mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 789
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 837

Peters Ellis - Kroniki Brata Cadfaela 14 - Pustelnik z lasu Eyton

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :957.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Peters Ellis - Kroniki Brata Cadfaela 14 - Pustelnik z lasu Eyton.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 154 stron)

Peters Ellis Kroniki Brata Cadfaela 14 Pustelnik z lasu Eyton

Rozdział pierwszy Był osiemnasty października roku 1142, gdy Ryszard Ludel, dziedziczny dzierżawca majątku Eaton, zmarł z utraty sił po ranach odniesionych w bitwie pod Lincoln w służbie króla Stefana. Ta wiadomość trafiła, jak należało, do Hugona Beringara na zamku w Shrewsbury. Eaton był jednym z wielu majątków w hrabstwie, odebranych Williamowi FitzAlanowi po tym, jak ten potężny wielmoża opowiedział się po niewłaściwej stronie w walce o tron, bronił Shrewsbury dla cesarzowej Maud i uciekł, gdy Stefan po oblężeniu zdobył miasto. Jego rozległe ziemie skonfiskowane dla korony oddano pod zwierzchnictwo szeryfa, ale ich długoletnich dzierżawców pozostawiono w spokoju, kiedy stało się jasne, że roztropnie akceptują wynik bitwy i ślubują posłuszeństwo królowi. Ludel zrobił w istocie coś więcej niż przyrzeczenie lojalności. Dowiódł tego zbrojnie pod Lincoln, a teraz okazało się, że zapłacił wysoką cenę za swą lenniczą wierność, bo miał zaledwie trzydzieści pięć lat w chwili śmierci. Hugo przyjął wiadomość z umiarkowanym żalem, naturalnym u kogoś, kto prawie nie znał zmarłego i na którego obowiązki ta śmierć nie powinna mieć wpływu. Eaton miał dziedzica, a nie było drugiego syna, który mógłby zmącić kwestię dziedziczenia, i z pewnością nie trzeba było interweniować. Ludelowie byli ludźmi Stefana, i to lojalnymi, chociaż nowy beneficjant, mający obecnie dziesięć lat, jak sobie Hugo przypominał, jeszcze przez wiele lat nie podniesie broni w sprawie swego króla. Chłopiec przebywał w szkole przy opactwie, umieszczony tam przez ojca po śmierci matki, raczej po to, jak mówiła plotka, by wydostać go z rąk władczej babki, niż mieć pewność, że się nauczy czytać i pisać. Wydawało się zatem, że to opactwu, a nie zamkowi, przypada obowiązek nie do pozazdroszczenia, ktoś bowiem musi powiedzieć młodemu Ryszardowi o śmierci ojca. Urządzenie pogrzebu nie przypadnie opactwu, bo Eaton miał własny kościół i proboszcza, ale nadzór nad dziedzicem był sprawą wielkiej wagi. „Co do mnie – pomyślał Hugo - lepiej będzie się upewnić, jak kompetentnemu rządcy zostawił Ludel pieczę nad majątkiem chłopca, póki nie będzie on w wieku odpowiednim, by samemu nim zarządzać”. — Nie zaniosłeś jeszcze tej wieści opatowi? - spytał koniuszego, który przywiózł wiadomość. — Nie, panie mój, przybyłem najpierw do ciebie. — A czy masz polecenie pani, by rozmawiać z samym dziedzicem?

— Nie, panie mój, i wolałbym to zostawić tym, którzy mają go pod opieką. — Chyba masz rację - zgodził się Hugo. - Pojadę sam i pomówię z opatem Radulfusem. On najlepiej wie, jak to załatwić. A co do sukcesji, pani Dionizja nie musi się martwić, tytuł chłopca jest całkiem pewny. W czasach pełnych trosk, gdy kuzynowie walczyli zajadle o tron, a szukający korzyści wielmoże zmieniali barwy w zależności od zmiennych kolei fortuny w wyniszczającej wojnie, Hugo był niezmiernie rad, że hrabstwo, którego strzegł, tylko raz przeszło z rąk do rąk. Potem trwale się uspokoiło, nie kwestionując tytułu Stefana i odpierając przypływy niepokojów od swoich granic, bez względu na to, czy zagrożenie przychodziło od strony wojsk cesarzowej, nieprzewidywalnych najazdów niekarnych Walijczyków z Powys na zachodzie, czy też skalkulowanych ambicji earla Chesteru na północy. Hugo z powodzeniem od lat utrzymywał wyważone stosunki ze wszystkimi tymi niebezpiecznymi sąsiadami. Byłoby szaleństwem zastanawiać się nad przekazaniem Eaton innemu dzierżawcy, bez względu na możliwe ujemne strony oddania nienaruszonego dziedzictwa dziecku. Po co niepokoić rodzinę, która pozostała uległa i lojalna, kiedy jej suzeren uciekł do Francji? Ostatnia plotka głosiła, że William FitzAlan wrócił do Anglii i dołączył do cesarzowej w Oksfordzie, a odczucie jego obecności, nawet na tę odległość, mogło poruszyć dawniejsze poczucie lojalności u jego byłych dzierżawców. To jednak ryzyko, które trzeba będzie podjąć, kiedy pojawią się sygnały powstania. Oddanie Eaton innemu dzierżawcy mogłoby niepotrzebnie obudzić dawną wierność z jej roztropnej drzemki. Nie, syn Ludela powinien mieć swoje prawa. Dobrze by jednak było przyjrzeć się temu rządcy i upewnić się, że można mu zaufać, zarówno w kwestii utrzymywania polityki jego zmarłego pana, jak i troski o interesy i ziemie jego nowego pana. Hugo nieśpiesznie jechał przez miasto, gdy już poranna mgiełka się uniosła i trwał piękny ranek. Kierował się pod górę do Wysokiego Krzyża, a potem znów stromo w dół krętą ulicą Wyle do wschodniej bramy i przez kamienny most ku Podgrodziu, gdzie masywna wieża kościelna opactwa widniała na tle bladoniebieskiego nieba. Sevem płynęła szybko, lecz spokojnie pod łukami mostu, stale na swym niskim letnim poziomie. Jej dwie trawiaste wysepki obrzeżone wąskim skrajem pobielałego brązu zostaną znów zakryte, kiedy pierwsza ulewa przyniesie wezbraną wodę z Walii. Na lewo, gdzie otwierał się przed nim gościniec, podnoszące się z brzegu rzeki skupisko drzew i krzewów stykało się z zapylonym skrajem drogi, a potem zaczynały się domki, podwórka i ogrody Podgrodzia. Na prawo, między trawiastymi brzegami, rozciągał się staw młyński, ociągająca się mgła mąciła jego srebrną powierzchnię, a poza nim wznosił się mur enklawy opactwa i łuk nad bramą strażnicy.

Gdy furtian wyszedł, by przejąć uzdę, Hugo zsiadł z konia. Był tu tak samo znany jak wszyscy ci, którzy nosili benedyktyńskie habity i żyli w tych murach. — Jeżeli szukasz brata Cadfaela, panie mój, jest teraz u Świętego Idziego - ofiarował się furtian z pomocą. - Uzupełnia ich apteczkę. Ale wyszedł z godzinę temu, po kapitule, i pewnie zaraz wróci, gdybyś zechciał na niego zaczekać. — Mam sprawę najpierw do opata - powiedział Hugo, przyjmując bez protestu przypuszczenie, że każda jego wizyta musi koniecznie mieć związek ze starym druhem. - Cadfael bez wątpienia usłyszy to samo zaraz potem, o ile już tego nie wie! Wiatr zdaje się przywiewać nowiny najpierw do niego, a dopiero potem trapić nimi nas pozostałych. — Jego obowiązki prowadzą go częściej na zewnątrz, niż może to robić większość z nas - odrzekł dobrodusznie furtian. - A gdy o tym mowa, skąd te biedne dotknięte chorobą dusze od Świętego Idziego wiedzą tyle o tym, co się dzieje na szerokim świecie? Bo on rzadko wraca stamtąd bez jakiejś plotki, która zdumiewa wszystkich w tym końcu Podgrodzia. Ojciec opat jest w swoim ogrodzie. Zamknął się z kościelnym na godzinę nad rachunkami, ale widziałem, że brat Benedykt wychodził przed chwilą. Wyciągnął żylastą, brunatną dłoń do szyi konia, z ogromnym respektem, bo wielki, kościsty siwek Hugona, równie kapryśny, jak silny, żywił pogardę dla wszystkich istot ludzkich poza swoim panem, a i jego uważał raczej za równego sobie, szanowanego, ale znającego swoje miejsce. — Czy nie ma jeszcze wieści z Oksfordu? - dopytywał furtian. Nawet w klasztorze, chcąc nie chcąc, musieli nadstawiać ucha na wieści o oblężeniu. Jego sukces mógł oznaczać uwięzienie cesarzowej i położyć kres waśni, która rozdzierała kraj na dwoje. — Nie, odkąd król przeprowadził wojska przez bród i wkroczył do miasta. Może wkrótce coś usłyszymy, jeśli ktoś, kto zdążył się wydostać z oblężenia, trafi w te strony. Z pewnością jednak garnizon zadbał, żeby zanikowe spichrze były pełne. To się niewątpliwie przeciągnie jeszcze na wiele tygodni. Oblężenie to powolne zaciskanie pętli, a król Stefan nie słynął z cierpliwości i wytrwałości. Mógł uznać za nudne siedzenie i wyczekiwanie, aż jego wrogowie się wygłodzą. Mógł odejść, żeby szukać gdzie indziej jakiejś żywszej akcji. To się już przedtem zdarzało i mogło zdarzyć się znowu. Hugo skwitował wzruszeniem ramion słabości swego króla i ruszył przez wielki dziedziniec do domu opata, żeby oderwać ojca Radulfusa od jego wypieszczonych, choć nieco steranych róż.

Brat Cadfael wrócił już ze szpitala Świętego Idziego i sortował ziarno siewne w swojej pracowni, kiedy Hugo wyszedł z domu opata i skierował się ku herbarium. Rozpoznając jego szybkie i lekkie kroki na żwirowej ścieżce, Cadfael powitał go, nie odwracając głowy. — Brat furtian mówił mi, że tu zajdziesz. Powiedział, że to sprawa dla ojca opata. Skąd wiatr wieje? Coś nowego z Oksfordu? — Nie - odparł Hugo, siadając wygodnie na ławie pod drewnianą ścianą. - To bliżej domu. Nie dalej niż Eaton. Ryszard Ludel nie żyje. Jego matka przysłała dziś koniuszego z tą wieścią. Macie tu w szkole jego chłopca. Cadfael odwrócił się wtedy z glinianym talerzem pełnym rodzynków. — A więc jego ojciec nie żyje? Słyszeliśmy, że był coraz słabszy. Ten dzieciak miał nie więcej niż pięć lat, kiedy go tu przysłano, i bardzo rzadko był zabierany do domu. Chyba jego ojciec myślał, że lepiej mu będzie tu z rówieśnikami niż przy łożu chorego. — I pod silną władzą babki, z tego, co słyszałem. Nie znam tej pani - mówił Hugo - tylko jej reputację. Znałem zmarłego, chociaż nie widziałem go od czasu, jak zwoziliśmy naszych rannych spod Lincoln. Dobry wojak i przyzwoity człowiek - ale chłodny, nierozmowny. Jaki jest chłopiec? — Bystry, przedsiębiorczy... Bardzo ujmujący skrzat, prawdę mówiąc, ale często wpada w kłopoty. Biegły w czytaniu, lecz woli bawić się na powietrzu. To Pawłowi wypada powiedzieć mu o śmierci ojca i o tym, że jest on teraz panem dworu. Paweł może z tym mieć większy kłopot niż chłopiec. On ledwie zna swego rodzica. Sądzę, że nie ma problemów z prawem własności? — Żadnych! Sam jestem całkowicie za oddaniem mu go, bo Ludel zasłużył na nietykalność. To także piękny majątek i żyzna ziemia, a większość jej pod uprawą. Dobre pastwiska, łąki i lasy, wszystko najwyraźniej zadbane, bo jest teraz więcej warte niż dziesięć lat temu. Muszę jednak poznać rządcę i upewnić się, że będzie dobrze służył chłopcu. — Jan z Długolasu - powiedział z miejsca Cadfael. - Dobry człowiek i dobry mąż. Nieźle go znamy, bo prowadzimy z nim interesy. Zawsze był rozsądny i uczciwy. Tamten majątek leży między posiadłościami opactwa w Eyton nad Sevem po jednej stronie i Aston pod Wrekin po drugiej, a Jan zawsze zapewniał naszemu leśnikowi swobodne przejście między tymi dwoma lasami, żeby mu oszczędzić czasu i pracy. W ten sposób dostarczamy drewno z naszej części lasu Wrekin. To odpowiada obu stronom. Ludelowa część lasu Eyton wcina się w nasze i byłoby głupio się kłócić. Przez ostatnie dwa lata Ludel zostawiał wszystko w rękach Jana. Nie będziesz tam miał kłopotów.

— Opat mówił mi - wtrącił Hugo - że cztery lata temu Ludel oddał mu chłopca pod opiekę, na wypadek gdyby on sam nie dożył dojścia chłopca do wieku męskiego. Wygląda na to, że zabezpieczył się na przyszłość, jakby przewidział zbliżającą się własną śmierć. - I dodał dość posępnie: - Większość z nas nie ma tak jasnego widzenia, bo inaczej kilka setek w Oksfordzie śpieszyłoby teraz kupować msze za swoje dusze. Do tego czasu król musiał zająć miasto. Samo wpadło w jego ręce, kiedy już przeszedł bród. Zamek jednak może się trzymać do końca roku w razie potrzeby, a niełatwo go zdobyć, chyba tylko głodem. Jeśli Robert Gloucester w Normandii jeszcze się o tym nie dowiedział, to jego wywiadowcy są mniej sprawni, niż sądziłem. Jeżeli zaś wie, w jakich opałach jest jego siostra, pośpieszy z powrotem do domu. Znałem już oblegających, którzy stawali się obleganymi, i to także może się znowu zdarzyć. — Powrót zajmie mu trochę czasu - zauważył Cadfael. - I według wszelkich relacji, wróci nie lepiej zaopatrzony, niż kiedy wyjeżdżał. Przyrodni brat cesarzowej i najlepszy jej żołnierz został wysłany za morze, wbrew własnym chęciom, żeby prosić o pomoc dla niej u jej niezbyt kochającego małżonka. Hrabia Andegawenii, Godfryd, był jednak według godnych zaufania doniesień znacznie bardziej zainteresowany własnymi ambicjami w Normandii niż ambicjami swojej żony w Anglii. Był też wystarczająco przebiegły, by zwabić hrabiego Roberta do pomocy w zdobywaniu zamku za zanikiem w tym księstwie, zamiast ruszać do żony, by jej pomagać w zdobyciu korony Anglii. Już w czerwcu Robert odpłynął z Wareham, wbrew własnemu przekonaniu, lecz na usilne prośby siostry i nalegania Godfryda, który nie chciał przyjąć żadnego innego posła od żony. A oto kończył się wrzesień, Wareham było z powrotem w rękach króla Stefana, a Roberta wciąż zatrzymywała niewdzięczna służba u Godfryda w Normandii. Cóż, przybycie na ratunek siostrze nie będzie dla niego szybką ani łatwą sprawą. Żelazny uścisk oblężenia zaciskał się powoli wokół zamku w Oksfordzie, a Stefan po raz pierwszy nie zdradzał zamiaru odstąpienia od swego celu. Nigdy jeszcze nie był tak bliski uczynienia kuzynki i rywalki swym więźniem i zmuszenia jej do uznania jego suwerenności. — Czy on sobie zdaje sprawę, jak bliski jest w końcu dostania jej w swoje ręce? - zastanawiał się Cadfael, przykrywając wieczkiem kamienny garnek z wybranymi nasionami. - Jak byś ty się czuł, Hugonie, gdybyś był na jego miejscu i naprawdę miał ją w ręku? — Boże, uchowaj! - rzekł żarliwie Hugo i uśmiechnął się szeroko na samą myśl o tym. - Bo nie wiedziałbym, co z nią zrobić! I diabeł tkwi w tym, że Stefan też nie będzie wiedział, nawet jeśli zdobędzie zamek. Gdyby był rozsądny, mógł zatrzymać cesarzową zamkniętą w Arundel w dniu, kiedy wylądowała. A co zrobił? Dał jej eskortę i odesłał do

Bristolu na spotkanie z bratem! Ale jeśli królowa dostanie kiedyś w ręce tę panią, będzie to całkiem inna historia. Jeżeli on jest wielkim wojownikiem, ona jest lepszym wodzem i wie, jak wykorzystywać przewagę. Hugo wstał i przeciągnął się, a podnoszący się wietrzyk z otwartych drzwi zwichrzył jego gładkie, czarne włosy i zaszeleścił w wiązkach suszonych ziół zwisających z belek dachu. — Cóż, nie ma pośpiechu z zakończeniem tego oblężenia - dodał. - Poczekamy, zobaczymy. Słyszę, że dostałeś w końcu chłopaka do pomocy w her - barium. Zauważyłem świeżo przystrzyżony żywopłot. To jego robota? — Tak. - Cadfael wyszedł z przyjacielem na żwirową ścieżkę między wzorzystymi zagonami ziół nieco przerośniętych pod koniec pory wzrostu. Żywopłot po jednej stronie był rzeczywiście zgrabnie przystrzyżony z pędów późnego lata. - To brat Winfryd. Zobaczysz go pracującego na pólku pnącej fasoli. Wysoki, niezdarny chłopak, same łokcie i kolana. Świeżo po nowicjacie. Chętny, chociaż powolny. Ale da sobie radę. Posłali go do mnie, jak sądzę, bo nie radził sobie z piórem i pędzlem, ale daj mu łopatę, a pokaże, co potrafi. Poradzi sobie. Poza otoczonym murem herbarium rozciągał się ogród warzywny, a za lekkim wzniesieniem po prawej grochowisko zbiegało w dół do strumienia Meole, który stanowił tylną granicę enklawy opactwa. I tam był brat Winfryd, w swoim żywiole; wielki, niezgrabny, ze strzechą kędzierzawych włosów okalających wygoloną tonsurę, w habicie podkasanym do krzepkich kolan i w drewniakach na wielkich stopach wbijających okuty stalą szpadel w splątane łodygi fasoli i w trawę. Rzucił im promienne spojrzenie, kiedy przechodzili, i powrócił do swej pracy, nie przerywając rytmu. Hugo dostrzegł opaloną twarz wieśniaka i okrągłe, niewinne, niebieskie oczy. — Chyba tak, poradzi sobie zarówno z łopatą, jak i z toporem bojowym - powiedział rozbawiony. — Przyda mi się tuzin takich na zamku, kiedykolwiek zgłoszą się do służby. — Z niego nie miałbyś pożytku - oświadczył z przekonaniem Cadfael. - Jak większość rosłych chłopów, to najłagodniejsza dusza pod słońcem. Rzuciłby swój miecz, żeby podnieść człowieka, którego powalił. To raczej małe, hałaśliwe teriery pokazują zęby. Wyszli na pas kwietników za ogrodem kuchennym, gdzie krzaki róż wyrosły wysoko i zaczęły tracić liście. Obszedłszy narożnik żywopłotu, znaleźli się na wielkim dziedzińcu, o tej porannej, roboczej godzinie prawie pustym, poza jednym czy dwoma podróżnymi wchodzącymi i wychodzącymi z domu gościnnego, i spokojnym, poza jakimś poruszeniem w

stajniach. Gdy obchodzili wysoki żywopłot przed wejściem na dziedziniec, jakaś mała postać wypadła z bramy podwórka gospodarczego, gdzie stodoły i spichrze na poddaszach tworzyły jego trzy strony, i ruszyła biegiem przez zwężenie dziedzińca do klasztoru, by wyłonić się w minutę później na jego drugim końcu. Teraz szła statecznym krokiem, z oczami przyzwoicie opuszczonymi i pulchnymi dziecięcymi dłońmi splecionymi pobożnie przy pasie, niczym żywy obraz niewinności. Cadfael zatrzymał się rozmyślnie, z dłonią na ramieniu Hugona, by uniknąć zbytniego ubliżenia się do chłopca. Chłopiec dotarł do narożnika infirmerii, obszedł go i znikł z widoku. Miało się wrażenie, że gdy tylko wyszedł pola widzenia obserwatorów z wielkiego dziedzińca, zerwał się znowu do biegu, bo goła pięta błysnęła nagle i znikła. Hugo uśmiechnął się szeroko. Cadfael złowił spojrzenie przyjaciela i nie rzekł nic. - Spróbuję zgadnąć! - powiedział Hugo, mrużąc oko. - Zebraliście wczoraj jabłka i jeszcze nie trafiły na swoje półki na strychu. Na szczęście przeor Robert go nie wypatrzył, bo miał tunikę wypchani na piersi jak jakaś tęga matrona! — Och, niektórzy z nas okazują milczące zrozumienie. On zabiera największe, ale tylko cztery. Kradnie z umiarem. Częściowo dlatego, że czuje się zobowiązany, a częściowo, bo kuszenie opatrzności wciąż na nowo to połowa zabawy. Ruchliwe, czarne brwi Hugona uniosły się z rozbawieniem i pytająco. — Dlaczego cztery? — Bo mamy tylko czterech chłopców w szkole, a jeśli on w ogóle kradnie, kradnie dla wszystkich. Jest kilku nowicjuszy niewiele starszych, ale on wobec nich nie ma zobowiązań. Muszą kraść na własną rękę albo obejść się smakiem. A czy wiesz, kim jest ten młodzik? - spytał zadowolony z siebie Cadfael. — Nie, ale chyba chcesz mnie zadziwić. — Nie wiem, czy mi się uda. To jest wielmożny Ryszard Ludel, nowy pan Eaton. Chociaż, oczywiście, on jeszcze o tym nie wie - dodał Cadfael, rozpatrując tę okrytą cieniem niewinność. Ryszard siedział ze skrzyżowanymi nogami na trawiastym brzegu nad młyńskim stawem, w zamyśleniu ogryzając ostatki białego miąższu swego jabłka, kiedy nadszedł, szukający go, jeden z nowicjuszy. — Brat Paweł chce cię widzieć - oznajmił wysłannik, prezentując delikatnie zadowoloną minę kogoś świadomego własnej cnoty, kto przekazuje prawdopodobnie złowieszcze dla innego wezwanie. - Jest w rozmównicy. Lepiej się pośpiesz.

— Mnie? - Ryszard podniósł okrągłe ze zdziwienia oczy znad kradzionego jabłka. Nikt nie miał wszak powodu, żeby się obawiać brata Pawła, przełożonego nowicjuszy i chłopców, który był najłagodniejszym i najcierpliwszym z ludzi, ale w miarę możliwości unikano nagany nawet z jego ust. — Czego ode mnie chce? - dopytywał. — Sam powinieneś to wiedzieć najlepiej - odparł nieco złośliwie nowicjusz. - On mi się nie zwierza. Idź, a dowiesz się, jeśli naprawdę nie masz pojęcia. Ryszard wrzucił ogryzek do stawu i powoli wstał. — W rozmównicy, powiadasz? - Wykorzystanie tak prywatnego, ceremonialnego miejsca dowodziło czegoś poważnego i chociaż Ryszard nie wiedział o grzechach, chyba tylko najbardziej powszednich, które mogły być złożone na jego rachunek w ciągu ostatnich tygodni, wypadało mu zachować ostrożność. Szedł wolno w zamyśleniu, powłócząc bosymi nogami po trawie i rozmyślnie szurając nimi po bruku dziedzińca. Stawił się w porę w małej, mrocznej rozmównicy, gdzie goście z zewnętrznego świata mogli czasami porozmawiać na osobności ze swymi zamkniętymi w klasztorze synami. Brat Paweł stał zwrócony plecami do jedynego okna, czyniąc ten mały pokój jeszcze ciemniejszym. Prosty, krótko przycięty pierścień włosów wokół jego lśniącej tonsury był wciąż gęsty i czarny, mimo pięćdziesiątki zakonnika. Brat Paweł miał zwyczaj stać, a właściwie i siedzieć, nieco\pochylony, mając przez lata do czynienia z istotami o połowę niższymi i pragnąc je raczej uspokoić, niż przestraszyć swoją postawą i zachowaniem. Był życzliwym, wykształconym, pobłażliwym człowiekiem a do tego dobrym nauczycielem, który utrzymywał porządek wśród swoich piskląt, nie uciekając się do straszenia ich. Najstarszy z oblatów, oddany na służbę Bogu w wieku pięciu lat, a teraz zbliżający się do piętnastu i do nowicjatu, opowiadał okropne historie o poprzedniku brata Pawła, który rządził za pomocą rózgi i miał oczy, które mogły zmrozić krew w żyłach. Ryszard złożył obowiązkowy ukłon i stanął przed swym przełożonym, podnosząc do światła nieprzeniknione oblicze, rozjaśnione tylko dwojgiem niebieskozielonych oczu promieniujących niewinnością. Szczupły, ruchliwy chłopiec, niski na swój wiek, ale zwinny i giętki jak kot, z gęstą czupryną kędzierzawych, jasnobrązowych włosów i pasmem złocistych piegów na kościach policzkowych i grzbiecie zgrabnego, prostego nosa. Stał mocno na rozstawionych stopach, przywierając ich palcami do desek podłogi i patrząc w twarz bratu Pawłowi, posłuszny i niewinny. Paweł dobrze znał to spojrzenie. — Ryszardzie - powiedział łagodnie. - Usiądź przy mnie. Jest coś, co muszę ci powiedzieć.

Już te słowa wystarczyły, żeby rozproszyć lekką niepewność chłopca po to tylko, by zastąpić ją inną, poważniejszą - ton był tak czuły i pobłażliwy, jakby zapowiadał potrzebę pocieszenia. Wyraz twarzy Ryszarda zdradzał tylko oszołomienie. Chłopiec pozwolił zaciągnąć się na ławę i usiadł na niej objęty ramieniem Pawła. Palcami stóp ledwie dotykał podłogi, ale podpierał się nimi. Mógł być przygotowany na naganę, tu jednak chodziło o coś, na co z pewnością nie był przygotowany i nie miał pojęcia, jak temu stawić czoło. — Wiesz, że twój ojciec walczył pod Lincoln za króla i był ranny? I że od tego czasu był w złym stanie? Jako zdrowy, dobrze odżywiony i zadbany młodzik, Ryszard nie bardzo wiedział, co to zły stan, poza tym, że było to coś, co się przytrafiało starym. Odrzekł jednak uprzejmie: — Tak, bracie Pawle! - Bo tego się po nim spodziewano. — Twoja babka przysłała dziś rano koniuszego do pana szeryfa. Przywiózł smutną nowinę, Ryszardzie. Twój ojciec wyspowiadał się i otrzymał ostatnie namaszczenie. On nie żyje, moje dziecko. Ty jesteś jego dziedzicem i musisz być go wart. W życiu i w śmierci - mówił brat Paweł. - On jest w ręku Boga. Jak my wszyscy. Wyraz zamyślonego oszołomienia nie zmieniał się. Palce stóp Ryszarda opierały się o podłogę, a dłonie zaciskały na skraju ławy, na której przysiadł. — Mój ojciec nie żyje? - powtórzył. — Tak, Ryszardzie. Prędzej czy później spotka to nas wszystkich. Każdy syn musi pewnego dnia wstąpić na miejsce ojca i przejąć jego obowiązki. — Zatem będę teraz panem Eaton? Brat Paweł nie popełnił błędu i nie uznał tego za zwykłe wyrażenie zadowolenia z osobistej korzyści, ale raczej za rozumne pogodzenie się z tym, co właśnie zostało powiedziane. Dziedzic musi przyjąć brzemię i przywileje, które złożył jego rodzic. — Tak, jesteś panem Eaton, a raczej będziesz nim, kiedy tylko dojdziesz do odpowiedniego wieku. Musisz się uczyć, by nabrać mądrości i dobrze rządzić swoją ziemią i ludźmi. Twój ojciec tego by sobie życzył. Nadal walcząc z realiami nowej sytuacji, Ryszard szukał w pamięci jakiegoś jasnego wyobrażenia tego ojca, który teraz wzywał go, by okazał swą wartość. Podczas rzadkich ostatnich odwiedzin w domu na Boże Narodzenie i na Wielkanoc był przyjmowany po przybyciu i przed odjazdem w pachnącym ziołami i przedwczesną starością pokoju chorego. Pozwalano mu całować szarą, surową twarz i słuchać niskiego głosu, obojętnego od osłabienia, nazywającego go synem, wzywającego do nauki i pouczającego, aby był cnotliwy i prawy. Niewiele więcej, nawet twarz zacierała się w jego pamięci. Pamiętał, że szedł tam z

lękiem. Nigdy nie zbliżyli się do większej zażyłości. — Kochałeś ojca i robiłeś, co mogłeś, żeby go zadowolić, czyż nie, Ryszardzie? - ponaglił go łagodnie brat Paweł. - Musisz nadal robić to, co mu było miłe. I możesz odmawiać modlitwy za jego duszę, co będzie i dla ciebie pocieszeniem. — Czy mam teraz jechać do domu? - spytał Ryszard, którego umysł bardziej potrzebował informacji niż pocieszenia. — Na pogrzeb ojca z pewnością. Ale nie, żeby tam pozostać, jeszcze nie. Wolą twego ojca było, byś się uczył czytania i pisania i należycie opanował rachunki. Jesteś jeszcze za młody, więc rządca zadba o twój dwór, póki nie dojdziesz do wieku męskiego. — Moja babka nie widzi sensu w uczeniu mnie czytania i pisania - powiedział tonem wyjaśnienia Ryszard. - Była zła, kiedy ojciec mnie tu wysyłał. Ona mówi, że każdy dwór potrzebuje tylko pisarza, a książki nie są odpowiednim zajęciem dla szlachcica. — Z pewnością zastosuje się do życzeń twego ojca. Tym bardziej że to uświęcona wola zmarłego. Ryszard z powątpiewaniem wysunął wargę. — Ale moja babka ma co do mnie inne plany. Chce mnie ożenić z córką naszego sąsiada, bo Hiltruda nie ma braci i będzie dziedziczką zarówno Leighton, jak i Wroxeter. Babka teraz będzie tego chciała bardziej niż przedtem - powiedział po prostu i spojrzał niewinnie w twarz nieco poruszonego brata Pawła. Trzeba było kilku chwil, żeby przyswoić sobie tę nowinę i odnieść ją do przyjęcia chłopca do klasztornej szkoły, kiedy miał zaledwie pięć lat. Dwory Leighton i Wroxeter leżały po obu stronach Eaton i mogły być kuszącą perspektywą, ale najwyraźniej Ryszard Ludel nie podzielał ambitnych planów swej matki co do jej wnuka, skoro podjął kroki, by go usunąć z jej zasięgu, a w rok później ustanowił opata Radulfusa opiekunem syna, na wypadek gdyby jemu samemu przyszło porzucić tę opiekę. „Ojciec opat wie lepiej, skąd wiatr wieje - pomyślał brat Paweł. — Iż pewnością nie pochwali takiego traktowania swego podopiecznego, prawie dziecka”. Z wielką rozwagą odezwał się, przyjmując niewinne spojrzenie chłopca z poważną twarzą. — Twój ojciec nie mówił nic o swoich planach co do ciebie na dzień, kiedy będziesz dorosły. Takie sprawy muszą poczekać na właściwy czas, a ten jeszcze nie nadszedł. Jeszcze przez kilka lat nie musisz sobie łamać nad tym głowy. Jesteś pod opieką ojca opata, a

ten zrobi, co dla ciebie najlepsze. - I dodał roztropnie, dając upust naturalnej ludzkiej ciekawości: - Czy znasz tę dziewczynkę? Tę córeczkę sąsiada? — To wcale nie dziewczynka - oznajmił Ryszard pogardliwie. - Jest całkiem stara. Była raz zaręczona, ale jej narzeczony umarł. Moja babka była zadowolona, bo po czekaniu na niego przez kilka lat Hiltruda nie miała wielu zalotników. Nie jest nawet ładna, więc zostanie dla mnie. Brat Paweł poczuł, że krew mu zastyga w żyłach. „Całkiem stara” oznaczało chyba nie więcej niż kilka lat po dwudziestce, ale nawet to było różnicą nie do przyjęcia. Takie małżeństwa stanowiły oczywiście rzecz codzienną, kiedy chodziło o zdobycie majątku i ziemi, ale z pewnością nie należało do nich zachęcać. Opat Radulfus miał wyrzuty sumienia z powodu chłopców powierzanych przez ojców klasztorowi i postanowił nie p/zyjmować ich więcej, aż nie osiągną wieku, w którym mogą sami o sobie decydować. Z pewnością/nie spojrzałby przychylnie na poddanie jakiegoś chłopca równie poważnej i krępującej dyscyplinie małżeństwa. — Cóż, możesz przestać myśleć o tych sprawach oświadczył bardzo stanowczo. - Twoim jedynym zmartwieniem dziś i przez najbliższe lata musi być nauka i rozrywki odpowiednie dla twojego wieku. Teraz możesz wrócić do kolegów albo pobyć tu w spokoju przez jakiś czas, jak wolisz. Ryszard ochoczo wysunął się spod wspierającego go ramienia i wstał pewnie z ławy, pragnąc zaraz stawić czoło światu i swym ciekawskim kolegom, nie widząc powodu, dla którego miałby tę chwilę odkładać. Musiał sobie jeszcze przyswoić to, co mu się przydarzyło. Sam fakt mógł ogarnąć myślą, ale powiązania wolno docierały do jego serca. — Jeżeli jest jeszcze coś, o co chcesz zapytać, albo jeśli poczujesz potrzebę pociechy czy porady, wróć do mnie i pójdziemy razem do ojca opata - rzekł brat Paweł, patrząc niespokojnie na chłopca. — Jest mądrzejszy ode mnie i może ci lepiej pomóc. Mogło tak być, ale uczeń klasztornej szkoły raczej nie zgłaszał się dobrowolnie na spotkanie z tak budzącą lęk osobą. Poważna twarz Ryszarda przybrała wyraz jak u kogoś wchodzącego na nieznaną i ciernistą ścieżkę. Ukłonił się na pożegnanie i dość żwawo wyszedł. Brat Paweł przyglądał mu się z okna, a nie widząc oznak przygnębienia, poszedł zdać sprawę opatowi z planów pani Dionizji co do wnuka. Radulfus wysłuchał go z należytą uwagą i zmarszczonym czołem. Połączenie Eaton z dwoma sąsiednimi majątkami było zrozumiałą ambicją. Powstała z tego własność byłaby potęgą w hrabstwie i niewątpliwie ta pani uważała się za zdolną władać taką

potęgą ponad głowami panny młodej, ojca panny młodej i nieletniego pana młodego. Żądza ziemi była potężną siłą napędową, a dzieci towarem wymiennym. — Martwimy się niepotrzebnie - oświadczył Radulfus, strząsając tę sprawę ze swych ramion. - Ten chłopiec jest pod moją opieką i tak pozostanie. Cokolwiek babka zamierza, nie może go dosięgnąć. Możemy o tym zapomnieć. Ona nie jest zagrożeniem dla Ryszarda ani dla nas. Chociaż opat był mądrym człowiekiem, przy tej właśnie okazji miał się przekonać, że jego przewidywania się nie sprawdzają.

Rozdział drugi Rankiem dwudziestego października wszyscy byli na kapitule, kiedy zapowiedział się rządca dworu w Eaton, upraszając o wysłuchanie słów od jego pani. Jan z Długolasu był krzepkim, brodatym, poruszającym się z rozwagą mężem po pięćdziesiątce, z zaczątkami łysiny. Skłonił się z szacunkiem opatowi i przekazał swe posłanie bez ogródek, rzeczowo, jak ktoś, kto spełnia obowiązek, nie wyrażając osobiście aprobaty ani dezaprobaty. — Panie mój, pani Dionizja Ludel przysyła mnie do ciebie z gorącym pozdrowieniem i prosi, żebyś pod moją opieką odesłał do niej wnuka Ryszarda, aby zajął zamiast ojca należne mu miejsce właściciela majątku Eaton. Opat Radulfus odchylił się w swej stalli i z beznamiętną twarzą przyglądał się posłańcowi. — Z pewnością Ryszard weźmie udział w pogrzebie swego ojca. Kiedy ma się on odbyć? — Jutro, panie mój, przed sumą. Nie o to jednak chodzi mojej pani. Chce, żeby młody pan przerwał swe nauki tutaj i przybył zająć właściwe miejsce jako pan Eaton. Kazano mi powiedzieć, że pani Dionizja uważa się za osobę odpowiednią do opieki nad wnukiem teraz, kiedy objął swe dziedzictwo, i jest pewna, że Ryszard zrobi to bez zwłoki i bez przeszkód. Mam rozkazy przywiezienia go ze sobą z powrotem. — Obawiam się, panie rządco, że możesz nie być w stanie wykonać tych rozkazów - odpowiedział opat z rozmysłem. - Ryszard Ludel powierzył opiekę nad swoim synem mnie, gdyby on sam zmarł przed dojściem syna do wieku męskiego. Było jego wolą, żeby syn był należycie wykształcony, by lepiej zarządzać swym majątkiem, kiedy go odziedziczy. Zamierzam wypełnić to, czego się podjąłem. Ryszard pozostanie pod moją opieką^ dopóki nie dojdzie do wieku męskiego i nie przejmie kontroli nad swoimi sprawami. Do tego zaś czasza, jestem pewien, że będziesz mu służyć tak dobrzy, jak służyłeś jego ojcu, i dbać o jego ziemie należycie. — Z pewnością będę, panie mój (- oświadczył Jan z Długolasu z większym żarem, niż gdy przekazywał posłanie swojej pani. - Mój pan Ryszard od czasu Lincoln powierzył wszystko mnie i nigdy nie miał powodu tego żałować, a jego syn nigdy przy mnie nie straci. Możesz na mnie polegać.

— I będę. A zatem możemy tutaj robić swoje ze spokojnymi myślami, dbać o kształcenie i pomyślność Ryszarda, jak ty o jego majątek. —A jaką odpowiedź mam zanieść pani Dionizji? spytał Jan bez śladu rozczarowania czy niechęci. — Powiedz swojej pani, że z uszanowaniem pozdrawiam ją w Chrystusie i że Ryszard przybędzie jutro, jak należy, z odpowiednią eskortą - oznajmił opat nieco ostrzegawczym tonem. - Ale że mam uświęcone polecenie jego ojca, bym chłopca trzymał pod swoją opieką, dopóki nie zostanie mężczyzną, i muszę spełnić tę jego wolę. — Tak powiem, panie mój - powiedział Jan, spoglądając otwarcie i nisko się kłaniając, po czym lekkim krokiem wyszedł z kapituły. Brat Cadfael i brat Edmund szpitalnik ukazali się na wielkim dziedzińcu w samą porę, by zobaczyć, jak wysłannik z Eaton dosiada przy strażnicy swego krzepkiego, walijskiego konika i nieśpiesznie wyjeżdża na Podgrodzie. — Oto jedzie człowiek, jeśli się nie mylę, bynajmniej nie rozczarowany stanowczą odmową - zauważył z mądrą miną brat Cadfael. - Ani nie bojący się jej przekazać. Można by pomyśleć, że się delektuje tą chwilą. — On nie jest zależny od dobrej woli tej damy - odrzekł brat Edmund. - Tylko szeryf jako najwyższy zwierzchnik może zagrozić jego urzędowaniu, dopóki chłopiec nie będzie samodzielny, a Jan zna swoją wartość. Pani Dionizja zna ją także, jeśli o tym mowa, bo ma bystry osąd i potrafi docenić dobre zarządzanie. Dla świętego spokoju będzie spełniał jej polecenia, choć nie uśmiecha mu się to zadanie, i będzie trzymał usta zamknięte. Że zaś Jan z Długolasu był w najlepszym razie małomówny, bez trudu uda mu się ukryć swe odmienne zdanie pod nieruchomą twarzą. — Nie koniec jednak na tym - ostrzegł Cadfael. — Jeżeli ona spogląda łakomym okiem na Wroxeter i Leighton, nie podda się tak łatwo, a ten chłopiec jest jej jedynym sposobem położenia rąk na tych włościach. Usłyszymy jeszcze o pani Dionizji Ludel. Opat Radulfus poważnie przejął się sytuacją. Młody Ryszard był eskortowany do Eaton przez brata Pawła, brata Anzelma i brata Cadfaela, straż przyboczną dość mocną by uniemożliwić każde usiłowanie porwania, które było skrajnie nieprawdopodobne. Znacznie bardziej możliwe było, że babka spróbuje użyć wobec chłopca czułych perswazji, odwoła się do więzów krwi, zmiękczy łzami i pochlebstwami, uczyni z niego stęsknionego za domem sprzymierzeńca we wrogim obozie. Cadfael pomyślał, przyglądając się twarzy Ryszarda, że jeśli ona ma takie plany, nie docenia niewinnej przebiegłości dzieci. Ten chłopiec miał

całkowitą zdolność do rozważania własnych interesów i wyciągania korzyści. Był szczęśliwy w szkole, miał towarzystwo rówieśników, nie porzuci więc znanego sobie i miłego życia na rzecz nieznanego, pozbawionego braci i zagrożonego narzeczoną już teraz starą w jego oczach. Bez wątpienia cenił swoje dziedzictwo i tęsknił za nim, ale ono należało do niego i było bezpieczne, a czy zostanie w szkole, czy też wróci do domu, i tak nie pozwolą mu jeszcze rządzić wedle woli. Nie, trzeba czegoś więcej niż łzy i uściski babki, żeby zapewnić sobie przymierze z Ryszardem, zwłaszcza łzy i uściski osoby, która nie okazywała mu dotąd szczególnej czułości. Z opactwa do dworu w Eaton było z siedem mil albo i więcej, więc dla honoru i godności klasztoru Świętych Piotra i Pawła przy tak uroczystej okazji wysłano ich konno. Pani Dionizja przysłała koniuszego z mocno zbudowanym walijskim kucem dla wnuka. Być może był to pierwszy ruch w kampanii wciągania go na listę jej sprzymierzeńców. Dar został przyjęty z zachłanną radością, ale niekoniecznie musiał być podobnie odpłacony. Dar jest darem, a dzieci są wystarczająco przemyślne i wystarczająco dobrze wyczuwają motywy dorosłych, żeby brać, co im się daje dobrowolnie, bez najmniejszego zamiaru odpłacenia tego w oczekiwany sposób. Ryszard siedział na swym nowym kucu dumny i szczęśliwy, a w ten piękny, pełen rosy jesienny poranek, zwolniony na ten dzień ze szkoły, prawie zapomniał smutnym powodzie przejażdżki. Koniuszy, długonogi szesnastolatek, galopował wesoło obok niego prowadził kuca, kiedy przejeżdżali przez bród pod Wroxeter, gdzie całe wieki przed nimi przekroczyli Sevem Rzymianie. Po ich pobycie nie pozostało nic poza mizernym, rudoczerwonym murem na tle zielonych pól i zwałem kamieni, z którego od dawna korzystali okoliczni mieszkańcy dla swoich celów budowlanych. Na miejscu, o którym mówiono, że było kiedyś miastem i twierdzą, stał teraz kwitnący dwór z czarną, urodzajną ziemią i dobrze prosperujący kościół, który utrzymywał czterech kanoników. Cadfael rozglądał się z zainteresowaniem, bo był to jeden z dwóch majątków, które pani Dionizja miała nadzieję przyłączyć do posiadłości Ludelów przez małżeństwo Ryszarda z panną Hiltrudą Astley. Tak piękna posiadłość była z pewnością kusząca. Cały ten szmat ziemi po północnej stronie rzeki rozciągał się przed nimi jako bujne, wilgotne łąki i falujące pola wchodzące czasami na łagodne pagórki najeżone kępami drzew pokrywających się już pierwszym złotem jesiennych liści. Teren wznosił się na horyzoncie jako lesisty grzbiet Wrekin, wielkie leśne runo, pęczniejące, spływające w dół ku Sevem i przerzucające szerokie pasmo ciemnej grzywy przez ziemie Ludelów do lasu Eyton, należącego do opactwa. Zaledwie mila dzieliła folwark Eyton leżący blisko rzeki i dwór Ryszarda Ludela w Eaton. Same te nazwy wyrastały ze wspólnego korzenia, chociaż rozdzielił je czas, a normańska

namiętność do porządku i sankcjonowania utrwaliła i ratyfikowała różnice, Kiedy podjechali bliżej, widok długiego, leśnego grzbietu zmienił się i skrócił. Zanim dotarli do dworu, wzgórze urosło w stromą górę z kilkoma skalnymi urwiskami w pobliżu szczytu wyłaniającymi się spośród drzew. Wioska usadowiła się spokojnie wśród łąk u stóp wzgórza. Za długą palisadą wznosił się dwór, a przy nim stał kościółek. Pierwotnie była to kaplica podległa kościołowi w pobliskim Leight ton leżącym o parę mil w dół rzeki.) Zsiedli z koni za palisadą i gdy tylko Ryszard dotknął nogą ziemi, brat Paweł ujął go za rękę, bo pani Dionizja zamaszyście schodziła po schodach w holu, by ich powitać. Podeszła władczo do wnuka i pochyliła się, by go pocałować. Ryszard podniósł twarz do tego pozdrowienia dość czujnie i poddał mu się, ale trzymał mocno rękę Pawła. W przypadku jednej władzy, licytującej się o nadzór nad nim, wiedział, czego się trzymać, wobec drugiej nie miał pewności, na czym stoi. Cadfael przyglądał się tej pani z ciekawością, bo choć znał ją z reputacji, nigdy dotąd nie znalazł się w jej obecności. Była wysoka, trzymała się prosto, z pewnością nie miała więcej niż pięćdziesiąt pięć lat i wyglądała zdrowo. Była ponadto kobietą przystojną, choć w sposób nieco onieśmielający, o ostrych, czystych rysach i chłodnych, szarych oczach, w których błysnął jednak ostrzegawczy płomień, gdy spojrzała na eskortę Ryszarda, oceniając siłę nieprzyjaciela. Domownicy szli za panią, a proboszcz u jej boku. Tu nie miało dojść do starcia. Być może później, kiedy Ryszard Ludel zostanie bezpiecznie złożony do grobu, a ona otworzy dom, by ugościć żałobników, wtedy może wykonać pierwszy ruch. W tym jedynym dniu trudno będzie ustrzec dziedzica przed towarzystwem babki. Uroczysty ceremoniał pogrzebowy Ryszarda Ludela przyjął wyznaczony kurs. Brat Cadfael wykorzystał ten czas, żeby przyjrzeć się domownikom, od Jana z Długolasu do najmłodszego pastucha. Wszelkie oznaki wskazywały, że miejsce to kwitnie pod rządami Jana, a jego ludzie są zadowoleni. Hugo będzie miał dobry powód, żeby zostawić go w spokoju. Obecni byli też sąsiedzi, a wśród nich Fulko Astley, mający oko na własne zyski, jeśli proponowany związek dojdzie do skutku. Cadfael widział go raz czy dwa w Shrewsbury - wielkiego, ważnego męża pod pięćdziesiątkę, zaczynającego tyć, ociężałego i z pewnością nie równorzędnego partnera dla tej niespokojnej, czynnej, porywczej kobiety, stojącej z posępną twarzą nad trumną syna. Miała przy sobie Ryszarda i trzymała dłoń raczej jak właścicielka niż opiekunka na jego ramieniu. Oczy chłopca rozszerzyły się, a twarz pozostawała poważna, gdy grobowiec został otwarty dla jego ojca, a teraz miał być zamknięty. Śmierć oddalona to jedno, a jej bliskość to całkiem inna sprawa. Dopiero w tej chwili Ryszard w pełni zdał sobie sprawę z

ostateczności swego opuszczenia i rozdzielenia z ojcem. Dłoń babki nie opuszczała ramienia wnuka, gdy uczestnicy konduktu pogrzebowego szli z powrotem do dworu, gdzie w holu urządzono dla nich stypę. Jej długie, szczupłe, starzejące się palce trzymały mocno sukno najlepszego kubraka chłopca, gdy oprowadzała go pośród gości i sąsiadów, jak należało, ale z wyczuwalnym naciskiem czyniąc go panem domu i osobą przewodzącą ostatniej posłudze. To nie mogło zaszkodzić. Ryszard był w pełni świadom swej pozycji i mógł obrazić się o naruszenie swego przywileju. Brat Paweł z niepokojem szeptał do Cadfaela, że najlepiej będzie zabrać chłopca, zanim wszyscy goście wyjdą, bo potem - wobec braku świadków - może się to nie udać. Dopóki obecny jest proboszcz i tych kilku spoza domowników, trudno go będzie zatrzymać siłą. Cadfael obserwował nieznanych mu z tego towarzystwa. Dwóch nosiło szare habity kongregacji, Savigny z klasztoru w Buildwas oddalonego o kilka mil w dół rzeki, którego Ludel był hojnym patronem. Wraz z nimi, chociaż trzymając się skromnie z tyłu, stała jakaś osobistość łatwa do zidentyfikowania. Ten ktoś nosił czarny, zakonny habit zrudziały i wytarty na brzegach, ale grzywa nieprzyciętych włosów wychylała się spod kaptura, a błyski odbitego światła ukazywały na ramieniu dwa lub trzy medale, pamiątki więcej niż jednej pielgrzymki. Zapewne jakiś pobożny pielgrzym z zamiarem osiedlenia się przy klasztorze. Savigny znajdowało się w Buildwas od jakichś czterdziestu lat. Była to fundacja Rogera de Clintona, biskupa Lichfield. Ci trzej to dobrzy, bezstronni widzowie. W obecności tak czcigodnych gości nie dojdzie do prób użycia przemocy. Brat Paweł uprzejmie podszedł do Dionizji z zamiarem dyskretnego pożegnania się i upomnienia o podopiecznego, ale ona przystopowała go krótkim, stalowym błyskiem w oku i złudnie słodkim głosem. — Bracie, pozwól mi błagać cię o zostawienie Ryszarda na noc. Miał ciężki dzień i zaczyna się męczyć. Nie powinien wyjeżdżać przed jutrem. - Nie powiedziała jednak, że następnego dnia go odeśle, a jej dłoń nadal ściskała ramię chłopca. Mówiła dość głośno, by ją wszyscy słyszeli, troskliwa matrona niespokojna o swe młode. — Pani - odparł brat Paweł, robiąc, co się dało w niekorzystnym położeniu. - Miałem ci właśnie z żalem powiedzieć, że musimy odjeżdżać. Nie jestem władny pozostawić tu Ryszarda z tobą, spodziewają się naszego powrotu na nieszpory. Wybacz nam, proszę. Uśmiech pani był słodki jak miód, ale oczy ostre i zimne jak noże. Podjęła jeszcze jedną próbę, być może po to raczej, by utrwalić swą sprawę w pamięci słuchających niż w nadziei uzyskania czegoś natychmiast, bo wiedziała, że w tej sytuacji jest bezsilna. — Z pewnością opat Radulfus zrozumiałby moje pragnienie zatrzymania chłopca

na jeszcze jeden dzień. To moje ciało i krew, jedyne, co mi zostało, a tak mało go widziałam przez ostatnie lata. Będę niepocieszona, jeśli mi go zabierzesz tak szybko. — Pani - odrzekł brat Paweł, stanowczo, choć ze skrępowaniem. - Żałuję, że nie spełnię twego życzenia, ale nie mam wyboru. Muszę być posłuszny memu opatowi i przed wieczorem przywieźć Ryszarda ze sobą. Chodź, Ryszardzie, musimy jechać. Jeszcze przez krótką chwilę babka trzymała wnuka i zaciskała uchwyt, jakby kusiło ją działanie nawet tak publiczne, ale rozmyśliła się. To nie był odpowiedni czas, żeby stawiać się w niekorzystnym świetle, zamiast zaskarbiać sobie sympatię. Rozwarła dłoń, a Ryszard z ociąganiem odszedł od niej do boku Pawła. — Powiedzcie opatowi, że bardzo szybko poproszę o spotkanie z nim - rzekła Dionizja z oczami jak sztylety, ale głosem nadal łagodnym i słodkim. — Pani, przekażę mu to - odrzekł Paweł. Dionizja była warta tyle, co jej słowo. Wjechała do enklawy opactwa następnego dnia, z orszakiem na dobrych koniach i imponująca wyglądem, żeby prosić o posłuchanie u ojca opata. Była z nim za- — Oto jedzie pani, która przywykła stawiać na swoim - powiedział brat Anzelm. - Ale chyba pierwszy raz spotkała równego sobie. — Nie usłyszeliśmy jeszcze ostatniego słowa - odrzekł sucho Cadfael, patrząc na pył opadający po jej odjeździe. — Nie wątpię - zgodził się Anzelm. - Lecz co ona może zrobić?/ — Tego niewątpliwie sie dowiemy, wszystko w swoim czasie - odparł nie bez zainteresowania Cadfael. Musieli czekać zaledwie dwa dni. Prawnik pani Dionizji ceremonialnie zapowiedział się kapitule, prosząc o posłuchanie. Starszawy urzędnik drobnej budowy, ale energiczny i wybuchowy z wyglądu, z wiązką pergaminów pod pachą, zwrócił się do zgromadzonych tonem raczej smutnym niż gniewnym. Dziwił się, że opat, kleryk i scholarz o znanej prawości i życzliwości, może zaprzeczać więzom krwi i odmawiać oddania Ryszarda pod nadzór i kochającą opiekę jego jedynej żyjącej bliskiej krewnej, całkowicie pozbawionej obecnie wszystkich swoich mężczyzn i pragnącej pomóc we wprowadzaniu oraz doradzaniu swemu wnukowi w jego nowych obowiązkach pana majątku. Stwierdził, że wyrządzono wielką mknięta prawie przez godzinę, ale wyszła kipiąca urazą i zimną wściekłością. Kroczyła przez wielki dziedziniec niczym poryw wiatru, rozpraszając Bogu ducha winnych nowicjuszy jak liście, i odjechała do domu w tempie, które nie sprawiało przyjemności jej statecznemu dzianetowi, z milczącymi koniuszymi trzymającymi się z lękiem sporo z tyłu.

krzywdę zarówno babce, jak chłopcu, odrzucając ich naturalną potrzebę bliskości i nie respektując wzajemnych uczuć. I jeszcze raz zażądał uroczyście, żeby ta krzywda została naprawiona, a Ryszard Ludel odesłany wraz z nim do dworu w Eaton. Opat Radulfus cierpliwie siedział z niewzruszoną twarzą i wysłuchał grzecznie końca tej wystudiowanej mowy. — Dziękuję ci za starania - powiedział potem uprzejmie. - Dobrze wykonałeś swoje zadanie. Nie mogę jednak zmienić odpowiedzi, której udzieliłem twojej pani. Nieżyjący Ryszard Ludel w liście należycie napisanym i poświadczonym powierzył opiekę nad swoim synem mnie. Podjąłem się tej opieki i nie mogę się teraz jej zrzec. Było wolą ojca, żeby syn kształcił się tutaj, póki nie dojdzie do wieku męskiego i sam nie przejmie kierowania swoim życiem i sprawami. To obiecałem i tego dotrzymam. Śmierć ojca uświęca tylko moje zobowiązanie i czyni bardziej wiążącym. Powiedz to swojej pani. — Panie mój - odrzekł prawnik, najwyraźniej nie oczekując innej odpowiedzi i będąc gotowym do zrobienia następnego kroku w swym poselstwie. - W zmienionych okolicznościach taki prywatny dokument prawny nie musi być jedynym argumentem ważnym dla sądu. Sprawiedliwość królewska wysłucha z pewnością prośby matrony o jej pozycji, owdowiałej, a teraz pozbawionej syna, lecz w pełni zdolnej zaspokoić wszystkie potrzeby wnuka, obok naturalnej potrzeby jej serca i pociechy z jego obecności. Moja pani pragnie cię poinformować, że jeśli nie oddasz chłopca, zamierza wystąpić z pozwem do sądu o jego odzyskanie. — Mogę zatem jedynie pochwalić jej zamiar - odpowiedział opat spokojnie. - Wyrok królewskiego sądu musi zadowolić nas oboje, bo zdejmie z nas brzemię wyboru. Powiedz jej to i dodaj, że oczekuję rozprawy z należną uległością. Dopóki jednak taki wyrok nie zapadnie, muszę trzymać się tego, czego się podjąłem i zaprzysiągłem. Rad jestem, że się co do tego zgadzamy - dorzucił z suchym uśmiecham. Prawnikowi nie pozostało zatem nic, jak tylko przyjąć tę nieoczekiwanie uległą odpowiedź i pożegnać się taktownie, z ukłonem. Powstało lekkie poruszenie, a szmer zaciekawienia i zdziwienia! przemknął przez stalle, ale opat Radulfus uciszył go spojrzeniem i dopiero kiedy bracia wyszli na wielki dziedziniec i wrócili do swoich zajęć, komentarze i spekulacje mogły być swobodnie wygłaszane. — Czy mądrze zrobił, że ją zachęcał? - dziwił się brat Edmund, krocząc w stronę infirmerii z Cadfaelem u boku. - A jeśli pani Dionizja rzeczywiście poda nas do sądu? Sędzia może równie dobrze wziąć stronę samotnej pani, która chce mieć swego wnuka w domu. — Nie przejmuj się - odrzekł spokojnie Cadfael. - To tylko pusta groźba. Ona

dobrze wie, że prawo jest powolne i dużo kosztuje, nawet w najlepszych czasach, nasze nie należą do takich, kiedy król jest daleko, zajęty pilniejszymi sprawami, a połowa królestwa jest odcięta od wszelkiej sprawiedliwości. Nie, ona miała nadzieję na nakłonienie opata do przemyślenia wszystkiego raz jeszcze i ustąpienia w obawie przed długim utrapieniem. Ale trafił swój na swego. Opat wie, że Dionizja nie ma zamiaru zwrócić się do sądów. Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że weźmie sprawę w swoje ręce i spróbuje wykraść chłopca. Trzeba by wtedy zdecydować się na powolne prawo albo szybkie działanie, żeby go jej odebrać, gdy go już raz dostanie, a jej łatwiej oużycie siły niż opatowi. — Należy mieć nadzieję - powiedział brat Edmund, przerażony tą sugestią - że jeszcze nie wykorzystała swych możliwości perswazji, jeżeli ostatecznym środkiem ma być przemoc. Nikt nie umiałby dokładnie określić, w jaki sposób młody Ryszard poznał wszystkie ruchy i zwroty w tej walce o jego przyszłość. Nie mógł wszak podsłuchiwać wszystkiego, o czym mówiło się na kapitule, ani też nowicjusze nie byli obecni na codziennych zebraniach, a nikt spośród braci nie dzieliłby się przecież plotkami z chłopcem, który był ośrodkiem konfliktu. Było jednak jasne, że Ryszard wie wszystkim, co się dzieje, i że czerpie z tego perwersyjną przyjemność. Psoty dodają życiu smaku, a tu - w enklawie - czuł się całkiem bezpieczny mógł się napawać toczoną o niego walką. — On śledzi przyjazdy i odjazdy do Eaton - mówił brat Paweł, dzieląc się swoim niepokojem z Cadfaelem w zaciszu herbarium. - I jest dość bystry, by rozumieć ich znaczenie. I zrozumiał aż za dobrze, co zaszło na pogrzebie ojca. Dla jego dobra chciałbym, żeby był mniej bystry. — Ale powinien mieć więcej oleju w głowie - odrzekł pogodnie Cadfael. - To właśnie bystre niewiniątka unikają sideł. A jego babka od dziesięciu dni nie wykonała żadnego ruchu. Być może zrezygnowała z walki. - Wcale jednak nie był o tym przekonany. Pani Dionizja nie przywykła do niepowodzeń. — To możliwe - zgodził się brat Paweł z na - dziejąw głosie. - Jak słyszę, przyjęła jakiegoś czcigodnego pielgrzyma i na jego użytek odnowiła starą pustelnię w swoim lesie. Chce, żeby modlił się codziennie za duszę jej syna. Eilmund mówił nam tym, kiedy przyniósł nasz przydział dziczyzny. Widzieliśmy tego człowieka na pogrzebie, Cadfa - elu. Był tam z dwoma braćmi z Buildwas. Mieszkał u nich przez tydzień i zyskał opinię świątobliwego. Cadfael ze stęknięciem wyprostował się znad zagonu mięty, sztywnej i ubogiej w liście o tej porze roku. Ten chłop z muszelkami? I z medalem świętego Jakuba? Tak, pamiętam, zwróciłem

na niego uwagę. Zamieszka więc pośród nas? I woli celę ogródek w lesie niż szary habit w Buildwas?! Nigdy mnie nie pociągało samotnicze życie, ale znam takich, którzy wolą rozmyślać i modlić się w taki sposób. Ta pustelnia długo nie była zamieszkana. Znał to miejsce, chociaż rzadko tam bywał, bo leśniczy opactwa cieszył się znakomitym zdrowiem i nie potrzebował lekarstw z ziół. Pustelnia, od lat nieużywana, znajdowała się w dolinie o zadrzewionych stokach. Była to kamienna chata z kwadratem ziemi kiedyś ogrodzonym i uprawianym, dziś zarośniętym i zdziczałym. Tutaj pas lasu obejmował zarówno ziemie Eaton, jak opacki las Eyton, a pustelnia zajmowała miejsce, gdzie granica Ludelów wcinała się w terytorium sąsiada w pobliżu pielęgnowanego przez leśniczego zagajnika.” —Tam będzie miał spokój, jeśli zechce zostać dodał Cadfael. - Jak mamy go nazywać? — Zwą go Cuthred. Dobrze mieć świętego za sąsiada. I zdaje się, że już zaczynają przychodzić do niego ze swymi kłopotami. Być może to on powstrzymał tę paniąbrat Paweł tymi słowami okazał optymizm. - Musi mieć na nią silny wpływ, bo inaczej nie zachęcałaby go do pozostania. I żadnego ruchu przez te dziesięć dni. Może jesteśmy jego dłużnikami. Rzeczywiście, pogodne dni mijały spokojnie jeden po drugim w mglistych świtach, jasnych, choć zawoalowanych południach i wilgotnych, zielonych, magicznie cichych zmierzchach. Wydawało się, że dalsza walka o młodego Ryszarda miała już nie nastąpić, że pani Dionizja rozmyśliła się w sprawie procesu i zrezygnowana pogodziła się z losem. Przysłała nawet przez swego proboszcza pieniądze na opłacenie kilku mszy za duszę jej syna w kaplicy Matki Boskiej, a ten gest można było wytłumaczyć jedynie jako ruch w stronę pojednania. Tak przynajmniej uważał brat Franciszek, nowy opiekun ołtarza Matki Boskiej. — Ksiądz Andrzej powiedział mi - oznajmił po odjeździe gościa - że odkąd bracia z Buildwas wprowadzili tego Cuthreda do jej domu, przywiązuje ona wielką wagę do jego rad i kieruje się zarówno nimi, jak jego przykładem. Ten człowiek już zdobył sobie sławę świątobliwego. Mówią, że złożył śluby w starym stylu i wcale nie opuszcza swojej celi i ogrodu. Nigdy jednak nie odmawia nikomu pomocy ani modlitwy. Ksiądz Andrzej ma o nim bardzo wysokie mniemanie. Życie pustelnicze nie jest naszym życiem, ale nie jest źle mieć takiego świętego męża blisko, w sąsiedniej posiadłości - ciągnął brat Franciszek z wielkim przejęciem. - To może przynieść jedynie błogosławieństwo. Tak myślała cała okolica, bo posiadanie pobożnego pustelnika dodało dworowi w Eaton wiele świetności. Jedyne słowa krytyki, jakie dotarły do uszu Cadfaela, dotyczyły

skromności Cuthreda, który najpierw ganił, a potem zabronił wychwalania go zbyt rozgłośnie. Bez względu na to, jakiego cudu dokonał, czy to odwracając dzięki swym modlitwom groźbę pomoru bydła, gdy jedno ze stad Dionizji zachorowało, czy wysyłając chłopca z ostrzeżeniem przed burzą, która dzięki temu przeszła bez szkody, nie pozwalał przypisywać tego sobie i nieposłusznym groził karą boską. Po miesiącu od swego przybycia miał we dworze w Eaton większy posłuch niż Dionizja albo ksiądz Andrzej, a jego sława szerzyła się przekazywana z ust do ust niczym jakiś cenny sekret, którym radowano się na osobności, skrywając ją przed światem.

Rozdział trzeci Eilmund, leśniczy z Eyton, przychodził od czasu do czasu na kapitułę, żeby zdać sprawę ze swej pracy albo zgłosić trudności, które mógł napotkać, i potrzebę dodatkowej pomocy. Nieczęsto było to coś więcej niż zwykłe sprawozdanie, ale w drugim tygodniu listopada któregoś ranka przybył ze zmarszczonym czołem i posępną twarzą. Wyglądało na to, że jakieś dziwne nieszczęście nawiedziło jego las. Eilmund był krępym, bardzo silnym i dość bystrym mężczyzną po czterdziestce, z gęstym, ciemnym zarostem. Stanął prosto pośrodku kapituły na rozstawionych tęgich nogach niczym zapaśnik naprzeciw swego przeciwnika i powiedział parę słów otym, co go trapiło. — Panie mój, opacie, w moim lesie dzieją się rzeczy, których nie mogę pojąć. Tydzień temu, po wielkiej ulewie, ten strumień, co płynie między naszym zagajnikiem a otwartym lasem, podmył kilka krzaków i utworzył tamę. Potem wylał, zmienił kierunek i zalał moją najnowszą plantację. Zanim oczyściłem zator, wezbrana woda podcięła powyżej skarpę rowu, a osuwisko utworzyło pomost. Jelenie weszły do zagajnika i wyjadły wszystkie przyrosty z pólka drzewek przycinanych przed dwoma laty. Boję się, że niektóre drzewka zginą, a wszystkie będą o parę lat spóźnione w rozwoju. To psuje moje plany - biadał Eilmund. - Nie mówiąc o bieżących stratach. Cadfael znał to miejsce, chlubę Eilmunda, zagospodarowaną część lasu Eyton, tak porządny i dobrze okopany zagajnik jak żaden inny w całym hrabstwie, gdzie regularne wycinanie sześcio - i siedmioletnich drzewek dawało dostęp światła wszystkim roślinom, więc poszycie i dziko rosnące kwiaty były zawsze bujne i różnorodne. Niektóre drzewa, jak jesiony, wyrastały na nowo z pierwotnych pni, tuż poniżej cięcia, inne, jak wiązy czy osiki, z ziemi dookoła pnia. Nigdy dotąd naturalna klęska nie zraniła dumy Eilmunda z własnych umiejętności. Nic dziwnego, że był boleśnie dotknięty. A strata dla opactwa była naprawdę poważna, bo drewno z zagajnika na opał, węgiel drzewny, trzonki narzędzi i wyroby stolarskie dawało dobry dochód. — I nie koniec na tym - ciągnął Eilmund ponuro. - Wczoraj, kiedy robiłem obchód po drugiej stronie zagajnika, gdzie rów jest suchy, ale głęboki, a brzeg stromy, zobaczyłem owce z Eaton. Uciekły z pastwiska przez obluzowany pal, tam gdzie ziemia Eaton dotyka naszej, a wiesz, panie mój, że owce nic sobie nie robią ze skarpy, która powstrzyma jelenia, a nie ma dla nich nic lepszego niż młode pędy jesionu. Uporały się z