜnej Benewentu. W
jednej chwili zrozumiała, Ŝe wszystkich ściągnął tu Talleyrand
nie tylko po to, by ją powitać, ale by zwrócić jej miejsce
naleŜne z urodzenia, a które tylko nieszczęście jej odebrało.
Nagle widok jasnych sukien i lśniących klejnotów zamglił
się. Marianna połoŜyła na podanej przyjacielskiej dłoni drŜące
palce i wysiadła z powozu, cięŜko się na niej wspierając.
– A teraz – zawołał Talleyrand – miejsce dla Jej Wysokości
księŜnej Sant’Anna, której składam w moim własnym i
waszym imieniu najserdeczniejsze Ŝyczenia szczęścia!
Rozległy się gorące oklaski, a Talleyrand ucałował ją
najpierw w oba policzki, a potem w rękę.
– Wiedziałem, Ŝe wróci pani do nas! – szepnął jej do ucha.–
Czy pamięta pani, co powiedziałem podczas burzy w
ogrodach Tuileries? Jest pani jedną z nas i nie moŜe pani
tego zmienić.
– Czy sądzi pan, Ŝe cesarz jest tego samego zdania?
Cesarz! Ciągle cesarz! Wbrew własnej woli Marianna nie
mogła przestać myśleć o człowieku, którego nigdy nie
przestanie kochać.
Talleyrand się skrzywił.
– MoŜliwe, Ŝe z tej strony czeka panią trochę kłopotów...
ale proszę, wszyscy czekają na panią! Porozmawiamy później.
Tryumfalnie poprowadził Mariannę do przyjaciół, którzy
natychmiast ją otoczyli, całując i gratulując. Z ramion obficie
pachnącej róŜą Fortunaty Hamelin trafiła w ramiona
pachnącego dobrym tytoniem i irysami Arkadiusza de Jolival.
Niezdolna myśleć, stała się bezwolna. Wszystko wydarzyło się
tak nagle, tak nieoczekiwanie, Ŝe Marianna nie potrafiła w
Ŝaden sposób zareagować. I kiedy w duŜym salonie
Talleyrand wznosił toast z okazji jej powrotu, odciągnęła
Arkadiusza na stronę.
– Wszystko to jest bardzo wzruszające, bardzo przyjemne,
przyjaciele, ale chciałabym zrozumieć. Skąd wiedzieliście, Ŝe
wracam? Wszystko zostało przygotowane, jakbyście mnie
oczekiwali.
– AleŜ czekałem na panią. Byłem pewien, Ŝe wróci pani
dzisiaj, kiedy to przyniesiono.
„To" było szerokim papierem opatrzonym pieczęcią, na
której widok serce Marianny zabiło szybciej. Cesarska pieczęć!
Ale tekst, bardzo oschły, nie zapowiadał nic specjalnie
dobrego.
„Rozkazem Jego Wysokości Cesarza i Króla księŜna
Sant'Anna ma się stawić w środą 20 czerwca o czwartej
godzinie w pałacu Saint-Cloud". Podpisano: „Duroc, ksiąŜę
Friuli, wielki marszałek pałacowy ".
– Środa dwudziestego to jutro – zauwaŜył Jolival – a nie
wzywano by pani, gdyby nie wiedziano, Ŝe będzie się pani
mogła stawić. Czyli znaczyło to, Ŝe wróci pani dzisiaj... Co
więcej, pani de Chastenay przybiegła tu prosto od księcia
Rovigo.
– A skąd wiedziała, Ŝe mnie aresztują?
– Zapytała po prostu Savary'ego... Ale chodźmy juŜ, droga
Marianno. Nie mam prawa zatrzymywać pani wyłącznie dla
siebie. Goście czekają na panią. Nie wyobraŜa pani sobie, jak
stała się sławna od chwili, gdy Florencja podzieliła się
wiadomością o pani ślubie..
– Wiem... ale, drogi przyjacielu, wolałabym zostać tylko z
panem, przynajmniej dziś wieczór. Tyle mam panu do
opowiedzenia!
– A ja do usłyszenia! – odparł Arkadiusz, ściskając czule
czubki palców przyjaciółki. – Ale pan de Talleyrand wymógł na
mnie obietnicę, Ŝe dam mu znać, gdy się czegoś dowiem.
ZaleŜało mu, aby pani powrót tutaj miał charakter...
tryumfalny...
– To taki miły sposób, by mnie trochę... na siłę włączyć do
swego stronnictwa, prawda? Będzie jednak musiał pogodzić
się z tym, Ŝe ja się nie zmieniłam. Moje serce nie potrafi tak
szybko się przestawić.
W zamyśleniu patrzyła na cesarski rozkaz, którego nie
wypuściła z rąk, i próbowała odgadnąć, co kryje się za tak
lakonicznymi, niemal złowrogimi słowami. Pomachała nim
lekko pod nosem de Jolivala.
– Co pan pomyślał, kiedy go otrzymał?
– Szczerze mówiąc nic!.. Nigdy przecieŜ nie wiadomo, co
cesarzowi chodzi po głowie. Mógłbym się jednak załoŜyć, Ŝe
nie jest zadowolony.
– Nie musi się pan zakładać, wygra pan – westchnęła
Marianna. – Czekają mnie z pewnością niemiłe chwile! Ale na
razie niech pan będzie tak miły, Arkadiuszu, i dalej zajmuje
się moimi gośćmi, a ja tymczasem pójdę się odświeŜyć i
przebrać. W końcu chcę ten pierwszy raz godnie wypełnić
rolę pani domu. NaleŜy się to wszystkim tu obecnym.
Kierowała się w stronę schodów, ale nagle się zatrzymała.
– Proszę mi powiedzieć, Arkadiuszu, czy ma pan jakieś
wieści od Adelajdy?
– śadnych. – Jolival wzruszył ramionami. – Teatr Karłów
jest na razie zamknięty i słyszałem, Ŝe chwilowo przeniósł
się...do wód w Akwizgranie. Przypuszczam, Ŝe i ona tam jest.
– Co za głupia historia! Ale to w końcu jej sprawa! A... –
Marianna na moment się zawahała, po czym spytała: – ...a
Jason?
– TeŜ nie mam Ŝadnych wieści – odpowiedział
nieporuszony Arkadiusz. – Pewnie poŜeglował do Ameryki i
pani list prawdopodobnie czeka jeszcze na niego w Nantes.
– Och!
Było to niemal westchnienie, okrzyk tak króciutki, Ŝe nie
zdradzał Ŝadnego uczucia, choć towarzyszył mu dziwny skurcz
serca. Oczywiście, list zostawiony Pattersonowi nie miał juŜ
znaczenia, oczywiście kości zostały rzucone, karty rozdane i
nie warto było do tego wracać, ale w ten sposób całe
tygodnie nadziei kończyły się pustką. Marianna uświadomiła
sobie bezmiar morza, na którym statek jest niczym źdźbło
słomy, i zrozumiała, Ŝe jej okrzyk rzucony w nieskończoność
pozostanie bez odpowiedzi, bowiem nieskończoność nie ma
echa. Jason nie moŜe juŜ jej pomóc... Mimo to, wchodząc
powoli po schodach do swojej sypialni, Marianna uprzytomniła
sobie, Ŝe nadal tak samo pragnie go zobaczyć. To dziwne,
zwłaszcza Ŝe juŜ nazajutrz miała stawić czoło gniewowi
Napoleona, stoczyć z nim jedną z tych wyczerpujących walk,
w których miłość czyniła ją bezbronną... Będzie to trudny
moment. Jednak nie czuła niepokoju. Myśli jej uparcie wracały
na morze i podąŜały za statkiem, który nie zawinął do portu w
Nantes. Zabawne zresztą, Ŝe wspomnienie marynarza z
takim uporem powracało! Tak jakby młodość Marianny, pełna
szalonych nieco marzeń i głębokiej, niemal fizycznej Ŝądzy
przygody, czepiała się człowieka będącego uosobieniem
przygody, by odrzucić rzeczywistość i przetrwać wbrew
wszystkiemu.
A przecieŜ pora przygód minęła. Słuchając eleganckiej
wrzawy, przez którą przebijała się aria Mozarta, docierając
przez otwarte okno aŜ do niej, świeŜo upieczona księŜna
pomyślała, Ŝe to preludium zupełnie nowego Ŝycia, Ŝycia
dorosłego, spokojnego, pełnego godności, które będzie mogło
dzielić z nią dziecko. Kiedy jutro wyjaśni juŜ wszystko z
cesarzem, nie pozostanie jej nic innego, jak pozwolić dniom
spokojnie płynąć i... Ŝyć jak wszyscy! Niestety! A moŜe
Napoleon, choć wyszła za mąŜ, zachował dość miłości do niej,
a moŜe wyrwie matkę swego dziecka z tego ponurego Ŝycia,
którego nie potrafiła wyobrazić sobie bez niepokoju, a moŜe
Marianna nie jest wystarczająco silna, by odzyskać
męŜczyznę, którego kocha...
JULIETTEBENZONI Marianna i korsarz Tłumaczyła Barbara Durbajło DC Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1994
Tytuł oryginału Marianne.Jason des quatre mers Copyright 1971 by Juliette Benzoni Redaktor Barbara Kaczarowska Ilustracja na okładce Robert Pawlicki Projekt okładki FOTOTYPE Opracowanie graficzne, skład i łamanie FELBERG For the Polish translation Copyright 1994 by Barbara Durbajło For the Polish edition Copyright 1994 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I
Carski kurier
Rogatka Fontainebleau Powóz z impetem przejechał bramę Aix i zniknął w wąskich, ciemnych uliczkach starego Awinionu. Słońce stało jeszcze wysoko i złociło mury obronne miasta, cyzelowało wyraźnie zarysowane blanki i kwadratowe wieŜe, rzucało błyski na nonszalancką rzekę, która niespiesznie toczyła swe Ŝółte wody pod przęsłami starego, na wpół rozwalonego mostu Świętego Benezeta. Na najwyŜszej wieŜy wspaniałego papieskiego pałacu posąg Maryi Panny lśnił niczym gwiazda. Chcąc lepiej widzieć ,Marianna opuściła zakurzoną szybę i z rozkoszą wdychała ciepłe powietrze Prowansji, pachnące gajami oliwnymi, tymiankiem i rozmarynem. Mijały właśnie dwa tygodnie od chwili, gdy wyjechała z Lukki. PodróŜowała najpierw drogą wiodącą wzdłuŜ wybrzeŜa, potem doliną Rodanu, krótkimi dziennymi etapami, aby oszczędzić siły, jako Ŝe była w czwartym miesiącu ciąŜy, co wymagało zachowania pewnej ostroŜności, a takŜe by nie przemęczać koni. JuŜ nie zwykłe pocztowe koniska były zaprzęŜone do berlinki, lecz cztery wspaniałe rumaki ze stajni Sant'Anna. Dziennie przejeŜdŜali około dziesięciu mil i co wieczór zatrzymywali się w jakiejś oberŜy. PodróŜ ta pozwoliła Mariannie docenić, jak dalece jej sytuacja się zmieniła. Wspaniałe konie, na drzwiach powozu herb, a nad nim korona gotowały im wszędzie nie tylko serdeczne, ale i pełne szacunku przyjęcie. Marianna odkrywała, jak przyjemnie jest być wielką damą, zaś Gracchusa i Agatę wprost rozpierała duma, Ŝe słuŜą u księŜnej, i wszystkim wyraźnie dawali to odczuć. Trzeba było widzieć Gracchusa, gdy co dzień rano wkraczał do sali w oberŜy, gdzie zatrzymali się na noc, i pompatycznie obwieszczał, Ŝe „powóz najjaśniejszej pani czeka...". Były posłaniec z rue Montorgueil uwaŜał się niemal za cesarskiego stangreta. Mariannie ta powolna podróŜ sprawiała pewną przyjemność. Powrót do ParyŜa cieszył ją umiarkowanie. Wprawdzie perspektywa zobaczenia drogiego Arkadiusza była z
pewnością bardzo miła, ale psuła ją obawa, Ŝe w stolicy czeka na nią mnóstwo przeróŜnych kłopotów, wśród których pojawił się groźny cień Francisa Cranmere'a. RównieŜ niepokój, jakie przyjęcie zgotuje jej cesarz, był nie bez znaczenia. Póki podróŜowała, grozić jej mogło jedynie spotkanie rozbójników, ale jak do tej pory Ŝaden podejrzany osobnik nie próbował zatarasować drogi powozowi. Jadąc zadrzewioną drogą zdołała w końcu wygnać z pamięci fantomy i mroki willi Sant’Anna. Nie pozwoliła, by nawet na chwilę stanęła jej przed oczyma złowroga twarz Mattea Damianiego i wspaniała postać rycerza w białej masce, który był jej prawowitym małŜonkiem. Pomyśli o tym później, później... kiedy juŜ na nowo ułoŜy swoje Ŝycie, ale na razie nie miała najmniejszego pojęcia jak, bo zaleŜało to całkowicie od Napoleona. Kiedyś utorował drogę śpiewaczce noszącej imię Maria Stella, ale co pocznie z księŜną Sant’Anna? Prawdę rzekłszy, owa księŜna sama nie wiedziała, co pocznie ze swoją arystokratyczną osobą. Znowu była męŜatką... męŜatką bez małŜonka! Widok Awinionu oczarował Mariannę. MoŜe to słońce albo szeroka, leniwie płynąca rzeka, moŜe gorące barwy starych kamieni albo zwisające ze wszystkich Ŝelaznych balkonów geranium, a moŜe jedwabisty szelest srebrzystych drzew oliwnych lub śpiewny akcent kumoszek w barwnych spódnicach, które pokrzykiwały do siebie na widok przejeŜdŜającego powozu, moŜe... W kaŜdym razie Marianna zapragnęła zatrzymać się tu na kilka dni, nim wreszcie wyruszy do ParyŜa. Wychyliła się przez okno w drzwiach powozu. – Gracchusie, rozejrzyj się, czy nie ma tu gdzieś porządnego zajazdu. Chętnie zostałabym tu na jakieś dwa, trzy dni. To taki uroczy zakątek! – Zaraz się rozejrzę. Widzę tam duŜą oberŜę i piękny szyld, a i tak mieliśmy się tu zatrzymać... Rzeczywiście nie opodal bramy Oulle wznosiła się oberŜa „Pod Pałacem", jedna z najstarszych i najwygodniejszych w okolicy, o grubych murach koloru ochry, okrągłych rzymskich dachówkach i obrośniętych winoroślą altanach. Zatrzymywały
się tu równieŜ dyliŜanse, o czym świadczył wielki zakurzony pojazd, który właśnie przyjechał i z którego wysypywali się obolali podróŜni, czemu towarzyszyła ogromna wrzawa – dzwonki, pokrzykiwanie pocztylionów, wołania, radosne powitania podróŜnych, wykrzykiwania z południowym akcentem, jak gdyby przetaczały się kamyki z dna rzeki. Pocztylion zdjął wielką plandekę i stojąc na dachu dyliŜansu podawał stajennemu z oberŜy walizki, torby i pakunki podróŜnych. Kiedy rozładował bagaŜe, zaczął rzucać paczki gazet. Były to egzemplarze „Monitora", które przejechały przez cały kraj, by donieść Prowansalczykom ostatnie nowiny z ParyŜa. Jedna z paczek, źle związana, wysunęła się z rąk stajennemu i gazety rozsypały się na ziemi. Któryś parobek rzucił się, by je pozbierać, a gdy spojrzał na pierwszą stronę, wykrzyknął: – Najjaśniejsza Panienko! A to ci nowina! Napoleon pozbył się swojego Fouchego! Natychmiast wybuchła wrzawa i wszyscy, zarówno słuŜący z oberŜy, jak podróŜni, rzucili się na rozsypane gazety i przekrzykując się wzajemnie głośno komentowali wydarzenie. – Fouche zwolniony? To niemoŜliwe! – E, tam! Cesarz miał go w końcu dosyć. – Co pan powiada! Cesarz chciał po prostu zrobić przyjemność młodej cesarzowej! Nie mogła przecieŜ spotykać na co dzień dawnego królobójcy, człowieka Rewolucji, który głosował za skazaniem na śmierć jej wuja, Ludwika XVI! CzyŜby to miało znaczyć, Ŝe tym wszystkim sankiulotom, strojącym się w piórka wielkich osobistości, zaczyna się wreszcie palić pod nogami? To byłoby zbyt piękne! Wszyscy mówili naraz, kaŜdy musiał wypowiedzieć swoje zdanie, bądź wyraŜając zdziwienie, bądź niekłamaną radość. Prowansja nigdy naprawdę nie uznała nowego ustroju. Pozostała nadal głęboko monarchistyczna i upadek Fouchego bardziej tu cieszył, niŜ niepokoił. Marianna znów przywołała Gracchusa, który z wysokości swego kozła śledził całą scenę. – Przynieś mi gazetę! – poleciła. – I to migiem!
– Tak, proszę pani... gdy tylko zarezerwuję apartament dla pani. – Nie. Natychmiast biegnij! Jeśli ci ludzie nie mylą się, moŜe wcale się tu nie zatrzymamy. Nowina ta miała dla niej ogromną wagę. Fouche, jej stary prześladowca, człowiek, który miał czelność wprowadzić ją pod groźbą do domu Talleyranda po to, by szpiegowała, człowieka, który nie potrafił albo nie chciał zapobiec temu, Ŝe wpadła w ręce Fanchon Fleur-de-Lys, człowiek, dzięki któremu Francis Cranmere mógł bezkarnie przechadzać się po ParyŜu, szantaŜować ją, a potem uprowadzić jej kuzynkę Adelajdę d'Asselnat, a wreszcie zbiec z więzienia w Vincennes do Anglii, gdzie spokojnie będzie mógł kontynuować swój haniebny proceder, ten człowiek stracił wreszcie swą niebezpieczną władzę, która czyniła zeń prawdziwego tajemnego władcę kraju! To zbyt piękne! To wprost nie do wiary! Jednak kiedy wzięła do ręki poŜółkłą i zakurzoną w podróŜy gazetę, musiała uwierzyć temu, co widziała. „Monitor" nie tylko informował o zmianie na samej górze w Ministerstwie Policji i zastąpieniu księcia Otrante przez Savary'ego, księcia Rovigo, ale zamieszczał na swych łamach tekst oficjalnego listu, jaki cesarz wystosował do Fouchego: W podziękowaniu za usługi. Jakie oddał nam Pan w róŜnych okolicznościach – pisał – pragniemy powierzyć Panu stanowisko namiestnika Rzymu do czasu, gdy przystąpimy do wykonania postanowień paragrafu 8 aktu konstytucji z 17 lutego 1810. Spodziewamy się, Ŝe na tym nowym stanowisku w dalszym ciągu będzie Pan dawał dowody gorliwości w naszej słuŜbie i przywiązania do naszej osoby... Marianna nerwowo zmięła gazetę i dała się ponieść radości. To wspanialej, niŜ mogła się spodziewać! Fouche na wygnaniu! Na wygnaniu! Bo nie było wątpliwości co do prawdziwego, czysto honorowego, znaczenia namiestnika Rzymu. Napoleon chciał oddalić Fouchego z ParyŜa. Gazeta nie
wspominała oczywiście ani słowem o przyczynie tej decyzji, ale jakiś głos szeptał Mariannie, Ŝe owe potajemne konszachty z Anglią miały coś z nią wspólnego. W tym przekonaniu utwierdziła ją inna jeszcze wiadomość, nie mająca nic wspólnego z niełaską Fouchego i zamieszczona na odległym miejscu, tak aby czytelnicy nie skojarzyli obu nowin ze sobą. Tego samego dnia, gdy „podziękowano" Fouchemu, w salonie słynnej paryŜanki, znanej ze swego oddania cesarzowi, aresztowano bankiera Ouvrarda, oskarŜając go o malwersację i zagraŜanie bezpieczeństwu państwa. Marianna natychmiast pomyślała o Fortunacie, o groźbach, jakie rzuciła pod adresem swego kochanka, gdy ośmielił się złoŜyć Mariannie bezwstydną propozycję. Czy to ona doprowadziła do aresztowania Ouvrarda? A jeśli tak, to czy od niej Napoleon dowiedział się o całej sprawie angielskiej? Piękna Kreolka, równie oddana w przyjaźni, co bezlitosna w zemście, była z pewnością do tego zdolna... – Co księŜna pani postanowiła? Niepokój w głosie Gracchusa wyrwał Mariannę z zadumy. Po takiej nowinie nie mogła dłuŜej zwlekać. Musiała czym prędzej wrócić do ParyŜa! Nie mając oparcia Fouchego, Francis przestał być niebezpieczny. Posłała młodemu stangretowi promienny uśmiech, pierwszy tak radosny od wyjazdu z Lukki. – W drogę, Gracchusie! Jak najszybciej! Musimy jak najprędzej wrócić do ParyŜa. – Czy pani pamięta, Ŝe nie mamy juŜ pocztowych koni w zaprzęgu? JeŜeli utrzymamy takie tempo, konie, które mamy, padną jeszcze przed Lyonem, a to, za pani pozwoleniem, byłaby wielka szkoda! – Nie zamierzam zamęczyć moich koni, ale chcę, abyśmy podróŜowali jak najdłuŜszymi etapami. Dziś wieczór pojedziemy dalej! Ruszaj! Gracchus Hannibal Pioche westchnął z rezygnacją, wspiął się na kozioł i na oczach zawiedzionego oberŜysty, który juŜ podbiegał do tego eleganckiego, tak wspaniale zaprzęŜonego powozu, zawrócił i zacinając konie końcem bata ruszył w
kierunku Orange. Dzięki wyjątkowym wprost koniom Marianny i umiejętnościom Gracchusa powóz, tak ubłocony i zakurzony, Ŝe nie było widać ani koloru, ani tym bardziej herbu, zajechał o zmroku do rogatki Fontainebleau. Młoda kobieta nie mogła powstrzymać westchnienia ulgi na widok latarni straŜy miejskiej, zapalających się na rogatce, będącej dziełem genialnego Ledoux. Uff, wreszcie dojechała! Radość, która ją ogarnęła w Awinionie i pchnęła w drogę do ParyŜa, nieco opadła, podobnie zresztą jak słabł entuzjazm Francuzów, co obserwowała w miarę zbliŜania się do stolicy. PrzejeŜdŜając przez kolejne miasta i zatrzymując się w oberŜach, szybko zauwaŜyła, Ŝe niemal wszędzie niełaskę Fouchego uwaŜano za katastrofę, nie tyle nawet z sympatii do niego samego, co z powodu potęŜnej antypatii, jaką budził jego następca. Wśród najrozmaitszych pogłosek dominowało przekonanie, Ŝe Napoleon zwolnił swojego ministra, Ŝeby przypodobać się Ŝonie, i natychmiast wszyscy, mniej lub bardziej zamieszani w Wielką Rewolucję, zaczęli drŜeć zarówno o swoje pozycje, jak i bezpieczeństwo. Napoleon jakby chciał dać pierwszeństwo „bratankowi Ludwika XVI" przed generałem Bonaparte. Poza tym obawiano się, Ŝe Savary jest człowiekiem ślepo posłusznym swemu panu, człowiekiem o wąskich horyzontach, bezlitosnymi bez szlachectwa, Ŝandarmem cesarskim, gotowym wykonać kaŜdy, choćby najbardziej odraŜający rozkaz. Rojaliści z przeraŜeniem przypominali, Ŝe praktycznie rzecz biorąc to właśnie Savary był katem księcia d'Enghien. Jednym słowem Marianna ze zdumieniem odkryła, Ŝe zdezorientowani i wystraszeni Francuzi gotowi byli otoczyć aureolą świętości Fouchego, a w kaŜdym razie wszyscy niemal jednomyślnie go Ŝałowali. „Ja w kaŜdym razie na pewno nigdy nie będę go Ŝałować! – postanowiła, mając w pamięci wszystko, co przez niego musiała wycierpieć. – Zresztą Savary nie zrobił mi nic złego, nawet się nie znamy! Nie rozumiem więc, dlaczego miałabym się obawiać jego nominacji". Jednak mimo tych optymistycznych myśli nie mogła
powstrzymać odruchu niezadowolenia, gdy ludzie ze straŜy miejskiej zaczęli z nie spotykaną dotąd dokładnością przeszukiwać jej powóz. – Czy mogłabym wiedzieć, czego panowie szukają? – spytała wyraźnie zniecierpliwiona. – Chyba nie podejrzewacie, Ŝe pod poduszkami ukryłam beczkę gorzałki? – Rozkaz to rozkaz – proszę pani! – odparł Ŝandarm, który w tej właśnie chwili wyszedł z rogatki. – Musimy kontrolować wszystkie powozy przybywające do ParyŜa, zwłaszcza jeśli przybywają z daleka. Skąd pani przybywa? – Z Włoch! I przysięgam, Ŝe w moim powozie nie przewoŜę Ŝadnej kontrabandy ani Ŝadnych spiskowców. Po prostu wracam do domu! – Zapewne ma pani paszport? – śandarm odsłonił w drwiącym uśmiechu wspaniałe białe zęby, lśniące pod gęstym jak szczotka wąsem. – MoŜe nawet paszport księcia Otrante? Widocznie paszporty te nie były dobrze widziane i Marianna błogosławiła Opatrzność, dzięki której była teraz wierną poddaną wielkiej księŜnej Toskanii. Z dumą pokazała paszport, który szarmancko wręczył jej trzy dni po ślubie hrabia Gherardesca. – Oto paszport z podpisem Jej Cesarskiej Wysokości księŜnej Elizy, wielkiej księŜnej Toskanii, księŜnej Lukki i Piombino... i siostry Jego Cesarskiej i Królewskiej Mości... jak, być moŜe, pan wie? – dodała z ironią w głosie, drwiąco wymieniając wszystkie pompatyczne tytuły. Jednak Ŝandarm pozostał zupełnie niewzruszony na wszelką ironię. Z trudem starał się odczytać w świetle swojej lampy nazwisko widniejące na oficjalnym dokumencie. – Marianna ElŜbieta d'Assel... nat de Villeneuve... księŜna...Sarta... nie, Santa Anna... – Sant'Anna! – poprawiła zniecierpliwiona Marianna. – Czy mogę juŜ wsiąść do powozu i ruszyć w dalszą drogę? Jestem bardzo zmęczona... a poza tym zaczyna padać. Rzeczywiście, grube krople, okrągłe, cięŜkie jak monety zaczęły uderzać o powóz, Ŝłobiąc w kurzu, który go pokrywał, małe kratery. Ale Ŝandarm w pierogu na głowie zupełnie nie przejmował się deszczem. Nieufnie spojrzał na Mariannę.
– MoŜe pani wsiąść, ale proszę się stąd nie ruszać! Muszę coś zobaczyć. – Chciałabym wiedzieć co – z wściekłością obruszyła się Marianna, widząc Ŝe wchodzi do budynku z jej paszportem w ręku. – Czy ten cham wyobraŜa sobie, Ŝe mam fałszywe dokumenty? Na pytanie odpowiedział jej stary ogrodnik, który z wozem pełnym kapusty zatrzymał się przy powozie. – Niech się pani nie denerwuje! Oni tak robią, do diaska ze wszystkimi. Nikogo nie przepuszczą. Nie do wiary jacy zrobili się drobiazgowi. Do diaska, gotów jestem zniszczyć całą tę kapustę, jeśli ukrywam jakiegoś cholernego spiskowca na moim wozie, juŜ ja pani mówię! – Ale co tu się dzieje? Czy był jakiś zamach? A moŜe jakiś złoczyńca zbiegł z więzienia? Czy poszukują bandytów? Tak naprawdę Marianna zaczęła podejrzewać, Ŝe Napoleon kazał ją ścigać, by ukarać za wyjście za mąŜ bez jego zgody. – Nic z tych rzeczy, proszę pani! Po prostu ten cholerny Savary wyobraŜa sobie, Ŝe tylko on jeden jest wiernym poddanym cesarza! Więc przeszukuje, rewiduje i przesłuchuje! Skąd się taki wziął na świecie? Ten człowiek wszystko chce wiedzieć! Ogrodnik zapewne długo jeszcze mówiłby w ten sposób, gdyby wąsaty Ŝandarm nie zjawił się znowu, tym razem w towarzystwie młodego, nieskazitelnie eleganckiego podporucznika bez zarostu, który podszedł do powozu, niedbale zasalutował i obrzucając Mariannę bezczelnym, taksującym spojrzeniem zapytał: – Pani Sant’Anna, nieprawdaŜ? Marianna, oburzona tonem Ŝółtodzioba w mundurze, poczuła narastającą wściekłość. – Rzeczywiście, jestem księŜną Sant’Anna – wyraźnie podkreślała sylaby – i mówi się do mnie Wasza Wysokość... albo Jaśnie Pani, jak pan woli, poruczniku! Wygląda na to, Ŝe w tej pańskiej Ŝandarmerii nie uczą grzeczności! – Całkowicie wystarczy, Ŝe uczą wypełniać nasz obowiązek – zauwaŜył młodzieniec, zupełnie nie poruszony wyniosłym tonem damy. – A moim obowiązkiem jest zawieźć natychmiast
Waszą Wysokość do ministra policji... O ile zechce pani poprosić pokojówkę, by zrobiła mi miejsce! Nim zaskoczona Marianna zdąŜyła cokolwiek odpowiedzieć, porucznik otworzył drzwi i wsiadł do powozu. Agata odruchowo ustąpiłaby mu miejsca obok swojej pani, gdyby Marianna gwałtownie nie przytrzymała jej za ramię. – Agato, nie ruszaj się z miejsca! Nie kazałam ci wstać i nie mam zwyczaju pozwalać byle komu siadać obok mnie. Co zaś do pana, chyba źle pana zrozumiałam? Czy moŜe pan powtórzyć raz jeszcze, co pan powiedział? Młody porucznik, z braku miejsca, by usiąść, niewygodnie pochylony, warknął: – Powiedziałem, Ŝe mam niezwłocznie doprowadzić panią przed oblicze ministra policji. Pani nazwisko juŜ przed ponad tygodniem podano na wszystkich rogatkach. Takie są rozkazy. – CzyjeŜ to rozkazy? – A czyjeŜby, jeśli nie ministra policji, księcia Rovigo, a tym samym cesarza! – To się jeszcze okaŜe! – wykrzyknęła Marianna. – Skoro tak panu na tym zaleŜy, jedźmy jak najszybciej do księcia Rovigo. Z przyjemnością mu powiem, co sądzę o nim i jego podwładnych... na razie jednak ja tu decyduję i będzie pan łaskaw, młody człowieku, usiąść na koźle obok mojego stangreta! A skoro juŜ pan tam będzie, proszę wskazywać mu drogę! Bo jeśli nie, to przysięgam, Ŝe nie ruszę się stąd ani na krok. – JuŜ dobrze! Idę! Młody Ŝandarm niechętnie wysiadł z powozu i ulokował się obok Gracchusa, który powitał go kpiącym uśmiechem. – To miło z pana strony, poruczniku, Ŝe zechce pan dotrzymać mi towarzystwa! Przekona się pan, jak tu miło! MoŜe trochę mokrawo, ale nie tak duszno jak w środku! A więc dokąd jedziemy? – Naprzód, dobry człowieku! I bez Ŝadnych sztuczek, bo moŜe cię to drogo kosztować! No jazda! W odpowiedzi Gracchus tylko smagnął konie i na chwilę rezygnując ze swej całkiem nowej godności ksiąŜęcego stangreta zaczął śpiewać na cały głos, z wyraźnym akcentem
ulicznika z paryskich przedmieść, starą piosenkę Ŝołnierzy spod Austerlitz. Mariannie, ukrytej w głębi powozu, wcale nie było do śmiechu, ale ta wojenna piosenka, wesoło wyśpiewywana przez młodego stangreta, jak najbardziej jej odpowiadała. Czuła zbyt wielką wściekłość, by choć przez chwilę obawiać się Savary'ego i powodu, dla którego zatrzymał ją juŜ przy wjeździe do ParyŜa. W pałacu Juigne, gdzie niebawem dojechali, Marianna zrozumiała, Ŝe coś się zmieniło. Wszystko odnawiano, nic więc dziwnego, Ŝe wszędzie widać było rusztowania, kubły z gipsem i zostawione przez robotników po skończonym dniu pracy wiadra z farbą. Mimo to i mimo późnej pory (na zegarze w kościele Saint-Germain-des-Pres wybiła właśnie dziesiąta) na podwórku i w przedpokojach kręciło się mnóstwo słuŜby w czerwonej liberii i osób róŜnej rangi. Co więcej, zamiast poprowadzić Mariannę prosto na pierwsze piętro do zakurzonego antyszambru wiodącego do małego, pełnego kartonów i fatalnie umeblowanego gabinetu księcia Otrante, młody porucznik Ŝandarmerii przekazał ją ogromnemu majordomusowi w aksamitnej czerwono-czarnej liberii, który majestatycznie otworzył jej drzwi salonu na parterze, gdzie wszystko świadczyło o guście pana i władcy. Mahoniowe meble, posągi Nike i lwie pazury z pozłacanego brązu, ciemnozielone obicia, pompejański Ŝyrandol i wojenne alegorie ze stiuku powtarzające się na kaŜdej ze ścian. Uwieńczeniem tego wszystkiego było ogromne popiersie cesarza, z wieńcem laurowym na głowie, stojące na marmurowym postumencie, potęŜnym niczym kolumna, który Mariannie przywiódł na myśl Ŝałobną Stellę. Wśród tego wszystkiego nerwowo chodziła tam i z powrotem, szeleszcząc jedwabiami, dama w sukni z liliowej tafty i w czarnej welurowej narzutce, w kapeluszu z ryŜowej słomki zdobionym koronką z Malines i gałązkami bzu. Szlachetna twarz i myślące czoło tej niewiasty w średnim wieku tchnęły łagodnością i zarazem surowością. Marianna
dobrze znała tę twarz, jako Ŝe kanoniczkę de Chastenay, pannę wysoko urodzoną i błyskotliwą, o której powiadano, Ŝe kiedyś miała słabość do młodego i chudziutkiego generała Bonaparte, często widywała u Talleyranda. Na widok Marianny zatrzymała się, ze zdumieniem na nią spojrzała, po czym z okrzykiem radości i wyciągniętymi ramionami rzuciła się w jej stronę. – Droga wielka artystko!.. O, przepraszam! Chciałam powiedzieć, droga księŜno. Co za radość i ulga, Ŝe panią tu widzę!.. Teraz z kolei Marianna się zdumiała. Skąd pani de Chastenay wiedziała o zmianie jej statusu? Kanoniczka zaśmiała się nerwowo i pociągnęła Mariannę na kanapę, której strzegły dwie odraŜające Nike z brązu. – AleŜ w ParyŜu aŜ huczy o pani tak romantycznym ślubie! Mówi się o nim niemal tyle, co o niełasce biednego księcia Otrante! Czy wie pani, Ŝe nie wchodzi juŜ w grę stanowisko namiestnika w Rzymie? Powiadają, Ŝe cesarz jest wściekły na niego za wielkie autodafe, jakie zrobił ze wszystkich tajnych dokumentów i kartotek swego ministerstwa. Został wygnany, naprawdę wygnany!.. To wprost nie do wiary! Ale, ale... o czym to ja mówiłam? – Mówiła pani o moim ślubie – wyszeptała Marianna zalana potokiem słów pani de Chastenay. – Ach, tak! Ach!.. To takie niezwykłe! Czy wie pani, moja droga, Ŝe jest pani ogromnie skryta? Ukrywać jedno z największych nazwisk pod pseudonimem! Jakie to romantyczne!.. Ale proszę zauwaŜyć, mnie nigdy nie zdołała pani do końca zwieść. JuŜ dawno odgadłam, Ŝe jest pani prawdziwą arystokratką, i kiedy doszła do nas wiadomość... – Ale skąd pani się dowiedziała? – łagodnie powtórzyła Marianna. Kanoniczka na moment umilkła, chwilę się zastanowiła, poczym znowu zalała ją potokiem słów: – Zaraz, zaraz, jak się o tym dowiedziałam? Ach, juŜ wiem...wielka księŜna Toskanii napisała o tym do cesarza, jak o czymś absolutnie niezwykłym! I jakŜe wzruszającym! Młoda i piękna śpiewaczka poślubiła nieszczęśnika tak
pokrzywdzonego przez naturę, Ŝe nigdy się nikomu nie pokazuje na oczy! I co więcej, okazuje się, Ŝe ta piękna śpiewaczka pochodzi z bardzo starej rodziny! Moja droga, pani historia obiega w tej chwili chyba całą Europę. Pani de Genlis ponoć chciałaby napisać o pani powieść, a pani de Stall tak jest panią zaintrygowana, Ŝe marzy, by panią poznać. – A... cesarz? Co powiedział cesarz? – Mariannę oszołomiła i zarazem zaniepokoiła ta wrzawa powstała wokół małŜeństwa, które zamierzała zachować w tajemnicy i które było niemal potajemne. Dwór toskański musiał być potwornie plotkarski, skoro wieści dotarły aŜ tak daleko! – Bóg mi świadkiem, nie potrafię pani powiedzieć. Wiem tylko, Ŝe Jego Wysokość rozmawiał o tym z panem de Talleyrand i okrutnie kpił z biednego księcia, Ŝe jako lektorkę byłej pani Grand zatrudni córkę markiza d'Asselnat. To był cały Napoleon! Musiał być wściekły z powodu tego ślubu i nie mogąc na razie policzyć się z Marianną całą złość wyładował na Talleyrandzie. Stąd to pilne... zaproszenie ze strony nowego ministra policji. Chcąc zmienić temat zapytała: – Ale jakim cudem spotykamy się tutaj, i to o takiej porze? Radosne podniecenie światowej damy natychmiast prysło, ustępując miejsca zdenerwowaniu, jakim pani de Chastenay była owładnięta, gdy Marianna ją zobaczyła. – Och! Niech pani nawet o tym nie mówi! Nadal jestem tym wstrząśnięta! Niech pani sobie wyobrazi, Ŝe byłam w Beauvaisis u serdecznych przyjaciół, którzy mają tam czarującą posiadłość i którzy... NiewaŜne. Niech pani sobie wyobrazi, Ŝe dziś rano zjawił się tam po mnie w imieniu księcia Rovigo, który pilnie mnie wzywał, wielki niczym dąb Ŝandarm! A co gorsza, zupełnie nie wiem, dlaczego i co ja takiego mogłam zrobić! Zostawiłam przyjaciół pogrąŜonych w niepokoju i miałam okropną podróŜ, bo cały czas się zastanawiałam, dlaczego w pewnym sensie mnie aresztowano. Byłam tak przybita, Ŝe wstąpiłam na chwilę do radcy Reala, by spytać, co o tym wszystkim sądzi, ale on usilnie nalegał, bym nie zwlekając zjawiła się tu... bo kaŜda zwłoka mogłaby mieć powaŜne konsekwencje! Och, moja
droga, jestem w stanie... I jestem pewna, Ŝe pani tak samo. Nie, wcale nie tak samo. Prócz tego, Ŝe Marianna za wszelką cenę starała się zachować zimną krew, miała pewne podstawy, by sądzić, Ŝe rozkazy jej dotyczące nie były całkiem bezinteresowne... Choć nigdy nie przyszłoby jej do głowy, Ŝe Napoleon posunie się aŜ tak daleko i kaŜe ją aresztować tylko dlatego, Ŝe ośmieliła się wyjść za mąŜ bez jego zgody. Nie zdąŜyła jednak podzielić się z panią de Chastenay swymi obawami, gdyŜ majestatyczny odźwierny wkroczył i oznajmił, Ŝe minister prosił kanoniczkę. – O BoŜe! Co ze mną będzie? – jęknęła. – Niech się pani za mnie pomodli, droga księŜno! I suknia z lila tafty zniknęła w ministerialnym gabinecie, zostawiając Mariannę w zupełnej samotności. W komnacie, gdzie wszystkie okna hermetycznie zamknięto, było gorąco, ale ślady gipsu i farby na szybach wyraźnie świadczyły o tym, Ŝe przynajmniej podczas prac renowacyjnych ze względu na meble lepiej ich nie otwierać. Mariannie zrobiło się duszno, rozpięła więc obszerny płaszcz osłaniający ją od kurzu, pod którym miała suknię z cienkiego zielonego jedwabiu, i rozwiązała tasiemki narzutki. Czuła się zmęczona, lepka i brudna, w stanie najmniej odpowiednim, by stawić czoło ministrowi policji. Oddałaby wszystko, byle móc się wykąpać... ale kiedy będzie miała po temu okazję? Czy w ogóle pozwolą jej pojechać do domu? Z jakimi oskarŜeniami będzie musiała walczyć? To było w stylu cesarza okazywać złą wolę, gdy miał jakieś powody do urazy. Marianna zachowała wspomnienie ich miłosnego związku pełnego nie tylko namiętności, ale i gwałtownych scen, które nadal budziły niepokój. Drzwi ponownie się otworzyły. – Uprzejmie panią proszę... Odźwierny szeroko otworzył przed nią drzwi do ogromnego i tchnącego luksusem gabinetu, który w niczym nie przypominał miejsca pracy Fouchego. Za cięŜkim mahoniowym stołem, który zdobiły róŜe i nad którym wisiał ogromny portret stojącego cesarza, siedział przystojny młody człowiek o aksamitnym spojrzeniu, ale rozlanych nieco rysach, pochylony nad aktami, i pracował lub udawał, Ŝe
pracuje. Widząc go Marianna przypomniała sobie, Ŝe juŜ kiedyś spotkała księcia Rovigo i, co więcej, Ŝe wcale nie wydał się jej sympatyczny. Zawsze denerwowały ją zadowolone z siebie i wyniosłe miny, a fakt, Ŝe nawet nie uniósł oczu, gdy weszła, jeszcze pogłębił jej antypatię i zły humor. ChociaŜ jego zachowanie jak najgorzej o nim świadczyło, Marianna postanowiła zmusić go do okazania szacunku, jeśli nie jej samej to przynajmniej zajmowanej przez nią pozycji i noszonemu nazwisku. JuŜ nic nie mogło pogorszyć sytuacji, w jakiej się znalazła... Spokojnym krokiem przeszła przez ogromny gabinet i usiadła w fotelu naprzeciw biurka, po czym odezwała się słodkim głosem: – Proszę sobie nie przeszkadzać z mojego powodu, ale...kiedy znajdzie pan, panie ministrze, chwilę czasu, moŜe będzie pan łaskaw powiedzieć mi, czemu zawdzięczam zaszczyt znalezienia się tutaj? Savary podskoczył, rzucił pióro i spojrzał na Mariannę ze zdumieniem, które, jeśli nie było szczere, świadczyło o ogromnym talencie aktorskim. – Mój BoŜe! Droga księŜno! JuŜ pani weszła? – Na to wygląda... Zerwał się z fotela, okrąŜył biurko, chwycił rękę, której wcale nie zamierzała mu podać, i z szacunkiem uniósł do ust. – Gorąco przepraszam! I zarazem wyraŜam ogromną radość, Ŝe wróciła wreszcie księŜna do ParyŜa! Nie wyobraŜa sobie pani nawet, z jaką niecierpliwością jest oczekiwana! – AleŜ... wprost przeciwnie, doskonale sobie wyobraŜam – z niewyraźną miną odparła Marianna – przynajmniej sądząc po zapale, z jakim pańscy Ŝandarmi zatrzymali mój powóz na rogatce Fontainebleau! A teraz pozwoli pan, Ŝe przestaniemy się bawić w kotka i myszkę. Niech pan sobie daruje wszelkie formułki grzecznościowe, bo jestem zmęczona po długiej podróŜy, i powie mi szybko, do jakiego więzienia zamierza mnie pan odesłać i, tak przy okazji, z jakiego powodu! Oczy Savary'ego zrobiły się okrągłe z niekłamanego – tym razem Marianna mogłaby przysiąc – zdumienia. – Więzienia? Panią?.. AleŜ dlaczego, droga księŜno? To
ciekawe, ale dziś wieczór tylko o tym słyszę... Przed chwilą pani de Chastenay... – Gotowa była przysiąc, Ŝe ma ją pan uwięzić. Do licha! To normalne, gdy się aresztuje ludzi!.. – AleŜ Ŝadna z pań nie została aresztowana! Poleciłem po prostu moim Ŝandarmom, aby zawiadomili mnie o pani przyjeździe i przekazali pani, Ŝe pragnąłbym ją zobaczyć zaraz po przyjeździe do ParyŜa. Podobnie wyraziłem Ŝyczenie zobaczenia kanoniczki de Chastenay. Proszę mnie zrozumieć, mój poprzednik, opuszczając ten dom, zniszczył niemal wszystkie akta i kartoteki. W rezultacie nie znam nikogo. – Zniszczył? – Mariannę sytuacja zaczynała bawić. – Chce pan powiedzieć, Ŝe... – Wszystko spalił! – Ŝałośnie wyznał Savary. – W naiwności ducha zaufałem mu. Zaproponował mi, Ŝe zostanie tu jeszcze kilka dni i wszystko „uporządkuje". Przez trzy dni, trzy dni!., siedział zamknięty w tym gabinecie i wrzucał do ognia tajne akta, kartoteki agentów, listy, które zatrzymał, a nawet listy cesarza! To zresztą usprawiedliwia złość Jego Wysokości. Teraz Fouche jest wygnany do Aix i musiał uciekać, by uniknąć słusznego gniewu cesarza. A ja z tych resztek, które pozostały, usiłuję odtworzyć tryby maszyny, którą zniszczył. Dlatego proszę, aby mnie odwiedzano, nawiązuję kontakt z osobami, które miały kiedyś jakikolwiek kontakt z tą instytucją, Marianna zrobiła się czerwona, a na jej twarzy malowały się gniew i wstyd. Wreszcie zrozumiała. Ten człowiek, aby poradzić sobie z tak cięŜkim dziedzictwem, gotów był na wszystko, byle tylko dowieść swemu panu, Ŝe wart jest co najmniej tyle co lis Fouche! A poniewaŜ nie miał jego sprytu, co widać było juŜ na pierwszy rzut oka, popełniał jedną gafę po drugiej. WyobraŜał sobie, Ŝe ona podporządkuje się rozkazom jakiegoś tam policjanta, choćby na stanowisku ministra?.. Chcąc jednak do końca wyjaśnić swoją sytuację, spytała słodko: – Jest pan pewien, Ŝe cesarz nie ma nic wspólnego z tym...zaproszeniem, jakie przekazano mi na rogatce Fontainebleau?
– Nic a nic, droga księŜno! To wyłącznie moja chęć poznania osoby, o której od dwóch tygodni mówi ParyŜ, skłoniła mnie do wydania rozkazów, jak widzę mylnie zrozumianych. Mam jednak nadzieję, Ŝe zechce mi pani wybaczyć. Przesunął swój fotel do fotela Marianny, chwycił jej rękę i zamknął w swoich dłoniach. W jego aksamitnym spojrzeniu pojawiła się tęsknota, która zdaniem Marianny nie wróŜyła nic dobrego. Wiedziała, Ŝe Savary cieszy się powodzeniem u kobiet, ale był zupełnie nie w jej typie. Nie miało zatem sensu, by zmierzał w kierunku bez wyjścia. Delikatnie cofnęła dłoń i spytała: – A więc wszyscy mówią o mnie? – Wszyscy! Jest pani bohaterką wszystkich salonów. – To wielki zaszczyt. Ale czy cesarz równieŜ zalicza się do tych „wszystkich"? Savary podskoczył z oburzenia. – Och! Jak pani moŜe tak mówić! Jego Wysokości nigdy nie dotyczą tego rodzaju sformułowania. – W porządku! – przerwała Marianna, która zaczynała się denerwować. – Zatem cesarz nic nie mówił na mój temat? – Daję słowo... nie! Czy sądzi pani, Ŝe mogłoby być inaczej? Nie sądzę, by w tej chwili jakakolwiek kobieta na świecie mogła przyciągnąć uwagę Jego Wysokości. Cesarz jest głęboko zakochany w swojej młodej Ŝonie i poświęca jej wszystkie chwile! Nigdy nie widziano pary tak czule związanej. To, prawdę rzekłszy... Marianna nie mogła dłuŜej wytrzymać i gwałtownie wstała. Rozmowa jej zdaniem trwała wystarczająco długo. A jeśli ten głupiec ściągnął ją tu po to, by opowiadać o miłości cesarskiej pary, to był jeszcze głupszy, niŜ myślała. CzyŜby nie słyszał plotek, jakie krąŜyły o niej i Napoleonie? Fouche nigdy by nie popełnił podobnej gafy... chyba Ŝe miałby w tym swój interes... – Jeśli pan pozwoli, panie ministrze, poŜegnam juŜ pana. Jak juŜ panu wspomniałam, jestem okropnie zmęczona.. – AleŜ oczywiście, aleŜ oczywiście!.. To aŜ nadto naturalne! Odprowadzę panią do powozu. Droga księŜno, nie wyobraŜa pani sobie, jaką radość sprawiła mi...
PogrąŜył się w zapewnieniach, bez wątpienia niezwykle po- chlebnych, które jednak tylko coraz bardziej irytowały Mariannę. Widziała tylko jeden powód: przestała całkowicie interesować Napoleona, gdyŜ w przeciwnym razie Savary nigdy nie próbowałby zalecać się do niej. A ona wyobraŜała sobie, Ŝe wpadnie w gniew, Ŝe zechce się na niej srodze zemścić, Ŝe wtrąci ją do więzienia, Ŝe będzie ją prześladował... A tu nic z tego. Pewnie jednym uchem słuchał plotek na jej temat, a ją ściągnięto tutaj z powodu ciekawości nowo mianowanego ministra, który chciał pozawierać znajomości... albo znaleźć tematy do rozmów. W głębi duszy czuła złość i rozczarowanie. Z tłumionej wściekłości szumiało jej w uszach i z trudem docierało do niej to, co mówi Savary, Ŝe księŜna, jego małŜonka, przyjmuje w poniedziałki i będzie szczęśliwa, mogąc gościć w najbliŜszym czasie na kolacji księŜnę Sant’Anna. Tego było juŜ za wiele! – Mam nadzieję, Ŝe zaprosił pan równieŜ panią de Chastenay? – spytała ironicznie, gdy podawał jej rękę, by pomóc wsiąść do powozu. Minister spojrzał na nią wzrokiem pełnym niewinnego zdumienia. – Oczywiście! Ale dlaczego pyta mnie pani o to? – Tak sobie... ze zwykłej ciekawości! Nie sądzi pan, Ŝe i ja mam do niej prawo? Do zobaczenia niebawem, ksiąŜę! Ja równieŜ jestem zachwycona poznaniem pana. Kiedy powóz ruszył, Marianna opadła na poduszki i sama nie wiedziała, czy ma krzyczeć z wściekłości, czy płakać, czy teŜ wybuchnąć śmiechem. Czy ktoś kiedykolwiek widział coś równie śmiesznego? Tragedia obróciła się w farsę! Sądziła, Ŝe czeka ją tragiczny los bohaterki romansu... a tu została zaproszona na kolację! Czy ten minister policji, który chcąc kogoś spotkać wysyłał po prostu po niego Ŝandarmów, nie był niesamowity? A gdy juŜ doprowadzili oszołomionego nieszczęśnika, zapewniał go o swojej szczerej przyjaźni! – Jestem taka szczęśliwa, Ŝe panią widzę – powiedziała Agata tuŜ przy niej. – Tak się bałam, kiedy Ŝandarm doprowadził nas tutaj!.. Marianna spojrzała na pokojówkę i zobaczyła policzki
lśniące jeszcze od łez i zapuchnięte oczy. – I pomyślałaś, Ŝe dwóch Ŝandarmów wyprowadzi mnie skutą i zawiezie prosto do Vincennes? Nie, droga Agato! Nie jestem aŜ tak waŜną osobistością! Ściągnięto mnie tu tylko po to, Ŝeby zobaczyć, jaką mam minę! Moje biedne dziecko, musimy pogodzić się z tym, Ŝe nie jesteśmy juŜ ukochaną metresą cesarza! Jesteśmy tylko księŜną! I chcąc pokazać, jak dalece pogodziła się z losem, rozpłakała się rzewnymi łzami, pogłębiając do końca zamęt panujący w duszy biednej Agaty. Płakała jeszcze przejeŜdŜając przez bramę pałacu Asselnat, ale na widok tego, co zobaczyła, łzy nagle jej wyschły: stara siedziba, od pokoi dla słuŜby począwszy aŜ po wspaniały mansardowy dach, cała była rzęsiście oświetlona. Z wszystkich okien bił blask świec. Większość z nich, otwarta, ukazywała salony pełne kwiatów i elegancki tłum poruszający się przy dźwiękach skrzypiec. Odgłosy baletu Mozarta dochodziły do uszu zdezorientowanej Marianny, która patrzyła nic nie rozumiejąc i zaczęła się zastanawiać, czy nie pomyliła adresu. Ale nie, to był jej dom, gdzie odbywało się przyjęcie... i to jej lokaje w liberii, stali ze świecznikami w ręku na tarasie. Gracchus, równie jak ona zaskoczony, zatrzymał konie na środku podwórza i patrzył szeroko otwartymi oczyma, nie robiąc ani kroku naprzód, ani nawet nie zsiadając z kozła. Jednak stukot kół na bruku podwórza musiał przebić się przez dźwięki skrzypiec, bo nagle gdzieś w głębi domu rozległ się okrzyk: – Przyjechała! W jednej chwili taras zapełnił się kobietami w wieczorowych sukniach i męŜczyznami we frakach, wśród których dostrzegła uśmiechniętą twarz, spiczastą bródkę i Ŝywe czarne oczy Arkadiusza de Jolival. Ale to nie on spieszył ku jej powozowi...Z grupy zebranej na tarasie wyłonił się bardzo wysoki męŜczyzna, ubrany z wyszukaną elegancją, lekko utykający i podpierający się laską ze złotą gałką. Wyniosła twarz, zimne, niebieskie spojrzenie rozjaśnił serdeczny uśmiech i Marianna, nie mogąc ze zdumienia wydusić ani słowa, zobaczyła jak pan de Talleyrand rozsuwa lokajów i
zmierza do powozu, otwiera drzwiczki i podaje jej dłoń w rękawiczce, głośno mówiąc: – Witamy panią w progach domostwa jej przodków, Marianno d'Asselnat de Villeneuve! Witamy równieŜ panią pośród przyjaciół i bliskich! Wraca pani z podróŜy dłuŜszej niŜ sądzi, ale zebraliśmy się tu wszyscy dzisiejszego wieczora, by pokazać pani, jak bardzo się z tego cieszymy! Marianna nagle zbladła i błędnym wzrokiem patrzyła na elegancki tłum naprzeciw niej. W pierwszym rzędzie dostrzegła Fortunatę Hamelin, która śmiała się i płakała, zobaczyła teŜ Dorotę de Perigord, ubraną na biało, i panią de Chastenay w lila tafcie, która dawała jej znaki, widziała równieŜ twarze osób, które dotąd nie były jej bliskie, ale które nosiły największe we Francji nazwiska: Choiseul-Gouffier, Jaucourt, La Marck, Laval, Montmorency, La Tour du Pin, Bauffremont, Coigny. Wszystkich spotykała przy rue de Varenne, kiedy była skromną lektorką księŜnej Benewentu. W jednej chwili zrozumiała, Ŝe wszystkich ściągnął tu Talleyrand nie tylko po to, by ją powitać, ale by zwrócić jej miejsce naleŜne z urodzenia, a które tylko nieszczęście jej odebrało. Nagle widok jasnych sukien i lśniących klejnotów zamglił się. Marianna połoŜyła na podanej przyjacielskiej dłoni drŜące palce i wysiadła z powozu, cięŜko się na niej wspierając. – A teraz – zawołał Talleyrand – miejsce dla Jej Wysokości księŜnej Sant’Anna, której składam w moim własnym i waszym imieniu najserdeczniejsze Ŝyczenia szczęścia! Rozległy się gorące oklaski, a Talleyrand ucałował ją najpierw w oba policzki, a potem w rękę. – Wiedziałem, Ŝe wróci pani do nas! – szepnął jej do ucha.– Czy pamięta pani, co powiedziałem podczas burzy w ogrodach Tuileries? Jest pani jedną z nas i nie moŜe pani tego zmienić. – Czy sądzi pan, Ŝe cesarz jest tego samego zdania? Cesarz! Ciągle cesarz! Wbrew własnej woli Marianna nie mogła przestać myśleć o człowieku, którego nigdy nie przestanie kochać. Talleyrand się skrzywił. – MoŜliwe, Ŝe z tej strony czeka panią trochę kłopotów...
ale proszę, wszyscy czekają na panią! Porozmawiamy później. Tryumfalnie poprowadził Mariannę do przyjaciół, którzy natychmiast ją otoczyli, całując i gratulując. Z ramion obficie pachnącej róŜą Fortunaty Hamelin trafiła w ramiona pachnącego dobrym tytoniem i irysami Arkadiusza de Jolival. Niezdolna myśleć, stała się bezwolna. Wszystko wydarzyło się tak nagle, tak nieoczekiwanie, Ŝe Marianna nie potrafiła w Ŝaden sposób zareagować. I kiedy w duŜym salonie Talleyrand wznosił toast z okazji jej powrotu, odciągnęła Arkadiusza na stronę. – Wszystko to jest bardzo wzruszające, bardzo przyjemne, przyjaciele, ale chciałabym zrozumieć. Skąd wiedzieliście, Ŝe wracam? Wszystko zostało przygotowane, jakbyście mnie oczekiwali. – AleŜ czekałem na panią. Byłem pewien, Ŝe wróci pani dzisiaj, kiedy to przyniesiono. „To" było szerokim papierem opatrzonym pieczęcią, na której widok serce Marianny zabiło szybciej. Cesarska pieczęć! Ale tekst, bardzo oschły, nie zapowiadał nic specjalnie dobrego. „Rozkazem Jego Wysokości Cesarza i Króla księŜna Sant'Anna ma się stawić w środą 20 czerwca o czwartej godzinie w pałacu Saint-Cloud". Podpisano: „Duroc, ksiąŜę Friuli, wielki marszałek pałacowy ". – Środa dwudziestego to jutro – zauwaŜył Jolival – a nie wzywano by pani, gdyby nie wiedziano, Ŝe będzie się pani mogła stawić. Czyli znaczyło to, Ŝe wróci pani dzisiaj... Co więcej, pani de Chastenay przybiegła tu prosto od księcia Rovigo. – A skąd wiedziała, Ŝe mnie aresztują? – Zapytała po prostu Savary'ego... Ale chodźmy juŜ, droga Marianno. Nie mam prawa zatrzymywać pani wyłącznie dla siebie. Goście czekają na panią. Nie wyobraŜa pani sobie, jak stała się sławna od chwili, gdy Florencja podzieliła się wiadomością o pani ślubie.. – Wiem... ale, drogi przyjacielu, wolałabym zostać tylko z
panem, przynajmniej dziś wieczór. Tyle mam panu do opowiedzenia! – A ja do usłyszenia! – odparł Arkadiusz, ściskając czule czubki palców przyjaciółki. – Ale pan de Talleyrand wymógł na mnie obietnicę, Ŝe dam mu znać, gdy się czegoś dowiem. ZaleŜało mu, aby pani powrót tutaj miał charakter... tryumfalny... – To taki miły sposób, by mnie trochę... na siłę włączyć do swego stronnictwa, prawda? Będzie jednak musiał pogodzić się z tym, Ŝe ja się nie zmieniłam. Moje serce nie potrafi tak szybko się przestawić. W zamyśleniu patrzyła na cesarski rozkaz, którego nie wypuściła z rąk, i próbowała odgadnąć, co kryje się za tak lakonicznymi, niemal złowrogimi słowami. Pomachała nim lekko pod nosem de Jolivala. – Co pan pomyślał, kiedy go otrzymał? – Szczerze mówiąc nic!.. Nigdy przecieŜ nie wiadomo, co cesarzowi chodzi po głowie. Mógłbym się jednak załoŜyć, Ŝe nie jest zadowolony. – Nie musi się pan zakładać, wygra pan – westchnęła Marianna. – Czekają mnie z pewnością niemiłe chwile! Ale na razie niech pan będzie tak miły, Arkadiuszu, i dalej zajmuje się moimi gośćmi, a ja tymczasem pójdę się odświeŜyć i przebrać. W końcu chcę ten pierwszy raz godnie wypełnić rolę pani domu. NaleŜy się to wszystkim tu obecnym. Kierowała się w stronę schodów, ale nagle się zatrzymała. – Proszę mi powiedzieć, Arkadiuszu, czy ma pan jakieś wieści od Adelajdy? – śadnych. – Jolival wzruszył ramionami. – Teatr Karłów jest na razie zamknięty i słyszałem, Ŝe chwilowo przeniósł się...do wód w Akwizgranie. Przypuszczam, Ŝe i ona tam jest. – Co za głupia historia! Ale to w końcu jej sprawa! A... – Marianna na moment się zawahała, po czym spytała: – ...a Jason? – TeŜ nie mam Ŝadnych wieści – odpowiedział nieporuszony Arkadiusz. – Pewnie poŜeglował do Ameryki i pani list prawdopodobnie czeka jeszcze na niego w Nantes. – Och!
Było to niemal westchnienie, okrzyk tak króciutki, Ŝe nie zdradzał Ŝadnego uczucia, choć towarzyszył mu dziwny skurcz serca. Oczywiście, list zostawiony Pattersonowi nie miał juŜ znaczenia, oczywiście kości zostały rzucone, karty rozdane i nie warto było do tego wracać, ale w ten sposób całe tygodnie nadziei kończyły się pustką. Marianna uświadomiła sobie bezmiar morza, na którym statek jest niczym źdźbło słomy, i zrozumiała, Ŝe jej okrzyk rzucony w nieskończoność pozostanie bez odpowiedzi, bowiem nieskończoność nie ma echa. Jason nie moŜe juŜ jej pomóc... Mimo to, wchodząc powoli po schodach do swojej sypialni, Marianna uprzytomniła sobie, Ŝe nadal tak samo pragnie go zobaczyć. To dziwne, zwłaszcza Ŝe juŜ nazajutrz miała stawić czoło gniewowi Napoleona, stoczyć z nim jedną z tych wyczerpujących walk, w których miłość czyniła ją bezbronną... Będzie to trudny moment. Jednak nie czuła niepokoju. Myśli jej uparcie wracały na morze i podąŜały za statkiem, który nie zawinął do portu w Nantes. Zabawne zresztą, Ŝe wspomnienie marynarza z takim uporem powracało! Tak jakby młodość Marianny, pełna szalonych nieco marzeń i głębokiej, niemal fizycznej Ŝądzy przygody, czepiała się człowieka będącego uosobieniem przygody, by odrzucić rzeczywistość i przetrwać wbrew wszystkiemu. A przecieŜ pora przygód minęła. Słuchając eleganckiej wrzawy, przez którą przebijała się aria Mozarta, docierając przez otwarte okno aŜ do niej, świeŜo upieczona księŜna pomyślała, Ŝe to preludium zupełnie nowego Ŝycia, Ŝycia dorosłego, spokojnego, pełnego godności, które będzie mogło dzielić z nią dziecko. Kiedy jutro wyjaśni juŜ wszystko z cesarzem, nie pozostanie jej nic innego, jak pozwolić dniom spokojnie płynąć i... Ŝyć jak wszyscy! Niestety! A moŜe Napoleon, choć wyszła za mąŜ, zachował dość miłości do niej, a moŜe wyrwie matkę swego dziecka z tego ponurego Ŝycia, którego nie potrafiła wyobrazić sobie bez niepokoju, a moŜe Marianna nie jest wystarczająco silna, by odzyskać męŜczyznę, którego kocha...