RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 111
Dante Toren był drapieżnikiem. Urodził się wampirem, wykazywał
naturalne instynkty i odruchy bezwzględnego mordercy. To, czego nie
mógł zniszczyć kłami i pazurami, powstrzymywał za pomocą ostrzy lub
glocka. Nigdy nie cofał się przed walką. Cholera, wybiegał jej na przeciw z
uśmiechem na twarzy.
Bezwzględny. Nieustraszony. Maszyna do zabijania. Prawdziwy
wojownik.
Prawdziwy wojownik, który obecnie siorbał wiśniowy slurpee1,
stojąc przed stojakiem z gazetami w zaniedbanej, obskurnej części sklepu.
Gwoli sprawiedliwości, było to w podejrzanej części Detroit, a on używał
brudnego kubeczka, ale to nie było coś, co w najbliższym czasie
przyniosłoby mu własny komiks czy grę wideo.
Jedynym prawdziwym niebezpieczeństwem, z którym się stykał
ten drapieżnik była możliwość, że napój pójdzie mu w boczki lub, co
gorsza, doświadczy paskudnego przypadku zatrucia pokarmowego,
ponieważ maszyna z napojami wyglądała na niemytą, od kiedy Jimmy
Carter został prezydentem, a w modzie były białe mokasyny. Nawet
zatrucie pokarmowe nie było realnym zagrożeniem, ponieważ wampiry
były nieśmiertelne i trzeba było czegoś więcej niż zarodniki pleśni lub
bakterie, żeby je pokonać. A więc nic. Tak naprawdę nie było w ogóle
żadnego zagrożenia.
Chociaż nie, dziwny wilkołak stał dwie alejki dalej. To się liczy,
prawda? Spojrzał na swego prześladowcę i zmarszczył brwi, ciche
przekleństwo wymknęło mu się z ust.
1
Slurpee – mrożony napój bezalkoholowy, czasem lekko gazowany. Prawie pełny kubek mocno
poruszonego lodu zalewa się napojem gazowanym lub innym napojem smakowym.
Dobra, jego też nie można liczyć. Wilk, idący jego tropem, był
nastolatkiem, który ledwie wyrósł z lat szczenięcych. Nawet jeśli
postanowiłby zaatakować, jedyne co Dante musiałby zrobić, to obnażyć
kły i syknąć, a dzieciak zaraz by uciekł. Śmieszne, tak. Pomocne
utrzymaniu statusu zabijaki, nie.
Niestety właśnie wtedy nawiązał kontakt wzrokowy z wilkiem.
Dzieciak uśmiechnął się i praktycznie przyskoczył do niego. Mimo że jego
ruchy nie stanowiły zagrożenia, Dante, na wszelki wypadek, wciąż
trzymał rękę w kieszeni, dotykając kolby pistoletu. Nie byłby to pierwszy
raz, gdy coś niewinnego okazało się kłopotliwe.
Ubrany w za dużą wojskową kurtkę, czerwoną bluzę i niebieskie
dżinsy, dzieciak wyglądał, jakby wyszedł prosto z wideoklipu zespołu
grunge’owego2. Podobnie jak większość wilków, włosy miał w różnych
kolorach: blond, kasztanowy, brązowy i czarny. Jego bursztynowe oczy
zmierzyły Dantego z góry na dół, żeby uznać go za potencjalną ofiarę lub
nie. Wreszcie dzieciak błysnął jednym z tych głupawych uśmiechów i
leniwie zachichotał.
- Koleś – powiedział powoli wilk, przeciągając samogłoski. - Wiem,
kim jesteś.
- To zabawne, ja też - odpowiedział Dante ostrym tonem. - Jestem
zirytowanym wampirem, który wyjdzie stąd, zanim dostanie pcheł.
Dzieciak kontynuował gadkę tonem pełnym niezwykłego
podniecenia, jakby nie słyszał obelgi. - Wszyscy mówili, że nie żyjesz, ale
2
Grunge – styl w muzyce rockowej powstały w drugiej połowie lat 80. w USA, charakteryzujący się
dość ostrym, agresywnym brzmieniem, zbliżonym do brzmienia "tradycyjnego" rocka lat 60.,
odrzuceniem i pogardą dla typowego sztafażu scenicznego muzyków rockowych lat 80. oraz większym
zwróceniem uwagi na przekaz, jaki niesie tekst. Z grunge'em jest też związana swoista moda. W
"klasycznym" wariancie cechuje się ona noszeniem starych, spranych jeansów (szczególnie czarnych),
za dużych, bardzo luźnych flanelowych koszul z podwiniętymi rękawami, zwykłych trampek czy
Martensów, długich włosów, małych kolczyków w uszach i charakterystycznych, małych, spiczastych
bródek.
ja wiedziałem, że to nieprawda. Nic nie może załatwić brata Toren. To wy,
chłopaki, umieściliście „zabij” w „zabijace”3.
Dante nawet nie próbował zaprzeczać. Gdyby dzieciak wystawił
łapę poza obręb Detroit, zobaczyłby listy gończe. Cholera, jedyna zmiana
wyglądu, której dokonał Dante, to pozwolenie, żeby jego ciemne włosy
urosły dłuższe z przodu, tak że przysłaniały jego brązowe oczy. – Dam
znać moim braciom, Kane’owi i Rafe’owi. Może zechcą dodać to
stwierdzenie na naszych wizytówkach.
- Wampiry mają wizytówki? – Wilkowi opadła szczęka, jego
szklistym oczom jakoś udało się wyrazić zaskoczenie. – No co ty?
Dante zamknął oczy i modlił się, żeby w brudnym, spękanym
linoleum otworzyła się dziura i pochłonęła tego gnojka. - To był żart.
- O! - Czoło nastolatka zmarszczyło się, jakby próbował
przetworzyć informacje, zanim nieznacznie potrząsnął głową. - Co ty tu
właściwie robisz?
Obaj jednocześnie spojrzeli na półkę magazynów dla dorosłych.
Dante czuł, że się czerwieni, kiedy zdał sobie sprawę, że mimowolnie
przyznał się do idiotycznego występku. Nie pomógł mu złośliwy uśmiech
na twarzy małolata.
- Uroczo. Wampir też musi się zabawić. Całkowicie to rozumiem.
Chcesz, żebym ci pokazał najlepsze obrazki? - Pochylił się, żeby złapać
gazetę, obiecującą Wieelkie Cyyce.
Dante wyciągnął rękę, żeby go powstrzymać. - Boże Drogi, nie. -
Złapał go za rękę i odciągnął kilka metrów dalej. - Co taki mały palant jak
ty robi tak późno? Czy twoja sfora nie ma godziny policyjnej dla was,
małych kościogryzów?
3
W oryginale: „You guys put the bad in badass”.
- Więc gdzie byłeś przez ten cały czas? – Znowu wydawało się, że
wilk słyszy tylko to, co chce. - Każda paranormalna istota w mieście się
nad tym zastanawiała.
- Naprawdę? - zapytał sucho Dante, niedowierzanie spotęgowało
jego sarkazm. - Od kiedy to wszyscy są tacy troskliwi?
- Gdy znika ktoś ze szczytu łańcucha pokarmowego, wszyscy
zaczynają się martwić, co było na tyle złe, żeby go załatwić.
- Więc to nie tyle była troska o mnie, ale troska o to, co może się
stać? - Nagle wszystko stało się dla Dantego boleśnie oczywiste.
- Coś w tym stylu. Więc gdzie byłeś?
Biorąc powoli łyk napoju, żeby odwlec odpowiedź, Dante leniwie
patrzył przez brudne okno na panoramę Detroit. Odrobina nostalgii
szarpnęła jego sercem. Minęło tyle miesięcy odkąd ją widział i był
wstrząśnięty tym, jak bardzo brakowało mu tego miasta.
- Byłem tu i tam. - Zrobił unik, myśląc o tym, jak zareagują Rafe i
Kane, kiedy zastuka do drzwi klanu. Czy jego dwaj bracia powitają go z
otwartymi ramionami?
Cholernie wątpliwe. Nie żeby ich winił. Ostatecznie to on był tym,
który odszedł w wigilię Bożego Narodzenia, nie mówiąc nikomu do
widzenia lub pierdol się. Plus, nie pofatygował się, żeby się z nimi
skontaktować przez cały czas, gdy go nie było. Nie, był zbyt zajęty
uciekaniem. A dlaczego wielki, zły wampir zwiał?
Ponieważ nie mógł dać sobie rady ze swoimi pieprzonymi
emocjami. Był, jak jedna z tych nastoletnich gwiazdek z reality show,
która cierpi na przewlekły przypadek PMSu. Nawet zanim został
zwolniony z paranormalnego więzienia, w którym on i jego bracia gnili
przez dziesięć lat, nie był wzorowym przykładem zdrowia psychicznego.
Przez chwilę udawało mu się stawiać temu czoło. Na granicy szaleństwa w
lepsze dni, wściekły wariat w gorsze. Ale kiedy kolejny raz został
przywiązany do szpitalnego łóżka i naszpikowany lekami, doszedł do
wniosku, że czas odejść i znaleźć swoje wewnętrzne zen. Wciąż szukał
tego cholernego zen. Może powinien spróbować na Craig’s List4.
- Dlaczego w ogóle odszedłeś? Ratowałeś kogoś? Może załatwiałeś
coś naprawdę złego jak troll? – Nalegał dzieciak, wsadziwszy swoje za
duże ręce w kieszenie.
- Jak masz na imię? - Dante zdecydował, że to jego kolej, by zagrać
wymijającą kartą.
- Przyjaciele nazywają mnie T.
- Czy to skrót od teriera?
- Nie. – Po twarzy wilka przemknął wyraz zranienia.
To było tak autentyczne, iż Dante żałował, że się z nim
przekomarza. – W takim razie, jakie jest twoje prawdziwe imię?
- Thad.
- A teraz dlaczego chcesz to ukryć? - Dante nie zadał sobie nawet
trudu, żeby ukryć uśmiech.
- Bo to brzmi tak staroświecko i formalnie, trochę jak imię
wampira. - Pochylił głowę, gdy policzki poróżowiały, prawdopodobnie
dlatego że zdał sobie sprawę, jak obraźliwe było jego stwierdzenie.
Na szczęście dla Thada potrzeba było czegoś więcej, żeby zezłościć
Dantego. – To co byś wolał Kły, Zabójca, Brutus? - Zapytał.
- Każde z nich byłoby lepsze niż dziwaczny Thad - mruknął wilk.
4
Craigslist – to scentralizowana sieć społeczności internetowych prezentujących online darmowe
ogłoszenia o pracy, mieszkaniach, towarzyskie, na sprzedaż, usługi, społeczność, koncerty, streszczenia
i fora dyskusyjne.
- Cóż, Thad. - Dante zadbał, żeby położyć duży nacisk na imię. -
Nie powinieneś być tak późno poza domem.
- Potrafię o siebie zadbać. - Thad uniósł jedną wargę, by pokazać
ostry kieł.
Bardzo wątpliwe. Chodziło nie tylko o ludzi, którzy lubią
wykorzystywać samotne nastolatki, były też harpie, koboldy5, krasnale i
niezliczone inne stworzenia, które wprost marzyły o nowej skórze
wilkołaka na podłodze w salonie. Jednak ostatnią rzeczą jaką
chcielibyście zrobić, jest urażenie męskiej dumy wilkołaka. Nawet
takiego, który był jeszcze w liceum i prawdopodobnie używał słów, jak
okijowy i wyczepiście.
- Nigdy nie mówiłem, że nie możesz – zauważył ostrożnie Dante. -
Wciąż jesteś poza domem po godzinie policyjnej i twoja sfora skopie mi
tyłek, jeśli nie przyprowadzę cię z powrotem. A odkąd mój klan jest
uzależniony od gościnności sfory, która pozwala nam przebywać w swoim
mieście, nie mogę sobie pozwolić na to, by ich rozgniewać.
- Ej no, koleś - marudził Thad, wykrzywiając twarz, jakby zwęszył
coś paskudnego. - Czy ty w ogóle wiesz, że ten pomysł ssie?
Dante chwycił go za ramię i wyprowadził, zatrzymując się tylko,
żeby wyrzucić kubeczek.
Kiedy mijali ludzką sprzedawczynię, ledwo podniosła głowę, by na
nich spojrzeć.
- Używasz słowa ssać w obecności wampira? Lepiej uważaj, bo
niektórzy pomyśleliby, że to zaproszenie.
Thad obronnym gestem położył dłoń na gardle i przełknął. - Ty
nie.
5
Kobold – karzełek, duszek, złośliwy domowy krasnal lub gnom pilnujący podziemnych skarbów.
- Nie, ale jest wielu takich, którzy by to zrobili. A teraz, chodźmy. -
Zatrzymali się przed jego samochodem, Dante wyłowił kluczyki z
kieszeni. Wyraz zgrozy pojawił się na twarzy małolata i tym razem nie
miał nic wspólnego z obawą o spotkanie z wampirzymi kłami.
- Proszę, nie mów, że niesławny Dante Toren jeździ Gremlinem6? -
Dzieciak nadal gapił się na samochód.
Dante mógł zobaczyć jak szacunek, którym darzył go nastolatek,
spada o kilka stopni. - Co jest złego w moim samochodzie? - Teraz
przyszła kolej na Dantego, by udawać zranionego.
- No cóż... to Gremlin. W dodatku jeden z cholernie brzydkich.
- Po prostu wsiadaj - Dante popchnął go delikatnie w kierunku
samochodu o kolorze zielonych rzygowin.
- Nic dziwnego, że przeglądałeś gazety dla dorosłych. Nikt inny nie
dałby się złapać na to coś. Musiałeś nie być na randce przez naprawdę
długi czas. - Thad otworzył drzwi i natychmiast przykrył dłońmi uszy,
kiedy zardzewiałe zawiasy wydały jęk protestu. - Stary, jeśli chcesz mnie
torturować, to jesteś na dobrej drodze.
- Nie jest tak źle. – Ledwie Dante to powiedział, a antena
samochodowa odpadła pod wpływem silnego podmuch wiatru. Bardzo
się starał utrzymać beznamiętny wyraz twarzy, nawet na nią nie patrząc.
Może jeśli ją zignoruje, będą udawać, że to nigdy nie miało miejsca.
- Skąd go masz? Goblin umarł i zostawił ci go w spadku?
- Był za darmo, więc chętnie go wziąłem. - Zabawne, znajdowanie
wewnętrznego zen nie było zbyt opłacalne.
6
AMC Gremlin - małolitrażowy samochód osobowy, produkowany przez amerykańską firmę
American Motors Corporation (AMC) w latach 1970-1978. Słynął z wątpliwej urody i dużej zawodności.
Zdjęcie:
http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:1974_Gremlin.jpg&filetimestamp=20070430010436.
- Nie gadaj! - mruknął Thad, wchodząc do środka i marszcząc nos
na psi sposób, czując smród w środku. - Ktoś powinien ci zapłacić za to,
że to coś zabrałeś.
- Jeśli to cię tak odstręcza, to podczas jazdy możesz trzymać głowę
za oknem. - Dante wsiadł i zatrzasnął drzwi. – Słyszałem, że twój gatunek
to kocha.
- Wątpię, czy w tym gównie działa okno.
- Bardzo śmieszne – wycedził Dante, włączając zapłon. Samochód
zakaszlał, prychnął i jęknął, nim zbudził się do życia. - Powiedz mi po
prostu, gdzie mieszka twoja wataha.
Stosując się do instrukcji dzieciaka, Dante dojechał do czegoś, co
kiedyś było kościołem na obrzeżach miasta. Przez całą drogę Thad
bombardował go pytaniami, a Dante nadal większość z nich ignorował.
Jak tylko Dante dotarł do frontu budynku, wiedział, że coś jest nie
tak. Miał naprawdę złe przeczucie, że w pobliżu czai się
niebezpieczeństwo, a jeśli czemuś dawał wiarę, to swojemu instynktowi.
To była jedna z tych rzeczy, które utrzymały go przy życiu przez te
wszystkie lata więzienia.
Wpatrywał się w duży kościół, szukając odpowiedzi. Witraże były
ciemne i groźne. Kamienne ściany wydawały się tak cholernie ciche i
pozbawione życia. Podwójne drewniane drzwi zdawały się przetrzymywać
coś w środku. Budynek był wysoki, zwieńczony dzwonnicą i Dante prawie
spodziewał się gargulca, który spadnie na nich z góry.
- Gdzie są wszyscy? - szepnął Thad, zniknął wszelki ślad po jego
luzackim akcencie. Przechylił głowę na bok i wydał cichy skowyt. - Czuję
śmierć.
Tak, ostry smród śmierci unosił się na wietrze, ale Dante zachował
to spostrzeżenie dla siebie. Zjeżyły mu się włosy na karku, kły wydłużyły,
gdy szykował się do walki. Coś było niedaleko i było na tyle wredne, by
załatwić całą watahę wilkołaków. Zaciągnął się mocniej i bogaty,
metaliczny zapach krwi zmieszał się z zapachem śmierci.
Sięgnąwszy do kieszeni, wyjął pistolet i upewnił się, że jest
naładowany. Był już uzbrojony w kilka noży i sztyletów, ale lepiej byłoby
wejść też z czymś trochę większym. Wyciągnął komórkę z kurtki i podał
małolatowi.
Ręka dzieciaka drżała, gdy ją odbierał.
- Jeśli nie wrócę za pięć minut, zadzwoń do mojego klanu po
wsparcie - rozkazał.
- Mogę wejść z tobą i ci pomóc. - Głos wilka drżał, gdy składał tę
propozycję.
- Nie, wejdę sam. Obiecaj mi, że tu poczekasz. - Gdy dzieciak nie
odpowiedział, Dante chwycił go za ramię i potrząsnął. - Obiecaj mi, do
cholery.
- Obiecuję – wychrypiał, łza spłynęła mu po policzku. – Nie było
mnie tylko kilka godzin. Zaledwie kilka pieprzonych godzin. Co mogło się
stać w tak krótkim czasie?
Dante nie znalazł żadnych słów, by go pocieszyć. Wiedział z
własnego doświadczenia, że byłyby bez znaczenia. Zamiast tego wysiadł z
samochodu, uzbrojony i gotowy.
Kiedy szedł do kościoła, poczuł znajomy przypływ adrenaliny. Tak
samo jak kiedyś, gdy był żołnierzem Wampirzych Sił Regulacyjnych, a
potem, kiedy został zhańbiony, polując jako prywatny najemnikiem.
Niepokój i podniecenie płynęły w jego krwioobiegu, nakręcając go
bardziej niż jakiekolwiek narkotyk. Boże, jak on za tym tęsknił. Pieprzyć
zen.
Uważając, by jak najmniej wystawiać się na cel, zajrzał przez jedno
z kilku okien, w którym nie było witrażu. W środku panowała całkowita
ciemność, widział tylko na kilka stóp. Na ścianie były ciemne smugi, nie
potrzebował wrażliwych zmysłów wampira, by wiedzieć, że to krew. Było
tak cicho i pusto. Brak znaków watahy, nie licząc rozmazanej krwi. Nic,
poza obietnicą czegoś złego.
Wyglądało na to, że jednak będzie musiał wejść do środka, żeby
sprawdzić, co się dzieje. Choć myśl o wkroczeniu w nieznaną sytuację,
która już pochłonęła wiele istnień, powinna go przerażać, tak nie było.
Wyzwoliła jedynie kolejną falę adrenaliny.
Podszedł do drzwi, otworzył je powoli i wycelował pistoletem.
Zastał ciężką ciszę, ani jednego jęku czy drżenia powietrza. Jedyną rzeczą
bardziej niepokojącą niż krzyki i strzały, była taka cisza. Wewnątrz
zapach krwi i śmierci był jeszcze silniejszy, prawie go dusił. Zabici byli tak
świeży, że nawet człowiek mógłby wyczuć krew, ale nie wyczułby
zgnilizny. Tylko potwory, takie jak on, mogły to zrobić.
Przechodził z pokoju do pokoju, nie znajdując nic poza
rozrzuconymi rzeczami i większą ilością krwi. Jedzenie w kuchni
znajdowało się na całej podłodze, pokrywało też blaty. Garnek pełen
czegoś wygotował się i jego nozdrza zadrgały na zapach spalonego mięsa.
Przejmujący zapach przyniósł jeszcze więcej nieprzyjemnych wspomnień.
Zaniepokojony bardziej niż byłby gotów przyznać, zatrzymał się, aby go
wyłączyć, jego ręce niepewnie i w pośpiechu przekręcały kurki piecyka.
Skup się. Trzymaj się celu i nie pozwól nikomu zobaczyć swoich
słabości. To nie jego głos wydawał w umyśle polecenia, ale jego starszego
brata Kane’a. Po latach walki u boku rodzeństwa, znał na pamięć wywody
swojego najstarszego brata.
Instynktownie otworzył swój umysł, aby dotrzeć do braci,
korzystając z mentalnej ścieżki, którą dzielili od kołyski. Tak długo
utrzymywał bariery, że dobrze było w końcu je opuścić. Po kilku
sekundach skrzywił się sfrustrowany. Tylko ślad zakłóceń, co znaczyło, że
byli zbyt daleko.
Albo że coś go blokowało. Ze strachu przeszły go ciarki. Kurwa,
niedobrze. To znaczyło, że cokolwiek tu było, już o nim wiedziało. Mimo
to Dante się nie zatrzymał, w jego słowniku nie było słowa odwrót.
Oczywiście znajdowały się tam samobójczy i głupi, bo powinien zawrócić
i poczekać na wsparcie. Pieprzyć to. Uśmiechnął się, gdy serce zaczęło bić
mocniej, a zimny pot pokrył ciało. Nie bez powodu nazwali go Szalonym
Bratem Toren.
Znalazł zwłoki we wspólnym pokoju. Ułożone jak stos drewna, to
co kiedyś było zdrowymi, męskimi wilkołaki, teraz było jedynie stertą
trupów. Mężczyźni, kobiety i, Boże drogi, dzieci, wszyscy razem. Dante
chciał pobiec w róg i zwymiotować, ale zwalczył to, nie chcąc okazać
słabości. Pozwolił sobie przełknąć gorzką ślinę w ustach, gdy żołądek
sprzeciwiał się masowej rzezi dookoła.
Odgłos gorzkiego śmiechu wypełnił puste powietrze.
Zmysłowy, mroczny i zły, doprowadzał go do szału. – Tak
cholernie martwi. Tak cholernie martwi - nie mówił o zaszlachtowanej
watasze, ale raczej do swego niewidzialnego wroga. - Słyszysz mnie?
Kiedy cię dopadnę, będziesz martwy!
Śmiech przeszedł w gardłową pieśń.
Dante wytężył słuch, żeby wyłapać słowa, ale jedyne co usłyszał to
mruczana melodia. Ogarnęło go powolne, odprężające ciepło, rozluźnił
się każdy mięsień w jego ciele. Piosenka wkraczała w każdą istotę jego
bytu, czyniąc go spokojnym. To było kojące, ciepłe i zupełnie nie pasujące
do mordercy. Było... przyjemne. Bardzo, bardzo przyjemne.
Z cienia wyłoniła się kobieta, jej biała skóra lśniła w słabym
oświetleniu. Ubrana od stóp do głów w czerń, od poszarpanej sukienki po
buty w stylu przeleć mnie, uosabiała wyobrażenie ludzi o wampirach.
Miała nawet falujący biust i czarne, lśniące włosy. Wtedy otworzyła usta i,
zamiast zwykłych kłów wampira, odsłoniła rząd ostrych jak brzytwa
zębów.
Empusa.
Empusy piły krew jak wampiry, ale na tym kończyły się
podobieństwa miedzy nimi. Empusy żywiły się wszystkim, co dostało się
w zasięg ich szponów i miały nienasycony apetyt. Napędzane przez głód,
którego nie można było zaspokoić, szalały z żądzy krwi i nie zatrzymywały
się, dopóki się ich nie zabiło. Ich ugryzienia wprowadzały truciznę, która
sprawiała, że ich ofiary wariowały. Zakładając, że żyły wystarczająco
długo.
Nawet przypominając sobie te informacje, nie czuł strachu przed
stworzeniem. Gdzieś w środku Dante wiedział, że powinien zastrzelić tę
sukę. Zwłaszcza gdy z cienia wyszło pięć jej sióstr i zaczęły nucić razem z
nią. Zabawne było, że nie mógł pociągnąć za spust. Jeśli je zabije, nie
usłyszy już piosenki, a w tej chwili niczego nie pragnął bardziej. Tak
naprawdę to gdyby ktoś przyszedł i starał się powstrzymać śpiew, Dante
by go zaatakował.
Jedna z empus przestała śpiewać i kiwnęła na niego palcem.
- Cześć, piękna - wymamrotał Dante pijackim głosem, podchodząc
i pozwalając, by broń wyśliznęła się z jego miękkich palców.
TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee dddlllaaa::: TTTrrraaannnssslllaaatttiiiooonnnsss___CCCllluuubbb TTTłłłuuummmaaaccczzz::: dddrrruuuccciiillllllaaa...nnneeellliiidddaaa KKKooorrreeekkktttaaa::: wwwaaannniiillleeeccczzzkkkaaa
RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 111 Dante Toren był drapieżnikiem. Urodził się wampirem, wykazywał naturalne instynkty i odruchy bezwzględnego mordercy. To, czego nie mógł zniszczyć kłami i pazurami, powstrzymywał za pomocą ostrzy lub glocka. Nigdy nie cofał się przed walką. Cholera, wybiegał jej na przeciw z uśmiechem na twarzy. Bezwzględny. Nieustraszony. Maszyna do zabijania. Prawdziwy wojownik. Prawdziwy wojownik, który obecnie siorbał wiśniowy slurpee1, stojąc przed stojakiem z gazetami w zaniedbanej, obskurnej części sklepu. Gwoli sprawiedliwości, było to w podejrzanej części Detroit, a on używał brudnego kubeczka, ale to nie było coś, co w najbliższym czasie przyniosłoby mu własny komiks czy grę wideo. Jedynym prawdziwym niebezpieczeństwem, z którym się stykał ten drapieżnik była możliwość, że napój pójdzie mu w boczki lub, co gorsza, doświadczy paskudnego przypadku zatrucia pokarmowego, ponieważ maszyna z napojami wyglądała na niemytą, od kiedy Jimmy Carter został prezydentem, a w modzie były białe mokasyny. Nawet zatrucie pokarmowe nie było realnym zagrożeniem, ponieważ wampiry były nieśmiertelne i trzeba było czegoś więcej niż zarodniki pleśni lub bakterie, żeby je pokonać. A więc nic. Tak naprawdę nie było w ogóle żadnego zagrożenia. Chociaż nie, dziwny wilkołak stał dwie alejki dalej. To się liczy, prawda? Spojrzał na swego prześladowcę i zmarszczył brwi, ciche przekleństwo wymknęło mu się z ust. 1 Slurpee – mrożony napój bezalkoholowy, czasem lekko gazowany. Prawie pełny kubek mocno poruszonego lodu zalewa się napojem gazowanym lub innym napojem smakowym.
Dobra, jego też nie można liczyć. Wilk, idący jego tropem, był nastolatkiem, który ledwie wyrósł z lat szczenięcych. Nawet jeśli postanowiłby zaatakować, jedyne co Dante musiałby zrobić, to obnażyć kły i syknąć, a dzieciak zaraz by uciekł. Śmieszne, tak. Pomocne utrzymaniu statusu zabijaki, nie. Niestety właśnie wtedy nawiązał kontakt wzrokowy z wilkiem. Dzieciak uśmiechnął się i praktycznie przyskoczył do niego. Mimo że jego ruchy nie stanowiły zagrożenia, Dante, na wszelki wypadek, wciąż trzymał rękę w kieszeni, dotykając kolby pistoletu. Nie byłby to pierwszy raz, gdy coś niewinnego okazało się kłopotliwe. Ubrany w za dużą wojskową kurtkę, czerwoną bluzę i niebieskie dżinsy, dzieciak wyglądał, jakby wyszedł prosto z wideoklipu zespołu grunge’owego2. Podobnie jak większość wilków, włosy miał w różnych kolorach: blond, kasztanowy, brązowy i czarny. Jego bursztynowe oczy zmierzyły Dantego z góry na dół, żeby uznać go za potencjalną ofiarę lub nie. Wreszcie dzieciak błysnął jednym z tych głupawych uśmiechów i leniwie zachichotał. - Koleś – powiedział powoli wilk, przeciągając samogłoski. - Wiem, kim jesteś. - To zabawne, ja też - odpowiedział Dante ostrym tonem. - Jestem zirytowanym wampirem, który wyjdzie stąd, zanim dostanie pcheł. Dzieciak kontynuował gadkę tonem pełnym niezwykłego podniecenia, jakby nie słyszał obelgi. - Wszyscy mówili, że nie żyjesz, ale 2 Grunge – styl w muzyce rockowej powstały w drugiej połowie lat 80. w USA, charakteryzujący się dość ostrym, agresywnym brzmieniem, zbliżonym do brzmienia "tradycyjnego" rocka lat 60., odrzuceniem i pogardą dla typowego sztafażu scenicznego muzyków rockowych lat 80. oraz większym zwróceniem uwagi na przekaz, jaki niesie tekst. Z grunge'em jest też związana swoista moda. W "klasycznym" wariancie cechuje się ona noszeniem starych, spranych jeansów (szczególnie czarnych), za dużych, bardzo luźnych flanelowych koszul z podwiniętymi rękawami, zwykłych trampek czy Martensów, długich włosów, małych kolczyków w uszach i charakterystycznych, małych, spiczastych bródek.
ja wiedziałem, że to nieprawda. Nic nie może załatwić brata Toren. To wy, chłopaki, umieściliście „zabij” w „zabijace”3. Dante nawet nie próbował zaprzeczać. Gdyby dzieciak wystawił łapę poza obręb Detroit, zobaczyłby listy gończe. Cholera, jedyna zmiana wyglądu, której dokonał Dante, to pozwolenie, żeby jego ciemne włosy urosły dłuższe z przodu, tak że przysłaniały jego brązowe oczy. – Dam znać moim braciom, Kane’owi i Rafe’owi. Może zechcą dodać to stwierdzenie na naszych wizytówkach. - Wampiry mają wizytówki? – Wilkowi opadła szczęka, jego szklistym oczom jakoś udało się wyrazić zaskoczenie. – No co ty? Dante zamknął oczy i modlił się, żeby w brudnym, spękanym linoleum otworzyła się dziura i pochłonęła tego gnojka. - To był żart. - O! - Czoło nastolatka zmarszczyło się, jakby próbował przetworzyć informacje, zanim nieznacznie potrząsnął głową. - Co ty tu właściwie robisz? Obaj jednocześnie spojrzeli na półkę magazynów dla dorosłych. Dante czuł, że się czerwieni, kiedy zdał sobie sprawę, że mimowolnie przyznał się do idiotycznego występku. Nie pomógł mu złośliwy uśmiech na twarzy małolata. - Uroczo. Wampir też musi się zabawić. Całkowicie to rozumiem. Chcesz, żebym ci pokazał najlepsze obrazki? - Pochylił się, żeby złapać gazetę, obiecującą Wieelkie Cyyce. Dante wyciągnął rękę, żeby go powstrzymać. - Boże Drogi, nie. - Złapał go za rękę i odciągnął kilka metrów dalej. - Co taki mały palant jak ty robi tak późno? Czy twoja sfora nie ma godziny policyjnej dla was, małych kościogryzów? 3 W oryginale: „You guys put the bad in badass”.
- Więc gdzie byłeś przez ten cały czas? – Znowu wydawało się, że wilk słyszy tylko to, co chce. - Każda paranormalna istota w mieście się nad tym zastanawiała. - Naprawdę? - zapytał sucho Dante, niedowierzanie spotęgowało jego sarkazm. - Od kiedy to wszyscy są tacy troskliwi? - Gdy znika ktoś ze szczytu łańcucha pokarmowego, wszyscy zaczynają się martwić, co było na tyle złe, żeby go załatwić. - Więc to nie tyle była troska o mnie, ale troska o to, co może się stać? - Nagle wszystko stało się dla Dantego boleśnie oczywiste. - Coś w tym stylu. Więc gdzie byłeś? Biorąc powoli łyk napoju, żeby odwlec odpowiedź, Dante leniwie patrzył przez brudne okno na panoramę Detroit. Odrobina nostalgii szarpnęła jego sercem. Minęło tyle miesięcy odkąd ją widział i był wstrząśnięty tym, jak bardzo brakowało mu tego miasta. - Byłem tu i tam. - Zrobił unik, myśląc o tym, jak zareagują Rafe i Kane, kiedy zastuka do drzwi klanu. Czy jego dwaj bracia powitają go z otwartymi ramionami? Cholernie wątpliwe. Nie żeby ich winił. Ostatecznie to on był tym, który odszedł w wigilię Bożego Narodzenia, nie mówiąc nikomu do widzenia lub pierdol się. Plus, nie pofatygował się, żeby się z nimi skontaktować przez cały czas, gdy go nie było. Nie, był zbyt zajęty uciekaniem. A dlaczego wielki, zły wampir zwiał? Ponieważ nie mógł dać sobie rady ze swoimi pieprzonymi emocjami. Był, jak jedna z tych nastoletnich gwiazdek z reality show, która cierpi na przewlekły przypadek PMSu. Nawet zanim został zwolniony z paranormalnego więzienia, w którym on i jego bracia gnili przez dziesięć lat, nie był wzorowym przykładem zdrowia psychicznego.
Przez chwilę udawało mu się stawiać temu czoło. Na granicy szaleństwa w lepsze dni, wściekły wariat w gorsze. Ale kiedy kolejny raz został przywiązany do szpitalnego łóżka i naszpikowany lekami, doszedł do wniosku, że czas odejść i znaleźć swoje wewnętrzne zen. Wciąż szukał tego cholernego zen. Może powinien spróbować na Craig’s List4. - Dlaczego w ogóle odszedłeś? Ratowałeś kogoś? Może załatwiałeś coś naprawdę złego jak troll? – Nalegał dzieciak, wsadziwszy swoje za duże ręce w kieszenie. - Jak masz na imię? - Dante zdecydował, że to jego kolej, by zagrać wymijającą kartą. - Przyjaciele nazywają mnie T. - Czy to skrót od teriera? - Nie. – Po twarzy wilka przemknął wyraz zranienia. To było tak autentyczne, iż Dante żałował, że się z nim przekomarza. – W takim razie, jakie jest twoje prawdziwe imię? - Thad. - A teraz dlaczego chcesz to ukryć? - Dante nie zadał sobie nawet trudu, żeby ukryć uśmiech. - Bo to brzmi tak staroświecko i formalnie, trochę jak imię wampira. - Pochylił głowę, gdy policzki poróżowiały, prawdopodobnie dlatego że zdał sobie sprawę, jak obraźliwe było jego stwierdzenie. Na szczęście dla Thada potrzeba było czegoś więcej, żeby zezłościć Dantego. – To co byś wolał Kły, Zabójca, Brutus? - Zapytał. - Każde z nich byłoby lepsze niż dziwaczny Thad - mruknął wilk. 4 Craigslist – to scentralizowana sieć społeczności internetowych prezentujących online darmowe ogłoszenia o pracy, mieszkaniach, towarzyskie, na sprzedaż, usługi, społeczność, koncerty, streszczenia i fora dyskusyjne.
- Cóż, Thad. - Dante zadbał, żeby położyć duży nacisk na imię. - Nie powinieneś być tak późno poza domem. - Potrafię o siebie zadbać. - Thad uniósł jedną wargę, by pokazać ostry kieł. Bardzo wątpliwe. Chodziło nie tylko o ludzi, którzy lubią wykorzystywać samotne nastolatki, były też harpie, koboldy5, krasnale i niezliczone inne stworzenia, które wprost marzyły o nowej skórze wilkołaka na podłodze w salonie. Jednak ostatnią rzeczą jaką chcielibyście zrobić, jest urażenie męskiej dumy wilkołaka. Nawet takiego, który był jeszcze w liceum i prawdopodobnie używał słów, jak okijowy i wyczepiście. - Nigdy nie mówiłem, że nie możesz – zauważył ostrożnie Dante. - Wciąż jesteś poza domem po godzinie policyjnej i twoja sfora skopie mi tyłek, jeśli nie przyprowadzę cię z powrotem. A odkąd mój klan jest uzależniony od gościnności sfory, która pozwala nam przebywać w swoim mieście, nie mogę sobie pozwolić na to, by ich rozgniewać. - Ej no, koleś - marudził Thad, wykrzywiając twarz, jakby zwęszył coś paskudnego. - Czy ty w ogóle wiesz, że ten pomysł ssie? Dante chwycił go za ramię i wyprowadził, zatrzymując się tylko, żeby wyrzucić kubeczek. Kiedy mijali ludzką sprzedawczynię, ledwo podniosła głowę, by na nich spojrzeć. - Używasz słowa ssać w obecności wampira? Lepiej uważaj, bo niektórzy pomyśleliby, że to zaproszenie. Thad obronnym gestem położył dłoń na gardle i przełknął. - Ty nie. 5 Kobold – karzełek, duszek, złośliwy domowy krasnal lub gnom pilnujący podziemnych skarbów.
- Nie, ale jest wielu takich, którzy by to zrobili. A teraz, chodźmy. - Zatrzymali się przed jego samochodem, Dante wyłowił kluczyki z kieszeni. Wyraz zgrozy pojawił się na twarzy małolata i tym razem nie miał nic wspólnego z obawą o spotkanie z wampirzymi kłami. - Proszę, nie mów, że niesławny Dante Toren jeździ Gremlinem6? - Dzieciak nadal gapił się na samochód. Dante mógł zobaczyć jak szacunek, którym darzył go nastolatek, spada o kilka stopni. - Co jest złego w moim samochodzie? - Teraz przyszła kolej na Dantego, by udawać zranionego. - No cóż... to Gremlin. W dodatku jeden z cholernie brzydkich. - Po prostu wsiadaj - Dante popchnął go delikatnie w kierunku samochodu o kolorze zielonych rzygowin. - Nic dziwnego, że przeglądałeś gazety dla dorosłych. Nikt inny nie dałby się złapać na to coś. Musiałeś nie być na randce przez naprawdę długi czas. - Thad otworzył drzwi i natychmiast przykrył dłońmi uszy, kiedy zardzewiałe zawiasy wydały jęk protestu. - Stary, jeśli chcesz mnie torturować, to jesteś na dobrej drodze. - Nie jest tak źle. – Ledwie Dante to powiedział, a antena samochodowa odpadła pod wpływem silnego podmuch wiatru. Bardzo się starał utrzymać beznamiętny wyraz twarzy, nawet na nią nie patrząc. Może jeśli ją zignoruje, będą udawać, że to nigdy nie miało miejsca. - Skąd go masz? Goblin umarł i zostawił ci go w spadku? - Był za darmo, więc chętnie go wziąłem. - Zabawne, znajdowanie wewnętrznego zen nie było zbyt opłacalne. 6 AMC Gremlin - małolitrażowy samochód osobowy, produkowany przez amerykańską firmę American Motors Corporation (AMC) w latach 1970-1978. Słynął z wątpliwej urody i dużej zawodności. Zdjęcie: http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:1974_Gremlin.jpg&filetimestamp=20070430010436.
- Nie gadaj! - mruknął Thad, wchodząc do środka i marszcząc nos na psi sposób, czując smród w środku. - Ktoś powinien ci zapłacić za to, że to coś zabrałeś. - Jeśli to cię tak odstręcza, to podczas jazdy możesz trzymać głowę za oknem. - Dante wsiadł i zatrzasnął drzwi. – Słyszałem, że twój gatunek to kocha. - Wątpię, czy w tym gównie działa okno. - Bardzo śmieszne – wycedził Dante, włączając zapłon. Samochód zakaszlał, prychnął i jęknął, nim zbudził się do życia. - Powiedz mi po prostu, gdzie mieszka twoja wataha. Stosując się do instrukcji dzieciaka, Dante dojechał do czegoś, co kiedyś było kościołem na obrzeżach miasta. Przez całą drogę Thad bombardował go pytaniami, a Dante nadal większość z nich ignorował. Jak tylko Dante dotarł do frontu budynku, wiedział, że coś jest nie tak. Miał naprawdę złe przeczucie, że w pobliżu czai się niebezpieczeństwo, a jeśli czemuś dawał wiarę, to swojemu instynktowi. To była jedna z tych rzeczy, które utrzymały go przy życiu przez te wszystkie lata więzienia. Wpatrywał się w duży kościół, szukając odpowiedzi. Witraże były ciemne i groźne. Kamienne ściany wydawały się tak cholernie ciche i pozbawione życia. Podwójne drewniane drzwi zdawały się przetrzymywać coś w środku. Budynek był wysoki, zwieńczony dzwonnicą i Dante prawie spodziewał się gargulca, który spadnie na nich z góry. - Gdzie są wszyscy? - szepnął Thad, zniknął wszelki ślad po jego luzackim akcencie. Przechylił głowę na bok i wydał cichy skowyt. - Czuję śmierć.
Tak, ostry smród śmierci unosił się na wietrze, ale Dante zachował to spostrzeżenie dla siebie. Zjeżyły mu się włosy na karku, kły wydłużyły, gdy szykował się do walki. Coś było niedaleko i było na tyle wredne, by załatwić całą watahę wilkołaków. Zaciągnął się mocniej i bogaty, metaliczny zapach krwi zmieszał się z zapachem śmierci. Sięgnąwszy do kieszeni, wyjął pistolet i upewnił się, że jest naładowany. Był już uzbrojony w kilka noży i sztyletów, ale lepiej byłoby wejść też z czymś trochę większym. Wyciągnął komórkę z kurtki i podał małolatowi. Ręka dzieciaka drżała, gdy ją odbierał. - Jeśli nie wrócę za pięć minut, zadzwoń do mojego klanu po wsparcie - rozkazał. - Mogę wejść z tobą i ci pomóc. - Głos wilka drżał, gdy składał tę propozycję. - Nie, wejdę sam. Obiecaj mi, że tu poczekasz. - Gdy dzieciak nie odpowiedział, Dante chwycił go za ramię i potrząsnął. - Obiecaj mi, do cholery. - Obiecuję – wychrypiał, łza spłynęła mu po policzku. – Nie było mnie tylko kilka godzin. Zaledwie kilka pieprzonych godzin. Co mogło się stać w tak krótkim czasie? Dante nie znalazł żadnych słów, by go pocieszyć. Wiedział z własnego doświadczenia, że byłyby bez znaczenia. Zamiast tego wysiadł z samochodu, uzbrojony i gotowy. Kiedy szedł do kościoła, poczuł znajomy przypływ adrenaliny. Tak samo jak kiedyś, gdy był żołnierzem Wampirzych Sił Regulacyjnych, a potem, kiedy został zhańbiony, polując jako prywatny najemnikiem. Niepokój i podniecenie płynęły w jego krwioobiegu, nakręcając go
bardziej niż jakiekolwiek narkotyk. Boże, jak on za tym tęsknił. Pieprzyć zen. Uważając, by jak najmniej wystawiać się na cel, zajrzał przez jedno z kilku okien, w którym nie było witrażu. W środku panowała całkowita ciemność, widział tylko na kilka stóp. Na ścianie były ciemne smugi, nie potrzebował wrażliwych zmysłów wampira, by wiedzieć, że to krew. Było tak cicho i pusto. Brak znaków watahy, nie licząc rozmazanej krwi. Nic, poza obietnicą czegoś złego. Wyglądało na to, że jednak będzie musiał wejść do środka, żeby sprawdzić, co się dzieje. Choć myśl o wkroczeniu w nieznaną sytuację, która już pochłonęła wiele istnień, powinna go przerażać, tak nie było. Wyzwoliła jedynie kolejną falę adrenaliny. Podszedł do drzwi, otworzył je powoli i wycelował pistoletem. Zastał ciężką ciszę, ani jednego jęku czy drżenia powietrza. Jedyną rzeczą bardziej niepokojącą niż krzyki i strzały, była taka cisza. Wewnątrz zapach krwi i śmierci był jeszcze silniejszy, prawie go dusił. Zabici byli tak świeży, że nawet człowiek mógłby wyczuć krew, ale nie wyczułby zgnilizny. Tylko potwory, takie jak on, mogły to zrobić. Przechodził z pokoju do pokoju, nie znajdując nic poza rozrzuconymi rzeczami i większą ilością krwi. Jedzenie w kuchni znajdowało się na całej podłodze, pokrywało też blaty. Garnek pełen czegoś wygotował się i jego nozdrza zadrgały na zapach spalonego mięsa. Przejmujący zapach przyniósł jeszcze więcej nieprzyjemnych wspomnień. Zaniepokojony bardziej niż byłby gotów przyznać, zatrzymał się, aby go wyłączyć, jego ręce niepewnie i w pośpiechu przekręcały kurki piecyka. Skup się. Trzymaj się celu i nie pozwól nikomu zobaczyć swoich słabości. To nie jego głos wydawał w umyśle polecenia, ale jego starszego
brata Kane’a. Po latach walki u boku rodzeństwa, znał na pamięć wywody swojego najstarszego brata. Instynktownie otworzył swój umysł, aby dotrzeć do braci, korzystając z mentalnej ścieżki, którą dzielili od kołyski. Tak długo utrzymywał bariery, że dobrze było w końcu je opuścić. Po kilku sekundach skrzywił się sfrustrowany. Tylko ślad zakłóceń, co znaczyło, że byli zbyt daleko. Albo że coś go blokowało. Ze strachu przeszły go ciarki. Kurwa, niedobrze. To znaczyło, że cokolwiek tu było, już o nim wiedziało. Mimo to Dante się nie zatrzymał, w jego słowniku nie było słowa odwrót. Oczywiście znajdowały się tam samobójczy i głupi, bo powinien zawrócić i poczekać na wsparcie. Pieprzyć to. Uśmiechnął się, gdy serce zaczęło bić mocniej, a zimny pot pokrył ciało. Nie bez powodu nazwali go Szalonym Bratem Toren. Znalazł zwłoki we wspólnym pokoju. Ułożone jak stos drewna, to co kiedyś było zdrowymi, męskimi wilkołaki, teraz było jedynie stertą trupów. Mężczyźni, kobiety i, Boże drogi, dzieci, wszyscy razem. Dante chciał pobiec w róg i zwymiotować, ale zwalczył to, nie chcąc okazać słabości. Pozwolił sobie przełknąć gorzką ślinę w ustach, gdy żołądek sprzeciwiał się masowej rzezi dookoła. Odgłos gorzkiego śmiechu wypełnił puste powietrze. Zmysłowy, mroczny i zły, doprowadzał go do szału. – Tak cholernie martwi. Tak cholernie martwi - nie mówił o zaszlachtowanej watasze, ale raczej do swego niewidzialnego wroga. - Słyszysz mnie? Kiedy cię dopadnę, będziesz martwy! Śmiech przeszedł w gardłową pieśń.
Dante wytężył słuch, żeby wyłapać słowa, ale jedyne co usłyszał to mruczana melodia. Ogarnęło go powolne, odprężające ciepło, rozluźnił się każdy mięsień w jego ciele. Piosenka wkraczała w każdą istotę jego bytu, czyniąc go spokojnym. To było kojące, ciepłe i zupełnie nie pasujące do mordercy. Było... przyjemne. Bardzo, bardzo przyjemne. Z cienia wyłoniła się kobieta, jej biała skóra lśniła w słabym oświetleniu. Ubrana od stóp do głów w czerń, od poszarpanej sukienki po buty w stylu przeleć mnie, uosabiała wyobrażenie ludzi o wampirach. Miała nawet falujący biust i czarne, lśniące włosy. Wtedy otworzyła usta i, zamiast zwykłych kłów wampira, odsłoniła rząd ostrych jak brzytwa zębów. Empusa. Empusy piły krew jak wampiry, ale na tym kończyły się podobieństwa miedzy nimi. Empusy żywiły się wszystkim, co dostało się w zasięg ich szponów i miały nienasycony apetyt. Napędzane przez głód, którego nie można było zaspokoić, szalały z żądzy krwi i nie zatrzymywały się, dopóki się ich nie zabiło. Ich ugryzienia wprowadzały truciznę, która sprawiała, że ich ofiary wariowały. Zakładając, że żyły wystarczająco długo. Nawet przypominając sobie te informacje, nie czuł strachu przed stworzeniem. Gdzieś w środku Dante wiedział, że powinien zastrzelić tę sukę. Zwłaszcza gdy z cienia wyszło pięć jej sióstr i zaczęły nucić razem z nią. Zabawne było, że nie mógł pociągnąć za spust. Jeśli je zabije, nie usłyszy już piosenki, a w tej chwili niczego nie pragnął bardziej. Tak naprawdę to gdyby ktoś przyszedł i starał się powstrzymać śpiew, Dante by go zaatakował. Jedna z empus przestała śpiewać i kiwnęła na niego palcem.
- Cześć, piękna - wymamrotał Dante pijackim głosem, podchodząc i pozwalając, by broń wyśliznęła się z jego miękkich palców.