wotson

  • Dokumenty43 350
  • Odsłony2 221 919
  • Obserwuję1 467
  • Rozmiar dokumentów64.9 GB
  • Ilość pobrań1 772 891

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 21 - Hamish Macbeth i śmierć marzyci

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 21 - Hamish Macbeth i śmierć marzyci.pdf

Użytkownik wotson wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 239 stron)

SERIA KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth TOM 21 Hamish Macbeth i śmierć marzycielki M.C. Beaton

W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się: Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty Tom 14. Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty Tom 15. Hamish Macbeth i śmierć nałogowca Tom 16. Hamish Macbeth i śmierć śmieciarza Tom 17. Hamish Macbeth i śmierć celebrytki Tom 18. Hamish Macbeth i śmierć osady Tom 19. Hamish Macbeth i śmierć oszczercy Tom 20. Hamish Macbeth i śmierć nudziarza Tom 21. Hamish Macbeth i śmierć marzycielki

Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć marzycielki Tytuł oryginalny tomu: Death of a Dreamer, A Hamish Macbeth Mystery

Dla Alice Boatwright i Jima Mullinsa z miłością

Rozdział pierwszy Jeśli więc marzę, że cię zdobyłem, to cię zdobyłem, bo wszystkie nasze radości są fantastyczne. John Donne Na dalekiej północy Szkocji w hrabstwie Sutherland panowała szczególnie sroga zima. Wielkie zamiecie śnieżne przybywały z hukiem znad Atlantyku, przykrywając drogi i domy grubymi zaspami śniegu. W wiosce Lochdubh, w miejscowym sklepie spożywczym pan Patel wyprzedał prawie całe zaopatrzenie. Dlatego stało się konieczne, by helikopter ratunkowy zrzucił dostawy oblężonym mieszkańcom. Pod koniec marca burze śnieżne nagle minęły, a po nich nastąpił czas kojących wietrzyków i niebieskiego nieba. W powietrzu wciąż słychać było odgłosy zgrzytliwych pił i walenia młotków, gdy mieszkańcy Lochdubh jakby przebudzili się z długiego snu i zabrali do naprawiania szkód wyrządzonych przez zamieć. Posterunek policji był stosunkowo dobrze chroniony dzięki temu, że znajdował się pod szczytem wzgórza i uniknął najgorszego spustoszenia poczynionego przez wiatry. Posterunkowy Hamish Macbeth sprawdził, że jedyną rzeczą do naprawy był dach kurnika. Archie Macleod, jeden z miejscowych rybaków, poszedł odwiedzić Hamisha i zastał patykowatego policjanta o płomiennie rudych włosach na szczycie drabiny, precyzyjnie wbijającego gwoździe w dach kurnika. - Piękny dzień, Hamishu - zawołał. Korzystając z każdej możliwości oderwania się od pracy, Hamish zszedł z drabiny. - Właśnie miałem wstawiać czajnik, Archie. Masz ochotę na herbatę? - Tak, byłoby świetnie.

Archie podążył za Hamishem do kuchni i usiadł przy stole, podczas gdy policjant postawił stary, poczerniały czajnik na piecu z palącym się drewnem. - Miałeś dużo zniszczeń, Archie? - Dachówki odpadły z dachu. Ale ona już to naprawia sama. Orzechowe oczy Hamisha zalśniły z rozbawieniem. - Nie miałeś ochoty jej pomagać, prawda? - Och, nie. Kobiety najlepiej zostawić same sobie. Jak było u ciebie? - Bardzo spokojnie. Jest jedna rzecz w tej złej pogodzie - rzucił Hamish przez ramię, gdy wyciągał dwa kubki z szafki. - Powstrzymuje rzezimieszków z południa przed szukaniem łatwego łupu po domach. - Tak, ludzie przez to również są mili. Nie ma to jak duch walki. Czy ta przybyszka przetrwała zimę, czy też wyjechała na południe? Przybyszka była Effie Garrard. Hamish wpadł do niej ubiegłego lata, gdy tylko przyjechała, i był pewien, że nie zostanie na długo. Zaliczył ją w poczet tych romantycznych marzycieli, którzy czasem przeprowadzają się w szkockie góry w poszukiwaniu tego, co zawsze opisywali jako „jakość życia". - Wysłałem opiekuna zwierząt, Henry'ego, żeby odwiedził ją w zeszłym miesiącu, ale powiedział, że było zamknięte. W czajniku zaczęło wrzeć. Gdy Hamish napełnił dzbanek na herbatę, pomyślał nerwowo o Effie. Powinien był sam ją odwiedzić. A co, jeśli biedna kobieta leżała tam w środku i była martwa, gdy Henry do niej wpadł? - Powiem ci jedno, Archie. Przejdę się tam i zobaczę, czy wszystko u tej kobiety w porządku.

Śpiewny akcent rodem ze szkockich gór w głosie Hamisha zdradzał, że miał poczucie winy. Po południu Hamish wsiadł do policyjnego land rovera, opędzając się od swojego psa Lugsa oraz kotki Sonsie, które również próbowały wsiąść. - Wezmę was później na spacer - zawołał. Zobaczył siostry Currie, Nessie i Jessie, stojące na drodze i obserwujące go. Szyby w samochodzie były opuszczone i wyraźnie słyszał, jak Nessie mówi: - Ten człowiek ma bzika. Rozmawia ze zwierzętami, jakby były ludźmi. Hamish zaczerwienił się ze złości, gdy odjeżdżał. To, że przygarnął kota, a właściwie żbika, wywołało w wiosce wiele komentarzy. Ludzie upierali się, że to niemożliwe, by udomowić takie zwierzę. Ale Sonsie wydawała się zadomowić i nie dawała żadnych sygnałów, że zamierza uciec. Effie Garrard kupiła mały, jednopiętrowy dom na wzgórzach nad Lochdubh. Miał dach z blachy falistej, podłogi z kamienia i kominek. Kiedy Hamish po raz pierwszy ją odwiedził, okazało się, że była niską kobietą, miała około czterdziestu lat, była krzepka, miała brązowe włosy z pasmami siwizny i okrągłą twarz o rumianych policzkach oraz małe, ściągnięte usta. Trajkotała o dostojeństwie szkockich gór i o tym, jak zamierza sprzedawać swoje „dzieła sztuki" w miejscowym sklepie. Jeśli jeszcze żyje - a Hamish modlił się do Boga, żeby tak było - to spodziewał się odkryć, że spakowała się, wyjechała i zapomniała o wszystkich fantazjach na temat szkockich gór. Jednak gdy zbliżał się do jej domu, zobaczył dym unoszący się z komina. Może sprzedała dom komuś innemu - pomyślał, a z powodu ciężkiej zimy, przez którą większość ludzi spędzała czas w czterech ścianach, nic o tym nie słyszał.

Ale to właśnie Effie we własnej osobie otworzyła mu drzwi. - Powinnaś naprawdę założyć tu telefon - powiedział Hamish. - Coś mogło przytrafić ci się tej zimy i nigdy nie dowiedzielibyśmy się nawet, że potrzebujesz pomocy. - Mam komórkę. - Działa tu? Wciąż zdarzają się miejsca w szkockich górach, gdzie nie ma zasięgu. - Tak, działa świetnie. Wejdziesz na herbatę? - Chętnie, dzięki. Hamish zdjął czapkę i schylił głowę, żeby przejść przez niską framugę drzwi. W salonie połączonym z kuchnią stał podłużny stół do pracy, ą na nim koło garncarskie. Na stole leżało kilka wazonów i misek w pięknych kolorach. - To twoje? - spytał Hamish, podnosząc małą miseczkę o szafirowej barwie i obracając ją w palcach. - Tak. Pan Patel wziął część z nich, ale sklep z pamiątkami w hotelu na zamku Tommel przyjął o wiele więcej. Nie prowadziłam interesów zimą z powodu złej pogody, ale mam nadzieję sprzedać tego trochę, gdy wrócą turyści. Na ścianach wisiały obrazy ptaków i kwiatów, a każdy z nich był przepiękny. Hamish zaczynał zmieniać zdanie na temat Effie. Była utalentowaną artystką. - Zaskoczyło mnie to, że przetrwałaś tu zimę - powiedział. - Nie musiałam. Kawy czy herbaty? - Kawa byłaby wspaniała. Czarną poproszę. Co masz na myśli, mówiąc, że nie musiałaś? - Zatrzymałam się u swojej siostry w Brighton, tak więc uciekłam przed najgorszym. Usiądź, proszę.

Hamish usiadł na twardym krześle w kącie przy stole do pracy, podczas gdy ona przygotowała kawę. - To dziwne - powiedział. - Sądziłem, że szkockim górom uda się ciebie stąd przepędzić. - Dlaczego? To najpiękniejsze miejsce na świecie! Jasne - pomyślał Hamish cynicznie - jeśli możesz sobie pozwolić na to, by wydostać się stąd na zimę. Na głos powiedział natomiast: - Och, zaliczyłem cię w poczet tych wszystkich romantyków. - Nie ma nic złego w byciu romantykiem. Każdy potrzebuje marzeń. Oto twoja kawa. Hamish spojrzał na małą niebieską miskę. - Ta miska jest na sprzedaż? - Oczywiście. - Ile kosztuje? - Pięćdziesiąt funtów. - Pięćdziesiąt funtów! Hamish wpatrywał się w nią. - To dzieło sztuki - powiedziała spokojnie. - Pięćdziesiąt funtów to niewygórowana cena. To również twarda bizneswoman - pomyślał Hamish. Wciąż jednak oznaczało to, że mylił się co do niej. Romantycznie usposobieni przybysze sprawiali w przeszłości kłopoty. W kwietniu miała miejsce ostatnia tu zamieć śnieżna - zamieć pory kocenia się, jak nazywali ją miejscowi. Potem wróciła piękna pogoda, a już w czerwcu po jednym długim słonecznym dniu następował kolejny. Wspomnienia o mrocznej zimie minęły. Wciąż było jasno, nawet w środku nocy. Hamisha dziwiło, że nie było żadnego przestępstwa, nawet pomniejszej kradzieży. Pewnego pięknego poranka przechadzał się wzdłuż nabrzeża, kiedy zatrzymał go wysoki mężczyzna ze sztalugą

zarzuconą na plecy, który powiedział, że szuka zakwaterowania. - Nie sądzę, żeby było tu jakieś miejsce z dostępną pracownią - powiedział Hamish. Mężczyzna roześmiał się. - Jestem malarzem krajobrazów. Pracuję na zewnątrz. Wyciągnął dłoń. - Jestem Jock Fleming. - Hamish Macbeth. Możesz spróbować u pani Dunne w Morskim Widoku, tam na końcu. Nie da się go przeoczyć. Jock patrzył to na psa, to na kota, czekających cierpliwie u stóp Hamisha. - Dziwaczne te twoje zwierzęta - powiedział. - Dotrzymują mi towarzystwa - odparł Hamish lekceważąco. - Naprawdę? Dobrze, że nie jestem przesądny, w przeciwnym razie przeżegnałbym się - powiedział Jock ze swobodnym śmiechem. - Żbik i pies z niebieskimi ślepiami! Hamish uśmiechnął się. Z miejsca polubił artystę. Był potężnym mężczyzną około czterdziestki, jak szacował Hamish, ze zmierzwionymi czarnymi włosami, naznaczonymi siwizną. Miał komiczny, sponiewierany wyraz twarzy i zdawał się sam być żartownisiem. - Gdy się rozgościsz - powiedział Hamish - wpadnij na posterunek policji, napijemy się kielicha. - Świetnie. Do zobaczenia. Hamish odprowadził go wzrokiem. - Cóż, Lugs - powiedział. - To będzie pierwszy przybysz, z którym nie będziemy mieli żadnych kłopotów. Hamish był rozczarowany, kiedy minęły dwa dni, a Jock nie wpadł na drinka. Jednak trzeciego dnia, gdy przechadzał się rano wzdłuż nabrzeża, zobaczył Jocka przy sztaludze w otoczeniu niewielkiej grupki kobiet.

Podchodząc, Hamish powiedział: - Proszę się rozejść, drogie panie. Ten człowiek nie może pracować, gdy nad nim tak stoicie. - Nie mam nic przeciwko - powiedział Jock beztrosko. - Cieszy mnie towarzystwo pięknych pań. Freda, nauczycielka, zachichotała i powiedziała: - On daje nam lekcje. Może byś tak się stąd ulotnił, Hamishu? - Tak - zgodziła się Nessie Currie. - Idź schwytać jakiegoś przestępcę. - Do zobaczenia później na kielichu, Hamishu - zawołał Jock, gdy Hamish odchodził. Mam nadzieję, że nie okaże się łamaczem serc - pomyślał Hamish. Postanowił odwiedzić Angelę Brodie, żonę doktora. Drzwi do kuchni były otwarte, więc wszedł do środka. Angela siedziała przy kuchennym stole za komputerem. Podniosła wzrok i kiedy zobaczyła Hamisha, odetchnęła z ulgą, odgarniając pukiel włosów z twarzy. - Nie dam już dłużej rady z tą książką, Hamishu - narzekała. - Kiedy wydano pierwszą, pomyślałam, że jestem ustawiona. Ale teraz słowa nie przychodzą mi do głowy. - Może za bardzo się starasz. - Może. Napijmy się kawy. Pierwszą powieść Angeli opublikowano ubiegłej jesieni. Recenzje były dobre, ale sprzedaż skromna. - Problem jest taki, że jestem przeklęta jako „pisarka literacka" - powiedziała Angela - co zwykle oznacza sławę i zero pieniędzy. - Może jakieś wydarzenie z wioski pobudzi twoją wyobraźnię - powiedział Hamish, po cichu przepędzając jej dwa koty ze stołu, gdy próbowały wypić mleko z dzbanka. - Jakie na przykład?

- Przykładowo ten artysta. Zdaje się, że wywarł spore wrażenie na kobietach. - Och, żartuje z nich i drażni się z nimi. Ale nie sądzę, żeby ktoś się w nim zakochał. - Dlaczego? - Nie ma w nim niczego, czym mógłby do siebie zachęcić. Jest na wskroś miłym człowiekiem, ale nic ponad to. - Dobrze maluje? - Dopiero zaczyna, ale sprawdziłam jego nazwisko w Internecie. Jest uważany za bardzo dobrego malarza krajobrazów. Maluje obrazy w staromodny sposób, a to ludziom się to podoba, bardziej niż ekstrawaganckie ekspozycje w stylu łajna słonia i niezaścielonego łóżka, czy cokolwiek innego, co by wystawiono w Tate Gallery (Tate Gallery (aktualnie Tate Britain) - muzeum sztuki nowoczesnej w Londynie, istniejące od 1500 r. (przyp. red.)). Wydaje mi się, że nie spowoduje żadnego dramatu. Gdzie twoje zwierzęta? - Zostawiłem je w ogrodzie, żeby się pobawiły. - Nie sądzisz, że to dziwne, że pies i żbik tak dobrze się dogadują? - Nie bardzo. To ulga, jeśli chcesz znać moje zdanie. Gdyby Lugs nie polubił tego kota, musiałbym się go pozbyć. - Bądź ostrożny, Hamishu. To żbik, a one potrafią być dzikie. - Nie sądzę, żeby jeszcze istniało coś takiego jak żbik czystej rasy. Są krzyżowane z udomowionymi kotami od lat. Kiedy znalazłem Sonsie na wrzosowisku ze złamaną nogą, nie sądziłem, że to zwierzę przeżyje. Ktoś je źle traktował i z przyjemnością dowiedziałbym się kto to był. - Może po prostu wpadła w pułapkę. - Mam przeczucie, że Sonsie była przetrzymywana gdzieś w niewoli.

- Czy Effie Garrard wciąż tu jest? - Tak. Odwiedziłem ją pewnego razu i podpytałem, co u niej słychać. Patel sprzedaje jej rzeczy, tak samo jak sklep z pamiątkami w hotelu na zamku Tommel. Ma strasznie wysokie ceny. - Idziesz na tańce ceilidh (Ceilidh - tradycyjny taniec gaelicki, mający swoje źródła w Irlandii i Szkocji.) w sobotę? - Może wpadnę. - Musisz mieć bilet. Pięć funtów. - Pięć funtów! Na Boga, za co?! - Trzeba odmalować dom parafialny. - Myślałem, że mieszkańcy zrobią to za darmo. - Och, tak, zrobią. Ale trzeba zebrać pieniądze na naprawę dachu, farbę i nowe zasłony. - I co dostanę w zamian za pięć funtów? - Kolację w formie bufetu. Włoska restauracja zajmuje się cateringiem. - To bardzo uprzejmie z ich strony. Pójdę. - Musisz się bardzo nudzić - powiedziała Angela, stawiając przed nim kubek z kawą. - Żadnych przestępstw. - I to mi pasuje. Żadnych przestępstw w tym momencie i żadnej zbrodni na horyzoncie. Effie Garrard żyła w świecie fantazji. Marzenia były dla niej czymś tak niezbędnym jak oddychanie. Podczas gdy Hamish siedział w kuchni żony doktora, popijając kawę, Effie zbliżała się do wioski Lochdubh, owiana wyobrażeniem własnego pogrzebu. Mieszkańcy płakali, kobziarz wygrywał pieśń żałobną, a sławni artyści przybywali zewsząd, by wygłosić swoje mowy pogrzebowe. Zamiast jechać samochodem, postanowiła się przejść, ponieważ dzień był naprawdę piękny. Bliźniacze góry za wioską wznosiły się na tle czystego, niebieskiego nieba. Drobne, przejrzyste fale na

jeziorze przyjemnie pluskały, obmywając żwirową plażę. Było cudownie i łza wzruszenia spłynęła po policzku Effie. Nagle zobaczyła Jocka przy sztaludze. Bańka z marzeniami prysła i Effie poczuła ukłucie zazdrości. Chciała być jedyną artystką w Lochdubh! Pewnie jakiś amator - pomyślała, podchodząc do niego. Wokół Jocka nie było już grupki kobiet, ponieważ poszły na kolację - kolacja w Lochdubh wciąż była w środku dnia, poza wytwornymi miejscami, takimi jak hotel na zamku Tommel. Effie stanęła za Jockiem i przyjrzała się jego pracy. Malowane przez niego kolory były bajkowe! Uchwycił fioletowawą zieleń leśnych drzew na drugim brzegu jeziora, a odbicie w szklistej tafli jeziora namalował ręką mistrza. Nie chciała mu przerywać, ale odwrócił się i uśmiechnął do niej. - Piękny dzień - powiedział Jock. - Och, proszę, kontynuuj. Sama jestem artystką i nienawidzę, gdy ktoś mi przerywa - powiedziała Effie. - Nie mam nic przeciwko temu. Właśnie miałem zrobić sobie przerwę. Czym się zajmujesz? - Maluję małe obrazy ptaków i kwiatów, jestem również garncarką. Wyciągnęła dłoń. - Effie Garrard. - Nazywam się Jock Fleming. Poczekaj chwilę. Widziałem twoje wyroby garncarskie w sklepie z pamiątkami w hotelu. Jesteś bardzo utalentowana. - Dziękuję. Mieszkam na wzgórzach nad wioską. Wpadnij do mnie, gdy będziesz miał ochotę. - Tak zrobię. Jock znów się do niej uśmiechnął. Effie wpatrywała się w niego nieprzytomnie.

- Chodź teraz - powiedziała. - Nie mogę. Obiecałem policjantowi, że wpadnę na kielicha. - Znam Hamisha. Pójdę z tobą. - Innym razem. To męska rozmowa. Ale zobaczymy się wkrótce. Effie odeszła, karcąc samą siebie. Była zbyt nachalna. Ale następnym razem zachowa się inaczej. Och, na pewno będzie następny raz! Zamyśliła się i szła do domu prawie po omacku. Przed oczami majaczyła jej wizja ślubu z Jockiem u boku. Dzwony kościelne rozbrzmiewały w Lochdubh, a mieszkańcy wioski sypali płatki róż. - Pokochałem cię, gdy cię tylko ujrzałem... - szeptał Jock. - Och, to ty - powiedział Hamish, wpuszczając Jocka do kuchni. - Gdzie masz rzeczy? - W samochodzie. - Chyba nie przejechałeś tych kilku jardów od pani Dunne? - Nie, ale to dobre miejsce, żeby odłożyć tam obrazy, gdy robię sobie przerwę. - Siadaj - powiedział Hamish. - Wyjmę whisky. Jock rozejrzał się po kuchni. Było to wąskie pomieszczenie z szafkami i lodówką pod jedną ze ścian oraz piecem na drewno, od którego biło ciepło. - Dziwię się, że w dzisiejszych czasach masz jeszcze piec - powiedział Jock. - Mam też na tyłach bojler. Podgrzewam nim wodę na prysznic. - Nie łatwiej mieć ogrzewacz wody? - Kosztuje fortunę. - Hamish postawił na stole butelkę whisky, dzbanek z wodą i dwie szklanki. - Poza tym już niedługo będzie lato. Polał dwie miarki.

- Wody? - Tylko kropelkę. Hamish usiadł naprzeciwko niego. - Gdzie są twoje zwierzęta? - spytał Jock. - Kręcą się gdzieś w pobliżu - powiedział Hamish, który nie chciał mówić swojemu gościowi, że pies i kot dobrze sobie pojadły, a teraz leżą na jego łóżku. Siostry Currie zaczęły mu mówić, że zachowuje się jak stara panna. Nawet Archie Macleod pewnego razu skomentował, że wygląda na to, iż Hamish ożenił się ze swoimi psem i kotem. - Jak idzie malowanie? - spytał Hamish. - Szło świetnie, dopóki nie przerwała mi pewna nachalna kobieta. - Pani Wellington, żona pastora? - Nie, ta druga artystka. Effie Garrard. - To bardzo cicha osoba. Nigdy nie pomyślałbym, że jest namolna. - Och, może jestem zbyt surowy dla kobiet. - Dlaczego nachalna? - spytał Hamish ze swoją zwykłą, niezaspokojoną ciekawością rodem ze szkockich gór. - Niech pomyślę. Poprosiła, żebym wpadł, kiedy tylko będę miał ochotę. Potem chciała, żebym od razu do niej poszedł. Powiedziałem, że idę zobaczyć się z tobą, a ona odparła, że pójdzie ze mną. Powiedziałem jej, że to męska rozmowa i pozbyłem się jej. - Może jest bardziej samotna, niż myślałem - powiedział Hamish. Jock zaśmiał się. - Nie doceniasz mojego uroku. - Wiem, że jesteś sławny. Jeszcze whisky? - Tylko odrobinę - powiedział Jock. - Moja agentka przyjeżdża z Glasgow. - Nie wiedziałem, że artyści mają agentów.

- Cóż, mamy. Bierze swoją działkę i znajduje mi galerię na wystawę, a galeria bierze pięćdziesiąt procent. Starałem się robić to sam, zanim ona mnie nie znalazła i nie zaproponowała swoich usług. - Jak myślisz, jak długo tu zostaniesz? - Nie wiem. Światło jest tu fascynujące, jak nigdzie indziej. Mam nadzieję, że dobra pogoda się utrzyma, żebym mógł ją wykorzystać. Przez następnych kilka dni Effie nie mogła na niczym się skupić. Od wczesnego rana do późnej nocy siedziała przy frontowym oknie i spoglądała ze zbocza na Lochdubh, czekając, aż Jock ją odwiedzi. Trzeciego dnia rano spostrzegła, że wszystkie jej barwne marzenia zaczynały blednąć jak babie lato. Nagle zapragnęła go zobaczyć. Tym razem skorzystała ze swojego małego forda escorta, nie chcąc tracić czasu na chodzenie. Jock siedział przy sztaludze, rozmawiając z ożywieniem z Angelą Brodie i Fredą Campbell, nauczycielką. Obie były zamężne - pomyślała cierpko Effie - i powinny być przy swoich mężach. Freda wyszła za mąż niedawno za tego lokalnego reportera, Matthew Campbella. Poczekała cierpliwie w samochodzie, aż odejdą. Potem Jock zaczął pakować swoje rzeczy. Z rozczarowaniem spostrzegła, że wszyscy ruszają do domu Angeli. Siedziała nerwowo, przygryzając kciuk. W końcu i ona poszła do domu Angeli. Kuchenne drzwi były otwarte, więc usłyszała ich śmiechy. Wyprostowując swoje drobne ramiona, ruszyła prosto do kuchni. Trzy pary przestraszonych oczu obróciły się w jej kierunku. - Cześć Jock - powiedziała Effie, ignorując dwie pozostałe osoby. - Cześć. Co mogę dla ciebie zrobić?

- Mam kilka obrazów i chciałabym usłyszeć twoją opinię. Możesz przyjechać je zobaczyć? - Właśnie miałem wracać do pracy - powiedział Jock, wstając. - Dziękuję za towarzystwo, drogie panie. Effie wyszła za nim, praktycznie biegnąc, żeby dotrzymać tempa jego długim krokom. - A może wieczorem? - sapnęła. - Och, w porządku - odparł Jock. - Będę o szóstej. Spotykam się z przyjaciółmi na kolacji. Powiedziała mu, gdzie mieszka, a potem spytała: - Z jakimi przyjaciółmi? - Zmykaj, Effie. Do zobaczenia później. *** Przez resztę dnia Effie szorowała i odkurzała swój dom, aż zaczął lśnić. Wzięła kąpiel w brązowej, torfiastej wodzie, która zawsze płynęła z kranu, a potem ubrała się w białą wełnianą sukienkę i czarny aksamitny żakiet. Po raz pierwszy w życiu żałowała, że nie zrobiła sobie makijażu. Nigdy wcześniej go nie nosiła, twierdząc, że blokował pory. Potem usiadła przy oknie. Pięć minut po szóstej zaczynała już wpadać w rozpacz, gdy wreszcie zobaczyła samochód, podskakujący i trzęsący się na porośniętej wrzosami ścieżce, prowadzącej do jej domu. Pospieszyła otworzyć drzwi i stanęła w nich, promieniejąc na powitanie. Jock schylił głowę i wszedł za nią do środka. - Gdzie są te twoje obrazy? - spytał. - Myślałam, że najpierw napijesz się whisky. - Spieszy mi się. Effie rozłożyła na stole swoje małe obrazy w ramach. - Tu są - powiedziała. Wziął jeden, zaniósł go do okna i podniósł do światła.

- Dziwię się, że możesz tu cokolwiek robić - powiedział. - Nie ma tu wystarczająco dużo światła. Obraz przedstawiał drozda siedzącego na gałęzi jarzębiny. Czerwień jarzębiny promieniała blaskiem. - To znakomite - powiedział Jock. - Naprawdę jesteś bardzo dobra. Effie zarumieniła się z zadowoleniem. Jock zdawał się rozluźniać. Podziwiał obraz za obrazem, a potem również jej przedmioty z gliny. - Masz agenta? - spytał. - To jest o wiele za dobre, żeby wystawiać je jedynie u pana Patela i w sklepie z pamiątkami. - Nie, nie mam. - Moja agentka Betty wkrótce przyjedzie tu na wakacje. Przyprowadzę ją do ciebie, jeśli będziesz chciała. - Och, Jock, byłoby wspaniale. Przysunęła się do niego bliżej, tak że praktycznie się o niego opierała. Poczuł się nieswojo. - Muszę już iść, ale dam ci znać, kiedy przyjedzie Betty. Jock skierował się do drzwi. - Gdzie idziecie na kolację? - spytała Effie. - Do hotelu na zamku Tommel. Cześć. Poszedł do samochodu. Zatrzymał się na chwilę i zaczerpnął duży haust powietrza. Potem wsiadł i odjechał. Jock nie spotykał się z nikim. Postanowił jednak sam postawić sobie kolację w hotelu. Wszedł do jadalni. Piękna blondynka podeszła do niego i spytała: - Przyszedł pan na kolację? - Tak. - Mamy jeden wolny stolik po lewej - powiedziała. - Dzięki Bogu, turyści wrócili. - Jest pani bardzo czarującym starszym kelnerem

- skomentował Jock. - Zastępuję go dziś wieczorem. Moi rodzice prowadzą ten hotel. Nazywam się Priscilla Halburton - Smythe. Nasz starszy kelner jest chory i wziął urlop. Wręczyła mu okazałe menu i powiedziała: - Pański kelner będzie tu za chwilę. Chciałby się pan czegoś napić? - Nie, dziękuję. Zamówię wino razem z posiłkiem. Obserwował Priscillę, gdy odchodziła. Co za figura! I ta piękna korona złocistych włosów, która otaczała jej twarz! Było w niej oddalenie, które pobudziło jego zmysły. Przedłużał swój posiłek, obserwując, jak pozostali goście stopniowo kończą jeść, mając przez cały czas nadzieję, że zamieni jeszcze kilka słów z pięknością. Siedział plecami do okna. W pewnym momencie odniósł wrażenie, że jest obserwowany. Obrócił się prędko, ale nikogo nie zauważył. Priscilla w końcu weszła do jadalni i podeszła do niego. - Chciałby pan coś jeszcze? - Chciałbym napić się z tobą kawy. Priscilla wyglądała na rozbawioną. - Właśnie o tobie słyszałam. To ty jesteś Jock Fleming. Usiadła na krześle naprzeciwko niego. - Zawsze tu jesteś? - spytał Jock. - Pracuję w Londynie. Przyjechałam wczoraj na wakacje. Gdy tu jestem, zwykle zastępuję brakujących członków obsługi. To obowiązkowy urlop, żeby zobaczyć się z moimi rodzicami, więc czasami bywa nudno, zwłaszcza gdy nie mam nic do roboty. - Chciałbym cię gdzieś zabrać któregoś wieczoru - powiedział Jock. - Tylko po przyjacielsku - dodał prędko, nagle zauważając, że nosiła pierścionek zaręczynowy. - Gdzie twój narzeczony?

- W Londynie. - Co więc powiesz na to? Może jutro wieczorem w tej włoskiej restauracji? - Dobrze - powiedziała Priscilla z uśmiechem. - O której godzinie? - Ósma ci pasuje? - Świetnie. A teraz lepiej pójdę zobaczyć, jak im idzie sprzątanie kuchni. Na zewnątrz Effie szybko zmyła się z krzaków naprzeciwko jadalni, skąd obserwowała Jocka. Kim była ta kobieta? Zapewne to agentka Jocka. Będzie musiała się tego dowiedzieć.

Rozdział drugi Same już sny nie są czym innym, tylko cieniem. William Shakespeare (przeł. Józef Paszkowski) Priscilla zjawiła się w Lochdubh pod koniec ostatniej sprawy Hamisha, a potem zniknęła niczym góra zasnuta mgłą. Gdy o niej myślał - a powtarzał sobie, że prawie nigdy tego nie robił - stwierdzał, że dużo czasu upłynie, zanim kiedykolwiek wróci. Kiedyś byli zaręczeni i Hamish zerwał owe zaręczyny. W Priscilli była pewna seksualna oziębłość i dystans, który był zbyt trudny do zniesienia. A jednak nie znalazł żadnej innej kobiety, w której tak namiętnie by się zakochał. Mógł twierdzić, że emocjonalnie się od niej uwolnił, jednak mieszkańcy Lochdubh tak nie uważali i dlatego też nikt nie powiedział mu, że Priscilla wróciła do hotelu. To był kolejny piękny dzień, a jego kusiło, by pominąć obchód. Nie chciało mu się, tym bardziej że z roku na rok jego rewir wciąż się powiększał, gdyż rząd zamykał kolejne lokalne posterunki policji. Ale służba nie drużba, wszak niektórzy starsi ludzie z oddalonych gospodarstw mogli zachorować. Wsiadł do policyjnego land rovera i odjechał, zabierając ze sobą psa i kota. Powietrze było rześkie. Hamish domyślał się, że zbiera się na deszcz. Woda w jeziorze zmieniła kolor na jasnoszary, chociaż niebo wciąż było niebieskie. Góry wydawały się bardzo bliskie - każda skała i szczelina były wyraźnie widoczne, niczym na stalorycie. Po południu zaparkował na wrzosowisku i wyjął zapakowany lunch, który zabrał ze sobą razem z jedzeniem dla psa i kota. Usiadł na wrzosach, nakarmił zwierzęta i sam zjadł.

Nagle gwałtownie odczuł, że Priscilla jest blisko, ale szybko pozbył się tej myśli. Przecież gdyby wróciła do Lochdubh, ktoś by mu o tym powiedział. Pani Wellington, odziana w tweed i mająca na sobie brązowy aksamitny kapelusz z wetkniętym weń bażancim piórkiem, przywitała na nabrzeżu Angelę Brodie. - Powiedziałaś Hamishowi, że panna Halburton - Smythe jest w hotelu? - Dopiero dowiedziałam się o jej przyjeździe - powiedziała Angela. - Poszłam na posterunek policji, żeby mu o tym powiedzieć, ale jego nie było. - Nie powiemy mu o tym - stwierdziła pani Wellington, wymachując puszystym ramieniem, które zdawało się obejmować całą wioskę. - Dlaczego nie? I tak się dowie, prędzej czy później. - Sądzimy, że nigdy się nie ożenił dlatego, ponieważ wciąż za nią tęskni. - Ale to nie powód, żeby traktować go jak dziecko. - Nie chcemy, żeby go skrzywdzono. Przy odrobinie szczęścia ona wyjedzie do Londynu, zanim Hamish o czymkolwiek się dowie. Effie ubrała się z wyjątkowym namysłem na wieczorne tańce ceilidh. Marzyła o tańcu z Jockiem, o tym, że obejmuje ją mocno i szepcze w jej włosy, że ją kocha. Kupiła w Strathbane białą bawełnianą sukienkę i szarfę w szkocką kratę. - Wyglądam jak szkocka dziewczyna z obrazka - powiedziała do swojego odbicia. Po raz pierwszy w swoim życiu kupiła również kosmetyki do makijażu. Usiadła przed toaletką, z której prawie nigdy nie korzystała, i nałożyła podkład oraz puder. Pomalowała usta szkarłatną pomadką, a potem z zadowoleniem przyjrzała się efektom.

- Wyglądam na dziewiętnaście lat - stwierdziła z uznaniem. Jock Fleming, ubrany w swój jedyny porządny garnitur, koszulę z kołnierzykiem i krawat, wszedł do włoskiej restauracji, a do stolika zaprowadził go Willie Lamont, kelner. - Czekam na kogoś - powiedział Jock. - Wybiorę, co chcę zjeść, kiedy ona się zjawi... Och, już jest. Priscilla miała na sobie dżinsy, bawełnianą koszulę przewiązaną w pasie i płaskie sandały. Jock nagle poczuł, że przesadnie się wystroił. Niespodziewanie zdał sobie sprawę, że pozostali goście w restauracji zamilkli. Gdy Priscilla usiadła, powiedział: - Zdaje się, że przykuwamy uwagę. - Jesteś tu nowy - powiedziała lekko Priscilla - i wciąż stanowisz temat do plotek. - Ale oni nie plotkują. Oni się gapią. - Nie zwracaj na nich uwagi. Priscilla podniosła menu. - Przesadziłem ze strojem? - spytał Jock. - Zapomniałam ci powiedzieć. Dziś wieczorem są tańce ceilidh w domu parafialnym. Pomyślałam, że pójdziemy tam potem. Dziwię się, że aż tylu ich tu przyszło. Restauracja zaopatrza ceilidh w bufetową kolację. Tajemnica została wyjaśniona, gdy Willie zjawił się, by przyjąć od nich zamówienie, i zapytał, czy mają bilety na ceilidh. - Dlaczego? - spytała Priscilla. - Nigdy wcześniej nie trzeba było mieć biletu. - Chodzi o to - powiedział Willie - że skoro restauracja dostarcza jedzenie do domu parafialnego na ceilidh, to posiłek jest w cenie biletu. Jeśli macie bilet, nie będziecie płacić, a ja odznaczę wasz bilet.

- Nie mamy biletów - powiedział Jock ze zniecierpliwieniem. - Po prostu wybierzemy coś z menu. Otworzył kartę dań i okazało się, że zawiera pojedynczą, zapisaną kartkę. Wypisano na niej trzy dania: sałatkę, lasagne i mus czekoladowy. - Nie możecie nic zamówić, jeśli nie macie biletów - powiedział Willie. Jock uniósł swoje krzaczaste brwi w rozpaczy. - Załatw nam dwa bilety, zapłacimy za nie - powiedziała spokojnie Priscilla. - Wino liczy się osobno - ostrzegł Willie. - Tylko bilety, Willie. Willie odszedł i wrócił z dwoma biletami. Jock zapłacił za nie i powiedział: - To dom wariatów. - Nieważne. Nie musimy zawracać sobie głowy wyborem, bo już wybrano za nas. - Priscilla postanowiła zmienić temat: - Jak ci się tu podoba? - Bardzo. Chociaż trochę męczy mnie Effie Garrard. - Nasz sklep z pamiątkami sprzedaje jej rzeczy. Jest bardzo, bardzo dobra. - Przyznam ci rację. Może po prostu jest samotna. Nie sądzisz, że jest tu zbyt spokojnie w porównaniu z Londynem? - Wychowałam się tu. - I zamieszkasz w Londynie, gdy wyjdziesz za mąż? - Tak, mój narzeczony tam pracuje. - Kiedy będzie wesele? Oblicze Priscilli zachmurzyło się. - Peter, mój narzeczony, czeka, aż będzie mógł zrobić sobie porządną przerwę od pracy. - Sądzę, że żaden mężczyzna przy zdrowych zmysłach nie kazałby ci zbyt długo czekać. Willie zjawił się za plecami Jocka. - Chciałby pan zwiedzić kuchnię?