mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Umnova Elena - Wampir naznaczony mi całość

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :247.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Umnova Elena - Wampir naznaczony mi całość.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 35 osób, 23 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 58 stron)

Elena Umnova Wampir naznaczony mi (Вампир, назначенный мне) Cykl „Wieczna miłość” tom 1 Strona autora: http://samlib.ru/u/umnowa_e_e/ Specjalne podziękowania dla mojej siostry Olgi i bety Jekateriny. Lekki wietrzyk kołysał witki drzew, liście szumią jakoś tak głucho, jakby się czegoś bały. A może mi się tak tylko wydaję. Ile już tak siedzę przy oknie? Godzinę? Dwie? A nie, usiadłam przy oknie jak tylko słońce wstało, a teraz już jest w zenicie. Najwyraźniej, to ostatni dzień, kiedy widzę słońce… Dlaczego ja? Dlaczego, powiedzcie mi? Dlaczego właśnie mi naznaczono wampira? No, to nic nadzwyczajnego, ale wampiry od wieków biorą sobie najpiękniejszych ludzi. Na co się mam przydać? Nie, ja oczywiście nie jestem brzydka, ale i tak są ładniejsze. Dlaczego? Łzy z przyzwyczajenia nie popłynęły, wszystkie wypłakałam już wczoraj. Teraz już się uspokoiłam i nacieszam się słońcem, najwyraźniej ostatni raz w życiu… — Deli, chodź na obiad — cicho zawołała mama. Nie poruszyłam się. — Delija, nie możesz nieruchomo przesiedzieć cały dzień przy oknie — westchnąwszy, powiedziała. Znowu się nie poruszyłam, czytając list w słonecznym świetle, prawie jej nie słuchając… — Och, Delija… — mama podeszła i usiadła obok. — No co ty, moja córeczko, ciągle siedzisz i siedzisz… W milczeniu podniosłam się i zwróciłam do mamy, nie odrywając oczu od słonecznych blasków. — Deli… — mama zaczęła głaskać mnie po głowie. — Choć popłacz sobie, a nie siedź tutaj jak kamień. — Szkoda, że już więcej nie zobaczę słońca — cicho powiedziałam. — Co za głupoty, oczywiście, że zobaczysz! — próbowała pocieszać mnie matka, choć i ona wiedziała, że to nieprawda. — Nie będziesz siedzieć przecież cały czas w domu. — Wampiry nie mogą patrzeć na słońce.

— Dziewczynko moja — mama otarła łzy… A co jeszcze jej zostaje, kiedy twoją córkę oddają wampirowi i nie możesz nic zrobić? Umowa została zawarta dawno. Wampiry bronią granic naszego państwa, a my, ludzie, w zamian dajemy im krew i ofiary. Powiadają, że wampiry muszą od czasu do czasu sobie po praktykować, żeby nie zapomnieć! Choć, oczywiście, to gadka szmatka dla przestraszenia i demonstracji wampirzej siły, jednak ludzie nie zrobili nic, żeby się temu sprzeciwić. No i wampiry nie były za bardzo chciwe. Jedna, dwie osoby (najczęściej dziewczyny) na rok, nie więcej. Tych ludzi spotykano później jako wampiry, a od jakiegoś czasu wampiry przestały zabijać ludzi. — Zostanie wampirem to oczywiście zaszczyt, ale nie tego chciałam! Chcę rysować, chcę malować pejzaże, nie tylko nocne! Kocham słońce, kocham przyrodę, kocham wodę i bezchmurne niebo. Nie chcę być wampirzycą! Chce widzieć słońce! —Wampiry posiadają wiele zdolności. I będziesz widzieć nocą tak samo jak w dzień. Dlaczego miałoby być gorzej? — Ale w nocy nie ma słońca! Nocą jest tylko księżyc i gwiazdy! Na ceremonii oddania trzeba było się stawić dwa dni po otrzymaniu zawiadomienia, czyli dzisiaj wieczorem. A do ceremonii trzeba się było przygotować. Oczywiście od ofiary się wiele nie wymagało, prócz pogodzenia się z sytuacją, wytarcia łez i ubrania stosownie do okazji. Wzięcia ze sobą tylko tego, bez czego nie mogłabym żyć. Oczywiście były to moje przybory do malowania. Mogę obejść się bez wszystkiego, ale tylko nie bez rysowania. Nie mogę nie rysować. Nawet, jeśli czeka mnie straszliwy los i tak będę zajmować się rysowaniem. Z takim wyobrażeniem, włożyłam do torby swoje najlepsze obrazy i to, czym je namalowałam. Ale z ubraniami był problem. Wszystkie były jaskrawe, słoneczne, nasycone życiem. Nie miałam czarnych rzeczy, a na ceremonii trzeba być obowiązkowo w czarnej sukience. Po sukienkę musiałam iść do sklepu, ale żadnej radości z zakupów nie miałam. Miałam takie wrażenie, że wybieram ubrania na pogrzeb, na dodatek wymagany kolor nie dodawał mi radości. Mama bardzo starała się mnie rozweselić, albo chociaż czymś zająć, ale nie przynosiło to żadnych efektów. Pierwszy raz od dwóch dni uśmiechnęłam się tylko wtedy, kiedy mama kupiła mi zestaw kolorowych pasteli. To był prezent, pożegnalny prezent… Wróciłyśmy do domu godzinę przed zachodem słońca. Czasu zostało tylko na pakowanie i pożegnanie. Patrząc na siebie w lustrze przed wyjściem z domu, nie mogłam uwierzyć, że to moje odbicie. Patrzyła na mnie niewysoka dziewczyna w długiej czarnej sukience, z czarnym lakierze na paznokciach i jaskrawej szmince na ustach oraz liliowych cieniach na powiekach. Moje kasztanowe włosy nakręcono na wałki, dzięki czemu teraz spływają po plecach miękkimi falami. Nigdy się tak nie czesałam. Na pewno teraz byłam najpiękniejsza w całym swoim życiu, szczególnie z zielono-żółtymi oczami, patrzącymi gdzieś w dal. Bogowie, jak chce mi się płakać, ale nie mam już łez… więcej nie ma… wypłakałam wszystkie wczoraj. Sama ceremonia odbyła się całkiem niezauważalnie, jakby we mgle. Wypełniało się jakieś kartki, nadawało mocy dokumentom, coś mówiło, coś pisało. Gdzieś trzeba było postawić podpis. Robiłam wszystko, co mi mówili, jak robot, absolutnie nie zdając sobie sprawy, co się dzieje. Rozumem zawładnęło jakieś dziwne otępienie…

Ocknęłam się dopiero wtedy, kiedy zamknięto za mną drzwi. Wampir, któremu mnie oddano, poszedł do salonu, a ja nadal stałam w przedsionku. Na pewno coś mi powiedział, ale puściłam to mimo uszu. Ludzie, co się dzieje? Ze mną? Może to po prostu sen? Chyba nie. Co mam teraz robić? Rozejrzałam się. Zwyczajne mieszkanie, dużo takich widziałam, jedynie światło się nie świeci, ale można to szybko naprawić. Pstryknęłam włącznikiem, i przedsionek oświetliło jaskrawym światłem, a wtedy wyraźnie można było zobaczyć przepiękne stare panele, za którymi były ukryte ściany. W kącie — duża szafa, a obok lustro na całą ścianę. Naprzeciwko — stołeczek dla wygody, maleńka szafeczka. Nic takiego, czego bym wcześniej nie widziała. Popatrzyłam na siebie. Ciągle ta sama czarna sukienka, spokojnie zwisające wzdłuż ciała ręce. A to coś nowego. Czarny pierścień na palcu, który najwyraźniej, nałożyli mi podczas ceremonii. Może to coś w typie oznakowania? Przypominam sobie, że widziałam coś podobnego na palcu jednej dziewczyny oddanej wampirowi rok temu. Chyba tak znakują ugryzionych przez wampiry. No i Bóg z nimi, ładny pierścionek, z kamyczkiem. Oj, a to co? Brylant? Jaki szczodry wampir. Jak on się właściwie nazywa? Przecież słyszałam, gdy nas przedstawiali. No, dawaj, przypomnij sobie. Stefan. Właśnie. Stefan Warna. Nagle z salonu wyszedł naznaczony mi wampir. Wysoki mężczyzna, spowity od stóp do głów w czerń. Szczególnie czarne wydawały się rozpuszczone włosy, które były dwa razy dłuższe od moich. Jednym, niezauważalnym machnięciem ręki odsuwa kosmyki z twarzy, i w końcu zobaczyłam jego twarz. Widziałam wampiry oczywiście wcześniej, ale nigdy tak blisko i w świetle (za dnie ukrywały swoje twarze pod kapturami). Zawsze uważałam wampiry za nie atrakcyjne istoty, przeraźliwe chude, wysokie i w ogóle brzydkie. No, sami sobie pomyślcie jak mogą podobać się oczy krwawego koloru? Wstrętna bladość skóry? Dlatego zamierzałam przy pierwszej nadarzającej się okazji zemdleć i postarać się jak najdłużej przebywać w stanie nieświadomości. Jednakże jakie było moje zdziwienie, że tak bardzo pomyliłam się w ocenie wampirów. Stojący przede mną osobnik miał wyjątkowo symetryczne i proporcjonalne partie twarzy, nawet mógłby pracować jako model udając pięknego młodego człowieka. Na pewno właśnie przez to zabierają samych najładniejszych ludzi. Tej harmonii i symetrii nie mogły zepsuć nawet zmrużone czerwone oczy i chora bladość skóry oraz cienie padające na twarz zza zasłony włosów. — Coś nie tak? — takie proste pytanie zadane niepostrzeżenie wkradającym się głosem przeraziło mnie i w końcu na szczęście zemdlałam. Chociaż, szybciej, przez niewyspanie i „niedojedzenie”. Sami pomyślcie, o jakim śnie i jedzeniu mowa, kiedy wiesz, że jutro cię (albo już dzisiaj) oddadzą wampirowi. Została tylko nadzieja, że mnie ugryzie, póki będę bezwładnie leżeć i na tym się wszystko zakończy. Moje nadzieje jednak nie zostały zrealizowane. Ocknęłam się szybko. Sądząc po zegarku, na który ukradkiem popatrzyłam, nie przebywałam w tym stanie nawet pięciu minut. Leżałam na kanapie, w głowie się jeszcze trochę kręciło, ale ogólnie samopoczucie było zadowalające. Pokręciwszy głową i dla pewności wiodąc ręką po szyi zrozumiałam, że nikt nie miał zamiaru mnie gryźć. Fatalnie! Kiedy znowu uda mi się zemdleć? — Co będziesz jeść? — znowu ten niepostrzeżenie wkradający się głos, którym mogą mówić tylko wampiry.

Gwałtownie usiadłam na kanapie i szybko chwyciłam się oparcia, gdyż w głowie kręciło mi się bezlitośnie. — Co będziesz jeść? — nadal nie doczekując się odpowiedzi powtórzył pytanie Stefan. Ciągle wpatrywałam się w niego tępo. A co powinnam powiedzieć? — N… nic — ostrożnie spróbowałam odpowiedzieć. — Nie pytam czy będziesz jeść. Pytam, co będziesz jeść. Co powiesz na rybę? Ostrożnie przytaknęłam. Wszystko byleby się odczepił. Jaka ja jestem głupia, żeby się z wampirem kłócić! Usłyszałam brzdęk zastawy w jakiejś sąsiednim pomieszczeniu i prawie natychmiast w drzwiach pojawił się wampir. — Idziemy — zawołał. Czym prędzej postanowiłam spełnić jego wolę. Przekonawszy się, że z głową jest wszystko w porządku, ostrożnie zbliżyłam się do Stefana, a ten odwrócił się i gdzieś poszedł. Podążyłam za nim i prawie natychmiast przywaliłam łbem w ścianę. — Wybacz, zapomniałem, że na razie nie widzisz w ciemności – razem z jego głosem zapaliło się światło. Na razie nie widzę? Ot czort! Dlaczego ja? Obejrzałam kuchnio-jadalnię. Zwykłe kuchenne meble, utrzymane w ciemnej tonacji, a na stole kolacja dla dwóch osób. Też będzie rybę wcinał? Okazało się, że nie tylko rybę, ale i kartofle i jakąś sałatkę. Jednak nie zamierzał pić tego samego wina, które nalał mi. Nawet w to nie wątpiłam. — Myślę, że będzie lepiej jak pójdziesz teraz spać — powiedział Stefan. — Chodź, pokażę ci twój pokój. Bez słowa sprzeciwu poszłam za Stefanem, cała drżąc w środku. Teraz mnie ugryzie! Jednak nie zrobił tego jak szliśmy korytarzem, ani w ciemnym pokoju, który nazywał moim. Bezdźwięcznie wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Ojej, a co to takiego? Najpierw mnie nakarmią, potem uśpią, a potem zażądają produktu pierwszej świeżości? Czy czas i miejsce ugryzienia ma jakieś znaczenie? No, widocznie, nie ma, bo budząc się następnego dnia (wywnioskowałam to z zegarka na ręce, bo okna były zakryte jakąś tkaniną, w ogóle nieprzepuszczającą światła) znowu nie zauważyłam żadnych śladów ugryzienia. Także i wczorajsza słabość zniknęła i mogłam już spokojnie się porozglądać. I znowu nie zauważyłam niczego podejrzanego. Ta sama ciemna tonacja, zwykłe meble, czarne zasłony na zamkniętych oknach. Podeszłam do okna, złapałam za rączkę i pociągnęłam do siebie. Pokój zalały poranne promienie słońca. Nie były zbyt jaskrawe, ale w porównaniu z ciemnością oślepiały. Westchnęłam pełną piersią, zwróciłam twarz w stronę podmuchu świeżego wiatru. Słońce! Jak się cieszę, że mogę cię znowu zobaczyć! Co za szczęście! Rozległ się cichy dźwięk i drzwi się otworzyły. Gwałtownie się odwróciłam i zdążyłam tylko zauważyć, jak wampir, zamierzający wejść, zrobił krok do tyłu i pozostał w cieniu.

— Dzień dobry. Ostrożnie kiwnęłam na powitanie, nie wiedząc, jak go powitać i odeszłam od okna. — Po co otworzyłaś okno? — А… słońce… ja… — Myślisz, że od paru promieni coś się stanie? Z opóźnieniem zrozumiałam, do czego dąży, i zaczęłam pośpiesznie zaprzeczać kręcąc głową. — Nie, po prostu lubię światło słoneczne, a tutaj jest ciemno. Nie chciałam… — szybko zaczęłam zamykać okno. — Zostaw, jeśli lubisz słońce. Tylko nigdzie więcej nie otwieraj. Z przerażeniem popatrzyłam na wampira, zostawiwszy okno w spokoju. Potem speszyłam się i kiwnęłam - język słabo się mnie słuchał. Wampir wpatrywał się we mnie jakiś czas, potem, najwidoczniej, coś sobie postanowił i powiedział: — Możesz chodzić po całym mieszkaniu. Nie masz żadnych zakazów, oprócz okien, oczywiście. Możesz robić wszystko, co chcesz. Na razie tylko w mieszkaniu, a ciut później będziesz mogła wychodzić na dwór. Jeśli będziesz miała jakieś pytania, to zawsze znajdziesz mnie w moim pokoju. Wampir bezszelestnie znikł w korytarzu, a ja jeszcze patrzyłam się głupio przez jakiś czas w miejsce, gdzie przed chwilą stał. Zamierza mnie ugryźć czy nie? I co ma znaczyć, że ciut później zacznę wychodzić na dwór? Jak najszybciej zamknęłam drzwi i usiadłam na parapecie, energicznie odgarniając tkaninę z okien. Na nim siedziałam aż do obiadu, a raczej do tego momentu, kiedy zrozumiałam jak strasznie chcę mi się jeść, bo nie jadłam śniadania. Ostrożnie wychylając się na korytarz i nie zauważając niczego podejrzanego (ciemność tylko czasami jest przyjacielem młodzieży), wyszłam na własny strach i ryzyko z zalanego słońcem pokoju. Nie doczekując się wszelakiej katastrofy (nawet sufit na głowę nie spadł) wzięłam kurs na kuchnię, aby zaspokoić żądze żołądka. Starałam się iść jak najciszej, w każdej sekundzie oczekując wampira wyskakującego z ciemności. Ale jak wiadomo, im bardziej się starasz, tym mniej ci się udaje. Nie wiem, o co zahaczyłam, ale łomot był taki!.. Chociaż nie, spadła tylko jedna rzecz i potoczyła się po podłodze, ale w cichym mieszkaniu równało się to z odgłosem bomby. Nie minęło kilka sekund jak wampir pojawił się w kuchni. Tak jak myślałam, pojawił się niepostrzeżenie, jakby wyrósł z otaczającej mnie ciemności. Instynktownie odskoczyłam powodując jeszcze większy łomot. Wampir zrobił krok w moją stronę, a ja odsuwałam się jak najdalej. Nie ma pożytku z tego hałasu, i tak mnie ugryzie! Minęła sekunda i poczułam, jak ostrożnie i zdecydowanie odsunięto mnie od źródła hałasu. W następnej chwili usłyszałam dźwięk, bardzo przypominający zbieranie odłamków szkła. Pomyślałam trochę i podeszłam do włącznika. Rozbłysło się światło, zmuszając wampira do zmrużenia oczu, i zrozumiałam, że pierwsza upadła miska po owocach, a drugim przedmiotem, który zwaliłam, była butelka z… krwią. Przez którą była umazana cała kuchnia. Okropność! Szczęśliwie zemdlałam. A jeszcze wczoraj myślałam, że nie będę mieć więcej do tego okazji. Mieszkając z wampirem pod jednym dachem można mdleć nawet pięć razy

dziennie. Ocknęłam się na tej samej kanapie co wczoraj. Pierwsze, co zobaczyłam, to nachylonego nade mną wampira, przez co prawie znowu zemdlałam. Jednak Stefan porządnie potrząsnął mnie za ramię i odsunął się. — Doszłaś już do siebie? — Chyba… — wymamrotałam, rozumiejąc, że wampir tylko mnie cucił. — No to idziemy na obiad. Bez słowa podniosłam się i ze wzdryganiem weszłam do kuchni, gdzie specjalnie dla mnie paliło się światło, chociaż wolałabym ciemność niż znowu zobaczyć krwawą plamę na podłodze. Ku mojemu zdziwieniu, nic nie przypominało o niedawnym incydencie, a stół już był przygotowany dla dwóch osób. Ukradkiem spojrzałam na zegarek. Niczego sobie! Prawie godzinę byłam nieprzytomna! Nic dziwnego, że Stefan się zaniepokoił. Chociaż szybciej zmęczyło go czekanie, aż w końcu się ocknę. Posłusznie usiadłam za stołem i zaczęłam jeść. Nie wiem czy wampir sam to gotował czy tylko podgrzał, ale było bardzo smaczne. Ku mojemu niezmiernemu zdziwieniu pił razem ze mną sok. Oj, przecież rozbiłam mu flaszkę z krwią… — Wybacz — wydusiłam z siebie. Wampir w zdziwieniu oderwał się od talerza. — Za co? — Za butelkę i w ogóle… — Głupstwa — pokręcił głową Stefan. — Tylko najpierw światło włączaj, proszę, jeśli nie widzisz, gdzie idziesz. Posłusznie kiwnęłam i zapatrzyłam się w filiżankę. Skończywszy z jedzeniem zamierzałam wziąć się za zmywanie, jednak wampir tylko machnął ręką i sam włożył naczynia do zmywarki. Szybko zmyłam się do swojego pokoju, aby czegoś jeszcze nie zbić. Resztę dnia też w niej spędziłam, nie wychodząc bez poważnej przyczyny. Usłyszawszy wieczorem, że Stefan zamierza wyjść, bardzo się ucieszyłam i wylazłam ze swej dziennej kryjówki, która wraz z zachodem słońca straciła swoje główne atuty. Uszczęśliwiona brakiem gospodarza i zgodą na robienie wszystkiego, co zechcę, postanowiłam obejrzeć mieszkanie, żeby dowiedzieć się co mogę zbić przypadkiem, a co specjalnie. Włączywszy wszędzie światło, zaczęłam powoli obchodzić mieszkanie. Zwyczajne meble, drogie i stylowe, preferujące niejaskrawe kolory, jeszcze bardziej pogrążając już i tak ciemne mieszkanie. Oprócz swojego pokoju, kuchni, korytarza, salonu i łazienki znalazłam jeszcze dwa pokoje, prawie jak kopie mojego, małą spiżarnie w niezauważalnej wnęce w korytarzu, a teraz stałam przed drzwiami czwartego pokoju, który należał do właściciela mieszkania, i rozmyślałam. Czy zgoda dotyczy także tego pokoju? Przypomniawszy sobie, że ograniczenia dotyczyły tylko okien i podwórka, trzeźwo oceniłam, że nie zabije mnie, jeśli zobaczę jego pokój. To, co zobaczyłam nie przeraziło mnie, ale też i nie ucieszyło. To, że po kątach nie walały się ludzkie zwłoki, nie zdziwiło mnie wcale. Od dwustu lat wampiry nie zabijają. Nigdzie też nie było rozlanej krwi. Ale jaki tu był burdel! Wszędzie leżały książki, wisiała odzież, stały naczynia. Łóżko było pościelone, ale okropnie pomięte, półka na książki, znajdująca się w kącie, była w

połowie pusta, a statuetki, które powinny podpierać książki, były zebrane w kupie na jeszcze innej półce. Co za bałaganiarz z naznaczonego mi wampira! Obejrzałam pokój i szybciutko skryłam ślady swojej wizyty, wyłączyłam wszędzie światło, szybko zjadłam kolację i schowałam się u siebie. Dzięki Bogu, udało mi się przeżyć kolejny dzień. Chociaż nie muszę się martwić o swoje bezpieczeństwo w dzień, siedząc nieustannie przy oknie. Obawiać muszę się nocy! Właśnie wtedy czyha na mnie niebezpieczeństwo uzbrojone w kły! Tak minęło kilka dni. Większą część nocy spałam, a przez resztę starałam się nie wychodzić z pokoju, co dniem robił także mój wampir. Słońce już się skryło, zostawiając po sobie szare łuny, znikające z każdą sekundą. Odłożyłam przybory i krytycznie spojrzałam na niedokończony pejzaż pod tytułem: „Widok z mojego okna”. Niedługo zostanę pozbawiona możliwości obserwowania prawdziwego słońca, а tak chociaż będzie świecić na kartce, nie paląc mnie. W drzwi cichutko postukano i na progu pojawił się wampir. Z przerażeniem spojrzałam na niego, z przyzwyczajenia tracąc dar mowy i zastygając z uniesionymi w dłoni przyborami. — Dobry wieczór — znowu zabrzmiał ten niepozorny głos. W końcu opuściłam rękę i poruszyłam głową, ni to witając ni to zgadzając się. Zapadło milczenie. Oczekiwałam wszystkiego, chociażby wyjaśnienia celu swojej wizyty. Przez tyle czasu nie było ani powitania, ani odpowiedzi, a tu przylazł w gości. Czy po prostu nadszedł czas, aby mnie ukąsić? Ech, poczekałby jeszcze ze dwa dni, albo nawet jeden, to bym skończyła obrazek, a potem śmiało mogłabym iść do grobu albo na wesele. — Będziesz cały czas siedzieć w tym pokoju? — w końcu zapytał wampir. — A co? — umyłam pędzle, schowałam obraz, pozbierałam kredki, byle tylko nie patrzeć na wampira. — Ale nie można cały czas siedzieć w jednym pokoju — zauważył wampir. — A co za różnica w którym pokoju? — ostrożnie zauważyłam. — Więc dlaczego nie wychodzisz z tego pokoju? — energicznie zapytał wampir. — Bo tutaj jest światło — mimo woli musiałam spojrzeć na wampira, przecież nie będę gapić się w podłogę. Ech, szkoda, że nie mam czym zająć rąk, bo nie byłoby widać jak drżą. Wampir jeszcze trochę postał na progu, rzucił krzywe spojrzenie na okno, w milczeniu skłonił się jak nakazywał wampirzy obyczaj, pierwszy raz odkąd pamiętam, i wyszedł. Obraził się czy co? Podkradłam się pod drzwi i zaczęłam nasłuchiwać. Cisza. Postałam kolejną minutkę i znowu spróbowałam posłuchać. Żadnego dźwięku. Wtedy zebrałam się w sobie i wkroczyłam w ciemność korytarza. Mrugnąwszy parę razy, ku swemu wielkiemu zdziwieniu ujrzałam światło na końcu tunelu, a raczej, coś szarego na końcu korytarza. Bać się trzeba rzeczy nieznanych, a ja wiedziałam co, a konkretniej kto, czeka tam na mnie.

Doszłam do wniosku, że i tak tego nie uniknę i poszłam w kierunku bladego światła. Wchodząc do pomieszczenia zauważyłam otwarte okno i ciemną figurę na jego szarym tle. A to ciekawe! Po co właściciel mieszkania otworzył okno i stał tam? Nostalgia? Wampir tym czasem odwrócił się i popatrzył na mnie. Zapłonęły dwa czerwone punkciki i poczułam na siebie spojrzenie wampira, które z niczym nie da się pomylić. To ciężkie, najczęściej obojętne lub badawcze spojrzenie, niepomijające ani jednego szczegółu zawsze mocno padało na śmiertelników, ale tym razem nie czułam gniewu, ciężkości ani przygnębienia. Albo ja przyzwyczaiłam się do wampira, albo on przyzwyczaił się do mnie. — Przysiądź się — najwyraźniej uodporniłam się na wszystkie pomysły wampira, bo głęboki aksamitny głos nie paraliżował mnie ani nie wywoływał dreszczy. Dobrze prawią, że człowiek do wszystkiego przywyknie. Chyba zmęczyłam się „baniem”. — Mogę włączyć światło? — Proszę — wampir wzruszył ramionami. Szybko pstryknęłam włącznikiem, aby dawał jak najmniejszą ilość światła i usiadłam obok. Wampir uniósł brwi w zdziwieniu, ale nic nie powiedział. A co? Nie potrzebuje ostrego światła, żeby orientować się w terenie, a strachu się szczęśliwie pozbyłam. Wampir tymczasem odszedł od okna i usiadł na kanapie. Dopiero teraz zauważyłam, że trzyma w rękach książkę. Milczenie przeciągało się i już miałam zapytać go o książkę, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Z zaskoczenia wzdrygnęłam się i z przerażeniem spojrzałam na korytarz. Co jak co, ale gości od czasu mojego pobytu tutaj nie było. No i w ogóle miałam wątpliwości, że wampiry chodzą do siebie na pogawędki, a że miałby przyjść człowiek, to już w ogóle nie mogłam sobie wyobrazić. Sam wampir spokojnie wstał i poszedł otworzyć drzwi, a ja zanim, żeby zdążyć schować się w swoim pokoju. Kto mówił, że przywykłam do wampirów? Cholera. Jak tylko pojawiło się w mieszkaniu więcej wampirów tak powrócił dawny strach i paraliż. Z czego możemy wysnuć wnioski: przestałam się bać tylko jednego konkretnego wampira. — Bezksiężycowej nocy, Stefan, coś taki pochmurny? — zapytał nowoprzybyły. — Nocy, Garns — odpowiedział Stefan. — Zła pora? — Аaа, — machnął ręką Stefan. — W ogóle na dobra porę nie trafisz. — Co jest? — Gdybym wiedział, że z ludźmi jest tak ciężko, nigdy w życiu bym tego nie zrobił! — krzyknął Stefan i znowu zamilkł. — Co, aż tak jest źle?

— Nie wiem — krótko odpowiedział Stefan, nalewając krew do kieliszków i podając jeden z nich gościowi. — Co znaczy, nie wiesz? Jak przeżyła zmianę? — Nijak, jest jeszcze człowiekiem — odrzekł Stefan, delektując się krwią. — Co? — nie zrozumiał Garns. — Nie ugryzłem jej. — Co znaczy, że nie ugryzłeś? Słuchaj, ty normalny jesteś? To co z nią tutaj robiłeś? Po co ci człowiek w chacie, skoro nie będziesz go gryzł? — Będę, ale potem. — Kiedy? Kiedy zamierzasz to zrobić? Trzeba było ją ugryźć od razu jak ją tu przyprowadziłeś i już byłaby wampirem. —Ta.. i na zawsze zapamiętała dzień zmiany jako najstraszniejszy dzień w swoim życia? Nie chcę jej ugryźć bez jej zgody. Nie chcę jej do niczego zmuszać. — Tak to ty ruski miesiąc będziesz czekać. Żeby człowiek dobrowolnie zgodził się na ugryzienie? A to dobre — roześmiał się Garns. — To znaczy, że będę czekał — uparł się Stefan. — Słuchaj, przyjacielu, naprawdę myślisz, że możesz ją namówić na zmianę? — teraz na poważnie zaniepokoił się Garns. — Wcześniej czy później się zgodzi. — Raczej później niż wcześniej, a może i nigdy. A jeszcze szybciej dowie się o twoich poglądach na temat gryzienia i na łeb ci siądzie. Będziesz jak Isindar wiecznie czekał na znak. — Wieczność jest zbyt długa i nawet Isindar tyle czekać nie może, ale jeśli Menta obiecała mu, że znak będzie, to znaczy, że będzie nie za wieczność, ale wcześniej, żeby Isindar mógł go zobaczyć. — Idealista — przyklasnął Garns. — Naprawdę wierzysz, że znak Menty się pojawi i wampiry będą mogły zobaczyć słońce? — Wierzę w to — płomiennie potwierdził Stefan. — Właśnie przez takich jak ty i Isindar wampiry wierzą w bajeczki o słońcu — od serca krzyknał Garns. — Zostawmy to, ten spór trwa już wieki — uspokajająco powiedział Stefan. — A z nią co będziesz robił? — Garns bezbłędnie kiwnął w stronę pokoju Deli.

— Nie wiem — ciężko westchnął Stefan. — No to ugryź ją i będzie po kłopocie. — Nie chcę jej gryźć na siłę. Ona i tak się mnie boi, sama nie wie czego, a jak ją jeszcze ugryzę to w ogóle — wampir machnął ręką. — No to podejdź do niej i objaśnij po co i co zrobisz — doradził Garns. — Aha, popatrzy na mnie jak na wariata i znowu zemdleje. — W ogóle nie rozumiem, na co czekasz. Beznadziejny przypadek. Jaka dobrowolna zgoda? Daj Boże zmianę na siłę. — Nie będę zmieniać jej na siłę — Stefan gwałtownie postawił kieliszek na stół, aż zadzwonił. — Nie będziesz, nie będziesz i co dalej? Nadal będziesz żyć z człowiekiem? — Jeśli trzeba to będę — odciął się Stefan. — Głupi jesteś, naprawdę. — Zobaczymy — filozoficznie zruszył ramionami wampir. — Co zobaczysz? Jak codziennie będzie się ciebie bać? Nie wiesz jak działamy na ludzi? — Zanim przyszedłeś to siedziała właśnie na tym krześle i nie bała się. Ludzie, wiesz, do wszystkiego się przyzwyczają. — To, że się do ciebie przyzwyczai nie oznacza, że zgodzi się na zmianę. No i gdzie teraz jest? Dwa wampiry i znowu schowała się ze strachu? A jak z nią będziesz pojawiał się na uroczystościach? I na dodatek zaraz totalnie się do ciebie przyzwyczai i zapyta cię, kiego leszego ją tu przyprowadziłeś i co zamierzasz z nią zrobić! I co jej odpowiesz? Stefan westchnął ciężko. Sam nie znał odpowiedzi na te pytania. Przez dwa wampiry w mieszkaniu, nie było tak strasznie jak przy obecności ich jednego przedstawiciela. Było po prostu okropnie. Czyżby posiadali aurę strachu? Aż czuć mróz na skórze… Cały wieczór przesiedziałam w pokoju, próbując zwyciężyć swój strach. Bez rezultatu. Nie pomagały prośby, zakazy ani rozkazy. I tak się ciągle bałam – do drgawek, do pełnego paraliżu. Co się takiego naprawdę dzieje? Co ze mną będzie? Do tej pory jestem żywa i jak widać zabijać mnie nikt naprawdę nie zamierza. Ugryzą, wypiją całą krew i koniec! Czego się tak boję? Samego faktu pobytu w swoim otoczeniu wampirów? Przecież to głupie! Co za różnica – jeden wampir czy dwa? Różnica jest tylko w liczbie, ale jeden wampir nie jest bardziej przerażający niż drugi. Czego się tak boję, że nie daję rady wstać z łóżka? Tak nie może być. Gwałtownym ruchem odrzuciłam koc i stanęłam na podłodze. Skąpe światło

lampki nocnej ukazało w lustrze maleńką dziewczynkę, rozpaczliwie wpatrującą się w taflę zwierciadła. Niedługo całkiem oszaleję! Koniec z baniem się nie wiadomo czego! Drzwi cicho stuknęły, a gość wsiadł do windy i zniknął z mieszkania i mojego zakresu odczuwania. Strach przepadł – znowu było jak dawniej. Szybko schowałam się pod kołdrę i uspokoiwszy się, zasnęłam. Zapewne tylko mi się zdawało, że drzwi do pokoju cicho się uchyliły i niedługo potem znowu zamknęły. „Śpi. Nawet nie poruszyła się, kiedy wszedłem. W końcu kiedyś przyzwyczai się do mnie, a co pomyślą mnie mało interesuje Nawet, jeśli nie zechce zostać wampirem. No i co. Niech będzie człowiekiem, ale nie będę jej gryzł na siłę”. Skończyłam malować obraz. Zrobiłam da kroki do tyłu, żeby podziwiać swoje dzieło, i natknęłam się na coś plecami. Pół sekundy do mnie dochodziło to, że do ściany za mną brakuje mi jeszcze dobre pół metra. Odskoczyłam, gwałtownie odwracając się, i zobaczyłam przymrużone spojrzenie rubinowych oczu. Pędzle wypadły mi z rąk, a krzyk i tak uwiązł moim gardle, nie wydostając się na zewnątrz. — Malujesz niesamowicie — jak gdyby nigdy nic powiedział wampir. Nachylił się i podniósł pędzle, które następnie mi podał.. — Mogę? — poprosił o pozwolenie na zaznajomienie się bliżej z moją twórczością. Potaknęłam, cała spięta, machinalnie biorąc pędzle i z całą siłą ściskając je w dłonie. Wampir podszedł do obrazu i długo na niego patrzył. — A więc to jest twoje słońce, które tak bardzo kochasz? — po długim milczeniu zapytał wampir. — Tak — ostrożnie odpowiedziałam. — Ale ono nie jest moje. — A czyje? — Niczyje. Po prostu Słońce. — To dlaczego je tak bardzo kochasz? Faktycznie, za co? Zamyśliłam się poważnie. — Ono świeci i grzeje. — Ale można żyć bez tego — sprzeciwił się. — Po co w takim razie jest oświetlenie elektryczne i ocieplenie? Zaskoczyło mnie to. Czym jest taka elektryczna lampka w porównaniu do słońca? Jak można porównać baterię z gorącymi słonecznymi promykami? Nie będę się przecież kłócić z wampirem! — Lampka to nie to samo — odpowiedziałam neutralnie.

— Dlaczego? — Cóż… Słońce wszystko zmienia. O świcie przegania ciemność nocy, ożywia wszystkie przedmioty. Pojawia się na nich kolor, a w południe mocne światło pozwala na ujrzenie naet najmniejszych detali. Blaski i światłocienie, jaskrawe kontrasty. A wieczorem pojawiają się półtony, miękkie kolory, złote i liliowe odcienie zachodzącego słońca i świat przemienia się w bajkę. Można bawić się czystymi barwami, rzucać słoneczne promienie, ozłacać przedmioty. Słońce jest dla mnie wszystkim… — urwałam w półsłowie i zamarłam, uświadamiając sobie, co właśnie narobiłam. — Tak, chciałbym to zobaczyć — nieoczekiwanie stwierdził wampir i musnął palcem pomarańczowy dysk na papierze. Westchnęłam z ulgą. — A księżyc i gwiazdy? — znowu zapytał wampir. — Nocą też dobrze, ale malowanie ciemności na płótnach jest bezsensu. — A po co malować ciemność? Narysuj samą noc. Przecież jest bardzo piękna i pełna gracji. Przychodzi nieoczekiwanie, sunąc nad naszymi głowami szeleszczącym płaszczem, ścierając wszystkie troski uchodzącego dnia. Ma swoje własne barwy, dźwięki, zapachy. Można z nią porozmawiać, można się w niej rozpłynąć, ona zapełnia całą przestrzeń i przenika nawet tam, gdzie nigdy nie bywa dzień. Ciekawe jak wampiry widzą świat? Inne kolory, dźwięki, zapachy? Mają po prostu lepszy wzrok, słuch i węch? A może naprawdę wszystko odczuwają inaczej? Słyszałam, że wampiry bardziej polegają na swoim instynkcie niż na narządy zmysłów. Jak się pojawia, co wtedy czują, co widzą, jak to odbierają? Naprawdę można spróbować to narysować! — A jak ty widzisz świat? — mimo wszystko znalazłam w sobie odwagę i zapytałam. — Obawiam się, że nie jestem w stanie ci tego wyjaśnić ani pokazać — uniósł ręce Stefan. — Nie jestem pisarzem, malarzem ani muzykiem. — To po prostu trzeba zobaczyć, usłyszeć i poczuć. Chcesz to sprzedać czy zostawić sobie? — zmienił nagle temat wampir. — Chcę zostawić u siebie, jeśli mi pozwolisz, to powieszę go tutaj. — To twój pokój i możesz robić co tylko zechcesz — odpowiedział. — Dziękuję. — Na mnie już czas — powiedział Stefan, rzucając szybko okiem na zegarek. — Zobaczymy się rano. — Tak, oczywiście — potaknęłam słabo.

Wampir odwrócił się i wyszedł, a ja chwyciłam za nową kartkę i zaczęłam malować. Jak to powiedział? „…przychodzi nieoczekiwanie, sunąc nad naszymi głowami szeleszczącym płaszczem, ścierając wszystkie troski uchodzącego…”. Obudziłam się późno, ponieważ pół nocy malowałam, więc pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po przebudzeniu, to chwycenie za kartkę. Oto on, szkic. Młodziutka jeszcze dziewczyna z gwiaździstymi, emanującymi mądrością oczami w czarnym długim płaszczu kroczy powoli po księżycowej dróżce nad światem, uspokajając i zabierając wszystkie zmartwienia. Patrzy gdzieś dal, ale widzi wszystko, wie wszystko. Z jej maleńkiej dłoni w różne strony rozsypują się gwiazdy, migając w ciszy, a nad głową jaskrawo świeci księżyc, spowijając wszystko srebrzystą Oczywiście, to wszystko trzeba dorysować i dobrać podchodzące kolory, ale już teraz widzę obraz, jakby stał mi przed oczami … Miałam już zamiar iść się myć i robić śniadanie, ale nagle zobaczyłam, że przy moich nogach na pościeli leży piękna ciosana ramka, w sam raz w formacie mojego wczorajszego obrazu. Dziękuję, Stefanie! Mimowolnie uśmiechnęłam się, chyba pierwszy raz po obwieszczeniu naznaczenia wampirowi. Malowałam cały dzień i pod wieczór obraz był już skończony. Moją rękę jakby ktoś prowadził, farba leżała równo i precyzyjnie. Dawno już nie malowałam z takim natchnieniem! Poczekawszy, aż farba podeschnie i upewniwszy się, że wszystko jest namalowane tak, jak tego chciałam, zdjęłam kartkę ze stojaka i poszłam z nim w głąb ciemnego korytarza. Szlag by trafił wampirzy nocny wzrok! Nie mógłby chociaż dla zasady włączyć? Ostrożnie, trzymając się ściany, doszłam do salonu i, mając wszystko i wszystkich gdzieś, pstryknęłam włącznikiem. Wampir się nie ruszył, tylko zmrużył oczy. — Ciemno — machnęłam rękami. — Naprawdę niczego nie widzisz w ciemności? — zapytał. — Jak to nic? Ciemność widzę — wzruszyłam ramionami. — To znaczy? — nie zrozumiał wampir. — To zamknij oczy i zobaczysz ciemność. Wampir posłusznie i z jawną ulgą zamknął oczy. — No i co? To właśnie jest twoja ciemność? To dlaczego ciągle coś przewracasz i chodzisz tak powoli? — A ty coś widzisz z zamkniętymi oczami? — Widzę te same przedmioty, tylko trochę inaczej, bez szczegółów, w ogólnych zarysach, co i gdzie jest. To właśnie jest ciemność? — Nie — pokręciłam głową ze smutkiem. — Ciemność jest wtedy, gdy nie wiesz, za co zaczepi się twoja noga w następnej sekundzie, o co się potkniesz, co wymacasz pod ręką, gdzie nabijesz sobie siniaka i dokąd później iść, żeby włączyć światło i zobaczyć co za bałagan narobiłaś.

Wampir wpatrywał się na mnie zdziwiony. — Jak to? — A tak — zruszyłam ramionami. Jak objaśnić człowiekowi, to znaczy wampirowi, co to takiego ciemność, jeśli ciemność to brak światła, którego on i tak nie widzi. — Teraz rozumiem, dlaczego tak bardzo nie lubisz nocy, a uwielbiasz dzień— powiedział. — A właśnie — uznałam ten moment za najbardziej właściwy i podałam mu swoją pracę. — Co sądzisz o tej interpretacji nocy? Stefan delikatnie rozwinął zawinięty w rulon obraz i obrzucił zainteresowanym spojrzeniem. Długo coś oglądał, a potem stwierdził: — Bardzo podobnie, tylko dominują bardziej barwy fioletowe niż brązowe. — Widzisz noc fioletową? — zdziwiłam się. — A ty brązową? — Nie, ja w ogóle nocą kolorów prawie nie widzę, wszystko jest szare, ale obraz nie należy malować na czarno-biało. Nocą także widzisz kolory? — zaciekawiłam się. — Tak, oczywiście. — A przy elektrycznym świetle? — pytałam dalej. — Bardziej przeszkadza. Im jest mocniejszy tym mniej ostre stają się kontury. — O! Teraz mogę ci wyjaśnić, czym jest ciemność. Dla mnie to brak światła, a dla ciebie jego całkowita obecność, kiedy nie widzisz, co znajduje się przy źródle światła. Z tego wszystkiego wyniki, że nawet jeśli popatrzysz wprost na słońce, to i tak go nie zobaczysz, tak samo jak ja nie zobaczę nic ciemnym kącie, co by tam nie było. — Ciekawe— Stefan zamyślił się głęboko. — Chyba zaczynam rozumieć, co to takiego ciemność… — Dla ciebie to raczej „jasność”. A właśnie. Dziękuję za ramkę. Jest bardzo ładna. — Podaruj mi ten obraz — nieoczekiwanie poprosił Stefan, wciąż wpatrując się w kontury stworzonej przeze mnie mademoiselle Noc. — А… e… dobrze, weź — zgodziłam się. — Dziękuję. Poszłam spać w mieszanych uczuciach. Z jednej strony wciąż znajdowałam się w domu wampira pod jego dokładną obserwacją, nadal oczekując ugryzienia za każdym rogiem, a z

drugiej uświadomiłam sobie, że los dał mi dobrą możliwość zrozumienia życia wampirów. I choć nadal bałam się Stefana, to zaczynałam rozumieć to, że wampiry nie są aż tak bardzo dalekie od ludzi, jak wydawało mi się wcześniej. Może jeszcze nie wszystko stracone. Pobyt u Stefana jest mimo wszystko interesujący i on sam nie zabrania mi malować. Chociaż, jeśli mam być szczera, niczego w ogóle nie zabrania. Nawet mnie nie ugryzł! Pada pytanie, po co w ogóle mnie tutaj przyprowadził? Rób co chcesz, jak chcesz, wszystko co zechcesz dla ciebie. Gdzie tu logika? Gdzie sęk w tym? Z tą myślą zasnęłam i się obudziłam. Stefan jeszcze nie wrócił, a na dworze powoli rozchodził się świt. Kliknął zamek, stuknęły drzwi, coś zaszurało i wszystko ucichło. Zawsze przychodzi do domu rankiem, cicho i niezauważalnie, jak prawdziwy wampir. Klamka w drzwiach skrzypnęła, a ja w pośpiechu zamknęłam oczy, sama nie wiedząc po co. Szybciej poczułam niż usłyszałam jak drzwi otworzyły się, a do pokoju wszedł wampir. Kompletna idiotko, przed kim udajesz? — Dzień dobry — jak zawsze cichy i spokojny głos, ale ciarki już po mnie nie przeszły, przyzwyczaiłam się i nawet zaczęło mi się to podobać. — Jeśli zaraz wstaniesz, to możemy razem zjeść śniadanie. Wytrzeszczyłam mimowolnie oczy, uniosłam brwi, ale usta udało mi się utrzymać zamknięte. — Jeśli chcesz, oczywiście — pośpiesznie dodał wampir i rozpłynął się w ciemności korytarza. Z minutę gapiłam się na puste miejsce, a potem podskoczyłam jak użądlona. Z jakiego powodu mam obrażać gościnnego właściciela mieszkania takim nieukrywanym zdziwieniem? Szybko narzuciłam na siebie szlafrok, pociągnęłam szczotka po włosach, nałożyłam skarpetki i poczłapałam do kuchni. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to dwa jogurty, tosty, dżem i filiżanka napełniona czymś czerwonym. Czerwonym? Przełknęłam ślinę i spojrzałam na filiżankę jeszcze raz. Dalibyście radę delektować się kawą z rana przy pijącym obok wampirze z takiej samej filiżanki krew? Ciekawe, czy będę mogła z czasem przywyknąć i sama nalewać jemu krew w filiżankę rankami? Brrr… Wzdrygnęłam i mocniej opatuliłam się szlafrokiem. — Co chcesz? — jak gdyby nigdy nic zapytał Stefan. — To samo, tylko do filiżanki nalej kawy, proszę. Zdezorientowany wampir spojrzał na filiżankę. — Ach tak, oczywiście, — kiwnął. — Czym właściwie się zajmujesz? — zapytałam. Długo zbierałam się w sobie i zebrałam się dopiero wtedy, kiedy już dalej po prostu nie dało się milczeć. — Jestem prawnikiem, zajmuję się mieszanymi sprawami. — Jakimi? — nie zrozumiałam.

— Pozwy wampirów przeciwko ludziom i odwrotnie. — Aaa — wielomówiąco westchnęłam. Co za nudy! Teraz rozumiem, czemu jest taki spokojny i suchy. Jest prawnikiem. — Podoba ci się to? — Bardziej tak niż nie. Przynajmniej nie jest nudno. Nie jest nudno? Nie mogę sobie wyobrazić, co jest nudniejsze niż prawo. Wszystkie te ustawy i prawa, totalny zabijacz czasu. Przez jakiś czas u mnie na uniwerku wykładali prawo, ale większą część przespałam. Jakim cudem uzyskałam zaliczenie do tej pory jest dla mnie tajemnicą. — Przynoszą dużo pozwów? — ciągnęłam ten temat z braku lepszego. — Dostatecznie, żeby czasami zdarzały się katastrofy. — А jakich jest więcej? Ludzi przeciwko wampirom czy wampirów przeciw ludziom? — I tych i drugich jest pod dostatkiem, ale czasami bywają interesujące przypadki. Naprawdę cię to interesuje? — Jeśli nie wchodzić w szczegóły to tak. — A jeśli wchodzić? — To nic nie zrozumiem, dlatego, że przespałam połowę wykładów o Prawie. Dobrze, że prowadzący tego nie widział. — Miał naprawdę kiepski wzrok? — Dlaczego? Normalny chyba. — No to jak tego nie zauważył? — Cóż, jest nas zawsze dużo w auli, cały rok, wszystkich nie upilnujesz. A tak przykryjesz sobie ręką oczy, a drugą położysz na ławkę, niby, że coś piszesz, i śpisz sobie. — Naprawdę? — zdziwił się wampir. — Nigdy nie spałeś na żadnej lekcji? — Nie jest nas tak dużo jak was i na dodatek zawsze widać kto śpi, a kto pisze, — wzruszył ramionami Stefan. Przypomniałam sobie, ile mamy wampirów i jak żyją z ludźmi, a potem ile mają uniwerków oni, a ile my i stwierdziłam, że nie jest wampirów aż tak dużo, żeby można było spać na ławkach. Chociaż przy dużej chęci można by spróbować. Kilka następnych dni przeleciało niezauważalnie. Rozmawiałam teraz ze Stefanem przy śniadaniu i kolacji i później wieczorem, dopóki nie powalał mnie sen, a on sam nie musiał iść

do pracy. W odróżnieniu od swojej pracy Stefan nie był nudny, chociaż jego konkretność i spokój mnie drażniły, ale można było się z tym pogodzić. Co wydawało mi się faktycznie dziwnym i w jakimś stopniu nienormalnym to patologiczna powaga wampira. Nigdy nie żartował, nie śmiał się i nawet nie uśmiechał, nie cieszył się i nie zachwycał czymkolwiek. Jego nieustannym towarzyszem było ciągłe skupienie i milczenie, czasem niewielkie zdziwienie albo lekki smutek. Może to przyzwyczajenia z pracy, ale mimo wszystko takie ciągłe trzymanie się w ryzach i spokój do wszystkiego, co by się nie stało, powoli działało na mnie przytłaczająco. Już na poważnie zaczęłam zastanawiać nad tym, czy wampiry są obdarzone zwykłymi ludzkimi uczuciami, i nawet wymyślałam już jak zadać taktycznie to pytanie, gdy życie samo dało mi odpowiedź. Czytałam jakąś książkę Stefana, gdy zadzwonił dzwonek. Gdyby to był wampir to od razu bym to poczuła. Czyli po drugiej stronie drzwi stoi zwykły człowiek. Poczekałam dla pewności minutę i gdy usłyszałam znowu dzwonek poszłam otworzyć drzwi. Stefan najwyraźniej spał. I nie pomyliłam się – w progu stanął chłopak w ubraniu firmy kurierskiej. — Pilny list do pana Warny. Proszę podpisać potwierdzenie odbioru — odważnie poprosił. Postawiłam swój fantazyjnie zakręcony podpis w wymaganym miejscu i zamknęłam drzwi. Hmm… pilne, czyli natychmiast czy może poczekać póki Stefan wstanie? Odwróciłam kopertę i przeczytałam: „Otworzyć od razu po otrzymaniu”. Cóż, trzeba obudzić wampira. Pewnym krokiem weszłam do ciemnego korytarza i podeszłam pod drzwi pokoju Stefana. Parę chwil dreptałam w miejscu i mimo wszystko zapukałam. — Stefan! Przynieśli ci coś pilnego — krzyknęłam na próbę. Zero odzewu. — Stefan? Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Oczy, przyzwyczajone do ciemności, rozróżniły w słabym szarym świetle sączącym się przez zaklejone okno, kontury łóżka i leżącego w nim wampira. — Stefan — podeszłam bliżej. — Stefan, obudź się — ostrożnie potrząsnęłam wampira za ramię i nie zauważając żadnych oznak przebudzenia zrobiłam to, czego nie powinnam nigdy zrobić – włączyłam lampkę. Całkowicie zsiniała, dawno już nie żywa skóra, przymknięte sine usta z połyskującymi długimi kłami i otworzone jak najbardziej się dało krwistoczerwone oczy z niezauważanymi źrenicami. I wokół tego całego koszmaru w całkowitym nieładzie leżały czarne włosy, zakrywając poduszkę i twarz nieboszczyka. Sparaliżowana zrobiłam krok do tyłu, a potem następny i jeszcze jeden, aż w końcu dziki wrzask zerwał się z moich ust i jak pocisk wyleciałam z pokoju praktycznie w sekundę znajdując się już w swoim. Teraz zrozumiałam, co to takiego zwierzęcy strach, pochłaniający wszystko, nie widzący niczego na swojej drodze. Wszystko, co było wcześniej było jak maleńkie przebłyski. Cała drgałam, straciłam głos, a oczy były jakby przysłonięte mgłą. Jak ślepiec natykałam się na wszystko po drodze. W końcu potknęłam się o coś ciężkiego i poleciałam na podłogę. Nie miałam siły, aby wstać, więc dopełzłam do ściany, przyciągnęłam do siebie kolana i objęłam je rękami. Wzrok powoli powracał, dreszcze nie przechodziły, a głos mnie mało obchodził. Nie zdziwiłabym się, gdybym go całkiem straciła. Tak nie krzyczałam nigdy. Drzwi gwałtownie otworzyły się na oścież, a na progu pojawił się Stefan. Pisnęłam tylko słabo. Miał na sobie tylko spodnie od piżamy i stał z roztrzepanymi włosami

oraz prawie normalnym jak dla niego kolorem skóry, może trochę bardziej szarym. Mój pisk przyciągnął jego uwagę i sekundę później już był przy mnie. — Delija, — wydyszał. Nie zwróciłam nawet uwagi, że po raz pierwszy nazwał mnie po imieniu, tylko słabo rzuciłam się w bok od niego, a on od razu zabrał wyciągnięte ręce i lekko się odsunął. — Delija, ja nie… nie musisz się mnie bać, nie zrobię ci nic złego, ja … Wtedy chyba dopiero zauważył dreszcze i wzrok pełen przerażenia skierowany nawet nie na niego, a gdzieś w bok. — Delija… Stał przede mną na kolanach z opuszczonymi wzdłuż ciała rękoma i z takim ogromnym zmartwieniem na twarzy, że gdyby nie absolutna obojętność wobec wszystkiego prócz strachu, pewnie bym się bardzo zdziwiła. — Delija, powiedz cokolwiek! — krzyknął nieoczekiwanie i ten właśnie krzyk wytrącił mnie z otępienia. Spojrzałam na niego świadomie, a wtedy z oczu trysnęły mi łzy i spłynęły rzeką, której przy całej swojej chęci nie mogłabym powstrzymać za żadne skarby. Nie miałabym nawet na to ochoty. — Deli… — poczułam ostrożny dotyk na ramieniu i zapłakałam na głos. Nie wiem jak to się stało, ale chwilę potem płakałam nieprzerwanie już na ramieniu wampira, a on sam delikatnie mnie obejmował i coś mówił. Płakałam, pozbywając się całego swojego strachu i bólu ostatnich dni, całej swej goryczy i zmartwień. Kiedy potok łez w końcu się wyczerpał i przestałam się trząść od płaczu, wsłuchałam się w głos wampira. — Przecież wiesz, że jestem wampirem, to czego się przestraszyłaś? Po co… — Trzeba było mnie uprzedzić, — chlipnęłam ostatni raz i odsunęłam się. — Skąd miałam wiedzieć, że wampiry w dzień umierają? — Nie umierają, tylko przestają żyć, a potem znów ożywają. — A co za różnica, i tak trzeba było wcześniej powiedzieć. — I jak miałbym ci to powiedzieć? — No jakoś — chociaż nie mogłam sobie tego wyobrazić. — Inni jakoś się tego dowiadują. — Inni sami stają się wampirami — wymamrotał Stefan i szybko zmienił temat. — A po co w ogóle przychodziłaś? — Przynieśli ci tam jakieś pilne dziadostwo. Nie wiem jak bardzo jest to pilne, ale jest tam napisane, żeby otworzyć od razu po dostaniu. — Gdzie? — Stefan znów był spokojny i skupiony. — Został u ciebie na stoliku, kiedy uciekałam, — machnęłam ręką w stronę jego pokoju.

Wampir szybko wstał na nogi i poszedł do drzwi. Zobaczywszy mocne poparzenia na jego plecach mimowolnie krzyknęłam, a Stefan od razu się odwrócił. — Co? — A… na plecach… — Drobnostki, zaraz przejdzie, — odpowiedział wampir na i tak nie zadane pytanie i zobaczyłam, że na skórze torsu, gdzie padało światło, momentalnie zaczęły się robić oparzenia. — Siedziałeś na słońcu tak cały czas? — szybko wstałam i zaciągnęłam zasłony zakrywając okno, po drodze pstrykając wyłącznikiem światła i od razu w pokoju zapadła ciemność. Wampir nic na to nie odpowiedział – odpowiedź była oczywista. Jednak nie zdążyłam zadać następnego pytania, gdy skóra na piersi wyrównała się i nic już nie przypominała o oparzeniu. — Mogłeś spłonąć. — Tylko od bezpośrednich promieni słonecznych. — To i tak boli, — obeszłam Stefana i zauważyłam, że ślady na plecach zaczynały się goić. — Powiedzmy, że to kara za głupotę — Stefan znowu odwrócił się do mnie twarzą. — Wszystko na tobie tak szybko się goi? — Nie mam najszybszej regeneracji. Wybacz, ale muszę zobaczyć list. — Oczywiście — kiwnęłam. Stefan zniknął w korytarzu, a parę minut później pojawił się już całkowicie ubrany, z narzuconym na siebie czarnym długim płaszczem z założonym na głowę kapturem. — Musze natychmiast iść do pracy, — powiedział. — Wrócę wieczorem. Drzwi wejściowe trzasnęły, a ja nadal stałam pośrodku pokoju, przetwarzając otrzymane informacje. Okazuję się, że wampiry to całkiem normalne osoby jeśli chodzi o uczucia, po prostu mi się trafił taki spokojny egzemplarz, którego mógł wytracić z równowagi rozdzierający duszę pisk. Poczułam ból w gardle. Tak, nie musiałam aż tak krzyczeć, nawet ręce jeszcze mi lekko drgały. Muszę się napić gorącej herbaty i uspokoić się. Dlaczego nie powiedział mi tego od razu? Nie przestraszyłabym się aż tak bardzo. Chociaż jakby to zrobił? „Delija, wiesz, że jak tylko wejdziesz do mnie do pokoju to nie bój się, a najlepiej to nie włączaj światła, rozumiesz, bo wampiry śpią trochę inaczej niż ludzie i lepiej, żebyś tego nie widziała”. Brednie łysej kobyły i cichy koszmar! Natychmiast przed oczami stanął mi nowy obraz. Zsiniały wampir i wampirzyca leżą na czerwonym prześcieradle w martwych objęciach. Okropieństwo! Brrr…

Stefan siedział na kanapie i próbował czytać kolejną książkę. Bezczelnie włączyłam górne światło, wlazłam z kopytami na fotel i perfidnie wpatrywałam się w niego, coś tam bazgroląc na kartce, leżącej na kolanach. Zastanawia mnie to, dlaczego wybrałam niebieskie pastele? Stefan długi czas udawał, że go to nie rusza, a potem westchnął i z żalem przyznał, że jest zbyt jasno dla czytania książek. — Co robisz? — Nic szczególnego — odpowiedziałam zgodnie z prawdą, kreśląc jeszcze jedną cienką linię na kartce, i znowu wpatrując się w jego twarz. — I dla tej nie szczególnej rzeczy ciągle patrzysz się na mnie jak na eksponat w muzeum? — Wybacz, — pokajałam się, powstrzymując trochę swe twórcze zapędy, ale nie przestając się na niego w ogóle nie patrzeć. — Po prostu rzadko kiedy można zobaczyć cię w świetle, częściej w półmroku. Wampir najwidoczniej nie wiedział, co powiedzieć, bo znowu otworzył książkę, ale przeczytawszy kilka wersów odrzucił ją z dosadą od siebie. — Jak ty w ogóle coś widzisz przy takim świetle? Drażni oczy i nie daje nic zobaczyć. — U mnie jest na odwrót, przy świetle widzę wszystko jaskrawiej i wyraźniej. — Dziwni jesteście, ludzie. — Dziwni jesteście, wampiry! — No tak — kiwnął Stefan. — Człowiek i wampir nigdy nie zrozumieją się nawzajem, albowiem widzą świat po swojemu. — To coś znajomego… — uśmiechnęłam się. — Wilhelm Starerberg, filozof Abarkandskiej szkoły. — Wielki autorytet, — uśmiechnęłam się. — O jego filozofii mieliśmy najbardziej interesujące seminarium. Kłóciliśmy się wtedy pół dnia, ale i tak nie doszliśmy do zgody. — A o co się kłóciliście? — Właśnie o rozumienie świata. — I po której stronie stałeś? — Wcześniej nie byłem zgodny ze Starerbergiem, ale teraz wydaję mi się, że zaczynam szanować jego filozofię.

— A my, kiedy go przechodziliśmy, byliśmy wszyscy z nim solidarni, a teraz moja pewność została nadłamana. — Wychodzi na to, że oboje zmieniliśmy swój punkt widzenia na jego filozofię, — stwierdził Stefan. — Kiedy próbowałam wniknąć w sens jego filozofii, nawet czysto teoretycznie nie mogłam przewidzieć, że w niedalekiej przyszłości będę mieszkać z wampirem. — A ja byłem bardzo wciągnięty w ideę uregulowania stosunków między ludźmi i wampirami. Wydawało mi się wtedy, że „przepaść, rozdzielająca wampirów i ludzi” nie jest aż tak głęboka i można przez nią przerzucić most, przeciwnie do „przeskakiwania” Starerberga. Teraz wydaję mi się, że wiem, w czym miał rację. — Wszystko na odwrót, — uśmiechnęłam się. — Przepaść okazała się być nie tak bardzo szeroką. Nie jestem pewna, co do mostu, ale stojąc na przeciwnych brzegach można się dogadać. Stefan roześmiał się miękko, błyskając kłami, i wtedy od razu spoważniał. Po co tak robi? — Wampiry mają zakaz śmiania się? — postanowiłam w końcu dowiedzieć się, żeby nie znaleźć się w podobnej sytuacji jak ze śpiącym wampirem. — Nie, dlaczego. Można. — Aaa, to dziwne. — Co? — To, że nie ma zakazu śmiania się, ale ani razu nie widziałam śmiejącego się wampira. Chociaż nie przyglądałam się zbytnio wampirom, może po prostu przeoczyłam to. — Wątpię, że można coś takiego przeoczyć — wymamrotał Stefan. — Dlaczego? — zapytałam i ciągnęłam już bardziej konkretnie. — A dlaczego prawie nigdy się nie uśmiechasz, nie mówię już o śmianiu? — Aaa… eee… — zmieszał się Stefan. „Chciałem się roześmiać już pierwszej sekundzie, kiedy zobaczyłem cię stojącą w progu, bladą, z szeroko otwartymi oczyma, kiedy szłaś do kuchni, rozwalając wszystko na swojej drodze, kiedy zajrzałaś do mojego pokoju naiwnie myśląc, że się o tym nie dowiem, chociaż ty też pewnie nieźle się ubawiłaś, widząc bałagan w mojej sypialni, mogłem chociaż coś tam ogarnąć. Chciałem roześmiać się wtedy, kiedy płakałaś, przytulając się do mnie, nie patrząc na ból od twego ukochanego słońca… jak mogłem cię tak przestraszyć?”. — Pewnie nie było powodu, — wzruszył ramionami wampir. — Tak. Teraz był, a sekundę później zniknął — zauważyłam niespójność wyjaśnień.

— Delija, przecież wiesz, jak ludzie reagują na uśmiech wampira, — westchnął Stefan, poddając się. — Dlatego staramy się nie pokazywać kłów bez powodu. — Rozumiem przy ludziach, ale w domu? — naprawdę nie mogłam tego zrozumieć. — Przecież od jednego mojego pytania potrafisz zemdleć. Boję się nawet pomyśleć co będzie, jak się do ciebie jeszcze uśmiechnę — bezsilnie machnął rękami Stefan. — Śmiej się na zdrowie! Bardziej przerażające jest siedzenie w jednym pomieszczeniu z wiecznie poważnym wampirem, a śpiącego to już przemilczę! — zapewniłam go. Stefan z niedowierzaniem popatrzył na mnie, a ja korzystając z jego uwagi udzielonej mojej osobie, zaczęłam szybko rysować ciągle nowe i nowe linie. Przesunęłam odrobinę dalej rysunek i obrzucając go spojrzeniem, zachichotałam. — Chyba zrozumiałam, dlaczego wampiry nie śpią na lekcjach. Czegoś TAKIEGO nie da się nie zauważyć — roześmiałam się na głos. — No właśnie — Stefan mimo wszystko uśmiechnął, chociaż jakoś tak niepewnie, co jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło. Kto to widział? Wampir powstrzymuje się od śmiechu w towarzystwie człowieka, żeby go nie przestraszyć! Co za dziwnego wampira przeznaczono mi? Stefan uśmiechnął się jeszcze bardziej otwarcie, całkowicie już pokazując kły. Najwidoczniej zaraził się ode mnie wesołością. I czym konkretnie chciał mnie nastraszyć? Sto razy bardziej boję się iść ciemnym korytarzem do kuchni niż wampira, którego znam wyskakującego zza rogu. A ze śpiącym wampirem jego uśmiech nie ma żadnych szans rywalizować. — Może Starerberg miał trochę racji? — Może — wzruszyłam ramionami i uznałam za odpowiedni moment do zadania dawno nurtującego mnie pytania. — Stefan, dlaczego wybrałeś właśnie mnie… — A co tam ciągle tak rysujesz? — Stefan podniósł się z kanapy i szybciej, niż mogłam cokolwiek zrobić, podszedł i spojrzał na kartkę. No tak, wyszło nie całkiem realistycznie, ale nie na tyle, żeby zastygnąć jak posąg z otwartą gębą! I nawet jest podobny, co dla mnie jest prawdziwą rzadkością. Rzadko kiedy rysuję ludzi, o wampirach nie mówię, raczej specjalizuję się w pejzażach. No co on tam takiego zobaczył? Skierowałam wzrok ze sparaliżowanego wampira na rysunek. Na kartce siedzi na kanapie, plecami dotykając oparcia, z jedną ręką wiszącą za nim, a drugą położoną na podłokietniku. Głowa lekko pochylona w prawą stronę, rozpuściłam jego czarne włosy, przyczesałam i rozłożyłam na ramionach i oparciu kanapy. Nigdy ich tak nie nosi, ale wystarczyły mi wspomnienia z pierwszego dnia, a jego ubrania są zawsze w jednym komplecie, schludne i starannie zapięte, a ja narysowałam mało tego, że tylko koszulę na nim, tak jeszcze na dodatek nieschowaną w spodnie i do końca niezapiętą. Czy ktoś na moim miejscu, widząc pokój tego wampira, nie narysowałby go właśnie tak? No może trochę przesadziłam z

wyrazem twarzy. Wyszedł mi jakiś taki nie poważny i zdecydowany jak zwykle, a taki smutny i z deka zawstydzony. Ale w sumie rozpoznawalny. Czego on się tak ciągle patrzy? „Czy naprawdę właśnie tak mnie widzi? Czy naprawdę mam to wypisane na czole? Przecież… ja przecież… Jak? Dlaczego? Ona widzi wszystko tak łatwo! A ja… No jak… co ja…”. — Nie wiem dlaczego, ale tak cię narysowałam, — wzruszyłam ramionami. Cisza była niepokojąco długa. — Mmm…. Nie wiem, — wydusił z siebie Stefan. — Ładnie… tak… bardzo… zapewne. Wybacz, przypomniało mi się, że muszę… zadzwonić… Stefan, maskując pośpiech, dał nura w ciemny korytarz. Co z nim jest nie tak? Co takiego zobaczył na rysunku? Wpatrywałam się uciążliwie w niebieskie kreski. „Jak się domyśliła? No jak? A może się nie domyśliła? No jak to tak? Nie może mnie przecież czuć, jest przecież człowiekiem. No to jak? Skąd może wiedzieć? A może nie wie…?”. — Tak — rozległo się w słuchawce. — Garns, nocy. Przepadłem. — Stefan? Nawzajem, nocy. Co zrobiłeś? — Jestem kompletnym idiotą. — Kto by wątpił. Co się stało? — Ona mnie narysowała. Wydaję mi się, że ona wie. — Kto? Co wie? O czym ty mówisz? — O Deli! — А? Aaa! No i co? — Narysowała mnie, przepadłem. Jestem kompletnym idiotą! — To już słyszałam i całkowicie zgadzam się z tobą. — Garns, to nie jest śmieszne! — Jest, wyjaśnij dokładniej. Nie, lepiej sam przyjdę. — Przyjdź, tylko gdzieś koło trzeciej, kiedy pójdzie spać. — Dobrze.

Wieczór mijał mi jakoś tak ciężko. Czy naprawdę aż tak bardzo nie spodobał mu się rysunek? Gdybym wiedziała, to w ogóle bym nie rysowała. Machnąwszy na wszystko ręką, poszłam spać. Stefan z mrocznym zdecydowaniem kroczył przez salon, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Szybko wpuścił gościa i znowu wrócił do salonu siadając na kanapę. — No opowiadaj, kompletny idioto, co takiego ci narysowała, że przepadłeś, — powiedział Garns. — To poważna sprawa, a tobie tylko w głowie śmichy chichy, — zauważył niezadowolony Stefan. — Słuchaj, co się takiego stało, że zachowujesz się jakbyś stał na słońcu. — Stałem i nawet się ogrzałem. Gorąco. Ale to drobnostki, — machnął ręką. — Co? Naprawdę? — zdenerwował się Garns. — Całkiem cię pogrzało? — Nie wiem już teraz, kiedy mi odbiło. Kiedy potrzebowałem człowieka, czy kiedy wybrałem Deliję. — Najwyraźniej przy urodzeniu, — podpowiedział Garns. — To całkiem możliwe, — pokornie zgodził się Stefan. — Co takiego się w końcu stało? — na poważnie zaniepokoił się Garns. — Narysowała mnie. — I co? Nie wiedziałeś, że jest artystką? Co w tym złego? — nie zrozumiał Garns. — Wiedziałem, wiedziałem. Po prostu narysowała mnie takim, jakim jestem naprawdę! — W jakim sensie? — W prostym. Wydaję mi się, że domyśliła się. — Czego? — Zapytała mnie dzisiaj, dlaczego właśnie ją wybrałem. — I co jej odpowiedziałeś? — Nic, zobaczyłem to, co narysowała. Na pewno się domyśliła, — rozpaczał Stefan. — Pokaż mi w końcu ten rysunek — poprosił Garns.

— Zabrała go ze sobą. Zaraz przyniosę, — kiwnął Stefan. Cicho przeszedł przez korytarz i wszedł do pokoju. Rysunek leżał na stole, z którego praktycznie chwilę później zniknął. Kilka sekund później Stefan podawał już go do rąk przyjacielowi. — Jest bardzo utalentowana. Tak, podobny— pochwalił Garns. — Popatrz jak mnie narysowała! — krzyknął Stefan. — Czy naprawdę mam na łbie napisane, że ją kocham? — Teraz tak, — spokojnie potwierdził Garns, popatrzywszy na czoło rozmówcy. — Nie mogę zrozumieć, czemu się tak denerwujesz. — Jak to? Popatrz tylko! Jeśli tak na nią patrzę, to na pewno się domyśliła. — Jakim cudem? Co tu takiego? No, wyszedłeś trochę bardziej jak człowiek niż wampir i to wszystko. Na kanapie cię usadziła trochę dziwnie, włosy rozpuściła, twoje zwyczajne roztargnienie narysowała i dodała trochę smutku i niezdecydowania. Nawiasem mówiąc, właśnie takim jesteś ostatnimi czasy! I nie mogę zrozumieć, na co się skarżysz. Nie widzi cię, jako krwiożerczego potwora, a jak prawie normalnego wampira, może ciut bardziej romantycznego. Chociaż właśnie taki obraz ci bardziej pasuje niż prawnik pracuś z wiecznie nieodgadnionym wyrazem twarzy, który sobie przekleiłeś. — Naprawdę tak myślisz? — zwątpił Stefan. — Nie, tak myśli mój lewy but, a ja myślę, że jesteś kompletnym baranem, który doszczętnie zakochał się w człowieku. Byłoby sto razy lepiej, jakbyś ją ugryzł. — Nie będę jej gryzł! — Tak, wiem, wiem — machnął ręką, oddając rysunek, który chwilę później leżał już na swoim właściwym miejscu. — Co powiesz? — Że jesteś kompletnym idiota i przepadłeś. Ale to już sam wiesz. Stefan tylko gapił się na przyjaciela. — Stef, druhu, nadal nie rozumiem, po co tak przeżywasz! Dobra, narysowała ciebie nie tak, jak trzeba. Ale to nic nie znaczy. Artyści widzą świat inaczej. Zachciało się jej prawej dłoni, żebyś siedział na kanapie z rozpiętą koszulą i niezwiązanymi włosami i wyglądał na obrazku jak porzucony kochanek, no i co? Jutro narysuje cię w zbroi i z mieczem, ale to nie znaczy, że widziała cię w bitwie pod Karmasem! A potem w ogóle narysuję cię gołego w wannie! Nie masz stu lat, żeby czerwienić się i gadać głupoty w towarzystwie wampirzyc! — W towarzystwie wampirzyc nigdy się nie czerwieniłem i nie gadałem głupot, — powiedział Stefan.