monamariag

  • Dokumenty83
  • Odsłony59 981
  • Obserwuję90
  • Rozmiar dokumentów197.5 MB
  • Ilość pobrań33 243

McGarry Katie - Dare You To 02 - rozdziały 35-40

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :417.2 KB
Rozszerzenie:pdf

McGarry Katie - Dare You To 02 - rozdziały 35-40.pdf

monamariag EBooki
Użytkownik monamariag wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 29 stron)

Rozdział 35 Ryan Sekundę temu Beth i ja dzieliliśmy coś… chwilę połączenia. Widziałem to w jej oczach. To było coś prawdziwego. A teraz tego nie było. Beth odwraca się ode mnie i odchodzi w stronę Lacy, Chrisa i Logana. -Beth, zaczekaj. Spogląda na mnie ponownie, ale nadal idzie – oddala się ode mnie. – Nie martw się. – mówi zgryźliwym tonem. – Nie zniknę. -Pozwól jej odejść. – mówi Gwen. – Możesz z nią porozmawiać później. Pozwalam Beth odejść. Ale tylko dlatego, że pamiętam jak przekonująca potrafi być Gwen. Będzie za mną łaziła, dopóki nie dostanie tego, czego chce. – Co? -Nie musisz być oschły. – karci mnie. -Nie jestem. – w pobliżu linii drzew zauważam Tima Richardsa i Sarah Janes. Sarah kołysze się i śmieje zbyt głośno. -Tak, jesteś. Bezużyteczne rozmowy. To kolejny powód, przez który zerwaliśmy. – Czy Sara jest wstawiona? Gwen spogląda przez ramię na Sarah, a potem przenosi spojrzenie na mnie. – Tak. Sarah była wstawiona zanim jeszcze przyjechałyśmy. Więc, tak sobie myślę, że powinniśmy wejść razem na boisko w czasie wyboru króla i królowej. Tłum uwielbia pary. -Nie jesteśmy parą. – Tim kładzie dłoń na tyłku Sarah, a ona przestaje się śmiać. – Czy Sara i Tim są parą? -Nie. Ona myśli, że on jest śmieciem, ale jest pijana tak samo jak Tim. Wracając do ciebie i do mnie. Byliśmy parą i może powinniśmy znowu spróbować. Wiesz, kiedy skończysz eksperymentować z Beth. Znaczy, zdajesz sobie sprawę, że nie musisz chodzić na wszystkie treningi, prawda? Ryan… Ryan? Dlaczego gapisz się na coś ponad moim ramieniem? Sarah kładzie dłonie na klatce piersiowej Tima i odpycha go. On się nie rusza, ale za to ja tak.

-Przepraszam – mamroczę do Gwen. Blokuje mi drogę, a ja zatrzymuję się zirytowany, że nadal tu jest. – Co? -Słyszałeś co powiedziałam? Coś o balu i Beth. – Możemy porozmawiać o tym później? – Sarah znowu odpycha Tima. -Twoja przyjaciółka potrzebuje pomocy. Gwen robi krok w bok, a ja idę w kierunku linii drzew. Tim staje się łapczywy i Sara zaczyna go bić. -Hej, Tim. - mówię. – Myślę, że Sarah chce wrócić na imprezę. -Nie, wszystko jest w porządku. – odpowiada Tim. Sarah odpycha jego ręce. – Zostaw mnie. -Tim – mówię niskim tonem. Poprę swoje słowa działaniem i on dobrze o tym wie. Tim uwalnia Sarah i z ciężką piersią patrzy, jak ona wraca na imprezę. Przygotowuję się na jego zachowanie. Tim ma reputację osoby, która poświęca się dla drużyny, ale też osoby, która gdy pije, wpada w złość. – Jaki masz problem, Ryan? -Nie mam żadnego, tak długo jak zostawisz Sarah w spokoju. Niechlujnie wskazuje na mnie, a potem się kołysze. – To przez ciebie zachciała spokoju. -Daj spokój, Tim. Wracajmy na imprezę. Tim odrzuca ramiona do tyłu. Szuka walki. Ja nie. -Wiesz co myślę? – pyta. -Myślę, że powinniśmy wrócić. -Myślę, że masz problem z dziewczynami. Prostuję się. – Co powiedziałeś? Jego usta wykrzywiają się w uśmieszek. – Tak. – mówi. – Masz problem z dziewczynami. Rzuciłeś Gwen, a ona jest gorąca. Stary, jesteś gejem? Wściekłość rozpala się we mnie i moje mięśnie przygotowują się do skoku, gdy delikatne palce owijają się wokół mojego ramienia. -On nie jest tego warty. – mówi Beth gładkim głosem. Chris i Logan wślizgują się między mnie a Tima, to bariera skóry, mięśni i kości, między mną a chłopakiem, z którym chcę się bić.

Tim nadal ze mnie drwi. – Prawdziwi mężczyźni, nie są ratowani przez dziewczyny. -Jesteś pijany. – ogłasza Logan znudzonym głosem. Z drugiej strony Logana, Tim wyciąga ręce: - Chodź i złap mnie, Ryan. Udowodnij, że jesteś mężczyzną. Moje pięści zaciskają się i robię krok do przodu. – Dobra, Tim. Zróbmy to. Chris uderza mnie w tors, ale ten cios prawie w ogóle mnie nie rusza. Krzyczy do Beth. -Zabierz go stąd! Jej palce łączą się z moimi i ten miękki, kobiecy głos przebija się przez moją złość. -Chodźmy. Moje oczy przesuwają się do niej. – Ryan. – mówi. – Proszę. Jedno jej proszę, przebija się przez chaos dezorientujący mój umysł, na tyle długo, by odciągnąć mnie w kierunku przeciwnym od miejsca, w którym znajduje się Tim. Zaciskam ręką na dłoni Beth i prowadzę ją do mojego Jeepa, zanim tam jednak docieramy, chwytam sześciopak piwa. Jej palce nadal złączone są z moimi, gdy idziemy bez słowa przez wysoka trawę. Uwalniam je, kiedy docieramy do Jeepa i oboje do niego wskakujemy. Moje serce krwawi, a gniew pulsuje w moich żyłach. Uruchamiam silnik i zmywam się z polnej imprezy. Mój brat odszedł. Mój brat jest gejem, odszedł i nigdy już nie wróci. Mój ojciec zachowuje się, jakby on nigdy nie istniał. Moja matka jest nieszczęśliwa. Moi rodzice – ludzie, którzy kiedyś się kochali – teraz się nienawidzą. Jadąc wzdłuż potoku, szukam płytkiej części, aby przez niego przejechać na drugą stronę. Wystarczająco już torturowałem Beth. Wyczynami z Jeepem. Moją obecnością. Isaiah powiedział, że płakała przeze mnie. Moje palce zaciskają się na kierownicy. Beth ma rację – jestem kretynem. Zabiorę ją do domu, a potem wrócę na pole za moim domem. I będę pił. Sam. Picie może niczego nie cofnie, ale spowoduje, że na kilka godzin o wszystkim zapomnę. Skręcam kierownicą w lewo w miejscu, gdy pęd potoku zwalnia. Woda sięga zaledwie opon, gdy go przecinamy, ale w chwili, kiedy jestem po drugiej stronie, wiem, że spieprzyłem. Błoto.

Zbyt wiele błota. Głębokiego błota. Naciskam na gaz i kręcę kierownicą w prawo, próbując wyprowadzić opony na twardy grunt, zanim całkowicie zatoną, ale jest już za późno. Tylne opony już utknęły. -Cholera! – uderzam dłońmi o kierownicę. Wiedząc, że walka wciągnie nas głębiej, wyłączam silnik. Utknąłem. Ściągam czapkę z głowy i rzucam ją na podłogę. To podsumowuje wszystko – jestem w głębokim dole i utknąłem. Moje stopy toną w błocie. Beth mnie zwyzywa, kiedy jej powiem, że musimy iść piechotą. Błoto jest jak powoli schnący beton, sprawia, że każdy kolejny krok staje się prawie niemożliwy. Moje jeansy ocierają mnie i są ciężkie. Jestem całkowitym bałaganem, ale nie pozwolę, by Beth też zatonęła w tym brudzie. Nie byłem dla niej zbytnio gentelmanem. W rzeczywistości, byłem jego przeciwieństwem. Nie żeby jej błyszcząca osobowość była łatwa do zniesienia. Otwieram jej drzwi i wyciągam ramiona. – Chodź tutaj. Marszczy czoło. – Co? -Wyniosę cię z tego błota. Unosi z niedowierzaniem brwi. – Przedstawienie skończone, Bat Boy. Już nie musisz być dla mnie miły. Nie będąc w nastroju na jej gadki ani kłótnie, wsuwam ramiona pod jej kolana i unoszę ją z siedzenia. Nie będzie się skarżyła na mnie całą drogę do domu, bo przeze mnie ubrudziła sobie buty. -Czekaj! – Beth wygina się i sięga do Jeepa. Nie może mnie pochwalić za dobry uczynek? - Cholera Beth, pozwól że ci pomogę. Ignorując mnie, Beth pochyla się w stronę siedzenia pasażera. Tył jej koszulki unosi się, odsłaniając jej gładką skórę i chiński symbol wytatuowany na kręgosłupie. Mój wzrok podąża za symbolem, dopóki nie znika pod jeansami. Zbyt szybko jak dla mnie, wraca na swoje miejsce w moich ramionach, przyciskając do piersi dwa sześciopaki piwa. Moje oczy przesuwają się od piwa do Beth. Wzrusza ramionami. – No co, sześć to za mało. Dla mnie to jest dużo. Nie chcę dzisiaj partnera w piciu, a jeśli bym chciał, to nie byłaby nim ona. Zatrzaskuję kopniakiem drzwi i ruszam przez błoto. Beth jest lekka. Waży około czterdziestu pięciu kilogramów, może trochę więcej. -Masz obsesję na punkcie dotykania mnie. – mówi. Podrzucam nią, by ją uciszyć. Piwo grzechoce, gdy o siebie uderza, a ona przyciska je do kolan, aby zapobiec ich wypadnięciu.

Beth się zamknęła, ale przysunęła głowę do mojej. Patrzę prosto przed siebie i próbuję nie skupiać się na słodkim zapachu róż dochodzącym z jej włosów. -Masz obsesję na punkcie dotykania mnie. Mogłeś postawić mnie już wieki temu. Pogrążony w swoim myślach, nie zauważyłem, jak weszliśmy w las jej wujka. -Przykro mi. Stawiam Beth na nogach, biorę od niej sześciopak i idę w kierunku jej domu. Scott wywiesił ogromny znak, że alkohol nie był dla niej dozwolony. Na szczęście dla niej, jechałem wzdłuż potoku w stronę domu jej wujka. Inaczej to byłby piekielny spacer – dla niej. Coś mi mówiło, że nie była typem przepadającym za sportami. Pozostaje kilka kroków za mną, a ja doceniam ciszę. Świerszcze już przestały cykać, w tle słychać jedynie wiatr i szum liści. Zaraz za następnym wzgórzem jest stodoła Scotta. Beth przyśpiesza i dogania mnie. – Gdzie idziemy? -Zabieram cię do domu. Coś ciągnie lekko za moje ramię. -Do diabła, nie. Zatrzymuję się, nie dlatego, że dotyk Beth mnie powstrzymuje, ale dlatego, że jej próby fizycznego powstrzymania mnie, są zabawne. - Spełniłaś już swój obowiązek. Przyszłaś na imprezę i teraz zabieram cię do domu. Skończyliśmy. Nie muszę na ciebie patrzeć, ty nie musisz patrzeć na mnie. Beth przygryza dolną wargę. – Myślałam, że zaczynamy od nowa. Co do diabła? Czy to nie tego chciała? – żebym zostawił ją w spokoju? – Nienawidzisz mnie. Beth nic nie mówi, ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza tego co powiedziałem, i myśl, że moje słowa mogą być prawdziwe, powoduje ból. Pieprzyć to. Nie muszę jej rozumieć. Nie potrzebuję jej. Odwracam się od niej i idę do przodu – przez wysoką trawę na pastwiska, w kierunku czerwonej stodoły. -Piłeś kiedykolwiek sam? – pyta. Zamieram. Kiedy nie odpowiadam, kontynuuje. – To jest do bani. Raz tak zrobiłam – kiedy miałam czternaście lat. To sprawia, że czujesz się gorzej. Samotnie. Mój przyjaciel… - jej głos słabnie. – Mój najlepszy przyjaciel i ja zawarliśmy umowę, że nigdy nie będziemy pili samotnie. Obiecaliśmy sobie, że będziemy stali sobie za plecami.

To dziwne, słyszeć jak Beth mówi tak otwarcie i część mnie chce, by wróciła do bycia pyskatą i niegrzeczną. Wtedy wydaje się być mniej ludzka. – Z jakiego powodu mi to mówisz? Trawa szumi, gdy się wierci. – Sześć z tych piw są moje i mam ponad cztery godziny do godziny policyjnej. Mówię tylko, że możemy pić dzisiaj razem i wtedy żadne z nas nie będzie samo. -Twój wujek mnie ukrzyżuje. -Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Spoglądam przez ramię i obserwuję jak przecina trawę, aby dotrzeć do mnie. -Przysięgam. Mam więcej do stracenia niż ty. On się nie dowie. Błoto znaczy jej twarz, zwisa z jej włosów i plami ubranie. Część tego błota Beth ‘zyskała’ w czasie naszej jazdy na imprezę. Powinienem jej powiedzieć, jak wygląda zanim poszliśmy na to przyjęcie, ale Beth się tylko z tego śmiała. Uśmiechając się. Samolubnie przeciągnąłem ten moment. Na początku, Isaiah powiedział, że przeze mnie płakała. Oceniłem małą piękność przede mną. W niej było coś więcej, wiem o tym. Widziałem to w jej oczach, kiedy się śmiała podczas jazdy Jeepem. Czułem w jej dotyku, kiedy tańczyliśmy. Musiałem stracić rozum. -Jedno piwo.

Rozdział 36 Beth Słoma jest miękka, kiedy się na niej leży. Trochę szorstka. Wygodna. Świetna dla nieważkości. Śmierdzi stęchlizną, kurzem i brudem. Kąciki moich ust drgają w chwili radości. Zatęchły. Zakurzony. I brudny. Te słowa do siebie pasują. Wpatrując się w cienie stworzone przez lampę kampingową, którą Ryan znalazł w kącie stodoły Scotta, wzdycham głęboko. Wreszcie jestem na haju. Ale nie tym od trawki. Ryan jest zbyt prostolinijny na to. Alkohol był lepszym wyborem. Trzy piwa. Isaiah padłby ze śmiechu. Trzy piwa i unosiłam się w powietrzu. Najwidoczniej tak się dzieje, gdy przez kilka tygodni z rzędu jest się trzeźwym. Isaiah. Moja pierś boli. -Mój najlepszy przyjaciel jest na mnie wkurzony, a ja jestem wkurzona na niego. – to ja pierwsza przerwałam ciszę, przerywaną jedynie szczękaniem puszki, szelestem i ćwierkaniem ptaków na belkach. – Mój jedyny przyjaciel. Ryan powoli odwraca głowę, by na mnie spojrzeć. Siedzi na ziemi z tułowiem opartym o stos bel siana. Jego niebieskie oczy są szkliste. Zwracam mu honor. Po sześciu piwach, pijany chłopak miałby mnie pod stołem. Poprawa – pod belami siana. -Który z nich? -Isaiah. – mówię, a moje serce się skręca. – To ten chłopak z tatuażami. -Ten drugi jest twoim chłopakiem?

Chciałam zacząć chichotać, jednak zamiast tego wychodzi mi coś między parsknięciem, a czkawką. Ryan śmieje się ze mnie, ale w tej chwili nic mnie to nie obchodzi. -Noah? Nie, on jest beznadziejnie zakochany w takiej jednej szalonej lasce. Poza tym, Noah i ja nie jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy czymś w rodzaju rodzeństwa. -Naprawdę? – niedowierzenie emanuje z Ryana. – Nie jesteście do siebie podobni. Gorączkowo macham ręką w powietrzu. – Nie. Nie jesteśmy spokrewnieni. Noah nie może mnie znieść, ale mnie kocha. To samo tyczy się mnie. Jak między rodzeństwem. Miłość. Sfrustrowana celowo wbijam tył głowy w siano. Isaiah powiedział, że mnie kocha. Przeszukuję pełne pajęczyn korytarze moich emocji i próbuję wyobrazić sobie, co by było, gdybym kochała go z wzajemnością. Wszystko co znajduję, to tylko pustka. To tym jest miłość? Pustką? Ryan zwęża oczy pogrążony głęboko w myślach, ale sześć piw w godzinę, mówi mi, że prawdopodobnie też jest na haju. – Więc nie masz chłopaka? -Nie. Ryan otwiera kolejne piwo. Zaczynam protestować, że dobiera się do moich rzeczy, ale rezygnuję. Chcę nieważkości, a nie wymiotowania. Za trzy godziny muszę wrócić do domu Scotta, a to będzie wymagało wiele ogarnięcia. -Dlaczego Isaiah jest na ciebie zły? – pyta. -Kocha mnie. – mówię bezmyślnie i szybko tego żałuję. – I inne takie rzeczy. -Ty też go kochasz? – to najszybsza odpowiedź Ryana od jego drugiego piwa. Wzdycham ciężko. Czy go kocham? – Rzuciłabym się pod autobus, żeby go odepchnąć. – jeśli to by go uratowało. Jeśli to sprawiłoby, że byłby szczęśliwy. To jest miłość, prawda? -Zrobiłbym to dla większości ludzi, ale to nie znaczy, że ich kocham. -Och. – och. W takim razie nie mam pojęcia czym jest miłość. -Jakie inne rzeczy? – pogania mnie. Inne rzeczy? A tak. Ryan mnie pytał, dlaczego Isaiah jest na mnie zły. Potrząsam głową do tyłu i z powrotem, powodując że słoma trzeszczy. – Nie zrozumiesz. Moje problemu… - Moja mama. -Moja rodzina nie jest idealna. Mamy problemy. Ryan chichocze, siorbiąc piwo. Podnoszę się na łokciach. – Co jest tak cholernie zabawne?

Ryan przechyla piwo, a ja obserwuję jak je przełyka. Miażdży pustką puszkę w dłoni. – Idealna. Rodzina. Problemy. Brat gej. Najwyraźniej nie ma na myśli Isaiaha i mnie. – Jesteś pijany. -Dobrze. – nawet gdy jest pijany, nie opuszcza go ból, który wcześniej widziałam w jego oczach, kiedy prowadził mnie do Jeepa. -To dlatego rzuciłeś się na tego dupka? – pytam. – Ponieważ twój brat jest gejem? Ryan rzuca pustą puszkę do kupki innych i przeciera oczy. – Tak. I jeśli nie masz nic przeciwko, wolałbym teraz o tym nie rozmawiać. Albo w ogóle nie rozmawiać. -W porządku. – potrafię milczeć. Opuszczam ramiona na głowę i zanurzam się z powrotem w sianie. Isaiah pozwoliłby mi mówić. Mogłabym paplać o niczym… o wstążkach, o sukienkach, a on udobruchałby mnie, kiedy byłabym zbyt ostra dla Noah. Czasami zastanawiam się, jakie byłoby moje życie, gdybym odpuściła Echo. Chodzi mi o to, że ona sprawia, iż Noah jest szczęśliwy, a Isaiah lubi ją. I czasami jest fajna. -Mówisz. – mówi Ryan. – W rzeczywistości gadasz, odkąd tylko skończyłaś swoje pierwsze piwo. Mrugam i zamykam usta, uświadamiając sobie, że cały czas na głos przedstawiałam swoje myśli. Czarny ptak trzepocze swoimi skrzydłami nad naszą głową, tworząc cień na suficie. Mój umysł opanowuje obraz archanioła przychodzącego by nas zniszczyć. Ptak coraz bardziej się wznosi, płosząc inne ptaki znajdujące się po przeciwnej stronie stodoły. Wzlatuje w powietrze, tracą ściany, opada w dół, przelatuje przez stodołę i uderza w przeciwległą ścianę. Moje serce drży z każdym uderzeniem. Obserwuję to z szerokimi źrenicami i trzęsącymi się dłońmi. – Musimy mu pomóc. Podskakuję i ruszam w kierunku drzwi stodoły. Używam siły, by je otworzyć. Opieram się o framugę drzwi i obserwuję jak ptak, który się zranił, próbuje uciec. – Idź! Idź stąd. -Zamknij drzwi- mówi Ryan. – Ptaki są głupie. Jeśli chcesz, żeby się stąd wydostał, będziesz musiała go złapać i wynieść. Szalenie gestykuluję, by wyleciał w ciemną noc. – Ale drzwi są otwarte! -Gdy ptak jest tak spanikowany, nawet nie widzi tych drzwi. Wszystko co robisz, to zapraszasz swojego wujka, aby tu przyszedł i nas znalazł. Jeżeli nie jesteś gotowa wrócić do domu, zamknij drzwi. Ptak znowu uderza w ścianę i podlatuje do pobliskiej belki. Rozrzuca swoje pióra dookoła, wciąż i wciąż, a potem wreszcie składa pióra. Mój żołądek zwija się w torturze. Dlaczego ptaki nie widzą wyjścia?

-Kim jest Echo? – pyta Ryan. -Ale ptak… - mówią, ignorując jego pytanie. -Nie rozumie, że próbujesz mu pomóc. Jeśli już, to widzi cię jako zagrożenie. A teraz powiedz mi, kim jest Echo? Biorę głęboki oddech i zamykam drzwi. Chcę, żeby ptak odzyskał wolność, ale nie jestem gotowa by wrócić do Scotta. Dzięki mojemu upośledzonemu stanowi, w połowie bym doszła, a w połowie wczołgała się do swojego łóżka. Cholerny ptak. Dlaczego coś takiego nie może być łatwe? – Dziewczyną Noaha. -To jest popieprzone imię. – mówi. Śmieję się. – Ona jest popieprzoną dziewczyną. – przestaję się śmiać i przypominam sobie, jak Noah na nią patrzy: jak gdyby była jedyną osobą na planecie, jedyna osobą, która się liczy. – Ale Noah ją kocha. To musi być miłość: kiedy wszystko inne na świecie może eksplodować, a ciebie to nie obchodzi, tak długo, jak masz tę jedyną osobę stojącą przy tobie. Isaiah się myli. Z wielu powodów. On mnie nie kocha. Nie może. Po pierwsze nie patrzy na mnie tak, jak Noah na Echo. A po drugie, nie jestem warta tego typu miłości. Ptak ukrywa swoją głowę pod skrzydłami. Rozumiem to uczucie i chciałabym, żeby świat zniknął. Gdybym miała skrzydła, też bym się pod nimi ukryła. -To tylko ptak, Beth. W końcu i tak znajdzie sposób, by się stąd wydostać. Coś głębokiego, ciemnego i ciężkiego mówi mi, że nie znajdzie. Biedny ptak umrze w tej cholernej stodole i nigdy już nie zobaczy błękitnego nieba. Słoma szeleści, a Ryan opada obok mnie, wzbijając kurz w powietrze. Niezdarnie przetacza się na bok, by patrzeć mi w twarz. Jego ciepłe ciało dotyka mojego, a jego oczy mają dziwny wyraz intensywności. -Nie rób tego. Moje serce samo się potyka. Ryan ściąga swoją czapkę i lubię to bardziej niż powinnam. Jego włosy sterczą na wszystkie strony, co nadaje mu chłopięcego uroku, mimo że jego twarz należy do mężczyzny. -Czego mam nie robić? – pytam tak zawstydzona, że ledwie jestem w stanie wydobyć głos. Jego brwi zbliżają się o cal do siebie, a on przesuwa dłonią w pobliżu mojej twarzy. Zatrzymuje się, tak samo jak mój oddech. Ryan wpatruje się w moje usta. Moja skóra łaskocze pod jego dotykiem.

-Wyglądasz na smutną. Nienawidzę tego. Twoje usta opadają w dół. Twoje policzki tracą kolor. Tracisz wszystko, co sprawia, że jesteś… sobą. Oblizuję wargi i przysięgam, on mnie cały czas obserwuje. Jego palce zatrzymują się, zanim dotyka mojego policzka. Mój puls przyśpiesza, a ciepło rozprzestrzenia się po całym moim ciele. Jego dotyk – o Boże – jest taki dobry. A ja chcę całej jego dobroci. Tak bardzo. Ale nie chcę jego. A przynajmniej tak mi się wydaje. – Czy ty mnie prześladujesz? Jego usta rozciągają się w szerokim uśmiechu, a on cofa rękę. – Witaj z powrotem. -Co to ma znaczyć? Ryan robi to znowu – uśmiecha się. Tak, że wszystkie moje wnętrzności przewracają się. -Lubię cię. – mówi. Unoszę brwi. Musiał wziąć wcześniej trochę kraku… ale przecież bierze sterydy. Jak oni je nazywają? Soczki. Tak. Ten dzieciak zdecydowanie wypił za dużo soczków. -Lubisz mnie? Potrząsa niezdarnie głową na tak i nie w tym samym czasie. Ryan jest nieogarnięty. -Nie wiem. Sposób w jaki mówisz. Jak się zachowujesz. Najpierw wiem, jak zareagujesz, a potem już nie. Chodzi mi o to, że jesteś nieprzewidywalna, ale każda reakcja jaką mi dajesz jest prawdziwa, wiesz o tym? Oficjalnie on już przestaje pić, odsuwam od nas kilka piw, które zostały, kiedy on próbuje utrzymać ze mną kontakt wzrokowy. Jego deklaracja „lubienia mnie” umieściła go w kategorii nietrzeźwy i nie było mowy, bym była w stanie dotargać go do domu. – Masz na myśli to, że lubisz jak nasze rozmowy kończą się tym, że każę ci się odpierdolić? Śmieje się. – Dokładnie. -Jesteś dziwny. -Ty też. I tu mnie ma. -Jest coś, czego nie przekułaś? – Ryan wpatruje się w mój pępek. Moja koszulka musiała się podwinąć, odsłaniając czerwony kryształ tkwiący w moim brzuchu. Na moje szesnaste urodziny, Isaiah zapłacił za mój kolczyk w pępku. W siedemnaste zapłacił za tatuaż. -Może tak. Może nie. Oczy Ryana przeszukują moje i widzę w nich insynuację. Śmieję się, kiedy jego policzki czerwienieją. – Czym jesteś, Ryan? -Czy ty właśnie zapytałaś czym jestem?

Kiwam głową. – Dlaczego sportowiec miałby siedzieć ze mną w stodole, pijąc piwo, kiedy mógłby pieprzyć się z połową żeńskiej części szkoły? Nie pasujesz do tego profilu. Jego oczy przeszukują moją twarz, a on ignoruje moje pytanie. – Co znaczy twój tatuaż? -To przypomnienie. – znaczy wolność. Coś, czego nigdy nie będę mieć. Moje przeznaczenie zostało stworzone, zanim złapałam swój pierwszy oddech. -Znowu to robisz. – mówi Ryan. I znowu mnie dotyka. Tym razem mojego brzucha, gdy nasze oczy nawiązują kontakt. Jego palce lekko badają krawędzie kolczyka. Łaskocząc mnie. Porywając mnie. Zabierając na wyższy poziom haju. I to właśnie tam chcę się dostać – wyżej. -Co byś powiedział Ryan, gdybym stwierdziła, że nie chcę być sama? Jego palce przesuwają się w bok, jego ciepła dłoń obejmuje krzywiznę mojej talii. -Powiedziałbym, że ja również nie chcę być sam. Rozdział 37

Ryan Światło lampy migocze, tworząc cień na twarzy Beth. Nie mam wątpliwości, co znaczy sugestia w jej zadymionych oczach, albo zaproszenie jej palców trącających krzywiznę mojego bicepsa. Z czarnymi włosami rozsypanymi na złotym sianie, przypomina mi nowoczesną wersję Śnieżki – ma usta czerwone jak róże i skórę białą jak śnieg. Czy pocałunek przywróciłby Beth do życia? Dzisiejszego wieczoru pokazała mi kilka przebłysków dziewczyny ukrytej pod tą fasadą. Może, mógłbym wyciągnąć z niej jeszcze coś. Może gdybym ją pocałował… Nie, nie pocałował. Nie jestem księciem, a to nie jest bajka. Próbując znaleźć zdrowy rozsądek, pocieram głowę. -Wszystko w porządku? – pyta, -Tak. – nie. Myśli w moim mózgu falują jak fale w oceanie. Każda kolejna myśl jest trudniejsza do zniesienia od poprzedniej. -Wszystko w porządki. – głos Beth staje się gładki, jak gdyby wypowiadała zaklęcie. – Zbyt wiele myślisz. Odpręż się. -Powinniśmy porozmawiać. – mówię w pośpiechu zanim wszystkie moje myśli odpłyną, ale moja dłoń zatacza kolejny powolny krąg na jej brzuchu. Jej mięśnie ożywiają się pod moim dotykiem w dreszczu rozkoszy, a ja pragnę ją zaspokoić. -Nie, nie powinnyśmy. – odpowiada. – Rozmawianie jest przereklamowane. Kiwam głową w zgodzie, ale myśli znowu wypływają na powierzchnię mojego umysłu: powinniśmy porozmawiać. Walczyłem z tym całą noc, do diabła, walczyłem z tym odkąd ją poznałem, ale podobało mi się rozmawianie z Beth, bo to sprawiało, że stawała się bardziej rzeczywista. Bardziej ją wtedy lubiłem. Lubiłem ją. A to, co naprawdę lubiłam, to jak jej gładka skóra błyszczała w świetle lampy, jak miękka była pod moimi palcami. Beth ponownie oblizała swoje wargi, a moja głowa przechyliła się w oczekiwaniu. Jej usta zabłyszczały i teraz przypomniałem sobie ich idealny kształt, kiedy wyobrażałem sobie, jak one dotykają moich ust. Pod Beth szeleści siano, gdy podnosi głowę. Moje zmysły zalane są zapachem róż. -Pocałuj mnie. – mówi. Tylko jeden pocałunek i jej czar, ten, który tak utkała, ten, który stale mnie do niej przyciągał, zniknie.

Rozdział 38

Beth Moja podkoszulka podjechała wyżej, gdy Ryan gładził nagą skórę mojego brzucha. Przysunął się bliżej, a ja szybko zostałam otoczona przez jego ciało. Moja krew drżała z podniecenia. -Jesteś miękka. – szepcze. Wsuwam palce w jego włosy, przysuwając jego głowę do mojej. – Zbyt dużo gadasz. -Wiem – zgadza się, a jego usta wreszcie spotykają się z moimi. Na początku jest to niewinny pocałunek. Spotkanie miękkich ust, delikatny nacisk, który rozpoczyna powolne spalanie. Rodzaj pocałunku, który dajesz komuś, kto coś dla ciebie znaczy. To nie jest pocałunek, który jest na mnie marnowany. Ale wciąż przedłużam go, łapiąc jego dolną wargę i dotykając jego twarzy. Przez tę jedną sekundę, coś czuję. Pozwalam sobie udawać, że coś obchodzę Ryana. Że jestem dziewczyną wartą takiego pocałunku i zaraz, kiedy moje emocje stają się silniejsze, nabierając pędu, przerywam go. Ryan przełyka i patrzy wprost na mnie. Po raz ostatni niewinnie przyciskam usta do jego, ale potem wsuwam język między jego wargi. W powietrzy natychmiast iskrzy, kiedy otwieramy usta, spragnieni czegoś więcej. To jest burza ognistych pocałunków i dźwięków zapomnienia. Każde z nas żywiło się drugim, jedynie budując większy sztorm - tornado na skraju wybuchu. Moje ręce wędrują po jego plecach, szarpiąc rąbek jego koszuli, chętne do zwiedzenia wspaniałych mięśni pod spodem. Ryan idzie moimi śladami i zwiększa tempo. Chłodne powietrze przesuwa się po moich plecach, gdy on wślizguje ramię pode mnie i ściąga mój podkoszulek przez głowę. Ryan zatrzymuje się na chwilę. Jego pełne wahania oczy spotykają się z moimi, a ja szybko chwytam jego usta. Odpowiada, ale ledwo co. Znowu myśli i jeśli podąży za tymi myślami, to stracę okazję. Przesuwam dłonią wzdłuż jego kręgosłupa – lekki dotyk, taniec, który przecina jego bok od talii do biodra. Ryan jęczy i wraca do gry. Moje usta rozchylają się pod jego pocałunkiem. Uwielbiam jego jęki. Uwielbiam sposób, w jaki jego dłonie zapamiętują moje plecy i odważnie schodzą do moich ud. Uwielbiam to, w jaki sposób oboje przestajemy spójnie myśleć. Uwielbiam unoszenie się. Przetaczamy się i Ryan pomaga mi ściągnąć swoją koszulkę. W ciągu sekundy nasze nogi są splątane. Moje palce owijają się wokół mięśni jego ramion, gdy on tworzy szlak

hojnych pocałunków wzdłuż mojego karku. Jego śmiałość rośnie i zsuwa ramiączko mojego stanika z ramienia. Wynagradzam mu tę śmiałość. Tracimy kontrolę – szybko, tak szybko, że przełamujemy granicę między dryfowaniem a wznoszeniem się. Robię wdech i wszystko co czuję to Ryan: słodki zapach letniego deszczu. Jestem tak roztrzepana, że prawie wybucham śmiechem – w końcu jestem na haju. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przez narkotyki, bardziej niż z innymi chłopakami, bardziej niż… Ręka Ryana obejmuje moją twarz, jego ciepła dłoń dotyka mojego policzka. Jego głowa schyla się i oboje sapiemy, kiedy przysuwa czoło do mojego. Zatrzymuje się, a ja nie lubię zatrzymywania. Bo to oznacza myślenie. -Jesteś piękna – mówi. Jego dłonie nadal odkrywają: jego usta nadal wywierają delikatny nacisk na moją skórę. Może on nie zatrzymuje się. Może on… co? Co robi? Jego ciało mówi jedno, ale jego usta mówią co innego. -Żadnego gadania – nie chcę rozmawiać. Chcę zajść wyżej. Dalej. Ryan odsuwa włosy z mojej twarzy, a moje serce trzepoce. – Lubię cię. – mówi do mojego ucha. – Lubię cię, Beth. Wszystko się zatrzymuje, gdy moje usta unoszą się w nieśmiałym uśmiechu. On mnie lubi. Lubi mnie, a ja lubię jego i… Całe powietrze opuszcza moje ciało, pozostawiając moje płuca w bolesnym pragnieniu powietrza. Moje palce zwijają się w pięści i uderzam Ryana w tors. – Puść mnie. Zamiast tego jego uścisk się zaciska. Jego zamglone oczy rozjaśniają się i spoczywają na mojej twarzy. Nie wie jaki znowu mam problem. – Co jest? -Puść mnie! – krzyczę, a on szybko uwalnia mnie. Na dłoniach i kolanach wyrywam się spod niego… byle dalej od niego i od siebie. Jestem głupia. Taka głupia. Ryan tak naprawdę mnie nie lubi. Nie może. Jak mogłam pozwolić, by moje uczucia się w to zaangażowały. Dlaczego po prostu nie mogłam go wykorzystać, by znaleźć się na haju? Chwytam swoją koszulkę i idę w stronę drzwi. Za sobą słyszę jak chrzęści siano, gdy Ryan walczy ze swoim stanem, by wstać. – Beth, zaczekaj! Przepraszam! Proszę. Przy drzwiach waham się. Inne chłopaki, ci których wykorzystywałam, by poczuć coś fizycznego, nigdy nie przepraszali. Nigdy nie prosili mnie, bym została. Ryzykuję spojrzenie przez ramię i mój żołądek skręca się, kiedy widzę agonię wypisaną na jego twarzy. Ryan wyciąga do mnie rękę. – Proszę. Porozmawiaj ze mną. Rozmawianie – ono wpakowało mnie w tę sytuację. Ono zmieniło nic, w coś. Część mnie błaga, bym została – porozmawiała. Jednak zamiast tego, wybiegam w ciemną noc. Zostanie jedynie by mnie zraniło, więc ucieczka jest moją jedyną opcją.

Rozdział 39

Ryan Wygraliśmy dzisiaj, a ja nie mam pojęcia jak. Przez całą grę słońce raniło moje oczy. Głowa waliła w irytująco bolesnym rytmie. Dwa razy zwymiotowałem między rundami. Gra z kacem przeniosła piekło na nowy poziom. Nawet teraz walczę z pragnieniem zatrzymania Jeepa na poboczu, opuszczenia głowy na kierownicę i odpoczęcia, ale nie mogę. Lubię ją. Naprawdę lubię Beth. W chwili, w której uśmiechnęła się do mnie w Jeepie po przejechaniu przez potok, wiedziałem. Tak, była gruboskórna, ale w tym samym czasie była delikatna. Ostatniej nocy, jej ściany zawaliły się. Trzymając ją, kiedy tańczyliśmy, widziałem ją – piękną dziewczynę, która kochała wstążki. Kiedy złączyła swoje palce z moimi, by powstrzymać mnie od bójki z Timem, zobaczyłem dziewczynę, która broniła Lacy w szkole podstawowej. W stodole słuchałem jej opowieści o życiu Isaiaha, Noah, Echo i plaży. Przez samo słuchanie, odnalazłem osobę lojalną dla tych, których kocha. To było pierwsze prawdziwe spojrzenie na dziewczynę, która trzyma wszystko w swoim wnętrzu. Zakochiwałem się w niej. Mocno. I spieprzyłem wszystko, gdy ja dotknąłem. Jak mogłem być tak głupi? Wieczorne światło prześwituje przez grubą linię drzew na podjeździe Scotta Riska. Powtarzam słowa, które powiem kiedy Scott otworzy drzwi. Nie mam żadnej wymówki, by zobaczyć Beth. Prawda nie pomoże: Hej, zabrałem wczoraj twoją siostrzenicę, upiłem i macałem się z nią dopóki nie wybiegła ze stodoły, więc doceniłbym możliwość przeproszenia jej i przekonania, by dała mi jeszcze jedną szansę. Tak, już widzę jak dobrze pójdzie ta rozmowa. Z pochyloną głową podpartą na rękach, Beth siedzi na schodach ganku. Mój brzuch opada aż do podłogi Jeepa. Ja jej to zrobiłem. Beth zerka na mnie spod swoich włosów, gdy parkuję przed garażem. Prostuje się i owija ramiona wokół brzucha. -Hej – mówię, gdy do niej podchodzę. – Jak się czujesz? -Jak gówno. – jest na bosaka i ma na sobie purpurową bawełnianą koszulkę, która zwęża się w talii i parę zbyt podartych jeansów. Jej koszulka zsuwa jej się z ramienia, odsłaniając ramiączko jej stanika. Zmuszam się do odwrócenia wzroku. Zbytnio się wczoraj zaznajomiłem z tym biustonoszem. Zatrzymuję się stopę przed schodami i chowam dłonie do kieszeni. Czuje się jak gówno, bo też ma kaca, czy żałuje tego, co ze mną robiła? -Moja głowa pulsuje cały dzień. Beth powoli łapie i uwalnia oddech, odsuwając kosmyki włosów z twarzy.

-Czego chcesz? -Odeszłaś wczoraj w pośpiechu. – obrazy naszej wspólnej nocy przesuwają się w moim umyśle. Jej dłonie ściągające moją koszulkę, gorąco na mojej skórze, jej palce zaplątane w moje włosy. Pamiętam jej usta na mojej szyi i słodki smak jej skóry. Krzywiznę jej ciała pod moimi dłońmi. Jej paznokcie znaczące moje plecy. -Chciałem się upewnić, że z tobą wszystko w porządku. -Daję sobie radę. – mówi. Beth chowa się za ceglaną ścianę. Zamyka się. Chowa swoje emocje. Wpatruję się w nią. Ona patrzy na mnie. Nie mam pojęcia co powiedzieć. Ostatniej nocy nie byliśmy naprawdę na randce. To była umowa. Nie była moją dziewczyną, z którą powoli pokonywałem kolejne bazy. Nie była dziewczyną, z którą umówiłem się kilka razy i całowałam trochę zbyt dużo i zbyt długo. Z Beth przekroczyłem granice, których prawdziwy mężczyzna by nie przekroczył. -Przepraszam. -Za co? Jej spojrzenie sprawia, że czuję się jakbym stał przed plutonem egzekucyjnym w oczekiwaniu na zdanie: Za… Za co przepraszam? Za zdjęcie jej koszulki? Całowanie jej, dopóki nie zacząłem myśleć, że tracę zmysły? Za dotykanie jej? Czucie coś do niej? Ze wszystkich rzeczy, za które było mi przykro, za to naprawdę nie jest mi przykro. – Za wykorzystanie cię. Prawy kącik jej ust unosi się do góry, a potem opada w dół. -Nie uprawialiśmy wczoraj seksu. Ciepło przesuwa się do mojego karku i skupiam się na swoich butach. – Wiem. Część mnie jest wdzięczna za to, że odeszła. Chwila, w której moje usta znalazły jej ciało, szybko staliśmy się wybuchającym wulkanem. Gorącym i szybkim. Szybkim wystarczająco, bym oddał jej moje dziewictwo1 . -Więc za co przepraszasz? Zbieram się na odwagę, by stawić jej czoła. – Odeszłaś. W pośpiechu. A to, co zrobiłem… byliśmy pijani. Ja się nie upijam i nie wykorzystuję dziewczyn. Odeszłaś smutna. Przekroczyłem granicę, a sposób w jaki odeszłaś… przepraszam. Beth odchrząkuje. – Ryan. – przeciąga moje imię, jak gdyby dawała sobie czas na przemyślenie wszystkiego. -To ja jestem tą, która cię wykorzystała. 1 Nie wierzę w to co piszę xD Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim bohaterem :D

Zamieram. – Nie, nie zrobiłaś tego. Dziewczyny nie wykorzystują chłopaków2 . To chłopaki wykorzystują dziewczyny. Jej usta wykrzywiają się gdy kręci głową. – Nie. Dokładnie pamiętam jak mówiłam, że nie chcę być sama. -I to była chwila, w której powinienem odejść. -Nie chciałam byś to zrobił. -Ale powinienem. Tak zrobiłby honorowy facet. Zwłaszcza dla dziewczyny, którą lubi. Beth wskazuje palcem. – Widzisz, to tu jesteś zdezorientowany. Nie lubisz mnie. Dlaczego ona komplikuje te przeprosiny? Dlaczego ona wszystko komplikuje? -Tak, lubię cię. -Nie, nie lubisz. Wmawiasz to sobie. Doprowadza mnie do szaleństwa, znajdując sposoby by zajść mi za skórę. – To nie ma sensu. -Czujesz się winny za macanie się ze mną, więc próbujesz poczuć się lepiej przez przekonanie siebie, że mnie lubisz, kiedy to nie jest prawda. -Co… – im więcej gada, tym większym bałaganem staje się mój umysł. – Lubię cię. LU- BIĘ-CIĘ. Przyznaję, jesteś irytująca. Czasami doprowadzasz mnie na skraj szaleństwa, ale potrafisz do mnie dotrzeć jak nikt inny. Kiedy się śmiejesz, ja chcę się śmiać z tobą. Kiedy się uśmiechasz, ja też chcę się uśmiechać. I jesteś ładna. Nie, jesteś seksowna i ostatnia noc była… -Przestań. – Beth wyciąga dłoń. – Jesteś dobrym chłopakiem i nie możesz znieść myśli, że mógłbyś zrobić coś niedobrego. To co zrobiliśmy, nie było złe. To nie było zdrowe, ale złe nie było. Nie odczytuj tego jako coś więcej. Piękne, niebieskie oczy Beth błagają mnie. Błagają! Chce, żebym się z nią zgodził. -Jeżeli naprawdę tak się czujesz, to dlaczego wspominasz ostatnią noc? Frontowe drzwi otwierają się i z drugiej strony drzwi Scott patrzy na mnie ze zwężonymi oczami. Beth spogląda na niego przez ramię i wytrzymuje jego spojrzenie. Odchodzi, zostawiając drzwi otwarte. Między moimi łopatkami formuje się węzeł. Niedobrze. -Powinieneś iść. – mówi Beth. Prawdopodobnie tak, ale nie mogę. Nie z Beth wmawiającą mi, że jej nie lubię. Nie kiedy ona szczerze w to wierzy. 2 Awww <3 Czyż on nie jest słodki?

-Umów się ze mną, tym razem na prawdziwą randkę. -Co? Wspinam się trzy stopnie i siadam obok niej. Ostatniej nocy byliśmy tak blisko. Skóra przy skórze. Jest ode mnie oddalona o kilka cali, a mam wrażenie, jakby to były mile. Moje dłonie stają się ciężkie od potrzeby dotknięcia jej, pocieszenia. Unoszę je. Odkładam. No dalej, wczoraj nie miałem żadnych problemów z dotykaniem jej. Unoszę je ponownie i kładę dłoń na jej. Beth sztywnieje. Moje serce wali mi w piersi, tworząc ból. Nie chcę, by nienawidziła mojego dotyku. – Zaczęliśmy wszystko od końca. Lubię cię. Zobaczmy, co się dalej wydarzy. -Mam się z tobą umówić? – pyta. -Tak. -Jak przyjaciele – Beth wykrzywia swoją twarz w obrzydzeniu. – Z korzyściami? Prawie jestem w stanie poczuć jej ciało pod swoim i otrząsam się na to wspomnienie. Nie udowodnię jej, że ją lubię, jeśli powtórzymy to, co stało się wczorajszej nocy. – Nie. Jako przyjaciele, którzy razem wychodzą. Ja płacę. Ty się uśmiechasz. Czasami się całujemy. Unosi sceptycznie brwi na słowo: pocałunek i natychmiast się wycofuję. -Ale najpierw się umawiamy, przez chwilę. Przyjaciele, którzy się ze sobą spotykają i chcą randkować. -Nigdy nie powiedziałam, że cię lubię. Chichotam i ciepłe łaskotki bulgoczą w mojej krwi, gdy posyła mi mały, spokojny uśmiech. -Ale nie powiedziałaś też, że mnie nienawidzisz. -Przyjaciele, którzy się umawiają. – mówi, jakby próbowała znaleźć ukryte znaczenie tego zdania. -Przyjaciele, którzy się umawiają. – powtarzam i ściskam jej palce. Beth napina się i cofa rękę. – Nie. – staje na schodach bosymi stopami. – Nie. To nie zadziała. Chłopaki takie jak ty, nie umawiają się z dziewczynami takimi jak ja. W co ty sobie pogrywasz? To znowu jakiś zakład?

Jej słowa sprawiają, że drżę, ale nie są dla mnie zaskoczeniem. Ostatniej nocy posunąłem się za daleko. Okazałem jej brak szacunku3 . Nie miała jeszcze powodu by mi ufać, mimo że tego chciałem. – Nie. Zakład jest już skończony. -Bo wczorajszej nocy wygrałeś? Nie, nie wygrałem. Zakład wymagał, bym spędził z Beth na imprezie godzinę. A byliśmy tam zaledwie piętnaście minut. – To koniec, Beth. Nie bawię się ludźmi, którzy coś dla mnie znaczą. Na jej twarzy pojawiają się niezliczone emocje, jakby siłowała się z Bogiem i szatanem. – Mogłeś się mną bawić. Jeżeli to był zakład, po prostu mi to powiedz. -Powiedziałem ci. Zakład jest skończony. – powiedziałem Lacy, że nikt nie cierpi przez moje zakłady. Zwłaszcza w tym konkretnym. Jak mogłem być tak ślepy? Myślałem, że Beth odmówiła wykonania upadku zaufania, bo chciała mnie zranić. Myślałem, że chciała patrzeć jak moja drużyna przegrywa. Myliłem się. Beth nie skoczyła, ponieważ nie ufała nam. Zniszczyłem jakąkolwiek szansę na to, by mi zaufała. -Wygrałeś wtedy? – Beth uparcie trzymała się zakładu. – Założyłeś się o to, że się ze mną prześpisz? Ból ustąpił panice. – Ty pieprzony dupku, zabawiłeś się mną, prawda? Czy wszyscy w szkole już wiedzą? Jesteś tutaj po bonusowe punkty? Przekonaj dziewczynę do pieprzenia, powiedz o tym wszystkim swoim przyjaciołom, a potem przekonasz ją, że chcesz więcej? -Nie! – krzyczę, a potem sobie przypominam, że muszę się powstrzymać. Stworzyłem jej wątpliwości, kiedy przyjąłem zakład. – Nie. To, co się stało ostatniej nocy między nami nie było zakładem. Nie planowałem tego i nigdy bym o tym nikomu nie powiedział. -Więc, jestem sekretem. Możemy umawiać się prywatnie, ale nie publicznie. Dziękuję bardzo za takie coś4 . Cholera. Nie wygram z nią. Pocieram tył głowy. – Chcę być z tobą. Tutaj. W szkole. Gdziekolwiek. Nie bawię się tobą. Po prostu mi zaufaj. Beth wygina ode mnie ciało. Zaufanie musi być najbrzydszym słowem w jej słowniku. Zdesperowany by wszystko naprawić, wypalam: - Zapytaj mnie o cokolwiek chcesz. Zaufaj mi z czymś. Udowodnię ci, że jestem warty zaufania. Ocenia mnie: najpierw Nikes, potem niebieskie jeansy, koszulka Redsów, a potem twarz. – Zabierzesz mnie znowu do Louisville? Nudności, z którymi walczyłem całe popołudnie wracają. Wszystko oprócz tego. – Beth… 3 Wiem, że się powtórzę, ale co tam! Aww słodki <3 4 Czy tylko mnie przez tą swoją paplaninę Beth wydaje się taka… dziewczyńska?

-Nie zniknę ponownie. Muszę coś podrzucić w jedno miejsce i przysięgam, będę w dokładnie tym samym miejscu gdzie mnie zostawiłeś, o godzinie którą mi wyznaczysz. Prosisz mnie bym ci zaufała, w takim razie… ty musisz mi pierwszy zaufać. To nie wydaje się być sprawiedliwe, ale sprawiedliwość wyleciała przez okno, kiedy wczorajszej nocy ją dotknąłem. Prawdopodobnie wyleciała przez okno już w chwili, kiedy zaakceptowałem zakład w Taco Bell. – Ufam ci. Mówię, a wszystko we mnie twardnieje. Słowa są gorzkie na moim języku. – Powiedziałem ci o moim bracie. Beth przygryza dolną wargę. – To tajemnica? Kiwam głową. Naprawdę nie chcę rozmawiać o Marku. Zmarszczki znaczą jej czoło. – Pijackie wyznania nie równają się zaufaniu. Wzdycham ciężko. Ma rację. – W porządku. Za dwa tygodnie od niedzieli mam grę w Louisville, ale będziesz siedziała ze mną cały mecz. Albo to akceptujesz, albo nic z tego. Twarz Beth eksploduje w uśmiechu jasnym jak słońce, a jej niebieskie oczy zaczynają błyszczeć. Wszystko wewnątrz mnie topnieje. Ta chwila jest specjalna i nie chcę by odeszła. To ja sprawiłem, że się uśmiechnęła. – Naprawdę? – pyta. Czy chcę, żeby przyszła na moją grę? Czy chcę, by zobaczyła, że jestem kimś więcej niż tylko głupim sportowcem? – Tak. Ale nie baw się ze mną Beth. – ponieważ się w tobie zakochuję bardziej niż powinienem i jeżeli znowu mnie zdradzisz, będzie cholernie bolało. Uśmiech znika w czasie jej uroczystej odpowiedzi: - Nie robię tego. Kiedy będziemy w Louisville, potrzebuję tylko godzinki dla siebie. Godziny? Żeby co zrobić? Zobaczyć Isaiaha? Zakładam, że tak. Ja jedynie zaprosiłem ją na randkę. Prawdopodobnie zwieje kiedy wypowiem słowo związek, nawet jeżeli ja nie mam ochoty widywać się z kimś innym. Wczoraj posunąłem się z nią za daleko. Tym razem będę posuwał się wolno. -W Louisville dam ci godzinę. A potem pójdziemy na prawdziwą randkę, nawet jeżeli miałoby nas to zabić. Beth ponownie dołącza do mnie na schodach. Jej kolana spoczywają obok moich, kiedy siedzimy w ciszy. Zazwyczaj cisza przy dziewczynie sprawia, że czuję się niepewnie, ale teraz mi to nie przeszkadza. Ona nie ma nic do powiedzenia. Ja też nie. Nie jestem gotowy by odejść, i najwyraźniej ona nie jest gotowa by mnie puścić. Beth tak jak nikt, powiedziałaby mi co naprawdę chce, lub co myśli. W końcu przerywa ciszę. – Jak mam zdjąć swoje imię z listy? Czy to wymaga głosów 2/3 populacji uczniów, czy po prostu mam zapytać kogoś z sekretariatu? Ogarnia mnie panika. – Zostajesz na liście wyborczej.

-Nie ma mowy. -Zrób to ze mną. Przez cały czas będę u twojego boku. – zgłoszenie jej do wyborów było moim sposobem na wkurzenie jej, ale teraz chciałem by wzięła w nim udział. -To twój świat. Nie mój. Ale gdyby spróbowała, to byłby również jej świat. – Nic związanego z wyborami nie wydarzy się jeszcze przez następny miesiąc. Co powiesz na to – jeśli znajdę sposób na całkowite oszołomienie cię, zgodzisz się zostać w wyborach, a jeśli mi się nie uda, pomogę usunąć twoje nazwisko z listy. Milczy podczas gdy myśli. – Prosisz mnie o to, bym cię wyzwała? Nawet ja widzę ironię. – Chyba tak. -Muszę ci przypominać, że masz pecha związanego ze mną i wyzwaniami? Prostuję się. –Ja nie przegrywam. Scott puka w drzwi i wskazuje swoimi oczami na mnie. Ponownie odchodzi. Do diabła. – Wróciłaś wczoraj do domu pijana? – ostatnim razem kiedy rozmawiałem ze Scottem, mieliśmy dobre stosunki. Coś się zmieniło. -Nie, ale zostawiłeś mi to. – Beth odsuwa swoje włosy z ramienia i pokazuje czerwono- niebieski znaczek na szyi. Wszystko wewnątrz mnie chce się rozpaść i ukryć pod schodami. Zrobiłem jej malinkę. Nie zrobiłem czegoś takiego dziewczynie od szkoły średniej. -On mnie nienawidzi. – mówię. Beth się śmieje. – Coś w tym stylu.

Rozdział 40 Beth Przykładam dłonie do jego klatki piersiowej i ignoruję świat dookoła siebie. Moje nadgarstki bolą, ale muszę utrzymać to serce. Muszę. Dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć, trzydzieści. -Oddychaj! – krzyczę. Lacy odchyla głowę do tyłu i wdmuchuje powietrze w usta. Klatka piersiowa podnosi się, a potem opada. Lacy zaczyna się odsuwać. -Nie, Lacy, sprawdź funkcje życiowe. – przykłada ucho do ust i nosa. Czekam. Przykłada palce do arterii na szyi. Ponownie czekam. Lacy potrząsa głową. Nic. -Twoja kolej. – mówię jej. Jestem przerażona tym, że nie będę wstanie wywrzeć odpowiedniego nacisku na serce, jeżeli zrobimy kolejną rundę. Lacy przesuwa się w stronę jego klatki piersiowej, a ja zajmuję miejsce przy głowie. Liczy głośno przy każdym nacisku. Długi dźwięk dochodzi od strony sąsiedniej drużyny. – Płaska linia. – mówi pan Knox. -Tak! – mówi Chris. – Wygramy! Przez całą pierwszą pomoc razem z Lacy walczyłyśmy przeciwko drużynie Ryana i Chrisa. Z dłońmi złożonymi razem, Ryan pompował pierś manekina. -Oddychaj! – mówi Lacy. Wdmuchuję powietrze w usta, sprawdzam puls i zamieram. Z palcami przy szyi, czuję coś. Jest słaby, ale wyczuwalny. Lacy wskazuje na mnie bym pompowała dalej, ale potrząsam głową. Nasz manekin – on żyje! Chłopcy ponownie zaczynają uciskanie, kiedy nędzne trąbienie wydostaje się z ich maszyny. Pan Knox odłącza go. – Chłopcy, zapomnieliście sprawdzić puls. Chris przeklina, a Ryan opada na tyłek. Przebolejecie to chłopcy. Czas przyzwyczaić się do przegrywania. Pan Knox spogląda w moją stronę – Gratulacje, Lacy i Beth. Jesteście jedynymi, które utrzymały swojego pacjenta przy życiu. Beth, dobre sprawdzenie pulsu. Dobre sprawdzenie pulsu. Pan Knox odchodzi, tak jak gdyby to nie była najlepsza chwila w moim życiu. Zrobiłam coś. Uratowałam życie. Cóż, nie naprawdę, ale uratowałam fantoma.