mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 546
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 774

Śmigielska Krystyna - Ty to głupia jesteś

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :826.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Śmigielska Krystyna - Ty to głupia jesteś.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 108 stron)

Krystyna Śmigielska Ty to głupia jesteś Wydawnictwo Skrzat Kraków 2007 © Copyright by Krystyna Śmigielska Edycja © Copyright by Skrzat, Kraków 2007 Redakcja: Maria Kasza Skład i projekt okładki: Aleksandra Kowal ISBN 978-83-7437 gródmiejska Biblioteka Publiczna Księgarnia Wydawnictwo Skrzat Stanisław Porębski 31-202 Kraków, ul. Prądnicka 77 tel. (012) 414 28 51 wydawnictwo@skrzat.com.pl Odwiedź naszą księgarnię internetową: www.skrzat.com.pl — Ty to głupia jesteś, wiesz?! — krzyczała podekscytowana Magda. — W ten sposób nigdy nie znajdziesz męŜa! — Łatwo ci mówić — próbowałam się bronić. — Twój Igor sam się znalazł. — Sam?! TeŜ coś! Szczęściu naleŜy dopomóc! śaden się sam nie znajdzie. Nie wierz w cuda! — śmiała się Magda. — Dopomóc? Jak? Mam dwadzieścia dziewięć lat i dotąd nie spotkałam nikogo sensownego — Ŝaliłam się. — Bo źle szukasz! Kto to widział — w twoim wieku włóczyć się po dyskotekach... Tam tylko cnotę moŜesz stracić — spojrzała na mnie podejrzliwie. — No co ty? — obruszyłam się. — Chętnie bym ją straciła, ale ten towar juŜ nie jest dostępny w moim sklepie — odparłam zaŜenowana jej aluzją. — Opowiadałam ci przecieŜ o Tomku... Prawdę mówiąc, nie znałam nigdy Ŝadnego Tomka. Wymyśliłam byłego kochanka. Chwilami robiło mi się go Ŝal. KoleŜanki drwiły z niego, obrzucały błotem, nie zostawiały na nim suchej nitki. — Ten bydlak, Tomek, nieźle cię urządził. To przez niego nie moŜesz znaleźć porządnego faceta. Wykorzystał cię i rzucił. A ty dalej latasz po dyskotekach i zadajesz się z małolatami! 4 Ty to głupia jesteś! — To gdzie mam szukać księcia z bajki? Nie będę stała pod latarnią i proponowała seksu w zamian za małŜeństwo! — Pani Irmino! Proszę do mojego gabinetu! — usłyszałam za swoimi plecami. No tak! jak zwykle musiałam palnąć głupstwo w najmniej odpowiednim momencie. Wyrzucą mnie z pracy i to nie za spóźnianie się, nie za niewywiązywanie się z obowiązków, tylko za totalną głupotę! Rzuciłam spojrzenie pełne pogardy prosto w twarz Magdy. Niech wie, Ŝe teŜ jest winna! Wzięłam głęboki wdech, powoli wstałam i pomaszerowałam na rzeź niewiniątka (czyli mnie), prosto do jaskini smoka (czyli do gabinetu dyrektora). — Dobrze zna pani zasady obowiązujące w naszej firmie — szef zaczął kazanie, a ja pomyślałam, Ŝe to chyba nasze ostatnie tete-a-tete, poniewaŜ nie poprosił mnie, bym usiadła. Stałam więc z opuszczoną głową, zamkniętymi oczami, skruszoną miną, nie słuchając potoku słów wypowiadanych na mój temat. Docierały do mnie tylko poszczególne wyrazy, które odliczałam na palcach dłoni, schowanych za plecami. — Rozmowy... terminy... sprawozdania... klienci... powaga... szacunek... prywatne sprawy... praca... dom... i te pani trafne spostrzeŜenia na tematy matrymonialne. Proszę, naprawdę bardzo panią proszę, nie w pracy! Czy dobrze się rozumiemy? — zakończył dyrektor. Z całą pewnością rozumielibyśmy się jeszcze lepiej, gdybyś był kawalerem — myślałam. Nie miałam jednak wyjścia i musiałam przyznać mu rację.

— Tak, panie dyrektorze. Widocznie dobrze odegrałam skruszoną owieczkę, bo przełoŜony złagodniał i na poŜegnanie starał się mnie pocieszyć. — Naprawdę Ŝyczę pani szybkiego wyjścia za mąŜ. Dzień pani ślubu będzie i dla mnie dniem wyjątkowym! Mam nadzieję, Ŝe po 5 Krystyna Śmigielska nim zapanuje spokój i upragniony ład w pani dziale, a nasza firma na tym bardzo skorzysta. — Wezmę to pod uwagę i zapewniam pana, panie dyrektorze, Ŝe dołoŜę wszelkich starań, aby był pan ze mnie zadowolony - odparłam wyzywająco. Odwróciłam się na pięcie i z ulgą wróciłam do Magdy. W drzwiach zapowiedziałam: — śadnych prywatnych rozmów o męŜczyznach! — Dobrze juŜ dobrze! — śmiała się. — Co ci Tadzio powiedział? — Stwierdził, Ŝe będę wydajniejsza, jeśli zaspokoję swoje potrzeby seksualne. Nie wiem tylko, kiedy do tego dojdzie. Wielka szkoda, Ŝe on jest juŜ Ŝonaty. Nadałby się jak nic! — Przystojny! Owszem. Tomek do pięt mu nie dorasta! I na stanowisku. To teŜ się liczy. Niestety, zajęty, a Ŝaden męŜczyzna z odzysku juŜ tak nie smakuje - Magda się zamyśliła. - ChociaŜ, czy ja wiem, moŜe warto spróbować? Jak myślisz? — Odbiło ci na stare lata czy co? Mam się jeszcze bawić w rozbijanie rodziny? Nigdy! Widziałaś jego Ŝonę? Spojrzała na mnie podejrzliwie, taksująco. — Widziałam, fakt, laska z niej pierwsza klasa. MoŜe jeśli zmieniłabyś uczesanie, zrobiła wyzywający makijaŜ, kupiła ekstra ciuchy i rzuciła palenie... — I za matkę chrzestną miała dobrą wróŜkę — dokończyłam. — Sama nie wierzysz w to, co mówisz. Do tego trzeba mieć jeszcze charakter i umiejętność kochania się na biurku. Musiałabym to dobrze przećwiczyć! — Po co zaraz na biurku? MoŜna i pod biurkiem. Chodziłabyś do niego z kocykiem... — zawiesiła głos. Nie musiałam się oglądać, Ŝeby wiedzieć, co się dzieje za moimi plecami. Zastygłam w bezruchu, praktycznie skamieniałam. No to koniec! Wyrzuci mnie, jak amen w pacierzu! Nie będzie juŜ łagod- 6 Ty to głupia jesteś! nych pogadanek, dyskretnej perswazji i poboŜnych Ŝyczeń dotyczących zmiany mojego stanu cywilnego. Magda robiła dobrą minę do złej gry. Przewracała zalotnie oczkami i przekładała faktury z miejsca na miejsce, demonstracyjnie symulując cięŜką pracę. Nagle, jakby natchniona, spojrzała przeze mnie i zwróciła się do ciągle stojącego tam dyrektora. — Pan do nas, panie dyrektorze? — spytała słodziutkim głosikiem. — W czym moŜemy panu pomóc? — Słów mi brakuje, pani Magdo! Nie mam juŜ siły. Nie chcę tego robić, proszę mi wierzyć, ale będę zmuszony rozdzielić panie. Postawimy tu ściankę działową! Co ja mówię — mur! Panie są nierefor-mowalne! Do pracy! — ostatnie zdanie zabrzmiało nieprzyjemnie. Bezmyślnie przyglądałam się rozłoŜonym przed sobą papierkom. — Poszedł — wyszeptała Magda. — Wściekł się dzisiaj czy co? Ciągle się szwenda. Nie moŜna spokojnie popracować. Słuchaj, a moŜe przez Internet? Próbowałaś? — Daj spokój! Jeszcze trafię na jakiegoś zboczeńca! Ani mi się śni! — broniłam się. — Nie wiem — przyznała. —Ja w sieci nie siedzę, ale...

— Na czat czasem wchodzę, ale boję się odezwać. Diabli wiedzą, kto jest po drugiej stronie — zastanowiłam się. — Jest tam taki jeden. On teŜ zawsze milczy. Ma fajny nick. — A jednak! — śmiała się Magda. — Opowiadaj! Kim jest ten facet? — Magda! — jęknęłam błagalnie. — Czy ty w ogóle słuchasz, co ja do ciebie mówię? Ja milczę i on milczy. Takie braterstwo dusz. Obie dusze milczące! Rozumiesz? — E! — machnęła ręką. — Nic z tego nie będzie. Od milczenia jeszcze nic się nikomu nie urodziło! Na jakim ty czacie siedzisz? — zainteresowała się. — Daj spokój! PrzecieŜ nie na seksie! Jeszcze by tego brakowało! — Powiedz, jaki to nick? — przymilała się. — Dam ci ciastko! 7 Krystyna bmigieiska Nie było rady. Musiałam jej powiedzieć. Dobrze wiedziałam, Ŝe mi nie odpuści. Ciekawość przeŜerała ją na wylot. Zdawało mi się, Ŝe juŜ widzę w niej małe dziurki, przez które wylewa się lawa kobiecej wścibskości. — Mogę ci powiedzieć, ale musisz mi obiecać, Ŝe nie będziesz się śmiała. — Przysięgami — z powaŜną miną podniosła dwa palce do góry. Wyglądała jak mała dziewczynka zgłaszająca się do odpowiedzi. Szczerze mówiąc, nie wierzyłam, Ŝe zachowa powagę. Sama byłam ciekawa jej reakcji. Wyrzuciłam z siebie jednym tchem: — GwidonI — Gwidon? — zdziwiła się. — To na jakim ty czacie siedzisz? Sie-demdziesięciolatków? — Nie wygłupiaj się — prosiłam. — Pomyśl, kto moŜe mieć takie idiotyczne imię? — Normalne — broniłam Gwidona. — Dziewczyno! To na pewno jakiś stary dziadyga. JuŜ go widzę! Laseczka, kapelusik, spodnie w kancik i aktóweczka — śmiała się. — Irmina, obudź się! Gwidon nie jest dla ciebie. Tobie potrzebny jakiś Marcin, Mateusz, Patryk! Na litość boską! Tylko nie Gwidon. Słuchaj — ściszyła głos. — MoŜe to jakiś szpieg? Policjant? Podobno oni siedzą w sieci i śledzą... — Policjant teŜ ci się nie podoba? — spytałam z wyrzutem. — Czego ty właściwie chcesz? PrzecieŜ ja tylko mówię, Ŝe jakiś Gwidon wisi na czacie. Nie słuchała mnie. Podniosła się z krzesła i rzuciła w stronę szafy z naszymi ubraniami. Wyjęła torebkę i rozpoczęła poszukiwania. Po chwili, z miną zwycięzcy, podała mi zgniecioną kartkę papieru. — Jest! Wiedziałam, Ŝe muszę to mieć. To chyba jakaś epidemia, a moŜe nawet pandemia z tymi Gwidonami. Spójrz, jak ten tekst jest podpisany! — biła palcem w sponiewieraną kartkę. 8 Ty to głupia jesteś! Rzeczywiście! W prawym dolnym rogu widniał mały napis. Musiałam przymruŜyć oczy, Ŝeby go odczytać. — Gwidon! —promieniała Magda. — To musi być przeznaczenie! To nie przypadek! Dwa Gwidony! Mam przeczucie, Ŝe tym razem to strzał w dziesiątkę! Usiadła za biurkiem, dumnie wypięła pierś i jak gdyby nigdy nic, zajęła się pracą. Skołowała mnie całkowicie. O co jej właściwie chodziło z tym przeznaczeniem? Kogo miała na myśli? Mnie czy siebie? Nie chciałam wywoływać dalszej dyskusji na draŜliwy dla mnie temat, dlatego i ja udałam, Ŝe pochłonęła mnie praca. Pognieciona kartka wciąŜ leŜała na moim biurku. Delikatnie przysunęłam ją do siebie. Niewątpliwie był to jednak niezwykły zbieg okoliczności. Dwa Gwidony! Spojrzałam na krótki tekst. Co mi właściwie szkodzi? Przeczytam! Ciekawe, co teŜ taki Gwidon wymyślił.

Fotografowałem chwile, fragmenty Ŝycia, album niepotrzebnych wspomnień, bez kontekstu, bez chronologii, bez przestrzeni, złote myśli, ku nauce, ku przestrodze, ku potwierdzeniu prawdy. Obrazy nakładające się na rzeczywistość (o ile rzeczywistość istnieje) gasiły światło, zaciemniały widzenie rzeczy, przesłaniały świat. Prywatny śmietnik przeszłości. O kurczę! — pomyślałam. Skąd Magda to wzięła? Przeczytałam jeszcze raz, odruchowo wygładzając pomiętą kartkę. — Gdzie ją znalazłaś? — nie wytrzymałam. Musiałam zapytać. Spojrzała znad papierów. — W autobusie. Bierz się za robotę! Nie zdąŜymy oddać tych faktur. Pisz i nie marudź! — W autobusie? — dopytywałam się. — LeŜała na siedzeniu. Pracuj i nie gadaj! Jeszcze się pomylę! Gwidon spacerował po mojej głowie. Nie potrafiłam się skupić. Automatycznie przepisywałam faktury. Czas dłuŜył się niemiłosiernie. Magda, jakby robiąc mi na złość, udawała przykładną urzędniczkę. — Idziesz zapalić? — zapytałam. 9 Krystyna Śmigielska — Pójdę, chwilka przerwy nie zaszkodzi. Schodziłyśmy na pierwsze piętro. Firma nie zapewniła swoim pracownikom godziwego miejsca do palenia, musiałyśmy więc zaciągać się dymkiem w damskiej toalecie. Czułyśmy się jak uczennice. Latem nie narzekałyśmy, ale zimą marzłyśmy przy otwartym na oście Ŝ oknie. jedyną pociechą w całej tej sytuacji mógł być fakt, Ŝe naszym szefem był męŜczyzna. Nie odwiedzał palarni. Problem stanowiły koleŜanki. Zwłaszcza dwie. Mendy! Ciągłe wydzierały się na cały korytarz: — Kopcicie i kopcicie! Wejść nie moŜna! Śmierdzi tu i nie ma czym oddychać! — No, fakt! Śmierdzi! — spokojnie przyznawałyśmy im rację. Nie chciałyśmy robić sobie wrogów. Przed wyjściem z toalety dokładnie spryskiwałyśmy ją męskimi dezodorantami. — Dlaczego nie uŜywamy damskich? — spytałam kiedyś. __ no wiesz! — obruszyła się Magda. — jest kilka powodów. Pierwszy — wyliczała — chcesz pachnieć jak kibelek? — Nie! — zaprzeczyłam szybko. — Męskie kosmetyki kupuje się o wiele przyjemniej. Wąchasz i wyobraźnia rusza! JuŜ widzisz swojego księcia... __Pachnącego jak damska toaleta — dokończyłam. Magda zmierzyła mnie groźnym wzrokiem. — I są tańsze! — zakończyła z tryumfem. — Z tym się zgadzam! — potulnie przytaknęłam. Poniekąd Magda miała rację. Lubiłam kupować męskie dezodoranty. Wybierałam je starannie. Dziwna sprawa. Kiedy poczułam swój ulubiony zapach przyniesiony z wiatrem na zatłoczonej ulicy, w tramwaju, w kinie, zaraz chciało mi się palić! Nigdy nie ośmieliłam się zapytać Magdy, czy jej się teŜ to zdarza. Intrygowało mnie równieŜ pytanie: czy takich samych dezodorantów uŜywa jej mąŜ — Igor? Próbowałam wywąchać tę sprawę, ale efekty były fatalne. 10 Ty to głupia jesteś! - Co cię tak do niego ciągnie? — zastanawiała się Magda. — Chodzisz za nim krok w krok. Jak wierny pies! Wąchasz go! Zwariowałaś? Chłopa ci trza! Masz szczęście, Ŝe jesteś moją przyjaciółką! W ten sposób zakończyłam swoje prywatne śledztwo w sprawie „zapachu Igora" i do dziś nie wiem, czy czuć od niego naszą ubikacją.

— To juŜ trzecie „arcydziełko" — spokojnie mówiła Magda, kiedy wróciłyśmy na nasze stanowiska pracy. — O czym ty mówisz? — O Gwidonie! — Trzecie? — starałam się podtrzymać rozmowę. — Poprzednie teŜ masz? — Nie! Nie zbieram ich. Dzisiaj wzięłam, bo usiadłam na nim i bałam się, Ŝe ktoś moŜe to zauwaŜyć. Jeszcze ludzie będą mieli do mnie pretensję, Ŝe mam poezję w d... duŜym powaŜaniu — dokończyła. — Nie znam się na poezji — skłamałam — ale tekst mi się spodobał. Chętnie przeczytałabym więcej. — Sto dwadzieścia trzy — powiedziała Magda. — Tyle? Tyle to moŜe nie. Dwa, trzy, byłoby miło. — Linia sto dwadzieścia trzy. Autobus! Paniała? — irytowała się Magda. — A, sto dwadzieścia trzy! Dziękuję. Zawsze tam są? — dopytywałam się. — Niestety, nie zawsze. — JuŜ wiem! — wołałam zadowolona. — Gwidon jest kierowcą. Kiedy ma słuŜbę, rozkłada swoje wiersze, Ŝeby uprzyjemnić podróŜ pasaŜerom! — Wiesz co? JuŜ trzy razy znalazłam te kartki i jakoś nie uprzyjemniły mi drogi do pracy — wykrzywiała się Magda. — To one jadą rano? — zapytałam nieśmiało. — Ja widuję je rano, moŜe potem teŜ się pokazują. Trudno mi powiedzieć. u Krystyna Śmigielska Tego dnia nie rozmawiałyśmy juŜ więcej o Gwidonie, natomiast ja rozmawiałam z Gwidonem! Siedziałam cały wieczór przed monitorem komputera, wpatrywałam się w listę gości na czacie i starałam się zahipnotyzować jego nick. — Odezwij się do mnie — przemawiałam błagalnie. — Jeden, jedyny raz — prosiłam. — Chcę tylko zapytać, czy jeździsz do pracy linią sto dwadzieścia trzy. jedno małe „tak" mi wystarczy. JeŜeli nie chcesz wchodzić na pńv, to powiedz cokolwiek na ogóle. Jedno słowo, Ŝebym wiedziała, Ŝe tam jesteś. Wyślij chociaŜ słoneczko! Słuchaj — wpadłam na pomysł. — MoŜe ty rzeczywiście jesteś policjantem? Mnie to nie przeszkadza! Nie mam nic przeciwko glinom. Zaakceptuję cię takim, jaki jesteś! Gwidon milczał jak Ŝaba, w którą zaklęty był cudowny ksiąŜę. Im dłuŜej siedziałam przed komputerem, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, Ŝe to ten! Wyśniony, wymarzony, wyczekany, wytę-skniony, wymodlony! Mój jedyny! Druga, jeszcze uparcie milcząca, połówka jabłka! Około północy zdałam sobie sprawę z upływu czasu. — Widzisz, co narobiłeś? Nie pozmywałam po obiedzie, nie zjadłam kolacji, nie obejrzałam filmu! O BoŜe! Nie przygotowałam ubrania na jutro! ChociaŜ nie powiedziałeś ani słowa, juŜ zdołałeś przewrócić do góry nogami moje dotychczasowe Ŝycie! Dlaczego nie idziesz spać? Nie wstaniesz jutro do pracy! MęŜczyźni są tacy nierozwaŜni. Idź spać! JuŜ późno! — wołałam do świecącego monitora. Od dłuŜszego czasu na czacie nie było juŜ innych rozmówców. Zostaliśmy sami. Zmęczonymi oczami wpatrywałam się w jego nick. Powoli moje powieki robiły się cięŜsze, cięŜsze, cięŜsze... Głowa opadła mi prawie na piersi. Tak bardzo przestraszyłam się tym nagłym „upadkiem", Ŝe aŜ podskoczyłam na krześle. Spojrzałam 12 Ty to głupia jesteś! na ekran. Poszedł sobie! A to drań! Wykorzystał moment mojej nieuwagi i przepadł w mroku nocy.

«r- Jeśli myślisz, Ŝe ci tak łatwo ze mną pójdzie, to się mylisz — mówiłam, ziewając i przebierając się w nocną koszulę. Zła na Gwidona, zabrałam się do wyłączania komputera. W ostatniej chwili zauwaŜyłam, Ŝe na samym dole ekranu, pod kolorowymi poŜegnaniami innych czatowników, znajdują się Ŝyczenia dla mnie. Gwidon: — Dobrej nocy, Irmino! — Dobrej nocy, Gwidonie! — szeptałam, czule wpatrując się w czarne literki na ekranie. Zaspałam, co zresztą było do przewidzenia. Mój plan, Ŝeby przed pracą odwiedzić Magdę i przejechać się z nią autobusem linii sto dwadzieścia trzy, nie mógł być zrealizowany. Do biura wpadłam jak wichura, z potarganymi teatralnie włosami, w rozpiętej kurtce. Bluzka, nie wiadomo dlaczego, uparcie wysuwała się spod paska w spódnicy. — Co się stało? — wystraszyła się Magda. — Gdzie twój makijaŜ? Coś ty zrobiła z włosami? — Nic nie zrobiłam! Nawet nie zdąŜyłam ich przeczesać — tłumaczyłam, wieszając kurtkę w szafie. — Wyglądasz dziś wyjątkowo niechlujnie — mówiła, przyglądając mi się z nieukrywaną odrazą. — Rozmawiałam z nim! — pochwaliłam się dumnie. — Naprawdę? — Magda nie mogła uwierzyć. — Spotkałaś go? — Nie całkiem! Był na czacie! — Opowiadaj, bo chyba umrę z ciekawości — ponaglała. — Co mówił? Czego się o nim dowiedziałaś? To on pisze te kartki? 13 Krystyna Śmigielska Usiadłam przy biurku. — Widzisz, to nie jest takie proste — zaczęłam. Magda wysłuchała spokojnie moich zwierzeń. Popukała się wymownie palcem w czoło i ignorując moją obecność, zabrała się do pracy, co chwilę cedząc przez zaciśnięte zęby: — Rozmawiałam... rozmawiałam... Starałam się nie zwracać uwagi na jej zjadliwy ton i kpiny pod moim adresem. Było mi przykro, Ŝe nie podzielała mojego entuzjazmu, ale nie chciałam jej więcej draŜnić. Zastanawiałam się właśnie, w jaki sposób ją podejść, kiedy to ona podeszła do mnie. Bez słowa połoŜyła na moim biurku kartkę papieru i znów (zupełnie nie wiem dlaczego) popukała się w czoło. Szykuję się do zimowego snu. Zrzucam wspomnienia jak liście. Otulony ciepłym szalem, przemijam mroźne dni. Serce karmię okruchami nadziei na blask słońca, na ciepło ciała, na odrodzenie, na Ŝycie, na miłość. — Dzień dobry paniom! — przywitał nas szef. Spojrzał na mnie i szybko załoŜył okulary. Nerwowo zaczęłam poprawiać potargane włosy i wciskać w spódnicę wygniecioną bluzkę. — Mam nadzieję, Ŝe nie czuć od pani alkoholu — powiedział ściszonym głosem. — Proszę unikać dziś kontaktu z klientami. Pani Magdo, niech się pani zaopiekuje koleŜanką. Daj BoŜe, Ŝeby to chociaŜ był „TEN"! jestem gotowy puścić cały incydent w niepamięć. Do pracy! — warknął i wyszedł. — Cholera — biadoliła Magda. — Facet wyraźnie czuje do ciebie miętę! Ty to masz prawdziwego pecha, jak się pozbyć tej zołzy, jego Ŝony? — zastanawiała się. — Zidiociałaś na stare lata? Pozbyć się? Co ci przyszło do głowy? Nikogo nie będę się pozbywać! — wołałam przeraŜona. 14

Ty to głupia jesteś! - Uspokój się — uciszała mnie. — Nie musimy jej likwidować. Mam inny pomysł... — puściła do mnie oczko porozumiewawczo. — Zdaj się na mnie, a resztę Ŝycia spędzisz w luksusie! — Zdaj się na mnie — przedrzeźniałam ją. — JuŜ to kiedyś słyszałam, ale jakoś moje Ŝycie nie uległo poprawie, ba, o mały włos a wylądowałabym w więzieniu — przyznałam się. Magda przestała pisać. Przyglądała mi się podejrzliwie. — Czy ja dobrze słyszałam? Mówiłaś coś o więzieniu? — spytała po dłuŜszej chwili. Od odpowiedzi wybawił mnie dzwonek telefonu. Obie podskoczyłyśmy na swoich krzesłach, ale Ŝadna nie kwapiła się, Ŝeby odkryć, kto i czego sobie od nas Ŝyczy. — Odbierz wreszcie! Tarabani i tarabani — prosiłam. Oprzytomniała. Energicznym ruchem chwyciła słuchawkę i przyłoŜyła do ucha. Trzymając telefon w lewej ręce, prawą zgarniała papiery ze swojego biurka. Powtórzyła kilka razy „tak" i wypuszczając głośno powietrze, odłoŜyła słuchawkę. — Sprawa Owsika! — krzyknęła do mnie. Wpadłam w popłoch. Dokumenty miałam w rozsypce. Zaczęłam je kompletować, próbując ułoŜyć chronologicznie. — Nie ma czasu na zabawę! — poganiała mnie. — Pośpiesz się! On czeka! — wyrwała mi z rąk plik papierów i zanim zdąŜyłam zaprotestować, była juŜ za drzwiami. Opadłam na krzesło i starałam się uspokoić nerwy. Ciekawy poranek — myślałam. — To wszystko przez Gwidona. O rany! Gwidon! — przypomniałam sobie. Na próŜno szukałam jego kartki. Biurko było puste. LeŜał na nim tylko mój telefon komórkowy i paczka chusteczek. Teraz byłam juŜ pewna. NajwyŜszy czas szukać nowej pracy. Wylecę! Gwidon mi w tym pomoŜe! Niech tylko szef przeczyta tę jego twórczość! Będę się miała z pyszna! Magda wróciła rozpromieniona. — Przez Tomka? — zapytała. 15 Krystyna Śmigielska — Czego ty znów chcesz od tego biednego Tomka? — nie rozumiałam. — I co on ma wspólnego ze sprawą Owsika? — Pytam o to więzienie! Owsika zostawmy w spokoju. — Tak, przez Tomka — odrzekłam zrezygnowana. Co mi tam? — myślałam. — Mój Tomcio ma tyle na sumieniu, Ŝe ta sprawa nie moŜe mu juŜ zaszkodzić, jego reputacja jest i tak wystarczająco kiepska. — Opowiadaj! — rozkazywała Magda. — Nigdy! — krzyknęłam wściekła. — I dobrze ci radzę, nie próbuj ze mnie wydobyć zeznań! — Nie powiesz? — najwyraźniej nie mogła w to uwierzyć. — Nie! — A na torturach? — próbowała. — Nie licz na to — syknęłam zjadliwie. — Bez łaski — odgryzła się. No i mam, czego chciałam! Moja jedyna koleŜanka się obraziła. Nawet palić cały dzień chodziłyśmy osobno. Z kpiącą miną podrzucała na moje biurko kolejne faktury do korekty. Robiła to złośliwie i wcale tego nie ukrywała. Trudno — myślałam. — Niepotrzebnie wyrwało mi się to głupie zwierzenie. Prawdę mówiąc, wstydziłam się całej tej historii. Głupio brnęłam w wyimaginowanego Tomka, bojąc się powiedzieć Magdzie o swoich miłosnych perypetiach. DuŜo łatwiej byłoby mówić prawdę, niŜ oszukiwać jedyną przychylną mi osobę. Moje doświadczenia z koleŜankami były równie Ŝałosne jak kontakty z płcią przeciwną.

Przyjaźń trwała do czasu pierwszego sukcesu. Oczywiście mojego sukcesu! Zaczęło się juŜ w przedszkolu. Z Anią byłyśmy jak papuŜki nierozłączki. Mieszkałyśmy w tym samym bloku, chodziłyśmy do tej samej grupy, bawiłyśmy się na tym samym podwórku. Nasze mamy ubierały nas prawie jednakowo. Bliźniaczki! Nasza dozgonna przyjaźń trwałaby zapewne do dziś, gdyby nie... Byłam bezczelna do tego stopnia, Ŝe potrafiłam śpiewać ładniej niŜ 16 Ty to głupia jesteś! Ania. Pani wydelegowała mnie, Ŝebym w imieniu naszej grupy odśpiewała „Sto lat" na imieninach pani dyrektor i to ja wręczyłam jej piękny bukiet kwiatów, za który płaciła równieŜ mama Ani (całe 10 złotych). Nic nie pomogły perswazje, Ŝe przecieŜ te pieprzone 10 złotych dały wszystkie matki dzieci z naszej grupy. Od dnia imienin pani dyrektor Ania znalazła sobie inną papuŜkę nierozłączkę, a ja postanowiłam staranniej dobierać koleŜanki. Widocznie byłam jeszcze za młoda i moje doświadczenie Ŝyciowe było wciąŜ niedostateczne, poniewaŜ juŜ w drugiej klasie przeŜyłam kolejne rozczarowanie. Tym razem była to Viola (pisana przez V). Przyjaźniłyśmy się długo! Od początku roku szkolnego, aŜ do 26 maja. Jak ogólnie wiadomo, historia lubi się powtarzać. Moja się powtórzyła. Całą winę za rozpad naszego związku ponosi i tym razem pani, nasza wychowawczyni. To ona kazała nam w kilku zdaniach napisać: „Dlaczego powinniśmy kochać mamę". Do dziś nie wiem, czym urzekły ją moje nieporadne wyznania. Faktem jest, Ŝe ze sterty zeszytów wybrała właśnie mój i kazała mi odczytać przed wszystkimi mamami, dlaczego powinnam kochać swoją. Moja mama była zachwycona. Viola i jej mama, nie! Przyrzekłam sobie, Ŝe teraz nie dam się juŜ tak wyrolować. Do końca podstawówki nie zaprzyjaźniłam się z nikim. Nie Ŝebym była odludkiem. Miałam duŜe grono koleŜanek, ale nie przyjaciółek. Jednak w końcu dałam się ponieść emocjom! Uśpiłam swoją czujność i stało się. W drugiej klasie liceum, całkiem niechcący, wplątałam się w aferę z Justyną. Któregoś dnia przybiegła do mnie do domu, zapłakana, brudna, w podartych rajstopach. Jak się okazało, jechała na rowerze obok mojego domu i została potrącona przez samochód. Mieszkałam najbliŜej miejsca wypadku, dlatego Justyna wiedziona ślepym instynktem, skierowała swoje chwiejne kroki do moich drzwi. Stanęły przed nią otworem! Mamąidajjntóeliłyśmy jej pomocy. Mój tata odwiózł ją do domu. Była n)C$ak wdzię^aa, Ŝe postanowiła obdarzyć mnie swoją przyjaźnią. ше^ЬЛАаЩл/усопа, ale w końcu % 7 Л Ч£піій/ 17 Krystyna Śmigielska uległam jej czarowi. I pomyśleć, Ŝe Justyna teŜ nie była w stanie przebaczyć mi sukcesu. Uczyłyśmy się razem, ale to właśnie ja, nie ona, wygrałam eliminacje szkolnej olimpiady polonistycznej. Na maturze podłoŜyła mi świnię! No, niezupełnie mi, bo jak się potem okazało, podłoŜyła ją Witkowi. Podała mi fałszywą ściągę, nie wiedząc, Ŝe jako ambitna uczennica postanowiłam sprawdzić własne siły i nie korzystać z pomocy „ściągniętego szczęścia". Nie zaglądając do zwiniętej w rulonik karteczki, przekazałam ją dalej i w ten sposób stałam się współwinna Witkowej jedynki z matematyki. Po takich drastycznych przeŜyciach boję się okazać zaufanie, zwierzać, doradzać. Trochę mi szkoda Magdy. Pracujemy ze sobą juŜ dwa lata i uwaŜam, Ŝe ona jest naprawdę w porządku. Nie wiem jednak, co jeszcze mnie w Ŝyciu czeka! Co będzie, jeŜeli znów odniosę jakiś sukces? Nie chcę naraŜać Magdy na rozczarowania. Poza tym jak się tak dobrze zastanowić, Magda jest mi teraz potrzebna, w końcu to ona jeździ linią sto dwadzieścia trzy. Opowiem jej historię z Markiem, wtedy na pewno będzie dla mnie zbierała wypociny Gwidona. Taki układ! Ciekawe, czy na to pójdzie? Kupiłam czekoladę. Kobietę najłatwiej przekupić słodyczami. Nie było to uczciwe z mojej strony. Znałam słabość Magdy i wiedziałam, Ŝe chociaŜ broni się, biedna, jak moŜe, codziennie pochłania zbędne kalorie, kwitując to jednym zdaniem: „A dupa rośnie".

NajwaŜniejsze, Ŝe nie mogła się juŜ na mnie gniewać. Tabliczka czekolady z orzechami przełamała lody. Stosunki między nami wróciły do normy. — Jak tam nasz ukochany Gwidon? — dopytywała się. — „Rozmawialiście" wczoraj? — Tak! — śmiałam się. — Nie uwierzysz, ale mi odpisał. — Napisałaś do niego? — dziwiła się. 18 Ty to głupia jesteś! Magda w podnieceniu rozpakowała czekoladę, ułamała spory kawałek i włoŜyła do ust. Ruchem głowy spytała, czy teŜ zjem. Odmówiłam. Ona mogła sobie pozwolić na zdeformowanie sylwetki, ja nie. Nie miałam jeszcze swojego Igora, któremu byłoby juŜ wszystko jedno, jak wyglądam. Siedząc na biurku, łapczywie zjadała kolejne kostki i spokojnie czekała ma moją relację z czatowej rozmowy. — Trochę się boję mówić — grałam na zwłokę. — A jak szef znów usłyszy? Ułamała następny kawałek czekolady. — Mów. Nie ma go. Widziałam samochód przed biurem. Kierowca mówił mi, Ŝe jadą do Poznania. Będziemy mogły odpocząć i pogadać do woli. Dziś na pewno nie wróci do pracy. śeby tylko te małpy tu nie przychodziły. Zawsze, kiedy go nie ma, zlatują się jak hieny do padliny. Plotkary jedne. O właśnie! — przypomniała sobie. — Twój wczorajszy wygląd zaintrygował je tak bardzo, Ŝe cały dzień cię obgadywały, nie zostawiając na tobie suchej nitki. Wera pytała mnie kilka razy, dlaczego chodzimy osobno na papieroska i czy przypadkiem nie jesteś pijana — mówiła. — Za to ją wszędzie widać — syczałam. — To wścibskie babsko. Cały dzień nic nie robi! Siedzi za tym biurkiem, nóŜki sobie pod tyłek podkłada, Ŝeby jej było mięciutko, papieroski u siebie w pokoju pali i tylko myśli, komu przypieprzyć i zrzucić na niego odpowiedzialność za swoje nieudane Ŝycie. Co ja jej jestem winna? Nie ma kobieta innych zmartwień? Pijana?! TeŜ coś] Pamiętasz, co wyprawiała na szkoleniu w Polanicy? Ona to była pijana! — Nic na to nie poradzimy. Mów lepiej o Gwidonie! Te zołzy niech się karmią plotkami, mnie to nie przeszkadza. Dobrze, Ŝe szef jest męŜczyzną i nie cierpi plotek. Wstrętne koczkodany, siedziałyby mu na karku i tylko donosiły, co kto robi, z kim robi, gdzie robi. Miała rację! Przetestowałam to kiedyś na własnej skórze. Moja pierwsza praca była bardzo ciekawa, nieźle płatna. Stosunki mię- 19 Krystyna Śmigielska dzyludzkie były jednak fatalne. Składając wymówienie, czułam się jak więzień, przed którym właśnie mają otworzyć bramę i wypuścić go na wolność. Tu jest inaczej. Przez dwa lata nikt nie zajrzał do mojego biurka, nie wyrzucił moich rzeczy, nie przestawiał mi mebli w pokoju. Nawet te zołzy, przy tamtych Ŝmijach, to potulne baranki. Szef jest miły, moŜna powiedzieć „do rany przyłóŜ". Potrafi docenić moje kwalifikacje i kiedy tylko ma okazję, chwali profesjonalizm. Właściwie nie ma na co narzekać. On sam mówi, Ŝe z niewolnika nie będzie pracownika i trzyma się tej zasady. Prywatne Ŝycie personelu go nie interesuje. Ciekawe, czy zmieni zdanie, kiedy w papierach Owsika znajdzie poetycki tekst Gwidona? Magda zrobiła nam drugą kawę. Widocznie nawet dla niej cała tabliczka czekolady to trochę za duŜo. Do pokoju zajrzała pani Stenia. Zlustrowała mnie dokładnie i kręcąc się na pięcie, udawała, Ŝe nie moŜe sobie przypomnieć, po co do nas wpadła. Miałam wielką ochotę, Ŝeby jej podpowiedzieć! Stwierdziła, Ŝe dzisiaj wyglądam normalnie i ulotniła się jak kamfora. — Przestań na chwilkę! — prosiła Magda. — Orderu nie dostaniesz, a przecieŜ wszystko zdąŜymy zrobić. Wykorzystajmy czas i omówmy szczegóły naszego planu. — Jakiego planu? Co ty opowiadasz? — nie mogłam jej zrozumieć.

— BoŜe! — wołała, wznosząc oczy ku górze. — Jak z tobą się cięŜko rozmawia! JuŜ godzinę temu miałaś mi opowiedzieć o Gwidonie! Wczoraj postanowiłyśmy wyrolować tę piękną laleczkę szefa. Nie pamiętasz? — Jeśli o to chodzi, to pamiętam doskonale. Nie postanowiłyśmy, tylko ty postanowiłaś, a to jest zasadnicza róŜnica. Mnie ona nie przeszkadza i nie zamierzam jej krzywdzić. Tobie teŜ dobrze radzę, zostaw ją w spokoju! — byłam zaniepokojona jej pomysłami. 20 Ty to głupia jesteś! — Nie masz racji. Wszystko juŜ obmyśliliśmy. Musisz nam jednak trochę pomóc, sami nie damy rady — mówiła z wypiekami podniecenia na twarzy. _ przeraŜasz mnie! Odpuść! Nie podoba mi się to — protestowałam. — Kiedy my nie chcemy jej skrzywdzić. Chcemy tylko dokonać wymiany — spokojnie tłumaczyła. — Jakiej wymiany? Co ci chodzi po głowie? — Wymienimy szefa na Gwidona! W ten sposób będzie wilk syty i owca cała. — Jak ty to sobie wyobraŜasz? — naprawdę nie mogłam jej zrozumieć. Przysunęła krzesło do mojego biurka. — To bardzo proste — stwierdziła. — Nakierujemy Gwidona na nią. To przecieŜ superlaska. Głowę sobie dam uciąć, Ŝe da się złapać. śaden się takiej nie oprze. Ona teŜ się zakocha. Będziemy podsyłać jej te jego karteczki, a jak będzie mało, to same moŜemy coś napisać. Potem zaaranŜujemy spotkanie. Jak juŜ będą kochankami, starczy wtedy dyskretnie poinformować szefa i... Wtedy ty wkraczasz do akcji. Będziesz jego pocieszycielką! Pozwolisz, Ŝeby wypłakał się na twojej piersi, a jak juŜ raz poczuje ciepło twojego cycusia, jest nasz! — rozmarzyła się. — Wesele będzie piękne! Kto wie, moŜe zrobicie je razem? Dwie szczęśliwe pary na ślubnym kobiercu. — Zaczynam się o ciebie martwić. Czy ty jesteś przy zdrowych zmysłach? Igor ci w tym pomagał? Jak długo Ŝyję, nie słyszałam głupszej historii. Jedno jest pewne. Abstrahując od tego niedorzecznego pomysłu, nie oddam Gwidona! On jest mój! Rozumiesz? Wara od niego! — TeŜ coś! Jakiś tam Gwidon! Biedak! Nie stać go nawet na wydanie tych bzdur, którymi zaświnia miasto. Zobaczysz, wspomnisz moje słowa! Jeszcze go wsadzą za zaśmiecanie. Coś mnie tknęło w jej wypowiedzi. Nie od razu zdałam sobie sprawę, o co chodzi. „Zaświnia miasto"? Tak powiedziała? To moŜe znaczyć tyl- 21 Krystyna Śmigielska ko jedno. Te karteczki podróŜują nie tylko linią sto dwadzieścia trzy! Ona wie coś, o czym nie chce mi powiedzieć. — Mów i to szybko! Gdzie je jeszcze widziałaś?! — krzyczałam przez swoje biurko. — Szybko! — poganiałam ją. — Nie ekscytuj się tak! Widziałam, to prawda. Rozrzuca je, gdzie popadnie. W autobusie... - zaczęła. — To wiem! Mów! — W parku na ławeczkach. — Dalej — nie dawałam się oszukać. — W Galerii. — Gdzie jeszcze? — nie pozwoliłam się zbyć byle czym. — Na klatce schodowej u mojej teściowej — wyjęczała. Uspokoiłam się. Zebrałam myśli. Próbowałam racjonalnie podejść do sprawy. Wyglądało na to, Ŝe zasypał całe miasto. Wszędzie moŜna było napotkać jego twórczość.

— Ja niczego nie znalazłam. Jak to się stało? — rozmyślałam głośno. — Siedzisz w domu, nigdzie nie wychodzisz, to się nie dziw. Gwidon jeszcze nie doszedł do takiej perfekcji, Ŝeby wkładać swoje arcydzieła za klamki i dzwonić! Ale poczekaj, dojdzie! Usłyszysz gong u drzwi, a za klameczką rulon z jego twórczością! — śmiała się. — Nie zagaduj mnie, tylko w końcu powiedz, jak tam wasza wczorajsza randka na czacie. Myślałam, Ŝe juŜ zapomniała. Trudno, przyznam się. Nie ma co zmyślać. Prawda moŜe szybko wyjść na jaw, a wtedy będę się głupio czuła, Ŝe ją okłamywałam. Całe szczęście, Ŝe kontakty z Gwidonem są tak niewinne, wręcz platoniczne i śmiało mogę przyznać się do wszystkiego. — Wiesz, jaka jestem ostroŜna. Nie zaczynam rozmowy z obcymi. Wczoraj patrzyłam w monitor jak jakaś głupia. Chciałam bardzo, Ŝeby do mnie napisał, ale on milczał. Dopiero koło północy, jak juŜ wszyscy sobie poszli i zostaliśmy we dwoje, przemówił! — opowiadałam. 22 Ty to głupia jesteś! — Kurczę! Jednak? Wyczuł, Ŝe na niego czekasz! Co powiedział? Tylko nie opowiadaj, Ŝe znów „dobranoc" — starała się wyprzedzić fakty. — No, nie tylko. Zaczął bardzo ładnie. Poczekaj, mam to zapisane — szukałam w torebce małej karteczki. — O, jest. Słuchaj, ale się nie śmiej! To powaŜna sprawa — upominałam ją. Zaczęłam czytać: irmina kwiat przypomina. Zanim zwiędnie polne kwiecie, miłość jej podarujecie. Obsypiecie swymi snami, zachwycicie się płatkami. Do wazonu je wstawicie, niech umila wasze Ŝycie. Niepotrzebne wasze smutki, Ŝywot kwiatu zawsze krótki. W ksiąŜce więc go zasuszycie, by podziwiać potem skrycie. Kiedy błyśnie szron na głowie, kiedy będzie słabe zdrowie, poczujecie zapach łąki, usłyszycie teŜ skowronki i choć śmierć czeka za drzwiami, Ŝyć będziecie wspomnieniami. — No, nie wiem... — zastanawiała się Magda. — Mickiewiczem to on nie jest. Pamiętam, w szkole zawsze stawiano pytanie: „Co poeta chciał powiedzieć?". Jak to odczytać? Miłość do grobowej deski? Co właściwie miał na myśli? — A mnie się podoba! Guzik mnie obchodzi, co on chciał. Napisał to dla mnie i tylko dla mnie — mówiłam, staranie składając swój skarb i chowając go do torebki. — Jeśli tak, to będziesz sławna — ironizowała. — Jutro całe miasto będzie wiedziało, Ŝe Irmina śmierć przypomina! Oczka Magdy pojaśniały, a na twarzy błąkał się chytry uśmieszek. — śartowałam! — przymilała się. — To piękne, co o tobie napisał. Na pewno nie będzie tego roznosił po mieście. Daj mi tę karteczkę, zrobię ksero i będę miała do kolekcji. Jej intryga była szyta tak grubymi nićmi, Ŝe nawet ślepiec by ją zauwaŜył. — Chcesz otworzyć fanklub Gwidona? — zapytałam. — MoŜe jeszcze znajdę jakąś wielbicielkę. Dobra poezja sama się obroni — mówiła tajemniczo. 23 Krystyna Śmigielska — To było dla mnie, nie dla Ŝony szefa! — powiedziałam dobitnie i ostentacyjnie połoŜyłam torebkę na kolanach, chcąc w ten sposób dać jej do zrozumienia, Ŝe zamierzam jej pilnować. — Dobrze — zgodziła się. — jak sobie Ŝyczysz. Pamiętaj, Ŝe ja jestem gotowa. Jedno słóweczko, a pójdę jak burza. Będę to miała na uwadze. Gwidon pewnie nie jest ucieleśnieniem kobiecych marzeń. Kto wie, moŜe go jeszcze kiedyś przehandluję za naszego, na pewno przystojnego szefa. Wiersz o kwiatuszku jest kiczowaty, ale dla mnie posiada duŜą wartość emocjonalną. Pierwszy raz

męŜczyzna napisał coś tylko dla mnie i w dodatku zrobił to w ciemno! Dorobiłam sobie tym samym niezłą ideologię do swojej gwidonowej manii! — i co dalej? — pytała Magda. — Odpowiedziałaś mu? — Tak! — byłam z siebie naprawdę dumna. — Napisałam, Ŝe pięknie to ujął. Odpowiedział mi, Ŝe od dawna patrzy na mnie na czacie i czeka, aŜ się odezwę. — O, cholera! Ty to masz przeczucia! Mów, mów — Magda kręciła się na krześle, jakby miała ukrytego pod siedzeniem naszego pana Owsika. — To ja mu na to, Ŝe Gwidon to teŜ ładne imię. A on mi na to, Ŝe nie! — O karteluszki pytałaś? — nie mogła się doczekać. — Tak. KrąŜyłam, nie chciałam pytać wprost. Niby, Ŝe spotkałam się juŜ z twórczością jednego Gwidona, Ŝe jeŜdŜę do pracy autobusem, a tam leŜą na siedzeniach jego utwory. — i co? Przyznał się? — Magda z napięcia aŜ przymruŜyła oczy. — Tu pojawił się pewien problem. Zamilkł. Dopiero przed pierwszą napisał „dobranoc" i wylogował się. Nawet nie poczekał, Ŝebym mu odpowiedziała. — Poszedł sobie — jęknęła smutno. — Chyba nie przestraszyłaś go na amen? Lepiej by było, gdybyście byli ze sobą w kontakcie. 24 Ty to głupia jesteś! - Pomyślałam, Ŝe to moŜe nie on. MoŜe ten pochodzi gdzieś z Górnego Śląska. Tam prawdopodobnie jest jeszcze kilku Gwidonów. Z drugiej strony, jak to on, to przecieŜ nie powinien się wstydzić. Rozrzuca to wszędzie — zastanawiałam się. — Fakt! Jest tego tyle, Ŝe nie wiem, skąd bierze pieniądze na papier i ksero. A ile czasu musi mu zabrać takie chodzenie po mieście i roz- - kładanie? Zabraknie mu siły na pisanie kolejnych — dokończyła, jakby czytała w moich myślach. — Ciekawa jestem, czy zebrałaś te jego wypociny. Masz coś dla mnie? — Przyznaję, czytałam wszystkie, które widziałam. Były tam te dwie, które juŜ znamy i jeszcze jedna... — zawiesiła głos. Wiedziałam, Ŝe będę musiała ją jakoś przekupić. Nie odda łupu za darmo. Nie ma mowy. Na pewno juŜ wymyśliła słoną zapłatę za kawałek zapisanego papieru. — Gadaj! Ile? — warknęłam, udając wściekłą. Nie pomyliłam się! Tylko na to czekała. Lekko uniosła się na krześle i z kieszeni spodni wyjęła złoŜoną kartkę. Śmiejąc się, wymachiwała mi nią przed nosem i kpiąco pytała: — A ile dasz? Ile dasz? — Mów, czego chcesz, małpo jedna! — starałam się zachowywać spokojnie. Magda dobrze wiedziała, Ŝe ma nade mną przewagę. Byłyśmy bądź co bądź w pracy i chociaŜ nie było szefa, musiałyśmy zachować minimum powagi. Z tego powodu nie mogłam rzucić się na nią i wyrwać jej z rąk upragnionego tekstu. Licytacja trwała dalej. — Czekolada — rzuciłam, niby od niechcenia. — Chyba Ŝartujesz? — roześmiała się. — Pudełko ptasiego mleczka? — podbijałam cenę. — To najdłuŜszy tekst — zachwalała swój towar. 25 Krystyna Śmigielska — Okay! Niech będzie moja strata! Kawa w Galerii — byłam juŜ zdesperowana. — Ciepło, ale mało — Magda była nieugięta. — NajdłuŜszy i najlepszy!

— Ty Ŝmijo! Ty krwiopijco! Wstrętna handlaro, kupcząca cudzym potem! Oddawaj! Wygrałaś! MroŜona kawa i puchar orzechowy — wyrzuciłam z siebie. — Dawaj! Magda była najwyraźniej usatysfakcjonowana. — Nie będziesz Ŝałowała. To jest warte swojej ceny. A przy okazji, jak juŜ będziemy w Galerii, rozejrzymy się. MoŜe spotkamy Gwidon-ka „przy pracy". To byłby fart! Co ty na to? — śmiała się, podając mi kartkę na wyciągniętej dłoni. — Widziałaś go? — jęknęłam. — Widziałam — przytaknęła. — Niestety, tylko plecy! Wiesz sama, jaki tam bywa tłok. Ale kto wie, jak będziesz grzeczna, moŜe szczęście nam dopisze. Sprawa robiła się niebezpieczna. Brnęłam w nią coraz bardziej i coraz bardziej zaczynałam się bać wiąŜących się z nią konsekwencji. Gwidon miał zastąpić Tomka, być jego nowym wcieleniem. Mając go za adoratora, nie musiałabym juŜ opowiadać, Ŝe włóczę się po dyskotekach (na dyskotece byłam raz w Ŝyciu i to mi w zupełności wystarczyło). Wiecznie zajęty, zapracowany, romantyczny, trochę oderwany od rzeczywistości poeta, bardzo dobrze wpisywał się w mój plan przetrwania w biurowej społeczności. Zawsze mogłabym powiedzieć, Ŝe napisał coś tylko dla mnie, Ŝe byłam jego muzą i takie tam inne pierdoły, dzięki którym uwaga biurowych plotkarek przeniosłaby się ze mnie na mojego utalentowanego i godnego podziwu partnera, a ja tymczasem mogłabym spokojnie prowadzić swoje ciche, ustabilizowane Ŝycie. Ucieleśnienie Gwidona wprawiło mnie w zakłopotanie. Efemeryczny kochanek mógł być ciekawy. Człowiek z krwi i kości budził 26 іу Ш ympiU jtSieS! we mnie lęk i niepewność. Trudno, zgodziłam się na wspólną wyprawę do Galerii, nie ma więc odwołania. Zawsze moŜemy mieć pecha i nie spotkać mojego poety. RozłoŜyłam kartkę i pogrąŜyłam się w lekturze. Zaczytana, nie zauwaŜyłam, kiedy Magda wyszła z pokoju. Na niepokój! Na troskę! Na ból! Sprzedaję barwne koraliki! Opis działania: Nawlec na sznurek, zawiesić na szyi. Odbija słoneczne światło. Jego magiczna moc odstrasza nieszczęścia. Działa bez szemrania, bez modlitw, bez zachęt. Rozpoznaje zagroŜenie i przeciwstawia mu się z ogromną siłą. Kolorowy zastępca Boga. Osłania nas niewidocznymi tarczami, utkanymi z blasku dnia, z powietrza, z naszych obaw. StrzeŜe nas skutecznie! Ból, który nie jest naszym udziałem, nie budzi współczucia, chęci odwetu. Kara jest mglistym wspomnieniem. Zamknięci za osłoną barwnej tęczy, pląsamy beztroski taniec, nie bacząc na fakt odosobnienia. Koralik szczęścia dba o nasze dobre samopoczucie. Bez łez, bez strachu, bez cierpienia. Wznosimy się ku absolutnej szczęśliwości. Rajski ogród w zasięgu ręki. Od nas zaleŜy, czy dotkniemy gwiazdki na niebie. Wskazania: Pozwala przetrwać ból zębów, utratę pracy, śmierć najbliŜszych, wojnę i kataklizm, nieszczęśliwą miłość. Przeciwdziała myślom samobójczym. Dawkowanie: Jednorazowe. Koralik zakładamy na szyję. Raz zdjęty, traci moc. Działania niepoŜądane: Pozbawia nas prawa do decydowania, prawa do odczuwania, prawa do cierpienia, prawa do nienawiści. Stajemy się biernymi obserwatorami Ŝycia, które toczy się bez naszego udziału. Z braku lęku naraŜamy się na niebezpieczeństwa, łącznie z utratą Ŝycia lub miłości. Pewność, Ŝe nic złego nie moŜe nam się stać, osłabia wiarę w Boga. Uwaga! Koralik szczęścia skutecznie odbiera człowieczeństwo! 27

Krystyna Śmigielska Z zadowoleniem stwierdziłam, Ŝe mój Gwidon powoli się rozwija i robi się z dnia na dzień bardziej interesujący. Magda miała rację, to jest warte mroŜonej kawy i pucharu orzechowego. Zaczęłam właśnie myśleć, gdzie ona się podziała, kiedy zobaczyłam jej... zadek. W otwartych drzwiach naszego pokoju pokazała się tylna część jej ciała. Wyglądało to tak, jakby właśnie miała opuścić nasz dział i sprawdzała, czy na korytarzu nie czeka jakiś zboczeniec dybiący na jej cnotę. — Co ty robisz? — spytałam zdziwiona. Odwróciła się raptownie i szybko zamknęła drzwi, naciskając klamkę tak, Ŝeby nie wydała z siebie najmniejszego pomruku. Osłupiałam doszczętnie. Moja koleŜanka trzymała w ręce foliowy worek ze śmieciami. — O BoŜe! — wyjęczałam. — Cicho bądź! — rozkazała. — Mam skarb! — No, nie wiem! To jest worek na śmieci. W dodatku pełny — upierałam się przy swojej wizji. Uśmiechała się tajemniczo. Schowała się za swoim biurkiem. Podeszłam do niej. Nie wierzyłam własnym oczom. Siedziała po turec-ku na kawałku starego dywanika i z błogą miną grzebała w wyrzuconych na podłogę śmieciach. — Nie patrz tak, tylko mi pomóŜ — prosiła, wciąŜ bardzo z siebie dumna. — Co to za odpadki? — próbowałam odnaleźć sens całej tej sytuacji. — Nie uwierzysz! — promieniała. —-= To są skarby z gabinetu Tadzia. — No wiesz! — naprawdę się oburzyłam. — W tej chwili wyrzuć to na śmietnik! — Jeszcze czego! — warczała. — Musimy sprawdzić, czym faktycznie zajmuje się nasz szef. 28 Ty to głupia jesteś! _- Magda, proszę, zostaw to! Tak nie wolno! Bój się Boga! — błagałam. ~- Wiesz co? Ty to naprawdę głupia jesteś! Sama juŜ nie wiem, co mam o tobie myśleć? Człowiek chce ci pomóc, naraŜa się, a ty tylko wybrzydzasz! Bierz się do roboty! — syczała na mnie. — Tego jest juŜ za wiele! Grzebanie w koszu na śmieci nazywasz pomoeą? Co ty kombinujesz i dlaczego mi to robisz? — prawie płakałam. — Irmina, to była jedyna okazja! Musimy to sprawdzić! Nie rozumiesz?! — starała się uspokoić głos i wytłumaczyć mi dokładnie, o co jej właściwie chodzi. — Siadaj tutaj i bądź cicho. Widziałam, Ŝe wczoraj szukałaś kartki Gwidona. Wiem, Ŝe przez pomyłkę zaniosłam ją szefowi. Nie jesteś ciekawa, co z nią zrobił? Nie oddał jej, nie pytał o nią! Tu coś nie gra. JeŜeli uznał, Ŝe to niewaŜny śmieć, musi być tutaj! Szukaj! Zaczynałam rozumieć. To prawda. Sama się zastanawiałam, dlaczego pomyłkowo wyniesiona twórczość Gwidona nie wróciła do mnie. Nie pierwszy raz w dokumentach, które docierały na biurko szefa znalazły się niepoŜądane papiery. Oddawał je, a ich treść dyskretnie pomijał milczeniem. MoŜe Magda ma rację? Sprawdźmy jego kosz! W końcu nie ma tam chyba akt ściśle tajnych, a jak takie się znajdą, wyrzucimy je bez czytania. Usiadłam obok niej. — Przejrzę tę kupkę — zaproponowałam. — Dobrze, Ŝe zmądrzałaś — pochwaliła mnie. — Nie jestem przekonana co do słuszności naszych działań — cicho próbowałam jeszcze się usprawiedliwiać, ale juŜ rozwijałam pogniecione kartki i zagłębiałam się w ich treść. — To był chyba znak od Boga — rozmyślała Magda.

— Boga to w te śmieci nie mieszajmy — wtrąciłam. 29 Krystyna Śmigielska — Szłam korytarzem i nagle patrzę, drzwi do gabinetu otwarte. Pani Marysia ze swoim wózkiem jedzie do sekretariatu. To ja, niewiele myśląc, wpadłam, za worek i w nogi! — relacjonowała mi tok wydarzeń. — Rzeczywiście, znak! — przyznałam. — Dlaczego otworzyła drzwi na korytarz, a nie weszła od sekretariatu? — zastanawiałam się. — Wynosiła pudła. Skróciła drogę. Dyro zafundował sobie nowy monitor do komputera. MoŜe i my dostaniemy? — marzyła. — JuŜ ty się nie martw! Jak będą rozdawać, to Wera i Stenia wyprzedzą nas i pierwsze ustawią się w kolejce. Magda nie odpowiedziała. Spojrzałam na nią i zamarłam. Siedziała na dywanie, w ręce trzymała kawałek mocno pogniecionego papieru, oczy miała wytrzeszczone jak Ŝaba, usta otwarte, twarz białą jak płótno. Z trudem łapała powietrze. — Znalazłaś? — spytałam. — Znalazłam — podała mi kartkę i szybko zaczęła zbierać rozsypane śmieci do foliowego worka. To nie były wypociny Gwidona. To był anonim! Niepodpisany, krótki, parszywy tekst. Nie mogłam uwierzyć, Ŝe ktoś moŜe być tak perfidny, Ŝeby napisać podobne świństwa. Magda zapakowała śmieci i otwierając drzwi na ościeŜ, prosiła: — Siadaj przy biurku. Udawaj, Ŝe pracujesz. Zobaczę, co da się zrobić. MoŜe pani Marysia nadal plotkuje z Werą i będę mogła odnieść to na miejsce. Jakby co, ty nic nie wiesz! Trzymaj za mnie kciuki, bo jak się wyda, będziemy miały prawdziwe kłopoty. Miałam szczęście. Właśnie zwolnił się dwuosobowy stoliczek, tuŜ przy samej balustradzie. MoŜna było stąd podglądać cały parter, łącznie z ławeczkami i fontanną, do której w regularnych зо Ty to głupia jesteś! odstępach czasu pluły wodą cztery zielone Ŝaby. Wychyliłam się przez barierkę, Ŝeby sprawdzić, czy na ławeczkach leŜą juŜ kartki z tekstami Gwidona i właśnie wtedy zobaczyłam... To musiała być ona. Długie blond włosy luźno spadały na kołnierz futra. Białe kozaczki! Nie miałam wątpliwości. Swoje wiotkie, kobiece ciało oddała pod opiekę męskiego ramienia. Obok niej dumnie kroczył superman! Wysoki, szpakowaty, z zalotnym wąsem. Ubrany w czarny, elegancki płaszcz. Na głowie miał filcowy kapelusz. Istny amant filmowy! Para jak z kobiecego pisma. Nic, tylko podziwiać i zazdrościć. Mnie jednak trudno byłoby w tej chwili zmusić się do takich uczuć. Ja wiedziałam! Magda wiedziała! Nasz biedny szef teŜ wiedział! Magda się spóźniła. Wcale mnie to nie dziwiło, zawsze miała kłopoty z wyrwaniem się z domu. Doskonale ją rozumiałam. W końcu jest matką i Ŝoną. Obserwowałam ją z daleka. Biedaczka! Rozpinając kurtkę, przeciskała się przez tłum ludzi. Twarz miała czerwoną, minę wściekłą. Mocno wysłuŜoną torebkę przyciskała do piersi jak drogocenny skarb. — Wiesz? — przywitała mnie, wieszając kurtkę na poręczy krzesła. — Czasami zastanawiam się, czy ty nie jesteś w lepszej sytuacji? Nie mówię o Igorze i dzieciach. Oni są w porządku. Ale teściowa... — zawiesiła głos i wzniosła oczy ku górze. — Do niej trzeba mieć zdrowie! O nic nie moŜesz poprosić, bo zaraz tysiące przeszkód wynajdzie. Mówię ci, co to za baba! Szukaj sieroty! Dobrze ci radzę! Usiadła. Torebkę wciąŜ przyciskała do bluzki.

— Co tam masz? — zainteresowałam się. — Czemu ją tak ściskasz? — Domyśl się — odparła, puszczając do mnie oczko. — WłoŜyłam to w foliową koszulkę. Martwię się tylko, Ŝe są tam równieŜ nasze odciski palców. Powinnyśmy nałoŜyć rękawiczki, a nie tak, gołymi rękami. 31 Krystyna Śmigielska — Masz rację — przytaknęłam. — Jak jeszcze kiedyś będziemy grzebać w śmietnikach, musimy koniecznie pamiętać o zabezpieczeniu naszych odcisków palców. — W odróŜnieniu od ciebie, nie widzę nic śmiesznego w całej tej sprawie — zganiła mnie. — A ja widziałam! — chwaliłam się. — Przed chwileczką, tam na dole. Spacerowali sobie jak Romeo i Julia. — Romeo i Julia? Kurczę, nie mogę sobie przypomnieć! — zaniepokoiła się. — Spacerowali? Jakoś tego nie pamiętam. Scenę balkonową tak, ale spacerków... — Zostaw ich w spokoju — prosiłam. — Tak mi się tylko powiedziało. NiewaŜne. Widziałam ją z tym jej gachem — ściszyłam głos. — Tutaj? — Magda rozglądała się nerwowo i jeszcze mocniej przycisnęła torebkę do piersi. — Na ludzkich oczach sobie paradują? Nie boją się? — Chyba nic nie wiedzą o anonimie — mówiłam szeptem. — Z drugiej strony, jestem ciekawa, kto go napisał. Jedno jest chyba pewne. Ma tego kochanka i wcale się z tym nie kryje. — Kochanka niech sobie ma. Tego jej nikt nie zabrania. Jej sprawa. Nie o nią mi chodzi. śal mi naszego biednego Tadzika! Pomyśl tylko, a jeŜeli to prawda i dybią na jego Ŝycie? Myślisz, Ŝe zawiadomił policję? — Nie zawiadomił — stwierdziłam autorytatywnie. — PrzecieŜ wyrzucił anonim do kosza. Nie potraktował go powaŜnie. — MęŜczyźni bardzo dziwnie rozumują. Są przekonani, Ŝe tylko oni mogą zdradzać. Nie pomyślą, Ŝe' zdradzają swoje Ŝony z cudzymi Ŝonami, co niezbicie prowadzi do wniosku, Ŝe kobiety równieŜ zdolne są do takiej niegodziwości. Młody, sztucznie uśmiechnięty kelner stał nad nami i czekał na odpowiedni moment, Ŝeby podać nam menu. Odpowiedziałam mu podobnym uśmieszkiem i nadając głosowi słodziutki ton, powiedziałam: 32 Ty to głupia jesteś! - prosimy dwie mroŜone kawy i dwa puchary orzechowe. Zapisał zamówienie, zmienił wyraz twarzy na zniechęcony i szybko oddalił się do następnego stolika. Magda obserwowała parter Galerii. — Gwidona jeszcze nie było? — zmieniła temat. — Nie widziałam go — odparłam, wyjmując papierosy. — Nie widziałam karteczek — uściśliłam. — Przyjdzie — pocieszała mnie. — Poczekajmy na kawę, wypijmy ją i rozkoszujmy się chwilą — chciałam zapomnieć o ostatnich wydarzeniach. Anonim do szefa zmienił moje nastawienie do całej sprawy z Gwidonem. Zabawiam się kosztem swojej koleŜanki, udaję śmiertelnie zakochaną w tajemniczym osobniku, a za ścianą mojego biura przychylny mi szef zmaga się z prawdziwą tragedią. Jego zwyrodniała Ŝonka paraduje po Galerii ze swoim przystojnym gachem i planuje męŜobójstwo. Kto wie, moŜe właśnie w tej chwili nabywa w którymś ze sklepików narzędzie zbrodni? Ciarki przeszły mi po plecach. Nie chcąc, Ŝeby Magda zobaczyła moją minę, odwróciłam się i spojrzałam przez balustradę. Na ławeczce, tuŜ pod nami, siedział jakiś facet. Nie zwróciłabym na niego

najmniejszej uwagi, gdyby nie Ŝółta, papierowa aktóweczka, która leŜała na jego kolanach. Gwidon! Dopiero teraz wystraszyłam się nie na Ŝarty! Magda teŜ go zauwaŜyła. — Jest! Przyszedł! Wiedziałam, Ŝe tu będzie! — podskakiwała na krzesełku. — Słuchaj, ruszmy się! Zróbmy coś! Zaraz pewnie się zmyje i szukaj wiatru w polu! Wiem! Zostawiamy tu kurtki i papierosy na stoliku, wtedy nikt nam miejsca nie zajmie, i zamówienie przyniosą, bo będzie wyglądało, Ŝe my tylko na chwilunię odeszły-śmy! Szybko! Chodź! — wołała podekscytowana, gotowa biec do Gwidona jak na spotkanie z upragnionym kochankiem. 33 Krystyna Śmigielska — Siadaj — prosiłam spokojnie. — Nie będę latała po Galerii za nieznajomym męŜczyzną. Mam swoją godność. Jak coś zostawi, to potem zabierzemy. — Irmina, ja ciebie nie rozumiem. Chcesz znaleźć męŜa czy nie? O co ci właściwie chodzi? Zbieram śmieci po całym mieście, a ty nawet nie zejdziesz zobaczyć jak facet wygląda? Wolisz jakieś głupkowate wierszyki na czacie od konkretnego chłopa z krwi i kości? i W głębi duszy przyznawałam jej rację. — Tobie wcale na nim nie zaleŜyl — w końcu to do niej dotarło.— Robisz ze mnie głupią! A ja uwaŜałam cię za przyjaciółkę! Irmina! Dlaczego nic nie mówisz? Kłótnia wisiała w powietrzu. Magda poczuła się dotknięta moim zachowaniem. Pomyślałam, Ŝe nawet mroŜona kawa i puchar orzechowy nie będą w stanie naprawić naszych relacji. MroŜona kawa nie, ale Ŝona szefa, owszem. Właśnie zjawiła się ze swoim supermanem. Zajęli stolik naprzeciwko nas. Dama niosła mały, piękny bu-j kiecik róŜ, a jej kochanek duŜą, papierową torbę z zakupami. Kelner błyskawicznie znalazł się przy ich stoliku. Zobaczył kwiaty i strzelił palcami na pomocnicę (moŜe staŜystkę), która jakby tylko czekała na umówiony znak. Po chwili juŜ biegła z pucharem czystej wody. śona szefa w egzaltowany sposób układała kwiatki w pucharku, demonstracyjnie wąchając je i głośno chwaląc ich zapach. — śmija! — Magda szeptem skomentowała jej zachowanie. — Wywłoka jedna! Morderczyni! — Z tej waszej zamiany chyba nici. Ona jest za stara dla Gwidona. Z daleka jeszcze nieźle wygląda/ fakt. Figurę ma dobrą. Ale gdyby zmyć jej makijaŜ? Myślę, Ŝe ząb czasu juŜ ją trochę nadgryzł. — Zawsze myślałam, Ŝe ona jest duŜo młodsza od szefa. Rzeczywiście, z bliska wygląda nieszczególnie. Co ci męŜczyźni w niej widzą? — zastanawiała się Magda. — Ciekawe czy nas poznała. 34 iy to gmpia jesteś! __ Nie sądzę. Takie kobiety nie zwracają uwagi na podwładne swoich męŜów. Stanowimy tylko szare tło dla sukcesów ich panów. Nie ma potrzeby się nami zajmować. Dopiero kiedy się dowiadują o biurowych wyczynach swoich jedynych Ŝywicieli, czują się zagroŜone. Boją się, Ŝe utracą swój status. Popatrz na nią! Rączkę do całowania wyciąga. е- przystojny ten jej gach — komplementowałam przyszłego zabójcę. — Trudno uwierzyć w jego złe intencje! Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, jak dźga noŜem szefa. Wygląda na miłego człowieka. — Ciekawe kim on jest? Wygląda jak aktor, polityk, dyplomata, biznesmen... Popatrz, jak to się w Ŝyciu układa. Jedna, tak jak ty, nie moŜe znaleźć męŜa, a do drugiej chłopy lgną jak do miodu. I to jakie chłopy! Wybrane egzemplarze — filozofowała Magda. — Szczerze mówiąc, wolę być starą panną — wyrwało mi się, zaraz jednak odpowiednio uzasadniłam swoją wypowiedź. — Same kłopoty z tymi męŜami. Jeden biedny jak mysz kościelna i całe Ŝycie trzeba przy takim harować i klepać z nim biedę, drugi bogaty, zapewnia

ci wszystkie luksusy, a ty z nudów musisz kombinować, jak się go pozbyć i zamienić na ciekawszego. — Nie przesadzaj! Mój Igor jest pośrodku. Ani bogaty, ani biedny. Tacy teŜ się zdarzają — tłumaczyła mi Magda. — Oczywiście — przytaknęłam jej szybko. Kelner, wciąŜ z tym samym sztucznym uśmiechem na twarzy, ustawiał na naszym stoliku puchary z kremem i wysokie szklanki z kawą. Spojrzał na nas wymownie i ostentacyjnie połoŜył rachunek, czekając na naszą reakcję. Zapłaciłam, dając mu spory napiwek. Zezłościł mnie tym swoim kpiącym uśmieszkiem. — Dziękuję! Bez reszty! — rzuciłam od niechcenia, kładąc na stoliku 60 złotych. Niech wie, Ŝe mam gest. Magda patrzyła na mnie z podziwem. Kelner zmienił uśmiech na szczery, podziękował i szybciutko się oddalił. 35 Krystyna Śmigielska — Widziałaś? — podsumowała Magda. — Jak zobaczył kasę, zaraz znormalniał. Pieniądze czynią cuda. Swoją drogą, to chyba ni jest zła fucha? Kilku takich klientów dziennie i moŜna sporo zarobić. Niech ma z napiwków dziennie pięćdziesiąt złotych. PomnoŜyć t przez, dajmy na to, dwadzieścia dni... — Zwariowałaś? Zachowujesz się, jak nie przymierzając, pani Stenia! Co cię obchodzi, ile taki kelner moŜe zarobić? Zazdrościsz mu? To postaraj się tu zatrudnić. Mentalność ludzka bywa okropna! DraŜnią nas ludzie, którzy mają więcej pieniędzy, mniej kłopotów, zdolniejsze dzieci. Zachowujemy się wobec nich agresywnie, zupełnie tak, jakby tę odrobinę szczęścia zabrali z naszej puli. Nie jesteśmy zainteresowani poprawą własnego bytu. Całą swoją uwagę kierujemy na szczęśliwszego osobnika i ze wszystkich sił staramy się go zdyskredytować w naszych oczach. Taka swoista zemsta za nasze nieciekawe Ŝycie. — Cholera! — zawyła. — Masz rację. Staję się podobna do mojej teściowej! Strach pomyśleć, co się ze mnie zrobi na stare lata. Będę wredną staruchą! — jęczała. — Pracuj nad sobą, dziewczyno! Jeszcze nie jesteś stracona. Zachowałaś odrobinkę zdrowego rozsądku. Wszystkie jesteśmy potencjalnymi teściowymi, ale w końcu chyba powinnyśmy coś zmieniać, dąŜyć do upragnionego ideału. Małymi kroczkami zbliŜać się do celu. Taka ewolucja doprowadzi do pozytywnych zmian w następnych pokoleniach. Magda wychyliła się przez barierkę. — Poszedł — stwierdziła z Ŝalem. — Irmi, spójrz! Ludzie to czytają! Nie do wiary! Ciekawe, co dziś napisał? Kurczę, nie mogę się doczekać, Ŝeby zobaczyć. Siedź tu, a ja polecę na dół i przyniosę. Nie spuszczaj z oczu morderców! Mam pomysł, jak uchronić szefa przed jego Ŝoneczką. Zaraz wracam! Nie ruszaj się! 36 Ty to głupia jesteś! Nie zdąŜyłam jej powstrzymać. Pognała jak wicher. Obserwowałam, jak na parterze Galerii skrada się do pustej ławeczki, siada i rozglądając się dookoła, ukradkiem zwija leŜącą na niej kartkę. Z tryumfem patrzy na mnie i juŜ spokojnie wraca na górę. Para naszych zakochanych gruchała, trzymając się za rączki. Popijali winko i patrzyli sobie w oczy. Przez ułamek sekundy poczułam leciutkie ukłucie w sercu. MoŜe wcale nie jest źle mieć przy sobie oddanego, wiernego męŜczyznę? PrzecieŜ oprócz skrajnych przypadków, na które ja ciągle natrafiam, muszą istnieć normalni faceci. Tacy jak Igor! Z tego wniosek, Ŝe jak lepiej się rozejrzę, mam jeszcze szansę spotkać kawalera przy zdrowych zmysłach. Czy Gwidona moŜna uznać za zrównowaŜonego psychicznie? Rozrzuca karteluszki z grafomańską twórczością. Czy jest normalny? A jeŜeli nie, to czy moŜna zaakceptować takie dziwactwo? Jakie mogą być rokowania na przyszłość? Wyleczy się, czy popadnie w całkowite rozdwojenie jaźni? Dobrze znałam Magdę, więc zaczynałam mieć pewność, Ŝe juŜ niedługo

poznam odpowiedź na te pytania. Moja koleŜanka nie spocznie, póki mnie nie wyswata, a poniewaŜ Gwidon jest jedynym kandydatem na męŜa, będę musiała poznać go osobiście. No to wpadłam jak śliwka w kompot! — Mówiłam ci, Ŝe on szuka Ŝony! — wywijała mi przed nosem kartką. — Czytaj, a ja spróbuję tego pokarmu bogów. Wyrwałam jej z rąk świeŜo zdobyty skarb. Za rybią łuskę, za muszelkę, za bursztyn z muszką zatopioną, koralik w świetle się mieniący, ząb wieloryba, ptasie piórko, garść piasku do klepsydry czasu i za modlitwę, i za złoto wykupić pragnę chwile szczęścia. Bliskość i ciepło twojej twarzy, spacer wśród liści kolorowych, odbicie w lustrze naszych marzeń i miłość do zawrotu głowy. Piasek w klepsydrze spada na dno, modlitwa dawno się spełniła, a ja chcę więcej, coraz więcej... miłość me zmysły zakłóciła. 37 Krystyna bmigieiska — Będzie nasz! — śmiała się, widząc moją zdziwioną minę. -J Znajdziemy go i siłą przed ołtarz! Zazdroszczę ci — marzyła. -J Szczęściara z ciebie! Kobiety pragną mieć romantycznych męŜów... I — Osobiście wolałabym silnego — przyznałam się. — Po co ci silny? — Mógłby mnie nosić całe Ŝycie na rękach. Poeci to przewaŜnie[ cherlaki i do prac fizycznych trudno ich zagonić. — Przez Lalę szefa nie udało nam się obejrzeć Gwidona. Będzie-] my musiały trochę w niego zainwestować i jutro znów tu przyjść —j planowała Magda. — Na mnie nie licz! — asekurowałam się. — Nie wydam następ-1 nych sześćdziesięciu złotych tylko po to, Ŝeby zobaczyć jakiegoś' nieudolnego poetę. Nie ma mowy! Myślisz, Ŝe będę ci fundować w nieskończoność mroŜoną kawę? W końcu nabawimy się anginy i jeszcze za leki będziemy musiały słono zapłacić! Nie wiem, czy Gwidon jest tego wart. — Omówimy tę sprawę jutro w biurze. Teraz musimy się zastanowić, co robimy z naszymi gołąbkami. Gruchają i gruchają! Ciekawe, czy szef juŜ wrócił z Poznania? MoŜe siedzi tam, biedny i głodny? — Gdzie niby siedzi? — nie zrozumiałam jej. — W pustym, zimnym domu — wzdychała Magda. — Skąd wiesz, Ŝe jest pusty i zimny? MoŜe mają słuŜącą, która juŜ się nim odpowiednio zajęła? — poddałam jej myśl. — Kurczę! Na pewno mają. Lala sama chyba nie sprząta. Paznokcie by sobie pewnie połamała. Biedny Tadziu! Jemu potrzebna prawdziwa kobieta, taka co rozgrzeje ognisko domowe. Ciepła, miła, gospodarna... — Taka, co i krowy wydoi i pierzynę zagrzeje — dokończyłam. — Nie patrz na mnie! Ja jestem egoistką. Nic nie będę doiła i grzała! Magda zapaliła kolejnego papierosa, a ja pomyślałam, Ŝe niedługo będziemy musiały rozpylić tu męskie dezodoranty, bo kopcimy jak 38 іу їй yiuyiu jcslcu: zabytkowe parowozy. Obserwowana przez nas parka najwyraźniej zbierała się do wyjścia. _ ciekawe, czy gach przebije mój napiwek — zastanawiałam się głośno. __ Tego się nie dowiemy — smutno powiedziała Magda. __ Dowiemy się — stwierdziłam. — Kelner nam powie. — chyba nie zamierzasz go pytać? — oburzyła się. — Mowy nie ma. Sam się zdradzi.

Gołąbki poprosiły o rachunek. Gach chwilę przyglądał mu się z niepewną miną, wyjął portfel i zapłacił kelnerowi. Ten z ociąganiem wydał mu resztę, podziękował, schował pieniądze do etui i prosto od ich stolika przymaszerował do nas. — Podać coś jeszcze? MoŜe panie sobie jeszcze czegoś Ŝyczą? — pytał z miłym uśmiechem na twarzy. — Nie! Bardzo panu dziękujemy. JuŜ wychodzimy — promieniałam z zadowolenia. Przebiłam gacha! Nie Ŝałowałam juŜ swoich dziesięciu złotych. Z dumną miną patrzyłam na wychodzących kochanków. I pomyśleć, Ŝe taki sknera planuje morderstwo naszego szefa. Nigdy na to nie pozwolimy! — Zwijamy się! — powiedziałam do Magdy i zebrałam ze stolika swoje rzeczy. Starannie złoŜyłam karteczkę Gwidona i schowałam do torebki. Magda nakładała kurtkę, lecz ciągle zerkała przez balustradę, Ŝeby się upewnić, Ŝe śledzona parka juŜ sobie poszła. — Irmina! Ale jaja! Zobacz tylko! — zawołała. Wychyliłam się i szczerze muszę przyznać, nie wierzyłam własnym oczom. — Uszczypnąć cię? — zaoferowała się Magda. — Dziękuję! JuŜ wierzę! — zaprotestowałam. Na parterze Galerii Lala, wsparta na ramieniu swojego kochasia, czytała kartkę Gwidona. Rozglądała się ciekawie, jakby szukała au- 39 КіуЬіуїШ SIUiyiClbAU torą romantycznych słów i bez zastanowienia... włoŜyła „poemat"] do torebki. — A to wiedźma! — syknęłam. — Pazerna małpa! Magda zacierała ręce. — Sama widzisz, Ŝe zamiana jest realna! Mówiłam ci, baby zawsze i dadzą się złapać na czułe słówka! Irmina, tylko spokojnie! Musimy] dopracować nasz plan — podskakiwała z podniecenia. — Twój plan! — uściśliłam. — Muszę pomyśleć! Tak dobrze nie będzie, Ŝeby jedna Lala zaanektowała wszystkich fajnych facetów! w mieście! Gacha niech sobie bierze! Na mordercy mi nie zaleŜy! Alej Gwidon? Kurczę, wychodzi ze mnie natura „psa ogrodnika". — Niech bierze i Gwidona! Walczymy o szefa! — zawyrokowała j Magda. Pani Stenia juŜ trzeci raz zaglądała do naszego pokoju. W ręce j trzymała plik dokumentów. — Jeszcze go nie ma? — pytała, patrząc w głąb korytarza. Pracowałyśmy z Magdą od samego rana. Szykowałyśmy całą dokumentację, tym razem do sprawy Pobiałka. — Nie widziałyśmy go! — odpowiedziałam pani Steni, nie podnosząc oczu znad papierów. — Zawsze jest punktualny — Stenia nie dawała za wygraną, wymownie patrząc na zegarek. — A wy, co tak dziś cicho siedzicie? j Stało się coś? — Pobiałek nas poróŜnił — warknęła Magda. — Idź do siebie. Jak się szef pokaŜe, zadzwonimy. Od tego stania nogi cię rozbolą — Magda chciała się pozbyć intruza. — Masz rację. Przysiądę — łagodnie powiedziała pani Stenia. Przysunęła sobie krzesło blisko drzwi i rozsiadła się na nim wygodnie. 40 іу co дшріа jesteś! Magda zmierzyła ją piorunującym wzrokiem, ale i to nie pomogło, pisałyśmy dalej, przekładając kolejne kartki i same z niepokojem nasłuchiwałyśmy, czy szef się nie zbliŜa. W biurze panowała grobowa cisza. Nie stukały maszyny do pisania, nie dzwoniły telefony, nie dochodziły do nas odgłosy rozmów z sąsiednich pomieszczeń. Ciarki przeszły mi po plecach. O BoŜe! Dlaczego on nie przychodzi? A jeśli „śyczliwy" w anonimie napisał prawdę? Spanikowałam! Spojrzałam ukradkiem na Magdę. Najwyraźniej i ona była zdenerwowana. Stenia siedziała przy nas jak więzienny straŜnik. Rozstawiła szeroko nogi. Siwiejące włosy miała niedbale związane w mały koczek. Wyglądała nieapetycznie. Oczka biegały jej i lustrowały nasz pokoik.

— Nie macie kwiatów — stwierdziła z niesmakiem. — Pani ma — uśmiechnęłam się kpiąco. — Nie lubimy — lakonicznie odpowiedziała Magda. . — Ja nie mogłabym siedzieć tak cały dzień bez Ŝywych roślin — pani Stenia mówiła w próŜnię. Widząc, Ŝe ją ostentacyjnie ignorujemy, zaczęła swój monolog. — Człowiek musi mieć jakieś zamiłowanie. Ja kocham kwiaty. Trzeba z nimi duŜo rozmawiać, dbać o nie, wtedy rosną piękne, zielone. Jak zakwitną, to aŜ się na sercu ciepło robi. W domu mam piękne okazy! Wszyscy mi zazdroszczą. A wiecie, Ŝe kwiaty nie lubią zazdrości? Moja sąsiadka zawsze je głaszcze i wtedy mam z nimi kłopot, zaraz chorują. Trzeba dbać o nie jak o dzieci. Ona mi po prostu zazdrości. Sama nie ma, bo wszystkie u niej więdną. Ja dbam o swoje. Hołubię je. Syn to się na nie wkurza. Mówi, Ŝebym je wyrzuciła na śmietnik, Ŝe jak umrę, to on zrobi z nimi porządek! Niedobry z niego człowiek. Z Ŝoną teŜ nie moŜe się zgodzić! Co prawda pracuje, pieniądze jej oddaje. Nie wiem, czego ona jeszcze chce. On nawet z dziećmi lekcje czasem odrabia. — Co ty powiesz?- ironizowała Magda. — Lekcje odrabia? To ci dopiero. 41 Krystyna smigieisKa — Naprawdę — zarzekała się pani Stenia. — Mój mąŜ się nigdy do tego nie brał. Mówił, Ŝe to głąby, te nasze dzieci i nic z nich niej będzie. Słuchałam jej wynurzeń jednym uchem, drugim starałam się wyła- . pać wszystkie dźwięki dobiegające z korytarza. Swoją drogą, biedni ci synowie pani Steni. Zamiast z kwiatkami mogłaby czasem z nimi porozmawiać, ich hołubić. MoŜe mieliby wtedy większe szanse na Ŝyciowy sukces. Napięcie sięgało zenitu. Spojrzałam na zegarek. Wpół do dziesiątej! To juŜ nie spóźnienie! To porzucenie pracy! Co on sobie myśli? A jeśli nie myśli... Magda podniosła głowę znad sterty papierzysk i patrzyła na mnie wytrzeszczonymi oczami. Musiałyśmy spokojnie ze sobą pogadać. Pozbierać fakty i wyciągnąć wnioski. Stenia jakby przysnęła na krzesełku. — Steniu, zostaniesz u nas? My idziemy zapalić — odwaŜnie zakomunikowała Magda. — Nie! Nie! — broniła się Stenia. — Idźcie sobie! Pójdę do Wery, moŜe ona coś wie? OcięŜale podniosła się z krzesła, jeszcze raz dokładnie obejrzała nasze biuro i z niesmakiem na twarzy potoczyła się na korytarz. Nie skomentowałyśmy jej odwiedzin. Pośpiesznie opuściłyśmy pokój i wybiegłyśmy na zewnątrz budynku. PoniewaŜ nie ubrałyśmy kurtek, dygotałyśmy z zimna i podniecenia. Magda rozejrzała się po parkingu. — Auta nie ma! Szefa nie ma! Anonim był! Nie wiem juŜ sama, co mam o tym myśleć... — O BoŜe! — jęczałam nerwowo, przeskakując z nogi na nogę. Nie moŜemy być winne! Co miałyśmy zrobić? Jeszcze raz poinformować go o planowanym zabójstwie? PrzecieŜ to on wyrzucił ten parszywy anonim. Magda, czemu milczysz? — Wiem! Zadzwonimy do niego! — krzyknęła. 42 Ty to głupia Jesteś! __ odbiło ci? Chcesz, Ŝeby nas namierzyli? Schowaj tę komórkę! Trup nie odbierze, a policja szybko zidentyfikuje twój numer. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. — Naprawdę myślisz, Ŝe juŜ po wszystkim? Nie upilnowałyśmy go? — MoŜe nie — pocieszałam nas obie bez przekonania. — Poczekajmy jeszcze, przecieŜ musi w końcu nadjechać. .Zmarznięte, paliłyśmy juŜ drugiego papierosa, kiedy na parking wjechał czarny opel szefa. Magda tak się ucieszyła, Ŝe ucałowała mnie w oba policzki. — Irmi! śyje! On Ŝyje! — szeptała uradowana.

— Widzę! Uspokój się, bo się jeszcze domyśli, Ŝe wiemy! — starałam się przywołać ją do porządku. Tadzio wysiadł z samochodu i energicznym krokiem ruszył w naszą stronę. — Co panie tu robią? — zapytał. — Palimy! — powiedziała Magda, nadając swojemu głosowi słodycz najczulszego wyznania. Szef cofnął się dwa kroki. Zmierzył nas od stóp do głów i kręcąc z ubolewaniem głową, powiedział: — Proszę na górę! Zabraniam wychodzić paniom poza biuro! — JuŜ idziemy, panie dyrektorze! Dla pana wszystko! — Magda wdzięczyła się do niego. Nie oglądając się na nas, wszedł do budynku. — Sprowadzisz na nas kłopoty! — wyrzucałam jej, gasząc pośpiesznie papierosa. — Co ty wyprawiasz? Myślałam, Ŝe się na niego rzucisz i ze szczęścia zaczniesz go całować! — Tak się cieszę, Ŝe on Ŝyje! Nie udało się tej małpie, Laleczce jednej! śyje i moŜe nas opieprzać! Co mi tam! — promieniała. — Skąd wiesz, Ŝe się nie udało? MoŜe ona nawet nie próbowała? Spóźnił się, co z tego? Pewnie samochód nie chciał mu odpalić — szukałam innego wyjaśnienia. 43 Krystyna Śmigielska — Gdyby chodziło o samochód, dawno by zadzwonił po pana Kazia i juŜ o ósmej był na miejscu — przedrzeźniała mnie. — To prawda! 1 Wera by wiedziała, dlaczego go nie ma — przyznałam jej rację. Sprawa Pobiałka była gotowa. Czekałyśmy niecierpliwie, aŜ szef wezwie jedną z nas. Osobiście wolałabym, Ŝeby poszła do niego Magda, ale tym razem wypadło na mnie. — Spróbuj się czegoś dowiedzieć. Wysonduj go. Tylko pamiętaj, dyplomatycznie. Nic na siłę! — zlecała mi. Grzecznie połoŜyłam stos papierów na jego biurku. Spojrzał na mnie chłodno i poprosił, Ŝebym usiadła. — Proszę nie palić na dworze. Wiem, Ŝe nie ma tu odpowiedniego miejsca dla palaczy, ale to nie moja wina, takie czasy, takie zarządzenia. Przeziębicie się i pójdziecie na zwolnienia. JuŜ lepiej róbcie to w toalecie. Rozumiem was, sam czasem zapalę, zwłaszcza jak jestem zdenerwowany. A dziś jestem! Ma pani przy sobie papierosy? — zapytał niespodziewanie. — Nie! Nie mam, ale mogę przynieść — zaproponowałam. — Jakby pani była taka miła, pani Irmino i poczęstowała mnie, będę bardzo wdzięczny. — Mam iść w tej chwili? — spytałam głupio. — Proszę! Tylko niech mnie pani nie zdradzi przed personelem — prosił. — Oczywiście — obiecałam i szybko wyszłam z jego gabinetu. — Coś nie gra? — Magda wystraszyła się moim niespodziewanym powrotem. — Skołował mnie całkowicie — przyznałam.— Chce papierosa! — Małpa! Jednak próbowała! — tryumfowała. — Zdenerwowany jest jak diabli — relacjonowałam, biorąc z szafy torebkę. 44 Ty to głupia jesteś! - po takich przeŜyciach potrzebna mu przyjazna i kochająca dusza — mówiła Magda w zamyśleniu. — UwaŜaj, to decydująca rozgrywka. Ty albo Laleczka! Spokojnie daj mu się wypłakać na swojej piersi! śadnego ociągania, krygowania się! Jesteś gotowa mu pomóc i razem z nim stawić czoła wszystkim niebezpieczeństwom! Pamiętaj, to twoje pięć minut! — pouczała mnie. Szłam wolno korytarzem. Zastanawiałam się nad intrygą uknutą przez Magdę i Igora. Sprawy przybrały dziwny bieg. Nie spodziewałam się takiego szybkiego zwrotu akcji. Czy

rzeczywiście powinnam nadstawić pierś? Jakie mogą być tego konsekwencje? Co ma być, to będzie — myślałam, wchodząc bocznymi drzwiami do gabinetu dyrektora. Wyglądał przez okno. Dokumenty na biurku leŜały nietknięte. Ręką wskazał mi krzesło. Wyjęłam z torebki paczkę papierosów i poczęstowałam go. Wyciągnął jednego i nie dziękując, czekał, aŜ ja przyłoŜę swojego do ust. Podpalił elegancką, złotą zapalniczką. Wciągaliśmy papierosowy dym, nie mówiąc ani słowa. Było mi nawet przyjemnie siedzieć w jego gabinecie i spokojnie palić papieroska. Zawsze to lepiej niŜ w otwartym oknie damskiej toalety. — Fatalny dzień — zaczął dyrektor. — Straszny! Okropny! Człowiek nie zdaje sobie sprawy, co go czeka, aŜ przychodzi taki ranek jak dziś...- zawiesił głos. Podświadomie wypinałam pierś do przodu, gładząc bluzkę i cierpliwie czekając na wybuch rozpaczy. — Widzi pani, człowiek nawet wtedy, kiedy spodziewa się czegoś okropnego, nie umie się do tego odpowiednio przygotować. Niby zdajemy sobie sprawę ze zbliŜającego się zagroŜenia, ale uparcie odpychamy od siebie najgorsze myśli, łudzimy się, pocieszamy. W jednej chwili tracimy tych, których kochamy. Wiemy, Ŝe śmierć jest nieodłączną częścią Ŝycia, ale wiemy to tylko teoretycznie i tylko teoretycznie się z tym zgadzamy. Kiedy jednak stajemy z nią twarzą 45 Krystyna Śmigielska w twarz... nie potrafimy zrozumieć jej bezsensownego, nieodwra-l calnego piętna. Rozumie mnie pani, pani Irmino? — Tak — przyznałam cicho. Byłam wstrząśnięta jego zwierzeniami. WyobraŜałam sobie ] jaką potworną walkę musiał toczyć sam ze sobą. Nie mógł uwie-| rzyć, Ŝe kochana przez niego Lalka mogła dopuścić się takiej potwornej niegodziwości. Przyglądałam się dyskretnie, czy aby \ nie został ranny. Śladów krwi jednak nie zauwaŜyłam. Ze zgro-: zą pomyślałam, Ŝe jeśli on stoi przede mną Ŝywy, musiał wygrać pojedynek ze śmiercią. Wygrać, czyli pokonać wroga! Idąc dalej tym tokiem rozumowania, widziałam oczami wyobraźni jego] Ŝonę i gacha, leŜących nieruchomo na dywanie w salonie jedno-' rodzinnego domku. Jezu! Teraz on jest mordercą! Prawda, działał! w obronie własnej. Nie zmienia to jednak faktu, Ŝe pozbawił Ŝycia dwie osoby. Wyobraźnia wzięła górę nad rozumem. Pragnęłam, aby jak najszybciej wtulił się w moją bluzkę i oblał ją rzęsistymi łzami. — Przychodzimy, dajemy szczęście innym i odchodzimy w ciszy. śycie toczy się dalej! Bierzmy się do pracy! — niespodziewanie zaproponował. — JeŜeli mogę panu w czymś pomóc... — usłyszałam swój łamiący się głos. — MoŜe pan na mnie liczyć! — To miło z pani strony. Nie trzeba, juŜ wszystko posprzątałem, zakopałem... — odpowiedział smutno. Alibi! — pomyślałam. — Mogę mu przecieŜ zapewnić alibi. Nie zdąŜyłam zaoferować swoich usług w tym zakresie, kiedy dyrektor spojrzał na mnie z weselszym wyrazem twarzy. — A wie pani, właściwie moŜe mi pani pomóc i to bardzo! Mam prośbę! Gdyby pani słyszała, Ŝe ktoś ma do sprzedania szczeniaki owczarka niemieckiego! Rodowodowe! Nasza suczka była meda- 46 Ty to głupia jesteś! , 3ardzo panią proszę! Dom bez niej będzie nie do wytrzyma-. 2ona strasznie rozpacza. Ja teŜ, jak zdołała pani juŜ zauwaŜyć. Czy pani ma psa?

Zamurowało mnie! O czym on mówi? Pies? Jaki pies? śona strasznie rozpacza? Rozpacza, więc nie leŜy martwa na dywanie obok ciała swojego gacha? Zakręciło mi się w głowie. Chyba za duŜo papierosów wypaliłam. Nie miałam pojęcia, jak powinnam się zachować. ZłoŜyć mu kondolencje? Jedno tylko przyszło mi do głowy. — Bardzo przepraszam, ale muszę skorzystać z toalety. Zaraz wracam — mówiłam, naciskając juŜ klamkę. Wpadłam do naszego pokoju jak gradowa burza. — I Ŝebyś wiedziała, Ŝe nie odezwę się do ciebie więcej ani słowem! W co ty mnie wrabiasz? Co ty knujesz? — syczałam wściekła. Magda teatralnym gestem schowała twarz w doniach. Łkała bezgłośnie, a ja czekałam, aŜ zacznie sobie wyrywać włosy z głowy. — Zabił ich? — wyszeptała. — Ja ciebie zabiję! — groziłam jej. — Zamorduję, uduszę, zakopię w parku! Oprzytomniała. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi, zdziwionymi oczami. — Nie wypłakał się? — spytała. — Wypłakał, a i owszem. No, moŜe nie na piersi w dosłownym znaczeniu tego słowa. Pies mu zdechł! — warczałam. Owczarek niemiecki! Medalistka! — On miał psa? — Magda nie mogła uwierzyć. — Miał — syczałam. — Ale juŜ nie ma. Zdechł mu dziś rano! A ty zapamiętaj sobie raz na całe Ŝycie! Wara od moich piersi! Bo jak jeszcze raz wpadniesz na jakiś głupi pomysł, to cię psami poszczuję! 47 Krystyna Śmigielska — Ty masz psy? — dziwiła się. — Nie mam! Jak będzie taka potrzeba, zakupię, Bóg mi świadkiem, owczarki niemieckie! Rodowodowe! Zejście suczki dyrektora z tego świata, padołu łez, tak mnie z Magdą poróŜniło, Ŝe nie zapytałam o Gwidonowe karteczki. Dopiero w domu przypomniałam sobie o jego istnieniu i rozrzucanej po mieście twórczości. Chciałam iść, poszukać ich w Galerii, ald pogoda była „pod zdechłym psem". Weszłam na czat. Gwidon juŜ wisiał. Przez wydarzenia ostatnich dni zrobiłam się śmielsza, nawet nachalna. Otworzyłam okienko rozmowy prywatnej i bez ceregieli napisałam list do czatowego Gwidona: Witaj Gwidonie! W moim mieście krąŜy poeta o takim samym imieniu. Rozkłada swoją twórczość na ławkach, w autobusach, w sklepach. Zbieram te karteczki i codziennie czytam fragmenty jego myśli. Dzisiaj jednak miałam pieski dzień! Pogoda teŜ jest pod psem. Jednym słowem: pieskie Ŝycie! 1 jakby tego było mało, nie znalazłam swojej ulubionej lektury. JeŜeli piszesz te teksty, bardzo proszę, prześlij mi dzisiejszą opowieść. Będę wdzięczna! Serdecznie pozdrawiam! Irmina Klik i poszło! Zaplanowałam miły wieczór w domowym zaciszu. Postanowiłam zrobić sobie grzane piwko, wygodnie rozwalić się na wersalce, przykryć kocem i poczytać ksiąŜkę. Piwny aromat rozprzestrzeniał się po moim wynajętym, jednopokojowym mieszkanku, a ja szykowałam się na ucztę czytelniczą. Gdy usłyszałam dzwonek u drzwi, byłam naprawdę zła. Nie miałam najmniejszej ochoty na gości. Otwierając, myślałam Ŝe niezapowiedziane wizyty mogą definitywnie popsuć człowiekowi 48 Ty to głupia jesteś! humor. Za progiem stała Magda. W pierwszym odruchu chciałam zatrzasnąć jej drzwi przed nosem. Historia z biedną suczką szefa wytrąciła mnie z równowagi, a ja podświadomie

obarczałam Magdę za cały ten galimatias. Jednak w wyglądzie mojej koleŜanki zaszła tak wielka zmiana, Ŝe przez chwilę zastanawiałam się, czy to na pewno ona. Nigdy nie widziałam jej aŜ tak powaŜnej. Nie smutnej! PowaŜnej! — Skoro juŜ przyszłaś, to wejdź — zapraszałam ją serdecznie. — Gość w dom, kłopoty za progiem! — Przenocujesz mnie? — upewniała się Magda. — To zaleŜy. Ze śniadankiem czy bez? — uściślałam. — JeŜeli nie weźmiesz za nocleg, śniadanie ja stawiam — mówiła ze smutkiem. — Wygrałaś! Wchodź, bo zimno leci! Rozbierając się w przedpokoju, Magda wciągała nosem rozgrzane piwem powietrze. — DuŜo tego masz? — dopytywała się. Sytuacja nie wyglądała dobrze. Dysponowałam tylko dwiema butelkami, co mogło stanowić tylko preludium do naszego upojnego wieczoru we dwie. — Ubieraj się i szoruj do sklepu! Ja na taki ziąb nie dam się wygonić. Masz kasę i kup co trzeba. Zapowiada się długie siedzenie, a najbliŜszy sklep nocny jest dwa przystanki stąd. Miej to na uwadze. Nocna włóczęga nie wchodzi w grę. — MoŜe jednak pójdziesz ze mną? Nie wiem, czy dam radę sama przynieść skrzynkę piwa — mówiła, robiąc słodkie oczka, ale wyraźnie nie było jej do śmiechu. Chyba zadziałał na mnie zapach grzańca, bo nie protestując, zebrałam swoje ciuchy i schowałam się w łazience. Magda, w pełnym rynsztunku, czekała na mnie w przedpokoju. Wiedziałam, Ŝe coś musiało się stać, skoro tak niespodziewanie postanowiła spędzić ze 49 Krystyna Śmigielska mną noc. Uszanowałam jej prawo do milczenia i spokojnie czekałam, | kiedy poczuje, Ŝe przyszedł właściwy moment na rozładowanie złych] emocji. Sprawunki załatwiłyśmy błyskawicznie. Rzeczywiście, sama I by tego nie uniosła. — JeŜeli spoŜyjemy dzisiaj zawartość wszystkich butelek, to spóźnimy się jutro do pracy — próbowałam Ŝartować. — Bardzo ci zaleŜy na tej robocie? — spytała zrezygnowana. — Trochę zaleŜy — przyznałam się. — Nie jest zła. I dobrze sobie radzę! — dodałam. — To powaŜny problem — stwierdziła. — RozwaŜymy go jutro rano. Nie wiem dlaczego, ale ciągle prześladowało mnie przeczucie, Ŝe stracę tę pracę. Brnęłam w jakiś ślepy zaułek, do którego drogę wskazywała mi Magda. Jak dziecko we mgle dawałam się prowadzić na manowce swojego Ŝycia. PrzecieŜ muszę zarabiać pieniądze na mieszkanie, na papierosy, na jedzenie, na kosmetyki, a jak tak dalej pójdzie to i na piwo! Po powrocie ze sklepu postanowiłyśmy przygotować się na wszelkie ewentualności. Pościeliłyśmy wersalkę, przebrałyśmy się w piŜamy. Magda była grubsza ode mnie i nie pasowały na nią moje nocne ko-j szule. Musiałam poŜyczyć jej piŜamę taty. Wyglądała w niej komicznie. Stała przed lustrem w przedpokoju i majtała za długimi rękawami. — Masz takiego ogromnego ojca? — nie wierzyła. — To musi być spory chłop. — Spory — śmiałam się. — Metr osiemdziesiąt dwa! Jeszcze się nie zdeptał, chociaŜ uwaŜa, Ŝe juŜ maleje. — śeby tak moja teściowa się zdeptała. Nawet zadeptała — marzyła Magda. — Zaczęłaś, to mów — delikatnie zachęcałam ją do zwierzeń. Magda czasem robiła na mnie wraŜenie lekko postrzelonej, głupiutkiej kobietki. W rzeczywistości była bardzo dobrą matką i Ŝoną. Dbała 50 Ty to głupia jesteś!