wotson

  • Dokumenty43 350
  • Odsłony2 221 919
  • Obserwuję1 467
  • Rozmiar dokumentów64.9 GB
  • Ilość pobrań1 772 891

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 18 - Hamish Macbeth i śmierć osady

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 18 - Hamish Macbeth i śmierć osady.pdf

Użytkownik wotson wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 233 stron)

SERIA KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth TOM 18 Hamish Macbeth i śmierć osady M.C. Beaton

W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się: Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty Tom 14. Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty Tom 15. Hamish Macbeth i śmierć nałogowca Tom 16. Hamish Macbeth i śmierć śmieciarza Tom 17. Hamish Macbeth i śmierć celebrytki Tom 18. Hamish Macbeth i śmierć osady

Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć osady Tytuł oryginalny tomu: Death of a Village, A Hamish Macbeth Mystery

Mojemu przyjacielowi, Davidowi Lloydowi z Lower Oddington, Gloucestershire, z wyrazami miłości

Rozdział pierwszy W czasie wszystkich moich podróży nie spotkałem nigdy ani jednego Szkota, który byłby człowiekiem o zdrowych zmysłach. Sądzę, iż wszyscy ci, którzy takowe posiadają, opuszczają ten kraj czym prędzej. Francis Lockier Każdy uczeń wie, jak działa propaganda: jeśli coś powtarzane jest w kółko, nieważne, czy to prawda, czy nie, ludzie zaczną w to wierzyć. Hamish Macbeth, posterunkowy z miasteczka Lochdubh i okolic, był do tej pory człowiekiem szczęśliwym, zadowolonym z życia i pozbawionym ambicji. Tę jego przypadłość zawsze uważano za pewne umysłowe kalectwo. Tak myśleli nawet ci, którzy spędzali cały czas w domu i nie odnosili żadnych sukcesów. Przez lata znajdował się pod ostrzałem przeróżnych osób, które chciały, aby wziął się w garść, zaczął żyć, ruszył z miejsca, awansował i porzucił swoje lenistwo. Do teraz wszystkie te uwagi spływały po nim jak woda po kaczce. Było to do czasu, aż Elspeth Grant, miejscowa reporterka, dołączyła do tego chóru. To sposób, w jaki go wyśmiewała, z pełną czułości pogardą, kiedy włóczył się po miasteczku, wyłudzając poczęstunek, zalazł mu za skórę. Jej lekkie niedowierzanie, że przez tyle lat nie chciał „rozwijać się", było kroplą w morzu podobnych uwag, jakie słyszał przez te wszystkie lata. Właśnie ta kropla przelała czarę, poczuł się bezsilny i niezadowolony. Gdyby miał coś do roboty, poza wypełnianiem pozwoleń na wypas owiec i pouczaniem przypadkowych kłusowników, uwagi Elspeth pewnie nie zaprzątałyby mu głowy. Do tego Elspeth była atrakcyjna, czego nie chciał przyznać sam przed sobą. Uważał, że to, co już wycierpiał przez kobiety, wystarczy mu na całe życie.

Zaczął oglądać programy podróżnicze w telewizji, wyobrażając sobie, że spaceruje po gorących, piaszczystych plażach, ogląda koralowe rafy lub uprawia wspinaczkę w Himalajach. Wyrzucał sobie, że całe wakacje spędzał w Szkocji. Pewnego słonecznego poranka postanowił, że najwyższy czas zrobić obchód po swoim rewirze, który obejmował spory obszar Sutherland. Postanowił odwiedzić miasteczko Stoyre, położone na zachodnim wybrzeżu. Była to raczej wioska niż miasteczko. Przestępczość trzymała się od tego miejsca z daleka. Powiedział sobie, że dobry policjant powinien sprawdzać od czasu do czasu, co dzieje się na jego terenie. Po deszczowej zimie i paskudnej wiośnie do szkockich gór zawitała piękna pogoda, rzadki gość w tych stronach. Wysokie góry o falistych zboczach skąpane były w upalnym słońcu. Powietrze wpadające przez okno policyjnego land rovera było ciężkie od zapachu dzikiego tymianku, wrzosów i palonego torfu. Posterunkowy odetchnął głęboko i poczuł, jak całe jego ponure niezadowolenie odchodzi w dal. Cholerna Elspeth! Tak wyglądało życie. Teraz jechał równo krętą, wąską drogą w stronę Stoyre. Turyści rzadko odwiedzali tę wioskę. W taki piękny dzień wydawało się to niemal nie do pomyślenia. Bielone domki tłoczyły się nad brzegiem błękitnych wód Atlantyku. Była tutaj mała kamienna przystań, gdzie trzy zacumowane kutry rybackie kołysały się leniwie. Hamish zaparkował przed pubem „Ręka rybaka". Wysiadł z samochodu. Lugs, jego dziwacznie wyglądający pies, również wygramolił się z auta. Hamish rozejrzał się na boki. Wioska wyglądała na opuszczoną. Cisza i spokój wydawały się wręcz nienaturalne. Żadne dziecko nie płakało, w żadnym z domów nie słychać było płynącej z radia muzyki. Nikt nie wchodził ani nie wychodził z małych sklepików, znajdujących się przy pubie.

Lugs zjeżył się i warknął przeciągle. - Spokojnie, piesku - powiedział Hamish. Spojrzał na wznoszące się nad wioską wzgórze, gdzie za małym, kamiennym kościółkiem znajdował się cmentarz. Może odbywał się jakiś pogrzeb. Nie zauważył jednak, żeby coś się tam poruszało. - Chodź, piesku - powiedział do Lugsa. Pchnął drzwi pubu i wszedł do środka. Znalazł się w niewielkim, bielonym pomieszczeniu z niskim, belkowanym sufitem. Stało tam kilka drewnianych stolików z blatami pokrytymi papierosowymi niedopałkami. Za barem nie było nikogo. - Jest tu ktoś? - zawołał Hamish głośno. Z ulgą usłyszał, że ktoś poruszył się w tylnych pomieszczeniach. Olbrzymi mężczyzna wszedł przez drzwi na tyłach baru. Hamish rozpoznał w nim Andy'ego Crummacka, właściciela. - Jak leci, Andy? - spytał Hamish. - Wszyscy umarli? - To ty, Hamishu. Czego się napijesz? - Tylko wody z tonikiem. - Hamish rozejrzał się po opustoszałym barze. - Gdzie są wszyscy? - O tej porze jest zawsze spokojnie - Andy nalał tonik do szklanki. - Na zdrowie! - powiedział Hamish. - Napijesz się ze mną? - Za wcześnie. Przepraszam, ale muszę zrobić remanent. - Andy udał się w kierunku drzwi za barem. - Hej, zaczekaj chwilę, Andy. Dawno nie byłem w Stoyre. Nigdy nie widziałem, żeby to miejsce było takie wymarłe. - Jesteśmy spokojnymi ludźmi, Hamishu. - I nic się nie dzieje? - Nic. A teraz, jeśli pozwolisz... Właściciel zniknął za drzwiami.

Hamish wypił tonik, zsunął czapkę z daszkiem z czoła i podrapał się po swojej ognistej czuprynie. Może coś sobie wyobrażał. Nie był w Stoyre od miesięcy. Po raz ostatni odwiedził wioskę w marcu, podczas rutynowego obchodu. Pamiętał, że nad brzegiem stali ludzie, rozmawiając ze sobą, a pub pełen był miejscowych. Postawił szklankę na barze i wyszedł na zalaną słońcem ulicę. Domy lśniły bielą, a delikatnie wzburzona, błękitna tafla wody pokryta była oleistą powłoką. Wszedł do sklepu. - Dzień dobry, pani MacBean - przywitał się ze starszą kobietą stojącą za ladą. - Nie ma dziś ruchu. Gdzie się wszyscy podziali? - Może są w kościele. - Co? W poniedziałek? Czy odbywa się czyjś pogrzeb? - Nie. Podać coś panu, panie Macbeth? Hamish oparł się o ladę. - No dalej, może mi pani powiedzieć - posterunkowy zaczął się przymilać. - Co oni wszyscy robią w poniedziałek w kościele? - My tutaj w Stoyre jesteśmy pobożnymi ludźmi - powiedziała sztywno. - I proszę, żeby pan o tym pamiętał. Oszołomiony Hamish wyszedł ze sklepu i zaczął się wspinać pod górę, kiedy drzwi kościoła się otworzyły i tłum ludzi wylał się na zewnątrz. Większość ubrana była na czarno, jak na pogrzeb. Posterunkowy stał na środku ścieżki, podczas gdy tłum szedł w jego kierunku. Pozdrawiał tych, których znał. „Dzień dobry, Jock..., miłego dnia pani Nisbett", i tak dalej. Oni natomiast rozdzielali się, dochodząc do niego, i kontynuowali swój marsz w milczeniu, aż w końcu Hamish został na ścieżce sam.

Ruszył w kierunku kościoła, po czym skręcił w stronę stojącej obok plebanii. Lugs dreptał za nim wytrwale. W drzwiach wejściowych stanął pastor. Hamish zauważył, że był to nieznany szczupły, nerwowy mężczyzna z wydatnym jabłkiem Adama. Jego czarne szaty były zużyte i przykurzone. Miał rzadkie rude włosy, pozbawione blasku oczy i małe, zaciśnięte usta. - Dzień dobry - przywitał się Hamish. - Nazywam się Hamish Macbeth, jestem posterunkowym z Lochdubh. Jest pan tutaj nowy? Pastor niechętnie odwrócił się w jego stronę. - Nazywam się Fergus Mackenzie - powiedział ze śpiewnym, góralskim akcentem. - Wygląda na to, że nieźle pan sobie radzi - zauważył Hamish. - Kościół pełen ludzi w poniedziałek rano. - Mamy tu do czynienia z silnym odnowieniem duchowym - oświadczył Fergus. - A teraz, jeśli nie ma pan nic przeciwko... - Mam coś przeciwko - odpowiedział Hamish ze złością. - Ta wioska zmieniła się. - Tak, na lepsze. W całych szkockich górach nie znajdzie pan bardziej bogobojnej wspólnoty. - Po tych słowach pastor wszedł na plebanię i zatrzasnął Hamishowi drzwi przed nosem. Hamish wrócił nad brzeg, był coraz bardziej zdenerwowany. Wioska znów opustoszała. Pomyślał, żeby zapukać do któregoś z domów i dowiedzieć się, czy oprócz odnowienia duchowego istniało jakieś inne wytłumaczenie tego dziwnego zachowania. Ale jednak się rozmyślił. Spojrzał w górę, gdzie na szczycie wzgórza stał niewielki dom. Był to letni dom pewnego angielskiego emerytowanego wojskowego, majora Jenningsa. Być może on okaże się bardziej towarzyski. Posterunkowy zaczął ponownie wspinać się pod górę, minął

kościół i zapukał do drzwi majora. Odpowiedziała mu cisza. Hamish wiedział, że major spędza większą część roku na południu Anglii. Pewnie jeszcze nie przyjechał. Posterunkowy pamiętał, że Jennings przyjeżdżał na północ tylko na część lata. Kiedy zszedł ze wzgórza, zobaczył, że mieszkańcy znów zaczęli poruszać się po wiosce. Pojawili się w sklepie i nad brzegiem. Teraz witali się z nim uprzejmie. Hamish zatrzymał panią Lyle, by spytać: - Czy dzieje się u was coś niezwykłego? Była niewysoką, okrągłą kobietą ze sztywnymi, siwymi lokami. Okulary zsunęły się jej na czubek nosa. - Co masz na myśli? - Panuje tu jakaś dziwna atmosfera. Wszyscy mieszkańcy byli w kościele, choć dzisiaj nie jest niedziela. - Trudno to wytłumaczyć komuś takiemu, jak ty, Hamishu Macbeth - odparła - ale w tej wiosce traktujemy naszą wiarę poważnie i nie poświęcamy Bogu tylko jednego dnia. Jestem cynikiem, pomyślał Hamish, odjeżdżając. Dlaczego wydaje mi się to takie dziwne? Wiedział, że w niektórych odległych wioskach dobry kaznodzieja miał większy wpływ na mieszkańców niż telewizja. Pan Mackenzie musiał być doskonałym mówcą. Kiedy Hamish wrócił do Lochdubh, odkrył, że wycieczka do Stoyre podniosła go na duchu. Dręczący niepokój zniknął. Pogwizdywał, przygotowując strawę dla siebie i psa. Potem zaniósł jedzenie do ogrodu z przodu domu, gdzie ustawił stolik i parasol. Czemu miał marzyć o francuskich kawiarenkach, skoro w Lochdubh miał wszystko, czego potrzebował? Skończył właśnie jeść posiłek złożony ze smażonej kaszanki i jajek, kiedy usłyszał, że ktoś go woła:

- Znowu się lenisz, Hamishu? Drzwi do ogrodu otworzyły się i do środka weszła Elspeth Grant. Miała na sobie krótkie dżinsowe szorty i obcisłą bluzkę bez ramiączek, odsłaniającą brzuch. Włosy ufarbowała sobie na kolor oberżyny. Wysunęła krzesło i siadła obok niego. - Problem z oberżyną polega na tym - zauważył Hamish - że nikomu nie służy. - A komu ma służyć? - spytała ostro Elspeth. - Nikomu. To tak jak z purpurową pomadką do ust albo czarnym lakierem do paznokci. Nic, co jest tak odległe od naturalnego koloru, nie może dobrze wyglądać. - A co ty możesz wiedzieć o tym, co jest seksowne? - Jestem mężczyzną i zakładam, że chodzi ci o to, żeby przyciągnąć płeć przeciwną. - W dzisiejszych czasach kobiety ubierają się i czeszą dla samych siebie. - Bzdury. - To prawda, Hamishu. Zatrzymałeś się w dawnych czasach i żyjesz w tym stanie tak długo, że nie wiesz, jak jest naprawdę. Nieważne, nudzę się. Nie mam o czym pisać. Zawody górskie w Braikie zaczną się dopiero za tydzień. - Może miałbym dla ciebie mały temat. Właśnie wróciłem ze Stoyre. Ma tam miejsce jakieś religijne odrodzenie. Dziś rano wszyscy mieszkańcy byli w kościele. Wygląda na to, że mają nowego pastora, pana Mackenzie. Pomyślałem, że musi być doskonałym kaznodzieją. - Niewiele, ale zawsze coś - skwitowała Elspeth. - Spróbuję tam pojechać w przyszłą niedzielę. - Biorąc pod uwagę to, jak się zachowują, nie będziesz musiała czekać tak długo. Prawdopodobnie chodzą na mszę codziennie. - Chcesz pojechać ze mną? Hamish wyciągnął swoje długie nogi.

- Dopiero stamtąd wróciłem. Czy siostry Currie widziały cię już w tym stroju? Siostry Currie, bliźniaczki w średnim wieku, były obie starymi pannami i strażniczkami moralności w Lochdubh. - Tak. Jessie Currie powiedziała mi, że powinnam pójść do domu i włożyć spódnicę, a Nessie stanęła w mojej obronie. - Naprawdę? Co powiedziała? - Powiedziała, że moje buty są tak brzydkie, że sprawiają, iż wszystko inne wygląda bardzo ładnie. Hamish spojrzał w dół na parę ciężkich butów do wspinaczki, które Elspeth miała na sobie. - Rozumiem, co miała na myśli. Elspeth zarumieniła się ze złości aż po końce swoich włosów w kolorze oberżyny. - Nie wiem, czemu w ogóle z tobą rozmawiam, Hamishu Macbeth. Wychodzę. Kiedy sobie poszła, Hamish rozparł się na krześle, zakładając ręce z tyłu głowy. Nie powinien być w stosunku do niej taki nieuprzejmy, ale uważał, że to jej uwagi na temat jego braku ambicji popsuły mu beztroskę leniwych, letnich dni. Na posterunku zadzwonił telefon, dzwonek ostro wdarł się w spokój dnia. Westchnął, wstał i poszedł odebrać. W słuchawce rozległ się znienawidzony przez niego głos. Na linii był inspektor Blair. - Rusz tyłek do Braikie, chłopcze. Ktoś okradł sklep spożywczy Tellera przy High Street. Anderson niedługo tam będzie. - Już tam jadę - zameldował Hamish. Zdjął czapkę z wieszaka w kuchni i założył ją na głowę. - Nie, Lugs - zwrócił się do psa, który przyglądał mu się swoimi dziwnymi, niebieskimi oczami. - Ty zostajesz.

Wyszedł, wsiadł do policyjnego land rovera i odjechał, zastanawiając się, co wiedział o sklepie Tellera. Był to sklep na licencji i sprzedawał więcej produktów niż jego dwaj konkurenci. Przyjął z ulgą informację, że będzie pracował z detektywem Jimmym Andersonem, a nie bezpośrednio Blairem. Zaparkował przed sklepem i wszedł do środka. Pan Teller był małym człowiekiem o surowej twarzy, z okularami w złotych oprawkach na nosie. - Nie spieszyło się wam - złościł się. - Zabrali całe moje wino i pozostały alkohol, wszystko. Rano, po otwarciu sklepu zauważyłem puste półki i od razu zadzwoniłem po policję. - Byłem już przy innym zgłoszeniu - powiedział Hamish. - Jak złodzieje dostali się do środka? - Od tyłu - pan Teller podniósł blat lady i Hamish przeszedł na drugą stronę. Szyba w tylnych drzwiach była zbita. - Niedługo przybędą tutaj śledczy. W tej chwili nie mogę niczego dotykać. - Cóż, mam nadzieję, że się pospieszycie. Muszę złożyć wniosek do firmy ubezpieczeniowej. - Na jaką sumę? - Muszę wszystko podliczyć. Kilka tysięcy funtów. Hamish spojrzał obojętnie na sprzedawcę. Był już wcześniej w tym sklepie. Nie pamiętał żadnych wielkich zapasów wina czy innego alkoholu. Stały tam może na trzech półkach niedaleko kasy, to wszystko. Skupił się na panu Tellerze. - Nie byłem w pana sklepie ostatnio. Czy powiększył pan regał na alkohol? - Nie, dlaczego pan pyta? - Pamiętam, że były tu jakieś trzy półki z butelkami. - Zabrali też wszystko z piwnicy. - Lepiej niech mi pan to pokaże.

Pan Teller poprowadził go do drzwi z boku sklepu. Zamek był zniszczony. Hamish wyjął chusteczkę, sięgnął przez nią do włącznika u szczytu schodów i zapalił światło. Stanął na ostatnim stopniu i spojrzał w dół. Piwnica z pewnością była pusta. I zakurzona. Odwrócił się i zobaczył, że Jimmy Anderson właśnie się pojawił. - Cześć, Hamish - zawołał detektyw. - Przestępstwo, tak? Prawdziwe przestępstwo. Cały ten wspaniały alkohol. Zebrałeś już zeznanie? - Jeszcze nie. Mogę zamienić z tobą słowo na zewnątrz? - Jasne. Chętnie się czegoś napiję. Po drugiej stronie ulicy jest pub. - Jeszcze nie. Na razie chodźmy na zewnątrz. Kiedy obaj funkcjonariusze wyszli na ulicę, pan Teller przyglądał się im podejrzliwie. - O co chodzi? - spytał Jimmy. - Właściciel twierdzi, że skradziono alkohol o wartości kilku tysięcy funtów. Kiedy zwróciłem mu uwagę, że w sklepie ma tylko trzy półki z różnymi trunkami, powiedział, że okradziono również jego piwnicę. - No i co? - Podłoga w piwnicy jest cała pokryta kurzem. Żadnych śladów po pudełkach, a tym bardziej, żeby ktoś coś tam ciągnął. Według mnie on nic nie miał w tej piwnicy. Może chce wyłudzić ubezpieczenie. - Firma ubezpieczeniowa na pewno sprawdzi zamówienia i księgi. - To prawda. Cóż, lepiej zbierzmy zeznania, a potem porozmawiamy z jego dostawcą. Wrócili do sklepu. Hamish wyjął notatnik.

- A teraz, panie Teller, po otwarciu sklepu zorientował się pan, że miało tu miejsce włamanie. O której to było, o dziewiątej rano? - O ósmej trzydzieści. - Niczego pan nie dotykał? - Zszedłem do piwnicy i zobaczyłem, że wszystko zniknęło. - Sprawdzimy, czy ktoś słyszał albo widział cokolwiek. Jak się nazywa pański dostawca? - Firma Frog's ze Strathbane. Czemu pan pyta? - Firma ubezpieczeniowa będzie chciała zobaczyć pana księgi, żeby porównać ilość straconego towaru ze spisem dostarczonych produktów. - Mogą sprawdzać w każdej chwili. - Czy zauważył pan, żeby po miasteczku kręcił się ktoś podejrzany? - Chwileczkę, tak, tak. Dwa dni temu do sklepu przyszło dwóch mięśniaków. Nie widziałem ich tutaj wcześniej. Poprosili o papierosy, obsłużyłem ich, oni dalej rozglądali się po sklepie. - Jak wyglądali? - Jeden, nie przymierzając, jak wielka małpa. Miał czarne włosy i wyglądał na obcokrajowca. Duży nos i wydatne usta. Miał na sobie koszulę w kratę i dżinsy. - Czy mówił jak obcokrajowiec? - Nie pamiętam. Do sklepu weszło dwóch mężczyzn w białych kombinezonach, niosąc ze sobą sprzęt. - Przerwiemy na chwilę, a pan niech zaprowadzi naszych śledczych na zaplecze. Sprawdzą ślady włamania - zarządził Hamish. - Co o tym myślisz? - spytał Jimmy'ego, kiedy właściciel sklepu zniknął za tylnymi drzwiami razem ze śledczymi.

- Wygląda na porządnego obywatela. Musimy jednak sprawdzić tę firmę Frog's. Jeśli rzeczywiście dostarczyli mu ten towar, będzie to znaczyć, że mówi prawdę. - Nie podoba mi się ta podłoga w piwnicy. - Cóż, jeśli jest tu coś podejrzanego, nasi chłopcy na pewno to znajdą. Czekali na powrót pana Tellera. - A teraz - kontynuował Hamish - proszę powiedzieć, jak wyglądał ten drugi mężczyzna. - Był mały i miał chytre spojrzenie. Pamiętam - gestykulował podekscytowany pan Teller - miał na sobie koszulę z krótkim rękawem, a na lewym ramieniu miał wytatuowanego węża. - Kolor włosów? - Być może ciemne, ale miał ogoloną głowę. Szczupła twarz, czarne oczy i długi nos. - Ubranie? - Tak jak mówiłem, miał koszulę z krótkim rękawem, niebieską i szare spodnie. Hamish przyjrzał się uważnie właścicielowi sklepu swoimi orzechowymi oczami. - Niepokoi mnie stan podłogi w piwnicy. - O co chodzi? - Nie było żadnych śladów na zakurzonej powierzchni. Żadnych śladów ciągnięcia. - Cóż, może po prostu nieśli pudła. Jimmy Anderson emanował zniecierpliwieniem typowym dla kogoś, kto umierał z pragnienia. - Chodźmy, Hamishu. Pozwólmy śledczym pracować, a my zajmijmy się swoimi sprawami. Hamish niechętnie poszedł za nim do pubu. - Może wkradnę się tam i powiem chłopcom z wydziału śledczego o tej zakurzonej podłodze w piwnicy.

- Och, daj im spokój. Znają się na swojej robocie. - Jimmy zamówił dwie podwójne whisky. - W takim razie tylko jeden drink - zapowiedział Hamish. - Nie ufam temu Tellerowi ani trochę. W końcu odciągnął opierającego się Jimmy'ego od baru. Pan Teller obsługiwał właśnie jakąś klientkę kupującą artykuły spożywcze. - Sądzę, że dzisiaj powinien pan zamknąć sklep - zauważył Hamish. Pan Teller wskazał palcem na rył sklepu. - Oni powiedzieli, że wszystko jest w porządku. - Niech pan nas przepuści - poprosił Hamish. Pan Teller podniósł klapę lady. Hamish i Jimmy przeszli na zaplecze. - Jak idzie? - spytał Jimmy jednego ze śledczych. - Nic specjalnego, wygląda na zwykłe włamanie. Na zewnątrz leży żwir, więc nie udało nam się nic ciekawego znaleźć. Nic, poza odciskami butów o numerze jedenastym na podłodze w piwnicy. - To moje ślady - przyznał się Hamish. - Ale co z piwnicą? Kiedy tam zajrzałem, nic tam nie było, poza nienaruszoną powłoką z kurzu. - W takim razie powinieneś sobie zbadać wzrok. Złodzieje zamietli to miejsce razem ze schodami. - Co? - Hamish poczuł ucisk w żołądku. - Sam zobacz. Skończyliśmy już tam na dole. Hamish podszedł do drzwi piwnicy, włączył światło i spojrzał na schody. Zobaczył na kurzu ślady miotły. - Nie było ich, kiedy przyszedłem tu wcześniej. Teller musiał to zrobić, kiedy wy dwaj byliście z tyłu. Wściekły Hamish wrócił do sklepu, a za nim Jimmy. - Dlaczego zamiótł pan schody? - ze złością zażądał wyjaśnień.

Pan Teller wyglądał jak pomnik urażonej niewinności. - Nic nie zrobiłem. Poszedłem, żeby spytać, czy nie mają ochoty na filiżankę herbaty. Jestem szanowanym handlowcem, członkiem Klubu Rotarian i masonerii. Porozmawiam sobie z pana przełożonym. - Proszę bardzo! - krzyknął Hamish. - Mam pana! - Chodź, Hamish. - Jimmy wyciągnął go przed sklep - Wróćmy do baru. Kieliszek alkoholu cię uspokoi. - Mnie już wystarczy i ty też nie powinieneś już pić. Prowadzisz. - Jeszcze jeden nikomu nie zaszkodzi - zaszczebiotał Jimmy, wpychając Hamisha do ciemnego wnętrza baru. Wziął drinki i poprowadził posterunkowego do stolika w rogu. - A teraz, Hamishu, czy przypadkiem się nie mylisz? Kiedy ktoś wspomina o wolnomularstwie, czuję ucisk w żołądku. Szef jest członkiem. Mówiąc szef, Jimmy miał na myśli nadkomisarza Petera Daviota. - Jestem całkiem pewny - odparł Hamish. - Więc co według ciebie mamy zrobić, jeśli ten mały człowieczek będzie miał księgi w porządku i wszystko będzie się zgadzać z rejestrem dostaw od Frog's? - Nie wiem - odparł Hamish. - Twoje słowo przeciwko jego. - Myślisz, że słowo policjanta ma jakieś znaczenie w tych czasach. - Nie przeciwko masonowi i członkowi Klubu Rotarian - zauważył cynicznie Jimmy. Hamish podjął decyzję. - Jadę do Frog's. Możesz wypić mojego drinka. Jimmy spojrzał tęsknie na whisky. - Muszę donieść Blairowi, co robisz. - Wstrzymaj się chwilę.

- W porządku. Ale informuj mnie. Zobaczę, czy uda mi się wyciągnąć coś z Tellera. Cuda nowoczesnej techniki śledczej, tak? - Coś jest nie tak z tą dwójką ze Strathbane. Wydaje mi się, że chcą jak najszybciej skończyć robotę, bo mają jakiś mecz albo coś w tym stylu. Hamish najpierw sprawdził adres firmy Frog's w książce telefonicznej, którą trzymał w land roverze, po czym pojechał do Strathbane. Ich siedziba znajdowała się przy porcie, czyli w tej okolicy Strathbane, której Hamish nienawidził. Z rzadka pojawiające się, letnie słońce mogło wydobyć piękno górskiego krajobrazu na wsi, ale port stawał się od tego ciepła jeszcze bardziej śmierdzący: smród stęchłej ryby łączył się z gnijącymi warzywami i czymś, co wiktoriańskie damy zwykły nazywać „czymś jeszcze gorszym". Nad drzwiami firmy wisiał wypłowiały od słońca szyld: „Dystrybutor Whisky i Wina Frog's". Posterunkowy otworzył drzwi i wszedł do środka. - O rany, Mary! - krzyknął na widok niewielkiej dziewczyny siedzącej za biurkiem. - Co ty tutaj robisz? Drobna i zuchwała Mary Bisset mieszkała w Lochdubh. Jej zwykle łobuzerska twarz miała tym razem znękany wyraz. - Jestem na okresie próbnym, Hamishu. Nie mogę poradzić sobie z tym komputerem. - Gdzie jest twój szef? W mieście na jakimś spotkaniu. - Jak się nazywa? - Pan Dunblane. - Nie nazywa się Frog? - Wydaje mi się, że jakiś pan Frog byt kiedyś właścicielem. Och, Hamish, co ja mam począć? - Przesuń się, zobaczę, co da się zrobić.

Hamish usiadł przy komputerze i włączył go. Żadnej reakcji. Wygiął swoje patykowate ciało i zajrzał pod biurko. - Mary, Mary, nie włożyłaś wtyczki do gniazdka. Dziewczyna zachichotała. Hamish podłączył komputer. - Działa. Czy mogę ci jeszcze jakoś pomóc? - Potrzebuję jakiegoś edytora tekstu. Muszę napisać kilka listów. - Zanim zaczniesz, wiesz może, gdzie twój szef trzyma księgi rozliczeniowe? - W sejfie. Twarz Hamisha spochmurniała. - Ale ty jesteś z policji, w związku z tym powinnam go otworzyć. - Znasz szyfr? - To jeden z tych dawnych modeli. Klucz wisi na ścianie razem z kluczami do wewnętrznego biura. Hamish wszedł do środka. - Gdzie są wszyscy? - spytał przez ramię. - Pracują tu Jerry i Tam, ale oni pojechali do miasta razem z panem Dunblane'em. Hamish uśmiechnął się. Klucz, którego potrzebował, wisiał na tablicy razem z innymi kluczami, opatrzony zgrabną tabliczką „Sejf". - Chodź, Mary - poprosił. - Lepiej, żebyś była świadkiem. Hamish otworzył sejf. W środku na dolnej półce było mnóstwo pieniędzy w banknotach. Wyżej stały dwie duże księgi oznaczone jako „Rachunki". Posterunkowy wyjął je i zamknął sejf. Usiadł przy biurku i zaczął je przeglądać. - Stań na czatach, Mary, i krzycz, gdybyś kogoś zobaczyła. - O co w tym wszystkim chodzi? Posterunkowy uśmiechnął się do niej.

- Jeśli się uda, zabiorę cię któregoś wieczoru na kolację i wszystko ci opowiem. Nadkomisarz Peter Daviot skończył swoją przemowę, wygłoszoną przed Stowarzyszeniem Przedsiębiorców Strathbane. Lubił być zapraszany na tego typu imprezy. Jednak jego zadowolenie nie miało potrwać długo. Właśnie usiadł ponownie, oklaskiwany przez zgromadzonych, kiedy zabrzęczała jego komórka. Przeprosił gości przy stole i wyszedł, żeby odebrać. Dzwonił inspektor Blair. - Macbeth wpakował nas w niezłe gówno - zawył Blair. - Uważaj na słowa - warknął Daviot. - O co chodzi? - Ktoś włamał się do sklepu Tellera w Braikie i ukradł cały alkohol. Macbeth oskarża Tellera o zacieranie śladów, a on grozi, że nas pozwie. - O rany, lepiej pojedź tam i załagodź jakoś tę sytuację. - Anderson jest na miejscu. - Ty też tam jedź. To wymaga obecności oficera wyższej rangi. Powiedz też Macbethowi, żeby się natychmiast do mnie zgłosił. Kiedy Daviot wrócił do komendy głównej, z zaskoczeniem dowiedział się, że Hamish Macbeth już czekał, żeby się z nim zobaczyć. - Szybko poszło - powiedział do swojej sekretarki, Helen. - Gdzie on jest? - W pana gabinecie - odparła kwaśno Helen. Darzyła Hamisha szczerą nienawiścią. Daviot pchnął drzwi i wszedł do środka. Hamish wstał, trzymając w ręku plik skserowanych kartek papieru. - O co w tym wszystkim chodzi, Macbeth? Słyszałem, że złożono na ciebie skargę. - Chodzi o sklep Tellera - meldował Hamish. - Twierdzi, że skradziono mu cały alkohol, którego dostawcą była firma Frog's. Tutaj są kopie z ksiąg rachunkowych Frog's. Wszystko

jest w nich czarno na białym. Ostatnia dostawa dla Tellera zapisana jest w jednej z nich. Jednak w tej drugiej znajdziemy pięciu innych właścicieli różnych sklepów, którzy domagali się odszkodowania. Wypłacono im połowę kwoty, której żądali. - Jak na to trafiłeś? - Dunblane'a, szefa Frog's, i jego dwóch pracowników nie było w biurze. Znam sekretarkę. Otworzyła mi sejf. - Macbeth! Nie możesz robić takich rzeczy bez nakazu przeszukania! - Więc teraz właśnie prosiłbym o ten nakaz. Sekretarka nic nie powie. Powinniśmy się pospieszyć. - Wysłałem Blaira do Braikie, ponieważ Teller groził nam pozwem. Wydam nakaz przeszukania, weźmiemy detektywa Macnaba i dwóch policjantów, i pojedziemy tam. Był późny wieczór, kiedy Hamish Macbeth dotarł do Lochdubh. Był szczęśliwym i zadowolonym człowiekiem. Blair wrócił z Lochdubh w samą porę, żeby dowiedzieć się o powodzeniu całej operacji. Pięciu innych sprzedawców zostało zatrzymanych. Zgłosili domniemaną kradzież swoich towarów, które sami zabierali i ukrywali. Po zapłaceniu Dunblane'owi jego doli, dostawali połowę odszkodowania i wciąż mieli swój towar. Wiejski pejzaż skąpany był w dziwnym, bladym, letnim świetle. Na północy Szkocji o tej porze roku nigdy nie robiło się ciemno. Niektórzy ze starszych mieszkańców wciąż wierzyli, że o zmroku wokół czaiły się wróżki, czekając na nieostrożnego wędrowca. Kiedy Hamish otworzył drzwi posterunku, powitało go pełne wyrzutu szczekanie Lugsa. Hamish wziął psa na spacer, a po powrocie zabrał się za przygotowywanie kolacji dla nich obu. Kiedy tylko postawił miskę Lugsa na podłodze i usiadł

przy stole, żeby rozkoszować się posiłkiem, ktoś z pasją załomotał do drzwi. Otworzył i stanął twarzą w twarz ze wściekłą matką Mary Bisset. - Zostaw moją córkę w spokoju, słyszysz? - krzyknęła. - Ma dopiero dwadzieścia lat. Znajdź sobie kogoś w swoim wieku. Hamish zamrugał. - Pani córka bardzo mi pomogła w naszym śledztwie w sprawie wyłudzenia odszkodowania. Nie mogłem jej powiedzieć, o co chodziło, ale obiecałem, że zabiorę ją na kolację, żeby podziękować i wszystko wyjaśnić. - Och, jasne - zadrwiła - cóż, romansuj sobie z kimś w swoim wieku. Powinieneś się wstydzić. Casanova! Po tych słowach wypadła na zewnątrz. Hamish zatrzasnął drzwi. Kobiety, pomyślał. Dopiero skończyłem trzydzieści lat, a przez nią czuję się jak stary piernik.

Rozdział drugi Za żonę miał trzpiotkę ładną, dziecinną, bladą; Choć myśleć nie umiała, mówiła ze swadą. George Crabbe Rano Hamish usiadł przy komputerze, żeby spisać pełen raport w sprawie wyłudzeń odszkodowania. Jego długie place szybko biegały po klawiaturze. Na zewnątrz wciąż było słonecznie i nie mógł się doczekać, żeby wrócić do swoich zwykłych zajęć, czyli włóczenia się po miasteczku i plotkowania z mieszkańcami. Zadzwonił telefon. Przez chwilę przyglądał mu się niechętnie, w końcu odebrał. - Hamish? - usłyszał cichy, przestraszony głosik. - To ja, Bella Comyn. - Dzień dobry, Bello. Co mogę dla ciebie zrobić? - Boję się. Chcę od niego odejść, ale boję się, że mi coś zrobi. - Gdzie on teraz jest? - W rzeźni w Strathbane. - Daj mi pół godziny to zaraz przyjadę. Hamish pisał w pośpiechu. Skończył raport, wysłał go do komendy głównej i postanowił dowiedzieć się, co się dzieje z Bellą. Jadąc w stronę ich gospodarstwa, próbował przypomnieć sobie wszystko, co wiedział o niej i jej mężu, Seanie. Dwa lata temu Sean skończył czterdzieści lat. Był cichym, małomównym człowiekiem. Pewnego razu wrócił z Inverness z nową żoną - Bellą. Dziewczyna była piętnaście lat młodsza od niego i mieszkańcy szeptali między sobą, że trudno byłoby znaleźć gorszą kandydatkę na gospodynię. Bella nosiła cieniutkie, uwodzicielskie stroje i spacerowała po Lochdubh w niepraktycznych, wysokich szpilkach. Często chichotała,

szczebiotała i wydawała się być względnie zadowolona ze swojego życia. Hamish zaparkował samochód przed bielonym domkiem i zapukał do drzwi. Otworzyła Bella. - Bardzo się cieszę, że jesteś. Zastanawiałam się, co mam zrobić. Hamish zdjął czapkę i wszedł za nią do kuchni. - Napijesz się herbaty? - Może później. Powiedz mi, o co chodzi. Usiadła przy kuchennym stole. Na jej niegdyś blond włosach, zaczesanych gładko do tyłu, widać było kilkucentymetrowe odrosty. Jasnoniebieskie oczy były zaczerwienione od płaczu. - Dłużej tego nie zniosę. Czuję się jak w więzieniu. Nie mogę nigdzie wyjść. Żadnego kina, kolacji w restauracji. Tkwię tylko tutaj, dzień po dniu. - Czy on cię bije? - Nie, nie musi. Straszy mnie tylko, że uderzy, a ja robię to, czego on chce. Popatrz na moje włosy - zawołała, wyciągając pasmo w stronę Hamisha, żeby mógł się przyjrzeć - zapowiedział, że jeśli jeszcze raz je ufarbuję, zabije mnie. - Może powinniście pójść na terapię małżeńską? - Wyobrażasz sobie Seana na takiej terapii? On twierdzi, że swoje brudy należy prać we własnym domu. - Dokąd byś poszła? Nerwowo kręciła swoją złotą obrączką. - Mam przyjaciela w Inverness. To za niego powinnam była wyjść. Zadzwoniłam do niego. Powiedział, że mogę przyjechać, kiedy tylko zechcę. - Więc do czego ja jestem ci potrzebny? - Ludzie tutaj mówią, że jesteś gotowy nagiąć trochę prawo, żeby pomóc potrzebującym. Muszę mieć trochę czasu, żeby spakować swoje rzeczy i wyjść. - Spojrzała z niepokojem