SERIA KRYMINAŁÓW
Hamish Macbeth TOM 22
Hamish Macbeth i
śmierć pokojówki
M.C. Beaton
W SERII KRYMINAŁÓW
Hamish Macbeth ukażą się:
Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary
Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka
Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego
Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej
Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy
Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki
Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia
Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha
Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca
Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela
Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy
Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho
Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty
Tom 14. Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty
Tom 15. Hamish Macbeth i śmierć nałogowca
Tom 16. Hamish Macbeth i śmierć śmieciarza
Tom 17. Hamish Macbeth i śmierć celebrytki
Tom 18. Hamish Macbeth i śmierć osady
Tom 19. Hamish Macbeth i śmierć oszczercy
Tom 20. Hamish Macbeth i śmierć nudziarza
Tom 21. Hamish Macbeth i śmierć marzycielki
Tom 22. Hamish Macbeth i śmierć pokojówki
Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth
Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć pokojówki
Tytuł oryginalny tomu: Death of a Maid, A Hamish
Macbeth Mystery
Dla Bengy Wiggin z miłością
Rozdział pierwszy
Każdego dnia napisanie listu przychodzi mi z podobną
łatwością, jak zarżnięcie świni.
Alfred, Lord Tennyson
Na posterunku w Lochdubh, na wycieraczce pod
kuchennymi drzwiami leżał list.
Posterunkowy Hamish Macbeth podniósł go i odwrócił. W
miejscu adresu nadawcy widniał napis: od Elspeth Grant.
Elspeth pracowała jako reporterka w gazecie w Glasgow.
Kiedyś Hamish chciał się jej oświadczyć, wahał się jednak, aż
w końcu było za późno.
Zaniósł list do kuchni i usiadł przy stole. Jego kotka,
Sonsie, przyglądała mu się z ciekawością, a pies, Lugs,
położył łapę na kolanie swojego pana i spojrzał na niego
swoimi dziwnymi, niebieskimi oczami.
- Ciekawe, o co chodzi? - zastanawiał się Hamish na głos.
Tradycyjne listy były w dzisiejszych czasach zjawiskiem
rzadkim i dziwnym. Większość ludzi wysyłało maile lub
wiadomości tekstowe. Niechętnie otworzył kopertę. Elspeth
zawsze wzbudzała w nim poczucie winy. Zadrwiła kiedyś z
niego, mówiąc, że chyba ożenił się ze swoim psem i kotem.
„Drogi Hamishu - czytał - mam kilka tygodni urlopu i
chciałabym wrócić do Lochdubh. Stać mnie teraz na to, żeby
zatrzymać się w Hotelu Zamek Tommel. Znając twoją
próżność, z pewnością pomyślisz, że to z twojego powodu i że
uganiam się za tobą. Nie o to chodzi. Nie jestem już
zainteresowana ani tobą, ani twoimi dziwacznymi
zwierzakami.
Piszę, żeby to wyjaśnić. Twoja Elspeth".
- Nie musiała mi tego pisać - Hamish drapał się po rudej
czuprynie - naprawdę nie musiała - jego głos stał się syczący,
co wskazywało, że był zdenerwowany. - Może trzymać się
ode mnie z daleka. Mnie to odpowiada.
Wprawdzie czuł się zraniony, ale miał też poczucie winy.
Nie potraktował jej najlepiej, był jak chorągiewka na wietrze.
Ostatnie oziębienie uczuć było spowodowane wieściami o
jego byłej narzeczonej, Priscilli Halburton - Smythe. Ucieszył
się, ponieważ miała wrócić do pracy w Hotelu Zamek
Tommel, którego właścicielami byli jej rodzice. Dziewczyna
cały czas mu się podobała. Priscilla wróciła, spotkała się z
nimi kilka razy, a po miesiącu pojechała z powrotem do
Londynu. Posterunkowy zmiął list i położył go na stole w
momencie, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
Otworzył i spojrzał na niską, korpulentną postać pani
Gillespie. Pani Gillespie była sprzątaczką, choć w tych
poprawnych politycznie czasach nazywano ją pokojówką.
Słynęła z dokładnego wypełniania swoich obowiązków.
Hamish przypomniał sobie ze ściśniętym żołądkiem, że
wygrał jej usługi w kościelnej ruletce.
Kobieta przepchnęła się obok niego do kuchni i zdjęła
płaszcz. Była po pięćdziesiątce, niska, okrągła, z
poskręcanymi na sztywno włosami po trwałej ondulacji.
Twarz charakteryzowały różowe policzki i szerokie, zacięte
usta. Przyniosła ze sobą metalowe wiadro i starodawny mop.
Hamish nie przepadał za nią.
- Uznałem, że nie musi pani nic robić. W domu jest
porządek.
- Nie bądź głupi - rozejrzała się wokoło. - Tu naprawdę
przyda się porządne sprzątanie. Zresztą, co powie pani
Wellington, jeśli się dowie, że nie wykonałam pracy?
Pani Wellington była budzącą powszechną grozę żoną
pastora.
- W porządku - zgodził się Hamish. - W takim razie pójdę
na spacer.
- Zabierz ze sobą te swoje bestie - krzyknęła za
oddalającym się posterunkowym. - Przerażają mnie.
- Kobiety! - mruknął, idąc wzdłuż brzegu jeziora razem z
psem i kotką. Wiedział, że w domach, w których pracowała
pani Gillespie, z pewnością były wiadra i mopy, ale kobieta
nosiła ze sobą swój sprzęt niczym broń. Pewnego razu
odwiedził panią Wellington, w czasie gdy pani Gillespie
akurat sprzątała plebanię. Skrzywił się na dźwięk wiadra
obijającego się o meble. Nie podobał mu się również sposób,
w jaki wyrywała mopem przewody z kontaktu.
Nie potrafił zrozumieć, dlaczego groźna i dumna pani
Wellington godziła się na takie zachowanie. Potem zdał sobie
sprawę, że on sam bał się pani Gillespie.
Wiedział też, że kobieta była straszną plotkarą. Wszyscy
na północy Szkocji plotkowali, jednak pani Gillespie była
wyjątkowo złośliwa. Jeśli mogła powiedzieć o kimkolwiek
coś złego, mówiła bez żadnych zahamowań. Czuł, że
powinien wrócić na posterunek i mimo wszystko podziękować
za usługi, ale gdy spojrzał na spokojne wody jeziora i na
położony po drugiej stronie las, opuściło go zdenerwowanie i
niepokój. Obserwował mewy kłócące się na przystani.
Z kominów bielonych domków stojących nad brzegiem
jeziora unosił się dym palonego torfu. Lugs położył się na
butach swojego pana, a Sonsie po krótkim spacerze
przykucnęła obok.
Spokój panujący w Lochdubh - pomyślał rozmarzony
Hamish - działa kojąco na duszę niczym balsam. Poczucie
winy i zmartwienie spowodowane listem Elspeth wyparowało.
Pani Gillespie natomiast niech robi swoje. Na posterunku nie
było zbyt dużo rzeczy, które mogłaby zepsuć.
W szkockich górach panowała jesień. Jarzębiny uginały
się pod ciężarem czerwonych jagód. Miejscowi wciąż sadzili
te drzewa przed swoimi domami, aby chroniły ich przed
wiedźmami i goblinami. Ludzie mówili, jak co roku zresztą,
że owoce jarzębiny są oznaką ostrej zimy i dlatego od czasu
do czasu ich prognozy były trafne.
Blade światło słoneczne odbijało się od tafli jeziora. Foka
wynurzyła się i przepłynęła leniwie.
Hamish poczuł nagły głód. Postanowił wsadzić swoje
zwierzaki do land rovera i pojechać do Hotelu Zamek
Tommel, żeby sprawdzić, czy nie uda mu się wysępić z
kuchni jakiejś kanapki.
W foyer hotelu Hamish spotkał menedżera, pana
Johnsona.
- Co cię sprowadza? - spytał pan Johnson. - Jedyne
morderstwa, z jakimi mamy tu teraz do czynienia, to te
inscenizowane w weekendy, kiedy wszyscy wystawiają
Poirota.
Hamish nie chciał powiedzieć wprost, że przyszedł po coś
do jedzenia, więc spytał o Priscillę.
- Wciąż w Londynie. - Pan Johnson przyjrzał się
podejrzliwie wysokiemu, patykowatemu, rudowłosemu
policjantowi. - Pewnie masz ochotę na kawę.
- Chętnie skorzystam i może coś jeszcze do tego.
- Jakiegoś drinka?
- Jakąś kanapkę.
- Straszny z ciebie żebrak, Hamishu. Idź do mojego
gabinetu, a ja każę coś przygotować.
Wkrótce Hamish siedział zadowolony nad talerzem
pełnym kanapek z szynką. Pamiętał też o swoich zwierzakach,
karmiąc po kryjomu psa i kotkę.
- Przyszedłeś tutaj na darmowy poczęstunek? - spytał
menedżer.
- Zostałem wykurzony z mojego posterunku. Wygrałem w
kościelnej ruletce usługi pani Gillespie.
- O rany. Nie mogłeś się jej pozbyć?
- Boję się jej - wymamrotał Hamish, pochłaniając kolejną
kanapkę.
- Problem w tym - dodał pan Johnson - że nikt w
dzisiejszych czasach nie chce zajmować się sprzątaniem.
Teraz, kiedy otworzyły się w Strathbane te wielkie
supermarkety, wszyscy wolą tam pracować. Nasz personel
zmienił się, większość obecnych pracowników pochodzi z
Europy Środkowej. Są naprawdę dobrzy, to im trzeba
przyznać, ale te nazwiska! Same spółgłoski!
- Dla kogo pracuje obecnie pani Gillespie?
- Niech się zastanowię. Jest stary profesor Sander z
Braikie. Sprząta również u pani Fleming i pani Styles. Potem
jest jeszcze pani Wellington i pani Barret - Wilkinson ze
Styre.
Styre było niewielką wioską, położoną na południe od
Lochdubh.
- Nie byłem w Styre od wieków - zauważył Hamish.
- Dlaczego? Przecież to twój rewir.
- Wydaje mi się, że teraz całe cholerne Sutherland leży w
moim rewirze. Poza tym w Styre nigdy nie dzieją się żadne
przestępstwa.
- Tak przy okazji - menedżer popatrzył chytrze na
Hamisha - zarezerwowaliśmy pokój dla panny Grant.
Hamish udał obojętność, poczuł jednak, że jego spokój
prysnął.
- Musi nieźle zarabiać, skoro stać ją na pobyt tutaj.
Zamek Tommel był niegdyś prywatną rezydencją
pułkownika Halburtona - Smythe'a. W obliczu bankructwa
pułkownik był zmuszony zamienić swój dom w hotel, co
zresztą zasugerował mu Hamish. Nigdy nie podziękował
posterunkowemu, twierdząc, że ten doskonały plan był jego
pomysłem. Budynek był jednym z tych pseudogotyckich,
dziewiętnastowiecznych zamków pochodzących z czasów,
kiedy królowa Wiktoria wprowadziła modę na osiedlanie się
w Szkocji.
- Nie przeszkadza ci jej przyjazd? - spytał Johnson.
- Ani trochę - skłamał Hamish. - Będę już leciał. Dzięki
za kanapki.
Posterunkowy szwendał się po miasteczku, aż wreszcie
zobaczył, że pani Gillespie wychodzi z posterunku. Odjechała
swoim zdezelowanym fordem. Z rury wydechowej
wydobywał się gęsty, czarny dym. Hamish wyszedł na jezdnię
i podniósł rękę.
Kobieta zahamowała i otworzyła okno.
- Co?
- Pani samochód strasznie kopci. Musi pani jak
najszybciej pojechać do mechanika. Umówię panią.
W odpowiedzi kobieta zwolniła sprzęgło i ostro
przycisnęła pedał gazu. Posterunkowemu udało się uskoczyć.
Hamish rozejrzał się ponuro po posterunku. Podłoga w
kuchni błyszczała od wody, która powinna zostać zebrana.
Wszędzie czuć było środki dezynfekujące. Potem spojrzał na
stół kuchenny. List od Elspeth, który zostawił zmięty na stole,
zniknął.
Zajrzał do kosza na śmieci, ale był opróżniony. Wiedział,
że pani Gillespie lubi węszyć.
Postanowił pojechać do niej do Braikie następnego dnia i
stanąć z nią twarzą w twarz. Wiedział, że zapewne wyprze się
wszystkiego i powie, że myślała, że to tylko zmięty kawałek
papieru, a ona tylko sprzątała. Uznał jednak, że wszyscy
wystarczająco długo okazywali się tchórzami.
Hamish zaklął pod nosem. Zapomniał zamknąć na klucz
policyjne biuro. Wszedł do środka. Tak, jak się spodziewał,
kable komputera były wyjęte.
Włączył go ponownie i rozejrzał się po gabinecie,
zadowolony, że przynajmniej szafki z aktami były
pozamykane.
Wrócił do kuchni, wyjął mop i wytarł wodę z podłogi.
Praca odprężyła go, nastroiła pozytywnie i przypomniała o
rzeczach, za które powinien być wdzięczny. Udało mu się
przetrwać i zachować posadę, pomimo że wokół pozamykano
wiele małych posterunków.
Tymczasem w barze w Strathbane główny inspektor Blair
znowu się zastanawiał, w jaki sposób wykurzyć Hamisha
Macbetha z posterunku i zrobić z niego anonimowego
funkcjonariusza w Strathbane. Byłby tam tylko jednym z
wielu policjantów. Pijąc pierwszą podwójną szkocką tego
dnia, Blair marzył o tym, żeby wpakować Hamisha do
drogówki.
- Poproszę wódkę z tonikiem - usłyszał radosny głos za
plecami.
Jakiś mężczyzna podszedł do baru. Blair zerknął na niego
z ukosa. Wyłysiał z przodu głowy, a resztki swoich siwych
włosów związał w kucyk. Miał szczupłą twarz, okulary w
czarnych oprawkach i małą bródkę. Ubiór stanowiły dżinsy i
krótka niebieska kurtka narzucona na koszulę z kołnierzykiem
i krawat.
- Pracuje pan dla telewizji? - spytał Blair.
- Tak. Kim pan jest?
Blair wyciągnął swoją grubą, pokrytą plamami dłoń.
- Główny inspektor Blair.
- Miło mi. Jestem Phil McTavish, kierownik działu
dokumentów.
Blair zaczął myśleć intensywnie. Jego upojone alkoholem
komórki mózgowe starały się pracować bardzo szybko. W
przeszłości Hamish Macbeth zawsze unikał awansu, wiedząc,
że oznaczałoby to przeniesienie do Strathbane. A gdyby tak
nakręcono laurkowy dokument na temat Hamisha? Szefostwo
doszłoby do wniosku, że musi coś z tym zrobić. Inspektor
mógł przysiąc, że gdy udało się zamknąć jakiś wiejski
posterunek, za każdym razem urządzali imprezę. To było
równoznaczne z przypływem gotówki do ich komendy.
- To zabawne, że spotykamy się w tych okolicznościach. -
Blair posyłał Philowi jeden ze swoich najbardziej służalczych
uśmieszków. - Mam świetny pomysł na dokument.
Następnego dnia Hamish musiał odłożyć swoją podróż do
Braikie. Został wezwany do komendy głównej przez swojego
szefa, nadkomisarza Petera Daviota.
Aura idealnie wpasowała się w jego nastrój. Krótki okres
ładnej pogody dobiegł końca, zamieniając się w mokrą
mżawkę. Wstęgi mgły spełzały z górskich szczytów.
Strathbane było kiedyś bardzo ważnym portem rybackim,
jednak nowe europejskie regulacje w sprawie połowu ryb
zniszczyły cały interes. Zgodnie z planem ożywienia
gospodarki szkockich gór, pojawiły się nowe
przedsiębiorstwa, wcześniej jednak do miasta przybyli
handlarze narkotyków, a Strathbane stało się przygnębiającym
miejscem, pełnym podupadłych fabryk, zdewastowanych
wieżowców i niebezpiecznej młodzieży.
Hamish z ciężkim sercem zaparkował samochód pod
komendą główną i ruszył do gabinetu Daviota. Sekretarka
nadkomisarza, Helen, która nienawidziła posterunkowego,
posłała mu lodowaty uśmiech i poprosiła, żeby wszedł do
środka.
Daviot nie był sam. W gabinecie były jeszcze dwie osoby:
mężczyzna w średnim wieku z kucykiem i niska, pełna
entuzjazmu dziewczyna.
- A, Hamish - uśmiechnął się Daviot. - Pozwól, że cię
przedstawię. To jest pan Peter McTavish, kierownik działu
dokumentów w Telewizji Strathbane.
Hamish wymienił uścisk dłoni i spojrzał z ciekawością na
dziewczynę.
- A to jest jedna z jego researcherek, Shona Fraser. -
Shona, pomimo iż była biała, miała na głowie dredy. W jej
drobnej twarzy dominowały wielkie brązowe oczy. Miała na
sobie dżinsową kurtkę, czarną koszulkę, dżinsy z dziurami na
kolanach, a na nogach wielkie buciska.
- Inspektor Blair zareklamował panu McTavishowi twoją
barwną postać oraz osiągnięcia zawodowe. To może być
świetnym materiałem na dokument. Panna Fraser będzie ci
towarzyszyć, sporządzi notatki i przedstawi je panu
McTavishowi.
Daviot cały promieniał, jego białe włosy były starannie
uczesane, a świetnie skrojony garnitur leżał idealnie.
Shona przyjrzała się z ciekawością wysokiemu
policjantowi. Stał bez ruchu, trzymając czapkę pod pachą.
Wyglądał, jakby wpadł w trans.
W głowie Hamisha kłębiły się następujące myśli: „Założę
się, że ten drań chce, żebym stał się na tyle sławny, że nie
będą mieli wyjścia, awansują mnie i zabiorą z Lochdubh".
Wiedział, że nie ma sensu protestować.
Zamiast tego posterunkowy wziął się w garść, uśmiechnął
i zaproponował:
- Może powinienem zabrać pana McTavisha i pannę
Fraser do pubu, żeby omówić z nimi szczegóły w bardziej
nieformalnych okolicznościach?
- Dobry pomysł - odparł Daviot. - Dopisz wszystko do
swoich wydatków.
Kiedy już zasiedli z drinkami, Hamish odezwał się z
powagą.
- Macie nie tego człowieka, którego szukacie.
- Jak to? - spytał Phil.
- Widzicie, Blair jest bardzo skromnym człowiekiem.
Proszę pozwolić mi opowiedzieć o jego dokonaniach. -
Hamish przytoczył kilka słynnych spraw o morderstwo, które
sam rozwiązał, ale pozwolił Blairowi przypisać sobie
wszystkie zasługi. Zakończył opowieść słowami:
- Jestem tylko wiejskim posterunkowym. Nie znajdziecie
w moim miasteczku nic ciekawego. Ale Blair! Człowieku, on
was zabierze do najpodlejszych zakątków Strathbane. Na
własne oczy zobaczycie przemoc i handlarzy narkotyków.
Oczy panny Fraser i Phila rozbłysły z podekscytowaniem
naiwnych ludzi, którzy nigdy nie byli świadkami niczego
naprawdę potwornego.
Kiedy Blair został poinformowany, że to on zostanie
tematem filmu dokumentalnego, w jego grubej piersi
wściekłość toczyła bój z próżnością, w końcu jednak ta
ostatnia zwyciężyła.
Wracając do Lochdubh, Hamish pogwizdywał wesoło.
Pani Gillespie może zaczekać do jutra rana.
Elspeth Grant jadła lunch z Lukiem Taviotem, kolegą po
fachu. Mężczyzna podobał się jej bardzo. Choć był dobrym
reporterem, zawsze był pełen spokoju i dystansu. Miał gęste,
jasne włosy i twarz rozpustnika. Był bardzo wysoki.
- Więc wyjeżdżasz na urlop? - spytał Luke. - Dokąd się
wybierasz?
- Wracam do Lochdubh.
- Pamiętam, że ostatnio trafił ci się tam świetny materiał
na artykuł.
- Zwykle to jest najbardziej senne i spokojne miejsce na
świecie - dodała Elspeth. - Tego właśnie mi trzeba.
- Nigdy nie byłem w szkockich górach.
- Co takiego? Przecież jesteś Szkotem, pochodzisz z
Glasgow.
- Wiesz, jak to jest, Elspeth. Mam na myśli prawdziwe
szkockie góry. Dotarłem najdalej do Glencoe, pisząc artykuł o
ludziach, którzy zabłąkali się tam zimą. Nigdy nie wypuściłem
się dalej na północ niż do Perth. Kiedy przychodzą wakacje,
wyjeżdżam za granicę złapać trochę słońca. Mam trochę
zaległego urlopu. A może pojadę z tobą?
- Żartujesz?
- Ani trochę.
- Ale skąd ten pomysł? Przecież nie jesteśmy parą.
- Nie musimy być. Nie lubię samotnych urlopów.
- Nigdy się nie ożeniłeś?
- Dwa razy. Nie wyszło. Z drugiej strony mi się
poszczęściło. Obie kobiety były bogate i tak chciały się mnie
pozbyć, że nie żądały żadnych pieniędzy.
- Dlaczego aż tak bardzo chciały się ciebie pozbyć?
- Wiesz, jak wygląda życie reportera, Elspeth. Rzadko
bywałem w domu. No, nie marudź, jedźmy razem. Będzie
zabawnie. Moim płucom przyda się trochę świeżego
powietrza.
- Ile palisz?
- Sześćdziesiąt dziennie.
- Ale równie dobrze możesz na przykład rzucić palenie,
zostać w Glasgow i w ten sposób oczyścić płuca.
- Zastanowię się nad tym. Przyda ci się towarzystwo w
tak długiej podróży.
Elspeth pomyślała o Hamishu. Będzie miło pojawić się
tam w towarzystwie Luke'a i pokazać mu, że naprawdę jej nie
zależy.
- Zgoda, jedziemy.
Następnego ranka Hamish wyruszył do Braikie. Miejsce to
nie należało do jego ulubionych, choć było o niebo lepsze od
Strathbane i dużo mniejsze. Bardziej eleganccy mieszkańcy
nazywali Braikie wioską. Na północy miasteczka pyszniły się
ładne wiktoriańskie wille, na południu natomiast pełno było
identycznych, szarych, przygnębiających domów
komunalnych. Przy głównej drodze stały małe, ciemne
sklepiki, nad którymi znajdowały się mieszkania, a
naprzeciwko wznosił się ratusz i biblioteka.
Paru odważnych mieszkańców mieszkało w parterowych
domkach nad brzegiem Atlantyku. Często trzeba ich było
ewakuować, kiedy w wyniku listopadowych wichur wielkie
fale wdzierały się do ich domów. W centrum miasteczka, z
dala od morza, znajdowało się kilka pól.
Pani Gillespie mieszkała w domu komunalnym. Kiedy
Hamish odwiedził ją, zaskoczony zauważył, że kobieta
wykupiła swoje mieszkanie. Poznał to po nowych oknach
panoramicznych. Lokatorzy, którzy wynajmowali domy od
państwa, nie mogli wprowadzać żadnych zmian budowlanych.
Ceny mieszkań, nawet na dalekiej północy, cały czas rosły i
posterunkowy zastanawiał się, skąd kobieta miała pieniądze,
żeby wykupić nieruchomość.
Teraz, kiedy stał już na progu domu pani Gillespie, czuł,
że odwaga go opuszcza. Upomniał siebie ostro, że już
najwyższy czas, żeby ktoś pokazał tej kobiecie, gdzie jest jej
miejsce.
Nacisnął na dzwonek. Drzwi otworzył mu niski,
pokraczny mężczyzna w rozpinanym swetrze. Miał łysą,
pokrytą piegami głowę.
- Pan Gillespie? - zaryzykował Hamish. Zawsze
wydawało mu się, że pani Gillespie była wdową.
- Tak, to ja.
- Czy pana żona jest w domu?
- Nie, jest u profesora. O co chodzi?
- Nic ważnego. Chciałem tylko porozmawiać. W takim
razie pójdę do domu profesora.
Profesor Sander był już na emeryturze. Mieszkał w dużej
wiktoriańskiej willi w eleganckiej dzielnicy miasteczka.
Posiadłość stała na uboczu, na końcu ślepej uliczki. Hamish
zauważył samochód pani Gillespie zaparkowany na drodze
przed domem. Posterunkowy zaparkował obok i podszedł do
bramy ogrodowej. Po jednej stronie rosła wielka jarzębina,
uginająca się pod ciężarem czerwonych jagód, po drugiej stała
starodawna pompa.
Zamierzał właśnie przejść przez krótki podjazd, gdy nagle
się zatrzymał. Dostrzegł coś dziwnego kątem oka.
Odwrócił się i spojrzał.
Przy pompie leżała skurczona Mavis Gillespie.
Posterunkowy podszedł do niej, schylił się i sprawdził puls.
Nic nie wyczuł. Jej wiadro z mopem stało obok niej. Krew
sączyła się z rany na głowie. Hamish dostrzegł również plamę
krwi na wiadrze.
Wstał, wyjął komórkę i zadzwonił do komendy głównej.
Potem poszedł do land rovera, wyciągnął parę lateksowych
rękawiczek i założył je. Torebka pani Gillespie leżała na ziemi
obok niej. Wyglądało na to, że ktoś zaatakował ją, kiedy
właśnie wychodziła z posesji.
Otworzył torebkę i zajrzał do środka.
Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, był zmięty list od Elspeth.
Wyjął go ostrożnie i włożył do kieszeni.
Potem czekał na przyjazd policji.
Rozdział drugi
Jam jest niczym to wiadro, przepełnione łzami.
William Szekspir
Na podjazd wyszedł jakiś niski, niezadowolony
mężczyzna. Miał burzę białych włosów i był ubrany w
tweedowy garnitur od Harrisa oraz niebieski krawat w białe
groszki. Hamish zgadywał, że dobiegał już osiemdziesiątki.
Miał pucołowatą twarz i małe, zaciśnięte usta. Wyglądał jak
podstarzałe dziecko.
- Co tu robi policja? - spytał, po czym spojrzał na
zwinięte na ziemi ciało. Po śmierci pani Gillespie wydawała
się znacznie mniejsza, wyglądała bardziej jak kupka ubrań niż
jeszcze niedawno żywa osoba.
- Wygląda na to, że miał tu miejsce wypadek - powiedział
Hamish. - Czy pan profesor Sander?
- Tak, tak. Co za nieszczęście. Jeśli będzie mnie pan
potrzebował, będę w domu.
Mężczyzna odwrócił się.
- Proszę chwilę zaczekać. Czy widział pan kogoś
kręcącego się wokół domu dziś rano?
- Nie, czemu pan pyta? Przecież to nie było morderstwo,
prawda?
- Musimy poczekać i to sprawdzić. Na wiadrze jest krew.
Ktoś mógł nim uderzyć ją w głowę. O której wychodziła od
pana?
- Jakieś pół godziny temu. Naprawdę, panie władzo, nie
zwracam uwagi, kiedy służba przychodzi i wychodzi z domu.
- Trudno jednak nie zwrócić uwagi, kiedy pani Gillespie
przychodzi i wychodzi - zauważył Hamish. - Ona robi wokół
siebie potworny hałas.
- Piszę właśnie książkę o historii kampanii napoleońskich
w Rosji, a kiedy moja głowa zajęta jest pisaniem, nie zwracam
uwagi na nic, co dzieje się wokół mnie.
- Powstało już chyba całkiem sporo książek o Napoleonie
w Rosji - stwierdził Hamish.
- Co pan niby wie na temat historii, młody człowieku?
Hamish z ulgą usłyszał zbliżające się syreny policyjne.
Już zaczynał nie lubić profesora.
Pierwszym radiowozem przyjechali Blair i detektyw
Jimmy Anderson. Z kolejnego wysiadł patolog, doktor
Forsyth. Następnie nadjechał wóz pełen śledczych, a z
ostatniego samochodu wysiadła podekscytowana Shona
Fraser.
- Co my tu mamy, Macbeth? - fuknął Blair.
- Wygląda na to, że ktoś uderzył ją w głowę wiadrem -
odparł Hamish.
Kiedy pani patolog wyciągała swój sprzęt, Blair pochylił
się nad ciałem. Potem się wyprostował, a jego zamroczone
alkoholem oczy lśniły triumfalnie.
- I tu się mylisz, chłopcze - obwieścił głośno, zerkając w
stronę Shony. - Na kamieniu przy tej starej pompie są ślady
krwi. Musiała potknąć się i uderzyć w głowę.
- Jeśli pan pozwoli - pani patolog odepchnęła Blaira na
bok i pochyliła się nad ciałem.
Zapadła długa cisza, podczas której kobieta badała ciało.
Dzień był suchy, jednak mgła zaczynała się zbierać,
przyoblekając krajobraz w szary uniform.
Nad głowami krążyła mewa, skrzecząc. Jarzębiny,
czerwone niczym krew, od czas do czasu spadały z drzewa.
Wreszcie doktor Forsyth wyprostowała się.
- Będę w stanie powiedzieć więcej, kiedy przeprowadzę
dokładne badanie, ale to prawda, wygląda na to, że została
śmiertelnie uderzona w tył głowy własnym wiadrem. Upadła
do przodu i uderzyła czołem w kamień leżący obok pompy.
- Mogło dojść do jakiejś szamotaniny - dodał Hamish, -
Widzicie, jak żwir na końcu podjazdu jest rozryty.
Blair odwrócił się do niego wściekły.
- Ty - warknął - powiedz mi, czy ma jakichś krewnych.
- Ma męża.
- Cóż, w takim razie jedź tam, przekaż mu informację o
jej śmierci i pozwól specjalistom zająć się pracą.
Hamish zasalutował, dotykając czapki, i poszedł do land
rovera. Grupa śledczych rozpoczynała rutynowe czynności.
Od wielu z nich czuć było ostry smród przetrawionego
alkoholu. Hamish przypomniał sobie, że wczoraj był mecz
rugby. Z pewnością wszyscy jak zwykle świętowali.
Shona pobiegła za nim.
- Trafnie odgadłeś, inspektor się mylił - zagadnęła.
- Och, Blair to inteligentny facet. Lepiej się go trzymaj -
odparł Hamish pospiesznie i wskoczył do land rovera.
Jednym z najtrudniejszych zadań w pracy policjanta -
pomyślał Hamish - jest przekazywanie ludziom wiadomości o
śmierci ich bliskich.
Niechętnie wyruszył w kierunku domów komunalnych,
zaparkował przed posesją państwa Gillespie i powoli udał się
ścieżką prowadzącą do drzwi. Nacisnął dzwonek.
Pan Gillespie otworzył.
- Obawiam się, że mam dla pana złe wieści - zaczął
Hamish, zdejmując czapkę. - Pańska żona nie żyje - wiedział z
doświadczenia, że najlepiej przekazać złe wieści jak
najszybciej, zamiast trzymać małżonka lub kogoś z rodziny w
progu, mamrocząc coś o wypadku.
- Nie żyje? Jak to się stało? Miała zawał?
- Czy mogę wejść?
- Tak, proszę.
Mężczyzna odsunął się i zaprowadził Hamisha do salonu.
Zanim posterunkowy przeszedł do sprawy pani Gillespie, jego
wzrok przykuł duży zestaw telewizyjny oraz drogi sprzęt
DVD.
- Może niech pan usiądzie - zaproponował Hamish. Pan
Gillespie usiadł w fotelu po jednej stronie kominka, a Hamish
zajął drugi fotel stojący naprzeciwko.
- Jak ona umarła? - spytał pan Gillespie.
- Wygląda na to, że ktoś uderzył ją w głowę wiadrem. Pan
Gillespie zasłonił usta drżącą dłonią. Wyjął czystą chusteczkę
i ukrył w niej twarz. Z emocji trzęsły mu się ramiona.
Nagle Hamish spojrzał na niego z rosnącą
podejrzliwością.
- Czy pan się śmieje?
Pan Gillespie opuścił chusteczkę. Nie mógł przestać się
śmiać. Ból przybiera dziwną formę - pomyślał Hamish, ale
śmiech pana Gillespiego był raczej radosny, a nie histeryczny.
- Widzi pan - odezwał się w końcu, ocierając oczy - to
wiadro to była jej broń - pochylił się do przodu i poklepał się
po głowie. - Niech pan spojrzy - na jego piegowatej czaszce
Hamish dostrzegł starą bliznę. - Ona mi to zrobiła tym swoim
cholernym wiadrem.
- To znaczy, że znęcała się nad panem?
- Tak.
- Czemu pan tego nie zgłosił?
- Mam raka żołądka. Przyjmuję właśnie drugą serię
chemioterapii. Nie mogę pracować. Ona utrzymywała nas
oboje.
- Zauważyłem, że kupiliście państwo ten dom. Musiała
nieźle zarabiać sprzątaniem - zauważył Hamish.
- To moja zasługa. Ja kiedyś nieźle zarabiałem.
- Sprawdzę, o której to się stało. Ale wydaje mi się, że
będę pańskim alibi. Czy ma pan samochód?
- Nie.
- Nie widzę możliwości, żeby był pan w stanie dostać się
tam i ją zabić. Czy jest ktoś, kto może przyjść i posiedzieć z
panem?
- Żeby być mi towarzyszem w tej chwili ulgi? Nie
potrzebuję nikogo. Posiedzę sobie tutaj, będę dochodzić do
siebie i porządnie się upiję. Zamierzam oglądać amerykańskie
zapasy. Nigdy nie pozwalała mi na to przełączyć - mężczyzna
objął się za kolana. - Będę mógł znów zobaczyć się z córką.
Heather to moja córka z pierwszego małżeństwa. Mavis
nienawidziła jej, więc ona nigdy tu nie przyjeżdżała.
- Zna pan kogoś, kto mógłby chcieć zabić pańską żonę?
- Oprócz mnie? Och, wydaje się, że sporo osób. Nigdy nie
powiedziała o nikim dobrego słowa.
- Miała w domu biurko? Są jakieś listy lub dokumenty,
które mógłbym przejrzeć? - Hamish zaczął się zastanawiać,
czy wścibska sprzątaczka nie posunęła się do szantażowania
ludzi.
- Nie, nie ma nic takiego. Mówiła, że papier gromadzi
tylko kurz. Nigdy nie pozwalała, żeby trzymać w domu jakieś
książki. O rany, mogę się teraz zapisać do biblioteki.
- Muszą być gdzieś wyciągi bankowe.
- Możemy poszukać, jeśli pan chce. Ona zajmowała się
rachunkami.
Jednak ku zaskoczeniu Hamisha, po dokładnym
przeszukaniu całego domu nie udało mu się znaleźć książeczki
czekowej ani żadnego dokumentu.
- W którym banku trzymała pieniądze? - spytał.
- Nie wiem.
- Kiedy pan pracował, musiał pan dostawać czek z
wypłatą.
- Pracowałem w Strathbane w sklepie Browna i Simpsona
z męską odzieżą. Dawałem czeki Mavis, a ona wpłacała
pieniądze do banku.
- Musiała dawać panu pieniądze, żeby mógł pan coś
kupić.
- Mavis pakowała mi jedzenie na lunch i dawała
pieniądze na autobus. To wszystko.
- Akt własności domu musi gdzieś tu być. Przyglądał się
panu Gillespie oszołomiony, mężczyzna jednak wzruszył
tylko ramionami.
Hamish stał przed domem i zastanawiał się, co teraz robić.
Przypomniał sobie, że w Braikie był tylko jeden bank,
Highland and Island. To był nowy bank, ale z pewnością
przejął konta po wcześniejszej placówce.
Posterunkowy przejechał główną drogą i zaparkował pod
gmachem banku.
Wszedł do środka i zaczekał na dyrektora. Miał nadzieję,
że nie będzie to jeden z tych wysoko postawionych
urzędników, który każe na siebie czekać, żeby podkreślić
swoją ważności.
Z biura dyrektora wyszła jakaś kobieta i poprosiła
Hamisha do środka.
Dyrektor przedstawił się jako pan Queen. Był wysokim,
trupio bladym góralem, a zmarszczki na jego twarzy ułożyły
się w wyraz permanentnego niezadowolenia, tak jakby latami
doprowadzał do perfekcji odrzucanie wniosków o pożyczkę, a
rezultaty tych działań odcisnęły piętno na jego twarzy.
Hamish opowiedział dyrektorowi o śmierci pani Gillespie
i spytał, czy kobieta miała konto w banku Highland and
Island. Długie, kościste palce pana Queena stukały w
klawiaturę komputera.
- Tak - odchylił się do tyłu i patrzył w monitor.
- Czy mógłbym zobaczyć wyciąg z jej konta?
Pan Queen przyglądał się wysokiemu policjantowi, a jego
oczy skryły się w cieniu ciężkich, krzaczastych brwi.
- Mogę załatwić nakaz - rzucił szybko Hamish.
- Chyba pan może. Zaraz to wydrukuję.
Hamish czekał, podczas gdy wyciąg wysuwał się powoli z
drukarki.
Pan Queen podał kartkę posterunkowemu. W dniu śmierci
pani Gillespie miała na koncie dwadzieścia tysięcy funtów.
Zdezorientowany Hamish podniósł wzrok.
- W domu nie było żadnych książeczek czekowych ani
wyciągów.
- Prosiła, żeby nic jej nie wysyłać.
- Z tego, co widzę, wszystkie te płatności były
dokonywane w gotówce?
- Tak.
- Czy nie wydało się to panu dziwne?
- Nigdy wcześniej nie przeglądałem jej konta. Wpłacała
pieniądze jednemu z kasjerów. Zapamiętała lub miała przy
sobie numer swojego konta bankowego i wpłacała pieniądze,
używając formularzy wpłaty, które leżą na ladzie.
- Jest jeszcze dom. Wykupiła swój lokal komunalny.
- Muszę to sprawdzić gdzie indziej - poinformował
ponuro dyrektor. - Proszę tutaj zaczekać.
Hamish czekał niecierpliwie, w głowie kłębiły mu się
różne myśli. Pani Gillespie była plotkarą, zabrała mu list od
Elspeth. Jeśli była do tego zdolna, mogła węszyć również w
domach swoich pracodawców. Wszystko wskazywało na
szantaż.
Mewa wylądowała na parapecie i patrzyła na Hamisha
oczami jak paciorki, po czym odleciała. Wiatr się wzmagał.
Ktoś wyrzucił gazetę, którą wiatr porwał do góry. Papier
wykonał dwa salta w powietrzu, aż porwany do góry, zniknął
w ciemniejącym niebie.
Pan Queen wreszcie wrócił.
- Tak, wykupiła swój dom dwadzieścia lat temu, kiedy
lokale komunalne w tej okolicy zaczęły tanieć. W tamtym
okresie miała wspólne konto z mężem. Zapłacili za dom
uczciwie. Wtedy kosztował ich zaledwie piętnaście tysięcy.
Dwa lata później pani Gillespie zamknęła ich wspólne konto.
Jej mąż wyraził na to zgodę. Od tego momentu wszystkie
wpłaty dokonywane były w gotówce.
- Muszę już iść. - Hamish skłonił się. - Z pewnością
odwiedzi pana mój przełożony, inspektor Blair.
Wrócił do domu profesora. Śledczy wciąż pracowali. Blair
siedział w swoim samochodzie, włączył ogrzewanie i popijał
coś z termosu.
Hamish zapukał w okno.
- Czego? - zapytał Blair, uchylając szybę.
Hamish opowiedział mu o wyciągach z banku, kończąc
słowami:
- Mogła szantażować ludzi, u których pracowała.
Blair patrzył ponad ramieniem Hamisha. Posterunkowy
odwrócił się i zobaczył drobną postać Shony Fraser, która
przysłuchiwała się każdemu słowu.
- Powiedz Jimmy'emu Andersonowi, czego się
dowiedziałeś - warknął Blair. - Potem wracaj na swój
posterunek i czekaj na dalsze rozkazy.
Hamish odszedł, a Shona podążyła za nim. Dziewczyna
spojrzała na niego podejrzliwie.
- Cały czas czekam, aż detektyw Blair objawi w końcu
swój geniusz.
- Och, proszę poczekać. To skomplikowany człowiek,
bardzo skomplikowany. Nie spodziewałabyś się, jak pracują
teraz jego komórki mózgowe.
SERIA KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth TOM 22 Hamish Macbeth i śmierć pokojówki M.C. Beaton
W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się: Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty Tom 14. Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty Tom 15. Hamish Macbeth i śmierć nałogowca Tom 16. Hamish Macbeth i śmierć śmieciarza Tom 17. Hamish Macbeth i śmierć celebrytki Tom 18. Hamish Macbeth i śmierć osady Tom 19. Hamish Macbeth i śmierć oszczercy Tom 20. Hamish Macbeth i śmierć nudziarza Tom 21. Hamish Macbeth i śmierć marzycielki Tom 22. Hamish Macbeth i śmierć pokojówki
Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć pokojówki Tytuł oryginalny tomu: Death of a Maid, A Hamish Macbeth Mystery
Dla Bengy Wiggin z miłością
Rozdział pierwszy Każdego dnia napisanie listu przychodzi mi z podobną łatwością, jak zarżnięcie świni. Alfred, Lord Tennyson Na posterunku w Lochdubh, na wycieraczce pod kuchennymi drzwiami leżał list. Posterunkowy Hamish Macbeth podniósł go i odwrócił. W miejscu adresu nadawcy widniał napis: od Elspeth Grant. Elspeth pracowała jako reporterka w gazecie w Glasgow. Kiedyś Hamish chciał się jej oświadczyć, wahał się jednak, aż w końcu było za późno. Zaniósł list do kuchni i usiadł przy stole. Jego kotka, Sonsie, przyglądała mu się z ciekawością, a pies, Lugs, położył łapę na kolanie swojego pana i spojrzał na niego swoimi dziwnymi, niebieskimi oczami. - Ciekawe, o co chodzi? - zastanawiał się Hamish na głos. Tradycyjne listy były w dzisiejszych czasach zjawiskiem rzadkim i dziwnym. Większość ludzi wysyłało maile lub wiadomości tekstowe. Niechętnie otworzył kopertę. Elspeth zawsze wzbudzała w nim poczucie winy. Zadrwiła kiedyś z niego, mówiąc, że chyba ożenił się ze swoim psem i kotem. „Drogi Hamishu - czytał - mam kilka tygodni urlopu i chciałabym wrócić do Lochdubh. Stać mnie teraz na to, żeby zatrzymać się w Hotelu Zamek Tommel. Znając twoją próżność, z pewnością pomyślisz, że to z twojego powodu i że uganiam się za tobą. Nie o to chodzi. Nie jestem już zainteresowana ani tobą, ani twoimi dziwacznymi zwierzakami. Piszę, żeby to wyjaśnić. Twoja Elspeth". - Nie musiała mi tego pisać - Hamish drapał się po rudej czuprynie - naprawdę nie musiała - jego głos stał się syczący,
co wskazywało, że był zdenerwowany. - Może trzymać się ode mnie z daleka. Mnie to odpowiada. Wprawdzie czuł się zraniony, ale miał też poczucie winy. Nie potraktował jej najlepiej, był jak chorągiewka na wietrze. Ostatnie oziębienie uczuć było spowodowane wieściami o jego byłej narzeczonej, Priscilli Halburton - Smythe. Ucieszył się, ponieważ miała wrócić do pracy w Hotelu Zamek Tommel, którego właścicielami byli jej rodzice. Dziewczyna cały czas mu się podobała. Priscilla wróciła, spotkała się z nimi kilka razy, a po miesiącu pojechała z powrotem do Londynu. Posterunkowy zmiął list i położył go na stole w momencie, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Otworzył i spojrzał na niską, korpulentną postać pani Gillespie. Pani Gillespie była sprzątaczką, choć w tych poprawnych politycznie czasach nazywano ją pokojówką. Słynęła z dokładnego wypełniania swoich obowiązków. Hamish przypomniał sobie ze ściśniętym żołądkiem, że wygrał jej usługi w kościelnej ruletce. Kobieta przepchnęła się obok niego do kuchni i zdjęła płaszcz. Była po pięćdziesiątce, niska, okrągła, z poskręcanymi na sztywno włosami po trwałej ondulacji. Twarz charakteryzowały różowe policzki i szerokie, zacięte usta. Przyniosła ze sobą metalowe wiadro i starodawny mop. Hamish nie przepadał za nią. - Uznałem, że nie musi pani nic robić. W domu jest porządek. - Nie bądź głupi - rozejrzała się wokoło. - Tu naprawdę przyda się porządne sprzątanie. Zresztą, co powie pani Wellington, jeśli się dowie, że nie wykonałam pracy? Pani Wellington była budzącą powszechną grozę żoną pastora. - W porządku - zgodził się Hamish. - W takim razie pójdę na spacer.
- Zabierz ze sobą te swoje bestie - krzyknęła za oddalającym się posterunkowym. - Przerażają mnie. - Kobiety! - mruknął, idąc wzdłuż brzegu jeziora razem z psem i kotką. Wiedział, że w domach, w których pracowała pani Gillespie, z pewnością były wiadra i mopy, ale kobieta nosiła ze sobą swój sprzęt niczym broń. Pewnego razu odwiedził panią Wellington, w czasie gdy pani Gillespie akurat sprzątała plebanię. Skrzywił się na dźwięk wiadra obijającego się o meble. Nie podobał mu się również sposób, w jaki wyrywała mopem przewody z kontaktu. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego groźna i dumna pani Wellington godziła się na takie zachowanie. Potem zdał sobie sprawę, że on sam bał się pani Gillespie. Wiedział też, że kobieta była straszną plotkarą. Wszyscy na północy Szkocji plotkowali, jednak pani Gillespie była wyjątkowo złośliwa. Jeśli mogła powiedzieć o kimkolwiek coś złego, mówiła bez żadnych zahamowań. Czuł, że powinien wrócić na posterunek i mimo wszystko podziękować za usługi, ale gdy spojrzał na spokojne wody jeziora i na położony po drugiej stronie las, opuściło go zdenerwowanie i niepokój. Obserwował mewy kłócące się na przystani. Z kominów bielonych domków stojących nad brzegiem jeziora unosił się dym palonego torfu. Lugs położył się na butach swojego pana, a Sonsie po krótkim spacerze przykucnęła obok. Spokój panujący w Lochdubh - pomyślał rozmarzony Hamish - działa kojąco na duszę niczym balsam. Poczucie winy i zmartwienie spowodowane listem Elspeth wyparowało. Pani Gillespie natomiast niech robi swoje. Na posterunku nie było zbyt dużo rzeczy, które mogłaby zepsuć. W szkockich górach panowała jesień. Jarzębiny uginały się pod ciężarem czerwonych jagód. Miejscowi wciąż sadzili te drzewa przed swoimi domami, aby chroniły ich przed
wiedźmami i goblinami. Ludzie mówili, jak co roku zresztą, że owoce jarzębiny są oznaką ostrej zimy i dlatego od czasu do czasu ich prognozy były trafne. Blade światło słoneczne odbijało się od tafli jeziora. Foka wynurzyła się i przepłynęła leniwie. Hamish poczuł nagły głód. Postanowił wsadzić swoje zwierzaki do land rovera i pojechać do Hotelu Zamek Tommel, żeby sprawdzić, czy nie uda mu się wysępić z kuchni jakiejś kanapki. W foyer hotelu Hamish spotkał menedżera, pana Johnsona. - Co cię sprowadza? - spytał pan Johnson. - Jedyne morderstwa, z jakimi mamy tu teraz do czynienia, to te inscenizowane w weekendy, kiedy wszyscy wystawiają Poirota. Hamish nie chciał powiedzieć wprost, że przyszedł po coś do jedzenia, więc spytał o Priscillę. - Wciąż w Londynie. - Pan Johnson przyjrzał się podejrzliwie wysokiemu, patykowatemu, rudowłosemu policjantowi. - Pewnie masz ochotę na kawę. - Chętnie skorzystam i może coś jeszcze do tego. - Jakiegoś drinka? - Jakąś kanapkę. - Straszny z ciebie żebrak, Hamishu. Idź do mojego gabinetu, a ja każę coś przygotować. Wkrótce Hamish siedział zadowolony nad talerzem pełnym kanapek z szynką. Pamiętał też o swoich zwierzakach, karmiąc po kryjomu psa i kotkę. - Przyszedłeś tutaj na darmowy poczęstunek? - spytał menedżer. - Zostałem wykurzony z mojego posterunku. Wygrałem w kościelnej ruletce usługi pani Gillespie. - O rany. Nie mogłeś się jej pozbyć?
- Boję się jej - wymamrotał Hamish, pochłaniając kolejną kanapkę. - Problem w tym - dodał pan Johnson - że nikt w dzisiejszych czasach nie chce zajmować się sprzątaniem. Teraz, kiedy otworzyły się w Strathbane te wielkie supermarkety, wszyscy wolą tam pracować. Nasz personel zmienił się, większość obecnych pracowników pochodzi z Europy Środkowej. Są naprawdę dobrzy, to im trzeba przyznać, ale te nazwiska! Same spółgłoski! - Dla kogo pracuje obecnie pani Gillespie? - Niech się zastanowię. Jest stary profesor Sander z Braikie. Sprząta również u pani Fleming i pani Styles. Potem jest jeszcze pani Wellington i pani Barret - Wilkinson ze Styre. Styre było niewielką wioską, położoną na południe od Lochdubh. - Nie byłem w Styre od wieków - zauważył Hamish. - Dlaczego? Przecież to twój rewir. - Wydaje mi się, że teraz całe cholerne Sutherland leży w moim rewirze. Poza tym w Styre nigdy nie dzieją się żadne przestępstwa. - Tak przy okazji - menedżer popatrzył chytrze na Hamisha - zarezerwowaliśmy pokój dla panny Grant. Hamish udał obojętność, poczuł jednak, że jego spokój prysnął. - Musi nieźle zarabiać, skoro stać ją na pobyt tutaj. Zamek Tommel był niegdyś prywatną rezydencją pułkownika Halburtona - Smythe'a. W obliczu bankructwa pułkownik był zmuszony zamienić swój dom w hotel, co zresztą zasugerował mu Hamish. Nigdy nie podziękował posterunkowemu, twierdząc, że ten doskonały plan był jego pomysłem. Budynek był jednym z tych pseudogotyckich, dziewiętnastowiecznych zamków pochodzących z czasów,
kiedy królowa Wiktoria wprowadziła modę na osiedlanie się w Szkocji. - Nie przeszkadza ci jej przyjazd? - spytał Johnson. - Ani trochę - skłamał Hamish. - Będę już leciał. Dzięki za kanapki. Posterunkowy szwendał się po miasteczku, aż wreszcie zobaczył, że pani Gillespie wychodzi z posterunku. Odjechała swoim zdezelowanym fordem. Z rury wydechowej wydobywał się gęsty, czarny dym. Hamish wyszedł na jezdnię i podniósł rękę. Kobieta zahamowała i otworzyła okno. - Co? - Pani samochód strasznie kopci. Musi pani jak najszybciej pojechać do mechanika. Umówię panią. W odpowiedzi kobieta zwolniła sprzęgło i ostro przycisnęła pedał gazu. Posterunkowemu udało się uskoczyć. Hamish rozejrzał się ponuro po posterunku. Podłoga w kuchni błyszczała od wody, która powinna zostać zebrana. Wszędzie czuć było środki dezynfekujące. Potem spojrzał na stół kuchenny. List od Elspeth, który zostawił zmięty na stole, zniknął. Zajrzał do kosza na śmieci, ale był opróżniony. Wiedział, że pani Gillespie lubi węszyć. Postanowił pojechać do niej do Braikie następnego dnia i stanąć z nią twarzą w twarz. Wiedział, że zapewne wyprze się wszystkiego i powie, że myślała, że to tylko zmięty kawałek papieru, a ona tylko sprzątała. Uznał jednak, że wszyscy wystarczająco długo okazywali się tchórzami. Hamish zaklął pod nosem. Zapomniał zamknąć na klucz policyjne biuro. Wszedł do środka. Tak, jak się spodziewał, kable komputera były wyjęte.
Włączył go ponownie i rozejrzał się po gabinecie, zadowolony, że przynajmniej szafki z aktami były pozamykane. Wrócił do kuchni, wyjął mop i wytarł wodę z podłogi. Praca odprężyła go, nastroiła pozytywnie i przypomniała o rzeczach, za które powinien być wdzięczny. Udało mu się przetrwać i zachować posadę, pomimo że wokół pozamykano wiele małych posterunków. Tymczasem w barze w Strathbane główny inspektor Blair znowu się zastanawiał, w jaki sposób wykurzyć Hamisha Macbetha z posterunku i zrobić z niego anonimowego funkcjonariusza w Strathbane. Byłby tam tylko jednym z wielu policjantów. Pijąc pierwszą podwójną szkocką tego dnia, Blair marzył o tym, żeby wpakować Hamisha do drogówki. - Poproszę wódkę z tonikiem - usłyszał radosny głos za plecami. Jakiś mężczyzna podszedł do baru. Blair zerknął na niego z ukosa. Wyłysiał z przodu głowy, a resztki swoich siwych włosów związał w kucyk. Miał szczupłą twarz, okulary w czarnych oprawkach i małą bródkę. Ubiór stanowiły dżinsy i krótka niebieska kurtka narzucona na koszulę z kołnierzykiem i krawat. - Pracuje pan dla telewizji? - spytał Blair. - Tak. Kim pan jest? Blair wyciągnął swoją grubą, pokrytą plamami dłoń. - Główny inspektor Blair. - Miło mi. Jestem Phil McTavish, kierownik działu dokumentów. Blair zaczął myśleć intensywnie. Jego upojone alkoholem komórki mózgowe starały się pracować bardzo szybko. W przeszłości Hamish Macbeth zawsze unikał awansu, wiedząc, że oznaczałoby to przeniesienie do Strathbane. A gdyby tak
nakręcono laurkowy dokument na temat Hamisha? Szefostwo doszłoby do wniosku, że musi coś z tym zrobić. Inspektor mógł przysiąc, że gdy udało się zamknąć jakiś wiejski posterunek, za każdym razem urządzali imprezę. To było równoznaczne z przypływem gotówki do ich komendy. - To zabawne, że spotykamy się w tych okolicznościach. - Blair posyłał Philowi jeden ze swoich najbardziej służalczych uśmieszków. - Mam świetny pomysł na dokument. Następnego dnia Hamish musiał odłożyć swoją podróż do Braikie. Został wezwany do komendy głównej przez swojego szefa, nadkomisarza Petera Daviota. Aura idealnie wpasowała się w jego nastrój. Krótki okres ładnej pogody dobiegł końca, zamieniając się w mokrą mżawkę. Wstęgi mgły spełzały z górskich szczytów. Strathbane było kiedyś bardzo ważnym portem rybackim, jednak nowe europejskie regulacje w sprawie połowu ryb zniszczyły cały interes. Zgodnie z planem ożywienia gospodarki szkockich gór, pojawiły się nowe przedsiębiorstwa, wcześniej jednak do miasta przybyli handlarze narkotyków, a Strathbane stało się przygnębiającym miejscem, pełnym podupadłych fabryk, zdewastowanych wieżowców i niebezpiecznej młodzieży. Hamish z ciężkim sercem zaparkował samochód pod komendą główną i ruszył do gabinetu Daviota. Sekretarka nadkomisarza, Helen, która nienawidziła posterunkowego, posłała mu lodowaty uśmiech i poprosiła, żeby wszedł do środka. Daviot nie był sam. W gabinecie były jeszcze dwie osoby: mężczyzna w średnim wieku z kucykiem i niska, pełna entuzjazmu dziewczyna. - A, Hamish - uśmiechnął się Daviot. - Pozwól, że cię przedstawię. To jest pan Peter McTavish, kierownik działu dokumentów w Telewizji Strathbane.
Hamish wymienił uścisk dłoni i spojrzał z ciekawością na dziewczynę. - A to jest jedna z jego researcherek, Shona Fraser. - Shona, pomimo iż była biała, miała na głowie dredy. W jej drobnej twarzy dominowały wielkie brązowe oczy. Miała na sobie dżinsową kurtkę, czarną koszulkę, dżinsy z dziurami na kolanach, a na nogach wielkie buciska. - Inspektor Blair zareklamował panu McTavishowi twoją barwną postać oraz osiągnięcia zawodowe. To może być świetnym materiałem na dokument. Panna Fraser będzie ci towarzyszyć, sporządzi notatki i przedstawi je panu McTavishowi. Daviot cały promieniał, jego białe włosy były starannie uczesane, a świetnie skrojony garnitur leżał idealnie. Shona przyjrzała się z ciekawością wysokiemu policjantowi. Stał bez ruchu, trzymając czapkę pod pachą. Wyglądał, jakby wpadł w trans. W głowie Hamisha kłębiły się następujące myśli: „Założę się, że ten drań chce, żebym stał się na tyle sławny, że nie będą mieli wyjścia, awansują mnie i zabiorą z Lochdubh". Wiedział, że nie ma sensu protestować. Zamiast tego posterunkowy wziął się w garść, uśmiechnął i zaproponował: - Może powinienem zabrać pana McTavisha i pannę Fraser do pubu, żeby omówić z nimi szczegóły w bardziej nieformalnych okolicznościach? - Dobry pomysł - odparł Daviot. - Dopisz wszystko do swoich wydatków. Kiedy już zasiedli z drinkami, Hamish odezwał się z powagą. - Macie nie tego człowieka, którego szukacie. - Jak to? - spytał Phil.
- Widzicie, Blair jest bardzo skromnym człowiekiem. Proszę pozwolić mi opowiedzieć o jego dokonaniach. - Hamish przytoczył kilka słynnych spraw o morderstwo, które sam rozwiązał, ale pozwolił Blairowi przypisać sobie wszystkie zasługi. Zakończył opowieść słowami: - Jestem tylko wiejskim posterunkowym. Nie znajdziecie w moim miasteczku nic ciekawego. Ale Blair! Człowieku, on was zabierze do najpodlejszych zakątków Strathbane. Na własne oczy zobaczycie przemoc i handlarzy narkotyków. Oczy panny Fraser i Phila rozbłysły z podekscytowaniem naiwnych ludzi, którzy nigdy nie byli świadkami niczego naprawdę potwornego. Kiedy Blair został poinformowany, że to on zostanie tematem filmu dokumentalnego, w jego grubej piersi wściekłość toczyła bój z próżnością, w końcu jednak ta ostatnia zwyciężyła. Wracając do Lochdubh, Hamish pogwizdywał wesoło. Pani Gillespie może zaczekać do jutra rana. Elspeth Grant jadła lunch z Lukiem Taviotem, kolegą po fachu. Mężczyzna podobał się jej bardzo. Choć był dobrym reporterem, zawsze był pełen spokoju i dystansu. Miał gęste, jasne włosy i twarz rozpustnika. Był bardzo wysoki. - Więc wyjeżdżasz na urlop? - spytał Luke. - Dokąd się wybierasz? - Wracam do Lochdubh. - Pamiętam, że ostatnio trafił ci się tam świetny materiał na artykuł. - Zwykle to jest najbardziej senne i spokojne miejsce na świecie - dodała Elspeth. - Tego właśnie mi trzeba. - Nigdy nie byłem w szkockich górach. - Co takiego? Przecież jesteś Szkotem, pochodzisz z Glasgow.
- Wiesz, jak to jest, Elspeth. Mam na myśli prawdziwe szkockie góry. Dotarłem najdalej do Glencoe, pisząc artykuł o ludziach, którzy zabłąkali się tam zimą. Nigdy nie wypuściłem się dalej na północ niż do Perth. Kiedy przychodzą wakacje, wyjeżdżam za granicę złapać trochę słońca. Mam trochę zaległego urlopu. A może pojadę z tobą? - Żartujesz? - Ani trochę. - Ale skąd ten pomysł? Przecież nie jesteśmy parą. - Nie musimy być. Nie lubię samotnych urlopów. - Nigdy się nie ożeniłeś? - Dwa razy. Nie wyszło. Z drugiej strony mi się poszczęściło. Obie kobiety były bogate i tak chciały się mnie pozbyć, że nie żądały żadnych pieniędzy. - Dlaczego aż tak bardzo chciały się ciebie pozbyć? - Wiesz, jak wygląda życie reportera, Elspeth. Rzadko bywałem w domu. No, nie marudź, jedźmy razem. Będzie zabawnie. Moim płucom przyda się trochę świeżego powietrza. - Ile palisz? - Sześćdziesiąt dziennie. - Ale równie dobrze możesz na przykład rzucić palenie, zostać w Glasgow i w ten sposób oczyścić płuca. - Zastanowię się nad tym. Przyda ci się towarzystwo w tak długiej podróży. Elspeth pomyślała o Hamishu. Będzie miło pojawić się tam w towarzystwie Luke'a i pokazać mu, że naprawdę jej nie zależy. - Zgoda, jedziemy. Następnego ranka Hamish wyruszył do Braikie. Miejsce to nie należało do jego ulubionych, choć było o niebo lepsze od Strathbane i dużo mniejsze. Bardziej eleganccy mieszkańcy nazywali Braikie wioską. Na północy miasteczka pyszniły się
ładne wiktoriańskie wille, na południu natomiast pełno było identycznych, szarych, przygnębiających domów komunalnych. Przy głównej drodze stały małe, ciemne sklepiki, nad którymi znajdowały się mieszkania, a naprzeciwko wznosił się ratusz i biblioteka. Paru odważnych mieszkańców mieszkało w parterowych domkach nad brzegiem Atlantyku. Często trzeba ich było ewakuować, kiedy w wyniku listopadowych wichur wielkie fale wdzierały się do ich domów. W centrum miasteczka, z dala od morza, znajdowało się kilka pól. Pani Gillespie mieszkała w domu komunalnym. Kiedy Hamish odwiedził ją, zaskoczony zauważył, że kobieta wykupiła swoje mieszkanie. Poznał to po nowych oknach panoramicznych. Lokatorzy, którzy wynajmowali domy od państwa, nie mogli wprowadzać żadnych zmian budowlanych. Ceny mieszkań, nawet na dalekiej północy, cały czas rosły i posterunkowy zastanawiał się, skąd kobieta miała pieniądze, żeby wykupić nieruchomość. Teraz, kiedy stał już na progu domu pani Gillespie, czuł, że odwaga go opuszcza. Upomniał siebie ostro, że już najwyższy czas, żeby ktoś pokazał tej kobiecie, gdzie jest jej miejsce. Nacisnął na dzwonek. Drzwi otworzył mu niski, pokraczny mężczyzna w rozpinanym swetrze. Miał łysą, pokrytą piegami głowę. - Pan Gillespie? - zaryzykował Hamish. Zawsze wydawało mu się, że pani Gillespie była wdową. - Tak, to ja. - Czy pana żona jest w domu? - Nie, jest u profesora. O co chodzi? - Nic ważnego. Chciałem tylko porozmawiać. W takim razie pójdę do domu profesora.
Profesor Sander był już na emeryturze. Mieszkał w dużej wiktoriańskiej willi w eleganckiej dzielnicy miasteczka. Posiadłość stała na uboczu, na końcu ślepej uliczki. Hamish zauważył samochód pani Gillespie zaparkowany na drodze przed domem. Posterunkowy zaparkował obok i podszedł do bramy ogrodowej. Po jednej stronie rosła wielka jarzębina, uginająca się pod ciężarem czerwonych jagód, po drugiej stała starodawna pompa. Zamierzał właśnie przejść przez krótki podjazd, gdy nagle się zatrzymał. Dostrzegł coś dziwnego kątem oka. Odwrócił się i spojrzał. Przy pompie leżała skurczona Mavis Gillespie. Posterunkowy podszedł do niej, schylił się i sprawdził puls. Nic nie wyczuł. Jej wiadro z mopem stało obok niej. Krew sączyła się z rany na głowie. Hamish dostrzegł również plamę krwi na wiadrze. Wstał, wyjął komórkę i zadzwonił do komendy głównej. Potem poszedł do land rovera, wyciągnął parę lateksowych rękawiczek i założył je. Torebka pani Gillespie leżała na ziemi obok niej. Wyglądało na to, że ktoś zaatakował ją, kiedy właśnie wychodziła z posesji. Otworzył torebkę i zajrzał do środka. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, był zmięty list od Elspeth. Wyjął go ostrożnie i włożył do kieszeni. Potem czekał na przyjazd policji.
Rozdział drugi Jam jest niczym to wiadro, przepełnione łzami. William Szekspir Na podjazd wyszedł jakiś niski, niezadowolony mężczyzna. Miał burzę białych włosów i był ubrany w tweedowy garnitur od Harrisa oraz niebieski krawat w białe groszki. Hamish zgadywał, że dobiegał już osiemdziesiątki. Miał pucołowatą twarz i małe, zaciśnięte usta. Wyglądał jak podstarzałe dziecko. - Co tu robi policja? - spytał, po czym spojrzał na zwinięte na ziemi ciało. Po śmierci pani Gillespie wydawała się znacznie mniejsza, wyglądała bardziej jak kupka ubrań niż jeszcze niedawno żywa osoba. - Wygląda na to, że miał tu miejsce wypadek - powiedział Hamish. - Czy pan profesor Sander? - Tak, tak. Co za nieszczęście. Jeśli będzie mnie pan potrzebował, będę w domu. Mężczyzna odwrócił się. - Proszę chwilę zaczekać. Czy widział pan kogoś kręcącego się wokół domu dziś rano? - Nie, czemu pan pyta? Przecież to nie było morderstwo, prawda? - Musimy poczekać i to sprawdzić. Na wiadrze jest krew. Ktoś mógł nim uderzyć ją w głowę. O której wychodziła od pana? - Jakieś pół godziny temu. Naprawdę, panie władzo, nie zwracam uwagi, kiedy służba przychodzi i wychodzi z domu. - Trudno jednak nie zwrócić uwagi, kiedy pani Gillespie przychodzi i wychodzi - zauważył Hamish. - Ona robi wokół siebie potworny hałas.
- Piszę właśnie książkę o historii kampanii napoleońskich w Rosji, a kiedy moja głowa zajęta jest pisaniem, nie zwracam uwagi na nic, co dzieje się wokół mnie. - Powstało już chyba całkiem sporo książek o Napoleonie w Rosji - stwierdził Hamish. - Co pan niby wie na temat historii, młody człowieku? Hamish z ulgą usłyszał zbliżające się syreny policyjne. Już zaczynał nie lubić profesora. Pierwszym radiowozem przyjechali Blair i detektyw Jimmy Anderson. Z kolejnego wysiadł patolog, doktor Forsyth. Następnie nadjechał wóz pełen śledczych, a z ostatniego samochodu wysiadła podekscytowana Shona Fraser. - Co my tu mamy, Macbeth? - fuknął Blair. - Wygląda na to, że ktoś uderzył ją w głowę wiadrem - odparł Hamish. Kiedy pani patolog wyciągała swój sprzęt, Blair pochylił się nad ciałem. Potem się wyprostował, a jego zamroczone alkoholem oczy lśniły triumfalnie. - I tu się mylisz, chłopcze - obwieścił głośno, zerkając w stronę Shony. - Na kamieniu przy tej starej pompie są ślady krwi. Musiała potknąć się i uderzyć w głowę. - Jeśli pan pozwoli - pani patolog odepchnęła Blaira na bok i pochyliła się nad ciałem. Zapadła długa cisza, podczas której kobieta badała ciało. Dzień był suchy, jednak mgła zaczynała się zbierać, przyoblekając krajobraz w szary uniform. Nad głowami krążyła mewa, skrzecząc. Jarzębiny, czerwone niczym krew, od czas do czasu spadały z drzewa. Wreszcie doktor Forsyth wyprostowała się. - Będę w stanie powiedzieć więcej, kiedy przeprowadzę dokładne badanie, ale to prawda, wygląda na to, że została
śmiertelnie uderzona w tył głowy własnym wiadrem. Upadła do przodu i uderzyła czołem w kamień leżący obok pompy. - Mogło dojść do jakiejś szamotaniny - dodał Hamish, - Widzicie, jak żwir na końcu podjazdu jest rozryty. Blair odwrócił się do niego wściekły. - Ty - warknął - powiedz mi, czy ma jakichś krewnych. - Ma męża. - Cóż, w takim razie jedź tam, przekaż mu informację o jej śmierci i pozwól specjalistom zająć się pracą. Hamish zasalutował, dotykając czapki, i poszedł do land rovera. Grupa śledczych rozpoczynała rutynowe czynności. Od wielu z nich czuć było ostry smród przetrawionego alkoholu. Hamish przypomniał sobie, że wczoraj był mecz rugby. Z pewnością wszyscy jak zwykle świętowali. Shona pobiegła za nim. - Trafnie odgadłeś, inspektor się mylił - zagadnęła. - Och, Blair to inteligentny facet. Lepiej się go trzymaj - odparł Hamish pospiesznie i wskoczył do land rovera. Jednym z najtrudniejszych zadań w pracy policjanta - pomyślał Hamish - jest przekazywanie ludziom wiadomości o śmierci ich bliskich. Niechętnie wyruszył w kierunku domów komunalnych, zaparkował przed posesją państwa Gillespie i powoli udał się ścieżką prowadzącą do drzwi. Nacisnął dzwonek. Pan Gillespie otworzył. - Obawiam się, że mam dla pana złe wieści - zaczął Hamish, zdejmując czapkę. - Pańska żona nie żyje - wiedział z doświadczenia, że najlepiej przekazać złe wieści jak najszybciej, zamiast trzymać małżonka lub kogoś z rodziny w progu, mamrocząc coś o wypadku. - Nie żyje? Jak to się stało? Miała zawał? - Czy mogę wejść? - Tak, proszę.
Mężczyzna odsunął się i zaprowadził Hamisha do salonu. Zanim posterunkowy przeszedł do sprawy pani Gillespie, jego wzrok przykuł duży zestaw telewizyjny oraz drogi sprzęt DVD. - Może niech pan usiądzie - zaproponował Hamish. Pan Gillespie usiadł w fotelu po jednej stronie kominka, a Hamish zajął drugi fotel stojący naprzeciwko. - Jak ona umarła? - spytał pan Gillespie. - Wygląda na to, że ktoś uderzył ją w głowę wiadrem. Pan Gillespie zasłonił usta drżącą dłonią. Wyjął czystą chusteczkę i ukrył w niej twarz. Z emocji trzęsły mu się ramiona. Nagle Hamish spojrzał na niego z rosnącą podejrzliwością. - Czy pan się śmieje? Pan Gillespie opuścił chusteczkę. Nie mógł przestać się śmiać. Ból przybiera dziwną formę - pomyślał Hamish, ale śmiech pana Gillespiego był raczej radosny, a nie histeryczny. - Widzi pan - odezwał się w końcu, ocierając oczy - to wiadro to była jej broń - pochylił się do przodu i poklepał się po głowie. - Niech pan spojrzy - na jego piegowatej czaszce Hamish dostrzegł starą bliznę. - Ona mi to zrobiła tym swoim cholernym wiadrem. - To znaczy, że znęcała się nad panem? - Tak. - Czemu pan tego nie zgłosił? - Mam raka żołądka. Przyjmuję właśnie drugą serię chemioterapii. Nie mogę pracować. Ona utrzymywała nas oboje. - Zauważyłem, że kupiliście państwo ten dom. Musiała nieźle zarabiać sprzątaniem - zauważył Hamish. - To moja zasługa. Ja kiedyś nieźle zarabiałem. - Sprawdzę, o której to się stało. Ale wydaje mi się, że będę pańskim alibi. Czy ma pan samochód?
- Nie. - Nie widzę możliwości, żeby był pan w stanie dostać się tam i ją zabić. Czy jest ktoś, kto może przyjść i posiedzieć z panem? - Żeby być mi towarzyszem w tej chwili ulgi? Nie potrzebuję nikogo. Posiedzę sobie tutaj, będę dochodzić do siebie i porządnie się upiję. Zamierzam oglądać amerykańskie zapasy. Nigdy nie pozwalała mi na to przełączyć - mężczyzna objął się za kolana. - Będę mógł znów zobaczyć się z córką. Heather to moja córka z pierwszego małżeństwa. Mavis nienawidziła jej, więc ona nigdy tu nie przyjeżdżała. - Zna pan kogoś, kto mógłby chcieć zabić pańską żonę? - Oprócz mnie? Och, wydaje się, że sporo osób. Nigdy nie powiedziała o nikim dobrego słowa. - Miała w domu biurko? Są jakieś listy lub dokumenty, które mógłbym przejrzeć? - Hamish zaczął się zastanawiać, czy wścibska sprzątaczka nie posunęła się do szantażowania ludzi. - Nie, nie ma nic takiego. Mówiła, że papier gromadzi tylko kurz. Nigdy nie pozwalała, żeby trzymać w domu jakieś książki. O rany, mogę się teraz zapisać do biblioteki. - Muszą być gdzieś wyciągi bankowe. - Możemy poszukać, jeśli pan chce. Ona zajmowała się rachunkami. Jednak ku zaskoczeniu Hamisha, po dokładnym przeszukaniu całego domu nie udało mu się znaleźć książeczki czekowej ani żadnego dokumentu. - W którym banku trzymała pieniądze? - spytał. - Nie wiem. - Kiedy pan pracował, musiał pan dostawać czek z wypłatą.
- Pracowałem w Strathbane w sklepie Browna i Simpsona z męską odzieżą. Dawałem czeki Mavis, a ona wpłacała pieniądze do banku. - Musiała dawać panu pieniądze, żeby mógł pan coś kupić. - Mavis pakowała mi jedzenie na lunch i dawała pieniądze na autobus. To wszystko. - Akt własności domu musi gdzieś tu być. Przyglądał się panu Gillespie oszołomiony, mężczyzna jednak wzruszył tylko ramionami. Hamish stał przed domem i zastanawiał się, co teraz robić. Przypomniał sobie, że w Braikie był tylko jeden bank, Highland and Island. To był nowy bank, ale z pewnością przejął konta po wcześniejszej placówce. Posterunkowy przejechał główną drogą i zaparkował pod gmachem banku. Wszedł do środka i zaczekał na dyrektora. Miał nadzieję, że nie będzie to jeden z tych wysoko postawionych urzędników, który każe na siebie czekać, żeby podkreślić swoją ważności. Z biura dyrektora wyszła jakaś kobieta i poprosiła Hamisha do środka. Dyrektor przedstawił się jako pan Queen. Był wysokim, trupio bladym góralem, a zmarszczki na jego twarzy ułożyły się w wyraz permanentnego niezadowolenia, tak jakby latami doprowadzał do perfekcji odrzucanie wniosków o pożyczkę, a rezultaty tych działań odcisnęły piętno na jego twarzy. Hamish opowiedział dyrektorowi o śmierci pani Gillespie i spytał, czy kobieta miała konto w banku Highland and Island. Długie, kościste palce pana Queena stukały w klawiaturę komputera. - Tak - odchylił się do tyłu i patrzył w monitor. - Czy mógłbym zobaczyć wyciąg z jej konta?
Pan Queen przyglądał się wysokiemu policjantowi, a jego oczy skryły się w cieniu ciężkich, krzaczastych brwi. - Mogę załatwić nakaz - rzucił szybko Hamish. - Chyba pan może. Zaraz to wydrukuję. Hamish czekał, podczas gdy wyciąg wysuwał się powoli z drukarki. Pan Queen podał kartkę posterunkowemu. W dniu śmierci pani Gillespie miała na koncie dwadzieścia tysięcy funtów. Zdezorientowany Hamish podniósł wzrok. - W domu nie było żadnych książeczek czekowych ani wyciągów. - Prosiła, żeby nic jej nie wysyłać. - Z tego, co widzę, wszystkie te płatności były dokonywane w gotówce? - Tak. - Czy nie wydało się to panu dziwne? - Nigdy wcześniej nie przeglądałem jej konta. Wpłacała pieniądze jednemu z kasjerów. Zapamiętała lub miała przy sobie numer swojego konta bankowego i wpłacała pieniądze, używając formularzy wpłaty, które leżą na ladzie. - Jest jeszcze dom. Wykupiła swój lokal komunalny. - Muszę to sprawdzić gdzie indziej - poinformował ponuro dyrektor. - Proszę tutaj zaczekać. Hamish czekał niecierpliwie, w głowie kłębiły mu się różne myśli. Pani Gillespie była plotkarą, zabrała mu list od Elspeth. Jeśli była do tego zdolna, mogła węszyć również w domach swoich pracodawców. Wszystko wskazywało na szantaż. Mewa wylądowała na parapecie i patrzyła na Hamisha oczami jak paciorki, po czym odleciała. Wiatr się wzmagał. Ktoś wyrzucił gazetę, którą wiatr porwał do góry. Papier wykonał dwa salta w powietrzu, aż porwany do góry, zniknął w ciemniejącym niebie.
Pan Queen wreszcie wrócił. - Tak, wykupiła swój dom dwadzieścia lat temu, kiedy lokale komunalne w tej okolicy zaczęły tanieć. W tamtym okresie miała wspólne konto z mężem. Zapłacili za dom uczciwie. Wtedy kosztował ich zaledwie piętnaście tysięcy. Dwa lata później pani Gillespie zamknęła ich wspólne konto. Jej mąż wyraził na to zgodę. Od tego momentu wszystkie wpłaty dokonywane były w gotówce. - Muszę już iść. - Hamish skłonił się. - Z pewnością odwiedzi pana mój przełożony, inspektor Blair. Wrócił do domu profesora. Śledczy wciąż pracowali. Blair siedział w swoim samochodzie, włączył ogrzewanie i popijał coś z termosu. Hamish zapukał w okno. - Czego? - zapytał Blair, uchylając szybę. Hamish opowiedział mu o wyciągach z banku, kończąc słowami: - Mogła szantażować ludzi, u których pracowała. Blair patrzył ponad ramieniem Hamisha. Posterunkowy odwrócił się i zobaczył drobną postać Shony Fraser, która przysłuchiwała się każdemu słowu. - Powiedz Jimmy'emu Andersonowi, czego się dowiedziałeś - warknął Blair. - Potem wracaj na swój posterunek i czekaj na dalsze rozkazy. Hamish odszedł, a Shona podążyła za nim. Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie. - Cały czas czekam, aż detektyw Blair objawi w końcu swój geniusz. - Och, proszę poczekać. To skomplikowany człowiek, bardzo skomplikowany. Nie spodziewałabyś się, jak pracują teraz jego komórki mózgowe.