wotson

  • Dokumenty43 350
  • Odsłony2 221 819
  • Obserwuję1 467
  • Rozmiar dokumentów64.9 GB
  • Ilość pobrań1 772 888

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 25 - Hamish Macbeth i śmierć walenty

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 25 - Hamish Macbeth i śmierć walenty.pdf

Użytkownik wotson wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 242 stron)

SERIA KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth TOM 25 Hamish Macbeth i śmierć walentynki M.C. Beaton

W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się: Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty Tom 14. Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty Tom 15. Hamish Macbeth i śmierć nałogowca Tom 16. Hamish Macbeth i śmierć śmieciarza Tom 17. Hamish Macbeth i śmierć celebrytki Tom 18. Hamish Macbeth i śmierć osady Tom 19. Hamish Macbeth i śmierć oszczercy Tom 20. Hamish Macbeth i śmierć nudziarza Tom 21. Hamish Macbeth i śmierć marzycielki Tom 22. Hamish Macbeth i śmierć pokojówki Tom 23. Hamish Macbeth i śmierć milusińskiej Tom 24. Hamish Macbeth i śmierć czarownicy Tom 25. Hamish Macbeth i śmierć walentynki

Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć walentynki Tytuł oryginalny tomu: Death of a Valentine, A Hamish Macbeth Mystery

Dla mojego męża Harry'ego Scotta Gibbonsa oraz mojej agentki Barbary Lowenstein, z miłością Do Minerwy Moje skronie pulsują, tętno mi wali, mam dość pieśni, ód i ballad - więc, Thyrsisie, weź esencję tej poezji i wylej ją na sałatkę z homara. Mam otumaniony umysł, wzrok mnie zwodzi, Nie potrafię napisać wiersza czy go przeczytać - zatem, Pallasie, zabierz swą sowę i zamiast tego daj nam się powygłupiać. Thomas Hood

Prolog Ponad zboczami gór porośniętych wrzosami, poprzez jeziora, nad przepastnymi połaciami ziemi, które tworzą hrabstwo Sutherland na dalekiej północy Szkocji, aż po łodzie rybackie kołyszące się na kotwicach wzdłuż zachodniego wybrzeża rozeszły się zaskakujące wieści. Najsłynniejszy spośród kawalerów szkockich gór, sierżant policji Hamish Macbeth, ma się w końcu ożenić. Nie, to żadna pomyłka z rodzaju tych, kiedy to jakiś czas temu prawie wziął sobie za żonę pewną Rosjankę. Tym razem to miłość. I zamierza ożenić się tak jak należy, białe wesele w kościele w jego rodzinnej wiosce Lochdubh. Jego żoną miała zostać posterunkowa Josie McSween, która pomogła rozwikłać mu sprawę morderstwa w walentynki. Była małą, śliczną osóbką, ze lśniącymi brązowymi włosami i dużymi brązowymi oczami. Cała wioska Lochdubh uwielbiała Josie. I wszyscy widzieli, że była zakochana w Hamishu. W ten wielki dzień kościół pękał w szwach. Niektórzy zastanawiali się, czy poprzednia miłość życia Hamisha, Priscilla Halburton - Smythe, zjawi się, a inni wątpili, bo przecież od jakiegoś czasu przebywała w Australii. Dodatkowych emocji dostarczała Elspeth Grant, dawna reporterka miejscowej gazety, a teraz gwiazda wiadomości telewizyjnych. Obiecała, że przyjdzie. Miała tu wielu fanów, a niektórzy nawet przynieśli ze sobą notesy, by uzyskać autograf. Ojciec Josie nie żył i zdawało się, że nie ma zbyt wielu krewnych. Do ołtarza miał ją poprowadzić nadinspektor Peter Daviot. Gdy zjawiła się panna młoda, zapanował pełen podniecenia zamęt. Hamish stał przy ołtarzu wyprostowany, w towarzystwie swojego drużby, detektywa Jimmy'ego Andersona.

- Rozchmurz się! - wymamrotał Jimmy. - Człowieku, jesteś blady jak ściana. Ceremonia się rozpoczęła. W pewnym momencie pastor, pan Wellington, zwrócił się do wiernych: - Jeśli ktokolwiek z was zna powód, dla którego ten mężczyzna i ta kobieta nie mogliby połączyć się świętym węzłem małżeńskim, niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki. W jego niskim głosie rodem ze szkockich gór pobrzmiewała nutka rozbawienia. Któż sprzeciwiałby się małżeństwu z miłości? Hamish Macbeth podniósł wzrok na stare belki kościelnego dachu i wymamrotał desperacko żołnierską modlitwę. - Dobry Boże, jeśli istniejesz, ocal mnie od tego!

Rozdział pierwszy To prawie ponad moc ludzką, żeby czasem uniknąć zgorzknienia. Robert Burns Rok wcześniej. Hamish Macbeth awansował na sierżanta. Już wcześniej dostał awans, a potem został zdegradowany, więc nie musiał nawet podchodzić do wymaganych egzaminów. Wielu posterunkowych ucieszyłoby się z rozwijającej się kariery i dodatkowych pieniędzy, które za tym szły. Hamish natomiast nie był zadowolony, z dwóch powodów. Nie był ambitnym człowiekiem i widział każdy pokonany szczebel kariery jako krok do przeniesienia go do miasta Strathbane. A on życzyłby sobie jedynie, by pozostawiono go w spokoju na jego wiejskim posterunku. Nie podobało mu się również to, że zostanie mu przydzielony nowy posterunkowy, któremu musi udostępnić jeden z dwóch pokoi. Teraz pomieszczenie to zastawione było wszelkiego rodzaju rdzewiejącymi starociami, które Hamish od czasu do czasu zbierał i składował z radosną myślą, że pewnego dnia może się przydadzą. Z początku był pewien, że nikt nie będzie chciał wziąć tej pracy, ale wkrótce poinformowano go, by spodziewał się posterunkowego McSweena. Hamish ponuro przyglądał się zawartości pokoju magazynowego. Wtedy właśnie złożył mu wizytę przyjaciel, detektyw Jimmy Anderson. Wszedł bez pukania. - Na litość boską, człowieku! - wykrzyknął Jimmy. - Ruszaj się. Dziewczyna będzie tu lada chwila. Hamish Macbeth, w całej okazałości sześciu stóp i pięciu cali wzrostu, odwrócił się powoli. - Jaka dziewczyna?

- Twoja nowa policjantka. Mała Josie McSween. Orzechowe oczy Hamisha spojrzały z wyrazem otępiałego zszokowania. - Nikt mi nie powiedział, że to kobieta. - Podsłuchałem, jak zmora twojego życia, Blair, mówi Daviotowi, że wpływ dobrej kobiety to właśnie to, czego ci trzeba. Naczelny inspektor Blair nie znosił Hamisha i zawsze szukał sposobu, żeby go wkurzyć. - Chodźmy do kuchni - zaproponował Hamish. - Ona nie może się tu zatrzymać. - Dlaczego nie? Masz whisky? - Stoi tam gdzie zawsze. Obsłuż się sam. Nie, będzie musiała wynająć sobie gdzieś pokój. - Mamy dwudziesty pierwszy wiek, Hamishu. Nikt nie będzie sobie nic zdrożnego wyobrażał. Jimmy usiadł przy kuchennym stole i nalał sobie drinka. Był niższy od Hamisha, z włosami w odcieniu piasku i niebieskimi oczami, nadającymi twarzy przebiegły wyraz. - Dwudziesty pierwszy wiek jeszcze nie zawitał do Lochdubh - zauważył Hamish. - Posiedź tu i delektuj się drinkiem. Ja muszę zadzwonić do kilku osób. Jimmy uśmiechnął się i rozparł w krześle. Chociaż był kwiecień, wyjątkowo mocno wiało. Gospodarze z goryczą nazywali to „owczą śnieżycą", ponieważ ta burza śnieżna zawsze zrywała się w szkockich górach tuż po tym, jak urodziły się jagnięta. Piec na drewno żarzył się od ciepła. Pies Hamisha, Lugs, chrapał w rogu, a żbik Sonsie leżała wyciągnięta u stóp Jimmy'ego. Detektyw słyszał, że Hamish dzwoni z biura posterunku, ale nie domyślał się, z kim rozmawia. W końcu Hamish wrócił do kuchni, wydawał się być zadowolony.

- Załatwione - oświadczył. - Wszystkie kobiety, od żony pastora po siostry Currie, dzwonią teraz do komendy głównej ze skargą. Pani Wellington na przykład ma wolny pokój na plebanii i tam właśnie ona będzie mogła się zatrzymać. - Josie to apetyczny kąsek - stwierdził Jimmy. - Co to za staroświeckie zadupie! - Lepsze od tego rynsztoka, jakim jest Strathbane - odgryzł się Hamish. - Ale przez tę cholerną śnieżycę drogi są zablokowane. Jednak jak to z kwietniowymi zamieciami śnieżnymi bywa, nagle przestało padać, ciemne chmury schowały się za szczyty gór i wkrótce śnieg topniał od gorącego, wiosennego słońca. Josie wyruszyła w drogę, serce waliło jej z podekscytowania. Była dość niska jak na policjantkę. Miała burzę lśniących brązowych włosów i duże piwne oczy. Jej sylwetka była dość puszysta. Od kilku miesięcy Josie kochała się w Hamishu Macbecie, teraz już legendarnym posterunkowym. Przeczytała o wszystkich sprawach, które rozwiązał. Gdy tylko usłyszała o wolnej posadzie w Lochdubh, pospiesznie się zgłosiła. W bagażniku samochodu obok walizek spoczywało pudło z książkami kucharskimi. Jej matka, która mieszkała w Perth, zawsze powtarzała, że droga do serca mężczyzny wiedzie przez kuchenne drzwi. Na drodze przed nią słońce pobłyskiwało w topniejącym śniegu. Góry wznosiły się ku niebieskiemu niebu, dopiero co rozpogodzonemu. Perth, gdzie wychowywała się Josie, leżało tuż przy granicy szkockich gór, a rodzinne wizyty zawsze skierowane były na południe - do Glasgow czy Edynburga. Wszystko, co wiązało się ze szkockimi górami, wydawało się jej romantyczne. Małą toyotą pędziła do Lochdubh i aż westchnęła z zachwytem na widok pobielanych wapnem domów z

osiemnastego wieku, otaczających brzeg nieruchomych wód jeziora. Sosnowy las rosnący po drugiej stronie odbijał się w jego tafli. Obrazu dopełniał mieniący się śnieg, topniejący w promieniach słońca. Nad drzwiami wejściowymi posterunku wisiał staromodny policyjny kogut. Josie zatrzymała się i zaparkowała samochód. Już sobie wyobrażała, jak przyrządza pyszne posiłki dla Hamisha, a w tym czasie on uśmiecha się do niej czule i mówi: „Co też bym bez ciebie zrobił?". Mocno natrudziła się, by otworzyć bramę wejściową. W końcu się to udało, pokonała krótką ścieżkę do drzwi i zapukała głośno i zdecydowanie. Dobiegł ją stłumiony głos po drugiej stronie. - Podejdź od strony tylnego wejścia. Josie, zgodnie z poleceniem, obeszła posterunek policji. Hamish Macbeth stał w otwartych drzwiach do kuchni i spoglądał na nią pytająco. - Nazywam się Josie McSween. Zaraz przyniosę swoje rzeczy. - Nie możesz się do mnie wprowadzić - zaprotestował zdecydowanie Hamish. - Mieszkańcy wioski na to nie pozwolą. Zatrzymasz się u pani Wellington, żony pastora. - Ale... - Nie ma żadnych ale. Panie z tej wioski nie zgadzają się, żeby jakaś kobieta mieszkała ze mną na posterunku policji. Wezmę płaszcz i zaprowadzę cię tam. Kiedy się zorientujesz, gdzie to jest, możesz wrócić po samochód. Zaczekaj tu, McSween, idę po płaszcz. McSween! We wszystkich jej marzeniach mówił do niej Josie. Hamish wkrótce wyszedł i ruszył dużymi krokami w kierunku plebanii, a Josie posłusznie dreptała za nim. - Nie mogę sama zadecydować, gdzie będę mieszkać?

- sapnęła. - Jesteś policjantką - rzucił Hamish przez ramię. - Idziesz tam, gdzie ci każą. Plebania mieściła się w gregoriańskim budynku, tuż za kościołem. Gregoriańska architektura zwykle przywoływała na myśl elegancję, ale szkocki styl gregoriański potrafił być doprawdy funkcjonalny, a przy tym ponury. Był to kwadratowy, trzypiętrowy dom z piaskowca, pozbawiony zdobień, z kilkoma zamurowanymi oknami, wywodzącymi się z czasów podatku okiennego (Podatek okienny - podatek w Wielkiej Brytanii, obowiązujący do dziewiętnastego wieku. Jego wysokość ustalano w zależności od liczby okien wychodzących na ulicę. Praktyka zamurowywania okien, by uniknąć opłaty, była powszechna.). Hamish zaprowadził ją naokoło do kuchennych drzwi, w których czekała już pani Wellington, główny dyspozytor miejscowych plotek. Bacznie obserwowała i transmitowała każdą chwilę przyjazdu nowej policjantki. Serce Josie jeszcze bardziej posmutniało. Pani Wellington była ogromną, odzianą w tweed kobietą z donośnym głosem. - Gdzie masz swoje rzeczy? - spytała. - Zostawiłam je w samochodzie przy posterunku policji. - Czy nie powinnaś być w mundurze? - Dzisiaj mam dzień wolny. - Proszę już sobie iść, panie Macbeth - dyrygowała pani Wellington. - Zaraz pokażę pannie McSween jej pokój i przekażę zasady obowiązujące pod tym dachem, a potem będzie mogła przynieść swój bagaż. Josie posłusznie podążyła za panią Wellington do kuchni. Pomieszczenie było ogromne, budowane za czasów, gdy pastorowie mieli służbę i liczne rodziny. Kamienna posadzka, podwójne zlewy pod oknem, głębokie i również wykonane z kamienia, ze staroświeckimi mosiężnymi kurkami. Podłużny

kredens zajmował jedną ze ścian. Znajdowały się w nim niebieskie i białe talerze. Najnowszym nabytkiem był fioletowy piec Rayburn na paliwo. Wysoko, na suficie, w drewnianym żyrandolu tliła się pojedyncza żarówka. Wzdłuż kuchni wisiały rzędy majtek pani Wellington: dużych, bawełnianych, z charakterystyczną gumką w kolanach. Na Boga, gdzie dziś można kupić takie majty? - zastanawiała się Josie. Panie już raczej nie były zainteresowane majtkami po kolana, wolały amerykańskie figi. Ale figi sugerowały coś frywolnego i kobiecego. W kącie stała duża lodówka oraz cud nad cudami w tym zabytkowym miejscu - zmywarka. - Chodź - poleciła pani Wellington. - Pralka jest w pralni po twojej lewej. Pranie robimy w czwartki. Josie wyszła z kuchni i podążała za pastorową ciemnym korytarzem ozdobionym kilkoma kiepsko namalowanymi portretami poprzednich właścicieli, ponuro się w nią wpatrujących. Na jednej ze ścian zainstalowano wieszak, który wyglądał jak ołtarz, oraz misę z mosiądzu z Waranasi, pełną zakurzonej, suszonej trawy. Schody były kamienne, a stopnie wygładzone i wypolerowane wieloma latami biegania po nich w górę i w dół. Na pierwszym piętrze pani Wellington prowadziła korytarzem pomalowanym od góry do połowy na kolor wściekłej zieleni. Dolna część ściany wyłożona była drewnem pokrytym brązową farbą. Wiatr wzmógł się i zawodził, włócząc się po starej plebani niczym banshee (Banshee - w mitologii irlandzkiej zjawa w kobiecej postaci, najczęściej zwiastująca śmierć w rodzinie.). Pani Wellington otworzyła drzwi znajdujące się na końcu korytarza.

- Tutaj właśnie się wprowadzisz. Ustalenia są następujące: przysługuje ci łóżko oraz śniadanie. Jeśli będziesz chciała zjeść jakikolwiek inny posiłek, musisz go sobie przyrządzić, ale nie między siedemnastą a osiemnastą, wtedy przygotowuję podwieczorek dla pana Wellingtona. Josie odetchnęła z ulgą, pokój był jasny i pogodny. Z okna, ponad dachami nadbrzeżnych domów, widać było jezioro. W pomieszczeniu stało ogromne podwójne łóżko przykryte wspaniałą patchworkową narzutą. Torf palił się w palenisku. - Szczęśliwie posiadamy spory zapas torfu, więc możesz palić nim tak dużo, jak tylko chcesz - zakomunikowała pani Wellington. - A teraz, gdy się rozgościłaś, zjesz z nami podwieczorek, ponieważ to twój pierwszy dzień. Wieczorem zabiorę cię na spotkanie Stowarzyszenia Matek w domu parafialnym, żeby cię przedstawić paniom z Lochdubh. - Ale Hamish... - zaczęła cicho Josie. - Poinformowałam go o naszych ustaleniach i wyraził zgodę. Masz stawić się na posterunku policji jutro o dziewiątej rano. Kiedy tu podjedziesz, możesz postawić samochód przed wejściem, żeby podczas rozpakowywania mieć do niego blisko, ale później korzystaj z kuchennych drzwi. Tu są twoje klucze. Będziesz potrzebowała jedynie tego do drzwi od strony kuchni. Klucz był ogromny, bez wątpienia pochodził z czasów, gdy budowano plebanię. Josie podziękowała jej i zbiegła żwawo po schodach. Kapryśna pogoda zmieniła się i szkwał ze śniegiem i deszczem uderzył ją w twarz. Zaledwie dziś rano była u fryzjera. W drodze powrotnej na posterunek policji złośliwy wiatr rozwiewał jej włosy to w jedną, to w drugą stronę, a mroźne podmuchy uderzały ją w twarz.

Zapukała do drzwi posterunku policji, ale nie było żadnej odpowiedzi. Josie wsiadła do samochodu i pojechała na plebanię. Ze swoimi dwiema ogromnymi walizami z trudem wspięła się po schodach. Na plebanii panowała cisza, nie było słychać nic poza zawodzeniem wiatru. W jej pokoju stała ogromna wiktoriańska szafa prosto z Narnii. Odwiesiła do niej swoje ubrania. Josie miała ochotę na długą, gorącą kąpiel. Przeszła przez korytarz, nerwowo otwierając jedne drzwi po drugich, aż na samym końcu znalazła sporą łazienkę. Stała tam wanna na sporych nóżkach. Nad nią zamontowano piecyk gazowy. Wyglądał na zabytkowy, ale licznik na podłodze sprawiał wrażenie nowego urządzenia. Przykucnęła i odczytała instrukcję. „Wrzuć jednofuntową monetę do licznika i przekręć wajchę w lewo, a potem w prawo. Zapal płomień piecyka i odsuń się". Na półce obok wanny znajdowało się pudełko długich zapałek. Josie wróciła do swojego pokoju, przebrała się w szlafrok, znalazła monetę jednofuntową i poszła z powrotem do łazienki. Wrzuciła monetę do licznika, przekręciła wajchę, a potem odkręciła wodę. Usłyszała syk gazu. Nerwowo szamotała się z pudełkiem zapałek, zapaliła jedną z nich i wsunęła do licznika. Rozległ się przerażający huk. Gdy gaz zapalił się, strumień wody zrobił się natychmiast gorący. Wanna była stara i głęboka, zajęło więc pół godziny, żeby ją napełnić. W końcu zanurzyła się w cieplutkiej wodzie. Zastanawiała się, jak postępować z Hamishem Macbethem. Być może kobiety z wioski w domu parafialnym dostarczą jej szczegółów. Hamish piał z radości, rozmawiając przez telefon z Jimmym Andersonem.

- Mówię ci, daję tej dziewczynie najwyżej dwa dni. Do tego czasu pani Wellington ją wykończy i będzie błagać ze łzami w oczach o przeniesienie z powrotem do Strathbane. Josie postanowiła ubrać się tego wieczoru w swój mundur, żeby przydać sobie odrobinę powagi. Wciąż była głodna. Przywykła do jedzenia wieczorem kolacji, a nie podwieczorku podawanego w domach w Lochdubh. Zjadła niewielki kawałek ryby z porcją groszku z puszki oraz jeden gotowany ziemniak. Potem podano dwa bardzo twarde herbatniki. Ku jej uldze, w domu parafialnym zaserwowano ciasta, kanapki i herbatę. Pani Wellington przedstawiła ją zebranym. Josie wątpiła, czy kiedykolwiek zapamięta te wszystkie imiona. Z tłumu wyróżniała się pewna kobieta o delikatnej twarzy i cienkich włosach. Uwagę zwracały również starsze bliźniaczki, Nessie i Jessie Currie. Nad filiżankami z herbatą Nessie i Jessie ostrzegały ją, że Hamish Macbeth jest kobieciarzem, i radziły, żeby przede wszystkim skupiła się na swojej pracy. Angela wyratowała ją ze szponów sióstr i stwierdziła łagodnie, iż zwykle kłopoty zaczynają się od tego, że to kobiety ganiają za Hamishem, a nie odwrotnie. Josie odrzuciła kosmyk świeżo umytych włosów. Niosła czapkę pod pachą, żeby nie zepsuć swojej fryzury. Była zła na Hamisha, że zakwaterował ją na plebanii, przez co rujnował jej marzenia i plany. - Nie rozumiem, co ktoś może widzieć w tym człowieku - żachnęła się Josie. - On jest tylko wysokim chłystkiem ze śmiesznymi, rudymi włosami. - Hamish Macbeth to mój przyjaciel i jeśli wolno mi dodać, twój szef - rzuciła Angela na odchodne. Josie przygryzła wargę z irytacją. Nie było mowy, żeby zaprzyjaźnić się z kimś z tego grona. Pospieszyła za Angelą.

- Posłuchaj, głupio z mojej strony, że tak powiedziałam. Tak naprawdę to nie chciałam zostać na plebanii. Tam jest trochę tak jak w szkole z internatem. Jestem zła na Hamisha, że nie znalazł mi czegoś odrobinę bardziej przytulnego. - Och, przywykniesz do tego - odparła Angela. - Hamishowi podlega ogromny teren. Będziesz cały dzień poza domem. *** Nazajutrz rano Hamish zapoznał Josie z mapami oraz długą listą nazwisk i adresów. - To starsi ludzie, którzy mieszkają na obrzeżach. Do twoich obowiązków należy również regularne sprawdzanie, co się u nich dzieje. Nie dasz rady zrobić tego wszystkiego w dzień czy dwa. Mam tylko jeden samochód, więc będziesz musiała korzystać ze swojego prywatnego. Przekażesz mi wszystkie rachunki za paliwo, a ja załatwię ci zwrot pieniędzy. Josie chciała spytać, co on w tym czasie zamierza robić, ale stwierdziła, że najlepiej być cicho i ze wszystkim się zgadzać. W końcu sam pęknie. A była przekonana, że pęknie i zda sobie sprawę, jaki potencjał na żonę ma pod swoim nosem. Podała mu numer swojej komórki i wyruszyła, postanawiając zacząć najpierw od najdalszych adresów. Josie jechała w górę i w dół jednopasmowych dróg Sutherland, pogrążona w swoim marzeniu o szczęściu. Prawda była taka, że nie powinna była wstąpić do policji. Jednak telewizyjny serial „Prawo" („Prawo" („The Bill") - brytyjski serial telewizyjny, przedstawiający losy funkcjonariuszy policji oraz kulisy ich pracy.) rozpalił jej wyobraźnię. Wcielając się w swoich fantazjach w postać silnej i kompetentnej policjantki, przeszła przez szkolenie dość łatwo. Jej pogodna natura sprawiła, że w kręgach policji była

osobą popularną. Nie pracowała w Strathbane na tyle długo, żeby jakaś prawdziwie paskudna sprawa otworzyła jej oczy na realia tego zawodu. Piekła ciasta dla innych posterunkowych, pytała o ich żony i rodziny i ogólnie rzecz ująwszy, dawała się lubić. Zazwyczaj przydzielano jej proste zadania. Pewnego dnia, gdy była w Strathbane dopiero od kilku tygodni, Hamish Macbeth wszedł do komendy głównej policji. Josie rzuciła okiem na jego wysoką sylwetkę, płomiennie rude włosy oraz orzechowe oczy i stwierdziła, że jest zakochana. A skoro już wcześniej zdążyła się zakochać w pewnym wyobrażeniu o Brigadoon (Brigadoon - to fikcyjna, tajemnicza wioska w Szkocji, która pojawia się na jeden dzień raz na sto lat. W musicalu o tym tytule amerykański turysta Tommy zakochuje się w Fionie, młodej kobiecie z Brigadoon.) ze szkockich gór, miała przeczucie, że Hamish Macbeth jest romantyczną postacią. Sierżant Macbeth od czasu do czasu odbierał telefony od ludzi z odległych gospodarstw, którzy chwalili Josie McSween. Opisywali ją słowami „promyczek słońca", „troskliwy anioł" oraz „porządna dziewczyna". Jako że nie było żadnego przestępstwa na jego terenie, a Josie przejęła jego zwykłe obowiązki, Hamish postanowił posępić w wiosce, a potem pójść na ryby. Późnym popołudniem, z psem i kotem, przespacerował się, żeby odwiedzić swoją przyjaciółkę Angelę Brodie, żonę doktora. Angela była pisarką. Zawsze zastawał ją podczas pisania kolejnej książki. Pisała coś na swoim laptopie na kuchennym stole, gdzie koty grasowały pomiędzy resztkami lunchu, który Angela zapomniała sprzątnąć. - Będziesz musiał zamknąć swoje zwierzaki w salonie - zaproponowała Angela. - Sonsie straszy moje koty.

- Wypuszczę je, żeby pobiegały sobie na zewnątrz. - Hamish wygonił swoje zwierzęta za drzwi. - Nic im nie będzie. Jak ci idzie? - Nie za dobrze. Ostatnio pewna pisarka z Francji złożyła mi wizytę. Wyobraź sobie, że jedną z moich książek przetłumaczono na francuski! Owa pani świetnie mówi po angielsku, doskonale się złożyło, ponieważ mój francuski jest na poziomie szkolnym. Myślę, że ją zdenerwowałam. - W jaki sposób? - Nalej sobie kawy do kubka. Sprawa wygląda tak. Ona mówiła o zaletach bycia pisarzem. Twierdziła, że to duchowe przeżycie. Uważała, że Lochdubh to cudownie inspirujące miejsce. Cóż, wiesz, pisarze, którzy czekają na natchnienie, blokują się mentalnie. Trzeba po prostu ciężko pracować. Tak właśnie jej powiedziałam. Ona bardzo się uniosła i zaczęła się wywyższać, sugerując, że nie jestem prawdziwą pisarką. Odparłam na to: „Puf!" - To znaczy? - To taki dźwięk, który wydobywa się z francuskich ust, gdy ktoś krzywi się z pogardą. - Całe wieki nie widziałem tu ani jednego turysty - zauważył Hamish, siadając naprzeciwko niej. - Amerykanów nie stać, żeby wyjeżdżać tak daleko, a Francuzi są pogrążeni w zapaści kredytowej. - Po tym, jak była ubrana, wnioskuję, że miała jakieś inne źródło utrzymania. Założę się, że opublikowała swoją książkę własnym sumptem - naburmuszyła się Angela. - Jak twoja nowa policjantka? - Jest na prostej drodze do rychłego zostania świętą Sutherland. Wysłałem ją, żeby sprawdziła, co słychać u samotnych ludzi, a oni wydzwaniają do mnie, by powiedzieć, jaka jest wspaniała. Za każdym razem, gdy wracam na posterunek policji, ktoś dzwoni z pochwałą.

Angela oparła się na krześle. - O co tu chodzi? - Co masz na myśli? - Taka śliczna dziewczyna raczej nie chce zakopywać się w dziczy, chyba że ma w tym jakiś cel. - Nie sądzę, żeby go miała. Myślę, że po prostu kazano jej tu przyjechać. Jimmy mówi, że zgłosiła się na ochotnika, ale ciężko mi w to uwierzyć. - Poznała cię wcześniej? - Nie. Zobaczyłem ją pierwszy raz, gdy zapukała do moich drzwi. Hamish nie zauważył Josie, gdy ona po raz pierwszy zobaczyła go w komendzie głównej policji. - W każdym razie, jeśli nie będzie wchodzić mi w drogę, dogadamy się znakomicie. *** Dni mijały i do końca czerwca Josie zdążyła się już znudzić. Nie było sposobu, żeby do niego dotrzeć. Nie powiódł się plan, by skusić go cudownymi posiłkami, ponieważ pani Wellington nie pozwalała jej korzystać z kuchni. Zaproponowała, że ona coś ugotuje i obciąży rachunkiem za dodatkowe koszty komendę główną. Pewnego wieczoru Josie zebrała się na odwagę i zasugerowała Hamishowi, że przyrządzi posiłek dla nich obojga. Wtedy odparł: „Przykro mi, McSween. Wychodzę". To nie tak, że Hamish nie lubił swojej posterunkowej, po prostu chodziło o to, że cenił sobie prywatność i uważał, że pozwalanie jakiejkolwiek kobiecie, żeby rządziła się w jego kuchni, było złym pomysłem. Wystarczy tylko spojrzeć na to, co stało się, gdy był przelotnie zaręczony z Priscillą Halburton - Smythe. Bez konsultacji z nim wyrzuciła jego ukochany piec i zamiast niego wstawiła paskudną kuchenkę elektryczną. Nie, po prostu nie można wpuszczać kobiety do kuchni.

Josie miała trzy tygodnie zaległego urlopu. Postanowiła spędzić go ze swoją matką w Perth. Jej mama zawsze wiedziała, co robić. Josie była jedynaczką, a pani Flora McSween karmiła swoją córkę romantycznymi opowiastkami. Tuż przed jej przyjazdem Flora pochłonęła najświeższe wydanie „Przyjaciół". Magazyn „Przyjaciele" dobrze prosperował i wyrósł na tym, że trzymał się tej samej formuły publikowania romantycznych wydarzeń. Podczas gdy czasopisma kobiece zaprzestawały drukowania historyjek i wolały szokujące artykuły, takie jak „Urodziłam dziecko mojemu ojcu" oraz inne tego typu wyznania, „Przyjaciele" podążali drogą słodyczy, dodając coraz to więcej i więcej opowieści, a nakład rósł. Znajdowały się tam również artykuły na temat Szkocji, przepisy kulinarne, wiersze, wzory szydełkowania, kilka słów od pastora oraz kącik porad. Odbiór przeznaczonego dla niej egzemplarza był dla Flory główną atrakcją tygodnia. Gdy jej córka wybuchła w drzwiach, oznajmiając: „Nie jest dobrze, mamo. On prawie nie zdaje sobie sprawy z mojego istnienia", Flora wiedziała dokładnie, o czym jej córka mówi, ponieważ ta zdążyła się już podzielić przez telefon romantycznymi marzeniami na temat Hamisha. - Kochanie - Flora postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce - siadaj, zdejmij płaszcz, zrobię ci dobrą herbatę. Słabe serce nigdy nie zdobędzie dżentelmena. Może za mocno się starasz. - Mówi do mnie McSween, wysyła mnie setki mil, żebym sprawdziła, co słychać u nudnych staruszków i upewniła się, że wszystko u nich w porządku. Mam tak dość uśmiechania się, popijania herbaty i zajadania się bułeczkami, że chce mi się krzyczeć. - Wiesz, co was połączy? Porządne, soczyste morderstwo.

- A co, jeśli nic takiego się nie wydarzy w tym zaścianku? Co mam zrobić? Mam kogoś zamordować?

Rozdział drugi Kobieta tak mocno potrafi dać się we znaki drugiej kobiecie. Alfred, lord Tennyson Hamish prawie nie myślał o Jessie. Był przekonany, że nie wytrwa tu zbyt długo. Teraz, gdy wyjechała na wakacje, mógł po prostu wyrzucić ją ze swoich myśli. Nie był jednak zbytnio zdziwiony, że w dniu, gdy miała pojawić się z powrotem w pracy, zadzwoniła jej matka, żeby poinformować, że córka się przeziębiła, a zwolnienie lekarskie zostało wysłane do Strathbane. Hamish przekazał pozdrowienia i zasugerował, żeby Josie nie spieszyła się z powrotem, dopóki całkowicie nie wyzdrowieje. - Co dokładnie powiedział? - niecierpliwiła się Josie, gdy jej matka odłożyła słuchawkę. - Przesyła ci najgorętsze pozdrowienia. - Flora mocno koloryzowała. Josie promieniała. - Mówiłam ci, mamo, nieobecność sprawi, że w jego sercu zagości miłość. Tak naprawdę jednym powodem, dla którego Josie opóźniała swój powrót, twierdząc, że jest przeziębiona, było to, że nie przyznając się nawet sama przed sobą, wolała marzenia od rzeczywistości. Dopóki tylko była z dala od Hamisha, wyobrażała sobie, że bierze ją w ramiona i szepcze słodkie bzdurki. Mówił wszystko, co chciała usłyszeć. Jednak wiadomość o „najgorętszych pozdrowieniach" tak bardzo ją uskrzydliła, że postanowiła wrócić już z po dwóch dniach.

- Nie sądzisz, że mogą zadzwonić ze Strathbane do lekarza, żeby to sprawdzić? - spytała z niepokojem. Flora ukradła jedno ze zwolnień z notesu lekarza, gdy ten nie patrzył. - Och, nie. Wszystko będzie dobrze. Josie w końcu wyruszyła z głową pełną marzeń - marzeń, które roztrzaskały się u jej stóp, gdy Hamish otworzył kuchenne drzwi i powiedział: - Cześć, McSween. Gotowa do pracy? Pracą okazała się sprawa kradzieży w sklepie w Cnothan. Deszcz zacinał, a muszki i szkockie komary latały chmarami, niezniechęcone ulewą. Zadanie było bardzo proste. Właściciel sklepu dysponował nagraniem wideo z monitoringu i rozpoznał złodzieja. - Pojadę go aresztować - zaproponowała Josie z zapałem. - Na twoim miejscu, dziewczyno, nie robiłbym tego - wtrącił się właściciel sklepu. - To tylko jakiś biedny pijak, który ukradł butelkę cydru. Nie będę wnosił oskarżenia. - Po co więc ściągał pan policję aż tutaj? - spytała Josie ze złością. - Nie wiedziałem, kto to zrobił, dopóki nie obejrzałem nagrania wideo. Gdy Josie wychodziła ze sklepu, deszcz już nie padał. Wyjęła telefon, żeby zadzwonić do Hamisha, ale po chwili się rozmyśliła. Jeśli uda się na posterunek policji, żeby złożyć raport, będzie zmuszony zaprosić ją do środka. Rzeczywiście Hamish poprosił ją do kuchni, ale była już tam jakaś kobieta, siedziała przy stole. Chłodna blondynka w kosztownym ubraniu. Hamish przedstawił ją jako Priscillę Halburton - Smythe. Josie wiedziała z plotek w komendzie głównej, że to kobieta, z którą Hamish Macbeth był kiedyś zaręczony.

Dostarczyła mu raport, stwierdzając wściekle, że w zasadzie nie pozwolono jej dokonać aresztowania. - Och, nie aresztujemy tutaj nikogo, jeśli jest możliwość załatwienia sprawy w inny sposób - tłumaczył Hamish. - Weź wolne do końca dnia. Na stole stał dzbanek z herbatą i ciasto. Josie nadal stała z nadzieją. - Zmykaj - rzucił Hamish. - Mogłeś poczęstować ją herbatą - stwierdziła Priscilla. - Staram się utrzymać dystans - odparł Hamish. - Jeśli przekroczy próg domu, zanim się obejrzysz, będzie przestawiała mi meble. - Gdzie się zatrzymała? - Na plebanii. - Jak paskudnie! Musi czuć się bardzo samotna. - Priscillo, to dorosła policjantka. Musi zawrzeć tu przyjaźnie, jak każdy inny. Na jak długo przyjechałaś? - Tylko na kilka dni. - Może zjemy razem kolację dziś wieczorem? - Bardzo chętnie. U Włocha? - Tak, spotkajmy się tam o ósmej. *** Tego wieczoru Josie również postanowiła wyjść na kolację. Wahała się, stojąc w drzwiach restauracji. Priscilla, widząc niezdecydowanie dziewczyny, zawołała ją i gestem zaprosiła do ich stolika. - Przyłącz się do nas. Niezadowolony Hamish podczas posiłku był naburmuszony i milczący. Tymczasem Priscilla grzecznie wypytywała Josie o pracę i o jej dom w Perth. Zdawała się być kompletnie nieświadoma kiepskiego nastroju Hamisha. Josie odczytała nieuprzejmość Hamisha jako rodzaj zamyślonego milczenia Heathcliffa (Heathcliff - główny bohater powieści

Emily Bronte „Wichrowe wzgórza".). W pewnym momencie całkowicie puściła wodze fantazje. Wydawało się jej, że Hamish chciałby zostać z nią sam na sam i wolałby, żeby Priscilla wyszła. Posiłek wreszcie dobiegł końca. Priscilla nalegała, że zapłaci za kolację. Hamish podziękował jej szorstko przed restauracją, a potem odszedł w kierunku posterunku policji, nie oglądając się za siebie. Gdy Josie była z powrotem w swoim pokoju na plebanii, zdrowy rozsądek w końcu zagościł w jej myślach i musiała niechętnie przyznać przed sobą, że Hamish wolał, żeby to ona, a nie Priscilla wyszła. Ponuro przypomniała sobie promieniejącą pięknem Priscillę. Postanowiła poświęcić na pracę jeszcze dwa miesiące, a potem zażądać przeniesienia z powrotem do Strathbane. W trzecim kwartale w szkockim podziale roku, w dniu Lammas, czyli pierwszego sierpnia (Lammas - jeden z czterech świątecznych dni w szkockim kalendarzu, wyznaczający początek trzeciego kwartału roku. Dawniej zatrudniało się służbę i zwalniało ją oraz czyniło ważniejsze sprawunki właśnie na początku każdego kwartału, który zbiegał się zwykle z innym świętem.), można było dostrzec początki jesieni oraz okresu zbiorów. Lammas prawdopodobnie wyznaczał początek obchodów święta celtyckiej bogini Lugh oraz został przejęty do kościelnego kalendarza jako dzień łamania chleba. Określenie Lammas wzięło się ze staroangielskiego i oznaczało „bochenek". Na południu w dzień Lammas rozpoczynano żniwa, ale w Braikie w Sutherland - w hrabstwie, które było znane zaledwie ze swej kukurydzy - to było doroczne święto jarmarku, które obchodzono razem z początkiem trzeciego kwartału.