Peters Ellis
Kroniki brata Cadfaela 09
Okup nieboszczyka
Rozdział pierwszy
Tego dnia, a był to siódmy lutego Roku Pańskiego 1141, podczas każdego oficjum
zakonnicy modlili się nie tyle o zwycięstwo na polach bitewnych na północy jednej strony
czy klęskę drugiej, lecz w intencji zawarcia zgody, zakończenia rozlewu krwi i o uratowanie
mieszkańców tego samego kraju. Wszyscy tak bardzo tego pragną, westchnął, modląc się,
brat Cadfael. Trudno jednak było się tego spodziewać w tym rozdartym i podzielonym kraju;
można było najwyżej liczyć na bardzo mglistą odpowiedź. Nawet Bóg potrzebuje pewnego
namysłu i współdziałania ze strony swego stworzenia, żeby przemówić do rozsądku istotom
ludzkim i ułagodzić je.
Miasto Shrewsbury wysłało do króla Stefana znaczne siły zbrojne, które miały się
przyłączyć do jego oddziałów na północy, gdzie hrabia Chester i hrabia Lincoln, ambitni
bracia przyrodni, wzgardzili łaską króla i zaczęli tworzyć własny palatynat. Przerażone żony,
matki i dziadkowie, żarliwie modlący się za swych młodych krewnych, wypełniali parafialną
część kościoła liczniej niż podczas klasztornych nabożeństw. Nie każdy mężczyzna, który
wymaszerował z szeryfem Prestcote’em i jego zastępcą Beringarem, miał wrócić cały i
zdrowy do Shrewsbury. Krążyło dużo plotek, za to znanych było niewiele faktów. Jednak
przedostały się wieści, że Chester i Lincoln, długo ukrywający się za neutralnością między
dwójką rywali do korony, mając własne ambitne plany, gdy zagroziło im nadejście króla
Stefana, szybko się zdecydowali i w wielkim pośpiechu posłali umyślnego do cesarzowej
Maud z prośbą o pomoc. W ten sposób opowiedzieli się tak zdecydowanie i jednoznacznie, że
wkrótce mogli tego gorzko pożałować.
Cadfael wyszedł z nieszporów w ponurym nastroju, powątpiewając w moc, a nawet
uczciwość swych modlitw, choć naprawdę bardzo starał się przepełnić je żarliwością. Ludzie
pijani ambicją i władzą nie zakopują broni, nie zatrzymują się, żeby dostrzec swoich bliźnich
wśród tych, których zamierzają zabić. Nie tutaj... jeszcze nie. Stefan ruszył gwałtownie na
północ wraz ze swymi siłami, wielki, prostolinijny człowiek, o chwiejnym usposobieniu,
rozwścieczony zdradą niewdzięcznika Chestera, i pociągnął za sobą wielu, bardzo wielu
mądrzejszych i bardziej zrównoważonych ludzi niż on sam, którzy mogliby wyręczyć go w
rozumowaniu, gdyby tylko poświęcił trochę więcej czasu, żeby się zastanowić. Na razie
sytuacja była w równowadze, a dobrzy ludzie z Shropshire byli po stronie swego pana. Bliski
przyjaciel Cadfaela, Hugh Beringar z Maesbury, zastępca szeryfa hrabstwa, oraz jego żona z
niepokojem czekali zatem w Shrews - bury na wiadomości. Syn Beringara, liczący już rok,
był synem chrzestnym Cadfaela, Cadfael miał więc prawo odwiedzać go, ilekroć zechce,
ponieważ obowiązki ojca chrzestnego są ważne i święte. Dlatego też Cadfael zrezygnował z
wieczerzy i wyszedł przez bramy opactwa, a potem ruszył gościńcem, mając po lewej swej
stronie młyn i młynówkę oraz półkoliste pasmo lasu, chroniące główne ogrody opactwa, na
terenie zwanym Gaye, następnie po prawej stronie przeszedł przez most nad rzeką Severn,
lśniącą w zimowym, błyszczącym gwiazdami mrozie, i wreszcie przez wielką bramę miejską.
W drzwiach domu Beringara koło kościoła Matki Boskiej i dalej, przy Wysokim
Krzyżu, paliły się pochodnie. Cadfaelowi wydawało się, że o tej godzinie zimowego wieczoru
było więcej ludzi na dworze niż zazwyczaj. Lekkie, dające się jednak wyczuć podniecenie
drżało w powietrzu, i ledwie postawił nogę w progu domostwa Beringara, nadbiegła Alina z
otwartymi ramionami. Kiedy go zobaczyła, z jej twarzy nie zniknęła radość i powitała go
serdecznie, lecz poprzednia niezwykła jasność natychmiast uleciała.
- To jeszcze nie Hugh! - rzekł z wyrozumiałością Cadfa - el, doskonale wiedząc, dla
kogo drzwi zostały tak szeroko otwarte. - Jeszcze nie on. Czy są jakieś wieści? Czy wracają
do domu?
- Jakąś godzinę temu, nim całkiem się ściemniło, Will Strażnik przysłał wiadomość. Z
wież wypatrzono już błysk stali, wtedy było to dość daleko, teraz więc nasi muszą być na
zamkowym przedpolu. Brama jest już dla nich otwarta. Wejdź, bracie Cadfaelu, i przy ogniu
zaczekaj na niego. - Wciągnęła go za ręce i energicznie zamknęła drzwi przed nocą i własną
bolesną niecierpliwością. - On tam jest - dodała, dostrzegając na twarzy Cadfaela odbicie
własnej miłości i obawy. - Zauważono jego sztandary. Ludzie idą w dobrym szyku. Ale z
tego, co wiem, nie było im łatwo.
Nigdy nie jest łatwo. Ci, którzy wyruszyli do walki, nigdy nie wracają bez strat w
swych szeregach, podobnych do otwartych ran. Najgorsze ze wszystkiego jest to, że ci, którzy
dowodzą, nigdy nic nie potrafią zrozumieć, a niewielka garstka mądrych ludzi znajdujących
się wśród tych, którzy za nimi idą, nigdy nie jest w stanie czegoś ich nauczyć. Jednak okazane
zaufanie i zaprzysiężone posłuszeństwo są mocniejsze niż strach, pomyślał Cadfael, i to
zapewne jest cnotą nawet w obliczu śmierci. No cóż, ostatecznie śmierć jest zjawiskiem
oczekiwanym od dnia narodzin człowieka. Ani bohaterowie, ani tchórze nie mogą jej uniknąć.
- Nie przysłał dotąd żadnej wieści, jak przebiegł ten dzień? spytał.
- Żadnej. Ale krążą plotki, że nie było dobrze. - Powiedziała to spokojnie, jakby od
niechcenia, drobną ręką odgarniając z czoła złociste pasmo włosów. Szczupła dziewczyna,
mająca zaledwie dwadzieścia jeden lat, a już matka rocznego syna. Bardzo jasna, w
przeciwieństwie do swego czarnowłosego, o ciemnej karnacji męża. Jakże szybko ta
nieśmiała dziewczyna nabrała spokojnej godności.
- To wielka niesprawiedliwość, że tak źle się nam wszystkim dzieje w Anglii. To musi
się wreszcie zmienić, odwrócić - powiedziała. Była bystra i rzeczowa, niezależnie od tego, ile
kosztował ją ten spokojny wyraz twarzy. - Brat nie jadł, nie zdążył zostać na wieczerzy -
stwierdziła, jak przystało na dobrą panią domu. - Niech brat tu usiądzie, zajmie się trochę
swym chrześniakiem, a ja przyniosę mięso i piwo.
Mały Idzi, bardzo wysoki jak na roczne dziecko, nauczył się chodzić wyprostowany,
trzymając się ław, krzyżaków i skrzyń, żeby zachować równowagę. Wokół izby poruszał się
ostrożnie, lecz z zadziwiającą szybkością, by dotrzeć do stołka przy kominku, i wdrapał się
bez pomocy na kolana Cadfaela. Mówił coś bardzo szybko, na ogół były to słowa, które sam
wymyślił, jednak od czasu do czasu któreś z nich miało sens. Jego matka dużo do niego
mówiła, tak samo zresztą jak Konstancja, oddana mu całym sercem niańka, a ów potomek
szlachetnego rodu słuchał tego uważnie i rozsądnie odpowiadał. Nigdy nie za dużo
wykształconych ludzi, pomyślał Cadfael, obejmując ramionami dorodne dziecko. Niezależnie
od tego, czy ten malec w przyszłości obierze karierę kościelną czy rycerską, będzie światłym
człowiekiem. Dziedzic Beringara promieniał ciepłym zapachem pieczonego chleba i
zapachem młodego, niewinnego dziecka.
- Nie zaśnie teraz - stwierdziła Alina, przynosząc drewnianą tacę, którą ustawiła na
skrzyni blisko ognia - ponieważ dobrze wie, że coś się dzieje. Niech brat mnie nie pyta, skąd
on to wie, ponieważ ani słowem nie wspomniałam mu o tym, jednak wie. A teraz proszę mi
go dać, brat musi się wreszcie posilić. Długo nam przyjdzie czekać, nim Hugh wróci do
domu, gdyż najpierw wszystko będą musieli załatwić w zamku.
Minęła dobra godzina, zanim zjawił się Hugh. Konstancja zdążyła już sprzątnąć po
wieczerzy Cadfaela. Zabrała też zwiotczałe książątko, które nie dało rady dłużej walczyć z
sennością. Mimo wszelkich usiłowań chłopczyk zasnął bezwładnie w jej ramionach. Choć
Cadfael miał bardzo wyostrzony słuch, to Alina pierwsza uniosła czujnie głowę i wstała,
słysząc w przedsionku ciche kroki. Lecz nagle uśmiech zniknął z jej twarzy, gdyż kroki te
były niepewne.
- On jest ranny!
- Zesztywnia! po długiej jeździe konnej - stwierdził szybko Cadfael. - Wcale nie jest
źle z jego nogami. Idź szybko, żeby mu pomóc, jeśli coś jest nie w porządku.
Wybiegła i chwyciła męża w ramiona. Błyskawicznie bacznym wzrokiem zlustrowała
go od stóp do główr zmordowanego i brudnego po długiej wyprawie, i przekonała się, że
najwyżej ma jakieś drobne obrażenia. Natychmiast odetchnęła z ulgą. Nie chciała pokazać,
jak bardzo jest zmartwiona. Mimo odzyskanego już spokoju cały czas uważnie obserwowała
swego niezbyt wysokiego męża, nieco tylko wyższego od niej, czarnowłosego i o czarnych
brwiach. Jego ruchy nie były tak zwinne jak zawsze, lecz trudno się temu dziwić, skoro tak
długi czas spędził w siodle. Uśmiech miał niewesoły, kiedy pocałował żonę i klepnął Cad -
faela po ramieniu. Z głośnym chrypliwym westchnieniem opadł na znajdującą się obok ognia
ławę z poduszkami, wyciągając ostrożnie nogi w wysokich butach, najwyraźniej odczuwając
przy tym ból. Cadfael ukląkł i zdjął mu sztywne, oblodzone buty, z których powoli w sitowie
przed kominkiem zaczęły spływać strumyczki wody.
- Dobry z ciebie chrześcijanin - stwierdził Hugh i poklepał przyjaciela po tonsurze. -
Sam nie zdołałbym ich zdjąć. Na Boga, ależ jestem zmordowany! Jednak to nieważne,
najważniejsze, że moi ludzie są już w domu i ja też.
Do izby wpłynęła Konstancja z jadłem i grzanym winem z mlekiem, za nią Alina,
która pomogła mężowi zdjąć skórzaną kurtkę i podała domową szatę.
Ostatnie etapy jechało się dobrze, ponieważ zrzucił kolczugę. Obiema dłońmi dłuższą
chwilę rozcierał sobie zesztywniałe z zimna policzki, potem kilka razy poruszył ramionami,
rozkoszując się ciepłem ognia, po czym głęboko, z ulgą odetchnął. Prawie w milczeniu
obserwowali, jak je i pije. Nawet głos zamiera i zawodzi po długim wysiłku i wielkim
zmęczeniu. Wiedzieli, że kiedy Hugh należycie odpocznie, jego struny głosowe zwiotczeją
pod wpływem ciepła i wtedy mówić będzie bez chrypki.
- Twój chłopak starał się jak najdłużej mieć oczy otwarte odezwała się wesoło Alina,
obserwując uważnie, jak je i powoli się rozgrzewa. - Aż wreszcie nie mógł powstrzymać
powiek nawet palcami. Ma się dobrze i podrósł nawet w tym krótkim czasie... Brat Cadfael
powie ci to samo. Chodzi już tylko na własnych nóżkach i wcale się nie przejmuje tym, że
czasem upadnie. - Nie zaproponowała, że obudzi chłopczyka i przyniesie go do izby.
Rozumiała dobrze, że tego wieczoru nie ma tu miejsca dla dziecka, choćby nawet
najdroższego.
Hugh odsunął się odjadła, głośno ziewnął i nagle spojrzawszy w górę, uśmiechnął się
do żony i pociągnął w dół do siebie, żeby objąć ją ramieniem. Konstancja wyniosła tacę,
napełniła znów jego kielich i zamknęła cicho drzwi izby, w której spał chłopczyk.
- Nie martw się o mnie, moja najdroższa - powiedział Hugh, przytuliwszy Alinę do
swego boku. - Jestem obolały i posiniaczony z powodu długiego przebywania w siodle, ale
nic poza tym, choć kilka razy spadłem z konia. Podnieść się też nie było łatwo. Na szczęście
przyprowadziłem ze sobą większość ludzi, których zabraliśmy na północ, lecz nie
wszystkich... Nie wszystkich! Nie wrócił z nami mój dowódca, Gilbert Prestcote. Wzięli go,
lecz nie zabili - tak sądzę i taką mam nadzieję. Lecz czy go trzyma Robert z Gloucester, czy
też Walijczycy... sam chciałbym wiedzieć.
- Walijczycy? - spytał zdziwiony Cadfael. - Jakże to? Owain Gwynedd nigdy nie
nadstawiał głowy dla królowej. Zawsze ostrożnie trzymał się z dala i miał z tego niezłe
profity. Nie jest przecież głupcem! Po cóż miałby pomagać któremuś ze swych wrogów?
Wolałby raczej zostawić ich własnemu losowi, żeby nawzajem poderżnęli sobie gardła.
- Mówisz jak dobry chrześcijanin - powiedział Hugh z niewesołym uśmiechem, co
spowodowało, że Cadfael zaczerwienił się i chrząknął ku jego nie ukrywanej radości. - Nie,
tak nie było. Owain jest rozsądny i potrafi myśleć, lecz niestety, ma brata, Cadwaladra, który
przybył tam z grupą swoich łuczników, wraz z nim był też Madog ap Meredith z Powys.
Wprost płonęli chęcią plądrowania i wbili swe zęby w Lincoln, zabrali wszystkich jeńców,
którzy rokowali nadzieję na okup, nawet tych półżywych. Obawiam się, że wśród nich
pojmali Gilberta. - Poruszył się na poduszkach, by dać ulgę swemu obolałemu ciału.
- A choć nie jest on Walijczykiem - dodał ponuro - zdobyli największą rybę. Tego
wieczoru Robert z Gloucester jest w połowie drogi do swego miasta, mając jeńca wartości
tego królestwa, by przekazać go cesarzowej Maud. Bogu jedynemu wiadomo, co z tego
wyniknie. Ja jednak wiem, co muszę robić teraz. Mój szeryf nie może sprawować władzy i
nie ma obecnie nikogo, kto mógłby wyznaczyć jego następcę. Teraz ja muszę przejąć jego
obowiązki nad tym hrabstwem i sprawować je najlepiej, jak potrafię, dopóki los znów nie
zacznie nam sprzyjać. Król Stefan został pojmany w Lincoln i jako więzień zabrany do
Gloucester.
Teraz, gdy rozwiązał mu się język, odczuł nieprzepartą chęć opowiedzenia tego, co się
wydarzyło, nie tylko po to, żeby sam mógł wszystko jasno zobaczyć, lecz również jego
słuchacze. Był teraz jedynym władcą tego hrabstwa, do niego należało rządzenie nim oraz
dowodzenie garnizonem w imieniu pojmanego króla. Jego zadaniem było troszczyć się o nie i
strzec bezpieczeństwa jego granic, chyba że musiałby służyć poza granicami Shropshire na
rozkaz nowego zwierzchnika, mającego odpowiednie prerogatywy.
- Ranulf z Chester wymknął się z zamku w Lincoln i udało mu się wydostać z
wrogiego miasta, nim zdołaliśmy zbliżyć się do niego. Ruszył do Roberta z Gloucester w
wielkim pośpiechu, obiecując posłuszeństwo cesarzowej w zamian za pomoc przeciwko nam.
A żona Chestera jest córką Roberta, o czym należy pamiętać, on zaś zostawił ją uwięzioną w
zamku wraz z hrabią z Lincoln oraz jego żoną, całe zaś miasto było pod bronią i kipiało
wokół nich. Dobrze się złożyło, że Stefan zdobył zbrojną pomoc w tym mieście, które mu
sprzyjało. Biedni mieszkańcy drogo za to zapłacili. Jednak byliśmy tam, miasto było po
naszej stronie, zamek został oblężony; sprzyjała nam też zima, tak powiedziałby każdy, kto
zdawał sobie sprawę z tego, jak spory dystans miał do pokonania Robert, któremu też
sytuację utrudniały śniegi i powodzie. Jednak tego pokroju człowiek niełatwo da się
zatrzymać.
- Nigdy nie byłem tak daleko na północy - rzekł Cadfael z błyskiem w oku i
dreszczem podniecenia, co z trudem udało mu się opanować. Dawno minęły dni jego
wojaczki, lecz nadal ciągnęło go do walki, ilekroć usłyszał o wyczynach bojowych, w których
jego przyjaciele nadal brali udział. - Podobno Lincoln leży na wzgórzu, a garnizon jest dobrze
ufortyfikowany. Utrzymanie miasta nie powinno było sprawiać trudności, niezależnie od
poczynań Roberta. Dlaczego to się nie udało?
- No cóż, z pewnością jak zawsze nie doceniliśmy Roberta, lecz mimo wszystko to nie
powinno było tak się skończyć. Ustawicznie padały deszcze, rzeka otaczająca miasto od
południa i zachodu wezbrała, most był strzeżony, a bród nie do przejścia. Robert jednak
przeszedł! Mając za sobą powódź, cóż mogli zrobić? „Tylko naprzód, ani kroku w tył” - tak
powiedział, a przytoczył nam te słowa jeden z naszych jeńców. Przeszli, tworząc potężny
mur, tracąc zaledwie jednego człowieka. Oczywiście do naszego wzgórza nadal mieli spory
szmat drogi pod górę z tej zalanej wodą równiny... ale Stefan zawsze będzie Stefanem! Wraz
z mnóstwem swych ludzi, obozujących na podmokłych polach, mimo wielu złych omenów
podczas mszy wiecie dobrze, jak mało liczy się on z takimi ostrzeżeniami - co zrobił?
Powodowany tą swą zwariowaną rycerskością, za którą, klnę się na Boga, zarówno kocham
go, jak i przeklinam, wydał rozkaz, by jego zbrojne oddziały zeszły z wyżyny i spotkały się z
wrogiem na równych prawach.
Hugh oparł się mocniej o ścianę, uniósł swe wąskie ruchliwe brwi i uśmiechnął się
niewesoło, rozdarty między podziwem a rozgoryczeniem.
- Tamci zajęli najwyższy i najbardziej suchy szmat ziemi, na którym było na poły
zamarznięte bagno. Robert miał w swych szeregach wszystkich wydziedziczonych lenników
Maud, którzy utracili z jej powodu swoje ziemie na wschodzie, to oni utworzyli pierwszą linię
na koniach. Nie mieli nic do stracenia, a wszystko do zyskania; powodowała nimi głównie
chęć odwetu. Natomiast ludzie naszych rycerzy mieli wszystko do stracenia i nic do zyskania.
Z dala od swych domostw i ziemi czuli się zagubieni. Marzyli tylko o tym, by wrócić do
siebie i wzmocnić własne linie obronne. Przed nimi były hordy Walijczyków łaknących
łupów, podczas gdy ich własne dobra i własność całkiem bezpieczne znajdowały się na
zachodzie, przez nikogo nie zagrożone. Czegóż więc mieliśmy się spodziewać? Kiedy ci
wydziedziczeni ruszyli na naszą konnicę, pięciu hrabiów załamało się i uciekło.
Flamandczycy Stefana na lewej flance odparli Walijczyków, ale dobrze wiecie, jakie mają
zwyczaje, ruszyli ławą nawet dość daleko, żeby zebrać się bez strat, a potem wycofali się
prawie sami łucznicy, po to, żeby utrzymać zdobyty teren i zebrać łupy, a kiedy flamandzcy
piechurzy zaczęli uciekać, to samo uczynili ich dowódcy - William z Ypres i Ten Eyck, i w
ogóle wszyscy. Stefan, pozbawiony konia, został w otoczeniu resztki swych jezdnych i
pieszych. Walczący przetoczyli się przez nas. Wtedy to właśnie straciłem z pola widzenia
Gilberta. Nic dziwnego, panował całkowity chaos, żaden z naszych ludzi nie widział dalej niż
koniec swego miecza lub sztyletu, w zależności od tego, co trzymał w dłoni, żeby osłaniać
własną głowę. Stefan wtedy nadal dzierżył swój miecz. Cadfae - lu, przysięgam ci, iż w
żadnej bitwie nie widziałeś człowieka ogarniętego tak wielkim zapałem do walki jak on, z
natury przecież tak łagodny. To było raczej oblężenie twierdzy niż pokonanie człowieka.
Wokół niego powstał mur z ciał ludzi, których zabił; ci, którzy nacierali, musieli się wspinać
po tym murze, który stawał się coraz wyższy. Chester poszedł za nim - trzeba mu oddać
honor, niewiele może przerazić Ranulfa - i mógł był stać się jeszcze jednym kamieniem w
tym obronnym szańcu, gdyby nie to, że miecz w dłoni króla zadrżał. Był ktoś w pobliżu, kto
chciał rzucić mu duński topór, lecz Chester uskoczył w tył poza jego zasięg. I wtedy ktoś inny
wyrwał się z ciżby, chwycił z ziemi wielki kamień i cisnął go, trafiając Stefana w bok. To
powaliło go na ziemię, tak że stracił zmysły, a oni runęli na niego i przygnietli mu ręce i nogi
do ziemi. A ja padłem pod naporem drugiej fali - powiedział gorzko Hugh - i zostałem
przywalony ciałami innych ludzi, lecz udało mi się podnieść i dojść do siebie w odpowiednim
czasie, po tym, jak oni wywlekli króla i ruszyli do miasta, żeby je obrabować, a potem wrócić
na pole walki, by je przeczesać i zabrać wszystko, co przedstawiało jakąś wartość. Zebrałem
ludzi, którzy pozostali, było ich nawet więcej, niż oczekiwałem, i zaprowadziłem na tyle
daleko, byśmy się znaleźli poza zasięgiem wroga. Potem z kilkoma swoimi ludźmi zacząłem
szukać Gilberta. Nie odnaleźliśmy go. Kiedy oni wracali, nasyceni zdobyczami w mieście,
wycofaliśmy się, zabierając to, co mieliśmy. Cóż więcej mogliśmy zrobić?
- Z pewnością nic więcej - stwierdził stanowczo Cadfael.
- I, chwała Bogu, wyprowadziłeś naszych żywych ludzi. Jeśli Stefan gdziekolwiek cię
potrzebuje, to właśnie tu powinieneś zachować dla niego to hrabstwo.
Właściwie mówił to sam do siebie, gdyż Hugh wiedział o tym dobrze, w przeciwnym
bowiem razie nigdy by nie wycofał się z Lincoln. O rzezi, do której tam doszło, nic nie
powiedział. Dobrze się stało, że zdołał przyprowadzić z powrotem garstkę dzielnych
mieszkańców Shrewsbury, co było zresztą jego obowiązkiem.
- Małżonka króla Stefana przebywa w hrabstwie Kent i jest jego panią, ma silną armię
i trzyma całe południe oraz wschód powiedział Hugh. - Poruszy niebo i ziemię między
Kentem a Londynem, żeby tylko w jakiś sposób wyciągnąć Stefana z niewoli. To jeszcze nie
koniec. Zawsze można klęskę zamienić w zwycięstwo. Zawsze można więźnia wypuścić z
więzienia.
- Albo go wymienić - stwierdził Cadfael z powątpiewaniem. - Jaka jest cena króla?
Nie sądzę jednak, by cesarzowa oddała Stefana za trzech swoich najlepszych lordów, nawet
samego Roberta, choćby bez niego czuła się bezradna. Nie, ona będzie trzymać swego
więźnia i zmierzać wprost do tronu. I czy sądzisz, że książęta Kościoła długo będą stali jej na
drodze?
- No cóż - odparł Hugh, przeciągając się ostrożnie i w tym momencie odkrył nowe
bolesne miejsca w swym szczupłym ciele - w każdym razie wiem, co mam robić. Tutaj, w
Shropshire, obowiązuje moje prawo jako prawo króla, a ja uczynię wszystko, co w mej mocy,
żeby przynajmniej to hrabstwo zachowane było dla króla.
Dwa dni później udał się do opactwa, by wziąć udział w mszy żałobnej, którą opat
Radulfus kazał odprawić za dusze tych, którzy po obu stronach polegli w Lincoln, oraz w
intencji zagojenia krwawych i ropiejących ran Anglii. Zwłaszcza solennie zostały odprawione
modły za nieszczęsnych obywateli tego północnego miasta, które padło ofiarą mszczących się
armii, i zostało obrabowane ze wszystkiego, co miało, i którego liczni mieszkańcy zostali
pozbawieni nawet życia, a wielu z nich uciekło w leśne ostępy, choć była to zima. Zbrojny
konflikt zagrażał Shropshire o wiele bardziej teraz, gdy sąsiadujące z nim ziemie zdobył
hrabia z Chester, upojony powodzeniem i pragnący zdobyć jeszcze więcej niż przez ostatnie
trzy lata. Wszyscy ludzie z przerzedzonego garnizonu Beringara byli pod bronią, gotowi
odeprzeć każdy atak grożący jego bezpieczeństwu.
Wszyscy już wyszli po mszy, na wielkim dziedzińcu Hugh właśnie rozmawiał z
Opatem, kiedy nagle przy wartowni zrobiło się zamieszanie i ukazała się niewielka grupa
ludzi, zmierzająca od strony Podzamcza. Czterech krzepkich wieśniaków, ubranych w
samodział, szło energicznie na przedzie, dwóch z napiętymi łukami gotowymi do strzału,
trzeci z nich miał na plecach zakrzywiony wielki nóż, czwarty zaś widły o długiej rękojeści.
Między nimi na niewielkim mule jechała dość tęga kobieta, w średnim wieku, w czarnym
benedyktyńskim habicie. Białe wyłogi kwefu otaczały jej zaokrągloną różową twarz, miała
piwne, bystre oczy. Nosiła wysokie męskie buty, habit podpięła do konnej jazdy, lecz kiedy
zsiadła z muła, szybkim ruchem mocnej, szerokiej dłoni opuściła go. Czujna, skupiona, stała,
rozglądając się spokojnie. Najwyraźniej szukała kogoś znaczącego.
- Oto mamy wizytę siostry, której nie znam - powiedział cicho opat, patrząc na nią z
zainteresowaniem.
Brat Cadfael, zmierzając niespiesznie przez dziedziniec w kierunku ogrodów i
herbarium, też zauważył nagły ruch w pobliżu bramy i zatrzymał się na widok znanej sobie
postaci. Już kiedyś spotkał tę, godną zapamiętania kobietę. Najwyraźniej ona także
przypomniała sobie ich spotkanie. Ucieszyła się, oczy jej na chwilę się rozjaśniły i
natychmiast ruszyła w jego kierunku. On również z radością pośpieszył na spotkanie
zakonnicy. Jej wiejska eskorta, rada, że doprowadziła ją bezpiecznie na miejsce
przeznaczenia, zatrzymała się przy wartowni, bynajmniej nie onieśmielona swym otoczeniem.
- Bracie Cadfaelu, rozpoznałam brata po tym charakterystycznym kroku - powiedziała
zakonnica wyraźnie zadowolona. - Brat był kiedyś w naszym klasztorze. Jestem bardzo rada,
że spotkałam brata, ponieważ nikogo tu nie znam. Czy brat zechce mnie przedstawić
tutejszemu opatowi?
- Z największą przyjemnością - odparł Cadfael. - Właśnie patrzy na siostrę z
krużganka. To już minęły dwa lata... Czy mam uprzedzić go, że został zaszczycony
odwiedzinami siostry Avice?
- Siostry. Magdaleny - poprawiła go, uśmiechając się lekko; a kiedy to uczyniła, choć
tylko przelotnie i z godnością, nagle uroczy dołeczek, który tak dobrze zapamiętał, rozjaśnił
jej ogorzały policzek. Pomyślał nagle, czy nie powinna w jakiś sposób wyzbyć się w swym
nowym życiu tej nadal niezwykłej broni w swym arsenale. Zdał sobie sprawę, że zamrugał z
wrażenia i że ona to zauważyła. Zawsze było coś tajemniczego w Avice z Thornbury, co
sprawiało, że każdy mężczyzna sądził, iż właśnie on jest tym jedynym, którego ona darzy
pełnym zaufaniem. - Właściwie mam sprawę do szeryfa Beringara, ponieważ, jak słyszałam,
Gilbert Prestcote nie powrócił z Lincoln. Na Podzamczu powiedziano nam, że znajdziemy go
albo tutaj, albo w zamku.
- Właśnie jest tutaj - poinformował ją Cadfael - przed
chwilą wyszedł po mszy i rozmawia z opatem Radulfusem. Jak siostra się obejrzy, to
zobaczy ich obu.
Odwróciła się zatem, a z wyrazu jej twarzy można było wywnioskować, że opat
Radulfus zrobił na niej duże wrażenie. Słusznego wzrostu, wyprostowany jak struna,
muskularny, miał orlą twarz i baczny wzrok; stojący zaś obok Hugh był o całą głowę od niego
niższy, szczupły, raczej niepozorny, a jednak budził zainteresowanie i rzadko był nie
dostrzegany. Siostra Magdalena jednym spojrzeniem swych brązowych oczu zlustrowała go
od stóp do głów. Znała się na mężczyznach i od razu wiedziała, z kim ma do czynienia.
- Doskonale! - odparła, skinąwszy głową. - Idziemy, złożę mu wyrazy mego szacunku.
Ponieważ Radulfus zauważył, że kierują się w jego stronę, wyszedł im naprzeciw,
mając obok siebie Beringara.
- Ojcze opacie - rzekł Cadfael - oto przybyła tutaj siostra Magdalena z naszego
zgromadzenia, z klasztoru z Poles - worth, który znajduje się o kilka mil stąd na południowy
zachód, w lesie przy Brodzie Godrica. Ma również sprawę do Hugh Beringara jako szeryfa
tego hrabstwa.
Zakonnica skłoniła się z wdziękiem i pochyliła nad ręką opata.
- To, co mam do powiedzenia, istotnie dotyczy tych wszystkich, których interesuje
utrzymanie porządku i spokoju, ojcze. Obecny tu brat Cadfael odwiedził nasz klasztor
położony tak bardzo na uboczu i tak blisko Walii i wie, jak sobie dajemy radę w tych
niespokojnych czasach. Może zechce wspomóc mnie radą i wyjaśnieniami, jeśli się będę
mylić.
- Siostra jest u nas mile widzianym gościem - odparł Radulfus, przyglądając się jej
równie bacznie, jak ona jemu. - Brat Cadfael będzie naszym doradcą, mam też nadzieję, że
siostra będzie moim gościem podczas obiadu. Jeśli chodzi o siostry eskortę, gdyż, jak
zauważyłem, są to ludzie bardzo jej oddani, wydam stosowne polecenie, żeby się nimi
odpowiednio zajęto. Ponieważ zaś siostra jeszcze tego nie wie, pragnę wyjaśnić, że tuż obok
mnie stoi Hugh Beringar, którego siostra szuka.
Choć Cadfael nie widział tego właśnie policzka, przekonany był, że jej olśniewający
dołeczek ukazał się, gdy tylko odwróciła się do Beringara i lekko skłoniła.
- Wasza miłość, jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa - ale czy to było wyrazem
wyszukanej grzeczności, czy tylko złośliwością, nie wiadomo - a co do naszego spotkania, to
rozmawiałam wtedy z szeryfem Prestcotem. Jak słyszałam, nie wrócił on z waszą
łaskawością, gdyż zapewne dostał się do niewoli, czym bardzo jestem zmartwiona.
- Ja również - odparł Hugh. - Mam nadzieję wykupić go, gdy tylko nadarzy się okazja.
Sądząc po eskorcie siostry, przez las należy poruszać się z wielką ostrożnością. Obecnie,
skoro już tu wróciłem, muszę się tym zająć.
- Chodźmy do rozmównicy - rzekł opat - i posłuchajmy, co siostra Magdalena ma nam
do powiedzenia. A ty, bracie Cadfaelu, powiedz bratu Denisowi, że wszystko, co najlepsze w
naszym domu, ma być do dyspozycji obrońców siostry. I zaraz wracaj, twoja wiedza bowiem
może nam się przydać.
Kiedy parę minut później Cadfael wszedł do rozmównicy opata, siostra Magdalena
siedziała nieco odsunięta od kominka ze stopami, jak przystoi, ukrytymi pod rąbkiem habitu,
wyprostowana, opierając się o krytą boazerią ścianę. Im bardziej z bliska i dłużej się jej
przyglądał, tym cieplej przypominał ją sobie. Przez wiele lat, począwszy od swej kwitnącej
urodą młodości, była kochanką pewnego barona, traktując tę sytuację jako interes oparty na
uczciwym porozumieniu. W zamian za swoje ciało zyskiwała nie tylko ucieczkę od biedy,
lecz także kształcenie umysłu. Ona ze swej strony lojalnie, nawet czule, dotrzymywała
warunków ugody, dopóki żył jej pan i władca. Utrata poprzedniej profesji, która umożliwiła
rozwinięcie jej licznych wybitnych talentów, skłoniła ją do tego, żeby z wrodzoną sobie
rezolutnością poszukać innego zajęcia, równie zadowalającego jej ambicje, w wieku, w
którym rzadko się zdarza wszystko zaczynać od początku. Najpierw matka przełożona w
Brodzie Godrica, a następnie przeorysza w Polesworth, choć z pewnością mocno zdumiona,
mając do czynienia z taką postulantką, musiały dostrzec w Avice z Thornbury coś, co mogło
być przydatne w zakonie. Kobieta, która do końca dotrzymała słowa, w tym nowym
poddaństwie była tak samo lojalna. Czy jej wcześniejsze życie można było nazwać
powołaniem, wydaje się bardzo wątpliwe. Wziąwszy jednak pod uwagę jej wytrwałość, teraz
to mogło się udać.
- Kiedy pojawiła się sprawa zdrady w Lincoln - powiedziała - w styczniu doszły do
nas wieści, że jakaś grupa Walijczyków gotowa jest chwycić za broń. Moim zdaniem nie tyle
z powodu lojalności, lecz by móc rabować, kiedy między tymi dwoma siłami dojdzie do
konfliktu. Książę Cadwaladr z Gwynedd szykował oddział do walki i wtedy Walijczycy z Po
- wys postanowili przyłączyć się do niego. Mówiono, że zamierzają ruszyć z pomocą
hrabiemu z Chester. Zostałyśmy więc ostrzeżone jeszcze przed bitwą.
To była jej zasługa. Któraż inna kobieta w tym niewielkim gronie świętych niewiast
wyczułaby, co się dzieje między pretendentami do korony, między Walijczykami i
Anglikami, między ambitnym hrabią i jego chciwymi współziomkami?
- Dlatego też, wielebny ojcze, nie było dla nas wielką niespodzianką, kiedy cztery dni
temu pewien chłopak z karczo - wiska, na zachód od nas, przybiegł do klasztoru, żeby
zawiadomić o tym, że chata jego ojca i dzierżawa zostały zniszczone, a jego rodzina uciekła
na wschód. Opowiedział też o tym, jak walijscy rabusie wzięli wszystko, co pozostało w jego
domu, i jak przechwalali się, że tak samo wypatroszą klasztor w Brodzie Godrica. Złoczyńcy
w drodze powrotnej nie pogardziliby przecież dodatkową łatwą zwierzyną, żeby wzbogacić
swoje łupy. Wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy o klęsce w Lincoln - dodała, widząc pytające
spojrzenie Beringara - jednak rozważyłyśmy wszystko i postanowiłyśmy zachować wielką
ostrożność. Najkrótsza powrotna droga obciążonego łupami Cadwala - dra do jego zamku w
Aberystwyth wiedzie blisko Shrewsbury.
Najwyraźniej jednak nadal obawiał się podejść zbyt blisko miasta, nawet mimo to, iż
wiedział, jak bardzo jego garnizon musi być osłabiony. Doszedł więc do wniosku, że łatwiej
mu pójdzie z nami, w lesie. A mając do czynienia z garstką kobiet, warto będzie zabawić się
dzień, dwa, a potem całkowicie nas obrabować.
- A było to cztery dni temu? - spytał Hugh niespokojnie.
- Cztery dni temu przyszedł do nas ten chłopiec. Nic mu się nie stało, tak samo jego
ojcu, jednak stracili bydło popędzone na zachód. Dotarł do nas po trzech dniach. Został nam
więc tylko jeden dzień, żeby się przygotować.
- To godna pogardy podłość - stwierdził Radulfus z gniewem i oburzeniem - napaść
jak tchórze na siedzibę bezbronnych kobiet. Wielki wstyd dla Walijczyków i wszystkich
innych, którzy próbowaliby postępować tak haniebnie. A my tutaj nic nie wiedzieliśmy, że
jesteście w potrzebie!
- Niech wielebny ojciec nie boi się, zniosłyśmy tę burzę całkiem dobrze. Nasz dom
nadal stoi i nie został splądrowany, żadnej z nas nie stała się też krzywda, kilku ludzi z lasu
zostało lekko draśniętych. Nie byłyśmy przecież całkiem bezbronne. Nadeszli do nas od
zachodniej strony, gdzie płynie strumień. Brat Cadfael zna ukształtowanie tych okolic.
- Ten strumień byłby nikłą przeszkodą przez większość roku - zauważył Cadfael - na
szczęście tej zimy mieliśmy duże opady deszczu. Poza tym jednak trzeba pilnie strzec brodu i
mostu.
- To prawda, jednak niewiele czasu zabiera dobrym sąsiadom zwołanie porządnego
oddziału. Ci ludzie z lasu szanują nas, a przy tym są odważni. - Czterech z owych odważnych
ludzi z jej armii, dumnych z siebie i swoich wyczynów, raczyło się teraz w wartowni mięsem
i chlebem, i popijało piwem. - Strumień właśnie mocno wezbrał, ale udało nam się znacznie
pogłębić bród, na wypadek gdyby próbowali dostać się tą drogą. Potem Jan Młynarz otworzył
wszystkie swoje śluzy, żeby podnieść poziom wody. Jeśli chodzi o most, to podpiłowaliśmy
obie drewniane przystanie, zostawiając im tylko ostatni słup, i przywiązaliśmy sznury od nich
aż do krzaków. Jak wielebny ojciec zapewne pamięta, oba brzegi strumienia są tam gęsto
porośnięte drzewami. Mogliśmy zatem ukradkiem zerwać przystań w każdej dogodnej dla nas
chwili. A wszyscy ludzie z lasu przybyli do nas uzbrojeni w widły, sierpy i łuki i obstawili
nasz brzeg, gotowi rozprawić się z każdym, kto przedarłby się na ich stronę.
Nie ulegało wątpliwości, kto napastnikom przygotował to niezwykłe przyjęcie. Oto
siedziała wraz z nimi kobieta spokojna, dorodna, łagodna jak zacna wiejska matrona,
opowiadająca dokonaniach swych dzieci i wnuków, tkliwa i dumna z ich niezwykłych
osiągnięć, jednak na tyle mądra, by im tego nie okazać.
- Mieszkańcy lasu - powiedziała - są tak samo dobrymi łucznikami jak wszyscy tutejsi
ludzie. Rozstawili się wśród drzew wzdłuż naszego brzegu. Ci zaś z drugiego brzegu ukryli
się z boku, by zaskoczyć wrogów, kiedy zaczną biec.
Opat przyglądał się jej uważnie z wyraźnym szacunkiem, a jego uniesione w górę
brwi świadczyły o skrywanym podziwie.
O ile dobrze pamiętam - powiedział - matka Mariana jest osobą starą i bardzo
delikatną. Ten atak musiał spowodować jej wielkie wzburzenie i przestraszyć ją. Całe
szczęście, że miała przy sobie właśnie siostrę, i mogła przekazać władzę tak dzielnej
odważnej zastępczyni.
Zapewne łagodny uśmiech siostry Magdaleny, pomyślał Cadfael, dyskretnie ukrywał
wspomnienie, jak bardzo matka Mariana była przerażona i bezradna. Jednak powiedziała
tylko:
- W tym czasie nasza przełożona nie czuła się zbyt dobrze, lecz teraz, chwała Bogu,
odzyskała już siły. Udało nam się przekonać ją, żeby zabrała ze sobą starsze siostry i
zamknęła się z nimi w kaplicy, z naszymi wszystkimi świętymi kosztownościami, i tam
modliła się o szczęśliwe wyzwolenie. Co najwyraźniej odniosło skutek niezależnie od
naszych łuków i sierpaków, gdyż wszystko skończyło się pomyślnie, bez żadnych strat z
naszej strony.
- Jednak ich modlitwy nie mogły odpędzić Walijczyków od zamierzonego przez nich
ataku - powiedział Hugh, odpowiadając na jej niewinne spojrzenie pełnym podziwu
uśmiechem. - Jak widzę, będę musiał tam naprawić część ogrodzenia. Co było dalej? Siostra
powiedziała, że wszystko skończyło się dobrze. Czy użyliście tych swoich sznurów?
- Użyliśmy. Walijczycy nadeszli szybko i dużą gromadą, pozwoliliśmy im przejść
przez most prawie do naszego brzegu i wtedy zerwaliśmy drewniane nabrzeże. Pierwsi z nich
wpadli do wody, a kilku, którzy próbowali przejść w bród, straciło równowagę w
wykopanych przez nas jamach i porwał ich nurt. Kiedy nasi łucznicy wypuścili pierwsze
strzały, Walijczycy zaczęli uciekać. Nasi chłopcy ukryci po drugiej stronie pognali za nimi i
przepędzili ich. Wtedy Jan Młynarz zamknął śluzy. Wystarczą tylko dwa tygodnie bez
deszczu i znów będzie można korzystać z mostu. Walijczycy zostawili trzech swoich ludzi
utopionych w strumieniu, na wpół przytomnych rannych ciągnęli ze sobą, kiedy zaczęli
uciekać. Z wyjątkiem jednego, który między innymi jest powodem mego przybycia tutaj. To
bardzo dorodny młody człowiek - powiedziała - który został porwany przez strumień.
Wyciągnęliśmy go opitego wodą, nieprzytomnego, i gdybyśmy nie wypompowali z niego tej
wody, przywracając mu życie, nie mógłby nic nigdy o sobie powiedzieć. Wasza miłość może
posłać kogoś po niego, żeby go zabrał z naszych rąk, kiedykolwiek wasza miłość zechce.
Skoro tak sprawy się przedstawiają, sądzę, że przyda się on waszej miłości.
- Każdy walijski jeniec przyda mi się - odparł uradowany Hugh. - Gdzie siostra go
umieściła?
- Jan Młynarz trzyma go pod kluczem i dobrze pilnuje. Nie sprowadziłam go tutaj do
waszej miłości, gdyż mam po temu powody. Jest szybki jak błyskawica i śliski jak ryba.
Gdyby nie miał związanych rąk i nóg, to chyba nie udałoby się nam go zatrzymać.
- Postaramy się zabrać go od sióstr - obiecał Hugh. - Kim on jest, zdaniem siostry?
Czy podał swe imię?
- Mówi tylko po walijsku, a ja nie znam tego języka, ani żadna z sióstr. Jest młody,
ubrany niby książę, ma wyniosły sposób bycia, jak na prawdziwego księcia przystało, a nie
byle chłopa. W razie jakiejś wymiany może się okazać bardzo cenny.
- Przybędę jutro do sióstr i go zabiorę - powiedział Hugh.
- I dziękuję za niego serdecznie. Rano wraz z moimi ludźmi będę gotów do drogi.
Przy okazji przyjrzę się tej całej granicy, a jeśli siostra zechce tu zanocować, będziemy ją
eskortować bezpiecznie do klasztoru.
- Doprawdy będzie to rozsądne - stwierdził opat. - Dom gościnny i wszystko, co
mamy, jest do dyspozycji siostry i waszych sąsiadów, którzy oddali wam tak wielką
przysługę. Są tu mile widziani. Lepiej wracać w licznym, dobrze uzbrojonym gronie. Przecież
trzeba się liczyć z tym, że różne grupy maruderów nadal grasują w lasach. Czy są groźni?
- Chyba nie - odparła siostra Magdalena. - Jadąc tu, nie zauważyliśmy żadnych śladów
ich obecności. To ludzie mieszkający w sąsiedztwie naszego klasztoru nie chcieli puścić mnie
samej. Chętnie przyjmę gościnę wielebnego ojca, jak również będę wdzięczna za
towarzyszenie mi w drodze powrotnej - powiedziała, zwracając się z miłym uśmiechem do
Beringara.
- Mocny charakter, mocna wiara stwierdził Hugh, kiedy wraz z Cadfaelem szli przez
dziedziniec, zostawiwszy siostrę Magdalenę pod opieką opata, z którym miała zjeść obiad. -
To jej powinienem powierzyć straż nad całym lasem, a nie proponować moją opiekę. Szkoda,
że nie była z nami w Lincoln, gdzie nasi wrogowie pokonali wezbraną rzekę, co nie udało się
jej przeciwnikom. Ten wspólny z nią wyjazd na południe jutro rano nie tylko na pewno
będzie przyjemnością, ale też może przynieść duże profity. Będę starannie słuchał wszelkich
rad, jakich zechce mi ona udzielić.
- Jej również sprawisz przyjemność - stwierdził szczerze Cadfael. - Owszem, złożyła
śluby czystości i z pewnością je zachowa. Jednak nigdy nie ślubowała, że nie będzie czerpać
przyjemności z rozmowy i towarzystwa mężczyzny na poziomie.
Wątpię, by ktokolwiek zdołał odwieść ją od tego. Jej zdaniem, byłoby stratą i
wstydem odrzucać dary Boże.
«20»
Następnego ranka, po prymie, mały Oddział złożony z siostry Magdaleny i jej
czterech wiernych towarzyszy był gotów do drogi, podobnie jak oddział sześciu zbrojnych
Beringara z załogi garnizonu zamkowego. Brat Cadfael patrzył, jak się zbierają i dosiadają
koni. Serdecznie pożegnał się z siostrą Magdaleną.
- Dla mnie trudną rzeczą jest nazywać ciebie, pani, tym nowym imieniem - wyznał
szczerze.
Gdy to powiedział, zauważył uroczy dołeczek na jej twarzy, który natychmiast
zniknął.
- Ach, więc brat nadal sądzi, że jeszcze nie odpokutowałam za to wszystko, co
czyniłam przedtem... Wyznam, że ja też w to wątpię. Lecz dla sióstr to była wielka radość i
satysfakcja. Przyjęły mnie do swych serc ochoczo, kochane istoty, mnie, upadłą kobietę, która
chciała zostać zakonnicą. Nie mogłam im odmówić tego, co pragnęły, gdyż uważałam to za
słuszne. One się mną szczycą, jestem ich dumą.
- Mają do tego pełne prawo - odrzekł Cadfael - zważywszy na to, że siostra uchroniła
klasztor od grabieży, zakonnice od gwałtów i być może morderstwa.
- Ach, one uważają takie postępowanie jak moje za nieko - biece, choć są rade, że
stało się tak a nie inaczej. Wszystkie te gołębice były bardzo spłoszone, ja jednak nigdy nie
byłam gołębicą - stwierdziła siostra Magdalena - i tak naprawdę mężczyźni podziwiają we
mnie tylko jastrzębia.
To powiedziawszy, z uśmiechem wsiadła na swego niewielkiego muła i wyruszyła w
drogę powrotną do klasztoru, otoczona przez mężczyzn już ją podziwiających i tych, którzy
pragnęli tego z całego serca. Na dworze książęcym czy w domu zakonnym Avice z
Thornbury zawsze przyciągała uwagę wszystkich mężczyzn.
«21»
Rozdział drugi
Hugh wrócił ze swym więźniem przed zapadnięciem zmroku, przy okazji penetrując
dokładnie zachodnie obrzeże Długiego Lasu, nie natknął się jednak na żadnych buszujących
tu Walijczyków ani bezpańskich ludzi żyjących w dzikich ostępach. Brat Cadfaelwidział ich,
gdy przejeżdżali przez wartownię opactwa, kierując się do miasta i zamku, gdzie ów cenny
Walijczyk miał być chyba zamknięty na dziesięć spustów w jakiejś niedostępnej celi,
ponieważ na pewno nie brano pod uwagę możliwości wypuszczenia go na słowo honoru.
Hugh w żadnym razie nie mógł pozwolić sobie na to, żeby go utracić.
Cadfael widział więźnia tylko przez chwilę, kiedy niewielki oddział przejeżdżał w
zapadającym już zmierzchu. Najwyraźniej musiał on w drodze sprawić jakiś kłopot, gdyż
związano mu ręce, stopy przywiązano sznurami do ostróg, jego koń był prowadzony na lonży,
a tuż za nim jechał łucznik. Jeśli te środki ostrożności miały na celu nie dopuścić do ucieczki
młodego człowieka, to były skuteczne, jeśli jednak również miały go onieśmielić, co zapewne
on podejrzewał, to to się najwyraźniej nie powiodło, gdyż jechał wyprostowany, z pogardliwą
miną, pogwizdując przy tym, od czasu do czasu odwracał się. przez ramię i spoglądał na
łucznika, rzucając jednocześnie po walijsku jakieś epitety, których ów łucznik nie zniósłby
tak spokojnie, gdyby je rozumiał. Jednak Cadfael rozumiał doskonale. Jeniec był
młodzieńcem aroganckim i pewnym siebie, choć może była to tylko brawura.
Przy tym był bardzo przystojny, jak na Walijczyka, średniego wzrostu, o wystających
kościach policzkowych i ostrym podbródku, rumiany jak jego ziomkowie. Mial gęste, czarne,
kręcone włosy, które opadały mu wdzięcznie na brwi i uszy, rozwiewane teraz
południowozachodnim wiatrem, jako że nie miał czapki. Związane ręce i nogi nie
przeszkadzały mu siedzieć na koniu jak centaur. Kiedy zwracał się obraźliwie do swoich
strażników, mówił donośnym, wyraźnym głosem. Brat Cadfael pomyślał, że siostra
Magdalena nie myliła się, mówiąc, że miał książęcy sposób bycia, a jego zachowanie z
pewnością świadczyło o dumie i o wielkiej też krnąbrności, co mogło mu bardzo zaszkodzić.
Nieraz zdarzało się to udanemu, przystojnemu, zapewne jedynakowi.
Gdy przejechali koło Cadfaela, usłyszał on długi, pogardliwy gwizd więźnia, który
poniósł się wzdłuż Podzamcza i ścichi nad mostem. Zakonnik wrócił do swej chaty w
herbarium i rozdmuchał ogień na ruszcie, żeby przygotować nowy eliksir z szanty, skuteczny
lek na zimowy kaszel i przeziębienie.
Następnego dnia przyszedł z zamku Hugh, prosząc Cadfaela, by odwiedził młodego
więźnia. Miał on otwartą ranę na udzie, spowodowaną przez ostry kamień w strumieniu, którą
zapewne starannie ukrywał przed zakonnicami.
«22»
- Wiesz - powiedział Hugh, uśmiechając się - on pewnie prędzej umarłby, niż obnażył
swoje udo przed siostrami, żeby mu je opatrzyły. Trzeba mu oddać, że choć rana nie jest
groźna, z pewnością te kilka mil, które musiał przejechać wczoraj, przysporzyły mu wiele
cierpienia, czego nie dał po sobie poznać. A zaczerwienił się jak dziewczyna, kiedy
zauważyliśmy, że jest ranny, i go rozebraliśmy.
- I zostawiliście tę jego ranę nie opatrzoną przez całą noc, nic nie mówiąc?! Dlaczego
więc teraz mnie potrzebujecie? - spytał przebiegle Cadfael.
- Ponieważ mówisz biegle po walijsku, walijsku z północy, a ten chłopak z pewnością
pochodzi z Gwynedd, jest jednym z ludzi Cadwaladra. Może poprawisz chłopcu nastrój,
kiedy
zajmiesz się jego raną. My mówimy do niego po angielsku, a on potrząsa tylko głową
i odpowiada po walijsku, jednak spogląda na nas impertynencko, co świadczy o tym, że z
pewnością wszystko bardzo dobrze rozumie i sobie z nas kpi. Idź więc do niego, mów do
niego po angielsku i zdemaskuj całkowicie tego młokosa, który będzie sądzić, że jego
obraźliwe epitety bierzesz za uprzejme odpowiedzi.
- Siostra Magdalena szybko by sobie z nim poradziła - stwierdził z namysłem brat
Cadfael - gdyby wiedziała, że jest ranny. Całe jego zawstydzenie nic by mu nie pomogło. - I
raźnie wyszedł, żeby przed wyruszeniem z Beringarem do zamku udzielić bratu Oswinowi
dokładnych poleceń, co ma zrobić w chacie. Duża porcja ciekawości i przesada były
ustawicznym tematem jego spowiedzi. No cóż, ostatecznie był Walijczykiem i mógł odnaleźć
tego upartego chłopca gdzieś w splątanej genealogii jego rodu.
Ci, którzy go uwięzili, żywili szacunek dla siły, inteligencji i sprytu swego jeńca i
trzymali go w celi bez okna, jednak całkiem przyzwoicie zaopatrzonej. Kiedy Cadfael wszedł
do niego, usłyszał, jak drzwi za nim zamykają na klucz. W celi paliła się lampka knot
pływający w oliwie, tak że było dość jasno, poza tym jasne kamienne mury odbijały światło.
Więzień ze zdziwieniem spojrzał na benedyktyński habit, najwyraźniej niepewny, co
zwiastują te odwiedziny. W odpowiedzi na grzeczne pozdrowienie po angielsku odparł
równie grzecznie po walijsku, jednak w odpowiedzi na dalsze pytania potrząsał przecząco
głową, twierdząc, że nie rozumie ani słowa. Zareagował jednak od razu, kiedy Cadfael
rozpakował swą sakwę i wyjął różne maści, dezynfekujące płyny i bandaże. Najwyraźniej
przez noc nabrał rozumu i ucieszył się, że ktoś wreszcie zajmie się jego raną, gdyż od razu się
rozebrał i pozwolił Cadfaelowi zmienić opatrunek. Pod wpływem jazdy konnej rana mocno
się zaogniła, jednak teraz, gdy chłopiec nie będzie się specjalnie ruszać, wkrótce się zagoi.
Ciało miał czyste, gładkie, jędrne, pod skórą sprężyste mięśnie.
- Byłeś niemądry, że doprowadziłeś ranę do takiego stanu mimochodem powiedział po
angielsku Cadfael - kiedy teraz mogła już na tyle być zagojona, żeby o niej zapomnieć. Czy
jesteś aż takim głupcem? W twojej sytuacji trzeba się nauczyć rozsądku.
- Od Anglików - odparł chłopiec po walijsku, nadal potrząsając głową, żeby pokazać,
że nie rozumie ani słowa - niczego się nie nauczę. I wcale nie jestem głupcem, gdyż w takim
razie byłbym równie gadatliwy jak ty, staruchu z ogoloną głową.
- W Brodzie Godrica, jak widzę, dobrze cię pielęgnowano ciągnął dalej niewinnie
Cadfael. - Spędziłeś tam kilka dni.
- Było tam kilkanaście głupich kobiet - odparł bezczelnie chłopiec - starych i do tego
bardzo brzydkich.
Tego Cadfael miał już dość.
- Te głupie stare kobiety - oburzony rzekł głośno po walijsku - wyciągnęły ciebie z
wezbranego strumienia, wysuszyły jego lordowską mość i przywróciły mu oddech. A jeśli ty
nawet nie potrafiłeś znaleźć jednego uprzejmego słowa, żeby im podziękować w języku,
który zrozumiałyby, jesteś najbardziej bezczelnym smarkaczem, jaki kiedykolwiek zhańbił
Walię. I zapamiętaj sobie, mój wspaniały rycerzu, że nie ma nic gorszego i paskudniejszego
niż niewdzięczność. I dlatego mam teraz ochotę zerwać ci ten opatrunek, żebyś zaznał
porządnego bólu, ty wstrętny głupcze!
Chłopak, który siedział wyprostowany na swej kamiennej ławie, zesztywniał,
otworzył usta, a na jego ładnej twarzy malował się wyraz dziecięcego zdumienia. Patrząc na
Cadfaela, przełknął powoli ślinę i fala czerwieni zalała mu twarz.
- Jestem po trzykroć tak samo Walijczykiem jak ty, głupi smarkaczu - rzekł Cadfael,
odzyskując panowanie nad sobą - po trzykroć też starszy niż ty, jak mi się wydaje. A teraz
weź się w garść i przemów, ale po angielsku, gdyż przysięgam, że jeśli jeszcze raz odezwiesz
się do mnie po walijsku, to natychmiast stąd wyjdę i zostawię cię samego na pastwę twej
własnej głupoty. Przekonasz się wtedy, że marna to kompania. Czy teraz się rozumiemy?
Chłopiec, będąc na krawędzi upokorzenia i wściekłości, przez chwilę wahał się,
najwyraźniej nieprzywykły do tego rodzaju reprymendy, lecz po chwili opanował się,
odrzucił głowę w tył i wybuchnął głośnym śmiechem, zarówno wstydząc się swej głupoty, jak
i doceniając pułapkę, w jaką wpadł tak nieopatrznie. Na szczęście z natury był dobroduszny,
co uchroniło go od całkowitego zepsucia.
- No, tak lepiej - stwierdził rozbrojony Cadfael. - Nic w tym złego, że chcesz
zachować swą godność, lecz dlaczego udajesz, że nie znasz angielskiego? Tak blisko granicy,
jak długo jeszcze zdołałbyś udawać?
- Może dzień albo dwa - westchnął zrezygnowany chłopiec - gdyż w ten sposób
mógłbym się dowiedzieć, co będzie dalej. - Kiedy już zdecydował się mówić po angielsku,
okazało się, że włada nim płynnie. - Zdarzyło mi się to pierwszy raz, byłem ciekaw, co mnie
czeka.
- I zuchwalstwo zapewne usztywniło ci rozum. To nie w porządku obrażać święte
kobiety, które uratowały twe marne życie.
- To nie było dla nikogo przeznaczone i nikt nie miał tego zrozumieć - zaprotestował
młody więzień, ale zaraz przyznał wielkodusznie: - Jednak wcale się tym nie szczycę. Ptak w
sieci też dziobie na wszystkie strony, żeby tylko znaleźć drogę ucieczki. Nie chciałem nic
powiedzieć o sobie, dopóki nie zorientuję się, kim jest ten, kto mnie pojmał.
- Ani przyznać się do tego, jaki jesteś cenny - stwierdził przebiegle Cadfael - w
obawie, że będą cię przetrzymywać, by otrzymać wysoki okup. A jeśli nie ma nazwiska i nie
wiadomo, z kim ma się do czynienia, nie można nałożyć odpowiedniej ceny.
Czarna głowa kilka razy skinęła potakująco. Chłopiec spojrzał uważnie na Cadfaela i
najwyraźniej zastanawiał się, ile można wyznać mu teraz, kiedy został zdemaskowany, i po
chwili impulsywnie przerwał milczenie i pozwolił płynąć słowom:
- Prawdę mówiąc, na długo przed tym napadem na klasztor czułem się bardzo
nieswojo z tego powodu. Owain Gwynedd nic nie wiedział o planach swego brata i bardzo
gniewałby się na nas wszystkich, a kiedy on się gniewa, ja staram się roztropnie postępować,
czego nie robiłem, kiedy wyruszyłem z Cadwala - drem. Z całego serca żałuję, że tak się
stało. Nigdy nie zamierzałem skrzywdzić tych waszych świętych kobiet, czyż mogłem się
jednak wycofać, kiedy już z nimi wyruszyłem? A potem, na domiar złego, dałem się
schwytać. Przez garstkę starych kobiet i wieśniaków! W domu mnie za to potępią, a może
nawet stanę się pośmiewiskiem. - Sprawiał wrażenie, że raczej ma żal do siebie, niż jest
przygnębiony; wzruszył ramionami i nawet uśmiechnął się na myśl o tym, że zostanie
wyśmiany, lecz mimo to taka perspektywa była bolesna. - No i będę sporo kosztować
Owaina, to kolejna rzecz na moją niekorzyść. Nie jest on człowiekiem, który ochoczo będzie
płacić złotem, żeby wykupić jakiegoś głupca.
Najwyraźniej w czasie rozmowy nabierał rozsądku i nie chcąc obciążyć kogoś innego,
sam uczciwie i po męsku zdecydowany był ponieść odpowiedzialność za własne czyny.
Cadfaelowi to się spodobało.
- Pozwól, że coś ci powiem. Im większa jest twoja wartość, tym cenniejszy jesteś dla
Hugh Beringara, który cię tu trzyma. I nie z powodu złota. Możny pan, szeryf tego hrabstwa,
jest zapewne przetrzymywany w Walii jako więzień, tak jak ty tutaj, i Hugh Beringar chce,
żeby go uwolniono. Jeśli jesteś więźniem podobnej rangi i dowiemy się, że on żyje, wkrótce
będziesz mógł wyruszyć w drogę powrotną do domu. Bez żadnych kosztów dla Owaina
Gwynedda, który nie chciał maczać palców w tym korycie i rad będzie dowieść tego, oddając
nam Gilberta Prestcote’a.
- Brat sądzi, że to możliwe? - Zarumieniony chłopiec rozjaśnił się, oczy miał szeroko
otwarte. - A więc powinienem mówić. I wszystko wskazuje na to, że zostanę wypuszczony,
gdyż będzie to po myśli zarówno Walijczyków, jak i Anglików? Przecież byłoby to lepsze
rozwiązanie, niż się spodziewałem.
- Albo niż na to zasłużyłeś! - powiedział Cadfael bez ogródek i zobaczył, jak urażony
tym chłopiec nagle zesztywniał, jednak po chwili przeszło mu i na jego twarzy znów pojawił
się uśmiech.
- Ależ tak, tak będzie! Teraz, kiedy już tu się znalazłem, opowiesz mi wszystko o
sobie, gdyż jestem bardzo ciekaw, lecz będzie to tylko jeden jedyny raz. Ja sprowadzę do
ciebie Beringara i ustalimy warunki. Bo po cóż masz tu leżeć na kamiennej ławie, w
ciemności, kiedy możesz sobie spacerować po zamkowych dziedzińcach?
- Zgadzam się! - zawołał uradowany, pełen nadziei chłopiec. - Wszystko wyznam,
niczego nie ukryję.
Kiedy już podjął decyzję, z natury pogodny i wymowny, zaczął mówić chętnie i
wyczerpująco, tak że trudno było mu przerwać. Dotychczasowe milczenie musiało chłopca
bardzo wiele kosztować. Hugh słuchał go z nieodgadnioną twarzą, lecz teraz Cadfael potrafił
już odczytywać każde zmarszczenie tych wąskich, cienkich brwi, każdy błysk czarnych oczu.
- Nazywam się Elis ap Cynan, moja matka była krewną Owaina Gwynedda. Jest on
moim suzerenem i opiekował się mną, od kiedy zmarł mój ojciec. Wychowywałem się u
mego wuja Griffitha ap Meilyr, wraz z mym kuzynem Eliudem jak z bratem. Żona Griffitha
jest też daleką krewną księcia i Griffith ceni go bardzo jako swego dowódcę. Owain darzy nas
swą życzliwością. Nie zostawi mnie w tej niewoli - stwierdził młody człowiek stanowczo.
- Mimo to, że pognałeś za jego bratem do walki, w której on nie chciał brać udziału? -
spytał Hugh bez uśmiechu, lecz spokojnie.
- Mimo to. A jeśli mam mówić całą prawdę - odparł stanowczo Elis - to żałuję, że w
ogóle w niej brałem udział, i powiem mu to szczerze, kiedy będę musiał wrócić i stanąć z nim
twarzą w twarz. I będzie mieć mnie w ręku, czy mi się to podoba, czy nie. - Jednak
najwyraźniej nie przejmował się tym specjalnie, gdyż słaby, zapewne z powodu obecności
Beringara,
uśmiech trwał krótko. - Byłem głupi. Nie pierwszy raz i obawiam się, że nie ostatni.
Eliud miał więcej rozsądku. Jest poważny, skupiony, myśli podobniejak Owain. To pierwszy
raz, kiedy wybraliśmy odmienne drogi. Żałuję teraz, że go nie posłuchałem. Chyba nigdy nie
podjął złej decyzji, jak przyszło co do czego. Ale ja chciałem, żeby coś się działo, byłem
głupi i poszedłem.
- I podobał ci się ten cały wypad, w którym wziąłeś udział? spytał ostro Hugh.
Elis zagryzł w namyśle wargę.
- Walka była uczciwa, obie strony uzbrojone. Czy wasza miłość był tam? Jeśli tak, to
wasza miłość wie, że dokonaliśmy wielkiej rzeczy, przeprawiając się przez wezbraną rzekę i
stawiając opór w tym zamarzniętym bagnisku, przemoknięci, drżący z zimna... - To
wspomnienie ożywiło go nagle, gdyż przypomniało mu tę drugą planowaną przeprawę i jej
mniej bohaterskie zakończenie, przeciwieństwo snu o wojennej chwale, kiedy został
wyłowiony jak topiący się kociak i przywrócony do życia, wleczony twarzą do ziemi po
błotnistej murawie, krztuszący się wodą, ściśnięty mocnymi rękami krzepkiego mieszkańca
lasu. Zauważył spojrzenie Beringara i zrozumiał, że on przeżywa podobne wspomnienia, lecz
miał na tyle samokrytycyzmu, że się uśmiechnął do niego. - No cóż, wezbrana woda nie jest
po czyjejś stronie, porywa Walijczyka tak samo jak Anglika. Aleja nie żałowałem wcale tego,
że byłem pod Lincoln. Z początku to była dobra walka. Potem... nie, kiedy myślę o tym, co
się działo w mieście, czuję mdłości! Gdybym wiedział, co mnie czeka, nigdy bym tam nie
poszedł. Lecz byłem i tego się nie zmieni.
- Byłeś oburzony tym, co się działo w Lincoln - stwierdził rzeczowo Hugh - a jednak
przyłączyłeś się do napastników, żeby splądrować Bród Godrica.
A co miałem zrobić? Przeciwstawić się całej gromadzie moich przyjaciół i
towarzyszy, zadrzeć nos do góry i powiedzieć im, że to, co zamierzają uczynić, jest zle?
Takim bohaterem to ja nie jestem! - stwierdził stanowczo, z przejęciem Elis. - Jednak musisz,
panie, przyznać, że nikogo tam nie skrzywdziłem, jak się okazało. Zostałem schwytany i
doszedłem do wniosku, że wyszło mi to na dobre, co zapewne ucieszy waszą miłość. A
zakończenie całej sprawy wygląda następująco: jestem tutaj do waszej dyspozycji. Jestem
krewnym Owaina, jak się dowie tym, że znalazłem się tu cały i zdrów, będzie musiał mnie
stąd zabrać.
- Wobec tego ty i ja możemy zawrzeć rozsądny układ - powiedział Hugh - gdyż
uważam za bardzo prawdopodobne, że mój szeryf, którego chciałbym jak najprędzej widzieć
tu z powrotem, jest jeńcem w Walii, tak jak ty u nas, i gdyby to się okazało prawdą, wymiana
nie sprawiłaby większych trudności. Nie mam zamiaru trzymać cię pod kluczem w lochu,
jeśli będziesz się właściwie zachowywać i czekać spokojnie na zakończenie tej całej sprawy.
Daj mi swój parol, że nie będziesz próbował ucieczki, że nie wyjdziesz poza mury, a w
zamian za to będziesz mieć swobodę poruszania się na terenie zamku.
- Przyjmuję tę propozycję z wielką wdzięcznością! - odparł z zapałem Elis. - Daję
słowo honoru, że nie będę próbować żadnych forteli, że nie wyjdę poza bramy, dopóki twój
szeryf, panie, nie wróci. Wtedy będę mógł stąd odejść.
Cadfael następnego dnia znów odwiedził chłopca, żeby się upewnić, czy pod
opatrunkiem szarpana rana młodego Walijczyka dobrze się goi, czy się nie jątrzy. Stwierdził,
że zdrowe, młode ciało zespoliło się jak para żarliwych kochanków, i wiedział, że po ranie
zostanie ledwie szrama.
Trzeba przyznać, że Elis ap Cynan był przemiłym chłopcem, szczerym i otwartym,
pełnym radości życia. Cadfael wyciągał go na rozmowy, co było całkiem łatwe i dawało
obfity plon. Ponieważ teraz nie miał już nic do stracenia, a słuchał go tylko tolerancyjny
starszy człowiek, do tego krajan, otwierał się ufnie z radosną niewinnością.
- Eliud wcale nie pochwalał tego wypadu - stwierdził uczciwie. - Powiedział, że to
będzie ze szkodą dla Walii, niezależnie od tego, jaki lup zdobędziemy, gdyż nawet w połowie
nie będzie wart wyrządzonych szkód. Powinienem był wiedzieć, że miał rację, jak zawsze
zresztą. A przy tym mówił o tym bez obrazy i to jest niezwykłe. Nikt nie potrafi gniewać się
na niego... w każdym razie ja nie!
- Dalszy krewny może być bliższy niż rodzony brat, wiem tym dobrze - rzekł Cadfael.
- Bliższy niż większość braci. Jak bliźniak, jak prawie mogło być. Eliud przyszedł na
świat o pół godziny przede mną od tej pory zawsze zachowywał się jak starszy brat. Wiem, że
odchodzi od zmysłów z mego powodu, gdyż z pewnością dowiedział się tylko o tym, że
porwał mnie prąd strumienia. Bardzo chciałbym, żeby szybko doszło do tej wymiany, gdyż
przekonałby się wtedy, że ja nadal żyję, by mu dokuczać.
- Z pewnością też inni twoi krewni i przyjaciele martwią się twoim zaginięciem -
powiedział Cadfael. - Nie masz jeszcze żony?
Elis zrobił zabawny grymas.
- Na razie tylko mi to grozi. Moi starsi krewni zaręczyli mnie już dawno, gdy byłem
jeszcze dzieckiem, ale ja się nie śpieszę. Mężczyźni zawsze tak robią, kiedy są już dojrzali.
Muszą brać pod uwagę alianse i sprawy majątkowe. - Najwyraźniej był to dla niego ciężar
związany z upływem lat, z którym trzeba się pogodzić, choć nie jest przyjemny. Prawie na
pewno nie kochał tej dziewczyny. Może znał ją od dzieciństwa i bawili się razem, lecz teraz
raczej o niej nie myślał w ten czy inny sposób.
- Zapewne martwi się o ciebie o wiele bardziej niż ty o nią stwierdził Cadfael.
- Ha, z pewnością nie ona! - roześmiał się niewesoło Elis.
- Gdybym się utopił w tym strumieniu, wydaliby ją za mąż za kogoś innego równego
jej urodzeniem i ten ktoś byłby tak samo dobry jak ja. Ona mnie nie wybrała, ja jej też nie.
Nie chcę przez to powiedzieć, że ona ma jakieś obiekcje wobec mnie, ja też nie mam, oboje
mogliśmy trafić znacznie gorzej.
- Kto jest tą szczęśliwą damą? - spytał rzeczowo Cadfael.
- Teraz brat będzie zły, ponieważ jestem uczciwy. Czy ja powiedziałem, że jestem
dobrym kandydatem na męża? Ona jest niewysoka, bystra, ciemnowłosa, całkiem ładna i jeśli
będzie to konieczne, to jakoś mi wystarczy. Jej ojciec, Tudur ap Rhys, jest lordem Tregeiriog
w Cynllaith - człowiekiem Powysa i bliskim przyjacielem Owaina, ma takie same poglądy jak
on, a jej matka pochodzi z rodu Gwyneddów. Dziewczyna ma na imię Krystyna. Uważana
jest za bardzo dobra partię - stwierdził bez entuzjazmu. - Tak to wygląda, aleja na razie nie
zaprzątam sobie tym głowy.
Chodzili po zewnętrznym dziedzińcu, żeby nie zmarznąć, bo choć pogoda się
poprawiła, było dość mroźno, lecz chłopiec wracał do swego pomieszczenia dopiero wtedy,
kiedy musiał. Szedł z podniesioną głową, wpatrzony w jasne niebo nad wieżami, a krok miał
tak lekki i sprężysty, jakby już stąpał po murawie.
- Możemy ci dać jeszcze trochę czasu - powiedział przebiegle Cadfael - kładąc to na
karb poszukiwań naszego szeryfa, dzięki czemu możemy cię tu całkiem spokojnie
przetrzymywać, jak długo zechcesz.
- Och, nie! - zawołał Elis, śmiejąc się. - Niech brat tego nie robi! Lepsza żona w Walii
niż taka wolność jak tutaj. Choć najlepszym wyjściem byłaby Walia bez żony - wyznał
oporny narzeczony, śmiejąc się z samego siebie. - Ożenić się albo tego uniknąć, sądzę, że to
w końcu wszystko jedno. Ostatecznie zawsze będą polowania, przyjaciele i broń.
Kiepskie widoki, pomyślał Cadfael, potrząsając głową, dla tej niewysokiej, bystrej,
ciemnowłosej dziewczyny, córki Tudura, jeśli wymagała więcej od przyszłego męża, od tego
przystojnego młodzieńca, który pragnął być wobec niej tolerancyjny i życzliwy, lecz wcale jej
nie kochał. Jednak było wiele całkiem udanych małżeństw, które zaczynały wspólne życie nie
na lepszych wcale zasadach, a potem wybuchały płomieniem uczucia.
Podczas swojej okrężnej wędrówki znaleźli się pod łukowym sklepieniem, wiodącym
do wewnętrznego dziedzińca, i ukośne, zimne, jasne promienie słońca przecięły im drogę.
Wysoko w narożniku znajdującej się tam wieży Gilbert Prestcote urządził sobie rodzinną
siedzibę, gdyż wolał to od utrzymywania domu w mieście. Pomiędzy blankami łączącymi
kurtynowe ściany słońce właśnie oświetliło małe drzwi, które prowadziły do prywatnych
Peters Ellis Kroniki brata Cadfaela 09 Okup nieboszczyka
Rozdział pierwszy Tego dnia, a był to siódmy lutego Roku Pańskiego 1141, podczas każdego oficjum zakonnicy modlili się nie tyle o zwycięstwo na polach bitewnych na północy jednej strony czy klęskę drugiej, lecz w intencji zawarcia zgody, zakończenia rozlewu krwi i o uratowanie mieszkańców tego samego kraju. Wszyscy tak bardzo tego pragną, westchnął, modląc się, brat Cadfael. Trudno jednak było się tego spodziewać w tym rozdartym i podzielonym kraju; można było najwyżej liczyć na bardzo mglistą odpowiedź. Nawet Bóg potrzebuje pewnego namysłu i współdziałania ze strony swego stworzenia, żeby przemówić do rozsądku istotom ludzkim i ułagodzić je. Miasto Shrewsbury wysłało do króla Stefana znaczne siły zbrojne, które miały się przyłączyć do jego oddziałów na północy, gdzie hrabia Chester i hrabia Lincoln, ambitni bracia przyrodni, wzgardzili łaską króla i zaczęli tworzyć własny palatynat. Przerażone żony, matki i dziadkowie, żarliwie modlący się za swych młodych krewnych, wypełniali parafialną część kościoła liczniej niż podczas klasztornych nabożeństw. Nie każdy mężczyzna, który wymaszerował z szeryfem Prestcote’em i jego zastępcą Beringarem, miał wrócić cały i zdrowy do Shrewsbury. Krążyło dużo plotek, za to znanych było niewiele faktów. Jednak przedostały się wieści, że Chester i Lincoln, długo ukrywający się za neutralnością między dwójką rywali do korony, mając własne ambitne plany, gdy zagroziło im nadejście króla Stefana, szybko się zdecydowali i w wielkim pośpiechu posłali umyślnego do cesarzowej Maud z prośbą o pomoc. W ten sposób opowiedzieli się tak zdecydowanie i jednoznacznie, że wkrótce mogli tego gorzko pożałować. Cadfael wyszedł z nieszporów w ponurym nastroju, powątpiewając w moc, a nawet uczciwość swych modlitw, choć naprawdę bardzo starał się przepełnić je żarliwością. Ludzie pijani ambicją i władzą nie zakopują broni, nie zatrzymują się, żeby dostrzec swoich bliźnich wśród tych, których zamierzają zabić. Nie tutaj... jeszcze nie. Stefan ruszył gwałtownie na północ wraz ze swymi siłami, wielki, prostolinijny człowiek, o chwiejnym usposobieniu, rozwścieczony zdradą niewdzięcznika Chestera, i pociągnął za sobą wielu, bardzo wielu mądrzejszych i bardziej zrównoważonych ludzi niż on sam, którzy mogliby wyręczyć go w rozumowaniu, gdyby tylko poświęcił trochę więcej czasu, żeby się zastanowić. Na razie sytuacja była w równowadze, a dobrzy ludzie z Shropshire byli po stronie swego pana. Bliski przyjaciel Cadfaela, Hugh Beringar z Maesbury, zastępca szeryfa hrabstwa, oraz jego żona z niepokojem czekali zatem w Shrews - bury na wiadomości. Syn Beringara, liczący już rok, był synem chrzestnym Cadfaela, Cadfael miał więc prawo odwiedzać go, ilekroć zechce, ponieważ obowiązki ojca chrzestnego są ważne i święte. Dlatego też Cadfael zrezygnował z
wieczerzy i wyszedł przez bramy opactwa, a potem ruszył gościńcem, mając po lewej swej stronie młyn i młynówkę oraz półkoliste pasmo lasu, chroniące główne ogrody opactwa, na terenie zwanym Gaye, następnie po prawej stronie przeszedł przez most nad rzeką Severn, lśniącą w zimowym, błyszczącym gwiazdami mrozie, i wreszcie przez wielką bramę miejską. W drzwiach domu Beringara koło kościoła Matki Boskiej i dalej, przy Wysokim Krzyżu, paliły się pochodnie. Cadfaelowi wydawało się, że o tej godzinie zimowego wieczoru było więcej ludzi na dworze niż zazwyczaj. Lekkie, dające się jednak wyczuć podniecenie drżało w powietrzu, i ledwie postawił nogę w progu domostwa Beringara, nadbiegła Alina z otwartymi ramionami. Kiedy go zobaczyła, z jej twarzy nie zniknęła radość i powitała go serdecznie, lecz poprzednia niezwykła jasność natychmiast uleciała. - To jeszcze nie Hugh! - rzekł z wyrozumiałością Cadfa - el, doskonale wiedząc, dla kogo drzwi zostały tak szeroko otwarte. - Jeszcze nie on. Czy są jakieś wieści? Czy wracają do domu? - Jakąś godzinę temu, nim całkiem się ściemniło, Will Strażnik przysłał wiadomość. Z wież wypatrzono już błysk stali, wtedy było to dość daleko, teraz więc nasi muszą być na zamkowym przedpolu. Brama jest już dla nich otwarta. Wejdź, bracie Cadfaelu, i przy ogniu zaczekaj na niego. - Wciągnęła go za ręce i energicznie zamknęła drzwi przed nocą i własną bolesną niecierpliwością. - On tam jest - dodała, dostrzegając na twarzy Cadfaela odbicie własnej miłości i obawy. - Zauważono jego sztandary. Ludzie idą w dobrym szyku. Ale z tego, co wiem, nie było im łatwo. Nigdy nie jest łatwo. Ci, którzy wyruszyli do walki, nigdy nie wracają bez strat w swych szeregach, podobnych do otwartych ran. Najgorsze ze wszystkiego jest to, że ci, którzy dowodzą, nigdy nic nie potrafią zrozumieć, a niewielka garstka mądrych ludzi znajdujących się wśród tych, którzy za nimi idą, nigdy nie jest w stanie czegoś ich nauczyć. Jednak okazane zaufanie i zaprzysiężone posłuszeństwo są mocniejsze niż strach, pomyślał Cadfael, i to zapewne jest cnotą nawet w obliczu śmierci. No cóż, ostatecznie śmierć jest zjawiskiem oczekiwanym od dnia narodzin człowieka. Ani bohaterowie, ani tchórze nie mogą jej uniknąć. - Nie przysłał dotąd żadnej wieści, jak przebiegł ten dzień? spytał. - Żadnej. Ale krążą plotki, że nie było dobrze. - Powiedziała to spokojnie, jakby od niechcenia, drobną ręką odgarniając z czoła złociste pasmo włosów. Szczupła dziewczyna, mająca zaledwie dwadzieścia jeden lat, a już matka rocznego syna. Bardzo jasna, w przeciwieństwie do swego czarnowłosego, o ciemnej karnacji męża. Jakże szybko ta nieśmiała dziewczyna nabrała spokojnej godności. - To wielka niesprawiedliwość, że tak źle się nam wszystkim dzieje w Anglii. To musi
się wreszcie zmienić, odwrócić - powiedziała. Była bystra i rzeczowa, niezależnie od tego, ile kosztował ją ten spokojny wyraz twarzy. - Brat nie jadł, nie zdążył zostać na wieczerzy - stwierdziła, jak przystało na dobrą panią domu. - Niech brat tu usiądzie, zajmie się trochę swym chrześniakiem, a ja przyniosę mięso i piwo. Mały Idzi, bardzo wysoki jak na roczne dziecko, nauczył się chodzić wyprostowany, trzymając się ław, krzyżaków i skrzyń, żeby zachować równowagę. Wokół izby poruszał się ostrożnie, lecz z zadziwiającą szybkością, by dotrzeć do stołka przy kominku, i wdrapał się bez pomocy na kolana Cadfaela. Mówił coś bardzo szybko, na ogół były to słowa, które sam wymyślił, jednak od czasu do czasu któreś z nich miało sens. Jego matka dużo do niego mówiła, tak samo zresztą jak Konstancja, oddana mu całym sercem niańka, a ów potomek szlachetnego rodu słuchał tego uważnie i rozsądnie odpowiadał. Nigdy nie za dużo wykształconych ludzi, pomyślał Cadfael, obejmując ramionami dorodne dziecko. Niezależnie od tego, czy ten malec w przyszłości obierze karierę kościelną czy rycerską, będzie światłym człowiekiem. Dziedzic Beringara promieniał ciepłym zapachem pieczonego chleba i zapachem młodego, niewinnego dziecka. - Nie zaśnie teraz - stwierdziła Alina, przynosząc drewnianą tacę, którą ustawiła na skrzyni blisko ognia - ponieważ dobrze wie, że coś się dzieje. Niech brat mnie nie pyta, skąd on to wie, ponieważ ani słowem nie wspomniałam mu o tym, jednak wie. A teraz proszę mi go dać, brat musi się wreszcie posilić. Długo nam przyjdzie czekać, nim Hugh wróci do domu, gdyż najpierw wszystko będą musieli załatwić w zamku. Minęła dobra godzina, zanim zjawił się Hugh. Konstancja zdążyła już sprzątnąć po wieczerzy Cadfaela. Zabrała też zwiotczałe książątko, które nie dało rady dłużej walczyć z sennością. Mimo wszelkich usiłowań chłopczyk zasnął bezwładnie w jej ramionach. Choć Cadfael miał bardzo wyostrzony słuch, to Alina pierwsza uniosła czujnie głowę i wstała, słysząc w przedsionku ciche kroki. Lecz nagle uśmiech zniknął z jej twarzy, gdyż kroki te były niepewne. - On jest ranny! - Zesztywnia! po długiej jeździe konnej - stwierdził szybko Cadfael. - Wcale nie jest źle z jego nogami. Idź szybko, żeby mu pomóc, jeśli coś jest nie w porządku. Wybiegła i chwyciła męża w ramiona. Błyskawicznie bacznym wzrokiem zlustrowała go od stóp do główr zmordowanego i brudnego po długiej wyprawie, i przekonała się, że najwyżej ma jakieś drobne obrażenia. Natychmiast odetchnęła z ulgą. Nie chciała pokazać, jak bardzo jest zmartwiona. Mimo odzyskanego już spokoju cały czas uważnie obserwowała swego niezbyt wysokiego męża, nieco tylko wyższego od niej, czarnowłosego i o czarnych
brwiach. Jego ruchy nie były tak zwinne jak zawsze, lecz trudno się temu dziwić, skoro tak długi czas spędził w siodle. Uśmiech miał niewesoły, kiedy pocałował żonę i klepnął Cad - faela po ramieniu. Z głośnym chrypliwym westchnieniem opadł na znajdującą się obok ognia ławę z poduszkami, wyciągając ostrożnie nogi w wysokich butach, najwyraźniej odczuwając przy tym ból. Cadfael ukląkł i zdjął mu sztywne, oblodzone buty, z których powoli w sitowie przed kominkiem zaczęły spływać strumyczki wody. - Dobry z ciebie chrześcijanin - stwierdził Hugh i poklepał przyjaciela po tonsurze. - Sam nie zdołałbym ich zdjąć. Na Boga, ależ jestem zmordowany! Jednak to nieważne, najważniejsze, że moi ludzie są już w domu i ja też. Do izby wpłynęła Konstancja z jadłem i grzanym winem z mlekiem, za nią Alina, która pomogła mężowi zdjąć skórzaną kurtkę i podała domową szatę. Ostatnie etapy jechało się dobrze, ponieważ zrzucił kolczugę. Obiema dłońmi dłuższą chwilę rozcierał sobie zesztywniałe z zimna policzki, potem kilka razy poruszył ramionami, rozkoszując się ciepłem ognia, po czym głęboko, z ulgą odetchnął. Prawie w milczeniu obserwowali, jak je i pije. Nawet głos zamiera i zawodzi po długim wysiłku i wielkim zmęczeniu. Wiedzieli, że kiedy Hugh należycie odpocznie, jego struny głosowe zwiotczeją pod wpływem ciepła i wtedy mówić będzie bez chrypki. - Twój chłopak starał się jak najdłużej mieć oczy otwarte odezwała się wesoło Alina, obserwując uważnie, jak je i powoli się rozgrzewa. - Aż wreszcie nie mógł powstrzymać powiek nawet palcami. Ma się dobrze i podrósł nawet w tym krótkim czasie... Brat Cadfael powie ci to samo. Chodzi już tylko na własnych nóżkach i wcale się nie przejmuje tym, że czasem upadnie. - Nie zaproponowała, że obudzi chłopczyka i przyniesie go do izby. Rozumiała dobrze, że tego wieczoru nie ma tu miejsca dla dziecka, choćby nawet najdroższego. Hugh odsunął się odjadła, głośno ziewnął i nagle spojrzawszy w górę, uśmiechnął się do żony i pociągnął w dół do siebie, żeby objąć ją ramieniem. Konstancja wyniosła tacę, napełniła znów jego kielich i zamknęła cicho drzwi izby, w której spał chłopczyk. - Nie martw się o mnie, moja najdroższa - powiedział Hugh, przytuliwszy Alinę do swego boku. - Jestem obolały i posiniaczony z powodu długiego przebywania w siodle, ale nic poza tym, choć kilka razy spadłem z konia. Podnieść się też nie było łatwo. Na szczęście przyprowadziłem ze sobą większość ludzi, których zabraliśmy na północ, lecz nie wszystkich... Nie wszystkich! Nie wrócił z nami mój dowódca, Gilbert Prestcote. Wzięli go, lecz nie zabili - tak sądzę i taką mam nadzieję. Lecz czy go trzyma Robert z Gloucester, czy też Walijczycy... sam chciałbym wiedzieć.
- Walijczycy? - spytał zdziwiony Cadfael. - Jakże to? Owain Gwynedd nigdy nie nadstawiał głowy dla królowej. Zawsze ostrożnie trzymał się z dala i miał z tego niezłe profity. Nie jest przecież głupcem! Po cóż miałby pomagać któremuś ze swych wrogów? Wolałby raczej zostawić ich własnemu losowi, żeby nawzajem poderżnęli sobie gardła. - Mówisz jak dobry chrześcijanin - powiedział Hugh z niewesołym uśmiechem, co spowodowało, że Cadfael zaczerwienił się i chrząknął ku jego nie ukrywanej radości. - Nie, tak nie było. Owain jest rozsądny i potrafi myśleć, lecz niestety, ma brata, Cadwaladra, który przybył tam z grupą swoich łuczników, wraz z nim był też Madog ap Meredith z Powys. Wprost płonęli chęcią plądrowania i wbili swe zęby w Lincoln, zabrali wszystkich jeńców, którzy rokowali nadzieję na okup, nawet tych półżywych. Obawiam się, że wśród nich pojmali Gilberta. - Poruszył się na poduszkach, by dać ulgę swemu obolałemu ciału. - A choć nie jest on Walijczykiem - dodał ponuro - zdobyli największą rybę. Tego wieczoru Robert z Gloucester jest w połowie drogi do swego miasta, mając jeńca wartości tego królestwa, by przekazać go cesarzowej Maud. Bogu jedynemu wiadomo, co z tego wyniknie. Ja jednak wiem, co muszę robić teraz. Mój szeryf nie może sprawować władzy i nie ma obecnie nikogo, kto mógłby wyznaczyć jego następcę. Teraz ja muszę przejąć jego obowiązki nad tym hrabstwem i sprawować je najlepiej, jak potrafię, dopóki los znów nie zacznie nam sprzyjać. Król Stefan został pojmany w Lincoln i jako więzień zabrany do Gloucester. Teraz, gdy rozwiązał mu się język, odczuł nieprzepartą chęć opowiedzenia tego, co się wydarzyło, nie tylko po to, żeby sam mógł wszystko jasno zobaczyć, lecz również jego słuchacze. Był teraz jedynym władcą tego hrabstwa, do niego należało rządzenie nim oraz dowodzenie garnizonem w imieniu pojmanego króla. Jego zadaniem było troszczyć się o nie i strzec bezpieczeństwa jego granic, chyba że musiałby służyć poza granicami Shropshire na rozkaz nowego zwierzchnika, mającego odpowiednie prerogatywy. - Ranulf z Chester wymknął się z zamku w Lincoln i udało mu się wydostać z wrogiego miasta, nim zdołaliśmy zbliżyć się do niego. Ruszył do Roberta z Gloucester w wielkim pośpiechu, obiecując posłuszeństwo cesarzowej w zamian za pomoc przeciwko nam. A żona Chestera jest córką Roberta, o czym należy pamiętać, on zaś zostawił ją uwięzioną w zamku wraz z hrabią z Lincoln oraz jego żoną, całe zaś miasto było pod bronią i kipiało wokół nich. Dobrze się złożyło, że Stefan zdobył zbrojną pomoc w tym mieście, które mu sprzyjało. Biedni mieszkańcy drogo za to zapłacili. Jednak byliśmy tam, miasto było po naszej stronie, zamek został oblężony; sprzyjała nam też zima, tak powiedziałby każdy, kto zdawał sobie sprawę z tego, jak spory dystans miał do pokonania Robert, któremu też
sytuację utrudniały śniegi i powodzie. Jednak tego pokroju człowiek niełatwo da się zatrzymać. - Nigdy nie byłem tak daleko na północy - rzekł Cadfael z błyskiem w oku i dreszczem podniecenia, co z trudem udało mu się opanować. Dawno minęły dni jego wojaczki, lecz nadal ciągnęło go do walki, ilekroć usłyszał o wyczynach bojowych, w których jego przyjaciele nadal brali udział. - Podobno Lincoln leży na wzgórzu, a garnizon jest dobrze ufortyfikowany. Utrzymanie miasta nie powinno było sprawiać trudności, niezależnie od poczynań Roberta. Dlaczego to się nie udało? - No cóż, z pewnością jak zawsze nie doceniliśmy Roberta, lecz mimo wszystko to nie powinno było tak się skończyć. Ustawicznie padały deszcze, rzeka otaczająca miasto od południa i zachodu wezbrała, most był strzeżony, a bród nie do przejścia. Robert jednak przeszedł! Mając za sobą powódź, cóż mogli zrobić? „Tylko naprzód, ani kroku w tył” - tak powiedział, a przytoczył nam te słowa jeden z naszych jeńców. Przeszli, tworząc potężny mur, tracąc zaledwie jednego człowieka. Oczywiście do naszego wzgórza nadal mieli spory szmat drogi pod górę z tej zalanej wodą równiny... ale Stefan zawsze będzie Stefanem! Wraz z mnóstwem swych ludzi, obozujących na podmokłych polach, mimo wielu złych omenów podczas mszy wiecie dobrze, jak mało liczy się on z takimi ostrzeżeniami - co zrobił? Powodowany tą swą zwariowaną rycerskością, za którą, klnę się na Boga, zarówno kocham go, jak i przeklinam, wydał rozkaz, by jego zbrojne oddziały zeszły z wyżyny i spotkały się z wrogiem na równych prawach. Hugh oparł się mocniej o ścianę, uniósł swe wąskie ruchliwe brwi i uśmiechnął się niewesoło, rozdarty między podziwem a rozgoryczeniem. - Tamci zajęli najwyższy i najbardziej suchy szmat ziemi, na którym było na poły zamarznięte bagno. Robert miał w swych szeregach wszystkich wydziedziczonych lenników Maud, którzy utracili z jej powodu swoje ziemie na wschodzie, to oni utworzyli pierwszą linię na koniach. Nie mieli nic do stracenia, a wszystko do zyskania; powodowała nimi głównie chęć odwetu. Natomiast ludzie naszych rycerzy mieli wszystko do stracenia i nic do zyskania. Z dala od swych domostw i ziemi czuli się zagubieni. Marzyli tylko o tym, by wrócić do siebie i wzmocnić własne linie obronne. Przed nimi były hordy Walijczyków łaknących łupów, podczas gdy ich własne dobra i własność całkiem bezpieczne znajdowały się na zachodzie, przez nikogo nie zagrożone. Czegóż więc mieliśmy się spodziewać? Kiedy ci wydziedziczeni ruszyli na naszą konnicę, pięciu hrabiów załamało się i uciekło. Flamandczycy Stefana na lewej flance odparli Walijczyków, ale dobrze wiecie, jakie mają zwyczaje, ruszyli ławą nawet dość daleko, żeby zebrać się bez strat, a potem wycofali się
prawie sami łucznicy, po to, żeby utrzymać zdobyty teren i zebrać łupy, a kiedy flamandzcy piechurzy zaczęli uciekać, to samo uczynili ich dowódcy - William z Ypres i Ten Eyck, i w ogóle wszyscy. Stefan, pozbawiony konia, został w otoczeniu resztki swych jezdnych i pieszych. Walczący przetoczyli się przez nas. Wtedy to właśnie straciłem z pola widzenia Gilberta. Nic dziwnego, panował całkowity chaos, żaden z naszych ludzi nie widział dalej niż koniec swego miecza lub sztyletu, w zależności od tego, co trzymał w dłoni, żeby osłaniać własną głowę. Stefan wtedy nadal dzierżył swój miecz. Cadfae - lu, przysięgam ci, iż w żadnej bitwie nie widziałeś człowieka ogarniętego tak wielkim zapałem do walki jak on, z natury przecież tak łagodny. To było raczej oblężenie twierdzy niż pokonanie człowieka. Wokół niego powstał mur z ciał ludzi, których zabił; ci, którzy nacierali, musieli się wspinać po tym murze, który stawał się coraz wyższy. Chester poszedł za nim - trzeba mu oddać honor, niewiele może przerazić Ranulfa - i mógł był stać się jeszcze jednym kamieniem w tym obronnym szańcu, gdyby nie to, że miecz w dłoni króla zadrżał. Był ktoś w pobliżu, kto chciał rzucić mu duński topór, lecz Chester uskoczył w tył poza jego zasięg. I wtedy ktoś inny wyrwał się z ciżby, chwycił z ziemi wielki kamień i cisnął go, trafiając Stefana w bok. To powaliło go na ziemię, tak że stracił zmysły, a oni runęli na niego i przygnietli mu ręce i nogi do ziemi. A ja padłem pod naporem drugiej fali - powiedział gorzko Hugh - i zostałem przywalony ciałami innych ludzi, lecz udało mi się podnieść i dojść do siebie w odpowiednim czasie, po tym, jak oni wywlekli króla i ruszyli do miasta, żeby je obrabować, a potem wrócić na pole walki, by je przeczesać i zabrać wszystko, co przedstawiało jakąś wartość. Zebrałem ludzi, którzy pozostali, było ich nawet więcej, niż oczekiwałem, i zaprowadziłem na tyle daleko, byśmy się znaleźli poza zasięgiem wroga. Potem z kilkoma swoimi ludźmi zacząłem szukać Gilberta. Nie odnaleźliśmy go. Kiedy oni wracali, nasyceni zdobyczami w mieście, wycofaliśmy się, zabierając to, co mieliśmy. Cóż więcej mogliśmy zrobić? - Z pewnością nic więcej - stwierdził stanowczo Cadfael. - I, chwała Bogu, wyprowadziłeś naszych żywych ludzi. Jeśli Stefan gdziekolwiek cię potrzebuje, to właśnie tu powinieneś zachować dla niego to hrabstwo. Właściwie mówił to sam do siebie, gdyż Hugh wiedział o tym dobrze, w przeciwnym bowiem razie nigdy by nie wycofał się z Lincoln. O rzezi, do której tam doszło, nic nie powiedział. Dobrze się stało, że zdołał przyprowadzić z powrotem garstkę dzielnych mieszkańców Shrewsbury, co było zresztą jego obowiązkiem. - Małżonka króla Stefana przebywa w hrabstwie Kent i jest jego panią, ma silną armię i trzyma całe południe oraz wschód powiedział Hugh. - Poruszy niebo i ziemię między Kentem a Londynem, żeby tylko w jakiś sposób wyciągnąć Stefana z niewoli. To jeszcze nie
koniec. Zawsze można klęskę zamienić w zwycięstwo. Zawsze można więźnia wypuścić z więzienia. - Albo go wymienić - stwierdził Cadfael z powątpiewaniem. - Jaka jest cena króla? Nie sądzę jednak, by cesarzowa oddała Stefana za trzech swoich najlepszych lordów, nawet samego Roberta, choćby bez niego czuła się bezradna. Nie, ona będzie trzymać swego więźnia i zmierzać wprost do tronu. I czy sądzisz, że książęta Kościoła długo będą stali jej na drodze? - No cóż - odparł Hugh, przeciągając się ostrożnie i w tym momencie odkrył nowe bolesne miejsca w swym szczupłym ciele - w każdym razie wiem, co mam robić. Tutaj, w Shropshire, obowiązuje moje prawo jako prawo króla, a ja uczynię wszystko, co w mej mocy, żeby przynajmniej to hrabstwo zachowane było dla króla. Dwa dni później udał się do opactwa, by wziąć udział w mszy żałobnej, którą opat Radulfus kazał odprawić za dusze tych, którzy po obu stronach polegli w Lincoln, oraz w intencji zagojenia krwawych i ropiejących ran Anglii. Zwłaszcza solennie zostały odprawione modły za nieszczęsnych obywateli tego północnego miasta, które padło ofiarą mszczących się armii, i zostało obrabowane ze wszystkiego, co miało, i którego liczni mieszkańcy zostali pozbawieni nawet życia, a wielu z nich uciekło w leśne ostępy, choć była to zima. Zbrojny konflikt zagrażał Shropshire o wiele bardziej teraz, gdy sąsiadujące z nim ziemie zdobył hrabia z Chester, upojony powodzeniem i pragnący zdobyć jeszcze więcej niż przez ostatnie trzy lata. Wszyscy ludzie z przerzedzonego garnizonu Beringara byli pod bronią, gotowi odeprzeć każdy atak grożący jego bezpieczeństwu. Wszyscy już wyszli po mszy, na wielkim dziedzińcu Hugh właśnie rozmawiał z Opatem, kiedy nagle przy wartowni zrobiło się zamieszanie i ukazała się niewielka grupa ludzi, zmierzająca od strony Podzamcza. Czterech krzepkich wieśniaków, ubranych w samodział, szło energicznie na przedzie, dwóch z napiętymi łukami gotowymi do strzału, trzeci z nich miał na plecach zakrzywiony wielki nóż, czwarty zaś widły o długiej rękojeści. Między nimi na niewielkim mule jechała dość tęga kobieta, w średnim wieku, w czarnym benedyktyńskim habicie. Białe wyłogi kwefu otaczały jej zaokrągloną różową twarz, miała piwne, bystre oczy. Nosiła wysokie męskie buty, habit podpięła do konnej jazdy, lecz kiedy zsiadła z muła, szybkim ruchem mocnej, szerokiej dłoni opuściła go. Czujna, skupiona, stała, rozglądając się spokojnie. Najwyraźniej szukała kogoś znaczącego. - Oto mamy wizytę siostry, której nie znam - powiedział cicho opat, patrząc na nią z zainteresowaniem. Brat Cadfael, zmierzając niespiesznie przez dziedziniec w kierunku ogrodów i
herbarium, też zauważył nagły ruch w pobliżu bramy i zatrzymał się na widok znanej sobie postaci. Już kiedyś spotkał tę, godną zapamiętania kobietę. Najwyraźniej ona także przypomniała sobie ich spotkanie. Ucieszyła się, oczy jej na chwilę się rozjaśniły i natychmiast ruszyła w jego kierunku. On również z radością pośpieszył na spotkanie zakonnicy. Jej wiejska eskorta, rada, że doprowadziła ją bezpiecznie na miejsce przeznaczenia, zatrzymała się przy wartowni, bynajmniej nie onieśmielona swym otoczeniem. - Bracie Cadfaelu, rozpoznałam brata po tym charakterystycznym kroku - powiedziała zakonnica wyraźnie zadowolona. - Brat był kiedyś w naszym klasztorze. Jestem bardzo rada, że spotkałam brata, ponieważ nikogo tu nie znam. Czy brat zechce mnie przedstawić tutejszemu opatowi? - Z największą przyjemnością - odparł Cadfael. - Właśnie patrzy na siostrę z krużganka. To już minęły dwa lata... Czy mam uprzedzić go, że został zaszczycony odwiedzinami siostry Avice? - Siostry. Magdaleny - poprawiła go, uśmiechając się lekko; a kiedy to uczyniła, choć tylko przelotnie i z godnością, nagle uroczy dołeczek, który tak dobrze zapamiętał, rozjaśnił jej ogorzały policzek. Pomyślał nagle, czy nie powinna w jakiś sposób wyzbyć się w swym nowym życiu tej nadal niezwykłej broni w swym arsenale. Zdał sobie sprawę, że zamrugał z wrażenia i że ona to zauważyła. Zawsze było coś tajemniczego w Avice z Thornbury, co sprawiało, że każdy mężczyzna sądził, iż właśnie on jest tym jedynym, którego ona darzy pełnym zaufaniem. - Właściwie mam sprawę do szeryfa Beringara, ponieważ, jak słyszałam, Gilbert Prestcote nie powrócił z Lincoln. Na Podzamczu powiedziano nam, że znajdziemy go albo tutaj, albo w zamku. - Właśnie jest tutaj - poinformował ją Cadfael - przed chwilą wyszedł po mszy i rozmawia z opatem Radulfusem. Jak siostra się obejrzy, to zobaczy ich obu. Odwróciła się zatem, a z wyrazu jej twarzy można było wywnioskować, że opat Radulfus zrobił na niej duże wrażenie. Słusznego wzrostu, wyprostowany jak struna, muskularny, miał orlą twarz i baczny wzrok; stojący zaś obok Hugh był o całą głowę od niego niższy, szczupły, raczej niepozorny, a jednak budził zainteresowanie i rzadko był nie dostrzegany. Siostra Magdalena jednym spojrzeniem swych brązowych oczu zlustrowała go od stóp do głów. Znała się na mężczyznach i od razu wiedziała, z kim ma do czynienia. - Doskonale! - odparła, skinąwszy głową. - Idziemy, złożę mu wyrazy mego szacunku. Ponieważ Radulfus zauważył, że kierują się w jego stronę, wyszedł im naprzeciw, mając obok siebie Beringara.
- Ojcze opacie - rzekł Cadfael - oto przybyła tutaj siostra Magdalena z naszego zgromadzenia, z klasztoru z Poles - worth, który znajduje się o kilka mil stąd na południowy zachód, w lesie przy Brodzie Godrica. Ma również sprawę do Hugh Beringara jako szeryfa tego hrabstwa. Zakonnica skłoniła się z wdziękiem i pochyliła nad ręką opata. - To, co mam do powiedzenia, istotnie dotyczy tych wszystkich, których interesuje utrzymanie porządku i spokoju, ojcze. Obecny tu brat Cadfael odwiedził nasz klasztor położony tak bardzo na uboczu i tak blisko Walii i wie, jak sobie dajemy radę w tych niespokojnych czasach. Może zechce wspomóc mnie radą i wyjaśnieniami, jeśli się będę mylić. - Siostra jest u nas mile widzianym gościem - odparł Radulfus, przyglądając się jej równie bacznie, jak ona jemu. - Brat Cadfael będzie naszym doradcą, mam też nadzieję, że siostra będzie moim gościem podczas obiadu. Jeśli chodzi o siostry eskortę, gdyż, jak zauważyłem, są to ludzie bardzo jej oddani, wydam stosowne polecenie, żeby się nimi odpowiednio zajęto. Ponieważ zaś siostra jeszcze tego nie wie, pragnę wyjaśnić, że tuż obok mnie stoi Hugh Beringar, którego siostra szuka. Choć Cadfael nie widział tego właśnie policzka, przekonany był, że jej olśniewający dołeczek ukazał się, gdy tylko odwróciła się do Beringara i lekko skłoniła. - Wasza miłość, jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa - ale czy to było wyrazem wyszukanej grzeczności, czy tylko złośliwością, nie wiadomo - a co do naszego spotkania, to rozmawiałam wtedy z szeryfem Prestcotem. Jak słyszałam, nie wrócił on z waszą łaskawością, gdyż zapewne dostał się do niewoli, czym bardzo jestem zmartwiona. - Ja również - odparł Hugh. - Mam nadzieję wykupić go, gdy tylko nadarzy się okazja. Sądząc po eskorcie siostry, przez las należy poruszać się z wielką ostrożnością. Obecnie, skoro już tu wróciłem, muszę się tym zająć. - Chodźmy do rozmównicy - rzekł opat - i posłuchajmy, co siostra Magdalena ma nam do powiedzenia. A ty, bracie Cadfaelu, powiedz bratu Denisowi, że wszystko, co najlepsze w naszym domu, ma być do dyspozycji obrońców siostry. I zaraz wracaj, twoja wiedza bowiem może nam się przydać. Kiedy parę minut później Cadfael wszedł do rozmównicy opata, siostra Magdalena siedziała nieco odsunięta od kominka ze stopami, jak przystoi, ukrytymi pod rąbkiem habitu, wyprostowana, opierając się o krytą boazerią ścianę. Im bardziej z bliska i dłużej się jej przyglądał, tym cieplej przypominał ją sobie. Przez wiele lat, począwszy od swej kwitnącej urodą młodości, była kochanką pewnego barona, traktując tę sytuację jako interes oparty na
uczciwym porozumieniu. W zamian za swoje ciało zyskiwała nie tylko ucieczkę od biedy, lecz także kształcenie umysłu. Ona ze swej strony lojalnie, nawet czule, dotrzymywała warunków ugody, dopóki żył jej pan i władca. Utrata poprzedniej profesji, która umożliwiła rozwinięcie jej licznych wybitnych talentów, skłoniła ją do tego, żeby z wrodzoną sobie rezolutnością poszukać innego zajęcia, równie zadowalającego jej ambicje, w wieku, w którym rzadko się zdarza wszystko zaczynać od początku. Najpierw matka przełożona w Brodzie Godrica, a następnie przeorysza w Polesworth, choć z pewnością mocno zdumiona, mając do czynienia z taką postulantką, musiały dostrzec w Avice z Thornbury coś, co mogło być przydatne w zakonie. Kobieta, która do końca dotrzymała słowa, w tym nowym poddaństwie była tak samo lojalna. Czy jej wcześniejsze życie można było nazwać powołaniem, wydaje się bardzo wątpliwe. Wziąwszy jednak pod uwagę jej wytrwałość, teraz to mogło się udać. - Kiedy pojawiła się sprawa zdrady w Lincoln - powiedziała - w styczniu doszły do nas wieści, że jakaś grupa Walijczyków gotowa jest chwycić za broń. Moim zdaniem nie tyle z powodu lojalności, lecz by móc rabować, kiedy między tymi dwoma siłami dojdzie do konfliktu. Książę Cadwaladr z Gwynedd szykował oddział do walki i wtedy Walijczycy z Po - wys postanowili przyłączyć się do niego. Mówiono, że zamierzają ruszyć z pomocą hrabiemu z Chester. Zostałyśmy więc ostrzeżone jeszcze przed bitwą. To była jej zasługa. Któraż inna kobieta w tym niewielkim gronie świętych niewiast wyczułaby, co się dzieje między pretendentami do korony, między Walijczykami i Anglikami, między ambitnym hrabią i jego chciwymi współziomkami? - Dlatego też, wielebny ojcze, nie było dla nas wielką niespodzianką, kiedy cztery dni temu pewien chłopak z karczo - wiska, na zachód od nas, przybiegł do klasztoru, żeby zawiadomić o tym, że chata jego ojca i dzierżawa zostały zniszczone, a jego rodzina uciekła na wschód. Opowiedział też o tym, jak walijscy rabusie wzięli wszystko, co pozostało w jego domu, i jak przechwalali się, że tak samo wypatroszą klasztor w Brodzie Godrica. Złoczyńcy w drodze powrotnej nie pogardziliby przecież dodatkową łatwą zwierzyną, żeby wzbogacić swoje łupy. Wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy o klęsce w Lincoln - dodała, widząc pytające spojrzenie Beringara - jednak rozważyłyśmy wszystko i postanowiłyśmy zachować wielką ostrożność. Najkrótsza powrotna droga obciążonego łupami Cadwala - dra do jego zamku w Aberystwyth wiedzie blisko Shrewsbury. Najwyraźniej jednak nadal obawiał się podejść zbyt blisko miasta, nawet mimo to, iż wiedział, jak bardzo jego garnizon musi być osłabiony. Doszedł więc do wniosku, że łatwiej mu pójdzie z nami, w lesie. A mając do czynienia z garstką kobiet, warto będzie zabawić się
dzień, dwa, a potem całkowicie nas obrabować. - A było to cztery dni temu? - spytał Hugh niespokojnie. - Cztery dni temu przyszedł do nas ten chłopiec. Nic mu się nie stało, tak samo jego ojcu, jednak stracili bydło popędzone na zachód. Dotarł do nas po trzech dniach. Został nam więc tylko jeden dzień, żeby się przygotować. - To godna pogardy podłość - stwierdził Radulfus z gniewem i oburzeniem - napaść jak tchórze na siedzibę bezbronnych kobiet. Wielki wstyd dla Walijczyków i wszystkich innych, którzy próbowaliby postępować tak haniebnie. A my tutaj nic nie wiedzieliśmy, że jesteście w potrzebie! - Niech wielebny ojciec nie boi się, zniosłyśmy tę burzę całkiem dobrze. Nasz dom nadal stoi i nie został splądrowany, żadnej z nas nie stała się też krzywda, kilku ludzi z lasu zostało lekko draśniętych. Nie byłyśmy przecież całkiem bezbronne. Nadeszli do nas od zachodniej strony, gdzie płynie strumień. Brat Cadfael zna ukształtowanie tych okolic. - Ten strumień byłby nikłą przeszkodą przez większość roku - zauważył Cadfael - na szczęście tej zimy mieliśmy duże opady deszczu. Poza tym jednak trzeba pilnie strzec brodu i mostu. - To prawda, jednak niewiele czasu zabiera dobrym sąsiadom zwołanie porządnego oddziału. Ci ludzie z lasu szanują nas, a przy tym są odważni. - Czterech z owych odważnych ludzi z jej armii, dumnych z siebie i swoich wyczynów, raczyło się teraz w wartowni mięsem i chlebem, i popijało piwem. - Strumień właśnie mocno wezbrał, ale udało nam się znacznie pogłębić bród, na wypadek gdyby próbowali dostać się tą drogą. Potem Jan Młynarz otworzył wszystkie swoje śluzy, żeby podnieść poziom wody. Jeśli chodzi o most, to podpiłowaliśmy obie drewniane przystanie, zostawiając im tylko ostatni słup, i przywiązaliśmy sznury od nich aż do krzaków. Jak wielebny ojciec zapewne pamięta, oba brzegi strumienia są tam gęsto porośnięte drzewami. Mogliśmy zatem ukradkiem zerwać przystań w każdej dogodnej dla nas chwili. A wszyscy ludzie z lasu przybyli do nas uzbrojeni w widły, sierpy i łuki i obstawili nasz brzeg, gotowi rozprawić się z każdym, kto przedarłby się na ich stronę. Nie ulegało wątpliwości, kto napastnikom przygotował to niezwykłe przyjęcie. Oto siedziała wraz z nimi kobieta spokojna, dorodna, łagodna jak zacna wiejska matrona, opowiadająca dokonaniach swych dzieci i wnuków, tkliwa i dumna z ich niezwykłych osiągnięć, jednak na tyle mądra, by im tego nie okazać. - Mieszkańcy lasu - powiedziała - są tak samo dobrymi łucznikami jak wszyscy tutejsi ludzie. Rozstawili się wśród drzew wzdłuż naszego brzegu. Ci zaś z drugiego brzegu ukryli się z boku, by zaskoczyć wrogów, kiedy zaczną biec.
Opat przyglądał się jej uważnie z wyraźnym szacunkiem, a jego uniesione w górę brwi świadczyły o skrywanym podziwie. O ile dobrze pamiętam - powiedział - matka Mariana jest osobą starą i bardzo delikatną. Ten atak musiał spowodować jej wielkie wzburzenie i przestraszyć ją. Całe szczęście, że miała przy sobie właśnie siostrę, i mogła przekazać władzę tak dzielnej odważnej zastępczyni. Zapewne łagodny uśmiech siostry Magdaleny, pomyślał Cadfael, dyskretnie ukrywał wspomnienie, jak bardzo matka Mariana była przerażona i bezradna. Jednak powiedziała tylko: - W tym czasie nasza przełożona nie czuła się zbyt dobrze, lecz teraz, chwała Bogu, odzyskała już siły. Udało nam się przekonać ją, żeby zabrała ze sobą starsze siostry i zamknęła się z nimi w kaplicy, z naszymi wszystkimi świętymi kosztownościami, i tam modliła się o szczęśliwe wyzwolenie. Co najwyraźniej odniosło skutek niezależnie od naszych łuków i sierpaków, gdyż wszystko skończyło się pomyślnie, bez żadnych strat z naszej strony. - Jednak ich modlitwy nie mogły odpędzić Walijczyków od zamierzonego przez nich ataku - powiedział Hugh, odpowiadając na jej niewinne spojrzenie pełnym podziwu uśmiechem. - Jak widzę, będę musiał tam naprawić część ogrodzenia. Co było dalej? Siostra powiedziała, że wszystko skończyło się dobrze. Czy użyliście tych swoich sznurów? - Użyliśmy. Walijczycy nadeszli szybko i dużą gromadą, pozwoliliśmy im przejść przez most prawie do naszego brzegu i wtedy zerwaliśmy drewniane nabrzeże. Pierwsi z nich wpadli do wody, a kilku, którzy próbowali przejść w bród, straciło równowagę w wykopanych przez nas jamach i porwał ich nurt. Kiedy nasi łucznicy wypuścili pierwsze strzały, Walijczycy zaczęli uciekać. Nasi chłopcy ukryci po drugiej stronie pognali za nimi i przepędzili ich. Wtedy Jan Młynarz zamknął śluzy. Wystarczą tylko dwa tygodnie bez deszczu i znów będzie można korzystać z mostu. Walijczycy zostawili trzech swoich ludzi utopionych w strumieniu, na wpół przytomnych rannych ciągnęli ze sobą, kiedy zaczęli uciekać. Z wyjątkiem jednego, który między innymi jest powodem mego przybycia tutaj. To bardzo dorodny młody człowiek - powiedziała - który został porwany przez strumień. Wyciągnęliśmy go opitego wodą, nieprzytomnego, i gdybyśmy nie wypompowali z niego tej wody, przywracając mu życie, nie mógłby nic nigdy o sobie powiedzieć. Wasza miłość może posłać kogoś po niego, żeby go zabrał z naszych rąk, kiedykolwiek wasza miłość zechce. Skoro tak sprawy się przedstawiają, sądzę, że przyda się on waszej miłości. - Każdy walijski jeniec przyda mi się - odparł uradowany Hugh. - Gdzie siostra go
umieściła? - Jan Młynarz trzyma go pod kluczem i dobrze pilnuje. Nie sprowadziłam go tutaj do waszej miłości, gdyż mam po temu powody. Jest szybki jak błyskawica i śliski jak ryba. Gdyby nie miał związanych rąk i nóg, to chyba nie udałoby się nam go zatrzymać. - Postaramy się zabrać go od sióstr - obiecał Hugh. - Kim on jest, zdaniem siostry? Czy podał swe imię? - Mówi tylko po walijsku, a ja nie znam tego języka, ani żadna z sióstr. Jest młody, ubrany niby książę, ma wyniosły sposób bycia, jak na prawdziwego księcia przystało, a nie byle chłopa. W razie jakiejś wymiany może się okazać bardzo cenny. - Przybędę jutro do sióstr i go zabiorę - powiedział Hugh. - I dziękuję za niego serdecznie. Rano wraz z moimi ludźmi będę gotów do drogi. Przy okazji przyjrzę się tej całej granicy, a jeśli siostra zechce tu zanocować, będziemy ją eskortować bezpiecznie do klasztoru. - Doprawdy będzie to rozsądne - stwierdził opat. - Dom gościnny i wszystko, co mamy, jest do dyspozycji siostry i waszych sąsiadów, którzy oddali wam tak wielką przysługę. Są tu mile widziani. Lepiej wracać w licznym, dobrze uzbrojonym gronie. Przecież trzeba się liczyć z tym, że różne grupy maruderów nadal grasują w lasach. Czy są groźni? - Chyba nie - odparła siostra Magdalena. - Jadąc tu, nie zauważyliśmy żadnych śladów ich obecności. To ludzie mieszkający w sąsiedztwie naszego klasztoru nie chcieli puścić mnie samej. Chętnie przyjmę gościnę wielebnego ojca, jak również będę wdzięczna za towarzyszenie mi w drodze powrotnej - powiedziała, zwracając się z miłym uśmiechem do Beringara. - Mocny charakter, mocna wiara stwierdził Hugh, kiedy wraz z Cadfaelem szli przez dziedziniec, zostawiwszy siostrę Magdalenę pod opieką opata, z którym miała zjeść obiad. - To jej powinienem powierzyć straż nad całym lasem, a nie proponować moją opiekę. Szkoda, że nie była z nami w Lincoln, gdzie nasi wrogowie pokonali wezbraną rzekę, co nie udało się jej przeciwnikom. Ten wspólny z nią wyjazd na południe jutro rano nie tylko na pewno będzie przyjemnością, ale też może przynieść duże profity. Będę starannie słuchał wszelkich rad, jakich zechce mi ona udzielić. - Jej również sprawisz przyjemność - stwierdził szczerze Cadfael. - Owszem, złożyła śluby czystości i z pewnością je zachowa. Jednak nigdy nie ślubowała, że nie będzie czerpać przyjemności z rozmowy i towarzystwa mężczyzny na poziomie. Wątpię, by ktokolwiek zdołał odwieść ją od tego. Jej zdaniem, byłoby stratą i wstydem odrzucać dary Boże.
«20» Następnego ranka, po prymie, mały Oddział złożony z siostry Magdaleny i jej czterech wiernych towarzyszy był gotów do drogi, podobnie jak oddział sześciu zbrojnych Beringara z załogi garnizonu zamkowego. Brat Cadfael patrzył, jak się zbierają i dosiadają koni. Serdecznie pożegnał się z siostrą Magdaleną. - Dla mnie trudną rzeczą jest nazywać ciebie, pani, tym nowym imieniem - wyznał szczerze. Gdy to powiedział, zauważył uroczy dołeczek na jej twarzy, który natychmiast zniknął. - Ach, więc brat nadal sądzi, że jeszcze nie odpokutowałam za to wszystko, co czyniłam przedtem... Wyznam, że ja też w to wątpię. Lecz dla sióstr to była wielka radość i satysfakcja. Przyjęły mnie do swych serc ochoczo, kochane istoty, mnie, upadłą kobietę, która chciała zostać zakonnicą. Nie mogłam im odmówić tego, co pragnęły, gdyż uważałam to za słuszne. One się mną szczycą, jestem ich dumą. - Mają do tego pełne prawo - odrzekł Cadfael - zważywszy na to, że siostra uchroniła klasztor od grabieży, zakonnice od gwałtów i być może morderstwa. - Ach, one uważają takie postępowanie jak moje za nieko - biece, choć są rade, że stało się tak a nie inaczej. Wszystkie te gołębice były bardzo spłoszone, ja jednak nigdy nie byłam gołębicą - stwierdziła siostra Magdalena - i tak naprawdę mężczyźni podziwiają we mnie tylko jastrzębia. To powiedziawszy, z uśmiechem wsiadła na swego niewielkiego muła i wyruszyła w drogę powrotną do klasztoru, otoczona przez mężczyzn już ją podziwiających i tych, którzy pragnęli tego z całego serca. Na dworze książęcym czy w domu zakonnym Avice z Thornbury zawsze przyciągała uwagę wszystkich mężczyzn.
«21» Rozdział drugi Hugh wrócił ze swym więźniem przed zapadnięciem zmroku, przy okazji penetrując dokładnie zachodnie obrzeże Długiego Lasu, nie natknął się jednak na żadnych buszujących tu Walijczyków ani bezpańskich ludzi żyjących w dzikich ostępach. Brat Cadfaelwidział ich, gdy przejeżdżali przez wartownię opactwa, kierując się do miasta i zamku, gdzie ów cenny Walijczyk miał być chyba zamknięty na dziesięć spustów w jakiejś niedostępnej celi, ponieważ na pewno nie brano pod uwagę możliwości wypuszczenia go na słowo honoru. Hugh w żadnym razie nie mógł pozwolić sobie na to, żeby go utracić. Cadfael widział więźnia tylko przez chwilę, kiedy niewielki oddział przejeżdżał w zapadającym już zmierzchu. Najwyraźniej musiał on w drodze sprawić jakiś kłopot, gdyż związano mu ręce, stopy przywiązano sznurami do ostróg, jego koń był prowadzony na lonży, a tuż za nim jechał łucznik. Jeśli te środki ostrożności miały na celu nie dopuścić do ucieczki młodego człowieka, to były skuteczne, jeśli jednak również miały go onieśmielić, co zapewne on podejrzewał, to to się najwyraźniej nie powiodło, gdyż jechał wyprostowany, z pogardliwą miną, pogwizdując przy tym, od czasu do czasu odwracał się. przez ramię i spoglądał na łucznika, rzucając jednocześnie po walijsku jakieś epitety, których ów łucznik nie zniósłby tak spokojnie, gdyby je rozumiał. Jednak Cadfael rozumiał doskonale. Jeniec był młodzieńcem aroganckim i pewnym siebie, choć może była to tylko brawura. Przy tym był bardzo przystojny, jak na Walijczyka, średniego wzrostu, o wystających kościach policzkowych i ostrym podbródku, rumiany jak jego ziomkowie. Mial gęste, czarne, kręcone włosy, które opadały mu wdzięcznie na brwi i uszy, rozwiewane teraz południowozachodnim wiatrem, jako że nie miał czapki. Związane ręce i nogi nie przeszkadzały mu siedzieć na koniu jak centaur. Kiedy zwracał się obraźliwie do swoich strażników, mówił donośnym, wyraźnym głosem. Brat Cadfael pomyślał, że siostra Magdalena nie myliła się, mówiąc, że miał książęcy sposób bycia, a jego zachowanie z pewnością świadczyło o dumie i o wielkiej też krnąbrności, co mogło mu bardzo zaszkodzić. Nieraz zdarzało się to udanemu, przystojnemu, zapewne jedynakowi. Gdy przejechali koło Cadfaela, usłyszał on długi, pogardliwy gwizd więźnia, który poniósł się wzdłuż Podzamcza i ścichi nad mostem. Zakonnik wrócił do swej chaty w herbarium i rozdmuchał ogień na ruszcie, żeby przygotować nowy eliksir z szanty, skuteczny lek na zimowy kaszel i przeziębienie. Następnego dnia przyszedł z zamku Hugh, prosząc Cadfaela, by odwiedził młodego więźnia. Miał on otwartą ranę na udzie, spowodowaną przez ostry kamień w strumieniu, którą zapewne starannie ukrywał przed zakonnicami.
«22» - Wiesz - powiedział Hugh, uśmiechając się - on pewnie prędzej umarłby, niż obnażył swoje udo przed siostrami, żeby mu je opatrzyły. Trzeba mu oddać, że choć rana nie jest groźna, z pewnością te kilka mil, które musiał przejechać wczoraj, przysporzyły mu wiele cierpienia, czego nie dał po sobie poznać. A zaczerwienił się jak dziewczyna, kiedy zauważyliśmy, że jest ranny, i go rozebraliśmy. - I zostawiliście tę jego ranę nie opatrzoną przez całą noc, nic nie mówiąc?! Dlaczego więc teraz mnie potrzebujecie? - spytał przebiegle Cadfael. - Ponieważ mówisz biegle po walijsku, walijsku z północy, a ten chłopak z pewnością pochodzi z Gwynedd, jest jednym z ludzi Cadwaladra. Może poprawisz chłopcu nastrój, kiedy zajmiesz się jego raną. My mówimy do niego po angielsku, a on potrząsa tylko głową i odpowiada po walijsku, jednak spogląda na nas impertynencko, co świadczy o tym, że z pewnością wszystko bardzo dobrze rozumie i sobie z nas kpi. Idź więc do niego, mów do niego po angielsku i zdemaskuj całkowicie tego młokosa, który będzie sądzić, że jego obraźliwe epitety bierzesz za uprzejme odpowiedzi. - Siostra Magdalena szybko by sobie z nim poradziła - stwierdził z namysłem brat Cadfael - gdyby wiedziała, że jest ranny. Całe jego zawstydzenie nic by mu nie pomogło. - I raźnie wyszedł, żeby przed wyruszeniem z Beringarem do zamku udzielić bratu Oswinowi dokładnych poleceń, co ma zrobić w chacie. Duża porcja ciekawości i przesada były ustawicznym tematem jego spowiedzi. No cóż, ostatecznie był Walijczykiem i mógł odnaleźć tego upartego chłopca gdzieś w splątanej genealogii jego rodu. Ci, którzy go uwięzili, żywili szacunek dla siły, inteligencji i sprytu swego jeńca i trzymali go w celi bez okna, jednak całkiem przyzwoicie zaopatrzonej. Kiedy Cadfael wszedł do niego, usłyszał, jak drzwi za nim zamykają na klucz. W celi paliła się lampka knot pływający w oliwie, tak że było dość jasno, poza tym jasne kamienne mury odbijały światło. Więzień ze zdziwieniem spojrzał na benedyktyński habit, najwyraźniej niepewny, co zwiastują te odwiedziny. W odpowiedzi na grzeczne pozdrowienie po angielsku odparł równie grzecznie po walijsku, jednak w odpowiedzi na dalsze pytania potrząsał przecząco głową, twierdząc, że nie rozumie ani słowa. Zareagował jednak od razu, kiedy Cadfael rozpakował swą sakwę i wyjął różne maści, dezynfekujące płyny i bandaże. Najwyraźniej przez noc nabrał rozumu i ucieszył się, że ktoś wreszcie zajmie się jego raną, gdyż od razu się rozebrał i pozwolił Cadfaelowi zmienić opatrunek. Pod wpływem jazdy konnej rana mocno się zaogniła, jednak teraz, gdy chłopiec nie będzie się specjalnie ruszać, wkrótce się zagoi. Ciało miał czyste, gładkie, jędrne, pod skórą sprężyste mięśnie.
- Byłeś niemądry, że doprowadziłeś ranę do takiego stanu mimochodem powiedział po angielsku Cadfael - kiedy teraz mogła już na tyle być zagojona, żeby o niej zapomnieć. Czy jesteś aż takim głupcem? W twojej sytuacji trzeba się nauczyć rozsądku. - Od Anglików - odparł chłopiec po walijsku, nadal potrząsając głową, żeby pokazać, że nie rozumie ani słowa - niczego się nie nauczę. I wcale nie jestem głupcem, gdyż w takim razie byłbym równie gadatliwy jak ty, staruchu z ogoloną głową. - W Brodzie Godrica, jak widzę, dobrze cię pielęgnowano ciągnął dalej niewinnie Cadfael. - Spędziłeś tam kilka dni. - Było tam kilkanaście głupich kobiet - odparł bezczelnie chłopiec - starych i do tego bardzo brzydkich. Tego Cadfael miał już dość. - Te głupie stare kobiety - oburzony rzekł głośno po walijsku - wyciągnęły ciebie z wezbranego strumienia, wysuszyły jego lordowską mość i przywróciły mu oddech. A jeśli ty nawet nie potrafiłeś znaleźć jednego uprzejmego słowa, żeby im podziękować w języku, który zrozumiałyby, jesteś najbardziej bezczelnym smarkaczem, jaki kiedykolwiek zhańbił Walię. I zapamiętaj sobie, mój wspaniały rycerzu, że nie ma nic gorszego i paskudniejszego niż niewdzięczność. I dlatego mam teraz ochotę zerwać ci ten opatrunek, żebyś zaznał porządnego bólu, ty wstrętny głupcze! Chłopak, który siedział wyprostowany na swej kamiennej ławie, zesztywniał, otworzył usta, a na jego ładnej twarzy malował się wyraz dziecięcego zdumienia. Patrząc na Cadfaela, przełknął powoli ślinę i fala czerwieni zalała mu twarz. - Jestem po trzykroć tak samo Walijczykiem jak ty, głupi smarkaczu - rzekł Cadfael, odzyskując panowanie nad sobą - po trzykroć też starszy niż ty, jak mi się wydaje. A teraz weź się w garść i przemów, ale po angielsku, gdyż przysięgam, że jeśli jeszcze raz odezwiesz się do mnie po walijsku, to natychmiast stąd wyjdę i zostawię cię samego na pastwę twej własnej głupoty. Przekonasz się wtedy, że marna to kompania. Czy teraz się rozumiemy? Chłopiec, będąc na krawędzi upokorzenia i wściekłości, przez chwilę wahał się, najwyraźniej nieprzywykły do tego rodzaju reprymendy, lecz po chwili opanował się, odrzucił głowę w tył i wybuchnął głośnym śmiechem, zarówno wstydząc się swej głupoty, jak i doceniając pułapkę, w jaką wpadł tak nieopatrznie. Na szczęście z natury był dobroduszny, co uchroniło go od całkowitego zepsucia. - No, tak lepiej - stwierdził rozbrojony Cadfael. - Nic w tym złego, że chcesz zachować swą godność, lecz dlaczego udajesz, że nie znasz angielskiego? Tak blisko granicy, jak długo jeszcze zdołałbyś udawać?
- Może dzień albo dwa - westchnął zrezygnowany chłopiec - gdyż w ten sposób mógłbym się dowiedzieć, co będzie dalej. - Kiedy już zdecydował się mówić po angielsku, okazało się, że włada nim płynnie. - Zdarzyło mi się to pierwszy raz, byłem ciekaw, co mnie czeka. - I zuchwalstwo zapewne usztywniło ci rozum. To nie w porządku obrażać święte kobiety, które uratowały twe marne życie. - To nie było dla nikogo przeznaczone i nikt nie miał tego zrozumieć - zaprotestował młody więzień, ale zaraz przyznał wielkodusznie: - Jednak wcale się tym nie szczycę. Ptak w sieci też dziobie na wszystkie strony, żeby tylko znaleźć drogę ucieczki. Nie chciałem nic powiedzieć o sobie, dopóki nie zorientuję się, kim jest ten, kto mnie pojmał. - Ani przyznać się do tego, jaki jesteś cenny - stwierdził przebiegle Cadfael - w obawie, że będą cię przetrzymywać, by otrzymać wysoki okup. A jeśli nie ma nazwiska i nie wiadomo, z kim ma się do czynienia, nie można nałożyć odpowiedniej ceny. Czarna głowa kilka razy skinęła potakująco. Chłopiec spojrzał uważnie na Cadfaela i najwyraźniej zastanawiał się, ile można wyznać mu teraz, kiedy został zdemaskowany, i po chwili impulsywnie przerwał milczenie i pozwolił płynąć słowom: - Prawdę mówiąc, na długo przed tym napadem na klasztor czułem się bardzo nieswojo z tego powodu. Owain Gwynedd nic nie wiedział o planach swego brata i bardzo gniewałby się na nas wszystkich, a kiedy on się gniewa, ja staram się roztropnie postępować, czego nie robiłem, kiedy wyruszyłem z Cadwala - drem. Z całego serca żałuję, że tak się stało. Nigdy nie zamierzałem skrzywdzić tych waszych świętych kobiet, czyż mogłem się jednak wycofać, kiedy już z nimi wyruszyłem? A potem, na domiar złego, dałem się schwytać. Przez garstkę starych kobiet i wieśniaków! W domu mnie za to potępią, a może nawet stanę się pośmiewiskiem. - Sprawiał wrażenie, że raczej ma żal do siebie, niż jest przygnębiony; wzruszył ramionami i nawet uśmiechnął się na myśl o tym, że zostanie wyśmiany, lecz mimo to taka perspektywa była bolesna. - No i będę sporo kosztować Owaina, to kolejna rzecz na moją niekorzyść. Nie jest on człowiekiem, który ochoczo będzie płacić złotem, żeby wykupić jakiegoś głupca. Najwyraźniej w czasie rozmowy nabierał rozsądku i nie chcąc obciążyć kogoś innego, sam uczciwie i po męsku zdecydowany był ponieść odpowiedzialność za własne czyny. Cadfaelowi to się spodobało. - Pozwól, że coś ci powiem. Im większa jest twoja wartość, tym cenniejszy jesteś dla Hugh Beringara, który cię tu trzyma. I nie z powodu złota. Możny pan, szeryf tego hrabstwa, jest zapewne przetrzymywany w Walii jako więzień, tak jak ty tutaj, i Hugh Beringar chce,
żeby go uwolniono. Jeśli jesteś więźniem podobnej rangi i dowiemy się, że on żyje, wkrótce będziesz mógł wyruszyć w drogę powrotną do domu. Bez żadnych kosztów dla Owaina Gwynedda, który nie chciał maczać palców w tym korycie i rad będzie dowieść tego, oddając nam Gilberta Prestcote’a. - Brat sądzi, że to możliwe? - Zarumieniony chłopiec rozjaśnił się, oczy miał szeroko otwarte. - A więc powinienem mówić. I wszystko wskazuje na to, że zostanę wypuszczony, gdyż będzie to po myśli zarówno Walijczyków, jak i Anglików? Przecież byłoby to lepsze rozwiązanie, niż się spodziewałem. - Albo niż na to zasłużyłeś! - powiedział Cadfael bez ogródek i zobaczył, jak urażony tym chłopiec nagle zesztywniał, jednak po chwili przeszło mu i na jego twarzy znów pojawił się uśmiech. - Ależ tak, tak będzie! Teraz, kiedy już tu się znalazłem, opowiesz mi wszystko o sobie, gdyż jestem bardzo ciekaw, lecz będzie to tylko jeden jedyny raz. Ja sprowadzę do ciebie Beringara i ustalimy warunki. Bo po cóż masz tu leżeć na kamiennej ławie, w ciemności, kiedy możesz sobie spacerować po zamkowych dziedzińcach? - Zgadzam się! - zawołał uradowany, pełen nadziei chłopiec. - Wszystko wyznam, niczego nie ukryję. Kiedy już podjął decyzję, z natury pogodny i wymowny, zaczął mówić chętnie i wyczerpująco, tak że trudno było mu przerwać. Dotychczasowe milczenie musiało chłopca bardzo wiele kosztować. Hugh słuchał go z nieodgadnioną twarzą, lecz teraz Cadfael potrafił już odczytywać każde zmarszczenie tych wąskich, cienkich brwi, każdy błysk czarnych oczu. - Nazywam się Elis ap Cynan, moja matka była krewną Owaina Gwynedda. Jest on moim suzerenem i opiekował się mną, od kiedy zmarł mój ojciec. Wychowywałem się u mego wuja Griffitha ap Meilyr, wraz z mym kuzynem Eliudem jak z bratem. Żona Griffitha jest też daleką krewną księcia i Griffith ceni go bardzo jako swego dowódcę. Owain darzy nas swą życzliwością. Nie zostawi mnie w tej niewoli - stwierdził młody człowiek stanowczo. - Mimo to, że pognałeś za jego bratem do walki, w której on nie chciał brać udziału? - spytał Hugh bez uśmiechu, lecz spokojnie. - Mimo to. A jeśli mam mówić całą prawdę - odparł stanowczo Elis - to żałuję, że w ogóle w niej brałem udział, i powiem mu to szczerze, kiedy będę musiał wrócić i stanąć z nim twarzą w twarz. I będzie mieć mnie w ręku, czy mi się to podoba, czy nie. - Jednak najwyraźniej nie przejmował się tym specjalnie, gdyż słaby, zapewne z powodu obecności Beringara, uśmiech trwał krótko. - Byłem głupi. Nie pierwszy raz i obawiam się, że nie ostatni.
Eliud miał więcej rozsądku. Jest poważny, skupiony, myśli podobniejak Owain. To pierwszy raz, kiedy wybraliśmy odmienne drogi. Żałuję teraz, że go nie posłuchałem. Chyba nigdy nie podjął złej decyzji, jak przyszło co do czego. Ale ja chciałem, żeby coś się działo, byłem głupi i poszedłem. - I podobał ci się ten cały wypad, w którym wziąłeś udział? spytał ostro Hugh. Elis zagryzł w namyśle wargę. - Walka była uczciwa, obie strony uzbrojone. Czy wasza miłość był tam? Jeśli tak, to wasza miłość wie, że dokonaliśmy wielkiej rzeczy, przeprawiając się przez wezbraną rzekę i stawiając opór w tym zamarzniętym bagnisku, przemoknięci, drżący z zimna... - To wspomnienie ożywiło go nagle, gdyż przypomniało mu tę drugą planowaną przeprawę i jej mniej bohaterskie zakończenie, przeciwieństwo snu o wojennej chwale, kiedy został wyłowiony jak topiący się kociak i przywrócony do życia, wleczony twarzą do ziemi po błotnistej murawie, krztuszący się wodą, ściśnięty mocnymi rękami krzepkiego mieszkańca lasu. Zauważył spojrzenie Beringara i zrozumiał, że on przeżywa podobne wspomnienia, lecz miał na tyle samokrytycyzmu, że się uśmiechnął do niego. - No cóż, wezbrana woda nie jest po czyjejś stronie, porywa Walijczyka tak samo jak Anglika. Aleja nie żałowałem wcale tego, że byłem pod Lincoln. Z początku to była dobra walka. Potem... nie, kiedy myślę o tym, co się działo w mieście, czuję mdłości! Gdybym wiedział, co mnie czeka, nigdy bym tam nie poszedł. Lecz byłem i tego się nie zmieni. - Byłeś oburzony tym, co się działo w Lincoln - stwierdził rzeczowo Hugh - a jednak przyłączyłeś się do napastników, żeby splądrować Bród Godrica. A co miałem zrobić? Przeciwstawić się całej gromadzie moich przyjaciół i towarzyszy, zadrzeć nos do góry i powiedzieć im, że to, co zamierzają uczynić, jest zle? Takim bohaterem to ja nie jestem! - stwierdził stanowczo, z przejęciem Elis. - Jednak musisz, panie, przyznać, że nikogo tam nie skrzywdziłem, jak się okazało. Zostałem schwytany i doszedłem do wniosku, że wyszło mi to na dobre, co zapewne ucieszy waszą miłość. A zakończenie całej sprawy wygląda następująco: jestem tutaj do waszej dyspozycji. Jestem krewnym Owaina, jak się dowie tym, że znalazłem się tu cały i zdrów, będzie musiał mnie stąd zabrać. - Wobec tego ty i ja możemy zawrzeć rozsądny układ - powiedział Hugh - gdyż uważam za bardzo prawdopodobne, że mój szeryf, którego chciałbym jak najprędzej widzieć tu z powrotem, jest jeńcem w Walii, tak jak ty u nas, i gdyby to się okazało prawdą, wymiana nie sprawiłaby większych trudności. Nie mam zamiaru trzymać cię pod kluczem w lochu, jeśli będziesz się właściwie zachowywać i czekać spokojnie na zakończenie tej całej sprawy.
Daj mi swój parol, że nie będziesz próbował ucieczki, że nie wyjdziesz poza mury, a w zamian za to będziesz mieć swobodę poruszania się na terenie zamku. - Przyjmuję tę propozycję z wielką wdzięcznością! - odparł z zapałem Elis. - Daję słowo honoru, że nie będę próbować żadnych forteli, że nie wyjdę poza bramy, dopóki twój szeryf, panie, nie wróci. Wtedy będę mógł stąd odejść. Cadfael następnego dnia znów odwiedził chłopca, żeby się upewnić, czy pod opatrunkiem szarpana rana młodego Walijczyka dobrze się goi, czy się nie jątrzy. Stwierdził, że zdrowe, młode ciało zespoliło się jak para żarliwych kochanków, i wiedział, że po ranie zostanie ledwie szrama. Trzeba przyznać, że Elis ap Cynan był przemiłym chłopcem, szczerym i otwartym, pełnym radości życia. Cadfael wyciągał go na rozmowy, co było całkiem łatwe i dawało obfity plon. Ponieważ teraz nie miał już nic do stracenia, a słuchał go tylko tolerancyjny starszy człowiek, do tego krajan, otwierał się ufnie z radosną niewinnością. - Eliud wcale nie pochwalał tego wypadu - stwierdził uczciwie. - Powiedział, że to będzie ze szkodą dla Walii, niezależnie od tego, jaki lup zdobędziemy, gdyż nawet w połowie nie będzie wart wyrządzonych szkód. Powinienem był wiedzieć, że miał rację, jak zawsze zresztą. A przy tym mówił o tym bez obrazy i to jest niezwykłe. Nikt nie potrafi gniewać się na niego... w każdym razie ja nie! - Dalszy krewny może być bliższy niż rodzony brat, wiem tym dobrze - rzekł Cadfael. - Bliższy niż większość braci. Jak bliźniak, jak prawie mogło być. Eliud przyszedł na świat o pół godziny przede mną od tej pory zawsze zachowywał się jak starszy brat. Wiem, że odchodzi od zmysłów z mego powodu, gdyż z pewnością dowiedział się tylko o tym, że porwał mnie prąd strumienia. Bardzo chciałbym, żeby szybko doszło do tej wymiany, gdyż przekonałby się wtedy, że ja nadal żyję, by mu dokuczać. - Z pewnością też inni twoi krewni i przyjaciele martwią się twoim zaginięciem - powiedział Cadfael. - Nie masz jeszcze żony? Elis zrobił zabawny grymas. - Na razie tylko mi to grozi. Moi starsi krewni zaręczyli mnie już dawno, gdy byłem jeszcze dzieckiem, ale ja się nie śpieszę. Mężczyźni zawsze tak robią, kiedy są już dojrzali. Muszą brać pod uwagę alianse i sprawy majątkowe. - Najwyraźniej był to dla niego ciężar związany z upływem lat, z którym trzeba się pogodzić, choć nie jest przyjemny. Prawie na pewno nie kochał tej dziewczyny. Może znał ją od dzieciństwa i bawili się razem, lecz teraz raczej o niej nie myślał w ten czy inny sposób. - Zapewne martwi się o ciebie o wiele bardziej niż ty o nią stwierdził Cadfael.
- Ha, z pewnością nie ona! - roześmiał się niewesoło Elis. - Gdybym się utopił w tym strumieniu, wydaliby ją za mąż za kogoś innego równego jej urodzeniem i ten ktoś byłby tak samo dobry jak ja. Ona mnie nie wybrała, ja jej też nie. Nie chcę przez to powiedzieć, że ona ma jakieś obiekcje wobec mnie, ja też nie mam, oboje mogliśmy trafić znacznie gorzej. - Kto jest tą szczęśliwą damą? - spytał rzeczowo Cadfael. - Teraz brat będzie zły, ponieważ jestem uczciwy. Czy ja powiedziałem, że jestem dobrym kandydatem na męża? Ona jest niewysoka, bystra, ciemnowłosa, całkiem ładna i jeśli będzie to konieczne, to jakoś mi wystarczy. Jej ojciec, Tudur ap Rhys, jest lordem Tregeiriog w Cynllaith - człowiekiem Powysa i bliskim przyjacielem Owaina, ma takie same poglądy jak on, a jej matka pochodzi z rodu Gwyneddów. Dziewczyna ma na imię Krystyna. Uważana jest za bardzo dobra partię - stwierdził bez entuzjazmu. - Tak to wygląda, aleja na razie nie zaprzątam sobie tym głowy. Chodzili po zewnętrznym dziedzińcu, żeby nie zmarznąć, bo choć pogoda się poprawiła, było dość mroźno, lecz chłopiec wracał do swego pomieszczenia dopiero wtedy, kiedy musiał. Szedł z podniesioną głową, wpatrzony w jasne niebo nad wieżami, a krok miał tak lekki i sprężysty, jakby już stąpał po murawie. - Możemy ci dać jeszcze trochę czasu - powiedział przebiegle Cadfael - kładąc to na karb poszukiwań naszego szeryfa, dzięki czemu możemy cię tu całkiem spokojnie przetrzymywać, jak długo zechcesz. - Och, nie! - zawołał Elis, śmiejąc się. - Niech brat tego nie robi! Lepsza żona w Walii niż taka wolność jak tutaj. Choć najlepszym wyjściem byłaby Walia bez żony - wyznał oporny narzeczony, śmiejąc się z samego siebie. - Ożenić się albo tego uniknąć, sądzę, że to w końcu wszystko jedno. Ostatecznie zawsze będą polowania, przyjaciele i broń. Kiepskie widoki, pomyślał Cadfael, potrząsając głową, dla tej niewysokiej, bystrej, ciemnowłosej dziewczyny, córki Tudura, jeśli wymagała więcej od przyszłego męża, od tego przystojnego młodzieńca, który pragnął być wobec niej tolerancyjny i życzliwy, lecz wcale jej nie kochał. Jednak było wiele całkiem udanych małżeństw, które zaczynały wspólne życie nie na lepszych wcale zasadach, a potem wybuchały płomieniem uczucia. Podczas swojej okrężnej wędrówki znaleźli się pod łukowym sklepieniem, wiodącym do wewnętrznego dziedzińca, i ukośne, zimne, jasne promienie słońca przecięły im drogę. Wysoko w narożniku znajdującej się tam wieży Gilbert Prestcote urządził sobie rodzinną siedzibę, gdyż wolał to od utrzymywania domu w mieście. Pomiędzy blankami łączącymi kurtynowe ściany słońce właśnie oświetliło małe drzwi, które prowadziły do prywatnych