Ellis Peters
Kroniki brata Cadfaela / Mnich 10
Pielgrzym nienawiści
Anglia, wiek XII. Braciszek Cadfael z opactwa w Sherwsbury znany
jest ze swego ogródka pełnego zamorskich roślin. Sławne są jego
egzotyczne przyprawy, lecz najbardziej pożądane są lekarstwa
przyrządzane przez uczynnego mnicha. Obrotny weteran wojen
krzyżowych i żeglarz, który w wieku pięćdziesięciu paru lat wstąpił do
zakonu benedyktynów, ma jeszcze jeden dar nadany przez Pana -
potrafi rozwiązywać zagadki kryminalne. Jest nieprzejednanym
tropicielem zbrodni i nieprawości.
Rozdział pierwszy
Po południu, dwudziestego piątego dnia maja, siedzieli w chacie brata
Cadfaela w herbarium, rozmawiając o ważnych sprawach państwa, o
królach i cesarzowych, o zmieniającej się z dnia na dzień sytuacji
nieskorych do żadnej ugody pretendentów do tronu.
— Jak dotąd owa dama jeszcze nie została ukoronowana!
— stwierdził Hugh Beringar tak stanowczo, jakby widział jakąś
możliwość, żeby do tego nie dopuścić.
— Nawet jeszcze nie dotarła do Londynu — zgodził się Cadfael.
Ostrożnie kolistym ruchem poruszał garnek umieszczony na węglach
rusztu, nie chcąc dopuścić, by płyn przywarł do boków garnka i się
przypalił. — Dopóki nie wpuszczą jej do Westminsteru, nie może być
prawomocnie ukoronowana, z czym, o ile mi wiadomo, wcale się nie
spieszą.
— Tam, gdzie świeci słońce — powiedział niewesoło Hugh
— gromadzą się ci wszyscy, którym jest zimno. Moja sprawa, stary
przyjacielu, nie zależy od słońca. Kiedy Henryk z Blois zrobi ruch,
wszyscy przesuną się wraz z nim jak głodomory ściśnięte w jednym
łóżku. Zabierze kołdrę, a oni pójdą za nim, trzymając się brzegów tej
kołdry.
— Nie wszyscy — zaprotestował Cadfael i uśmiechnął się, widząc, że
jego przyjaciel drgnął. — Ty nie. Gzy sądzisz, że jesteś jedyny?
— Boże, uchowaj! — zaprotestował Hugh, nagle się roześmiał,
zapominając o swym ponurym nastroju, i cofnął się
tam, gdzie czyste światło rzucało złocisty poblask na krzewy i zagony
herbarium, a wilgotne południowe powietrze rozsiewało silne, duszące
zapachy. Usiadł, jak zawsze, pod drewnianą ścianą z bali, wyciągając
przed siebie nogi w wysokich butach. Tylko w jednym sensie był
niewysokim człowiekiem, przy tym tak dobrze zbudowanym. Średni
wzrost Beringara i szczupłość ciała niejednego już wprowadziły w błąd
co do jego sprawności fizycznej. Słoneczne światło odbiło się w jednej
z wielkich szklanych butli i rozświetliło szczupłą, opaloną twarz,
gładko ogoloną, kapryśne usta i wąskie, ruchliwe czarne brwi, które
sceptycznie uniesione w górę nieraz sięgały gęstych czarnych włosów.
Twarz miał jednocześnie wymowną i nieodgadnioną. Brat Cadfael
należał do tych nielicznych, którzy potrafili ją odczytać. Wątpliwe
było, czy nawet żona Beringara, Alina, rozumiała go lepiej. Cadfael
miał sześćdziesiąt jeden lat, a Hugh liczył dwadzieścia osiem, może
dwadzieścia dziewięć. W Cadfaelowej chacie wśród ziół, w spokoju i
ciszy czuli się jak rówieśnicy.
— Nie — odparł Hugh, zastanawiając się nad sytuacją i znajdując
niewielkie pocieszenie — nie wszyscy. Jest nas jeszcze garstka i
jesteśmy na tyle dobrze rozlokowani, że możemy utrzymać to, co
mamy. Oto królowa wraz ze swą armią przebywa w hrabstwie Kent.
Robert z Gloucester nie zamierza jej zostawić, by zapolować na nas,
ponieważ czeka na południowych obrzeżach Londynu. A my, mając
zabezpieczone tyły przez Walijczyków Gwynedda przeciw hrabiemu
Chester, możemy utrzymywać to hrabstwo dla króla Stefana, jak długo
będzie trzeba. Szczęście, które raz się odwróciło, może znów się
odmienić. I jak dotąd, cesarzowa nie jest jeszcze królową Anglii.
Jednak, pomyślał Cadfael, w milczeniu mieszając napar przeciw
biegunce cieląt brata Aylwina, wygląda na to, że wkrótce nią zostanie.
Trzy lata wojny domowej pomiędzy kuzynami walczącymi o
zwierzchnictwo nad Anglią nie tylko nie dopro-
wadziły do pogodzenia się stron, lecz bardzo też dokuczyły ludności
— niepewność sytuacji, grabieże, zabijanie. Rzemieślnik w mieście,
chłop w wiosce, chłop pańszczyźniany we włościach możnego pana —
wszyscy zgodziliby się na każdego monarchę, byle tylko zapewnił
spokój i porządek w kraju, w którym mogliby zarabiać na chleb.
Człowiekowi pokroju Beringara nie było to jednak obojętne. Był
wasalem króla Stefana, obecnie szeryfem Shropshire, i przysiągł, że
hrabstwo to zachowa dla niego. A jego król po przegranej bitwie pod
Lincoln został uwięziony w bristolskim zamku. Jeden lutowy dzień
tego roku o sto osiemdziesiąt stopni odwrócił losy dwojga
pretendentów do tronu. Oto cesarzowa Maud była górą, a Stefan,
prawie ukoronowany i namaszczony, znalazł się w lochu, dobrze
strzeżony.
Jego brat Henryk z Blois, biskup Winchesteru i legat papieski,
najbardziej wpływowy wśród magnatów i do tej pory poplecznik
swego brata, był w wielkim kłopocie. Co najwyżej mógł zostać
bohaterem, głośno i stanowczo obstając przy swoim, co z pewnością
wywołałoby wielką animozję damy, która miała teraz przewagę i
mogła być groźna. Co prawda, mógłby też stawić żagle pod wiatr i
przygotować się na zmianę losu, opowiadając się po jej stronie.
Oczywiście dyskretnie i z odpowiednio przygotowanymi
argumentami, by uzasadnić tę zmianę. Istniała też możliwość,
pomyślał Cadfael, chcąc oddać sprawiedliwość także biskupom, że
Henrykowi sprawa porządku i spokoju naprawdę leżała na sercu i
pragnął poprzeć każdego sprzymierzeńca, który mógłby je zapewnić.
— Bardzo mnie trapi — ciągnął przejęty Hugh — że nie mogę zdobyć
wiarygodnych informacji. Krąży dużo plotek, nawet zbyt dużo, a każda
z nich zakłada, że ta poprzednia jest bez wartości, nie ma więc nic, na
czym można by się oprzeć. Będę niezwykle rad, kiedy opat Radulfus
wróci wreszcie do opactwa.
— Jak każdy z braci w naszym domu zakonnym — przy-
taknął Cadfael. — Może z wyjątkiem Hieronima, który zawsze jest
bardzo zadowolony, kiedy przeor Robert zastępuje opata. Również i
teraz, w ostatnim okresie, kiedy opat został wezwany do Winchesteru.
Jednak zapewniam cię, że pozostali nie lubią rządów Roberta.
— Na jak długo teraz wyjechał? — zastanawiał się głośno Hugh. —
Siedem lub osiem tygodni! Legatowi utrzymywanie wysokiego statusu
bez wątpienia pomaga w kónfrontacji z nią. Henryk nie jest
człowiekiem, który poniży się przed książętami, i dlatego potrzebuje
wszelkiego poparcia dla siebie.
— Teraz jednak pozwoli, by część jego duchowieństwa się
rozproszyła — stwierdził Cadfael. — W ten sposób być może uzyska
jakieś porozumienie. Albo może tylko wmówi sobie, że je uzyskał.
Ojciec opat przysłał wiadomość z Reading. W ciągu tygodnia powinien
wrócić. Trudno o lepszego świadka dla ciebie.
Biskup Henryk zadał sobie wiele trudu, żeby osobiście pokierować
wypadkami. Zwołując do Winchesteru na początek kwietnia
wszystkich prałatów i opatów noszących mitry i stanowczo twierdząc,
że zebranie to jest prawowitą naradą, a nie zwykłym zebraniem
kościelnym, zapewnił sobie prowadzenie dalszych dyskusji, co dało
mu przewagę nad arcybiskupem Teobaldem z Canterbury, który był
jego zwierzchnikiem w czysto angielskich sprawach kościelnych. Być
może również — Cadfael jednak w to wątpił — Teobald tak bardzo się
przejął, że został oszukany; w obecnej sytuacji ten spokojny, cichy
człowiek raczej był rad, iż może przyczaić się w cieniu i pozwolić
legatowi przebywać w blasku słońca.
— Wiem. Kiedyś miałem okazję wysłuchać jego relacji o tym, co się
dzieje na południu, co mi ułatwia podejmowanie 'decyzji. Jesteśmy
tutaj na uboczu i królowa, niech Bóg ją zachowa, zebrała całkiem
zacne siły teraz, kiedy ma Flamandczyków, którzy uciekli z Lincoln.
Poruszy niebo i ziemię, użyje wszelkich środków, uczciwych i
nieuczciwych, żeby wyciągnąć
Stefana z niewoli. Jest ona lepszym żołnierzem — powiedział z
przekonaniem Hugh — niż król. Nie lepszym wojownikiem na polu
walki. Na Boga, trzeba byłoby przeszukać całą Europę, żeby znaleźć
takiego jak on, widziałem go pod Lincoln — był wspaniały! Lecz ona
jest lepszym wodzem. Wytrwale dąży do tego, co zamierzyła, podczas
gdy król szybko się nuży jedną zdobyczą i odchodzi, szukając innej.
Powiedziano mi, i ja w to wierzę, że zaciska ona kordon coraz bliżej
Londynu, na południe od rzeki. Im bardziej jej rywal zbliży się do
West-minsteru, tym mocniej zaciśnie się pętla.
— A czy jest pewne, że londyńczycy zgodzili się na wpuszczenie
cesarzowej? Słyszeliśmy, że długo się naradzali i wyrazili słabe
poparćie dla Stefana, nim pozwolili się ułagodzić. Sądzę, iż wymaga
dużej odwagi stanąć twarzą w twarz z Henrykiem z Winchesteru i
sprzeciwić się mu — wzdychając, przyznał Cadfael.
— Zgodzili się ją wpuścić, co jest równoznaczne z uznaniem jej.
Jednak, jak słyszałem, ustalają warunki, a każda zwłoka jest dla mnie i
dla Stefana na wagę złota. Gdybym tylko — powiedział Hugh i w tej
chwili światło zaostrzyło rysy jego skupionej i wyrazistej twarzy —
gdybym tylko miał w Bristolu odpowiedniego człowieka! Do każdego
zamku zawsze można się jakoś dostać, nawet do lochów. Wystarczy
dwóch, trzech dobrych, zaufanych ludzi, żeby to zrobić. Garść złota dla
niezadowolonego strażnika więziennego... Niektórych królów
uwalniano nawet z łańcuchów, a on nie jest przykuty. Jak dotąd,
cesarzowa nie posunęła się aż tak daleko, jeszcze nie. Cadfaelu, marzę
o czymś! Tutaj wypełniam swoje zadanie, lecz niezbyt jestem do tego
zdatny. Nie mam też możliwości załatwić sprawy w Bristolu.
— Jak tylko twój król znajdzie się na wolności — powiedział Cadfael
— bardzo mu się przyda to odpowiednio przygotowane hrabstwo.
Odwrócił się od paleniska, zdejmując garnek, i pochylił
się, stawiając go z boku na przygotowanym w tym celu kamieniu.
Kiedy to robił, odczul ból w krzyżu. Trochę mu dokuczało brzemię
wieku, ale wyprostowany nadal był całkiem sprawny.
— Tymczasem zrobiłem tu, co trzeba — powiedział, rozcierając
dłonie po dźwiganiu ciężkiej chochli. — Wyjdźmy na dwór i
obejrzyjmy kwiaty, które mamy dostarczyć na uroczystości ku czci
świętej Winifredy. Ojciec opat w samą porę wróci, żeby przejąć ją od
Świętego Idziego. A my będziemy mieć klasztor pełen pielgrzymów, o
których trzeba zadbać.
Relikwiarz walijskiej świętej przywieziono cztery lata temu z
Gwytherin, gdzie była pochowana, i umieszczono go w ołtarzu
kościoła przy szpitalu Świętego Idziego na samym końcu Podzamcza
Shrewsbury. Przebywali tu zakaźnie chorzy, kalecy, trędowaci,
słowem ci wszyscy, którzy nie ośmieliliby się wejść w mury miasta, a
tu byli przyjmowani i znajdowali opiekę. Kiedy zaś jej trumnę z
wielkim splendorem umieszczono w poświęconym świętej ołtarzu
kościoła opactwa, stała się ozdobą i chlubą, źródłem uzdrowień i
błogosławieństw dla tych wszystkich, którzy z wielką czcią
przychodzili do niej z wszelkimi prośbami. Tego roku postanowiono
powtórzyć tę podróż, przenieść ją w procesji od Świętego Idziego i
umieścić na ołtarzu, dając możliwość wszystkim, którzy tego chcieli,
przyjść, pomodlić się i złożyć ofiary. Co roku święta przyciągała wielu
pielgrzymów, lecz tym razem spodziewano się ich znacznie więcej.
— Można by sądzić — powiedział Hugh, stojąc na szeroko
rozstawionych nogach wśród rabat kwiatowych, których pastelowe
wiosenne kolory powoli zaczynały rozkwitać pełnymi barwami lata —
że ty raczej czynisz przygotowania do wesela.
Leszczynowe żywopłoty rosnące wokół opactwa rozwijały srebrzyste
listki i powiewały bladozielonymi baziami, w trawie na łące pojawiły
się pierwiosnki, na irysach widać już
było ciasno zwinięte pączki. Nawet róże zapowiadały bogactwo
kwiatów, szykując się do tego, by ukazać swe pierwsze barwy. W
otoczonym murem zacisznym ogrodzie pełnym ziół pojawiły się
dorodne kule peonii, na których już pękały zielone otoczki. Cadfael
wykorzystywał ich nasiona w medycynie, a brat Petrus, kucharz opata,
w kuchni jako przyprawę.
— Człowiekowi trudno jest aż tak daleko się posunąć — stwierdził
Cadfael, patrząc w zamyśleniu na owoce swej pracy. — Być wiecznie
czystym. Ta walijska dziewczyna była dziewicą aż do dnia swej
śmierci.
— Nigdy nie wyszła za mąż?
Zapytał ot, tak sobie, nie chcąc poruszać zbyt poważnych tematów. W
takim ogrodzie człowiek mógł z łatwością uwierzyć w pokój, płodność
i przyjaźń. Lecz to oświadczenie spotkało się nagle z tak głęboką i
brzemienną ciszą że Hugh nadstawił uszu i prawie ukradkiem odwrócił
głowę, by przyjrzeć się twarzy swego przyjaciela, nim otrzymał
spontaniczną odpowiedź. Spontaniczną albo z powodu roztargnienia,
albo świadomie, trudno stwierdzić, jak było naprawdę.
— Nie była zaślubiona — odparł Cadfael — lecz z pewnością poszła
do łóżka. Z dobrym człowiekiem i jej uczciwym towarzyszem. On
zasługiwał na tę nagrodę.
Hugh ze zdziwieniem uniósł brwi i przez ramię spojrzał w stronę
długiego dachu wielkiego kościoła opactwa, gdzie rzekomo
spoczywała owa niewiasta w opieczętowanym relikwiarzu, na
poświęconym sobie ołtarzu. W pięknej trumnie, wystarczająco długiej,
żeby przyjęła niewielką drobno kościstą świętą Walijkę,
przedstawicielkę swej rasy.
— Ledwie starczyło miejsca dla dwojga — powiedział cicho.
— Nie dla dwojga naszej postury z pewnością. Lecz gdy ich tam
kładliśmy, było dla nich wystarczająco dużo miejsca. — Wiedział, że
teraz Hugh słucha go uważnie, choć może jeszcze nie wszystko
rozumie.
— Czy chcesz powiedzieć — spytat zdziwiony Hugh, Jecz równie
spokojny — że jej nie ma w tym świętym relikwiarzu, choć wszyscy
wiedzą, ża tarn jest?
— Cóż mogę ci powiedzieć? Wielokrotnie pragnąłem, żeby znaleźć
się w dwóch miejscach jednocześnie. To oczywiście zbyt trudne dla
mnie, lecz dla świętej zapewne możliwe. Trzy noce i trzy dni była w
nim, to wiem na pewno. Być może zostawiła w nim jakąś cząstkę swej
świętości, choćby jako podziękowanie dla nas za to, że wyjęliśmy ją i
włożyliśmy z powrotem tam, gdzie, jak zawsze wierzyłem i nadal
wierzę, pragnęła się znaleźć. Lecz mimo to — przyznał Cadfael,
potrząsając głową — nęka mnie ciągle zwątpienie. A jeśli źle
odczytałem jej wolę?
— W takiej sytuacji jedynym wyjściem dla ciebie jest spowiedź i
pokuta — stwierdził spokojnie Hugh.
— Niestety nie, dopóki brat Marek nie stanie się w pełni opierzonym
księdzem! — Młody Marek opuścił dom matki, potem swoją trzódkę u
Świętego Idziego i został domownikiem biskupa w Lichfield, mając
wsparcie finansowe ze strony Leorica Aspleya, by mógł ukończyć
studia i osiągnąć cel swych marzeń, promieniujących w dali —
kapłaństwo, do którego przeznaczył go Bóg. — Oszczędzę mu —
kontynuował Cadfael — tego wszystkiego, czego nie uważam, może
myląc się, za grzech. Przez trzy lata był moją prawą ręką i cząstką
mego serca i zna mnie lepiej niż którykolwiek inny żyjący człowiek.
Może z wyjątkiem ciebie? — dodał i z ukosa spojrzał na przyjaciela. —
Pozna prawdę o mnie, a ja^ opierając się na jego osądzie i absolucji,
przyjmę każdą wyznaczoną mi pokutę. Ty, Hugh, możesz wydać osąd,
ale nie możesz udzielić mi rozgrzeszenia.
— Ani nałożyć pokuty — odparł Beringar i roześmiał się wesoło. —
A teraz opowiedz mi wszystko i odejdź bez pokuty.
Nieoczekiwana propozycja, żeby wszystko wyznać, została przyjęta z
radością.
— To długa historia* — ostrzegł Cadfael.
— Mamy czas. A ja zrobię dla ciebie wszystko, co będę mógł. Jednak
niczego ode mnie nie żądaj, najwyżej uwagi i cierpliwości. A poza
tym, czemuż miałbym nie wysłuchać ciekawej historii? Ty zaś masz
czas do nieszporów, nawet może zdobędziesz zasługę — stwierdził
Hugh, przybierając wyraz księżowskiej powagi — zrzucając ze swej
duszy ciężar na świeckie barki. A ja zachowam tajemnicę jak każdy
konfesjonał.
— Wobec tego zaczekaj chwilę — powiedział Cadfael. — Przyniosę
trochę tego dojrzewającego wina, a potem pójdziemy na ławkę pod
północnym murem, gdzie świeci popołudniowe słońce. Tam w spokoju
będę mógł ci wszystko opowiedzieć.
— Było to mniej więcej rok temu, może trochę więcej, zanim cię
poznałem — zaczął mówić Cadfael, opierając się wygodnie o nagrzany
szorstki mur herbariurn. — Nie mieliśmy w naszym domu zakonnym
dobrotliwej świętej i byliśmy nieco zazdrośni o Wenlock, gdzie
wspólnota zakonna z Cluny odkryła swoją saksońską założycielkę,
Milburgę, i zyskała dzięki temu spory rozgłos. Mieliśmy pewne znaki,
które spowodowały, że posłaliśmy jednego z naszych chorych braci do
Walii, by wykąpał się w Holywell, gdzie owa dziewczyna, Winifre-da,
zmarła swą pierwszą śmiercią i sprawiła, że strumień miał lecznicze
działanie. Był tam również jej patron, święty Beuno, który przywrócił
ją do życia. Poza tym płynął tam cudowny strumień. Przeor Robert
dowiedział się, że owa dziewica skłonna była opuścić Gwytherin,
gdzie zmarła po raz drugi i została pochowana, by przybyć do nas i
przysporzyć chwały nam tutaj, w Shrewsbury. Należałem do grupy
braci, których
* Zob. Tajemnica świętych relikwii, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Po-
znań 1997. (Przypisy pochodzą od tłumaczki).
wziął ze sobą nasz przeor, żeby załatwić tę sprawę z tamtejszymi
parafianami i skłonić ich do przekazania nam kości świętej.
— O tym wszystkim wiem — odparł z szacunkiem Hugh —-
ponieważ wie o tym całe miasto.
— Oczywiście! Lecz nie wiesz, co z tego wynikło. W Gwytherin był
pewien możny pan, który nie chciał, żeby spokój świętej dziewicy
został zakłócony, i w żaden sposób nie można było go namówić ani
przekupić, ani wymóc tego groźbami, żebyśmy ją zabrali. Lecz on
zmarł. Został zamordowany przez jednego z naszych zakonników,
brata pochodzącego ze znamienitego rodu, który nawet przymierzał się
do mitry. A kiedy byliśmy już bliscy oskarżenia go, okazało się, że
chodzi o życie albo o coś więcej. Była również w tej miejscowości
młoda para, zagrożona przez niego, córka zmarłego dziedzica i jej
ukochany. Chłopak wpadł w gniew, a miał po temu powód, gdyż ta
jego dziewczyna została ranna i krwawiła. Jak się okazało, był
silniejszy, niż przypuszczał. Złamał mordercy kark.
— Ile osób o tym wiedziało? — spytał Hugh, w zamyśleniu mrużąc
oczy i wpatrując się w błyszczące listki różanych krzewów.
— Kiedy to się stało, tylko zakochani, zmarły mężczyzna i ja. No i
święta Winifreda, która została zabrana z grobu i przeniesiona do tej
trumny, którą znasz ty i wszyscy tutejsi ludzie. Ona wiedziała. Była
tam. Od chwili, kiedy ją przeniosłem. I — na Boga! — to ja zabrałem ją
z ziemi i to ja, co nadal sprawia mi radość, od chwili gdy odkryłem te
drobne kostki, czułem w głębi serca, że one pragną, by zostawiono je w
spokoju. Tamten cmentarzyk był taki mały, zapuszczony i spokojny;
stał tam skromny, dawno nie używany kościółek, a wszędzie wokół
widać było zielone pagórki porośnięte kwiatami. Prawdziwa walijska
ziemia! Ta dziewczyna była tak samo Walijkąjak ja, tak samo walijski
był ten stary kościółek; cóż ona mogła wiedzieć o tak zupełnie obcym
jej angielskim hrabstwie? A ja jeszcze
musiałem myśleć o tych dwojgu młodych. Kto by uwierzył im albo
mnie przeciw wszystkim siłom Kościoła? Zrobiliby wszystko, żeby nie
dopuścić do skandalu. Zapewne zabito by też niewinnego chłopaka,
który przecież chciał tylko bronić swej ukochanej. Dlatego podjąłem
odpowiednie kroki. Hugh zagryzł wargi.
— Teraz doprawdy zdumiewasz mnie! I jakież to były kroki?
Obarczenie winą zmarłego brata i ułagodzenie przeora...
— No cóż, Robert jest o wiele bardziej prostoduszny, niż sam
przypuszcza, a poza tym zmarły brat wiele mi pomógł. Z wielkim
zapałem budował sobie reputację świętości, przekazując polecenia od
samej świętej. To on powiedział nam, że ofiarowuje grób, który
zostawiła, zamordowanemu człowiekowi. Wpadając w trans podczas
snu, modlił się o to, by opuścił ten świat i został wzięty do wiecznej
światłości za życia... Zatem oddaliśmy mu tę małą przysługę. Odbywał
samotne nocne czuwanie w starym kościółku, a rano, kiedy się
skończyło, był tylko jego habit i sandały przy klęczniku, ciało
zniknęło; unosił się słodki zapach, jakby spadł deszcz majowych
kwiatów. W ten sposób dowiódł, że święta go odwiedziła. Czemuż
Robert nie miał w to uwierzyć? Z pewnością on zniknął. Po cóż było go
szukać? Czyż skromny brat z naszego zgromadzenia mógł biec przez
walijskie lasy nago, jak go Pan Bóg stworzył?
— Czy chcesz przez to powiedzieć — rzekł Hugh ostrożnie — że to,
co mamy tu w relikwiarzu, nie jest... Że trumna nie została dotąd
opatrzona pieczęciami? — Jego brwi prawie sięgały czarnego pukla
włosów na czole, lecz głos miał spokojny, najwyraźniej nie był
zdziwiony.
— No cóż... — Zakłopotany Cadfael potarł kilkakrotnie swój opalony
nos palcem wskazującym i kciukiem. —- Była opatrzona pieczęciami.
Lecz istnieją pewne sposoby, żeby nie naruszyć pieczęci. Jest to
jeszcze jedno z moich wątpliwych uzdolnień, jakie posiadam. Jednak
wtedy byłem z tego rad.
— I tyś umieścił tę kobietę z powrotem w przynależnym jej miejscu
wraz z jej towarzyszem?
— Był przyzwoitym, dobrym człowiekiem i całkiem do niej pasował.
Ona nie odmówiłaby mu tego miejsca. Zawsze uważałem — wyznał
Cadfael — że ona nie odmówiłaby mu miejsca w swoim domu. Moim
zdaniem, nie była z nas niezadowolona. Od tego czasu pokazała w
Gwytherin swą moc dzięki licznym cudom, nie mam więc podstaw
sądzić, że się gniewa. Trochę jednak niepokoi mnie fakt, że jak dotąd
nie dała nam żadnego znaku tutaj; nie okazała, że nam sprzyja, że jest
naszą patronką, co zadowoliłoby Roberta, a mnie uspokoiło. No, było
kilka drobnych zdarzeń, lecz żadnego nie ulegającego wątpliwości
znaku. A jeśli w rezultacie zrobiłem źle? Ja, który wiem, co mamy tutaj
na tym ołtarzu — i mea culpa, jeśli źle postąpiłem! A co zrobić z tymi
prostaczkami, którzy nic nie wiedzą i przychodzą w dobrej wierze,
mając nadzieję na otrzymanie od niej łask? A jeśli to ja stałem się
narzędziem ich krzywdy i pozbawiłem ich czegoś bardzo ważnego?
— Widzę, że byłoby dobrze — rzekł ze współczuciem Hugh —
gdyby Marek jak najszybciej został wyświęcony i zdjął ciężar z twych
ramion. Chyba że święta Winifreda — dodał z przekornym uśmiechem
— zlitowałaby się nad tobą i przesłała ci jakiś znak.
— Nadal sądzę — odparł zamyślony Cadfael — że nie miałem
wyboru. To zakończenie zadowoliło wszystkich, zarówno tu, jak i tam.
Te dzieciaki mogły wziąć ślub i cieszyć się szczęściem, ta walijska
wieś nadal miała własną świętą ona zaś wokół siebie swych krajanów.
Robert zdobył to, po co tam przybył — w każdym razie sądził, że to
zdobył, co przecież wychodzi na to samo. Shrewsbury zaś ma swą
wielką uroczystość, wypełniony dom gościnny, chwałę i godziwe zy-
ski. Gdyby tylko rzuciła mi pobłażliwe spojrzenie i mrugnęła, żebym
wiedział, że ją dobrze zrozumiałem!
— A tyś nikomu o tym nie powiedział?
— Nikomu, ani słowa. Lecz cała wioska Gwytherin o tym wie —
przyznał Cadfael z zamyślonym uśmiechem. — Nikt nic nie
powiedział," nikt nie musiał tego mówić, oni i tak wiedzieli. Nikogo
nie brakowało, kiedy wzięliśmy relikwiarz i wyruszyli w drogę do
domu1
. Oni pomagali nam nieść relikwiarz, przygotowali nawet mały
wózek, żeby go wieźć. Robert sądził, że to on tak ich obłaskawił, nawet
tych, którzy z początku bardzo się temu sprzeciwiali, I ogromnie był z
tego rad. W gruncie rzeczy to naiwny człowiek! Nie można mu o tym
powiedzieć, zwłaszcza teraz, gdy pochłonięty jest pisaniem księgi o
życiu świętej i o tym, jak sprowadził ją do Shrewsbury.
— Nie miałbym serca sprawić mu tak wielkiej przykrości — odparł
Hugh. — Im mniej się powie, tym lepiej dla wszystkich. Chwała Bogu,
nie mam do czynienia z prawem kanonicznym, zwykłe prawa ziemskie
niemal bez kosztów prawnych wystarczająco wiele sprawiają mi
kłopotu.
Nie trzeba dodawać, że Cadfael mógł być pewien dyskrecji
przyjaciela, co założyły zresztą obie strony.
— No cóż, mówisz w języku tej świętej kobiety i z całą pewnością
ona rozumie ciebie wystarczająco dobrze, nawet bez słów. Kto wie,
może kiedy będzie się odbywać ta twoja wielka uroczystość —
dwudziestego drugiego czerwca, powiadasz? — zlituje się nad tobą i
sprawi dla ciebie wielki cud, żeby uspokoić twe sumienie.
I może tak uczyni, pomyślał Cadfael godzinę później, kiedy
posłuszny wezwaniu dzwonu szedł na nieszpory. Nie dlatego, żeby
sam zasłużył na takie wyróżnienie, lecz z pewnością gdzieś w
nieustannie napływającym strumieniu pielgrzymów musiał być ktoś,
kto zasługiwał na to i nie mógł być odrzucony. Jemu to by wystarczyło
— pokornie i radośnie cieszyłby się tym. Cóż z tego, jeśli jej szczątki
znajdowały się osiemdziesiąt albo i więcej mil stąd? Szczątki pięknej
dziewczyny,
kiedyś brutalnie zamordowanej i przywróconej do życia, jakież więc
ograniczenie czasu lub przestrzeni mogły być narzucone takiemu
istnieniu? Jeśli tak jej się spodobało, mogła być zarówno spokojna, jak
i zadowolona w swym grobie, który dzieliła z Rhisiartem, kołysana
ptasim śpiewem wśród zarośli głogu, płomyczek ducha w trumnie
nicponia Columbanusa, który zabił jąnie dla jej wywyższenia, lecz
własnego.
Brat Cadfael poszedł na nieszpory dziwnie uspokojony wyznaniem
przyjacielowi sekretu, który dotyczył czasu, kiedy jeszcze się nie znali.
Początkowo byli potencjalnymi antagonistami, z których każdy chciał
przechytrzyć drugiego; wkrótce przekonali się, jak wiele mają
wspólnego, stary człowiek — Cadfael, który tylko w duchu
przyznawał się do tego, że minęły już jego najlepsze męskie lata, i ten
młody, szczodrze obdarzony sprytem oraz inteligencją mężczyzna,
który dopiero zaczynał karierę, planował założenie rodziny. I dokonał
obu tych rzeczy — teraz był już niekwestionowanym szeryfem
Shropshire, choć jego zwierzchnikiem byl pozbawiony władzy i
znajdujący się w niewoli król; a niedaleko stąd, w mieście, w pobliżu
kościoła Matki Boskiej czekała żona i roczny synek, w gniazdku jego
osobistego szczęścia, gdzie mógł, zamykając za sobą drzwi, odciąć się
od politycznych obowiązków.
Cadfael pomyślał o swym synu chrzestnym, dorodnym malcu, który
chwytając się sprzętów, już samodzielnie wędrował po izbach
miejskiego domu Beringara, wspinał się bez pomocy na kolana ojca i
zaczął wydawać ludzkie dźwięki, które wyrażały zadowolenie,
pytania, oburzenie oraz miłość. Każdy mężczyzna prosi niebiosa o
syna, Hugh miał go, wielce obiecującą latorośl swego rodu. I tak per
procura Cadfael miał syna w Bogu.
Mimo wszystko wielu ludzi było szczęśliwych, nawet w świecie tak
bardzo rozdartym i trapionym konfliktami, okrucieństwem i
chciwością. Zresztą zawsze tak było i zawsze
tak będzie, pod warunkiem, że nieposkromiona iskra radości nigdy
nie zgaśnie.
W refektarzu, po wieczerzy i modlitwie, w miłym cieple i łagodnym
świetle ostatnich dni majowych, zakonnicy odsuwali ławki, by wstać
od stołu. Pierwszy wstał ze swego miejsca przeor Robert Pennant,
szczupły, wyprostowany surowy prałat, ze srebrzystą tonsurą, o rysach
silnych, jakby wyrzeźbionych z kości słoniowej, mający ponad sześć
stóp wzrostu.
— Bracia, otrzymałem następną wiadomość od ojca opata. W drodze
powrotnej do klasztoru dotarł do Warwick i ma nadzieję, że przybędzie
do nas czwartego czerwca albo i wcześniej. Prosi, byśmy poczynili
odpowiednie przygotowania, by uczcić translację relikwii świętej
Winifredy, naszej ukochanej patronki. — Być może opat, zgodnie ze
swym obowiązkiem, wydał takie polecenie, ale Robert specjalnie
położył na to tak duży nacisk, uważając siebie, jak zawsze zresztą za
patrona ich patronki. Swym patrycjuszowskim spojrzeniem omiótł cały
refektarz, zwracając uwagę na braci mających konkretne obowiązki.
Bracie Anzelmie, czy już przygotowałeś muzykę? Brat Anzelm,
kantor, który rzadko kiedy zapominał o swych neumach oraz
instrumentach, ocknął się z roztargnienia, przywołany tym pytaniem
do rzeczywistości, i spojrzał, szeroko otwierając oczy.
— Cały porządek procesji i nabożeństwa jest już gotów — odparł
mile zdziwiony, że w ogóle ktoś uważał za stosowne zapytać go o to.
— A ty, bracie Denisie, czy już zakończyłeś wszelkie przygotowania
konieczne, by zgromadzić zapas wystarczający do nakarmienia tak
wielkiej rzeszy pielgrzymów? Musimy przygotować wszystkie
posłania i naczynia stołowe, jakie mamy.
Brat Denis, szpitalnik, przywykły do problemów świata
zewnętrznego, sprawny zarządca swej domeny, stwierdził spo-
kojnie, że na wszelki wypadek zgromadził odpowiednie zapasy
koniecznych leków, a nawet rezerwy.
— Wśród tych, którzy przybędą, może być też wiele osób chorych,
którymi trzeba się będzie zaopiekować.
Brat Edmund, infirmer, nie czekając na wywołanie, powiedział
krótko, że wziął pod uwagę wszelkie okoliczności i przygotował w
infirmerii łóżka i leki. Skorzystał z okazji i wspomniał także, że brat
Cadfael uzupełnił zapasy lekarstw w ilości koniecznej, jego zdaniem, i
jest gotów zadośćuczynić wszelkim możliwym potrzebom.
— To dobrze, że wszystko jest gotowe — stwierdził przeor Robert.
— Lecz ojciec opat ma jeszcze jedną specjalną prośbę, nim tu
przybędzie. Prosi o odmawianie modlitw podczas każdej sumy za
spokój duszy pewnego dobrego człowieka, podstępnie zabitego w
Winchesterze, kiedy powodowany chrześcijańskim obowiązkiem
próbował zachować pokój i pogodzić dwa stronnictwa.
Przez chwilę wydawało się bratu Cadfaelowi i większości obecnych
braci, że zabójstwo jednego człowieka, gdzieś daleko na południu
kraju, niezbyt zasługuje na tak uroczystą prośbę, która wydała im się
niezwykłą oznaką szacunku w kraju, gdzie śmierć od dawna była
zwyczajnym zjawiskiem — począwszy od usianego trupami pola walki
w Lincoln, aż do zdobycia Worcesteru, gdzie ulice spłynęły krwią
poprzez szeroko rozpowszechnione morderstwa dokonywane przez
baronów, okrutne napady w miastach, gdzie prawo było nieustannie
łamane. Potem jednak spojrzał na to bystrym wzrokiem opata. Oto w
mieście, gdzie prałaci i baronowie dyskutowali o sprawach
zwierzchnictwa i pokoju, został zabity człowiek, który próbował nie
dopuścić do tego, by jedna frakcja chwyciła drugą za gardło.
Właściwie jakby u stóp biskupa-legata. Okropne świętokradztwo
popełnione niemal przed ołtarzem. To nie była śmierć pojedynczego
człowieka, to był gorzki symbol lekceważenia prawa i odrzucenia
nadziei na pogodzenie się.
Tak właśnie widział to Radulfus i tak chciał to upamiętnić w
nabożeństwach swego domu zakonnego. Należało oddać hołd temu
zmarłemu człowiekowi, zostawić wzmiankę o nim w niebie.
— Jesteśmy proszeni — rzekł przeor Robert — byśmy podziękowali
niejakiemu Rainaldowi Bossard, rycerzowi w służbie cesarzowej
Maud, za jego szlachetne wysiłki i modlili się za jego duszę.
— Jednego z naszych wrogów — powiedział któryś z młodych
nowicjuszy z powątpiewaniem, kiedy później rozmawiali o tym na
krużgankach. Tak bardzo bowiem przywykli wszyscy w tym hrabstwie
uważać sprawę króla za własną od kiedy cztery lata temu zaczęło
obowiązywać jego prawo zapewniające porządek i zapobiegające
bezprawiu, którego boleśnie doświadczała znaczna część Anglii.
— To nie tak — rzekł brat Paweł, mistrz nowicjuszy, z lekką naganą
w głosie. — Żaden dobry i szlachetny człowiek nie będzie wrogiem,
nawet jeśli jest po przeciwnej stronie. Wierność lenna nie zależy od nas
i musimy zawsze pamiętać, że jest prawdziwą wartością wiążącą tych,
którzy ją uznają takjaknas wiążą nasze śluby. Roszczenia obu stron są
do pewnego stopnia tak samo ważkie. Nie można nikogo winić o to, że
zaufał albo królowi, albo cesarzowej. Poza tym z pewnością musiał to
być zacny człowiek, w przeciwnym bowiem razie ojciec opat nie
poleciłby go naszym modlitwom.
Brat Anzelm najwyraźniej w zamyśleniu powtarzał sylaby tego
nazwiska i wystukiwał wynikły z nich rytm na kamiennej ławie, na
której siedział, powtarzając sobie cicho:
— Rainald Bossard, Rainald Bossard... Powtarzany jamb wpadł w
ucho brata Cadfaela i coś mu
przypomniał. Nazwisko, które na razie nic nie znaczyło dla żadnego z
tu obecnych, które nie miało ani postaci, ani twarzy, ani wieku, ani
charakteru, było niczym, tylko nazwiskiem, które jest albo duszą bez
ciała, albo ciałem bez duszy. Towa-
rzyszyło mu, gdy szedł do swej celi w dormitorium i kiedy odmawiał
ostatnie modlitwy, i kiedy zdjął sandały przed położeniem się spać.
Kołatało mu w głowie nawet wtedy, gdy już zasnął, nie potrzebując snu
jako narzędzia, żeby dać mu schronienie, ponieważ właśnie pierwszą
oznaką burzy była bezgłośna rozszczepiona błyskawica, która
powtórzyła ten sam jamb i wyrwała go ze snu z nadal zamkniętymi
oczami, i zmusiła do nasłuchiwania odpowiedzi pioruna, który nie
odzywał się tak długo, iż pomyślał, że mu się to śniło, i wtedy rozległ
się grzmot, bardzo odległy, przyciszony, a jednak dziwnie złowróżbny.
Pod jego zamkniętymi powiekami rozbłyskiwały spokojne błyskawice,
zaraz umierając, echo piorunów zaś odzywało się z daleka bardzo
późno i bardzo cicho...
Może tak daleko, jak to sławetne miasto Winchester, gdzie
decydowano o doniosłych sprawach, miasto, którego Cadfael nigdy nie
widział i którego zapewne nigdy nie zobaczy. Groźba, dobiegająca z
miasta tak odległego, nie mogła wstrząsnąć posadami tego grodu,
sercami tutejszych ludzi, tak jak odległy grzmot nie mógł obalić
murów Shrewsbury. Jednak kiedy zasnął, w uszach miał ustawiczny
szept niepokoju.
Rozdział drugi
Opat Radulfus powrócił konno do opactwa pod wezwaniem Świętego
Piotra i Pawła trzeciego czerwca, w towarzystwie swego kapelana i
sekretarza, brata Witalisa, witany przez wszystkich pięćdziesięciu
trzech braci, siedmiu nowicjuszy i sześciu uczniów swego domu
zakonnego, jak również przez świeckich ekonomów i służbę.
Opat był wysokim, szczupłym, surowym mężczyzną, o ascetycznej
twarzy i bystrych oczach uczonego, bardzo energicznym, sprawnym
fizycznie. Ledwie zsiadł z konia, udał się do kaplicy, żeby odprawić
mszę, nie odpoczywając ani chwili po trudach długiej podróży ani się
nie orzeźwiając. Nie zapomniał też odmówić wraz ze swoją trzódką
modlitwy za spokój duszy Rainalda Bossarda, zabitego w
Winchesterze w środowy wieczór dziewiątego kwietnia Roku
Pańskiego 1141. Zmarły osiem tygodni temu Rainald Bossard, w
mieście odległym o połowę długości Anglii, jakież mógł mieć
znaczenie dla tego całkiem mu obojętnego miasta Shrewsbury czy dla
zakonników tego równie oddalonego benedyktyńskiego klasztoru?
Dopiero następnego ranka miała się zebrać zakonna kapituła i
wysłuchać relacji opata z tej niezwykle ważnej narady, która odbyła się
na południu i na której rozważano przyszłość Anglii. Kiedy jednak
Beringar poprosił opata o rozmowę wczesnym popołudniem, nie
musiał czekać, gdyż istotne sprawy wymagały bliskiej współpracy
władz świeckich i ko-
ścielnych w obronie takiego porządku i prawa, jakie przetrwały w
Anglii.
Prywatna rozmównica opata w jego siedzibie była równie surowa jak
jej gospodarz, bardzo skromnie urządzona. Słońce, znajdujące się
akurat w zenicie, wpadało przez witrażowe okna, rozpraszając się na
kamiennej podłodze. Z okna rozciągał się piękny widok na wczesną
zieleń i rozkwitające kwiaty w małym ogrodzonym wirydarzu. Lśniące
rozbłyski ukazywały się i ginęły, zderzając się na ciemnej boazerii
rozmównicy pod wpływem nowo rozkwitłego życia, świeżego
powiewu i mnogości światła na dworze. Hugh siedział w cieniu,
obserwując mocny profil opata, wyraźny, ciemny i wyniosły na tle
zmiennej jasności.
— Moja lojalność jest dobrze ojcu znana, ja zaś również wiem, że
mogę na nią liczyć ze strony wielebnego ojca. Wiele bowiem nas łączy.
Zatem bardzo chciałbym dowiedzieć się tego, co ojciec może mi
przekazać o wydarzeniach w Winchesterze.
— A ja wszystko to chciałbym zrozumieć — odparł Radulfus z
lekkim niewesołym uśmiechem. — Pojechałem wezwany przez tego,
kto miał prawo mnie wezwać, wiedząc, jak sprawy się wtedy
przedstawiały — król w więzieniu, cesarzowa panią większości
południa kraju, ma więc prawo żądać zwierzchnictwa na podstawie
podboju. Obaj wiemy, jak musiała wyglądać dyskusja. Ja mogę
opowiedzieć waszej miłości tylko to, co sam widziałem. Pierwszego
dnia, kiedy się zebraliśmy, a było to siódmego kwietnia, w
poniedziałek, nie działo się nic istotnego, było tylko uroczyste
powitanie nas wszystkich i głośno odczytano — a było tego bardzo
wiele! — listy wysłane z przeprosinami jako usprawiedliwienie
nieobecnych. Cesarzowa przebywała już wtedy w mieście, choć
zorganizowała jeszcze kilka wypraw w tym regionie, do Reading oraz
innych miejscowości, podczas gdy my obradowaliśmy. Ona nie brała
w tym udziału. Zachowała wielką powściągliwość.
— Mówił to bardzo oschle. Nie było jasne, czy uważał tego rodzaju
postawę za właściwą, czy jednak czegoś mu brakowało.
— Następnego dnia..' — Zamilkł na chwilę, żeby przypomnieć sobie
to, czego był świadkiem. Hugh czekał uważnie, nawet nie drgnąwszy.
— Następnego dnia, ósmego kwietnia, legat wygłosił swe wielkie
przemówienie...
Łatwo było to sobie wyobrazić. Henryk z Blois, biskup Winchesteru,
legat papieski, młodszy brat i dotąd zwolennik króla Stefana, stale
przebywający w kapitularzu swej własnej katedry, niezawodny mistrz
strzegący politycznego pulsu Anglii, najbardziej przebiegły
manipulator w królestwie i na własnym terenie, lecz mimo to
zepchnięty do defensywy. Aż trudno było uwierzyć, że to się mogło
przydarzyć tak doświadczonemu praktykowi. Hugh nigdy nie widział
tego człowieka, nigdy nawet nie był blisko regionu, gdzie on rządził,
znał go tylko z opowiadań, a teraz mógł wyobrazić go sobie, władczo
górującego z wielkim opanowaniem nad swym na poły niechętnym
audytorium. Trudna partia do rozegrania — miał wycofać się z
poddaństwa swemu bratu, a przy tym zachować twarz, status i wpływ
na tych, którzy się licżyli. A do tego miał wśród obserwatorów twardą,
doświadczoną kobietę, pilnie wsłuchującą się w każde jego słowo,
stojącą u progu władzy, która da jej możliwość wszystko zniszczyć lub
ocalić, w zależności od tego, jak on w tej ciężkiej opresji poradzi sobie
ze swą niezdyscyplinowaną drużyną.
— Mówił dość nudno — stwierdził szczerze opat — lecz to jest
bardzo zręczny orator. Podkreślał, że spotkaliśmy się po to, by
spróbować uratować Anglię przed chaosem i ruiną. Mówił o czasach
króla Henryka, kiedy w całym kraju panował porządek i spokój.
Przypomniał nam też, jak stary król kazał baronom złożyć przysięgę
wierności swemu jedynemu dziecku, które jeszcze żyło, córce Maud,
cesarzowej, teraz owdowiałej, która ponownie wysżła za mąż za
księcia Anjou.
I baronowie to uczynili, prawie wszyscy, nawet sam Hen-
ryk z Winchesteru. Hugh Beringar, który nigdy dotąd nie przeszedł
takiej próby, z lekką pogardą i na poły współczuciem skrzywił wargi,
ze zrozumieniem kiwając głową.
— Jego lordowska mość musiał się jakoś usprawiedliwić. Opat
powstrzymał się od przytaknięcia słowem lub spojrzeniem, że zgadza
się z krytyką swego duchowego brata.
— Powiedział też, iż długa zwłoka, która mogła wyniknąć z pobytu
cesarzowej w Normandii, była zrozumiałym powodem niepokoju o
bezpieczeństwo państwa. Niepewny przejściowy okres był bardzo
trudny. I dlatego, powiedział on, jego brat, książę Stefan, został
zaakceptowany, kiedy zaproponował siebie samego, i został królem
dzięki ogólnej zgodzie. Przyznał się do własnego w tym udziału — to
on był tym, który przysiągł Bogu i ludziom, że król Stefan będzie
uznawał i szanował Kościół święty oraz że zachowa dobre i słuszne
prawa tego kraju. Tutaj jednak, powiedział Henryk, król haniebnie
zawiódł. A on mówił to przepełniony żalem i bólem, gwarantował
bowiem za swego brata przed Bogiem.
Taka więc była okólna droga upokarzającej zmiany postępowania,
pomyślał Hugh. O wszystko należało winić Stefana, który tak bardzo
oszukał swego szacownego brata i nie dotrzymał wszystkich obietnic,
że Boży człowiek był doprowadzony do ostateczności i z ulgą przyjął
zmianę monarchy, która łagodziła jego ubolewanie.
— Przypomniał zwłaszcza to — rzekł Radulfus — że król
doprowadził niektórych swych biskupów do ruiny i śmierci.
Nie było w tym ziarna prawdy. Znał tylko Roberta z Salisbury, i to na
skutek sędziwego wieku, rozgoryczenia i rozpaczy, ponieważ władza
jego się skończyła.
— Dlatego on powiedział — ciągnął opat z chłodną rozwagą — że
Bóg rozsądził przeciw królowi, oddając go w niewolę jego wrogów. A
on, pobożny sługa Kościoła świętego, musi wybierać między
oddaniem się swemu śmiertelnemu bratu i nieśmiertelnemu Ojcu i
ugiąć przed wyrokiem nieba.
Dlatego nas zwołał, gdyż chciał przyczynić się do tego, by królestwo,
pozbawione władzy, nie popadło w całkowitą ruinę. I ta właśnie
sprawa, powiedział zebranym, była omawiana niezwykle solennie
poprzedniego dnia przez większą część kleru angielskiego, który —
powiedział! — ma ten przywilej, by wybrać króla i go namaścić.
Było coś takiego w tym rzeczowym, spokojnym głosie opata, że
Hugh nadstawił uszu. To ogólnikowe, bezprecedensowe stwierdzenie
— wedle wszelkich oznak — opat Radulfus uznał za więcej niż
podejrzane. Legat sam musiał się bronić i użyć ostrych słów, by się
nimi osłonić.
— Czy było takie spotkanie? Czy ojciec był na nim obecny?
— Było takie spotkanie — odparł Radulfus. — Niezbyt długie i
niezbyt jasne w swym przebiegu. Najwięcej mówił legat. Cesarzowa
miała też swoich zwolenników. — Powiedział to spokojnie i z
wyrozumiałością, lecz na pewno nie był jednym z nich. — Nie
przypominam sobie, by wtedy domagał się dla nas tego przywileju. W
ogóle nie było żadnych roszczeń.
— Ani też, jak przypuszczam, nic nie ogłoszono. Nie doszło także do
liczenia głów czy rak. Zatem z łatwością można było zacząć własne
kontrliczenie i sfałszować wyniki.
— Dalej mówił — ciągnął chłodno i rzeczowo Radulfus — że na
królową Anglii wybraliśmy córkę zmarłego króla, dziedziczkę jego
szlachetności i umiłowania pokoju. Za naszych czasów jej ojciec miał
nieprzeliczone zasługi; tak samo jego córka zapewni spokój i
doprowadzi do rozkwitu tego znękanego kraju teraz, kiedy poddajemy
się jej — tak powiedział! — z całego serca,
Legat wyplątał się więc, jak mógł najsprytniej, ze swego
kłopotliwego zadania. Lecz mimo to tak zdecydowana, odważna i
obrotna kobieta jak cesarzowa musiała się dobrze rozejrzeć, by znaleźć
prawdziwe poddaństwo, które kiedyś było jej składane, a potem
zręcznie cofnięte pod naciskiem i równie zręcznie można to było zrobić
ponownie. Gdyby naprawdę
była mądra, powinna pohamować swe pretensje i trzymać się legata,
kiedy on ostrożnie szukał własnej drogi do jej słusznej strony, czego
ona mu jednak nigdy nie zapomni i nie wybaczy.
— I nie znalazł się nikt, kto by przeciw temu zaprotestował? — spytał
cicho Beringar.
— Nikt. Chwila nie sprzyjała temu, ochoty też zabrakło. A jeszcze do
tego biskup oświadczył, że zaprosił delegację Londynu i oczekuje jej
przybycia właśnie tego dnia, tak że trzeba było odłożyć naszą dyskusję.
Londyńczycy przybyli jednak dopiero następnego dnia, spotkaliśmy
się znacznie później niż poprzednio. Miny mieli ponure i sztywne
karki. Oświadczyli, że reprezentują całą społeczność Londynu, do
której po Lincoln przyłączyło się także wielu baronów, i że oni
wszyscy, choć nie chcą kwestionować zasadności naszego zebrania,
jednogłośnie żądają, by jego królewska mość odzyskał wolność.
— To było śmiałe posunięcie — stwierdził Hugh, unosząc w górę
brwi. — Jak na to zareagował jego lordowska mość? Czy stracił
panowanie nad sobą?
— Sądzę, że był wzburzony, ale niezbyt mocno, w każdym razie
jeszcze nie wtedy. Wygłosił długie przemówienie
— to dobry sposób, żeby zmusić innych do milczenia, choć na pewien
czas — karcąc miasto za to, że przyjęło ludzi, którzy podczas wojny
porzucili własnego króla. Najpierw jednak złymi radami przyczynili
się do tego, że zapomnieli o Bogu i prawie, wskutek czego poniósł
klęskę i dostał się do niewoli, od której nie uchroniły go modlitwy
tychże fałszywych przyjaciół. Ci sami ludzie schlebiają mu teraz i
nadskakują ze względu na własną korzyść.
— Jeśli wspomniał o Flemingach, który uciekli z Lincoln
— zgodził się Hugh — powiedział prawdę. Lecz w jakim celu to
miasto jest tak bardzo chwalone? I co dalej? Czy mieli śmiałość, żeby
mu się sprzeciwić?
— Nie wiedzieli, co odpowiedzieć, i odeszli, by się naradzić. Kiedy
zapanowała cisza, jakiś człowiek wyszedł nagle
Ellis Peters Kroniki brata Cadfaela / Mnich 10 Pielgrzym nienawiści Anglia, wiek XII. Braciszek Cadfael z opactwa w Sherwsbury znany jest ze swego ogródka pełnego zamorskich roślin. Sławne są jego egzotyczne przyprawy, lecz najbardziej pożądane są lekarstwa przyrządzane przez uczynnego mnicha. Obrotny weteran wojen krzyżowych i żeglarz, który w wieku pięćdziesięciu paru lat wstąpił do zakonu benedyktynów, ma jeszcze jeden dar nadany przez Pana - potrafi rozwiązywać zagadki kryminalne. Jest nieprzejednanym tropicielem zbrodni i nieprawości.
Rozdział pierwszy Po południu, dwudziestego piątego dnia maja, siedzieli w chacie brata Cadfaela w herbarium, rozmawiając o ważnych sprawach państwa, o królach i cesarzowych, o zmieniającej się z dnia na dzień sytuacji nieskorych do żadnej ugody pretendentów do tronu. — Jak dotąd owa dama jeszcze nie została ukoronowana! — stwierdził Hugh Beringar tak stanowczo, jakby widział jakąś możliwość, żeby do tego nie dopuścić. — Nawet jeszcze nie dotarła do Londynu — zgodził się Cadfael. Ostrożnie kolistym ruchem poruszał garnek umieszczony na węglach rusztu, nie chcąc dopuścić, by płyn przywarł do boków garnka i się przypalił. — Dopóki nie wpuszczą jej do Westminsteru, nie może być prawomocnie ukoronowana, z czym, o ile mi wiadomo, wcale się nie spieszą. — Tam, gdzie świeci słońce — powiedział niewesoło Hugh — gromadzą się ci wszyscy, którym jest zimno. Moja sprawa, stary przyjacielu, nie zależy od słońca. Kiedy Henryk z Blois zrobi ruch, wszyscy przesuną się wraz z nim jak głodomory ściśnięte w jednym łóżku. Zabierze kołdrę, a oni pójdą za nim, trzymając się brzegów tej kołdry. — Nie wszyscy — zaprotestował Cadfael i uśmiechnął się, widząc, że jego przyjaciel drgnął. — Ty nie. Gzy sądzisz, że jesteś jedyny? — Boże, uchowaj! — zaprotestował Hugh, nagle się roześmiał, zapominając o swym ponurym nastroju, i cofnął się
tam, gdzie czyste światło rzucało złocisty poblask na krzewy i zagony herbarium, a wilgotne południowe powietrze rozsiewało silne, duszące zapachy. Usiadł, jak zawsze, pod drewnianą ścianą z bali, wyciągając przed siebie nogi w wysokich butach. Tylko w jednym sensie był niewysokim człowiekiem, przy tym tak dobrze zbudowanym. Średni wzrost Beringara i szczupłość ciała niejednego już wprowadziły w błąd co do jego sprawności fizycznej. Słoneczne światło odbiło się w jednej z wielkich szklanych butli i rozświetliło szczupłą, opaloną twarz, gładko ogoloną, kapryśne usta i wąskie, ruchliwe czarne brwi, które sceptycznie uniesione w górę nieraz sięgały gęstych czarnych włosów. Twarz miał jednocześnie wymowną i nieodgadnioną. Brat Cadfael należał do tych nielicznych, którzy potrafili ją odczytać. Wątpliwe było, czy nawet żona Beringara, Alina, rozumiała go lepiej. Cadfael miał sześćdziesiąt jeden lat, a Hugh liczył dwadzieścia osiem, może dwadzieścia dziewięć. W Cadfaelowej chacie wśród ziół, w spokoju i ciszy czuli się jak rówieśnicy. — Nie — odparł Hugh, zastanawiając się nad sytuacją i znajdując niewielkie pocieszenie — nie wszyscy. Jest nas jeszcze garstka i jesteśmy na tyle dobrze rozlokowani, że możemy utrzymać to, co mamy. Oto królowa wraz ze swą armią przebywa w hrabstwie Kent. Robert z Gloucester nie zamierza jej zostawić, by zapolować na nas, ponieważ czeka na południowych obrzeżach Londynu. A my, mając zabezpieczone tyły przez Walijczyków Gwynedda przeciw hrabiemu Chester, możemy utrzymywać to hrabstwo dla króla Stefana, jak długo będzie trzeba. Szczęście, które raz się odwróciło, może znów się odmienić. I jak dotąd, cesarzowa nie jest jeszcze królową Anglii. Jednak, pomyślał Cadfael, w milczeniu mieszając napar przeciw biegunce cieląt brata Aylwina, wygląda na to, że wkrótce nią zostanie. Trzy lata wojny domowej pomiędzy kuzynami walczącymi o zwierzchnictwo nad Anglią nie tylko nie dopro-
wadziły do pogodzenia się stron, lecz bardzo też dokuczyły ludności — niepewność sytuacji, grabieże, zabijanie. Rzemieślnik w mieście, chłop w wiosce, chłop pańszczyźniany we włościach możnego pana — wszyscy zgodziliby się na każdego monarchę, byle tylko zapewnił spokój i porządek w kraju, w którym mogliby zarabiać na chleb. Człowiekowi pokroju Beringara nie było to jednak obojętne. Był wasalem króla Stefana, obecnie szeryfem Shropshire, i przysiągł, że hrabstwo to zachowa dla niego. A jego król po przegranej bitwie pod Lincoln został uwięziony w bristolskim zamku. Jeden lutowy dzień tego roku o sto osiemdziesiąt stopni odwrócił losy dwojga pretendentów do tronu. Oto cesarzowa Maud była górą, a Stefan, prawie ukoronowany i namaszczony, znalazł się w lochu, dobrze strzeżony. Jego brat Henryk z Blois, biskup Winchesteru i legat papieski, najbardziej wpływowy wśród magnatów i do tej pory poplecznik swego brata, był w wielkim kłopocie. Co najwyżej mógł zostać bohaterem, głośno i stanowczo obstając przy swoim, co z pewnością wywołałoby wielką animozję damy, która miała teraz przewagę i mogła być groźna. Co prawda, mógłby też stawić żagle pod wiatr i przygotować się na zmianę losu, opowiadając się po jej stronie. Oczywiście dyskretnie i z odpowiednio przygotowanymi argumentami, by uzasadnić tę zmianę. Istniała też możliwość, pomyślał Cadfael, chcąc oddać sprawiedliwość także biskupom, że Henrykowi sprawa porządku i spokoju naprawdę leżała na sercu i pragnął poprzeć każdego sprzymierzeńca, który mógłby je zapewnić. — Bardzo mnie trapi — ciągnął przejęty Hugh — że nie mogę zdobyć wiarygodnych informacji. Krąży dużo plotek, nawet zbyt dużo, a każda z nich zakłada, że ta poprzednia jest bez wartości, nie ma więc nic, na czym można by się oprzeć. Będę niezwykle rad, kiedy opat Radulfus wróci wreszcie do opactwa. — Jak każdy z braci w naszym domu zakonnym — przy-
taknął Cadfael. — Może z wyjątkiem Hieronima, który zawsze jest bardzo zadowolony, kiedy przeor Robert zastępuje opata. Również i teraz, w ostatnim okresie, kiedy opat został wezwany do Winchesteru. Jednak zapewniam cię, że pozostali nie lubią rządów Roberta. — Na jak długo teraz wyjechał? — zastanawiał się głośno Hugh. — Siedem lub osiem tygodni! Legatowi utrzymywanie wysokiego statusu bez wątpienia pomaga w kónfrontacji z nią. Henryk nie jest człowiekiem, który poniży się przed książętami, i dlatego potrzebuje wszelkiego poparcia dla siebie. — Teraz jednak pozwoli, by część jego duchowieństwa się rozproszyła — stwierdził Cadfael. — W ten sposób być może uzyska jakieś porozumienie. Albo może tylko wmówi sobie, że je uzyskał. Ojciec opat przysłał wiadomość z Reading. W ciągu tygodnia powinien wrócić. Trudno o lepszego świadka dla ciebie. Biskup Henryk zadał sobie wiele trudu, żeby osobiście pokierować wypadkami. Zwołując do Winchesteru na początek kwietnia wszystkich prałatów i opatów noszących mitry i stanowczo twierdząc, że zebranie to jest prawowitą naradą, a nie zwykłym zebraniem kościelnym, zapewnił sobie prowadzenie dalszych dyskusji, co dało mu przewagę nad arcybiskupem Teobaldem z Canterbury, który był jego zwierzchnikiem w czysto angielskich sprawach kościelnych. Być może również — Cadfael jednak w to wątpił — Teobald tak bardzo się przejął, że został oszukany; w obecnej sytuacji ten spokojny, cichy człowiek raczej był rad, iż może przyczaić się w cieniu i pozwolić legatowi przebywać w blasku słońca. — Wiem. Kiedyś miałem okazję wysłuchać jego relacji o tym, co się dzieje na południu, co mi ułatwia podejmowanie 'decyzji. Jesteśmy tutaj na uboczu i królowa, niech Bóg ją zachowa, zebrała całkiem zacne siły teraz, kiedy ma Flamandczyków, którzy uciekli z Lincoln. Poruszy niebo i ziemię, użyje wszelkich środków, uczciwych i nieuczciwych, żeby wyciągnąć
Stefana z niewoli. Jest ona lepszym żołnierzem — powiedział z przekonaniem Hugh — niż król. Nie lepszym wojownikiem na polu walki. Na Boga, trzeba byłoby przeszukać całą Europę, żeby znaleźć takiego jak on, widziałem go pod Lincoln — był wspaniały! Lecz ona jest lepszym wodzem. Wytrwale dąży do tego, co zamierzyła, podczas gdy król szybko się nuży jedną zdobyczą i odchodzi, szukając innej. Powiedziano mi, i ja w to wierzę, że zaciska ona kordon coraz bliżej Londynu, na południe od rzeki. Im bardziej jej rywal zbliży się do West-minsteru, tym mocniej zaciśnie się pętla. — A czy jest pewne, że londyńczycy zgodzili się na wpuszczenie cesarzowej? Słyszeliśmy, że długo się naradzali i wyrazili słabe poparćie dla Stefana, nim pozwolili się ułagodzić. Sądzę, iż wymaga dużej odwagi stanąć twarzą w twarz z Henrykiem z Winchesteru i sprzeciwić się mu — wzdychając, przyznał Cadfael. — Zgodzili się ją wpuścić, co jest równoznaczne z uznaniem jej. Jednak, jak słyszałem, ustalają warunki, a każda zwłoka jest dla mnie i dla Stefana na wagę złota. Gdybym tylko — powiedział Hugh i w tej chwili światło zaostrzyło rysy jego skupionej i wyrazistej twarzy — gdybym tylko miał w Bristolu odpowiedniego człowieka! Do każdego zamku zawsze można się jakoś dostać, nawet do lochów. Wystarczy dwóch, trzech dobrych, zaufanych ludzi, żeby to zrobić. Garść złota dla niezadowolonego strażnika więziennego... Niektórych królów uwalniano nawet z łańcuchów, a on nie jest przykuty. Jak dotąd, cesarzowa nie posunęła się aż tak daleko, jeszcze nie. Cadfaelu, marzę o czymś! Tutaj wypełniam swoje zadanie, lecz niezbyt jestem do tego zdatny. Nie mam też możliwości załatwić sprawy w Bristolu. — Jak tylko twój król znajdzie się na wolności — powiedział Cadfael — bardzo mu się przyda to odpowiednio przygotowane hrabstwo. Odwrócił się od paleniska, zdejmując garnek, i pochylił
się, stawiając go z boku na przygotowanym w tym celu kamieniu. Kiedy to robił, odczul ból w krzyżu. Trochę mu dokuczało brzemię wieku, ale wyprostowany nadal był całkiem sprawny. — Tymczasem zrobiłem tu, co trzeba — powiedział, rozcierając dłonie po dźwiganiu ciężkiej chochli. — Wyjdźmy na dwór i obejrzyjmy kwiaty, które mamy dostarczyć na uroczystości ku czci świętej Winifredy. Ojciec opat w samą porę wróci, żeby przejąć ją od Świętego Idziego. A my będziemy mieć klasztor pełen pielgrzymów, o których trzeba zadbać. Relikwiarz walijskiej świętej przywieziono cztery lata temu z Gwytherin, gdzie była pochowana, i umieszczono go w ołtarzu kościoła przy szpitalu Świętego Idziego na samym końcu Podzamcza Shrewsbury. Przebywali tu zakaźnie chorzy, kalecy, trędowaci, słowem ci wszyscy, którzy nie ośmieliliby się wejść w mury miasta, a tu byli przyjmowani i znajdowali opiekę. Kiedy zaś jej trumnę z wielkim splendorem umieszczono w poświęconym świętej ołtarzu kościoła opactwa, stała się ozdobą i chlubą, źródłem uzdrowień i błogosławieństw dla tych wszystkich, którzy z wielką czcią przychodzili do niej z wszelkimi prośbami. Tego roku postanowiono powtórzyć tę podróż, przenieść ją w procesji od Świętego Idziego i umieścić na ołtarzu, dając możliwość wszystkim, którzy tego chcieli, przyjść, pomodlić się i złożyć ofiary. Co roku święta przyciągała wielu pielgrzymów, lecz tym razem spodziewano się ich znacznie więcej. — Można by sądzić — powiedział Hugh, stojąc na szeroko rozstawionych nogach wśród rabat kwiatowych, których pastelowe wiosenne kolory powoli zaczynały rozkwitać pełnymi barwami lata — że ty raczej czynisz przygotowania do wesela. Leszczynowe żywopłoty rosnące wokół opactwa rozwijały srebrzyste listki i powiewały bladozielonymi baziami, w trawie na łące pojawiły się pierwiosnki, na irysach widać już
było ciasno zwinięte pączki. Nawet róże zapowiadały bogactwo kwiatów, szykując się do tego, by ukazać swe pierwsze barwy. W otoczonym murem zacisznym ogrodzie pełnym ziół pojawiły się dorodne kule peonii, na których już pękały zielone otoczki. Cadfael wykorzystywał ich nasiona w medycynie, a brat Petrus, kucharz opata, w kuchni jako przyprawę. — Człowiekowi trudno jest aż tak daleko się posunąć — stwierdził Cadfael, patrząc w zamyśleniu na owoce swej pracy. — Być wiecznie czystym. Ta walijska dziewczyna była dziewicą aż do dnia swej śmierci. — Nigdy nie wyszła za mąż? Zapytał ot, tak sobie, nie chcąc poruszać zbyt poważnych tematów. W takim ogrodzie człowiek mógł z łatwością uwierzyć w pokój, płodność i przyjaźń. Lecz to oświadczenie spotkało się nagle z tak głęboką i brzemienną ciszą że Hugh nadstawił uszu i prawie ukradkiem odwrócił głowę, by przyjrzeć się twarzy swego przyjaciela, nim otrzymał spontaniczną odpowiedź. Spontaniczną albo z powodu roztargnienia, albo świadomie, trudno stwierdzić, jak było naprawdę. — Nie była zaślubiona — odparł Cadfael — lecz z pewnością poszła do łóżka. Z dobrym człowiekiem i jej uczciwym towarzyszem. On zasługiwał na tę nagrodę. Hugh ze zdziwieniem uniósł brwi i przez ramię spojrzał w stronę długiego dachu wielkiego kościoła opactwa, gdzie rzekomo spoczywała owa niewiasta w opieczętowanym relikwiarzu, na poświęconym sobie ołtarzu. W pięknej trumnie, wystarczająco długiej, żeby przyjęła niewielką drobno kościstą świętą Walijkę, przedstawicielkę swej rasy. — Ledwie starczyło miejsca dla dwojga — powiedział cicho. — Nie dla dwojga naszej postury z pewnością. Lecz gdy ich tam kładliśmy, było dla nich wystarczająco dużo miejsca. — Wiedział, że teraz Hugh słucha go uważnie, choć może jeszcze nie wszystko rozumie.
— Czy chcesz powiedzieć — spytat zdziwiony Hugh, Jecz równie spokojny — że jej nie ma w tym świętym relikwiarzu, choć wszyscy wiedzą, ża tarn jest? — Cóż mogę ci powiedzieć? Wielokrotnie pragnąłem, żeby znaleźć się w dwóch miejscach jednocześnie. To oczywiście zbyt trudne dla mnie, lecz dla świętej zapewne możliwe. Trzy noce i trzy dni była w nim, to wiem na pewno. Być może zostawiła w nim jakąś cząstkę swej świętości, choćby jako podziękowanie dla nas za to, że wyjęliśmy ją i włożyliśmy z powrotem tam, gdzie, jak zawsze wierzyłem i nadal wierzę, pragnęła się znaleźć. Lecz mimo to — przyznał Cadfael, potrząsając głową — nęka mnie ciągle zwątpienie. A jeśli źle odczytałem jej wolę? — W takiej sytuacji jedynym wyjściem dla ciebie jest spowiedź i pokuta — stwierdził spokojnie Hugh. — Niestety nie, dopóki brat Marek nie stanie się w pełni opierzonym księdzem! — Młody Marek opuścił dom matki, potem swoją trzódkę u Świętego Idziego i został domownikiem biskupa w Lichfield, mając wsparcie finansowe ze strony Leorica Aspleya, by mógł ukończyć studia i osiągnąć cel swych marzeń, promieniujących w dali — kapłaństwo, do którego przeznaczył go Bóg. — Oszczędzę mu — kontynuował Cadfael — tego wszystkiego, czego nie uważam, może myląc się, za grzech. Przez trzy lata był moją prawą ręką i cząstką mego serca i zna mnie lepiej niż którykolwiek inny żyjący człowiek. Może z wyjątkiem ciebie? — dodał i z ukosa spojrzał na przyjaciela. — Pozna prawdę o mnie, a ja^ opierając się na jego osądzie i absolucji, przyjmę każdą wyznaczoną mi pokutę. Ty, Hugh, możesz wydać osąd, ale nie możesz udzielić mi rozgrzeszenia. — Ani nałożyć pokuty — odparł Beringar i roześmiał się wesoło. — A teraz opowiedz mi wszystko i odejdź bez pokuty. Nieoczekiwana propozycja, żeby wszystko wyznać, została przyjęta z radością.
— To długa historia* — ostrzegł Cadfael. — Mamy czas. A ja zrobię dla ciebie wszystko, co będę mógł. Jednak niczego ode mnie nie żądaj, najwyżej uwagi i cierpliwości. A poza tym, czemuż miałbym nie wysłuchać ciekawej historii? Ty zaś masz czas do nieszporów, nawet może zdobędziesz zasługę — stwierdził Hugh, przybierając wyraz księżowskiej powagi — zrzucając ze swej duszy ciężar na świeckie barki. A ja zachowam tajemnicę jak każdy konfesjonał. — Wobec tego zaczekaj chwilę — powiedział Cadfael. — Przyniosę trochę tego dojrzewającego wina, a potem pójdziemy na ławkę pod północnym murem, gdzie świeci popołudniowe słońce. Tam w spokoju będę mógł ci wszystko opowiedzieć. — Było to mniej więcej rok temu, może trochę więcej, zanim cię poznałem — zaczął mówić Cadfael, opierając się wygodnie o nagrzany szorstki mur herbariurn. — Nie mieliśmy w naszym domu zakonnym dobrotliwej świętej i byliśmy nieco zazdrośni o Wenlock, gdzie wspólnota zakonna z Cluny odkryła swoją saksońską założycielkę, Milburgę, i zyskała dzięki temu spory rozgłos. Mieliśmy pewne znaki, które spowodowały, że posłaliśmy jednego z naszych chorych braci do Walii, by wykąpał się w Holywell, gdzie owa dziewczyna, Winifre-da, zmarła swą pierwszą śmiercią i sprawiła, że strumień miał lecznicze działanie. Był tam również jej patron, święty Beuno, który przywrócił ją do życia. Poza tym płynął tam cudowny strumień. Przeor Robert dowiedział się, że owa dziewica skłonna była opuścić Gwytherin, gdzie zmarła po raz drugi i została pochowana, by przybyć do nas i przysporzyć chwały nam tutaj, w Shrewsbury. Należałem do grupy braci, których * Zob. Tajemnica świętych relikwii, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Po- znań 1997. (Przypisy pochodzą od tłumaczki).
wziął ze sobą nasz przeor, żeby załatwić tę sprawę z tamtejszymi parafianami i skłonić ich do przekazania nam kości świętej. — O tym wszystkim wiem — odparł z szacunkiem Hugh —- ponieważ wie o tym całe miasto. — Oczywiście! Lecz nie wiesz, co z tego wynikło. W Gwytherin był pewien możny pan, który nie chciał, żeby spokój świętej dziewicy został zakłócony, i w żaden sposób nie można było go namówić ani przekupić, ani wymóc tego groźbami, żebyśmy ją zabrali. Lecz on zmarł. Został zamordowany przez jednego z naszych zakonników, brata pochodzącego ze znamienitego rodu, który nawet przymierzał się do mitry. A kiedy byliśmy już bliscy oskarżenia go, okazało się, że chodzi o życie albo o coś więcej. Była również w tej miejscowości młoda para, zagrożona przez niego, córka zmarłego dziedzica i jej ukochany. Chłopak wpadł w gniew, a miał po temu powód, gdyż ta jego dziewczyna została ranna i krwawiła. Jak się okazało, był silniejszy, niż przypuszczał. Złamał mordercy kark. — Ile osób o tym wiedziało? — spytał Hugh, w zamyśleniu mrużąc oczy i wpatrując się w błyszczące listki różanych krzewów. — Kiedy to się stało, tylko zakochani, zmarły mężczyzna i ja. No i święta Winifreda, która została zabrana z grobu i przeniesiona do tej trumny, którą znasz ty i wszyscy tutejsi ludzie. Ona wiedziała. Była tam. Od chwili, kiedy ją przeniosłem. I — na Boga! — to ja zabrałem ją z ziemi i to ja, co nadal sprawia mi radość, od chwili gdy odkryłem te drobne kostki, czułem w głębi serca, że one pragną, by zostawiono je w spokoju. Tamten cmentarzyk był taki mały, zapuszczony i spokojny; stał tam skromny, dawno nie używany kościółek, a wszędzie wokół widać było zielone pagórki porośnięte kwiatami. Prawdziwa walijska ziemia! Ta dziewczyna była tak samo Walijkąjak ja, tak samo walijski był ten stary kościółek; cóż ona mogła wiedzieć o tak zupełnie obcym jej angielskim hrabstwie? A ja jeszcze
musiałem myśleć o tych dwojgu młodych. Kto by uwierzył im albo mnie przeciw wszystkim siłom Kościoła? Zrobiliby wszystko, żeby nie dopuścić do skandalu. Zapewne zabito by też niewinnego chłopaka, który przecież chciał tylko bronić swej ukochanej. Dlatego podjąłem odpowiednie kroki. Hugh zagryzł wargi. — Teraz doprawdy zdumiewasz mnie! I jakież to były kroki? Obarczenie winą zmarłego brata i ułagodzenie przeora... — No cóż, Robert jest o wiele bardziej prostoduszny, niż sam przypuszcza, a poza tym zmarły brat wiele mi pomógł. Z wielkim zapałem budował sobie reputację świętości, przekazując polecenia od samej świętej. To on powiedział nam, że ofiarowuje grób, który zostawiła, zamordowanemu człowiekowi. Wpadając w trans podczas snu, modlił się o to, by opuścił ten świat i został wzięty do wiecznej światłości za życia... Zatem oddaliśmy mu tę małą przysługę. Odbywał samotne nocne czuwanie w starym kościółku, a rano, kiedy się skończyło, był tylko jego habit i sandały przy klęczniku, ciało zniknęło; unosił się słodki zapach, jakby spadł deszcz majowych kwiatów. W ten sposób dowiódł, że święta go odwiedziła. Czemuż Robert nie miał w to uwierzyć? Z pewnością on zniknął. Po cóż było go szukać? Czyż skromny brat z naszego zgromadzenia mógł biec przez walijskie lasy nago, jak go Pan Bóg stworzył? — Czy chcesz przez to powiedzieć — rzekł Hugh ostrożnie — że to, co mamy tu w relikwiarzu, nie jest... Że trumna nie została dotąd opatrzona pieczęciami? — Jego brwi prawie sięgały czarnego pukla włosów na czole, lecz głos miał spokojny, najwyraźniej nie był zdziwiony. — No cóż... — Zakłopotany Cadfael potarł kilkakrotnie swój opalony nos palcem wskazującym i kciukiem. —- Była opatrzona pieczęciami. Lecz istnieją pewne sposoby, żeby nie naruszyć pieczęci. Jest to jeszcze jedno z moich wątpliwych uzdolnień, jakie posiadam. Jednak wtedy byłem z tego rad.
— I tyś umieścił tę kobietę z powrotem w przynależnym jej miejscu wraz z jej towarzyszem? — Był przyzwoitym, dobrym człowiekiem i całkiem do niej pasował. Ona nie odmówiłaby mu tego miejsca. Zawsze uważałem — wyznał Cadfael — że ona nie odmówiłaby mu miejsca w swoim domu. Moim zdaniem, nie była z nas niezadowolona. Od tego czasu pokazała w Gwytherin swą moc dzięki licznym cudom, nie mam więc podstaw sądzić, że się gniewa. Trochę jednak niepokoi mnie fakt, że jak dotąd nie dała nam żadnego znaku tutaj; nie okazała, że nam sprzyja, że jest naszą patronką, co zadowoliłoby Roberta, a mnie uspokoiło. No, było kilka drobnych zdarzeń, lecz żadnego nie ulegającego wątpliwości znaku. A jeśli w rezultacie zrobiłem źle? Ja, który wiem, co mamy tutaj na tym ołtarzu — i mea culpa, jeśli źle postąpiłem! A co zrobić z tymi prostaczkami, którzy nic nie wiedzą i przychodzą w dobrej wierze, mając nadzieję na otrzymanie od niej łask? A jeśli to ja stałem się narzędziem ich krzywdy i pozbawiłem ich czegoś bardzo ważnego? — Widzę, że byłoby dobrze — rzekł ze współczuciem Hugh — gdyby Marek jak najszybciej został wyświęcony i zdjął ciężar z twych ramion. Chyba że święta Winifreda — dodał z przekornym uśmiechem — zlitowałaby się nad tobą i przesłała ci jakiś znak. — Nadal sądzę — odparł zamyślony Cadfael — że nie miałem wyboru. To zakończenie zadowoliło wszystkich, zarówno tu, jak i tam. Te dzieciaki mogły wziąć ślub i cieszyć się szczęściem, ta walijska wieś nadal miała własną świętą ona zaś wokół siebie swych krajanów. Robert zdobył to, po co tam przybył — w każdym razie sądził, że to zdobył, co przecież wychodzi na to samo. Shrewsbury zaś ma swą wielką uroczystość, wypełniony dom gościnny, chwałę i godziwe zy- ski. Gdyby tylko rzuciła mi pobłażliwe spojrzenie i mrugnęła, żebym wiedział, że ją dobrze zrozumiałem! — A tyś nikomu o tym nie powiedział?
— Nikomu, ani słowa. Lecz cała wioska Gwytherin o tym wie — przyznał Cadfael z zamyślonym uśmiechem. — Nikt nic nie powiedział," nikt nie musiał tego mówić, oni i tak wiedzieli. Nikogo nie brakowało, kiedy wzięliśmy relikwiarz i wyruszyli w drogę do domu1 . Oni pomagali nam nieść relikwiarz, przygotowali nawet mały wózek, żeby go wieźć. Robert sądził, że to on tak ich obłaskawił, nawet tych, którzy z początku bardzo się temu sprzeciwiali, I ogromnie był z tego rad. W gruncie rzeczy to naiwny człowiek! Nie można mu o tym powiedzieć, zwłaszcza teraz, gdy pochłonięty jest pisaniem księgi o życiu świętej i o tym, jak sprowadził ją do Shrewsbury. — Nie miałbym serca sprawić mu tak wielkiej przykrości — odparł Hugh. — Im mniej się powie, tym lepiej dla wszystkich. Chwała Bogu, nie mam do czynienia z prawem kanonicznym, zwykłe prawa ziemskie niemal bez kosztów prawnych wystarczająco wiele sprawiają mi kłopotu. Nie trzeba dodawać, że Cadfael mógł być pewien dyskrecji przyjaciela, co założyły zresztą obie strony. — No cóż, mówisz w języku tej świętej kobiety i z całą pewnością ona rozumie ciebie wystarczająco dobrze, nawet bez słów. Kto wie, może kiedy będzie się odbywać ta twoja wielka uroczystość — dwudziestego drugiego czerwca, powiadasz? — zlituje się nad tobą i sprawi dla ciebie wielki cud, żeby uspokoić twe sumienie. I może tak uczyni, pomyślał Cadfael godzinę później, kiedy posłuszny wezwaniu dzwonu szedł na nieszpory. Nie dlatego, żeby sam zasłużył na takie wyróżnienie, lecz z pewnością gdzieś w nieustannie napływającym strumieniu pielgrzymów musiał być ktoś, kto zasługiwał na to i nie mógł być odrzucony. Jemu to by wystarczyło — pokornie i radośnie cieszyłby się tym. Cóż z tego, jeśli jej szczątki znajdowały się osiemdziesiąt albo i więcej mil stąd? Szczątki pięknej dziewczyny,
kiedyś brutalnie zamordowanej i przywróconej do życia, jakież więc ograniczenie czasu lub przestrzeni mogły być narzucone takiemu istnieniu? Jeśli tak jej się spodobało, mogła być zarówno spokojna, jak i zadowolona w swym grobie, który dzieliła z Rhisiartem, kołysana ptasim śpiewem wśród zarośli głogu, płomyczek ducha w trumnie nicponia Columbanusa, który zabił jąnie dla jej wywyższenia, lecz własnego. Brat Cadfael poszedł na nieszpory dziwnie uspokojony wyznaniem przyjacielowi sekretu, który dotyczył czasu, kiedy jeszcze się nie znali. Początkowo byli potencjalnymi antagonistami, z których każdy chciał przechytrzyć drugiego; wkrótce przekonali się, jak wiele mają wspólnego, stary człowiek — Cadfael, który tylko w duchu przyznawał się do tego, że minęły już jego najlepsze męskie lata, i ten młody, szczodrze obdarzony sprytem oraz inteligencją mężczyzna, który dopiero zaczynał karierę, planował założenie rodziny. I dokonał obu tych rzeczy — teraz był już niekwestionowanym szeryfem Shropshire, choć jego zwierzchnikiem byl pozbawiony władzy i znajdujący się w niewoli król; a niedaleko stąd, w mieście, w pobliżu kościoła Matki Boskiej czekała żona i roczny synek, w gniazdku jego osobistego szczęścia, gdzie mógł, zamykając za sobą drzwi, odciąć się od politycznych obowiązków. Cadfael pomyślał o swym synu chrzestnym, dorodnym malcu, który chwytając się sprzętów, już samodzielnie wędrował po izbach miejskiego domu Beringara, wspinał się bez pomocy na kolana ojca i zaczął wydawać ludzkie dźwięki, które wyrażały zadowolenie, pytania, oburzenie oraz miłość. Każdy mężczyzna prosi niebiosa o syna, Hugh miał go, wielce obiecującą latorośl swego rodu. I tak per procura Cadfael miał syna w Bogu. Mimo wszystko wielu ludzi było szczęśliwych, nawet w świecie tak bardzo rozdartym i trapionym konfliktami, okrucieństwem i chciwością. Zresztą zawsze tak było i zawsze
tak będzie, pod warunkiem, że nieposkromiona iskra radości nigdy nie zgaśnie. W refektarzu, po wieczerzy i modlitwie, w miłym cieple i łagodnym świetle ostatnich dni majowych, zakonnicy odsuwali ławki, by wstać od stołu. Pierwszy wstał ze swego miejsca przeor Robert Pennant, szczupły, wyprostowany surowy prałat, ze srebrzystą tonsurą, o rysach silnych, jakby wyrzeźbionych z kości słoniowej, mający ponad sześć stóp wzrostu. — Bracia, otrzymałem następną wiadomość od ojca opata. W drodze powrotnej do klasztoru dotarł do Warwick i ma nadzieję, że przybędzie do nas czwartego czerwca albo i wcześniej. Prosi, byśmy poczynili odpowiednie przygotowania, by uczcić translację relikwii świętej Winifredy, naszej ukochanej patronki. — Być może opat, zgodnie ze swym obowiązkiem, wydał takie polecenie, ale Robert specjalnie położył na to tak duży nacisk, uważając siebie, jak zawsze zresztą za patrona ich patronki. Swym patrycjuszowskim spojrzeniem omiótł cały refektarz, zwracając uwagę na braci mających konkretne obowiązki. Bracie Anzelmie, czy już przygotowałeś muzykę? Brat Anzelm, kantor, który rzadko kiedy zapominał o swych neumach oraz instrumentach, ocknął się z roztargnienia, przywołany tym pytaniem do rzeczywistości, i spojrzał, szeroko otwierając oczy. — Cały porządek procesji i nabożeństwa jest już gotów — odparł mile zdziwiony, że w ogóle ktoś uważał za stosowne zapytać go o to. — A ty, bracie Denisie, czy już zakończyłeś wszelkie przygotowania konieczne, by zgromadzić zapas wystarczający do nakarmienia tak wielkiej rzeszy pielgrzymów? Musimy przygotować wszystkie posłania i naczynia stołowe, jakie mamy. Brat Denis, szpitalnik, przywykły do problemów świata zewnętrznego, sprawny zarządca swej domeny, stwierdził spo-
kojnie, że na wszelki wypadek zgromadził odpowiednie zapasy koniecznych leków, a nawet rezerwy. — Wśród tych, którzy przybędą, może być też wiele osób chorych, którymi trzeba się będzie zaopiekować. Brat Edmund, infirmer, nie czekając na wywołanie, powiedział krótko, że wziął pod uwagę wszelkie okoliczności i przygotował w infirmerii łóżka i leki. Skorzystał z okazji i wspomniał także, że brat Cadfael uzupełnił zapasy lekarstw w ilości koniecznej, jego zdaniem, i jest gotów zadośćuczynić wszelkim możliwym potrzebom. — To dobrze, że wszystko jest gotowe — stwierdził przeor Robert. — Lecz ojciec opat ma jeszcze jedną specjalną prośbę, nim tu przybędzie. Prosi o odmawianie modlitw podczas każdej sumy za spokój duszy pewnego dobrego człowieka, podstępnie zabitego w Winchesterze, kiedy powodowany chrześcijańskim obowiązkiem próbował zachować pokój i pogodzić dwa stronnictwa. Przez chwilę wydawało się bratu Cadfaelowi i większości obecnych braci, że zabójstwo jednego człowieka, gdzieś daleko na południu kraju, niezbyt zasługuje na tak uroczystą prośbę, która wydała im się niezwykłą oznaką szacunku w kraju, gdzie śmierć od dawna była zwyczajnym zjawiskiem — począwszy od usianego trupami pola walki w Lincoln, aż do zdobycia Worcesteru, gdzie ulice spłynęły krwią poprzez szeroko rozpowszechnione morderstwa dokonywane przez baronów, okrutne napady w miastach, gdzie prawo było nieustannie łamane. Potem jednak spojrzał na to bystrym wzrokiem opata. Oto w mieście, gdzie prałaci i baronowie dyskutowali o sprawach zwierzchnictwa i pokoju, został zabity człowiek, który próbował nie dopuścić do tego, by jedna frakcja chwyciła drugą za gardło. Właściwie jakby u stóp biskupa-legata. Okropne świętokradztwo popełnione niemal przed ołtarzem. To nie była śmierć pojedynczego człowieka, to był gorzki symbol lekceważenia prawa i odrzucenia nadziei na pogodzenie się.
Tak właśnie widział to Radulfus i tak chciał to upamiętnić w nabożeństwach swego domu zakonnego. Należało oddać hołd temu zmarłemu człowiekowi, zostawić wzmiankę o nim w niebie. — Jesteśmy proszeni — rzekł przeor Robert — byśmy podziękowali niejakiemu Rainaldowi Bossard, rycerzowi w służbie cesarzowej Maud, za jego szlachetne wysiłki i modlili się za jego duszę. — Jednego z naszych wrogów — powiedział któryś z młodych nowicjuszy z powątpiewaniem, kiedy później rozmawiali o tym na krużgankach. Tak bardzo bowiem przywykli wszyscy w tym hrabstwie uważać sprawę króla za własną od kiedy cztery lata temu zaczęło obowiązywać jego prawo zapewniające porządek i zapobiegające bezprawiu, którego boleśnie doświadczała znaczna część Anglii. — To nie tak — rzekł brat Paweł, mistrz nowicjuszy, z lekką naganą w głosie. — Żaden dobry i szlachetny człowiek nie będzie wrogiem, nawet jeśli jest po przeciwnej stronie. Wierność lenna nie zależy od nas i musimy zawsze pamiętać, że jest prawdziwą wartością wiążącą tych, którzy ją uznają takjaknas wiążą nasze śluby. Roszczenia obu stron są do pewnego stopnia tak samo ważkie. Nie można nikogo winić o to, że zaufał albo królowi, albo cesarzowej. Poza tym z pewnością musiał to być zacny człowiek, w przeciwnym bowiem razie ojciec opat nie poleciłby go naszym modlitwom. Brat Anzelm najwyraźniej w zamyśleniu powtarzał sylaby tego nazwiska i wystukiwał wynikły z nich rytm na kamiennej ławie, na której siedział, powtarzając sobie cicho: — Rainald Bossard, Rainald Bossard... Powtarzany jamb wpadł w ucho brata Cadfaela i coś mu przypomniał. Nazwisko, które na razie nic nie znaczyło dla żadnego z tu obecnych, które nie miało ani postaci, ani twarzy, ani wieku, ani charakteru, było niczym, tylko nazwiskiem, które jest albo duszą bez ciała, albo ciałem bez duszy. Towa-
rzyszyło mu, gdy szedł do swej celi w dormitorium i kiedy odmawiał ostatnie modlitwy, i kiedy zdjął sandały przed położeniem się spać. Kołatało mu w głowie nawet wtedy, gdy już zasnął, nie potrzebując snu jako narzędzia, żeby dać mu schronienie, ponieważ właśnie pierwszą oznaką burzy była bezgłośna rozszczepiona błyskawica, która powtórzyła ten sam jamb i wyrwała go ze snu z nadal zamkniętymi oczami, i zmusiła do nasłuchiwania odpowiedzi pioruna, który nie odzywał się tak długo, iż pomyślał, że mu się to śniło, i wtedy rozległ się grzmot, bardzo odległy, przyciszony, a jednak dziwnie złowróżbny. Pod jego zamkniętymi powiekami rozbłyskiwały spokojne błyskawice, zaraz umierając, echo piorunów zaś odzywało się z daleka bardzo późno i bardzo cicho... Może tak daleko, jak to sławetne miasto Winchester, gdzie decydowano o doniosłych sprawach, miasto, którego Cadfael nigdy nie widział i którego zapewne nigdy nie zobaczy. Groźba, dobiegająca z miasta tak odległego, nie mogła wstrząsnąć posadami tego grodu, sercami tutejszych ludzi, tak jak odległy grzmot nie mógł obalić murów Shrewsbury. Jednak kiedy zasnął, w uszach miał ustawiczny szept niepokoju.
Rozdział drugi Opat Radulfus powrócił konno do opactwa pod wezwaniem Świętego Piotra i Pawła trzeciego czerwca, w towarzystwie swego kapelana i sekretarza, brata Witalisa, witany przez wszystkich pięćdziesięciu trzech braci, siedmiu nowicjuszy i sześciu uczniów swego domu zakonnego, jak również przez świeckich ekonomów i służbę. Opat był wysokim, szczupłym, surowym mężczyzną, o ascetycznej twarzy i bystrych oczach uczonego, bardzo energicznym, sprawnym fizycznie. Ledwie zsiadł z konia, udał się do kaplicy, żeby odprawić mszę, nie odpoczywając ani chwili po trudach długiej podróży ani się nie orzeźwiając. Nie zapomniał też odmówić wraz ze swoją trzódką modlitwy za spokój duszy Rainalda Bossarda, zabitego w Winchesterze w środowy wieczór dziewiątego kwietnia Roku Pańskiego 1141. Zmarły osiem tygodni temu Rainald Bossard, w mieście odległym o połowę długości Anglii, jakież mógł mieć znaczenie dla tego całkiem mu obojętnego miasta Shrewsbury czy dla zakonników tego równie oddalonego benedyktyńskiego klasztoru? Dopiero następnego ranka miała się zebrać zakonna kapituła i wysłuchać relacji opata z tej niezwykle ważnej narady, która odbyła się na południu i na której rozważano przyszłość Anglii. Kiedy jednak Beringar poprosił opata o rozmowę wczesnym popołudniem, nie musiał czekać, gdyż istotne sprawy wymagały bliskiej współpracy władz świeckich i ko-
ścielnych w obronie takiego porządku i prawa, jakie przetrwały w Anglii. Prywatna rozmównica opata w jego siedzibie była równie surowa jak jej gospodarz, bardzo skromnie urządzona. Słońce, znajdujące się akurat w zenicie, wpadało przez witrażowe okna, rozpraszając się na kamiennej podłodze. Z okna rozciągał się piękny widok na wczesną zieleń i rozkwitające kwiaty w małym ogrodzonym wirydarzu. Lśniące rozbłyski ukazywały się i ginęły, zderzając się na ciemnej boazerii rozmównicy pod wpływem nowo rozkwitłego życia, świeżego powiewu i mnogości światła na dworze. Hugh siedział w cieniu, obserwując mocny profil opata, wyraźny, ciemny i wyniosły na tle zmiennej jasności. — Moja lojalność jest dobrze ojcu znana, ja zaś również wiem, że mogę na nią liczyć ze strony wielebnego ojca. Wiele bowiem nas łączy. Zatem bardzo chciałbym dowiedzieć się tego, co ojciec może mi przekazać o wydarzeniach w Winchesterze. — A ja wszystko to chciałbym zrozumieć — odparł Radulfus z lekkim niewesołym uśmiechem. — Pojechałem wezwany przez tego, kto miał prawo mnie wezwać, wiedząc, jak sprawy się wtedy przedstawiały — król w więzieniu, cesarzowa panią większości południa kraju, ma więc prawo żądać zwierzchnictwa na podstawie podboju. Obaj wiemy, jak musiała wyglądać dyskusja. Ja mogę opowiedzieć waszej miłości tylko to, co sam widziałem. Pierwszego dnia, kiedy się zebraliśmy, a było to siódmego kwietnia, w poniedziałek, nie działo się nic istotnego, było tylko uroczyste powitanie nas wszystkich i głośno odczytano — a było tego bardzo wiele! — listy wysłane z przeprosinami jako usprawiedliwienie nieobecnych. Cesarzowa przebywała już wtedy w mieście, choć zorganizowała jeszcze kilka wypraw w tym regionie, do Reading oraz innych miejscowości, podczas gdy my obradowaliśmy. Ona nie brała w tym udziału. Zachowała wielką powściągliwość.
— Mówił to bardzo oschle. Nie było jasne, czy uważał tego rodzaju postawę za właściwą, czy jednak czegoś mu brakowało. — Następnego dnia..' — Zamilkł na chwilę, żeby przypomnieć sobie to, czego był świadkiem. Hugh czekał uważnie, nawet nie drgnąwszy. — Następnego dnia, ósmego kwietnia, legat wygłosił swe wielkie przemówienie... Łatwo było to sobie wyobrazić. Henryk z Blois, biskup Winchesteru, legat papieski, młodszy brat i dotąd zwolennik króla Stefana, stale przebywający w kapitularzu swej własnej katedry, niezawodny mistrz strzegący politycznego pulsu Anglii, najbardziej przebiegły manipulator w królestwie i na własnym terenie, lecz mimo to zepchnięty do defensywy. Aż trudno było uwierzyć, że to się mogło przydarzyć tak doświadczonemu praktykowi. Hugh nigdy nie widział tego człowieka, nigdy nawet nie był blisko regionu, gdzie on rządził, znał go tylko z opowiadań, a teraz mógł wyobrazić go sobie, władczo górującego z wielkim opanowaniem nad swym na poły niechętnym audytorium. Trudna partia do rozegrania — miał wycofać się z poddaństwa swemu bratu, a przy tym zachować twarz, status i wpływ na tych, którzy się licżyli. A do tego miał wśród obserwatorów twardą, doświadczoną kobietę, pilnie wsłuchującą się w każde jego słowo, stojącą u progu władzy, która da jej możliwość wszystko zniszczyć lub ocalić, w zależności od tego, jak on w tej ciężkiej opresji poradzi sobie ze swą niezdyscyplinowaną drużyną. — Mówił dość nudno — stwierdził szczerze opat — lecz to jest bardzo zręczny orator. Podkreślał, że spotkaliśmy się po to, by spróbować uratować Anglię przed chaosem i ruiną. Mówił o czasach króla Henryka, kiedy w całym kraju panował porządek i spokój. Przypomniał nam też, jak stary król kazał baronom złożyć przysięgę wierności swemu jedynemu dziecku, które jeszcze żyło, córce Maud, cesarzowej, teraz owdowiałej, która ponownie wysżła za mąż za księcia Anjou. I baronowie to uczynili, prawie wszyscy, nawet sam Hen-
ryk z Winchesteru. Hugh Beringar, który nigdy dotąd nie przeszedł takiej próby, z lekką pogardą i na poły współczuciem skrzywił wargi, ze zrozumieniem kiwając głową. — Jego lordowska mość musiał się jakoś usprawiedliwić. Opat powstrzymał się od przytaknięcia słowem lub spojrzeniem, że zgadza się z krytyką swego duchowego brata. — Powiedział też, iż długa zwłoka, która mogła wyniknąć z pobytu cesarzowej w Normandii, była zrozumiałym powodem niepokoju o bezpieczeństwo państwa. Niepewny przejściowy okres był bardzo trudny. I dlatego, powiedział on, jego brat, książę Stefan, został zaakceptowany, kiedy zaproponował siebie samego, i został królem dzięki ogólnej zgodzie. Przyznał się do własnego w tym udziału — to on był tym, który przysiągł Bogu i ludziom, że król Stefan będzie uznawał i szanował Kościół święty oraz że zachowa dobre i słuszne prawa tego kraju. Tutaj jednak, powiedział Henryk, król haniebnie zawiódł. A on mówił to przepełniony żalem i bólem, gwarantował bowiem za swego brata przed Bogiem. Taka więc była okólna droga upokarzającej zmiany postępowania, pomyślał Hugh. O wszystko należało winić Stefana, który tak bardzo oszukał swego szacownego brata i nie dotrzymał wszystkich obietnic, że Boży człowiek był doprowadzony do ostateczności i z ulgą przyjął zmianę monarchy, która łagodziła jego ubolewanie. — Przypomniał zwłaszcza to — rzekł Radulfus — że król doprowadził niektórych swych biskupów do ruiny i śmierci. Nie było w tym ziarna prawdy. Znał tylko Roberta z Salisbury, i to na skutek sędziwego wieku, rozgoryczenia i rozpaczy, ponieważ władza jego się skończyła. — Dlatego on powiedział — ciągnął opat z chłodną rozwagą — że Bóg rozsądził przeciw królowi, oddając go w niewolę jego wrogów. A on, pobożny sługa Kościoła świętego, musi wybierać między oddaniem się swemu śmiertelnemu bratu i nieśmiertelnemu Ojcu i ugiąć przed wyrokiem nieba.
Dlatego nas zwołał, gdyż chciał przyczynić się do tego, by królestwo, pozbawione władzy, nie popadło w całkowitą ruinę. I ta właśnie sprawa, powiedział zebranym, była omawiana niezwykle solennie poprzedniego dnia przez większą część kleru angielskiego, który — powiedział! — ma ten przywilej, by wybrać króla i go namaścić. Było coś takiego w tym rzeczowym, spokojnym głosie opata, że Hugh nadstawił uszu. To ogólnikowe, bezprecedensowe stwierdzenie — wedle wszelkich oznak — opat Radulfus uznał za więcej niż podejrzane. Legat sam musiał się bronić i użyć ostrych słów, by się nimi osłonić. — Czy było takie spotkanie? Czy ojciec był na nim obecny? — Było takie spotkanie — odparł Radulfus. — Niezbyt długie i niezbyt jasne w swym przebiegu. Najwięcej mówił legat. Cesarzowa miała też swoich zwolenników. — Powiedział to spokojnie i z wyrozumiałością, lecz na pewno nie był jednym z nich. — Nie przypominam sobie, by wtedy domagał się dla nas tego przywileju. W ogóle nie było żadnych roszczeń. — Ani też, jak przypuszczam, nic nie ogłoszono. Nie doszło także do liczenia głów czy rak. Zatem z łatwością można było zacząć własne kontrliczenie i sfałszować wyniki. — Dalej mówił — ciągnął chłodno i rzeczowo Radulfus — że na królową Anglii wybraliśmy córkę zmarłego króla, dziedziczkę jego szlachetności i umiłowania pokoju. Za naszych czasów jej ojciec miał nieprzeliczone zasługi; tak samo jego córka zapewni spokój i doprowadzi do rozkwitu tego znękanego kraju teraz, kiedy poddajemy się jej — tak powiedział! — z całego serca, Legat wyplątał się więc, jak mógł najsprytniej, ze swego kłopotliwego zadania. Lecz mimo to tak zdecydowana, odważna i obrotna kobieta jak cesarzowa musiała się dobrze rozejrzeć, by znaleźć prawdziwe poddaństwo, które kiedyś było jej składane, a potem zręcznie cofnięte pod naciskiem i równie zręcznie można to było zrobić ponownie. Gdyby naprawdę
była mądra, powinna pohamować swe pretensje i trzymać się legata, kiedy on ostrożnie szukał własnej drogi do jej słusznej strony, czego ona mu jednak nigdy nie zapomni i nie wybaczy. — I nie znalazł się nikt, kto by przeciw temu zaprotestował? — spytał cicho Beringar. — Nikt. Chwila nie sprzyjała temu, ochoty też zabrakło. A jeszcze do tego biskup oświadczył, że zaprosił delegację Londynu i oczekuje jej przybycia właśnie tego dnia, tak że trzeba było odłożyć naszą dyskusję. Londyńczycy przybyli jednak dopiero następnego dnia, spotkaliśmy się znacznie później niż poprzednio. Miny mieli ponure i sztywne karki. Oświadczyli, że reprezentują całą społeczność Londynu, do której po Lincoln przyłączyło się także wielu baronów, i że oni wszyscy, choć nie chcą kwestionować zasadności naszego zebrania, jednogłośnie żądają, by jego królewska mość odzyskał wolność. — To było śmiałe posunięcie — stwierdził Hugh, unosząc w górę brwi. — Jak na to zareagował jego lordowska mość? Czy stracił panowanie nad sobą? — Sądzę, że był wzburzony, ale niezbyt mocno, w każdym razie jeszcze nie wtedy. Wygłosił długie przemówienie — to dobry sposób, żeby zmusić innych do milczenia, choć na pewien czas — karcąc miasto za to, że przyjęło ludzi, którzy podczas wojny porzucili własnego króla. Najpierw jednak złymi radami przyczynili się do tego, że zapomnieli o Bogu i prawie, wskutek czego poniósł klęskę i dostał się do niewoli, od której nie uchroniły go modlitwy tychże fałszywych przyjaciół. Ci sami ludzie schlebiają mu teraz i nadskakują ze względu na własną korzyść. — Jeśli wspomniał o Flemingach, który uciekli z Lincoln — zgodził się Hugh — powiedział prawdę. Lecz w jakim celu to miasto jest tak bardzo chwalone? I co dalej? Czy mieli śmiałość, żeby mu się sprzeciwić? — Nie wiedzieli, co odpowiedzieć, i odeszli, by się naradzić. Kiedy zapanowała cisza, jakiś człowiek wyszedł nagle