- Dokumenty43 350
- Odsłony2 222 001
- Obserwuję1 467
- Rozmiar dokumentów64.9 GB
- Ilość pobrań1 772 894
//= numbers_format(display_get('profile_user', 'followed')) ?>
Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 15 - Hamish Macbeth i śmierć nałogo
Rozmiar : | 1.0 MB |
//= display_get('profile_file_data', 'fileExtension'); ?>Rozszerzenie: | pdf |
//= display_get('profile_file_data', 'fileID'); ?>//= lang('file_download_file') ?>//= lang('file_comments_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'comments_format'); ?>//= lang('file_size') ?>//= display_get('profile_file_data', 'size_format'); ?>//= lang('file_views_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'views_format'); ?>//= lang('file_downloads_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'downloads_format'); ?>
Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 15 - Hamish Macbeth i śmierć nałogo.pdf
//= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>Użytkownik wotson wgrał ten materiał 6 lata temu. //= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>
SERIA KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth TOM 15 Hamish Macbeth i śmierć nałogowca M.C. Beaton
W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się: Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty Tom 14. Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty Tom 15. Hamish Macbeth i śmierć nałogowca
Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć nałogowca Tytuł oryginalny tomu: Death of a Addict, A Hamish Macbeth Mystery
ROZDZIAŁ PIERWSZY Czy człowiek tajemnicę oddechu w sposobie bicia szybkiego, tchnącego życiem pulsu powinien dostrzec? Lub czy poznać sekret śmierci okrytej całunem, podnosząc powiekę zbielałego oka? George Meredith W piękny wrześniowy dzień Hamish jechał wyżłobioną koleinami jednopasmową drogą. Góry Sutherland wznosiły się ku bladoniebieskiemu niebu. Minęły już tygodnie intensywnych opadów deszczu i wszystko wydawało się wyszorowane do czysta, a powietrze intensywnie pachniało sosną i tymiankiem. To był dobry dzień dla pewnego patykowatego, rudowłosego policjanta ze szkockich gór, który właśnie odkrył, że jego serce znów jest wolne. To był raj. Dawna miłość jego życia, Priscilla Halburton - Smythe, przyjechała do domu w szkockich górach z krótką wizytą. Poszli razem na kolację i jego umysł wystawiał na próbę zdradliwe serce, ale odkrył, że nie kryje się tam nic więcej prócz zwykłej sympatii. Słońce świeciło i gdzieś tam były czarujące dziewczęta, piękne dziewczęta, dziewczęta, które byłyby szczęśliwe, mogąc ofiarować swoją miłość i swoje życie Hamishowi Macbethowi. Hamish miał niewiele do roboty, ponieważ spory, wrzosowaty teren jego patrolu, który znajdował się na obrzeżach wioski Lochdubh, pozbawiony był przestępstw. Musiał jedynie doglądać małego gospodarstwa na tyłach posterunku policji, karmić swoje owce i kury, snuć się leniwie dookoła i marzyć o niebieskich migdałach.
Obchód od dawna był zaledwie serią towarzyskich wizyt - filiżanka herbaty na jakiejś farmie, kubek kawy w innym małym wiejskim domu o pobielanych ścianach. Hamish postanowił odwiedzić gospodarza Parry'ego McSporrana, który mieszkał w dziczy wrzosowisk, blisko źródła rzeki Anstey, niedaleko wioski Glenanstey. Mieszkańcy szkockich gór dzielą się na dwa typy: przedsiębiorców i kowboi. Przedsiębiorcy ciężko pracują, planują, jak zdzierać pieniądze z turystów, a kowboje to zazwyczaj zazdroszczące przedsiębiorcom podpite wyrostki, stawiające sobie za cel udaremnienie wysiłków cudzej pracy. Na przykład: kierowca taksówki, który zaczął organizować prosperujący biznes, dostawał telefony, by odebrać ludzi z odległych miejsc, a kiedy tam docierał, okazywało się, że to było fałszywe zamówienie. Komuś, kto zakładał hodowlę pstrąga, zatruwano wodę. Parry McSporran wybudował na swojej ziemi trzy małe drewniane domki wakacyjne. Podczas budowy napotkał pewne trudności. Materiały budowlane niespodziewanie zniknęły, a ordynarne graffiti wymalowane sprayem oszpeciło ściany domu. Hamish wytropił młodzieniaszków, którzy dokonali tych szkód, i zagroził im więzieniem. Wówczas Parry'ego zostawiono w spokoju. Niedawno zaczął przyjmować letników na dłuższe pobyty. Mówił, że w ten sposób oszczędza sobie kłopotu ze zmianą pościeli i sprzątaniem domków co tydzień. To było dobre posunięcie, jako że sezon turystyczny w Sutherland, hrabstwie najdalej wysuniętym na północ Wielkiej Brytanii, jest bardzo krótki. Kiedy przyjechał Hamish, Parry przeprowadzał swoje owce z jednego pola na drugie. Pomachał mu ręką. Hamish skłonił się i oparł o płot, żeby obserwować psy pasterskie Perry'ego w akcji. Na ten dzień nie ma nic lepszego, pomyślał
leniwie, niż obserwowanie pary wspaniałych psów pasterskich przy pracy. Do pełni szczęścia brakowało jedynie papierosa. Koniec z tym - upomniał się surowo w myślach. Rzucił palenie dawno temu, jednak od czasu do czasu, jakby znikąd, przychodziła nieproszona, wielka ochota na papierosa. Parry przeprowadził owce i gestem wskazał Hamishowi dom. - Proszę, wejdź - zapraszał. - Jesteś w samą porę na filiżankę herbaty. - Dzięki - uśmiechnął się Hamish, podążając za nim do kamiennej kuchni. Parry nie był żonaty. Z tego, co było wiadomo, nigdy nie chciał się ożenić. Był niskim, umięśnionym mężczyzną o jasnorudych włosach i drobnej twarzy. Jasnoszare oczy niewiele zdradzały. Bystra inteligencja maskowała każde uczucie kryjące się za nimi. Patrzysz i nic nie możesz odczytać, jak człowiek wchodzący do ciemnego pomieszczenia z jasnego światła nie może odróżnić znajdujących się wokół przedmiotów. - Wynająłeś swoje domki? - spytał Hamish, siadając przy kuchennym stole. - Dwa są zajęte na dłuższy okres - odpowiedział Parry - a trzeci jest zarezerwowany na całe lato przez kilka rodzin. - Kto wynajął domki na tak długo? - spytał Hamish. Parry ściągnął czajnik z czarnego blatu pieca Raeburn, w którym ogień płonął zawsze, lato czy zima. - W pierwszym jest Felicity Maundy, Angielka, zielona. - Chcesz powiedzieć, że jest dziewicą? - Daj spokój, Hamishu. Nie bądź głupi. Miałem na myśli, że jest jedną z tych ekologów pragnących ocalić Ziemię. Martwi ją globalne ocieplenie.
- W szkockich górach! - wykrzyknął Hamish. - Odrobina globalnego ocieplenia byłaby tutaj wskazana. - Tak, ale ona tylko potrząsa głową i powtarza, że pewnego dnia ono nadejdzie. Postawił kubek z herbatą przed Hamishem. - Ładna? - spytał Hamish. - Jeśli podoba ci się taki typ. - Jaki typ? - Rzadkie włosy, liche ubrania, wielkie buciory i zero makijażu. - Co robi w Glenanstey? - spytał zaciekawiony Hamish. - Odnajduje tu jakość życia. - A, to jedna z tych. - Tak, ale jest tu od trzech miesięcy i wydaje się być zadowolona. Pisze wiersze. Hamish stracił zainteresowanie dla Felicity. - A co z drugim domkiem? - Wynajął go miły, młody człowiek. Tommy Jarret. Ma dwadzieścia lat. Pisze książkę. - Ach tak - nie zainteresował się początkowo Hamish. Ci, którzy odgradzali się od cywilizacji, żeby pisać książkę, byli zazwyczaj tymi, którzy nie potrafili nic napisać. - Jarret - zadumał się. - Coś mi to mówi. - Chcesz powiedzieć, że ma przeszłość kryminalną? - Prawdopodobnie nie, Parry. Sprawdzę to, jeśli chcesz. - Tak, zrób to. Będę ci wdzięczny, Hamishu. - Panie McSporran - usłyszeli łagodny głos przez otwarte drzwi. - Zastanawiam się, czy mogłabym u pana kupić trochę jajek? Hamish odwrócił się. To musi być Felicity Maundy. Promienie słońca wpadające przez kuchenne drzwi prześwitywały przez jej cienką, indiańską sukienkę z porządnej, wzorzystej bawełny. Włosy niewiadomego koloru
zaplotła w koronę wokół głowy. Przesunęła się w cień i okazało się, że jest szczupłą, młodą dziewczyną z bladą, niespokojną twarzą i ruchliwymi, jasnoniebieskimi oczami, spoglądającymi to w jedną, to w drugą stronę. Miała na sobie ciężki sznur bursztynów, który sprawiał, że jej szyja wyglądała delikatnie. Na nogach pod długą sukienką nosiła coś, co przypominało parę butów wojskowych. - Przyniosę ci kilka - powiedział Parry. - Usiądź. To jest Hamish Macbeth. Felicity nerwowo zmierzyła wzrokiem mundur Hamisha. - Postoję. Głos miała łagodny, niepasujący do wyglądu. - Jak mija ci tu czas, panno Maundy? - spytał Hamish. - Co masz na myśli? W jej głosie słychać było szorstkość. - Chciałem powiedzieć - kontynuował cierpliwie Hamish - że to odrobinę odległe miejsce. Nie czujesz się samotna? - Och, zupełnie nie. Rozłożyła ramiona w teatralnym geście. - Wzgórza i ptaki są moimi towarzyszami. - Och! - prychnął Parry, wracając z pudełkiem jajek. - Powinnaś się umalować, włożyć buty na obcasach, pójść do Strathbane i zabawić się nieco. - Nie maluję się - odrzekła skromnie Felicity. - Dlaczego nie? - spytał Parry. - Odrobina koloru na twarzy dobrze by ci zrobiła. - Przez makijaż - zadeklamowała Felicity, jakby recytując dobrze wyćwiczony wers - ludzie nie mogą zobaczyć prawdziwego ciebie. - Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek mógł zobaczyć ciebie, prawdziwą lub nie, ukrytą tutaj - zauważył Hamish. Felicity zignorowała go. - Ile jestem winna za jajka?
- Dzisiaj ci nie policzę. - O, dziękuję. Jest pan zbyt uprzejmy. Felicity chwyciła pudełko i zniknęła w kuchennych drzwiach. - Ma cię za frajera - zauważył Hamish. - Och, to jedynie drobna istotka. Potrzebuje się podbudować. Zrobisz coś dla mnie, Hamishu, sprawdzisz tego Tommy'ego Jarreta? - Zaraz to zrobię - obiecał Hamish. - Nie zajmie mi to nawet minuty. Mam telefon w samochodzie. Choć te komórki potrafią być utrapieniem. Jest tyle miejsc w szkockich górach, gdzie nie działają! Wyszedł do policyjnego land rovera, chwycił telefon, wykręcił numer komendy głównej policji w Strathbane i połączył się z Jenny McSween, pseudonim Strażnik Kartotek. - Zaczekaj chwilę, Hamishu - poprosiła Jenny. - Wprowadzę to nazwisko do komputera. Hamish oparł się o bok land rovera i spokojnie czekał, ciesząc się słońcem, które czuł na twarzy. Trzy domki wakacyjne były ukryte za ścianą brzóz, która zapewniała prywatność ich mieszkańcom. Przez trzepoczące liście brzóz widział w oknie bladą twarz Felicity. Usłyszał głos Jenny w słuchawce. - Thomas Jarret, aresztowany w zeszłym roku za posiadanie ecstasy i marihuany. Uniknął zarzutu o handel narkotykami. Twierdził, że to było na własny użytek, a jako że znaleziono jedynie śladowe ilości, wywinął się z tego. Skarżący go detektyw, Jimmy Anderson, uważa, że handlował, ale nie można mu było nic udowodnić. Widzisz, Thomas Jarret był lub jest uzależniony od heroiny. - Rozumiem. Dzięki, Jenny. Wrócił do domu Parry'ego i przekazał, czego się dowiedział.
- Muszę usunąć stąd tego gościa - warknął Parry. - Nie mogę tolerować narkotyków. - Chodźmy zamienić z nim słówko - powiedział Hamish. - Może porzucił nałóg. Jestem za tym, żeby dawać ludziom szansę. Parry z ponurą miną szedł przed Hamishem w kierunku jednego z domków. Zapukał do drzwi. - Panie Jarret, chcielibyśmy z panem pogadać. Drzwi otworzyły się i stanął w nich sympatycznie wyglądający młody mężczyzna. Miał opaloną twarzy, burzę kręconych brązowych włosów i brązowe oczy. Owe oczy zamrugały nerwowo, gdy zobaczył mundur Hamisha. - Możemy wejść? - spytał Hamish. - T - tak. Wycofał się do salonu. Na stole pod oknem stał komputer, otoczony stosami rękopisów. - Usiądźcie - nerwowo poprosił Tommy. - Przejdę prosto do sedna - powiedział Hamish, siadając ściągnął czapkę z daszkiem, a potem obracał ją w dłoniach. - Był pan aresztowany za posiadanie narkotyków. Skarżący detektyw jest przekonany, że pan nimi handlował. - Jestem czysty od sześciu miesięcy. Naprawdę - przekonywał Tommy. - I nie handlowałem. Poszedłem na odwyk w Strathbane. Spytajcie kogokolwiek. W zasadzie to piszę książkę o moich doświadczeniach z narkotykami, żeby ostrzec ludzi, jak to jest. - Dlaczego znalazł się pan w posiadaniu ecstasy i marihuany, przecież był pan uzależniony od heroiny? - spytał Hamish. Tommy zaśmiał się smętnie. - Jeśli nie możesz zdobyć swojego ulubionego narkotyku, weźmiesz wszystko. Podwinął rękawy koszuli.
- Zobaczcie, żadnych śladów, a obecny tu pan McSporran może potwierdzić, że nigdy nie widział mnie nietrzeźwego. - To nie picie mnie martwi - powiedział Parry. - To żargon z terapii - wytłumaczył Hamish. - Trzeźwy oznacza, że nie przyjmował żadnych substancji zaburzających świadomość. Prawda, Tommy? - Tak, teraz nie piję nawet alkoholu. Proszę dać mi szansę. - Tommy spoważniał. - Wie pan, że nie sprawiam żadnych kłopotów, panie McSporran, i płacę czynsz na czas. - Tak, zgadza się - niechętnie przyznał Parry. Hamish podjął decyzję. - Pozwoliłbym mu tu trochę zostać, Parry. Wierzę w to, co mówi. *** Na zewnątrz Parry stwierdził: - Jesteś bardzo pewny siebie, Hamishu. - Tak jak powiedziałem, jestem za tym, żeby dawać ludziom szansę. Wydaje się być miłym gościem. Daj spokój, Parry. Strathbane to teraz gniazdo zgnilizny. Widziałem wielu porządnych, młodych ludzi, którzy stali się wrakiem człowieka. Mam wrażenie, że ten wziął się w garść. - I ja tak sądzę - przytaknął Parry. - Nie sprawia żadnych kłopotów. Miejmy nadzieję, że dobrze oceniłeś sytuację, Hamishu Macbecie. - Och, nigdy się nie mylę - oświadczył Hamish z prostą próżnością rodem ze szkockich gór. *** Hamish wrócił do Lochdubh, zamknął kury na noc, poszedł do biura na posterunku policji i zadzwonił do detektywa Jimmy'ego Andersona. - Tommy Jarret? - powtórzył Jimmy w odpowiedzi na zapytanie Hamisha. - Pamiętam go. Wywinął się z posiadania
narkotyków przed łagodnym szeryfem. Dostał tylko pobyt na odwyku i sto dni robót społecznych. - Poczekaj chwilę - poprosił Hamish. - On był uzależniony od heroiny? - Tak. - To dość drogi narkotyk w górach Szkocji. Skąd bral pieniądze? - Jakaś ciotka zostawiła mu pieniądze, wydaje się, że to prawda. Szanowani rodzice. Zamożni. Ojciec był dyrektorem banku. Ładny dom pod Strathbane, członek klubu Rotary (Rotary International - międzynarodowa organizacja założona w 1905 roku w Chicago przez amerykańskiego adwokata Paula P. Harrisa.), woskuje samochód w niedzielę. Stać go było na heroinę. Powiem ci, że rozzłościła mnie inna rzecz. Nie mogłem z niego wyciągnąć, skąd miał towar. To znaczy, ma szczęście, że żyje. - Dlaczego? - Jak sądzę, wokół krąży sporo zanieczyszczonego towaru, a jakiś łajdak z pubu Trzy Dzwony ze starych doków sprzedawał talk. Cena za heroinę na ulicy w Aberdeen wynosiła sto funtów za gram. Czemu pytasz o Tom - my'ego Jarreta? - Wypłynęło tu jego nazwisko - powiedział Hamish. - To znaczy, że drań jest z twojej parafii. Nie ufam tym ćpunom. - Dużo jest narkotyków w Strathbane? - spytał Hamish. - Tak, to istna plaga. To przez te nowe autostrady. Nie jesteśmy już odcięci, więc mkną tu po autostradach z Glasgow i Manchesteru. Baronowie narkotykowi dorabiają się, a każdego roku umiera coraz więcej młodych ludzi. - Ciekawe, co by się stało - zadumał się Hamish - gdyby to zalegalizowano? To znaczy, byłaby kontrola nad jakością
towaru, a wszyscy ci baronowie narkotykowi i kartele wypadliby z biznesu. - Co?! Takie stwierdzenia jak to wyjaśniają, dlaczego ty jesteś zwykłym posterunkowym, a ja detektywem. Dużo niebezpiecznych bzdur tkwi w tym, co mówisz, Hamishu. - Tak sobie tylko pomyślałem - potulnie bąknął Hamish. Rozłączył się, przebrał w cywilne ubranie i wyszedł na spacer po nabrzeżu. W ogóle nie przeszkadzało mu bycie zwykłym, wiejskim gliną. Już kilkakrotnie Hamish Macbeth uniknął awansu i przeniesienia do Strathbane. Pod jasnym niebem powierzchnia jeziora Lochdubh była nieruchoma, jedynie zmarszczki wytworzone przez morświna mąciły spokojną toń. Brutalny świat miast takich jak Strathbane wydawał się być przyjemnie odległy. - Marzymy, Hamishu? Hamish, który opierał się o murek w porcie, odwrócił się i zobaczył żonę doktora Brodiego, Angelę, która przypatrywała mu się z rozbawieniem. - Nie myślałem o niczym szczególnym - odpowiedział Hamish. - Może poza narkotykami. - Nie sądzę, żebyśmy mieli takie sprawy w Lochdubh. - To dobrze. Oparła się o murek obok niego. Hamish obrócił się i wsparł na twardym kamieniu, wciąż nagrzanym promieniami słońca. - Czemu ludzie biorą narkotyki, Angelo? - Ponieważ lubią ich działanie. Powinieneś wiedzieć takie proste rzeczy, Hamishu. A w młodości to złe i ekscytujące. - Ale wszystkie te ostrzeżenia - protestował Hamish. - Wszystkie te dzieciaki umierające od pigułek ecstasy. - Narkomani nigdy nie myślą, że to się im przydarzy. A młodzi i tak czują się nieśmiertelni. - A co, jeśli narkotyki zostałyby zalegalizowane?
- Nie wiem. Nie sądzę, żeby tak się stało. Nielegalność sama w sobie jest środkiem odstraszającym. Możesz sobie wyobrazić, że młodzi ludzie, może nawet dzieci, mają nieograniczony dostęp do LSD? - Masz rację - westchnął. - Jakie jest więc rozwiązanie? - Wszyscy muszą przestać brać? - Nie potrafię sobie tego wyobrazić. - To może się zdarzyć. Po prostu wyjdzie z mody. Jak palenie. Masz teraz spokojny okres, Hamishu. - Oby trwał jak najdłużej. Nie chcę widzieć kolejnego morderstwa w Lochdubh. - Jedno może się tu niedługo wydarzyć. - Kto? Co? - Nessie i Jessie Currie w tym roku wspólnie pełnią funkcję prezesa stowarzyszenia matek w kościele. - O rany. Jessie i Nessie były bliźniaczkami w średnim wieku, obie niezamężne. - Wszyscy skarżą się, że rządzą jak gestapo. - Nie mogą przegłosować ich usunięcia? - Nie w tym roku. - Co takiego robią, że jest tak źle? - Cóż, podczas sprzedaży ciast krytykowały jakość wypieków i doprowadziły panią McWhirter do łez z powodu jednego z jej źle ocenionego wyrobu. Ostatnio mają obsesję na punkcie zarazków, więc dom parafialny musi być regularnie sprzątany. Wywiesiły grafik sprzątania i wszystkie kobiety muszą zdejmować buty przed wejściem do domu parafialnego. - Pomówię z nimi. - Zrobisz to, Hamishu? Nie wiem, co mógłbyś powiedzieć. Wszyscy już próbowali. - Postaram się coś z tym zrobić.
Hamish pożegnał się i ruszył w kierunku domu sióstr Currie. Zapukał do drzwi wypolerowaną na wysoki połysk, mosiężną głową Iwa. Otworzyła je Jessie, mrugając na niego zza grubych szkieł okularów. - To ty. To ty - powiedziała Jessie, która w irytujący sposób powtarzała wszystko. - Wpadłem na małą pogawędkę - zaczął swobodnie Hamish. - Wejdź, proszę. Hamish pochylił głowę i podążył za Jessie do salonu, gdzie siedziała jej siostra Nessie. Nessie robiła zajadle na drutach coś z karmazynowej wełny. Stalowe druty szybko migały, tworząc kolejne oczka. - Co cię sprowadza? - spytała Nessie. Hamish usiadł. - Przyniosę herbatę. Przyniosę herbatę - powtórzyła Jessie. Hamish podniósł rękę. - Dla mnie nie, dziękuję. To zajmie tylko chwilę. Jessie założyła ręce i zmierzyła nerwowo wzrokiem rudowłosego policjanta. - To musi być poważna sprawa, skoro odmawiasz darmowej filiżanki herbaty, darmowej filiżanki herbaty. - To taka drobnostka związana ze stowarzyszeniem matek. Nessie przestała robić na drutach. - Co w związku ze stowarzyszeniem matek? - Chodzi o was dwie. - Co chcesz powiedzieć, chcesz powiedzieć? - denerwowała się Jessie. - Prowadzimy je żelazną ręką, żelazną ręką. - Cóż, drogie panie, ta żelazna ręka wydaje się być problemem. Nie możecie zachowywać się jak gestapo.
- Kto się na to skarży? - gniewnie spytała Nessie. - Po prostu wszyscy - odpowiedział Hamish Macbeth. - Nie zrobiłyśmy nic złego, nic złego - sumitowała się Jessie. - Upewniłyśmy się, że dom parafialny jest czysty, całe to miejsce przypominało kanał, prawdziwy kanał. - Tak, robicie kawał świetnej roboty ze zwalczaniem zarazków, ale czy przy okazji trzeba zwalczać innych? Hamish zdał sobie sprawę, że dziwny jest ten świat, w którym stowarzyszenie matek prowadzą dwie bezdzietne stare panny. Czy ktoś używał jeszcze w ogóle sformułowania „stare panny"? Czy było to politycznie poprawne? Określenie „panna" było irytujące i pretensjonalne. Singielka? I dlaczego w ogóle niezamężną kobietę powinno się uważać w jakiś sposób za dziwną? Sam Hamish przecież nie jest żonaty. - Mówię do ciebie, Hamishu Macbecie - wrzasnęła Nessie, przekrzykując jego myśli - a ty tylko siedzisz tam jak głupkowaty gbur. Obraziłeś nas. - Nas obraziłeś - zawtórowała Jessie. - Myślałem o Margaret Thatcher - skłamał Hamish. - Co z nią? - spytała Nessie z wyrazem czci w spojrzeniu. Siostry uwielbiały Margaret Thatcher. - Cóż, chodzi o to, że pani Thatcher... - Baronowa Thatcher - poprawiły go jednogłośnie siostry Currie. - Lady Thatcher, w takim razie. Ona sama prowadziłaby to stowarzyszenie matek silną ręką. Jednak rozdzielałaby obowiązki tak, żeby wszystkich w to włączyć. Otrzymacie więcej od ludzi, jeśli będą was lubić. Dyplomacja to dobre słowo, drogie panie. - A co ty wiesz o lady Thatcher? - zadrwiła Nessie. Hamish przymknął oczy.
- To był wspaniały dzień - zanucił, a jego akcent ze szkockich gór stawał się coraz bardziej śpiewny, kiedy wydobywał z siebie wierutne kłamstwo. - Byłem w Inverness i ona też tam była, po prostu robiła zakupy tak jak wy czy ja. - Kiedy to było, kiedy to było? - krzyknęła Jessie. - Niech się zastanowię, to było w czerwcu zeszłego roku, pamiętam, że to był piękny dzień. - Co kupowała? - spytała Nessie, a oczy jej błyszczały. - To było w sklepie Marks and Spencer. Oglądała jedną z tych ręcznie szytych bluzek, które lubi nosić. Jedwabną. - Rozmawiałeś z nią? - Tak - kłamał Hamish. - Co powiedziałeś? - Poprosiłem o autograf do notesu, dała mi go. Spytałem ją o sekret jej sukcesu. Obie siostry nachyliły się. - I co powiedziała? - Powiedziała, że sekretem była silna ręka. - Ach! - Ale w połączeniu z życzliwością, jak powiedziała. Była tak blisko mnie jak wy jesteście teraz. „Jeśli ciężko pracujesz - mówiła do mnie - pełnisz służbę, ponieważ tego chcesz. Gdy tylko zaczynasz pomiatać ludźmi i chełpić się tym, jak ciężko dla nich pracujesz, obrócą się przeciwko tobie. Nikt nie potrzebuje męczennika". Siostry spojrzały po sobie. - Może byłyśmy odrobinę za surowe, odrobinę za surowe - stwierdziła Jessie. - Tak, będziemy trochę łagodniejsze - postanowiła Nessie. - A potem co powiedziała? - Dennis, jej mąż, podszedł wtedy i powiedział: „Chyba nie zamierzasz kupić tej bluzki, Maggie. Nie twój kolor". To był fioletowy jedwab. - Założę się, że kazała mu spływać - zgadywała Nessie.
- Nieprawda. Po prostu uśmiechnęła się i powiedziała: „Tak, kochanie, zapewne masz rację". Widzicie, obok niej kręcił się ochroniarz, a dama taka jak ona nie zniżyła się do bycia małostkową. - Co za kobieta, co za kobieta - sapnęła Jessie. - Już nigdy nie będzie drugiej takiej jak ona. Hamish wstał i prawie otarł rudą głową o niski sufit. - Będę się zbierał, drogie panie. - Możemy zobaczyć tamten autograf, Hamishu? - Och nie, wysłałem go mojemu kuzynowi Rory'emu z New Hampshire. Oprawił go w ramkę i powiesił nad kominkiem. Hamish udał się do wyjścia. W małym korytarzu wisiała w ramce fotografia Margaret Thatcher. Mrugnął do niej i wyszedł. Skierował się na posterunek policji. Kiedy zbliżał się do sklepu wielobranżowego pana Patela, rozpoznał zabiedzoną postać Felicity Maundy. W tym samym momencie ona też go zobaczyła i twarz jej pobladła. Otworzyła drzwi starego samochodu metro, wrzuciła zakupy na miejsce pasażera, wsiadła i odjechała, zostawiając za sobą chmurę spalin. - Ciekawe, co ma na sumieniu? - wymamrotał Hamish. - Zapewne poszła na jakąś demonstrację, kiedy była małą dziewczynką w szkole i myśli, że policja wciąż ma ją na oku. Wzruszył ramionami i poszedł dalej na posterunek policji. Pnące róże na froncie wciąż ładnie rosły, a ich kwiaty prawie całkiem przykryły niebieską lampę policyjną. Hamish zaczął planować wieczór, może przygotuje sobie potrawkę, pozostawi ją na wolnym ogniu i wyjdzie do pubu na godzinę. Te nowe napoje alkoholowe stały się utrapieniem, te słodkie, gazowane, alkoholizowane drinki. Jego zdaniem, zostały stworzone, żeby kusić młodzież. Mieszkańcy szkockich gór, w szczególności rybacy, wszyscy mający
słabość do słodkości, uzależniali się od nich. Hamish zamierzał połączyć przyjemne z pożytecznym i mieć baczne oko na kierowców, którzy pili ponad miarę. Potem wróci tu na czas zamknięcia i zacznie zabierać kluczyki do samochodów. Otworzył kuchenne drzwi i wszedł do środka. Telefon na posterunku policji zaczął przenikliwie dzwonić. Poszedł szybko odebrać. Poczuł intuicyjnie strach i starał się z niego otrząsnąć. Podniósł słuchawkę. - Policja w Lochdubh - powiedział. - Hamish, tu mówi Parry. Chodzi o tego młodego człowieka, Tommy'ego Jarreta. Nie żyje. - Nie żyje. Jak to? Dlaczego? - Myślą, że to przedawkowanie. Znaleźli strzykawkę. - Zaraz tam będę. Przeklinając, szybko przebrał się w mundur. Jak to się mogło tak nagle wydarzyć? - pomyślał. Wszystko z gościem było w porządku. Co stało się ze słynną intuicją Hamisha Macbetha? Mógłby przysiąc, że Tommy'emu Jarretowi nie groził powrót do nałogu. Z ciężkim sercem jechał krętą drogą prowadzącą z Lochdubh do Glenanstey. Spore czarne chmury gromadziły się za górami. Wydawały się być niczym czarny omen, zwiastun kłopotów, które miały nadejść.
ROZDZIAŁ DRUGI W prostych wyrazach po żołniersku skreślę Cały bieg mojej miłości; poznacie, Jakich to zaklęć, jakich eliksirów, Jakich użyłem uroków i czarów, Ażeby sobie ująć jego córkę, O to albowiem jestem posądzony I oskarżony. William Shakespeare (przeł. Józef Paszkowski) Jest coś szczególnie tragicznego w śmierci młodej osoby. Jeszcze dziś Tommy Jarret miał całe życie przed sobą. Teraz był jak zgnieciony kawałek gliny. - Nie dotykałeś niczego? - spytał Hamish Parry'ego, kiedy w milczeniu przyglądali się ciału. - Sprawdziłem puls. Upewniłem się, że nie żyje. Och, Hamishu, musiał poczuć się bezpiecznie, gdy dałeś mu szansę, więc postanowił wrócić do nałogu. Hamish przesunął czapkę z daszkiem na tył głowy i w konsternacji podrapał się po swoich ognistych włosach. - Ale jak to możliwe, że stało się tak szybko? Jak to zrobił? Pojechał do Strathbane? - Nie widziałem, żeby tam jechał. - Może ktoś go odwiedził? Parry, gdzie byłeś dziś po południu? - Tutaj, na miejscu. Chyba nie myślisz, że to zrobiłem! - Daj spokój, Parry. Chcę wiedzieć, czy byłeś w pobliżu gospodarstwa. Mogłeś coś lub kogoś zauważyć. - Wstąpiłem do Dornoch, żeby rozejrzeć się za częściami zapasowymi do samochodu. Nie było mnie dwie godziny. Hamish usłyszał wycie policyjnej syreny. - To Strathbane. Mam nadzieję, że to nie Blair. Naczelny inspektor Blair był zmorą zwykle spokojnego życia Hamisha.
Jednak to pomagier Blaira, detektyw Jimmy Anderson, pojawił się w pokoju. Policjant i ekipa z kryminalistyki weszli stłoczeni za nim. - Nie ma Blaira? - spytał Hamish. Jimmy prychnął z pogardą. - Blair nie ruszyłby tyłka z powodu martwego ćpuna. - To może być morderstwo - zasugerował Hamish. - Ach tak - zadrwił Jimmy. - Wspaniały detektyw ogłosił werdykt. Znaleziono martwego ćpuna z przeszłością kryminalną ze strzykawką leżącą obok niego, wróć do rzeczywistości. - Rozmawiałem z nim dzisiaj - upierał się Hamish. - Mógłbym przysiąc, że nie wróci do nałogu. - Powiem ci jedno, Hamishu. Narkotyki to brudny interes. Nałóg ich wciąga i nie pozwala się uwolnić. Utknąłeś na tej prowincji ze swoimi owcami i niewiele wiesz o życiu. Patolog, pan Sinclair, przecisnął się obok nich. - Nie przeszkadzajcie mi - zastrzegał się - dopóki się dokładnie temu nie przyjrzę. Wszyscy wyszli na zewnątrz. - A teraz - porządkował wiadomości Jimmy, zwracając się do gospodarza - to pan nazywa się Parry McSporran? - Tak. - Kto mieszka w pozostałych domkach? - Tylko dziewczyna, Felicity Maundy. - Chodźmy się z nią zobaczyć. Możemy równie dobrze w ten sposób spożytkować czas, dopóki Sinclair nie skończy i chłopcy z kryminalistyki zrobią swoją robotę. W tym momencie przyjechała Felicity. Jej twarz zbladła, kiedy zobaczyła te wszystkie wozy policyjne. Zatrzymała auto i wysiadła powoli. Hamish pomyślał, że wygląda, jakby miała zemdleć.
- Co o tym wiesz? - spytał Jimmy, zbliżając się do niej z napastliwością godną jego mistrza Blaira. Spojrzała na niego oszołomiona. - C - co? - Tommy Jarret nie żyje. - To... to niemożliwe. - Wygląda na przedawkowanie. - Ale on był czysty - jęknęła Felicity i zaraz zaczęła płakać. - W ten sposób nic z niej nie wyciągniemy - uznał Hamish. - Przyniosę jej filiżankę herbaty. Proszę za mną, panno Maundy. Pora zamienić stówko. Pójdziemy do domu i napijemy się herbaty. Nie protestowała, kiedy prowadził ją w stronę domku. - Masz klucz? - spytał. - Nigdy nie zamykam na klucz. Otworzył drzwi i wprowadził ją do środka. Zewnątrz domek był identyczny jak ten Tommy'ego. W środku rzucały się w oczy suszące się zioła zwieszone przy suficie. Maszyna dziewiarska stała w jednym kącie, a w drugim znajdowała się maszyna do szycia. - Usiądź sobie - miękko zaproponował Hamish. Poszedł do niewielkiej kuchni. Nie było tam nic poza ziołową herbatą. Przyrządził kubek herbaty rumiankowej i podał jej. Hamish przypatrywał się, jak sączyła herbatę, a chwili delikatnie zapytał: - Dlaczego byłaś taka zdenerwowana, kiedy zobaczyłem cię dziś przed sklepem pana Patela? - Nawet cię nie dostrzegłam - odpowiedziała, rzucając spojrzeniem to w jedną, to w drugą stronę, jak ścigane zwierzę. - Zostawmy to na chwilę. Kiedy ostatni raz rozmawiałaś z Tommym?
- Dzisiaj. Poprosił mnie, żebym zrobiła mu zakupy u pana Patela. Dużo pracował nad książką. - Jak dobrze go znałaś? - Nie za dobrze. Był tylko moim sąsiadem. Nie wierzę, że brał narkotyki. Znów zaczęła płakać. Hamish zobaczył pudełko chusteczek na kuchennej ladzie i podał je. Głośno wydmuchała nos. Hamish poczekał, aż dojdzie do siebie, przez cały czas intensywnie myśląc. Dlaczego była taka rozbita, taka przybita, jeśli ona i Tommy byli tylko sąsiadami? - A zanim wyjechałaś - ciągnął - widziałaś jakichś dziwnych ludzi kręcących się tutaj? Słyszałaś jakiś samochód? Potrząsnęła przecząco głową. - Kilka samochodów jadących z naprzeciwka minęło mnie na drodze do Lochdubh, ale nie zwracałam szczególnej uwagi. - Musiałaś jednak coś zauważyć - ostro dopytywał się Hamish. - Kolor? Były duże, małe? Potrząsnęła głową znużona. - Jeden był mały i czarny, jak sądzę, a drugi szary i odrobinę większy. - Z otwieranym tyłem? Sedan? - Nie wiem - jęknęła. - A ty mnie dręczysz. Hamish postanowił na razie na tym poprzestać. - Przyślę policjantkę, żeby z tobą posiedziała. Znów wyszedł, odnalazł policjantkę i skierował ją do Felicity. Podszedł do Parry'ego. - Jakie są najświeższe wieści? - Słyszałem, jak ten patolog mówił, że to ewidentny przypadek przedawkowania. Hamish zmarszczył brwi, ponieważ wyczuł, że trzymają go z dala od sprawy. Upomniał sam siebie, że była to jego
wina. Przecież zdecydował się pozostać zwykłym gliniarzem, zamiast przyjąć awans, który mu proponowano. Po długiej chwili pojawił się Jimmy Anderson i znów wszedł do domku nieżyjącego mężczyzny. Podszedł do Hamisha. - Zabierają ciało. Po oględzinach zwłok będą wiedzieć więcej na temat tego, co się stało. Ale wszystko wydaje się jasne. Nie będzie tu dla ciebie roboty z powodu domniemanego morderstwa, Hamishu. - A ta książka, którą pisał - nie dawał za wygraną Hamish. - Pisał książkę o swoim doświadczeniu z narkotykami. Czy jest tam coś? To znaczy, coś, co mogłoby kogoś obciążyć? - Zajmiemy się tym - zacietrzewił się Jimmy. - Czemu po prostu nie wrócisz na swój patrol. Pozwól nam to rozwikłać! - To jest teren mojego patrolu - obruszył się rozdrażniony Hamish. - Tak, cóż, już i tak nic nie możesz zrobić. Czy ta dziewczyna nam pomogła? - Powiedziała, że był w porządku. Spytała Tommy'ego, czy nie potrzebuje, żeby zrobić mu zakupy, a potem pojechała do Lochdubh. Mówi, że na drodze minęły ją dwa samochody jadące w przeciwnym kierunku. Jednak kiedy naciskałem, żeby opisała mi ich wygląd, zaczęła oskarżać mnie o molestowanie, więc wyszedłem stamtąd i posłałem policjantkę. - Gdyby to była sprawa o morderstwo - stwierdził Jimmy - może jęczeć o molestowaniu, aż zabraknie jej tchu, ale to po prostu tylko śmiertelny wypadek. - Jednak Glenanstey to ślepy zaułek. Tu kończą się wszystkie drogi - zaprotestował Hamish. - Tak, ale wcześniej jest ta droga, która prowadzi do Crask - zauważył Jimmy.
Odszedł. Hamish wciąż czekał, aż w końcu patolog wyszedł i skierował się do samochodu. Hamish pospieszył za nim. - Jak brzmi werdykt? - Ach, to ty - rzucił cierpko Sinclair, patolog. - Wygląda na przedawkowanie. Anderson twierdził, że on brał heroinę. - Jaka jest śmiertelna dawka? - spytał Hamish. - W przypadku nieodpornej osoby szacowana śmiertelna dawka heroiny może wahać się od dwustu do pięciuset miligramów, ale narkomani znoszą dawki w wysokości nawet do tysiąca ośmiuset miligramów, nawet przy tym nie chorując. Ale jest jedna dziwna sprawa dotycząca uzależnionych od heroiny. Doktor Sinclair oparł swoje trupie ciało o samochód i przygotował się do wygłoszenia wykładu. - Odporność na heroinę jest częściowo uwarunkowana środowiskiem, w którym normalnie podawano narkotyk. Jeśli narkotyk podaje się w nowym otoczeniu, duża część uwarunkowanej odporności zniknie i narkoman będzie bardziej podatny na przedawkowanie. Niektórzy eksperci ze Stanów uważają, że większość przypadków przedawkowania występuje z powodu zanieczyszczonej heroiny. Jednak, co dziwne, uzależnieni z Wielkiej Brytanii, którzy biorą czystą heroinę, mają tak samo wysoki wskaźnik umieralności jak Amerykanie, którzy wstrzykują sobie gówniany towar z ulicy. Problemy zdrowotne uzależnionych są spowodowane użyciem igieł, obecnością zanieczyszczeń w narkotyku, kiepskim odżywianiem, a opieka zdrowotna związana z zatwardziałymi narkomanami... - Poczekaj chwilę - przerwał mu Hamish. - Widziałem dziś Tommy'ego, był zdrowy i zadowolony. Patolog westchnął.