wotson

  • Dokumenty43 350
  • Odsłony2 221 819
  • Obserwuję1 467
  • Rozmiar dokumentów64.9 GB
  • Ilość pobrań1 772 888

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 24 - Hamish Macbeth i śmierć czarown

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 24 - Hamish Macbeth i śmierć czarown.pdf

Użytkownik wotson wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 228 stron)

SERIA KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth TOM 24 Hamish Macbeth i śmierć czarownicy M.C. Beaton

W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się: Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty Tom 14. Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty Tom 15. Hamish Macbeth i śmierć nałogowca Tom 16. Hamish Macbeth i śmierć śmieciarza Tom 17. Hamish Macbeth i śmierć celebrytki Tom 18. Hamish Macbeth i śmierć osady Tom 19. Hamish Macbeth i śmierć oszczercy Tom 20. Hamish Macbeth i śmierć nudziarza Tom 21. Hamish Macbeth i śmierć marzycielki Tom 22. Hamish Macbeth i śmierć pokojówki Tom 23. Hamish Macbeth i śmierć milusińskiej Tom 24. Hamish Macbeth i śmierć czarownicy

Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć czarownicy Tytuł oryginalny tomu: Death of a Witch, A Hamish Macbeth Mystery

Dla Rene i Carole ze Stow - on - the - Wold, z uczuciem

Rozdział pierwszy Palce mnie świerzbią, co zwiastuje, Że jakaś zmora tu wędruje. William Szekspir Posterunkowy Hamish Macbeth odetchnął z ulgą. Wracał właśnie do domu, na posterunek w miasteczku Lochdubh. Zatrzymał się na chwilę przy drodze i otworzył okno samochodu. Jechał starym, zdezelowanym land roverem wyprodukowanym w czasach, kiedy nie znano jeszcze kierownic ze wspomaganiem i elektrycznie otwieranych szyb. Hamish z przyjemnością odetchnął znajomymi zapachami szkockich gór: palonym torfem, dzikim tymiankiem, sosnami i słonym powietrzem płynącym od Atlantyku. Zachęcony przez przyjaciółkę, Angelę Brodie, postanowił pierwszy raz w życiu spędzić urlop za zagranicą. Zdecydował się na tanią, posezonową ofertę wyjazdu na południe Hiszpanii. Jego nadzieje na wakacyjny romans prysły tuż po przyjeździe. Hotel, ambitnie nazwany Królewską Brytanią, gościł starszych brytyjskich emerytów, którzy chcieli uciec przed mroźną zimą i związanymi z nią rachunkami za ogrzewanie. Podczas wieczornych potańcówek Hamish miał duże powodzenie, gdyż uczestniczyły w nich przeważnie żwawe, sześćdziesięcio - i siedemdziesięcioletnie damy. Kiedy postanowił odpocząć od hotelowego jedzenia, przygotowanego specjalnie pod brytyjskie gusta (czyli frytki do każdego dania), i wymknął się do jakiejś małej hiszpańskiej restauracji, zauważył, że kilka starszych dam ruszyło za nim tylko po to, żeby później zalecać się do niego przy dzbanach sangrii. Na domiar złego, ta cholerna, wrodzona szkocka uprzejmość nie pozwalała mu na niewłaściwe zachowanie i nie mógł się ich pozbyć.

Teraz już wracał do domu. Przed wyjazdem nabył starego gruchota, którego zostawił na lotnisku w Inverness. Zdecydował się na kupno, ponieważ nie chciał podróżować policyjnym land roverem i denerwować swoich zwierzchników. Przedłużał postój, napawając się znajomymi widokami. Gdy Hamish ponownie ruszył w drogę, silnik zaczął krztusić się i charczeć, ostrzegając, że może paść przy najbliższym wzniesieniu, jak zmęczony koń. W końcu dotarł do wygiętego w łuk mostku i wjechał do Lochdubh. Wygramolił się z małego samochodu, stanął i przeciągnął swoje długie ciało. Strugi deszczu wędrowały od strony jeziora, jednak na zachodzie widać było kawałek bezchmurnego nieba, zwiastującego nadejście lepszej pogody. Chociaż był już listopad, dzięki prądowi zatokowemu dni wciąż były łagodne. W pewnym momencie Hamish poczuł niepokój i nie potrafił się zorientować, co było jego źródłem. Wydawało się, jakby w powietrzu wisiało coś nieokreślonego i groźnego. Wzdrygnął się zniecierpliwiony, otworzył drzwi posterunku i wszedł do środka. Na kuchennym stole leżała kartka od Angeli: „Hamishu, po raz ostatni opiekuję się twoimi zwierzakami. Przyjedź po nie jak najszybciej. Angela". Hamish miał kundelka o imieniu Lugs i udomowioną dziką kotkę Sonsie. Angela Brodie była żoną miejscowego lekarza. Posterunkowy wyszedł i ruszył do ich domu. Kotka i pies patrzyły na niego posępnie, jakby nie zamierzały mu wybaczyć, że je zostawił. - W samą porę - fuknęła gniewnie Angela. - Czy naprawdę przysporzyły ci dużo kłopotów? - spytał Hamish.

- Ciągle uciekały, żeby cię odnaleźć. Musiałam prosić o pomoc myśliwego Williego i jeszcze kilka innych osób, którzy szukali ich wśród wzgórz i wrzosowisk. No cóż, siadaj, napij się kawy i opowiedz, jak było na wakacjach. Dużo słońca i ładnych dziewczyn? - Cieszę się, że jestem już w domu i nie chcę o tym rozmawiać. Dzika kotka położyła dużą łapę na nodze Hamisha i zaczęła prychać. Lugs, kudłaty pies z długimi uszami i dziwnymi, niebieskimi oczami, patrzył na posterunkowego oskarżycielsko. Hamish usiadł przy zagraconym kuchennym stole, gdzie koty Angeli wędrowały pomiędzy nieumytymi naczyniami ze śniadania. Patrząc na cienkie włosy Angeli i jej delikatną twarz, Hamish nie po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, jakim cudem żona lekarza mogła żyć w takim brudzie. - Kiedy cię nie było, dostałam ofertę kupna twojej kotki - powiedziała Angela, stawiając przed nim kubek z kawą. - Kobieta bardzo nalegała. Jej ostatnia propozycja to sto funtów. - O kim ty mówisz? - No tak, ty nic nie wiesz. Mamy nową mieszkankę. Kupiła domek po Sandy Ross. - Dużo za niego nie zapłaciła - stwierdził Hamish. - Ten dom ma blaszany dach i toaletę na zewnątrz. Kim jest ta kobieta? - Catriona Beldame. - Co to za imię? Przyjechała z zagranicy? - Nie, słychać u niej góralski akcent. - No to skąd pochodzi? - Tego nikt nie wie. Dopiero przyjechała. Jest trochę... cóż, dziwna. - W jakim sensie?

- Przyprawia mnie o dreszcze. Jest bardzo wysoka, chyba nawet twojego wzrostu i ma taką dziwną twarz, jak ze średniowiecznego obrazu, bardzo bladą, o żółtobrązowych oczach i ciężkich, białych powiekach. Ma długi, wąski nos i małe usta. Widziała twoją kotkę i oświadczyła, że musi ją mieć. Jest coś jeszcze. - Co? - Widziano, jak kilku mężczyzn z miasteczka odwiedzało ją późno w nocy. - Nie mów mi, że Lochdubh w końcu doczekało się własnego domu publicznego! - To nie to. Myślę, że ona daje im ziołowe leki. - A dlaczego chodzą do niej tylko mężczyźni, do tego późno w nocy? Czy nie odwiedzają jej kobiety? - To jest właśnie dziwne. Nikt o tym nie rozmawia. Poinformowały mnie o tym siostry Currie, ale potem obie zamilkły i nie chciały nic więcej powiedzieć. - To do nich niepodobne - zauważył Hamish. Siostry Currie były bliźniaczkami i starymi pannami, jak również najlepszym źródłem plotek, których ofiarą padł także Hamish. - Chyba pójdę ją odwiedzić. - Jeśli znajdziesz chwilę. Inspektor Blair koniecznie chciał wiedzieć, kiedy wrócisz. Polecił, żebyś zgłosił się do komendy w Strathbane zaraz po przyjeździe. - Po co? - Być może chodzi o ten gang, który napadał na niewielkie oddziały poczty na północy. W zeszłym tygodniu uderzyli w Lochinver, a potem w Altnabuie. Wiesz, jak to jest. Wydaje im się, że tu na północy jesteśmy łatwym łupem, bo mamy jednego policjanta na setki kilometrów kwadratowych. Hamish wrócił na posterunek i przebrał się w mundur. Wsadził zwierzaki do policyjnego land rovera i ruszył w stronę wzgórz.

Jadąc w dół po długim zboczu drogą prowadzącą do Strathbane, myślał, że to miasto rzeczywiście było niczym paskudny wrzód, który wyrósł pośród pięknego krajobrazu ze swoimi brudnymi dokami, odrapanymi wieżowcami i dużą przestępczością. Kiedy posterunkowy wchodził do komendy, zaczął padać deszcz. Hamish poszedł prosto do pokoju detektywów. Detektyw Jimmy Anderson zawołał: - Czyżby nasz señor wrócił z Hiszpanii? Przywiozłeś mi jakiś prezent? - Kupiłem dla ciebie whisky w bezcłowym sklepie. - Masz ją ze sobą? - Zostawiłem na posterunku. Hamish zauważył, że ostre rysy lisiej twarzy Jimmy'ego zaczynały się rozmywać, a jego niebieskie oczy stały się wodniste. Ilość alkoholu, jaką detektyw w siebie wlewał, w końcu zaczynała być widoczna. - Co z tymi włamaniami? - spytał Hamish. - Mieliśmy dużo napadów na małe oddziały poczty. - Co w tej sprawie zrobiono? - Niewiele. To spory obszar i nigdy nie wiemy, gdzie uderzą następnym razem. Blair chce cię widzieć. Inspektor we własnej osobie wygramolił się ze swojego gabinetu. Był to potężny, pochodzący z Glasgow mężczyzna, który darzył Hamisha szczerą nienawiścią. - Tu jesteś, ty gamoniu - warknął. - Anderson, daj mu materiały dotyczące tych włamań. Chcę, żeby to się szybko zakończyło. Blair wrócił do gabinetu i trzasnął drzwiami. - Wydrukowałem dla ciebie wszystkie raporty - powiedział Jimmy. - To zawsze wygląda tak samo. Trzech mężczyzn w kominiarkach, jeden ze strzelbą z obciętą lufą. Jak dotąd, nikt nie został ranny.

- Czy wysyłano policjantów do wytypowanych urzędów, żeby ukryli się w przebraniu pracowników poczty? - spytał Hamish. - Tak, próbowaliśmy tego przez jakiś czas. Jednak bandyci zawsze wybierali miejsce, gdzie nie było policjanta. Hamish przyciągnął krzesło i usiadł. - To już coś. Czy to możliwe, że któryś z nowych policjantów mógłby przekazywać im informacje? - Daj spokój, Hamish. To nie są napady stulecia (W 1963 roku miał miejsce najsłynniejszy w historii napad na brytyjski pociąg, zwany napadem stulecia (ang. Great Train Robbery)). - Kto jest najmłodszym stażem funkcjonariuszem? - Policjantka Alice Donaldson. - Gdzie ona teraz jest? - Akurat dzisiaj ma wolne. Och, Hamish, ty chyba nie sądzisz, że... - Nic innego na razie nie przychodzi mi do głowy. Daj mi jej adres. Jimmy usiadł przy komputerze i po chwili wyszukał dane. - Proszę bardzo, zapisz sobie. Bannoch Brea, numer osiem. To niedaleko doków. Żaden z tych wieżowców. Przed osiedlem, przy drodze prowadzącej do Inverness stoi szereg małych domków. - Jaka ona jest? - Skrupulatna i cicha. Daj spokój, stary. Chyba słońce ci zaszkodziło na tych wakacjach. - Uważam, że warto spróbować - zezłościł się Hamish, a syczący akcent zdradzał jego zdenerwowanie. - I tak nie mam nic innego do roboty. - W takim razie rób, co chcesz. Wyrwałeś tam chociaż jakąś panienkę? Hamish już wychodził z pokoju.

Kiedy opuszczał komendę, wiatr zaczął się wzmagać. Gdy szedł w stronę land rovera, deszcz padał mu prosto w twarz. Znalazł Bannoch Brea i zaparkował pod numerem 8. - To nie zajmie dużo czasu - zwrócił się do swoich zwierzaków. - Siedźcie tutaj cicho, a w drodze powrotnej kupię wam na kolację rybę. Przed małym kamiennym domkiem znajdował się zachwaszczony ogródek. Hamish podszedł do drzwi wejściowych i zadzwonił. Dziewczyna otworzyła mu drzwi i spojrzała na niego uważnie. Nie była zbyt wysoka. Dwa pasma czarnych włosów zasłaniały jej szczupłą twarz z obu stron. - Alice Donaldson? - spytał Hamish. - Tak, to ja. Mam dzisiaj wolne. Czy mam wrócić na służbę? - Nie, chciałem tylko zamienić z panią słowo. - Proszę wejść. Dziewczyna odsunęła się i wpuściła go do środka, po czym zamknęła drzwi i zaprowadziła do małego salonu. Pokój wyglądał dość ponuro. Miał proste umeblowanie, składające się z trzyczęściowego kompletu wypoczynkowego i grzejnika naftowego, stojącego przed pustym kominkiem. - Proszę usiąść. Czy napije się pan herbaty? - Nie, dziękuję. Właśnie wróciłem z urlopu, byłem w Hiszpanii. Poproszono mnie, żebym zajął się sprawą tych włamań w oddziałach pocztowych. - Hamish zastanawiał się, czy podejrzewając jednego z funkcjonariuszy o przekazywanie informacji przestępcom, przypadkiem nie poniosła go fantazja. - Och, tak? W czym mogę panu pomóc? Nie pracuję przy żadnej z tych spraw. Hamish nie mógł przyjrzeć się dokładnie jej twarzy. Cały czas zakrywały ją włosy. Czy nie działało jej to na nerwy?

Dziewczyna miała na sobie męską koszulę przewiązaną w pasie i wytarte dżinsy. Hamish przyjrzał się jej uważnie swoimi orzechowymi oczami. - Na co się pan tak patrzy? - zapytała z irytacją dziewczyna. - Chyba ma pani ślad po papierosie na szyi - bąknął Hamish. Jej dłoń powędrowała w stronę oparzenia. - To nic takiego. Straszna ze mnie niezdara. Hamish rozejrzał się po pokoju. Nie zauważył nigdzie żadnej popielniczki ani nie wyczuł zapachu papierosów. Gdyby paliła - pomyślał - wówczas tapicerka byłaby przesiąknięta dymem. Siedział na końcu sofy, a Alice w jednym z foteli naprzeciwko. Hamish pochylił się do przodu i szybkim ruchem odgarnął włosy z twarzy dziewczyny. Na policzku miała czarno - żółty siniak. Alice odskoczyła, odsłaniając drugą stronę twarzy, która również była posiniaczona. - Kto to pani zrobił? - zapytał delikatnie Hamish. - Nikt! - głos miała piskliwy. - Jestem bardzo niezdarna. Mam dzisiaj wolne, nie ma pan prawa... - Biją cię, żebyś przekazywała im informacje, prawda? - zapytał Hamish. - Znałaś ich wcześniej czy po prostu sobie ciebie upatrzyli? Dziewczyna zaczęła płakać. Szloch wstrząsał jej ciałem. Hamish czekał cierpliwie. Czuł, że jeśli zacznie ją pocieszać, może odebrać to jako oznakę słabości. Wyjął z kieszeni chusteczkę i podał ją Alice. Dostał ją od jednej ze swoich adoratorek z hiszpańskiego hotelu, która wyszyła w rogu jego inicjały. Dziewczyna wreszcie otarła oczy i spojrzała na niego smutno. - Odchodzę z policji.

- Proszę mi o wszystkim opowiedzieć - poprosił Hamish. Alice zrelacjonowała mu zmęczonym, jednostajnym głosem, co się stało. Pewnego dnia, kiedy była na imprezie w jednym z klubów w Strathbane, poderwał ją mężczyzna o nazwisku George McDuff. Spotykali się przez jakiś czas, aż pewnego wieczora mężczyzna spotkał dwóch przyjaciół, Hugh Sutherlanda i Andy'ego Burn - side'a. George wiedział, że policja wysyłała swoich ludzi do oddziałów pocztowych. Zażądał od niej informacji, do których konkretnie. Alice odmówiła. George stał się brutalny. Mężczyźni przywiązali ją do krzesła, zdjęli jej bluzkę i przypalali jej ciało papierosami. Była przerażona i obiecała im, że dowie się wszystkiego. - Miałaś ich nazwiska i rysopis. Dlaczego tego nie zgłosiłaś? - George zna adres mojej mamy w Bonar Bridge. Zagroził, że jeśli pisnę komuś słowo, to ją zabije. - Policja objęłaby twoją mamę ochroną. - Z Blairem prowadzącym dochodzenie? - No cóż, może masz rację. Co było dalej? - Przyszli do mnie dzisiaj. Przysięgałam, że nic więcej nie wiem, więc napadli na mnie. Nie chciałam mówić, ale tak mocno mnie bili, że w końcu powiedziałam, że oddziały pocztowe nie są już pod obserwacją. W końcu George kazał im zostawić mnie w spokoju. Kiedy wychodzili, usłyszałam, jak jeden z nich powiedział: „Jutro Braikie, to będzie nasz ostatni skok". Pójdę po płaszcz, pewnie zabierzesz mnie do komendy. - Pozwól mi się zastanowić. - Hamish przeczesał długimi palcami swoją ognistą czuprynę. - Jak się nazywa twój lekarz? - Doktor Sing. - Myślisz, że jest życzliwy? - Wydaje się miłym człowiekiem. Widziałam go tylko raz, kiedy zwichnęłam nogę.

- Podaj mi numer jego telefonu. Hamish zapisał i zaraz zadzwonił do doktora Singa. Poprosił lekarza, żeby przyjechał do domu Alice, zaznaczając, że to sprawa policji. - Co zamierzasz zrobić? - spytała Alice. - Spróbuję cię z tego wyplątać. Gdy doktor Sing przyjechał, Hamish przedstawił mu całą sytuację: - Panna Donaldson została pobita podczas tajnej operacji policyjnej. Obawiamy się, że może to być wina informatora, który prawdopodobnie wkradł się w szeregi policji. Dopóki nie posuniemy się z naszym śledztwem dalej, chcemy, żeby wypisał pan dla niej zwolnienie na dwa tygodnie ze względu na obrażenia po upadku ze schodów. Bardzo nam pan pomoże. Doktor Sing był młodym lekarzem, który niedawno skończył uczelnię i chciał zrobić jak najlepsze wrażenie. Wypisał zaświadczenie i chciał zbadać Alice, ale Hamish poinformował go, że lekarz policyjny już się tym zajął. - A zwolnienie musi być wypisane przez lekarza rodzinnego - wyjaśnił Hamish. Po wyjściu medyka posterunkowy zaproponował: - Jedź do swojej mamy w Bonar Bridge i zamelinujcie się w jakimś małym hotelu, dopóki ta sprawa się nie skończy. Jeśli złapiemy tych mężczyzn i podczas przesłuchań padnie twoje nazwisko, nie mów, że miałem z tym cokolwiek wspólnego, albo oboje wylecimy z policji. - Nie wiem, jak ci dziękować - uśmiechała się wdzięczna Alice. - Wystarczy, że wyjedziesz stąd jak najszybciej. Masz samochód? Dziewczyna skinęła głową. - W takim razie pakuj się szybko i ruszaj!

W drodze powrotnej do Lochdubh Hamish zatrzymał się i kupił rybę na kolację dla siebie i swoich zwierzaków. Cały czas zastanawiał się, w jaki sposób złapać mężczyzn, którzy zamierzali napaść na pocztę w Braikie. Robią się coraz bezczelniejsi - pomyślał. Wcześniejsze rabunki dotyczyły małych stanowisk pocztowych, znajdujących się w sklepach wielobranżowych, natomiast poczta w Braikie była samodzielnym, nowo wybudowanym oddziałem. Nikt nie wiedział, dlaczego w tym odległym górskim miasteczku otworzono nową pocztę, skoro rząd w tym samym czasie planował likwidację wielu podobnych placówek. Hamish dwa razy awansował do rangi sierżanta i dwa razy został zdegradowany. W czasie, kiedy został sierżantem, przydzielono mu podwładnych. Za pierwszym razem wyznaczono Williego Lamonta, który później poślubił córkę właściciela włoskiej restauracji i odszedł, żeby pracować tam jako kelner. Kolejny podwładny, Clarry Graham, pracował obecnie jako szef kuchni w Hotelu Zamek Tommel. Hamish postanowił zwrócić się do nich o pomoc. Jeśli poprosi o wsparcie ze Strathbane, jego zwierzchnicy będą chcieli wiedzieć, jak zdobył informacje o planowanym napadzie. Poza tym Blair mógł się wmieszać w całą sprawę i wszystko popsuć. Hamish nagle zobaczył oczyma wyobraźni, jak Blair zostaje zastrzelony podczas akcji i uśmiechnął się na myśl o tym. Dzięki Bogu nikt nie wiedział, o czym czasem zdarzało mu się marzyć. Nazajutrz rano Hamish, w towarzystwie Clarry'ego i Williego, wkroczył na pocztę w Braikie, informując przestraszoną Ellie Macpherson, pracownicę, o spodziewanym napadzie. Niestety, Ellie okazała się być królową dramatu, kobietą w stylu Waltera Mitty (Bohater powieści o tym samym tytule, odznaczający się wybujałą fantazją). Udało mu

się porozmawiać z nią tuż przed otwarciem. Ellie, chuda kobieta, obwieszona tanią biżuterią, rzuciła się do przodu, wołając: - Będę bronić poczty własnym ciałem! - Oczy miała półprzymknięte. Hamish stłumił westchnienie. Podejrzewał, że Ellie widziała już siebie na pierwszych stronach gazet. - Niczego podobnego nie będzie pani robić - warknął Hamish. - Schowa się pani za kontuarem, w chwili jak tylko przekroczą próg. Willie i Carry będą kręcić się tutaj, oglądając pocztówki albo coś w tym stylu. Mają przy sobie strzelby. Gdyby ktoś zapytał, po co ta broń - wybierają się na wzgórza, polować na króliki. Dzień wlókł się w nieskończoność. Hamish schował się na zapleczu, ziewając i przechadzając się w tę i z powrotem. Willie i Clarry, zmęczeni odczytaniem wierszyków na kartkach okolicznościowych, również ziewali z nudów. Kiedy Hamish zaczynał podejrzewać, że napad zaplanowano gdzie indziej, drzwi na pocztę otworzyły się na oścież. Posterunkowy usłyszał krzyki klientów i męski głos mówiący: - Dawać pieniądze albo was zastrzelę. Hamish wypadł z zaplecza, trzymając broń w ręce. Nadepnął na leżącą Ellie, wrzasnęła przerażona. Willie przystawił strzelbę do szyi jednego z uzbrojonych napastników, który zaraz wypuścił pistolet z dłoni. Clarry zajął się dwoma pozostałymi. Hamish przeskoczył ladę, wyjął trzy pary kajdanek, aresztował mężczyzn i wygłosił pouczenie o przysługujących im prawach. Kiedy Blair dowiedział się o całym zajściu, był wściekły. - Jakim prawem ten dureń bawił się tam w samotnego szeryfa? - gorączkował się w gabinecie nadkomisarza Petera Daviota.

- Już, już - uspokajał go Daviot. - Hamish dorwał tych ludzi, a ja nie zamierzam dyskutować o tym, jak to zrobił. Jimmy Anderson zatrzymał Hamisha, który po spisaniu raportu wychodził właśnie z komendy. - Więc to Alice była informatorem? - spytał. - Nie, nie miała z tym nic wspólnego. Po prostu miałem szczęście. - Nie ma jej dzisiaj w pracy. - Och, dziewczyna spadła ze schodów. Zadzwoniłem po lekarza. Obejrzał ją i stwierdził, że musi wziąć kilka tygodni urlopu. - Jasne - bąknął cynicznie Jimmy. - Wpadnij kiedyś do Lochdubh. Pamiętaj, że mam dla ciebie whisky. Zmęczony Hamish usiadł do kolacji. Przygotował sobie mięsną zapiekankę z fasolką. Ktoś zapukał do drzwi. - Proszę wejść! - zawołał. - Drzwi są otwarte. Do środka weszła Alice. - Słyszałam w wiadomościach, co się stało. Czy wspomniano coś o mnie? - Z tego co wiem, to nie. Przecież nie będą przyznawać się, że pobili kogoś w celu zdobycia informacji. Wszyscy trzej dostaną wysokie wyroki. Jeżeli się upijesz i potrącisz kogoś, to dostaniesz za to wyrok w zawieszeniu. Ale jeśli ukradniesz pieniądze, każdy sąd skaże cię od razu. Siadaj. Mam nadzieję, że nie jesteś głodna, bo nie mam nic więcej do jedzenia. - Nie, jadłam już wcześniej. Mogę już wracać do domu? - Oczywiście. Żaden z nich nie wyjdzie za kaucją. Dziewczyna usiadła i odetchnęła z ulgą. - Zamierzam złożyć rezygnację. - Dlaczego?

- Po prostu nie nadaję się do pracy w policji. Nie chodzi o to, że zostałam pobita. Nie jestem wystarczająco odważna. Zamierzam wrócić na uniwersytet, skończyć studia i może zostanę nauczycielką. - Jeśli tego właśnie chcesz... - Ale może się kiedyś umówimy? - Możemy, ale wiesz, mam dziewczynę. - Och, cóż, lepiej już pójdę. Hamish odprowadził ją do drzwi, dokończył kolację, rozebrał się i wykąpał. Po czym położył się do łóżka i przeciągnął z ulgą. Dwa głuche skoki oznaczały, że pies i kotka wgramoliły się na łóżko i położyły obok niego. Wokół domu szalała wichura, zawodząc niczym banshee (W celtyckich legendach zjawa, często zwiastująca śmierć). Zanim zapadł w sen, zdał sobie sprawę, że ogarnia go dziwny łęk. To pewnie przez tę zapiekankę - pomyślał tuż przed zaśnięciem. Poranek wstał słoneczny, delikatne smugi chmur żeglowały wysoko po jasnoniebieskim niebie, wody jeziora natomiast były wzburzone, tworząc poszarpane, groźne fale. Hamish włożył mundur, składający się z granatowych spodni, niebieskiej koszuli, granatowego krawata i policyjnego swetra z pagonami. Rudą czuprynę ukrył pod czapką z daszkiem. Zauważył, że spodnie wypchały mu się na kolanach. Otworzył zwierzakom klapę w drzwiach, wystarczająco dużą, żeby mogły się przez nią zmieścić, i zwrócił się do swoich pupili: - Wy zostajecie w domu. Ja muszę złożyć komuś wizytę. Kiedy Hamish szedł piechotą do dawnego domu Sandy Ross, wiatr gwizdał na wrzosowiskach. Kim była ta Catriona Beldame, o której nawet siostry Currie nie chciały plotkować?

Nagle poczuł czyjąś obecność i odwrócił się. Angus Macdonald, jasnowidz, krzyczał coś do niego. Wiatr rozwiewał jego długą siwą brodę, porywając jednocześnie słowa mężczyzny. Hamish poczekał, aż Angus się z nim zrówna. - Nie idź tam, Hamishu - wysapał jasnowidz. - Dlaczego? - spytał posterunkowy, kołysząc się lekko pod naporem wiatru i przytrzymując ręką czapkę. - Ponieważ ona jest czarownicą, ot co. Sprowadziła zło do Lochdubh. - Bzdury - odrzekł Hamish. - Czym ona się właściwie zajmuje? Robi ci konkurencję? - Ostrzegam cię. Nadchodzą mroczne dni. Widzę krew. - Och, daj spokój. Czarownice nie istnieją. - Robisz to na własną odpowiedzialność - odparł Angus i odszedł. Hamish ruszył dalej. Miał nadzieję, że stary jasnowidz nie zaczął cierpieć na alzheimera. Przed domem Catriony nie było ogrodu. Sprężyste wrzosy dochodziły aż do progu. Był to mały, parterowy, bielony budynek z czerwonym dachem z falistej blachy. Kiedy podszedł do drzwi, czarna chmura przysłoniła słońce i wiatr nagle ucichł. Hamish ponownie poczuł to dziwne ukłucie strachu. Potem wiatr znów zaczął wiać, a chmura odsłoniła słońce. Hamish sięgnął po zniszczoną kołatkę.

Rozdział drugi Piękna damo, ty nie znasz litości Nade mną, twoim niewolnikiem! John Keats Kobieta, która otworzyła mu drzwi, pasowała do opisu, jaki przedstawiła Angela. Jednak teraz, kiedy stała przed nim, przyglądając mu się z ciekawością, Hamish ocenił, że nie było w niej nic podejrzanego. Jeden policzek miała pobrudzony mąką. Ubrana była w sweter rybacki (Popularny w Szkocji rodzaj swetrów, pochodzących z wysp Aran), szaroniebieskie sztruksy i tenisówki. - Jestem lokalnym posterunkowym - przedstawił się Hamish. - Byłem na wakacjach i dopiero teraz dowiedziałem się o pani przyjeździe do Lochdubh. - Proszę wejść. Zaprowadziła go do wyłożonej kamiennymi płytkami kuchni połączonej z salonem. W palenisku tlił się torf. Pod jedną ze ścian stały regały z książkami, na drugiej natomiast, po obu stronach niskich drzwi, półki zastawione były różnymi rodzajami szklanych buteleczek. Na środku pokoju znajdował się odrapany dębowy stół, wokół którego stało sześć krzeseł Orkney (Tradycyjny i popularny na Wyspach Brytyjskich model krzeseł) z wysokimi oparciami. W części kuchennej znajdował się zlew i palniki gazowe oraz sosnowe szafki z granitowym blatem. Nie widać było ani lodówki, ani zmywarki. - Proszę siadać - zapraszała kobieta. Głos miała niski i głęboki, z lekkim góralskim akcentem. Hamish usiadł przy stole i zdjął czapkę. Pomimo płonącego kominka, w pokoju było chłodno, a wiatr hulający po wrzosowisku zdawał się teraz coś natarczywie szeptać. - Co sprowadziło panią w te okolice? - spytał Hamish.

- To bardzo ładne miasteczko - odparła. - Napije się pan herbaty? - Wolałbym kawę. - Mam tylko ziołową herbatę, jest dużo zdrowsza. - Poproszę - uśmiechnął się Hamish. - Choć zwykle to, co ma być dla mnie zdrowe, nie jest zbyt apetyczne. Czarujący uśmiech rozjaśnił twarz kobiety. - Och, to panu zasmakuje. - Skąd pani pochodzi? - spytał Hamish, gdy kobieta stawiała wodę na herbatę. - Mieszkałam to tu, to tam. - A gdzie ostatnio? - O rany, zachowuje się pan jak rasowy policjant. Tyle pytań! - Czym się pani zajmuje? - nie dawał za wygraną Hamish. - Prowadzę różnego rodzaju terapie i zajmuję się ziołolecznictwem. - Wielu mieszkańców miasteczka panią odwiedza? Z tego, co wiem, zagląda tutaj sporo mężczyzn. - Mam świetny środek na problemy seksualne. Potrzebuje pan? - Jeszcze się nie skarżę - odparł Hamish, rumieniąc się. - Na czym dokładnie polegają te terapie? - To tajemnica. Hamish powiedział z naciskiem: - My w Lochdubh nie interesujemy się tak bardzo seksem - natychmiast poczuł się jak idiota, kiedy kobieta odwróciła się i spojrzała na niego z rozbawieniem. Postawiła przed nim kubek z herbatą. - Proszę tego spróbować. Hamish ostrożnie upił łyk. Była to jakaś owocowa mieszanka, całkiem przyjemna w smaku.

Catriona usiadła przy stole i podniosła swój kubek do ust. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się. - Proszę opowiedzieć mi o swoim życiu seksualnym. - Proszę pilnować własnego nosa - warknął Hamish. - Pan zadał mi tyle osobistych pytań, więc chyba mam prawo się zrewanżować? - Ja nie pytałem o pani życie seksualne. Pod stołem jej kolano dotknęło jego. - Nie mam nic przeciwko. Ja na przykład jestem świetna w łóżku. - Czy prowadzi pani tutaj dom publiczny? - zapytał ostro Hamish. Catriona odrzuciła głowę do tyłu i zaczęła się śmiać. - Mój dobry człowieku, gdybym chciała założyć burdel, nie wybrałabym na to wioski położonej na północy Szkocji. Nie kłóćmy się - położyła rękę na jego dłoni. - Ja po prostu sprzedaję kilka ziołowych mikstur. Tylko się z panem droczę. Głównym problemem, na jaki skarżą się tutaj ludzie, jest niestrawność. Hamish poczuł nagle, że kobieta coraz bardziej mu się podoba. Delikatnie oswobodził swoją dłoń. - Muszę już iść - wstał i włożył czapkę. - Przyszedłem tylko, żeby się przedstawić. - Proszę znów mnie odwiedzić. Odwróciła się w drzwiach i pocałowała go w policzek. - Do zobaczenia wkrótce - uśmiechnęła się na pożegnanie. Hamish wolno schodził ze wzgórza. Czuł się dziwnie podniecony. Nagle owładnęła go chęć, by zawrócić i zaprosić ją na kolację. Obejrzał się, kobieta wciąż stała w drzwiach i się mu przyglądała. Hamish zmusił się, żeby iść dalej.

Pragnienie, żeby wrócić i znów ją zobaczyć, utrzymywało się, dopóki nie zjadł solidnego lunchu, po którym z niedowierzaniem podrapał się po głowie. Co go opętało? Co było w tej herbacie? Odebrał telefon od Jimmy'ego Andersona, który przypominał mu, że musi stawić się w sądzie dziś o piętnastej, razem z Williem Lamontem i Clarrym Grahamem. Hamish zadzwonił do obu mężczyzn i zasugerował, że powinni pojechać wszyscy razem. Willie siedział obok Hamisha, a Clarry na tylnym siedzeniu. W pewnym momencie posterunkowy powiedział: - Willie, czy ty się drapiesz? Willie odsunął rękę od swojego krocza. - Obawiam się, że mam zapalenie pęcherza. - W takim razie powinieneś iść do doktora Brodie'ego. Człowieku, co będzie, jeśli dopadnie cię to w sądzie? Postępowanie nie trwało długo. Adwokat na próżno próbował dowieść, że jego klienci bardzo żałują popełnionych czynów. Sędzia uznał, że przestępstwo było zbyt poważne, żeby mogło być sądzone tutaj. Nakazał włamywaczom stawić się przed sądem wyższej instancji w Edynburgu i nie zgodził się na zwolnienie któregokolwiek za kaucją. - Podrzucę cię do doktora Brodie'ego - zaproponował Hamish. - Muszę wracać do restauracji - odparł Willie. - Może później do niego zajrzę. - Nie odkładaj tego zbyt długo. Zapalenie pęcherza może okazać się naprawdę dokuczliwe. Gdy Hamish dotarł na posterunek, czekała na niego wiadomość od doktora Brodie'ego. Prosił, żeby jak najszybciej do niego przyszedł. - Nie, wy dwoje zostajecie tutaj - zwrócił się do Sonsie i Lugsa. - Myślę, że Angela ma was już po dziurki w nosie.

Kiedy szedł brzegiem jeziora, miał wrażenie, że miasteczko jest podejrzanie ciche. Znów opanowało go dziwne przeczucie nadciągającego nieszczęścia. Doktor Brodie zaprowadził Hamisha do zagraconego salonu. Zimny popiół wysypywał się z kominka na podłogę. - O co chodzi? - zapytał Hamish. - Kilku pacjentów zgłosiło się do mnie z opuchniętymi genitaliami i zapaleniem dróg moczowych. - No i? - Spotykałem się z podobnymi przypadkami wiele lat temu, kiedy pracowałem w wojsku. Okazało się, że to była hiszpańska mucha. - Czytałem gdzieś o tym. To jakiś afrodyzjak? - Tak miał działać. Produkuje się go ze zmielonych na proszek żuków. Daje złudzenie zwiększonego libido, jest jednak niebezpieczny i może uszkodzić nerki. - Słyszałem, że wielu mężczyzn odwiedza Catrionę Beldame - zauważył Hamish. - Czy myślisz, że to ona zaopatruje ich w ten środek? - Chciałem ich zmusić, żeby się przyznali, ale nie udało mi się. Wydaje się, że z powodu całej tej gadaniny Angusa oni wierzą, że kobieta jest prawdziwą czarownicą. Ludzie są tutaj bardzo przesądni. - Natychmiast do niej pojadę - postanowił Hamish. - Albo pokaże mi, co ma w tych butelkach, albo załatwię nakaz przeszukania. Hamish wrócił pospiesznie na posterunek, żeby zebrać materiały potrzebne do wydania nakazu. Uznał, że to dobry pomysł mieć coś takiego w zanadrzu, w razie gdyby kobieta stawiała opór. Potem ruszył wzdłuż brzegu jeziora i zatrzymał się nagle na widok Archiego Macleana, wrzucającego do wody małą szklaną buteleczkę. - Co ty robisz? - spytał Hamish, podchodząc do niego.

- Nic. To tylko lek, który nie zadziałał. - Dostałeś go od tej Catriony Beldame. Tylko mi nie mów, Archie, że też chciałeś zwiększyć swoje libido? Archie zwiesił głowę. - Wydawało mi się, że to dobry pomysł, ale moja żona nie chciała tego brać. Powiedziała mi: „Zostaw mnie w spokoju albo wrzucę cię razem z tym do jeziora". Poszedłem z tym do lekarza, on powiedział mi, żebym się tego pozbył. - Szkoda, że wyrzuciłeś tę butelkę, właśnie wybieram się do Catriony Beldame. Chcę, żeby przestała handlować tym środkiem. Boże, mam ochotę ją zamordować. *** Kiedy Hamish odszedł, Archie wszedł do baru położonego nad brzegiem jeziora i zamówił małe piwo. - Doigrała się - powiedział do zgromadzonych wokół niego mężczyzn. - Nasz Hamish idzie ją zabić. Catriona ponownie otworzyła mu drzwi i zaprosiła do środka. - To nie jest prywatna wizyta - zapowiedział Hamish, wyciągając przezroczyste koperty. - Albo pozwoli mi pani sprawdzić, co jest w tych słoikach, albo wrócę tutaj z nakazem przeszukania. - Mój dobry człowieku, proszę bardzo. Ja nie mam nic do ukrycia. Jej oczy rozszerzyły się, kiedy Hamish wyjął z torebki małą łyżeczkę. - Wezmę po próbce z każdego słoika - ruszył w kierunku półek. Kobieta skoczyła do niego. - Proszę wrócić z nakazem - syknęła. - A teraz rzucam na pana klątwę. - A jednak ma pani coś do ukrycia.