mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Peters Ellis - Kroniki brata Cadfaela 11 - Doskonała tajemnica

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Peters Ellis - Kroniki brata Cadfaela 11 - Doskonała tajemnica.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 24 osób, 26 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 158 stron)

Peters Ellis Kroniki brata Cadfaela 11 Doskonała tajemnica

Rozdział pierwszy Tego lata roku 1141 sierpień nadszedł płowy, senny i mruczący jak kot, który wyleguje się przy kominku. Po obfitych wiosennych deszczach ustaliła się łagodna angielska pogoda, pełna słońca w dniu świętej Winifredy, i trwała tak bez zmian aż do żniw. Święto dożynek pierwszego sierpnia przynajmniej raz przypadło we właściwym dniu, pszenicę już zebrano z pól, można więc było wypuścić na nie stado owiec i krów, które wykorzystywały to wszystko, co później miało tam wyrosnąć. Msza ku czci chleba została odprawiona z wielką starannością, a ciemniejące już wczesne śliwki właśnie dojrzewały w sadzie nad rzeką. Stodoły opactwa były pełne, dobrze wysuszona słoma powiązana w snopy i ustawiona w mendle, a choć jak dotąd nie spadł jeszcze deszcz, dzięki któremu na opustoszałych polach mogłaby się zazielenić świeża pasza dla owiec, to wczesnym rankiem była obfita rosa. Tę złocistą pogodę musiała wreszcie przerwać jakaś gwałtowna burza, jednak niebo nadal było białawe, czyste i niezwykle bladoniebieskie. — Rolnicy cieszą się, a wśród królów niezgoda - powiedział Hugh, który dopiero co wrócił po zbiorach we własnym majątku na północy hrabstwa, spalony na brąz, gdyż sam brał udział w żniwach. - Gdyby tak królowie sami musieli uprawiać własne pola, mleć mąkę i piec dla siebie chleb, nie mieliby czasu na te wszystkie swary i zabijanie. Jednak Bogu dzięki za okazywaną nam tu łaskę, za to, że jesteśmy z dala od tego całego zabijania. Ja w żadnym wypadku nie czuję się pokrzywdzony, że jestem tu, na południu, ponieważ to hrabstwo jest moją domeną i muszę się opiekować tutejszymi ludźmi. A mam sporo do roboty i kiedy widzę rolników opalonych, rumianych i dobrze odżywionych, którzy mająpełne obory i spichrze oraz duże zapasy runa owczego w dobrym gatunku, to serce mi rośnie. Spotkali się przypadkowo koło narożnika muru otaczającego opactwo, w miejscu, gdzie Podzamcze skręcało w stronę Świętego Idziego, i w pobliżu wielkiego trójkąta murawy targu końskiego, wyblakłej i miejscami wypalonej przez słońce. Od corocznego Jarmarku Świętego Piotra minął przeszło tydzień, stragany zostały usunięte, kupcy się rozjechali. Hugh siedział na swym kościstym i dropiatym siwku, wysokim na tyle, by mógł dosiadać go ciężki jeździec, a nie ten lekki, szczupły młody człowiek, którego władzę tolerował, choć w ogóle niezbyt lubił innych ludzi. Do obowiązków szeryfa Shropshire nie należało pilnowanie, czy teren jarmarku został całkowicie sprzątnięty i uporządkowany po trzech dniach handlu, jednak mimo to Hugh wolał sam wszystko sprawdzić. To jego ludzie utrzymywali tutaj ład i pilnowali, by służba opactwa nie była oszukiwana ani w żaden inny sposób wykorzystywana

podczas zbierania należnych opłat. Teraz był już z tym spokój aż do przyszłego roku. Zostały tylko ślady: dziury po słupach, białe prostokąty po kramach, zielone pasy trawy i zdeptane łyse ścieżki pomiędzy straganami. Od spalonej słońcem darni do bujnej zieleni i znów wyblakłych miejsc z łatami niskiej, odpornej koniczyny, która umiała przetrwać na deptanych ustawicznie ścieżkach, przypominając okrągłe zielone odciski stóp jakiegoś dziwnego zwierzaka. — Jedna solidna ulewa przywróci wszystko do porządku - stwierdził brat Cadfael, okiem ogrodnika przyglądając się z zaciekawieniem tej dziwnej roślinnej szachownicy: miejsc zbielałych i zielonych. Nic na świecie nie jest tak odporne jak trawa. Szedł właśnie od opactwa Świętego Piotra i Pawła do ko ścioła Świętego Idziego, znajdującego się o pól mili od krańca miasta. Jednym z jego obowiązków było uzupełnianie w apteczce wszystkich leków potrzebnych w hospicjum Świętego Idziego, zwykle odbywał tę wędrówkę raz na dwa tygodnie, częściej, gdy było więcej chorych i potrzebujących. Tego właśnie sierpniowego dnia jego towarzyszem był młody brat Oswin, który od przeszło roku pomagał mu w herbarium, a teraz miał wypróbować swe umiejętności wśród chorych. Oswin był młodzieńcem silnym, rosłym i pełnym entuzjazmu. Niegdyś natłukł sporo szklanych naczyń, spalił wiele garnków i zebrał wiele ziół tak bardzo podobnych do tych dobrych. Lecz te czasy dawno minęły. Teraz, by stał się prawdziwym skarbem dla hospicjum, potrzebny był doświadczony, rozsądny zwierzchnik, który potrafiłby powstrzymywać jego nadmierny zapał. Opactwo miało prawo wyznaczenia odpowiedniego człowieka i skierowało tam świeckiego zwierzchnika. — Mieliście dobry jarmark - odezwał się Hugh. — Lepszy nawet, niż się spodziewałem, mimo że połowa ziem południowych jest teraz odcięta z powodu niepokojów w Winchesterze. Dotarli tu nawet ludzie z Flandrii - odrzekł z zadowoleniem Cadfael. Wschodnia Anglia nie była obecnie zbyt spokojna, jednak handlarzy wełną cechowała odwaga i nigdy nie dopuściliby do tego, żeby pomniejszy rozlew krwi i niebezpieczeństwo ograniczyły ich zyski. — Strzyża w tym roku była udana - stwierdził Hugh, który miał stada w swym majątku Maesbury, na północy kraju, i dobrze się orientował, jaka w tym roku była wełna. Ludzie z Walii, zwłaszcza ci znad granicy, sporo jej.kupowali. Shrewsbury było złączone więzami krwi, sympatii i wspólnych interesów z Walijczykami, zarówno tymi od Powysa, jak i od Gwynedda, niezależnie od wybuchających od czasu do czasu płomiennych zatargów, które przerywały pilnie strzeżony pokój. Tego lata pokój z Gwyneddem był trwały

pod silną ręką Owaina Gwynedda, ponieważ obaj, Gwynedd i Beringar, mieli wspólny interes, by powstrzymać ambicje hrabiego Ranul - fa z Chester. Zamiary Powysa trudniej było przewidzieć, jednak ostatnio schował rogi, po tym jak boleśnie je stępił, kiedy nie posłuchał ostrzeżeń Beringara. — Również plony zbóż są najlepsze od wielu lat. Co do owoców... zapowiadają się całkiem dobrze - stwierdził ostrożnie Cadfael - jeśli wkrótce nadejdą porządne deszcze, żeby podrosły, no i jeśli nie będzie burz przed ich zbiorem. Zboże jest już w stodołach i słoma w stogach, a tak pięknego siana nie mieliśmy nigdy za mojej pamięci. Dlatego nie usłyszysz ode mnie narzekań. Lecz mimo to, pomyślał, zastanawiając się nad minionymi miesiącami z łagodnym zdumieniem, był to rok niezbyt szczęśliwy dla królów i cesarzowych, którzy upadli nie raz, lecz dwa razy, podczas gdy los sprzyjał uroczystościom kościelnym i pełnym nadziei poczynaniom zwykłych ludzi, przynajmniej tutaj, w środkowej Anglii. W lutym, po tragicznej bitwie w Lincoln, król Stefan dostał się do niewoli i został uwięziony w zamku bristolskim przez swojego największego wroga, kuzynkę i rywalkę, pretendentkę do tronu Anglii, cesarzową Maud. W wyniku tej sytuacji wielu możnych zmieniło swe barwy, w tym również brat Stefana i kuzyn Maud, Henryk z Blois, biskup Winchesteru i legat papieski, który przeszedł na zwycięską stronę po to tylko, by się przekonać, iż czeka go jeszcze długa droga. Szalona cesarzowa, mając już stół nakryty dla siebie w Westminsterze i koronę, która niemal dotykała jej włosów, uważała za stosowne okazać taką arogancję i pychę obywatelom Londynu, że ci wpadli we wściekłość i zmusili ją do sromotnej ucieczki, na jej miejsce zapraszając do miasta godną szacunku małżonkę Stefana. Niestety, ten ostatni obrót losu nie zdołał uwolnić króla. Wręcz przeciwnie, jak donoszono, dla bezpieczeństwa został zakuty w jeszcze cięższe łańcuchy, on, będący przecież wielkim atutem w ręku cesarzowej. Lecz postępek ten miał pozbawić Maud korony, zapewne na zawsze, i kosztować utratę tak ważnego dla niej poparcia biskupa Henryka, człowieka, który nie był skory do nazbyt spiesznego zrywania swych aliansów dwukrotnie w ciągu jednego roku. Mówiono, że cesarzowa wysłała swego przybranego brata i wiernego zwolennika, hrabiego Roberta z Gloucester, by skłonił Henryka, żeby znów stanął po jej stronie, lecz nie otrzymała wiążącej odpowiedzi. Mówiono też, zapewne nie bez kozery, że małżonka króla Stefana już ją uprzedziła, spotykając się prywatnie z Henrykiem w Guildorf, i że zdobyła sobie więcej jego sympatii niż cesarzowa, o czym bez wątpienia dowiedziała się Maud. Wieści dostarczane ostatnio przez ludzi, którzy przybyli z południa na jarmark w opactwie, głosiły, że cesarzowa Maud ze spiesznie zebraną armią udała się do Winchesteru i

zamieszkała tam w królewskim zamku. Biskup mógł się zaledwie domyślać, jaki będzie jej następny ruch, chociaż przebywał we własnym mieście. Na razie tutaj, w Shrewsbury, słońce świeciło, w opactwie odbyły się wielkie uroczystości ku czci dziewiczej świętej, stada były dorodne, zboża spokojnie dojrzały i zostały zebrane przy sprzyjającej pogodzie, w ciągu trzech pierwszych dni sierpnia odbył się doroczny jarmark, przybyli nań kupcy z odległych stron, robiąc interesy, które przyniosły im duże zyski, dokonali zakupów i w spokoju udali się w powrotną drogę, jak gdyby ani król, ani cesarzowa w ogóle nie istnieli albo nie mieli żadnej władzy, by przeszkadzać w swobodnym poruszaniu się im, zwykłym rozsądnym ludziom. — Od czasu wyjazdu kupców nie było żadnych nowych wieści? - spytał Cadfael, przyglądając się białawym łatom, jakie zostały po straganach. — Żadnych, jak dotąd. Wygląda na to, że obie strony obserwują się nawzajem po dwóch stronach miasta, czekając, by przeciwnicy zrobili pierwszy ruch. Winchester wstrzymało oddech. Ostatnia wiadomość jest taka, że cesarzowa wezwała biskupa, by przybył do jej zamku, on zaś spokojnie odpowiedział, że właśnie przygotowuje się na to spotkanie. Lecz jak do tej pory nie wykonał żadnego ruchu, żeby się znaleźć w jej pobliżu. Mimo to sądzę, że biskup na pewno się przygotowuje. Ona zgromadziła swoje siły zbrojne, on czyni to samo, nim się do niej wybierze... jeśli w ogóle kiedyś to nastąpi. — A podczas gdy oni czekają z zapartym tchem, ty możesz spokojnie oddychać - stwierdził przebiegle Cadfael. Hugh roześmiał się. Kiedy moi wrogowie się kłócą, przynajmniej nie myślą mnie i moich ludziach. Nawet jeśli dojdzie między nimi do ugody i ona odzyska jego względy, sojusznicy króla zyskają kilka tygodni zwłoki. W przeciwnym wypadku lepiej będzie, jeśli dopadną siebie, niż mieliby na nas skierować swe strzały. — Czy myślisz, że on zbuntuje się przeciw niej? — Potraktowała go równie wyniośle jak wszystkich innych ludzi, choć oddał jej znaczną przysługę. Teraz, kiedy na poły rzucił jej wyzwanie, powinien się spodziewać, że ona nie przyjmie spokojnie tego, iż pokrzyżował jej plany - i że może być zakuty w łańcuchy tak samo jak król, kiedy wpadnie w jej ręce. Nie, sądzę, że wielebny biskup przygotowuje swój zamek w Wol - vesey do obrony przed oblężeniem, jeśliby do tego doszło, spiesznie zwołuje wszystkich zwolenników. Kto chce prowadzić rokowania z cesarzową, powinien je prowadzić pod osłoną armii. — Armii królowej? - spytał bystro Cadfael.

Hugh właśnie skierował swego konia w stronę miasta, lecz obejrzał się z błyskiem w czarnych oczach. — O tym się dopiero przekonamy! Przypuszczam, że pierwszy kurier, jakiego on wyśle z prośbą o pomoc, przybędzie do królowej Matyldy. — Bracie Cadfaelu... - odezwał się Oswin, drepcząc wesoło obok zakonnika, kiedy zbliżali się do skraju miasta, gdzie znajdowało się szare hospicjum i kościół, otoczone długim płotem z wiklinowej plecionki. — Tak, synu? — Czy cesarzowa naprawdę ośmieli się podnieść rękę na biskupa Winchesteru? W naszym kraju legata Ojca Świętego? - Trudno powiedzieć. Jednak wiele świadczy o tym, że może to zrobić. — Jednak... to doprowadziłoby do walki między nimi. - Zdumiony i oburzony taką możliwością Oswin westchnął głośno, jego zdaniem było to coś niewyobrażalnego. - Bracie Cadfaelu, byłeś w dalekim świecie, brałeś udział w wojnach i bitwach. Wiem także, iż o Święty Grób walczyli biskupi i wielcy ludzie Kościoła, tak samo jak ty, lecz czyż powinni byli walczyć zbrojnie w jakiejś pośledniejszej sprawie? Czy powinni byli, pomyślał Cadfael, do nich tylko należał osąd, a że tak się zdarzało przedtem i potem, nie ulegało wątpliwości. — W tym przypadku jego lordowska mość może uważać własną wolność, bezpieczeństwo i życie za bardzo ważną sprawę - odrzekł ostrożnie. - Niektórzy ludzie zostali powołani do przyjęcia z pokorą męczeństwa, lecz powinno to być uczynione tylko w imię ich wiary. Poza tym trzeba pamiętać, że martwy biskup niewielki może przynieść pożytek swemu Kościołowi, a legat gnijący w więzieniu niewiele przysporzy korzyści Ojcu Świętemu. Brat Oswin przez kilka chwil szedł obok niego zamyślony, rozważając to uzasadnienie i najwyraźniej uważając je za raczej wątpliwe, albo może podejrzewając, że niezbyt dobrze zrozumiał ten argument. Wreszcie spytał naiwnie: — Bracie Cadfaelu, czy ty chwyciłbyś znowu za broń, skoro się tego już wyrzekłeś? Czy uczyniłbyś to dla jakiejkolwiek sprawy? — Synu - odparł zakonnik - masz talent do zadawania pytań, na które nie ma odpowiedzi. Skąd mogę wiedzieć, co bym uczynił w ostatecznej potrzebie? Jako brat z tego zgromadzenia chciałbym się trzymać z dala od wszelkiej przemocy wobec jakiegokolwiek człowieka, jednak mimo to mam nadzieję, że nie odwróciłbym się plecami, gdybym zobaczył, że ktoś niewinny albo bezbronny został skrzywdzony. Pamiętaj o tym, że biskupi noszą pastorał nie tylko jako symbol opieki nad swą trzodą, lecz również jako oznakę

przewodnictwa. Niech książęta, cesarzowe i wojownicy pilnują swych obowiązków, a ty całkowicie poświęć się wypełnianiu swoich, i tak będzie najlepiej. Zbliżali się właśnie do wydeptanej ścieżki, która prowadziła pod górę trawiastego wzniesienia, do otwartej bramy w ogrodzeniu z wikliny. Skromna wieżyczka niewielkiego kościoła górowała nad dachem hospicjum. Brat Oswin ruszył energicznie pod górę, pełen zapału, uradowany nową pracą, pewien, że da sobie radę. Oczywiste było, że napotka tu wiele pułapek, lecz było też jasne, iż żadna nie zdoła na długo stłumić jego niewyczerpanego entuzjazmu. — Pamiętaj o wszystkim, czego cię nauczyłem - rzekł Cadfael. - We wszystkim bądź posłuszny bratu Szymonowi. Przez pewien czas będziesz mu podlegać. Zwierzchnikiem jest tu świecki człowiek z Podzamcza, lecz ty będziesz go rzadko widywać, tylko podczas wizytacji oraz inspekcji; to poczciwa dusza, ktoś, kto chętnie słucha dobrych rad. A ja ci zawsze będę służył pomocą, ilekroć będziesz tego potrzebować. Chodź, pokażę ci teraz, co gdzie jest. Brat Szymon był spokojnym, korpulentnym człowiekiem w wieku czterdziestu paru lat. Wyszedł do nich na werandę, trzymając za rękę wychudzonego chłopca. Jego oczy przesłaniało bielmo, ale poza tym był zdrów i dobrze zbudowany, i z pewnością nie wyglądał najgorzej wśród ludzi, którzy zarażeni i chorzy mogli tutaj znaleźć schronienie, a przy tym odosobnienie z powodu swoich zakaźnych chorób, gdyż nie wolno im było wchodzić do miasta i przebywać wśród ludzi zdrowych. W małym sadzie za hospicjum wygrzewali się w słońcu ludzie starzy, z twarzami usianymi śladami po ospie; blade kobiety plotły w stodole słomiane warkocze, żeby wiązać nimi snopy zbóż, które właśnie ustawiano w mendle. Ci, którzy mieli dość siły, żeby choć trochę pracować, radzi byli, że mogą w ten sposób zapłacić za swe wyżywienie; ci, którzy nie mogli tego robić, biernie opalali się na słońcu; ci, którzy mieli jakieś wyrzuty na twarzach, przebywali w cieniu drzew owocowych, by nie pogarszać swego stanu; ci zaś z dużą gorączką chronili się w kaplicy. — Mamy ich w tej chwili osiemnastu - powiedział brat Szymon. - A to całkiem nieźle, jeśli zważyć na obecne upały. Trzej sprawni fizycznie i wyleczeni ze swej choroby, która nie była zakaźna; ci w ciągu paru dni wyruszą w drogę. Lecz przyjdą tu nowi, młody człowieku, zawsze przychodzą nowi. Przychodzą i odchodzą, niektórzy wyruszają w dalszą drogę, inni opuszczają ten świat. Mam nadzieję, że lepiej jest, gdy przechodzą tam przez te właśnie drzwi. Mówił to wszystko nieco kaznodziejskim tonem, co sprawiało, że Cadfael uśmiechał się w duszy, wspominając wzruszającą prostotę Marka, który był dobrym, ciężko pracującym,

współczującym człowiekiem, a którego duże dłonie były tak bardzo zręczne. Wiedział, że Oswin będzie przyjmować te nauki z wielkim przejęciem i stosować je bez zadawania zbędnych pytań. — Sam zajmę się chłopakiem, jeśli mi pozwolisz - zaproponował Cadfael, zaglądając do wyładowanej sakwy, którą miał przy pasie. - Przyniosłem ci wszystkie medykamenty, októre mnie prosiłeś, jak również te, o które nie prosiłeś, a które moim zdaniem mogą ci się przydać. Kiedy załatwimy tu nasze sprawy, przyjdziemy do ciebie. — Jakie są wiadomości o bracie Marku? - spytał Szymon. — Marek jest już diakonem, lecz moją budzącą strach spowiedź muszę jednak odłożyć na kilka lat i wtedy, jeśli będzie trzeba, odejdę w spokoju. — Zgodnie z życzeniem Marka? - spytał Szymon, ukazując nieoczekiwaną głębię wrażliwości i obdarzając ich wspaniałym uśmiechem. Nieczęsto się zdarzało, by mówił o takich sprawach. — Mnie zawsze słowo Marka wystarczało - odrzekł zamyślony Cadfael. - Być może macie rację. - I zwrócił się do Oswina, który śledził tę wymianę zdań z uśmiechem pełnym uwagi i zdumienia, pragnąc zrozumieć to, co umknęło mu jak puch dmuchawca: - Chodź, chłopcze, najpierw wyładujemy moje zapasy, a potem pokażę ci, co się dzieje u Świętego Idziego. Przeszli przez hol, gdzie chorzy jedli i spali, z wyjątkiem tych, którzy byli zbyt chorzy, by przebywać wśród swych zdrowych współbraci. Stał tam duży zamykany kredens, do którego Cadfael miał własny klucz i w którym były półki zastawione słoikami, flakonami, drewnianymi pudełkami pełnymi pigułek, były tu również syropy i przeróżne płyny, słowem wszystkie leki przygotowywane w chacie przez Cadfaela. Wypakowali swe sakwy i uzupełnili brakujące na półkach leki. Oswin był dumny z wagi tej misji, do której został dopuszczony i którą zajmował się teraz z wielkim przejęciem. Za hospicjum był mały kuchenny ogródek, sad i stodoły na zbiory. Cadfael ze swym podopiecznym obszedł cały teren, a kiedy kończył ten obchód, szło tuż za nimi trzech wielce zaciekawionych mieszkańców hospicjum: stary człowiek, który zajmował się zagonami z kapustą i który z dumąpokazał owoce swej pracy; kulawy pryszczaty młodzik, zręcznie poruszający się na dwóch kulach; i niewidome dziecko, które znając dobrze głos brata Cadfaela, chwyciło go za pas, porzuciwszy przedtem brata Szymona. — To jest Warin - wyjaśnił Cadfael, biorąc chłopca za rękę, kiedy skierowali się z powrotem do małego biurka brata Szymona, które stało na werandzie. - Dobrze śpiewa w kaplicy, a oficjum zna na pamięć. Wkrótce poznasz imiona ich wszystkich.

Brat Szymon, widząc, że wracają, wstał od swych rachunków. — Wszystko wam pokazał? Nie jest wielkie to nasze hospicjum, ale robi się tu rzeczy wielkie. Wkrótce zżyjesz się z nami. Oswin najpierw zaczerwienił się, potem rozjaśnił i wreszcie wybąkał, że postara się robić wszystko jak najlepiej. Zapewne z niecierpliwością czekał na moment, kiedy odejdzie jego mentor, tak by mógł wykonywać swoje nowe obowiązki bez skrępowania ucznia występującego przed nauczycielem. Cadfael poklepał go serdecznie po ramieniu i życzył mu powodzenia tonem kogoś, kto nie ma w tej materii żadnych wątpliwości, po czym skierował się do bramy. Z mroku werandy Szymon i Cadfael weszli w słoneczną jasność. — Czy dotarły do ciebie jakieś nowe wieści z południa? - spytał Cadfael. Mieszkańcy Świętego Idziego, z racji położenia hospicjum na skraju miasta, zawsze pierwsi znali wszelkie nowiny. — Nic ważnego. Jednak tu każdy człowiek musi być bystry i wyciągać odpowiednie wnioski. Trzy dni temu przyszedł do nas pewien stary żebrak i tylko przenocował, żeby odpocząć, był to człek całkiem sprawny fizycznie. Pochodził ze Stacey w pobliżu Andover, był jakiś taki dziwny, może trochę niespełna rozumu, trudno powiedzieć. Wbił sobie do głowy, jak się zdaje, że musi dotrzeć do świeżych pastwisk, a kiedy to się stanie, będzie musiał odejść. Powiedział też, że usłyszał głosy, które radziły mu pójść na północ, dopóki jeszcze jest czas. — Każdy człowiek z tych stron, który niczego nie posiada, równie dobrze mógłby wpaść na taki pomysł - rzekł ponuro Cadfael. - Jeśli nie jest pozbawiony zdrowego rozsądku. Może więc ów zdrowy rozsądek doradził mu, by wyruszył w drogę. — Może. Lecz ten człowiek powiedział - jeśli to mu się nie przyśniło - że tego dnia, kiedy wyruszył w drogę, wszedł na wzgórze i rozejrzał się wokoło, zobaczył kłęby dymu nad Winchesterem, w nocy zaś czerwona łuna płonęła nad całym miastem, drżąca, jak gdyby pod wpływem silnych płomieni. — Całkiem to możliwe - stwierdził Cadfael, w zamyśleniu zagryzając dolną wargę. - Wcale bym się nie zdziwił. Ostatnie sprawdzone wieści, jakie mieliśmy, mówią, że cesarzowa i biskup trzymają się od siebie z dala i umacniają pozycje. Gdyby okazali odrobinę cierpliwości... Lecz, jak wiadomo, ona nigdy nie była cierpliwa. Ciekaw jestem, czy zaczęła go już oblegać. Jak długo ten twój człowiek był w drodze? — Sądzę, że spieszył się, jak tylko mógł - odparł Szymon. - Zapewne co najmniej cztery dni. A więc działo się to tydzień temu i jak dotąd nie ma na to potwierdzenia. — Jeśli to prawda, będzie również potwierdzenie - rzekł ponuro Cadfael. - Na

pewno będzie! Ze wszystkich wieści, jakie krążą po świecie, te złe docierają najprędzej! Kiedy szedł Podzamczem, nadal zastanawiał się nad tym ponurym cieniem i tak był pochłonięty swymi myślami, że spotkanych po drodze znajomych pozdrawiał z opóźnieniem, tak bardzo był roztargniony. Dochodziło południe, na zakurzonej drodze panował ożywiony ruch, a niewielu było mieszkańców parafii Świętego Krzyża, których by nie znał. W ciągu tych długich lat swego zakonnego życia leczył prawie wszystkich, ich samych albo ich dzieci, czasem nawet ich zwierzęta, ktoś bowiem, kto zna choroby ludzi, może również od czasu do czasu zebrać trochę wiedzy o chorobach należących do nich stworzeń, które potrafią cierpieć tak samo jak ich właściciele, a które nie mają możliwości poskarżenia się. Jakże często Cadfael pragnął, żeby ludzie lepiej traktowali swoje zwierzęta, i próbował im dowieść, że to się opłaci. Los koni używanych podczas wojen był częścią tego dziwnego, powolnego procesu, jaki się w nim dokonywał i który wreszcie skłonił go do zrezygnowania z wojaczki i wstąpienia do klasztoru. Nie oznaczało to jednak, że opaci i przeorzy lepiej traktowali swe muły i żywy inwentarz. Przynajmniej jednak najlepsi z nich i najmądrzejsi uważali to za właściwe postępowanie, godne prawdziwego chrześcijanina. Lecz co się naprawdę stało w Winchesterze, że niebo nad tym miastem za dnia było czarne, a nocą czerwone? Cadfael nie widział powodu, by wątpić w tę relację. Takie same ponure przeczucia musiały gnębić znacznie bardziej wzniosłe umysły w tych ostatnich tygodniach, kiedy gorące suche lato, bliski kuzyn ognia, czekało z gotową pochodnią. Jakże niemądra musiała być ta kobieta, że próbowała oblegać biskupa w jego własnym zamku i własnym mieście, gdy królowa na czele armii znajdowała się tak blisko swego małżonka, a londyńczycy okazywali jawną wrogość. Poza tym biskup, przyparty do muru, nie mógł teraz okazać słabości i chęci do ustępstw. Na dodatek obu tych osobistości należało dobrze strzec, żeby przeżyły. Lecz co z pomniejszymi ludźmi, narażonymi na niebezpieczeństwo? Co z biednymi handlarzami i rzemieślnikami, rolnikami, którzy nie mieli fortec, żeby się schronić?! Raptem przerwał te rozważania nieco zdumiony, gdyż usłyszał z tyłu, choć o tej porze ruch na Podzamczu był mały, stukot niewielkich podków mułów. Zatrzymał się na rogu targu końskiego i obejrzał, a nie musiał długo szukać. Ujrzał dwa bardzo piękne muły, prawie białe, godne opata, i niewielką, płowo odzianą postać, idącą, jak przystało, kilka kroków z tyłu. Lecz tym, co go zdumiało, był fakt, że obaj jeźdźcy byli czarnymi benedyktynami, jego współbraćmi. Najwyraźniej dostrzegli przed sobąbarwę habitu Cadfaela i przyspieszyli muły, żeby się z nim zrównać.

— Niech was Bóg błogosławi, bracia - powiedział Cadfael, uważnie im się przyglądając. - Czyżbyście zmierzali do naszego domu w Shrewsbury? — Wraz z tobą, bracie - odezwał się jadący na przedzie zakonnik głosem dźwięcznym, choć skażonym nieco, jakby w jego klatce piersiowej coś skrzypiało. Cadfael nadstawił uszu. Tego rodzaju oddech wielokrotnie słyszał u starych ludzi, którzy często przebywali na świeżym powietrzu, jednak ten zakonnik nie był stary. - Czy brat należy do tutejszego opactwa Świętego Piotra i Pawła? My zostaliśmy wysłani tutaj z listami do jego wielebności opata. Sądzę, że ten mur obok nas jest granicą klasztoru? A więc jesteśmy blisko celu. — Bardzo blisko - potwierdził Cadfael. - Będę wam towarzyszył, ponieważ również tam zmierzam. Czy z daleka przybywacie? Spojrzał na wychudzoną twarz, władczą, o pięknych rysach; głęboko osadzone oczy zakonnika były bardzo ciemne i spokojne. Nieznajomy odrzucił kaptur na plecy, na głowie nosił wianuszek prostych czarnych włosów. Był to wysoki, muskularny mężczyzna, bardzo wycieńczony. Na twarzy miał ślady opalenizny z krajów o słońcu gorętszym niż w Anglii, brązowej, i to wieloletniej, która zbladła i była teraz może chorobliwa, a choć człowiek ten trzymał się w siodle, jakby się w nim urodził, w jego ruchach widać było spowolnienie, na obliczu zaś malowało się ukrywane znużenie, spokojna rezygnacja, która odpowiadałaby raczej komuś o wiele starszemu. Ów zakonnik miał najwyżej czterdzieści parę lat, na pewno nie więcej. — Z bardzo daleka - odparł ze słabym uśmiechem. - Lecz dziś tylko z Brigge. — I jedziecie dalej? Czy też pozostaniecie przez pewien czas z nami? Ty, bracie, i twój młodszy towarzysz będziecie mile widzianymi gośćmi. Młodszy jeździec, milcząc, trzymał się nieco z dala, podobnie jak skromny, znający swe miejsce sługa. Młodszy zakonnik wyglądał mniej więcej na dwadzieścia lat, był smukły, wysoki, choć jego towarzysz przewyższyłby go o głowę, gdyby stanęli obok siebie. Miał owalną, gładką, chłopięcą twarz, jednak o wyraźnych już rysach. Kaptur nasunął na twarz, zapewne po to, by uniknąć blasku słonecznego. Spod kaptura widać było duże oczy, wpatrujące się w starszego wiekiem i rangą brata. Tylko raz bacznie spojrzał na Cadfaela i natychmiast odwrócił wzrok. — Pragnęlibyśmy zatrzymać się tu przez pewien czas, gdyby jego łaskawość opat zechciał nas gościć - odpowiedział starszy zakonnik. - Straciliśmy dach nad głową i musimy szukać schronienia gdzie indziej. Powoli ruszyli naprzód, kopyta ich mułów podniosły tuman kurzu na Podzamczu.

Młody sługa szedł wolno za nimi. Na uprzejme pozdrowienia po drodze starszy zakonnik odpowiadał równie uprzejmie i spokojnie. Młodszy nie odezwał się ani słowem. Wkrótce po ich lewej stronie pojawiły się wartownia i kościół, wysoki kamienny mur obok nagrzany był upałem. Jadący na mule zakonnik trzymał luźno wodze na szyi zwierzęcia, złożył ręce pokryte wyraźnymi żyłami i głęboko westchnął. Cadfael milczał. — Wybacz mi, bracie, że odpowiedziałem ci prawie jak człowiek nieokrzesany, lecz nie było to zamierzone. Kiedy się przywykło milczeć całymi dniami, mówienie sprawia trudność, a po zagładzie i pożodze gardło jest zbyt suche, by wypowiedzieć choć parę słów. Spytałeś, czy przybywamy z daleka. Przez kilka dni byliśmy w drodze, gdyż obecnie nie mogę już przez dłuższy czas siedzieć w siodle. Przybywamy z południa jak żebracy... — Z miasta Winchester - stwierdził Cadfael, przypominając sobie złowróżbną łunę i ogień. — Z tego, co zostało z Winchesteru. - Zniszczone, lecz muskularne ręce były nieruchome, Cadfael poprowadził muła wokół węgła kościoła, a następnie pod sklepieniem wartowni. To z pewnością nie rozpacz ani gniew uniemożliwiły temu człowiekowi mówienie, oczywiste było, że niegdyś widywał gorsze rzeczy niż te, o których teraz wspomniał. Nadwerężył struny głosowe i chrypiał z nadmiaru mówienia. W czasach swej chwały musiał mieć piękny głos. - Czy to możliwe - spytał zdziwiony - że my pierwsi tu przybywamy? Sądziłem, że wieści o tym, co się wydarzyło, dotarły tu co najmniej tydzień temu, choć ucieczka w te strony nie była łatwa. Czy to my pierwsi przynieśliśmy wieści? Pokonali nas wielcy. Czyż mam prawo skarżyć się, ja, który gdzie indziej brałem udział w podobnych wydarzeniach? Cesarzowa oblegała biskupa w jego zamku, w Wolvesey, w samym mieście, a biskup zasypywał płonącymi strzałami raczej dachy niż swych wrogów. Miasto zostało zniszczone, klasztor żeński spalony do cna, kościoły zrównane z ziemią, a mój klasztor w Hyde Mead, który biskup Henryk tak bardzo chciał przejąć w swe ręce, całkiem strawił ogień. Tak więc przybyliśmy tutaj, dwaj bezdomni zakonnicy, by prosić o schronienie. Pozostali bracia rozproszeni są po wszystkich domach benedyktyńskich w kraju, gdzie mają krewnych lub przyjaciół. Nie ma już powrotu do Hyde Mead. I była to prawda. Palec Boży wskazał na jednego biedaka, pozwolił mu wydostać się z pułapki i spojrzeć ze wzgórza na szkarłatnoczamy dym i płomienie pożerające miasto należące do biskupa Henryka, który własnoręcznie je podpalił. — Bóg wszystko uładzi! - stwierdził Cadfael. — Bez wątpienia tak uczyni. - Jego ciepły, a zarazem wyrazisty głos odbił się głośnym echem pod sklepieniem wartowni.

Furtian wyszedł, by z uśmiechem powitać gości, i zaraz pojawił się chłopak stajenny, żeby zabrać muły. Wielki dziedziniec zalany był słońcem, panował na nim duży ruch, przemierzali go mocno zaaferowani zakonnicy, bracia świeccy, służba - wszyscy pochłonięci swymi codziennymi sprawami i obowiązkami. Chłopcy, kandydaci do zakonu, i uczniowie, wolni od zajęć, bawili się piłką, a ich przenikliwe wesołe głosy rozbrzmiewały na pół godziny przed dwunastą. Toczące się tu życie można było słyszeć, czuć i widzieć tak regularnie jak pory roku. Zatrzymali się w bramie. Cadfael przytrzymał strzemię nie znajomemu bratu, choć nie było to potrzebne, gdyż zsiadł on z muła lekko jak ptak składający skrzydła, powoli i z wdziękiem, a potem wyczerpany stał przez chwilę, żeby się wyprostować; był wysoki, miał ponad sześć stóp wzrostu. Młody chłopak zeskoczył z siodła w mgnieniu oka i kręcił się z niezadowoleniem, zazdrosny o to, że Cadfael go wyprzedził. Jednak cały czas milczał, nie protestując ani nie dziękując za wyręczenie. — Jeśli brat wyrazi zgodę, uprzedzę o jego przybyciu. — Niech brat powie, że brat Humilis i brat Fidelis z nie istniejącego już klasztoru w Hyde Mead, który został całkowicie zniszczony, proszą o posłuchanie i opiekę, z całą pokorą oraz w imię Reguły. Ten człowiek w przeszłości z pewnością niewiele przejawiał pokory i posłuszeństwa, choć teraz całym sercem pragnął się temu poddać. — Powtórzę to - obiecał Cadfael i odwrócił się na chwilę do młodego braciszka, oczekując jego pozdrowienia. Głowa w kapturze skłoniła się posłusznie, teraz była ukryta w cieniu, lecz głos nie rozbrzmiał. — Proszę wybaczyć memu młodemu przyjacielowi - rzekł brat Humilis, który stał wyprostowany przy łbie swego mlecznej barwy muła - że nie wypowiedział swego pozdrowienia. Niestety, brat Fidelis jest niemy.

Rozdział drugi — Przyprowadź do mnie naszych braci - powiedział opat Radulfus, wstając od pulpitu zdumiony i przejęty, gdy Cadfael zawiadomił go o przybyszach i pokrótce opowiedział, o co chodzi. Odsunął na bok pergamin i pióro i stał wyprostowany, ciemna, wysoka sylwetka na tle oślepiającego słońca, które wpadało przez okno rozmównicy. - Jakże to możliwe, żeby miasto i kościół zostały jednocześnie zniszczone! Oczywiście, są oni tu mile widziani i mogą, jeśli zajdzie taka potrzeba, zostać jak najdłużej. Przyprowadź ich, Cadfaelu! I zostań z nami. Potem może będziesz ich przewodnikiem i zaprowadzisz do przeora Roberta. Trzeba dla nich przygotować odpowiednie miejsca w dormitorium. Cadfael wyszedł od opata rad, że będzie użyteczny, i poprowadził przybyszów przez wielki dziedziniec do zakątka, w którym znajdowała się siedziba opata otoczona niewielkim ogrodem. Bardzo chciał się dowiedzieć od wędrowców, jak wyglądają sprawy na południu, zresztą na pewno tak samo jak Hugh, gdy tylko zostanie powiadomiony o przybyciu tych wędrowców. Niestety, ostatnio wiadomości docierały do nich bardzo wolno, a sprawy w Winchesterze bez wątpienia toczyły się z większą szybkością od chwili, gdy nieszczęśni bracia z Hyde Mead rozproszyli się, szukając schronienia. — Ojcze opacie, przyprowadziłem ci brata Humilisa i brata Fidelisa. Po wielkiej jasności na dworze, w małej wykładanej drewnem rozmównicy było ciemno. Dwaj wysocy mężczyźni o władczej posturze stali naprzeciw siebie, taksując się wzrokiem w ciepłej, cienistej ciszy. Radulfus sam wysunął naprzód stołki dla przybyszów i ręką dał znak, żeby usiedli, jednak młodszy zakonnik z szacunkiem cofnął się w głębszy cień i nadal stał. Zapewne nigdy nie zabierał głosu i dlatego usunął się na bok. Radulfus, który jeszcze nic nie wiedział o ułomności młodego człowieka, z pewnością to zauważył, lecz ani tego nie pochwalił, ani nie potępił. — Bracia, witam was serdecznie w naszym domu, służymy wam wszelką pomocą, jaka może wam być potrzebna. Słyszałem, że bardzo długo jechaliście konno i że sprowadziło was tu wielkie nieszczęście. Boleję nad losem naszych braci w Hyde. Mam nadzieję zapewnić wam tutaj spokój ducha i bezpieczne schronienie. W czasach tych godnych pożałowania wojen nam, jak dotąd, sprzyjało szczęście. Czy ty, starszy wiekiem bracie, jesteś bratem Humilisem? — Tak, ojcze opacie. A oto list naszego przeora, który poleca nas obu twej łaskawości. - Wyjął pergamin, który miał schowany na piersi pod habitem, i położył przed opatem na stole. - Wielebny ojciec powinien wiedzieć, że opactwo w Hyde nie miało już od

dwóch lat opata. Dochodziły słuchy, że biskup Henryk sam zamierzał je przejąć w swe ręce i zrobić z niego episkopalny klasztor, czemu bracia stanowczo się sprzeciwili; pozbawienie nas zwierzchnika miało na celu osłabić nas i stłumić nasz głos. Teraz to nie ma żadnego znaczenia, gdyż dom w Hyde nie istnieje, zrujnowany i spalony do fundamentów. — Aż tak bardzo został zniszczony? - spytał Radulfus, marszcząc brwi nad splecionymi dłońmi. — Całkowicie. Kto wie, może z czasem zostanie tam wzniesiony nowy dom. Lecz ze starego nic nie zostało. — Proszę, niech brat mi dokładnie opowie wszystko, co mu wiadomo - poprosił ze smutkiem Radulfus. - My tutaj, z dala od tych wydarzeń, żyjemy niemal spokojnie. W jaki sposób spadła na was ta zagłada? Brat Humilis - jak dumnie musiało brzmieć jego poprzednie imię, skoro postąpił z nim tak pokornie? - złożył splecione dłonie na podołku swego habitu i ciemnymi, głęboko osadzonymi oczami patrzył na opata. Po lewej stronie jego tonsury widniała dawno zagojona wąska szrama. Cadfael zauważył ją i wiedział od razu, że została zadana przez praworęcznego rycerza. Nie zdziwiło go to. Nie był to prosty zachodni miecz, lecz bułat Seldżuków. Teraz stało się oczywiste, gdzie zdobył tę ciemną opaleniznę, która przez lata nieco zblakła. — Cesarzowa wkroczyła do Winchesteru pod koniec lip - ca, nie pamiętam dokładnie daty, za swą siedzibę obrała królewski zamek przy zachodniej bramie. Następnie posłała kogoś do pałacu biskupa Henryka, wzywając go, żeby przybył do niej, na co on przysłał odpowiedź, że owszem przybędzie, lecz z pewnym opóźnieniem. Nigdy nie dowiedziałem się, jaka była jego wymówka. Zwlekał dość długo, jednak zważywszy na to, co potem nastąpiło, dobrze wykorzystał te dni łaski, kiedy bowiem wreszcie cesarzowa straciła cierpliwość i wysłała swe siły przeciw niemu, on już bezpiecznie zamknął się w swym nowym zamku w Wolvesey, graniczącym jedną ścianą z mu - rem miejskim w południowowschodnim zakątku miasta. Królowa zaś, tak przynajmniej mówiono w mieście, wezwała na pomoc swych Flamandczyków. Tak czy inaczej, biskup miał w swym zamku duży garnizon, i do tego dobrze zaopatrzony. Proszę o wybaczenie Pana Boga i wielebnego ojca - powiedział cicho brat Humilis - że tak szczegółowo opisuję te wojenne wydarzenia, ale mam spore doświadczenie w wojaczce, dlatego trudno mi to całkiem zapomnieć. — Boże, zachowaj - odrzekł Radulfus - by ktoś uważał za konieczne zapomnieć coś, co czynił w dobrej wierze i wiernie służąc. Czy z bronią w ręku, czy w klasztorze, wszyscy mamy rachunek do spłacenia wobec tego kraju i tutejszych ludzi. Zamykanie oczu na nic nikomu się nie przyda. A więc kto zadał pierwszy cios?

A przecież byli sprzymierzeńcami zaledwie kilka tygodni temu! — Cesarzowa. Wyruszyła, by otoczyć Wolvesey, jak tylko dowiedziała się, że on tam się zamknął. Wszystko, co mieli, użyli przeciw zamkowi. I zrównali z ziemią wszystkie budynki, sklepy, także te, które znajdowały się zbyt blisko zamku, żeby oczyścić teren. Jednak biskup miał silny garnizon i nowe mury. Jak słyszałem, zaczął je budować dziesięć lat temu, czy coś koło tego. To jego ludzie pierwsi zastosowali głownie. Większa część miasta wśród murów została spalona: kościoły, klasztory, sklepy - nie byłoby to takie straszne, gdyby nie upalne i suche lato. — A Hyde Mead? — Nie wiadomo, z której strony nadleciały zapalające strzały. Toczyła się wtedy walka poza murami miasta i jak zawsze zaczęło się plądrowanie - wyjaśnił brat Humilis. - Walczyliśmy z ogniem tak długo, jak mogliśmy, ale nikt nam nie pomógł i zrobiło się tak gorąco, że nie zdołaliśmy dłużej tego wytrzymać. Nasz przeor kazał nam wyjść poza miasto, i tak też zrobiliśmy. Byliśmy już przerzedzeni. Wielu z nas zginęło. Zawsze ktoś musi zginąć, zwykłe ci niewinni i bezradni. Radulfus zamyślony, ze ściągniętymi brwiami, wpatrywał się w swe złożone jak kielich dłonie. — Przeor przeżył i napisał listy. Gdzie teraz przebywa? — Jest bezpieczny w majątku swego krewnego, kilka mil od miasta. Nakazał nam rozproszyć się i udać tam, gdzie możemy znaleźć schronienie. Ja spytałem, czy wraz z bratem Fidelisem mogę poprosić o azyl w Shrewsbury. Dostałem na to zgodę przeora. Tak więc przybyliśmy tu i jesteśmy w twoich rękach, ojcze. — Witam was serdecznie, ale czemu właśnie tutaj? — Ojcze, urodziłem się o kilka mil stąd, w majątku Salton. Marzyłem o tym, żeby przed śmiercią znów go zobaczyć. - Uśmiechnął się, napotykając bystry wzrok opata pod ściągniętymi brwiami. - To była jedyna majętność mego ojca w tym hrabstwie. Człowiek wypędzony ze swego ostatniego domu wraca do pierwszego domostwa. — Mądrze mówisz. Dopóki on jest, będziemy o niego dbać. A towarzyszący ci młodszy brat? Fidelis zsunął kaptur, pochylił głowę z szacunkiem i złożył pokornie dłonie, ale nic nie powiedział. — Ojcze, on nie może mówić, zatem ja przekazuję podziękowanie w imieniu nas obu. Kiedy przebywałem w Hyde, nie byłem całkiem zdrów i brat Fidelis powodowany dobrocią stał się mym wiernym przyjacielem i towarzyszem. Ponieważ nie ma żadnej

rodziny, do której mógłby się udać, postanowił towarzyszyć mi i opiekować się mną tak jak przedtem. Jeśli ojciec pozwoli... - Czekał chwilę na przyzwalające skinienie głową i uśmiechnął się, nim dodał: - Brat Fidelis będzie tu służyć Bogu wedle wszystkich swoich sił. Znam go i odpowiadam za niego. Lecz jest jeden szkopuł: jego głos, on nie mówi. Brat Fidelis jest niemy. — Dlatego, że jego modlitwy są nieme, nie jest tu mniej serdecznie widziany. Jego milczenie może być bardziej wymowne niż wypowiedziane przez nas słowa. - Jeśli opat był tym zaskoczony, opanował się natychmiast i nie dał nic po sobie poznać. Doprawdy rzadko się zdarzało, by opat Radulfus był czymś zaskoczony. - Po tej męczącej wędrówce - powiedział - obaj musicie być mocno zmęczeni i nadal bardzo przejęci, dlatego każdy z was musi mieć znów własne łóżko, swoje miejsce i pracę. Pójdziecie teraz z bratem Cadfaelem, który zaprowadzi was do przeora Roberta, pokaże też wam cały obszar naszego opactwa, dormitorium i jadalnię, ogrody i her - barium, gdzie króluje brat Cadfael. Zapewni wam pożywienie i wypoczynek, czego najbardziej teraz potrzebujecie. A w porze nieszporów dołączycie do nas i razem się pomodlimy. * Wiadomość o przybyszach z południa sprawiła, że Beringar spiesznie nadszedł z miasta i najpierw odbył rozmowę z opatem, a następnie z bratem Humilisem, który powtórzył to samo co przedtem. Kiedy Hugh dowiedział się wszystkiego, co chciał, poszedł do herbarium, gdzie został Cadfaela pilnie podlewającego swój ogród. Było to na godzinę przed nieszporami, o tej porze dnia, kiedy cała robota zastała już wykonana i kiedy nawet ogrodnik ma prawo odpocząć i posiedzieć chwilę w cieniu. Cadfael odstawił swoją konewkę, zostawiając oblane słońcem zagony aż do wieczornego chłodu, i usiadł obok swego przyjaciela na ławce przy wysokim południowym murze. — No, masz tu przynajmniej przestrzeń do oddychania - stwierdził, a potem rzekł poważnie: - Chwycili się za gardła, nie sięgając do naszych. Jednak smutne to bardzo, że mieszczanie, mnisi i biedne siostry zakonne musiały najwięcej wycierpieć. Niestety, tak już jest na tym świecie. Królowa zaś i jej Flamandczycy są już pewno w mieście albo bardzo blisko. Co się dalej wydarzy? Oblegający mogą się stać obleganymi. — Tak też nieraz bywało - przyznał Hugh. - A biskup otrzymał wyraźne ostrzeżenie, że być może potrzebna mu będzie dobrze zaopatrzona spiżarnia, choć z pewnością ma duże zapasy. Gdybym ja był głównodowodzącym sił zbrojnych królowej, najpierw odciąłbym wszystkie drogi wiodące do Win - chesteru i upewnił się, że nie docierają tam żadne dostawy żywności. Zresztą przekonamy się o tym. Jak słyszałem, tyś pierwszy

rozmawiał z tymi dwoma braćmi z Hyde. — Dogonili mnie na Podzamczu. Co o nich sądzisz? Hugh spojrzał uważnie na twarz swego starego przyjaciela, najwyraźniej zmęczoną i senną w tym upale późnego popołudnia, która jednak nigdy nie była przed nim całkiem zamknięta. — Starszy jest szlachetnie urodzony, to oczywiste - odparł. - Poza tym jest chory. Zapewne z powodu swej wojennej przeszłości, gdyż moim zdaniem dokuczają mu dawne rany. Czyś zauważył, że chodzi nieco przekrzywiony na lewą stronę, oszczędzając lewy bok? Czegoś nie wyleczył do końca. A ten młody... Doskonale mogę zrozumieć, że uległ urokowi tego człowieka i że go uwielbia. Dobre to dla obu! On ma możnego protektora, a jego pan oddanego opiekuna. Ot, co - rzekł Hugh, a wypowiedział ten bystry osąd z uśmiechem. — Jeszcze się nie domyśliłeś, kto jest naszym nowym bratem zakonnym? Chyba ci wszystkiego nie powiedziano - stwierdził Cadfael - ponieważ okazało się to przypadkowo. Przeszłość wojenna, tak, wyznał to, choć mogłeś się tego domyślić. Moim zdaniem, ten człowiek ma ponad czterdzieści pięć lat i widoczne blizny. Powiedział także, że urodził się niedaleko stąd, w Salton, w majątku, który wówczas należał do jego ojca. Ma też bliznę na głowie po ranie, którą kilka lat temu zadali mu Seldżucy turecką zakrzywioną szablą. Zaledwie cięcie, które się szybko zagoiło, lecz zostawiło trwały ślad. Salton należało przedtem do biskupa z Chester i kościoła Świętego Chada. Wiele lat temu przeszło w ręce szacownego rodu Marecotów. Teraz miejscowy dzierżawca zajmuje się Salton. Brat Humilis jest Marescotem. Wiem tylko o jednym Marescocie w wieku tego człowieka, który wziął udział w wyprawie krzyżowej. Musiało to być jakieś szesnaście, siedemnaście lat temu. Byłem wtedy świeżo upieczonym zakonnikiem i ciągle jeszcze nasłuchiwałem jednym uchem opowieści o tych, którzy stali się krzyżowcami. Był wśród nich niejaki Godfrid Marescot, który do Ziemi Świętej zabrał ze swych posiadłości trzydziestu ludzi, czym zyskał sobie wielkie uznanie. — I ty sądzisz, że to jest właśnie on? Że tak nisko upadł? — Czemu nie? Wielcy ludzie bywają ranni, tak samo jak prostaczkowie. Tym bardziej - ciągnął Cadfael - jeśli dowodzą, znajdując się na przedzie. Ludziska powiadają, że on zawsze był pierwszy. Nadal reagował żywo na wszystko, co miało związek z wyprawami krzyżowymi, lecz dobrze wiedział, że sny i marzenia onich niewiele miały wspólnego z rzeczywistością. Inni także wierzyli i ufali, i również odwracali się od wielu rzeczy, które były czynione w imię wiary.

— Przeor Robert zapewne właśnie w tym momencie bada dzieje panów na Salton - powiedział Cadfael - i bez wątpienia natrafi na naszego gościa. Zna on rodowód każdego właściciela majątku w tym hrabstwie, i nawet poza nim, co najmniej trzydzieści lat wstecz. Brat Humilis nie musi troszczyć się o właściwe przedstawienie siebie, wręcz przeciwnie, jego pobyt tutaj przysporzy nam splendoru, on nic więcej nie musi czynić. — Tak sobie myślę - odezwał się przekornie Hugh - że nie musi nic więcej zrobić, jak u nas umrzeć i pozwolić się tu pochować. Przecież masz lepsze oko niż ja, gdy chodzi o śmiertelną chorobę. Ten człowiek jest u kresu swej ziemskiej drogi. Bez pośpiechu, lecz koniec jest pewny. — Tak samo jak twój i mój - odparł ostro Cadfael. - A co do pośpiechu, ani ty, ani ja nie decydujemy o tym. Ta chwila nadejdzie wtedy, kiedy będzie miała nadejść. Do tego czasu każdy dzień ma znaczenie, ten ostatni tak samo jak pierwszy. — I niech tak zawsze będzie! - rzekł Hugh z uśmiechem, nie przejmując się, że został skarcony przez Cadfaela. - Niestety, on wkrótce dostanie się w twoje ręce. A co z tym jego niemym chłopcem? — Nic! Nic, tylko cisza i ukrywanie się w cieniu. Niech upłynie trochę czasu - powiedział Cadfael - a poznamy go lepiej. Człowiek, który wyrzekł się wszelkiej własności, może swobodnie przenosić się z jednego azylu do innego, wszędzie czując się jak w domu, czy to w Shrewsbury, czy w Hyde Mead. Człowiek, który ubrany jest tak samo jak każdy inny człowiek, poddany tej samej dyscyplinie, zwraca na siebie uwagę nie dłużej niż przez jeden dzień. Brat Humilis i brat Fidelis przestrzegali tej samej rutyny tu, w środku Anglii, jakiej przestrzegali na południu kraju, a godziny dnia mijały im tak samo spokojnie i pogodnie. Ponieważ przeor Robert zakończył z pomyślnym wynikiem swoje badania dotyczące feudalnych posiadłości i genealogii znakomitych rodzin w hrabstwie, wkrótce wszyscy wokoło dowiedzieli się dzięki jego godnemu zaufania echu, bratu Hieronimowi, że opactwo gości wybitnego syna tej ziemi, znanego krzyżowca, który zyskał sławę w walce przeciw powstaniu Atabega Zenghi z Mosulu, który ostatnio był wielkim zagrożeniem dla Królestwa Jerozolimskiego. Osobiste ambicje przeora Roberta związane były przede wszystkim z klasztorem, jednak jego uwagi nigdy nie uszły wszelkie zmiany fortuny, jakie zachodziły w świecie zewnętrznym. Jerozolima została wstrząśnięta do posad królewską klęską poniesioną z rąk tegoż Zenghiego, jednak królestwo przetrwało dzięki aliansowi z emiratem w Damaszku. W tej nieszczęsnej bitwie, o czym Robert dyskretnie powiadomił współbraci, Godfrid Marescot zachował się jak bohater.

— Bierze udział w każdym nabożeństwie i pracuje pilnie w każdej godzinie przeznaczonej na pracę - powiedział brat Edmund, infirmer, patrząc, jak nowy brat kroczy powoli przez wielki dziedziniec, zmierzając do kościoła na kompletę w promiennym spokoju i cieple nadchodzącego wieczoru. - I nie prosił nikogo o pomoc. Tak bardzo chciałbym, żeby miał zdrowszą cerę i przybrał trochę ciała na tych swoich długich kościach. A ta jego brunatna opalenizna jest matowa, nie ma w niej śladu krwi... Za krzyżowcem szedł zawsze wiemy cień, młody, zręczny chłopak, dotrzymujący mu kroku, gotów wziąć pod łokieć swego pana i podtrzymać go, gdyby się potknął, albo otoczyć jego szczupłe ciało ramieniem, gdyby zachwiał się albo upadł. — Oto idzie ktoś, kto wie wszystko - rzekł Cadfael - ale nie może mówić. A gdyby nawet mógł mówić, nie zrobiłby tego bez pozwolenia swego pana. Syn któregoś z jego dzierżawców, powiadasz? Ktoś tego rodzaju, z pewnością. Chłopiec jest dobrze urodzony i uczył się. Zna łacinę prawie tak samo dobrze jak jego pan. —Sądzę - powiedział Edmund z wahaniem i szacunkiem że jest to nieślubny syn. Może bardzo się mylę, ale tak mi przyszło do głowy. Uważam go za człowieka, który kochałby i chronił swego potomka z nieprawego łoża, a ten młody chłopak mógłby też kochać go i podziwiać za to i za wszystko inne. Istotnie, mogła to być prawda. Wysoki mężczyzna i wysoki młody chłopak, było pewne podobieństwo, nawet w rysach twarzy, pomyślał Cadfael, który nieraz uważnie obserwował brata Fidelisa, jak spokojnie i bezszelestnie chodził po opactwie, cierpliwie szukając właściwej drogi w nie znanym sobie miejscu. Gorzej chyba znosił zmianę miejsca niż jego starszy wiele lat towarzysz, mając mniej śmiałości i doświadczenia, a przy tym niepokój młodości. Przywarł do swej gwiazdy przewodniej i każdy krok orientował wedle jej światła. Mieli wspólną alkowę w skryptorium, gdyż brat Humilis najwyraźniej potrzebował siedzącej pracy i, jak się wkrótce okazało, miał zręczną rękę do kopiowania tekstów i artystycznych iluminacji. Ponieważ zaś po pewnym czasie pracy przy delikatnych szczegółach zaczynała mu drżeć ręka, opat Radulfus doszedł do wniosku, że brat Fidelis powinien mu towarzyszyć, ilekroć potrzebował odpoczynku. Jedna ręka zdolna była zastąpić tę drugą, jakby jedna nauczyła się wszystkiego od drugiej, może nawet tylko pod wpływem miłości i współzawodnictwa. choć obaj pracowali wolno, mieli godne podziwu wyniki. — Nigdy dotąd nie zastanawiałem się nad tym - odezwał się Edmund, głośno myśląc - jak wyobcowanym, odciętym od życia człowiekiem jest niemowa, jak trudno mu nawiązać z kimś kontakt. Sam złapałem się na tym, że nad głową chłopca rozmawiam o nim z bratem Humilisem, jakby nie miał słuchu

i zdrowych zmysłów. I mocno się wtedy zaczerwieniłem. Lecz jak brat nawiązuje kontakt z kimś takim? Nigdy dotąd nie miałem do czynienia z człowiekiem niemym i czuję się całkiem zagubiony. — Każdy tak to odczuwa - odparł Cadfael. Istotnie tak było, zauważył to. Milczenie albo raczej powściągliwość w mówieniu wymagane przez Regułę, a milczenie, jakie otaczało brata Fidełisa, to było coś całkiem innego. Ci, którzy musieli się z nim porozumieć, zwykle dużo gestykulowali, używając niewielu słów, albo w ogóle nic nie mówili, milcząc jak on. Jak gdyby nic nie słyszał i był pozbawiony rozumu. Jednak najwyraźniej wcale tak nie było. Miał szybko reagujące zmysły i ostry słuch, wrażliwy na każdy dźwięk. I to również było dziwne. Bardzo często niemi byli dlatego głusi, że w ogóle nie znali dźwięków, nie wydawali ich. A ten młody człowiek umiał dobrze czytać, znał trochę łacinę, co świadczyło o bystrym rozumie. Chyba że, pomyślał Cadfael z powątpiewaniem, jego niemota była czymś nowym, dopiero od kilku lat, może z powodu naprężenia strun języka albo mięśni gardła? A jeśli nawet cierpiał na to od urodzenia, może powodem były struny głosowe, zbyt mocno naciągnięte pod językiem, które można było poluzować właściwymi ćwiczeniami albo nożem? Za bardzo się wtrącam w nie swoje sprawy, pomyślał Cadfael, karcąc sam siebie w duchu i odrzucając wszelkie zbędne spekulacje. Na kompletę udał się w ponurym pokutnym nastroju i żeby się zdyscyplinować, postanowił milczeć aż do końca wieczoru. Następnego dnia zbierali fioletowe sierpniowe śliwki, które właśnie dojrzewały. Część ich trzeba było zjeść od razu, gdyż były całkiem dojrzałe, część brat Petrus zamierzał przerobić na gęste i ciemne powidła. Resztę zaś rozkładano na siatkach w suszami, gdzie po pewnym czasie marszczyły się i stawały słodkie i elastyczne. Cadfael miał kilka śliw w niewielkim sadzie opactwa, choć większość drzew owocowych rosła w głównym ogrodzie na terenie Gaye, soczystej, dużej łąki, leżącej nad brzegiem rzeki. Nowicjusze i młodsi bracia zbierali owoce, oblaci zaś i chłopcy mogli im pomagać, wszyscy natomiast wiedzieli, że kilka garści owoców zawsze trafi za pazuchę, a nie do koszy, na co Cadfael przymykał oczy pod warunkiem, że to zawłaszczenie było w rozsądnych rozmiarach. Nikt nie mógł spodziewać się ciszy podczas tak pięknej pogody i tak odświętnego zajęcia. Uszu Cadfaela dobiegały wesołe głosy chłopców, kiedy w swej chacie rozlewał wino i chodził wśród swych roślin wzdłuż zacienionego muru, pieląc i podlewając. Cóż za miłe dźwięki! Wyraźnie rozróżniał znane sobie głosy, dziecięce wysokie i przenikliwe, i te starszych chłopców, o wyraźnej skali. Donośny ciepły głos należał do brata Rhuna, najmłodszego z nowicjuszy, szesnastolatka, który dopiero dwa miesiące temu został przyjęty

na okres próbny i nie nosił jeszcze tonsury, gdyż powinien był najpierw zastanowić się poważnie nad swym postanowieniem, czy chce wyrzec się świata, którego właściwie prawie nie znał. Jednak Rhun nie zamierzał zmienić swej decyzji. Na uroczystości ku czci świętej Winifredy przybył jako cierpiący kaleka, a teraz dzięki jej łasce chodził normalnie, wyprostowany i zwinny, promieniejący radością na widok każdego, kto się do niego zbliżył. Tak też było z pewnością i teraz, kiedy nie zwracał uwagi na to, kto jest jego sąsiadem przy najbliższej śliwie. Cadfael doszedł do skraju sadu, żeby sprawdzić, co się tam dzieje, i zobaczył, że niegdyś kulawy chłopiec siedzi uradowany na gałęzi i radośnie, zręcznymi dłońmi zbierając śliwki tak starannie, że prawie nie ścierał z nich nalotu, a potem schylając się, żeby włożyć je do kosza, podtrzymywany przez wysokiego brata, odwróconego do Cadfaela plecami. Dopiero kiedy ten zmienił pozycję, żeby szybciej nadążać za zwinnym Rhunem, Cadfael rozpoznał w nim brata Fidelisa. Po raz pierwszy ujrzał jego twarz z tak bliska, gdyż ten miał odrzucony do tyłu kaptur. Najwyraźniej Rhun był jedynym człowiekiem, który nie miał żadnych trudności z nawiązaniem kontaktu z bratem niemową, i właśnie mówił do niego coś wesoło, wcale nie przejmując się jego milczeniem. Kiedy roześmiany Rhun pochylił się, a uśmiechnięty Fidelis spojrzał na niego w górę, jakże pogodne były te dwa oblicza. Dłonie ich spotkały się na pałąku kosza, którym Rhun wymachiwał z zapałem, podczas gdy Fidelis zrywał piękne, dorodne owoce, wskazane mu przez chłopca z góry. Ostatecznie, pomyślał Cadfael, należało spodziewać się, że ta dzielna niewinność wkroczy śmiało tam, gdzie większość z nas wahałaby się postawić stopę. A poza tym Rhun przez tak wiele lat żył z okrutnym kalectwem, że teraz swobodnie, bez lęku podchodził do izolacji innego człowieka. I chwała Bogu za to i za jego wielkie dziecięce zalety! Wrócił zamyślony do swego pielenia, zachowując przed oczami obraz człowieka, który zazwyczaj krył się w cieniu. Fidelis miał owalną twarz o wyraźnych rysach, z natury poważną, z wysokim czołem i ostro zarysowanymi kośćmi policzkowymi, cerą jasną koloru kości słoniowej, gładką i młodą. Tutaj, w sadzie, wydawał się niewiele starszy od Rhuna, choć na pewno dzieliło ich kilka lat. Wianuszek pukli wijących się wokół jego tonsury był jesiennie brązowy, ale nie rudy, szeroko rozstawione oczy patrzyły spod grubych prostych brwi świetliście szare w oślepiającym blasku. Jakże przystojny był ten młody człowiek, niemal odbicie słonecznej urody Rhuna. Spotkały się południe i zmierzch. Zbieracze śliwek nadal pracowali, choć większość owoców była już w koszach, gdy Cadfael odłożył motykę i konewkę, żeby przygotować się do nieszporów. Na wielkim dziedzińcu i przed stajniami panował popołudniowy ruch, bracia wracali z prac nad Gaye, w

domu gościnnym i na dziedzińcu przed stajniami było gwarno, a w krużganku niósł się dźwięk przenośnych organów brata Anzelma, który właśnie próbował nową pieśń. Iluminatorzy i kopiści stawiali tego popołudnia ostatnie litery, a potem czyścili pędzelki i pióra. Brat Humilis zapewne był sam w swej alkowie, skoro wysłał Fidelisa do radosnej pracy w sadzie. Cadfael zamierzał przejść przez wirydarz do pracowni przewodnika chóru, żeby tam sobie usiąść spokojnie z bratem Anzelmem i przez kwadrans, aż do dzwonu na nieszpory, porozmawiać, a nawet posprzeczać się na tematy dotyczące muzyki. Nagle wspomnienie chłopca niemowy, którego Humilis, powodowany życzliwością, wysłał do sadu, żeby miał trochę rozrywki, przebywając ze swymi rówieśnikami, tak go wzruszyło, że kiedy znalazł się w krużganku, oczyma wyobraźni ujrzał przed sobą wychudzoną, opanowaną i dumną twarz Humilisa, człowieka samotnego, który nigdy się nie skarżył. A może pokornie samotnego? 1 za takiego właśnie chciał uchodzić? Daleko idące żądanie, jak na kogoś tak sławnego, czym przecież wszyscy w opactwie już wiedzieli. Jeśli marzył o tym, żeby uciec od tego i pozostać niemym jak jego własny sługa, to się całkowicie mylił. Tak rozmyślając, Cadfael odstąpił od swego zamiaru i skręcił w północny krużganek, gdzie o tej porze cele skryptorium skąpane były w słońcu. Humilis dostał alkowę w połowie krużganka, tam, gdzie słońce pojawiało się najwcześniej i świeciło najdłużej. Było tu bardzo spokojnie, dźwięki przenośnych organów wydawały się dalekie i przytłumione. Trawa w wiryda - rzu mimo codziennego podlewania pożółkła i wyschła. — Bracie Humilisie... - powiedział Cadfael, otwierając drzwi celi. Karta pergaminu leżącego na stole była odsunięta na bok, mały słoiczek złotej farby stoczył się na kamienną posadzkę, a jego zawartość rozlała się. Brat Humilis leżał na stole twarzą w dół, prawą dłonią chwyciwszy krawędź blatu, lewą mocno wcisnąwszy aż po przegub dłoni w pachwinę. Lewy policzek przycisnął do swego dzieła, tak że był pomazany farbą błękitną szkarłatną, oczy miał zamknięte, powieki mocno zaciśnięte, co świadczyło, że z całych sił stara się zapanować nad bólem. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Gdyby tak uczynił, sąsiadujący z nim bracia usłyszeliby to. Jakakolwiek była tego przyczyna, chciał ją ukryć i jak dotąd mu się to udało. Cadfael łagodnie objął ciało Humilisa, nie zmieniając jego pozycji. Niebiesko żyłkowane powieki otworzyły się i błyszczące, inteligentne, pełne bólu oczy spojrzały prosto w twarz zakonnika. — Bracie Cadfaelu... —Leż, proszę, spokojnie przez chwilę - rzekł Cadfael. — Zaraz sprowadzę brata Edmunda, infirmera...

— Nie, bracie, proszę, zabierz mnie stąd... do mego łóżka... to przejdzie samo... to nic nowego. Tylko powoli mnie stąd zabierz, nie chcę robić przedstawienia. Szybciej i bardziej niepostrzeżenie, czego zresztą on właśnie pragnął, można go było wyprowadzić z kościoła nocnymi schodami do jego celi w dormitorium niż przez wielki dziedziniec do infirmerii. Wstał powodowany raczej siłą woli niż siłą fizyczną i otoczony krzepkim ramieniem Cadfaela, wsparł się ciężko o jego plecy. Przeszli w ten sposób nie zauważeni przez chłodny, ciemny kościół, następnie wolno pokonali schody. No i wreszcie Humilis, wyciągnąwszy się na własnym łóżku, ze słabym, cierpliwym uśmiechem poddał się zabiegom Cadfaela, bez protestu pozwalając mu zdjąć z siebie habit, i odsłonił ukośnąplamę z krwi i ropy, która przecinała jego płócienne kalesony na lewym biodrze aż do pachwin. — Czasem rana się otwiera - rozległ się spokojny głos z poduszki - i zaczyna ropieć... z powodu długiej jazdy konnej... Przepraszam brata! Wiem, że to cuchnie... — Muszę przyprowadzić Edmunda - stwierdził Cadfael, rozwiązując tasiemkę kalesonów chorego i wyciągając koszulę. Jeszcze nie odkrył tego, co było pod spodem. - Brat infir - mer musi to obejrzeć. — Tak... rozumiem. Ale nikt inny! Po co sprowadzać tu więcej ludzi? — Chyba z wyjątkiem brata Fidelisa? Czy on wie? — Tak, o wszystkim! - odparł Humilis i czule się uśmiechnął. - Jego nie musimy się obawiać, nawet gdyby mówił, on wie o wszystkim, co mnie trapi. Niech sobie odpoczywa, aż skończą się nieszpory. Kiedy Cadfael odchodził, Humilis leżał z zamkniętymi oczami, jakby odprężony, gdyż z jego twarzy zniknął grymas bólu. Cadfael osobiście poszedł szukać brata Edmunda i znalazł go akurat w momencie, gdy skończyły się nieszpory. W ogrodzie wypełnione śliwkami kosze stały wzdłuż żywopłotu, gotowe do wyniesienia, gdy zakończy się oficjum, zbieracze po spiesznych ablucjach z pewnością znaj dowali się już w kościele. Brat Fidelis mógłby z niechęciąprzyjąć czyjąś opiekę nad swym panem. Najlepiej byłoby, gdyby go znalazł już opatrzonego, w dobrym stanie, otoczonego opieką. W ten sposób można by łatwiej zyskać jego zaufanie. — Już przedtem wiedziałem, że będziemy potrzebni - powiedział Edmund, idąc energicznie w górę po schodach. - To dawne rany, twoim zdaniem? Twoje umiejętności przy - dadząsię tu bardziej niż moje, miałeś już bowiem, Cadfaelu, do czynienia z tego rodzaju obrażeniami. Dzwon zamilkł. Słyszeli pierwsze dźwięki wieczornego oficjum dolatujące z kościoła, kiedy wchodzili do celi chorego człowieka. Powoli otworzył ciężkie powieki, uśmiechnął się