1
– Czy ty aby nie przesadzasz? – pytał rozwścieczony. – Ogarnij się, zrób ze sobą
porządek! Nie myślę ulegać twoim fanaberiom, nie mam czasu na głupie fochy, to
dziecinada.
Przysiadł na brzegu łóżka. Położył prawą dłoń na jej głowie, chwilę bawił się
włosami, dotykając ich delikatnie, jakby chciał uśpić czujność kobiety, a kiedy uznał,
że osiągnął swój cel, zdecydowanym, szybkim ruchem zacisnął palce. Nawijał długie
pasma włosów na pięść, jednocześnie przyciskając jej twarz do poduszki. Nie
próbowała się uwolnić. W oczekiwaniu na ciosy zamknęła jedynie oczy, wiedząc
z góry, że opór na nic się tutaj zda. Rozjuszony sapał ciężko. Niemiarowy świst
wypuszczanego przez otwarte usta powietrza przenikał ją całą, napełniając odrazą.
Lepkie wargi przylgnęły do jej ucha.
– Pamiętaj, kim jesteś! – krzyknął. – Mnie reprezentujesz, suko, mnie! Rozumiesz?
– Tak, rozumiem… – odpowiedziała, starając się przezwyciężyć niechęć.
Uniósł ramię, otrzepał ręce jak robotnik, który właśnie usłyszał fabryczną syrenę
obwieszczającą fajrant. Podniósł się, stanął przed dużym lustrem i starannie poprawiał
marynarkę, obciągając ją z przodu i z tyłu. Nie patrząc na leżącą w łóżku żonę, mówił
spokojnym, dobrotliwym tonem:
– Masz karty kredytowe, samochód, ładny, duży apartament w centrum miasta.
Jesteś swobodna, możesz robić, co tylko chcesz. A obowiązki? Dużo nie wymagam!
Kiedy trzeba, masz stać przy mnie i dobrze wyglądać. Zadbana, ślicznie ubrana,
uśmiechnięta, to wszystko… Nawet w łóżku nie musisz się starać. Sama wiesz, te
sprawy już mnie tak nie fascynują, za bardzo jestem wykończony, zmęczony.
W moim wieku potrzeby maleją, a i trudno znaleźć w seksie taką odmianę, która by
mnie jeszcze zadziwiła. Nie możesz więc mówić, że ciężko pracujesz na swoje
spokojne, dostatnie, wygodne życie. Niejedna ci zazdrości! Czas, abyś doceniła swoje
szczęście. Chcesz jechać na kilka dni do spa? Proszę bardzo! Wyjdź tylko z tego wyra
i zajmij się czymś. Jak Boga kocham, nie mam pojęcia, od czego, kurwa, ty mogłabyś
dostać depresji! I zapamiętaj sobie raz na zawsze, żadnych psychoanaliz i tym
podobnych głupot. Wstawaj i wypieprzaj na dwór! Spacerować i dotleniać się.
Ratować bezpańskie psy, koty lub kogo tam sobie wolisz. Jak chcesz, to zupę
bezdomnym rozdawaj, to dobry pomysł. Telewizję ci załatwię! Reportaż o żonie
biznesmena, przyszłego polityka, pomagającej ubogim, chętnie zrobią. Będziesz
sławna na całą Polskę… Co mnie podkusiło, żeby się z tobą ożenić? – spytał,
wpatrując się w swoje lustrzane odbicie.
– Chciałeś mieć młodą dupę – odpowiedziała, wstając z łóżka. – Popisywać się
mną, szczycić. Nie pomyślałeś jednak, a podobno jesteś taki mądry, że lat mi będzie
przybywać, zestarzeję się, a moja uroda przeminie bezpowrotnie.
– Masz rację, kurwa, nie pomyślałem! – przytaknął jej, wiążąc krawat. – Jedną taką
już miałem. Trzeba było się jej trzymać… Patrzeć na ciebie nie mogę – warknął w jej
stronę.
– Czyżby?
Zdjęła nocną koszulę, usiadła w fotelu i uśmiechając się przymilnie, przybrała
wyzywającą pozę.
– Nie mam czasu, może wieczorem, ale też nie obiecuję – mówił, kładąc bosą stopę
na toaletkę. Nachylił się i powoli, starannie naciągał wełnianą skarpetkę na białą
łydkę. – „To wszystko z nudów, wysoki sądzie, to wszystko z nudów…” – zanucił.
Nie zareagowała. Ignorując obecność męża, weszła do łazienki. Cichy zgrzyt
przekręcanego w zamku klucza rozgniewał go ponownie.
– Zamykaj się, zamykaj! Jeszcze bym zobaczył, czego nie widziałem… Dopiero co
tyłek wypinała jak suka, a teraz gra niewinną lilię. Wrócę późno. Bardzo późno! Nie
czekaj na mnie ani z obiadem, ani z kolacją…
– Nie miałam takiego zamiaru – odszczeknęła się półgłosem.
Puściła wodę do wanny. Zdjęła z wieszaka miękki, frotowy szlafrok. Rzuciła go na
podłogę, usiadła na nim. Oparła brodę na podciągniętych kolanach. Przyglądała się
białej, osiadającej na lustrach, meblach i cienkich, krótkich, zazwyczaj
niewidocznych włoskach pokrywających jej ciało, parze. Mikroskopijne kropelki
szybko opanowały łazienkę, wypełniając ją ciepłem i wilgocią. Zamknęła oczy,
czekając w bezruchu. Ciszę przerywał jedynie monotonny plusk cieknącej z kranu
wody. Brak innych odgłosów upewnił ją, że w mieszkaniu jest sama.
Nie czuła strachu, rozgoryczenia ani nawet rozczarowania. Wychodząc za mąż,
dobrze wiedziała, na co się decyduje. Nie przewidziała jedynie agresji, tej wściekłej
nienawiści wyładowywanej na niej, ale skierowanej zapewne do innego wroga.
Widocznie stanowiła coś w rodzaju treningowego worka, na którym bezkarnie można
było dać upust emocjom, aby z trzeźwym umysłem ruszać na polityczne barykady.
Wierzyła w sukces małżonka. Dobrze radził sobie jeszcze w powiecie… W związku
z narastającymi na nią atakami, zaczęła się zastanawiać, co też może ją czekać, kiedy
przeniosą się do Warszawy? Na „żonę z obdukcją w ręku” pan poseł, czy senator
raczej sobie nie pozwoli.
– Nie będzie tak źle – pocieszała się. – W końcu drobne niedogodności nie mogą
przesłonić profitów czerpanych przeze mnie z tej sytuacji.
Wstała. Przetarła dłonią lustro. Przyglądała się uważnie odbitej w mokrym szkle
twarzy.
„Trochę czułości pewnie by mi nie zaszkodziło” – pomyślała, zamykając oczy. –
„Ciepła i wilgoci jak tutaj… Objęłyby mnie, otuliły, mocno, tak mocno, że
zapomniałabym o całym świecie!”.
Zakręciła się na pięcie, mając nadzieję, że ruch ten pomoże jej w pozbyciu się
złudzeń. Sposób okazał się odpowiedni, bo już tylko przelotnie, całkiem trzeźwo
zerknęła w lustro, po którym spływały przeźroczyste krople, te, które jeszcze przed
chwilą były cudowną, zwiewną mgłą, teraz zaś odarte z tajemnicy, ciężkie,
wchłaniając po drodze mniejsze kropelki, szybko wędrowały po śliskiej tafli, aby
zbierać się w cienkie strużki spadające na niewielki gzyms.
– Tak, tak, pani Marto Grawerska – powiedziała. – Żono Marka Grawerskiego,
przyszłego posła, nie ma już na co czekać. Trzydzieści lat na karku! Jeszcze może
dwa, trzy lata, a i ty zostaniesz wymieniona na nowszy model. Dołączysz do grona
zużytych, starych żon biznesmenów i polityków. I jaki wtedy obierzesz sobie cel
w życiu? Nie będziesz mogła już zostać ani żoną, ani kochanką. Śmiało możesz
wytatuować sobie na czole: „Marta Grawerska – kobieta bez przyszłości”!
2
Niska, wyjątkowo szczupła dziewczyna, stojąc przy sąsiednim stoliku, uniosła
zgiętą w kolanie prawą nogę i dyskretnie zsunęła ze stopy pantofel. Przyjmując
zamówienie, uśmiechała się do gości, a może bardziej do siebie, bo z mimiki twarzy
z łatwością dało się wyczytać chwilową ulgę w dręczącym ją cierpieniu. Po
kilkunastu sekundach wprawnym ruchem wzuła but i, jakby popchnięta
niewidzialnym palcem, pochyliła się w drugą stronę. Tym razem stojąc na prawej
nodze, pozwoliła odpocząć lewej stopie. Czarny pantofel upadł na ziemię z cichym
klapnięciem, oddalając się od właścicielki o kilkanaście centymetrów. Dziewczyna,
wciąż zapisując w elektronicznym notesie listę wybranych przez klientów dań,
przesuwała palce lewej stopy po zimnej kostce tarasu. W końcu namacała zgubę.
Zbierając ze stolika jadłospisy, jednocześnie nakładała pantofel.
Obserwowanie kelnerki stanowiło jedyne zajęcie siedzącej samotnie przy
restauracyjnym stoliku Marty. Z zazdrością śledziła szybkie ruchy dziewczyny,
wykonywane jakby od niechcenia. Każdy jej krok, zdawkowy uśmiech, uprzejmie
wypowiedziane słowo raniło piękną Grawerską – żonę miejscowego biznesmena,
znudzoną, rozleniwioną z braku własnych zajęć. Upalny dzień, tłok na pobliskim
chodniku, krzątająca się między stołami kelnerka, a przede wszystkim poranna
rozmowa z mężem spowodowały narastającą w niej frustrację, chęć zrobienia czegoś
nienaturalnego, co mogłoby sprawić, że chociaż przez chwilę poczułaby się wolna.
Dlatego najdyskretniej, jak tylko potrafiła, zsunęła z nóg szpilki i z niekłamaną
rozkoszą przesuwała stopami po tarasie, uważając jednak, aby nie podrzeć cienkich
pończoch. Czuła stopniowo rozchodzący się po całym ciele chłód, przenikający, ale
jednocześnie dający siłę, pchający do działania. Bezmyślnie, pragnąc rozładować
wewnętrzne napięcie, wystawiała bosą stopę spod stołu. Kto wie, może ta rozkoszna,
uśmiechająca się do wszystkich kelnereczka potknie się o jej nogę i ku radości
obecnych w restauracji gości, wywróci, a niesiona przez nią taca z łomotem uderzy
o nierówną kostkę tarasu. Prawdopodobieństwo takiego wypadku było duże…
– Ojojoj, nieładnie!
Cichy, niski głos zganił jej poczynania. Odruchowo rozejrzała się. Przy sąsiednim
stoliku siedział młody mężczyzna (z całą pewnością nie przekroczył jeszcze
trzydziestki). Uniósł przeciwsłoneczne okulary na czoło i puścił do niej
porozumiewawcze oczko. Marta uśmiechem pokryła lekkie zażenowanie, została
bowiem przyłapana na gorącym uczynku. Szybko schowała stopę pod stół.
Ukradkiem spoglądała na sąsiada, starając się rozszyfrować jego charakter, zawód,
zawartość portfela. Ot, taka niewinna zabawa w detektywa posługującego się jedynie
metodą dedukcji. Dzięki przelotnym spojrzeniom upewniła się, że to już nie chłopak,
nie jakiś zahukany, biedny studencik. Ubrany był odpowiednio do pory dnia
i panującej pogody, w firmowe ciuchy, dobrane starannie, co u mężczyzn zdarza się
rzadko. Na palcach żadnych obrączek, pierścionków. Czarne, bardzo krótko
przystrzyżone włosy i wysokie czoło mogły sprawiać wrażenie, że mamy do
czynienia z człowiekiem o dużej, wewnętrznej sile, ale przeciętna muskulatura
przeczyła tej tezie. Twarz okrągła, z dobrze zarysowanymi kośćmi policzkowymi, na
których podczas uśmiechu pojawiały się zabawne fałdki sugerujące, że mężczyzna ten
jest łagodnym i ciepłym człowiekiem. Nos cienki, prosty. Usta dobrze zaznaczone,
mięsiste z uniesionymi kącikami. Na stoliku przed nim stał otwarty laptop, obok
którego leżał gruby kalendarz, a może notes, kluczyki samochodowe i telefon
komórkowy.
„Zadbany, niewątpliwie inteligentny…” – pomyślała. – „Przygoda z nim z całą
pewnością byłaby ciekawym doświadczeniem. No, śmiało!”.
Mężczyzna, jakby słysząc zaproszenie, zamknął laptopa i patrząc na Martę, bez
zbędnych ceregieli zapytał:
– Wypije pani ze mną kawę? Mogę się przysiąść?
Nie spodziewała się takiego szybkiego, odważnego ataku. Nagle cała sytuacja
wydała się jej niedorzeczna i krępująca. Odpowiedziała krótko, bardzo stanowczym
tonem:
– Nie!
– Na kawę „nie”? Czy „nie” ogólnie?
Mężczyzna chciał doprecyzować otrzymaną odmowę.
– Ogólnie! – powiedziała ostro, zbyt głośno. – Nie cierpię zaczepek, idiotycznego
podrywu. Proszę mi wybaczyć i spróbować szczęścia gdzie indziej.
Ledwie to powiedziała, zdała sobie sprawę z popełnionego błędu. Rozpoczęcie
rozmowy, wdanie się w pozornie niewinną wymianę zdań stanowiło niebezpieczny
precedens. Nie kochała Marka, była jednak lojalną żoną i nie zamierzała tego
zmieniać. Przez te kilka lat ich małżeństwa unikała wszelkich przygód. Gwałtowny
charakter męża z całą pewnością przyczynił się do jej wierności. Problemy to ostatnia
rzecz, jakiej potrzebowała, dlatego nawet przymilny uśmiech tego przystojnego
mężczyzny nie był w stanie skłonić Grawerskiej do dalszej konwersacji, a może
nawet przyszłej bliższej znajomości.
– Rozumiem obiekcje. Nie znamy się, a czasy mamy niebezpieczne, lepiej uważać,
z kim się człowiek zadaje. Pozwoli pani, oto moja wizytówka. Na odwrocie
napisałem numer prywatnej komórki, gdyby się pani jeszcze dziś zdecydowała, no,
może już nie na kawę, ale na lampkę wina, proszę zadzwonić. O każdej porze jestem
do pani dyspozycji – mówiąc to, nieznajomy podniósł się z krzesła i położył na jej
stoliku mały kartonik.
Wrzuciła wizytówkę do torebki. Nie czekając na kelnerkę, zostawiła obok filiżanki
dwudziestozłotowy banknot, wstała, kierując w stronę mężczyzny niedbałe, ledwie
słyszalne:
– Do widzenia…
Opuściła restauracyjny ogródek. Idąc na parking, dyskretnie spoglądała za siebie,
chcąc sprawdzić, czy przypadkiem ten natarczywy przystojniak jej nie śledzi.
– A mogło być tak romantycznie – mówiła sama do siebie, siedząc już
w samochodzie. – Potajemne schadzki, wyznania, nocne porwanie, a potem seks do
utraty tchu. Niestety, wszystko odbyło się prozaicznie. Wizytówka i po sprawie.
Mężczyźni nie zadają sobie już trudu, aby zdobyć kobiece serce. Chcesz, to chodź,
a jak nie – spadaj! Masz tu numer telefonu, kotku, reszta zależy od ciebie. Nie ma
czasu ani miejsca na krygowanie się, nadskakiwanie, miłosne podchody. Gadka jest
krótka: dziś „jestem do dyspozycji”, jutro – „szukaj innego jelenia”.
Jadąc głównymi ulicami miasta, obserwowała motocyklistę, który z głośnym
warkotem silnika ścigał się z nią, czekając na kolejnych światłach, aż ustawi swoje
auto obok jego maszyny. Zaglądając bezceremonialnie do wnętrza samochodu,
puszczał do niej oczko i przyjaźnie machał dłonią. Zgubiła go dopiero przed galerią
handlową. Motocyklista, pozdrawiając ją mrugnięciem świateł, nie kontynuował
pościgu, a ona, już bez asysty, zjechała na podziemny parking. Nie wysiadła jednak
od razu. Poprawiając makijaż, dała sobie chwilę na zastanowienie.
„Może to nie ostatni dzwonek…” – myślała, patrząc w lusterko. – „Czas jednak
leci, a okazji coraz mniej. Medalu za cnotę i wierność już nie dostanę. W Warszawie
trudno mi będzie poznać smak miłości. Działaj z rozwagą, a wszyscy będą
zadowoleni” – upominała samą siebie.
Schowała kosmetyczkę do torebki. Zanim wyjęła z niej dłoń, długo przesuwała nią
po dnie, aż namacała nieduży kartonik. Nawet na niego nie spojrzała, zdecydowanym
ruchem wcisnęła go do kieszeni lnianych spodni. Wysiadła z auta. Rozejrzała się. Nie
zauważyła nikogo podejrzanego, nie było ani faceta z restauracji, ani nachalnego
motocyklisty.
– No, to ruszaj po to swoje szczęście – szepnęła i wolnym krokiem, przeciskając się
pomiędzy ciasno ustawionymi samochodami, doszła do oświetlonego wejścia
prowadzącego do galerii.
Nie chciała odwetu, zemsty, chociaż ciągle wracało wspomnienie wypowiedzianej
przez zaciśnięte zęby „suki”. Właściwie zgadzała się z mężem. Pilnowała domu jak
wierna suka, która zapomina o swoich potrzebach, gotowa dać się zabić, aby ochronić
ukochanego pana przed najmniejszym nieszczęściem. Ale on nie widział w niej takich
psich zalet. Chodziło mu o skundloną, napastowaną, po wielokroć zgwałconą, tę,
którą każdy może sponiewierać, a ona nie ma prawa odszczeknąć się, warknąć na
oprawców. Z cichym przyzwoleniem powinna stać i cierpliwie czekać, aż wszystkie
psy zaspokoją samcze chucie, bo prowokowała długimi nogami, rozchodzącą się od
niej wonią, falującym na wietrze ogonem. Za to, że jest piękna, za to, że roznieca
w mężczyznach palący ogień, a właściwie za to, że on nie potrafił jej kochać,
powinna ponieść karę. Suka!
„Dostanie, czego chce” – pomyślała. – „Nie będę dłużej cierpiała bez powodu. Gość
z restauracji na księcia z bajki też nie wygląda… Pozbyłam się złudzeń, ale krótkie
spotkania, dyskretne zaloty, może nareszcie normalna, zwyczajna rozmowa dobrze mi
zrobią. Niczego sobie nie obiecuj i staraj się nie angażować uczuciowo, a będzie
dobrze. Potraktuj tego faceta jak antidotum, lekarstwo lub jeszcze lepiej… Jak
suplement diety!”.
Zaśmiała się do własnych myśli. Stukając obcasami, wyprostowana, pewna siebie,
z torebką przewieszoną przez ramię, dłońmi włożonymi do kieszeni spodni szła
w stronę toalet. Będąc tu na zakupach, zapewne nie skorzystałaby z tego przybytku,
teraz nie przeszkadzała jej nawet kolejka czekających na wejście do kabiny kobiet.
Ustawiła się w ogonku, bezmyślnie rozglądając po pomieszczeniu, w którym jedną
ścianę zajmowały zawieszone rzędem umywalki, pojemniki na papierowe ręczniki, na
drugiej zaś zobaczyła relikt minionej epoki – automat telefoniczny, obok którego stał
nieduży stolik, a przy nim na okrągłym stołeczku siedziała babcia klozetowa, do
której Marta uśmiechnęła się przyjaźnie. Opuściła kolejkę i wolnym krokiem
podeszła do stołu. Na talerzyku na drobne bez słowa położyła dwadzieścia złotych.
„Trochę za dużo. Szastam dziś pieniędzmi” – przemknęło jej przez myśl. – „Trudno,
może inwestycja się opłaci, kto wie”.
Pisuardessa wprawnym, szybkim ruchem schowała w dłoni banknot. Małymi
oczkami spojrzała na Martę, bacznie oceniając strój i wiek klientki.
– Co? Papier, podpaski, pisemko czy może kibelek wyczyścić? – próbowała
odgadnąć.
– To działa? – Marta wskazała głową na automat.
– Działa! – z dumą stwierdziła babcia klozetowa.
– Chciałabym zadzwonić… Co powinnam zrobić?
– Kupić kartę – rzeczowo odpowiedziała rozmówczyni.
– A gdzie kupić? – Marta lekko wykrzywiła twarz w zjadliwym uśmieszku.
– A dołoży dwie dychy, to jej sprzedam – pisuardessa ściszyła głos.
– A to rozbój w biały dzień – Grawerska, przedrzeźniając ją, starała się targować.
– Rozbój? – Kobieta poczuła się urażona. – Nie przeszkadza ludziom w pracy, bo
ochroniarza zawołam. Chce, to niech szuka, pewnie jeszcze jakiś kiosk na mieście ma
stare zapasy kart, ale nie wiadomo, czy do tego modelu automatu będą pasowały…
– Okej. – Sięgnęła do torebki po pieniądze. – Zgoda – dodała na wszelki wypadek,
żeby zostać dobrze zrozumiana.
– Znam angielski – spokojnie poinformowała ją babcia klozetowa.
Podniosła rąbek leżącej na stole ceraty i z małej, bocznej szufladki wyciągnęła kartę
telefoniczną. Obejrzała ją, obracając w palcach z dużą wprawą, a następnie podała
Marcie. Widocznie uznała sprawę za zakończoną, bo bez słowa zaczęła zliczać bilon
z talerzyka.
Grawerska podziękowała lekkim skinieniem głowy. Z toalety nie korzystała zgodnie
z jej przeznaczeniem. Oparta o cienką ściankę przyglądała się otrzymanej od
nieznajomego wizytówce. „Doradca finansowy Piotr Michalski”. Lakonicznie –
pomyślała.
Na odwrotnej stronie kartonika znajdował się odręcznie napisany numer telefonu.
Dziewięć znaków, które należało zapamiętać. Przypisując kolejnym liczbom
odpowiednie znaczenie, zaszyfrowała i zapamiętała je bez najmniejszego problemu.
– Wiek Marka, mój wzrost, hołd pruski. Doradca finansowy Piotr Michalski, łatwiej
być nie mogło! – szeptała drąc wizytówkę, a następnie spuszczając pozostałe po niej
mikroskopijne kawałeczki w muszli klozetowej.
Nie chcąc narażać się na wścibskie spojrzenia i komentarze babki klozetowej,
zadzwoniła ze stojącej przy przystanku tramwajowym budki. O dziwo, znajdował się
w niej taki sam automat telefoniczny.
– Dzień dobry. Spotkaliśmy się dziś w restauracji… Miło, że pan pamięta. …
Dobrze, ale tylko kawa. Proszę nie liczyć na nic więcej! Będę! Do zobaczenia…
Odwiesiła słuchawkę. Automat cicho pisnął i po kilku sekundach wypluł ze
swojego wnętrza lekko porysowaną w trakcie rozmowy kartę.
3
– Macie chore pomysły – Marcin śmiał się kpiąco. – Do takiego przekrętu trzeba
być urodzonym bandytą, a wy co? Fajki w sklepiku u Tadka rąbnęliście i to kiedy, jak
byliśmy w podstawówce. Nie mogę uwierzyć… Jak to sobie wyobrażacie? W każdym
fachu trzeba mieć podstawy teoretyczne i praktykę. Złapią was za pierwszym
zakrętem. Wielcy gangsterzy! W łeb się, kurwa, puknijcie!
– Filo wszystko super wymyślił. Zobaczysz, że się uda, a my obłowimy się tak, że
do końca życia nie będziemy pracować – Porno próbował go przekonać.
– W to akurat uwierzę, bo pracy tu nie ma i nic nie wskazuje na to, że kiedykolwiek
będzie.
– A ty co, taki, kurwa, mądry jesteś? To czemu tu siedzisz? Z ciebie to dopiero
fachowiec jak z koziej dupy trąba. Informatyk z bożej łaski, z innych się naśmiewa,
a sam zarobić nie potrafi.
Marcin próbował go uspokoić. Kamila znał od dziecka, wiedział więc dobrze, że
racjonalne argumenty nie przemówią do jego wyobraźni. Co innego, gdyby miał mu
objaśnić którąś z seksualnych pozycji. To zrozumiałby od razu, dlatego od kilku lat
przylgnęła do niego ksywka Porno.
– Okej, Porno. Nie ma co się tak unosić. Za taką zabawę można dostać z dziesięć
lat, jak nie lepiej. Spadam, a ty powiedz Filowi, żeby dał mi znać, kiedy wróci do
domu. Umówimy się, wypijemy, pogadamy. W końcu jesteśmy kolegami, a kumplom
trzeba pomagać. Ta meta daleko?
– Pod Lublinem czy jakoś tak… Ty, Marcin, nikomu się nie wygadaj. Morda
w kubeł, bo jak nas wsypiesz…
– Porno, kurwa, opamiętaj się. Ty mnie straszysz? Całkiem ci odpieprzyło. Szkoda,
że Boniek siedzi u Fryców na saksach, on by się do takiej roboty nadał. Niech Filo się
do mnie odezwie. Trzym się.
4
– Podam pani wazon – zaproponował kelner.
Grawerska potakująco skinęła głową. Sztucznie uśmiechnięty Piotr Michalski nadal
stał przed jej stolikiem. Czekał, aż chłopak włoży bukiet do wody i ustawi go na
najbliższym okiennym parapecie.
– Proszę usiąść, panie Piotrze – ośmielała go. – Nie chcę zdradzać mojego
nazwiska, jestem mężatką… Myślę, że łatwiej będzie się nam rozmawiało, kiedy
przejdziemy na „ty”. Mam na imię Marta.
– Tak, słuszna uwaga. Jestem Piotr. Bardzo się ucieszyłem, bo prawdę mówiąc,
bałem się, że wyrzuciłaś moją wizytówkę do pierwszego lepszego kosza.
– Powinnam była tak zrobić – przyznała. – Widocznie jednak nie mijałam żadnego,
dlatego włożyłam ją do torebki.
Zapadło krępujące milczenie. Starali się nie patrzyć na siebie, błądząc wzrokiem po
sporej, o tej porze prawie pustej, sali. Obiadów jeszcze nie podawano i pewnie z tego
powodu goście pijący kawę lub zimne piwo woleli usiąść przy rozstawionych przed
restauracją stolikach.
– Na co właściwie liczy mężczyzna zaczepiający nieznajomą w kawiarni? Flirt,
przelotną znajomość, jednorazowy seks czy może przyjaźń? To fascynujące
zagadnienie, nie sądzisz? – niespodziewanie zapytała Marta.
Michalski wdzięczny był młodemu kelnerowi, który jakby w tajemniczy sposób
wyczuwając, że inny samiec potrzebuje natychmiastowej pomocy, zjawił się przy ich
stoliku z gustownie oprawionym menu w ręku. Krótka chwila wypełniona
poprawianiem obrusa i rozdaniem gościom kart dań okazała się dla Piotra zbawienna.
Przybierając poważną minę, kątem oka śledził wprawne ruchy chłopca, jednocześnie
rozważając, jak w tej sytuacji powinien się zachować. Wiedział, że pierwsze wrażenie
jest najważniejsze, dlatego też skupił się, chcąc udzielić odpowiedź konkretną, ale
jednak dwuznaczną. Mądrą, ale jakby z lekkim przymrużeniem oka.
– Oczekujesz zapewne, że wybiorę przyjaźń. Twierdząc tak, nie byłbym z tobą
szczery. Jednorazowy seks – owszem, tylko nie w każdym przypadku. Kobietą
z twoją klasą nie można nasycić się pośpiesznie. Jak ci to wytłumaczyć? – zrobił
pauzę, dobierając odpowiednie słowa. – Niekiedy człowiek wypije setkę i jest
zadowolony, ale czasem jest mu potrzebny cały litr, żeby zaspokoił swoje pragnienie.
Marta spuściła głowę, wpatrując się w kartę menu. „Młodszy od Marka,
przystojniejszy, szczuplejszy, a mentalność ma taką samą. Mój Boże, czy oni wszyscy
rzeczywiście postrzegają świat jedynie przez pryzmat butelki i babskich cycków?” –
pomyślała.
Pragnąc widocznie ocalić chociaż mizerne resztki marzeń o wspaniałym,
prawdziwym mężczyźnie, ignorując zupełnie poprzednią wypowiedź Piotra, starała
się sprowadzić rozmowę na inne tory.
– Zostawmy to – zaproponowała. – Zresztą, zobaczymy, do czego nas ta znajomość
doprowadzi – dodała, widząc niezadowolenie na twarzy Michalskiego. – Czas mi
udzieli odpowiedzi. Piękny bukiet – pochwaliła przyniesione przez niego kwiaty. –
Niestety, nie będę mogła zabrać go do domu. Myślę, że zrozumiesz i wybaczysz mi
ten nietakt.
– Oczywiście, oczywiście… – potwierdził. – Trochę jednak szkoda, takie ładne,
całkiem jeszcze świeże kwiaty wyrzucać…
– To prawda – powiedziała, jednocześnie ruchem dłoni przywołując młodego
kelnera.
Chłopiec szybkim truchtem przemierzał już salę. Zatrzymał się przy stoliku,
wyprostował i ze znudzoną miną na twarzy oczekiwał na złożenie przez gości
zamówienia. Życzenie Marty bardzo go zdziwiło, a nawet zawstydziło.
– Mam do pana wielką prośbę, niech pan ten bukiet podaruje swojej dziewczynie.
Ma pan dziewczynę, prawda?
Kelner lekko się zarumienił, ściszonym głosem potwierdzając przypuszczenia
Grawerskiej.
– Mam. Tylko, że te kwiaty są takie ładne… Bukiet duży! Mogę go zabrać?
– Tak. – Uśmiechnęła się. – Jeden warunek. Kwiaty będą tu stały, dopóki my stąd
nie wyjdziemy. A teraz poproszę o filiżankę czarnej herbaty.
Pozbycie się niechcianego, bardzo niewygodnego prezentu wprawiło ją w dobry
nastrój. Starannie unikając niezręcznych dla siebie tematów, rozmawiała z nowym
znajomym z lekkością i humorem. Z nieukrywaną przyjemnością wpatrywała się
w jego twarz, dużo młodszą od twarzy Marka, delikatniejszą i, co najbardziej ją
zdziwiło, ciągle uśmiechniętą. Piotr nie pozował, mówił o sprawach błahych,
codziennych, modulując głos i wydobywając jego najcieplejszą barwę. Nie było
ważne, o czym mówił, ale w jaki sposób to robił. Grawerska oparła brodę na
splecionych dłoniach i nie spuszczając wzroku z jego ust, śledziła wolne ruchy
męskiego języka wysuwającego nerwowo swój koniuszek. Przesuwając nim po
dolnej, a następnie po górnej wardze, nawilżał je, sprawiając jednocześnie, że lśniły
w blasku palącej się w lichtarzyku świeczki.
– Lubię podróżować – mówił Piotr. – W atrakcyjnym miejscu przyjemnie jest
spędzić weekend albo parę dni. Jak się ma odpowiednią ilość gotówki, można nawet
nie wychodzić z hotelu. Dziś wszystko masz na miejscu, restauracje, sklepy, baseny,
dyskoteki, kręgielnie, masaże, lodowiska. Żyć, nie umierać!
– A zwiedzanie?
– No, jak ktoś ma takie parcie na krajobrazy, to się przespaceruje po okolicy, tylko
po co? Szkoda czasu.
– Prawda, przecież piwko czeka – zażartowała.
Michalski nie wyczuł kpiny w jej głosie. Zacierając dłonie, ciągnął bliski jego sercu
wątek.
– Lubisz piwo? – zapytał.
– Czasem, ale musi być dobrej marki.
– Po maturze wyruszyliśmy na pieszą wędrówkę, nazwaną przez Marcina
„Patriotycznym rajdem szlakiem polskich browarów”. To była wyprawa! – westchnął.
– Patriotyczny rajd, bardzo zabawne. Kim jest Marcin?
Starała się okazać zainteresowanie, chociaż w gruncie rzeczy pijackie eskapady
młodocianych patriotów nic a nic jej nie obchodziły.
– Znamy się od żłobka i zawsze trzymamy się razem. Teraz też szykujemy grubszy
interes, jak wszystko pójdzie po naszej myśli, zgarniemy dużą kasę.
– To popularne imię, zwłaszcza wśród naszych rówieśników. Przez kilka kolejnych
lat wszyscy rodzice uważali za swój obowiązek nadać dziecku modne imię.
Dziewczynki musiały być Martami, chłopcom natomiast znakomicie wtedy pasowało
imię Marcin. Do mojej klasy w liceum chodziło aż czterech Marcinów. Nie lubię tego
imienia – stwierdziła.
Nerwowo spojrzała na zegarek, najwyraźniej uznała, że na pierwszej randce
dziecięce wspomnienia nie powinny mieć miejsca. Zerknęła na bukiet, aby jeszcze raz
nasycić się jego urokiem.
– Piękny! Bardzo dziękuję.
– Mam pomysł, zrobimy mu zdjęcie, co ty na to?
– To zły pomysł – broniła się.
Michalski mocno chwycił ją za nadgarstek. Spojrzała na niego z naganą, szybko
jednak uzmysłowiła sobie, że to nie tego mężczyzny się obawia. Piotr nie mógł
wiedzieć o jej lękach, o prawdziwym powodzie dzisiejszego spotkania.
– Nie znoszę przemocy – syknęła.
– Przepraszam… Poniosło mnie. Wyobraziłem sobie, że tak bez słowa wyjdziesz
i nigdy się już nie zobaczymy… Nie rób tego… Nie opuszczaj mnie, jesteś dla mnie
wyjątkowym skarbem. Taką moją wygraną na loterii.
Wstała, jednocześnie podając mu rękę na pożegnanie. Musnął ją lekko wargami.
– Pójdę pierwsza. A co do naszej dalszej znajomości, daj mi dwa dni – powiedziała.
– Jeżeli nie zadzwonię… No cóż, życie toczy się dalej. Miłego dnia, Piotrze.
– Do zobaczenia, Marto! Do zobaczenia…
5
Lekko zażenowany Grawerski rozstawił nogi, uniósł ręce bez sprzeciwu, poddając
się procedurze sprawdzania. Dwaj młokosi obmacywali jego tors, uda, zaglądając mu
nawet do skarpetek.
– Nikomu nie można ufać – z nutą usprawiedliwienia w głosie mówił wojewoda. –
Dziś w rozmowie z kolegą palniesz jakieś głupstwo, a jutro cała Polska obejrzy cię
w Internecie. Nie ma, chłopie, prywatności, intymności, wiary w drugiego człowieka
– Uśmiechnął się kpiąco. – Nikomu się nie zwierzam i dzięki temu, jak widzisz, nadal
tu siedzę.
– Ci panowie to chyba niezbyt zgodnie z prawem? – zażartował Grawerski.
Ochroniarze kiwnęli głowami, co z pewnością miało potwierdzić, że gość jest
„czysty”. Nałożyli służbowe czapki i bez słowa opuścili gabinet wojewody.
– Nie wiem, nie wiem… Może trochę nadgorliwi – Gospodarz skwitował uwagę. –
No, co tam u ciebie słychać, drogi prezesie? Jak interesy? – zapytał, nalewając do
małych kieliszków czekoladowy likier. – Słodkie to jak diabli, ale dobre. Oliwka,
wiesz, która, ta moja czekoladka, uwielbiała pić to świństwo.
– Chyba lizać?
– A tak, tak… Lizać lubiła i miała bestia do tego talent, niejedna by się mogła od
niej wiele nauczyć. Ale z dziwkami… to też uważaj… – wojewoda zawiesił głos.
– Mam młodą żonę, wystarczy mi ona za wszystkie baby świata. Wyszalałem się już
dosyć, teraz czas popracować dla dobra kraju – próbował skierować rozmowę na
interesujący go temat.
– „Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”?! – ironizował wojewoda.
Wstał zza biurka. Otworzył drzwi do sekretariatu i poprosił siedzącą w nim
asystentkę:
– Przynieś mi z bufetu batonika.
Grawerski zrozumiał, że sprawa jest poważna. Znał Kubiaka od wielu lat, nigdy
jednak nie widział go tak spiętego. Istniało dwojakie wytłumaczenie jego zachowania.
Zwariował albo… I ta druga możliwość bardziej odpowiadałaby Markowi –
awansował! Tylko „na kogo”? Jak wysoko można wyfrunąć z tego fotela? Wiadomo,
Warszawa… Tamtejszy Urząd Wojewódzki? Ministerstwo?
Gospodarz chytrze zacierając ręce, z nieukrywaną satysfakcją przyglądał się
Grawerskiemu.
– Dobrze, dobrze kombinujesz, Mareczku… No, na co stawiasz? Zgaduj, dokąd to
teraz będziesz musiał się udać, żeby mnie odwiedzić. Do trzech razy sztuka.
– Bardzo się cieszę, naprawdę! Zawsze w ciebie wierzyłem. Minister? – Bacznie
przyglądał się jego twarzy. – O kurwa! Poważnie? Gratuluję!
– A dziękuje, dziękuję!
Wojewoda był bardzo zadowolony. Uścisnęli sobie dłonie.
– Tylko widzisz, jest mały kłopot… – Kubiak informował Grawerskiego
konspiracyjnym szeptem. – Fotel zostaje pusty. Trzeba posadzić w nim
odpowiedniego człowieka… Krótko mówiąc, musi tu usiąść swój chłop, na którym
„my” polegamy bez zastrzeżeń, rozumiesz?
– Rozumiem – szybko przytaknął mu Grawerski.
– Ty, o ile wiem, chciałeś do Warszawki… Na posła… Można, można, tylko czy to
ci się opłaca? Wiesz, ile zarobisz? To jakieś marne grosze. – Próbował go zniechęcić.
– Ziarnko do ziarnka, a zbierze się… Gdyby udało mi się zasiąść w ławach, nie
musiałbym, przynajmniej przez dłuższy czas, tracić obecnej posady. Starałem się,
walczyłem, bo nie jest łatwo w dzisiejszych czasach zostać prezesem. Szkoda by mi
było zaprzepaścić te lata harówy. Co ci zresztą będę opowiadał, sam wiesz, jak było…
Oddać w obce ręce? Nie bardzo…
– Podstawimy, prezesie, „słupek”. Jak grunt się lekko osunie, znów tam wskoczysz.
Będziesz na miejscu, dopilnujesz swoich spraw. Nie zmuszam cię do niczego,
pomyśl, zastanów się, przelicz. Mamy trochę czasu, cała akcja rozpocznie się za parę
tygodni. To takie „przymiarki”. – Znacząco mrugnął okiem. – Oczywiście, ściśle
tajne, ma się rozumieć. Pary z gęby, nikomu, nawet rodzonej żonie, to chyba jasne.
Do wróżek chodzisz?
Grawerski nie odpowiedział od razu. Wstał z fotela i zamyślony podszedł do okna.
– Grzesiek, co ty pieprzysz? Do jakich wróżek? – zapytał, patrząc przez brudną
szybę.
Wojewoda stanął obok niego.
– Dzisiaj taka moda, wszyscy do nich latają. Premier mnie przestrzegał, sprawa jest
arcyważna, poufna. Służby siedzą u wróżbitów, zbierając najważniejsze informacje,
bo każdy ze swoim kłopotem do wyroczni się udaje. Takie czasy, Mareczku, takie
pieprzone czasy…
– Ja, kurwa, do wróżki nigdy nie pójdę. Nie wiem, nie wiem… – zastanawiał się. –
Decyzja musi być dobrze przemyślana. To ile, mówiłeś, mam czasu? Do kogo mam
się zwrócić, jak już będę gotowy?
Rozmowę przerwało delikatne pukanie do drzwi.
– Proszę! – zapraszał wojewoda.
Lekko przygarbiona asystentka, z przepraszającym uśmiechem na twarzy,
najszybciej, jak tylko mogła, podeszła do biurka i położyła na nim zakupiony
w bufecie batonik.
– Bardzo dziękuję, rozliczymy się później. Cukrzyca – ostatnie słowo wojewoda
skierował do Grawerskiego. – Chyba cukier mi spada, przykra sprawa. Już dawno
powinienem z tym iść do lekarza, ale nie mam kiedy. Praca, praca, praca.
– Agata, moja eks, może ci kogoś polecić. Ma koleżankę, podobno jest dobra –
Marek zaproponował pomoc.
– Dzięki, nie będę wam głowy zawracał. Niech się te sprawy rozstrzygną, wtedy już
mnie sami przebadają, na wszystkie możliwe choroby, czy będę chciał, czy nie.
Wracając do domu, Grawerski rozglądał się jak dobry pan, który codziennie rano
obchodzi swoje włości, sprawdzając, co należy danego dnia zrobić, aby całe
gospodarstwo działało sprawnie i zgodnie niczym jeden organizm. Jechał wolno,
dostojnie, z wysoko podniesioną głową i chociaż ani kierowcy mijanych aut, ani piesi
tego nie mogli dostrzec, on już czuł się w tym mieście władcą, niepodzielnie
panującym królem, wybrańcem dotkniętym palcem Boga.
6
Wszedł do sypialni. Widząc leżącą na przykrytym kapą łóżku żonę, usiadł obok
niej. Delikatnie położył rękę na jej biodrze. Od niechcenia zerknął na tytuł czytanej
przez nią gazety. Milczał.
– Coś nie tak? – zapytała lekko spłoszona.
– Tak, tak – odpowiedział, patrząc przed siebie.
– Nie dadzą ci pierwszego miejsca na liście? – dopytywała się.
– Dadzą, dadzą! Komu by mogli je dać, jak nie mi? Nie mają lepszego kandydata –
mówił zamyślony.
Wstał. Rozbierał się, chodząc wolno po pokoju. Zdjęty z siebie garnitur ułożył
starannie obok niej na łóżku. Na jego widok wzdrygnęła się z niesmakiem, mimo to
nadal udawała pogrążoną w lekturze. Po chwili rzuciła pismo na podłogę i patrząc
wyzywająco na męża, chwaliła go z wyraźnym sarkazmem w głosie:
– Ideolog, to z ciebie żaden, ale dopiąć swego potrafisz.
Uwaga ta najwyraźniej dotknęła go i podenerwowała. Szukając podsłuchu, po kolei
sprawdzał krzesło, toaletkę, fotel, nocne szafki, w końcu samo łóżko. Marta
obserwowała go przerażona.
– Co ty wyprawiasz? Odbiło ci?
Przykładając palec do zamkniętych ust, nakazał jej milczenie. Otworzył drzwi do
łazienki i ruchem dłoni zaprosił żonę, aby z nim do niej weszła. Odkręcił kurki przy
obu umywalkach. Wsłuchując się w miarowy plusk wody, usiadł na podłodze,
opierając plecy o ścianę. Przykucnęła naprzeciwko niego. Przyglądała się temu
postawnemu, w sile wieku mężczyźnie, który właśnie rozłożył swoje owłosione nogi
na zimnej posadzce, zamknął oczy, jakby czekał na chwilę rozkoszy i powoli, jeden
za drugim, rozpinał guziki przepoconej koszuli.
– Nie wiesz, kurwa, czego się dziś dowiedziałem – wyszeptał.
Zamarła. Poczuła gorące wypieki na twarzy. Nie bała się jego agresji, na nią była
przygotowana. Bała się wyzwisk i wyrzutów, nie myślała jednak, aby
usprawiedliwiać swoje zachowanie.
– Nie wiesz, głupia, co cię czeka. Już ja się postaram, żebyś miała wszystko, na co
zasługujesz – mówił z wciąż zamkniętymi powiekami. – Tylko pamiętaj, pisnąć ci nie
można. To, co w domu, w domu zostaje. Każde słowo jest ważne, dziesięć razy się
zastanów, zanim głośno je wypowiesz. Pierwsza zasada – wszystko ma uszy. Ściany,
meble, samochody, ludzie, bez wyjątku. Pamiętaj, każda nowa znajomość od tej
chwili jest podejrzana, a i wśród starych przyjaciół może trafić się zdrajca.
– O czym ty mówisz? – Nie rozumiała.
– O zdradzie! Czyhającej na każdym kroku, za każdym rogiem. Nie ma ludzi
lojalnych, są tylko mniej lub bardziej przekupni. Nikomu nie możemy ufać!
Użycie liczby mnogiej upewniło Martę, że zachowanie męża nie jest spowodowane
jej dzisiejszym spotkaniem z Piotrem. Kilka sekund zastanawiała się nawet nad
wypowiedzianymi przez Marka słowami dotyczącymi nowych, podejrzanych
znajomości. Krok po kroku przypominała sobie wydarzenia mijającego dnia, aby
w rezultacie uspokoić sumienie krótkim stwierdzeniem: „Nic w tym złego, niezbyt
wyszukamy podryw. Za jedyną niezwykłą okoliczność tego zdarzenia można uznać
fakt, że ktoś zwrócił na mnie uwagę, ale widocznie nadal mogę podobać się
mężczyznom”.
– Chodź do mnie – Marek mówił cicho, czule. – Siadaj tu i przytul się mocno.
Potrzebuję twojej bliskości. Trzymajmy się razem, a nie zginiemy. Musisz dbać
o siebie, pokazywać się, bywać. Pojedziemy na zakupy do Berlina, Wiednia, a jak
będziesz chciała, to do samego Paryża! Ty się o nic nie martw, już ja wiem, jak to
wszystko załatwić, żebyśmy mieli i władzę, i pieniądze.
– A co z Warszawą, wyborami? Co z sejmem? – pytała, pieszcząc jego tors.
– Tam zawsze zdążymy. Otwierają się nowe możliwości, ale to jeszcze odległe
sprawy i o nich ani mru-mru. Im mniej wiesz, tym dla ciebie i dla mnie lepiej,
bezpieczniej. Polityka to wielkie gówno, straszne szambo, w którym piękne panienki
nie powinny brudzić sobie pachnących rączek. Kochaj mnie i ufaj mojej intuicji,
a wszystko będzie po naszej myśli. To jak wielka wygrana. Udało nam się trafić
w dziesiątkę. Sam nie mogę uwierzyć. Szansa jedna na milion! Możesz być dumna ze
swego męża.
Przewrócił ją na podłogę. Niezgrabnie rozpinając małe guziczki, zdjął z niej bluzkę.
Namiętnie całował po policzkach, szyi, gładząc wystające spoza biustonosza piersi
i chociaż przygniatał ją całym ciałem, nie czuła ani jego ciężaru, ani chłodu twardej
posadzki, do której przywarły jej nagie plecy. W tej chwili delikatny zapach wody po
goleniu połączony z okazaną jej czułością spowodowały, że zamknąwszy oczy,
poczuła się bezpieczna, gotowa na miłosne uniesienia.
Pierwszy natarczywy sygnał komórki Grawerski zignorował. Z wyraźną niechęcią,
z przepraszającym uśmiechem, rozluźnił obejmujące żonę ramiona dopiero przy
trzecim dzwonku telefonu.
– Muszę – tłumaczył się. – To może być bardzo ważne… Miłość poczeka,
a polityka, sama wiesz, jest niecierpliwa.
– I ważniejsza – dodała cicho, nakładając bluzkę.
Pochłonięty rozmową Marek wszedł do sypialni, nie zwracając uwagi na zamknięte
do łazienki drzwi, za którymi jego żona leżała w suchej wannie zwinięta jak mały
kociak. Owijając się starannie szlafrokiem, płakała cicho, ścierając wierzchem dłoni
spływające po twarzy łzy.
7
Na błękitnym niebie tylko chwilami dało się zauważyć niewielkie, szybko
przemieszczające się białe chmury. Wiejący z południa silny wiatr bez trudu zginał
gałęzie otaczających gospodarstwo krzewów, dzięki czemu mężczyźni już z daleka
widzieli ciemne dachy domu i przyległej do niego komórki. Prowadzącą do posesji
drogę zarosły wysokie chwasty, dlatego od wsi samochód jechał bardzo wolno,
podskakując na licznych wybojach.
– Diabeł mówi dobranoc – stwierdził Marcin. – Na mapie tego nie znajdziesz,
nawigacja tu nie działa. Prawdziwe zadupie.
– No – wtórował mu Porno. – Istny koniec świata, wrony tu zawracają, bo dalej
tylko piekło.
– Obejrzyj się – prosił go Marcin. – Z głównej drogi coś widać?
Porno rozpiął pasy bezpieczeństwa i odwracając się, prawie uklęknął na siedzeniu,
opierając brodę o podgłówek.
– Chyba nie, ale trzeba będzie wieczorem zapalić wszystkie światła i sprawdzić.
Zresztą, Filo mówił coś o zamykanych oknach.
– Dobra, siadaj już jak człowiek, bo sobie zęby powybijasz. Okiennice, tak to się
nazywa. One rzeczywiście nie powinny przepuścić światła. Że też dałem się wam
w to wplątać – pomstował Marcin. – Oj, pożałuję tego, pożałuję.
Porno usiadł na siedzeniu, ale pasów już nie zapinał. Otworzył boczne okienko,
wystawił przez nie głowę i siarczyście splunął. Marcin ze złością walnął go w kolano.
– Auto mi, kurwa, oplujesz, palancie jeden. Odbiło ci?
– Boisz się, że zostawiłem swoje DNA? Nie jestem notowany, gówno mnie znajdą –
śmiał się.
Marcin, najwyraźniej zniecierpliwiony, westchnął:
– A ty chociaż wiesz, co to takiego to DNA? Oglądasz głupie filmy i powtarzasz jak
papuga. A co do notowania… Módl się, żebyś i tym razem nie był. Ta cała sprawa
śmierdzi na kilometr. Amatorszczyzna i tyle, nie wierzę, że to się uda.
Porno spoważniał. Słowa Marcina zaniepokoiły go, jakby dopiero teraz zdał sobie
sprawę z realnego zagrożenia. Zamknął okno i niespodziewanie wrzasnął:
– Stój!
Samochód zahamował raptownie i choć szybkość, z jaką jechał, była niewielka,
pojawiła się za nim, poderwana z polnej drogi, chmura pyłu. Wewnątrz wozu zapadło
milczenie. Siedzący w nim mężczyźni patrzyli przed siebie na wąską ścieżkę wiodącą
do obcego domostwa. Marcin nadal trzymał dłonie na kierownicy, Porno wybałuszał
oczy, jakby chciał coś więcej zobaczyć.
– Jeszcze, kurwa, możemy zawrócić – wyszeptał. – Teraz tak, bo jak wjedziemy na
podwórze, dupa zimna, już po nas.
– Prawda… – przytaknął mu Marcin.
– A ty wiesz, co to jest to DNA? – zapytał go Porno.
– Wiem, tylko ta wiedza nic nam tutaj nie daje. Co robimy? – zagadywał, choć
najwyraźniej już podjął decyzję.
– A jeżeli plan Fila wypali? Jeżeli on ma rację i forsa może być nasza? Znasz się
przecież na tych wszystkich urządzeniach? Zrobimy to dobrze, nikt nie ucierpi.
Marcin, pomyśl, kurwa, całe życie biedę mamy klepać? Nam też się przecież coś
należy, no nie?
– To jest poważne przestępstwo, ale jak już tu dojechaliśmy, to brnijmy w to gówno!
Samochód wolno ruszył.
– Piwo zabrałeś? – zapytał Porno.
Marcin twierdząco kiwnął głową.
– No to niech się, co chce, dzieje.
8
Duży czarny parasol był idealną osłoną przed wzrokiem wścibskich spacerowiczów.
Znakomicie też chronił przed padającym leniwie deszczem, który zaledwie zraszał
zmęczoną kilkudniowymi upałami zieleń. Schowana pod czarną czaszą para
najwyraźniej nie życzyła sobie towarzystwa. Widok całujących się na ulicy
nastolatków nie budzi już w nikim zdziwienia, ale trzydziestolatków demonstrujących
publicznie swoje uczucia stanowi wciąż pretekst do świętego oburzenia, dlatego
Marta Grawerska i Piotr Michalski starali się nie afiszować. Siedzieli na parkowej
ławce bliscy, a jednak oddaleni, delikatnie głaszcząc swoje dłonie. Przelotne
pocałunki ledwie dotykały ich policzków, jakby chcieli powiedzieć przechodniom:
„Pod tym parasolem nic złego się nie dzieje. To dopiero poczęcie, zalążek miłości”.
– Pozwól mi, a będę nosił cię na rękach, płatki róż sypał pod twoje stopy.
Gdybyśmy byli razem…
Przerwała mu.
– Co właściwie rozumiesz pod pojęciem „być razem”? – zapytała i skuliła ramiona,
najwyraźniej obawiając się odpowiedzi.
Miała wrażenie, że Piotr czekał na tę chwilę. Odetchnął głęboko, z wyraźną ulgą,
zatarł z zadowolenia dłonie i nie zważając na padający deszcz, wysunął się spod
parasola. Pokazując w szerokim uśmiechu zęby, stał przed nią, wyrzucając z siebie
jednym tchem jak aktor recytujący dobrze wyuczony monolog:
– Być razem to móc rano całować twoje zaspane oczy. Przynosić gorącą kawę do
łóżka, a kiedy już wstaniesz, nie odstępować cię na krok. Wspólne zakupy,
gotowanie, spacery i nieustające rozmowy o wszystkim, sztuce, życiu, polityce.
Czytanie tych samych książek, oglądanie tych samych filmów i kwiaty dla mojej pani,
tak bez okazji. Bo jest piękna i ją kocham…
Końcowe wyznanie było nieoczekiwane, zabrzmiało jednak tak prawdziwie,
przejmująco, że wątpliwości dotyczące wygłoszonej przez Piotra definicji wspólnego
pożycia Marta zignorowała, skupiając się na słowie „kocham”. Mężczyzna nie padł
jej do nóg, nie wyciągnął pierścionka z brylantem, a mimo to pierwszy raz w swoim
życiu poczuła, że jest dla kogoś naprawdę ważna i gdyby tylko mogła związać się
z tym człowiekiem, byłaby tak normalnie, zwyczajnie szczęśliwa. Szybko jednak
przezwyciężyła chęć poddania się romantycznemu nastrojowi.
– Miło, Piotrze, posłuchać, pomarzyć. Odnoszę wrażenie, jakbyś w kolorowym
pisemku znalazł gotowy przepis na udaną miłość, mówisz bowiem to, co kobiety chcą
usłyszeć, ale… Niczego ci nie obiecywałam, nie zwodziłam, nie okłamywałam.
Jestem mężatką i tego faktu nic nie jest w stanie zmienić. Powinniśmy zachować się
jak dorośli ludzie, takie rzeczy to normalne sprawy, ciągle jesteśmy młodzi,
a młodość podobno ma swoje prawa.
Piotr uznał swój solowy występ za zakończony, nie zamierzał więc nadal moknąć.
Usiadł na ławce i wsuwając pod parasol głowę, potrząsnął nią, aż ciepłe krople spadły
na Martę. Odruchowo zamknęła oczy. Wykorzystał okazję, kładąc na jej policzkach
dłonie, przyciągając jej twarz ku swoim ustom i całował. Najpierw niezgrabnie, ale
z każdą sekundą mocniej, bardziej zuchwale, zachłannie, wsuwając swój język
pomiędzy jej zęby, natarczywie. Poddała się tej namiętności. Czuła, jak szyja jej
wiotczeje, ręce same szukają jego ramion. Przez chwilę przestała myśleć o tym, że
ktoś może ją zobaczyć, rozpoznać. Ważny był tylko ten mężczyzna. Mężczyzna,
dzięki któremu pierwszy raz poczuła się wolna, szczęśliwa, gotowa na wszystko.
– I co na to powiesz, moja piękna, rozsądna dziewczynko? Zadowolona? Miłości
nic i nikt nie jest w stanie powstrzymać. – Był najwyraźniej podekscytowany.
Wcisnęła mu w dłoń rączkę parasola. Teraz ona wyskoczyła spod jego czaszy. Bez
słowa spacerowała ścieżką tam i z powrotem.
– Nie wygłupiaj się, Marta – wołał, kiedy przechodziła w pobliżu ławki. – Tego nie
można zlekceważyć. To uczucie od pierwszego wejrzenia.
– Bzdura!
– Znajdziemy jakieś rozwiązanie.
– Ty niczego nie rozumiesz!
Piotr postanowił pozwolić jej wyciszyć emocje. Podciągnął nogi i ułożył parasol
tak, aby nie było go spoza niego widać. Marta roześmiała się głośno. Zatrzymała się
przed czarną półkulą, zapukała w napięty materiał i szeptem wyznała:
– Nigdy jeszcze podczas pocałunku nie poczułam takiego podniecenia. Chyba
mamy poważny problem.
– Myślę, że sobie z nim poradzimy, moja ty wilgotna żabko.
9
Grawerski otworzył drzwi mieszkania swoim kluczem, który natychmiast schował
do skórzanej czarnej aktówki. W przedpokoju jego wzrok przyciągnął mokry, stojący
w specjalnie dla niego zaprojektowanym koszyku parasol. Marek odstawił teczkę,
zdjął marynarkę i powiesił ją na wieszaku. Zzuł pokryte szarym kurzem półbuty,
ustawił je równo, tak aby czubkami ledwie dotykały ochraniającej ścianę listwy.
Następnie zdjął skarpetki, zwinął je w kulkę i położył obok obuwia. Z wyraźną ulgą,
dotykając bosymi stopami zimnych desek, wszedł do kuchni. Zadowolony wąchał
unoszące się w niej zapachy, nie zatrzymał się jednak, żeby podnieść pokrywki
z garnków i sprawdzić, co będzie na spóźniony obiad. W jadalni, sięgając po butelkę
wódki, zawołał:
– Jestem!
– Już?
Głos Marty dobiegał ze znajdującej się na półpiętrze sypialni. Zajmowane przez
Grawerskich dwupoziomowe mieszkanie położone było niedaleko centrum miasta,
przy cichej, rzadko uczęszczanej ulicy.
– Chcesz drinka?
– Nie, dziękuję – mówiła, idąc po schodach. – Ty też dużo nie pij, zaraz podam
obiad.
Przeszła obok niego, pozostawiając za sobą subtelny zapach perfum. Usiadł na
krześle i małymi łyczkami pił czystą wódkę z grubej szklanki.
– Nie rozumiem, jak możesz w ten sposób wlewać w siebie to świństwo. Weź sok,
lód, wodę mineralną…
– Mam problemy – powiedział, patrząc przed siebie. – Wychodziłaś dziś z domu?
Marta rozstawiała talerze na stole. Starała się zachowywać naturalnie, a przede
wszystkim nie dopuścić do wystąpienia rumieńców na twarzy.
– To są te twoje problemy? Wychodziłam czy nie? Sam mi kazałeś, zmuszałeś
mnie…
– Oczywiście – przytaknął. – Nie to miałem na myśli. Ładnie dziś wyglądasz,
spacer w deszczu dobrze ci zrobił.
Chwycił ją za przegub ręki. Zwinnym ruchem oswobodziła ją.
– Przyniosę zupę – powiedziała przepraszającym głosem.
– Będziemy musieli pozbyć się części majątku. – Grawerski głośno wciągał z łyżki
makaron.
– Co to dla mnie oznacza?
– Nic. Teoretycznie się go pozbędziemy, a faktycznie wszystko zostanie po staremu.
Trzeba zrobić to szybko, zanim odejdę z firmy. Myślałem o darowiźnie na rzecz
Agaty… Tylko się nie wkurzaj! Chodziło mi o zabezpieczenie dzieci. – Nakładał na
talerz kluski śląskie.
– Dasz forsę Agacie i co? Kiedy ją poprosisz, cichaczem zwróci ci całą sumę,
żebyśmy mogli na wakacje na Bermudy sobie pojechać? Za kogo ty mnie masz? Za
idiotkę? Zrób tak, masz do tego prawo, w końcu to ty pracujesz! Pieniądze są twoje
i była żona też jest twoja. Proszę tylko, nie wciskaj mi kitu, nie naśmiewaj się z moje
głupoty. Dosyć mam wiecznego poniżania, psychicznego znęcania się nade mną.
Drżącymi ze zdenerwowania dłońmi zbierała brudne sztućce.
– Jesteś głupia! Jest szansa na wywindowanie się wysoko, bardzo wysoko, a ty
swoje… Tak, pieniądze są moje i jak będę chciał, podaruję je dzieciom. One też są
moje…
Marta rzuciła widelce i noże na stół.
– Tylko ja jestem niczyja – wyszeptała.
Poczuła, że musi się napić. Była roztrzęsiona, dlatego z trudem trafiła wąskim
strumieniem alkoholu w szeroki otwór szklanki. Marek wyjął jej butelkę z rąk.
– Pomyślimy o tym, załatwimy. Będzie dobrze. Tyle się na mnie zwaliło. Z sokiem?
– I z lodem. Weź z zamrażalnika. Wyrzuć wszystkie z tacki – instruowała go.
Postawił przed nią miseczkę z małymi, lodowymi delfinkami i szklankę z drinkiem.
Wyjadała zimne, przeźroczyste figurki, rozgryzając je głośno, co chwilę ocierając
kolorową serwetką spływające po brodzie krople.
– Może chcesz na parę dni wyjechać? Znajdź sobie jakieś miłe spa i odpocznij.
Kąpiele, masaże, spacery. Usiądź przy komputerze, rozejrzyj się – zachęcał ją.
– Ja wyjadę, a ty w tym czasie rozdasz nasze oszczędności.
Marek nachylił się nad nią.
– Niczego nie zrobię bez twojej zgody, obiecuję. Pogadam z prawnikami, musi być
jakieś sensowne rozwiązanie.
– Poradź się Migielskiego. To przecież twój sekretarz, żeby nie powiedzieć,
powiernik. Płacisz mu sporo, może więc wysilić umysł i doradzić ci, jak schować
dochody.
Odstawił na stół pustą szklankę. Chodząc po jadalni, zostawiał wilgotne ślady stóp
na ciemnych, drewnianych klepkach.
– Nie chcę, żeby znał wszystkie ścieżki do dupy. Niby go lubię, niby jest okej, ale
tak do końca bym mu nie ufał.
– Ty własnej żonie nie ufasz, a co dopiero jemu. O, przepraszam… – Uśmiechnęła
się ironicznie. – Drugiej żonie, bo pierwszej oddałbyś wszystko bez wahania.
Przystanął. Patrząc na nią, z politowaniem potrząsnął głową.
– Znajdę to spa, zanim wszystkie pieniądze rozdasz „biednym” – zdecydowała.
10
Dźwięk powodowany miarowym stukaniem odbijał się o las i powracał
zwielokrotnionym echem, sprawiając wrażenie, że wśród drzew jednocześnie pracuje
setka młotkowych. Porno stał na wysokiej drabinie i dużym dłutem wykuwał dziury
w ścianie budynku.
– Zakłóciłeś harmonię przyrody w całej okolicy. Jedno uderzenie młotka
przemieniło ciszę w uporządkowany, ale nieustający hałas. Tak, jakbyś miał tajemną,
nadprzyrodzoną moc, dzięki której możesz modelować wokół siebie rzeczywistość –
powiedział Marcin.
Zamiast trzymać drabinę, oparł się o nią plecami i wsłuchiwał w odgłosy lasu.
– Dziś zrobimy wszystkie dziury, a jutro rozrobi się zaprawę i osadzimy kraty. To
chyba przesada, ale Filo kazał, to trzeba, on tu rządzi, no nie? – Kamila najwyraźniej
nie interesowała tutejsza przyroda. – Akcja się skończy, a zabezpieczenie okien
zostanie.
– Są przecież okiennice… Podłączymy je do prądu, będą się automatycznie
zamykały. Wszystko według planu Fila ma trwać parę dni, zanim delikwent się
zorientuje, gdzie jest i co się z nim dzieje, będzie po krzyku.
– A my już za granicą! Uważaj, rzucam dłuto. I młotek. – Porno powoli schodził
z drabiny.
Stękając, schylił się, aby pozbierać narzędzia i odłożyć je pod murem. Wyciągnął
papierosa. Zaciągając się dymem, spacerował po podwórku.
– Jak jest tak pogodnie jak dzisiaj, to tu nawet fajnie. Cały teren porządnie
ogrodzony, gdyby diabli kogoś przywiali, z drogi nie zobaczy cię przez te krzaki.
Masz ogródek i nawet coś tam, kurwa, rośnie. Ale najlepszy jest staw i rzeczka.
W życiu bym nie pomyślał, że można mieć na własny użytek prywatne bajorko
z przepływową wodą. Ciekawe, czy są tu ryby?
– Zapewne – Marcin odpowiedział bez zastanowienia.
Teraz on stał na drabinie. Przy wtórze cichego warkotu bezprzewodowej wiertarki
montował zaczepy pod mechanizmy służące do automatycznego zamykania okiennic.
– Poszukam jakiegoś kija, kawałka żyłki i spróbujemy. W sumie można byłoby tu
przeżyć, no nie? Mieć karabin, wędkę i jesteś królem puszczy! – Porno uśmiechnął
się na samą myśl o możliwości zabawy w prawdziwego trapera. – Zwierzyny
w okolicy pewnie też nie brakuje.
– Pustelnicy obywają się bez śmiercionośnej broni. Jedzą kiełki, a w święta
wsuwają wyprodukowane przez siebie serki. Kozie! Lubisz? – Marcin uśmiechał się
drwiąco.
Rozbawiła go myśl o siedzącym pod sosną, moczącym kij w rzece i jedzącym kozi
ser z jasnozielonymi kiełkami kumplu.
– No… – Porno nadal był w filozoficznym nastroju. – Popatrz, kurwa, jak to jest.
Tu można stworzyć sobie prawdziwy raj i żyć beztrosko, ale można też urządzić
komuś cholerne piekło.
– Ano, można. – Refleksja Porno bardzo spodobała się Marcinowi. – Bo widzisz,
piekło i raj na ziemi nie jest dziełem Boga – dodał. – W obu przypadkach twórcami
ich są ludzie. Podaj mi kabel i czujniki.
11
– Mowy nie ma – upierała się. – Nie tknę dla ciebie palcem, dopóki nie powiesz,
kim on jest. To chyba jasne, znów narażam swoją dupę. Sprawa pozornie wydaje się
prosta, ale mając wcześniej do czynienia z Markiem, wiem, czym to się może
skończyć. Wart tego chociaż? Przystojny?
===aVs4WW0LbV5sXDlbOVw9CGxeOgozVWIAYVc0ADQAMlM=
Copyright © Krystyna Śmigielska Copyright © Wydawnictwo Replika, 2015 Wszelkie prawa zastrzeżone Redakcja Marta Akuszewska Projekt okładki Iza Szewczyk Zdjęcie na okładce Copyright © depositphotos.com/ peshkova Konwersja publikacji do wersji elektronicznej Dariusz Nowacki Wydanie elektroniczne 2015 ISBN 978-83-7674-332-5 Wydawnictwo Replika ul. Wierzbowa 8, 62-070 Zakrzewo tel./faks 61 868 25 37 replika@replika.eu www.replika.eu ===aVs4WW0LbV5sXDlbOVw9CGxeOgozVWIAYVc0ADQAMlM=
Andrzejowi ===aVs4WW0LbV5sXDlbOVw9CGxeOgozVWIAYVc0ADQAMlM=
1 – Czy ty aby nie przesadzasz? – pytał rozwścieczony. – Ogarnij się, zrób ze sobą porządek! Nie myślę ulegać twoim fanaberiom, nie mam czasu na głupie fochy, to dziecinada. Przysiadł na brzegu łóżka. Położył prawą dłoń na jej głowie, chwilę bawił się włosami, dotykając ich delikatnie, jakby chciał uśpić czujność kobiety, a kiedy uznał, że osiągnął swój cel, zdecydowanym, szybkim ruchem zacisnął palce. Nawijał długie pasma włosów na pięść, jednocześnie przyciskając jej twarz do poduszki. Nie próbowała się uwolnić. W oczekiwaniu na ciosy zamknęła jedynie oczy, wiedząc z góry, że opór na nic się tutaj zda. Rozjuszony sapał ciężko. Niemiarowy świst wypuszczanego przez otwarte usta powietrza przenikał ją całą, napełniając odrazą. Lepkie wargi przylgnęły do jej ucha. – Pamiętaj, kim jesteś! – krzyknął. – Mnie reprezentujesz, suko, mnie! Rozumiesz? – Tak, rozumiem… – odpowiedziała, starając się przezwyciężyć niechęć. Uniósł ramię, otrzepał ręce jak robotnik, który właśnie usłyszał fabryczną syrenę obwieszczającą fajrant. Podniósł się, stanął przed dużym lustrem i starannie poprawiał marynarkę, obciągając ją z przodu i z tyłu. Nie patrząc na leżącą w łóżku żonę, mówił spokojnym, dobrotliwym tonem: – Masz karty kredytowe, samochód, ładny, duży apartament w centrum miasta. Jesteś swobodna, możesz robić, co tylko chcesz. A obowiązki? Dużo nie wymagam! Kiedy trzeba, masz stać przy mnie i dobrze wyglądać. Zadbana, ślicznie ubrana, uśmiechnięta, to wszystko… Nawet w łóżku nie musisz się starać. Sama wiesz, te sprawy już mnie tak nie fascynują, za bardzo jestem wykończony, zmęczony. W moim wieku potrzeby maleją, a i trudno znaleźć w seksie taką odmianę, która by mnie jeszcze zadziwiła. Nie możesz więc mówić, że ciężko pracujesz na swoje spokojne, dostatnie, wygodne życie. Niejedna ci zazdrości! Czas, abyś doceniła swoje szczęście. Chcesz jechać na kilka dni do spa? Proszę bardzo! Wyjdź tylko z tego wyra i zajmij się czymś. Jak Boga kocham, nie mam pojęcia, od czego, kurwa, ty mogłabyś dostać depresji! I zapamiętaj sobie raz na zawsze, żadnych psychoanaliz i tym podobnych głupot. Wstawaj i wypieprzaj na dwór! Spacerować i dotleniać się. Ratować bezpańskie psy, koty lub kogo tam sobie wolisz. Jak chcesz, to zupę bezdomnym rozdawaj, to dobry pomysł. Telewizję ci załatwię! Reportaż o żonie biznesmena, przyszłego polityka, pomagającej ubogim, chętnie zrobią. Będziesz sławna na całą Polskę… Co mnie podkusiło, żeby się z tobą ożenić? – spytał, wpatrując się w swoje lustrzane odbicie.
– Chciałeś mieć młodą dupę – odpowiedziała, wstając z łóżka. – Popisywać się mną, szczycić. Nie pomyślałeś jednak, a podobno jesteś taki mądry, że lat mi będzie przybywać, zestarzeję się, a moja uroda przeminie bezpowrotnie. – Masz rację, kurwa, nie pomyślałem! – przytaknął jej, wiążąc krawat. – Jedną taką już miałem. Trzeba było się jej trzymać… Patrzeć na ciebie nie mogę – warknął w jej stronę. – Czyżby? Zdjęła nocną koszulę, usiadła w fotelu i uśmiechając się przymilnie, przybrała wyzywającą pozę. – Nie mam czasu, może wieczorem, ale też nie obiecuję – mówił, kładąc bosą stopę na toaletkę. Nachylił się i powoli, starannie naciągał wełnianą skarpetkę na białą łydkę. – „To wszystko z nudów, wysoki sądzie, to wszystko z nudów…” – zanucił. Nie zareagowała. Ignorując obecność męża, weszła do łazienki. Cichy zgrzyt przekręcanego w zamku klucza rozgniewał go ponownie. – Zamykaj się, zamykaj! Jeszcze bym zobaczył, czego nie widziałem… Dopiero co tyłek wypinała jak suka, a teraz gra niewinną lilię. Wrócę późno. Bardzo późno! Nie czekaj na mnie ani z obiadem, ani z kolacją… – Nie miałam takiego zamiaru – odszczeknęła się półgłosem. Puściła wodę do wanny. Zdjęła z wieszaka miękki, frotowy szlafrok. Rzuciła go na podłogę, usiadła na nim. Oparła brodę na podciągniętych kolanach. Przyglądała się białej, osiadającej na lustrach, meblach i cienkich, krótkich, zazwyczaj niewidocznych włoskach pokrywających jej ciało, parze. Mikroskopijne kropelki szybko opanowały łazienkę, wypełniając ją ciepłem i wilgocią. Zamknęła oczy, czekając w bezruchu. Ciszę przerywał jedynie monotonny plusk cieknącej z kranu wody. Brak innych odgłosów upewnił ją, że w mieszkaniu jest sama. Nie czuła strachu, rozgoryczenia ani nawet rozczarowania. Wychodząc za mąż, dobrze wiedziała, na co się decyduje. Nie przewidziała jedynie agresji, tej wściekłej nienawiści wyładowywanej na niej, ale skierowanej zapewne do innego wroga. Widocznie stanowiła coś w rodzaju treningowego worka, na którym bezkarnie można było dać upust emocjom, aby z trzeźwym umysłem ruszać na polityczne barykady. Wierzyła w sukces małżonka. Dobrze radził sobie jeszcze w powiecie… W związku z narastającymi na nią atakami, zaczęła się zastanawiać, co też może ją czekać, kiedy przeniosą się do Warszawy? Na „żonę z obdukcją w ręku” pan poseł, czy senator raczej sobie nie pozwoli. – Nie będzie tak źle – pocieszała się. – W końcu drobne niedogodności nie mogą przesłonić profitów czerpanych przeze mnie z tej sytuacji. Wstała. Przetarła dłonią lustro. Przyglądała się uważnie odbitej w mokrym szkle twarzy. „Trochę czułości pewnie by mi nie zaszkodziło” – pomyślała, zamykając oczy. –
„Ciepła i wilgoci jak tutaj… Objęłyby mnie, otuliły, mocno, tak mocno, że zapomniałabym o całym świecie!”. Zakręciła się na pięcie, mając nadzieję, że ruch ten pomoże jej w pozbyciu się złudzeń. Sposób okazał się odpowiedni, bo już tylko przelotnie, całkiem trzeźwo zerknęła w lustro, po którym spływały przeźroczyste krople, te, które jeszcze przed chwilą były cudowną, zwiewną mgłą, teraz zaś odarte z tajemnicy, ciężkie, wchłaniając po drodze mniejsze kropelki, szybko wędrowały po śliskiej tafli, aby zbierać się w cienkie strużki spadające na niewielki gzyms. – Tak, tak, pani Marto Grawerska – powiedziała. – Żono Marka Grawerskiego, przyszłego posła, nie ma już na co czekać. Trzydzieści lat na karku! Jeszcze może dwa, trzy lata, a i ty zostaniesz wymieniona na nowszy model. Dołączysz do grona zużytych, starych żon biznesmenów i polityków. I jaki wtedy obierzesz sobie cel w życiu? Nie będziesz mogła już zostać ani żoną, ani kochanką. Śmiało możesz wytatuować sobie na czole: „Marta Grawerska – kobieta bez przyszłości”! 2 Niska, wyjątkowo szczupła dziewczyna, stojąc przy sąsiednim stoliku, uniosła zgiętą w kolanie prawą nogę i dyskretnie zsunęła ze stopy pantofel. Przyjmując zamówienie, uśmiechała się do gości, a może bardziej do siebie, bo z mimiki twarzy z łatwością dało się wyczytać chwilową ulgę w dręczącym ją cierpieniu. Po kilkunastu sekundach wprawnym ruchem wzuła but i, jakby popchnięta niewidzialnym palcem, pochyliła się w drugą stronę. Tym razem stojąc na prawej nodze, pozwoliła odpocząć lewej stopie. Czarny pantofel upadł na ziemię z cichym klapnięciem, oddalając się od właścicielki o kilkanaście centymetrów. Dziewczyna, wciąż zapisując w elektronicznym notesie listę wybranych przez klientów dań, przesuwała palce lewej stopy po zimnej kostce tarasu. W końcu namacała zgubę. Zbierając ze stolika jadłospisy, jednocześnie nakładała pantofel. Obserwowanie kelnerki stanowiło jedyne zajęcie siedzącej samotnie przy restauracyjnym stoliku Marty. Z zazdrością śledziła szybkie ruchy dziewczyny, wykonywane jakby od niechcenia. Każdy jej krok, zdawkowy uśmiech, uprzejmie wypowiedziane słowo raniło piękną Grawerską – żonę miejscowego biznesmena, znudzoną, rozleniwioną z braku własnych zajęć. Upalny dzień, tłok na pobliskim chodniku, krzątająca się między stołami kelnerka, a przede wszystkim poranna rozmowa z mężem spowodowały narastającą w niej frustrację, chęć zrobienia czegoś nienaturalnego, co mogłoby sprawić, że chociaż przez chwilę poczułaby się wolna. Dlatego najdyskretniej, jak tylko potrafiła, zsunęła z nóg szpilki i z niekłamaną rozkoszą przesuwała stopami po tarasie, uważając jednak, aby nie podrzeć cienkich pończoch. Czuła stopniowo rozchodzący się po całym ciele chłód, przenikający, ale
jednocześnie dający siłę, pchający do działania. Bezmyślnie, pragnąc rozładować wewnętrzne napięcie, wystawiała bosą stopę spod stołu. Kto wie, może ta rozkoszna, uśmiechająca się do wszystkich kelnereczka potknie się o jej nogę i ku radości obecnych w restauracji gości, wywróci, a niesiona przez nią taca z łomotem uderzy o nierówną kostkę tarasu. Prawdopodobieństwo takiego wypadku było duże… – Ojojoj, nieładnie! Cichy, niski głos zganił jej poczynania. Odruchowo rozejrzała się. Przy sąsiednim stoliku siedział młody mężczyzna (z całą pewnością nie przekroczył jeszcze trzydziestki). Uniósł przeciwsłoneczne okulary na czoło i puścił do niej porozumiewawcze oczko. Marta uśmiechem pokryła lekkie zażenowanie, została bowiem przyłapana na gorącym uczynku. Szybko schowała stopę pod stół. Ukradkiem spoglądała na sąsiada, starając się rozszyfrować jego charakter, zawód, zawartość portfela. Ot, taka niewinna zabawa w detektywa posługującego się jedynie metodą dedukcji. Dzięki przelotnym spojrzeniom upewniła się, że to już nie chłopak, nie jakiś zahukany, biedny studencik. Ubrany był odpowiednio do pory dnia i panującej pogody, w firmowe ciuchy, dobrane starannie, co u mężczyzn zdarza się rzadko. Na palcach żadnych obrączek, pierścionków. Czarne, bardzo krótko przystrzyżone włosy i wysokie czoło mogły sprawiać wrażenie, że mamy do czynienia z człowiekiem o dużej, wewnętrznej sile, ale przeciętna muskulatura przeczyła tej tezie. Twarz okrągła, z dobrze zarysowanymi kośćmi policzkowymi, na których podczas uśmiechu pojawiały się zabawne fałdki sugerujące, że mężczyzna ten jest łagodnym i ciepłym człowiekiem. Nos cienki, prosty. Usta dobrze zaznaczone, mięsiste z uniesionymi kącikami. Na stoliku przed nim stał otwarty laptop, obok którego leżał gruby kalendarz, a może notes, kluczyki samochodowe i telefon komórkowy. „Zadbany, niewątpliwie inteligentny…” – pomyślała. – „Przygoda z nim z całą pewnością byłaby ciekawym doświadczeniem. No, śmiało!”. Mężczyzna, jakby słysząc zaproszenie, zamknął laptopa i patrząc na Martę, bez zbędnych ceregieli zapytał: – Wypije pani ze mną kawę? Mogę się przysiąść? Nie spodziewała się takiego szybkiego, odważnego ataku. Nagle cała sytuacja wydała się jej niedorzeczna i krępująca. Odpowiedziała krótko, bardzo stanowczym tonem: – Nie! – Na kawę „nie”? Czy „nie” ogólnie? Mężczyzna chciał doprecyzować otrzymaną odmowę. – Ogólnie! – powiedziała ostro, zbyt głośno. – Nie cierpię zaczepek, idiotycznego podrywu. Proszę mi wybaczyć i spróbować szczęścia gdzie indziej. Ledwie to powiedziała, zdała sobie sprawę z popełnionego błędu. Rozpoczęcie
rozmowy, wdanie się w pozornie niewinną wymianę zdań stanowiło niebezpieczny precedens. Nie kochała Marka, była jednak lojalną żoną i nie zamierzała tego zmieniać. Przez te kilka lat ich małżeństwa unikała wszelkich przygód. Gwałtowny charakter męża z całą pewnością przyczynił się do jej wierności. Problemy to ostatnia rzecz, jakiej potrzebowała, dlatego nawet przymilny uśmiech tego przystojnego mężczyzny nie był w stanie skłonić Grawerskiej do dalszej konwersacji, a może nawet przyszłej bliższej znajomości. – Rozumiem obiekcje. Nie znamy się, a czasy mamy niebezpieczne, lepiej uważać, z kim się człowiek zadaje. Pozwoli pani, oto moja wizytówka. Na odwrocie napisałem numer prywatnej komórki, gdyby się pani jeszcze dziś zdecydowała, no, może już nie na kawę, ale na lampkę wina, proszę zadzwonić. O każdej porze jestem do pani dyspozycji – mówiąc to, nieznajomy podniósł się z krzesła i położył na jej stoliku mały kartonik. Wrzuciła wizytówkę do torebki. Nie czekając na kelnerkę, zostawiła obok filiżanki dwudziestozłotowy banknot, wstała, kierując w stronę mężczyzny niedbałe, ledwie słyszalne: – Do widzenia… Opuściła restauracyjny ogródek. Idąc na parking, dyskretnie spoglądała za siebie, chcąc sprawdzić, czy przypadkiem ten natarczywy przystojniak jej nie śledzi. – A mogło być tak romantycznie – mówiła sama do siebie, siedząc już w samochodzie. – Potajemne schadzki, wyznania, nocne porwanie, a potem seks do utraty tchu. Niestety, wszystko odbyło się prozaicznie. Wizytówka i po sprawie. Mężczyźni nie zadają sobie już trudu, aby zdobyć kobiece serce. Chcesz, to chodź, a jak nie – spadaj! Masz tu numer telefonu, kotku, reszta zależy od ciebie. Nie ma czasu ani miejsca na krygowanie się, nadskakiwanie, miłosne podchody. Gadka jest krótka: dziś „jestem do dyspozycji”, jutro – „szukaj innego jelenia”. Jadąc głównymi ulicami miasta, obserwowała motocyklistę, który z głośnym warkotem silnika ścigał się z nią, czekając na kolejnych światłach, aż ustawi swoje auto obok jego maszyny. Zaglądając bezceremonialnie do wnętrza samochodu, puszczał do niej oczko i przyjaźnie machał dłonią. Zgubiła go dopiero przed galerią handlową. Motocyklista, pozdrawiając ją mrugnięciem świateł, nie kontynuował pościgu, a ona, już bez asysty, zjechała na podziemny parking. Nie wysiadła jednak od razu. Poprawiając makijaż, dała sobie chwilę na zastanowienie. „Może to nie ostatni dzwonek…” – myślała, patrząc w lusterko. – „Czas jednak leci, a okazji coraz mniej. Medalu za cnotę i wierność już nie dostanę. W Warszawie trudno mi będzie poznać smak miłości. Działaj z rozwagą, a wszyscy będą zadowoleni” – upominała samą siebie. Schowała kosmetyczkę do torebki. Zanim wyjęła z niej dłoń, długo przesuwała nią po dnie, aż namacała nieduży kartonik. Nawet na niego nie spojrzała, zdecydowanym
ruchem wcisnęła go do kieszeni lnianych spodni. Wysiadła z auta. Rozejrzała się. Nie zauważyła nikogo podejrzanego, nie było ani faceta z restauracji, ani nachalnego motocyklisty. – No, to ruszaj po to swoje szczęście – szepnęła i wolnym krokiem, przeciskając się pomiędzy ciasno ustawionymi samochodami, doszła do oświetlonego wejścia prowadzącego do galerii. Nie chciała odwetu, zemsty, chociaż ciągle wracało wspomnienie wypowiedzianej przez zaciśnięte zęby „suki”. Właściwie zgadzała się z mężem. Pilnowała domu jak wierna suka, która zapomina o swoich potrzebach, gotowa dać się zabić, aby ochronić ukochanego pana przed najmniejszym nieszczęściem. Ale on nie widział w niej takich psich zalet. Chodziło mu o skundloną, napastowaną, po wielokroć zgwałconą, tę, którą każdy może sponiewierać, a ona nie ma prawa odszczeknąć się, warknąć na oprawców. Z cichym przyzwoleniem powinna stać i cierpliwie czekać, aż wszystkie psy zaspokoją samcze chucie, bo prowokowała długimi nogami, rozchodzącą się od niej wonią, falującym na wietrze ogonem. Za to, że jest piękna, za to, że roznieca w mężczyznach palący ogień, a właściwie za to, że on nie potrafił jej kochać, powinna ponieść karę. Suka! „Dostanie, czego chce” – pomyślała. – „Nie będę dłużej cierpiała bez powodu. Gość z restauracji na księcia z bajki też nie wygląda… Pozbyłam się złudzeń, ale krótkie spotkania, dyskretne zaloty, może nareszcie normalna, zwyczajna rozmowa dobrze mi zrobią. Niczego sobie nie obiecuj i staraj się nie angażować uczuciowo, a będzie dobrze. Potraktuj tego faceta jak antidotum, lekarstwo lub jeszcze lepiej… Jak suplement diety!”. Zaśmiała się do własnych myśli. Stukając obcasami, wyprostowana, pewna siebie, z torebką przewieszoną przez ramię, dłońmi włożonymi do kieszeni spodni szła w stronę toalet. Będąc tu na zakupach, zapewne nie skorzystałaby z tego przybytku, teraz nie przeszkadzała jej nawet kolejka czekających na wejście do kabiny kobiet. Ustawiła się w ogonku, bezmyślnie rozglądając po pomieszczeniu, w którym jedną ścianę zajmowały zawieszone rzędem umywalki, pojemniki na papierowe ręczniki, na drugiej zaś zobaczyła relikt minionej epoki – automat telefoniczny, obok którego stał nieduży stolik, a przy nim na okrągłym stołeczku siedziała babcia klozetowa, do której Marta uśmiechnęła się przyjaźnie. Opuściła kolejkę i wolnym krokiem podeszła do stołu. Na talerzyku na drobne bez słowa położyła dwadzieścia złotych. „Trochę za dużo. Szastam dziś pieniędzmi” – przemknęło jej przez myśl. – „Trudno, może inwestycja się opłaci, kto wie”. Pisuardessa wprawnym, szybkim ruchem schowała w dłoni banknot. Małymi oczkami spojrzała na Martę, bacznie oceniając strój i wiek klientki. – Co? Papier, podpaski, pisemko czy może kibelek wyczyścić? – próbowała odgadnąć.
– To działa? – Marta wskazała głową na automat. – Działa! – z dumą stwierdziła babcia klozetowa. – Chciałabym zadzwonić… Co powinnam zrobić? – Kupić kartę – rzeczowo odpowiedziała rozmówczyni. – A gdzie kupić? – Marta lekko wykrzywiła twarz w zjadliwym uśmieszku. – A dołoży dwie dychy, to jej sprzedam – pisuardessa ściszyła głos. – A to rozbój w biały dzień – Grawerska, przedrzeźniając ją, starała się targować. – Rozbój? – Kobieta poczuła się urażona. – Nie przeszkadza ludziom w pracy, bo ochroniarza zawołam. Chce, to niech szuka, pewnie jeszcze jakiś kiosk na mieście ma stare zapasy kart, ale nie wiadomo, czy do tego modelu automatu będą pasowały… – Okej. – Sięgnęła do torebki po pieniądze. – Zgoda – dodała na wszelki wypadek, żeby zostać dobrze zrozumiana. – Znam angielski – spokojnie poinformowała ją babcia klozetowa. Podniosła rąbek leżącej na stole ceraty i z małej, bocznej szufladki wyciągnęła kartę telefoniczną. Obejrzała ją, obracając w palcach z dużą wprawą, a następnie podała Marcie. Widocznie uznała sprawę za zakończoną, bo bez słowa zaczęła zliczać bilon z talerzyka. Grawerska podziękowała lekkim skinieniem głowy. Z toalety nie korzystała zgodnie z jej przeznaczeniem. Oparta o cienką ściankę przyglądała się otrzymanej od nieznajomego wizytówce. „Doradca finansowy Piotr Michalski”. Lakonicznie – pomyślała. Na odwrotnej stronie kartonika znajdował się odręcznie napisany numer telefonu. Dziewięć znaków, które należało zapamiętać. Przypisując kolejnym liczbom odpowiednie znaczenie, zaszyfrowała i zapamiętała je bez najmniejszego problemu. – Wiek Marka, mój wzrost, hołd pruski. Doradca finansowy Piotr Michalski, łatwiej być nie mogło! – szeptała drąc wizytówkę, a następnie spuszczając pozostałe po niej mikroskopijne kawałeczki w muszli klozetowej. Nie chcąc narażać się na wścibskie spojrzenia i komentarze babki klozetowej, zadzwoniła ze stojącej przy przystanku tramwajowym budki. O dziwo, znajdował się w niej taki sam automat telefoniczny. – Dzień dobry. Spotkaliśmy się dziś w restauracji… Miło, że pan pamięta. … Dobrze, ale tylko kawa. Proszę nie liczyć na nic więcej! Będę! Do zobaczenia… Odwiesiła słuchawkę. Automat cicho pisnął i po kilku sekundach wypluł ze swojego wnętrza lekko porysowaną w trakcie rozmowy kartę. 3 – Macie chore pomysły – Marcin śmiał się kpiąco. – Do takiego przekrętu trzeba być urodzonym bandytą, a wy co? Fajki w sklepiku u Tadka rąbnęliście i to kiedy, jak
byliśmy w podstawówce. Nie mogę uwierzyć… Jak to sobie wyobrażacie? W każdym fachu trzeba mieć podstawy teoretyczne i praktykę. Złapią was za pierwszym zakrętem. Wielcy gangsterzy! W łeb się, kurwa, puknijcie! – Filo wszystko super wymyślił. Zobaczysz, że się uda, a my obłowimy się tak, że do końca życia nie będziemy pracować – Porno próbował go przekonać. – W to akurat uwierzę, bo pracy tu nie ma i nic nie wskazuje na to, że kiedykolwiek będzie. – A ty co, taki, kurwa, mądry jesteś? To czemu tu siedzisz? Z ciebie to dopiero fachowiec jak z koziej dupy trąba. Informatyk z bożej łaski, z innych się naśmiewa, a sam zarobić nie potrafi. Marcin próbował go uspokoić. Kamila znał od dziecka, wiedział więc dobrze, że racjonalne argumenty nie przemówią do jego wyobraźni. Co innego, gdyby miał mu objaśnić którąś z seksualnych pozycji. To zrozumiałby od razu, dlatego od kilku lat przylgnęła do niego ksywka Porno. – Okej, Porno. Nie ma co się tak unosić. Za taką zabawę można dostać z dziesięć lat, jak nie lepiej. Spadam, a ty powiedz Filowi, żeby dał mi znać, kiedy wróci do domu. Umówimy się, wypijemy, pogadamy. W końcu jesteśmy kolegami, a kumplom trzeba pomagać. Ta meta daleko? – Pod Lublinem czy jakoś tak… Ty, Marcin, nikomu się nie wygadaj. Morda w kubeł, bo jak nas wsypiesz… – Porno, kurwa, opamiętaj się. Ty mnie straszysz? Całkiem ci odpieprzyło. Szkoda, że Boniek siedzi u Fryców na saksach, on by się do takiej roboty nadał. Niech Filo się do mnie odezwie. Trzym się. 4 – Podam pani wazon – zaproponował kelner. Grawerska potakująco skinęła głową. Sztucznie uśmiechnięty Piotr Michalski nadal stał przed jej stolikiem. Czekał, aż chłopak włoży bukiet do wody i ustawi go na najbliższym okiennym parapecie. – Proszę usiąść, panie Piotrze – ośmielała go. – Nie chcę zdradzać mojego nazwiska, jestem mężatką… Myślę, że łatwiej będzie się nam rozmawiało, kiedy przejdziemy na „ty”. Mam na imię Marta. – Tak, słuszna uwaga. Jestem Piotr. Bardzo się ucieszyłem, bo prawdę mówiąc, bałem się, że wyrzuciłaś moją wizytówkę do pierwszego lepszego kosza. – Powinnam była tak zrobić – przyznała. – Widocznie jednak nie mijałam żadnego, dlatego włożyłam ją do torebki. Zapadło krępujące milczenie. Starali się nie patrzyć na siebie, błądząc wzrokiem po sporej, o tej porze prawie pustej, sali. Obiadów jeszcze nie podawano i pewnie z tego
powodu goście pijący kawę lub zimne piwo woleli usiąść przy rozstawionych przed restauracją stolikach. – Na co właściwie liczy mężczyzna zaczepiający nieznajomą w kawiarni? Flirt, przelotną znajomość, jednorazowy seks czy może przyjaźń? To fascynujące zagadnienie, nie sądzisz? – niespodziewanie zapytała Marta. Michalski wdzięczny był młodemu kelnerowi, który jakby w tajemniczy sposób wyczuwając, że inny samiec potrzebuje natychmiastowej pomocy, zjawił się przy ich stoliku z gustownie oprawionym menu w ręku. Krótka chwila wypełniona poprawianiem obrusa i rozdaniem gościom kart dań okazała się dla Piotra zbawienna. Przybierając poważną minę, kątem oka śledził wprawne ruchy chłopca, jednocześnie rozważając, jak w tej sytuacji powinien się zachować. Wiedział, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze, dlatego też skupił się, chcąc udzielić odpowiedź konkretną, ale jednak dwuznaczną. Mądrą, ale jakby z lekkim przymrużeniem oka. – Oczekujesz zapewne, że wybiorę przyjaźń. Twierdząc tak, nie byłbym z tobą szczery. Jednorazowy seks – owszem, tylko nie w każdym przypadku. Kobietą z twoją klasą nie można nasycić się pośpiesznie. Jak ci to wytłumaczyć? – zrobił pauzę, dobierając odpowiednie słowa. – Niekiedy człowiek wypije setkę i jest zadowolony, ale czasem jest mu potrzebny cały litr, żeby zaspokoił swoje pragnienie. Marta spuściła głowę, wpatrując się w kartę menu. „Młodszy od Marka, przystojniejszy, szczuplejszy, a mentalność ma taką samą. Mój Boże, czy oni wszyscy rzeczywiście postrzegają świat jedynie przez pryzmat butelki i babskich cycków?” – pomyślała. Pragnąc widocznie ocalić chociaż mizerne resztki marzeń o wspaniałym, prawdziwym mężczyźnie, ignorując zupełnie poprzednią wypowiedź Piotra, starała się sprowadzić rozmowę na inne tory. – Zostawmy to – zaproponowała. – Zresztą, zobaczymy, do czego nas ta znajomość doprowadzi – dodała, widząc niezadowolenie na twarzy Michalskiego. – Czas mi udzieli odpowiedzi. Piękny bukiet – pochwaliła przyniesione przez niego kwiaty. – Niestety, nie będę mogła zabrać go do domu. Myślę, że zrozumiesz i wybaczysz mi ten nietakt. – Oczywiście, oczywiście… – potwierdził. – Trochę jednak szkoda, takie ładne, całkiem jeszcze świeże kwiaty wyrzucać… – To prawda – powiedziała, jednocześnie ruchem dłoni przywołując młodego kelnera. Chłopiec szybkim truchtem przemierzał już salę. Zatrzymał się przy stoliku, wyprostował i ze znudzoną miną na twarzy oczekiwał na złożenie przez gości zamówienia. Życzenie Marty bardzo go zdziwiło, a nawet zawstydziło. – Mam do pana wielką prośbę, niech pan ten bukiet podaruje swojej dziewczynie. Ma pan dziewczynę, prawda?
Kelner lekko się zarumienił, ściszonym głosem potwierdzając przypuszczenia Grawerskiej. – Mam. Tylko, że te kwiaty są takie ładne… Bukiet duży! Mogę go zabrać? – Tak. – Uśmiechnęła się. – Jeden warunek. Kwiaty będą tu stały, dopóki my stąd nie wyjdziemy. A teraz poproszę o filiżankę czarnej herbaty. Pozbycie się niechcianego, bardzo niewygodnego prezentu wprawiło ją w dobry nastrój. Starannie unikając niezręcznych dla siebie tematów, rozmawiała z nowym znajomym z lekkością i humorem. Z nieukrywaną przyjemnością wpatrywała się w jego twarz, dużo młodszą od twarzy Marka, delikatniejszą i, co najbardziej ją zdziwiło, ciągle uśmiechniętą. Piotr nie pozował, mówił o sprawach błahych, codziennych, modulując głos i wydobywając jego najcieplejszą barwę. Nie było ważne, o czym mówił, ale w jaki sposób to robił. Grawerska oparła brodę na splecionych dłoniach i nie spuszczając wzroku z jego ust, śledziła wolne ruchy męskiego języka wysuwającego nerwowo swój koniuszek. Przesuwając nim po dolnej, a następnie po górnej wardze, nawilżał je, sprawiając jednocześnie, że lśniły w blasku palącej się w lichtarzyku świeczki. – Lubię podróżować – mówił Piotr. – W atrakcyjnym miejscu przyjemnie jest spędzić weekend albo parę dni. Jak się ma odpowiednią ilość gotówki, można nawet nie wychodzić z hotelu. Dziś wszystko masz na miejscu, restauracje, sklepy, baseny, dyskoteki, kręgielnie, masaże, lodowiska. Żyć, nie umierać! – A zwiedzanie? – No, jak ktoś ma takie parcie na krajobrazy, to się przespaceruje po okolicy, tylko po co? Szkoda czasu. – Prawda, przecież piwko czeka – zażartowała. Michalski nie wyczuł kpiny w jej głosie. Zacierając dłonie, ciągnął bliski jego sercu wątek. – Lubisz piwo? – zapytał. – Czasem, ale musi być dobrej marki. – Po maturze wyruszyliśmy na pieszą wędrówkę, nazwaną przez Marcina „Patriotycznym rajdem szlakiem polskich browarów”. To była wyprawa! – westchnął. – Patriotyczny rajd, bardzo zabawne. Kim jest Marcin? Starała się okazać zainteresowanie, chociaż w gruncie rzeczy pijackie eskapady młodocianych patriotów nic a nic jej nie obchodziły. – Znamy się od żłobka i zawsze trzymamy się razem. Teraz też szykujemy grubszy interes, jak wszystko pójdzie po naszej myśli, zgarniemy dużą kasę. – To popularne imię, zwłaszcza wśród naszych rówieśników. Przez kilka kolejnych lat wszyscy rodzice uważali za swój obowiązek nadać dziecku modne imię. Dziewczynki musiały być Martami, chłopcom natomiast znakomicie wtedy pasowało imię Marcin. Do mojej klasy w liceum chodziło aż czterech Marcinów. Nie lubię tego
imienia – stwierdziła. Nerwowo spojrzała na zegarek, najwyraźniej uznała, że na pierwszej randce dziecięce wspomnienia nie powinny mieć miejsca. Zerknęła na bukiet, aby jeszcze raz nasycić się jego urokiem. – Piękny! Bardzo dziękuję. – Mam pomysł, zrobimy mu zdjęcie, co ty na to? – To zły pomysł – broniła się. Michalski mocno chwycił ją za nadgarstek. Spojrzała na niego z naganą, szybko jednak uzmysłowiła sobie, że to nie tego mężczyzny się obawia. Piotr nie mógł wiedzieć o jej lękach, o prawdziwym powodzie dzisiejszego spotkania. – Nie znoszę przemocy – syknęła. – Przepraszam… Poniosło mnie. Wyobraziłem sobie, że tak bez słowa wyjdziesz i nigdy się już nie zobaczymy… Nie rób tego… Nie opuszczaj mnie, jesteś dla mnie wyjątkowym skarbem. Taką moją wygraną na loterii. Wstała, jednocześnie podając mu rękę na pożegnanie. Musnął ją lekko wargami. – Pójdę pierwsza. A co do naszej dalszej znajomości, daj mi dwa dni – powiedziała. – Jeżeli nie zadzwonię… No cóż, życie toczy się dalej. Miłego dnia, Piotrze. – Do zobaczenia, Marto! Do zobaczenia… 5 Lekko zażenowany Grawerski rozstawił nogi, uniósł ręce bez sprzeciwu, poddając się procedurze sprawdzania. Dwaj młokosi obmacywali jego tors, uda, zaglądając mu nawet do skarpetek. – Nikomu nie można ufać – z nutą usprawiedliwienia w głosie mówił wojewoda. – Dziś w rozmowie z kolegą palniesz jakieś głupstwo, a jutro cała Polska obejrzy cię w Internecie. Nie ma, chłopie, prywatności, intymności, wiary w drugiego człowieka – Uśmiechnął się kpiąco. – Nikomu się nie zwierzam i dzięki temu, jak widzisz, nadal tu siedzę. – Ci panowie to chyba niezbyt zgodnie z prawem? – zażartował Grawerski. Ochroniarze kiwnęli głowami, co z pewnością miało potwierdzić, że gość jest „czysty”. Nałożyli służbowe czapki i bez słowa opuścili gabinet wojewody. – Nie wiem, nie wiem… Może trochę nadgorliwi – Gospodarz skwitował uwagę. – No, co tam u ciebie słychać, drogi prezesie? Jak interesy? – zapytał, nalewając do małych kieliszków czekoladowy likier. – Słodkie to jak diabli, ale dobre. Oliwka, wiesz, która, ta moja czekoladka, uwielbiała pić to świństwo. – Chyba lizać? – A tak, tak… Lizać lubiła i miała bestia do tego talent, niejedna by się mogła od niej wiele nauczyć. Ale z dziwkami… to też uważaj… – wojewoda zawiesił głos.
– Mam młodą żonę, wystarczy mi ona za wszystkie baby świata. Wyszalałem się już dosyć, teraz czas popracować dla dobra kraju – próbował skierować rozmowę na interesujący go temat. – „Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”?! – ironizował wojewoda. Wstał zza biurka. Otworzył drzwi do sekretariatu i poprosił siedzącą w nim asystentkę: – Przynieś mi z bufetu batonika. Grawerski zrozumiał, że sprawa jest poważna. Znał Kubiaka od wielu lat, nigdy jednak nie widział go tak spiętego. Istniało dwojakie wytłumaczenie jego zachowania. Zwariował albo… I ta druga możliwość bardziej odpowiadałaby Markowi – awansował! Tylko „na kogo”? Jak wysoko można wyfrunąć z tego fotela? Wiadomo, Warszawa… Tamtejszy Urząd Wojewódzki? Ministerstwo? Gospodarz chytrze zacierając ręce, z nieukrywaną satysfakcją przyglądał się Grawerskiemu. – Dobrze, dobrze kombinujesz, Mareczku… No, na co stawiasz? Zgaduj, dokąd to teraz będziesz musiał się udać, żeby mnie odwiedzić. Do trzech razy sztuka. – Bardzo się cieszę, naprawdę! Zawsze w ciebie wierzyłem. Minister? – Bacznie przyglądał się jego twarzy. – O kurwa! Poważnie? Gratuluję! – A dziękuje, dziękuję! Wojewoda był bardzo zadowolony. Uścisnęli sobie dłonie. – Tylko widzisz, jest mały kłopot… – Kubiak informował Grawerskiego konspiracyjnym szeptem. – Fotel zostaje pusty. Trzeba posadzić w nim odpowiedniego człowieka… Krótko mówiąc, musi tu usiąść swój chłop, na którym „my” polegamy bez zastrzeżeń, rozumiesz? – Rozumiem – szybko przytaknął mu Grawerski. – Ty, o ile wiem, chciałeś do Warszawki… Na posła… Można, można, tylko czy to ci się opłaca? Wiesz, ile zarobisz? To jakieś marne grosze. – Próbował go zniechęcić. – Ziarnko do ziarnka, a zbierze się… Gdyby udało mi się zasiąść w ławach, nie musiałbym, przynajmniej przez dłuższy czas, tracić obecnej posady. Starałem się, walczyłem, bo nie jest łatwo w dzisiejszych czasach zostać prezesem. Szkoda by mi było zaprzepaścić te lata harówy. Co ci zresztą będę opowiadał, sam wiesz, jak było… Oddać w obce ręce? Nie bardzo… – Podstawimy, prezesie, „słupek”. Jak grunt się lekko osunie, znów tam wskoczysz. Będziesz na miejscu, dopilnujesz swoich spraw. Nie zmuszam cię do niczego, pomyśl, zastanów się, przelicz. Mamy trochę czasu, cała akcja rozpocznie się za parę tygodni. To takie „przymiarki”. – Znacząco mrugnął okiem. – Oczywiście, ściśle tajne, ma się rozumieć. Pary z gęby, nikomu, nawet rodzonej żonie, to chyba jasne. Do wróżek chodzisz? Grawerski nie odpowiedział od razu. Wstał z fotela i zamyślony podszedł do okna.
– Grzesiek, co ty pieprzysz? Do jakich wróżek? – zapytał, patrząc przez brudną szybę. Wojewoda stanął obok niego. – Dzisiaj taka moda, wszyscy do nich latają. Premier mnie przestrzegał, sprawa jest arcyważna, poufna. Służby siedzą u wróżbitów, zbierając najważniejsze informacje, bo każdy ze swoim kłopotem do wyroczni się udaje. Takie czasy, Mareczku, takie pieprzone czasy… – Ja, kurwa, do wróżki nigdy nie pójdę. Nie wiem, nie wiem… – zastanawiał się. – Decyzja musi być dobrze przemyślana. To ile, mówiłeś, mam czasu? Do kogo mam się zwrócić, jak już będę gotowy? Rozmowę przerwało delikatne pukanie do drzwi. – Proszę! – zapraszał wojewoda. Lekko przygarbiona asystentka, z przepraszającym uśmiechem na twarzy, najszybciej, jak tylko mogła, podeszła do biurka i położyła na nim zakupiony w bufecie batonik. – Bardzo dziękuję, rozliczymy się później. Cukrzyca – ostatnie słowo wojewoda skierował do Grawerskiego. – Chyba cukier mi spada, przykra sprawa. Już dawno powinienem z tym iść do lekarza, ale nie mam kiedy. Praca, praca, praca. – Agata, moja eks, może ci kogoś polecić. Ma koleżankę, podobno jest dobra – Marek zaproponował pomoc. – Dzięki, nie będę wam głowy zawracał. Niech się te sprawy rozstrzygną, wtedy już mnie sami przebadają, na wszystkie możliwe choroby, czy będę chciał, czy nie. Wracając do domu, Grawerski rozglądał się jak dobry pan, który codziennie rano obchodzi swoje włości, sprawdzając, co należy danego dnia zrobić, aby całe gospodarstwo działało sprawnie i zgodnie niczym jeden organizm. Jechał wolno, dostojnie, z wysoko podniesioną głową i chociaż ani kierowcy mijanych aut, ani piesi tego nie mogli dostrzec, on już czuł się w tym mieście władcą, niepodzielnie panującym królem, wybrańcem dotkniętym palcem Boga. 6 Wszedł do sypialni. Widząc leżącą na przykrytym kapą łóżku żonę, usiadł obok niej. Delikatnie położył rękę na jej biodrze. Od niechcenia zerknął na tytuł czytanej przez nią gazety. Milczał. – Coś nie tak? – zapytała lekko spłoszona. – Tak, tak – odpowiedział, patrząc przed siebie. – Nie dadzą ci pierwszego miejsca na liście? – dopytywała się. – Dadzą, dadzą! Komu by mogli je dać, jak nie mi? Nie mają lepszego kandydata – mówił zamyślony.
Wstał. Rozbierał się, chodząc wolno po pokoju. Zdjęty z siebie garnitur ułożył starannie obok niej na łóżku. Na jego widok wzdrygnęła się z niesmakiem, mimo to nadal udawała pogrążoną w lekturze. Po chwili rzuciła pismo na podłogę i patrząc wyzywająco na męża, chwaliła go z wyraźnym sarkazmem w głosie: – Ideolog, to z ciebie żaden, ale dopiąć swego potrafisz. Uwaga ta najwyraźniej dotknęła go i podenerwowała. Szukając podsłuchu, po kolei sprawdzał krzesło, toaletkę, fotel, nocne szafki, w końcu samo łóżko. Marta obserwowała go przerażona. – Co ty wyprawiasz? Odbiło ci? Przykładając palec do zamkniętych ust, nakazał jej milczenie. Otworzył drzwi do łazienki i ruchem dłoni zaprosił żonę, aby z nim do niej weszła. Odkręcił kurki przy obu umywalkach. Wsłuchując się w miarowy plusk wody, usiadł na podłodze, opierając plecy o ścianę. Przykucnęła naprzeciwko niego. Przyglądała się temu postawnemu, w sile wieku mężczyźnie, który właśnie rozłożył swoje owłosione nogi na zimnej posadzce, zamknął oczy, jakby czekał na chwilę rozkoszy i powoli, jeden za drugim, rozpinał guziki przepoconej koszuli. – Nie wiesz, kurwa, czego się dziś dowiedziałem – wyszeptał. Zamarła. Poczuła gorące wypieki na twarzy. Nie bała się jego agresji, na nią była przygotowana. Bała się wyzwisk i wyrzutów, nie myślała jednak, aby usprawiedliwiać swoje zachowanie. – Nie wiesz, głupia, co cię czeka. Już ja się postaram, żebyś miała wszystko, na co zasługujesz – mówił z wciąż zamkniętymi powiekami. – Tylko pamiętaj, pisnąć ci nie można. To, co w domu, w domu zostaje. Każde słowo jest ważne, dziesięć razy się zastanów, zanim głośno je wypowiesz. Pierwsza zasada – wszystko ma uszy. Ściany, meble, samochody, ludzie, bez wyjątku. Pamiętaj, każda nowa znajomość od tej chwili jest podejrzana, a i wśród starych przyjaciół może trafić się zdrajca. – O czym ty mówisz? – Nie rozumiała. – O zdradzie! Czyhającej na każdym kroku, za każdym rogiem. Nie ma ludzi lojalnych, są tylko mniej lub bardziej przekupni. Nikomu nie możemy ufać! Użycie liczby mnogiej upewniło Martę, że zachowanie męża nie jest spowodowane jej dzisiejszym spotkaniem z Piotrem. Kilka sekund zastanawiała się nawet nad wypowiedzianymi przez Marka słowami dotyczącymi nowych, podejrzanych znajomości. Krok po kroku przypominała sobie wydarzenia mijającego dnia, aby w rezultacie uspokoić sumienie krótkim stwierdzeniem: „Nic w tym złego, niezbyt wyszukamy podryw. Za jedyną niezwykłą okoliczność tego zdarzenia można uznać fakt, że ktoś zwrócił na mnie uwagę, ale widocznie nadal mogę podobać się mężczyznom”. – Chodź do mnie – Marek mówił cicho, czule. – Siadaj tu i przytul się mocno. Potrzebuję twojej bliskości. Trzymajmy się razem, a nie zginiemy. Musisz dbać
o siebie, pokazywać się, bywać. Pojedziemy na zakupy do Berlina, Wiednia, a jak będziesz chciała, to do samego Paryża! Ty się o nic nie martw, już ja wiem, jak to wszystko załatwić, żebyśmy mieli i władzę, i pieniądze. – A co z Warszawą, wyborami? Co z sejmem? – pytała, pieszcząc jego tors. – Tam zawsze zdążymy. Otwierają się nowe możliwości, ale to jeszcze odległe sprawy i o nich ani mru-mru. Im mniej wiesz, tym dla ciebie i dla mnie lepiej, bezpieczniej. Polityka to wielkie gówno, straszne szambo, w którym piękne panienki nie powinny brudzić sobie pachnących rączek. Kochaj mnie i ufaj mojej intuicji, a wszystko będzie po naszej myśli. To jak wielka wygrana. Udało nam się trafić w dziesiątkę. Sam nie mogę uwierzyć. Szansa jedna na milion! Możesz być dumna ze swego męża. Przewrócił ją na podłogę. Niezgrabnie rozpinając małe guziczki, zdjął z niej bluzkę. Namiętnie całował po policzkach, szyi, gładząc wystające spoza biustonosza piersi i chociaż przygniatał ją całym ciałem, nie czuła ani jego ciężaru, ani chłodu twardej posadzki, do której przywarły jej nagie plecy. W tej chwili delikatny zapach wody po goleniu połączony z okazaną jej czułością spowodowały, że zamknąwszy oczy, poczuła się bezpieczna, gotowa na miłosne uniesienia. Pierwszy natarczywy sygnał komórki Grawerski zignorował. Z wyraźną niechęcią, z przepraszającym uśmiechem, rozluźnił obejmujące żonę ramiona dopiero przy trzecim dzwonku telefonu. – Muszę – tłumaczył się. – To może być bardzo ważne… Miłość poczeka, a polityka, sama wiesz, jest niecierpliwa. – I ważniejsza – dodała cicho, nakładając bluzkę. Pochłonięty rozmową Marek wszedł do sypialni, nie zwracając uwagi na zamknięte do łazienki drzwi, za którymi jego żona leżała w suchej wannie zwinięta jak mały kociak. Owijając się starannie szlafrokiem, płakała cicho, ścierając wierzchem dłoni spływające po twarzy łzy. 7 Na błękitnym niebie tylko chwilami dało się zauważyć niewielkie, szybko przemieszczające się białe chmury. Wiejący z południa silny wiatr bez trudu zginał gałęzie otaczających gospodarstwo krzewów, dzięki czemu mężczyźni już z daleka widzieli ciemne dachy domu i przyległej do niego komórki. Prowadzącą do posesji drogę zarosły wysokie chwasty, dlatego od wsi samochód jechał bardzo wolno, podskakując na licznych wybojach. – Diabeł mówi dobranoc – stwierdził Marcin. – Na mapie tego nie znajdziesz, nawigacja tu nie działa. Prawdziwe zadupie. – No – wtórował mu Porno. – Istny koniec świata, wrony tu zawracają, bo dalej
tylko piekło. – Obejrzyj się – prosił go Marcin. – Z głównej drogi coś widać? Porno rozpiął pasy bezpieczeństwa i odwracając się, prawie uklęknął na siedzeniu, opierając brodę o podgłówek. – Chyba nie, ale trzeba będzie wieczorem zapalić wszystkie światła i sprawdzić. Zresztą, Filo mówił coś o zamykanych oknach. – Dobra, siadaj już jak człowiek, bo sobie zęby powybijasz. Okiennice, tak to się nazywa. One rzeczywiście nie powinny przepuścić światła. Że też dałem się wam w to wplątać – pomstował Marcin. – Oj, pożałuję tego, pożałuję. Porno usiadł na siedzeniu, ale pasów już nie zapinał. Otworzył boczne okienko, wystawił przez nie głowę i siarczyście splunął. Marcin ze złością walnął go w kolano. – Auto mi, kurwa, oplujesz, palancie jeden. Odbiło ci? – Boisz się, że zostawiłem swoje DNA? Nie jestem notowany, gówno mnie znajdą – śmiał się. Marcin, najwyraźniej zniecierpliwiony, westchnął: – A ty chociaż wiesz, co to takiego to DNA? Oglądasz głupie filmy i powtarzasz jak papuga. A co do notowania… Módl się, żebyś i tym razem nie był. Ta cała sprawa śmierdzi na kilometr. Amatorszczyzna i tyle, nie wierzę, że to się uda. Porno spoważniał. Słowa Marcina zaniepokoiły go, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z realnego zagrożenia. Zamknął okno i niespodziewanie wrzasnął: – Stój! Samochód zahamował raptownie i choć szybkość, z jaką jechał, była niewielka, pojawiła się za nim, poderwana z polnej drogi, chmura pyłu. Wewnątrz wozu zapadło milczenie. Siedzący w nim mężczyźni patrzyli przed siebie na wąską ścieżkę wiodącą do obcego domostwa. Marcin nadal trzymał dłonie na kierownicy, Porno wybałuszał oczy, jakby chciał coś więcej zobaczyć. – Jeszcze, kurwa, możemy zawrócić – wyszeptał. – Teraz tak, bo jak wjedziemy na podwórze, dupa zimna, już po nas. – Prawda… – przytaknął mu Marcin. – A ty wiesz, co to jest to DNA? – zapytał go Porno. – Wiem, tylko ta wiedza nic nam tutaj nie daje. Co robimy? – zagadywał, choć najwyraźniej już podjął decyzję. – A jeżeli plan Fila wypali? Jeżeli on ma rację i forsa może być nasza? Znasz się przecież na tych wszystkich urządzeniach? Zrobimy to dobrze, nikt nie ucierpi. Marcin, pomyśl, kurwa, całe życie biedę mamy klepać? Nam też się przecież coś należy, no nie? – To jest poważne przestępstwo, ale jak już tu dojechaliśmy, to brnijmy w to gówno! Samochód wolno ruszył. – Piwo zabrałeś? – zapytał Porno.
Marcin twierdząco kiwnął głową. – No to niech się, co chce, dzieje. 8 Duży czarny parasol był idealną osłoną przed wzrokiem wścibskich spacerowiczów. Znakomicie też chronił przed padającym leniwie deszczem, który zaledwie zraszał zmęczoną kilkudniowymi upałami zieleń. Schowana pod czarną czaszą para najwyraźniej nie życzyła sobie towarzystwa. Widok całujących się na ulicy nastolatków nie budzi już w nikim zdziwienia, ale trzydziestolatków demonstrujących publicznie swoje uczucia stanowi wciąż pretekst do świętego oburzenia, dlatego Marta Grawerska i Piotr Michalski starali się nie afiszować. Siedzieli na parkowej ławce bliscy, a jednak oddaleni, delikatnie głaszcząc swoje dłonie. Przelotne pocałunki ledwie dotykały ich policzków, jakby chcieli powiedzieć przechodniom: „Pod tym parasolem nic złego się nie dzieje. To dopiero poczęcie, zalążek miłości”. – Pozwól mi, a będę nosił cię na rękach, płatki róż sypał pod twoje stopy. Gdybyśmy byli razem… Przerwała mu. – Co właściwie rozumiesz pod pojęciem „być razem”? – zapytała i skuliła ramiona, najwyraźniej obawiając się odpowiedzi. Miała wrażenie, że Piotr czekał na tę chwilę. Odetchnął głęboko, z wyraźną ulgą, zatarł z zadowolenia dłonie i nie zważając na padający deszcz, wysunął się spod parasola. Pokazując w szerokim uśmiechu zęby, stał przed nią, wyrzucając z siebie jednym tchem jak aktor recytujący dobrze wyuczony monolog: – Być razem to móc rano całować twoje zaspane oczy. Przynosić gorącą kawę do łóżka, a kiedy już wstaniesz, nie odstępować cię na krok. Wspólne zakupy, gotowanie, spacery i nieustające rozmowy o wszystkim, sztuce, życiu, polityce. Czytanie tych samych książek, oglądanie tych samych filmów i kwiaty dla mojej pani, tak bez okazji. Bo jest piękna i ją kocham… Końcowe wyznanie było nieoczekiwane, zabrzmiało jednak tak prawdziwie, przejmująco, że wątpliwości dotyczące wygłoszonej przez Piotra definicji wspólnego pożycia Marta zignorowała, skupiając się na słowie „kocham”. Mężczyzna nie padł jej do nóg, nie wyciągnął pierścionka z brylantem, a mimo to pierwszy raz w swoim życiu poczuła, że jest dla kogoś naprawdę ważna i gdyby tylko mogła związać się z tym człowiekiem, byłaby tak normalnie, zwyczajnie szczęśliwa. Szybko jednak przezwyciężyła chęć poddania się romantycznemu nastrojowi. – Miło, Piotrze, posłuchać, pomarzyć. Odnoszę wrażenie, jakbyś w kolorowym pisemku znalazł gotowy przepis na udaną miłość, mówisz bowiem to, co kobiety chcą usłyszeć, ale… Niczego ci nie obiecywałam, nie zwodziłam, nie okłamywałam.
Jestem mężatką i tego faktu nic nie jest w stanie zmienić. Powinniśmy zachować się jak dorośli ludzie, takie rzeczy to normalne sprawy, ciągle jesteśmy młodzi, a młodość podobno ma swoje prawa. Piotr uznał swój solowy występ za zakończony, nie zamierzał więc nadal moknąć. Usiadł na ławce i wsuwając pod parasol głowę, potrząsnął nią, aż ciepłe krople spadły na Martę. Odruchowo zamknęła oczy. Wykorzystał okazję, kładąc na jej policzkach dłonie, przyciągając jej twarz ku swoim ustom i całował. Najpierw niezgrabnie, ale z każdą sekundą mocniej, bardziej zuchwale, zachłannie, wsuwając swój język pomiędzy jej zęby, natarczywie. Poddała się tej namiętności. Czuła, jak szyja jej wiotczeje, ręce same szukają jego ramion. Przez chwilę przestała myśleć o tym, że ktoś może ją zobaczyć, rozpoznać. Ważny był tylko ten mężczyzna. Mężczyzna, dzięki któremu pierwszy raz poczuła się wolna, szczęśliwa, gotowa na wszystko. – I co na to powiesz, moja piękna, rozsądna dziewczynko? Zadowolona? Miłości nic i nikt nie jest w stanie powstrzymać. – Był najwyraźniej podekscytowany. Wcisnęła mu w dłoń rączkę parasola. Teraz ona wyskoczyła spod jego czaszy. Bez słowa spacerowała ścieżką tam i z powrotem. – Nie wygłupiaj się, Marta – wołał, kiedy przechodziła w pobliżu ławki. – Tego nie można zlekceważyć. To uczucie od pierwszego wejrzenia. – Bzdura! – Znajdziemy jakieś rozwiązanie. – Ty niczego nie rozumiesz! Piotr postanowił pozwolić jej wyciszyć emocje. Podciągnął nogi i ułożył parasol tak, aby nie było go spoza niego widać. Marta roześmiała się głośno. Zatrzymała się przed czarną półkulą, zapukała w napięty materiał i szeptem wyznała: – Nigdy jeszcze podczas pocałunku nie poczułam takiego podniecenia. Chyba mamy poważny problem. – Myślę, że sobie z nim poradzimy, moja ty wilgotna żabko. 9 Grawerski otworzył drzwi mieszkania swoim kluczem, który natychmiast schował do skórzanej czarnej aktówki. W przedpokoju jego wzrok przyciągnął mokry, stojący w specjalnie dla niego zaprojektowanym koszyku parasol. Marek odstawił teczkę, zdjął marynarkę i powiesił ją na wieszaku. Zzuł pokryte szarym kurzem półbuty, ustawił je równo, tak aby czubkami ledwie dotykały ochraniającej ścianę listwy. Następnie zdjął skarpetki, zwinął je w kulkę i położył obok obuwia. Z wyraźną ulgą, dotykając bosymi stopami zimnych desek, wszedł do kuchni. Zadowolony wąchał unoszące się w niej zapachy, nie zatrzymał się jednak, żeby podnieść pokrywki z garnków i sprawdzić, co będzie na spóźniony obiad. W jadalni, sięgając po butelkę
wódki, zawołał: – Jestem! – Już? Głos Marty dobiegał ze znajdującej się na półpiętrze sypialni. Zajmowane przez Grawerskich dwupoziomowe mieszkanie położone było niedaleko centrum miasta, przy cichej, rzadko uczęszczanej ulicy. – Chcesz drinka? – Nie, dziękuję – mówiła, idąc po schodach. – Ty też dużo nie pij, zaraz podam obiad. Przeszła obok niego, pozostawiając za sobą subtelny zapach perfum. Usiadł na krześle i małymi łyczkami pił czystą wódkę z grubej szklanki. – Nie rozumiem, jak możesz w ten sposób wlewać w siebie to świństwo. Weź sok, lód, wodę mineralną… – Mam problemy – powiedział, patrząc przed siebie. – Wychodziłaś dziś z domu? Marta rozstawiała talerze na stole. Starała się zachowywać naturalnie, a przede wszystkim nie dopuścić do wystąpienia rumieńców na twarzy. – To są te twoje problemy? Wychodziłam czy nie? Sam mi kazałeś, zmuszałeś mnie… – Oczywiście – przytaknął. – Nie to miałem na myśli. Ładnie dziś wyglądasz, spacer w deszczu dobrze ci zrobił. Chwycił ją za przegub ręki. Zwinnym ruchem oswobodziła ją. – Przyniosę zupę – powiedziała przepraszającym głosem. – Będziemy musieli pozbyć się części majątku. – Grawerski głośno wciągał z łyżki makaron. – Co to dla mnie oznacza? – Nic. Teoretycznie się go pozbędziemy, a faktycznie wszystko zostanie po staremu. Trzeba zrobić to szybko, zanim odejdę z firmy. Myślałem o darowiźnie na rzecz Agaty… Tylko się nie wkurzaj! Chodziło mi o zabezpieczenie dzieci. – Nakładał na talerz kluski śląskie. – Dasz forsę Agacie i co? Kiedy ją poprosisz, cichaczem zwróci ci całą sumę, żebyśmy mogli na wakacje na Bermudy sobie pojechać? Za kogo ty mnie masz? Za idiotkę? Zrób tak, masz do tego prawo, w końcu to ty pracujesz! Pieniądze są twoje i była żona też jest twoja. Proszę tylko, nie wciskaj mi kitu, nie naśmiewaj się z moje głupoty. Dosyć mam wiecznego poniżania, psychicznego znęcania się nade mną. Drżącymi ze zdenerwowania dłońmi zbierała brudne sztućce. – Jesteś głupia! Jest szansa na wywindowanie się wysoko, bardzo wysoko, a ty swoje… Tak, pieniądze są moje i jak będę chciał, podaruję je dzieciom. One też są moje… Marta rzuciła widelce i noże na stół.
– Tylko ja jestem niczyja – wyszeptała. Poczuła, że musi się napić. Była roztrzęsiona, dlatego z trudem trafiła wąskim strumieniem alkoholu w szeroki otwór szklanki. Marek wyjął jej butelkę z rąk. – Pomyślimy o tym, załatwimy. Będzie dobrze. Tyle się na mnie zwaliło. Z sokiem? – I z lodem. Weź z zamrażalnika. Wyrzuć wszystkie z tacki – instruowała go. Postawił przed nią miseczkę z małymi, lodowymi delfinkami i szklankę z drinkiem. Wyjadała zimne, przeźroczyste figurki, rozgryzając je głośno, co chwilę ocierając kolorową serwetką spływające po brodzie krople. – Może chcesz na parę dni wyjechać? Znajdź sobie jakieś miłe spa i odpocznij. Kąpiele, masaże, spacery. Usiądź przy komputerze, rozejrzyj się – zachęcał ją. – Ja wyjadę, a ty w tym czasie rozdasz nasze oszczędności. Marek nachylił się nad nią. – Niczego nie zrobię bez twojej zgody, obiecuję. Pogadam z prawnikami, musi być jakieś sensowne rozwiązanie. – Poradź się Migielskiego. To przecież twój sekretarz, żeby nie powiedzieć, powiernik. Płacisz mu sporo, może więc wysilić umysł i doradzić ci, jak schować dochody. Odstawił na stół pustą szklankę. Chodząc po jadalni, zostawiał wilgotne ślady stóp na ciemnych, drewnianych klepkach. – Nie chcę, żeby znał wszystkie ścieżki do dupy. Niby go lubię, niby jest okej, ale tak do końca bym mu nie ufał. – Ty własnej żonie nie ufasz, a co dopiero jemu. O, przepraszam… – Uśmiechnęła się ironicznie. – Drugiej żonie, bo pierwszej oddałbyś wszystko bez wahania. Przystanął. Patrząc na nią, z politowaniem potrząsnął głową. – Znajdę to spa, zanim wszystkie pieniądze rozdasz „biednym” – zdecydowała. 10 Dźwięk powodowany miarowym stukaniem odbijał się o las i powracał zwielokrotnionym echem, sprawiając wrażenie, że wśród drzew jednocześnie pracuje setka młotkowych. Porno stał na wysokiej drabinie i dużym dłutem wykuwał dziury w ścianie budynku. – Zakłóciłeś harmonię przyrody w całej okolicy. Jedno uderzenie młotka przemieniło ciszę w uporządkowany, ale nieustający hałas. Tak, jakbyś miał tajemną, nadprzyrodzoną moc, dzięki której możesz modelować wokół siebie rzeczywistość – powiedział Marcin. Zamiast trzymać drabinę, oparł się o nią plecami i wsłuchiwał w odgłosy lasu. – Dziś zrobimy wszystkie dziury, a jutro rozrobi się zaprawę i osadzimy kraty. To chyba przesada, ale Filo kazał, to trzeba, on tu rządzi, no nie? – Kamila najwyraźniej
nie interesowała tutejsza przyroda. – Akcja się skończy, a zabezpieczenie okien zostanie. – Są przecież okiennice… Podłączymy je do prądu, będą się automatycznie zamykały. Wszystko według planu Fila ma trwać parę dni, zanim delikwent się zorientuje, gdzie jest i co się z nim dzieje, będzie po krzyku. – A my już za granicą! Uważaj, rzucam dłuto. I młotek. – Porno powoli schodził z drabiny. Stękając, schylił się, aby pozbierać narzędzia i odłożyć je pod murem. Wyciągnął papierosa. Zaciągając się dymem, spacerował po podwórku. – Jak jest tak pogodnie jak dzisiaj, to tu nawet fajnie. Cały teren porządnie ogrodzony, gdyby diabli kogoś przywiali, z drogi nie zobaczy cię przez te krzaki. Masz ogródek i nawet coś tam, kurwa, rośnie. Ale najlepszy jest staw i rzeczka. W życiu bym nie pomyślał, że można mieć na własny użytek prywatne bajorko z przepływową wodą. Ciekawe, czy są tu ryby? – Zapewne – Marcin odpowiedział bez zastanowienia. Teraz on stał na drabinie. Przy wtórze cichego warkotu bezprzewodowej wiertarki montował zaczepy pod mechanizmy służące do automatycznego zamykania okiennic. – Poszukam jakiegoś kija, kawałka żyłki i spróbujemy. W sumie można byłoby tu przeżyć, no nie? Mieć karabin, wędkę i jesteś królem puszczy! – Porno uśmiechnął się na samą myśl o możliwości zabawy w prawdziwego trapera. – Zwierzyny w okolicy pewnie też nie brakuje. – Pustelnicy obywają się bez śmiercionośnej broni. Jedzą kiełki, a w święta wsuwają wyprodukowane przez siebie serki. Kozie! Lubisz? – Marcin uśmiechał się drwiąco. Rozbawiła go myśl o siedzącym pod sosną, moczącym kij w rzece i jedzącym kozi ser z jasnozielonymi kiełkami kumplu. – No… – Porno nadal był w filozoficznym nastroju. – Popatrz, kurwa, jak to jest. Tu można stworzyć sobie prawdziwy raj i żyć beztrosko, ale można też urządzić komuś cholerne piekło. – Ano, można. – Refleksja Porno bardzo spodobała się Marcinowi. – Bo widzisz, piekło i raj na ziemi nie jest dziełem Boga – dodał. – W obu przypadkach twórcami ich są ludzie. Podaj mi kabel i czujniki. 11 – Mowy nie ma – upierała się. – Nie tknę dla ciebie palcem, dopóki nie powiesz, kim on jest. To chyba jasne, znów narażam swoją dupę. Sprawa pozornie wydaje się prosta, ale mając wcześniej do czynienia z Markiem, wiem, czym to się może skończyć. Wart tego chociaż? Przystojny?