wotson

  • Dokumenty43 350
  • Odsłony2 221 819
  • Obserwuję1 467
  • Rozmiar dokumentów64.9 GB
  • Ilość pobrań1 772 888

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 26 - Hamish Macbeth i śmierć kominia

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 26 - Hamish Macbeth i śmierć kominia.pdf

Użytkownik wotson wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 222 stron)

SERIA KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth TOM 26 Hamish Macbeth śmierć kominiarza M.C. Beaton

W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się: Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty Tom 14. Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty Tom 15. Hamish Macbeth i śmierć nałogowca Tom 16. Hamish Macbeth i śmierć śmieciarza Tom 17. Hamish Macbeth i śmierć celebrytki Tom 18. Hamish Macbeth i śmierć osady Tom 19. Hamish Macbeth i śmierć oszczercy Tom 20. Hamish Macbeth i śmierć nudziarza Tom 21. Hamish Macbeth i śmierć marzycielki Tom 22. Hamish Macbeth i śmierć pokojówki Tom 23. Hamish Macbeth i śmierć milusińskiej Tom 24. Hamish Macbeth i śmierć czarownicy Tom 25. Hamish Macbeth i śmierć walentynki Tom 26. Hamish Macbeth i śmierć kominiarza

Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć kominiarza Tytuł oryginalny tomu: Death of a Sweep, A Hamish Macbeth Mystery

Georgiemu Askew i Dave'owi Tappingowi oraz pracownikom pięknego hotelu Cavendish w posiadłości Chastworth, którzy dawali nam schronienie we wszystkie zimowe popołudnia, choć nie byliśmy ich klientami. Serdeczne podziękowania.

Rozdział pierwszy Złoci chłopcy i dziewczęta, wszyscy muszą Jak kominiarz w proch się zamienić. William Szekspir Do wioski Drim, położonej w hrabstwie Sutherland na północnym zachodzie Szkocji, rzadko docierali przybysze z zewnątrz. Nawet najbardziej romantycznie nastawieni entuzjaści szkockiego folkloru z położonych na południu miast musieli przyznać, że nie było to ani interesujące, ani piękne miejsce. Była to mała wioska, położona na końcu długiej odnogi morskiego jeziora, gdzie zbocza wznoszących się gór opadały prosto do wody, która wydawała się przez to czarna i złowroga nawet w pogodny dzień. Drim było skupiskiem bielonych domków z jednym sklepem wielobranżowym. Jakiś czas temu popełniono tu morderstwo i wtedy na pewien czas wkroczył tutaj świat z zewnątrz. Drim jednak powróciło do swojego zwykłego stanu odrętwienia. Wioska nie miała już swojego pastora, choć raz w miesiącu w kościele odbywały się nabożeństwa prowadzone przez przyjezdnego kaznodzieję. Stara plebania stała pusta i nie było chętnych do jej kupna. Co więcej, uważano, że dom jest nawiedzony. Ostatni pastor powiesił się w nim, gdy odeszła od niego żona. Najbliżej urzędującym policjantem był sierżant Ha - mish Macbeth, mieszkający w miasteczku Lochdubh, oddalonym o kilkanaście kilometrów, położonym za górami i wrzosowiskami. Chociaż Drim znajdowało się w jego rewirze, sierżant rzadko miał powód, żeby tam zaglądać. Mieszkańcy przeżyli tu chwilowe podekscytowanie, gdy przyjezdni kupili starą posiadłość w stylu króla Jerzego, położoną na zboczu wznoszącym się nad wioską. Domostwo

stało puste już od jakiegoś czasu. Poprzednią właścicielką była pewna ekscentryczna starsza dama. Dom wystawiano na sprzedaż przez pięć lat, aż w końcu kupił go kapitan Henry Davenport i jego żona Milly. Był to kwadratowy, trzykondygnacyjny budynek z czerwonego piaskowca, tak samo nieprzyjemny i ponury, jak cała wioska. Rozciągałby się stamtąd piękny widok, gdyby wokół nie rosły wawrzyny, jedlice, kępy brzóz i jedna potężna igława. Kiedy cztery miesiące temu Anglicy sprowadzili się do posiadłości, kilkoro z mieszkańców odwiedziło ich, niosąc w prezencie ciasta, jednak odrzuciły ich wyniosłe maniery kapitana i bojaźliwość jego żony. Na zakupy jeździli do Strathbane, najbliżej położonego miasta, więc Milly Davenport nie zaglądała nawet do lokalnego sklepu. Kapitan był emerytowanym wojskowym, trochę zgorzkniałym. Wprawdzie nie udało mu się awansować do wyższej rangi, ale z determinacją wymagał, by wciąż zwracać się do niego, używając wojskowego tytułu. Nigdzie w kraju nie byłby w stanie pozwolić sobie na tak rozległe domostwo, które odpowiadało jego wybujałym ambicjom. Żona, Milly, również Angielka, wciąż nosiła ślady dawnej urody. Chętnie zatrudniłaby jedną z miejscowych kobiet, żeby pomogła jej w prowadzeniu domu, ale małżonek drwił jadowicie, że przecież nie ma nic innego do roboty, a to będzie tylko strata pieniędzy. Kapitan odkrył, że do posiadłości należało również torfowisko, zatrudnił więc jednego z miejscowych, Hugh Mackenziego, żeby dostarczał mu torfu. Dym z tego opału był jednak bardzo męczący. Pewnego wieczoru kapitan odebrał dziwny telefon. Skończył rozmowę i wrócił z wietrznego holu,

w którym znajdował się aparat. Jego twarz nabrała rumieńców ze zdenerwowania. - Kto dzwonił? - spytała Milly. - Stary kolega z wojska. Zrób coś pożytecznego. Wychodzę jutro na spacer, a ty rusz się trochę. Wezwij kominiarza i dopilnuj, żeby wyczyścił ten cholerny komin! Jeśli ktoś zadzwoni, powiedz, że wyjechałem za granicę. W mniej odległych częściach Szkocji ludzie czyszczą kominy za pomocą odkurzacza. Jednak w Drim mieszkańcy wciąż polegali na usługach wędrownego kominiarza, Petera Raya, i jego starodawnych szczotek. Na weselach kominiarze wciąż uważani byli za znak szczęścia, zwłaszcza jeśli pocałowali pannę młodą. Pete dorabiał sobie, zatrudniając się przy całowaniu panien młodych, choć ludzie uważali, że mężczyzna kąpał się zaledwie dwa razy do roku: na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Zwykle był tak czarny, jak sadza, którą wymiatał z kominów. Mieszkał w chatce położonej wysoko pośród wrzosowisk, między Lochdubh i Drim. Jeździł starym motorem z boczną przyczepką, w której woził swoje szczotki. Milly zadzwoniła do lokalnego sklepu i zdobyła numer telefonu kominiarza. Tuż przed jego przyjazdem kapitan oświadczył tajemniczo, że wychodzi na jakiś czas i dodał, że jeśli ktoś by o niego pytał, żona ma odpowiedzieć, że wyjechał za granicę. Kominiarz przyjechał zaraz po wyjściu pana Daven - porta. Milly rzuciła tylko okiem na jego pokrytą sadzą postać, podała mu kubek z herbatą i pobiegła, żeby zakryć dywan w salonie gazetami i starymi prześcieradłami. Potem oznajmiła, że wybiera się do miasteczka po zakupy. Spytała Pete'a, ile będzie kosztowała usługa i zapłaciła z góry. Zaproponowała, że jeśli skończy przed jej powrotem, ma wyjść kuchennymi drzwiami i zamknąć je za sobą, a klucz wrzucić przez

skrzynkę na listy. Milly miała zapasowy klucz. Kobieta chciała być poza domem jak najdłużej. Martwił ją telefon od człowieka, z którym jej mąż nie chciał rozmawiać. Wiedziała, że nie potrafi kłamać i od razu się z tym zdradzi. Miała niewielkie szanse, żeby poznać którąś z kobiet z wioski, a czuła wielką potrzebę porozmawiania z kimś. Spędziła zaledwie parę chwil w lokalnym sklepie. Było jej przykro, że mąż czerpał złośliwą satysfakcję, nie dając miejscowym nic zarobić. Ale udało jej się pogawędzić z kilkoma kobietami, a pani Mackay nawet zaprosiła ją na herbatę. Po kilku godzinach Milly wróciła do domu, czując się szczęśliwa pierwszy raz od bardzo dawna. Z irytacją zauważyła, że drzwi do kuchni są otwarte. Uznała, że albo kominiarz zapomniał ich zamknąć, albo mąż już wrócił. Pozbierała z podłogi prześcieradła i zaniosła je do pralni. W kominku wciąż znajdowały się zmięte gazety, które zostawiła, by chroniły przed ewentualną sadzą wypadającą z komina. Postanowiła wypić drinka, zanim dokończy sprzątanie. Wzięła ze stolika jedną z drogich whisky i nalała sobie solidną porcję. Nie spodobałoby się to jej mężowi. Ale często wieczorami bywał tak pijany, że była pewna, że dojdzie do wniosku, iż sam wypił cały alkohol. Usiadła w salonie i popijając drinka, wpatrywała się w duży kamienny kominek. Rozkoszowała się chwilą wolności. Gdyby tylko kapitan częściej wychodził! „Gdyby tylko - szepnął cichy, wredny głosik w jej głowie - umarł." Milly pociągnęła kolejny łyk whisky, czuła wyrzuty sumienia i cały czas nasłuchiwała, czy mąż nie wraca. Wiatr zaczął się wzmagać i wył teraz wokół domu. Plum! Plum! Plum! Milly zesztywniała. Co to za dźwięk? Kran przecieka w kuchni? Nie, ten odgłos dochodził z

kominka. Zapadał zmierzch. Wstała i włączyła wszystkie światła. Plum! Dźwięk rzeczywiście dochodził z kominka. Podeszła do paleniska i spojrzała. Coś ciemnego kapało na papier. Komin był stary. Jeśli ktoś by się schylił i spojrzał przez niego w górę, zobaczyłby niebo. Może to deszcz. Wystawiła rękę i chwyciła kroplę wierzchem dłoni, po czym przysunęła ją do lampy, stojącej na stoliku przy kominku. Milly krzyknęła z przerażenia. Krew! Do czasu przyjazdu sierżanta Hamisha Macbetha z Lochdubh, Milly zamknęła się w kuchni. - Z komina kapie krew! - zawołała, otwierając drzwi wysokiemu policjantowi. - Już dobrze - uspokajał Hamish. - Może utknął tam jakiś ptak albo inne zwierzę. - Ale był tu kominiarz i wyczyścił komin. - Kiedy to było? - Dziś rano. - A gdzie jest pani mąż? - Wyszedł na spacer. Jeszcze nie wrócił. - Mówi pani, że to się stało w salonie? - Tak, pokażę panu. - Milly zaprowadziła go do pokoju. Salon był skromnie umeblowany szwedzkimi meblami, które składało się samemu. Wystrój nie pasował to tego dawniej eleganckiego pomieszczenia. Hamish wyciągnął mocną latarkę, kucnął i oświetlił wnętrze komina. W świetle latarki zobaczył parę dyndających stóp w porządnie wypolerowanych półbutach. Cofnął się i usiadł na piętach. - Obawiam się, że w kominie znajduje się ciało człowieka.

- Och, ten biedny kominiarz! - wydusiła Milly. Hamish nie chciał jej mówić, że Pete nie nosił nigdy nic innego, oprócz starych, brudnych, zniszczonych butów. Zadzwonił do komendy głównej i zażądał wysłania karetki, wozu strażackiego, grupy śledczych i oddziału policji. Odwrócił się do Milly: - Niech pani wróci do kuchni, nie powinna pani tu zostać. Hamish niecierpliwił się bardzo. Może mężczyzna w kominie nadal żyje? Jeśli jednak ściągnie ciało, zostanie oskarżony o zniszczenie sceny zbrodni. Z ulgą usłyszał zbliżające się syreny. Odsunął się, żeby przepuścić do pokoju ubranych na biało śledczych. Potem poszedł do kuchni, żeby dołączyć do Blaira, grubego inspektora z Glasgow, który szczerze go nienawidził. Spotkał tam również detektywa Jimmy'ego Andersona. Hamish zdał im szczegółową relację z całego zdarzenia. - Wydaje mi się, że to kapitan Davenport - sugerował. - Powinniśmy znaleźć tego kominiarza. - Więc zajmij się tym - warknął Blair. - Resztę zostaw specjalistom. Przed domem znajdował się krótki podjazd, ocieniony drzewami i krzewami. Ślady opon z boku świadczyły o tym, że kominiarz objechał dom i zaparkował przy bocznych drzwiach kuchennych. Hamish udał się najpierw do lokalnego sklepu, gdzie za ladą stali Jock Kennedy i jego żona, Ailsa. Opowiedział im, co się stało, a potem zwrócił się do nich: - Myślę, że pani Davenport przyda się towarzystwo drugiej kobiety. - Zaraz tam pójdę - odparta Ailsa. Hamish ruszył przez wrzosowiska do chatki, w której mieszkał Pete Ray. Zapukał, ale nikt mu nie otwierał. Obszedł domek, potykając się o zardzewiałe rupiecie, nigdzie nie

dostrzegł motoru. Nacisnął klamkę i okazało się, że drzwi chatki nie były zamknięte na klucz. Wszedł do środka i włączył latarkę, wiedział, że nie ma tam prądu. Chatka składała się z jednego pomieszczenia z piecem gazowym w rogu, starą kuchenką i stojącym przy ścianie brudnym, niezasłanym łóżkiem. Obok piętrzył się stos gazet. W przesłoniętej zasłoną wnęce wisiał jeden porządny garnitur, a pod nim na podłodze leżała sterta bielizny i brudnych swetrów. Sierżant wyszedł na zewnątrz, czując narastający niepokój. Nie był w stanie sobie wyobrazić, żeby Pete mógł popełnić tak skomplikowaną i bezsensowną zbrodnię. Hamish wyjął telefon i zadzwonił do Jimmy'ego Andersona. - Nie mogę znaleźć Pete'a. - Blair już mu wszystko przypisał - odparł Jimmy. - Choć nie wiem, jakim cudem kominiarz na starym motorze mógł się nagle rozpłynąć w powietrzu. - Ja potrafię - odparł ponuro Hamish. - O czym ty mówisz? - A jeśli kominiarz przeszkodził mordercy? Zabił go również, zabrał ciało razem z motorem na najbliższe bagnisko i w ten sposób zniknęli. - Zawsze można liczyć na to, że wszystko skomplikujesz. Następnego dnia Pete'a znaleziono martwego na wrzosowiskach. Okazało się, że wpadł motorem w ukrytą wśród wrzosów dziurę, a siła zderzenia wyrzuciła go na ostrą skałę i mężczyzna złamał sobie kark. Ściskał żelazny łom, pokryty włosami i krwią. W bocznej przyczepie znaleziono świeczniki, portfel kapitana i biżuterię Milly. Sprawa zamknięta. Kapitan złapał Pete'a na kradzieży i to kominiarz go zabił.

Następnego ranka, kiedy Jimmy zjawił się na posterunku w Lochdubh, zastał Hamisha pogrążonego w ponurych rozmyślaniach. - Nie wierzę w to! - wykrzyknął Hamish. - Nie Pete. Był wrażliwy i uwielbiał swoją pracę. Był prostym człowiekiem, ale okrutnym? Nigdy! - Och, uspokój się i zrób mi drinka - skwitował Jimmy. Hamish nalał mu whisky. - To wyglądało tak: Davenport wychodzi na spacer i mówi żonie, że gdyby ktoś o niego pytał, to wyjechał za granicę. - Znów włamałeś się do policyjnej bazy danych. - Jimmy spojrzał na niego oskarżycielsko. Hamish zignorował jego uwagę i mówił dalej: - Spotyka się z tym człowiekiem i wracają do domu. Kłócą się, Davenport zostaje uderzony łomem. Z komina wyłania się Pete, jak jakiś zły duch. Jest to jeden z tych starych kominów z drabinką wewnątrz z czasów, kiedy kominiarze posyłali na górę pomocników. Pete mógł wejść do środka. Był bardzo chudy, sama skóra i kości. Morderca zabija go i zabiera kilka przedmiotów, żeby wyglądało to na włamanie. Wkłada Pete'a do bocznej przyczepki motoru i jedzie na wrzosowiska, żeby zaaranżować wypadek. Wraca do domu i szuka czegoś. Nie może tego znaleźć i w przypływie wściekłości wpycha do komina kapitana, który również był dość szczupły. Zabójca ma nadzieję, że minie trochę czasu, zanim znajdą ciało. - Och, Hamish, daj spokój! Odpuść sobie. - Nie! Jestem przekonany, że śledczy nie zbadali dokładnie bocznej przyczepy. Chcę ją obejrzeć. - Jest dwudziesta. - Chodź, Jimmy, idziemy.

- W porządku, ale zostawiamy tutaj twoje bestie. Przyprawiają mnie o dreszcze. „Bestiami" Hamisha były jego pies Lugs i dzika kotka o imieniu Sonsie. Jimmy powinien był wiedzieć, że Hamish nie lubił zostawiać ich samych, jakby były parą małych dzieci. Sierżant wyjechał, prowadząc swojego land rovera, a Jimmy ruszył za nim nieoznakowanym radiowozem. Wieczorne powietrze było łagodne, jakby zima postanowiła w końcu odpuścić i odejść z Sutherland. Na niebie jasno świeciły gwiazdy, a wznoszące się nad miasteczkiem czarne sylwetki gór rysowały się na rozgwieżdżonym niebie. Dowódcą śledczym był zwalisty, nieprzyjemny człowiek, Angus Forrest. - Pakuję już wszystko na noc - warknął. - Chcieliśmy tylko rzucić okiem na boczną przyczepę - powstrzymał go Jimmy. - Miałem zająć się tym jutro. Nie ma większego sensu, sprawa jest już praktycznie zamknięta. - Szybko się uwiniemy - upierał się Jimmy. Motor i przyczepa stały zaparkowane w garażu przy komendzie policji. Angus włączył górne oświetlenie. - Idę do pubu. Zadzwońcie, jak skończycie. Tylko włóżcie kombinezony i rękawiczki. Jimmy i Hamish wcisnęli się w swoje niebieskie kombinezony i buty. - A teraz - orzechowe oczy Hamisha błyszczały - zobaczymy, co uda nam się znaleźć. Podejrzewam, że łom, biżuteria i portfel zostały zabrane, ale mnie interesuje ta przyczepa. Będziemy potrzebować luminalu. - Co ty sobie wyobrażasz? - mruknął Jimmy. - Myślisz, że to telewizja? Masz zestaw do zdejmowania odcisków palców? - Mam.

- W porządku, zabieraj się do roboty. Ja siądę sobie tam i popatrzę. Hamish zaczął powoli zdejmować odciski palców z przyczepy i motoru. W końcu wyprostował się. - Ktoś, kto prowadził ten motor, włożył rękawiczki. Kiedy Pete był w rękawiczkach? - Kiedy dopiero co kogoś zamordował - odparł Jimmy, powstrzymując ziewnięcie. - Nigdzie nie ma żadnych odcisków palców, a przyczepa została wyczyszczona. - Odciski palców Pete'a zostały znalezione na świecznikach i portfelu kapitana. - Tak, wystarczy, że przyłożysz rękę zmarłego do tych rzeczy. Potrzebuję mokrej szmatki. - Po co? - Nieważne. Wezmę swoją chusteczkę. - Hamish włożył ją pod kran i wycisnął. Potem schylił się przy przyczepie i delikatnie dotknął chusteczką podłogi. Wyprostował się. - Na dnie przyczepy jest krew. - Tak, nic dziwnego. To krew kapitana. - Co się tutaj dzieje? W drzwiach stanął nadkomisarz Daviot. - Nie jesteś członkiem ekipy śledczych, Macbeth. Jak śmiesz majstrować przy dowodach? - Sir - wyprężył się Hamish - na dnie przyczepy jest krew i sądzę, że należy do Pete'a. - Co ty sugerujesz? Hamish po raz kolejny wyłożył swoją teorię. - Chcę, żebyś stąd wyszedł i zostawił pracę specjalistom - warknął Daviot.

- Nie sądzę, żeby zamierzali zadać sobie tyle trudu - nie dawał za wygraną Hamish. - A morderca pozostawiony na wolności może być niebezpieczny. - Próbujesz mnie pouczać, jak mam wykonywać swoją pracę? Hamish podniósł ręce w geście poddania się. - Tak błyskotliwemu człowiekowi jak pan? Och, nie, sir, właśnie mówiłem Jimmy'emu, że tak mądra osoba, jak nadkomisarz Daviot, nie da się zwieść fałszywym dowodom. Daviot wiercił się nerwowo. Uważał Hamisha Macbetha za dziwaka, który jednak swoimi niekonwencjonalnymi metodami potrafił dojść do prawdy. - Zadzwoń do Forresta i sprowadź go tutaj - zarządził. Kiedy zjawił się Angus, otrzymał polecenie zabrania próbek krwi z przyczepy w celu sprawdzenia DNA. - Sprawdź też odciski palców na portfelu - dorzucił szybko Hamish. - Trzeba ustalić, czy są wiarygodne, czy raczej ktoś użył ręki zmarłego, żeby zostawić ślady. - Dopilnuję tego - chłodno zapewnił Daviot. - Wracaj do siebie, Macbeth. Anderson, chcę zamienić z tobą słowo. Kiedy Hamish wyszedł, słyszał podniesiony głos Angusa, który protestował z gniewem. Spojrzał na zegarek. Było za późno, żeby odwiedzić Milly Davenport. Pojedzie do niej jutro rano. Czemu kapitan zostawił swój portfel? A może zabrano mu go już po śmierci? Następnego ranka Hamish odebrał telefon wzywający go do komendy. Kiedy zjawił się w gabinecie Daviota, dowiedział się, że został zawieszony. Wątpliwości budziły jego metody śledcze, gdy badał miejsce zbrodni, nie mając odpowiedniego doświadczenia i umiejętności. - Chce pan jak najszybciej zamknąć tę sprawę, sir - złościł się Hamish - więc nic nie zostało dokładnie zbadanie.

- Nie bądź bezczelny i wynoś się stąd, zanim cię zwolnię - fuknął Daviot. Wychodząc, Hamish spotkał Jimmy'ego Andersona. - Mam nadzieję, że nie narobiłem ci problemów, Jimmy. - Mnie nie. Umiem płaszczyć się i podlizywać, kiedy trzeba. - Myślisz, że nie zadadzą sobie tyle trudu, żeby sprawdzić to DNA? - Och, sprawdzą to, z całą pewnością. Blair już zaciera swoje tłuste łapska i pospiesza ich. Jest przekonany, że się mylisz. W każdym razie, wpadłeś w niezłe szambo. Sugerowałbym, żebyś zaczął już pakować swoje owce. Pamiętaj, nie rozmawiaj z prasą. Są teraz w całej okolicy. Jimmy patrzył, jak Hamish odchodzi ze smutkiem. Poczuł nagłą potrzebę, żeby się napić. Wszedł do pubu przy komendzie i zamówił podwójną whisky. Odwrócił się i spojrzał na bar. Oczy rozbłysły mu na widok Tama Tamwortha, nazywanego „prosiakiem" z powodu wielkich uszu, nalanej twarzy i wydętych ust, przez co naprawdę wyglądał jak wieprzak. Jimmy podszedł do niego. - Nie powinienem rozmawiać z prasą - szepnął - ale może przyda ci się ta informacja. Wspomnij o mnie, a cię zabiję. - Chodzi o to morderstwo? - spytał Tam. - Tak. Dzięki naszemu Hamishowi Macbethowi może się okazać, że mamy do czynienia z dwoma morderstwami. Napisz, że przechodziłeś tej nocy koło garażu przy komendzie głównej i usłyszałeś coś takiego - detektyw opowiedział szybko o podejrzeniach Hamisha, przewidując, że jeśli okaże się, że Macbeth ma rację, to czeka go pochwała, a nie zawieszenie w obowiązkach. - Człowieku, co za historia - uśmiechnął się Tam. - Idę. Jeszcze zdążę zamieścić ten artykuł w porannej gazecie.

Dzięki doskonałej rubryce sportowej „Dziennik Strathbane" miał duży nakład. Następnego ranka Daviot czytał gazetę z coraz bardziej ponurą miną. Blair wyszedł i upił się, modląc się między kolejnymi drinkami, żeby test DNA wykazał, że Hamish nie miał racji. Komenda była otoczona przez dziennikarzy z prasy i telewizji, domagających się oświadczeń. Nikt nie potrafił znaleźć Hamisha Macbetha. Sierżant spakował swój sprzęt kempingowy, zabrał zwierzaki i wyruszył, żeby ukryć się wśród wrzosowisk. Poprzednia ekipa śledczych została zwolniona z powodu nadużywania alkoholu. Wybudowano nowe laboratorium, a ekspert z Glasgow załatwił sobie stanowisko kierownika nowego zespołu. Pracowali przez wiele godzin, aż wreszcie udało im się przygotować pełny raport. Krew w bocznej przyczepie należała do Pete'a Raya. Odciski palców na portfelu i świecznikach z pewnością należały do nieboszczyka, a palce zostały po prostu przyciśnięte do przedmiotów. Pete raczej chwyciłby świeczniki, nie zostawiając na nich tylu odcisków. Kark nie złamał mu się w wyniku wypadku, ale ktoś przekręcił mu głowę bardzo mocno do tyłu. Różne znaki wskazywały na to, że ciało Pete'a zostało wsadzone do bocznej przyczepy. Ale nie to było najgorsze. Angus Forrest wypowiedział opinię, że nie było sensu zawracać głowy śledczym tym motorem i przyczepą. Jego zdaniem sprawa była jasna, a jego zwierzchnicy kazali mu jak najszybciej zakończyć całe śledztwo. Jimmy'emu kazano odnaleźć Hamisha Macbetha, przywrócić go do służby i trzymać z dala od prasy. Detektyw zadzwonił do sierżanta na komórkę i przekazał mu radosną nowinę: - Trzymaj się jednak z dala jeszcze przez tydzień, aż Daviot uzna, że dziennikarze przestali cię szukać.

- Mnie to odpowiada - odparł Hamish krótko, przewracając kiełbaski na patelni stojącej na kuchence kempingowej przed namiotem. - Tak, ale jest coś jeszcze. Lepiej przygotuj ten dodatkowy pokój na posterunku. Dostaniesz do pomocy posterunkowego. Nazywa się Torlich McBain. To mały donosiciel. Wydaje mi się, że ma mieć ciebie na oku i zgłaszać wszystko Blairowi. Jest fanatykiem religijnym. Będzie ci głosić słowo boże. Milly Davenport wprawdzie miała wyrzuty sumienia, ale cieszyła się tymi kilkoma dniami, które uważała za chwilę wolności. Kobiety z miasteczka były dla niej bardzo dobre. Uwielbiała ploteczki przy herbacie i cieszyła się z towarzystwa innych osób. Koleżanki zwarły szyki, niczym psy obronne, trzymając dziennikarzy z dala od niej i przysporzyły Blairowi sporo kłopotów. Otłuszczony mózg Blaira pracował według scenariusza, w którym Milly miała zazdrosnego kochanka i pewnie całkiem by ją zastraszył, gdyby kobiety nie wysłały skargi do Daviota. Jednak tego ranka, kiedy Hamish Macbeth wrócił na swój posterunek, w domu Milly zjawiła się siostra kapitana, panna Philomena Davenport. - Przyjechałam, żeby dotrzymać ci towarzystwa, Milly. Tego życzyłby sobie mój biedny brat. Philomena była wysoką kobietą o dużych dłoniach i stopach. Miała króciutkie siwe włosy i troszkę wyłupiaste, jasnozielone oczy. Włożyła strój, który jej zdaniem był odpowiedni w Szkocji: bryczesy do kolan, wełniane podkolanówki, sweter w kolorze militarnej zieleni i kurtkę z owczej skóry.

Nie podobało się jej, że bratowa skumała się z miejscowymi wieśniakami, więc po prostu zabroniła im przychodzić do domu. Milly czuła, że straciła jednego tyrana tylko po to, żeby zyskać drugiego. Hamish patrzył ze smutkiem, jak złomiarz z Alness odjeżdża z zawartością wolnego pokoju: starą lodówką, częściami pługa, zardzewiałymi śrubokrętami, dwoma starymi telewizorami i niezliczoną ilością żelaznych odpadków i fragmentów różnych „przydasi". Już wcześniej posprzątał ten pokój, kiedy zająć go miała młoda funkcjonariuszka, która prawie wrobiła go w małżeństwo. Gdy jednak dziewczyna zamieszkała na plebanii, wpakował wszystko z powrotem do środka. Pani Wellington, żona pastora, przyjechała z całą ekipą sprzątającą. Ze sklepu w Strathbane dostarczono łóżko, szafę i nocny stolik, za które zapłaciła policja. Pojawił się Torlich, zwany Tollym, żeby się zakwaterować. Nigdy nie awansował, ponieważ zawsze oblewał obowiązkowe testy. Jak na policjanta, był dość niski, miał pomarszczoną, szarą, obwisłą skórę twarzy i wodniste oczy bez wyrazu. - Zostawię cię, żebyś w spokoju się rozgościł - zaproponował Hamish. - Wyjeżdżam do Drim, żeby porozmawiać z panią Davenport. - Tym powinni się zająć pańscy zwierzchnicy - skomentował Tolly. Powiedziano mu, że Hamish Macbeth jest spokojnym obibokiem, ale spojrzenie orzechowych oczu, które teraz na niego patrzyły, było twarde jak kamień. - Będziesz wykonywał moje polecenia - spokojnie oświadczył Hamish. - A na przyszłość proszę, żebyś zwracał się do mnie „sir". Masz jeden dzień, żeby się rozpakować.

Odwrócił się na pięcie i odmaszerował razem z Sonsie i Lugsem. Tolly postanowił poświęcić ten czas na przejrzenie dokumentów i rzeczy Hamisha. Jeśli miał być szpiegiem, będzie przynajmniej dobrym szpiegiem. Bóg dał mu tę szansę, żeby mógł się wykazać zapałem i determinacją. Hamish pojechał do domu kapitana w Drim. Zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu wysoka, ubrana w tweed kobieta. - Jestem panną Davenport, biedny kapitan był moim bratem - zakomunikowała. - Pani Davenport ma już dosyć wizyt policji. Do widzenia panu. Drzwi zaczęły się zamykać. Hamish wsadził stopę w powstałą szparę. - Taka dama, jak pani, nie powinna utrudniać policji prowadzenia śledztwa w sprawie morderstwa - zauważył, a jego góralski akcent stał się nagle syczący, co świadczyło o tym, że sierżant był zdenerwowany. - Kto to? - Milly pojawiła się za plecami swojej bratowej. - Och, pamiętam pana. Proszę wejść. - Milly, nie sądzę, żebyś musiała znosić dalsze przesłuchania - oponowała Philomena. - Jeśli to nie jest człowiek o nazwisku Blair, nie przeszkadza mi to. Proszę wejść. Zostaw nas samych, Philomeno. Zaprowadziła Hamisha do kuchni. - Nazywam się Hamish Macbeth, przyjechałem z Lochdubh - przedstawił się sierżant. - Tak, pamiętam. Zadzwoniłam wtedy do pana. - Pewnie ma pani dosyć tych wszystkich pytań... - Nie przeszkadza mi to, dopóki nie będzie pan na mnie krzyczał. - Nie mam tego w zwyczaju. - Może napije się pan herbaty? - Bardzo chętnie.

Milly włączyła czajnik, a Hamish podbiegł do drzwi kuchennych i otworzył je szybkim ruchem. Philomena, która opierała się o nie z drugiej strony, omal nie upadła na kuchenną podłogę. - Prosimy o trochę prywatności - wycedził Hamish, zatrzaskując jej drzwi przed nosem. - Żałuję, że sama nie potrafię tak jej powiedzieć - westchnęła Milly ponuro. - Jest zupełnie taka, jak jej brat. - Cóż, musi minąć trochę czasu, zanim otrząśnie się pani po śmierci męża. - Mleka? - Nie, poproszę czarną. Dziękuję pani. A teraz, pani Davenport, jest pewna sprawa, która mnie zastanawia. Czemu pani mąż nie wziął ze sobą portfela? Czy może ktoś zabrał go, kiedy był już martwy? - Nie wiem. Nie sądzę, żeby chciał wyjść na dłużej. Ale zdziwiłam się, kiedy powiedział, że w razie gdyby ktoś go szukał, mam mówić, że wyjechał za granicę. - Brzmi to tak, jakby się kogoś obawiał. - Cóż, potrafił uprzedzać ludzi do sobie. Poprzedniego wieczoru ktoś do niego zadzwonił. Kiedy mieszkaliśmy w Surrey, naraził się wielu osobom. - W jaki sposób? - No cóż, często wpadał na pomysły, jak się szybko wzbogacić i wciągał w te interesy swoich przyjaciół z wojska. Pamiętam, że jeden z nich żądał zwrotu pieniędzy i narobił wtedy dużo hałasu. - Kim on był? - Nie pamiętam. - Mógł równie dobrze wyciągnąć pieniądze od kogoś innego. - To jest możliwe. Och, Boże. Pewnie teraz przyjdą mnie szukać.

- Nie wydaje mi się. Chce pani, żebym przysłał kogoś do pilnowania domu? - To z pewnością sprawi, że poczuję się lepiej. - W takim razie przyślę tu kogoś. Nieważne, jaka będzie pogoda, proszę dopilnować, żeby stał przed domem również na nocnej warcie. Czemu przeprowadziliście się tutaj? - Henry zaczął przeglądać ogłoszenia o wynajmie posiadłości w północnej Szkocji. Ja nie chciałam się tutaj przenosić. Podobało mi się w Guildford. Mieszkaliśmy w ładnym, parterowym domu i miałam tam kilkoro przyjaciół. - Chciałbym, żeby dobrze się pani zastanowiła i przygotowała listę dawnych przyjaciół pani męża z wojska. Gdzie służył? - W piechocie Surrey. - Nie będę dłużej zawracał pani głowy. Wpadnę tu jutro. Proszę spróbować zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Może pójdzie pani razem ze mną do wioski? - Philomenie nie podoba się, kiedy zadaję się z miejscowymi. - W takim razie będzie to musiała jakoś przełknąć. Proszę iść po płaszcz.

Rozdział drugi W domu zamieszanie Ranek, co po śmierci przychodzi Jest najsmutniejszą z chwil Która Ziemię nachodzi Ze serca wymieść wszystko Zapomnieć o miłości Użyć go nie zechcemy od dziś Aż do wieczności Emily Dickinson - Miałaby pani wspaniały widok na jezioro, gdyby nie te wszystkie krzewy i drzewa - zauważył Hamish, kiedy szli krótkim podjazdem. - Nie wiedziałabym, od czego zacząć, żeby się ich pozbyć - odparła Milly. - Znam kilku strażników leśnych, którzy chętnie wzięliby jakąś dodatkową pracę. Mogłaby pani wykorzystać drewno jako zapłatę. - Nie wiem, co powiedziałaby na to Philomena... - Teraz to jest pani dom, nie jej. Podejrzewam, że go pani odziedziczyła? - Tak. Policjanci zostawili mi testament. Philomena zadzwoniła do prawnika z Inverness. Nie spodobało jej się to. Mieliśmy wspólne konto, więc według banku z pieniędzmi nie będzie problemu. - Czy mąż zostawił pani dużo pieniędzy? - Wystarczająco, żebym mogła się utrzymać przez kilka lat, ale potem będę musiała pomyśleć o sprzedaży domu. Oczywiście, dostanę jeszcze jego emeryturę wojskową. - Czy pani bratowa ma jakieś swoje pieniądze? - Tak, z tego co wiem jest dosyć zamożna. Widzi pan, rodzice biednego Henry'ego pokłócili się z nim i zapisali wszystko Philomenie. - Wygląda na to, że pani bratowa wkrótce wyjedzie. - Nie odważyłam się jej zapytać.

- Nie może pani pozwolić jej zostać, chyba że pomaga w utrzymaniu domu. - No cóż, nie pomaga - bąknęła Milly drżącym głosem. - Problem w tym, panie Macbeth, że Henry miał rację, kiedy powtarzał, że brak mi kręgosłupa. Jakież to jezioro jest przygnębiające! Taki długi czarny palec, wskazujący na Atlantyk. Choć blade słońce świeciło na skupisko wiejskich domów, które stały na małym płaskowyżu wznoszącym się nad morzem, światło nie dochodziło do czarnych wód jeziora, gdzie strome góry po obu stronach wpadały prosto do wody, a wśród rumowiska na zboczach rosło zaledwie kilka karłowatych krzewów. W sklepie wielobranżowym Hamish czekał cierpliwie, kiedy Milly nieśmiało rozmawiała z Ailsą, rudowłosą żoną właściciela, oraz dwiema mieszkankami wioski, Edie Aubrey i Alice MacQueen. Ailsa spytała: - Jak radzisz sobie ze sprzątaniem? To naprawdę kawał powierzchni do odkurzenia. Milly zarumieniła się. - Korzystamy tylko z kilku pokoi. Robię, co w mojej mocy. - Moje biedactwo - uśmiechnęła się Ailsa. - Potrzebujesz pomocy. Wpadniemy dziś po południu. - Nie wiem, co moja bratowa... - Bzdury. Będzie wdzięczna za pomoc. Będziecie organizować stypę po pogrzebie? - Nie wiem, kiedy prokurator sądowy odda nam ciało. Poza tym Henry nie był wierzący. - Poprosimy pastora z Kościoła Szkockiego - wtrąciła się Edie. - Prędzej wyśle ciało na tamten świat w obrządku chrześcijańskim, niż pozwoli, żeby spoczęło w ziemi bez żadnej ceremonii. Zapytam go.

Milly zaczęła płakać, a łzy ciekły jej po policzkach. Przyniesiono jej krzesło. Ailsa pobiegła do kuchni na zapleczu i wróciła z kubkiem herbaty, do której wlała solidną porcję whisky. - Wypij to - poleciła. Kiedy Milly doszła do siebie, westchnęła: - Wszyscy jesteście dla mnie tacy dobrzy, ale jeśli chodzi o pomoc w sprzątaniu, jestem pewna, że Philomena się na to nie zgodzi. - Zobaczymy - zadziornie odparła Ailsa. - Z prawnikiem wszystko załatwione? - Och, tak. - Zajmowali się tym Byles i Cox ze Strathbane? - Nie. Tarry i Wilkins z Inverness. Do sklepu zeszło się jeszcze więcej kobiet z wioski, tłocząc się wokół Milly i oferując jej swoją pomoc. Ailsa wymknęła się po cichu na zaplecze i zadzwoniła do Philomeny. - Dzwonię z kancelarii Tarry i Wilkins - powiedziała wyniosłym głosem. - Pan Tarry ma dla pani list od pana Henry'ego Davenporta z instrukcjami, który miał zostać pani doręczony po jego śmierci. - Czy to jest drugi testament? - spytała Philomena z nadzieją. - Tego nie wiemy, panno Davenport. Tylko pani może otworzyć ten list. - Zaraz do was jadę. Hamish odprowadził Milly do domu, razem z sześcioma kobietami, niosącymi miotełki do kurzu, mopy i szczotki. Milly była przerażona. Była pewna, że Philomena każe im się wynosić. Jednak na podjeździe nie było samochodu bratowej, a na stole w kuchni leżał list.