„ wit” jest drug opowie ci z cyklu „Szlak Piastów”. Podobnie
jak opowie pierwsza - „Zaranie”, „ wit” jest wzorowany na redniowiecznym
eposie rycerskim. T em wydarze w prywatnych prze yciach bohaterów s
przypuszczenia autora, dotycz ce czasu, przyczyny i przebiegu powstania
przyja ni w giersko-polskiej. Ponadto autor próbuje zgadn dlaczego na
naszym brzegu Ba tyku nie powsta y kolonie Normanów. Wikingowie u nas
bywali, lecz nie zagnie dzili si , jak to by o na Sycylii, w Normandii czy na
wyspach brytyjskch po bitwie pod Hastings. (1066). A przecie do nas mieli bli ej
i, podobno, u nas jeszcze nie by o tak silnego pa stwa, aby si skandynawskim
zbójom przeciwstawi ...
Reginald LANCA STER
Z cyklu „Szlak Piastów” o ludziach i wydarzeniach z pograniczy przygody i historii
opowie druga pod tytu em
W I T
Wydawnictwo BDE Ósemka
Kowary 2007
str. 1.
Rozdzia 0
Pami o przysz ci
Czyta em niegdy poradnik dla kierowców samochodów. Autor rozwodzi si nad skutkami usz-
kodzenia akumulatora i pr dnicy. G ównie pr dnicy samochodowej, bo wtedy – wed ug autora – a-
kumulator te odmówi pos usze stwa. Odmówi, gdy twierdzi ten znawca – na zap on idzie wpra-
wdzie niewiele pr du, lecz w ko cu akumulator stanie si wyczerpany – b dzie za s aby aby
spowodowa powstanie iskry w wiecy samochodowej. Paliwo nie zapali si w cylindrze i silnik
zga nie.
Gdyby ten autor zna histori ... Mo e zastanowi by si jak to dawniej by o z silnikami. By y
pr dnice? A silniki bez akumulatorów by y? Znalaz by akumulator w starym, doczepnym silniku
do ódki albo do zwyczjnego roweru? Tych urz dze w silnikach nie by o, a one jednak nie gas y...
Nawet teraz ten spec móg by znale pi motorow z silnikiem spalinowym – bez
akumulatora
To prawda, e samo zapuszczenie takiego bezakumulatorowego silnika jest trudniejsze – trzeba si
nakr ci korb albo naszarpa , nawini na wa startera lin , lecz po zapuszczeniu taki silnik ju
adnego pr du z akumulatora b pr dnicy nie potrzenuje – dostaje pr d z elektromagnesiku w
cewce rozruchowej, wspó dzia aj cej z przerywaczem.
Niby w zestawie narz dzi w samochodach nie tak starych jak owi „specjali ci” by y korby do
roz-ruchu awaryjnego, lecz ju wtedy trafiali si ludzie, neguj cy mo liwo pracy silnika bez
akumu-latora. Ci ludzie po prostu nie znali historii, wi c s dzili, e akumulatory i pr dnice by y
konieczne od zawsze, by silniki spalinowe mog y pracowa .Tak,tak – znajomo tego,co by o
przedtem,to jest
historia i znajomo dat wcale do tej wiedzy nie jest konieczna! Wa ne z historii jest to, co nam si
mo e przyda . Niekoniecznie chodzi o rzeczy praktyczne w rodzaju wiedzy o powstawaniu iskry
dla zapalania paliwa w cylindrze. Chyba równie wa ne jest to, aby my si nie dali oszukiwa w taki
sam sposób jak byli oszukiwani nasi przodkowie? Ba, wpierw musimy wiedzie – kto i jak ich o-
szukiwa ...
Niestety pami ludzka ma ograniczon pojemno , wi c ta wiedza historyczna atwo jest
wypierana przez inne wydarzenia, które chcemy lub musimy zapami ta . Niby pami tamy, e kto
ukrad koron Boles awa Chrobrego i on musia czeka na inn koron a wier wieku. Ale szcze-
gó y ulecia y z naszej pami ci i znalezienie ich w m drych ksi gach mo e by atwiejsze, je eli pa-
mi tamy lub mamy zanotowane - kiedy ta kradzie mia a miejsce. Wtedy odszukujemy ksi gi z
czasu troch pó niejszego lub zapisy z wydarze w roku kradzie y i odczytujemy, e koron ukrad
Astryk Atanazy, który dosta zlecenie zawiezienia jej do Italii, by móg j po wi ci papie .
Owszem, zawióz , ale po wi con koron dostarczy Stefanowi W gierskiemu i ni Stefana
koronowa , bo od papie a dosta wcze niej nominacj na arcybiskupa czy prymasa W gier. Reszt
musimy sobie „do piewa ”, bo w ksi gach nie ma – kto to wszystko uknu . Trudno si domy li ?
Domu lanie si u atwiaja nam wydarzenia sprzed koronacji Chrobrego na króla Polski. Znowu
potrzebna jest data i dzi ki niej dowiadujemy si , i ludzie Chrobrego ukradli koron , któr zak a-
dano przysz emu cesarzowi rzymskiemu narodu niemieckiego. Koron t zwróci a dopiero Ryksa,
ona króla Mieszka II, który by bezp odny, lecz ogloszono go ojcem a dwóch synów -Bezpryma
oraz Kazimierza. A kronikarz czeski, Kosmas, wyra nie napisa , e Mieszkowi wy uszczono j dra,
bo i tak nie by y przydatne do rozrodu. Ten fakt mia nieco usprawiedliwi w adc Czech, który
nakaza Mieszka zoperowa i wiat ,wspó czesny tym wydarzeniom, bardzo Czecha pot pia .
Jak si o tych wydarzeniach wie, to ju nie trzeba si rozpisywa o dziwnym zachowaniu
Mieszka, który „swojego” pierworodnego oddali od mo liwo ci dziedziczenia korony , a drugiego
nazwa Kazi-mirem (kazi mir - i ten mir, czyli nakazany ad, jest odt d ska ony). Dodatkowo
mo na si dowiedzie , e Bezprym nie by tak e synem Ryksy, a innej ony Mieszko nie mia , bo
do niewiast od zawsze nie mia poci gu. Wiedz c te rzeczy, nie wybrzydza si na posta Boles awa
Srogiego, który m ci si za mier swojego Bezpryma, a Mieszko przestaje by jakim dziwakiem,
nie kochaj cym swoich dzieci. Zrozumia y tak e staje si jego stary przydomek – Gnu ny.
Niestety – pe no jest „historyków – specjalistów” tak samo bieg ych jak wy ej opisani
„specjali ci od silników spalinowych” Na wszelki wypadek, eby si niektóre sprawy nie wyda y,
zakazuje si uczenia w szkole niewygodnych fragmentów historii. Na przyk ad ca kowicie prawie
wyrzucono ze szkó histori staro ytn (sprzed roku 410 po narodzeniu Chrystusa).
Przez takie postanowienia dochodzi do swoistej „logiki historycznej” i s dzi si , e skoro teraz
demokracja polega na wyborze wi kszo ci g osów, to i w staro ytnych Atenach tak by musia o.
Tymczasem tam obowi zywa a jednomy lno . Je eli by o dwóch dowódców wojska i ka dy mia
inne zdanie, to... No, co wtedy? Otó staro ytni nie byli g upcami i obaj dowódcy zgadzali si
jednomy lnie, e losowanie wska e wa niejszego, albo e ka dy z nich b dzie najwa niejszy co
drugi dzie . Jak chodzi o wybór wi kszo ci g osów, to by to wynalazek republiki, a ta zaistnia a
historycznie (czyli przetrwa y opisuj ce j ksi gi) w staro ytnym Rzymie.
Czy bez tego mo na si obej ? Niby mo na, bo ta wiedza ani na zarobki za robot nie wp ywa,
ani do podnoszenia kieliszka konieczna nie jest. Jednak z drugiej strony jak si wie, e ca kowite
wej cie ch opów do narodu polskiego jeszcze si nie zako czy o, a maj oni gorzej ni inne
warstwy Polaków, to atwiej znie ró nego rodzaju przywileje dla ch opów, chocia by malutk
sk adk na emerytur w ich KRUSiE (odpowiednik ZUSu, tyle e dla ch opów).
Jest co , co ka demu przemówi do rozumu i zach ci go do poznawania historii. Tym czym jest
przysz . Czy naprawd jej nie znamy? Czy nie da si przewidzie prawie wszystkiego? No, zgo-
da – nie jest si jasnowidzem i szczegó y s przed nami zakryte. Jednak e powtarzalno zachowa
ludzkich pozwala spodziewa si w przysz ci niebezpiecze stw, zagro , które ju dzi
potrafimy nazwa i do nich si przygotowa .
Mo e si zdarzy wielka awaria systemu wytwarzania i dostarczania gazu i pr du
elektrycznego? Mo e si ona zdarzy w okresie trzaskaj cych mrozów? A co my wiemy o
sposobach naszych przodków, zapewniaj cych przetrwanie ci kiej zimy? Czy nie pozbywamy si
starych, eliwnych piecyków? Czy rozpalimy ogie jak nam zapa ki „wyjd ”?
Da si pi na sposób zwierz cy, je palcami, ale gdyby my umieli – jak przodkowie –
sporz dzi sobie naczynia i przybory domowe...
Zauwa a si g oszenie braku po ytku z rzeczy ma ych. Niegdy ka dy móg sporz dzi dla
siebie ma elektrowni wiatrow albo wodn . Jeszcze teraz mo na zrobi wiatraczek, zdolny nap -
dza w pobli u naszego mieszkania, mo e na balkonie, pr dnic samochodow . Da si na strumyku
urz dzi nap d wi kszej pr dnicy przez ko o wodne podsi bierne (bez spi trzania wody). Czy kie-
dy by y na to potrzebne zezwolenia? Mo e warto si gn do historii i sprawdzi ?
Czego si nie tkn , to ju w przesz ci by o i mo na ze starych do wiadcze korzysta . Po to,
by - pami taj c o przysz ci i mo liwych niebezpiecze stwach, mie na wszelki wypadek
zabezpieczenia. Je li nie w przedmiotach, to w naszej wiedzy. No, i w my leniu, bazuj cym na
przesz ci, a dla po ytku czasów przysz ych. Podam przyk ad niezbyt powa ny, lecz wa ny.
Gdyby nasza pramatka, Ewa, postanowi a, w ramach pokuty za grzech pierworodny, zachowa tak
zwan czysto cielesn , to... Inny przyk ad: je li elektrownie atomowe s bezpieczne, to dlaczego
nie buduje si ich w Warszawie, która potrzebuje wiele energii, a jej przesy anie na du e odleg ci
jest kosztowne i po czone z ulatywaniem cz ci pr du na zewn trz przewodów? Warto pozna
przyczyny tej „zb dnej” ostro no ci rz dów co do miejsca budowy? S one w historii...
Zdarza si sprzeciw przeciwko szkole, surowym nauczycielom, zb dnym wymaganiom co do
wiedzy, za surowym ocenom i tak dalej. A w przesz ci, jak by o? Szko a by a przymusowa? By a
tania dla wszystkich uczniów? Czy by o wielu ch tnych do uczenia si ? Czy teraz brakuje ch tnych
do uczenia si za w asne pieni dze w szko ach prywatnych? Czy chodzi tylko o papier,o dyplom,
lub wiadectwo? Czy chcemy mie potomków, którzy by o nas i naszych poprzednikach pami tali
oraz korzystali z tego, co my wiemy i zrobimy?
Istnienie przysz ci polega ma na tym, e zaistniej ludzie, umiej cy liczy up yw czasu.
Bowiem, je li ich zabraknie, to nikt nie b dzie wiedzia czy czas czasami nie stan w miejscu.
eby zaistnia a przysz , konieczna jest wiedza o przesz ci. Pami tajmy o tym, bo bez tej
pami cimo e si zdarzy wysadzenie naszego wiata i rozproszenie go w kosmosie.
Str. 3.
Rozdzia I
Na go ci cu
Ten go ciniec, ta droga by a jeszcze ca kiem wie a. D uga ne pnie starych, grubych sosen,le -
cych jedna przy drugiej, jedna za drug – czubek przy pi cie, pi ta przy czubku, zmy lnie poodwra-
canych raz pi , raz wierzcho kiem do przodu – ten an pni s si niby prosta rzeka w korycie
wyr banym przez drwali w starej puszczy. Na pierwszy rzut oka go ciniec robi wra enie g adkiej,
br zowej wst gi, pomalowanej kor sosen, lecz z bliska widzia o si , e droga jeszcze nie jest
wymoszczona. Widocznie budowniczowie zostawili trud moszczenia naturze – jesie spowoduje
opadanie mi dzy d nice igliwia, lato wysuszy k py mchu, a wiatr naniesie je na drog , deszcz
sp ucze igliwie, mech i li cie, nielicznych w puszczy drzew li ciastych, w szpary mi dzy
nicami i droga stanie si rzeczywi cie równa jakby j kto strugiem g adzi . Teraz, korzystaj cy
z go ci ca musieliby bardzo uwa , aby w szpar nie wpad o ko o ich wozu, kopyto ich konia,
albo ich w a-sna stopa. Wiadomo, e wcisn co w szpar jest atwo, lecz wydoby z
powrotem...Jedynie po bo-kach, w pobli u cian puszczy budowniczowie narzucali na drog le nej
ció ki i przykryli j zie-mi . Wprawdzie niezbyt dbale, wprawdzie byle jak i nierówno, lecz te
pobocza nadawa yby si do jako-tako wygodnego podró owania. Ba! Z puszczy mo e wypa
nag e zagro enie – mo e zbójcy, mo e zwierz dziki, mo e spróchnia e drzewo si obali i uskoczy
nie zdolisz...
Pewno dlatego ten zmordowany ko , widoczny z dala ze wzgl du na plamisto umaszczenia,
wlók si rodkiem go ci ca. eb zwiesi sm tnie a nisko -jakby z rozpaczy nad nierówno ci pod-
a i wielkim oddaleniem od stajni z pe nym obem. Trudno by o dociec, czy okrywaj ce konia
zwa y kurzu i resztki zastyg ej piany bardziej koniowi ci , czy te bardziej os aniaj skór przed
rojami much i lepaków. W ka dym razie i owady, i ci ar znosi z widoczn oboj tno ci , nawet
nie próbuj c macha ogonem dla zaznaczenia, e co mu doswiera. W ciwie na to wygl da o, e
ju dawno powinien pa , albo powinien ledwie cz apa noga za nog . A on szed , chocia na my l
nieodparcie przychodzi o co mi dzy limakiem a wiem.
Niejakie w tpliwo ci co do stanu sprawno ci konia powodowa cz owiek, siedz cy na ko skim
grzbiecie, dok adniej na siodle,wcale do konia nie umocowanym, bo popr g si widocznie odpi ,
za je dziec albo tego nie zauwa , albo nie mia si na zsi cie z konia i ponowne wskrabanie si
na ko skie plecy. Gdyby nie ta niedba u ytkownika – siod o nale oby nazwa przednim i dro-
gim. Jaki pan – taki kram, tedy stan je ca nasuwa na my l przypuszczernie o s abo ci konia.
Trudno dociec przyczyny, dla której ten cz owiek na koniu znalaz si w nie w tym miejscu.
Poza tym, e jecha rodkiem go ci ca, jako ju rzekli my – bezpieczniejszym od pobocza – nie
by o wida zdolno ci tego je ca do zapobiegania czemukolwiek, nie wiadomo nawet czy by zau-
wa potkni cie konia, lub nawet jego zatrzymanie si . Sz om chyba os ania jego g ow od
ca, lecz tak by przekrzywiony, jako dziwnie zsuniety na bok, e przed ciosem miecza ju by
nie os o-ni . Niby nowy, dobry he m, a w ciwie nieprzydatny z powodu niedba ci w ciciela o
asne bezpiecze stwo, je li pominie si brak troski o wygl d. Nawet kolczy fartuszek z ty u
he mu, maj cy os ania przed ciosem kark w ciciela, fartuszek wyra nie posrebrzany, bogaty,
przedniej jako ci – opar si i sfa dowa na barku cz owieka, a wygl da tak samo zmi ty, jak i
ciciel.
Strzemiona dynda y w takt st pu konia, a stopy je ca, obute w skórzane trzewiki z cholewk
do pó ydki zwisa y bezw adnie ko o strzemion. W te cholewki wkasane by y obcis e spodnie z
wyprawionej, osiowej skóry. Zarówno buty jak i spodnie wygl da yby dostatnio, musia y nale
do cz owieka zamo nego, atoli kurz powbijany w pory skóry nadawa im wygl d mocno
zaniedbany
Tak samo wygl da dobrej jako ci kabat, niedawno musia pob yskiwa od jakiego smarowid a do
skór, a teraz zda si poplamiony potem i resztkami t uszczu z potraw. Obraz n dzy i bezradno ci, a
je li do do wygl du m a sakw , bujaj si na jednym rzemieniu, bo drugi by urwany, je li
przypatrze si poz acanej pochwie miecza, która obija a si nieregularnie o bok konia lub o siod o,
bo by a le umocowana przy siodle, je li pos ucha grzechotu grotów strza do uku w ko czanie ze
srebrzystymi okuciami – widocznie ten niedbaluch po prostu wrzuci te strza y luzem, zamiast
powtyka je mi dzy specjalnie poprzyklejanymi paskami dziczej skóry z sier ci , je li to wszystko
Str. 4.
wzi pod uwag , to obraz ów wo o pomoc lub prosi si o ch tnego do przej cia wierzchowca
razem z wyposa eniem woja, by o to zadba lub odprzeda .
Tak, ten cz ek wyposa ony jak woj z polskiej dru yny, woj niepo ledni, zdatny by do wojaczki
jak dwie gomó ki mas a do mielenia ziaren zbo a na kasz . Pozbawiony s ug, nie ochraniany przez
towarzyszy, wyczerpany najwidoczniej podró – to by a, jednym s owem uj wszy, pokusa,
druj ca w nieznane i tylko ch tnego do zabrania mu wszyskiego, ycia nie wy czaj c,
brakowa o.
Sposobno czyni z odzieja, pokusa przywabia z oczy ców, przestrzega si przed kuszeniem
losu brakiem przemy lnego post powania, bezbronno czyni odwa nymi ludzi bez sumienia, jak
kto igra z losem, to si doigra... Jak kto kracze, to i wykracze – powiada si po ród S owian, lecz to,
doprawdy niczyjego krakania wina, e si taki gamo odwa lub bezmy lnie ruszy w drog
przez bezludny obszar puszczy. Sam sobie móg by winny ten b cwa , ta niedojda i niezgu a.
Nie mo e by nikomu dziwno, e z puszczy, obramowuj cej go ciniec, jak brzegi obramowuj
nurt rzeki, wychyn y byle jak odziane postacie, a je dziec, chyba, tych n dzników nie dostrzega .
Chocia ... Zdaje si , e woj po r w pobli u r koje ci miecza i ta r ka nieznacznie
przesuwa a si ku tej rekoje ci, a potem obj a j jakby z ulg i ju pozosta a nieruchoma.
Stworzenie, nie zas uguj ce na miano wierzchowca, zatrzyma o si i jeszcze bardziej zwiesi o
eb.Je dziec jakby si przeckn z g bokiego snu. Uniós g ow i niedbale odwraca j to w lewo,
to w prawo, mo e usi uj c rozpozna miejsce zatrzymania si konia. Mo liwe, e katem oka dos-
trzeg , a mo e przeoczy sun ce od ty u postacie, najwyra niej zmierzajace skrycie w jego kierunku.
Ch tni do jedzenia kwa nych jab ek, wspó cze nie – amatorzy atwej, bo nie zapracowanej
zdobyczy z cudzego sadu, znalaz szy si o par na cie kroków za zdobycz , wrzasn li i rzucili si
dem na atwy – zdawa oby si – up. Tymczasem czeka na nich dobyty b yskawicznie z pochwy
miecz. O dziwo miecz nie roz upywa nacieraj cych zbirów na dwoje, nie upa ostrzem pod ych
czerepów – raczej uderza p azem z umiarkowan si .
up! - dawa o si s ysze uderzenie p azem w jaki bark i zaraz wrzask uderzonego
powiadamia , e boli, ale si nie umar o. Eech! - rozlega si okrzyk rzezimieszka walni tego stop
je ca w bok. Kh – uuu! - to st kn i zaj cza jeszcze jeden zbój, a potem odskoczy w ty ,bo
dzi ku niemu miecz, wiszcz cy jak piszcza ka archanio a, wzywaj cego na s d ostateczny.
Atoli si a z ego na jednego – zbójcy okazali si dzielni, tym bardziej, e nie by o po ich stronie
poleg ych. Pewno zdawa o im si , e napadni ty nie ma dostatecznej si y, aby zadawa mier , tedy
wnet si zm czy i wtedy go si zrzuci z konia, zwi e lub da mu si mocno w eb, odrze si
nieprzytomnego ze wszystkiego, ko t zdobycz atwo ud wignie, a pokonany, mo e trup – niechaj
le y bez zmys ów lub bez ycia na go ci cu. Zreszt , mo e zamieni si go w niewolnego, którego
atwo mo na sprzeda kupcom z Bizancjum albo w drownym Arabom.
Zajad sfory napastników ros a. Cz sto ich doskoków i uników sta a si godna podziwu, a
je cowi rzeczywi cie si nie przybywa o. Ju dawno by go dostali, gdyby nie pomoc konia, który
jakby nagle nabra wigoru i kopa , gryz , popycha cwoim cia em lub tylko zadem b tylko
piersi .
Mimo dzielnej postawy napadni ty by by w ko cu uleg lub zacz zabija . Nie musia , bo naraz
grupa walcz cych zosta a otoczona wi ksz grup wojów, u ywaj cych s owa, czyli S owian. Ci
woje zachowywali wobec napadni tego nieboraka wyra ny szacunek, a zbójów apali i wi zali
przygotowanymi rzemieniami. owcy stali si nagle own zwierzyn . Próbowali si wyrywa ,
uchodzi , k sali, drapali i co – nareszcie – mówili. Jednak nie by o to s owo – to z pewno ci byli
zbóje obcy, przybysze z obcej strony, mo e znad wschodniej cz ci Ba tyku, mo e gdzie ze
wschodu, a mo e z krainy wikingów. Na pewno nie byli to Niemce ani Czesi czy Morawce.
- Sprzedamy toto za morze, tam ich naucz zrozumia ej mowy i uczciwej pracy – odezwa si
uratowany z obie y przez przyby ych z pomoc jezdnych wojów.
- Stoigniewie – ozwa si jeden z tych wojów – odpocz by si zda o. P dzasz nas po tym go -
ci cu od rana. Prawda, e z apalim ju trzeci kup , atoli oddycha coraz trudniej...
- Dobra – ozwa si nazwany Stoigniewem – odprowadzim ich do Obornik i tam odpoczniem.
- Panie – zabrzmia obcy g os i wszyscy obrócili oczy na wy szego od innych zbójc o jasnych
osach,bardzo si ró ni cego od kr pych i czarniawych towarzyszy napa ci – panie, jam str. 5.
str. 5.
owianin
- Ooo! To b dziesz wisie – powiedaia Stoigniew. - Obcym mo em darowa ywot, ich ywia
nam zarobek przynie mo e. Jednako swojaka za zdrajc uzna musim i obwiesi ci trzeba.
- Kiedy mnie przymusili...
- Iii tam !
- Prawd rzek em. Nigdy z w asnej woli nikogo nie napad em.
- Przecie ci nie wi zali. Ani ci nikto z nich nie pilnowa . Ani uchodzi od nich nie próbowa –
sam widzia em, móg – z ty u za innymi si trzyma . Tchórz ci oblecie musia . adna strata
jak zadyndasz na so nie. Zdrajca i tchórz... Tfu!
- Wszystko powiem, panie, jeno na osobno ci, bo wiadków si boj – ten zwi zany ogie mia
w oczach, patrz cych bardzo prosz co a arliwie.
- Na osobno ci to ja mog gada z cz owiekiem, który w dobrych zamiarach przybywa i o
rozmow prosi – Stoigniew wzruszy barkami – ty na zbójnictwie pojmany i b dziesz gada jak ci
kat naka e podczas dociekania prawdy o miejscu pobytu reszty waszych wspólników w zbójeckim
rzemio le. W Obornikach wy piewasz wi cej ni ci b pyta . Naka innym powsta i w stron
Obornik pod ajcie ra no, bo ch osta b dziem za lamazarno .
- Kiedy... - znowu zacz s owia ski zbójca, lecz zamilk , zapewne widz c beznadziejno
swego po enia.
* * * * *
Zbójców p dzono rodkiem go ci ca. Rece mieli pokr powane rzemieniami, wrzynajacymi si
w przeguby przy najmniejszym szarpni ciu. A jak nie szarpa , kiedy si jest zwi zanym z innymi
ugim powrozem, którego ko ce s przyczepione do ków dwóch siode ? Je li któremu w szpar
mi dzy d nicami wpadnie noga i nie zd y jej natychmiast wyci gn , to wszystkich szarpnie ten
powróz, r ce wykr ca, rzemienie rani skór i mi nie. A kiedy nieszcz nicy wyj albo st kaj , to
je cy szarpi ko ce powroza, co nie jest zabiegiem przeciwbólowym. Tak e ciosy p azem
miecza, tak e kopni cia, uk ucia grotami oszczepów... Urozmaicenie jest du e i tylko z liwiec
móg by drwi , e czuje si tylko najmocniejszy ból, tedy on jakby agodzi bóle pomniejsze...
Wkrótce nogi zbójów sta y si poodzierane ze skóry do ywego mi sa. Pot i zy cieka y po
policzkach, od razów w plecy pokazywa y si miejsca sine, krwi podbiegniete, rodek go ci ca,
znaczony krwi ze zbójeckich ran sta si czerwon cie . Przetrwa . Wytrzyma . To by y
ówne zamiary p dzonych. Wiedzieli, ze woje im nie wspó czuj . Lecz alu o to mie nie mogli -
sami niejednokrotnie pastwili si nad napadanymi przez siebie, gorsi byli od drapie nych zwierz t,
które morduj jeno dla zaspokojenia g odu, a oni... Tak zawdy bywa, e z odziej jab ek z cudzego
sadu nie ma alu do psa ogrodnika za to, e go pies pok sa .
W pewnej chwili jeden ze zbójów potkn si mocniej ni to si do tej pory zdarza o i obali si
– leg jak d ugi, a inni popadali na niego. Sypn y si na le cych razy i przekle stwa. Kilku wojów
zsiad o z koni, by porozpl tywa pogmatwany powróz i pr dzej doprowadzi zgraj rabusiów do
porz dku marszowego. Trzeba by o powróz rozwi zywa w paru miejscach, potem znowu trzeba
dzie wi za . Ech, niechciana mitr ga by a powodem wy adowywania z ci przez gwa towne
szarpanie ustawianych w rz d z oczy ców. Znowu u ywano kopniaków, kuksa ców, popchni i
szturcha ców, urozmaicanych niewybrednymi s owami, uchodz cymi w yciu zwczajnym za
obra -liwe i wszeteczne.
Naraz jeden ze zbójów d ugim susem dopad stoj cego nieopodal konia, nie tykaj c strzemienia
wskoczy nako ski grzbiet jedno uderzenie pi tami, uchwycenie – ju w galopie – cugli i ju mo na
by o zobaczy tylko jego plecy i ko ski zad. Pewno skr ci w las za jakie dwa – trzy stajania i szu-
kaj wiatru w polu.
Wojów stupor porazi – ani si który ruszy . No, ale pozostali zbóje odebrali tyle razów, ile by o
treba dla ca kowitego wy adowania w ciek ci stra ników spowodowanej okpieniem przez takiego
podleca, takiego achmyt przebrzyd ego, nic nie wartego wypierdka – psia jego ma . By go
pokr ci o, by go strzygi i w piry w lesie dopad y, by si po ama , utopi , spali w p omieniach, eby
go grom z jasnego nieba trafi ! Gdyby uciekinier s ysza te yczenia, to umrze by nie zdo , bo
samo przymierzanie si do rodzaju mierci, której mu yczyli woje, zabra oby wi cej czasu ni
mo e zwyczajny cz owiek.
str. 6.
- Który to s owem w ada? - spyta Stoigniew.
Nie by o odpowiedzi, aden zbójca nie da zna , e pojmuje pytanie.
- Widzisz go, bystrzaka – powiedzia drwi co Stoigniew – teraz gotów przysi ga , my go do
ucieczki zmusili.
- Tu niedaleko, w prawo od go ci ca jest osada wierkówki – powiedzia jeden z wojów. - Pa-
mi tam, bom tam nocowa , kiedy my jechali z Ustki do was. Je li chcecie, mog zaprowadzi ;
mo e tam zbieg ...
- Nie trzeba – Stoigniew machn r – jeden mniej, jeden wi cej... Ró nica ma a, a twoi
towarzysze w Ustce czekaj zmiany jak wybawienia. Trzy lata s by wkrótce im minie. Radzi by
do domów...
Jechali nadal w stron Obornik. Stoigniew poprawi swoje oporz dzenie, otrzepa z kurzu
wszystko, co by o mo na,reszt brudu zostawi do sposobniejszej chwili.Teraz trudno by oby w nim
rozpozna t ofiar losu wystawion na wabika, b pokuszeniem dla ch tnych na atwy zaro-
bek.Wkrótce dop dzi y ich inne oddzia ki dru ynników z dziesi tnikami na czele. Ka dy z do-
czaj cych oddzia ków odprowadza by pojmanych na go ci cu zbójów, te owy by y wst pnym
wiczeniem przed s w dru ynie, a po tej wprawce Stoigniew zawiedzie ich do Ustki, gdzie
podmieni inny, stary oddzia . Ci m odzi byli bardzo czujni, gotowi na ka de s owo Stoigniewa
skinieniem g owy i pospiesznym, starannym wykonaniem polecenia odpowiedzie . Wszak trzy lata
by przed nimi, warto zaskarbi sobie uznanie dowódcy – wtedy mniej si b dzie czepia
ka dego drobiazgu. Lepiej, i by zachowywa si jak starszy druh, ni li tak, jak srogi ociec... Kilku
by o nawet gotowych jeszcze raz do Poznania ruszy z tymi na ko cu owów pojmanymi i jeszcze
raz dogna Stoigniewa z reszt oddzia u. Stoigniew w nie przemy liwa czy wyrazi na to zgod ,
kiedy jeden z tych m odzików powiedzia :
- Na zakr cie przed nami wida konnego. Stoi jak kamie graniczny – bez ruchu, nawet ko
znieruchomia . Mo e jakowy pomnik?
- Ja mojego konia poznaj – powiedzia woj, który musia korzysta z podjezdka, obci onego
wyposa eniem woja i zapasami ywno ci. - Ja mu nogi z zadka powyrywam – cedzi przez z by.
- Taki wstyd! Ju ja mu poka gdzie raki zimuj , ja go oducz kra konia i na nim uchodzi .
- On ci nie s yszy – powiedzia Stoigniew. - On ci chce twojego konia odda z powrotem.
Zobacz, e ju blisko, ju by go z uku... A on ani drgnie. Ej e! Ani si wa ! Schowaj uk z
powrotem!
- Jak to? - w ciciel skradzionego konia ca y poczerwienia z podniecenia i ochoty do zemsty
za ha – czu si o mieszony udan ucieczk zbira na koniu bez nale ytej przeszkody uprowa-
dzonym.
- Zd ysz mu skór wygarbowa , bo nie ucieka – powiedzia Stoigniew.
Ten zbieg najwyra niej czeka na nich. Kiedy zbli yli si do niego na pó stajania, ruszy
koniem ku nim i zatrzyma si przed Stoigniewem, jad cym na czele oddzia u. Ko Stoigniewa te
si zatrzyma , jakby chcia pogada z koniem, powracaj cego do niewoli zbiega.
- Chc zwróci zwierz , bom nie rabu i cudz w asno szanuj – powiedzia spokojnie
owia ski zbój-nie zbój, patrz c Stoigniewowi prosto w oczy. -Jako cie chcieli, przybywam do
was z w asnej woli i o pos uchanie na osobno ci prosz .
Stoigniew, nic nie mówi c, zsiad z konia i ruszy powolnym krokirm ku cianie puszczy. Za
nim, stawiaj c krótsze a pr dsze kroki, nad ni szy o g ow , ch tny do rozmowy z dowódc
wojów.Trzej dziesi tnicy w mgnieniu oka zsun li si z siode i wartkim biegiem pognali do puszczy
w bok od miejsca, w którym do lasu wszed Stoigniew. Biegn c, dziesi tnicy zsuwali uki przez
rami na ukos przewieszone i dobywali strza y z ko czanów, si gaj c r do ty u – na w asne ple-
cy, gdzie te ko czany wisia y, te przewieszone na ukos przez piersi i rami , tyle e przez inne
rami ni uki. M odzi woje bacznie si przygl dali poczynaniom dziesi tników i karbowali we
asnej pami ci nale yty sposób zachowania przy ubezpieczaniu w asnego dowódcy. ciana
puszczy – krzewy na jej brzegu - chwia y si jeszcze przez chwil po wej ciu ludzi mi dzy drzewa,
po czym wszystko znieruchomia o i ucich o.
Stoigniew zatrzyma si w g stwie leszczyn i odwróci ku s owia skiemu m odzianowi jeszcze nie
wiedzia czy mu wierzy, lecz nie obawia si m okosa, znacznie ni szego i s abiej zbudowanego
str. 7.
- Mów! - powiedzia Stoigniew, patrz c uwa nie twarz ch opaka.
- Grododzier ca Obornik,Doman,znosi si ze zbójami – powiedzia ch opak, ciszaj c g os i roz-
gl daj c si czujnie dooko a.
- Sk d to wiesz? - spyta Stoigniew szorstkim g osem. - To oskar enie jest gro ne dla ciebie. Je -
li dowodu nie masz – na m ki ci oddam samemu Domanowi.
- Doman korzy ci ma ze zbójów – powiedzia ch opak. Ju dawno móg ich wypleni , a on... On
bogactwo lubi.
- Wielu lubi – powiedzia Stoigniew. Ja nie dam wiary zbójcy, który na swojaków, na zbójców
takie rzeczy wygaduje.
- Przeciem mówi , em nie zbój – obruszy si ch opak. - Ja ze wierkówek jestem. Zbóje za-
grozili, e jak za t umacza u nich nie b , to wierkówki z dymem puszcz . A tam moi bliscy.
- Wida by o, tutejszy – powiedzia Stoigniew – alem przypuszcza , e zbójcom za
przewod-nika s ysz. Domanowi t umaczy ? On si z nimi spotyka przy tobie?
- Tak – powiedzia ch opak. - On i jeszcze jeden. Ja im do oczu nie stan – bojam si okrutnie.
- Przecie mog zbójów oszukiwa zauwa Stoigniew.
- Nie lza by o – powiedzia ch opak gor cym g osem - oni troch nasz mow rozumiej , a ja
nie wiem jak dobrze. Ja i was, panie, bojam si mocno. Mo cie druh Domana... Ja z wami do
Obornik nie pojad . Ale jak si dowiem, cie Domana ukarali, to rad si stawi i do osady
zbójców was i waszych wojów zawiod .
- G upi – powiedzia Stoigniew. Je lim zbójca, to wasze wierkówki i twoi bliscy... Nie poj-
mujesz, ze jake zacz to i sko czy musisz? Ju ja znajd sposób na wybadanie Domana. Jeno
tego drugiego musisz mi wskaza . eb ci szmatami obwi em i samymi oczmi dasz znak trzy razy
mocno mrugaj c. Zgoda?
- Zgoda – powiedzia ch opak - g osem dr cym mocniej ni li li osiki.
- Teraz powrócim na drog , dasz si do siod a przywi za i g ow sobie obwin . Za mn blisko
pojedziesz i ucieka nie próbuj, bo strza a z uku pr dsza od cwa u konia. W Obornikach... Pami taj
o daniu znaku!
- A co zrobicie jak Doman si zaprze? - spyta ch opaka
- Jak wielu tych zbójów? - Stoigniew pomin milczeniem to pytanie ch opaka.
- Osiedle ca e. Baby maj i dzieci. To gród jest od Obornik nie mniejszy. Waszych wojów nie
starczy, ale my z okolicy bym radzi pomogli. Ze wierkówek i z Ociszyna. Jakby tak zbójów z
zaskoczenia...
- Dobra – Stoigniew by dobrej my li – jak ju poka esz tych dwóch, to niby ujdziesz i pojutrze
na krzy ówce go ci ca z drog do...
- Do wierkówek, panie, stamt d do Druska bli ej.
- Pami taj, e o losie twoich wierkówek twoje czyny postanowi . Jakby uszed , to ci b szu-
ka a najd .
* * * * *
Uda o si . Doman zamkni ty w loszku zacz w g os lebiedzi , g no si kaja i obiecowa
powiedzie wszystko. Godniej zachowywa si jego wspólnik, lecz na m ki wzi ty wygada
wszystko, potwierdzaj c s owa ch opaka ze wierkówek. Uwi zionym podano zwyczajne jedzenie,
co natchn o ich nadziej i uciszy o. Wieczorem i nast pnego ranka skrzypienie studziennych óra-
wi ni porykiwanie byd a i kwik nierogacizny, domagaj cych si ludzkiej obs ugi, zbudzi y tylko
niektórych wojów. Reszta spa a snem sprawiedliwych. Stoigniew dowiedzia si od wyznaczonych
na noc stra y, e nikt nawet nie próbowa porozumie si z Domanem ni z jego wspólnikiem. Ca y
nast pny dzie up yn na przygotowaniu i omawianiu planu zniszczenia zbójeckiego gniazda.
Warianty by y dwa – bez pomocy mieszka ców okolicznych wsi i z ich udzia em. Po zmroku,
kiedy powrócili zwiadowcy ze wierkówek i Ocieszyna, odpad wariant dzia ania tylko z udzia em
samych wojów.
- Dobra nasza – mrukn , ju w u grododzier cy, Stoigniew.
str. 8.
Rozdzia II
W Pa acu Lecha
Krakowiacy, jak sami o sobie mówili mieszka cy Krakowa, zrobili co mogli, by ksi Lech by
zadowolony z ich dzie a. Wynaj ci za po rednictwem ksi cia Kazimira rzemie lnicy urz dzili
wnetrze pa acu pozna skiego na podobie stwo Wawelu, tyle e wszystko by o znacznie pomniej-
szone. Prace trwa y d ugo, w mi dzyczasie ksi Lech dobrza po wylewie krwi do g owy, na za-
ko czenie prac ksi wszed do pa acu prawie samodzielnie i powiedzia , e jest bardzo zadowo-
lony z dzie a Ma opolan. Trzeba by o im zap aci niema o, lecz wn trze bardzo by o wygodne oraz
przytulne i nie za ma e, chocia niedu e. Dodatkowo nale y potwierdzi , e ka dy nowy go
Lecha
chwali pi kno wn trza. Wprawdzie nie samo w sobie, lecz przez porównanie z wra eniem, jakie
si odnosi o, patrz c na pa ac z zewn trz. Ksi powiada , e dobra i taka pochwa a, jego córka
przyrównywa a te pochwa y do rad, by dzi kowa Swarzecowi za istnienie szkarad, bo zawsze to
milej mie wiadomo , i w porównaniu z nimi jeste my adniejsi... Co tam! By pa ac i to jedyny
w Wielkopolsce, tedy nie mo na go by o nazwa najszkaradniejszym. A wn trze by o pi kne
naprawd i naprawd wygodne.
Pa ac umieszczono po rodku Ostrowu Lecha – tak nazwano ostrów na Warcie. Ostrów, czyli po
owia sku wyspa, dosta imi na cze wielkiego wodza, który przyprowadzi z zachodu, zza aby
wi kszo Polan, dowodzi nimi w zwyci skiej bitwie z Goplanami, podporz dkowa Polanom
ksi stwo Sprewian, przyczyni si do zawarcia cis ego przymierza Polan z Wi lanami i w ogóle
by najlepszy, najwi kszy, najbardziej czci godny i godny pomników za ywota. Lech bardzo
ubole-wa , mówi , e takie pomniki ywemu ustanawiane wieszcz pr dki i marny koniec ycia, a
to dla-tego, i budowla upami tniaj ca czy upami tniaj ce miano jest wyrazem t sknoty
budowniczych czy te nadaj cych nazw do takiego stanu, w którym uczczonego ju nie b dzie
po ród ywych. Swarzec czasem wys uchuje pró b wiernych, a zawdy zna ich t sknoty. Je li
sknot pojmie jako pro i zechce j spe ni ...
Zrozumiano niepokoje ksi cia i zmieniono nazw ostrowu – odt d swa si Ostrowem wi tyn-
nym, jako e w pobok pa acu Lecha pobudowano chram Swarzeca. Nie taki wielki i nawiedzany
przez pielgrzymów jak chram na Lednicy, jednak od pa acu nieco wi kszy i maj cy wi cej go ci,
tedy nazwa by a zasadnie ustanowiona.
By oby mo e inaczej, nazwa ostrowu by zosta a – nie jako nazwa pomnika – gdyby Lech spra-
wowa w adz , lecz on ust pi pierwszego miejsca Piastowi, a potem obaj dziadowie ust pili
miejsca Siemowitowi – synowi Piasta, maj cemu za on córk Lecha, Dragos aw , co postanowi
zjazd Polan nied ugo po mierci Popiela na Mysiej Wie y.
W swoim pa acu Lech zajmowa si g ównie trosk o w asne zdrowie,zapowiada o si , e osi -
gnie w tej dziedzinie cel – b dzie móg dosiada konia i uczestniczy w owach z oszczepem w
prawej, zdrowej r ce. Cz sto Lech by odwiedzany przez Siemowita z rodzin i tym tak e zajmowa
si Lech – musia dopilnowa cho by tego,aby wszyscy wiedzieli gdzie przebywa ksi Polski i do
tego miejsca kierowali wsystkie powiadomienia o wa nych wydarzeniach, wszystkie pro by, dary,
pos ów, pytania i co tam jeszcze by o trzeba. Trzeba przyzna , e Siemowit, przebywaj c w pa acu
Lecha, cz sto prosi te cia o rad i c z a s e m zgodnie z tak rad post powa . Có , owo czasem
bywa o za rzadko jak na upodobanie Lecha...
Czasem, szczególnie podczas bytno ci pary ksi cej z dzie mi, zje do pa acu Lecha Piast,
ju pozbawiony towarzystwa zmar ej Rzepichy, lecz nie pozbawiony pogody ducha i namys u
przed wypowiedzeniem jakiego s du czy zgody albo zaprzeczenia.
Jak by o – tak by o, raz zadowolenie trwa o przy jednym, innym razem przy dwóch, a bywa o, i
wszyscy trzej cieszyli si ze wspólnego, zgodnego zdania. Ten trzeci przypadek ca kowicie zaprze-
cza pogl dowi rozszerzajacemu si po ziemi polskiej, i tam, gdzie dwóch Polaków – s trzy
pogl dy i adnej zgody. Zajrzyjmy do jednej z komnat pa acu, w której w nie sycony miód stara
si agodzi ró nice zda mi dzy tymi trzema m ami, siedz cymi przy stole, zdolnym pomie ci
jeszcze par osób Có , w skromnym wn trzu nie by o miejsca na par ró nych sto ów,
przeznaczanych do ró nych celów - a to do miodu, a to do ucztowania, a to do jakiej gry,
powiedzmy w szachy czy ko ci, a to do jeszcze czego innego.
str. 9.
- Ledwo my poklecili do kupy ziemie ró nych plemion, ledwo my si po czyli z Wi lanami,
tfu! - z Ma opolanami chcia em rzec, a ju mamy trudno ci w korzystaniu z owoców naszej
harówki
tak dobrze, jak to czyni zbóje, rabusie, z odzieje i wszelkej innej ma ci z oczy cy. Wszystkie te
glizdy musim wygnie jak wszy! - g os Lecha brzmia tylko troch s abiej od tr b jerycho skich.
- Glisty, te ciu – poprawi ksi Siemowit.
- Niczym nienuzasadnione jest pomijanie osi gni plemienia Lachów – powiedzia Piast po
chwili ciszy, w której Lech ko czy prze uwanie w ciek ci z powodów sobie wiadomych. - Ty
ani wiedzia o istnieniu Lachów, kiedy adzi zjednoczenie nasze z Ma opolanami – doko czy
Piast po chwili.
- Dla mnie glizda jest czym innym ni glista – odezwa si wreszcie Lech, g osem jeszcze od
ciek ci st umionym. - Ale wy mi tu kota ogonem do przodu... O zbójach mielim prawi !
- Wszy si bije, gnidy si gniecie, a jako do cna wyt pi ich nie mo na – powiedzia pow ci -
gliwie Siemowit, najwyra niej staraj c si nie dra ni te cia. Ksi Polski uwa , e starszym na-
le y okazywa uwa anie, przynajmniej w nieobowi zuj cej rozmowie, bo w my lach i postanowie-
niach ksi cia ró nie z tym szacunkiem dla siwych w osów bywa o.
- Za to, gdy si trzyma czysto , cz sto k pie i pierze – wszy uciekaj do tych,którzy brudniejsi
– zauwa Piast. Trzeba stworzy takie warunki, których zbiry nie lubi – wtedy oni od nas
ujd .
- To mówi – sarkn Lech – bi , a oni si zaczn ba i ujd . Niszczenie ich, to w nie nieko-
rzystne dla nich warunki!
- Wybaczcie, ojcze – powiedzia Siemowit – jako nie ubywa na wiecie much, cho w izbie
ca kiem si je wyt pi. Ledwo d wierze uchylisz, a ju ich z powrotem pe no.
- Nie uchyla ! - zakrzykn Lech. - Zawdy bi ! Odpoczynek w tym dziele jest w nie uchy-
laniem d wierzej dla wszelkiej ma ci m tów. Bi zawdy i bez wytchnienia ani lito ci!
- A zim much nie ma – za mia si Piast, mo e chc c roz adowa napi cie Lecha – ju raz by
wiadkiem pora enia cia a wodza przez wylanie krwi do rodka g owy i wtedy bardzo owa swo-
ich sprzeciwów, bardzo Lecha pobudzaj cych do gniewu.
- Wpieracie mi – Lech prawie kipia ze z ci – e ka den cz ek jednaki jest. Mucha, owad...
One musz czyni nam uprzykrzenie, bo inaczej nie umiej . A cz ek od cz eka ró ny jest.
Jeden dobry i spokojny, a drugi dra ! Da si wyniszczy drani i b dzie spokój – nie stanie tych, co
czyni rabunki, przeniewierstwa i z odziejstwa. W p ta ich! Okowy na nogi i do najci szych robót
pod batem nadzorców!
- Macie s uszno – przyzna Piast – jeno koszt onego wyniszczenia by by bardzo wysoki. Nie
dostaje nam si y, by wszystkich granic strzec nale ycie, a tu by trzeba wi kszo dru yny
przeciwko zbójcom trzyma we wn trzu Polski. A sk d ludzi bra do pilnowania i wdra ania tych,
co my ich podbili?
- No, tak – Lech powiedzia to ze smutn min – wszelako co jednak z tym zrobi musim...
- Mo na nagradza grododzier ców za apanie drani – g os Piasta by pe en namys u.
- Eee tam – Lech machn zdrow r – jak si który rozsmakuje w braniu nagród, to tylko
tro-ch wy apie, a reszt ostawi w spokoju na pó niejsze branie zap aty. Albo z apie, nagrod
odbierze, a potem uciec zbirom pozwoli. Za jednych i tych samych par razy...
- Hmm – chrz kn Siemowit – a mo e nagradza tych, u których zbójców nie ma?
- A jak wcale w Polsce z oczy ców nie b dzie, to wszystkich grododzier ców nagradza ? - Lech
zada to pytanie g osem kpi cym, lecz nikt ju na nie nie odpowiedzia , bo wszed dy urny stra nik
i powiedzia :
- Pos aniec od Stoigniewa przyby . Z Obornik.
- Jak to? Nie z Ustki? Niech wejdzie! – powiedzia Siemowit.
Pos aniec wygl da tak jakby d sz drog pokona ni z Ustki – kurz na nim osiad obficie,
pot pozlepia mu w osy. Twarz mia poblad – mo e od wysi ku, a mo e od wa no ci, od przej -
cia si nowin przez siebie przywiezion .
- Mów – za da Siemowit.
- Grododzier ca Doman znosi si ze zbójami – zameldowa pos aniec. - Uszed do nich, kiedy
str. 10.
uwi zion by w loszku – kto mu dopomóg . Stoigniew prosi o pomoc zbrojn , bo tam ca y gród
zbójecki jest. A w nim ten zdrajca, Doman. Stoigniew pyta czy ma dalej do Ustki pod , za
zbójów ostawi w spokoju, czy te posi ki dostaniem i ich w je stwo we miem? Od razu by my ich
do Ustki pognali, a potem do Truso – na sprzeda . Tam wielki targ niewolników. Dobre ceny...
- Ty na pewno przez Stpoigniewa...
Ksi nie zd doko czy pytania – pos aniec wydoby zza pazuchy wierzbow ga zk ca
pokryt rzezanymi znakami. Siemowit wzi j i pocz czyta .
- Tu jest napisane, e...
Pos aniec znowu nie da doko czy ksi ciu pytania.
- Syn Druzny – powiedzia , a ksi wyja ni Lechowi i Piastowi:
- Tu napisano, bym spyta czyim Stoigniew jest potomkiem. Ty teraz – ksi zwróci si ku
pos- cowi – do ni, je i spa . Dy urny ci zawiedzie. Jutro przed witem ruszysz z posi kami.
Tyle dam, ile Stoigniew napisa . Nowy grododzier ca Obornik z wami pod y – jego po drodze
uchaj.
Ledwo pos aniec wyszed , stra nik zapowiedzia innego – tym razem z Krakowa.Ten by w
wie-ku Piasta, wzrostu – na oko – trzy i dwie trzecie okcia, twarz mia szar , nie rzucaj si w
oczy, mysiej barwy w osy, przyci te niedbale nad brawimi w nieschludn grzywk , a z ty u kark i
barki zas aniaj ce, barki rozleg e. Okryte szar kurt na ko ki zapinan , kurta zakrywa a cz
zwyczajnych, p óciennych portek, a te zakrywa y skórznie – ani nowe, ani stare – ot, s abo
dostrzegalne. Ten przybysz jakby si skrada – nogi ugina w kolanach,gdy szed krokirm
posuwistym a niepr dkim, lekko zgi ty do przodu, spoziera bystro naoko o wyblak ymi, b kit nie-
ba w po udnie gor cego dnia przypominaj cymi oczami, w po owie przys oni tymi brwiami barwy
starej s omy j czmienia.
- Jako zwierz, podchodz cy pas ce si anie – pomy la Lecha
- Jakby si do skoku czai – pomy la Piast.
- Kto ci przysy a i czego chce? - spyta w g os ksi Siemowit.
- Pok on od ksi cia Kazimira przynosz – powiedzia pos aniec. - Mój ksi donosi wam,
panie, e od wschodu nadci ga na nas nawa a. Koczuj cy, dziki lud ogarn swoimi stadami wielkie
po acie ziemi tu za nasz wschodni stra przygraniczn . Du o koni maj ci koczownicy. Byd a –
ma o-wiele. Wszystkie te stada, niepilnowane – Bug prze i na naszych polach szkody czyni .
Co gorsza wszystko to przesuwa si stopniowo w naszym kierunku. Pomocy zbrojnej...
- Co robicie na dworze ksi cia Kazimira? - Siemowit przerwa pos cowi – Bo ja was tam nie
widywa em, a lata swoje macie, tedy cie atwi do dostrze enia...
- Ksi Kazimir prawie bez przerwy u ywa mnie do pos owania - powiedzia cicho pos aniec.
- Macie zapewne...
- Zawdy mam – przerwa tym razem pos aniec – wybaczcie, em od tego nie rozpocz .
Pos aniec, niczym nie zmieszany, wydoby z kieszeni kurty pier cie , który obecni ksi ta od
razu rozpoznali. Z drugiej kieszeni, drug r pos aniec wydoby trzy wici pokryte rzezanymi
znakami i poda je Siemowitowi, a ten raz-dwa przeczyta i wpatrzy si w pos ca. Zapad a
niezr czna, przed aj ca si cisza. Przerwa j pos aniec.
- Ja was te nie znam, panie – powiedzia – a nie wolno mi wszystkiego rzec osobie, je li nie
mam pewno ci, i to jest osoba w ciwa. Prosz o...
- Znak – powiedzia Siemowit.
- Zgadza si – rzek pos aniec i wyj zza pazuchy kurty niedu e, skórzane zawini tko. Z zawi-
ni tka wydoby kawa ek jantaru znacznych rozmiarów i poda go Siemowitowi.
Siemowit podszed do ciany, otwar w niej drzwiczki i ze schowka wydoby niewielk skrzy-
neczk , z niej za inny kawa ek jantaru. Odwróci si przodem do pos ca, na jego oczach przy-
swój jantar do jantaru pos ca. Oba kawa ki pasowa y do siebie jak ula – zarówno barw jak
i przy onymi cianami – snad stanowi y niegdy jedn ca .
Pos aniec wzi swój jantar z wyci gni tej r ki ksi cia, pieczo owicie go owin i schowa na sta-
re miejsce, a nast pnie powiedzia :
- Ksi Kazimir powiada, e broni b dzie Polski przed onymi koczownikami, lecz bez waszej
pomocy, panie, nie dotrzyma im pola. Tedy polegnie, wi c po egnanie wam le.
str. 11.
- Och, zaraz tam polegnie – obruszy si Siemowit. - Posi ki b , jeno niepr dko. Na razie niech
Kazimir pospolite ruszenie zwo a i niech dokucza koczownikom, a do walnej bitwy z nimi nie staje.
Mniemam, i e przed niwami dostaniecie wuystarczaj ce wspomo enie. Niech si Ka ko nie wyg-
upia i ba nie nadstawia bez konieczno ci. Potrzebny jest Polsce ywy, a nie jako martwy bohater.
Je li bliski wspó pracownik twojego ksi cia – Siemowit bacznie pztrzy w wyblak e oczy pos ca
– to wiesz ile mamy i ile mo emy mie najwi cej zbrojnych...
- Tysi c dru yny z Wielkopolan - pos aniec pokaza palec wskazuj cy swojej prawej d oni –
trzystu zbrojnych dru ynników z Wi lan i czterystu dru ynników spo ród Lachów – teraz pos aniec
pokazywa trzy palce swojej wyprostowanej r ki – Za pospolitego ruszenia – z Ma opolan b dzie
nie wi cej od tysi ca. Mniemam, e koczowników jest w dwójnasób. A tyle nie mo na w bój
posy , bo podbitych kto musi pilnowa , grodów strzec...
- No, to dobrze tam wiecie co mo na. Tedy sposobów szukajcie, je li zbrojnych niedostatek.
Podst pem, podjazdami, zasadzkami, po ary wznieca ... Konie i byd o strachliwe bywaj . A gin
zabraniam. Jed i w Krakowie przeka – powiedzia Siemowit, a pos aniec jeno si milcz co sk oni
i wyszed .
Zapowiedziano pos ców ze ska, spod Lubusza i od osadzonych ko o W growca Sie czy-
ców. Lubuszanin ska ada sprawozdanie z ko cowych prac przy budowie grodu. Lubusz mia by
zbudowany dziesi lat temu, tedy powiadomienie o tym, e lada rok b dzie koniec budowy
zakrawa o na kpin . Gniew Siemowita spot gowa o zaproszenie do obejrzenia Lubusza, lecz lubu-
szanin zapewnia , e ksi e pochwali powolno budowy, bowiem zadbano o doskona urz dze
obronnych, o mo liwo pozyskiwania wody i po ywienia w obr bie grodu. A staranno wyko -
czenia mia a przewy sza wszystko to, co do tej pory mia o miejsce.
- Na pewno na ca ym wiecie i w okolicach – warkn gniewnie Siemowit, co jako nie przestra-
szy o pos ca, który powiedzia :
- Druzno rzek , i ksi gniewu si zb dzie, kiedy umocnienia i wyko czenie obejrzy. Na kiedy
mo na si ksi cia spodziewa ?
- Znacie takiego boga, któren ma na imi Nigdy? - oczy ksi cia zapowiada y, e wnet pos aniec
mo e zapozna si z przebiegiem skracania cz owieka o g ow i to na w asnym przyk adzie.
- Przeka stanowisko ksi cia - powiedzia pos aniec, sk oni si g boko i ty em opu ci komna-
.
- Naka sprawdzenie przyczyn opiesza ci – dogna y go w drwiach s owa ksi cia.
- Jak b dziesz chcia umiera – poradzi ksi ciu Lech – to naka im zbudowanie sposobnej do
tego izby. Po yjesz jeszcze, czekaj c na wyko czenie, e ho, ho!
Pos cy ze ska przybyli tylko z dowodem na posi cie sadzonek i umiej tno ci uprawy wi-
noro li.Tym dowodem by a du a ki winnych gron. Ka dy z trzech ksi t jeno jedno gronko zjad ,
wyraz ich twarzy obwieszcza , e ch tnie zjedliby wi cej, lecz ka dy z nich mia na my li zadowo-
lenie kogo innego zapachem, wygl dem i smakiem nowej, nieznanej dot d w Polsce ro liny.
Siemo-wit podzi kowa skim pos com i poleci zg osi si do skarbnika po nagrod dla
hodowców.
- Jutro ko o po udnia – powiedzia , egnaj c dostarczycieli winogron – kiesa b dzie przez skarb-
nika przygotowana, a wy ju sami porozdzielacie. Jak nadania na upraw b potrzebne, to dajcie
zna tamtejszemu w odarzowi. On b dzie wiedzia co i jak.
Sie czyce skar yli si na zbójców.
- Go ci cem od samego prawie Poznania a do Obornik nie da si przejecha , aby podczas po-
dró y od zbójów nie by napastowanym – mówi z prawdziwym bólem na twarzy najstarszy z Sie -
czyców.
Ksi ta spojrzeli po sobie porozumiewawczo.
- Skarg przyj em – powiedzia Siemowit – wasze zatroskanie podzielam i wnet dopomog za-
prowadzi mir w waszej okolicy. Atoli wici dostaniecie i b dzie mus wysy m ów do dru yny.
Zapewniam, e tych waszych dru ynników jeno do stró y b dzie si u ywa . Znaczy – ad b
utrzymywa w okolicy. No,chyba eby na Polsk najazd...Wtedy pospolite ruszenie zarz dz i
wielu waszych stan musi do obrony. A wiec, czy te zjazd przedstawicieli mo e nakaza
uczestnictwo w obronie wszystkim co do jednego.
Str. 12.
To wiadomo – powiedzia Sie czyc. - Pozwolicie odej ?.
- Skoro ju tu jeste cie. To zapytam was o wasz nazw – powiedzia Siemowit. - Bo mi dono-
sz , i e Niemce, znaczy ich latopisy, nazywaj was w ichnich napisach za Siemczyców. Czy cie wy
miano zamienili po drodze do Polski?
- To nie my – Sie czyc kr ci przecz co g ow – my, ju na zachód od aby yj c, zetkn lim
si
z niemieckimi kronikami. Znaczy – tak jeich latopisy oni zowi . Oni pisz nie we w asnej mowie.
ywaj pisma, które minusku a lubo majusku a zowi , a jeszcze insi latina na nie mówi . Otó ani
w jeich rdzennej mowie, ani w onej do pisma u ywanej nie znajdziesz kresek nad znakami. A oni
jako nasz znak w s owie Sie czyce musieli odda . Tedy pisali Sieniczyce. A ciemnota u nich ok-
ropna i nawet ten co pisze odczyta tego nie potrafi. Skryby pisz , tak si mówi, a oni jeno
odwzorowuj – jakby maluj znaki, nie maj c poj cia co by znaczy mog y. Niektórzy opuszczaj
kropk nad znakiem, u nich oznaczaj cym nasz znak „ ”. A te jeich znaki jeden do drugiego
czasami podobny. Trzy laski ko o siebie znacz „m”. A jedna laska z kropk na górze oznacza „i”.
- Ju poj em – Siemowit przerwa obja nianie. - U was znalaz by si kto by zna owe majusku y
czy minusku y albo toto latina? Bo mo e warto zna i czyta po ichniemu?
- Nie zaszkodzi oby i popytam naszych – zobowi za si Sie czyc – Jeno bym odradza
zast powanie naszych znaków ichnimi, bo rzeza si tych bazgro ów atwo nie da. U nas wszyscy
pismo znaj , jeno przed obcymi tajemnica z tego jest robiona. A u nich rzadko kto umie czyta , a
je-szcze mniej umie i pisa i pojmowa co jest napisane. Tam jeno mnichowie ichniej wiary za
obja- niaczy s , lecz daleko nie wszyscy. A ja s dz , i znajomo i stosowanie pisma u atwia
zarz -dzanie du ym pa stwem. Rzek bym wi cej – bez pisma prowadzenie du ego pa stwa nie jest
mo -liwe.
- M dre s owa – pochwali Siemowit – jeno nasza wierzba ma o trwa a, a ten ich pergamin... No,
ale na razie wam dzi kuj i ycz bezpiecznej podró y do waszych Sie czyców.
- Zadowoleni s , i e samemu ksi ciu si przydali – powiedzia Piast, kiedy ie czyce opu cili
komnat .
- Trzeba powymienia grododzier ców – powiedzia Siemowit – zestarzeli si czy co?... Ma o
dbaj o innych – za w asn korzy ci zaczynaj goni ...
- R ce tak s nauczone i to im atwo, i e do siebie grabi – powiedzia Lech.
- To co? - Siemowit zrobi zdziwion min – mam im grody na w asno dawa ?
- Kto wie, kto wie? - twarz Lecha, kiedy niby pyta o wiedz w tej sprawie by a bardzo zamy lo-
na.
Jednak nikt ju w tej wa nej sprawie nie zabra g osu, bo warta zapowiedzia a ksi z dzie mi
i po chwili weszli do komnaty wszyscy troje, trzymaj c si za r ce, bo malcy to jeszcze byli. Leszek
i Przemko wyrwali r czki z d oni mamy i wartko podbiegli do ojca. Jeden przez drugiego pokrzy-
kiwali o rzeczach dla nich wa nych i koniecznych do przedstawienia ojcu, aby pochwali , doceni ,
bo co okjciec, to ojciec. Ch opcy pokazywali tacie, przyniesione z przechadzki po lesie ró ne cu-
de ka – szyszki wielkie i zadziorne, kolczaste buczyny i g adkie dzie w zielonych czpeczkach.
- B dziem z mam robi le ne ludki! - krzyk ch opców dono niejszy by od b bnienia w wielkie
kot y bojowe, bo i sprawa by a si y g osu godna – le ne ludki, z mam , b robili!
- Mama powiedzia a, e jak kasztany b , to z nich ludkom g owy doprawim! - To by a druga
wa na sprawa, o której ojciec, koniecznie, musia si dowiedzie i on nie tylko wiadomo przyj ,
ale jeszcze na r ce bra i podrzuca wysoko, wysoko, a oni domagali si , znaczy – ten stoj cy na
ziemi – eby teraz jego i jeszcze wy ej ni brata.
- eby jeno tyke razy z apa ,ile razy podrzucisz – mrukn Lech – bo dziura w pod odze si
zrobi...
- Przesta ju ! - za da a ksi na – bo si stracham, e który upadnie. A po drugie - przysz am
na posi ek prosi . Raczcie ojcowsie, i ty, m u, przej nynie do komnaty jadalnej.
Przy stole Siemowit cz stowa synów i on winogronami. Wobec takiego przysmaku wszystkie
inne sprawy odesz y na bok. Nowy, nieznany przysmak. S odki i soczysty. Samojciec da ! A matka
zaraz zacz a gdera , e znowu ino s odkie jedzenie, a to za ma o.
- Bardzo powabna, kiedy si gniewasz – powiedzia Siemowit, a Dragomira sp on a licznym
Str. 13.
sem a oczy jej od tego po aru lic rozb ys y jako wietliki w noc wabienia do mi ci.
- Podobno na po udniu owe winne grona przez ca y rok bez przerwy si rodz – powiedzia a
niby to spokojnie, lecz jej pier nadal unosi a si od oddechu pochwa m a pog bionego.
- Spróbujem suszy – powiedzia Siemowit - niech si jeno rozrodz . Zanim to b dzie ja oczu
nie oderw od mojej licznej niewiasty. Prawd mówi c, smakujesz te lepiej od winnego grona...
- Do sto u si my, bo ju wnosz – Dragomira za wszelk cen usi owa a spowodowa
zako czenie pochlebnych dla niej odezwa m a. Jak ka da niewiasta wstydzi a si zalecanek w
obecno ci osób postronnych.
- Niewiasta – powiedzia Lech - nawet ju w krzakach b c ze swoim m em jeszcze si
czujnie rozejrze musi czy kto aby nie podgl da.
- Tatku – g os Dragomiry by mocno prosz cy – dajcie ju spokój, bi mi wstyd..
Podeszli do sto u na wiele osób. Dla nich tylko cz sto u przykryta by a bia ymi
serwetami.Ser-wety nie by y puste, Le o na nich sze okr ych, p askich chlebów. Ko o
ka dego chleba le redniej wielko ci nó i sta gliniany kubek. Ch opcy jako pierwsi wdrapali si
na krzes a, a kiedy równie i doro li siedli, Leszek chcia wiedzie wszystko o orkiszu, z którego te
chleby upieczono.
- K opot z obja nieniem b dzie – powiedzia Piast – bowiem niegdy s owo ono oznacza o
najpo yteczniejsz odmian ka dego zbo a. A nynie oznacza jeno tak odmian pszenicy albo
czmienia. Powiem wam za to, e orkisz zawdy najzdrowszy by , tedy macie zjada i nie gada .
Zacz to podawa potrawy. Piastowi i Siemowitowi k adziono na ich kr gi z chleba kawa y
pieczeni z czerwonego mi sa. Lech dosta pieczonego kurczaka i pieczone jarzyny. Ch opcy
za dali s odzonego miodem ciasta, lecz i ojciec i matka, ca kiem jednomy lnie, tak srogo spojrzeli
na synów, e obaj przyj li gotowane kurze skrzyde ka i szyje oraz po dwa gotowane kacze dki.
Dragos awa, w ci y b ca, stara a si zaspokoi swoje niewie cie zachcianki i dostawa a kwa ne,
grzybowe, ostre... Kiedy nie patrzy a na synów, ci podbierali z misy orzechy z miodem, lecz swoje
ptasie kawa ki pozjadali, chocia aden ni k sa chleba nie u ama .
Rozmowa przy stole toczy a si opo ytkach z pokarmów, zdaje si , e o kszta cenie ch opców
sz o. Ustalono wspólnie, e od rzeczy sich jest si a.atoli na krótko. Kiedy trzeba zapewni sobie
si y na d ugo – musi si mi siwa spo ywa , a m cznych potraw dotego troch dodawa i warzyw.
Szczególnie za surowy czosnek zjada i cebul .No, i eby jada o sta ych porach dnia.
- My nigdy! - rozleg si dwug os ch opców wpierwszej chwili wolnej od rozmów doros ych.
- Czosnek – zgadywa a Dragomira.
- I cebula – dodali synowie.
- Po yjem, zobaczym – powiedzia Siemowit. - Ja te w dzieci stwie wybrzydza em, lecz czos-
nek w odpowiedniej chwili spo yty nieomalcuda czyni. Si a, pr dko , wytrzyma . No, i
zdrowie
zachowane.
- I chuch - doda a cicho Dragomira, lecz ch opcy us yszeli i obaj spojrzeli na matk porozu-
miewawczo a z wdzi czno ci .
Posi ek zako czono popijaniem wywaru z gruszek, s odzonego miodem. Ojcowie poszli drze-
ma , dzieci z mam – znowu na przechadzk , a Siemowit do przyjmowania zapowiedzianych
odwiedzin.
Stra nicy na korytarzu podziwiali wytrwa ksi cia – oni zmieniali si co kilka godzin, on by
jeden jedyny – nie mia zmiennika.
- Chocia to nie atwe, chcia bym by na jego miejscu – powiedzia stra nik do swojego
towarzysza, wskazuj c oczami drzwi komnaty przyj .
- E tam – drugi wzruszy barkami – zmiana zaraz b dzie to ci poka domostwo dla kogo , kim
lepiej by oby by ni ksi ciem.
* * * * *
Po sko czeniu s by dwaj stra nicy pa acowi udali si na pó nocny kraniec ostrowu. Ca y
ostrów by ogrodzony wysokim na sze okci cz stoko em. Stra nicy doszli do cz stoko u i tam,
ten który mia pokazywa domostwo kogo wa nego, doby klucza z kieszeni, wymaca w
cz stokole w ciwy otwór, w we klucz, przekr ci i... Po otwarciu furtki, wcale str. 14.
str. 14.
niewidocznej dla niewtajemniczonego, pokaza o si podwórze obej cia gospodarskiego. Po prawej
stronie sta o poka ne domostwo z gankiem i przybudówkami, na wprost furty gumno, do którego –
jeszcze bli ej furty ni stodo a - przytkniety by kurnik. Po stronie lewej sta chlew, obora i stajnia –
wszystko w jednym, kamiennym budynku ze s omian strzech i dymnikiem w cianie szczytowej.
- Chodzi em tu wielokrotnie i nigdy bym si nie domy li istnienia tych zabudowa – przyzna
oprowadzany. - Kto tu mieszka?
- Nikt – powiedzia przewodnik. - Innych budynków ci nie poka . I tak s puste. Ale wn trze
domostwa obejrzysz. To mój krewniak budowa wedle wskazówek w ciciela.
Przez otwarty, lecz zadaszony ganek weszli do sieni, która mia a dwa oszklone okienka – na po-
udnie i na wschód. Schody musia y wie na poddasze – tak domy la si oprowadzany,
onie mielony nowo ci nieu ywanego domostwa - czysto by o, pusto, pachnia o ywic . Na wprost
wej cia wida by o drzwi niedu e, a z prawej strony drzwi wi ksze. Przewodnik otwar te wi ksze.
- To jest pomieszczenie do warzenia i spo ywania strawy – powiedzia , jakby sama kamienna
kotlina na rodku tej izby nie wystarczy a do powiadomienia, i s y do palenia ognia. Nad
kotlin , na wysoko ci czterech okci wisia okap du ych rozmiarów, maj cy komin skryty w
powale, zapewne odddzielaj cej izb od poddasza.
- O – powiedzia oprowadzany – to nie jest zwyczajna, kurna chata.
- Nie jest – przyzna przewodnik. - Zobacz jaki g adki stó i pomacaj g adko awy, Oj,
naskroba si mój krewniak, namordowa si przy tym struganiu i g adzeniu. A na wisz cych
pó kach – widzisz chyba – nowiu kie naczynia. Oprócz powszechnych – zobacz – p askie misy do
polewki i jeszcze mniej g bokie. Widzisz? - pokaza na stosik p askich kr ków nieco
zag bionych po rodku. - To s y pono zamiast chleba – na stó stawiasz i na to mi siwo
adziesz. A tu – w pobok – wide ki do onego mi siwa. Utkasz i ju ci si nie ruszy podczas kroje-
nia na kawa ki. Wejd my za te drzwi - pokaza na drzwi w cianie przeciwleg ej do okna, wycho-
dz cego na podwórze, na wschód.
Za tymi drzwiami by a komnatka, mog ca s za sypialni – sta o e, i za wietlic – stó
by i krzes a. Potem poszli do drugich drzwi, widzianych w sieni. Za nimi izdebka by a – te z
kotlink i kominem, sta o ko i awa. Wisia y pólki z naczyniami. Okienko od po udnia dawa o
jasne wiat o.
- adnie – powiedzia zwiedzaj cy.
- Jeszcze razdo sieni – powiedzia przewodnik. - Na wprost drzwi wej ciowych, mi dzy izdebk
a komnat z em jest korytarz, którego mog nie spostrzec.
- Widzia em go – zaprzeczy zwiedzaj cy. - Tym korytarzykiem idzie si jeszcze g biej?
- Tak, chod my – powiedzia przewodnik
Krótki korytarzyk ko czy si jeszcze krótsz przecznic . Wida by o troje drzwi – na wprost,
po lewej stronie i po prawej.
- Tak wiele komnat? - zdziwi si zwiedzaj cy.
- Nie – powiedzia przewodnik i otwar drzwi na wprost. Pokaza o si pomieszczenie niedu e,
otoczone wisz cymi na cianach pó kami. - To komora – obja ni zwiedzaj cego. - Znaczy – na
wa ne, cenne zasoby gospodarza. Te drzwi po praej, to spy arnia. Sama nazwa wskazuje, e spy a
tam ma by trzymana. Teraz s jeno pó ki, takie same jak tu, w komorze. Cho my na lewo -do tych
trzecich drzwi.
Za tymi drzwiami by a nia i róde ko, obmurowane, z odp ywem, przebijaj cym cian
pó nocn . Kotlina z okapem i kominem mia a dodatkowe wyposa enie – wisia nad ni wielki
kocio , umocowany cuchami do okapu. Olbrzymie g azy przy drewnianym brodziku musia y
do polewania, aby para gor ca oczyszcza a cia o z brudu, potu i paso ytów, Czerpak.
Wisz cy na ko ku wbitym w cian nad brodzikiem mia posrebrzan r czk z elaza.
- Nabiera czerpakiem wod z kot a i polewa kamienie albo samego siebie – rozmarzy si
no zwiedzaj cy. -[ A czyje to dobro? Mówi ...
- Druzno si zwie. S ysza ? - przewodnik wypowiada teraz s owa w sposób namaszczony. To
cz ek zaprawd mo ny, Mo no jego nieograniczona jest. On przyczyni sie do przybycia Polan
nad Wart . On doradza ksi tom i na zjazdach go s uchaj . Kap anem najwy szym jes u Swarzeca
na Lednicy. Bardzo ceniony a niezale ny.
str. 15.
- Ba – powiedzia zwiedzaj cy – na ksi cia urodzi si trza we w ciwej rodzinie, A na miejsce
Druzny przyj mo e jeno ten, co ma w g owie rozumu nie mniej od samego onego Druzny. To nie
ja. Ale pomarzy jest przyjemnie...
str. 16.
Rozdzia III
Wieck
Jeszcze skiego lata ród Ckliwiców by na Pomorzu najliczniejszy. W nie najliczniejszy, bo
najmo niejszy nie by , mo liwo ci Ckliwiców ogranicza a, z pokolenia na pokolenie dziedziczona,
powolno . Znaczy -powolno w postanawianiu i powolno w dzia aniu. To si tak jako u o,
t powolno widzia o si na pierwszy rzut oka i na pierwsze s owo przez ucho us yszane od
jakiego Ckliwica – zanim co rzek , zanim ka de s owo wycedzi ... Zwyczajny cz ek w tym czasie
móg si naje , napi i jeszcze za pocz stunek podzi kowa . No, limory istne ci Ckliwice. Inne
rody kaszubskie, te przecie nie tak pr dkie we wszystkim jak orkan lubo b yskawica, wy miewa y
Ckliwiców,a ci – je eli nawet si o te michy-chichy gniewali, to nie zd yli nigdy wyrazi
swojego oburzenia na prze miewców, bo jaki Tuks, Tusk, Necel, Tczew lubo inny Kaszub z
innego rodu ju sobie poszed do innych zaj i ura ony Ckliwic nie mia komu pokaza swojego
gniewu. Kr a pog oska, e zanim Ckliwic powiadomi innych o nadej ciu burzy i konieczno ci
zadbania o pomniejszenie skutków ulewy z wichur , to ju dawno jest po burzy i ów Ckliwic mo e
tylko wyst ka powolu ku: o ju prze sz a. miech miechem, a nic na Kaszubach nie
dzia o si wedle ch ci Ckliwiców. Bywa y przecie spotkania przedstawicieli wielu kaszubskich
rodów w sprawie wspó dzia ania bie cego lub w sprawie urz dzenia wspólnej przysz ci Kaszub,
lecz poklask dostawali na takich spotkaniach inni, a Ckliwice nie zd ali si sprzeciwi , bo jeszcze
dumali – co by tu rzec. Ka dy Bia k, Bia ki ród ma o liczny i niezamo ny, wi ksze dostawa
wyrazy uznania w takich razach ni li jakikolwiek Cklliwic. Zreszt aden Ckliwic nigdy na takich
spot-kaniach nie zd zabra g osu. Wszelako przyzna nale y, i rozumu wcale Ckliwicom nie
brakowa o – mo na rzec, e mieli go wi cej ni par innych rodów razem wzi tych. Lecz czy
mo emy podziwia pi kno wschodu lub urok melodii, je li my s ca wschodz cego nigdy na oczy
nie ogl dali, a melodii onej nigdy na uszy nie us yszeli? W takich razach mo e nam si nawet
zdawa e nie ma witu czy wschodu s ca, i rzeczonej melodii te na wiecie nikto nie zna, tedy
ona wcale nie istnieje.
Wiosn tego roku od strony wschodu s ca bie ali go ce, a potem piesznie przeje ali i prze-
chodzili uciekinierzy. Nie li wie ci, od których calutki Bork dr , bo dr eli jego mieszka cy, w a-
nie Ckliwice. Oto w pobli u osady Lubiatów przybi y do brzegu morza trzy d ugie odzie wikin-
gów i nawet przy pomocy ludzi ze wsi Kopaln i wsi Kierzk odeprze si tych zbójów z pó nocy nie
da o – nar li Kaszubów co niemiara, wielu pop tali i b ich pewno uwozi , poniszczyli,
popalili, nagrabili ró no ci. I... id w g b l du!!! Id na zachód!
Najwy szy z Ckliwiców, jeszcze nie onaty, jasnow osy i b kitnooki, co w tym rodzie pow-
szechne by o, lecz ca kiem niecodzienny w odczuwaniu zagro i oczekiwa dobra, zwa si
Wieck. Mo liwe, e u Polan imi owo odczytywanoby jako Wi cek, czyli Wi ces aw. Ten
odzieniec jakby we nie widzia obraz. A nawet s owa, nawet opisy rzeczy i wydarze na te
obrazy, jakby we nie widziane, przetwarza . I tak, jak we nie, nie móg si w aden sposób
przeciwstawia niczemu ani nikomu pomaga nie by zdolny. Wieck zawdy t przypad mia ,
niekiedy próbowano go pobudzi do uczestnictwa w prawdziwym yciu, lecz on budzi si chyba
nie chcia , albo nie móg . Ch op jako d b wielki, najsilniejszy w ca ym Borku, a po ytek z niego
jakoby z dziwo ony jakiej... Na szcz cie adnych czarów nie umia czyni , nikomu nie szkodzi , a
przypilnowany nawet po ytku móg dostarcza . Na przyk ad wilki i nied wiedzie go unika y, tedy
nawet zim mo na by o z Wieckiem do puszczy si , po opa b ga zie z igliwiem dla wi ,
bezpiecznie wyprawi .
Wieck widzia , s ysza , malowa w sennej wyobra ni i zapami tywa .
Bork. Sto domostw. W stu checzach – sto rodzin. Sto g ów rodzin, czyli m ów. Sto on.
Starków w dwójnasób, bo wielu pomar o. Dziecisk w czwórnasób. Rzesza luda. Z dorastaj
odzie ponad dwana cie secin... Ciasnota w checzach. Bydl t dostatek, wi c g odu nie ma.
Krowy – stada na pastwiskach. Pomi dzy krowami – owce we niste. Latem mieszne po strzy y.
Sto par wo ów – te na pastwiska s wyganiane – Wieck widzi jak on sam p dzi na wiejski wygon
trzódk swoich rodzicieli. Na podwórku, otoczonym czworobokiem zabudowa , kury wyfruwaj
spod nóg krów owiec i wo ów... Och, jakie pot ne ptasie sprzeciwy. Ko, ko, ko pi ! G , g , g
by
str. 17.
parszywe te krowiska w poid o wtykaj i brudz ! Kwa, kwa, kwa ny szczaw zapa kany przez
te przebrzyd e owce. Drób k ótliwy. Ptasie rozumki...
una na wschodzie. Wielka una – musi p on wiele budynków. una nieodleg a – Wieck pró-
buje przebiera nogami w ucieczce i odczuwa jakby skr powanie... Sen? Jawa?...
Szykowanie do ucieczki na zachód. Sto wozów zaprz onych w wo y. Krowy uwi zane do wo-
zów. Dobytek co cenniejszy spakowany na wozach. una w s siedniej wsi! Wieck jest zmartwia y
ze strachu. Och! Ruszaj . Na szcz cie zwierz ta nie maj powolno ci swoich w cicieli. Nas-
pnej nocy una jest odleglejsza. Uff...
Osada Wrze . Tu za domami przepastne bory, a do morza pono si gaj ce.
Niedaleko Wrze ci du a polana. My l - e i Wrze nied ugo od puszczy si oddali, bo polana
jest por . Na polanie wiec Ckliwiców. Wiecka dopu cili do uczestnictwa. Po co? Nie ma odpo-
wiedzi w tym niby nie, w tej nibyjawie... Trzask po rodku kr gu sied cych Ckliwiców. Zach ca do
podawania pomys ów na ratunek rodu, bo wikingowie mog i tutaj doj . Nikt nie wstaje, aby
przemówi . Milczenie, Bezruch. Oczy jakby puste – bez my li.
Wieck czuje, e jego serce zaczyna bi mocniej. I pr dko. Odeech mu si przy piesza i pog bia.
Przebudzenie? Jaka przemo na si a podnosi go do postawy stoj cej.
- Jestem Wieck z Borka – Wieck s yszy w asny g os i wydaje mu si , e to we nie... - Znaczy –
Ckliwic jestem – dopowiada Wieck i ju wie, e nie pi. Serce nadal omoce jakoby dzi cio stuka
w pie drzewa. - Trza nam do walki stan i przed naje cami si broni . Oni musieli zostawi
stra e przy odziach. Oni musieli odprowadza je ców i ich musz pilnowa . Oni musieli odnosi
zdobycz na odzie. Ich teraz za nami pod a niewielu. Trzy d ugie odzie. Mus miejsce mie na
upy
Najwy ej kopa zbrojnych by a po przybiciu do brzegu. Teraz najwy ej ze dwudziestu nas ciga
Damy im upnia. Wieck sko czy i znowu zapad w co , sen przypominaj cego – widzia , s ysza ,
przetwarza w obrazy i przypuszczenia, lecz zrobi niczego nie by w stanie.
- My mieliby my stawa do walki ze zbrojnymi? - to by o przedziwne, lecz Trzask zada to py-
tanie bez adnego namys u – natychmiast po zaprzestaniu mówienia przez Wiecka. Lecz – jak to
zwykle u Ckliwiców by o - nikt ani Trzaskowi, ani Wieckowi nie odpowiedzia . Za to Wieckowi
pomy la o si , e przed nieuzbrojonymi broni si nikto nie musi.
Po d szej chwili odezwa si Miodk.
- Nie damy rady – powiedzia i znowu zapad o milczenie, a mo e namys .
- Musim - powiedzia po stosownej przerwie Kmiotk i otar , powoli, zwisaj ce w sy lu nym r -
kawem p óciennej koszuli.
- Lepiej uciec – to by o zdanie, które wypowiedzia , po nale ytej przerwie, kr py i brodaty
Chwa k.
- Lepiej si skry – mia k by drobny i malutki, mo e dlatego Wieckowi przysz a na my l kre-
cia lubo mysia nora.
- Hola, hola! - ten okrzyk dobieg Ckliwiców od strony rzeki eby, a oni jako nie wzi li tego
wo ania do siebie. Za to Wieckowi pomy la o si , e naoko o mogliby by wikingowie, a nikt na
polanie nawet by o tym nie wiedzia . Ckliwice trwali w bezruchu, miejmy nadziej , e nie w bez-
my lno ci.
Wieck us ysza szelest rozchylanych ga zi, a potem zobaczy wchodz cego na polan cz owieka
Ten cz owiek szed jakby bokiem, a mo e nawet ty em... Za chwil ta w tpliwo zosta a wyja nio-
na – ten cz owiek ci gn za sob konika. Mo e mierzyna, mo e jakiego innego, niedu ego konia
do jazdy wierzchem. Tak, w ka dym razie pomy la o si Wieckowi i ujrza na ekranie wyobra ni
ugie nogi, zwisaj ce po obu stronach konika – nogi prawie ziemi dotykaj ce. Tak, wyobra nia
musia a korzysta z ogl du pod wiadomo ci, bo dopiero po jakim czasie Wieck pozna , e ten
obcy mia d ugo i niewiele wi cej. Móg by chyba podpiera swojego wierzchowca nogami,
gdyby zachodzi a obawa wywrotki albo po lizgni cia si ... Koszula owego d ugasa si ga a mu do
po owy ud, lecz na Wiecku zapewne wlok aby si po ziemi. Poci tej zbyt d ugiej twarzy
przybysza i cienko , wystaj cych spod koszuli nóg nasuwa y wyobra enie ko ciotrupa w czapce
ze szpicem i nausznikami.
- Co to za plemi si k óci? - spyta przybysz g osem piewnym i d wi cznym, po czym
str. 18.
wypu ci z r ki parciane wodze konika i obróci si naoko o, jakby szukaj c kogo , kto zechce go
obja ni – zaspokoi jego ciekawo .
.
- Ród – powiedzia krótko Trzask.
- Taki liczny? - przybysz mia w g osie ni to zdziwienie, ni to podziw. - To ród – dziwi si
dalej – mo e w naszym cesarstwie liczy kilka niespokrewnionych rodzin. A tyle, co tu was
siedzi – to ju plemi , z kliku rodów z one.
- Spokrewnionych – powiedzia powoli Trzask, a przybysz zdawa si nie rozumie o co
Trzaskowi idzie.
- Snad brakuje u was – powiedzia d ugas – w adzy nadrz dnej. Niemniej spór tu jakowy si
toczy. Ród, plemi , spokrewnienieni czy nie – o co spór idzie? Bo ja mediator jestem najprzed-
niejszy i was pogodz atwo.Odpowiedzia o mu milczenie, lecz d ugas wcale si nie speszy .
Najwidoczniej wiedzia o co chodzi, bo po chwili rzek :
- Gdyby cie uznali zwierzchnictwo cesarza wschodu, to on by was ustrzeg przed najazdami
wikingów z pó nocy.
- Uznamy – powiedzia Trzask tak pr dko, jakby nigdy Ckliwicem nie by . - Gdzie wojownicy
onego cesarza wschodu? My tam natychmiast pod ym.
- Nnnno – g os d ugasa sta si zaj kliwy – jja ttu... nno nnie mmmam wwojakków...
- No, to ju ci tu nie ma! - Wieck sam nie wiedzia co mu si sta o, e jaka si a nakaza a mu te-
go d ugasa postraszy okrzykiem, wzywaj cym do odej cia. Czy ta si a, to pop dliwo ? Ckliwic,
cy pop dliwym?
Jakby tego by o ma o, co nakaza o Wieckowi ruszy ku obcemu, brwi nastroszy , czo o zmar-
szczy i patrze prosto w te rozbiegane lepka. Obcy nagle wskoczy na konika, konik st kn
no, ruszy drobnymi kroczkami w stron przeciwn do tej, z której przyby . Wkrótce znikn ,
prawie szelestu nie czyni c, w cianie puszczy.
Sen Wiecka, a mo e rzeczywisto w tym dniu by a przedziwna. Ledwo d ugasa nie sta o –
pojawi si krótki a kr py. Troch t jego kr po maskowa a d uga do ziemi, lu na suknia. Jej
buro powodowa a chyba, e ca y ten krótki cz owiek zdawa si by barwy ziemnistej. Stan
po rodku kr gu Ckliwiców i rzek niby to po s owia sku, lecz straszliwie kalecz c melodi s ów:
- Fitam fszytkich .Pokoj fam. Sliszalem fyknanie teko tlukasa. Bencfal jeten.
- Pokój z tob – odpowiedzia w imieniu wszystkich Trzask.
- S toprom nofinom ja pszypyfam. Cesasz sachotu fam pomosze na pszyszlosc. Tylko pszys-
tompiom to cesarstfa sachotu i fikinki jusz nein pszyjtom. F jetnym ten tlukas sluszny pyl – rut to
same niekrefne. Krefne to jest rocina.
Znowu sta a si rzecz nadzwyczajna – Trzask bez adnego namys u przerwa dziwn gadanin –
cifnom katanine – powiedzia by kr py i zapyta obcesowo:
- Masz tu gdzie wojów swojego cesarza? Bo jak nie masz to... -Trzask zawiesi g os, w powie-
trzu jeszcze wisia a gro ba zawarta w tonie pytania Trzaska, kr py wyczu niebezpiecze stwo i po-
drepta ku cianie puszczy. Jeszcze tylko po drodze nie omieszka zaznaczy , sze on tylko o pszy-
szloscy mówi ...
Nikogo w puszczy wida nie by o, atoli jakowa rozmowa tam si zacz a.
- To co ja mam ropic, Trusno? - Ckliwice us yszeli t dziwn mow kr pego , do kogo si
zwracaj cego.
- Id do swoich Germanów, do wikingów znaczy i powstrzymaj ich na pó dnia przynajmniej –
ten kto mówi czysto po s owia sku, a zwa si ... No, nie wiadomo jak, bo przecie chyba nie
Trusno?
- Druzno jestem – us yszeli g os tegocz owieka, który wszed w rodek kr gu mia ym krokiem.
- A ty z czym do nas? - wiele wskazywa o na to, e Trzask staje si bardzo mia y i zadziorny.
- O dzie drogi na po udnie jest oddzia wojów ksi cia Polski – powiedzia ten, co przedstawi
si jako Druzno – lecz wikingowie dognaj was za pó dnia. Ponadto eba po piechu wymaga, bo
w górze rzeki d ugo deszcze pada y, a ostatnio ca odzienna ulewa tam by a. Tylko patrze jak eba
wzbierze i przeprawa nie b dzie mo liwa. Je li wolno radzi , to zaraz si zbierajcie i do grodu po
str. 19.
zachodniej stronie eby, do Cecenowa uciekajcie.
- A tam przyb ludzie owego ksi cia Polski i podziel nas na rody z rodzin ze sob
niespokrewnionych? - g os Trzaska by , o dziwo, mia y i drwi cy.
- Nie ma co kpi – powiedzia Druzno – w wielkich pa stwach cesarze nazywaj rodami czy
plemionami mieszka ców jakich ziem – tak ziemi zarz dza namiestnik i jemu o powi zaniach
rodzinnych wiedza nie jest potrzebna – jemu o ci ganie danin idzie. Nasz ksi takiego podzia u
nie robi. Jako wiecie, u S owian ród jest zbiorem krewnych od najdawniejszych przodków pocz -
wszy a po dzie dzisiejszy. Ale uchod cie, bo nie zd ycie. Ksi ciem si nie przejmujcie, bowiem
on z wami nigdy nie b dzie mia do czynienia. No, mo e z jednym Wieckiem...
Wieck poczerwienia od tak wielu ludzkich oczu w niego wpatrzonych.
- Dlaczego ze mn ? - spyta .
- Bo ci pod opiek zostawi moj cór . A ja po tych wojów pod , by wam dopomogli przeciw-
ko wikingom.
- Ty nam yczliwy – wtr ci si Trzask -tedy na jaki czas przyjmiem radzi twoj dziecin , To
dla nas r kojmia b dzie, i ratunek od wojów twojego ksi cia rych o nadejdzie.
Wieckowi w tej chwili przedstawi si obraz owego Druzny jako cz owieka nader leciwego.
ciwie – to b y cz owiek stary. Trzyma si prosto i by wawy, lecz te siwe brwi, te siwe
osy, ta wyblak t czówek... Na pewno te oczy by y niegdy b kitne – teraz by y szare czy
bure. Dlaczego Trzask mówi o dziecinie? - Wieck dziwi si jeszcze Trzaskowi, e nie dostrzega
prawdziwego wieku Druzny, kiedy ten ostatni zawo :
- Struna!
Wieck od dzieci stwa rad ws uchiwa si w granie wiatru, syk fal morskich podczas sztormu.
Lubi piew ptasz t, pluskanie strumyka, a nade wszystko uwielbia granie w drowców z g likami.
Rzewnie si cz ekowi robi o, ko o serca cz ek jakby mi ... Ech, te struny...
Co podnios o wszystkich Ckliwiców, siedz cych w kr gu – Wieck, w tym swoim pó nie a si
przerazi – to musia o by co nadzwyczajnego, je li Ckliwice poniechali swojej powolno ci, roz-
dziawili g by i wytrzeszczyli ga y w jedn jedyn stron .
Wieck obróci spojrzenie w t sam stron . Poczu ciep o ko o serca, które zacz o ko ata
mocno a pr dko. Na polan wchodzi a z puszczy boginka!
- To wcale nie dziecko – Trzask da dowód swojej nadzwyczajnej spostrzegawczo ci – to rza a
niewiastka. Och, jaka pi kna.
Istotnie, Struna mog a zrobi na m czyznach wielkie wra enie. Smuk a, zgrabna, mia a czym
oddycha ,a to co , oprócz sporej wielko ci, by o wyra nie j drne, stercz ce i poruszaj ce si w
rytm spokojnego oddechu. Taki spokój niewiasty zawsze dziwi m czyzn, kiedy niewiasta jest
jakby nie wiadoma swojego stanu posiadania mi dzy brzuchem a brod i oddycha sobie równiutko,
spo-kojniutko, a tu m czyzn a spiera – oddycha mu trudno, lepia z orbit rade by wyle i do
tych cudowno ci przylgn ...
Reszta Struny wcale nie ust powa a tym dwom magnesom poni ej szyi – twarz mia a Struna tak
adn , e rzadko mo na podobne pi kno spotka , kibi , brzuch, uda – wszystko przykryte sukni
do kolan z cieniutko wyprawionej, jakby si lej cej skórki, sukni akuratnie lu i jeszcze
akuratniej dopasowan – dowód na to, e adnej niewie cie we wszystkim jest adnie, a w odzieniu
adnym wygl da jak pi kno prawie nieosi galne. I te w osy... Z ocistobr zowej barwy warkocze
grubo ci nie mniejszej od ramienia silnego m czyzny. Ka dy z tych warkoczy z osobna by tak
gruby! Te w osy musia y si z lekka k dzierzawi , bowiem niektóre kosmyki tych liczno ci,
zarówno na g owie jak i w samych warkoczach, zwija y si w l ni ce kó eczka. Warkocze
zwiesza y si do pasa – jeden z przodu, drugi na plecach. A pod cienkimi, szta tnymi brwiami
ciemnobr zowego koloru jasnozielone, kszta tne i wcale niema e oczy, obramowane d ugimi,
ciemnymi rz sami patrzy y tak jako serdecznie, tak przyja nie...
- Ja si ni zajm – powiedzia Trzask, g osem st umionym przez podniecenie i zaskoczenie
mo liwo ci istnienia takiej cudownej istoty.
Struna tylko si u miechn a i, patrz c na Trzaska, pokr ci a g ow . Po czym podesz a do
Wiecka i cichutko wyszepta a:
str. 20.
- B twoja, a ty b dziesz mój.
Tak si wszyscy na polanie w Strun wpatrywali, e tylko Wieck zauwa odej cie Druzny.
Potem spostrzegli si wszyscy e Druzny ju nie ma, kiedy Struna, g osem mi ym niby balsam do
rany przy ony, poprosi a:
- Prosz , by cie po pieszali do przeprawy i bardzo si nierozwagi strzegli. eba przybiera i wnet
stanie si niebezpieczna.
Ruch si zrobi jakby to jakie iskry z ognia wypryskiwa y, a nie Ckliwice lamazarne tu by y,
zdolne tylko snu si niemrawo po wiecie. Wnet turkot stu wozów stawa si coraz s abiej
yszalny, a wreszcie Wieck dostrzeg , e stoi na polanie jako jedyny Ckliwic, ma przed sob
wr cz nieziemskie zjawisko, i e jest ca kiem rozbudzony, gotów do po wi ce dla tej, któr ma si
opiekowa .
Znowu przysz a na Wiecka jego pó senno . Widzia w niej zielonkaw to jeziora. Ta
zielonkawo przemienia a si , l ni a,przybiera a ton poz ocisty. Potem to nasta a. Piach nadje-
ziorny, suchy, sypki, przyjemnie ciep y...
- Czego dasz? - wyszepta Wieck.
To nie ja sama – powiedzia a Struna – to od mojego taty przesz y na mnie niektóre dziwy. Ale to
ciebie nijak nie ukrzywdzi, to twojemu dobru s b dzie.
str. 21.
Rozdzia IV
Gniazdo szerszeni
Odwlek o si wszystko i to sporo, lecz za to Stoigniew by pewny, e nic nieprzewidzianego sta
si nie mo e. Si y by y dostateczne, zwiadowcy wszystko opatrzyli, miejsca zbiórek wyznaczone,
dowódcy znali pory poczyna i umówione sygna y. Ten ch opak ze wierkówek tak si namolnie
naprasza , tak zar cza i zapewnia , e gotowo jego wspó ziomków jest równa gorliwo ci, z jak
zechc s Polsce i jej ksi ciu, aby tylko sta si mo nymi, lub przynajmniej nadziej na to
mie .
To molestowanie odnios o skutek i dla samego siebie Stoigniew wyznaczy zadanie podrz dne, lecz
za to wa ne dla utrzymania przychylno ci tutejszych ludzi dla Polaków Tutejsi siedzieli w
Wielkopolsce ju wtedy, gdy Polanie dopiero do tej krainy przybyli. Tutejsi byli wtedy od Goplan
zale ni, lecz sami do owego plemienia nie nale eli – mo e tylko osadnikami byli na Kujawach czy
w Wielkopolsce, mo e us ugi Goplanom wiadczyli. No, w ka dym razie warto by o ich
przyho ubi , bo lepiej mie w rodku kraju sprzymierze ców, swojaków ni skrytych wrogów.
Wyprawa przeciwko zbójcom zacz a si jeszcze po ciemku. Poczet Stoigniewa dotar do
wierkówek o wicie, kiedy ju widno jest, cho s ce jeszcze nie wzesz o. Na drodze wiejskiej
sta a gromada m ów – ka dy trzyma w r kach co na kszta t broni – a to wid y dwuz bne, a to
cie na d ugim trzonku, jeden k onic z wozu wyj , inny d ugi bijak od cepa od czony, z
siekierami i toporami by o najwi cej tych ch tnych do zniszczenia wroga, nie daj cego spokoju.
Dokuczliwego i bezwzgl dnego. Stoigniew pomy la , e zbóje musieli tym ludziom dopiec, skoro
wa si i na tak niebezpieczn wypraw z tak byle jakim uzbrojeniem. Ani mieczów, ani os on w
rodzaju kolczug czy tarcz. Tylko jeden mia kos na sztorc osadzon na kosisku, co dawa o mu
nawet przewag nad prawdziwym wojem, maj cym ostrze krótsze, tedy o mniejszym zasi gu.
Stoigniew zsiad z konia, stan przed nimi i g boko si sk oni .
- Wygl dacie bardzo gro nie – powiedzia . - Czy cie wy z jakiego plemienia bitewnego?
Ruch si wszcz w tej bez adnej kupie, zacz to wypycha do przodu jednego, zapewne od
innych mielszego, a mo e przywódc przez wszystkich szanowanego. Wielkie by o zdziwienie
Stoigniewa, gdy przed kup zosta wypchni ty ów ch opak na go ci cu razem ze zbójami uj ty.
- ywik jestem – powiedzia ch opak. - Znaczy – ywos aw. A wypchn li mnie, bo mój tata mir
w wierkówkach mia najwi kszy ze wszystkich. My, Stoigniewie, do adnego plemienia nie
nale ym. Nie jeste my te niczyimi poddanymi. Znaczy – poza ksi ciem Polski. Wiemy, i on rz -
dzi wszystkimi mieszka cami wielkiej dziedziny. To jego pa stwo, a on nad nim i nad lud mi
panuje. Wiemy, e jego warto s ucha , bo bezpiecze stwo zapewnia. A nawet jakby korzy ci z tego
pos uchu nie by o, to i tak s ucha by my musieli, bo grododzier ca ma wojów, a woje maj miecze
i wspomo enie od dru yny ksi cia. Strach nie s ucha ...
- Nie chcieliby cie przyst pi do plemienia Polan? Znaczy si – zosta Polakami – lud mi mo -
nymi, czyli takimi, co wiele mog , wiele im wolno? Nie chcieliby cie?
- My teraz te wolni – mrukn kto ze rodka kupy.
- Ksi nakaza , by ka da rodzina mo nych dawa a jednego woja do dru yny ... - g os ywika
dr , kiedy wypowiada te s owa.
- A wy wolicie mie zapewnion bezpieczno bez nara ania swoich ludzi na zagro enia, tak? -
os Stoigniewa sta si szorstki.
- Zale y kto – odpar mia o ywik – ja, dajmy na to, rad bym do dru yny...
- My nie chcemy przymusowo do dru yny ani do czego innego – ozwa y si g osy ze rodka
kupy.
- A zbójom sami rady dacie? - Stoigniew zada to pytanie zwyczajnym g osem cz owieka tylko
zaciekawionego.
- Wiadomo, e ich za wielu i im sami nie poradzimy – to znowu rodek kupy si g osi .
- Trzymaj si kupy, jeden z drugim – powiedzia Stoigniew – bo kupy mierdz cej nikto nie ru-
szy. A jak kto tknie, to niech Polanie walcz i za was karków nadstawiaj . Tak?
- Przecie my si stawili do pomocy – powiedzia ywik. - I zastanowim si nad tym, co cie tu
rzekli. Ja sam, to wola bym zaraz wam odrzec, i jestem za wami. Lecz trza to rozwa na wiecu...
Lepiej eby bez przymusu i.. Kto z dobrawoli przyst pi, ten powodów do narzeka nie mo e potem
str. 22.
szuka w byle czym.
- M ody , a nieg upi – pochwali Stoigniew. - Id na pocz tku i drog wskazuj a o zagro eniach
powiadamiaj. A na tym swoim wiecu rozwa cie, cie nynie wolni, a za jaki czas... No, Polanin
ma pewno , e w swoim pa stwie zawdy mo nym b dzie. To z urodzenia w onym plemieniu si
dziedziczy. A inni swoim potomkom nie mog przekazywa za wiele. Ch opi, dajmy na to, ziemi
swojej nie maj , chocia j doposiadaj . Znaczy – pracuj na cudzym, a ich dzieci mog zosta
wygnane – jeno jeden nast pca w cicielowi niezb dny do uprawy onego gospodarstwa... Wy
nynie yjecie w dobrach ogólnych, które ogó ksi ciu powierzy . Jakby tak ksi zechcia wasz
wsi wynagrodzi s jakiemu wojewodzie... No, do ywotnio wojewoda takie dobra posiada i
do ko ca jego ywota mogliby cie u niego ch opami by ... A potem – te nie wiadomo. Jeno
mo ny ma pewno , e nikto nim rz dzi nie mo e jeno zjazd mo nych, a z jego upowa nienia
ksi , a z jego upowa nienia grododzier ca czy wojewoda.
ywik ju sta w pobok kupy i twarz zwrócony by w stron marszu. Stoigniew podjecha do
ywika, poczet Stoigniewa rozproszy si naoko o – niby pasterze stado owieczek os aniajacy, a
mo e niby stró e wierno ci tych ludzi, z których niektórzy mogliby by w zmowie ze zbójami...
Stoigniew machn r i ruszyli.
Z pocz tku pogwarki w kupie by y. Oddychali wszyscy g no, czasem pochrz kiwali czy
pokas ywali. Konie wojówparska y g no, miech g ny czasem si rozleg ... Kiedy osiedle zbó –
jeckie by o ju niedaleko, Stoigniew nakaza cisz i zwolni pr dko pochodu. A potem da znak
i poczet wtopi si w las, s siaduj cy z drog . A jeszcze pó niej Stoigniew zatrzyma konia,
zsiad na ziemi i rzek do gromady ze wierkówek:
- Wy nieopodal tego miejsca poszukajcie sobie ukrycia w lesie. Niedaleko, by cie moj
wistawk us ysze mogli. Na jej d wi k wypadacie na drog i nie dajecie uchodzi zbójom. Mo e
si zdarzy , e wcale wista nie b .Teraz uwa ajcie:- Cisza ma by do ko ca dnia i przez ca
noc! Ani mru-mru! eby tam nie wiem co, eby komarzyce ze re kogo mia y ywcem – ma by
cisza. Pojmujecie? To konieczne, by my zbójów pojmali, a szkód sami nie ponie li. Wy jeno na
wszelki wypadek. Gdyby zbóje co zmiarkowali i uchodzi t dy jaka grupka mia a, to wtedy wasz
czynny udzia by si zacz . Jedzenie zb dne – przez dob bez niego obej si trzeba. Sami wiecie
jakie odg osy po na arciu si mo e cz ek wydawa . Bywajcie! A ty, ywik – przy mnie b dziesz.
Mo e pos aniec b dzie potrzebny.
Na drodze pozostali tylko Stoigniew i ywikNa krótko, bo kawa ek dalej Stoigniew zsiad z
konia, klepn go w lew przedni gole , a koni jeno cicho parskn i te skry si w lesie.
- Pójdzie w miejce, które my przedtem obrali i on jest wy wiczony tam trafia - rzek cicho
Stoigniew, a ywik jeno skin g ow , nie wiadomo czy tylko ze zrozumieniem, czy te podziw do
tego skini cia do .
Kawa ek dalej Stoigniew si zatrzyma , rozejrza , pogmera pod jakim krzaczkiem i wydoby
spod niego lin znacznej d ugo ci. Nieopodal znalaz przy drodze w ciwe drzewo, zwin
lin ,cisn zwini tym kr giem liny w koron drzewa i lina zatrzyma a si gdzie tam, wysoko w
koronie.Próbne szarpni cie ko cem liny zadowoli o Stoigniewa. Nie wypuszczaj c ko ca liny z
k, Stoigniew odwróci ku ywikowi g ow i rzek :
-Ja si wespn , a ty – na moj komend – uchwycisz ten koniec liny bardzo mocno i ja ciebie
wci gn . Poradzisz?
- Pewno – odpar ywik z min nie bardzo pewn , a i g os pewno ci nie wyra .
Stoigniew za mia si krótko i niczym ba ka powietrza spod wody ruszy ku górze, przek adaj c
coraz wy ej to jedn , to drug r . Potem ywik us ysza :
- Trzymasz?
Szarpni cie ko ca liny po wiadczy o, e ywik trzyma. Jeszcze pr dzej ni przed chwil Sto-
igniew, ywik sun hen do góry. Listowie zas oni o mu wiat , ga zki tr ca y go wsz dzie,
zamkn oczy. W drówka w gór usta a. Otwar powieki. Znajdowa si na pomo cie z okr glaków,
do rozleg ym i równym. Przy brzegu pomostu le a kupa suchego mchu. Obok stosik suchej
trawy. Przez listowie ywik widzia cz stokó gródka zbójców. Stary, pouszkadzany...
- Nie mia em poj cia - powiedzia - e zbóje tak s abo dbaj o palisad .
str. 23.
- Dufni we w asn liczebno - odrzek Stoigniew. - Czterystu tu ich jest. Baby nawet maj .
Jakby pa stwo w pa stwie. Jakby wrzód na ciele Polski. Mam tu dla ciebie po ywienie i wod –
wy na pomost wyj ty z sakwy chleb, umyt rzep i pieczone mi siwo, kawa dla kilku takich
jak ywik...
ywik inaczej wyobra sobie swoje uczestnictwo w wyprawie przeciwko zbójcom. Po prostu
nudzi si i by o mu niewygodnie. Od czasu do czasu jaka grupka zbójów przechodzi a drog .
Albo w jedn , albo w drug stron – raz sami zbóje, a z powrotem z pojmanymi je cami. Raz tylko
prze co w rodzaju wzruszenia, kiedy zbóje prowadzili m ódk i zapowiadali jej – co z ni
dzie si wyprawia , je li kto za ni okupu nie z y.
Stoigniew, nie pojmuj cy mowy zbójów, zachowywa oboj tno , lecz ywik o ma o nie
krzykn ze z ci, us yszawszy niecne przepowiednie chutliwych samców. Prawie do zmierzchu
pod drzewem paradowa y takie grupki. W obr bie palisady toczy o si zwyczajne ycie – krowy
mucza y, owce becza y, baby krz ta y si ko o domostw i budynków gospodarskich.
Zmierzch nastawa powoli, stopniowo. ywik, gdyby mia opisa nastawanie tej pory doby w o-
nym dniu, to ca kiem by pomin zmin o wietlenia. Za to podkre li by pomiar up ywu czasu przez
narastaj dokuczliwo komarzyc dokonywany. Oj, ar y sobie do woli, a on – pomny na zakaz
naruszania ciszy – udawa , e nie czuje. Tylko z rzadka udawa o u si oderwa od tego brz cz co-
bzycz cego k opotu, wtedy, gdy zacz y si pojawia pierwsze wiat a, s cz ce woskowat jasno
przez szpary w okiennicach.
Potem zapomnia o komarzycach, gdy wiat a stopniowo wygasa y. To zwiastowa o, i zmrok
zako czy por wieczoru i nastanie noc. Jako , niebo si wygwie o, nad widnokr giem pojawi
si sierp ksi yca, przypominaj cy kierunkiem rogów ksi ycowych znak „c”, czyli powiadamiaj -
cy, e miesi czek zanika - „c”-ofa si ... Potem – raz czy dwa rozlega si jaki okrzyk. Gdzie
po rodku grodu zbójeckiego wybuch a jaka nag a wrzawa i zaraz ucich a. ywik postanowi
wytrwale czeka na pogrom zbójców. Wprawdzie w nocy niczego si nie zobaczy, lecz mo e
gdzie ogniska s przygotowane?... Zreszt i nocne starcie po ciemku ma swoje uroki, mo e da si
po wrzasku trafionych zbójów dociec ilu ich zgin o... By oby lepiej, gdyby bitwa ze zbójami by a
przy jasnym wietle dnia – wszystko by si widzia o i zosta by w pami ci obraz zwyci stwa. Na ca-
e ycie. Có , nie ma co narzeka – jak ywik b dzie w dru ynie i jak zostanie dowódc , to
wszystkie bitwy b w dzie !
Poczu mocne szarpanie – kto uj go za rami i co mówi . Czego ten Stoigniew ciszy nie
zachowuje, a sam.... Otwar powieki. S ce sta o nad widnokr giem, ju straci o porann czerwie
i by o z ociutkie. Nawet grza zaczyna o.
- To ja spa em? - zdziwi si ywik. - A bitwa?
- Bitw si toczy, kiedy innego wyj cia nie ma – powiedzia Stoigniew. - W bitwie gin nie
tylko nasi wrogowie. A ywota naszych braci – szkoda. Najpierw podst p, zasadzka, pu apka. A
dopiero na ko cu walna bitwa. Pojmujesz?
- Pojmuj – powiedzia bez zapa u ywik i podrapa wszystkie sw dz ce miejsca , a by o ich
niema o – znak, e jego krew bardzo komarzycom smakowa a.
- Wiedzia kiedy nale y zasn – powiedzia Stoigniew.
- Nie kpijcie – powiedzia ywik – chyba zasn em kiedy wszystko si zaczyna o. Jakie krzyki,
wrzaski...
- Wtedy w nie by koniec wszystkiego -za mia si Stoigniew. Jeno dwóch ubi musielim, bo
nieuda o si ich zaskoczy i walczyli niby szale cy. Teraz wszyscy le pokotem ko o drogi. Sta-
rannie powi zani, wielu ma g by szmatami pozatykane, bo próbowali pomstowa . W jakim oni
zyku...
- Zbieranina u nich z ró nych krajów – ywik wpad Stoigniewowi w s owo – lecz najwi cej
znad morza, które zwie si Ba tyk. Oni na siebie Ba towie mówi . Moja mama... No, ona stamt d
by a. Ojciec j za on poj i ja z tego zwi zku pochodz . Taka wyprawa niegdy by a i w okolicy
trzech naszych ichnim j zykiem gada, bo branki stamt d ojcowie przywie li.
Stoigniew pomóg ywikowi zej z drzewa i poszli na drog , w miejsce, gdzie prawie dziesi ta
cz mili zaj ta by a przez dwa rz dy je ców. M owie, niewiasty, otroki, niewiastki, dziecka,
str. 24.
starzyki – jak popad o. Mogli po ród nich by ich bra cy i to nale o sprawdzi . ywik wielu
zbójów by zdolen rozpozna i teraz go o to poproszono. Atoli pierwsza rzecz, która rzuca a si w
oczy i razi a uszy, to by y kwilenia, p acz i kanie dzieci tek. One niby swobodne by y, lecz od
rodzicielek oddalone. A te matki te ka y i patrzy y, przynajmniej niektóre, tak b agalnie...
„ wit” jest drug opowie ci z cyklu „Szlak Piastów”. Podobnie jak opowie pierwsza - „Zaranie”, „ wit” jest wzorowany na redniowiecznym eposie rycerskim. T em wydarze w prywatnych prze yciach bohaterów s przypuszczenia autora, dotycz ce czasu, przyczyny i przebiegu powstania przyja ni w giersko-polskiej. Ponadto autor próbuje zgadn dlaczego na naszym brzegu Ba tyku nie powsta y kolonie Normanów. Wikingowie u nas bywali, lecz nie zagnie dzili si , jak to by o na Sycylii, w Normandii czy na wyspach brytyjskch po bitwie pod Hastings. (1066). A przecie do nas mieli bli ej i, podobno, u nas jeszcze nie by o tak silnego pa stwa, aby si skandynawskim zbójom przeciwstawi ... Reginald LANCA STER Z cyklu „Szlak Piastów” o ludziach i wydarzeniach z pograniczy przygody i historii opowie druga pod tytu em
W I T Wydawnictwo BDE Ósemka Kowary 2007 str. 1. Rozdzia 0 Pami o przysz ci Czyta em niegdy poradnik dla kierowców samochodów. Autor rozwodzi si nad skutkami usz- kodzenia akumulatora i pr dnicy. G ównie pr dnicy samochodowej, bo wtedy – wed ug autora – a- kumulator te odmówi pos usze stwa. Odmówi, gdy twierdzi ten znawca – na zap on idzie wpra- wdzie niewiele pr du, lecz w ko cu akumulator stanie si wyczerpany – b dzie za s aby aby spowodowa powstanie iskry w wiecy samochodowej. Paliwo nie zapali si w cylindrze i silnik zga nie. Gdyby ten autor zna histori ... Mo e zastanowi by si jak to dawniej by o z silnikami. By y pr dnice? A silniki bez akumulatorów by y? Znalaz by akumulator w starym, doczepnym silniku do ódki albo do zwyczjnego roweru? Tych urz dze w silnikach nie by o, a one jednak nie gas y... Nawet teraz ten spec móg by znale pi motorow z silnikiem spalinowym – bez akumulatora To prawda, e samo zapuszczenie takiego bezakumulatorowego silnika jest trudniejsze – trzeba si nakr ci korb albo naszarpa , nawini na wa startera lin , lecz po zapuszczeniu taki silnik ju adnego pr du z akumulatora b pr dnicy nie potrzenuje – dostaje pr d z elektromagnesiku w cewce rozruchowej, wspó dzia aj cej z przerywaczem. Niby w zestawie narz dzi w samochodach nie tak starych jak owi „specjali ci” by y korby do roz-ruchu awaryjnego, lecz ju wtedy trafiali si ludzie, neguj cy mo liwo pracy silnika bez akumu-latora. Ci ludzie po prostu nie znali historii, wi c s dzili, e akumulatory i pr dnice by y konieczne od zawsze, by silniki spalinowe mog y pracowa .Tak,tak – znajomo tego,co by o przedtem,to jest historia i znajomo dat wcale do tej wiedzy nie jest konieczna! Wa ne z historii jest to, co nam si mo e przyda . Niekoniecznie chodzi o rzeczy praktyczne w rodzaju wiedzy o powstawaniu iskry dla zapalania paliwa w cylindrze. Chyba równie wa ne jest to, aby my si nie dali oszukiwa w taki sam sposób jak byli oszukiwani nasi przodkowie? Ba, wpierw musimy wiedzie – kto i jak ich o- szukiwa ... Niestety pami ludzka ma ograniczon pojemno , wi c ta wiedza historyczna atwo jest wypierana przez inne wydarzenia, które chcemy lub musimy zapami ta . Niby pami tamy, e kto ukrad koron Boles awa Chrobrego i on musia czeka na inn koron a wier wieku. Ale szcze-
gó y ulecia y z naszej pami ci i znalezienie ich w m drych ksi gach mo e by atwiejsze, je eli pa- mi tamy lub mamy zanotowane - kiedy ta kradzie mia a miejsce. Wtedy odszukujemy ksi gi z czasu troch pó niejszego lub zapisy z wydarze w roku kradzie y i odczytujemy, e koron ukrad Astryk Atanazy, który dosta zlecenie zawiezienia jej do Italii, by móg j po wi ci papie . Owszem, zawióz , ale po wi con koron dostarczy Stefanowi W gierskiemu i ni Stefana koronowa , bo od papie a dosta wcze niej nominacj na arcybiskupa czy prymasa W gier. Reszt musimy sobie „do piewa ”, bo w ksi gach nie ma – kto to wszystko uknu . Trudno si domy li ? Domu lanie si u atwiaja nam wydarzenia sprzed koronacji Chrobrego na króla Polski. Znowu potrzebna jest data i dzi ki niej dowiadujemy si , i ludzie Chrobrego ukradli koron , któr zak a- dano przysz emu cesarzowi rzymskiemu narodu niemieckiego. Koron t zwróci a dopiero Ryksa, ona króla Mieszka II, który by bezp odny, lecz ogloszono go ojcem a dwóch synów -Bezpryma oraz Kazimierza. A kronikarz czeski, Kosmas, wyra nie napisa , e Mieszkowi wy uszczono j dra, bo i tak nie by y przydatne do rozrodu. Ten fakt mia nieco usprawiedliwi w adc Czech, który nakaza Mieszka zoperowa i wiat ,wspó czesny tym wydarzeniom, bardzo Czecha pot pia . Jak si o tych wydarzeniach wie, to ju nie trzeba si rozpisywa o dziwnym zachowaniu Mieszka, który „swojego” pierworodnego oddali od mo liwo ci dziedziczenia korony , a drugiego nazwa Kazi-mirem (kazi mir - i ten mir, czyli nakazany ad, jest odt d ska ony). Dodatkowo mo na si dowiedzie , e Bezprym nie by tak e synem Ryksy, a innej ony Mieszko nie mia , bo do niewiast od zawsze nie mia poci gu. Wiedz c te rzeczy, nie wybrzydza si na posta Boles awa Srogiego, który m ci si za mier swojego Bezpryma, a Mieszko przestaje by jakim dziwakiem, nie kochaj cym swoich dzieci. Zrozumia y tak e staje si jego stary przydomek – Gnu ny. Niestety – pe no jest „historyków – specjalistów” tak samo bieg ych jak wy ej opisani „specjali ci od silników spalinowych” Na wszelki wypadek, eby si niektóre sprawy nie wyda y, zakazuje si uczenia w szkole niewygodnych fragmentów historii. Na przyk ad ca kowicie prawie wyrzucono ze szkó histori staro ytn (sprzed roku 410 po narodzeniu Chrystusa). Przez takie postanowienia dochodzi do swoistej „logiki historycznej” i s dzi si , e skoro teraz demokracja polega na wyborze wi kszo ci g osów, to i w staro ytnych Atenach tak by musia o. Tymczasem tam obowi zywa a jednomy lno . Je eli by o dwóch dowódców wojska i ka dy mia inne zdanie, to... No, co wtedy? Otó staro ytni nie byli g upcami i obaj dowódcy zgadzali si jednomy lnie, e losowanie wska e wa niejszego, albo e ka dy z nich b dzie najwa niejszy co drugi dzie . Jak chodzi o wybór wi kszo ci g osów, to by to wynalazek republiki, a ta zaistnia a historycznie (czyli przetrwa y opisuj ce j ksi gi) w staro ytnym Rzymie. Czy bez tego mo na si obej ? Niby mo na, bo ta wiedza ani na zarobki za robot nie wp ywa, ani do podnoszenia kieliszka konieczna nie jest. Jednak z drugiej strony jak si wie, e ca kowite wej cie ch opów do narodu polskiego jeszcze si nie zako czy o, a maj oni gorzej ni inne warstwy Polaków, to atwiej znie ró nego rodzaju przywileje dla ch opów, chocia by malutk sk adk na emerytur w ich KRUSiE (odpowiednik ZUSu, tyle e dla ch opów). Jest co , co ka demu przemówi do rozumu i zach ci go do poznawania historii. Tym czym jest przysz . Czy naprawd jej nie znamy? Czy nie da si przewidzie prawie wszystkiego? No, zgo- da – nie jest si jasnowidzem i szczegó y s przed nami zakryte. Jednak e powtarzalno zachowa ludzkich pozwala spodziewa si w przysz ci niebezpiecze stw, zagro , które ju dzi potrafimy nazwa i do nich si przygotowa . Mo e si zdarzy wielka awaria systemu wytwarzania i dostarczania gazu i pr du elektrycznego? Mo e si ona zdarzy w okresie trzaskaj cych mrozów? A co my wiemy o sposobach naszych przodków, zapewniaj cych przetrwanie ci kiej zimy? Czy nie pozbywamy si starych, eliwnych piecyków? Czy rozpalimy ogie jak nam zapa ki „wyjd ”? Da si pi na sposób zwierz cy, je palcami, ale gdyby my umieli – jak przodkowie – sporz dzi sobie naczynia i przybory domowe... Zauwa a si g oszenie braku po ytku z rzeczy ma ych. Niegdy ka dy móg sporz dzi dla siebie ma elektrowni wiatrow albo wodn . Jeszcze teraz mo na zrobi wiatraczek, zdolny nap - dza w pobli u naszego mieszkania, mo e na balkonie, pr dnic samochodow . Da si na strumyku urz dzi nap d wi kszej pr dnicy przez ko o wodne podsi bierne (bez spi trzania wody). Czy kie-
dy by y na to potrzebne zezwolenia? Mo e warto si gn do historii i sprawdzi ? Czego si nie tkn , to ju w przesz ci by o i mo na ze starych do wiadcze korzysta . Po to, by - pami taj c o przysz ci i mo liwych niebezpiecze stwach, mie na wszelki wypadek zabezpieczenia. Je li nie w przedmiotach, to w naszej wiedzy. No, i w my leniu, bazuj cym na przesz ci, a dla po ytku czasów przysz ych. Podam przyk ad niezbyt powa ny, lecz wa ny. Gdyby nasza pramatka, Ewa, postanowi a, w ramach pokuty za grzech pierworodny, zachowa tak zwan czysto cielesn , to... Inny przyk ad: je li elektrownie atomowe s bezpieczne, to dlaczego nie buduje si ich w Warszawie, która potrzebuje wiele energii, a jej przesy anie na du e odleg ci jest kosztowne i po czone z ulatywaniem cz ci pr du na zewn trz przewodów? Warto pozna przyczyny tej „zb dnej” ostro no ci rz dów co do miejsca budowy? S one w historii... Zdarza si sprzeciw przeciwko szkole, surowym nauczycielom, zb dnym wymaganiom co do wiedzy, za surowym ocenom i tak dalej. A w przesz ci, jak by o? Szko a by a przymusowa? By a tania dla wszystkich uczniów? Czy by o wielu ch tnych do uczenia si ? Czy teraz brakuje ch tnych do uczenia si za w asne pieni dze w szko ach prywatnych? Czy chodzi tylko o papier,o dyplom, lub wiadectwo? Czy chcemy mie potomków, którzy by o nas i naszych poprzednikach pami tali oraz korzystali z tego, co my wiemy i zrobimy? Istnienie przysz ci polega ma na tym, e zaistniej ludzie, umiej cy liczy up yw czasu. Bowiem, je li ich zabraknie, to nikt nie b dzie wiedzia czy czas czasami nie stan w miejscu. eby zaistnia a przysz , konieczna jest wiedza o przesz ci. Pami tajmy o tym, bo bez tej pami cimo e si zdarzy wysadzenie naszego wiata i rozproszenie go w kosmosie.
Str. 3. Rozdzia I Na go ci cu Ten go ciniec, ta droga by a jeszcze ca kiem wie a. D uga ne pnie starych, grubych sosen,le - cych jedna przy drugiej, jedna za drug – czubek przy pi cie, pi ta przy czubku, zmy lnie poodwra- canych raz pi , raz wierzcho kiem do przodu – ten an pni s si niby prosta rzeka w korycie wyr banym przez drwali w starej puszczy. Na pierwszy rzut oka go ciniec robi wra enie g adkiej, br zowej wst gi, pomalowanej kor sosen, lecz z bliska widzia o si , e droga jeszcze nie jest wymoszczona. Widocznie budowniczowie zostawili trud moszczenia naturze – jesie spowoduje opadanie mi dzy d nice igliwia, lato wysuszy k py mchu, a wiatr naniesie je na drog , deszcz sp ucze igliwie, mech i li cie, nielicznych w puszczy drzew li ciastych, w szpary mi dzy nicami i droga stanie si rzeczywi cie równa jakby j kto strugiem g adzi . Teraz, korzystaj cy z go ci ca musieliby bardzo uwa , aby w szpar nie wpad o ko o ich wozu, kopyto ich konia, albo ich w a-sna stopa. Wiadomo, e wcisn co w szpar jest atwo, lecz wydoby z powrotem...Jedynie po bo-kach, w pobli u cian puszczy budowniczowie narzucali na drog le nej ció ki i przykryli j zie-mi . Wprawdzie niezbyt dbale, wprawdzie byle jak i nierówno, lecz te pobocza nadawa yby si do jako-tako wygodnego podró owania. Ba! Z puszczy mo e wypa nag e zagro enie – mo e zbójcy, mo e zwierz dziki, mo e spróchnia e drzewo si obali i uskoczy nie zdolisz... Pewno dlatego ten zmordowany ko , widoczny z dala ze wzgl du na plamisto umaszczenia, wlók si rodkiem go ci ca. eb zwiesi sm tnie a nisko -jakby z rozpaczy nad nierówno ci pod- a i wielkim oddaleniem od stajni z pe nym obem. Trudno by o dociec, czy okrywaj ce konia zwa y kurzu i resztki zastyg ej piany bardziej koniowi ci , czy te bardziej os aniaj skór przed rojami much i lepaków. W ka dym razie i owady, i ci ar znosi z widoczn oboj tno ci , nawet nie próbuj c macha ogonem dla zaznaczenia, e co mu doswiera. W ciwie na to wygl da o, e ju dawno powinien pa , albo powinien ledwie cz apa noga za nog . A on szed , chocia na my l nieodparcie przychodzi o co mi dzy limakiem a wiem. Niejakie w tpliwo ci co do stanu sprawno ci konia powodowa cz owiek, siedz cy na ko skim grzbiecie, dok adniej na siodle,wcale do konia nie umocowanym, bo popr g si widocznie odpi , za je dziec albo tego nie zauwa , albo nie mia si na zsi cie z konia i ponowne wskrabanie si na ko skie plecy. Gdyby nie ta niedba u ytkownika – siod o nale oby nazwa przednim i dro- gim. Jaki pan – taki kram, tedy stan je ca nasuwa na my l przypuszczernie o s abo ci konia. Trudno dociec przyczyny, dla której ten cz owiek na koniu znalaz si w nie w tym miejscu. Poza tym, e jecha rodkiem go ci ca, jako ju rzekli my – bezpieczniejszym od pobocza – nie by o wida zdolno ci tego je ca do zapobiegania czemukolwiek, nie wiadomo nawet czy by zau- wa potkni cie konia, lub nawet jego zatrzymanie si . Sz om chyba os ania jego g ow od ca, lecz tak by przekrzywiony, jako dziwnie zsuniety na bok, e przed ciosem miecza ju by nie os o-ni . Niby nowy, dobry he m, a w ciwie nieprzydatny z powodu niedba ci w ciciela o asne bezpiecze stwo, je li pominie si brak troski o wygl d. Nawet kolczy fartuszek z ty u he mu, maj cy os ania przed ciosem kark w ciciela, fartuszek wyra nie posrebrzany, bogaty, przedniej jako ci – opar si i sfa dowa na barku cz owieka, a wygl da tak samo zmi ty, jak i ciciel. Strzemiona dynda y w takt st pu konia, a stopy je ca, obute w skórzane trzewiki z cholewk do pó ydki zwisa y bezw adnie ko o strzemion. W te cholewki wkasane by y obcis e spodnie z wyprawionej, osiowej skóry. Zarówno buty jak i spodnie wygl da yby dostatnio, musia y nale do cz owieka zamo nego, atoli kurz powbijany w pory skóry nadawa im wygl d mocno zaniedbany Tak samo wygl da dobrej jako ci kabat, niedawno musia pob yskiwa od jakiego smarowid a do skór, a teraz zda si poplamiony potem i resztkami t uszczu z potraw. Obraz n dzy i bezradno ci, a je li do do wygl du m a sakw , bujaj si na jednym rzemieniu, bo drugi by urwany, je li przypatrze si poz acanej pochwie miecza, która obija a si nieregularnie o bok konia lub o siod o, bo by a le umocowana przy siodle, je li pos ucha grzechotu grotów strza do uku w ko czanie ze srebrzystymi okuciami – widocznie ten niedbaluch po prostu wrzuci te strza y luzem, zamiast powtyka je mi dzy specjalnie poprzyklejanymi paskami dziczej skóry z sier ci , je li to wszystko
Str. 4. wzi pod uwag , to obraz ów wo o pomoc lub prosi si o ch tnego do przej cia wierzchowca razem z wyposa eniem woja, by o to zadba lub odprzeda . Tak, ten cz ek wyposa ony jak woj z polskiej dru yny, woj niepo ledni, zdatny by do wojaczki jak dwie gomó ki mas a do mielenia ziaren zbo a na kasz . Pozbawiony s ug, nie ochraniany przez towarzyszy, wyczerpany najwidoczniej podró – to by a, jednym s owem uj wszy, pokusa, druj ca w nieznane i tylko ch tnego do zabrania mu wszyskiego, ycia nie wy czaj c, brakowa o. Sposobno czyni z odzieja, pokusa przywabia z oczy ców, przestrzega si przed kuszeniem losu brakiem przemy lnego post powania, bezbronno czyni odwa nymi ludzi bez sumienia, jak kto igra z losem, to si doigra... Jak kto kracze, to i wykracze – powiada si po ród S owian, lecz to, doprawdy niczyjego krakania wina, e si taki gamo odwa lub bezmy lnie ruszy w drog przez bezludny obszar puszczy. Sam sobie móg by winny ten b cwa , ta niedojda i niezgu a. Nie mo e by nikomu dziwno, e z puszczy, obramowuj cej go ciniec, jak brzegi obramowuj nurt rzeki, wychyn y byle jak odziane postacie, a je dziec, chyba, tych n dzników nie dostrzega . Chocia ... Zdaje si , e woj po r w pobli u r koje ci miecza i ta r ka nieznacznie przesuwa a si ku tej rekoje ci, a potem obj a j jakby z ulg i ju pozosta a nieruchoma. Stworzenie, nie zas uguj ce na miano wierzchowca, zatrzyma o si i jeszcze bardziej zwiesi o eb.Je dziec jakby si przeckn z g bokiego snu. Uniós g ow i niedbale odwraca j to w lewo, to w prawo, mo e usi uj c rozpozna miejsce zatrzymania si konia. Mo liwe, e katem oka dos- trzeg , a mo e przeoczy sun ce od ty u postacie, najwyra niej zmierzajace skrycie w jego kierunku. Ch tni do jedzenia kwa nych jab ek, wspó cze nie – amatorzy atwej, bo nie zapracowanej zdobyczy z cudzego sadu, znalaz szy si o par na cie kroków za zdobycz , wrzasn li i rzucili si dem na atwy – zdawa oby si – up. Tymczasem czeka na nich dobyty b yskawicznie z pochwy miecz. O dziwo miecz nie roz upywa nacieraj cych zbirów na dwoje, nie upa ostrzem pod ych czerepów – raczej uderza p azem z umiarkowan si . up! - dawa o si s ysze uderzenie p azem w jaki bark i zaraz wrzask uderzonego powiadamia , e boli, ale si nie umar o. Eech! - rozlega si okrzyk rzezimieszka walni tego stop je ca w bok. Kh – uuu! - to st kn i zaj cza jeszcze jeden zbój, a potem odskoczy w ty ,bo dzi ku niemu miecz, wiszcz cy jak piszcza ka archanio a, wzywaj cego na s d ostateczny. Atoli si a z ego na jednego – zbójcy okazali si dzielni, tym bardziej, e nie by o po ich stronie poleg ych. Pewno zdawa o im si , e napadni ty nie ma dostatecznej si y, aby zadawa mier , tedy wnet si zm czy i wtedy go si zrzuci z konia, zwi e lub da mu si mocno w eb, odrze si nieprzytomnego ze wszystkiego, ko t zdobycz atwo ud wignie, a pokonany, mo e trup – niechaj le y bez zmys ów lub bez ycia na go ci cu. Zreszt , mo e zamieni si go w niewolnego, którego atwo mo na sprzeda kupcom z Bizancjum albo w drownym Arabom. Zajad sfory napastników ros a. Cz sto ich doskoków i uników sta a si godna podziwu, a je cowi rzeczywi cie si nie przybywa o. Ju dawno by go dostali, gdyby nie pomoc konia, który jakby nagle nabra wigoru i kopa , gryz , popycha cwoim cia em lub tylko zadem b tylko piersi . Mimo dzielnej postawy napadni ty by by w ko cu uleg lub zacz zabija . Nie musia , bo naraz grupa walcz cych zosta a otoczona wi ksz grup wojów, u ywaj cych s owa, czyli S owian. Ci woje zachowywali wobec napadni tego nieboraka wyra ny szacunek, a zbójów apali i wi zali przygotowanymi rzemieniami. owcy stali si nagle own zwierzyn . Próbowali si wyrywa , uchodzi , k sali, drapali i co – nareszcie – mówili. Jednak nie by o to s owo – to z pewno ci byli zbóje obcy, przybysze z obcej strony, mo e znad wschodniej cz ci Ba tyku, mo e gdzie ze wschodu, a mo e z krainy wikingów. Na pewno nie byli to Niemce ani Czesi czy Morawce. - Sprzedamy toto za morze, tam ich naucz zrozumia ej mowy i uczciwej pracy – odezwa si uratowany z obie y przez przyby ych z pomoc jezdnych wojów. - Stoigniewie – ozwa si jeden z tych wojów – odpocz by si zda o. P dzasz nas po tym go - ci cu od rana. Prawda, e z apalim ju trzeci kup , atoli oddycha coraz trudniej... - Dobra – ozwa si nazwany Stoigniewem – odprowadzim ich do Obornik i tam odpoczniem. - Panie – zabrzmia obcy g os i wszyscy obrócili oczy na wy szego od innych zbójc o jasnych osach,bardzo si ró ni cego od kr pych i czarniawych towarzyszy napa ci – panie, jam str. 5.
str. 5. owianin - Ooo! To b dziesz wisie – powiedaia Stoigniew. - Obcym mo em darowa ywot, ich ywia nam zarobek przynie mo e. Jednako swojaka za zdrajc uzna musim i obwiesi ci trzeba. - Kiedy mnie przymusili... - Iii tam ! - Prawd rzek em. Nigdy z w asnej woli nikogo nie napad em. - Przecie ci nie wi zali. Ani ci nikto z nich nie pilnowa . Ani uchodzi od nich nie próbowa – sam widzia em, móg – z ty u za innymi si trzyma . Tchórz ci oblecie musia . adna strata jak zadyndasz na so nie. Zdrajca i tchórz... Tfu! - Wszystko powiem, panie, jeno na osobno ci, bo wiadków si boj – ten zwi zany ogie mia w oczach, patrz cych bardzo prosz co a arliwie. - Na osobno ci to ja mog gada z cz owiekiem, który w dobrych zamiarach przybywa i o rozmow prosi – Stoigniew wzruszy barkami – ty na zbójnictwie pojmany i b dziesz gada jak ci kat naka e podczas dociekania prawdy o miejscu pobytu reszty waszych wspólników w zbójeckim rzemio le. W Obornikach wy piewasz wi cej ni ci b pyta . Naka innym powsta i w stron Obornik pod ajcie ra no, bo ch osta b dziem za lamazarno . - Kiedy... - znowu zacz s owia ski zbójca, lecz zamilk , zapewne widz c beznadziejno swego po enia. * * * * * Zbójców p dzono rodkiem go ci ca. Rece mieli pokr powane rzemieniami, wrzynajacymi si w przeguby przy najmniejszym szarpni ciu. A jak nie szarpa , kiedy si jest zwi zanym z innymi ugim powrozem, którego ko ce s przyczepione do ków dwóch siode ? Je li któremu w szpar mi dzy d nicami wpadnie noga i nie zd y jej natychmiast wyci gn , to wszystkich szarpnie ten powróz, r ce wykr ca, rzemienie rani skór i mi nie. A kiedy nieszcz nicy wyj albo st kaj , to je cy szarpi ko ce powroza, co nie jest zabiegiem przeciwbólowym. Tak e ciosy p azem miecza, tak e kopni cia, uk ucia grotami oszczepów... Urozmaicenie jest du e i tylko z liwiec móg by drwi , e czuje si tylko najmocniejszy ból, tedy on jakby agodzi bóle pomniejsze... Wkrótce nogi zbójów sta y si poodzierane ze skóry do ywego mi sa. Pot i zy cieka y po policzkach, od razów w plecy pokazywa y si miejsca sine, krwi podbiegniete, rodek go ci ca, znaczony krwi ze zbójeckich ran sta si czerwon cie . Przetrwa . Wytrzyma . To by y ówne zamiary p dzonych. Wiedzieli, ze woje im nie wspó czuj . Lecz alu o to mie nie mogli - sami niejednokrotnie pastwili si nad napadanymi przez siebie, gorsi byli od drapie nych zwierz t, które morduj jeno dla zaspokojenia g odu, a oni... Tak zawdy bywa, e z odziej jab ek z cudzego sadu nie ma alu do psa ogrodnika za to, e go pies pok sa . W pewnej chwili jeden ze zbójów potkn si mocniej ni to si do tej pory zdarza o i obali si – leg jak d ugi, a inni popadali na niego. Sypn y si na le cych razy i przekle stwa. Kilku wojów zsiad o z koni, by porozpl tywa pogmatwany powróz i pr dzej doprowadzi zgraj rabusiów do porz dku marszowego. Trzeba by o powróz rozwi zywa w paru miejscach, potem znowu trzeba dzie wi za . Ech, niechciana mitr ga by a powodem wy adowywania z ci przez gwa towne szarpanie ustawianych w rz d z oczy ców. Znowu u ywano kopniaków, kuksa ców, popchni i szturcha ców, urozmaicanych niewybrednymi s owami, uchodz cymi w yciu zwczajnym za obra -liwe i wszeteczne. Naraz jeden ze zbójów d ugim susem dopad stoj cego nieopodal konia, nie tykaj c strzemienia wskoczy nako ski grzbiet jedno uderzenie pi tami, uchwycenie – ju w galopie – cugli i ju mo na by o zobaczy tylko jego plecy i ko ski zad. Pewno skr ci w las za jakie dwa – trzy stajania i szu- kaj wiatru w polu. Wojów stupor porazi – ani si który ruszy . No, ale pozostali zbóje odebrali tyle razów, ile by o treba dla ca kowitego wy adowania w ciek ci stra ników spowodowanej okpieniem przez takiego podleca, takiego achmyt przebrzyd ego, nic nie wartego wypierdka – psia jego ma . By go pokr ci o, by go strzygi i w piry w lesie dopad y, by si po ama , utopi , spali w p omieniach, eby go grom z jasnego nieba trafi ! Gdyby uciekinier s ysza te yczenia, to umrze by nie zdo , bo samo przymierzanie si do rodzaju mierci, której mu yczyli woje, zabra oby wi cej czasu ni mo e zwyczajny cz owiek.
str. 6. - Który to s owem w ada? - spyta Stoigniew. Nie by o odpowiedzi, aden zbójca nie da zna , e pojmuje pytanie. - Widzisz go, bystrzaka – powiedzia drwi co Stoigniew – teraz gotów przysi ga , my go do ucieczki zmusili. - Tu niedaleko, w prawo od go ci ca jest osada wierkówki – powiedzia jeden z wojów. - Pa- mi tam, bom tam nocowa , kiedy my jechali z Ustki do was. Je li chcecie, mog zaprowadzi ; mo e tam zbieg ... - Nie trzeba – Stoigniew machn r – jeden mniej, jeden wi cej... Ró nica ma a, a twoi towarzysze w Ustce czekaj zmiany jak wybawienia. Trzy lata s by wkrótce im minie. Radzi by do domów... Jechali nadal w stron Obornik. Stoigniew poprawi swoje oporz dzenie, otrzepa z kurzu wszystko, co by o mo na,reszt brudu zostawi do sposobniejszej chwili.Teraz trudno by oby w nim rozpozna t ofiar losu wystawion na wabika, b pokuszeniem dla ch tnych na atwy zaro- bek.Wkrótce dop dzi y ich inne oddzia ki dru ynników z dziesi tnikami na czele. Ka dy z do- czaj cych oddzia ków odprowadza by pojmanych na go ci cu zbójów, te owy by y wst pnym wiczeniem przed s w dru ynie, a po tej wprawce Stoigniew zawiedzie ich do Ustki, gdzie podmieni inny, stary oddzia . Ci m odzi byli bardzo czujni, gotowi na ka de s owo Stoigniewa skinieniem g owy i pospiesznym, starannym wykonaniem polecenia odpowiedzie . Wszak trzy lata by przed nimi, warto zaskarbi sobie uznanie dowódcy – wtedy mniej si b dzie czepia ka dego drobiazgu. Lepiej, i by zachowywa si jak starszy druh, ni li tak, jak srogi ociec... Kilku by o nawet gotowych jeszcze raz do Poznania ruszy z tymi na ko cu owów pojmanymi i jeszcze raz dogna Stoigniewa z reszt oddzia u. Stoigniew w nie przemy liwa czy wyrazi na to zgod , kiedy jeden z tych m odzików powiedzia : - Na zakr cie przed nami wida konnego. Stoi jak kamie graniczny – bez ruchu, nawet ko znieruchomia . Mo e jakowy pomnik? - Ja mojego konia poznaj – powiedzia woj, który musia korzysta z podjezdka, obci onego wyposa eniem woja i zapasami ywno ci. - Ja mu nogi z zadka powyrywam – cedzi przez z by. - Taki wstyd! Ju ja mu poka gdzie raki zimuj , ja go oducz kra konia i na nim uchodzi . - On ci nie s yszy – powiedzia Stoigniew. - On ci chce twojego konia odda z powrotem. Zobacz, e ju blisko, ju by go z uku... A on ani drgnie. Ej e! Ani si wa ! Schowaj uk z powrotem! - Jak to? - w ciciel skradzionego konia ca y poczerwienia z podniecenia i ochoty do zemsty za ha – czu si o mieszony udan ucieczk zbira na koniu bez nale ytej przeszkody uprowa- dzonym. - Zd ysz mu skór wygarbowa , bo nie ucieka – powiedzia Stoigniew. Ten zbieg najwyra niej czeka na nich. Kiedy zbli yli si do niego na pó stajania, ruszy koniem ku nim i zatrzyma si przed Stoigniewem, jad cym na czele oddzia u. Ko Stoigniewa te si zatrzyma , jakby chcia pogada z koniem, powracaj cego do niewoli zbiega. - Chc zwróci zwierz , bom nie rabu i cudz w asno szanuj – powiedzia spokojnie owia ski zbój-nie zbój, patrz c Stoigniewowi prosto w oczy. -Jako cie chcieli, przybywam do was z w asnej woli i o pos uchanie na osobno ci prosz . Stoigniew, nic nie mówi c, zsiad z konia i ruszy powolnym krokirm ku cianie puszczy. Za nim, stawiaj c krótsze a pr dsze kroki, nad ni szy o g ow , ch tny do rozmowy z dowódc wojów.Trzej dziesi tnicy w mgnieniu oka zsun li si z siode i wartkim biegiem pognali do puszczy w bok od miejsca, w którym do lasu wszed Stoigniew. Biegn c, dziesi tnicy zsuwali uki przez rami na ukos przewieszone i dobywali strza y z ko czanów, si gaj c r do ty u – na w asne ple- cy, gdzie te ko czany wisia y, te przewieszone na ukos przez piersi i rami , tyle e przez inne rami ni uki. M odzi woje bacznie si przygl dali poczynaniom dziesi tników i karbowali we asnej pami ci nale yty sposób zachowania przy ubezpieczaniu w asnego dowódcy. ciana puszczy – krzewy na jej brzegu - chwia y si jeszcze przez chwil po wej ciu ludzi mi dzy drzewa, po czym wszystko znieruchomia o i ucich o. Stoigniew zatrzyma si w g stwie leszczyn i odwróci ku s owia skiemu m odzianowi jeszcze nie wiedzia czy mu wierzy, lecz nie obawia si m okosa, znacznie ni szego i s abiej zbudowanego
str. 7. - Mów! - powiedzia Stoigniew, patrz c uwa nie twarz ch opaka. - Grododzier ca Obornik,Doman,znosi si ze zbójami – powiedzia ch opak, ciszaj c g os i roz- gl daj c si czujnie dooko a. - Sk d to wiesz? - spyta Stoigniew szorstkim g osem. - To oskar enie jest gro ne dla ciebie. Je - li dowodu nie masz – na m ki ci oddam samemu Domanowi. - Doman korzy ci ma ze zbójów – powiedzia ch opak. Ju dawno móg ich wypleni , a on... On bogactwo lubi. - Wielu lubi – powiedzia Stoigniew. Ja nie dam wiary zbójcy, który na swojaków, na zbójców takie rzeczy wygaduje. - Przeciem mówi , em nie zbój – obruszy si ch opak. - Ja ze wierkówek jestem. Zbóje za- grozili, e jak za t umacza u nich nie b , to wierkówki z dymem puszcz . A tam moi bliscy. - Wida by o, tutejszy – powiedzia Stoigniew – alem przypuszcza , e zbójcom za przewod-nika s ysz. Domanowi t umaczy ? On si z nimi spotyka przy tobie? - Tak – powiedzia ch opak. - On i jeszcze jeden. Ja im do oczu nie stan – bojam si okrutnie. - Przecie mog zbójów oszukiwa zauwa Stoigniew. - Nie lza by o – powiedzia ch opak gor cym g osem - oni troch nasz mow rozumiej , a ja nie wiem jak dobrze. Ja i was, panie, bojam si mocno. Mo cie druh Domana... Ja z wami do Obornik nie pojad . Ale jak si dowiem, cie Domana ukarali, to rad si stawi i do osady zbójców was i waszych wojów zawiod . - G upi – powiedzia Stoigniew. Je lim zbójca, to wasze wierkówki i twoi bliscy... Nie poj- mujesz, ze jake zacz to i sko czy musisz? Ju ja znajd sposób na wybadanie Domana. Jeno tego drugiego musisz mi wskaza . eb ci szmatami obwi em i samymi oczmi dasz znak trzy razy mocno mrugaj c. Zgoda? - Zgoda – powiedzia ch opak - g osem dr cym mocniej ni li li osiki. - Teraz powrócim na drog , dasz si do siod a przywi za i g ow sobie obwin . Za mn blisko pojedziesz i ucieka nie próbuj, bo strza a z uku pr dsza od cwa u konia. W Obornikach... Pami taj o daniu znaku! - A co zrobicie jak Doman si zaprze? - spyta ch opaka - Jak wielu tych zbójów? - Stoigniew pomin milczeniem to pytanie ch opaka. - Osiedle ca e. Baby maj i dzieci. To gród jest od Obornik nie mniejszy. Waszych wojów nie starczy, ale my z okolicy bym radzi pomogli. Ze wierkówek i z Ociszyna. Jakby tak zbójów z zaskoczenia... - Dobra – Stoigniew by dobrej my li – jak ju poka esz tych dwóch, to niby ujdziesz i pojutrze na krzy ówce go ci ca z drog do... - Do wierkówek, panie, stamt d do Druska bli ej. - Pami taj, e o losie twoich wierkówek twoje czyny postanowi . Jakby uszed , to ci b szu- ka a najd . * * * * * Uda o si . Doman zamkni ty w loszku zacz w g os lebiedzi , g no si kaja i obiecowa powiedzie wszystko. Godniej zachowywa si jego wspólnik, lecz na m ki wzi ty wygada wszystko, potwierdzaj c s owa ch opaka ze wierkówek. Uwi zionym podano zwyczajne jedzenie, co natchn o ich nadziej i uciszy o. Wieczorem i nast pnego ranka skrzypienie studziennych óra- wi ni porykiwanie byd a i kwik nierogacizny, domagaj cych si ludzkiej obs ugi, zbudzi y tylko niektórych wojów. Reszta spa a snem sprawiedliwych. Stoigniew dowiedzia si od wyznaczonych na noc stra y, e nikt nawet nie próbowa porozumie si z Domanem ni z jego wspólnikiem. Ca y nast pny dzie up yn na przygotowaniu i omawianiu planu zniszczenia zbójeckiego gniazda. Warianty by y dwa – bez pomocy mieszka ców okolicznych wsi i z ich udzia em. Po zmroku, kiedy powrócili zwiadowcy ze wierkówek i Ocieszyna, odpad wariant dzia ania tylko z udzia em samych wojów. - Dobra nasza – mrukn , ju w u grododzier cy, Stoigniew.
str. 8. Rozdzia II W Pa acu Lecha Krakowiacy, jak sami o sobie mówili mieszka cy Krakowa, zrobili co mogli, by ksi Lech by zadowolony z ich dzie a. Wynaj ci za po rednictwem ksi cia Kazimira rzemie lnicy urz dzili wnetrze pa acu pozna skiego na podobie stwo Wawelu, tyle e wszystko by o znacznie pomniej- szone. Prace trwa y d ugo, w mi dzyczasie ksi Lech dobrza po wylewie krwi do g owy, na za- ko czenie prac ksi wszed do pa acu prawie samodzielnie i powiedzia , e jest bardzo zadowo- lony z dzie a Ma opolan. Trzeba by o im zap aci niema o, lecz wn trze bardzo by o wygodne oraz przytulne i nie za ma e, chocia niedu e. Dodatkowo nale y potwierdzi , e ka dy nowy go Lecha chwali pi kno wn trza. Wprawdzie nie samo w sobie, lecz przez porównanie z wra eniem, jakie si odnosi o, patrz c na pa ac z zewn trz. Ksi powiada , e dobra i taka pochwa a, jego córka przyrównywa a te pochwa y do rad, by dzi kowa Swarzecowi za istnienie szkarad, bo zawsze to milej mie wiadomo , i w porównaniu z nimi jeste my adniejsi... Co tam! By pa ac i to jedyny w Wielkopolsce, tedy nie mo na go by o nazwa najszkaradniejszym. A wn trze by o pi kne naprawd i naprawd wygodne. Pa ac umieszczono po rodku Ostrowu Lecha – tak nazwano ostrów na Warcie. Ostrów, czyli po owia sku wyspa, dosta imi na cze wielkiego wodza, który przyprowadzi z zachodu, zza aby wi kszo Polan, dowodzi nimi w zwyci skiej bitwie z Goplanami, podporz dkowa Polanom ksi stwo Sprewian, przyczyni si do zawarcia cis ego przymierza Polan z Wi lanami i w ogóle by najlepszy, najwi kszy, najbardziej czci godny i godny pomników za ywota. Lech bardzo ubole-wa , mówi , e takie pomniki ywemu ustanawiane wieszcz pr dki i marny koniec ycia, a to dla-tego, i budowla upami tniaj ca czy upami tniaj ce miano jest wyrazem t sknoty budowniczych czy te nadaj cych nazw do takiego stanu, w którym uczczonego ju nie b dzie po ród ywych. Swarzec czasem wys uchuje pró b wiernych, a zawdy zna ich t sknoty. Je li sknot pojmie jako pro i zechce j spe ni ... Zrozumiano niepokoje ksi cia i zmieniono nazw ostrowu – odt d swa si Ostrowem wi tyn- nym, jako e w pobok pa acu Lecha pobudowano chram Swarzeca. Nie taki wielki i nawiedzany przez pielgrzymów jak chram na Lednicy, jednak od pa acu nieco wi kszy i maj cy wi cej go ci, tedy nazwa by a zasadnie ustanowiona. By oby mo e inaczej, nazwa ostrowu by zosta a – nie jako nazwa pomnika – gdyby Lech spra- wowa w adz , lecz on ust pi pierwszego miejsca Piastowi, a potem obaj dziadowie ust pili miejsca Siemowitowi – synowi Piasta, maj cemu za on córk Lecha, Dragos aw , co postanowi zjazd Polan nied ugo po mierci Popiela na Mysiej Wie y. W swoim pa acu Lech zajmowa si g ównie trosk o w asne zdrowie,zapowiada o si , e osi - gnie w tej dziedzinie cel – b dzie móg dosiada konia i uczestniczy w owach z oszczepem w prawej, zdrowej r ce. Cz sto Lech by odwiedzany przez Siemowita z rodzin i tym tak e zajmowa si Lech – musia dopilnowa cho by tego,aby wszyscy wiedzieli gdzie przebywa ksi Polski i do tego miejsca kierowali wsystkie powiadomienia o wa nych wydarzeniach, wszystkie pro by, dary, pos ów, pytania i co tam jeszcze by o trzeba. Trzeba przyzna , e Siemowit, przebywaj c w pa acu Lecha, cz sto prosi te cia o rad i c z a s e m zgodnie z tak rad post powa . Có , owo czasem bywa o za rzadko jak na upodobanie Lecha... Czasem, szczególnie podczas bytno ci pary ksi cej z dzie mi, zje do pa acu Lecha Piast, ju pozbawiony towarzystwa zmar ej Rzepichy, lecz nie pozbawiony pogody ducha i namys u przed wypowiedzeniem jakiego s du czy zgody albo zaprzeczenia. Jak by o – tak by o, raz zadowolenie trwa o przy jednym, innym razem przy dwóch, a bywa o, i wszyscy trzej cieszyli si ze wspólnego, zgodnego zdania. Ten trzeci przypadek ca kowicie zaprze- cza pogl dowi rozszerzajacemu si po ziemi polskiej, i tam, gdzie dwóch Polaków – s trzy pogl dy i adnej zgody. Zajrzyjmy do jednej z komnat pa acu, w której w nie sycony miód stara si agodzi ró nice zda mi dzy tymi trzema m ami, siedz cymi przy stole, zdolnym pomie ci jeszcze par osób Có , w skromnym wn trzu nie by o miejsca na par ró nych sto ów, przeznaczanych do ró nych celów - a to do miodu, a to do ucztowania, a to do jakiej gry, powiedzmy w szachy czy ko ci, a to do jeszcze czego innego.
str. 9. - Ledwo my poklecili do kupy ziemie ró nych plemion, ledwo my si po czyli z Wi lanami, tfu! - z Ma opolanami chcia em rzec, a ju mamy trudno ci w korzystaniu z owoców naszej harówki tak dobrze, jak to czyni zbóje, rabusie, z odzieje i wszelkej innej ma ci z oczy cy. Wszystkie te glizdy musim wygnie jak wszy! - g os Lecha brzmia tylko troch s abiej od tr b jerycho skich. - Glisty, te ciu – poprawi ksi Siemowit. - Niczym nienuzasadnione jest pomijanie osi gni plemienia Lachów – powiedzia Piast po chwili ciszy, w której Lech ko czy prze uwanie w ciek ci z powodów sobie wiadomych. - Ty ani wiedzia o istnieniu Lachów, kiedy adzi zjednoczenie nasze z Ma opolanami – doko czy Piast po chwili. - Dla mnie glizda jest czym innym ni glista – odezwa si wreszcie Lech, g osem jeszcze od ciek ci st umionym. - Ale wy mi tu kota ogonem do przodu... O zbójach mielim prawi ! - Wszy si bije, gnidy si gniecie, a jako do cna wyt pi ich nie mo na – powiedzia pow ci - gliwie Siemowit, najwyra niej staraj c si nie dra ni te cia. Ksi Polski uwa , e starszym na- le y okazywa uwa anie, przynajmniej w nieobowi zuj cej rozmowie, bo w my lach i postanowie- niach ksi cia ró nie z tym szacunkiem dla siwych w osów bywa o. - Za to, gdy si trzyma czysto , cz sto k pie i pierze – wszy uciekaj do tych,którzy brudniejsi – zauwa Piast. Trzeba stworzy takie warunki, których zbiry nie lubi – wtedy oni od nas ujd . - To mówi – sarkn Lech – bi , a oni si zaczn ba i ujd . Niszczenie ich, to w nie nieko- rzystne dla nich warunki! - Wybaczcie, ojcze – powiedzia Siemowit – jako nie ubywa na wiecie much, cho w izbie ca kiem si je wyt pi. Ledwo d wierze uchylisz, a ju ich z powrotem pe no. - Nie uchyla ! - zakrzykn Lech. - Zawdy bi ! Odpoczynek w tym dziele jest w nie uchy- laniem d wierzej dla wszelkiej ma ci m tów. Bi zawdy i bez wytchnienia ani lito ci! - A zim much nie ma – za mia si Piast, mo e chc c roz adowa napi cie Lecha – ju raz by wiadkiem pora enia cia a wodza przez wylanie krwi do rodka g owy i wtedy bardzo owa swo- ich sprzeciwów, bardzo Lecha pobudzaj cych do gniewu. - Wpieracie mi – Lech prawie kipia ze z ci – e ka den cz ek jednaki jest. Mucha, owad... One musz czyni nam uprzykrzenie, bo inaczej nie umiej . A cz ek od cz eka ró ny jest. Jeden dobry i spokojny, a drugi dra ! Da si wyniszczy drani i b dzie spokój – nie stanie tych, co czyni rabunki, przeniewierstwa i z odziejstwa. W p ta ich! Okowy na nogi i do najci szych robót pod batem nadzorców! - Macie s uszno – przyzna Piast – jeno koszt onego wyniszczenia by by bardzo wysoki. Nie dostaje nam si y, by wszystkich granic strzec nale ycie, a tu by trzeba wi kszo dru yny przeciwko zbójcom trzyma we wn trzu Polski. A sk d ludzi bra do pilnowania i wdra ania tych, co my ich podbili? - No, tak – Lech powiedzia to ze smutn min – wszelako co jednak z tym zrobi musim... - Mo na nagradza grododzier ców za apanie drani – g os Piasta by pe en namys u. - Eee tam – Lech machn zdrow r – jak si który rozsmakuje w braniu nagród, to tylko tro-ch wy apie, a reszt ostawi w spokoju na pó niejsze branie zap aty. Albo z apie, nagrod odbierze, a potem uciec zbirom pozwoli. Za jednych i tych samych par razy... - Hmm – chrz kn Siemowit – a mo e nagradza tych, u których zbójców nie ma? - A jak wcale w Polsce z oczy ców nie b dzie, to wszystkich grododzier ców nagradza ? - Lech zada to pytanie g osem kpi cym, lecz nikt ju na nie nie odpowiedzia , bo wszed dy urny stra nik i powiedzia : - Pos aniec od Stoigniewa przyby . Z Obornik. - Jak to? Nie z Ustki? Niech wejdzie! – powiedzia Siemowit. Pos aniec wygl da tak jakby d sz drog pokona ni z Ustki – kurz na nim osiad obficie, pot pozlepia mu w osy. Twarz mia poblad – mo e od wysi ku, a mo e od wa no ci, od przej - cia si nowin przez siebie przywiezion . - Mów – za da Siemowit. - Grododzier ca Doman znosi si ze zbójami – zameldowa pos aniec. - Uszed do nich, kiedy
str. 10. uwi zion by w loszku – kto mu dopomóg . Stoigniew prosi o pomoc zbrojn , bo tam ca y gród zbójecki jest. A w nim ten zdrajca, Doman. Stoigniew pyta czy ma dalej do Ustki pod , za zbójów ostawi w spokoju, czy te posi ki dostaniem i ich w je stwo we miem? Od razu by my ich do Ustki pognali, a potem do Truso – na sprzeda . Tam wielki targ niewolników. Dobre ceny... - Ty na pewno przez Stpoigniewa... Ksi nie zd doko czy pytania – pos aniec wydoby zza pazuchy wierzbow ga zk ca pokryt rzezanymi znakami. Siemowit wzi j i pocz czyta . - Tu jest napisane, e... Pos aniec znowu nie da doko czy ksi ciu pytania. - Syn Druzny – powiedzia , a ksi wyja ni Lechowi i Piastowi: - Tu napisano, bym spyta czyim Stoigniew jest potomkiem. Ty teraz – ksi zwróci si ku pos- cowi – do ni, je i spa . Dy urny ci zawiedzie. Jutro przed witem ruszysz z posi kami. Tyle dam, ile Stoigniew napisa . Nowy grododzier ca Obornik z wami pod y – jego po drodze uchaj. Ledwo pos aniec wyszed , stra nik zapowiedzia innego – tym razem z Krakowa.Ten by w wie-ku Piasta, wzrostu – na oko – trzy i dwie trzecie okcia, twarz mia szar , nie rzucaj si w oczy, mysiej barwy w osy, przyci te niedbale nad brawimi w nieschludn grzywk , a z ty u kark i barki zas aniaj ce, barki rozleg e. Okryte szar kurt na ko ki zapinan , kurta zakrywa a cz zwyczajnych, p óciennych portek, a te zakrywa y skórznie – ani nowe, ani stare – ot, s abo dostrzegalne. Ten przybysz jakby si skrada – nogi ugina w kolanach,gdy szed krokirm posuwistym a niepr dkim, lekko zgi ty do przodu, spoziera bystro naoko o wyblak ymi, b kit nie- ba w po udnie gor cego dnia przypominaj cymi oczami, w po owie przys oni tymi brwiami barwy starej s omy j czmienia. - Jako zwierz, podchodz cy pas ce si anie – pomy la Lecha - Jakby si do skoku czai – pomy la Piast. - Kto ci przysy a i czego chce? - spyta w g os ksi Siemowit. - Pok on od ksi cia Kazimira przynosz – powiedzia pos aniec. - Mój ksi donosi wam, panie, e od wschodu nadci ga na nas nawa a. Koczuj cy, dziki lud ogarn swoimi stadami wielkie po acie ziemi tu za nasz wschodni stra przygraniczn . Du o koni maj ci koczownicy. Byd a – ma o-wiele. Wszystkie te stada, niepilnowane – Bug prze i na naszych polach szkody czyni . Co gorsza wszystko to przesuwa si stopniowo w naszym kierunku. Pomocy zbrojnej... - Co robicie na dworze ksi cia Kazimira? - Siemowit przerwa pos cowi – Bo ja was tam nie widywa em, a lata swoje macie, tedy cie atwi do dostrze enia... - Ksi Kazimir prawie bez przerwy u ywa mnie do pos owania - powiedzia cicho pos aniec. - Macie zapewne... - Zawdy mam – przerwa tym razem pos aniec – wybaczcie, em od tego nie rozpocz . Pos aniec, niczym nie zmieszany, wydoby z kieszeni kurty pier cie , który obecni ksi ta od razu rozpoznali. Z drugiej kieszeni, drug r pos aniec wydoby trzy wici pokryte rzezanymi znakami i poda je Siemowitowi, a ten raz-dwa przeczyta i wpatrzy si w pos ca. Zapad a niezr czna, przed aj ca si cisza. Przerwa j pos aniec. - Ja was te nie znam, panie – powiedzia – a nie wolno mi wszystkiego rzec osobie, je li nie mam pewno ci, i to jest osoba w ciwa. Prosz o... - Znak – powiedzia Siemowit. - Zgadza si – rzek pos aniec i wyj zza pazuchy kurty niedu e, skórzane zawini tko. Z zawi- ni tka wydoby kawa ek jantaru znacznych rozmiarów i poda go Siemowitowi. Siemowit podszed do ciany, otwar w niej drzwiczki i ze schowka wydoby niewielk skrzy- neczk , z niej za inny kawa ek jantaru. Odwróci si przodem do pos ca, na jego oczach przy- swój jantar do jantaru pos ca. Oba kawa ki pasowa y do siebie jak ula – zarówno barw jak i przy onymi cianami – snad stanowi y niegdy jedn ca . Pos aniec wzi swój jantar z wyci gni tej r ki ksi cia, pieczo owicie go owin i schowa na sta- re miejsce, a nast pnie powiedzia : - Ksi Kazimir powiada, e broni b dzie Polski przed onymi koczownikami, lecz bez waszej pomocy, panie, nie dotrzyma im pola. Tedy polegnie, wi c po egnanie wam le.
str. 11. - Och, zaraz tam polegnie – obruszy si Siemowit. - Posi ki b , jeno niepr dko. Na razie niech Kazimir pospolite ruszenie zwo a i niech dokucza koczownikom, a do walnej bitwy z nimi nie staje. Mniemam, i e przed niwami dostaniecie wuystarczaj ce wspomo enie. Niech si Ka ko nie wyg- upia i ba nie nadstawia bez konieczno ci. Potrzebny jest Polsce ywy, a nie jako martwy bohater. Je li bliski wspó pracownik twojego ksi cia – Siemowit bacznie pztrzy w wyblak e oczy pos ca – to wiesz ile mamy i ile mo emy mie najwi cej zbrojnych... - Tysi c dru yny z Wielkopolan - pos aniec pokaza palec wskazuj cy swojej prawej d oni – trzystu zbrojnych dru ynników z Wi lan i czterystu dru ynników spo ród Lachów – teraz pos aniec pokazywa trzy palce swojej wyprostowanej r ki – Za pospolitego ruszenia – z Ma opolan b dzie nie wi cej od tysi ca. Mniemam, e koczowników jest w dwójnasób. A tyle nie mo na w bój posy , bo podbitych kto musi pilnowa , grodów strzec... - No, to dobrze tam wiecie co mo na. Tedy sposobów szukajcie, je li zbrojnych niedostatek. Podst pem, podjazdami, zasadzkami, po ary wznieca ... Konie i byd o strachliwe bywaj . A gin zabraniam. Jed i w Krakowie przeka – powiedzia Siemowit, a pos aniec jeno si milcz co sk oni i wyszed . Zapowiedziano pos ców ze ska, spod Lubusza i od osadzonych ko o W growca Sie czy- ców. Lubuszanin ska ada sprawozdanie z ko cowych prac przy budowie grodu. Lubusz mia by zbudowany dziesi lat temu, tedy powiadomienie o tym, e lada rok b dzie koniec budowy zakrawa o na kpin . Gniew Siemowita spot gowa o zaproszenie do obejrzenia Lubusza, lecz lubu- szanin zapewnia , e ksi e pochwali powolno budowy, bowiem zadbano o doskona urz dze obronnych, o mo liwo pozyskiwania wody i po ywienia w obr bie grodu. A staranno wyko - czenia mia a przewy sza wszystko to, co do tej pory mia o miejsce. - Na pewno na ca ym wiecie i w okolicach – warkn gniewnie Siemowit, co jako nie przestra- szy o pos ca, który powiedzia : - Druzno rzek , i ksi gniewu si zb dzie, kiedy umocnienia i wyko czenie obejrzy. Na kiedy mo na si ksi cia spodziewa ? - Znacie takiego boga, któren ma na imi Nigdy? - oczy ksi cia zapowiada y, e wnet pos aniec mo e zapozna si z przebiegiem skracania cz owieka o g ow i to na w asnym przyk adzie. - Przeka stanowisko ksi cia - powiedzia pos aniec, sk oni si g boko i ty em opu ci komna- . - Naka sprawdzenie przyczyn opiesza ci – dogna y go w drwiach s owa ksi cia. - Jak b dziesz chcia umiera – poradzi ksi ciu Lech – to naka im zbudowanie sposobnej do tego izby. Po yjesz jeszcze, czekaj c na wyko czenie, e ho, ho! Pos cy ze ska przybyli tylko z dowodem na posi cie sadzonek i umiej tno ci uprawy wi- noro li.Tym dowodem by a du a ki winnych gron. Ka dy z trzech ksi t jeno jedno gronko zjad , wyraz ich twarzy obwieszcza , e ch tnie zjedliby wi cej, lecz ka dy z nich mia na my li zadowo- lenie kogo innego zapachem, wygl dem i smakiem nowej, nieznanej dot d w Polsce ro liny. Siemo-wit podzi kowa skim pos com i poleci zg osi si do skarbnika po nagrod dla hodowców. - Jutro ko o po udnia – powiedzia , egnaj c dostarczycieli winogron – kiesa b dzie przez skarb- nika przygotowana, a wy ju sami porozdzielacie. Jak nadania na upraw b potrzebne, to dajcie zna tamtejszemu w odarzowi. On b dzie wiedzia co i jak. Sie czyce skar yli si na zbójców. - Go ci cem od samego prawie Poznania a do Obornik nie da si przejecha , aby podczas po- dró y od zbójów nie by napastowanym – mówi z prawdziwym bólem na twarzy najstarszy z Sie - czyców. Ksi ta spojrzeli po sobie porozumiewawczo. - Skarg przyj em – powiedzia Siemowit – wasze zatroskanie podzielam i wnet dopomog za- prowadzi mir w waszej okolicy. Atoli wici dostaniecie i b dzie mus wysy m ów do dru yny. Zapewniam, e tych waszych dru ynników jeno do stró y b dzie si u ywa . Znaczy – ad b utrzymywa w okolicy. No,chyba eby na Polsk najazd...Wtedy pospolite ruszenie zarz dz i wielu waszych stan musi do obrony. A wiec, czy te zjazd przedstawicieli mo e nakaza uczestnictwo w obronie wszystkim co do jednego.
Str. 12. To wiadomo – powiedzia Sie czyc. - Pozwolicie odej ?. - Skoro ju tu jeste cie. To zapytam was o wasz nazw – powiedzia Siemowit. - Bo mi dono- sz , i e Niemce, znaczy ich latopisy, nazywaj was w ichnich napisach za Siemczyców. Czy cie wy miano zamienili po drodze do Polski? - To nie my – Sie czyc kr ci przecz co g ow – my, ju na zachód od aby yj c, zetkn lim si z niemieckimi kronikami. Znaczy – tak jeich latopisy oni zowi . Oni pisz nie we w asnej mowie. ywaj pisma, które minusku a lubo majusku a zowi , a jeszcze insi latina na nie mówi . Otó ani w jeich rdzennej mowie, ani w onej do pisma u ywanej nie znajdziesz kresek nad znakami. A oni jako nasz znak w s owie Sie czyce musieli odda . Tedy pisali Sieniczyce. A ciemnota u nich ok- ropna i nawet ten co pisze odczyta tego nie potrafi. Skryby pisz , tak si mówi, a oni jeno odwzorowuj – jakby maluj znaki, nie maj c poj cia co by znaczy mog y. Niektórzy opuszczaj kropk nad znakiem, u nich oznaczaj cym nasz znak „ ”. A te jeich znaki jeden do drugiego czasami podobny. Trzy laski ko o siebie znacz „m”. A jedna laska z kropk na górze oznacza „i”. - Ju poj em – Siemowit przerwa obja nianie. - U was znalaz by si kto by zna owe majusku y czy minusku y albo toto latina? Bo mo e warto zna i czyta po ichniemu? - Nie zaszkodzi oby i popytam naszych – zobowi za si Sie czyc – Jeno bym odradza zast powanie naszych znaków ichnimi, bo rzeza si tych bazgro ów atwo nie da. U nas wszyscy pismo znaj , jeno przed obcymi tajemnica z tego jest robiona. A u nich rzadko kto umie czyta , a je-szcze mniej umie i pisa i pojmowa co jest napisane. Tam jeno mnichowie ichniej wiary za obja- niaczy s , lecz daleko nie wszyscy. A ja s dz , i znajomo i stosowanie pisma u atwia zarz -dzanie du ym pa stwem. Rzek bym wi cej – bez pisma prowadzenie du ego pa stwa nie jest mo -liwe. - M dre s owa – pochwali Siemowit – jeno nasza wierzba ma o trwa a, a ten ich pergamin... No, ale na razie wam dzi kuj i ycz bezpiecznej podró y do waszych Sie czyców. - Zadowoleni s , i e samemu ksi ciu si przydali – powiedzia Piast, kiedy ie czyce opu cili komnat . - Trzeba powymienia grododzier ców – powiedzia Siemowit – zestarzeli si czy co?... Ma o dbaj o innych – za w asn korzy ci zaczynaj goni ... - R ce tak s nauczone i to im atwo, i e do siebie grabi – powiedzia Lech. - To co? - Siemowit zrobi zdziwion min – mam im grody na w asno dawa ? - Kto wie, kto wie? - twarz Lecha, kiedy niby pyta o wiedz w tej sprawie by a bardzo zamy lo- na. Jednak nikt ju w tej wa nej sprawie nie zabra g osu, bo warta zapowiedzia a ksi z dzie mi i po chwili weszli do komnaty wszyscy troje, trzymaj c si za r ce, bo malcy to jeszcze byli. Leszek i Przemko wyrwali r czki z d oni mamy i wartko podbiegli do ojca. Jeden przez drugiego pokrzy- kiwali o rzeczach dla nich wa nych i koniecznych do przedstawienia ojcu, aby pochwali , doceni , bo co okjciec, to ojciec. Ch opcy pokazywali tacie, przyniesione z przechadzki po lesie ró ne cu- de ka – szyszki wielkie i zadziorne, kolczaste buczyny i g adkie dzie w zielonych czpeczkach. - B dziem z mam robi le ne ludki! - krzyk ch opców dono niejszy by od b bnienia w wielkie kot y bojowe, bo i sprawa by a si y g osu godna – le ne ludki, z mam , b robili! - Mama powiedzia a, e jak kasztany b , to z nich ludkom g owy doprawim! - To by a druga wa na sprawa, o której ojciec, koniecznie, musia si dowiedzie i on nie tylko wiadomo przyj , ale jeszcze na r ce bra i podrzuca wysoko, wysoko, a oni domagali si , znaczy – ten stoj cy na ziemi – eby teraz jego i jeszcze wy ej ni brata. - eby jeno tyke razy z apa ,ile razy podrzucisz – mrukn Lech – bo dziura w pod odze si zrobi... - Przesta ju ! - za da a ksi na – bo si stracham, e który upadnie. A po drugie - przysz am na posi ek prosi . Raczcie ojcowsie, i ty, m u, przej nynie do komnaty jadalnej. Przy stole Siemowit cz stowa synów i on winogronami. Wobec takiego przysmaku wszystkie inne sprawy odesz y na bok. Nowy, nieznany przysmak. S odki i soczysty. Samojciec da ! A matka zaraz zacz a gdera , e znowu ino s odkie jedzenie, a to za ma o. - Bardzo powabna, kiedy si gniewasz – powiedzia Siemowit, a Dragomira sp on a licznym
Str. 13. sem a oczy jej od tego po aru lic rozb ys y jako wietliki w noc wabienia do mi ci. - Podobno na po udniu owe winne grona przez ca y rok bez przerwy si rodz – powiedzia a niby to spokojnie, lecz jej pier nadal unosi a si od oddechu pochwa m a pog bionego. - Spróbujem suszy – powiedzia Siemowit - niech si jeno rozrodz . Zanim to b dzie ja oczu nie oderw od mojej licznej niewiasty. Prawd mówi c, smakujesz te lepiej od winnego grona... - Do sto u si my, bo ju wnosz – Dragomira za wszelk cen usi owa a spowodowa zako czenie pochlebnych dla niej odezwa m a. Jak ka da niewiasta wstydzi a si zalecanek w obecno ci osób postronnych. - Niewiasta – powiedzia Lech - nawet ju w krzakach b c ze swoim m em jeszcze si czujnie rozejrze musi czy kto aby nie podgl da. - Tatku – g os Dragomiry by mocno prosz cy – dajcie ju spokój, bi mi wstyd.. Podeszli do sto u na wiele osób. Dla nich tylko cz sto u przykryta by a bia ymi serwetami.Ser-wety nie by y puste, Le o na nich sze okr ych, p askich chlebów. Ko o ka dego chleba le redniej wielko ci nó i sta gliniany kubek. Ch opcy jako pierwsi wdrapali si na krzes a, a kiedy równie i doro li siedli, Leszek chcia wiedzie wszystko o orkiszu, z którego te chleby upieczono. - K opot z obja nieniem b dzie – powiedzia Piast – bowiem niegdy s owo ono oznacza o najpo yteczniejsz odmian ka dego zbo a. A nynie oznacza jeno tak odmian pszenicy albo czmienia. Powiem wam za to, e orkisz zawdy najzdrowszy by , tedy macie zjada i nie gada . Zacz to podawa potrawy. Piastowi i Siemowitowi k adziono na ich kr gi z chleba kawa y pieczeni z czerwonego mi sa. Lech dosta pieczonego kurczaka i pieczone jarzyny. Ch opcy za dali s odzonego miodem ciasta, lecz i ojciec i matka, ca kiem jednomy lnie, tak srogo spojrzeli na synów, e obaj przyj li gotowane kurze skrzyde ka i szyje oraz po dwa gotowane kacze dki. Dragos awa, w ci y b ca, stara a si zaspokoi swoje niewie cie zachcianki i dostawa a kwa ne, grzybowe, ostre... Kiedy nie patrzy a na synów, ci podbierali z misy orzechy z miodem, lecz swoje ptasie kawa ki pozjadali, chocia aden ni k sa chleba nie u ama . Rozmowa przy stole toczy a si opo ytkach z pokarmów, zdaje si , e o kszta cenie ch opców sz o. Ustalono wspólnie, e od rzeczy sich jest si a.atoli na krótko. Kiedy trzeba zapewni sobie si y na d ugo – musi si mi siwa spo ywa , a m cznych potraw dotego troch dodawa i warzyw. Szczególnie za surowy czosnek zjada i cebul .No, i eby jada o sta ych porach dnia. - My nigdy! - rozleg si dwug os ch opców wpierwszej chwili wolnej od rozmów doros ych. - Czosnek – zgadywa a Dragomira. - I cebula – dodali synowie. - Po yjem, zobaczym – powiedzia Siemowit. - Ja te w dzieci stwie wybrzydza em, lecz czos- nek w odpowiedniej chwili spo yty nieomalcuda czyni. Si a, pr dko , wytrzyma . No, i zdrowie zachowane. - I chuch - doda a cicho Dragomira, lecz ch opcy us yszeli i obaj spojrzeli na matk porozu- miewawczo a z wdzi czno ci . Posi ek zako czono popijaniem wywaru z gruszek, s odzonego miodem. Ojcowie poszli drze- ma , dzieci z mam – znowu na przechadzk , a Siemowit do przyjmowania zapowiedzianych odwiedzin. Stra nicy na korytarzu podziwiali wytrwa ksi cia – oni zmieniali si co kilka godzin, on by jeden jedyny – nie mia zmiennika. - Chocia to nie atwe, chcia bym by na jego miejscu – powiedzia stra nik do swojego towarzysza, wskazuj c oczami drzwi komnaty przyj . - E tam – drugi wzruszy barkami – zmiana zaraz b dzie to ci poka domostwo dla kogo , kim lepiej by oby by ni ksi ciem. * * * * * Po sko czeniu s by dwaj stra nicy pa acowi udali si na pó nocny kraniec ostrowu. Ca y ostrów by ogrodzony wysokim na sze okci cz stoko em. Stra nicy doszli do cz stoko u i tam, ten który mia pokazywa domostwo kogo wa nego, doby klucza z kieszeni, wymaca w cz stokole w ciwy otwór, w we klucz, przekr ci i... Po otwarciu furtki, wcale str. 14.
str. 14. niewidocznej dla niewtajemniczonego, pokaza o si podwórze obej cia gospodarskiego. Po prawej stronie sta o poka ne domostwo z gankiem i przybudówkami, na wprost furty gumno, do którego – jeszcze bli ej furty ni stodo a - przytkniety by kurnik. Po stronie lewej sta chlew, obora i stajnia – wszystko w jednym, kamiennym budynku ze s omian strzech i dymnikiem w cianie szczytowej. - Chodzi em tu wielokrotnie i nigdy bym si nie domy li istnienia tych zabudowa – przyzna oprowadzany. - Kto tu mieszka? - Nikt – powiedzia przewodnik. - Innych budynków ci nie poka . I tak s puste. Ale wn trze domostwa obejrzysz. To mój krewniak budowa wedle wskazówek w ciciela. Przez otwarty, lecz zadaszony ganek weszli do sieni, która mia a dwa oszklone okienka – na po- udnie i na wschód. Schody musia y wie na poddasze – tak domy la si oprowadzany, onie mielony nowo ci nieu ywanego domostwa - czysto by o, pusto, pachnia o ywic . Na wprost wej cia wida by o drzwi niedu e, a z prawej strony drzwi wi ksze. Przewodnik otwar te wi ksze. - To jest pomieszczenie do warzenia i spo ywania strawy – powiedzia , jakby sama kamienna kotlina na rodku tej izby nie wystarczy a do powiadomienia, i s y do palenia ognia. Nad kotlin , na wysoko ci czterech okci wisia okap du ych rozmiarów, maj cy komin skryty w powale, zapewne odddzielaj cej izb od poddasza. - O – powiedzia oprowadzany – to nie jest zwyczajna, kurna chata. - Nie jest – przyzna przewodnik. - Zobacz jaki g adki stó i pomacaj g adko awy, Oj, naskroba si mój krewniak, namordowa si przy tym struganiu i g adzeniu. A na wisz cych pó kach – widzisz chyba – nowiu kie naczynia. Oprócz powszechnych – zobacz – p askie misy do polewki i jeszcze mniej g bokie. Widzisz? - pokaza na stosik p askich kr ków nieco zag bionych po rodku. - To s y pono zamiast chleba – na stó stawiasz i na to mi siwo adziesz. A tu – w pobok – wide ki do onego mi siwa. Utkasz i ju ci si nie ruszy podczas kroje- nia na kawa ki. Wejd my za te drzwi - pokaza na drzwi w cianie przeciwleg ej do okna, wycho- dz cego na podwórze, na wschód. Za tymi drzwiami by a komnatka, mog ca s za sypialni – sta o e, i za wietlic – stó by i krzes a. Potem poszli do drugich drzwi, widzianych w sieni. Za nimi izdebka by a – te z kotlink i kominem, sta o ko i awa. Wisia y pólki z naczyniami. Okienko od po udnia dawa o jasne wiat o. - adnie – powiedzia zwiedzaj cy. - Jeszcze razdo sieni – powiedzia przewodnik. - Na wprost drzwi wej ciowych, mi dzy izdebk a komnat z em jest korytarz, którego mog nie spostrzec. - Widzia em go – zaprzeczy zwiedzaj cy. - Tym korytarzykiem idzie si jeszcze g biej? - Tak, chod my – powiedzia przewodnik Krótki korytarzyk ko czy si jeszcze krótsz przecznic . Wida by o troje drzwi – na wprost, po lewej stronie i po prawej. - Tak wiele komnat? - zdziwi si zwiedzaj cy. - Nie – powiedzia przewodnik i otwar drzwi na wprost. Pokaza o si pomieszczenie niedu e, otoczone wisz cymi na cianach pó kami. - To komora – obja ni zwiedzaj cego. - Znaczy – na wa ne, cenne zasoby gospodarza. Te drzwi po praej, to spy arnia. Sama nazwa wskazuje, e spy a tam ma by trzymana. Teraz s jeno pó ki, takie same jak tu, w komorze. Cho my na lewo -do tych trzecich drzwi. Za tymi drzwiami by a nia i róde ko, obmurowane, z odp ywem, przebijaj cym cian pó nocn . Kotlina z okapem i kominem mia a dodatkowe wyposa enie – wisia nad ni wielki kocio , umocowany cuchami do okapu. Olbrzymie g azy przy drewnianym brodziku musia y do polewania, aby para gor ca oczyszcza a cia o z brudu, potu i paso ytów, Czerpak. Wisz cy na ko ku wbitym w cian nad brodzikiem mia posrebrzan r czk z elaza. - Nabiera czerpakiem wod z kot a i polewa kamienie albo samego siebie – rozmarzy si no zwiedzaj cy. -[ A czyje to dobro? Mówi ... - Druzno si zwie. S ysza ? - przewodnik wypowiada teraz s owa w sposób namaszczony. To cz ek zaprawd mo ny, Mo no jego nieograniczona jest. On przyczyni sie do przybycia Polan nad Wart . On doradza ksi tom i na zjazdach go s uchaj . Kap anem najwy szym jes u Swarzeca na Lednicy. Bardzo ceniony a niezale ny.
str. 15. - Ba – powiedzia zwiedzaj cy – na ksi cia urodzi si trza we w ciwej rodzinie, A na miejsce Druzny przyj mo e jeno ten, co ma w g owie rozumu nie mniej od samego onego Druzny. To nie ja. Ale pomarzy jest przyjemnie...
str. 16. Rozdzia III Wieck Jeszcze skiego lata ród Ckliwiców by na Pomorzu najliczniejszy. W nie najliczniejszy, bo najmo niejszy nie by , mo liwo ci Ckliwiców ogranicza a, z pokolenia na pokolenie dziedziczona, powolno . Znaczy -powolno w postanawianiu i powolno w dzia aniu. To si tak jako u o, t powolno widzia o si na pierwszy rzut oka i na pierwsze s owo przez ucho us yszane od jakiego Ckliwica – zanim co rzek , zanim ka de s owo wycedzi ... Zwyczajny cz ek w tym czasie móg si naje , napi i jeszcze za pocz stunek podzi kowa . No, limory istne ci Ckliwice. Inne rody kaszubskie, te przecie nie tak pr dkie we wszystkim jak orkan lubo b yskawica, wy miewa y Ckliwiców,a ci – je eli nawet si o te michy-chichy gniewali, to nie zd yli nigdy wyrazi swojego oburzenia na prze miewców, bo jaki Tuks, Tusk, Necel, Tczew lubo inny Kaszub z innego rodu ju sobie poszed do innych zaj i ura ony Ckliwic nie mia komu pokaza swojego gniewu. Kr a pog oska, e zanim Ckliwic powiadomi innych o nadej ciu burzy i konieczno ci zadbania o pomniejszenie skutków ulewy z wichur , to ju dawno jest po burzy i ów Ckliwic mo e tylko wyst ka powolu ku: o ju prze sz a. miech miechem, a nic na Kaszubach nie dzia o si wedle ch ci Ckliwiców. Bywa y przecie spotkania przedstawicieli wielu kaszubskich rodów w sprawie wspó dzia ania bie cego lub w sprawie urz dzenia wspólnej przysz ci Kaszub, lecz poklask dostawali na takich spotkaniach inni, a Ckliwice nie zd ali si sprzeciwi , bo jeszcze dumali – co by tu rzec. Ka dy Bia k, Bia ki ród ma o liczny i niezamo ny, wi ksze dostawa wyrazy uznania w takich razach ni li jakikolwiek Cklliwic. Zreszt aden Ckliwic nigdy na takich spot-kaniach nie zd zabra g osu. Wszelako przyzna nale y, i rozumu wcale Ckliwicom nie brakowa o – mo na rzec, e mieli go wi cej ni par innych rodów razem wzi tych. Lecz czy mo emy podziwia pi kno wschodu lub urok melodii, je li my s ca wschodz cego nigdy na oczy nie ogl dali, a melodii onej nigdy na uszy nie us yszeli? W takich razach mo e nam si nawet zdawa e nie ma witu czy wschodu s ca, i rzeczonej melodii te na wiecie nikto nie zna, tedy ona wcale nie istnieje. Wiosn tego roku od strony wschodu s ca bie ali go ce, a potem piesznie przeje ali i prze- chodzili uciekinierzy. Nie li wie ci, od których calutki Bork dr , bo dr eli jego mieszka cy, w a- nie Ckliwice. Oto w pobli u osady Lubiatów przybi y do brzegu morza trzy d ugie odzie wikin- gów i nawet przy pomocy ludzi ze wsi Kopaln i wsi Kierzk odeprze si tych zbójów z pó nocy nie da o – nar li Kaszubów co niemiara, wielu pop tali i b ich pewno uwozi , poniszczyli, popalili, nagrabili ró no ci. I... id w g b l du!!! Id na zachód! Najwy szy z Ckliwiców, jeszcze nie onaty, jasnow osy i b kitnooki, co w tym rodzie pow- szechne by o, lecz ca kiem niecodzienny w odczuwaniu zagro i oczekiwa dobra, zwa si Wieck. Mo liwe, e u Polan imi owo odczytywanoby jako Wi cek, czyli Wi ces aw. Ten odzieniec jakby we nie widzia obraz. A nawet s owa, nawet opisy rzeczy i wydarze na te obrazy, jakby we nie widziane, przetwarza . I tak, jak we nie, nie móg si w aden sposób przeciwstawia niczemu ani nikomu pomaga nie by zdolny. Wieck zawdy t przypad mia , niekiedy próbowano go pobudzi do uczestnictwa w prawdziwym yciu, lecz on budzi si chyba nie chcia , albo nie móg . Ch op jako d b wielki, najsilniejszy w ca ym Borku, a po ytek z niego jakoby z dziwo ony jakiej... Na szcz cie adnych czarów nie umia czyni , nikomu nie szkodzi , a przypilnowany nawet po ytku móg dostarcza . Na przyk ad wilki i nied wiedzie go unika y, tedy nawet zim mo na by o z Wieckiem do puszczy si , po opa b ga zie z igliwiem dla wi , bezpiecznie wyprawi . Wieck widzia , s ysza , malowa w sennej wyobra ni i zapami tywa . Bork. Sto domostw. W stu checzach – sto rodzin. Sto g ów rodzin, czyli m ów. Sto on. Starków w dwójnasób, bo wielu pomar o. Dziecisk w czwórnasób. Rzesza luda. Z dorastaj odzie ponad dwana cie secin... Ciasnota w checzach. Bydl t dostatek, wi c g odu nie ma. Krowy – stada na pastwiskach. Pomi dzy krowami – owce we niste. Latem mieszne po strzy y. Sto par wo ów – te na pastwiska s wyganiane – Wieck widzi jak on sam p dzi na wiejski wygon trzódk swoich rodzicieli. Na podwórku, otoczonym czworobokiem zabudowa , kury wyfruwaj spod nóg krów owiec i wo ów... Och, jakie pot ne ptasie sprzeciwy. Ko, ko, ko pi ! G , g , g by
str. 17. parszywe te krowiska w poid o wtykaj i brudz ! Kwa, kwa, kwa ny szczaw zapa kany przez te przebrzyd e owce. Drób k ótliwy. Ptasie rozumki... una na wschodzie. Wielka una – musi p on wiele budynków. una nieodleg a – Wieck pró- buje przebiera nogami w ucieczce i odczuwa jakby skr powanie... Sen? Jawa?... Szykowanie do ucieczki na zachód. Sto wozów zaprz onych w wo y. Krowy uwi zane do wo- zów. Dobytek co cenniejszy spakowany na wozach. una w s siedniej wsi! Wieck jest zmartwia y ze strachu. Och! Ruszaj . Na szcz cie zwierz ta nie maj powolno ci swoich w cicieli. Nas- pnej nocy una jest odleglejsza. Uff... Osada Wrze . Tu za domami przepastne bory, a do morza pono si gaj ce. Niedaleko Wrze ci du a polana. My l - e i Wrze nied ugo od puszczy si oddali, bo polana jest por . Na polanie wiec Ckliwiców. Wiecka dopu cili do uczestnictwa. Po co? Nie ma odpo- wiedzi w tym niby nie, w tej nibyjawie... Trzask po rodku kr gu sied cych Ckliwiców. Zach ca do podawania pomys ów na ratunek rodu, bo wikingowie mog i tutaj doj . Nikt nie wstaje, aby przemówi . Milczenie, Bezruch. Oczy jakby puste – bez my li. Wieck czuje, e jego serce zaczyna bi mocniej. I pr dko. Odeech mu si przy piesza i pog bia. Przebudzenie? Jaka przemo na si a podnosi go do postawy stoj cej. - Jestem Wieck z Borka – Wieck s yszy w asny g os i wydaje mu si , e to we nie... - Znaczy – Ckliwic jestem – dopowiada Wieck i ju wie, e nie pi. Serce nadal omoce jakoby dzi cio stuka w pie drzewa. - Trza nam do walki stan i przed naje cami si broni . Oni musieli zostawi stra e przy odziach. Oni musieli odprowadza je ców i ich musz pilnowa . Oni musieli odnosi zdobycz na odzie. Ich teraz za nami pod a niewielu. Trzy d ugie odzie. Mus miejsce mie na upy Najwy ej kopa zbrojnych by a po przybiciu do brzegu. Teraz najwy ej ze dwudziestu nas ciga Damy im upnia. Wieck sko czy i znowu zapad w co , sen przypominaj cego – widzia , s ysza , przetwarza w obrazy i przypuszczenia, lecz zrobi niczego nie by w stanie. - My mieliby my stawa do walki ze zbrojnymi? - to by o przedziwne, lecz Trzask zada to py- tanie bez adnego namys u – natychmiast po zaprzestaniu mówienia przez Wiecka. Lecz – jak to zwykle u Ckliwiców by o - nikt ani Trzaskowi, ani Wieckowi nie odpowiedzia . Za to Wieckowi pomy la o si , e przed nieuzbrojonymi broni si nikto nie musi. Po d szej chwili odezwa si Miodk. - Nie damy rady – powiedzia i znowu zapad o milczenie, a mo e namys . - Musim - powiedzia po stosownej przerwie Kmiotk i otar , powoli, zwisaj ce w sy lu nym r - kawem p óciennej koszuli. - Lepiej uciec – to by o zdanie, które wypowiedzia , po nale ytej przerwie, kr py i brodaty Chwa k. - Lepiej si skry – mia k by drobny i malutki, mo e dlatego Wieckowi przysz a na my l kre- cia lubo mysia nora. - Hola, hola! - ten okrzyk dobieg Ckliwiców od strony rzeki eby, a oni jako nie wzi li tego wo ania do siebie. Za to Wieckowi pomy la o si , e naoko o mogliby by wikingowie, a nikt na polanie nawet by o tym nie wiedzia . Ckliwice trwali w bezruchu, miejmy nadziej , e nie w bez- my lno ci. Wieck us ysza szelest rozchylanych ga zi, a potem zobaczy wchodz cego na polan cz owieka Ten cz owiek szed jakby bokiem, a mo e nawet ty em... Za chwil ta w tpliwo zosta a wyja nio- na – ten cz owiek ci gn za sob konika. Mo e mierzyna, mo e jakiego innego, niedu ego konia do jazdy wierzchem. Tak, w ka dym razie pomy la o si Wieckowi i ujrza na ekranie wyobra ni ugie nogi, zwisaj ce po obu stronach konika – nogi prawie ziemi dotykaj ce. Tak, wyobra nia musia a korzysta z ogl du pod wiadomo ci, bo dopiero po jakim czasie Wieck pozna , e ten obcy mia d ugo i niewiele wi cej. Móg by chyba podpiera swojego wierzchowca nogami, gdyby zachodzi a obawa wywrotki albo po lizgni cia si ... Koszula owego d ugasa si ga a mu do po owy ud, lecz na Wiecku zapewne wlok aby si po ziemi. Poci tej zbyt d ugiej twarzy przybysza i cienko , wystaj cych spod koszuli nóg nasuwa y wyobra enie ko ciotrupa w czapce ze szpicem i nausznikami. - Co to za plemi si k óci? - spyta przybysz g osem piewnym i d wi cznym, po czym
str. 18. wypu ci z r ki parciane wodze konika i obróci si naoko o, jakby szukaj c kogo , kto zechce go obja ni – zaspokoi jego ciekawo . . - Ród – powiedzia krótko Trzask. - Taki liczny? - przybysz mia w g osie ni to zdziwienie, ni to podziw. - To ród – dziwi si dalej – mo e w naszym cesarstwie liczy kilka niespokrewnionych rodzin. A tyle, co tu was siedzi – to ju plemi , z kliku rodów z one. - Spokrewnionych – powiedzia powoli Trzask, a przybysz zdawa si nie rozumie o co Trzaskowi idzie. - Snad brakuje u was – powiedzia d ugas – w adzy nadrz dnej. Niemniej spór tu jakowy si toczy. Ród, plemi , spokrewnienieni czy nie – o co spór idzie? Bo ja mediator jestem najprzed- niejszy i was pogodz atwo.Odpowiedzia o mu milczenie, lecz d ugas wcale si nie speszy . Najwidoczniej wiedzia o co chodzi, bo po chwili rzek : - Gdyby cie uznali zwierzchnictwo cesarza wschodu, to on by was ustrzeg przed najazdami wikingów z pó nocy. - Uznamy – powiedzia Trzask tak pr dko, jakby nigdy Ckliwicem nie by . - Gdzie wojownicy onego cesarza wschodu? My tam natychmiast pod ym. - Nnnno – g os d ugasa sta si zaj kliwy – jja ttu... nno nnie mmmam wwojakków... - No, to ju ci tu nie ma! - Wieck sam nie wiedzia co mu si sta o, e jaka si a nakaza a mu te- go d ugasa postraszy okrzykiem, wzywaj cym do odej cia. Czy ta si a, to pop dliwo ? Ckliwic, cy pop dliwym? Jakby tego by o ma o, co nakaza o Wieckowi ruszy ku obcemu, brwi nastroszy , czo o zmar- szczy i patrze prosto w te rozbiegane lepka. Obcy nagle wskoczy na konika, konik st kn no, ruszy drobnymi kroczkami w stron przeciwn do tej, z której przyby . Wkrótce znikn , prawie szelestu nie czyni c, w cianie puszczy. Sen Wiecka, a mo e rzeczywisto w tym dniu by a przedziwna. Ledwo d ugasa nie sta o – pojawi si krótki a kr py. Troch t jego kr po maskowa a d uga do ziemi, lu na suknia. Jej buro powodowa a chyba, e ca y ten krótki cz owiek zdawa si by barwy ziemnistej. Stan po rodku kr gu Ckliwiców i rzek niby to po s owia sku, lecz straszliwie kalecz c melodi s ów: - Fitam fszytkich .Pokoj fam. Sliszalem fyknanie teko tlukasa. Bencfal jeten. - Pokój z tob – odpowiedzia w imieniu wszystkich Trzask. - S toprom nofinom ja pszypyfam. Cesasz sachotu fam pomosze na pszyszlosc. Tylko pszys- tompiom to cesarstfa sachotu i fikinki jusz nein pszyjtom. F jetnym ten tlukas sluszny pyl – rut to same niekrefne. Krefne to jest rocina. Znowu sta a si rzecz nadzwyczajna – Trzask bez adnego namys u przerwa dziwn gadanin – cifnom katanine – powiedzia by kr py i zapyta obcesowo: - Masz tu gdzie wojów swojego cesarza? Bo jak nie masz to... -Trzask zawiesi g os, w powie- trzu jeszcze wisia a gro ba zawarta w tonie pytania Trzaska, kr py wyczu niebezpiecze stwo i po- drepta ku cianie puszczy. Jeszcze tylko po drodze nie omieszka zaznaczy , sze on tylko o pszy- szloscy mówi ... Nikogo w puszczy wida nie by o, atoli jakowa rozmowa tam si zacz a. - To co ja mam ropic, Trusno? - Ckliwice us yszeli t dziwn mow kr pego , do kogo si zwracaj cego. - Id do swoich Germanów, do wikingów znaczy i powstrzymaj ich na pó dnia przynajmniej – ten kto mówi czysto po s owia sku, a zwa si ... No, nie wiadomo jak, bo przecie chyba nie Trusno? - Druzno jestem – us yszeli g os tegocz owieka, który wszed w rodek kr gu mia ym krokiem. - A ty z czym do nas? - wiele wskazywa o na to, e Trzask staje si bardzo mia y i zadziorny. - O dzie drogi na po udnie jest oddzia wojów ksi cia Polski – powiedzia ten, co przedstawi si jako Druzno – lecz wikingowie dognaj was za pó dnia. Ponadto eba po piechu wymaga, bo w górze rzeki d ugo deszcze pada y, a ostatnio ca odzienna ulewa tam by a. Tylko patrze jak eba wzbierze i przeprawa nie b dzie mo liwa. Je li wolno radzi , to zaraz si zbierajcie i do grodu po str. 19.
zachodniej stronie eby, do Cecenowa uciekajcie. - A tam przyb ludzie owego ksi cia Polski i podziel nas na rody z rodzin ze sob niespokrewnionych? - g os Trzaska by , o dziwo, mia y i drwi cy. - Nie ma co kpi – powiedzia Druzno – w wielkich pa stwach cesarze nazywaj rodami czy plemionami mieszka ców jakich ziem – tak ziemi zarz dza namiestnik i jemu o powi zaniach rodzinnych wiedza nie jest potrzebna – jemu o ci ganie danin idzie. Nasz ksi takiego podzia u nie robi. Jako wiecie, u S owian ród jest zbiorem krewnych od najdawniejszych przodków pocz - wszy a po dzie dzisiejszy. Ale uchod cie, bo nie zd ycie. Ksi ciem si nie przejmujcie, bowiem on z wami nigdy nie b dzie mia do czynienia. No, mo e z jednym Wieckiem... Wieck poczerwienia od tak wielu ludzkich oczu w niego wpatrzonych. - Dlaczego ze mn ? - spyta . - Bo ci pod opiek zostawi moj cór . A ja po tych wojów pod , by wam dopomogli przeciw- ko wikingom. - Ty nam yczliwy – wtr ci si Trzask -tedy na jaki czas przyjmiem radzi twoj dziecin , To dla nas r kojmia b dzie, i ratunek od wojów twojego ksi cia rych o nadejdzie. Wieckowi w tej chwili przedstawi si obraz owego Druzny jako cz owieka nader leciwego. ciwie – to b y cz owiek stary. Trzyma si prosto i by wawy, lecz te siwe brwi, te siwe osy, ta wyblak t czówek... Na pewno te oczy by y niegdy b kitne – teraz by y szare czy bure. Dlaczego Trzask mówi o dziecinie? - Wieck dziwi si jeszcze Trzaskowi, e nie dostrzega prawdziwego wieku Druzny, kiedy ten ostatni zawo : - Struna! Wieck od dzieci stwa rad ws uchiwa si w granie wiatru, syk fal morskich podczas sztormu. Lubi piew ptasz t, pluskanie strumyka, a nade wszystko uwielbia granie w drowców z g likami. Rzewnie si cz ekowi robi o, ko o serca cz ek jakby mi ... Ech, te struny... Co podnios o wszystkich Ckliwiców, siedz cych w kr gu – Wieck, w tym swoim pó nie a si przerazi – to musia o by co nadzwyczajnego, je li Ckliwice poniechali swojej powolno ci, roz- dziawili g by i wytrzeszczyli ga y w jedn jedyn stron . Wieck obróci spojrzenie w t sam stron . Poczu ciep o ko o serca, które zacz o ko ata mocno a pr dko. Na polan wchodzi a z puszczy boginka! - To wcale nie dziecko – Trzask da dowód swojej nadzwyczajnej spostrzegawczo ci – to rza a niewiastka. Och, jaka pi kna. Istotnie, Struna mog a zrobi na m czyznach wielkie wra enie. Smuk a, zgrabna, mia a czym oddycha ,a to co , oprócz sporej wielko ci, by o wyra nie j drne, stercz ce i poruszaj ce si w rytm spokojnego oddechu. Taki spokój niewiasty zawsze dziwi m czyzn, kiedy niewiasta jest jakby nie wiadoma swojego stanu posiadania mi dzy brzuchem a brod i oddycha sobie równiutko, spo-kojniutko, a tu m czyzn a spiera – oddycha mu trudno, lepia z orbit rade by wyle i do tych cudowno ci przylgn ... Reszta Struny wcale nie ust powa a tym dwom magnesom poni ej szyi – twarz mia a Struna tak adn , e rzadko mo na podobne pi kno spotka , kibi , brzuch, uda – wszystko przykryte sukni do kolan z cieniutko wyprawionej, jakby si lej cej skórki, sukni akuratnie lu i jeszcze akuratniej dopasowan – dowód na to, e adnej niewie cie we wszystkim jest adnie, a w odzieniu adnym wygl da jak pi kno prawie nieosi galne. I te w osy... Z ocistobr zowej barwy warkocze grubo ci nie mniejszej od ramienia silnego m czyzny. Ka dy z tych warkoczy z osobna by tak gruby! Te w osy musia y si z lekka k dzierzawi , bowiem niektóre kosmyki tych liczno ci, zarówno na g owie jak i w samych warkoczach, zwija y si w l ni ce kó eczka. Warkocze zwiesza y si do pasa – jeden z przodu, drugi na plecach. A pod cienkimi, szta tnymi brwiami ciemnobr zowego koloru jasnozielone, kszta tne i wcale niema e oczy, obramowane d ugimi, ciemnymi rz sami patrzy y tak jako serdecznie, tak przyja nie... - Ja si ni zajm – powiedzia Trzask, g osem st umionym przez podniecenie i zaskoczenie mo liwo ci istnienia takiej cudownej istoty. Struna tylko si u miechn a i, patrz c na Trzaska, pokr ci a g ow . Po czym podesz a do Wiecka i cichutko wyszepta a: str. 20. - B twoja, a ty b dziesz mój.
Tak si wszyscy na polanie w Strun wpatrywali, e tylko Wieck zauwa odej cie Druzny. Potem spostrzegli si wszyscy e Druzny ju nie ma, kiedy Struna, g osem mi ym niby balsam do rany przy ony, poprosi a: - Prosz , by cie po pieszali do przeprawy i bardzo si nierozwagi strzegli. eba przybiera i wnet stanie si niebezpieczna. Ruch si zrobi jakby to jakie iskry z ognia wypryskiwa y, a nie Ckliwice lamazarne tu by y, zdolne tylko snu si niemrawo po wiecie. Wnet turkot stu wozów stawa si coraz s abiej yszalny, a wreszcie Wieck dostrzeg , e stoi na polanie jako jedyny Ckliwic, ma przed sob wr cz nieziemskie zjawisko, i e jest ca kiem rozbudzony, gotów do po wi ce dla tej, któr ma si opiekowa . Znowu przysz a na Wiecka jego pó senno . Widzia w niej zielonkaw to jeziora. Ta zielonkawo przemienia a si , l ni a,przybiera a ton poz ocisty. Potem to nasta a. Piach nadje- ziorny, suchy, sypki, przyjemnie ciep y... - Czego dasz? - wyszepta Wieck. To nie ja sama – powiedzia a Struna – to od mojego taty przesz y na mnie niektóre dziwy. Ale to ciebie nijak nie ukrzywdzi, to twojemu dobru s b dzie. str. 21. Rozdzia IV Gniazdo szerszeni
Odwlek o si wszystko i to sporo, lecz za to Stoigniew by pewny, e nic nieprzewidzianego sta si nie mo e. Si y by y dostateczne, zwiadowcy wszystko opatrzyli, miejsca zbiórek wyznaczone, dowódcy znali pory poczyna i umówione sygna y. Ten ch opak ze wierkówek tak si namolnie naprasza , tak zar cza i zapewnia , e gotowo jego wspó ziomków jest równa gorliwo ci, z jak zechc s Polsce i jej ksi ciu, aby tylko sta si mo nymi, lub przynajmniej nadziej na to mie . To molestowanie odnios o skutek i dla samego siebie Stoigniew wyznaczy zadanie podrz dne, lecz za to wa ne dla utrzymania przychylno ci tutejszych ludzi dla Polaków Tutejsi siedzieli w Wielkopolsce ju wtedy, gdy Polanie dopiero do tej krainy przybyli. Tutejsi byli wtedy od Goplan zale ni, lecz sami do owego plemienia nie nale eli – mo e tylko osadnikami byli na Kujawach czy w Wielkopolsce, mo e us ugi Goplanom wiadczyli. No, w ka dym razie warto by o ich przyho ubi , bo lepiej mie w rodku kraju sprzymierze ców, swojaków ni skrytych wrogów. Wyprawa przeciwko zbójcom zacz a si jeszcze po ciemku. Poczet Stoigniewa dotar do wierkówek o wicie, kiedy ju widno jest, cho s ce jeszcze nie wzesz o. Na drodze wiejskiej sta a gromada m ów – ka dy trzyma w r kach co na kszta t broni – a to wid y dwuz bne, a to cie na d ugim trzonku, jeden k onic z wozu wyj , inny d ugi bijak od cepa od czony, z siekierami i toporami by o najwi cej tych ch tnych do zniszczenia wroga, nie daj cego spokoju. Dokuczliwego i bezwzgl dnego. Stoigniew pomy la , e zbóje musieli tym ludziom dopiec, skoro wa si i na tak niebezpieczn wypraw z tak byle jakim uzbrojeniem. Ani mieczów, ani os on w rodzaju kolczug czy tarcz. Tylko jeden mia kos na sztorc osadzon na kosisku, co dawa o mu nawet przewag nad prawdziwym wojem, maj cym ostrze krótsze, tedy o mniejszym zasi gu. Stoigniew zsiad z konia, stan przed nimi i g boko si sk oni . - Wygl dacie bardzo gro nie – powiedzia . - Czy cie wy z jakiego plemienia bitewnego? Ruch si wszcz w tej bez adnej kupie, zacz to wypycha do przodu jednego, zapewne od innych mielszego, a mo e przywódc przez wszystkich szanowanego. Wielkie by o zdziwienie Stoigniewa, gdy przed kup zosta wypchni ty ów ch opak na go ci cu razem ze zbójami uj ty. - ywik jestem – powiedzia ch opak. - Znaczy – ywos aw. A wypchn li mnie, bo mój tata mir w wierkówkach mia najwi kszy ze wszystkich. My, Stoigniewie, do adnego plemienia nie nale ym. Nie jeste my te niczyimi poddanymi. Znaczy – poza ksi ciem Polski. Wiemy, i on rz - dzi wszystkimi mieszka cami wielkiej dziedziny. To jego pa stwo, a on nad nim i nad lud mi panuje. Wiemy, e jego warto s ucha , bo bezpiecze stwo zapewnia. A nawet jakby korzy ci z tego pos uchu nie by o, to i tak s ucha by my musieli, bo grododzier ca ma wojów, a woje maj miecze i wspomo enie od dru yny ksi cia. Strach nie s ucha ... - Nie chcieliby cie przyst pi do plemienia Polan? Znaczy si – zosta Polakami – lud mi mo - nymi, czyli takimi, co wiele mog , wiele im wolno? Nie chcieliby cie? - My teraz te wolni – mrukn kto ze rodka kupy. - Ksi nakaza , by ka da rodzina mo nych dawa a jednego woja do dru yny ... - g os ywika dr , kiedy wypowiada te s owa. - A wy wolicie mie zapewnion bezpieczno bez nara ania swoich ludzi na zagro enia, tak? - os Stoigniewa sta si szorstki. - Zale y kto – odpar mia o ywik – ja, dajmy na to, rad bym do dru yny... - My nie chcemy przymusowo do dru yny ani do czego innego – ozwa y si g osy ze rodka kupy. - A zbójom sami rady dacie? - Stoigniew zada to pytanie zwyczajnym g osem cz owieka tylko zaciekawionego. - Wiadomo, e ich za wielu i im sami nie poradzimy – to znowu rodek kupy si g osi . - Trzymaj si kupy, jeden z drugim – powiedzia Stoigniew – bo kupy mierdz cej nikto nie ru- szy. A jak kto tknie, to niech Polanie walcz i za was karków nadstawiaj . Tak? - Przecie my si stawili do pomocy – powiedzia ywik. - I zastanowim si nad tym, co cie tu rzekli. Ja sam, to wola bym zaraz wam odrzec, i jestem za wami. Lecz trza to rozwa na wiecu... Lepiej eby bez przymusu i.. Kto z dobrawoli przyst pi, ten powodów do narzeka nie mo e potem str. 22. szuka w byle czym. - M ody , a nieg upi – pochwali Stoigniew. - Id na pocz tku i drog wskazuj a o zagro eniach
powiadamiaj. A na tym swoim wiecu rozwa cie, cie nynie wolni, a za jaki czas... No, Polanin ma pewno , e w swoim pa stwie zawdy mo nym b dzie. To z urodzenia w onym plemieniu si dziedziczy. A inni swoim potomkom nie mog przekazywa za wiele. Ch opi, dajmy na to, ziemi swojej nie maj , chocia j doposiadaj . Znaczy – pracuj na cudzym, a ich dzieci mog zosta wygnane – jeno jeden nast pca w cicielowi niezb dny do uprawy onego gospodarstwa... Wy nynie yjecie w dobrach ogólnych, które ogó ksi ciu powierzy . Jakby tak ksi zechcia wasz wsi wynagrodzi s jakiemu wojewodzie... No, do ywotnio wojewoda takie dobra posiada i do ko ca jego ywota mogliby cie u niego ch opami by ... A potem – te nie wiadomo. Jeno mo ny ma pewno , e nikto nim rz dzi nie mo e jeno zjazd mo nych, a z jego upowa nienia ksi , a z jego upowa nienia grododzier ca czy wojewoda. ywik ju sta w pobok kupy i twarz zwrócony by w stron marszu. Stoigniew podjecha do ywika, poczet Stoigniewa rozproszy si naoko o – niby pasterze stado owieczek os aniajacy, a mo e niby stró e wierno ci tych ludzi, z których niektórzy mogliby by w zmowie ze zbójami... Stoigniew machn r i ruszyli. Z pocz tku pogwarki w kupie by y. Oddychali wszyscy g no, czasem pochrz kiwali czy pokas ywali. Konie wojówparska y g no, miech g ny czasem si rozleg ... Kiedy osiedle zbó – jeckie by o ju niedaleko, Stoigniew nakaza cisz i zwolni pr dko pochodu. A potem da znak i poczet wtopi si w las, s siaduj cy z drog . A jeszcze pó niej Stoigniew zatrzyma konia, zsiad na ziemi i rzek do gromady ze wierkówek: - Wy nieopodal tego miejsca poszukajcie sobie ukrycia w lesie. Niedaleko, by cie moj wistawk us ysze mogli. Na jej d wi k wypadacie na drog i nie dajecie uchodzi zbójom. Mo e si zdarzy , e wcale wista nie b .Teraz uwa ajcie:- Cisza ma by do ko ca dnia i przez ca noc! Ani mru-mru! eby tam nie wiem co, eby komarzyce ze re kogo mia y ywcem – ma by cisza. Pojmujecie? To konieczne, by my zbójów pojmali, a szkód sami nie ponie li. Wy jeno na wszelki wypadek. Gdyby zbóje co zmiarkowali i uchodzi t dy jaka grupka mia a, to wtedy wasz czynny udzia by si zacz . Jedzenie zb dne – przez dob bez niego obej si trzeba. Sami wiecie jakie odg osy po na arciu si mo e cz ek wydawa . Bywajcie! A ty, ywik – przy mnie b dziesz. Mo e pos aniec b dzie potrzebny. Na drodze pozostali tylko Stoigniew i ywikNa krótko, bo kawa ek dalej Stoigniew zsiad z konia, klepn go w lew przedni gole , a koni jeno cicho parskn i te skry si w lesie. - Pójdzie w miejce, które my przedtem obrali i on jest wy wiczony tam trafia - rzek cicho Stoigniew, a ywik jeno skin g ow , nie wiadomo czy tylko ze zrozumieniem, czy te podziw do tego skini cia do . Kawa ek dalej Stoigniew si zatrzyma , rozejrza , pogmera pod jakim krzaczkiem i wydoby spod niego lin znacznej d ugo ci. Nieopodal znalaz przy drodze w ciwe drzewo, zwin lin ,cisn zwini tym kr giem liny w koron drzewa i lina zatrzyma a si gdzie tam, wysoko w koronie.Próbne szarpni cie ko cem liny zadowoli o Stoigniewa. Nie wypuszczaj c ko ca liny z k, Stoigniew odwróci ku ywikowi g ow i rzek : -Ja si wespn , a ty – na moj komend – uchwycisz ten koniec liny bardzo mocno i ja ciebie wci gn . Poradzisz? - Pewno – odpar ywik z min nie bardzo pewn , a i g os pewno ci nie wyra . Stoigniew za mia si krótko i niczym ba ka powietrza spod wody ruszy ku górze, przek adaj c coraz wy ej to jedn , to drug r . Potem ywik us ysza : - Trzymasz? Szarpni cie ko ca liny po wiadczy o, e ywik trzyma. Jeszcze pr dzej ni przed chwil Sto- igniew, ywik sun hen do góry. Listowie zas oni o mu wiat , ga zki tr ca y go wsz dzie, zamkn oczy. W drówka w gór usta a. Otwar powieki. Znajdowa si na pomo cie z okr glaków, do rozleg ym i równym. Przy brzegu pomostu le a kupa suchego mchu. Obok stosik suchej trawy. Przez listowie ywik widzia cz stokó gródka zbójców. Stary, pouszkadzany... - Nie mia em poj cia - powiedzia - e zbóje tak s abo dbaj o palisad . str. 23. - Dufni we w asn liczebno - odrzek Stoigniew. - Czterystu tu ich jest. Baby nawet maj . Jakby pa stwo w pa stwie. Jakby wrzód na ciele Polski. Mam tu dla ciebie po ywienie i wod – wy na pomost wyj ty z sakwy chleb, umyt rzep i pieczone mi siwo, kawa dla kilku takich
jak ywik... ywik inaczej wyobra sobie swoje uczestnictwo w wyprawie przeciwko zbójcom. Po prostu nudzi si i by o mu niewygodnie. Od czasu do czasu jaka grupka zbójów przechodzi a drog . Albo w jedn , albo w drug stron – raz sami zbóje, a z powrotem z pojmanymi je cami. Raz tylko prze co w rodzaju wzruszenia, kiedy zbóje prowadzili m ódk i zapowiadali jej – co z ni dzie si wyprawia , je li kto za ni okupu nie z y. Stoigniew, nie pojmuj cy mowy zbójów, zachowywa oboj tno , lecz ywik o ma o nie krzykn ze z ci, us yszawszy niecne przepowiednie chutliwych samców. Prawie do zmierzchu pod drzewem paradowa y takie grupki. W obr bie palisady toczy o si zwyczajne ycie – krowy mucza y, owce becza y, baby krz ta y si ko o domostw i budynków gospodarskich. Zmierzch nastawa powoli, stopniowo. ywik, gdyby mia opisa nastawanie tej pory doby w o- nym dniu, to ca kiem by pomin zmin o wietlenia. Za to podkre li by pomiar up ywu czasu przez narastaj dokuczliwo komarzyc dokonywany. Oj, ar y sobie do woli, a on – pomny na zakaz naruszania ciszy – udawa , e nie czuje. Tylko z rzadka udawa o u si oderwa od tego brz cz co- bzycz cego k opotu, wtedy, gdy zacz y si pojawia pierwsze wiat a, s cz ce woskowat jasno przez szpary w okiennicach. Potem zapomnia o komarzycach, gdy wiat a stopniowo wygasa y. To zwiastowa o, i zmrok zako czy por wieczoru i nastanie noc. Jako , niebo si wygwie o, nad widnokr giem pojawi si sierp ksi yca, przypominaj cy kierunkiem rogów ksi ycowych znak „c”, czyli powiadamiaj - cy, e miesi czek zanika - „c”-ofa si ... Potem – raz czy dwa rozlega si jaki okrzyk. Gdzie po rodku grodu zbójeckiego wybuch a jaka nag a wrzawa i zaraz ucich a. ywik postanowi wytrwale czeka na pogrom zbójców. Wprawdzie w nocy niczego si nie zobaczy, lecz mo e gdzie ogniska s przygotowane?... Zreszt i nocne starcie po ciemku ma swoje uroki, mo e da si po wrzasku trafionych zbójów dociec ilu ich zgin o... By oby lepiej, gdyby bitwa ze zbójami by a przy jasnym wietle dnia – wszystko by si widzia o i zosta by w pami ci obraz zwyci stwa. Na ca- e ycie. Có , nie ma co narzeka – jak ywik b dzie w dru ynie i jak zostanie dowódc , to wszystkie bitwy b w dzie ! Poczu mocne szarpanie – kto uj go za rami i co mówi . Czego ten Stoigniew ciszy nie zachowuje, a sam.... Otwar powieki. S ce sta o nad widnokr giem, ju straci o porann czerwie i by o z ociutkie. Nawet grza zaczyna o. - To ja spa em? - zdziwi si ywik. - A bitwa? - Bitw si toczy, kiedy innego wyj cia nie ma – powiedzia Stoigniew. - W bitwie gin nie tylko nasi wrogowie. A ywota naszych braci – szkoda. Najpierw podst p, zasadzka, pu apka. A dopiero na ko cu walna bitwa. Pojmujesz? - Pojmuj – powiedzia bez zapa u ywik i podrapa wszystkie sw dz ce miejsca , a by o ich niema o – znak, e jego krew bardzo komarzycom smakowa a. - Wiedzia kiedy nale y zasn – powiedzia Stoigniew. - Nie kpijcie – powiedzia ywik – chyba zasn em kiedy wszystko si zaczyna o. Jakie krzyki, wrzaski... - Wtedy w nie by koniec wszystkiego -za mia si Stoigniew. Jeno dwóch ubi musielim, bo nieuda o si ich zaskoczy i walczyli niby szale cy. Teraz wszyscy le pokotem ko o drogi. Sta- rannie powi zani, wielu ma g by szmatami pozatykane, bo próbowali pomstowa . W jakim oni zyku... - Zbieranina u nich z ró nych krajów – ywik wpad Stoigniewowi w s owo – lecz najwi cej znad morza, które zwie si Ba tyk. Oni na siebie Ba towie mówi . Moja mama... No, ona stamt d by a. Ojciec j za on poj i ja z tego zwi zku pochodz . Taka wyprawa niegdy by a i w okolicy trzech naszych ichnim j zykiem gada, bo branki stamt d ojcowie przywie li. Stoigniew pomóg ywikowi zej z drzewa i poszli na drog , w miejsce, gdzie prawie dziesi ta cz mili zaj ta by a przez dwa rz dy je ców. M owie, niewiasty, otroki, niewiastki, dziecka, str. 24. starzyki – jak popad o. Mogli po ród nich by ich bra cy i to nale o sprawdzi . ywik wielu zbójów by zdolen rozpozna i teraz go o to poproszono. Atoli pierwsza rzecz, która rzuca a si w oczy i razi a uszy, to by y kwilenia, p acz i kanie dzieci tek. One niby swobodne by y, lecz od rodzicielek oddalone. A te matki te ka y i patrzy y, przynajmniej niektóre, tak b agalnie...