wotson

  • Dokumenty43 350
  • Odsłony2 221 819
  • Obserwuję1 467
  • Rozmiar dokumentów64.9 GB
  • Ilość pobrań1 772 888

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 19 - Hamish Macbeth i śmierć oszczer

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 19 - Hamish Macbeth i śmierć oszczer.pdf

Użytkownik wotson wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 237 stron)

SERIA KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth TOM 19 Hamish Macbeth i śmierć oszczercy M.C. Beaton

W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się: Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty Tom 14. Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty Tom 15. Hamish Macbeth i śmierć nałogowca Tom 16. Hamish Macbeth i śmierć śmieciarza Tom 17. Hamish Macbeth i śmierć celebrytki Tom 18. Hamish Macbeth i śmierć osady Tom 19. Hamish Macbeth i śmierć oszczercy

Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć oszczercy Tytuł oryginalny tomu: Death of a Poison Pen, A Hamish Macbeth Mystery

Dedykuję tę książkę mojemu mężowi, Harry'emu Scottowi Gibbonsowi, i mojemu synowi, Charlesowi Davidowi Bravosowi Gibbonsowi, z miłością

Rozdział pierwszy Nie jestem zazdrosną kobietą, ale nie rozumiem, co on w niej widzi, nie rozumiem, co on w niej widzi, nie rozumiem, co on w niej widzi! sir Alan Patrick Herbert Jenny Ogilvie leżała zwinięta w kłębek na kanapie w londyńskim mieszkaniu swojej przyjaciółki Priscilli Halburton - Smythe. Przegadały prawie cały wieczór. Jenny skrycie zazdrościła Priscilli jej chłodnej urody blondynki. Chociaż sama była atrakcyjną dziewczyną o rumianych policzkach i burzy czarnych loków, pragnęła wyglądać równie wytwornie i poważnie jak jej przyjaciółka. Postanowiła trochę się z nią podroczyć. - Strasznie dużo mówiłaś o tym wiejskim policjancie Hamishu Macbecie. Prawie nie wspominasz o swoim narzeczonym. Daj spokój. Co to ma znaczyć? Sądzę, że wciąż jesteś zakochana w tym glinie. Priscilla lekko zaróżowiła się na twarzy. - Byliśmy kiedyś zaręczeni i przeżyliśmy razem mnóstwo przygód. Ale to wszystko. A co z twoim życiem uczuciowym? W zasadzie to tylko ja mówiłam cały czas. - Och, znasz mnie. Lubię się porozglądać - uśmiechnęła się Jenny. - Jeszcze nie jestem gotowa na to, żeby się ustatkować. - Co się stało z Gilesem? Wydawało się, że bardzo go polubiłaś. - Po jakimś czasie znudził mi się - skłamała Jenny. Nie miała zamiaru zdradzać, że Giles zerwał z nią, gdy tylko napomknęła o małżeństwie. - Znajdziesz sobie kogoś. Nie przejmuj się - pocieszała Priscilla z tą pełną spokoju pewnością siebie kogoś, kto wkrótce wychodzi za mąż.

Jenny wróciła do swojego mieszkania, zazdrosna i zdenerwowana. Jaka szkoda - pomyślała - że ten policjant Priscilli mieszka w jakiejś odległej wiosce w szkockich górach. Gdyby nie odległość, sama skusiłaby się, żeby spróbować u niego swoich szans. Musiał być fantastycznym facetem, skoro tak bardzo absorbował myśli Priscilli. Podeszła do półek z książkami i wyciągnęła atlas Wysp Brytyjskich. Zastanówmy się, Priscilla mówiła, że gdzie znajduje się ta wioska? Lochdoo czy jakoś tak. Przebiegła wzrokiem indeks. Znalazła Lochdubh. To musi być to. Może wymawia się to jak „skeandhu", czyli: sztylet, który mieszkańcy szkockich gór nosili do pełnego tradycyjnego stroju. Sprawdziła w słowniku. Należało wymawiać jak „skeandoo". Możliwy był również zapis „skeandubh". Oznaczało to, że Lochdubh musiało być właśnie tym miejscem. Wiedziała, że rodzice Priscilli byli właścicielami tamtejszego hotelu na zamku Tommel. Żeby się upewnić, zadzwoniła do informacji telefonicznej. Otrzymała numer hotelu do zamku Tommel i spytała o dokładne położenie Lochdubh. Miała to! Podziękowała i odłożyła słuchawkę. Odstawiła atlas na półkę i usiadła na podłodze ze skrzyżowanymi nogami. Ma zaległy urlop. A gdyby tak pojechać do tej wioski i poderwać gliniarza? Czy spodobałoby się to Priscilli? Ani trochę - pomyślała z uśmiechem. Poprosi o urlop rano. Nazajutrz rano podmiot knowań Jenny przechadzał się nabrzeżem razem ze swoim psem Lugsem. Posterunkowy Hamish Macbeth był pochłonięty nową paskudną sprawą. Pobliskie miasto Braikie zostało zasypane lawiną oszczerczych listów.

Z początku mieszkańcy je ignorowali. Niektóre oskarżenia były tak dziwaczne, szalone i nietrafione, że nie można było ich traktować poważnie. Jednak gdy listy wciąż przychodziły, nastroje zaczęły się pogarszać. Pani Dunne, właścicielka pensjonatu Morski Widok, była ruchliwą, niską kobietą. Wyglądała na wiecznie zatroskaną i zmęczoną. - Dobry - zagadnęła przechodzącego Hamisha. - Okropna sprawa z tymi wstrętnymi listami. - Ale nie otrzymała pani jeszcze żadnego, prawda? - spytał. - Nie, tylko słyszałam, że sama pani Wellington dostała jeden dziś rano. - To chyba pójdę się z nią zobaczyć. Jak interes? Kwitnie? - Lato było niezłe, ale teraz, jesienią, nikt nie robi rezerwacji. Mam tylko jak zwykle kilku pracowników leśnictwa. Chociaż pewna dziewczyna z Londynu, panna Ogilvie, przyjeżdża na kilka tygodni. Dzwoniła dziś rano. Hamish dotknął swojej czapki i odszedł w kierunku plebanii, dlatego że ogromna, szacowna i odziana w tweed pani Wellington była żoną pastora. Pani Wellington pieliła ogródek. Kiedy zobaczyła Hamisha, wyprostowała się pomału. - Właśnie słyszałem, że dostała pani jeden z tych okropnych listów. Hamish wlepił w nią świdrujące spojrzenie, żeby odwrócić jej uwagę od widoku psa sikającego pod jedną z cennych róż. - Dlaczego nie zadzwoniła pani na posterunek policji? Wyglądała na podenerwowaną. - To był tylko stek złośliwych bzdur. Wrzuciłam to do ognia.

- Będę musiał zadowolić się tymi dowodami, które uda mi się zgromadzić - napomknął Hamish surowo. - Musi mi pani powiedzieć, co było w tym liście. Poza tym nie sądziłem, że rozpala pani w kominku przed końcem października. Pani Wellington skapitulowała. - Och, już dobrze. Przyniosę go. Proszę tu zaczekać. I trzymaj swojego psa z dala od moich kwiatów. Hamish czekał, zastanawiając się, co za oszczerstwa napisano, że skłoniło to uczciwą żonę pastora do okłamania go już na samym wstępie. Pani Wellington wróciła i wręczyła mu list. Na kopercie znajdowało się jej nazwisko i adres wypisane pismem znanym Hamishowi z poprzednich listów. Trzymał je w aktach na posterunku policji. Otworzył kopertę, wyjął skrawek taniej papeterii i zaczął czytać, po czym zaniósł się śmiechem. Autor anonimowego listu oskarżał panią Wellington o romans z policjantem z Lochdubh - Hamishem Macbethem. Kiedy doszedł do siebie, otarł łzy i spytał zdumiony: - To takie głupie. Dlaczego nie chciała mi pani tego pokazać? - Znam twoją reputację kobieciarza, Hamishu Macbecie, i pomyślałam, że przez ten list możesz zacząć coś sobie wyobrażać. Dobry humor opuścił Hamisha, a jego oczy rozbłysły złośliwie. - Mam trzydzieści lat, a pani, ile, około pięćdziesięciu? Nie sądzi pani, że jest pani odrobinę zbyt próżna? Jej twarz zapłonęła. - No, wiesz, istnieją przecież przelotne związki. Czytałam o nich w „Cosmopolitan", u dentysty. A kiedy byłam w zeszłym tygodniu w kinie z mężem, jakiś młody mężczyzna obok mnie położył mi rękę na kolanie!

- A niech mnie - nie dowierzał Hamish. - Co się stało, kiedy zapalono światła? - Do tego czasu zdążył wyjść - odparła pani Wellington chłodno. Nie chciała zdradzić temu naigrawającemu się z niej policjantowi, że podczas jednej z jasnych scen na ekranie młody mężczyzna pochylił się, spojrzał na nią i uciekł. - Ale ja nie jestem kobieciarzem - ciągnął Hamish. - Ach, nie? Zerwałeś zaręczyny z biedną Priscillą i od tamtego czasu prowadzisz się raczej swobodnie. - Zabiorę ten list ze sobą - uciął Hamish nagle znużony. - Ale niech pani będzie spokojna, nie wpadła mi pani w oko, ani teraz, ani kiedykolwiek indziej! Gdy był z powrotem na posterunku policji, otworzył akta i dodał list do pozostałych. Rozległo się pukanie do kuchennych drzwi. Odłożył dokumenty na miejsce i poszedł otworzyć. W progu ukazała się Elspeth Grant, lokalna reporterka i astrolog „Czasu szkockich gór". Miała na sobie swój zwykły miszmasz ubrań z tanich sklepów: stary luźny sweter, długą indyjską spódnicę z bawełny i ciężkie buciory. - Co cię sprowadza? - spytał Hamish. - Dawno cię nie widziałem. - Wprowadzałam nowego reportera w tajniki pracy. - Pat Mallone - bąknął Hamish. - Przystojny Irlandczyk. - Tak, właśnie on. I rzeczywiście jest przystojny. Zamierzasz zaprosić mnie do środka? - Jasne. Odsunął się. Elspeth usiadła przy kuchennym stole. Dzień był mglisty i kropelki wilgoci zagościły niczym małe perełki na jej kędzierzawych włosach. Dopadło go poczucie straty. Kiedyś Elspeth dała mu odczuć, że się jej podoba. Akurat wtedy on nie był zainteresowany, a gdy zmienił zdanie, ona straciła ochotę na bliższą z nim znajomość. Jak przysłowiowy żuraw i czapla.

- Tak więc - zaczęła Elspeth - słyszałam, że pani Wellington otrzymała jeden z tych dziwnych listów. - Jak się o tym dowiedziałaś? - Zwierzyła mi się Nessie Currie, która powtórzyła to wszystkim w sklepie spożywczym pana Patela. Na Boga, co w nim było? - Pilnuj własnego nosa. - W porządku, panie władzo. Co zamierzasz zrobić z tymi listami? Są dziwaczne i szalone w swoich pomówieniach. Pewnego dnia ktoś trafi w sedno i pojawi się śmierć. Nie prosiłeś o pomoc grafologa? - Och, tak, oczywiście, że prosiłem komendę główną policji, ale z nimi zawsze jest tak samo. Grafolodzy są kosztowni. Budżet jest napięty. To tylko wiejska burza w szklance wody, która wkrótce ucichnie - tak twierdzą. Górski akcent Hamisha zawsze stawał się bardziej śpiewny, kiedy coś go podekscytowało lub zdenerwowało. - Siedzę tylko na tyłku i zbieram wredne listy. - Jest coś, co możesz zrobić. Powiem ci, jeśli zrobisz mi herbatę. Hamish postawił czajnik na płycie pieca i wyjął dwa kubki z kuchennej szafki. - Jaki masz pomysł? - Chodzi o następującą rzecz. Zawsze ktoś coś wie. Mógłbyś zwołać pilne spotkanie w domu kultury w Braikie i zwrócić się o pomoc do mieszkańców miasta. Mogłabym napisać ulotki i rozwiesimy je w sklepach i na słupach ulicznych lamp. Ktoś musi coś wiedzieć, jestem tego pewna. Dalej, Hamishu. Czuję to w kościach, że śmierć nadejdzie, i to prędko. Hamish spojrzał na nią z niepokojem. Już wcześniej zauważył jej zdolności jasnowidza i przekonał się, że czasem objawiają się przedziwnie.

- W porządku, tak zrobimy - przystał na propozycję. - Zastanówmy się. Dziś mamy poniedziałek. Zorganizujmy to w przyszłą sobotę wieczorem. - Nie, zwołajmy zabranie w okolicach przerwy na lunch, powiedzmy o trzynastej. W sobotę wieczorem odbędzie się ważny turniej bingo. - Dobrze. Zostawiam to tobie. Hamish zaparzył herbatę. - Jak sądzisz, jakiego typu człowiek może stać za tymi listami? - Ktoś mieszkający sam, bez rodziny. Może ktoś, kto przeszedł na emeryturę, a kiedyś miał nad ludźmi pewną władzę. Prawdopodobnie kobieta. - W Braikie jest okropnie dużo wdów i starych panien. - Nieważne. Miejmy nadzieję, że to spotkanie coś wniesie. Gdy Elspeth już wyszła, zauważył, że zostawiła mu egzemplarz „Czasu szkockich gór". Z ciekawości rzucił okiem na jej rubrykę astrologiczną i spojrzał na horoskop dla znaku Wagi. Przeczytał: „Miłość zapuka do twoich drzwi, ale to nie będzie miłość, której pragniesz. W środę rano cierpienie z powodu bólu głowy. Nie pracujesz wystarczająco ciężko. Jesteś rozczulająco leniwy, ale pamiętaj, że błędy popełniane z lenistwa mogą prowadzić do śmierci". Hamish podrapał się po swoich płomiennych włosach. Na Boga, o co chodzi tej dziewczynie? W sobotę rano Jenny Ogilvie wyjrzała przez okno autobusu, który wiózł ją na północ. Miała wrażenie, że zostawia cywilizację za sobą. Poleciała samolotem do Inverness, a tam złapała autobus do Lochinver. Poinformowano ją, że w Lochinver już nie zdąży na autobus, który miałby ją zabrać dalej, do Lochdubh. Ale miejscowa taksówka może przewieźć ją na miejsce. Góry porośnięte wrzosowiskami rozciągały się po obu stronach drogi.

Spienione wodospady spływały po urwistych zboczach. Jeleń stał na szczycie wzgórz, jakby pozując Landseerowi (Edwin Henry Landseer - angielski malarz i rzeźbiarz wiktoriański. Malował przede wszystkim zwierzęta, jelenie, psy i konie.), kiedy autobus kluczył krętymi drogami, hamując gwałtownie, żeby uniknąć stojącej od czasu do czasu owcy o samobójczych skłonnościach. Postanowiła zarezerwować pokój w pensjonacie w Lochdubh. Nie chciała zatrzymywać się w hotelu na zamku Tommel. Priscilla mogłaby dowiedzieć się od swoich rodziców o jej przyjeździe. Autobus w końcu wjechał do Lochinver, a potem zatrzymał się na nabrzeżu. To był piękny dzień, promienie słońca mieniły się na powierzchni wody. Zesztywniała Jenny wysiadła z autobusu, rozejrzała się i odebrała bagaż. Postanowiła, że lepiej będzie, jeśli zamówi taksówkę z Lochdubh, a nie z Lochinver. Zadzwoniła do rady turystycznej w Sutherland i zapytała o numer zrzeszenia taksówek w Lochdubh. W słuchawce usłyszała uprzejmy głos, rodem ze szkockich gór, który poinformował ją, że samochód podstawiony będzie za trzy kwadranse i że jeśli poczeka w kawiarni na nabrzeżu, kierowca znajdzie ją tam. Jenny weszła do kawiarni i zamówiła kawę, siłą odwracając wzrok od kuszącej wystawy ciast domowego wypieku. To jest dobre dla Priscilli - pomyślała gorzko. Priscilla mogła jeść wszystko i nigdy nie przytyła nawet o jeden gram, podczas gdy Jenny czuła zacieśniający się pasek od samego patrzenia na te rzeczy. W kawiarni była jedynym gościem. Zauważyła, że na stole przed nią leży wielka szklana popielniczka. Jenny próbowała ograniczyć palenie, ale nie udawało się jej poprzestać na jednym papierosie dziennie. Zapaliła, zakręciło jej się w

głowie, ale za chwilę poczuła się lepiej. Słońce już zachodziło, a widok za oknem zaczął szarzeć. Jakiś mężczyzna wcisnął głowę przez drzwi. - Panna Ogilvie? Jenny wstała i wskazała na swój bagaż. - Taksówka czeka przed kawiarnią - uśmiechnął się. - Pomógłbym pani z bagażem, ale mam kłopoty z plecami. Wynosząc swoje dwie wielkie walizy, Jenny patrzyła w osłupieniu na „taksówkę". Był to mikrobus pomalowany z przodu na jasnoczerwono, a ponieważ jego właścicielowi, Iainowi Chisholmowi, skończyła się farba, reszta miała kolor siarczysto - żółty. Siedzenia przykryto jaskrawym perkalem z falbanką u dołu. Jenny wepchnęła bagaż przez boczne drzwi. Postanowiła usiąść z przodu obok Iaina i spróbować wyciągnąć jakieś informacje. Silnik się zakrztusił, w końcu z parsknięciem obudził się do życia. Bus wyruszył w podróż z Lochinver i skierował się do Lochdubh wzdłuż wybrzeża Sutherland. - Jestem z Londynu - zagadnęła Jenny. - Doprawdy? - Iain wziął ostry zakręt. Jenny spojrzała niepewnie na urwisko klifu, gdzie Atlantyk wrzał i uderzał o postrzępione skały. - Jak jest w Lochdubh? - spytała Jenny. - Och, to wspaniałe miejsce. Ciche i spokojne. - Żadnych przestępstw? - Niewiele. Chociaż jest teraz trochę strachu. Jakiś denerwujący autor anonimowych listów grasuje na wolności. - To straszne. Macie tam policjanta? - Tak. Hamisha Macbetha. - Jaki on jest? - To dobry człowiek. Rozwiązał sporo kryminalnych spraw.

- Czemu taki mądry gliniarz utknął w takim miejscu? - Podoba mu się tu, tak jak i mnie - zdenerwował się trochę Iain. Jenny umierała z ciekawości, jak wygląda Hamish, ale nie ośmieliła się okazać większego zainteresowania. Z pewnością mężczyzna, który pociągał osobę taką jak Priscilla, musi być naprawdę przystojny. Pewnie był wysoki, smagły, z wyrazistą twarzą rodem ze szkockich gór i przeszywającymi zielonymi oczyma. Gdy nie nosił munduru, prawdopodobnie miał na sobie kilt i grał na dudach. Jenny trzymała się kurczowo fotela mikrobusa pędzącego w dół w stronę Lochdubh, zatopiona w swoich obiecujących marzeniach. *** Wcześniej tego samego dnia Hamish zwracał się do mieszkańców Braikie zebranych w domu kultury. - Ktoś z was musi coś wiedzieć lub się domyślać, kto wysyła te listy z oszczerstwami. Zauważył z niepokojem, że ludzie zaczynają rozglądać się wokoło. - Proszę nie wskazywać na kogoś tylko dlatego, że go po prostu nie lubicie - dodał szybko. - Jak wrócicie do domu, przemyślicie to dokładnie. Może przypomnicie sobie - podniósł w górę kopertę - kto wrzucił jedną z nich do waszej skrzynki na listy. Na wypadek, gdyby nasz autor listów był tutaj w domu kultury, pragnę ostrzec, że kiedy go złapiemy - a zostaniesz złapany - usłyszysz wyrok skazujący na więzienie. Zamierzam skorzystać z usług grafologa... - Dlaczego zajmuje ci to tak dużo czasu? - niecierpliwił się głos z przodu. - Powinieneś był to zrobić już wcześniej. - Powiedziano mi, że z powodu cięć w budżecie policji, nie chcą żadnego zatrudnić - tłumaczył Hamish. - W drodze do wyjścia zobaczycie petycję leżącą na stole przy drzwiach, w której żądamy od komendy głównej policji

zamówienia usług grafologa. Chciałbym, żebyście wszyscy ją podpisali. Hamish lekko się zezłościł, kiedy zobaczył Elspeth w pierwszym rzędzie w towarzystwie Pata Mallone'a, nowego reportera. Przecież wystarczy jeden reporter, żeby opisać to wydarzenie. Czy musiała z nim wszędzie chodzić? Tym bardziej że szeptał jej coś do ucha, a ona chichotała jak uczennica. - To poważna sprawa - kontynuował, podnosząc głos. - I powinna być traktowana poważnie również przez naszą lokalną prasę. Elspeth podniosła wzrok i nagryzmoliła coś w swoim notatniku. - Oszczerstwa w tych listach jak do tej pory są głupie i nieprawdziwe, ale gdyby jakimś cudem autor anonimów przypadkowo opisał czyjąś tajemnicę, wtedy może to spowodować co najmniej nieszczęście, a w najgorszym razie nawet śmierć. A teraz podpiszcie petycję. To wasz obywatelski obowiązek. Publiczność zerwała się na równe nogi. Świadomi obecności Hamisha, wciąż stojącego na scenie i obserwującego ich, jeden po drugim podpisywali petycję przy wyjściu. Kiedy już dom kultury był pusty, Hamish podszedł do stolika i chwycił petycję. Rano zabierze ją do Strath - bane i zobaczy, czy uda mu się uzyskać pomoc grafologa. Jenny Ogilvie wysadzono przed pensjonatem Morski Widok. Zatargała swoje walizki pod drzwi, nacisnęła dzwonek i cierpliwie czekała. Wioska była bardzo spokojna, na niebie ponad głowami świeciły wielkie gwiazdy. Znad jeziora wiał chłodny wiatr. Zadrżała i znów nacisnęła dzwonek. W końcu usłyszała kroki zbliżające się do drzwi. - Kto tam? - zawołał głos.

- To ja. Jenny Ogilvie z Londynu. Utyskiwanie dochodzące zza drzwi przypominało Jenny psa Muttleya (Pies Muttley - fikcyjna postać z filmu animowanego wytwórni Hanna - Barbera.) z kreskówki. Nagle drzwi się otworzyły. - Czemu zjawiasz się w środku nocy? - powitała ją niezbyt uprzejmie pani Dunne. - Przyjechałam aż z Londynu - odpowiedziała Jenny ozięble. - Ale jeśli w ten sposób przyjmujecie gości, to być może powinnam udać się do hotelu. Początkowo, w świetle sączącym się przez drzwi, Jenny wydawała się pani Dunne małą dziewczynką. Ale chłodny autorytatywny głos sprawił, że pospiesznie dodała: - Wejdź do środka, dziewczyno. Musisz mi wybaczyć. Chodzimy wcześnie spać. Pokażę ci twój pokój. Zapewniam tylko nocleg i śniadanie, ale jeśli jesteś głodna, mogę podać ci coś na kolację. - Chętnie zjadłabym kanapkę i wypiła kawę - poprosiła Jenny. - Dobrze. Zabierz swoje walizki i chodź za mną. To najwyraźniej świat, w którym nikt nie zwykł pomagać ci nosić bagaż - pomyślała Jenny, kiedy z trudem wchodziła za panią Dunne po drewnianych schodach. Pani Dunne otworzyła drzwi. - To twój pokój. Dałam ci najlepszy, o tej porze roku jest tu bardzo spokojnie. Jenny rozejrzała się posępnie dookoła, zastanawiając się, że skoro to był najlepszy pokój, to jak, na Boga, wyglądały pozostałe? W różowym szklanym kloszu paliła się czterdziestowatowa żarówka. Pod ścianą stało wąskie łóżko przykryte oślizłą kołdrą. Szafka z zasłoną, którą pani Dunne odsłoniła dumnym gestem magika, była miejscem, gdzie miała powiesić swoje ubrania. Zabytkowa umywalka z czasów

wiktoriańskich, z różowym lustrem wiszącym nad nią, znajdowała się w jednym kącie, a w drugim ustawiono biurko z twardym krzesłem z wysokim oparciem. Przed kominkiem wypełnionym pomarańczową bibułą w kształcie wachlarza stał grzejnik z jedną grzałką. Podłoga pokryta była błyszczącym, zielonym linoleum, na którym znajdowały się dwie wyspy w postaci okrągłych dywaników. - Musisz wrzucić pięćdziesiąt pensów do licznika, żeby zaczęło grzać - poinstruowała pani Dunne. - Śniadanie jest między siódmą a dziewiątą rano, nie później. Chciałabym, żebyś opuściła pokój do godziny dziesiątej, ponieważ muszę go posprzątać i nie chcę, żeby goście plątali mi się pod nogami. Możesz posiedzieć w holu na dole, jeśli dzień będzie deszczowy. Mamy telewizor - kolorowy, naprawdę. A teraz pokażę ci łazienkę. Wyszły na korytarzyk, kierując się do pomieszczenia na końcu. Łazienka posiadała ogromną wiktoriańską wannę. Nad nią wisiał cylindryczny piecyk gazowy. - Kiedy będziesz chciała się wykapać, wrzuć pięćdziesiąt pensów do licznika nad drzwiami, pociągnij tę dźwignię w prawo i zapal piecyk. - Chce pani powiedzieć, że nie mam własnej łazienki? - spytała zdziwiona Jenny. - Nie, ale jest tu tylko dwóch pracowników leśnictwa, którzy wychodzą wcześnie rano, a ja rzadko korzystam z łazienki. Jenny powstrzymała się od wzdrygnięcia. - A co z pralnią? - Nie przesadzaj. Nie możesz wyprać swoich drobiazgów w umywalce? - Nie, wolałabym wyprać je w pralce z suszarką. Pani Dunne westchnęła.

- Cóż, możesz skorzystać z tej w kuchni na dole, ale tylko jeśli ja nie będę jej potrzebować. Nie ma suszarki, ale linki na pranie znajdziesz na tyłach w ogrodzie. Idź się rozpakuj, a potem zejdź coś zjeść. Jenny wróciła do swojego pokoju. Czuła się niesamowicie zmęczona i przygnębiona. Miała nadzieję, że ów policjant okaże się być warty całego tego poświęcenia. Otworzyła pierwszą walizkę, wypakowała prześwitującą koszulę nocną i jedwabny szlafrok i rozłożyła to na łóżku. Zaczęła rozwieszać część ubrań i wkładać bieliznę do szuflad. Kiedy tylko usłyszała, że pani Dunne ją woła, zeszła niechętnie po schodach. - Położyłam ci jedzenie na tacy w holu - oświadczyła pani Dunne. - Kiedy skończysz, odstaw tacę do kuchni, tam z tyłu korytarza i nie zapomnij zgasić wszystkich świateł. Dobranoc. - Dobranoc - odpowiedziała Jenny. Weszła do holu. Pomieszczenie wyglądało na niewygodne z jaskrawymi fotelami i kanapą, które zdawały się być przekleństwem dla pomarańczowego i siarczysto - żółtego dywanu. Nad zimnym kominkiem jakiś amator próbował podrobić „Jelenia osaczonego" („Jeleń osaczony" - tytuł jednego z najbardziej znanych obrazów Richarda Ansdella, angielskiego malarza wiktoriańskiego, specjalizującego się w przedstawieniach zwierząt.) i okrutnie mu się to nie udało. Telewizor uruchamiał automat na monety. Na tacy postawionej na stoliku znajdował się talerz kanapek z szynką, dwie babeczki i dzbanek z herbatą. Kanapki z szynką okazały się być pyszne, a herbata gorąca i aromatyczna. Odrobinę rozweselona Jenny skończyła kolację i zaniosła tacę do kuchni. Następnie uważnie gasząc za sobą wszystkie światła, poszła na górę do swojego pokoju. Londyn cieszył się babim latem. Nie spodziewała się, że tu będzie aż tak zimno. Pogrzebała w swojej torebce, szukając

pięćdziesięciopensowej monety, ale nie udało się jej znaleźć. Umyła tylko twarz i ręce, postanawiając odłożyć kąpiel na jutro. Drżąc w swojej cienkiej nocnej koszulce, położyła się do łóżka. Były w nim dwie butelki z gorącą wodą, a prześcieradło delikatnie pachniało sosnowym mydłem. Łóżko było zdumiewająco miękkie i wygodne. Jenny, która zazwyczaj spała niespokojnie, zapadła w głęboki i spokojny sen. Nazajutrz rano Hamish jechał policyjnym land rove - rem z petycją w aktówce na tylnym siedzeniu. Kierunek Strathbane. Obok Lugs rozłożył się na przednim miejscu dla pasażera. To był piękny, pogodny dzień. Ani jedna chmura nie przysłaniała piętrzących się szczytów gór. Czapla przeleciała nad drogą przed nimi, powoli i z wdziękiem. Powietrze przesycone było zapachami sosny, palonego drewna i tymianku. Jednak serce mu zamarło, kiedy land rover wjechał na wzniesienie i zobaczył rozciągające się przed nim Strath - bane - Miasto Koszmarnej Nocy. Początkowo był to tętniący życiem port rybacki, ale regulacje Unii Europejskiej i spadek populacji ryb pozbawiły rybaków zajęcia. Bloki budowane na wzór stalinowski wznosiły się ku niebu, stanowiąc pomniki upadku i kiepskiej architektury. Cieszył się, że jest niedziela. Zmora jego życia, naczelny inspektor Blair, prawie nigdy nie pracował w niedzielę. Hamish wiedział, że Blair, z czystej złośliwości, blokowałby każdą jego propozycję. Szczęście mu sprzyjało, przy recepcji spotkał nadinspektora Petera Daviota. - Co cię sprowadza, Hamishu? - spytał Daviot. To był zawsze dobry znak, kiedy zwracał się do Hamisha po imieniu.

Podał petycję i wytłumaczył, dlaczego potrzebował usług grafologa. - Nasz budżet jest na wyczerpaniu - oświadczył Daviot. - Nie sądzisz, że to po prostu przycichnie? - Nie, nie sądzę - odparł Hamish. - Nie sądzisz, że co? - Chciałem powiedzieć, że nie sądzę, że to ucichnie, proszę pana. To już trwa jakiś czas. Obawiam się, że jeśli wkrótce nie namierzymy autora tych anonimowych listów, to może niechcący wypłynąć jakaś tajemnica. Braikie to bardzo religijne miejsce. Każdy szczyci się poważaniem. Może zdarzyć się tak, że jeden z tych listów doprowadzi kogoś do samobójstwa. Daviot spojrzał na wysokiego policjanta o ogniście rudych włosach. Wiedział, że Hamish Macbeth bardzo często kierował się intuicją, która niezawodnie pomagała mu w rozwiązywaniu trudnych spraw kryminalnych. - Spisz raport i przekaż go razem z petycją do Helen. - Dziękuję, proszę pana. Hamish poszedł na górę do pokoju detektywów, gdzie detektyw Jimmy Anderson siedział z nogami na biurku. - Właśnie myślałem o tym, żeby wyskoczyć na kielicha - ucieszył się, kiedy zobaczył Hamisha. - Daj mi minutę, Jimmy - poprosił Hamish. - Muszę napisać coś dla Daviota. - Co jest takie ważne, że musi zobaczyć to VIP we własnej osobie? Hamish opowiadał mu, podczas uruchamiania komputera. - Ta sprawa raczej nie poruszy nieba i ziemi, człowieku. Powiem ci coś. Będę w Karzełku. Dołącz do mnie, kiedy skończysz pisać. Nikt nie pamiętał, dlaczego najbliższy pub, W ramionach Frasera, został przemianowany na Karzełka.

Jimmy wyszedł. Hamish prędko spisał swój raport i popędził po schodach w dół. Helen, sekretarka Daviota, posłała mu cierpkie spojrzenie. - Pracujesz w niedzielę, Helen? - spytał Hamish. - Jeśli masz coś dla pana Daviota, zostaw to u mnie i nie marnuj mojego cennego czasu. Hamish przyjrzał jej się z sympatią. - Wiesz co, Helen? Jesteś doprawdy brzydka, kiedy się złościsz. A potem czmychnął, zanim zdążyła pomyśleć o ripoście. *** Pomimo usilnych namów Jimmy ego, Hamish zamówił sobie tylko wodę mineralną. Często zastanawiał się, dlaczego Jimmy nigdy nie został złapany na jeździe po pijaku. Ruszył ponownie w drogę, zatrzymując się pod miastem, żeby na wrzosowisku wyprowadzić Lugsa na spacer. Jak zwykle, gdy zbliżał się do Lochdubh, jego nastrój zaczął się poprawiać, mimo że dzień chylił się ku końcowi. Mgła opadała na zbocza gór, a cienkie, czarne smugi deszczowych chmur napływały ze wschodu wraz ze wzmagającym się wiatrem. Odczucie rześkiego dnia minęło i Hamish wyczuwał wilgotne ciepło w powietrzu napływającym wraz z Prądem Zatokowym. Zaparkował przed posterunkiem policji, wszedł do kuchni i zobaczył Elspeth Grant, siedzącą przy kuchennym stole. - Jak się tu dostałaś? - spytał chłodno. - Zostawiłeś otwarte drzwi - odparła Elspeth. - Niczym zaproszenie. - Cóż, następnym razem zaczekaj, aż wrócę do domu. Muszę pamiętać, żeby zamykać drzwi - pomyślał Hamish. Był tak bardzo przyzwyczajony do zostawiania otwartego domu, wówczas gdy szedł nakarmić kury lub sprawdzić, co u owiec, że często zapominał zamykać drzwi, kiedy wychodził do pracy.

- Jak ci poszło z petycją? - Dałem ją Daviotowi. Mówi, że zobaczy, co zdoła z tym zrobić. - Będzie już za późno - cicho stwierdziła Elspeth, patrząc na niego swoimi srebrnymi oczyma. - Myślę, że się tym zajmie. - Och, Hamishu, wiesz, jakie są przepisy. Będą sobie przekazywać notatki służbowe z rąk do rąk i zajmie to całe tygodnie. - Cóż, zobaczmy, jak to się potoczy. Rozległo się pukanie do drzwi. Hamish otworzył i ujrzał spoglądającą na niego ładną buzię. Jenny Ogilvie wyciągnęła drobną dłoń. - Chciałabym porozmawiać z Hamishem Macbethem. - To ja jestem Hamish Macbeth. Był zaskoczony, gdy ujrzał przebłysk rozczarowania w jej ogromnych brązowych oczach. Oboje przyjrzeli się sobie nawzajem. Jenny była rozczarowana. Przepadł wyrazisty mieszkaniec szkockich gór z jej snów. Zobaczyła wysokiego, tyczkowatego, rudego mężczyznę o orzechowych oczach i delikatnej twarzy. Hamish natomiast zobaczył atrakcyjną dziewczynę z czarnymi kręconymi włosami, ogromnymi oczami i kształtnej figurze. Była ubrana w elegancką spódniczkę, marynarkę i zgrabne buty na wysokich obcasach. - Co mogę dla ciebie zrobić? - spytał. - Jestem turystką - zaszczebiotała Jenny. - Przyjechałam tu wczoraj. Nie znam tej części lasów i zastanawiałam się, czy nie mógłbyś powiedzieć mi, jakie miejsca warto zwiedzić. - Wejdź, proszę - zapraszał Hamish. Przedstawił Jenny Elspeth. - Usiądź - poprosił.

Oboje odnosili się do siebie z ostrożną podejrzliwością godną kotów. - Drinka? - Tak, proszę. - Jenny jest turystką i chce wiedzieć, jakie miejsca powinna odwiedzić - powiedział Hamish, wyjmując butelkę whisky i szklanki. - Elspeth jest naszą lokalną reporterką. Pomoże ci w tym. Elspeth wpatrywała się w plecy Hamisha. Lugs, wyrwany z drzemki, podszedł do stołu, położył dużą łapę na nodze Jenny i przejechał nią w dół, zostawiając białe oczka w jej cienkich rajstopach. Jenny pisnęła w panice i schowała nogę pod stół. - Chodź tutaj, Lugs - zawołała Elspeth. - Dobry pies. Uspokój się. Zwróciła swoje przejrzyste spojrzenie na Jenny. - Jeśli naprawdę chcesz pozwiedzać, będziesz potrzebowała samochodu. Masz auto? - Nie, przejechałam ostatni kawałek drogi taksówką, z Iainem Chisholmem. - Sądzę, że chyba ma wolny samochód do wypożyczenia, a do tego niskie ceny. - Dziękuję. Spróbuję jutro rano coś wynająć. - W większości ludzie, którzy tu przyjeżdżają, są pieszymi wędrowcami, wspinaczami albo wędkarzami. Mają jakieś hobby. Ale jeśli pojeździsz po okolicy, znajdziesz wiele pięknych krajobrazów. Gdzie się zatrzymałaś? - W Morskim Widoku. - Mieszkasz tuż obok biur „Czasu szkockich gór". Wpadnij jutro rano, dam ci jakieś mapy i informatory turystyczne. Hamish dołączył do nich przy stole i nalał whisky do trzech szklanek.

- Pijesz czystą? - zapytała Jenny. - Tak, ale mogę dolać do niej wody, jeśli chcesz. - Nie, dzięki, jest dobrze - odparła Jenny szybko, nie chciała być gorsza od Elspeth. Czy Elspeth była jego dziewczyną? Jeśli tak, wtedy jej intryga z góry była skazana na porażkę. - Co skłoniło cię do wyprawy tak daleko na północ? - spytał Hamish. Jego głos rodem ze szkockich gór był miękki i śpiewny. Jenny zaczęła trochę rozumieć, dlaczego jej przyjaciółka Priscilla wydawała się być tak zafascynowana tym mężczyzną. - Przyjechałam z Londynu. Miałam ochotę uciec tak daleko, jak to tylko możliwe. - Złamane serce? - spytała Elspeth. - Nie - trochę zdenerwowała się Jenny. Elspeth dopiła swoją whisky i wstała. - Lepiej będę się już zbierać. Podeszła do drzwi, po czym odwróciła się i powiedziała do Jenny: - Dobrych łowów, ale wkrótce przekonasz się, że zdobycz jest trudna do upolowania. Twarz Jenny zapłonęła. - Co masz na myśli? - To tylko takie górskie, szkockie powiedzonko. - Elspeth wyszła i zamknęła za sobą kuchenne drzwi. - Przepraszam, że przeszkodziłam tobie i twojej dziewczynie - zaryzykowała Jenny. - To tylko przyjaciółka. Czym więc zajmujesz się w Londynie? - Pracuję w firmie komputerowej. - Jak się nazywa?

Jenny spojrzała na niego zaskoczona. Pracowała w tej samej firmie co Priscilla. - Pracuję w Johnson i Betterson w City - zmyśliła nazwę instytucji. - Jeśli skończyłaś już drinka, odprowadzę cię. Lugs musi się trochę poruszać. Lugs musi zostać uśpiony - pomyślała Jenny, wstając i gniewnie spoglądając na swoje zniszczone rajstopy. Hamish otworzył drzwi. Deszcz jeszcze nie lunął, ale przeczuwał jego nadejście. Szli razem wzdłuż spokojnego nabrzeża. - Mam nadzieję, że nie będziesz się tu nudzić - powiedział Hamish, kiedy zbliżali się do Morskiego Widoku. Jenny nagle zatrzymała się i spojrzała na niego. - O co chodzi? - spytał Hamish. Spojrzał i zobaczył Jessie i Nessie Currie, miejscowe bliźniaczki, stare panny, i żonę pastora oraz panią Dunne stojące razem przy bramie pensjonatu. Pani Dunne trzymała bieliznę Jenny, były to czarne jedwabne stringi. - Na Boga, co to ma znaczyć? - spytała. Hamish sięgnął długim ramieniem i zabrał je pani Dunne. - To materiał do procy dla bratanka panny Ogilvie. Nie powinna pani grzebać w jej rzeczach. - Nie grzebałam - zaprotestowała pani Dunne. Jenny stała skamieniała, pragnąc, by trzęsienie ziemi natychmiast nawiedziło Lochdubh i pochłonęło ich wszystkich. - To coś leżało w kącie w twoim pokoju. Znalazłam w trakcie sprzątania. Nie wiedziałam, co to jest i pomyślałam, że mógł to zostawić poprzedni lokator. Hamish podał stringi Jenny. Wcisnęła je do torebki, przeszła między nimi i poszła na górę do swojego pokoju.