wotson

  • Dokumenty43 350
  • Odsłony2 221 819
  • Obserwuję1 467
  • Rozmiar dokumentów64.9 GB
  • Ilość pobrań1 772 888

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 20 - Hamish Macbeth i śmierć nudziar

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 20 - Hamish Macbeth i śmierć nudziar.pdf

Użytkownik wotson wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 238 stron)

SERIA KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth TOM 20 Hamish Macbeth i śmierć nudziarza M.C. Beaton

W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się: Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty Tom 14. Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty Tom 15. Hamish Macbeth i śmierć nałogowca Tom 16. Hamish Macbeth i śmierć śmieciarza Tom 17. Hamish Macbeth i śmierć celebrytki Tom 18. Hamish Macbeth i śmierć osady Tom 19. Hamish Macbeth i śmierć oszczercy Tom 20. Hamish Macbeth i śmierć nudziarza

Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć nudziarza Tytuł oryginalny tomu: Death of a Bore, A Hamish Macbeth Mystery

Dla Alistaira i Amandy Locke z Inverness, z uczuciem

Rozdział pierwszy Tylko głupcy zostają pisarzami, chyba że piszą dla pieniędzy Samuel Johnson W małej górskiej miejscowości zwykle sporo się działo w czasie długich i ciemnych zimowych miesięcy. Co tydzień organizowano ceilidh (Tradycyjna szkocka zabawa, rodzaj potańcówki), podczas którego mieszkańcy tańczyli lub prezentowali swoje umiejętności, śpiewając stare pieśni lub recytując wiersze. Kółko krawieckie często organizowało spotkania, na których można było poplotkować. Były spotkania Ligi Matek, zebrania harcerek i skautów czy tygodniowe pokazy filmów w ratuszu. Jednak z chwilą, kiedy do domów wkroczyły telewizory, wielu mieszkańców wolało spędzać wieczory w zaciszu własnych czterech ścian. Zwykle oglądano pełne przemocy filmy, których bohaterki miały wydatne kości policzkowe, napompowane kolagenem usta i tak wysokie szpilki, że samo patrzenie na nie sprawiało, że spoczywające w wygodnych kapciach stopy zaczynały boleć. Dlatego też, kiedy Hamish Macbeth, posterunkowy w miasteczku Lochdubh, usłyszał, że nowy mieszkaniec John Heppel planował zorganizować w ratuszu cykl zajęć literackich, postanowił wybić mu to z głowy. Policjant zwrócił się do swojego przyjaciela, rybaka Archiego Macleana: - Chcę oszczędzić temu biedakowi upokorzenia, bo nikt się nie zjawi. W sklepie wielobranżowym Patela Hamish zobaczył plakat: CHCESZ ZOSTAĆ ZNANYM PISARZEM? ŚWIATOWEJ SŁAWY AUTOR JOHN HEPPEL POMOŻE CI SPEŁNIĆ MARZENIE. Pierwsze spotkanie miało odbyć się w najbliższą środę wieczorem o dziewiętnastej trzydzieści. Hamish wiedział, że o

tej porze nadawano „Policjantki", serial kryminalny o trzech długonogich blondynkach z Los Angeles. Kobiety miały wydatne usta, wysokie buty, niezwykle sprawnie operowały bronią oraz były biegłe w kung - fu. Nie znał w Lochdubh nikogo, kto zaryzykowałby opuszczenie odcinka, no może poza sobą samym. Pewnego deszczowego, ponurego wieczora, kiedy znad Atlantyku wiał porywisty wiatr, a postrzępione chmury dryfowały po niebie, Hamish wsiadł do policyjnego land rovera i wyruszył do domu Johna. Posiadłość znajdowała się na wrzosowiskach niedaleko od Cnothan. Posterunkowy czuł się ostatnio bardzo samotny. Jego romans z miejscową reporterką, Elspeth Grant, nagle się zakończył. Kiedy dziewczyna dostała ofertę pracy w gazecie w Glasgow, spytała go całkiem otwarcie, czy zamierza się z nią ożenić. Hamish się zawahał, potem powiedział, że się zastanowi, a kiedy wreszcie zebrał się w sobie, żeby to przemyśleć, Elspeth przyjęła już ofertę pracy i wyjechała. Zastanawiał się ponuro, czy w ogóle nadaje się do tego, by dzielić z kimś życie, ponieważ pierwsze, co poczuł na wieść o jej wyjeździe, to była ulga. Najpierw się zastanawiał, dlaczego John nie organizował zajęć w Cnothan, potem jednak zreflektował się, że miasteczko nie było zbyt przyjazne i słynęło ze swojej niechęci do nowo przybyłych. Sierżant MacGregor, który pracował w Cnothan od lat, przeszedł na emeryturę, a wioska i okoliczne tereny zostały dodane do obszarów podlegających Hamishowi. W ostatnim czasie zamknięto sporo wiejskich posterunków, więc nie czuł się na siłach, żeby protestować przeciwko dodatkowej pracy w obawie przed utratą ukochanego domu i komisariatu w Lochdubh.

Hamish nie miał jeszcze okazji poznać Johna Heppela. W innych okolicznościach po prostu złożyłby mu przyjacielską wizytę. Teraz musiał zająć się serią włamań w Braikie i przyjazd pisarza jakoś wyleciał mu z głowy. Choć sam kochał Sutherland i nie wyobrażał sobie życia gdzie indziej, to jednak wiedział, że nowi przybysze mieli często mylące, romantyczne pojęcie o północnej Szkocji. Pisarze i malarze wyobrażali sobie, że odosobnienie i dzika natura będą dla nich inspiracją, jednak zwykle poddawali się w czasie długich, ciemnych pór zimowych. Posterunkowy przejechał przez ponure, skąpane w deszczu i pomarańczowym świetle latarni Cnothan i wyjechał na wrzosowiska. Przy drodze wiodącej do domu Johna stał drewniany rzeźbiony znak z wypukłym napisem „Kaprys pisarza". Przejechał na drugą stronę drogi i zaparkował przed niskim, bielonym domkiem. Skarcił się w duchu za to, że wcześniej nie umówił się telefonicznie. Zapukał do drzwi i czekał, podczas gdy wiatr wzmagał się, szarpiąc poły jego przeciwdeszczowego płaszcza. Drzwi otworzył niedużego wzrostu mężczyzna. Uniósł głowę, żeby przyjrzeć się wysokiemu policjantowi. - Jestem posterunkowy Hamish Macbeth z Lochdubh. Czy mógłbym z panem porozmawiać? - Proszę wejść. Hamish wszedł za mężczyzną do salonu, z regałami wypełnionymi książkami. Przy oknie stał stół z komputerem. W otwartym kominku płonął ogień, nad kominkiem natomiast wisiała duża, oprawiona fotografia, przedstawiająca pisarza przyjmującego jakąś nagrodę. - Spłoszył pan moją muzę - zaśmiał się John, chrząkając.

Miał niewiele ponad metr pięćdziesiąt wzrostu, był krótkowidzem i miał rzadkie siwe włosy, których cienkie pasma zaczesane były na łysiejącą czaszkę. Duże brązowe oczy przykuwały uwagę nad kartoflowatym, porowatym nosem i wydatnymi ustami. Ubrany był w brązowy golf i sztruksy w takim samym kolorze. - Proszę siadać - zapraszał. - Boli mnie szyja, gdy patrzę na pana, zadzierając głowę. Hamish zdjął czapkę i usadowił swoje długie, patykowate ciało w fotelu przy kominku. - Czy to pana naturalny kolor? - spytał John, przyglądając się ogniście rudej czuprynie. - W stu procentach. Nie wygląda pan na zaskoczonego wizytą policjanta. - Nie jestem żonaty, moi rodzice nie żyją i nie mam żadnych bliskich krewnych. Ludzie boją się, widząc w drzwiach policjanta, kiedy martwią się o swoich ukochanych lub kiedy mają coś do ukrycia. Więc co pana sprowadza? - Chodzi o pana zajęcia literackie. - Będę się niezmiernie cieszył, jeśli pan na nie przyjdzie. Może pan zapłacić za semestr z góry lub po każdej lekcji. - Nie myślałem o tym, żeby się zapisać. Nie sądzę, żeby ktokolwiek zamierzał. Wszyscy będą siedzieć w domu i oglądać telewizję. John wyglądał na dość zadowolonego z siebie. - Już otrzymałem dziesięć zgłoszeń od mieszkańców Lochdubh. - Ciekaw jestem, od kogo? - Ach! - John pogroził mu palcem. - Może pan przyjdzie i sam się przekona. - Może tak zrobię. Czy wydał pan dużo książek?

- Otrzymałem Nagrodę Tammerty Biscuit w dziedzinie szkockiej literatury. - John wskazał na fotografię. - Tutaj przyjmuję nagrodę za „Czynszowe dni". Czytał pan może? - Nie. - W takim razie dam panu egzemplarz. - John wyszedł z pokoju. Hamish rozejrzał się. Na małym stoliku przy ścianie, naprzeciwko komputera, stał talerz po skończonym jedzeniu. Obok wszechobecnych książek i dużej fotografii nad kominkiem brak było jakichkolwiek pamiątek czy rodzinnych zdjęć. John wrócił i wręczył posterunkowemu egzemplarz „Czynszowych dni". - Podpisałem ją dla pana. Hamish otworzył książkę i spojrzał na dedykację. Napis brzmiał: „Dla Hamisha MacBetha. Jego pierwsze spotkanie z literaturą. John Heppel". - Czytałem książki już wcześniej - fuknął Hamish gniewnie, a w jego głosie słychać było syczenie, co było oznaką zdenerwowania. - A w moim nazwisku nie ma wielkiego „B". Co jeszcze pan napisał? - Och, mnóstwo książek - odparł John. - Właśnie skończyłem scenariusz filmowy dla telewizji w Strathbane. - Oparty na własnej książce? John nagle zaczął się kręcić nieswojo. - Cóż, to scenariusz do „W górskiej dolinie". Hamish uśmiechnął się. - To opera mydlana. - Ja jednak podniosłem jej poziom, rozumie pan? Z korzyścią dla widowni. Nawet tak wybitni pisarze, jak ja, muszą zniżać się do pisania na użytek popularnych seriali. - Naprawdę? W takim razie powodzenia. Lepiej już pójdę.

- Proszę zaczekać. Pytał pan o moją pracę? Inspiruję się francuskimi pisarzami, na przykład Jeanem - Paulem Sartre'em i Francois Mauriacem. Już w szkole zorientowałem się, że zostałem obdarzony wielkim talentem. Dorastałem na okrutnych ulicach Glasgow, to trudne środowisko dla wrażliwego chłopca. Jednak ja obserwowałem i rejestrowałem wszystko, niczym kamera. Czasem mam wrażenie, że zostałem wysłany z jakiejś innej planety, żeby obserwować. - Całkiem sporo miejscowych pijaczków ma takie wrażenie - złośliwie dodał lekko już znudzony Hamish. - Wie pan, oni wszyscy myślą, że pochodzą z innej planety. Oczy Johna miały niezwykle zaabsorbowany wyraz, jednak, jak każdy nudziarz, był zainteresowany wyłącznie sobą. - Zapewne zastanawia się pan, dlaczego nigdy się nie ożeniłem? - Chyba potrafię sobie to wyobrazić - mruknął Hamish. - W moim życiu była jedna kobieta, moja wielka miłość. Niestety, mężatka. Spotykaliśmy się potajemnie. Nasza namiętność szybowała jak... jak... - Myszołowy? - Orzeł - poprawił go John z urazą. - Ona miała kruczoczarne włosy i skórę białą jak mleko. - Tak, no cóż. - Hamish zdecydowanym ruchem podniósł się z fotela. - To wszystko jest bardzo interesujące, ale muszę już iść. - Och, naprawdę? W takim razie widzimy się w przyszłą środę. Hamish zmiął czapkę. - Proszę nie wstawać. Trafię do wyjścia. Posterunkowy zauważył, że wiszący przy drzwiach płaszcz przeciwdeszczowy był mokry.

Wsiadał właśnie do land rovera, kiedy John wybiegł za nim. - Zapomniał pan o książce. - Tak, dziękuję. - Hamish wziął od niego powieść i wrzucił ją na siedzenie pasażera, po czym odjechał z piskiem opon. Nie przetrwa tutaj zimy - zawyrokował, nieświadom tego, że John Heppel rzeczywiście miał opuścić szkockie góry, ale w innych okolicznościach, niż Hamish przypuszczał. Kiedy posterunkowy jechał wzdłuż brzegu jeziora, kierując się do Lochdubh, zobaczył, że druciany kosz na śmieci nie został jeszcze skradziony. Rybacy używali ich jako pojemników na homary. Zahamował z piskiem, sięgnął po książkę Johna, otworzył okno i wrzucił powieść do kosza. Dedykacja wyprowadziła go z równowagi. Pojechał trochę dalej i zobaczył niewielką grupę ludzi tłoczących się przed sklepem Patela. Pani Wellington, żona pastora, stała w tłumie i machała do niego. Hamish zatrzymał się i otworzył okno. - Co się tutaj dzieje? - To straszne! - krzyknęła pani Wellington. - Niech pan przyjdzie i sam zobaczy. Hamish wysiadł i podszedł do grupy. Ludzie rozstąpili się, żeby go przepuścić. Na bielonej ścianie obok drzwi ktoś napisał czerwoną farbą w sprayu: „Pakistańczycy do domu". - On nawet nie jest Pakistańczykiem - zawołała pani Wellington. - Jest Hindusem. Sklep był zamknięty na noc, mimo to drzwi otworzyły się i wyszedł pan Patel. - Co się stało, Hamishu? - spytał. - Jakiś wariat gryzmolił ci po ścianach. Pan Patel spojrzał na napis.

- Kto mógłby to zrobić? - rozglądał się po niewielkiej grupie zgromadzonych osób. - Sprzedajesz farbę w sprayu? - spytał Hamish. - Tak, ale nigdy dzieciom. Tylko tym, którzy zamierzają używać jej wokół własnego domu. Hamish zwrócił się do grupy. - Chcę, żebyście wszyscy popytali w miasteczku i dowiedzieli się, czy widziano kogoś niedaleko sklepu. Zamknął pan dziś wcześnie po południu, panie Patel. Po czternastej robi się już ciemno. Zatem musiało się to zdarzyć po zamknięciu. W międzyczasie znajdźmy jakąś terpentynę i zmyjmy ten napis. - A co z odciskami palców? - rezolutnie zauważyła pani Wellington. - Śledczy nie pofatygują się do tej sprawy, a sprzęt, jakim ja dysponuję, nie jest w stanie zdjąć odcisków palców ze ściany. Zabierajmy się do pracy. Powiedzcie też nowej nauczycielce, pannie Garrety, że przyjdę jutro porozmawiać z uczniami. - Myśli pan, że to robota dzieci? - spytała Angela Brodie, żona lekarza, która właśnie dołączyła do grupy. - Nie wiem - odpowiedział Hamish. - Po prostu nie przychodzi mi do głowy nikt, kto mógłby to zrobić. Pan Patel jest jednym z nas, mieszka tutaj od dawna. Tłum zaczynał być coraz liczniejszy i wszyscy koniecznie chcieli pomóc w zmywaniu napisu ze ściany. Hamish odsunął czapkę z czoła i podrapał się po ognistej czuprynie. - Gdyby ktoś napisał „Anglicy do domu", jeszcze bym to zrozumiał - zwrócił się do Angeli. - Anglicy są ostatnio w Szkocji często atakowani. - Ale nie w Lochdubh - nachmurzyła się Angela. - To musiał być ktoś z zewnątrz. Wszyscy w Lochdubh wiedzą, że pan Patel pochodzi z Indii.

Następnego dnia Hamish wziął na smycz swojego dziwnie wyglądającego psa Lugsa i poszedł w kierunku miejscowej szkoły. Placówce tej, podobnie jak posterunkowi, groziło zamknięcie. Uczyły się tu dzieci do jedenastego roku życia, starsze natomiast podróżowały autobusem do położonego w Strathbane gimnazjum. Podejmowano wiele prób jej zamknięcia, jednak za każdym razem dobrze zorganizowani mieszkańcy miasteczka protestowali tak zawzięcie, że do tej pory udało się ją utrzymać. Panna Freda Garrety, nauczycielka, była drobną istotą i miała niewiele ponad dwadzieścia lat. Ledwie sięgała Hamishowi do ramienia. Miała proste czarne włosy ścięte na boba i białą trójkątną buzię o dużych czarnych oczach. Nosiła czarny podkoszulek i czarne spodnie. Hamish pomyślał, że wygląda jak arlekin. - Przyszedłem porozmawiać z pani uczniami. - O tym graffiti? - spytała, jej głos miał południowy akcent. - Tylko proszę szybko. Niedługo egzaminy. Hamish wszedł do klasy, gdzie uczniowie nadal siedzieli w ławkach jak za dawnych czasów: starsi z tyłu, a najmłodsi z przodu. Posterunkowy stanął pośrodku sali. - Przyszedłem, żeby porozmawiać z wami na temat rasistowskiego napisu na ścianie sklepu. To hańba i nie wolno pozwolić, żeby takie rzeczy miały miejsce w Lochdubh. Czy ktoś z was ma coś do powiedzenia? Twarze uczniów przyglądały mu się z powagą, jednak nikt się nie odezwał. - Być może ktoś z was coś wie, ale nie chce mówić przy wszystkich. W takim razie proszę zgłosić się z rodzicem na komisariat. Mały chłopiec podniósł rękę. - Tak?

- Mój tatuś mówi, że w naszym kraju jest zbyt wielu cudzoziemców. Może powinien pan z nim porozmawiać. - Nazywasz się Dermott Taggart, prawda? - Tak. - Czy twój tatuś jest w domu? - Jest na budowie w Strathbane. - Myślisz, że mógł mieć z tym coś wspólnego? Dermott nagle zaczął sprawiać wrażenie wystraszonego. - Proszę mu nie mówić, że coś wygadałem - wydusił i wybuchnął płaczem. Freda podbiegła, żeby go pocieszyć. - Ktoś jeszcze? Cisza. - No cóż, posłuchajcie uważnie. Rasizm to poważne przestępstwo. Sprawca zostanie ukarany i zapamiętajcie moje słowa, dowiem się, kto to zrobił. Hamish wrócił na posterunek i wszedł do biura. Usiadł za biurkiem i zapatrzył się ponuro w monitor komputera. Kto, na miłość boską, chciałby nabazgrać rasistowski slogan na sklepie Patela? Usłyszał wołanie od strony kuchni. - Hamish, telewizja jest tutaj. Są przed sklepem Patela razem z tym pisarzem. Hamish wybiegł. Na zewnątrz stał Archie Maclean. - Kto by pomyślał, że się tutaj pofatygują. Posterunkowy ruszył za nim do Patela. Przed sklepem stał John Heppel, zwrócony w kierunku kamery. - ...i to wszystko, co mam na ten temat do powiedzenia - zadeklarował z nadęciem. - Ja, John Heppel, zrobię, co w mojej mocy, żeby pomóc policji znaleźć sprawcę tej okropnej zbrodni. Dziękuję państwu. Orzechowe oczy Hamisha zwęziły się podejrzliwie. John Heppel miał makijaż zrobiony na potrzeby kamery, ale nigdzie nie widać było makijażystki.

Przepchnął się przez tłum zgromadzony wokół Johna. Właśnie udzielał wywiadu dziennikarce, ładnej dziewczynie o imieniu Jessma Gardener. - Skąd się pan o tym dowiedział? - Hamish zapytał ostro Johna. - Ach, panie posterunkowy. Właśnie przechodziłem i zobaczyłem ekipę telewizyjną. Hamish pochylił się i przeciągnął swoim długim palcem po policzku Johna, po czym przyjrzał się brązowemu śladowi pudru na opuszku. - Maluje się pan na co dzień? - spytał. John zarumienił się gniewnie. - Jestem przyzwyczajony do telewizyjnych występów, dlatego mam ze sobą najniezbędniejsze rzeczy w samochodzie. Muszę zawsze dobrze wyglądać, jestem to winien moim czytelnikom i widzom. Hamish zwrócił się do Jessmy. - Skąd pani się o tym dowiedziała? - Ktoś zadzwonił do redakcji wczoraj, późnym wieczorem. - Mogłaby pani zadzwonić i poprosić o podanie nazwiska osoby, która poinformowała was o tym zdarzeniu? - Muszę już iść. - John minął Hamisha i przepchnął się przez tłum. Kiedy Jessma wyjęła telefon i dzwoniła, Hamish stanął i przyglądał się odchodzącemu Heppelowi. Dziewczyna rozłączyła się i oświadczyła: - To był anonimowy telefon. Potem zadzwonił John i powiedział, że będzie w sklepie. Pisze scenariusz do jednego z naszych programów, więc pomyśleliśmy, że przy okazji przeprowadzimy z nim wywiad. Według mnie to strata czasu. Szkoda, że nie słyszał pan całego przemówienia. Wydawałoby

się, że ten mały człowieczek włada całą Szkocją. Materiał pewnie wyląduje w koszu. Hamish wrócił na posterunek, zabrał swojego psa i pojechał w kierunku Cnothan. Postawił koguta na dachu i ruszył na sygnale, natomiast Lugs spojrzał dziwnymi, niebieskimi oczami na swojego pana. Psisko nienawidziło dźwięku policyjnych syren. Jadąc wyboistą drogą, Hamish skrócił sobie drogę do Cnothan o kilkanaście kilometrów. Zajechał przed dom Johna Heppela, zanim pisarzowi udało się do niego dotrzeć. Wysiadł z samochodu i czekał. Przeszukiwał kosz na śmieci stojący przy domu. Kiedy nadjechał John, nadal czegoś szukał. - Co pan wyprawia? - spytał gniewnie pisarz. Hamish wyprostował się. - Szukam puszki po farbie w sprayu. - Wytoczę panu proces o zniesławienie. - Proszę to zrobić, a ja załatwię nakaz przeszukania domu i przejrzę ubrania w poszukiwaniu śladów po farbie. Podejrzewam, że to pan nabazgrał ten napis, żeby zyskać trochę rozgłosu. - Jak pan śmie! - Mam teraz wystarczająco dużo rzeczy na głowie, nie będę się przejmować jeszcze takim głupcem, jak pan. Proszę więcej nie robić takich rzeczy. - Powtarzam, pozwę pana! - Proszę bardzo, z chęcią zobaczę, jaki zyska pan rozgłos dzięki tej historii. Kiedy odwiedziłem pana wczoraj wieczorem, zauważyłem, że pański płaszcz był mokry. To oznacza, że wychodził pan. Jeszcze kilka takich wystąpień publicznych i dorwę pana. - Nie znoszę takich ludzi - poinformował Hamish swojego psa. - Co mam teraz zrobić, Lugs? Powiedzieć mieszkańcom?

Och, przecież to tylko burza w szklance wody. On już chyba nie będzie próbował niczego podobnego. Ale w zaufaniu powiem o tym panu Patelowi. Brwi pana Patela uniosły się na wysokość linii włosów, kiedy Hamish wyprowadził go ze sklepu i po cichu wytłumaczył swoje podejrzenia co do pisarza. - Jesteś pewien? - spytał pan Patel. - Zapisałem się na jego zajęcia. - Chcesz zostać pisarzem? - Hamish natychmiast zapomniał o temacie rozmowy. - Jakie książki chcesz pisać? - Pomyślałem, że mógłbym opisać swoje życie. Wiesz, jak zaczynałem na Hebrydach, gdzie początkowo sprzedawałem różne rzeczy, nosząc je w walizce, zanim stać mnie było na otwarcie sklepu - zapatrzył się gdzieś w przestrzeń, a jego brązowe oczy się rozmarzyły. - Zatytułowałbym moją powieść „Hinduskie życie na dalekiej północy Szkocji". - Może powinieneś spróbować czegoś krótszego. - Co masz na myśli? - Nie wiem, nic nie przychodzi mi do głowy. - No widzisz! Dlatego muszę zapisać się na kurs pisania. - Tak czy inaczej - wrócił do tematu Hamish - nie mam dowodu, że ten napis to jego sprawka. A żeby tego dowieść, potrzebuję nakazu przeszukania jego domu. Nie wygląda na to, żebym był w stanie go uzyskać. Więc ta informacja zostaje między nami. - Więc nie jesteś pewien, że to on? - Jestem raczej przekonany. Widzisz, zjawił się tutaj w pełnym makijażu. - Może on... no cóż, rozumiesz... ma takie skłonności. - Ma skłonności, żeby prezentować swoją durną gębę w telewizji, to wszystko. - Hej, Hamish!

Posterunkowy odwrócił się. Callum McSween, miejscowy śmieciarz, stanął obok. - Znalazłem w śmietniku książkę z dedykacją dla ciebie. Proszę. - O, dziękuję - wymamrotał Hamish. Miał ochotę powiedzieć, że celowo wrzucił ją do kosza, ale nagle zapragnął zapomnieć o wszystkim, co dotyczyło Johna Heppela. Posterunkowy skinął im głową na pożegnanie. Pojechał do domu, wysiadł i pomógł wygramolić się z samochodu Lugsowi, którego nogi były za krótkie, żeby mógł swobodnie wyskoczyć z land rovera. Spojrzał na książkę, którą trzymał w ręku. Zerknął w kierunku jeziora. W Lochdubh była właśnie pora obiadu - mieszkańcy tradycyjnie jadali ten posiłek w południe. Na brzegu nie było żywej duszy. Zamachnął się tak mocno, że książka poszybowała nad brzegiem i wałem, w kierunku tafli wody. *** Hamish właśnie smażył kotlety, kiedy usłyszał pukanie do drzwi kuchennych. Miejscowi nigdy nie używali wejścia od frontu. Posterunkowy poszedł otworzyć. W drzwiach stał Clarry Graham. Kiedy Hamish był sierżantem, przydzielono mu Clarry'ego do pomocy, ale nie miał z niego pożytku, ponieważ jego powołaniem była praca w kuchni. Ku rozpaczy Hamisha, mężczyzna trzymał w ręku „tę książkę". - W Hotelu Zamek Tommel jest teraz spokojnie - powiedział Clarry płaczliwie. - Właśnie wędkowałem nad jeziorem, kiedy ta książka spadła z nieba prosto do mojej łódki. W środku jest dedykacja dla ciebie. - Dzięki - westchnął Hamish. - To chyba jakieś dzieciaki - ciągnął Clarry. - Wejdź.

- I tak nie będziesz chciał tego czytać. Pełno tam brzydkich słów. Mówię ci, przekleństwa są chyba w każdym zdaniu. - Autor tej powieści będzie prowadził u nas zajęcia literackie. - Och, zapisałem się na nie. - Ty, Clarry? Chcesz napisać książkę? To znaczy, o czym ma ona być? - Zamierzam ją zatytułować „Z komisariatu do kuchni". - Posłuchaj, Clarry, dzisiaj jest naprawdę trudno wydać książkę. Szczególnie, jeśli jest to autobiografia. Naprawdę musiałbyś być jakimś celebrytą. Poza tym, jak widać, ten John Heppel pisze rzeczy, których raczej nie będziesz chciał czytać. - Będzie nam opowiadał o wydawcach i agentach - upierał się Clarry. - Chciałbym trochę dorobić. Pomyśl tylko, ile zarabia J.K. Rowling. - A nie pomyślałeś o tym, że J.K. Rowling potrafi pisać? Clarry, tylko cztery i pół procent pisarzy jest się w stanie utrzymać z literatury. Pamiętam, że gdzieś o tym czytałem. Okrągła twarz Clarry'ego przybrała uparty wyraz, a Hamish westchnął z rezygnacją. Kucharz najwyraźniej uważał, że czekała go przyszłość jednego z tych czterech i pół procenta. Kiedy Clarry wyszedł, Hamish zaczął z niepokojem myśleć o zajęciach literackich Johna. Miał przeczucie, że pisarz jest niebezpiecznym, obcym elementem, który został jakimś cudem wprowadzony do ich górskiego systemu. Postanowił pójść na pierwsze zajęcia. Obecność posterunkowego zapewne Johna zdenerwuje, a właśnie tego Hamish nie mógł się doczekać. Otworzył książkę Heppela i zaczął czytać. Była to jedna z tych pseudoliterackich książek, której treść utrzymana została w konwencji strumienia świadomości. Akcja toczyła się w biednej dzielnicy Glasgow.

Jej „chropowatość" polegała na obecności wulgaryzmów. Antybohaterem był jakiś ćpun, którego ulubione zajęcie to ciskanie butelkami w każdego, kto spojrzał na niego krzywo. Bohaterka natomiast znosiła to wszystko cierpliwie i z miłością. Hamish przerzucał strony, aż dotarł do końca książki, gdzie zreformowany antybohater wygłaszał mowę do młodzieży z Glasgow. Ciężko było zarzucić książce porywającą fabułę. Cały grubaśny tom pełen był banalnych porównań i metafor. Może ta książka nie była taka zła, pomyślał ponuro. Tak jak każdego górala, Hamisha łatwo było urazić, ponadto nienawidził, kiedy ktoś go traktował z góry. Słowa dedykacji nadal dźwięczały mu w głowie. Znów ktoś zapukał do drzwi, tym razem bardzo cicho. Hamish otworzył i zobaczył w progu Dermotta Taggarta, małego chłopca, który myślał, że to jego tata może być odpowiedzialny za obraźliwe graffiti. - Wejdź - zapraszał. Potem zaklął. Znad patelni unosił się czarny dym. Zapomniał o kotletach. - Usiądź, chłopcze - rzucił przez ramię. - Wyrzucę tylko to do kosza. Nie mam żadnego napoju, ale mogę zrobić ci herbatę. - Nie chcę nic - szepnął chłopiec. Hamish wyrzucił kotlety. - Siadaj, nie myślisz chyba, że twój tata jest odpowiedzialny za to graffiti? Dermott zwiesił głowę. - Ja myślę - delikatnie zaczął Hamish - że nie daje ci spokoju coś, co dzieje się w domu. Chyba chciałeś po prostu wezwać policjanta. O co tak naprawdę chodzi? Dziecko zaczęło płakać. Hamish wyciągnął z szafki paczkę chusteczek, podał je chłopcu i czekał cierpliwie.

Wreszcie płacz chłopca przeszedł w szloch i malec zaczął czkać. - Tata bije mamę - wydusił z siebie. - Czy twój tata pije? - Tak, dużo. - Ciężko mi coś zrobić w tej sprawie, dopóki twoja mama nie złoży skargi. - Nie powie pan nic opiece społecznej? - wysapał chłopiec w panice. - Nie, nie powiem - przyrzekł Hamish. Wiedział, że nieważne, jacy są rodzice, dzieci żyją w strachu, że opieka społeczna zabierze je z domu. - Pozostaw to mnie. Coś wymyślę. Kiedy chłopiec wyszedł, Hamish zaczął zastanawiać się, co wiedział o jego ojcu. Alistair Taggart pracował dorywczo w Strathbane. Hamish nie mógł sobie przypomnieć, żeby widział go pijącego w miejscowym barze. Być może pił w Strathbane, a potem wracał do domu. Poczuł niemal ulgę, że mógł zająć się zwyczajnymi, choć przykrymi problemami miasteczka, zamiast zamartwiać się, że ten John Heppel sprowadzi na nich jakieś nieszczęście.

Rozdział drugi Och! Jakże jest nudny, Jak strudzony koń czy marudna żona; Gorszy, niźli dom w płomieniach. Wolałbym żyć W odległym młynie, czosnek z serem zajadając, Niż żywić się frykasami, słuchając, jak przemawia W jakimś domu letniskowym w Christendom. William Szekspir Był to jeden z tych niezwykłych wiosennych dni, jakie czasem zdarzały się w górach w listopadzie, kiedy wiatr wiał łagodnie, niesiony prądem zatokowym. Hamish miał wielką ochotę wybrać się na ryby, ale była środa i wieczorem miały odbyć się pierwsze prowadzone przez Johna zajęcia, a posterunkowy jeszcze nie rozwiązał sprawy Dermotta. Hamish najpierw ustalił, na której budowie pracował Alistair Taggart, potem zadzwonił tam i dowiedział się, że mężczyzna został zwolniony. Wyruszył więc do domku Taggartów. Chata położona była na skraju miasteczka, obok okazałego hotelu, który niegdyś nieźle prosperował, ale teraz stał pusty. Drzwi otworzyła mu gospodyni, Maisie. Kiedy go zobaczyła, złapała się za serce. - Co się stało, Hamishu? Chyba nie chodzi o mojego chłopca? - Nie, nie - uspokajał posterunkowy. - Wypytuję tylko wszystkich w miasteczku, czy nie widzieli przypadkiem, jak ktoś malował to graffiti na ścianie Patela. Pewne, zatarte już prawie przez czas cechy wskazywały, że Maisie Taggart była kiedyś ładną kobietą. Na jednym policzku miała paskudnego siniaka. - Kto to? - krzyknął męski głos. - Następny z twoich kochasiów?

- To pewnie twój mąż. Porozmawiam z nim. Kobieta wyglądała na przestraszoną i oszołomioną. - To nie jest najlepszy moment. - W drzwiach pojawił się Alistair, odpychając żonę na bok. - O co chodzi? - warknął. - Właśnie robię z nią porządek - dźgnął palcem swoją drżącą ze strachu żonę. - Mówi, że wybiera się na ten kurs pisania. Wyrzuca w błoto moje ciężko zarobione pieniądze, żeby się widywać ze swoim kochasiem. Maisie przecisnęła się obok rozgniewanego męża i zniknęła wewnątrz domu. - A ty możesz się stąd wynosić! - wrzasnął Alistair. - Przyszedłem, żeby się dowiedzieć, czy nie wiesz czegoś na temat tego graffiti na sklepie Patela, ale skoro już tutaj jestem, to porozmawiamy poważnie. Alistair próbował zatrzasnąć drzwi. Hamish chwycił go za ramię i wyciągnął na zewnątrz. - Jeśli mnie uderzysz - zapowiedział posterunkowy - zostaniesz oskarżony o napaść i pójdziesz do więzienia. Alistair opuścił pięści i zapytał ostro: - No więc, o co chodzi? - W takim małym miasteczku trudno zachować cokolwiek w tajemnicy - skłamał Hamish, myśląc, że napaści Alistaira na rodzinę były ukrywane niezwykle pieczołowicie. - Wszyscy wiemy, że bijesz żonę. - Kto tak twierdzi? - Wszyscy. Ma siniaka na policzku. - Spadła ze schodów. - Wymyśl coś lepszego. Ta wymówka jest stara jak świat. Będę miał cię teraz na oku, Alistairze Taggarcie. Twoja żona pójdzie na te zajęcia literackie. Teraz za każdym razem, kiedy będziesz jej groził, możesz się spodziewać, że będę stał pod twoim domem z magnetofonem, żeby nagrać te groźby. Kiedy

będziesz wracał ze Strathbane, jeśli znajdziesz nową pracę, policjanci z drogówki będą już na ciebie czekać i sprawdzą, czy nie prowadzisz pod wpływem alkoholu. A teraz spójrzmy na twój samochód i prawo jazdy. - To jest nękanie! - Nie zaszkodzi, jeśli zaznasz troszkę tego, co musi znosić twoja żona. - Hamish podszedł do zaparkowanego z boku domu samochodu. - Popatrzmy. Trzeba wymienić przednią oponę. Masz kluczyki? Alistair podał mu je i czekał, pocąc się na delikatnym wietrze, podczas gdy Hamish zaczął szczegółowo sprawdzać auto i dokumenty. - Musisz mieć nowe światła hamowania - powiedział wreszcie Hamish. - Twoja nalepka podatkowa jest nieważna. Tyran - Alistair trochę spuścił z tonu. - Posłuchaj - zaczął się przymilać - sam zawiozę Maisie na te zajęcia i będę ją dobrze traktować. Zostawisz mnie wtedy w spokoju? - Prawdopodobnie tak. I jak naprawisz samochód. Zachowuj się przyzwoicie. Hamish wrócił na posterunek i wyruszył razem z Lugsem, żeby skontrolować rozległy teren, który teraz należał do jego rewiru. Przestał już zostawiać Lugsa u Angeli, żony lekarza, ponieważ kobieta zaczęła narzekać, że pies spędzał u niej więcej czasu niż we własnym domu. Lugs był bardzo zepsutym zwierzakiem. Hamish nadal czuł czasem ukłucie w sercu na myśl o swoim poprzednim psie, Towserze. Zastanawiał się, czy dbał o niego należycie i czy mógł zrobić coś, żeby przedłużyć jego żywot. Natomiast sprytny Lugs tylko na tym zyskał. Był łakomczuchem i z łatwością omijał wszystkie diety, które próbował wprowadzić mu Hamish. Wystarczyło, że pies kładł się, zamykał oczy i skomlał.

Kiedy Lugs usadowił się obok Hamisha, ze swoimi dużymi, zwisającymi uszami i czymś na kształt niemal ludzkiego uśmiechu na pysku, Hamish poczuł, nie po raz pierwszy zresztą, że został obarczony istotą przypominającą zaborczą żonę. Na drodze z Lochdubh do Strathbane znajdował się nowy pub o nazwie Zadymiony Dan. Jakiś miesiąc temu odbyło się jego wielkiego otwarcie. Od tego czasu Hamish zdążył już odwiedzić to miejsce kilka razy. Już pierwszej nocy miała tu miejsca bójka na noże. Posterunkowy podejrzewał, że właściciel, Dan Buffort, zajmował się handlem narkotykami. Młodzież ze szkockich gór, która niegdyś emigrowała do miast, żeby po ukończeniu szkoły wstąpić do wojska łub college'u, teraz - niestety - wolała zostać w rodzinnych stronach, szwendając się po okolicy i pakując w tarapaty. Hamish wszedł do zadymionego pubu. Dwoje młodych ludzi grało w bilard, pozostali okupowali bar, pijąc drinki z bacardi. Za barem stały całe rzędy słodkich alkoholi owocowych. Producenci twierdzili, że ich drinki nie były kierowane do młodocianych, ale Hamish nie wierzył w te zapewnienia. Kusiły w niewielkich, niewinnie wyglądających butelkach, opatrzone nazwami Archers Aqua Peach, Bliss czy Mike's Hard Lemonade. Hamish zamówił wodę mineralną. - Mam nadzieję, że nie sprzedajecie alkoholu nieletnim. Dan Buffort był korpulentnym mężczyzną z wielkimi, wytatuowanymi ramionami, rudymi włosami i małymi, świńskimi oczkami. - Nie śmiałbym - uśmiechnął się nieszczerze. - Słyszałem co innego. Jeśli przyłapię cię na tym chociaż raz, stracisz licencję.